27 października 2016

A w ich oczach wciąż był ten blask…


- Chciałbym to mieć przez całe życie.
- Będziesz miał - podpowiedziała mu druga strona jego natury. - Będziesz. Masz teraz a teraz jest całym twoim życiem. Nie ma nic poza teraz. Z pewnością nie ma wczoraj, a nie ma też jutra. Ileż ci trzeba przeżyć lat, ażebyś to zrozumiał? Jest tylko teraz, a jeżeli teraz jest ledwie dwoma dniami, to te dwa dni są twoim życiem i wszystko w nich będzie w odpowiedniej proporcji. Tak przeżywa się życie w ciągu dwóch dni. Jeżeli przestaniesz narzekać i żądać tego, czego nigdy nie dostaniesz, możesz je przeżyć dobrze. Dobrego życia nie mierzy się biblijną miarą.
Ernest Hemingway, Komu bije dzwon.

~.~

- Mama znów jest w trasie! Doskonale pamiętam, jak czternaście lat temu siedziałyśmy w twoim mieszkaniu, podziwiałam zdjęcie Marilyn Monore i rozmawiałyśmy na temat ślubu, płyty i zmian w twoim życiu. Dziś, wprawdzie znajdujemy się w Arenie O2, ale temat naszej rozmowy będzie podobny. Nie masz pojęcia, jaka jestem podekscytowana tym, co tutaj wydarzy się za kilka godzin. Scarlett O’Connor wraca w wielkim stylu. Kiedy udzieliłaś pierwszego wywiadu dla Rolling Stone, który zapowiadał zmiany i nowości, miałam mieszane uczucia. Twój zamysł wydał się fenomenalny, ale od ostatniej trasy koncertowej było ciebie niewiele. Dwa albumy, promocja umiarkowana, kilka występów i wywiadów. Przypominałaś o sobie w The Voice, ale w branży mówiło się już, że Scarlett O’Connor minęła i proszę. Twój fenomen rozbłysnął na nowo. Fantastyczny singiel, teledysk, a nich kolejne, wywiady, wystąpienia i gale. Pojawiłaś się równie niespodziewanie, jak zniknęłaś. Jak się z tym czujesz?

Scarlett: Smutna Marilyn wisi w moim domowym studiu i bardzo mnie inspiruje. Minęło już sporo czasu od ostatniego tournée, więc czuję, jakby to był pierwszy raz. Każdy koncert jest jak ten pierwszy. Nowi ludzie, nowe emocje, wszystko może się zdarzyć, ale towarzyszy temu nowy rodzaj emocji, bo pierwszy raz wracam po tak długim czasie.  To niemal epoka w przemyśle muzycznym, ale mam nadzieję, że moi fani dojrzeli razem ze mną, bo nie wracam do punktu, w którym skończyłam. Jestem czternaście lat dalej i mam nadzieję, że się uda. Mam nadzieję, że wciąż udaje mi się trafić do ludzi. Do tych, którzy znali mnie wcześniej i też do tych, którzy dopiero mnie poznają

~ Gustav ~

Przed koncertami zawsze najlepszy był ten czas kilka godzin przed. Scena i instrumentu już znajdowały się na swoich miejscach, ale nikt jeszcze się nie spieszył i prace płynęły w swobodnym tempie. Przygotowywał perkusję, ale głównie siedział sobie na swoim miejscu, bo było mu tam zwyczajnie dobrze. Trochę wspominał, trochę dumał o swoim życiu, trochę rozważał o przyszłości. Wszystko było na swoim miejscu. Adam miał czternaście lat, trochę zaczynał się buntować, więc Gustav starał się poświęcać mu jak najwięcej czasu. Uczył go gry na perkusji już ponad dwa lata i Adam był w tym naprawdę dobry. Miał słuch i zmysł muzyczny, no i mógł wyładować trochę energii. Rosalie była rezolutną jedenastolatką. To taki wiek, gdy już nie zachowywała się jak dziecko, a jeszcze nie jak nastolatka. Dzieci zdecydowanie za szybko dojrzewały. Rosie lubiła matematykę. Chodziła na dodatkowe lekcje, które wydawały się dla niej za proste. Potęga jej umysłu trochę przerażała Gustava. Margo była lepsza z matmy. Rosie chodziła też na taniec, więc i ona mogła dzięki temu upuścić trochę energii. A Margo na dniach miała otworzyć swoją kolejną wystawę. Przed kilkoma laty na dobre wróciła do malowania i w pełni się w tym realizowała. On miał swoje puby, czy jak bardziej fachowo się nazywały – kluby muzyczne. Podobało mu się prowadzenie takich miejsc. Słuchał młodych kapel i solowych artystów, którzy potrzebowali miejsca, żeby się pokazać, a potem oddawał im swoją scenę. No chyba, że ktoś był naprawdę kiepski. Zainspirowało go Vanilientraum. Kupił je, kiedy Karl chciał przejść na emeryturę, a jego córka nie planowała przejść interesu. Odnowił klub, ale scena pozostała ta sama. Zaczęło się od otwartego mikrofonu w czwartki, a potem pojawiało się coraz więcej chętnych, klub był coraz bardziej popularny, więc otworzył następny i tak jakoś poszło, że miał ich pięć. W tym jeden w Hamburgu i jeden w Magdeburgu.
Ta trasa ze Scarlett to taka wisienka na torcie. Miał czterdzieści jeden lat. Od sześciu nie był w trasie. Czasem brakowało mu adrenaliny, jaką dawały koncerty halowe, ale był pewien, że skończyli we właściwym momencie. Czekało go dziesięć koncertów na trasie Scarlett: Berlin, Paryż, Barcelona, Rzym, Łódź, Nowy Jork, Chicago, Nashville, Portland, Houston i Los Angeles. To była świetna perspektywa, ale na chwilę, potem wracał do swojego życia i to jego recepta na szczęście. Bo jego szczęście nosiło trzy imiona: Margarett, Rosalie i Adam. Po Caroline myślał, że już nic go nie czekało. Wtedy poznał Margo i okazało się, że dostał absolutne wszystko. Więcej niż śmiałby marzyć.
Z zamyślenia wyrwał go śmiech Adama, który żartował o czymś z Georgiem. Chłopiec podszedł do niego, robiąc wielkie oczy na wszystko, co zobaczył. To był jego pierwszy raz na takiej hali, na takim koncercie.
- Jak ci się to podoba? – zagadnął syna, który wszedł na podest dla perkusji i przyglądał się hali z tej perspektywy.
- Myślę, że mi się podoba. Może jak będę dużo ćwiczył, to kiedyś będę grał na takiej hali?
- Chcesz? – wskazał na swoje miejsce, jednocześnie wstając. Nastolatek nie potrzebował lepszej zachęty. Zajął miejsce i chwycił pałeczki, obracając je między palcami. Gustav zszedł z podestu, a potem ze sceny. Stanął mniej więcej w połowie płyty i dał znać synowi. Adam zaczął wybijać rytm, który wszyscy obecni znali aż za dobrze. Słysząc pierwsze bębny z Durch den Monsun, patrząc na kręconą czuprynę syna i córkę wybiegającą zza kotar, a za nią roześmianą Margo, Gustav nie mógłby więcej sobie wymarzyć.

~.~

- Czy nagrywanie „Masterpiece” bardzo różniło się od pracy nad „Saved”?

