By każdy z nas stał
się i pozostał czyimś domem.
By każdy z nas
odnalazł dom.
Dla mnie, żeby się spełniło.
*
Bo szczęśliwy dom,
to nie jest wcale kraina mlekiem i miodem płynąca, gdzie wszyscy sobie jedzą z
dziobków. To codzienna praca na to, żeby wracało się do tego domu z przyjemnością,
żeby wieczorem, kiedy dzieci śpią, a ty marzysz tylko o tym, żeby już się położyć
i zastanawiasz się czy wystarczy ci sił na prysznic, krzyże pękają od
całodziennej gonitwy za dziećmi i pracy w domu od świtu do zmierzchu, to kładąc
się łóżka jesteś zadowolona z siebie i ze swojego życia1.
22. lipca 2026
- Była sobie żabka mała – zaczęła Hannah,
a Lily dołączyła w: re re kum kum, re re
kum kum! – bo tylko tą część tekstu znała. – Która mamy nie słuchała, re re kum kum bęc! – wykrzyknęły uderzając
w taflę wody otwartymi na płasko dłońmi. Zachlapały sobie twarze i oczy, a
kaczuszki, żabki i łódeczki odpłynęły niesione falą. Tom podniósł wzrok znad
czasopisma motoryzacyjnego, żeby skontrolować, czy jego córki, aby na pewno
wciąż żyły. Na głowach miały czepki kąpielowe, a po skórze spływały resztki
lukru i kremów, bo dziewczynki same przyozdabiały tort Hanny. Zostało mało
czasu do przyjęcia urodzinowego jego córeczki, więc włosy musiały pozostać
suche, a ciała umyte. Bo lukier miały nawet na stopach. – Innym żabkom się dziwiła, re re kum kum, re re kum kum! Na spacerki
wychodziła, rere kum kum, bęc! – zawyły zgodnie, wprawiając w ruch wodę i
wszelkie stworzenia weń pływające.
- Halo, panny, proszę się umyć – zawyrokował, gdy fala
okazała się tak silna, że zachlapała mu nogawkę. Dziewczynki zachichotały, gdy
tata odsunął taboret na bezpieczniejszą odległość. Lily chwyciła żabkę i
wylewając jej zawartość na siebie wykrzyknęła: re re kum kum bęc! – Bęc, bęc, bęc – zakumkał, zarechotał, czy
jakkolwiek zażabkował, zamykając gazetę i podając córkom myjki. – Mama czeka na
was w swojej garderobie, a wy sobie urządzacie koncert. Kto się za was wystroi?
– obdzielił je żelem do mycia i wziął ręcznik na wypadek, gdyby myjąc nogi
zatarły sobie oczy, co było bardzo możliwe.
- Tatusiu, a kto do mnie przyjdzie? – zapytała Hannah po
raz milionowy tego dnia. Bardzo przeżywała swoje przyjęcie urodzinowe bez
udziału dwóch starszych sióstr, które wciąż były na obozie. Teraz to ona była
najstarsza, miała mieć swoich gości i czuła się z tego powodu bardzo
wyróżniona. Wciąż powtarzała Lily, że gdy będzie starsza, to też rodzice zrobią
dla niej przyjęcie i pokrzepiająco klepała ją po ramieniu.
- Przecież wiesz – odpowiedział. Pokręciła energicznie
głową, robiąc obrażoną minę. Opłukał je dokładnie prysznicem i gestem nakazał
wstać. Wystawił je po kolei na chodniczek i odział w płaszcz i kapcie
kąpielowe. Najpierw Hannah, a po niej Lily. Zdjął im czepki i podał ręcznik do
otarcia twarzy.
- Powiedz – poprosiła, nadstawiając ucho do osuszenia.
- Lily – mrugnął do najmłodszej córki, która posłała mu
swój najsłodszy uśmiech w odpowiedzi. – Alan, Brian, Rosalie, Adam i twoje
koleżanki z przedszkola: Lia, Jenny, Leni i Maya. – Ta odpowiedź w pełni
usatysfakcjonowała Hannah. Jako niepisana liderka swojej grupki była
szczęśliwa, że wszystkie jej koleżanki mogły się pojawić. Nie widziała ich od
kilku tygodni. Adam był trochę pokrzywdzony w tym towarzystwie, bo wydawał się
być za duży na zabawę z nimi i zbyt mało dorosły na przyłączenie się do
starszych. Margo mówiła Scarlett przez telefon, że wciąż rozważał, czy jechać,
czy zostać z Gustavem w domu. Nie miał swojego rówieśnika, wszystkie dzieci
były młodsze, a nastolatkowie starsi. Wprawdzie starszy syn Laury był od niego
rok młodszy, ale widywali się rzadko, bo Laura pojawiała się tylko na większych
uroczystościach, a Adam był za młody, żeby zawalczyć o kontakt z kolegą. Rosalie
nie miała tego problemu, z radością oddawała się zabawom młodszych dzieci. – No
teraz już nie przypominacie lukrowych stworków i możecie biec do mamy. –
Dziewczynki z piskiem pognały do garderoby Scarlett. Gdzie czekało je układanie
fryzur i strojenie. Każda wizyta w sanktuarium mody ich mamy była dla nich tak
emocjonująca, że aż dostawały wypieków. Uwielbiały oglądać buty, ubrania i
kosmetyki. Oczywiście przebierać się i malować też. Uwielbiały przeglądać się w
wielkim lustrze albo wchodzić na podest do przymiarek. Jednak nie robiły tego
zbyt często, bo gdyby cztery dziewczynki często buszowały wśród jej rzeczy, to
wyglądałoby tam, jak po przejściu huraganu.
Wszystko było już gotowe na przybycie dzieci. Jedzenie,
muzyka, zabawy. Nie należeli do rodziców, którzy zamawiali cyrk i fajerwerki na
przyjęcia urodzinowe swoich pociech. Zapraszali najbliższych, a tym razem ze
względu na stan Scarlett zaprosili tylko ulubione koleżanki Hannah. Candy
zobowiązała się, że zaplanuje rozrywki i z tego co wiedział z pomocą fachowej
wiedzy Jessici – psychologa dziecięcego, wymyśliła kilka zabaw ruchowych i
łamigłówek. Jednak z doświadczenia wiedział, że dzieci zajmą się wspólnymi
zabawami i znikną na połowę popołudnia. Będą przypominały o sobie, kiedy któreś
zostanie uderzone, zasypane piaskiem albo poczuje się urażone. Z koleżankami
Hannah miały pojawić się mamy. Zamówili ciasto, planowali podać kawę i napoje.
Tym razem miało być skromnie. Oboje wiedzieli, że rodzice dzieci, z którymi
przyjaźniły się ich córki byli normalnymi ludźmi i nie obawiali się, że po wizycie
w ich domu, na drugi dzień o wszystkim napiszą media. Dom przygotowała Silke,
Tom porozwieszał urodzinowe ozdoby i lampiony w ogrodzie, więc zanosiło się na
miłe popołudnie. Wiedząc, że miał chwilę czasu, nim Scarlett wyszykuje
dziewczynki, postanowił zapalić. Wprawdzie rzucał za każdym razem, gdy na świat
przychodziło nowe dziecko, ale zawsze jakoś tak się działo, że wracał do
nałogu. Nie palił dużo. Teraz już bardziej okazyjnie, ale zawsze miał w
zanadrzu paczkę ulubionych Cameli. Posprzątał w łazience, a wszystkie kaczuszki
i żabki wylądowały na brzegu wanny, czekając na następną kąpiel. Kiedy szedł
korytarzem, słyszał, jak dziewczynki wydzierały się śpiewając o żabce, a
Scarlett im raz po raz wtórowała.
Zdziwił się, widząc Alana i Briana w piaskownicy, a zaraz
po tym zza domu wyłonił się Bill. Tom wyjął paczkę z własnoręcznie
zamontowanego schowka pod rynną i poczęstował się papierosem. Jego bliźniak
odmówił. Był najwyraźniej bardziej wytrwały. Odpalił i mocno się zaciągnął.
Przez ten jeden krótki moment przestał być ojcem, mężem, muzykiem, bratem,
przyjacielem. Stawał się Tomem. Tylko Tomem i lubił sobie o tym przypominać. Parę
minut tylko z sobą. W tym wypadku również z Billem.
- Chłopaki już się nie mogli doczekać – powiedział jego
bliźniak, siadając w wiklinowym fotelu i zerkając na swoich synów.
- Hannah i Liliane się szykują. Byś je widział, jak
wyglądały po ozdabianiu tortu – powiedział, kręcąc głową i wypuszczając dym.
Usiadł wygodnie na fotelu obok brata i wyciągnął przed siebie nogi. Uśmiechnął
się błogo, zaciągając się mocno papierosem. – Zaraz będą inne dzieci.
- Shie albo Julie przyjadą z Maxem? – Tom pokręcił głową.
- Pojechali nad morze, wczoraj Shie oznajmił swojej
rodzinie, że mają godzinę na pakowanie, bo jadą do Cuxhaven. Julie dzwoniła do
Scarlett z drogi.
- Nie brakuje ci życia w trasie? – zapytał, zaskakując
tym Toma. Dawno nie poruszali tego tematu, a poza graniem u Gustava albo w
piwnicy nie wracali zbyt często do swojego dawnego życia. Żaden tego nie
potrzebował. – Ostatnio na jakimś kanale muzycznym puścili kawałek Humanoid City i jakoś tak zacząłem o tym
myśleć – westchnął, a Tom ostatni raz się zaciągnął. Zdusił niedopałek na
podłodze i upewniwszy się, czy Scarlett nie szła, wrzucił go między jakieś
bujne kwiaty rosnące przy domu.
- Jeśli miałbym wrócić do muzyki, to chciałbym grać w
pubach takich, jak Gustava, a nie w wielkich halach. To mogłoby być fajne, ale
nie chciałbym wyjeżdżać w wielkie trasy. Dobrze mi jest w domu. Mam przed sobą
wychowanie szóstki dzieci. David zaraz zaczyna studia. Produkuję dwa duże
albumy. Jestem zadowolony z tego, jak jest. A ty nie? – zagadnął, spoglądając
na bliźniaków, który budowali coś z piasku. Wyglądali zupełnie, jak oni przed
trzydziestoma laty. Tylko zamiast ogrodniczków mieli T-shirty z imionami na
plecach i krótkie spodenki, które pochodziły z dziecięcej kolekcji ich taty.
- Jestem szczęśliwy. Pewnie, że tak, ale tak sobie
pomyślałem, że gdyby ktoś mi powiedział: Bill, pojedź ze mną w trasę na
miesiąc, czy dwa. To bym pojechał. Nie na stałe, ale tak jeden raz, żeby sobie
przypomnieć. – Wzruszył ramionami, jakby chciał umniejszyć swoim słowom. Był
trochę zakłopotany, trochę nostalgiczny, trochę podekscytowany. Jak to Bill, od
dziecka postępował bardziej emocjonalnie, niż Tom.
- Zawsze bardziej cię nosiło niż mnie – skwitował to
starszy z braci, dumając nad tym, co usłyszał.
- Nie chciałbym nagrywać nowej płyty, ani robić żadnego
wielkiego powrotu. Nagromadziliśmy tyle piosenek, że wystarczyłoby na dwa
albumy, ale chciałbym je zagrać dla dziesięciu tysięcy, czemu nie – ciągnął z
uśmiechem na ustach. Poprawił okulary na nosie i wygodnie rozparł się w fotelu.
- Z Rainie wszystko okej? – zagaił Tom, bo Bill do tej
pory nie mówił nic o wielkiej muzyce, był zadowolony ze swojego życia.
- No jasne. Z Rainie nie może być inaczej niż okej –
zerknął na brata znad okularów. – Po prostu zacząłem o tym myśleć.
- Musisz zdecydować, czy to jest coś, co chcesz zrobić,
czy tylko coś, co miło powspominać, bo jeśli będziesz pośrodku, to zaczniesz traktować
te myśli jako niespełnione marzenie, a twój dom i kobieta staną się przyczyną
niezrealizowanych ambicji – odparł spokojnie Tom, patrząc na brata i starając
się zrozumieć, czy coś przeoczył, czy Bill mówił serio, czy może tylko gdybał.
- Ja pierdolę, Tom. Nie mów tak, jakbym chciał zostawić,
Rainie – obruszył się, wzbudzając zainteresowanie chłopców. Przyglądali się im,
niepewni czy wszystko było w porządku. Pomachali im, więc dzieci wróciły do
zabawy.
- Nie wiem – odpowiedział zgodnie z prawdą. Nie bardzo
wiedział, o co tu chodziło.
- Pomyślałem sobie, że fajnie byłoby zagrać parę
koncertów, a nie, że zamierzam to zrobić. Uprzedzając twoją zabawę w doktora
Freuda – - zaznaczył, unosząc w górę palec wskazujący. – Jestem szczęśliwy z
Rainie, z dzieciakami, z modą i naszym piwnicznym graniem, ale lubiłem scenę.
- Mówisz tak, jakby to było coś, za czym tęskniłeś latam,
a przecież tak wybrałeś. Nie chciałeś już tłuc się po świecie, bo tutaj miałeś
wszystko, czego potrzebowałeś.
- Sam już nie wiem.
- Pogramy trochę na dniach. Musimy spisać się z
chłopakami, kiedy mają jakiś wolny wieczór. W tygodniu w garażu, a w sobotę u
Gustava? – Bill pokiwał głową, ale trochę bez przekonania. W domu rozległ się
dźwięk domofonu. Tom podniósł się z fotela. – No to pomyśl o tym. Masz za fajne
życie, żeby zniszczyć je nieprzemyślanymi decyzjami – dodał, nim zniknął w
budynku. Kiedy usłyszał radosne głosy mam i dzieci, w tym Scarlett i samej
solenizantki, wyjął telefon, żeby dać znać Rainie, że już czas wkroczyć z prezentem.
Kochał Rainie, kochał swoje dzieci, kochał swój dom, więc dlaczego to stare
nagranie zrobiło na nim takie wrażenie?
*
24. lipca 2026
Kelnerka podała koktajle i ciastka, po czym dyskretnie
zerknęła w kierunku witryny knajpki, w której znajdował się David. Spostrzegł,
że ona także zauważyła mężczyznę krążącego pod oknem. Zerknęła na niego, a
potem życząc smacznego ulotniła się. Paparazzi albo poszukiwacze sensacji od
czasu do czasu kręcili się w jego towarzystwie. Tolerował ich, póki nie
narzucali się, w końcu był synem Toma Kaulitz – idola nastolatek sprzed
kilkunastu lat, a obecnie jednego z najbardziej topowych producentów w Europie,
a biorąc pod uwagę ostatnie propozycje, to także w Stanach oraz pasierbem
Scarlett O’Connor – TEJ Scarlett O’Connor – dlatego zaakceptował fakt, że jego
twarz nie mogła pozostać anonimowa. Jednak tego popołudnia bardzo nie na rękę
było mu towarzystwo bardzo niewykwalifikowanego paparazzo. Bo na takiego właśnie
wyglądał mężczyzna za szybą. Przeżył miłe zaskoczenie, gdy niespełna minutę po
odejściu kelnerki zjawiła się managerka lokalu, posyłając jemu i jego
towarzyszce przepraszający uśmiech.
- Dzień dobry państwu – przywitała się. – Pracownica
obsługująca państwa stolik spostrzegła, że ktoś zakłóca państwa spokój, dlatego
chciałabym państwa zaprosić do stolika za parawanem. Wprawdzie nie ma tak
ładnego widoku, jednak jestem pewna, że zapewni państwu więcej prywatności.
- To miłe z pani strony, chętnie skorzystamy –
odpowiedział, odwzajemniając uśmiech. Wstał pierwszy i zasłonił dziewczynę tak,
żeby mężczyźnie za oknem nie udało się sfotografować nic poza jej włosami. Ledwo
usiedli w całkiem miłym kącie sali, a kelnerka już zdążyła przenieść ich
zamówienie, uzupełniając je paterą z muffinkami, jako zadośćuczynienie.
- Ochrona już zajęła się tym człowiekiem – dodała
kierowniczka, po czym życzyła im smacznego i odeszła razem z kelnerką. David w
końcu mógł skupić uwagę na swojej pięknej towarzyszce. To ich pierwsze tak
bardzo publiczne wyjście. Do tej pory spotykali się w parku niedaleko jej domu
albo przesiadywali w jej ogrodzie. Już nie raz proponował jej, żeby gdzieś
wyszli, ale była nieugięta. Nie znał przyczyny, ale to musiało być ważne, skoro
potrzebowała dwóch miesięcy, żeby wyjść do ludzi.
- Przepraszam, miałem nadzieję, że nikt mnie nie pozna.
To nie zdarza się często – wyjaśnił, patrząc na nią. Basia była najbardziej niezwykłą dziewczyną, jaką spotkał w swoim
życiu. Może jej uroda nie należała do klasycznie pięknych, nie nadawałaby
się też do zastępu Aniołków Victoria’s Secret, ale miała w sobie coś, co
czyniło ją najbardziej zjawiskową. Nie umiał tego wyjaśnić, ale był pewien, że
Basia była wyjątkowa, była dziewczyną,
jakiej nie znał nigdy wcześniej.
- W porządku, to przecież nic wielkiego. Na szczęście nie
wyskoczył spod stolika – odparła z delikatnym uśmiechem i spróbowała swojego
koktajlu. Był malinowy. Zupełnie jak jej usta. Odetchnął. Ta dziewczyna
sprawiała, że kręciło mu się w głowie i wariował, po prostu wariował, a jeszcze
nawet się nie całowali!
Poznał ją na urodzinach Izy, jej siostry, kiedy to razem
z Nico zawozili i zobowiązali się pilnować Lexie, Roxie i Saoirse. Kiedy tylko
zobaczył Izę, już rozumiał, skąd wziął się altruizm Nico. Cały wieczór
zawzięcie podrywał Izę, nie odstępował jej na krok i czarował ją swoim
O’Connorowym czarem. Oni wszyscy najwyraźniej mieli coś z oczami, bo Iza
dosłownie topniała pod wpływem jego spojrzenia. Chodzili ze sobą już prawie dwa
miesiące, bo Iza szalała za Nico i on chyba za nią też. David nie był pewien,
jak długo potrwa ta jego wielka miłość, ale dzięki temu miał okazję zbliżyć się
do starszej siostry Izy – Basi. Nim ją zobaczył na tym przyjęciu urodzinowym,
czuł się trochę stary wśród tych wszystkich piętnastolatków. Sączył colę i
kręcił się po ogrodzie, ale kiedy zjawiła się ona, to trochę zaniemówił. Była
zupełnie inna niż siostra – ciemne włosy, jasne oczy, nieco wyższa i bardziej
kobieco zbudowana. Iza jako drobna blondynka wydawała się do niej niepodobna.
Niosła tacę z przekąskami, odpowiadając na pozdrowienia i racząc każdego
uśmiechem. Zatkało go. Zagaił do niej, kiedy wybadał, że nie miała chłopaka i
że była niemal w jego wieku. Od tego wieczoru bardzo chętnie towarzyszył Nico i
dziewczynom podczas wizyt u państwa Malinowskich. Przez pierwsze tygodnie
przesiadywali razem. Potem dziewczyny spostrzegły, że Iza była bardziej
zainteresowana Nico, niż nimi, więc przyjeżdżali we dwóch, wtedy z kolei Iza i
Nico zaczęli się ulatniać, więc zostawał sam z Basią. Dużo rozmawiali i bardzo
starał się nie pokazywać, jakie wrażenie na nim robiła. Onieśmielał ją, nie
chciał tego, ale z drugiej strony, kiedy spoglądała na niego taka spłoszona, z
zaróżowionymi policzkami, to nie mogłaby być ładniejsza. Lubił jej słuchać.
Kiedy zaczynała mówić na temat rzeczy, które znała i lubiła – rozkwitała. Miała pasję i to jedna z rzeczy,
które tak bardzo go pociągały.
- Zdradzisz mi, dlaczego akurat dziś zgodziłaś się ze mną
wyjść? – zagaił, gdy zbyt długo niczego nie mówili. Nie dlatego, że bał się
niezręcznej ciszy, ale dlatego, że lubił jej głos. Chciał kolejnej, ciekawej
opowieści.
- To trochę głupie – uśmiechnęła się i wbiła wzrok w
ciastko, które zdążyła zjeść do połowy.
- Nawet jeśli, to musi być ciekawa teoria.
- Nie śmiej się ze mnie, a przynajmniej nie w twarz –
uśmiechnęła się znów, spoglądając na Davida. Przytaknął, składając dłoń na
sercu w geście obietnicy. – Myślałam, że po kilku tygodniach ci się znudzi,
znaczy się, że ja ci się znudzę. – popatrzyła krótko na chłopaka, po czym znów
utkwiła wzrok w swoim ciastku. – Przesiadywaliśmy we czwórkę albo z
dziewczynami, tylko ostatnio jakoś tak wyszło, że byliśmy sami i sobie
pomyślałam, że znamy się prawie dwa miesiące i że nie wygląda na to, żebym ci
się znudziła.
- Dlaczego myślisz, że mogłabyś mi się znudzić? – cały
czas wpatrywał się w dziewczynę, tym razem szczerze zdziwiony jej odpowiedzią.
Jak ona mogłaby mu się znudzić? Spędzili godziny na rozmowach, żartach i
gapieniu się w niebo. Świetnie bawili się z Nico i Izą, świetnie dogadywali się
we dwoje. Był nią oczarowany, więc jak mogła tak myśleć?
- Nie pomyśl, że miałam cię za snoba albo kogoś w tym
stylu, ale jestem Basią Malinowską z Wągrowca, która przyjechała do Niemiec z
rodzicami, którzy z kolei przybyli tu za chlebem. Nie jestem świetną partią,
powiedział mi to kiedyś jeden chłopak i ja to akceptuję. Jestem zwykłą dziewczyną i nie udaję, że jest
inaczej. Sytuacja była podobna, jak ta między nami. Znudził się mną bardzo
szybko i to mnie zabolało. Mój brat Franek chodził z siostrą Bartka, poznałam
go, kiedy ją do nas przywiózł. Zdobył mnie i rzucił. To były wakacje mojego
życia. Bartek był najpopularniejszym chłopakiem w szkole, maturzystą, a ja
byłam tylko pierwszoklasistką, która złapała Pana Boga za nogi. Nie szufladkuję
cię, David. Ochraniam siebie – zakończyła spoglądając na niego. David trochę
się zmieszał, bo nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Jeśli już to: tak naprawdę, to nie chciałam się z tobą
spotkać albo wolałabym, żebyśmy
zostali kumplami, czy też: zaćmiło mi
mózg, ale na pewno nie tego, że Basia bała się, że rzuci ją po kilku
tygodniach. Czyżby dotarło do niej, że często zmieniał dziewczyny? Może któraś
napisała coś o nim w Internecie? Jego milczenie musiało ją zaniepokoić, bo znów
podjęła temat. – Chyba nagadałam głupot – westchnęła. – Nie chciałam robić z
tego wielkiej sprawy, ale denerwowałam się tym spotkaniem i jak już zaczęłam
paplać, to nie umiałam skończyć. Przepraszam, David.