Scarlett: Zdecydowanie. Każdy materiał jest inny. Każda piosenka ulepiona jest z innych emocji i doświadczeń. Poprzednio byłam uskrzydlona wolnością, szczęściem i miłością. Nagrałam płytę w kilka miesięcy. To była ekspresowa praca, wszystko szło po mojej myśli. Natomiast teraz jestem mamą szóstki niezwykle aktywnych, radosnych i żywiołowych dzieci, więc praca nad albumem była zupełnie inna. Kradłam godziny, kiedy dzieci były z babciami, z nianią albo w szkole. Jeśli byłam w stanie, to nagrywałam nocami. Dlatego kompletowanie piosenek, przygotowania i nagrania trwały ostatnie cztery lata z okładem. Jestem bardzo związana z każdym słowem i dźwiękiem, mam nadzieję, że moi fani też to poczują, bo w każdej minucie pracy nas muzyką towarzyszyła mi jedna myśl… 

- Złap mnie, gdy upadam i ochroń mnie przede mną.


~ Bill ~

Krążył po scenie, łapiąc głębokie oddechy. Od bardzo dawna tak się nie denerwował.
To zupełnie inny stres, niż ten przed wystawieniem kolekcji. Inny od tego, który czuł, gdy chłopcy szli do szkoły. Inny niż ten, gdy dowiedział się, że Candy opuszcza dom i zamierza zamieszkać z narzeczonym.
Podobny do tego, który czuł drugiego lipca dwa tysiące piątego przed ich pierwszym festiwalowym koncertem w Saksonii. Nie sądził, że poczuje jeszcze kiedyś ten specyficzny rodzaj ekscytacji przemieszanej z przerażeniem. Ten koncert miał być inny. Pierwszy i jedyny taki. Zaczynali od Durch den Monsun, żadnego wielkiego wejścia. Ten wybór zasugerowała Scarlett. To piosenka, która wyniosła ich na szczyt i dzięki niej, ona ich pokochała. Jej zdaniem to od tej piosenki wszystko się zaczęło: ich sukces, jej wiara w marzenia. Dla Billa to sentymentalna podróż, a kiedy usłyszał, że oprócz nich na scenie będzie tylko czarna świeczka, to zrobiło mu się jakoś tak mokro w oczach.
Był odpowiedzialny za ubiór swój, Scarlett i całego zespołu. Nie miało być żadnych wymyślnych strojów. Ona lubiła minimalizm, a on wyrósł z błyskotek. Najbardziej podobał mu zestaw otwierający. Czarne, skórzane spodnie i czarna koszula. On miał ją po prostu wyciągniętą na wierzch i niezapiętą do połowy, a Scarlett zawiązaną nad spodniami. W jej zestawie nie mogło zabraknąć jej ukochanych louboutinów. Sądził, że będą wyglądać świetnie. Podczas ostatnich przymiarek, wspominał czasy, gdy ją poznał. Też nosiła tylko czerń. Wydawało się, że była taka sama. Śmiała się, posyłała te swoje spojrzenia i przekrzywiała głowę, ale jednak czas upłynął. Miał świadomość własnych pierwszych zmarszczek, ale gdy dostrzegł je u Scarlett, to jakby… zdziwił się. Ona w jego oczach cały czas pozostawała tą dziarską, butną dziewczyną, która tak szaleńczo kochała jego brata. Sześć ciąż pozostawiło ślad w jej ciele. Była bardziej zaokrąglona i nie mogła pozbyć się kilku dodatkowych kilogramów. A gdy się śmiała, dostrzegał wokół jej oczu siateczkę zmarszczek. Uświadomił sobie, że jego szwagierka była już dojrzałą kobietą. On sam tak bardzo dorósł. Te wszystkie lata szczęśliwe i bolesne, ale przede wszystkim wspaniałe, odcisnęły na nim swój ślad. Miał taki czas, kiedy wątpił w słuszność decyzji o zakończeniu kariery. Nosiło go, targały nim emocje i miewał chwile, kiedy tęsknił za sceną i graniem na żywo. To wprowadziło wielki zamęt w jego życiu. Miał wszystko, o czym marzył będąc u szczytu kariery – Rainie. Ich synowie rośli zdrowo, Candy odnosiła sukcesy, a on uciekał. Na szczęście niedługo. Tom znalazł dla niego lekarstwo. Choć sam tego nie potrzebował, zmobilizował chłopaków do częstszych prób, do częstszych występów w pubach Gustava. Od czasu do czasu tworzył, zamykał się w studiu w domu brata i powoli odnalazł spokój. Nie tylko dzięki pomocy Toma, ale przede wszystkim dzięki Rainie. Znała go bezbłędnie i doskonale wiedziała, co go trapiło. Ofiarowała mu cierpliwość i przestrzeń, w której mógł zastanowić się, o co mu tak właściwie chodziło. O nią. To Rainie była odpowiedzią na każde pytanie. I przestało go nosić. Przed około rokiem, Scarlett zaproponowała mu wspólną trasę koncertową. Nim się zgodził, przedyskutował to z żoną. To była dla niego podróż w przeszłość i skok do przyszłości. Bo choć chciał zakończyć już swoją wielką karierę na dobre, to potrzebował zapewnienia, że to naprawdę się dokonało. Podczas tego roku ciężkiej pracy uświadomił sobie, że miło było wrócić do tego całego medialnego szumu, ale tylko na chwilę. Potem wracał do siebie. Do domu. Wprawdzie miał zagrać ze Scarlett całą część europejską i pięć koncertów w Ameryce, wprawdzie sam miał wykonać cztery piosenki, w tym Rette mich przy akompaniamencie Toma i DDM ze Scarlett, to i tak czuł się jak przed autorskim tournée.
Próbował rozśpiewać się przez kilka minut, nim w jego garderobie pojawiła się Rainie. Miała na sobie granatową sukienkę w kwiaty i była wiosną jego serca. Jej też czas nie oszczędził, nie mogła pozostać tą dziewczyną, którą poznał przed laty, ale i tak była dla niego najpiękniejsza. Nie nosiła makijażu, a jej miodowe oczy błyszczały radośnie. Posłała mu szeroki uśmiech i zarzuciwszy ramiona na szyję, pocałowała.
- Sprzedałam chłopców Davidowi – wyjaśniła, nim zdążył spytać. – Pomyślałam, że przyda ci się wsparcie.
- Znasz mnie – uśmiechnął się, kładąc ręce na talii i plecach żony.
- Chyba jeszcze nigdy nie było tu tak rodzinnie. Wszędzie kręcą się dzieci. Tom grał na scenie z Nell, a Lily i Hannah przeganiały się po płycie. Nicole zniknęła w garderobie mamy, a nasi chłopcy wysłuchują jak zaczarowani historii, które wciska im David. Widziałam, jak Adam grał na perkusji, a Rosie urządziła pokaz taneczny. Max był trochę onieśmielony tym wszystkim i zasnął, więc jest razem z Christiną i bliźniakami. Nico z siostrami i Basią dotrą później. Listingów też nie ma. Każdy podśpiewuje, ekipa ma wyjątkowy luz i wszystko jest takie, jakby dzisiejszy występ nie był stresującym otwarciem trasy, ale występem w gronie rodziny – opowiadała zadowolona.
- Bo tak jest. Nasza muzyczna rodzina zgromadziła się po latach. Scarlett ma swoich muzyków i dziewczyny z chórków. Kiedy tylko poszła fama o tym, że wraca na scenę, każdy się z tego cieszył. Ta dziewczyna to fenomen. Sadie podobno zrezygnowała z pracy u Arainy, żeby wziąć udział w tournée.
- Fajnie jest być tego częścią – dodała. – Denerwujesz się?
- Bardzo – zaśmiał się nerwowo. – Chcę, żeby to zapisało się gdzieś w historii, jakkolwiek irracjonalnie to brzmi. Wiem, że zrobiłem swoje, ale mam nieodparte wrażenie, że to jest ważny moment. Scarlett nagrała dwa wybitne albumy; Blackheart i Masterpiece. Trzy pozostałe były na bardzo dobrym poziomie. Przed trzydziestką była już legendą i jestem pewien, że za parę lat zrobią o niej film. Ten krążek ma coś z wielkości, jest taki… ponad wszystkim, co zostało dotąd zrobione. Może to kwestia dojrzałości w jej głosie, może to czas, który włożyła w stworzenie tej płyty, ale czuję, że to co się teraz dzieje jest ponadczasowe. My, jako zespół, nie mieliśmy tego i nie czuję się przez to niespełniony, ale biorę udział w czymś naprawdę wielkim i chcę zrobić to na poziomie.
- Może nie odnieśliście takiego sukcesu, jak Scarlett, ale byliście pierwszym niemieckim zespołem, który odniósł taki sukces. Wiem, że byli też inni, ale to wy przetarliście ścieżkę. To wy dawaliście nadzieję tysiącom zagubionych nastolatków i choć nie dostaniesz za to gwiazdy w alei sław, to jestem pewna, że masz coś równie wspaniałego i nie będziesz zapomniany, bo każdy komu pomogło choć jedno słowo z piosenek Tokio Hotel, będzie miał was w sercu.
- To chyba dobre podsumowanie – odparł, po czym pocałował Rainie w czoło. Podszedł do stolika z przekąskami. Wsypał do ust garść skittlesów i popił je spritem. – Myślę, że wszystko dobrze pójdzie, ale stres jest nieunikniony. – Kręcił się przez moment po pomieszczeniu, aż wreszcie zatrzymał się i spojrzał na żonę z uśmiechem. – Muzyka ma sens tylko z tobą, Rainie. Bez ciebie to nie miałoby znaczenia, ani nie dawałoby mi satysfakcji – powiedział, co ją zupełnie rozmiękczyło. Westchnęła poruszona tym nagłym wyznaniem i zbliżyła się do Billa. Popatrzyła mu w oczy, odsunęła z czoła kilka jasnych kosmyków i pogładziła szorstki policzek ocieniony trzydniowym zarostem. To było jej szczęśliwe zakończenie. Ten mężczyzna z całą gamą jego zalet i wad.
- Całe szczęście, że nigdzie się nie ruszam.

~.~

- Odkąd zakończyłaś promocję „Masterpiece” poświęciłaś się rodzinie. Wprawdzie dostaliśmy trochę nowej muzyki, pojawiałaś się też w telewizji i niekiedy występowałaś na żywo. Jednak przez cały czas podkreślałaś, że przede wszystkim jesteś żoną i mamą, a dopiero potem artystką. Nie ukrywam, że podziwiam twoje oddanie macierzyństwu, taka zmiana priorytetów nie mogła być łatwa. W dodatku jesteście rodziną, na którą tak miło się patrzy. David wyrósł na fantastycznego młodego mężczyznę, wasze córeczki pięknieją, a najmłodsze bliźnięta rosną jak na drożdżach. Z boku twoje życie wygląda, jak wyjęte z bajki, to wspaniałe i niespotykane wśród osób cieszących się sławą.
Scarlett: Zanim zrobiło się tak pięknie i słodko, przeszliśmy z Tomem bardzo krętą i wyboistą drogę. To, jak jest teraz, to efekt naszej ciężkiej pracy. Miłość jest piękna i uskrzydlająca, to fundament w naszej rodzinie, ale zbudowanie murów, to podejmowanie codziennych, może banalnych decyzji, które definiują nas jako małżonków i rodziców. Nie przeczę, jestem teraz przeszczęśliwa. To naprawdę dobry czas, bo jak słusznie zauważyłaś zmiana priorytetów nie była łatwa. Zanim urodziłam Nell, podróżowaliśmy, graliśmy na całym świecie, braliśmy z życia pełnymi garściami, a później osiedliśmy i choć staraliśmy się, żeby ta zmiana w życiu przeszła płynnie, to nie obyło się bez tęsknoty. Kiedy byłam na szczycie – tęskniłam za byciem mamą, a kiedy zajmowałam się dziećmi – marzył mi się powrót na scenę. To chyba całkiem naturalne, ale nie zmieniłabym niczego, nie zdecydowałabym inaczej. Bycie artystką spełnia mnie, jako człowieka. Bycie matką i żoną spełnia mnie jako kobietę. To się uzupełnia i równoważy. Jednak pomimo całej mojej miłości do muzyki, rodzina już zawsze będzie na pierwszym miejscu. Jestem dumna z Jessici i Davida, wyrośli na wspaniałych ludzi. Jess stawia pierwsze kroki jako psycholog dziecięcy, a David skończył licencjat z dziennikarstwa, a za rok skończy sport na specjalności trenerskiej. Nasze młodsze córeczki są bardzo żywiołowymi dziećmi, potrafią dokazywać, ale jednocześnie uczą się dobrze, rozwijają i są dla siebie wspaniałymi siostrami. Jeśli chodzi o maluchy, to muszę przyznać, że mają złoty medal w brojeniu. Muszę mieć oczy wkoło głowy, bo ich wyobraźnia nie ma granic, ale to jest wspaniałe. Najwspanialsze.
- Nie raz podkreślałaś, że David jest dla ciebie jak syn i że traktujesz go na równi z córkami, ale po latach pojawił się Leo, czy jest waszym pupilkiem?
Scarlett: Po dziewięciu latach wychowywania dziewczynek, Leo był dla nas bardzo fascynujący. Podobnie, jak jego więź z Milą. Tom i Bill wiedzą, co łączy tą dwójkę, ale dla mnie to nieodgadnione, jak blisko są ze sobą. Zadziwia mnie to za każdym razem. Kiedy Mila się źle czuje, Leo też jest niespokojny. Kiedy Leo się czegoś przestraszy, Mila zaczyna kwilić i wołać go, nawet jeśli jest w osobnym pokoju. Jednak pomimo tej zażyłości staramy się podkreślać indywidualność każdego z dzieci i uczymy ich samodzielności.