- Basia – uśmiechnął trochę koślawo wypowiadając jej
imię, na co ona też się uśmiechnęła. To dodało mu odwagi. – Prawie od miesiąca
próbuję cię gdzieś wyciągnąć, to chyba nie jest oznaka tego, że mi się nudzisz,
co? – zapytał, posyłając jej ciepły uśmiech. Nie umiał postępować z nieśmiałymi
dziewczynami. Wszystkie jego koleżanki należały do najpopularniejszych w swoich
kręgach. Były pewne siebie, czasem aroganckie i zadufane w sobie. Może dlatego
żadnej nie zaprosił do domu i z żadną nie wyszło. Zupełnie nie wiedział, co
powiedzieć. Do tej pory Basia była żywiołowa i wygadana. Często się śmiała i
była beztroska. W tym momencie doszedł do wniosku, że była swobodna, dopóki
znajdowała się na neutralnym gruncie, kiedy zaczynało chodzić o uczucia,
traciła animusz. To spodobało mu się jeszcze bardziej. Ani trochę go nie
zniechęciła.
- No ja już sama nie wiem, bo wpadłeś w moje życie tak
znienacka. Chyba spanikowałam, bo postanowiłam sobie, że nie pozwolę drugi raz
się oszukać i całkiem nieźle mi szło. Rok tam i rok tu. Już zapomniałam, ale
potem pojawiłeś się ty – uśmiechnęła się zawstydzona, zerkając na niego spod
rzęs. Wzięła głęboki oddech. – Taki uroczy i starający się – zagryzła wargę,
jakby czekała na wybuch bomby, a David roześmiał się serdecznie, wyciągając
rękę przez stolik, żeby ująć dłoń Basi. Niepewnie mu ją podała.
- Nikt poza babcią
nie mówił mi, że jestem uroczy – delikatnie splótł ich palce. – Ale w twoich
ustach to brzmi znacznie lepiej – uśmiechnął się w ten krzywy Kaulitzowy
sposób, który zdecydowanie odziedziczył po ojcu. Miał w sobie ten rodzaj
pewności siebie, który zjednywał ludzi. Wynikał po części z jego charakteru, a
po części z sukcesów, które odnosił, jednak summa summarum wszystko składało
się dla niego bardzo pozytywnie. Dzięki temu emanował czymś serdecznym, pełnym
akceptacji i poczucia bezpieczeństwa dla rozmówcy. Nie bez powodu łatwo
zjednywał sobie ludzi. To podziałało też na Basię.
- Chętnie będę z tobą wychodziła. Nie musimy się już
ukrywać w moim ogrodzie – odparła, rozciągając usta w szerokim uśmiechu.
Uśmiechu takiej Basi, jaką znał.
- Jest kilka miejsc, które chciałbym ci pokazać i dopiero
wtedy będziesz mogła powiedzieć, że byłaś na prawdziwej randce – zagaił, chcąc
upewnić się, czy Basia nie zamierzała ulokować go w friendzonie. Jej słodki
uśmiech wystarczył mu za odpowiedź.
- W porządku, jestem bardzo ciekawa, bo sama poznałam
tutaj kilka miejsc wartych uwagi, chociaż w Wągrowcu miałam ich więcej – odpowiedziała.
David wpatrywał się w jej twarz, bo najzwyczajniej w świecie podobała mu się.
Taka delikatna; w kształcie serca, z małym noskiem, pełnymi ustami i
hipnotyzującymi oczami. Wychował się w świecie niebieskich i brązowych oczu,
dlatego zielone, wręcz kocie oczy Basi, szczególnie zawróciły mu w głowie.
- Nie mogę ci niczego obiecać – powiedział nagle,
całkowicie zahipnotyzowany nią całą. – Ani świetlanej przyszłości, ani długich
wspólnych lat, bo nie mam zielonego pojęcia, co będzie jutro, ale chciałbym cię
poznać i pokazać ci mój świat. Nie znudzę się tobą, bo jesteś zbyt fascynująca
– wyznał, a ona znów się zawstydziła. Nie był to żaden wystudiowany gest, ale
szczere onieśmielenie. Całkiem ładne. –
Jeśli kiedykolwiek coś się zmieni, to powiem ci o tym i wtedy
zdecydujemy, co dalej.
- Idę na taki układ – odpowiedziała, wystawiając piąstkę
do żółwika. Nie sądził, że kiedykolwiek przypieczętuje w ten sposób swoją
relację z dziewczyną, ale podobało mu się. Basia mu się podobała.
*
26. lipca 2026
Kąpiel po upalnym dniu, przyjemne, wieczorne powietrze
wpadające przez otwarte okno, śpiące dzieci, a wcześniej wspólna kolacja. Tak
powinien wyglądać każdy wieczór. Scarlett odetchnęła głęboko. To były miłe
urodziny. Dziewczynki podały jej samodzielnie przygotowane śniadanie do łóżka,
Liv wpadła na wspólną kawę i ciastko, mama też odwiedziła ją na chwilę.
Odebrała mnóstwo telefonów od rodziny i przyjaciół.
Skończyła trzydzieści pięć lat. Kto by pomyślał.
Lustro zdążyło odparować, więc przejrzała się w nim.
Odrzuciła ręcznik, którym przed momentem się osuszyła, przeczesała palcami
włosy i uśmiechnęła się do swojego odbicia. Nie nazwałaby siebie teraz piękną,
co najwyżej pękatą, rozlaną albo miękką, a na pewno bardzo opływową. Od ciąży z
Hannah miała przy sobie kilka dodatkowych kilogramów, bo kiedy udawało się jej
osiągnąć przyzwoicie smukłą sylwetkę, zaszła z Lily, a później nie zdążyła
nawet pomyśleć o odchudzaniu, bo nosiła już bliźnięta. To wyczerpujące i czasem
nawet nużące. Bycie w ciąży to trudny czas, również piękny i szczęśliwy, ale
przede wszystkim trudny. Gdy nie ma się dzieci, można się nim rozkoszować, ale
gdy pojawiło się już jedno, dwoje, a potem czworo, to przede wszystkim wyzwanie
zarówno fizyczne, jak i psychiczne. Nie planowali kolejnych dzieci, ale skoro
miały się pojawić, to cieszyli się na nie. Mogli zapewnić im byt i przyszłość,
mieli ogromny dom, w którym kolejna +--0--00dwójka nie zrobiła tłoku, a miłości
też im wystarczy. Marzyli o dużej rodzinie i mieli ją. Jednak Scarlett
potrzebowała fizycznego odpoczynku. Nie wakacji od dzieci, ale chciała już
przestać być w ciąży. Pogładziła swój przeogromny brzuch. Wydawał się
nieproporcjonalnie duży do jej drobnej sylwetki. Miała, co nosić. Obejrzała się
z każdej strony, monitując zmiany w swoim ciele. Przyjrzała się twarzy,
wydymając usta i mrugając oczami. Nie spostrzegła niczego nadzwyczajnego, więc
uśmiechnęła się do swojego odbicia. Jednak patrząc w swoją twarz, na swoje
ciało i przede wszystkim, swój pękaty brzuch zaczęła myśleć o czymś, co długo
nie będzie dawało jej spokoju. Scarlett O’Connor była artystką. Scarlett
Kaulitz była żoną i mamą. A kim była teraz Scarlett? Nie miała w zwyczaju za
bardzo roztrząsać się nad sobą, więc przegoniła te myśli bardziej przyziemnymi
spawami. Czuła, jak nabrzmiały jej nogi i chwilowa ulga, którą przyniosła jej
chłodna kąpiel, minęła. Pocieszał ją fakt, że zostały cztery tygodnie, jeśli
miała urodzić w terminie. Stanęła bokiem do lustra i wsunęła dłoń pomiędzy
piersi i brzuch. Obniżył się już. Myśl o rozwiązaniu napawała ją strachem, nie
ze względu na ból, bo on był nieunikniony, ale przez zupełną niepewność tego,
co zdarzy się później. Póki nosiła je w brzuchu, dzieci były bezpieczne. Ich
chłopczyk rozwijał się prawidłowo i każde z badań wskazywało, że był zdrowy.
Mniejszy i słabszy niż siostra, ale zdrowy. Nie wiedziała, czy Liam też miał
dobre wyniki w trakcie ciąży, bo nie przyszło im do głowy, żeby wykonać
dodatkowe badania. Może też był zdrowy jak ryba? Może jego wada, słabość,
choroba, czy cokolwiek to było, ujawniło się dopiero, gdy pojawił się na
świecie?
Liam miałby już piętnaście lat. Mieli piętnaście lat na
to, żeby nauczyć się żyć z jego brakiem, przyjąć cudowne córeczki i pogodzić
się z faktem, że David zostanie ich rodzynkiem, a potem znów przygotować się na
pojawienie się kolejnego chłopca w towarzystwie dziewczynki. Scarlett nie
potrafiła nawet pomyśleć o tym, że coś mogłoby znów pójść nie tak, że mogliby
stracić któreś z dzieci. To nie mogło się znów zdarzyć. Miewali takie momenty,
że spoglądali na siebie z Tomem i wiedzieli. Patrzyli na siebie w ten pełen
nadziei i strachu sposób. Dlatego tak samo bardzo chciała już urodzić i
odzyskać swoje ciało, jak równie mocno chciała nosić dzieci w sobie i zapewnić
im bezpieczeństwo. Doktor Zawadzki i doktor Stuart mieli przylecieć do Berlina
na konsultację w następnym tygodniu. Ostatnią przed rozwiązaniem. Sięgnęła po
odżywkę i wtarła ją we włosy. Te nieliczne chwile, które mogła poświęcić na zabiegi
pielęgnacyjne, były bardzo miłe i doceniała je. Tom już na pewno uśpił
wszystkie cztery królewny, więc powinna w końcu wyjść. Nabalsamowała ciało na
tyle, na ile pozwolił jej ograniczony zakres ruchów, a potem wklepała w twarz
krem. Skończyła trzydzieści pięć, zmarszczki mogły pojawić się w każdej chwili.
Uśmiechnęła się do siebie. Trzydzieści pięć. Nigdy w życiu nie spodziewałaby
się, że w tym wieku będzie w takim miejscu. To było dobre i właściwe miejsce,
przestała błądzić i odnalazła wszystko, co na tą chwilę wymagało odnalezienia.
Była Scarlett we właściwym miejscu. Odetchnęła głęboko, czując ruchy. Choć
przynosiły jej ból, dawały pewność, że dzieci miały się dobrze. Pomasowała dół
brzucha, czując jak jej skóra napinała się. Uznała, że czas się położyć.
Założyła koszulkę nocną i odwiesiwszy ręczniki, poszła do sypialni, gdzie
czekał na nią Tom. Pokonywanie dwóch stopni na podest i wskrobywanie się na ich
dość wysokie łóżko, to obecnie mocno karkołomne wyzwanie, ale dzięki zmyślności
jej męża, miała podstawiony stołeczek, który ułatwiał jej wejście. Tom
przygotował dla niej poduszki, więc ułożyła się wygodnie, jak królowa. Poczuła
przeogromną ulgę i przyjemne pulsowanie w stopach, gdy kładła je na dodatkowej
poduszce.
- Jak dobrze – westchnęła, wtulając się w pościel. Tom
oglądał jakiś serial kryminalny. Wyciszył go, gdy przyszła. Poprawił swoje
posłanie i na wpół usiadł, jak ona. – Dziewczynki zasnęły bez protestów?