~.~

Lea zmogła ilość wrażeń. Był zachwycony ogromem hali, na wszystko patrzył z otwartą buzią. Wprawdzie nie bardzo miał czas na sprawdzenie instrumentów, ale fascynacja w oczach synka była warta każdego opóźnienia. Krążył z nim przez chwilę po zakamarkach obiektu, zajrzał do Billa i Gustava, u którego znajdowało się całe przedszkole. W końcu poszedł do swojej garderoby, żeby położyć tam chłopca. Zastał tam Scarlett, która trzymała na kolanach Milę i podawała jej ciastko. Mila miała jasne włosy i oczy Scarlett, ale w jego kolorze. Była zaskakującą mieszanką. Uwielbiała warkocze, które były zaskakujące długie i mocne jak na czterolatkę. Teraz wyglądały na nieco sfatygowane, ale jeśli brać pod uwagę przebiegnięte przez Millie kilometry, to nic nie powinno go dziwić. Zapisał w pamięci ten widok. Scarlett przytulała ich córeczkę, kołysząc ją lekko. Słuchała jej i cierpliwie odpowiadała na jej pytanie, jakby to była najważniejsza rzecz w jej życiu. Poświęcała jej całą swoją uwagę, odgarniała z zaróżowionych policzków kosmyki i wydawała się zupełnie szczęśliwa z miejsca, w którym się znajdowała. Taka była Scarlett. To czyniło ją najlepszą żoną i mamą. Poprawił zsuwającą się głowę synka na swoim ramieniu. Zbliżył się i usiadł na kanapie obok nich.
- Mamusiu, a czy jak ty będziesz śpiewać, to będzie cię słychać na końcu tej wielkiej hali? – zapytała między kolejnymi kęsami. Wciąż sepleniła, ale mówiła tak dużo, że Tom był pewien, że ta wada zniknie ekspresowo. Scarlett odgarnęła jej kosmyki z buzi i schowała je za uszy. Dziewczynka była zupełnie zgrzana i zmęczona.
- Od tego mamy mikrofony i głośniki. Są ze sobą połączone i umieszczone w takich miejscach, żeby każdy dobrze słyszał – odpowiedziała spokojnie, choć do koncertu zostało tylko kilka godzin. Scarlett wydawała się w ogóle nie denerwować. Ułożył synka na skórzanej kanapie i nakrył go pieluszką.
- Masz ochotę na soczek? – zapytał, a córeczka przytaknęła. – Wyglądasz jakbyś zmieniała się w pomidora – umieścił słomkę w otworze i podał napój, przy czym połaskotał ją po brzuchu. Zachichotała i zabrała się za picie. – Leo zasnął, nim obeszliśmy całą halę. Za dużo wrażeń. – Scarlett popatrzyła na synka i uśmiechnęła się czule. Ich maluch był kropka w kropkę podobny do jej taty. Miał intensywnie niebieskie oczy, jak Scarlett, a co z tym idzie także Nico i czarne jak smoła mocne i kręcone włosy, a do tego jasną cerę. Był zupełnie niepodobny do sióstr i nikt nie powiedziałby, że był bliźniakiem Mili, bo wyglądali zupełnie inaczej. Może rysy mieli podobne, ale to wciąż się zmieniało.
- Dawno skończyłaś rozmawiać z dziennikarką? – zagadnął, siadając obok Scarlett. Jeszcze się nie przygotowała do występu. Miała jeden z ulubionych T-shirtów i spodenki. Lubił ją taką, na próbie dała konkretnie czadu. Po DDM od razu przechodzili do Highway to hell, miał tam swoje solo, a potem I want it all i Life starts now. Bill śpiewał z nią tylko HTH, a potem schodził ze sceny, żeby się przygotować. Miał swoje pięć minut po coverach, a Tom razem z nim. W tym czasie przygotowywała się Scarlett, żeby wykonać resztę show ze swoimi utworami. On oczywiście cały czas towarzyszył jej z gitarą. Ich zupełnie wspólny występ miał być z tuż przed bisem. Jeśli wszystko uda się tak, jak planowali, to będzie naprawdę dobre tournée. Wprawdzie to Billowi bardziej brakowało życia w trasie, niż jemu i miał kilka słabszych momentów, ale Tom też trochę tęsknił. Pracował z muzyką cały czas, otaczała go każdego dnia, grali w garażu i w pubach. Wystarczyło mu to. Nie miał niedosytu, ale w momencie, gdy rozpoczęły się próby, poczuł znów żywą muzykę. planowanie i cała ta wrzawa, przypomniał sobie te wszystkie emocje i bardzo się rozochocił na te kilka miesięcy w drodze. To było bardzo trudne logistycznie. Musieli zorganizować nauczanie dla dziewczynek, bo przecież nie mogły zostać w domu, komfort i wygodę dla nich, bo ostatnie czego chcieli to tułaczka. Miała być to dla nich przygoda i swojego rodzaju lekcja. Bał się tego jako rodzic i był bardzo podekscytowany jako muzyk.
- Jakieś pół godziny temu i zaraz potem spotkałam tą oto damę – odpowiedziała przytulając córkę.
- Mamusiu? A czy mu będziemy mogły być pod sceną? – zapytała wysiorbując resztkę soku. Wpatrywała się w mamę swoimi ogromnymi oczami w kolorze mlecznej czekolady i bardzo ciężko było jej odmówić.
- Niestety jesteście na to za małe. Będziecie razem z Christiną i ciociami w pokoju multimedialnym, z wielkim telewizorem i tam będziecie nas widzieć.
- Szkoda – sapnęła. – Tam byłoby fajnie.
- Podczas następnej trasy już na pewno pójdziecie na trybuny – zaproponowała, dla Mili to najwyraźniej był niedługi okres czasu, bo bardzo jej się ta wizja spodobała. Zeskoczyła z kolan mamy i podeszła do sofy, na której spał Leo, a w zasadzie budził się Leo. Położyła się obok, na wznak, tak samo jak on. Nic nie mówiła, nawet na niego nie patrzyła. Po prostu byli obok. Takie momenty były bardzo rozczulające.
- Dziewczynki robią imprezę u Gustava – zagadnął, przysiadając się bliżej. – A jak się ma moja dziewczyna? – zapytał, obejmując Scarlett ramieniem. Przytuliła się i oparła głowę na jego ramieniu.
- Twoja dziewczyna wraca na scenę i jest tym mocno przejęta.
- Pamiętam dzień, w którym pierwszy raz stanęłaś na wielkiej scenie. Musieliśmy udawać, że się nie znamy, więc patrzyłem, jak wkraczasz do tego świata sama i byłaś wspaniała. Zawładnęłaś sceną, jakby to było twoje miejsce, jakbyś się tam urodziła. Wtedy myślałem, że cię tracę, ale teraz myślę, że wtedy miałem ciebie w pełni, bo będąc na scenie, stawałaś się kompletna. I teraz też tak myślę, wróciwszy do muzyki przestałaś dzielić się na pół. Nie jesteś już Scarlett-mamą i Scarlett-artystką. Nie dzielisz się też na żonę, kobietę, siostrę, czy córkę. Jesteś w pełni Scarlett. Zrozumiałem to niedawno, kiedy zobaczyłem cię w całym tym ferworze. Przybyło ci obowiązków, a wydajesz się unosić nad ziemią – uśmiechnął się, sięgając po jej dłoń i ucałował jej wnętrze. Milczała przez chwilę. Chyba zaskoczył ją tymi słowami.
- Tak, czy siak, zawsze wybiorę ciebie. Wybiorę nas. – Odpowiedziała po chwili, spoglądając Tomowi w oczy. Uśmiechała się lekko i to też udzieliło się jemu. Pamiętała. Nauczyli się wiele i byli najlepszym przykładem na to, że posiadanie dużej rodziny nie wykluczało realizacji pasji i spełniania marzeń. Byli najlepszym dowodem na to, że można. Miłość wystarczała, żeby mieć siłę do codziennej pracy, do codziennych wyborów i bycia. Byli dowodem na to, że jeśli się bardzo wierzy to najlepsze teraz trwa zawsze.

~.~

- Odnośnie indywidualności. Czy wasze dzieci wykazują już jakieś zdolności? Z takimi genami każde z nich powinno być geniuszem!
Scarlett: Nie naciskamy. Obserwujemy, pozwalamy im sprawdzać i poznawać różne dziedziny. Nell całkiem nieźle gra na gitarze, ale nie traktuje tego bardzo poważnie. Lubi spędzać w ten sposób czas z tatą. Nicole ma w sobie coś z artystki, uwielbia się przebierać, wymyśla przedstawienia i śpiewa piosenki z bajek. Ma całkiem dobry głos, ale ma dopiero dwanaście lat i zdążyła już przejść przez fascynację nauczycielstwem, pielęgniarstwem i cukiernictwem. Kto wie? Może zostanie biologiem? Hannah fantastycznie tańczy. Tak jak z urody i charakteru przypomina Liv, to jeśli chodzi o talent, ma go zdecydowanie po moich rodzicach. Początkowo chodziła tylko na współczesny, a od września zapisaliśmy ją na balet, bo to było dla niej za mało. Jest do tego stworzona, ale sama zdecyduje, czy poświęci temu życie. Lily pięknie śpiewa, ale na chwilę obecną chce być prymuską. Czytała już jako czterolatka, jest zafascynowana nauką i szkołą. Bliźnięta w przyszłym miesiącu skończą cztery lata, więc ciężko powiedzieć, czy wykazują jakieś zdolności. Są radośni i wszędzie ich pełno. Bycie mamą takiej gromadki, to nie lada wyzwanie, ale nie zamieniłabym tego na nic.