- Hannah miała kilka teorii, które musiała mi
niezwłocznie przedstawić, ale ustaliliśmy, że porozmawiamy jutro o tym,
dlaczego istnieją muchy i po co komary piją krew. Muszę się trochę dokształcić
w tej kwestii – odpowiedział, kładąc dłoń na udzie żony i lekko je poklepał.
- Nicole przechodziła fascynację mrówkami, więc czemu nie
komary? – zamarła na moment, czując piętę, głowę lub pośladek miażdżące jej
żołądek. Zaskakiwała ją żywiołowość dzieci, biorąc pod uwagę ilość miejsca,
jaka im została.
- Ej, bobasy – Tom przybliżył się do brzucha Scarlett i
postukał w niego. – Dlaczego jesteście niegrzeczni? A może robicie mamie
imprezę urodzinową?
- Oby nie skończyła się na porodówce – sapnęła, gdy
któraś z nóżek lub rączek cofnęła się z jej przełyku.
- Myślisz? – zaniepokoił się.
- Nie – pokręciła głową. – To jeszcze nie teraz. Są
ruchliwe, ale nic nie wskazuje na to, żeby zamierzały wyjść.
- To dobrze – przeciągnął się, po czym wrócił do pozycji
wyjściowej z dłonią na nodze żony. – Chyba jeszcze nie jestem gotowy na to,
żeby wyszyły.
- Lepiej zacznij się przygotowywać, bo skoro dziewięć miesięcy
to za mało, to możesz nie zdążyć – odpowiedziała z uśmiechem.
- Zrobiliśmy to pięć razy, za szóstym też nam się uda – skupił
uwagę na Scarlett, tracąc zainteresowanie telewizją. – Mamy świetne córeczki –
stwierdził tą oczywistość z nieproporcjonalną powagą, ale w ostatnim czasie,
gdy zbliżali się do rozwiązania, to częściej miewali takie refleksje. – Dzisiaj
patrzyłem na Nellie i aż ciężko było mi uwierzyć, że ta rezolutna dziewczynka,
to ten sam maluch, którym była tak całkiem niedawno. Pamiętam, jaka była
malutka, gdy się urodziła. To niesamowite. Mamy szczęście i cokolwiek się
zdarzy, mamy fajną rodzinę – wyznał, jakby z ulgą.
- Co masz na myśli? – zastanowiła się, wyłapując ostatnie
słowa. Nie bardzo spodobały się Scarlett. – Cokolwiek się zdarzy? – dopytywała.
- Mam na myśli, że… nie myśl, że zakładam, z któremuś z
dzieci coś się stanie. Po prostu staram się myśleć pozytywnie, patrzeć w
przyszłość – zapewnił, dostrzegając jej podejrzliwy ton. Jednak to nie
wystarczyło.
- Wciąż nie rozumiem? – Scarlett usiadła, spoglądając
pytająco na Toma.
- Mam na myśli to, że mamy, dla kogo żyć – odparł już
bardziej stanowczo.
- W razie? – zapytała poddenerwowana. Tom chciał tego
uniknąć. Źle dobrał słowa. Scarlett była mięciutka i chętna do przytulania, ale
równie łatwo było ją rozjuszyć.
- W razie, gdyby coś poszło nie tak – odpowiedział
niechętnie.
- Chcesz mi powiedzieć, że to nic, jeśli któreś z
bliźniąt umrze? – zapytała z niedowierzaniem. – U m r z e? – podkreśliła wyraźnie
to słowo, które przyprawiało ją o mdłości.
- Boże, Scarlett! O co ci chodzi?! – aż nim wstrząsnęło.
Jak mogła go o to posądzać? – Przestań, źle mnie zrozumiałaś. Kocham w s z y s
t k i e nasze dzieci – podkreślił, już całkiem rozjuszony. Bo czegoś takiego
nie potrafił puścić płazem. Humorki humorkami, ale teraz Scarlett wkraczała na
bardzo grząski grunt.
- Ty to mówisz Tom – odparła trochę zgryźliwie. – Ale
nieważne – mruknęła i skupiła wzrok na telewizorze. Reklama podpasek okazywała
się bardzo interesująca, gdy walczyła ze łzami. Poczuła się, jakby dostała w
twarz. Prawie dziewięć miesięcy strachu, a on mówi taki coś. Najpierw bała się,
czy ciąża jest prawidłowa, potem obawiała się o to, czy dzieci nie mają wad. A
gdy okazało się, że nosiła chłopca… jak nie bać się, gdy straciła już dwóch? A
on mówi taki coś. Tom miał Davida i na zawsze pozostanie ojcem wspaniałego
chłopca, już mężczyzny. Ona swoich straciła. Już dawno mieli to za sobą. Tyle
lat żyli pogodzeni z tym, co się zdarzyło. A może jednak nie?
- Wiesz, co? Ja całkowicie rozumiem, że targają tobą
hormony, ale przesadziłaś – warknął, po czym też się podniósł, nie bardzo
rozumiejąc, jak mogło przejść jej przez głowę coś takiego. – Chodzi mi tylko i
wyłącznie o to, że oprócz strachu o tą dwójkę, mamy jeszcze czwórkę do
wychowania i p o m i m o tego, że się boimy, musimy starać się zachować
normalność. Chciałem cię uspokoić, a ty dopowiadasz jakieś historie. – Był zły,
zawiedziony i zrezygnowany. Nie chciał kłótni. Zwłaszcza w urodziny Scarlett,
ale nie podobało mu się to, co mówiła. Patrzył na nią, czując się zupełnie
zawiedziony jej rozumowaniem. Tyle wspólnych lat. Tyle czekania, tyle nadziei,
tyle chorób, zupek i zasypek, a ona zachowywała się, jakby go nie znała. Jakby
znów mieli po dwadzieścia lat.
- Wiem o tym, ale nie rozumiem, po co wracasz do tego.
Nie wiem, może tobie jest łatwiej, bo masz syna, który się udał, a ja mogę dać
ci kolejnego, który okaże się chory? – Zapytała, choć nie do końca sama
wierzyła, że to mówiła. Tom też nie. Poderwał się gwałtownie z łóżka, jakby go
parzyło. Stanął obok patrząc na nią z wyrzutem.
- Czy ty siebie słyszysz? – ryknął. – O co ci w ogóle
chodzi?! Dlaczego znów to robisz? Dlaczego znów próbujesz powiedzieć mi, że
nasi synowie są mniej ważni od Davida? – pokręcił głową, bo nie mieściło mu się
w niej, jak mogła oskarżać go o coś takiego. Śmierć Liama rzuciła go na deski
na bardzo długo i jak tylko sobie o tym przypominał, to nawet nie potrafił o
tym myśleć, żeby nie skręcało go w środku, a ona tak jak wtedy sugerowała mu,
że cierpiał mnie, że bał się mniej.
- Nie wiem, Tom – westchnęła bliska płaczu. Może to
hormony, a może strach. Może to ten upał, a może to nieuchronność pojawienia
się dzieci na świecie i zmierzenia się z prawdą. Sama nie wiedziała, czy była
zła na siebie, czy na niego. – Nic już nie wiem – westchnęła już nie tak
pewnie, jak przed chwilą. Popatrzyła na niego skruszona, walcząc ze łzami, ale
przekroczyła już granicę. Widziała to. Tom, który rzadko się gniewał, był
naprawdę zły.
- Wtedy zachowałaś się tak samo – wypalił. – Zamknęłaś
się ze swoim bólem i pretensjami. Przelałaś je na mnie. Cały swój żal. I co?
Teraz zrobisz to samo? – zapytał zaczepnie.
- Nie – odpowiedziała. – Bałam się wtedy i boję się
teraz, a ty mówisz; co tam, jedno w tą, czy w tą. Jeszcze machnij na nie ręką –
sama nie do końca wiedziała, skąd te słowa, ale cisnęły się jej na usta i nie
umiała ich zatrzymać.
- No, co jeszcze?! – patrzył na nią z zupełnym
niedowierzaniem, bo nie mieściło mu się w głowie, że Scarlett wątpiła w niego.
– Może mi powiesz, że tak naprawdę liczy się tylko David, a nasze dzieci są
tylko dodatkiem? W razie czego, uświadamiam ci, że wiem do czego służą gumki,
za każdym razem byłem tam z tobą, jak wchodziły i jak wychodziły.
- Nie powiedziałam, że nie zależy ci na dziewczynkach.
- Ale sugerujesz mi, że nie zależy mi na pozostałej
dwójce! Ja w ogóle możesz to robić po tym wszystkim, co przeszliśmy? Jak możesz
myśleć coś takiego?! Wyobraź sobie, że ja też się boję! – wykrzyknął, bo
zabrakło mu siał na hamowanie gniewu. Tom zupełnie nie wiedział, co ze sobą
zrobić, ale targały nim tak silne emocje, że nie potrafił usiedzieć w miejscu.
Nie umiał być tak blisko Scarlett.
- Wiem o tym! – odkrzyknęła, spoglądając na niego ostro.
Odkopnęła poduszkę spod nóg i gotowa była wstać, ale Tom ją uprzedził.
Wyskoczył z łóżka jak z procy. Zbiegł po schodkach i przeciął pokój
kilkakrotnie, łapiąc się za głowę. Bo to było za dużo.
- Skoro wiesz, to dlaczego mnie tak ranisz? Co takiego
zrobiłem? W jaki sposób pokazałem ci, że nie kocham naszych dzieci?!
Przypominam ci, że oboje byliśmy niezadowoleni z tej ciąży. Oboje mieliśmy inne
plany. Nie tylko ja! – wskazał na nią palcem, zatrzymując się po kilku
kolejnych krokach.
- To też wiem – warknęła. Zeszła z łóżka i trzymając się
filaru od baldachimu, stanęła na wprost Toma. Ten jeden raz górowała nad nim
wzrostem, co dodało jej animuszu. – Niczego nie zrobiłeś, przecież tylko się
pytałam, co masz na myśli, a reszta to są twoje słowa.
- Sęk w tym, że ja nic takiego nie powiedziałem, bo tak
samo, jak ty martwię się o te dzieci. Boję się, że któremuś coś stanie się.
Boję się, że coś stanie się tobie. Boję się, że jeśli coś stanie się tobie, to
zostanę sam z czterema małymi dziewczynkami i być może dwójką noworodków. Boję się
samej myśli o tym, że musiałbym żyć bez ciebie. To mnie paraliżuje, Scarlett –
wypalił głośniej niż mu się wydawało. – Boję się, że sobie nie poradzimy, że
nie będziemy wystarczająco dobrzy, że ja nie będę – wymieniał, wymachując
rękoma i był w tym tak zaogniony, że nie zauważał niczego wokół. Tak, jakby
dawno wzbierana tama pękła, a Tom uzewnętrznił swoje lęki. Coś, o czym nie
chciał m mówić, żeby nie martwić jej. – To ty je nosisz, to ty je czujesz i to
ty jesteś z nimi bardziej związana, jesteś ich matką, ale ja też je kocham. Nie
czuję tego, co ty, ale to są moje dzieci – powiedział stanowczo, jakby musiał
komukolwiek udowadniać ojcostwo. To ją zatrzymało. Te słowa.
- To tak zabrzmiało, jakby… jakby to, czy urodzi się
jedno, czy dwoje nie robiło ci już różnicy…- odpowiedziała już spokojniej.
Mocniej objęła filar, pewniej podtrzymała brzuch, który trochę ją zabolał.
- Czy my się znamy od wczoraj? – zapytał zły, smutny i
zrezygnowany. – Ja nie wiem, może za mało mówimy o tym, czego się boimy, żeby
nie wywołać wilka z lasu. Może za mało nazywamy rzeczy po imieniu – zakończył
łagodniej. Objął ją krótkim spojrzeniem i wyraz jego twarzy zmienił się. Nie
był już taki rozeźlony i obcy. Zmartwił się. Dwoma krokami pokonał dzielącą ich
odległość i pomógł jej usiąść. – Miałaś dzisiaj nie rodzić, przestań kozaczyć –
odparł stanowczo, jakby miała pięć lat i zrobiła coś, na co jej nie
pozwolić. Usiadł obok. Potarł twarz
dłońmi, a potem przeczesał palcami włosy. Nie mogli być w tym osobno.
- Noszę twojego trzeciego syna i boję się, że podzieli
los braci – odpowiedziała, skoro mieli nazywać rzeczy po imieniu. – Nie sądzę,
żebyś miał coś złego na myśli. Po prostu… zrzuciłam winę na ciebie. Swój strach
– wyznała, czując się najzwyczajniej w świecie głupio. Były takie momenty, że
jakaś klapka zamykała się i widziała tylko to, co jej się wydawało, że widzi
lub słyszy. Miała już dość tych skrajnych emocji.
- Scarlett, może tak być – odparł i głos mu się załamał.
– Może tak być, że nasz syn umrze, ale może też żyć. Tak samo nasza córka. Może
tak być, a my nie mamy na to wpływu. Nie można było za wiele zrobić, możemy
tylko czekać, ale to nie może nas pokonać, rozumiesz? Nie możesz dać się
zwariować, bo one też to czują – wskazał na jej brzuch, który teraz obejmowała,
jak najcenniejszy skarb. Prawda była taka, że te emocje nie za dobrze na nią
podziałały. Waliło jej serce i bolało podbrzusze.
- Jestem wadliwa, Tom – westchnęła. – Dlaczego z tego
powodu mają cierpieć nasze dzieci? – zapytała, z trudem powstrzymując
napływające łzy. Rozejrzał się po pokoju, szukając czegoś, co jak się po chwili
okazało, było ramką ze zdjęciem. Podszedł, jakby zgarbiony, przytłoczony. Zdął
jedną ze ściany i przyniósł ją Scarlett. Na zdjęciu widniały ich córeczki.
Zostało zrobione w ostatnie Boże Narodzenie. Stały w rządku, obejmując się i
uśmiechały się od ucha do ucha. – Cokolwiek się zdarzy, to jest powód, dla
którego musimy sobie poradzić.
- Przepraszam – powiedziała, podnosząc na Toma załzawione
oczy. Odłożyła zdjęcie na pościel i wyciągnęła do niego rękę. Nie chwycił jej,
ale pogłaskał jej brzuch. Zatrzymał dłoń, bo poczuł ruch. – Nie czuję się sobą,
ale to mnie nie usprawiedliwia.
- Wiem, że teraz byłoby ci trudno tak po prostu odejść –
powiedział po chwili milczenia i wpatrywania się w delikatne wybrzuszenie na
jej skórze. Tam w środku musiało się sporo dziać. – Ale jedną z rzeczy, których
najbardziej się boję, jest to, że mogłabyś zniknąć. Zamknąć się w pokoju, w
sobie, w swoim bólu. Ogarnia mnie panika, kiedy przypomnę sobie, co wtedy
czułem. Jestem na ciebie zły, Scarlett – twardość jego głosu zaniepokoiła ją. –
Jestem na ciebie zły, bo tak jak ty posądzasz mnie o to, że mogę nie przejmować
się naszymi dziećmi, tak ja panicznie boję się, że ty znów mogłabyś mnie
zostawić, gdyby stała się jakaś tragedia. I nie wiem, która myśl jest dla mnie
trudniejsza.
- Chyba za bardzo się nakręcam, ale każdy pyta mnie, co i
jak, ile jeszcze, jak się czuję, jakie szanse, więc myślę o rozwiązaniu, o tym,
co byłoby gdyby i już wariuję, bo tak bardzo marzę o dniu, w którym nabieramy
pewności, że nasze maleństwa są zdrowe. Wyobrażam sobie, jak lekarz mówi nam,
że wszystko z nimi dobrze, a potem przypominam sobie, że jeszcze nic nie
wiadomo – zastygła w bezruchu na chwilę, czując jak ich pociechy postanowiły
zarządzić przeprowadzkę. Przeczuwała, że ostatecznie zmieniają ułożenie. Tom
głaskał brzuch spokojnymi, kolistymi ruchami. Bolał ją jakiś mięsień w boku,
który był naciągnięty po całym dniu. Za dużo chodziła. – Jesteś najlepszym tatą
dla moich dzieci. Jesteś najlepszym mężczyzną, jakiego mogłabym sobie wymarzyć
– powiedziała miękko, nie odrywając wzroku od Toma. On twardo wpatrywał się w
swoją rękę na jej brzuchu.
- Obiecaj mi – odezwał się w końcu, podnosząc na nią
smutne spojrzenie. – Obiecaj mi, że jeśli coś pójdzie nie tak, jeśli któreś z
naszych dzieci nie przeżyje, to nie zostawisz mnie samego.
- Już nigdy nie zostawię cię samego – odpowiedziała bez
namysłu. Dopiero te słowa uświadomiły, jak przeżywał to wszystko. Jak wiele
nosił w sobie. – Tamte dni nie wrócą. To czekanie nie trwa dłużej niż
wcześniej, ale mam wrażenie, jakby czas ciągnął się podwójnie. Oboje jesteśmy
zmęczeni, ale nie powinniśmy zakładać, że będzie źle – nakryła jego dłoń
własną, ale jeszcze nie potrafiła popatrzeć na Toma. – Ja nie powinnam,
przecież oni to czują. Oni walczą tak dzielnie. Leo walczy i Mila walczy –
pierwszy raz wypowiedziała na glos imiona, które wybrali dla swoich dzieci.
Dotąd wahali się, nie byli pewni. Stawiali wiele „może”, bo chcieli, aby te
dzieci nosiły silne imiona. Pomyślała, że gdy wypowie je na głos, to staną się
realne. Pomyślała, że gdy wypowie je na głos, to ich dzieci będą już prawdziwe,
żyjące i na pewno przetrwają. Tom, słysząc je, wyprostował się i spojrzał na
Scarlett. Ona też podniosła na niego wzrok. Niebieski i brązowy – wciągająca morska
otchłań i ciepła czekoladowa chmura.
- Mila Gabrielle i Leo Theodore – powiedział miękko,
siadając bardziej na ukos, żeby móc wygodniej dotknąć brzucha Scarlett.
Pomasował go z tej bardziej bolesnej strony, chyba nie zdając sobie sprawy, ile
przyniósł jej ulgi. Odetchnęła, oklapła i zgarbiła się. Tom wydawał się
zmęczony tymi kilkoma intensywnymi minutami. Jakby wyssały z niego całą
energię. – Sądzę, że powinniśmy uwierzyć lekarzom. Zagrożenie życia naszego
syna będzie istniało, bo nawet najlepsze badania nie dadzą nam gwarancji, ale
nikt nam nie mówił, że Leo umrze. My sami kładziemy sobie do głowy te obawy, bo
już nas to spotkało.
- Imię go zobowiązuje – odpowiedziała na tyle dziarsko,
na ile pozwalało jej ściśnięte gardło.
- Jego siostrę też – dodał, uśmiechając się delikatnie.
Wstał i poprawił poduszki na miejscu Scarlett. Pomógł jej usiąść i ponownie podłożył
poduszki pod jej nogi. Tom dalej był trochę urażony, ale to zmieniało faktu, że
kochał ją i chciał ulżyć jej w bólu. W zupełnie wygodnej pozycji masowała swój
bolący bok. – Zostaniemy przy Gabrielle? – zagadnął, gdy wrócił na swoją
stronę.
- Chciałeś Susanne, a mnie podobają się oba – przyznała,
bo drugie imię dla ich córeczki spędzało jej sen z powiek. Mila oznaczało:
dobra, łagodna i miła sercu. Chcieli, żeby drugie imię było mocne, jednak
Tomowi podobało się Susanne.
- Tylko Gabrielle oznacza wojowniczkę, a Susanne kwiatka.
- A może nazwiemy ją Susanne Gabirielle? – zagadnęła, burząc
cały imienny porządek, który mieli. Tom wytrzeszczył oczy i uśmiechnął się,
przetworzywszy jej propozycję. Dotąd Scarlett opierała się nadaniu ich córeczce
imienia Susanne, ale tego wieczoru wszystko okazywało się możliwe. Wyglądało na
to, że mieli tą sprawę do przegadania. - Myślę, że nasza córka od pierwszego
dnia ochrania swojego brata i nawet, jeśli nadamy jej imię oznaczające kwiatek,
to ona bojowość ma we krwi. Choćby po matce. – Tom zastanawiał się nad tym
przez chwilę. Wciąż był poruszony, ale największe emocje opadły.
- Czy nie uważasz, że powinniśmy zacząć tą rozmowę od tej
strony? – powiedział wreszcie, zerkając na nią.
- Przepraszam – powiedziała znów, przytulając się do ręki
Toma.
- Też przepraszam – odpowiedział, całując ją w czubek
głowy. – Włączysz dźwięk? Zaczyna się mój serial.
*
28. lipca 2026
Pewnych rzeczy się nie zapomina, ani jazdy rowerem, ani
zapachu ukochanej osoby, ani… deskorolki. Liv wróciła do swojej pasji kilka lat
po narodzinach Saoirse, której zaszczepiła miłość do tego sportu. Pierwszą
deskę, podobnie jak pierwsze prawdziwe trampki dostała na szóste urodziny. Kiedy
skończyła dziesięć, jeździła już naprawdę dobrze i to był ich czas matka-córka.
Obie bardzo lubiły jeździć, zwłaszcza w terenie. Na hali to nie było tak fajne.
Jednak tym razem Liv była sama. Pojechała do parku, w którym wszystko się
zaczęło, w którym zaczęła ćwiczyć, gdzie spędziły ze Scarlett bardzo wiele
godzin, w którym Mike złamał Scarlett serce, do którego nie chciał chodzić
Paul, gdzie zawsze rozmyślała, dopóki nie urodziła Saoirse. Później przestała
tam chodzić, bo już nie było po drodze. Teraz musiała utwierdzić się w bardzo
ważnej decyzji. Potrzebowała wszystko rozłożyć na czynniki pierwsze – swoje
życie, swoje marzenia, problemy, plany. Swoje teraz i swoje zawsze.
Kilku nastolatków dopalało papierosy, obserwując babkę w
średnim wieku, która bardzo dosłownie „śmigała” na desce. Czuła się wolna i
właściwa. Najpierw ostrożnie badała podłoże, ale kółka trzymały podłoże, a ona
sama równowagę. Wprawdzie jeździła cały czas z Saoirse, ale teraz to coś
innego. Teraz Liv wracała do siebie. Stawała naprzeciw siebie. Sama ze sobą.
I to wcale nie było trudne, ani dramatyczne. Rozumiała
siebie i swoje życie. Była gotowa na wszystko, co miało nadejść. Uśmiechnęła
się, czując słońce i delikatny wietrzyk, gdy wybijała się w powietrze. Przez
jedną króciutką chwilę frunęła, była panią świata. Miała swoją wolność. Tą,
którą najpierw oddała Paulowi, za którą goniła w Paryżu i którą znalazła z
Saoirse i Georgiem. Odetchnęła głęboko, gdy deska uderzyła o ziemię. Idealnie.