~ Georg ~

Ten dzień nie do końca układał się tak, jakby sobie życzył. Z samego rana w jednym z klubów pękła rura i zalało część pomieszczeń. Musiał zająć się organizacją naprawy, bo to była jego działka. Zawsze sam doglądał spraw remontowych. Dochodziła czternasta, a musiał jeszcze wziąć prysznic i coś zjeść. Na szczęście nie był gwiazdą wieczoru. Dosyć energicznie wszedł do kuchni i zdziwił się widząc Saoirse czytającą przy stole. Nieodłącznie towarzyszyła jej malinowa herbata. Siedziała w swojej ulubionej pozycji: opierała stopy na siedzisku, maksymalnie podkurczała nogi i opierała na nich brodę. Dziwił się, że nie bolało jej wszystko, ale od małego lubiła splatać się w supełki.
- Co tam? – zagadnął, atakując lodówkę. – Nie jesteś w hali?
- Czekam na mamę – mruknęła, kiedy przewracała stronę. Nie wyglądała na podekscytowaną. – Pojedziemy razem i będę mogła robić zdjęcia! – dopiero to wykrzesało z niej energię. Uśmiechnęła się szeroko. – Mama nie pozwoli mi wejść na płytę, ale będę mogła fotografować za sceną.
- To będą najlepsze zdjęcia, ale pamiętaj, żeby uchwycić mój lepszy profil – mrugnął do niej, a Saoirse tylko przewróciła oczami. Szkoła wujaszka Billa. – No co? Jesteś córką swojej matki. – Stwierdził oczywistość, bo Saoirse odziedziczyła talent po swojej mamie. Nijak miała się do muzyki, ale zdjęcia robiła fenomenalne. Była bardziej podobna do Liv, niż obie chciałyby przyznać.  
- Tato? – zagadnęła, gdy usiadł naprzeciw ze swoją naszpikowaną proteinami kanapką. – Czy ty jesteś szczęśliwy? – zamknęła książkę i zupełnie poważnie skupiła na nim całą swoją uwagę skumulowaną w jej soczyście zielonych oczach. Georg zdziwił się tym pytaniem. Saoirse przeszła szybko i gwałtownie okres swojego nastoletniego buntu, za miesiąc z okładem miała stać się pełnoletnia. Dawno nie pytała o takie rzeczy, coś musiało być na rzeczy. Zmrużył oczy, łypiąc na nią trochę podejrzliwie.
- Jestem – opowiedział bez namysłu, przeżuł do końca i popił sokiem. – Wszystko jest tak, jak chciałem. Twoja mama jest moją żoną, a ty wyrosłaś na świetną, młodą kobietę. Zarabiam dzięki pasji, a po godzinach zajmuję się muzyką. Nawet nie zastanawiam się, czy jestem szczęśliwy, bo to się po prostu dzieje, ani razu nawet nie pomyślałem, że mogłoby być inaczej. Dlaczego o to pytasz akurat dziś? – zainteresował się. Wgryzł się w swój pełnoziarnisty chleb.
- Czytam Na wschód od Edenu i myślałam sobie o naszej rodzinie. Jesteśmy pokręceni – stwierdziła, wzruszając ramionami.
- To chyba czyni nas takimi fajnymi – odpowiedział już trochę swobodniej.
- A co zrobiłbyś inaczej? – zagadnęła znów, obracała przy tym kubek w dłoniach. Jej postawa też była tylko pozornie wyluzowana. Jednak chodziło o coś. Liv była lepsza w wykrywaniu drugiego dna i odgadywaniu nastrojów ich córki.
- Nic – odparł z uśmiechem. – Wszystko, co się zdarzyło, nauczyło mnie czegoś o życiu i o mnie samym, też ukierunkowało na to, kim powinien być, kim jestem dziś, kim będę stawał się jutro. Jakkolwiek filozoficznie to brzmi.
- A dzieci? – drążyła. – Macie tylko mnie, a ty kochasz dzieci, a mama ich nie chciała. Nie jesteś zawiedziony?
- Sisi – westchnął. – Miłość to kompromisy, być może ja godziłem się na nie trochę częściej, ale to nie zmienia faktu, że jestem szczęśliwy tak, jak jest. Twoja mama ma za sobą trudną przeszłość, bardzo długo godziła się ze sobą, a ja byłem u jej boku. Wiem, z czym walczyła. To jest kobieta mojego życia, moja największa i jedyna miłość. Z czymś takim się nie dyskutuje. Uwielbiam być twoim ojcem, choć nie raz dałaś nam w kość – uśmiechnął się pobłażliwie, a Saoirse znów wywróciła oczami, ale nie zdołała ukryć rumieńców. – Dlatego po wielu rozmowach i kłótniach doszliśmy do porozumienia. Nie chciałem, żeby twoja mama robiła coś wbrew sobie, bo ją kocham i bardziej niż swojego, chcę jej szczęścia. I ty też jesteś naszym szczęściem, nie myśl sobie. – Dawno nie rozmyślał na ten temat. Ułożyli wszystko między sobą. On zrezygnował z powiększenia rodziny, a Liv trochę bardziej osiadła w miejscu. To działało przez wiele lat i cieszył się z tego. Saoirse poruszyła wrażliwą strunę i pojął, że wszystko, co jej powiedział było prawdą. Nie tylko stawał w obronie Liv, ale naprawdę tak czuł. Był szczęśliwy.
- Okej – westchnęła. – Mama i ciocia są takie różne. Niby siostry, a ogień i woda.
- Wolałabyś mieć piątkę rodzeństwa? – zapytał, robiąc wielkie oczy w udawanym przerażeniu.
- Kiedyś może tak, ale teraz jest mi dobrze. Nikt mi nie kradnie ciuchów, ani nie potykam się o śmierdzące skarpety – mruknęła z szelmowskim uśmiechem. Georg dokończył kanapkę, śmiejąc się pod nosem.
- Cieszę się, bo wbrew twoim wszelkim obawom, jestem bardzo szczęśliwy. Myślę, że twoja mama też, bo ona też się wiele nauczyła i bardzo, bardzo zmieniła się przez te lata. Poznałem ją, kiedy była w twoim wieku, zupełnie szalona i niepokorna.
- A teraz niby się to zmieniło? – zapytała, na co oboje się roześmiali. W tej samej chwili drzwi cicho trzasnęły, co oznaczało powrót Liv. Na odchodne Georg poczochrał córce włosy, na co opędziła się, jęcząc: tatoooooo! Po tych wyznaniach bardzo spieszyło mu się do jego ukochanej żony. Czuł, jakby przytulenie jej, to było wszystko na czym potrzebował się skupić. Spotkał ją w połowie drogi, czyli w salonie. Wydawała się roztargniona. Rzuciła torebkę na najbliższy fotel i poprawiła dzianinową, sportową sukienkę. Okulary też cisnęła na pierwszy lepszy mebel. Georg objął ją pytającym spojrzeniem. Kiedy nic nie mówiła, pocałował ją krótko w usta i ujął za barki.
- Cześć, skarbie? – mruknął trochę zbity z tropu. Liv uśmiechnęła się i przytuliła się do niego. Odwzajemnił uścisk i przytrzymał ją w swoich ramionach. Wtuliła się mocno i trwała tak dłuższą chwilę. – Liv? – zagadnął czule. Nie wiedział, że mieli widownię. Saoirse zainteresowało dziwne zachowanie mamy. Stała oparta o framugę w wejściu do kuchni i przysłuchiwała się wszystkiemu.
- Za chwilę kończę czterdziestkę – powiedziała w końcu.
- To fakt, ale wydawało mi się, że nie przejmujesz się tym za bardzo – przypomniał jej na wypadek, gdyby nagle zaczęła troszczyć się o czwórkę z przodu.
- Saoirse jest prawie pełnoletnia – odparła znów, cały czas wtulona w niego. Trochę się zaniepokoił.
- To też racja, robimy wielką rodzinną imprezę.
- A ja jestem w ciąży – wypaliła, odsuwając się od niego. Choć nie był pewien, czy dobrze zrobiła, bo trochę ugięły się pod nim nogi. Saoirse chyba zadławiła się jedzeniem, ale to gdzieś mu umknęło, bo poczuł się, jakby jednocześnie ktoś przyłożył mu w głowę i podciął nogi. Wszystko mu umknęło, bo prędzej spodziewałby się, że Liv wyskoczy z pomysłem przeprowadzki do Kambodży albo adopcją jakiś pingwinów afrykańskich z zagrożonego lęgu. Patrzył na Liv Hannah Listing, jego żonę od czterech lat, matkę jego córki od osiemnastu i miłość jego życia od dwudziestu dwóch. – Dziewiąty tydzień – dodała wzruszona. Oczy miała trochę zaszklone i przygryzała dolną wargę. Patrzył na Liv Hannah Listing, matkę jego dziecka od dziewięciu tygodni. Nie była załamana. Nie złościła się. nie pomstowała. Wyglądała na poruszoną? Wzruszoną? Liv. Nosiła. Jego. Dziecko. Miał czterdzieści trzy lata, a Liv nosiła jego dziecko. Przestąpił z nogi na nogę, zerknął na Saoirse, która opanowała atak kaszlu i siedziała zszokowana na podłodze, a potem popatrzył znów na Liv. Na miłość swojego życia.
- Nie jesteś zła? – zagadnął.
- Chyba jestem trochę szczęśliwa – szepnęła, niepewnie spoglądając mu w oczy, a Georg przytulił ją mocno do siebie i roześmiał się w głos. Był naprawdę szczęśliwym człowiekiem.

~.~
- Nie byłabym sobą, gdybym nie spytała o Toma. Wasza historia to prawdziwe love story: trudny początek, sielanka, później dramatyczne rozstanie, próby rozpoczęcia nowego życia, aż wreszcie wielki powrót, na który czekali chyba wszyscy wasi fani. Jesteście uwielbiani. Zdetronizowaliście wszystkie inne pary i to trwa od lat. Dlatego muszę spytać, czy pomimo upływu lat dalej jest między wami tak wspaniale?
Scarlett: Jest nawet lepiej. Przekonaliśmy się, że sama miłość nie wystarczy, nawet najsilniejsza. Dlatego, gdy dostaliśmy drugą szansę, postanowiliśmy dobrze ją wykorzystać. To była nasza decyzja i podejmujemy ją codziennie od szesnastu lat. Wybieramy siebie każdego dnia, wybieramy naszą miłość, naszą rodzinę, nasze życie. Nie zawsze jest łatwo, ale zawsze warto. Nie chodzimy spać skłóceni, omawiamy każdy problem, każdy temat. Zbudowaliśmy nasze życie na silnych podstawach miłości, łapiemy się podczas każdego upadku i ochraniamy się wzajemnie. Miłość i Tom to dla mnie synonimy. Tom to moje teraz i moje zawsze, moje wciąż.

~ Tom i Scarlett ~

Scarlett zamknęła lodówkę i z ulgą napiła się mrożonej herbaty. Do koncertu została godzina. Wszystko było gotowe: instrumenty, obsługa i fani też. Wyszła do nich dwukrotnie. To był naprawdę dobry dzień. Czuła się kompletna, właściwa i na swoim miejscu. Tom miał rację. Dzięki powrotowi do muzyki znów stała się całością. Oparła się o blat i zdziwiła się, widząc Davida wkraczającego do pokoju socjalnego.
- Co tam? – zagadnął stając przy niej. – Gotowa?
- Już bardziej się nie da – odpowiedziała z uśmiechem. – U ciebie wszystko okej? Twoi przyjaciele mają dobre miejsca?
- Tak, tak – rzucił, strzelając oczami po szarej wykładzinie. – Scarlett? – zapytał, spoglądając niepewnie i trochę ze wstydem, to nie pasowało do niego zupełnie. Nie umiał zebrać słów, więc sięgnął do kieszeni beżowych spodenek i wyjął z nich pudełeczko. Otworzył je i zobaczyła złoty pierścionek z pięknym szmaragdem w koronie z białych kamieni. Nie tego się spodziewała. – Nie zrobię tego dziś. Może nawet nie za pół roku – wyjaśnił szybko, a Scarlett zupełnie nie rozumiała, co chciał jej przekazać. Byli sobie bliscy, nie raz udzielała mu rad, mieli świetny kontakt. Traktowała go, jak własnego, ale to ją zszokowało. – Sam nie wiem, dlaczego go zabrałem ze sobą. Kupiłem go, jak byłem wiosną w Paryżu z tatą i Billem. Zobaczyłem go i pomyślałem o Basi. Dopiero wróciliśmy do siebie i jestem zupełnie skołowany – wyznał. Teraz zrozumiała. David wyjechał na wymianę podczas drugiego roku studiów. Miał okazję szkolić się w świetnym zespole i podjęli decyzję o rozłące, a potem Basia pojechała na staż do Glasgow. Nie wytrzymali próby czasu i odległości. Spotkali się ponownie przed rokiem i David znów stał się Davidem, wróciło mu życie.
- Wdałeś się w ojca, gdy kochasz to całym sercem i do szaleństwa – podjęła ostrożnie. – Jestem pewna, że serce powie ci, co zrobić i w jakim momencie. Basia to cudowna dziewczyna i kocha ciebie równie mocno, jak ty ją.
- Od razu wiedziałaś, że tata jest właśnie tym jedynym? – zapytał, wciąż lustrując podłogę.
- Może nie pierwszego dnia, ale całkiem szybko. Takie rzeczy po prostu się czuje. To taka sama świadomość, jak to, że nazywasz się David Kaulitz. Czy czujesz Basię, jak swoją skórę, jak swoje oczy i swoje serce? Czy Basia jest jak rytm twojego serca, jak myśli układające się w głowie? To całkiem proste, gdy posłuchasz siebie – powiedziała wyciągając przed siebie dłoń. Na serdecznym palcu połyskiwała obrączka i pierścionek zaręczynowy. To jedyna biżuterii, którą miała na sobie zawsze. No i połowę serduszka na łańcuszku.
- Tym jest tata? – uśmiechnęła się i skinęła głową.
- Tym i wszystkim, co mogłabym kiedykolwiek chcieć – potwierdziła.
- Basia jest wszystkim, czego mi brakowało, czego potrzebowałem i o czym marzę – wyznał, a jego policzki lekko się zaróżowiły. Wzruszyło ją zaufanie, którym David ją obdarzył.
- W takim razie Basia jest twoim wszystkim – uśmiechnęła się ciepło. – Trzymaj ją mocno, a na pierścionek przyjdzie moment. Może jutro, a może i za rok. Miłość to pierwszy krok i ważne, żebyście zbudowali siebie na silnych podstawach. To tak naprawdę zatrzyma was razem już na zawsze.
- Spanikowałem, bo dziś kiedy ją zobaczyłem… - pokręcił głową, jakby zawstydził się swoich myśli. Uśmiechnął się głupkowato, ale ona rozumiała. Zerknął na nią w końcu. Był wysoki jak Tom, wysportowany i piękny. Była z niego dumna, bo przede wszystkim dorósł, jako mądry mężczyzna. – Dzięki Scarlett, jesteś jedyną osobą, której mogłem go pokazać, która zrozumie.
- Dziękuję, że do mnie przyszedłeś – odpowiedziała. Nie było uścisków, ani łez, żadnych wylewnych, dramatycznych scen. Bo to był David, jej syn, który nie nazywał jej mamą, bo to byli oni – miłość dający w czynach. Scarlett dopiła swoją herbatę, a David zaczął opowiadać o tym, co fani przygotowali przed halą. Po prostu rozmawiali, jak każdego dnia, a on ściskał w dłoniach satynowe pudełeczko skrywające kluczyk do jego serca.