Zwolniła, aż wreszcie zatrzymała się w samym środku
rampy. Wyciągnęła dłoń, na której połyskiwał szmaragd. Georg idealnie trafił w
jej gust. Jednak, gdy przyjmowała od niego pierścionek, nie czuła się
szczęśliwa i spełniona. Zestresowało ją to, czego nigdy mu nie powiedziała. Nie
oświadczył się w tradycyjny sposób, po prostu pewnego razu poprosił ją, żeby
nosiła ten pierścionek, jako znak jego miłości. Nie chciał obietnic, ani
przyrzeczeń, bo ją znał. Przyjęła go, żeby nie złamać serca ukochanemu. Nosiła
ten pierścionek od sześciu lat. To stało się naturalne i oczywiste, ale do
niedawna nie myślała o nim, jako o zapowiedzi ślubu, który kiedyś mieli wziąć.
Był po prostu wyrazem miłości jej mężczyzny. Zeszła z deski i wzięła ją pod
pachę. Skinęła nastolatkom, którzy zajęli jej miejsce na rampie, mrucząc, że
„wymiatała”. Szła do samochodu, wpatrując się w pierścionek, który pierwszy raz
w pełni świadomie nazwała zaręczynowym. I z pełną świadomością tego, kim była i
co posiadała, wiedziała, czego teraz chciała i co powinna zrobić.
W swoim życiu miała kilka kamieni milowych: Paul, Paryż,
ciąża. Georg w tym wszystkim był jedyną stałą. Trwał przy niej przez te
wszystkie lata i po prostu ją kochał. Wiele poświęcił, z wielu rzeczy
zrezygnował. Ona też się naginała, ale szczerze przed sobą musiała przyznać, że
to Georg był tym, który ustępował. Robił
dla niej wszystko. Oddałby jej wszystko, gdyby tylko zechciała. Był zawsze, czy
w dobrym, czy w złym. Wszystko inne mogło zawodzić, ale on nie. Co by się nie
działo – miała u swojego boku Georga. To dziwne, że tak długo nie rozumiała,
jaki powinien być następny krok. To dziwne, jak bardzo ulżyło jej, gdy wreszcie
sobie uświadomiła tą oczywistość. Teraz czas na coś dla niego. Dla niej trochę
też.
Starając się ominąć korki, najszybciej jak potrafiła,
podjechała pod dom siostry. Nieco zdziwiony Tom, otworzył dla niej bramę,
uprzedzając, że Scarlett czytała dziewczynkom. Jednak Liv miała swoją misję i
wiedziała, że siostra jej w tym pomoże. Zastała ją w salonie, niemal obłożoną
córkami. Patrząc na to: na wtulone w nią dziewczynki, na ten wielki brzuch,
który tego dnia opinała miętowa dzianina, podziwiała swoją siostrę. Bo Liv nie
była pewna, czy umiałaby tak żyć. Scarlett czytała im o losach Klary i
Tommy’ego. Dokończyła historię o tym, że należy szanować starszych, a dziewczynki
skomentowały brak rozumu u borsuka. Liv wydawało się, że borsuk Tommy nigdy nie
nauczy się właściwego postępowania i zerknęła na szwagra, który zaciekawiony
jej nagłym przybyciem, stał oparty o framugę.
- Scarlett – powiedziała, siadając obok niej. Połaskotała
Hannę, która od razu wślizgnęła się jej na kolana, składając na jej policzku
soczystego buziaka.
- Coś się stało? – zapytała zmartwiona, Liv wyglądała,
jakby zobaczyła ducha. Oddała Nell swój zeszyt z zapiskami i w pełni skupiła
się na siostrze. – Dziewczynki, idźcie się pobawić, a jak macie ochotę, to w
dolnej szufladzie zamrażarki są lody – zarządziła, a one bardzo chętnie
przystały na tą propozycję i momentalnie ulotniły się z kanapy. – Nell wam je
poda, nie przepychajcie się wszystkie! – dodała, gdy jedna przez drugą ruszyły
biegiem do kuchni. Tom zniknął za nimi, żeby skontrolować sytuację.
- Wiem, że jest gorąco, a ty za chwilę rodzisz i niezbyt
dobrze się czujesz, ale bardzo, bardzo, bardzo cię potrzebuję – powiedziała,
chwytając siostrę za nieco nabrzmiałą dłoń. Oczy zaszły jej łzami, choć wcale
tego nie planowała, bo to przecież nie było w jej stylu.
- Liv, co się dzieje? Przecież we wszystkim ci pomogę –
pogładziła dłoń siostry i uśmiechnęła się pokrzepiająco.
- Potrzebuję twojej pomocy, bo…- wzięła głęboki oddech. –
Potrzebuję ślubnej sukienki. – Scarlett na moment zaniemówiła, przez sekundę
wydawało jej się, że to żart, ale mieszanina strachu i ekscytacji malujące się
na twarzy jej siostry, utwierdziły ją w przekonaniu, że to prawda.
- Możesz na mnie liczyć, nawet dziś – powiedziała
dziarsko.
- Świetnie, bo właśnie teraz chciałabym pojechać i jakąś
kupić. Myślę, że jak Georg zobaczy kieckę, to uwierzy, że mam poważne zamiary.
– Liv była mocno zdeterminowana w swoich zamierzeniach.
- To Georg jeszcze nie wie? – to było bardzo w stylu jej
siostry. Powiadomić pana młodego o tym, że się żeni jakieś dziesięć minut
przed.
- Nie – odparła, kręcąc głową. – Byłam pojeździć w naszym
parku, potrzebowałam dystansu, bo od jakiegoś czasu coś mnie męczyło. Kiedy
postanowiłam, że chcę tego ślubu to wszystko puściło. Chcę kupić sukienkę,
pojechać do domu i wybrać termin, ale jest jeszcze jedna rzecz – trochę zgasła.
- Co takiego?
- Nie będzie wesela, księdza, ani nic z tych rzeczy. Chcę
gdzieś pojechać, tylko z nim. Nawet bez Saoirse – odparła spoglądając w oczy
Scarlett, żeby mieć pewność, że się nie pogniewa. Przecież obie chciały, żeby
była z nią tego dnia, jeśli miał kiedyś nastąpić.
- Będzie, jak chcesz – powiedziała wyciągając ręce do siostry
i mocno ją przytulając. – To ma być wasz dzień. – Jak postanowiły, tak zrobiły.
Scarlett przebrała się w czarną przewiewną sukienkę i upięła włosy w kok, dając
sobie solenne postanowienie, że nie urodzi w żadnym butiku. Wciąż miała czas,
ale dawno nie wychodziła na dłużej i przecież teraz mogła zacząć rodzić w
każdej chwili. Kiedy jechały do centrum, Liv śmiała się pod nosem, a Scarlett
napawała się wyjściem z domu. Od kilku miesięcy prawie nigdzie nie wychodziła
tak dalej i na dłużej, bo Bill i Rainie się nie liczyli, do nich prowadziła
dziura w płocie, prawie jak do Narni. Jeździła w odwiedziny do mamy, Liv, czy
Margo, rzadziej do restauracji, czy w innym rozrywkowym celu. Ciąża mocno
zakorzeniła ją w domu, bo bardzo musiała uważać; dużo leżeć, poruszać się
powoli, nie stresować się, dobrze odżywiać i stosować się do zaleceń. Do
czwartego miesiąca żyła całkiem aktywnie, normalnie, jak w każdej poprzedniej
ciąży, bo czuła się świetnie, a potem pojawiły się ograniczenia i nieustannie ktoś
musiał nad nią czuwać, co było dosyć upokarzające dla dorosłej, niezależnej
kobiety. Dlatego była bardzo wdzięczna siostrze, że postanowiła wziąć ślub i
wyciągnęła ją z domu. – Właśnie zdałam sobie sprawę, że od kilku miesięcy nie
wyszłam z domu tak po prostu, bez dzieci, męża, jakiegoś ważnego celu. Byłam
trochę ubezwłasnowolniona. – Liv przytaknęła, zerkając na nią.
- Tom był bardzo niepocieszony, że chcesz jechać sama –
odpowiedziała.
- Martwi się i jest nadopiekuńczy, bo teraz wszystko
kręci się wokół tej dwójki – poklepała swój brzuch.
- Jak już urodzisz, to przywrócę cię do życia – Liv
uśmiechnęła się, mrugając do siostry. – Zrobię jakiś spóźniony wieczór
panieński.
- Czy ty to sobie wyobrażasz? Georg chyba rozpłynie się
ze szczęścia, kiedy powiesz mu, że chcesz ślubu.
- Powinniśmy to zrobić wcześniej. Już kilka miesięcy
nosiłam w sobie ta myśl, ale nie pozwoliłam jej wyjść. Jak to ja – wzruszyła
ramionami, na co Scarlett się uśmiechnęła. Jej szukająca wiatru w polu siostra
wreszcie znalazła to, czego szukała.
- Musiałaś do tego dojrzeć.
- Całe szczęście, że to nie ma takich objawów jak dorastanie,
bo dalej miałabym trądzik. – Westchnęła, zmieniając pas. – Czasem sama do
siebie nie mam siły, a Georg ma. Z jakiegoś pokręconego powodu mnie kocha i
jest jedynym facetem na świecie, z którym mogłabym wziąć ślub. To nie zmieni
zbyt wiele dla mnie. Będę z nim do końca, bo wiem to i bez ślubu, ale dla niego
to ważne, więc dla mnie też. za długo mi zeszło uświadomienie sobie tego.
- Jestem z ciebie dumna – powiedziała Scarlett, a Liv się
rozpromieniła. Ten moment był dla niej ważny i Scarlett chciała wspomóc ją
najbardziej, jak była w stanie. – Wiesz,
ostatnio mam dużo czasu na myślenie, kiedy już muszę tyle leżeć. Rozmyślałam
sobie o nas; o matematyce, o śpiewaniu, zdjęciach, miłości. Ani mojego, ani
twojego życia w żaden sposób nie można nazwać typowym, ale… - zawiesiła się na
moment, szukając słów. Zbliżały się do celu. Scarlett już wiedziała, jaki butik
Liv chciała odwiedzić. – Jestem mamą, żoną, gospodynią, ale nie do końca
pamiętam, jak to jest być mną.
- Będę z tobą szczera, żeby uniknąć tobie i sobie
zbędnego pieprzenia, dobrze? – zagadnęła starsza z sióstr, szukając miejsca
parkingowego. Scarlett czekała na jakąś mądrość z jej strony, skoro na przemowę
musiały aż zaparkować, choć nie sądziła, że siostra znajdzie radę dla niej tak
szybko. – Odkąd zaszłaś z Nellie, jesteś mamą na pełen etat. Owszem, nagrywałaś
muzykę. Owszem, udzielałaś się w mediach, a do tego prowadzisz swoje konta na
portalach i dbasz o swoich ludzi, chociaż nie jesteś aktywna zawodowo. Jednak
od waszej wielkiej trasy, czyli już prawie dziesięć lat, muzyka stała się tylko
dodatkiem. Bo najpierw pojawiła się Nell, a zaraz po niej Nicole. Byłaś
urobiona po pachy, przemęczona i jeszcze do tego walczyliście o Davida. Potem coś
się zadziało, tu coś nagrałaś, tam byłaś trenerem i ci się to podobało, a potem
bach. Znów pieluchy i to się ciągnie, aż do dziś. Nie myśl, że krytykuję twoje
macierzyństwo. Nie wyobrażam sobie mieć szóstki dzieci na miarę Saoirse, ba -
nie wyobrażam sobie dwójki na miarę mojej córki, a ty to masz. Jesteś moją
bohaterką – zatrzymała się na moment, odwracając się przodem do siostry. Na
tyle, na ile pozwalało im ograniczone miejsce w aucie. Liv spostrzegła to już dawno,
ale wydawało jej się, że Scarlett dobrze czuła się w roli naczelnej karmicielki
i rodzicielki rodu. – Ogarniasz to wszystko, jesteś herosem, ale Scarlett.