Życie nie mogłoby być lepsze – ostatnio często przemykało jej to przez myśl. Dzieci w przerwach przekrzykiwały się, żeby pokazać, jak bardzo im się podobało. Ciężko było nad nimi zapanować. Ściskały Scarlett, uwieszały się i wychwalały. Arena była wypełniona do ostatniego miejsca. Oprócz dopingu pociech, jej imię skandowało kilkanaście tysięcy ludzi. To więcej niż dobre otwarcie trasy. To spełnienie najskrytszych marzeń. To najprawdziwsze przemiennie snu w rzeczywistość. Jednak najważniejszy fan stał cały czas po jej prawej stronie. Najczęściej z ukochanym Gibsonem.
To mogło wydawać się technicznie niemożliwe, ale nie wychwyciła żadnego fałszywego dźwięku. Ona sama na powrót stała się melodią, pięknym dźwiękiem. Płynęła po pięciolinii, a serce rosło jej i rosło. Istniały jednak szczęśliwe zakończenia.
Jeśli wziąć pod uwagę wszystko, co zmieniło się w jej życiu od dnia, w którym poznała Toma, to… chyba nie istniała skala, która byłaby w stanie pomieścić ogrom przeżyć, wzlotów i upadków. To, co działo się każdego dnia było zupełnie szalone, ale jednego była pewna – Toma. Nie było łatwo jej kochać, a on robił to każdego dnia. Pozostawał sobą i czynił ją najszczęśliwszą kobietą na niebie i ziemi. Był dla niej w najbardziej oczywisty sposób, towarzyszył jej w codziennych trudach, wspierał i akceptował. Zburzył mury, którymi była otoczona i wspólnie zbudowali nowe. Znaleźli coś, czego inni szukają całe życie albo nie znajdują wcale. Już dawno przestali być zagubionym Księciem i małą Księżniczką. Byli Scarlett i Tomem – małżonkami, przyjaciółmi, partnerami, kochankami, ze sobą i dla siebie. Byli dwunastką w skali od jednego do dziesięciu. Dla siebie. Codziennie chciała być lepsza, zmieniać się i rozwijać, żeby móc to ofiarować jemu. Była szczęściarą. Scarlett czuła się największą szczęściarą na świecie. Gdy wspominała ten listopadowy wieczór, który rozpoczął lepszą część jej życia, aż trudno było jej uwierzyć, że to było tak dawno. Ten dzień, ten listopad, ten początek.
Jeszcze tylko kilka chwil dzieliło ich od wspólnego występu. Był wyjątkowy. Miała na sobie sukienkę podobną do tej ulubionej Toma – długą, czarną na cienkich ramiączkach, z rozcięciem sięgającym połowy uda. Czekała na swojego męża, który odprowadził do opiekunki uciekinierkę Hannę. Tancerze wykonywali romantyczny układ, który zapowiadał spokojniejszą część koncertu.
Niespodziewanie poczuła na swojej talii dotyk dłoni, które tak dobrze znała. Owionął ją znajomy zapach wody kolońskiej i jego samego. Tom przytulił się do Scarlett i musnął ustami jej skroń.
- Wyglądasz pięknie, Maleńka – mruknął jej wprost do ucha, a Scarlett mimo woli, mimo upływu lat, mimo tysięcy razy, gdy to słyszała, zaczerwieniła się. Poczuła przyjemne ciepło rozchodzące się od jej serca.
- Dla ciebie – odpowiedziała, zerkając na niego bokiem. Tom skorzystał z okazji i krótko ją pocałował. – Myślałam sobie o nas – wyznała. Otaczały ich tysiące ludzi, w tym ich najbliżsi, dzieci, ale to była taka chwila, w której nie liczyło się nic poza czekoladowymi oczami, czule patrzącymi w jej własne. – To chyba przez ten wywiad. Wspominałam nasz początek i wszystko, co przeszliśmy, a teraz tu jesteśmy. Po tych wszystkich latach kocham cię tak samo, jak na samym początku. Jestem szalona z tej miłości. Ty zawsze jesteś obok i łapiesz mnie i chronisz, nawet przed mną. To nie jest łatwe, ale ty jesteś. Jestem szczęśliwa i kocham cię tak bardzo – uśmiechnęła się i dotknęła dłonią jego policzka. Tom cały czas wpatrywał się w nią, jakby była jedyna. Bo była. Tak jak i on był jedyny. Nie istniało inne wyjaśnienie.
- Lubię refleksyjną ciebie. Każdego dnia będę cię łapał, bo ty jesteś dla mnie i będę cię chronił, bo ty troszczysz się o mnie. Chętnie będę cię o tym zapewniał każdego dnia, bo chociaż mamy osiem powodów, do miłości, to nie istnieje jedyny. Miłość po prostu jest, zawsze mamy tylko ją, zawsze mamy tylko teraz. Ona zakorzeniła się w nas do tego stopnia, że nic nie jest w stanie jej zniszczyć. Rozrasta się silna. My jesteśmy silni tą miłością, bo decydujemy się na nią w każdej sekundzie i gdybyś miała jakieś wątpliwości… - uśmiechnął się czule, muskając opuszkiem jej usta i pocałował je znów. – Kocham cię bardzo, bardzo, bardzo - zapewnił z czułością, zahaczając palcem o łańcuszek na jej szyi, na którym wciąż wisiało srebrna połowa serduszka. To była ich pierwsza obrączka. 
- Scarlett i Tom – usłyszeli za sobą. Wciąż objęci zwrócili się do techników trzymających jej mikrofon i jego gitarę. Skinęli oboje i przygotowali się do występu. Zerkali na siebie cały czas i uśmiechali się. Bo tak działało szczęście. I miłość. Bo byli w tym razem. Bo wypowiedziano już wszystkie słowa o ich miłości. Bo ich historia została opowiedziana. Bo zdarzyła się i działa się. Tom przysiadł obok Scarlett i otaczał ich mrok. Dało się wyczuć napięcie towarzyszące tej krótkiej chwili tuż przed rozpoczęciem piosenki. Popatrzył na nią i po prostu wiedział, że znajdowali się w swoim miejscu i czasie. Wszystkie tryby trafiły w punkt. Czas płynął spokojnie, sekunda po sekundzie. Udało się. Wszystko się udało. On też wracał do zdarzeń sprzed lat. Wszystko zaczęło się od tego, że dostrzegła w nim człowieka. Znalazła go, zobaczyła, kim był naprawdę, a nie kogo w nim widziano. Dlatego starał się codziennie od tego pierwszego wieczoru. Ona jedna widziała go całego, prawdziwego, a mimo tego pokochała go. Była jego ratunkiem. To dzięki niej już nie upadał, ale twardo stał na ziemi, bo chciał być człowiekiem, którego w nim zobaczyła. Bo chociaż zmieniało się wszystko, oni dla siebie byli stałą, tą jedną pewną sprawą. Wiedział, że nie mógł trafić lepiej. Jego życie nie mogłoby ułożyć się inaczej i niczego by nie zmienił, ani jednego dnia, by nie oddał. Bo wszystko się, tak jak powinno. Teraz to wiedział, bo wszystko działo się po coś. Patrzył na przepełnioną halę wyczekującą występu, a oni zerkali na siebie, jak beztroscy zakochani, którzy dopiero poznali co to miłość. Był tak bardzo szczęśliwy – na scenie, z ukochaną i bliskimi. Miał wszystko, czego nie miał wtedy. Miał wszystko, więcej niż mógłby wymarzyć. Ich historia działa się, ich życie działo się i to wszystko było prawdą, najprawdziwszą.
- Fang mich, wen ich falle und bewahr mich vor mir – wyszeptała, nim zaczęła śpiewać, a w ich oczach był blask. T e n blask, który nadawała im tylko miłość.  