Trochę ci to odebrało ciebie samą. Takie mam wrażenie. Jesteś wspaniała we
wszystkim, co robisz, ale zabrakło w tym miejsca dla ciebie samej. Sądzę, że to
jest problem.
- Niczego nie żałuję, Liv – zapewniła. – Wiodę najlepsze
życie, jakie mogłam sobie wymarzyć, bo bycie karmicielką rodu, to jest coś, co
kocham – uśmiechnęła się od ucha do ucha, a siostra jej zawtórowała. Wysiadły z
auta i skierowały się do butiku, w którym można było dostać najpiękniejsze
sukienki. Niekoniecznie ślubne. Scarlett przez chwilę delektowała się byciem w
mieście, wyjściem z siostrą i tą przyjemną, chociaż ważną rozmową. Mijały
witryny, pędzących ludzi, z spośród których kilkoro rozpoznało Scarlett.
Zapozowała do zdjęć i podpisała kartki.
- To widać, nie sądzę, że jest inaczej – potwierdziła Liv,
gdzieś pomiędzy zdjęciem a autografem.
- Tylko widzisz, w całym tym sielskim życiu brakuje mi
trochę dreszczyku emocji – podjęła znów, gdy oddaliły się nieco od ulicznego
tłoku. – Nie mówię tu o zbijaniu gorączki, kłótni o rachunek, czy inną bzdurę
albo o wycieczce do wesołego miasteczka. Brakuje mi naszych wyskoków na miasto,
dwóch dni w SPA, czy choćby babskim wieczorze u mamy. Wiesz, takich momentów,
kiedy jestem tam tylko ja. Nie mama i żona, ale ja. To ta ciąża mnie tak
usadziła - na potwierdzenie swoich słów,
poklepała swój ogromny brzuch. – Myślę, że będzie lepiej, kiedy dzieci już
trochę odrosną i będę mogła znów wyrywać się z domu albo, chociaż zamknąć w
piwnicy, żeby popracować.
- Bo wy wszystko próbujecie robić sami – stwierdziła,
zatrzymując się przy cukierni. – Może coś zjemy, żeby nie kupować na głodniaka?
– Scarlett nie trzeba było dwa razy mówić, więc rozsiadły się, zamówiły po
ciastku i Liv podjęła temat. – Wiem, że chcielibyście mieć zwyczajny dom,
zwyczajnie go prowadzić i sobie z tym radzić, ale sęk w tym, że nie jesteście
zwyczajni. Jesteście Scarlett i Tomem Kaulitz. Macie działkę i dom na milion
metrów, można rzec, że szóstkę dzieci, a do tego marzenia, które realizujecie
szybciej, bądź wolniej. Świetnie, że Tom chce zająć się domem i cudownie, że ty
chcesz wszystko ogarnąć, ale wydaje mi się, że to jest za dużo. Macie Silke i
to było genialne posunięcie, bo nie masz na głowie sprzątania tego metrażu
Macie ogrodnika, jak on miał? Manuel? – Scarlett przytaknęła. – Jeszcze lepiej,
bo sama mówiłaś, że zajmuje się trawnikiem i drzewami, całą tą bujną
roślinnością, co daje wam cenne godziny. Zwłaszcza odkąd jesteś znów w ciąży.
- Chyba wiem, do czego zmierzasz – powiedziała, kiedy Liv
zatrzymała się na czas podania im zamówienia. Kelnerka uwinęła się szybko i
dyskretnie. – Chcesz mi powiedzieć, że powinnam mieć pomoc do dzieci. – To
temat, którego jeszcze nie poruszali z Tomem, ale niejednokrotnie pojawiał się
podczas spotkań rodzinnych. Bardziej żartem, niż serio, ale proponowano im
pomoc opiekunki. Scarlett broniła się przed obcymi w domu. Chciała być
prawdziwą panią i gospodynią, ale prawda była taka, że ciężko jej było wyrobić
się ze wszystkim, nawet gdy Tom pracował piętro niżej i to całkiem niewiele. Silke
i Manuel byli cudowni, bardzo rzetelni w swojej pracy i chwaliła sobie ich
pomoc. Jednak opiekunka do dzieci? Na samą myśl robiło jej się gorąco.
- Wcale nie będziesz złą mamą, jeśli kilka razy w
tygodniu ktoś pomoże ci zająć się dziećmi. Wiem, że nie jestem ekspertem i nie
powinnam udzielać ci rad, ale myślę, że mając dwójkę maluszków, przyda ci się
pomoc przy dziewczynkach. Wykwalifikowana osoba zrobiłaby z nimi lekcje albo
pobawiłaby się, kiedy ty karmiłabyś albo kąpała bobasy.
- Myślałam o tym, Liv. Przeraża mnie wizja zatrudnienia
kogoś do dzieci, ale masz rację. Mamy pomogą nam przez te dwa-trzy miesiące, a
potem? – westchnęła, dłubiąc w ciastku, nim je skosztowała. – Kiedy o tym
myślę, czuję, jakbym zawiodła jako matka.
- Scarlett – westchnęła, odkładając widelczyk, żeby na
moment porzucić ciastko. – Nie znam drugiej takiej mamuśki, jak ty. Jesteś
mądra, serdeczna i kochająca. Dziewczynki świata poza tobą nie widzą. Jesteś
taka… - zamyśliła się, rozglądając po lokalu, jakby to mogło pomóc jej znaleźć
słowo. – Ciepła, troskliwa i całkiem papuśna, z każdego twojego poru bije
miłość do dzieci, Toma i waszego życia. Jeśli ktokolwiek, kiedykolwiek zarzuci
coś tobie jako matce, osobiście się z nim policzę, bo jesteś w tym dobra i wiem
na pewno, że nie zaszkodzi tobie, Tomowi, ani dzieciom, jeśli zatrudnisz pomoc.
Masz prawo do odpoczynku i czasu dla siebie, a jeśli będziesz miała te kilka
godzin tygodniowo, to wszyscy na tym skorzystacie. Dzieci, bo będziesz
zrelaksowana i zdystansowana, no i oczywiście Tom też, bo jego żoneczka znów zacznie
żyć pełnią życia. Same plusy – Liv uśmiechnęła się szeroko i wróciła do
zajadania swojego ciastka. Scarlett rozważała słowa siostry, masując bok
brzucha.
- Wiesz, zamysł był taki, że wejdę do studia – podjęła po
chwili. Przed Liv mogła być absolutnie szczera. – Zrobiłam już trochę; coś
nagrałam, coś napisałam. Planowałam latem pojechać w jakąś niedużą trasę, ale
zaszłam w ciążę – stwierdziła, a siostra przytaknęła. Ciąży absolutnie nie dało
się przeoczyć. – Wiesz, Liv – westchnęła. – Nie chciałam już więcej dzieci.
Czwórka to naprawdę spora gromadka. Miałam plany, chciałam znów wbić się w
fajną kieckę i szpilki, ale widzisz. Wyszło inaczej.
- Pomyśl o tej opiekunce. Wtedy znów będziesz miała czas
na bycie Scarlett, bo przecież bycie mamą i bycie Scarlett nie musi się
wykluczać. Tak samo, jak bycie Liv pełnej świata i bycie mamą. Chyba w końcu
spotkałyśmy we wspólnej rozterce – stwierdziła, mrugając do siostry, a ona
roześmiała się, uświadamiając sobie, że to racja. W o wiele lepszym nastroju
dokończyły jedzenie, gawędząc, a potem powoli pospacerowały do sklepu. Liv po
krótce opowiedziała, czego szuka, a później zajęły się przeglądaniem zawartości
wieszaków. Scarlett ani trochę nie dziwiła się, gdy jej siostra wykluczyła
białą sukienkę. – Mam trzydzieści sześć lat, nastoletnią córkę, a w kościele
pojawiam się na mszach za tatę i chrzcinach. To byłaby hipokryzja, gdybym
poszła do ślubu w białej sukience, nawet, jeśli będzie cywilny – stwierdziła,
gdy Scarlett podsunęła jej jedną białą kreację. Miała już z dziesięć sukienek,
gdy poszła do przebieralni. Zza zasłonki dobiegały same niezadowolone pomruki i
ciche przekleństwa. Szurał suwak i kolejne materiały.
- Może się wreszcie w jakiejś pokarzesz? – zaproponowała,
siadając na sofie przed przebieralnią.
- Daj mi chwilę – odpowiedziała Liv, a Scarlett nie mogąc
czekać, poprosiła ekspedientkę o wskazanie drogi do toalety. Niestety dzieci
upodobały sobie miażdzenie dolnych partii jej ciała. Gdy wróciła zastała swoją
siostrę w najpiękniejszej sukience, jaką kiedykolwiek miała na sobie. Liv już
kilka lat wcześniej porzuciła rudość i nosiła dosyć krótką, blond fryzurę. Była
ładnie opalona, co kontrastowało z włosami i sukienką. Piękną, chabrową, a może
kablową koronką. Była w stylu lat sześćdziesiątych, co bardzo pasowało Liv. Była
cała z koronki; mały rękawek, okrągły dekolt, za kolano. Bardzo dopasowana
talia i mocno rozkloszowana spódnica w kolano. Liv wyglądała fenomenalnie.
- Wyglądasz zjawiskowo, ale zabraniam ci zakładać trampki
– powiedziała, zajmując dawne miejsce. Jej siostra roześmiała się, kręcąc wokół
własnej osi. Chyba się sobie podobała.
- To jest to! – pisnęła i znów zakręciła się w kółko.
- Widzę cię w czółenkach nude z trójkątnym noskiem i
tiarą, ale jestem pewna, że jeśli mi się poszczęści założysz tylko te czółenka.
- Znasz mnie – westchnęła i dygnęła, nim zniknęła w
przebieralni, a Scarlett rozsiadła się wygodnie, uznając misję za zakończoną.
Liv miała sukienkę ślubną, a ona nie urodziła. Wilk syty i owca cała.
Dwie godziny później, kiedy wszystko zostało kupione,
włącznie z wyprawką na podróż poślubną, a młodsza z sióstr została odstawiona
do domu w jednym kawałku, Liv wróciła do domu, niosąc ze sobą tylko sukienkę.
Żadne dźwięki nie sugerowały tego, co robili jej domownicy. Rzuciła klucze na
pierwszy lepszy blat, a torebkę na fotel w pokoju. Georg siedział przy stole w
kuchni i pracował w papierach. Zajrzała do niego i uśmiechnęła się, gdy ją
dostrzegł. – Chodź na chwilkę – poprosiła, po czym wycofała się do salonu. Wyjęła
sukienkę z opakowania. Była pięknie ułożona w pudełku i nakryta bibułką. Ostrożnie
chwyciła ją tak, żeby Georg mógł ją obejrzeć. Uśmiechnął się z zadowoleniem,
aprobująco kiwając głową. – Podoba ci się? – zagadnęła, a on znów potwierdził. –
To świetnie, bo kiepsko by było, gdyby ci się nie podobała moja sukienka ślubna
– odparła, wpatrując się w niego, bo za nic w świecie nie chciała przegapić
jego miny. Jego wyraz twarzy, który najpierw zdziwiony przeobraził się w
niedowierzanie był bezcenny.
- Co chcesz mi przez to powiedzieć? – zapytał
podejrzliwie, zbliżając się o krok i zdejmując z nosa okulary. Odrzucił je na
najbliżej znajdujący się fotel.
- Chcę wziąć z tobą ślub, jeśli nie zmieniłeś zdania –
uśmiechnęła się szeroko, gdy jej przyszły mąż wyjął jej z dłoni sukienki i odłożył
ją na oparcie również pierwszego lepszego mebla.
- Żartujesz sobie ze mnie? – zapytał znów, stojąc na
wyciągnięcie rąk od Liv. Zaprzeczyła. – Chcesz wziąć ślub, stać się moją żoną,
p r z y w i ą z a ć się? – zapytał spoglądając w jej spokojne oczy. Nie było w
nich strachu, niepewności, czy czegokolwiek innego, co nie nazywałoby się
miłością.
- Georg, wiesz dobrze, że jesteś opóźniona w rozwoju
emocjonalnym. Nie sądziłam, że to się kiedykolwiek stanie, ale w tej chwili nie
wyobrażam sobie, żebyśmy nie wzięli ślubu. To nasz następny krok – jego twarz
pokraśniała radością. Wziął ją w ramiona i przytulił. Bez żadnych szalonych
porywów. Przytulił ją tak, jakby po wielu miesiącach nieobecności wróciła do
niego, a przecież była z nim cały czas. – Kocham cię i chcę być twoją żoną. Jestem
w pełni świadoma tego, że to bardzo mocno mnie do ciebie przywiąże, ale jesteś
miłością mojego życia i chcę się przywiązać, bo jestem ciebie pewna bardziej,
niż siebie samej.
- Liv Hannah O’Connor, czy ty przestaniesz mnie kiedyś
zaskakiwać? – zapytał, spoglądając na nią raz jeszcze, a ona roześmiała się
wzruszona. – To kiedy? – zapytał i dokładnie dziewięć dni później, w
towarzystwie urzędnika i zupełnie anonimowych świadków przyrzekli sobie miłość
na tle Niagary. Liv miała kobaltową sukienkę, a Georg grafitowy, sportowy
garnitur, w którym wyglądał – jej zdaniem – jak milion dolarów. Polecieli sami,
tak jak chciała Liv, a swój miodowy tydzień spędzili w Cancun. Jednak
zakończyli swój pobyt wcześniej, bo szesnastego sierpnia, w Berlinie wydarzyły
się inne, równie ważne rzeczy.
16. sierpnia 2026.
Pierwsze bóle obudziły Scarlett około czwartej nad ranem.
Przepowiadające pojawiały się już od kilku dni, więc mogła tylko typować, w
który dzień dzieci przyjdą na świat. Doktor Hart zrobiła jej kontrolne KTG,
dzięki czemu uspokoiła się i czekała. Tomowi powiedziała poprzedniego wieczoru.
Bóle stały się bardziej regularne, więc bazując na pięciokrotnym doświadczeniu,
uznała, że czas był bliski. Starała się jeszcze zasnąć, bo wiedziała, że
popołudnie i wieczór, a nawet noc mogą być trudne. Lily rodziła się trzy
godziny, Hannah czterdzieści minut, Nell niecałe dwie godziny, a Nicole siedem,
więc mogło zdarzyć się wszystko. Siłą rzeczy musiała być na to przygotowana. Przespała
się jeszcze niecałe dwie godziny, nim Tom wstał, żeby podać dzieciom śniadanie.
Później zasnęła na kolejną godzinę, a gdy się obudziła dziewczynki były już u
Billa i Rainie, a ona krwawiła. Po drodze do szpitala zjadła kilka sucharków,
bo nie mogła być tak zupełnie na czczo. Starała się nie okazywać strachu, ale
trudno było nie bać się porodu. Od ubiegłego wieczora dzieci były zupełnie
spokojne. Ostatnie ruchy czuła późnym popołudniem, ale nie przejęła się tym
zbyt mocno, bo to była cisza przed burzą.
Kiedy znalazła się już w swoim pokoju, badania i pomiary zostały
wykonane, więc rozmawiali o głupotach, żeby mogła myśleć o czymś innym, niż to,
że ją bolało. Krwawienie okazało się niegroźne, więc zostało im czekać. Tom nie
odstępował jej na krok, pomagał, zagadywał i po prostu był. Około siedemnastej
odeszły jej wody i wtedy zaczęła czuć, że to wszystko działo się naprawdę, że
działo się już i tylko kilka godzin dzieliło ich od zobaczenia maluszków. Bóle nabrały
mocy około dwudziestej. Gniotek nie pomagał. Tylko dłonie Toma nadawały się do
ściskania. Spacerowała, siedziała, leżała i była przerażająco cicho. Nie lubił,
kiedy tak zacinała się w sobie. Jednak do czasu. O dwudziestej trzeciej sześć,
kiedy na świat przyszła ich córeczka, Scarlett już od dłuższego czasu krzyczała
w niebogłosy. Jeszcze mocniej wydzierała się o dwudziestej trzeciej
siedemnaście, kiedy urodził się Leo. O dwudziestej trzeciej dziewiętnaście
rozpłakał się, dołączając do koncertu swojej siostry. Wtedy Scarlett rozpłakała
się razem z nimi, wiedząc, że ich synek miał się dobrze. Tom też się wzruszył,
ale stał obok głowy Scarlett i nikt nie zwracał na niego uwagi. Przytulił ją
mocno, gdy wyciągnęła do niego ręce. Wtedy mógł płakać do woli.
Tom zostawił Scarlett, gdy dzieci zostały jej podane na
kontakt „skóra do skóry”. Miał wrażenie, że cała trójka zasnęła, więc postanowił
pojechać do domu przebrać się, bo jeszcze przed porodem ubrudził się jej krwią
i prawdopodobnie wodami. Nie wiedział dokładnie, bo wszystko działo się szybko.
Był oszołomiony i nieprzytomny, ale nie wyobrażał sobie zostać w domu do rana. Raz
jeden przegapił narodziny swojego dziecka i od tego czasu nie popełnił już tego
błędu. Był przy poczęciu, więc nie wyobrażał sobie, żeby nie być przy
narodzinach. To było pięć momentów, które zmieniały jego życie. Rodzicielstwo
miało swoje dobre i złe chwile, ale kiedy dziecko przychodziło na świat było
jednym z najpiękniejszych wydarzeń w życiu. Był tak szczęśliwy, że aż nie czuł
zmęczenia. Stres schodził z niego, ale myślał tylko o tym, żeby być ze
Scarlett. Jego cudowna, dzielna żona. Zastał ją na pediatrii. Gdzie indziej
mogłaby być kobieta, która właśnie urodziła? Tylko przy inkubatorze. Wystrojony
w odzienie ochronne, dołączył do niej cicho, mijając kilkoro śpiących dzieci.
Słysząc jego kroki odwróciła do niego z bardzo zmęczonym uśmiechem na ustach.
- Mogę cię przytulić? – zapytał, stając za nią, a ona w odpowiedzi
oparła się o jego tors. Ledwo stała na nogach, ale przed spaniem musiała
zobaczyć dzieci. Były piękne. Mieli to szczęście być rodzicami najpiękniejszych
dzieci na świecie.
- Mogę tu być tylko chwilę – powiedziała, wtulając się w
Toma. Wyglądała, jak obraz nędzy i rozpaczy, czego jej nigdy nie powie. Poprawiła
tylko koka, który zniszczył się podczas porodu i założyła czystą koszulę i
podomkę. Jej brzuszek wciąż wystawał i musiało ją mocno boleć, bo pochylała się
do przodu. – Popatrz na nich – westchnęła. – Są cudowni.
- Leo Theodore i Mila Sophia Kaulitz – wypowiedział dumnie,
patrząc na synka i córeczkę.
- Mila Sophia? – zdziwiła się i zerknęła na męża przez
ramię. Przed porodem ustalili coś innego.
- Pomyślałem, że to będzie właściwe. Jadąc tutaj
przypomniałem sobie, jaka wspaniała była twoja mama, kiedy rodził się Liam.
Była silna, jasno myśląca i dobra. Wiem, że to twoja mama i zrobiła to, bo
jesteś jej dzieckiem, ale mam cały czas jej obraz przed oczami. To silna
kobieta. Jeśli nasza córka dostanie imię po takiej babci, na pewno poradzi
sobie w życiu.
- Bardzo mi się podoba – powiedziała wzruszona. – Mila Sophia…
- powtórzyła, uśmiechając się do Toma. Nie mając sił na więcej, wystawiła usta
do pocałunku, a Tom pokonał resztę drogi. – Popatrz na nich – wskazała na
śpiące obok siebie dzieci. Ich córeczka po urodzeniu ważyła dwa kilogramy czterysta
sześćdziesiąt i nie musiała być inkubowana. Jednak lekarze zdecydowali się na
to ze względu na chłopca. Ważył dwa kilogramy sześćdziesiąt, był taki drobny. Wprawdzie
jego parametry nie wychodziły poza normę i dostał osiem na dziesięć punktów,
nic też nie zapowiadało pogorszenia jego stanu, ale Scarlett chciała, żeby jej
dzieci były razem. Karmiła już Milę, ale Leo nie mogła. Pomyślała, że siostra
doda mu otuchy. I tak było. – Trzymają się za rączki – westchnęła wzruszona. Dzieci
spały odwrócone buziami do siebie i niemalże trzymały się za ręce. – Ona walczy
dla niego – szepnęła, chcąc zdławić płacz.
- Skarbie, patrząc na nich, jestem pewien, że im się uda –
powiedział z przekonaniem. – Mila i Leo wyjdą z tego z tego cało. Będą zdrowymi,
radosnymi dziećmi jak ich siostry, a wiesz dlaczego? – zagadnął, całując ją we
włosy. Nie czekał na odpowiedź, a Scarlett nie umiała jej podać. – Bo mają
siebie. Byli razem w twoim brzuchu i są razem teraz. Mila pomoże bratu nabrać
sił, walczy dla niego. Mają też nas. Nie tylko mnie i ciebie, ale siostry też. Razem
możemy wszystko. Razem nam się uda. Czy nie tego uczymy nasze dzieci?
- Masz rację – przyznała, kładąc dłoń na tafli
inkubatora. – Razem nam się uda. Razem wyjdziemy z tego cało. Nasza rodzina
jest jak mur. Nie do obalenia. Wiesz, czego nauczyłam się przez te lata z tobą
i naszymi dziećmi? – zagadnęła, gdy tak stali nakrywając dłońmi inkubator,
będąc dla swoich dzieci. Tym razem to Tom nie wiedział. – Nauczyłam się, że mur
nie zawsze musi być obroną przez złem i bólem. Nie trzeba się za nim chować. Mur
może być podstawą czegoś wspaniałego i właśnie tym jesteśmy. Ten mur nie runie –
przyznała, uśmiechając się do córeczki, która odrobinę uchyliła jedno oko. Nie mogła
jej widzieć, ale to nic. Mieli całe życie, żeby pokazać im świat.
- Dziękuję, Scarlett – szepnął Tom, łamiącym się głosem. Przytulił
ją, a ona jego. Takich chwil się nie zapomina. – Dziękuję za nich.
Szczęśliwa rodzina
to taka rodzina, gdzie mimo stu kłótni w ciągu jednego dnia i tak stoi się za
sobą murem. Bo szczęśliwa rodzina to taki
mur właśnie. Budowany przez lata na wzlotach i upadkach, na lepszych i
gorszych chwilach, na wadach i zaletach, które się zna na wylot i ten mur właśnie jest nie do ruszenia2.
______________________________
Sukienka i pierścionek Liv
1,2 To słowa autorstwa Katalin.
Wypowiedziała je podczas jednej z naszych rozmów i nie mogłam ich nie używać.
Fantastycznie oddają sens tego, co chciałam tu przekazać. Dedykacja to za mało,
żebym mogła wyrazić moją wdzięczność za całe to wsparcie, które mi okazałaś nie
tylko podczas pisania 130, ale każdej notki w ciągu minionych 7 lat. Jesteś
Aniołem Stróżem Prinza i moim, Kaśku. Dziękuję <3