K O N I E C


~ . ~ 

Pisząc to podsumowanie, a może lepiej zabrzmiałoby: refleksję, słucham sobie Change. Może niekoniecznie pasuje do sytuacji. Lepsze byłoby coś w stylu Time to say goodbye ;)
Już od dawna zastanawiam się, co powinnam powiedzieć, kiedy padnie ostatnie słowo w tej historii. Naprawdę nie wiem, bo za każdym razem emocje biorą nade mną górę. Serio, bardzo ciężko jest podsumować osiem lat czegoś tak niesamowitego. Dlatego, gdybym miała znaleźć jedno słowo opisujące ten czas, całego Prinza, to byłoby właśnie słowo; zmiana. Od 25.10.2008 roku zmieniło się wszystko. Wtedy nie sądziłam, że to możliwe, ale decyzja o upublicznieniu tej historii była znamienną dla mojego życia. Nie tylko dlatego, że cale moje dorosłe życie to Prinz. Głównie dlatego, że dzięki tworzeniu tej historii zmieniłam się; uleczyłam rany, dojrzałam, okrzepłam i uwierzyłam. Prinz to zmiana ku lepszemu. Bywało różnie, prawda? Bardzo pasuje tu fragment tej piosenki: waiting for the day, when hate is lost and love is found. Bo dziś jest właśnie taki wieczór, kiedy wszystkie cienie znikają i zostają tylko blaski. Jestem szczęśliwa. W epilogu to chyba najczęściej padające zdanie: jestem szczęśliwa. I dumna. Prinz to moje ukochane dziecko i trochę czuję się tak, jakbym wypuszczała je w świat i pozwalała na samodzielność, gdzieś poza mną i moją kontrolą. To wspaniałe, że udało mi się stworzyć coś, co budzi takie piękne uczucia, ale choć niczego bym nie zmieniła, ani jedno słowa, ani jednego dnia, ale to cieszę się, że dobrnęliśmy do końca. To już czas wielki, żebym poszła dalej. Ich historia została opowiedziana. Czas na kolejne. Czas na coś nowego.
No, ale nie byłam w tym sama. Bez was, to by mi nie wyszło. Owszem, napisałabym Prinza. Może byłby krótszy, może trochę inny, ale musiałam to napisać. Musiałam ich napisać. A z wami było mi o wiele milej. Wiem, że nie łatwo było czekać na kolejne notki. Tak, jak na początku publikowałam wzorowo, co około dwa tygodnie, tak pod koniec to wyglądało już zgoła inaczej. Dlatego moje pierwsze dziękuję, to d z i ę k u j ę za wasze czekanie, za waszą cierpliwość.
8 lat to szmat czasu, więc naturalnym jest, że niewiele z was, które towarzyszyłyście mi od samego początku, jest ze mną dziś. Każdemu, kto wytrwał (lub przetrwał) ten czas – również dziękuję. Muszę przyznać, że to fajna podróż, warta przebycia, ale niełatwa, więc moja wdzięczność dla każdego, kto ją przebył, jest ogromna.
Są też osoby, które pojawiły się na blogu po roku, po trzech, a nawet po siedmiu – dziękuję wam za poświęcenie czasu dla mojej opowieści.
Przede wszystkim d z i ę k u j ę  k a ż d e j  z was, która była, kto czytała, kto zostawiała słowo i dawała wsparcie. Bez tego nie zaistniałabym, blog by upadł. Pisanie dla siebie daje satysfakcję do pewnego momentu, później pojawia się potrzeba dzielenia się swoją twórczością, dlatego dziękuję za tą możliwość. Dziękuję, że chcieliście poznać tą historię i rozmawiać o niej, oceniać i krytykować ją.

Mam wrażenie, że te słowa są za małe, żeby pokazać, co naprawdę czuję i co chciałabym wam przekazać. Każda z was, każdy komentarz i konstruktywna krytyka to mój prywatny Pulltzerowy Nobel ;)
Chciałabym przekazać słowa każdej z osobna, ale wówczas moje podziękowania ciągnęłyby się w nieskończoność. Jednak są osoby, które wspierają nie tylko moją twórczość literacką, ale są przede wszystkim bliskie mojemu sercu. Bez ich wsparcia ta historia nie byłaby taką, jaka jest. Ja skończyłabym marnie ;)
            Agata, bycie moją przyjaciółką, to nie jest najłatwiejsze zadanie, ale nigdy nie przestanę dziękować losowi, że postawił cię na mojej drodze.
            Rabbit, wiem, że Jarek jest the one and only, ale cieszę się, że skusiłaś się też na mojego Toma. Poznanie ciebie to jedna z moich ulubionych spraw, które wydarzyły się dzięki Prinzowi.
            I wreszcie…Katalin.
            Nie będę się rozwodzić nad tym, jak bardzo jestem ci wdzięczna za te godziny rozmów, rozwiewanie moich wątpliwości, sprowadzanie na ziemię i to twoje mądre oko dla moich czasem niemądrych pomysłów. Jesteś wspaniała i wiem, że gdyby blogi miały Dyrektorów Artystycznych, Kreatywnych, Twórczych, czy jakichkolwiek, to ty byłabyś Dyrektorem wszystkich Dyrektorów.
            Dziękuję.

Powtarzam się, ale… te osiem lat to była dla mnie wspaniała podróż literacko-życiowa. Wiele zyskałam, trochę straciłam, ale przede wszystkim mnóstwo się nauczyłam, spełniłam się i zrealizowałam swoje marzenie i już podsumowując – d z i ę k u j ę  każdej z was, która miała w tym swój udział.
Idealna w tym miejscu będzie sentencja Winstona Churchilla, którą kilka razy przytaczałam w Prinzu:

To nie jest ko­niec, to na­wet nie jest początek końca, to do­piero ko­niec początku.

Nie mówię: żegnajcie, ale do zobaczenia, bo za kilka tygodni pojawi się tutaj link do mojego nowego opowiadania. Odpocznę trochę, wywietrzę mózg, dopracuję pomysł i dam Wam znać, co z tego wyszło. Jeśli będziecie miały ochotę poczytać coś mojego w innej odsłonie, niż FFTH, to już teraz serdecznie was zapraszam.

Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo