To co miało mi zająć maksymalnie trzy strony, przeistoczyło się w niemal dziesięć, więc notka znów - powiedzmy - przepołowiona.
Edit; 22.10.2012r.
Album został ukończony, jednak nie przeczę, że pojawią się drobne zmiany. Jeszcze nie do końca rozpracowałam Picassę, więc mam nadzieję, że wszystko jest ładne i czytelne.
Dla ułatwienia dodałam 'spis postaci', są w nim zawarte pełne personalia bohaterów, do tego daty urodzenia, aby łatwiej było ich umiejscowić w czasie. Historia dzieje się na przełomie wielu lat, więc myślę, że to pomocna rzecz. Dodam też, że zdjęcia w albumie są ułożone wg spisu postaci.
A post się pisze.
*
25 miesięcy od
rozstania; listopad 2013r.
Jeżeli ktokolwiek, jak na przykład Liv, myślał, że jej
znajomość z Javierem przyszła jej bez trudu, był w wielkim błędzie. Bo to na
pierwszy rzut oka mogło tak wyglądać. Spotkała się z nim, oczarował ją i po
sprawie. Jednak to wszystko było dużo trudniejsze.
Czas, który przypadł temu spotkaniu, był dla niej bardzo
ciężki. Dopiero zaczynała terapię, powoli składała się do kupy, więc wciąż
trwała w dołku. Wyjaśnienie spraw z nim stanowiło jeden z elementów jej ‘programu’.
Musiała to zrobić choćby po to, aby mieć pewność co do tego, jak cała sytuacja
wyglądała z jego perspektywy, ale z drugiej strony zamierzała się na to już
wcześniej, bo czuła, że była w stosunku do niego niesprawiedliwa. Chyba właśnie
przez to poczucie winy zgodziła się na drugie, trzecie i kolejne spotkanie. A
może też dlatego, że Javier był zupełnie postronną osobą, która nie siedziała
po uszy w jej problemach. Wiedział, że rozstała się z Tomem, że była w dołku i
że ucichło o niej. Żadnych szczegółów. Dzięki temu, kiedy wyjaśnili już sobie wszystkie
zaszłości, mogła z nim swobodnie rozmawiać na każdy inny temat i nie wiązał się
on z jej stanem czy sytuacją. Bo prawda była taka, że rodzina i przyjaciele obchodzili
się z nią jak z jajkiem. Wciąż cedzili słowa tak, by jej nie urazić. Denerwowało
ją to, choć wiedziała, że robili tak w dobrej wierze. Dlatego chcąc dojść do
własnej równowagi, wciąż tkwiła na uboczu i wydawało jej się, że te rzadkie
spotkania miały w sobie już coraz więcej ze zwyczajności, bo mieli, co sobie
opowiadać i nie patrzyli na nią ze współczuciem, gdy na dłużej zatrzymywała
wzrok, na którymś z dzieci. Te pełne litości spojrzenia były najgorsze. Starała
się zapełniać czas. Pracowała nad płytą, spotykała się z doktor Bähr, czytała
mnóstwo książek, jeździła do dzieci, spotkała się z przyjaciółmi, lecz raczej
tymi z branży, by móc być po prostu Scarlett. Nie tą skrzywdzoną, nad którą
wszyscy się litują. No i spotykała się z Javierem. Nie bardzo często, jednak na
tyle, by poznali się całkiem dobrze. Javier nie pytał o jej przeszłość. Nie
dociekał tego, co stało się między nią a Tomem, ale słuchał o Liamie i szanował
jej potrzebę podtrzymywania pamięci o nim. Nie przesadzała z opowieściami o
synku, ale mimo woli często przewijał się w jej opowieściach. Z Javierem
rozmawiała o przyszłości, muzyce, sztuce i podróżach. Zabierał ją do
przyjemnych restauracji i miejsc, o których wcześniej nie miała pojęcia. Rozwijała
się. Takie odnosiła wrażenie po tych kilku miesiącach znajomości z nim. Lubiła
zwyczajność ich spotkań. Nie czuła skrępowania ani nie była spięta. Wiedziała,
że mogła pozwolić sobie na swobodę, choć plotkom w mediach nie było końca, ale
zdążyła do nich przywyknąć. Scarlett polubiła Javiera, bo jakby pozwolił sobie
na otwarcie się przed nią. Nie był tym aroganckim typem, jakim stawał się w
blasku fleszy. Zupełnie na początku, kiedy się poznali, uważała go za
oślizgłego typa. Takiego fałszywego przyjemniaczka, który dla rozgłosu i
osiągnięcia celu gotów był zrobić wszystko. Chyba właśnie dlatego osądziła go
tak pochopnie. Dokładnie pamiętała tamtą rozmowę.
- Javier? – zapytała
sącząc białe wino.
- Dlaczego wtedy…
wydawało mi się, że robiłeś wszystko, by nasza znajomość wyglądała na inną niż
w rzeczywistości. Dlaczego? Wiedziałeś, że miałam Toma, że go kochałam.
Dlaczego? – popatrzył na nią przeciągle i pochylił się nad stolikiem. Spojrzał
Scarlett w oczy i odparł:
- Nigdy nie chciałem
wyrządzić ci krzywdy. Odkąd ujrzałem cię po raz pierwszy, oczarowałaś mnie. Przepadłem,
myślałem tylko o tym, by móc z tobą porozmawiać, spotkać cię. Byś mnie
dostrzegła. Wiedziałem, że jesteś szczęśliwie zakochana, ale naiwnie sądziłem,
że jestem na tyle dobry, byś pomyślała o mnie jak o mężczyźnie. Kobiety zawsze
mi ulegały. Bez względu na to, czy tkwiłem na imprezie w jakiejś melinie czy
potem, gdy Karl wciągnął mnie do swego magicznego świata. Wtedy… mogłem już
mieć każdą. Nie byłem chłopaczkiem z ulicy. Nie wiedzieć kiedy stałem się
ikoną. Kobiety jadły mi z ręki i wystarczyło niewiele, bym miał tą, którą w
danej chwili chciałem. A te, które wymagały ode mnie więcej zaangażowania,
prędzej czy później były moje. Wiem, że to płytkie, ale dziś wydaje mi się, że
zachłysnąłem się sławą i nie miał mnie kto poklepać po plecach. A ty jedyna nie
byłaś mną zachwycona, nie działał na ciebie żaden ze znanych mi sposobów na
oczarowanie kobiety. W całym tym swoim zakochaniu wcale mnie nie dostrzegałaś.
Byłem dla ciebie jednym z wielu. Nie mogłem znieść tego, że nie patrzyłaś na
mnie jak na faceta, tego że w żaden sposób nie mogłem zwrócić twojej uwagi.
Irytowało mnie, dlatego zacząłem robić wszystko, by być obok. Zachowywałem się
jak rozpieszczony gówniarz, który za wszelką cenę chcę osiągnąć swój cel. Ale
to nie ja wysłałem do ciebie tą pocztówkę. Miałem pecha, posunąłem się za
daleko o jeden raz za dużo i zobaczył to Tom. Wyciągnął błędne wnioski, a ja
byłem zbyt dumny, by pójść do niego i powiedzieć mu, że nie ma w tym krzty
twojej winy. Resztę historii znasz i nie masz pojęcia, jaki byłem szczęśliwy,
kiedy moja agentka powiedziała mi, że chcesz się ze mną spotkać. Na niczym mi
tak nie zależy, jak na twojej przyjaźni, Scarlett. Niczego bardziej nie pragnę,
jak tego, by naprawić błędy i zyskać twoje zaufanie – powiedział ściszonym
głosem, delikatnie biorąc jej dłoń i całując jej wierzch. Scarlett przyjrzała mu
się uważnie mrużąc powieki, a płomienie świec igrały między nimi. Wtedy chyba
dostrzegła go po raz pierwszy. Bo wtedy po raz pierwszy porzucił swa maskę i
pokazał jej prawdziwe oblicze. Bardzo było jej żal Javiera Fontaine’a,
człowieka samotnego wśród tłumów i chyba właśnie wtedy wybaczyła mu zupełnie,
bo już raz słyszała podobną historię.
Szczegół tkwił być może w spojrzeniu Javiera, a może w
szczerości, która pobrzmiewała w jego głosie, ale uwierzyła mu, a kiedy już to
się stało, nietrudno było Scarlett polubić Javiera Fontaine.
Był charyzmatyczny i błyskotliwy, przystojny i pełen
beztroskiej pewności siebie, która najpewniej wiązała się z jego pozycją i
urodą. Bywał arogancki, ale niekoniecznie złośliwy. Miał doskonałe maniery.
Scarlett ani razu nie zauważyła, by postąpił niezgodnie z etykietą, co czasem
ją trochę irytowało. Był też wytrawnym mówcą, do tego oczytanym, czarującym
młodym mężczyzną, stuprocentowo innym niż Tom i chyba to sprawiało, że tak
bardzo przypadł jej do gustu. Gdyby poznała kogoś pokroju Toma, pewnie nie
byłaby w stanie zadawać się z nim. Jeszcze nie teraz. Dlatego właśnie tak
lubiła jego towarzystwo. Pojąwszy, dlaczego wcześniej postępował w taki a nie
inny sposób i zaakceptowała to. Przeszłość pozostała przeszłością. Nie obwiniała
go o rozpad swojego związku z Tomem. Temu byli winni tylko oni. Jednak wciąż
nie ufała mu w stu procentach. Nie opowiadała mu o najbliższych sercu sprawach,
ani o takich, które nie powinny pójść w świat. Od tego miała Liv, mamę, Margo,
Jul i wszystkich innych. Nie był jej przyjacielem w ten sposób. Był osobą, z
którą lubiła spędzać czas. Odprężała się przy nim i bawiła, po prostu. Choć
przekonanie się do niego przyszło jej z trudem, Javier nie raz pokazał, że
mogła na nim polegać. Czasem ją adorował albo flirtował z nią, ale przyzwalała
na to, bo wiedziała, że podobała mu się. Zaś on wiedział, że na związek nie
mógł liczyć. Dlatego też, gdzieś tam w środku ucieszyła się, że zechciał być
jej przyjacielem, wiedząc, że nigdy nie będzie niczym więcej. Miał w tym czasie
wiele kobiet, a na Scarlett nie robiło to wrażenia, bo jak mówił wierny będzie
tylko jej, jeśli mu na to pozwoli. Nie zaprzątała sobie tym głowy. Związek był
ostatnim, czego teraz chciała, choć powoli zaczynała dojrzewać do spotykania
się z innymi mężczyznami. Nie zamierzała wiązać się z Javierem, ani nikim
innym, ale postanowiła zacząć czerpać z życia. Pełnymi garściami.
Z rozmyślań wyrwało ją stanowcze otwarcie drzwi. Podniosła
wzrok najpierw na swoje odbicie w lustrze. W stanie przejściowym jej prezencja
była raczej średnia. Przybysz, którym okazał się David, usiadł obok niej, więc
popatrzyła na niego.
- Scarlett ja mam nadzieję, że wiesz co robisz – odparł krzywiąc
się na widok pomarańczowej mazi, którą Simon – jej ulubiony fryzjer, który
trzymał pieczę nad jej włosami od początku jej kariery – nakładał na jej włosy.
- Oczywiście, że wiem. Jestem w rękach specjalisty –
mrugnęła podłapując w lustrze spojrzenie fryzjera. Uśmiechnął się szeroko.
- Mamy już ustaloną strategię. Na początek wymyśliliśmy
kolor pośredni, nim odżywimy nieco włosy Scarlett i będziemy ratować jej
naturalny pigment, żeby z czasem wrócić do naturalnego koloru, ale teraz
zabawimy się trochę, żeby urozmaicić kolor tych cudnych loków po wielu latach
czerni. Wiesz, tym farbowaniem niesamowicie osłabiłaś cebulki, ale nie martw
się. Wujek Simon robił nie takie rzeczy – dziewczyna uśmiechnęła się do odbicia
Simona i spojrzała z zainteresowaniem na swojego chwilowego menagera.
- Jednak jakoś średnio chce mi się wierzyć w to, że
przyszedłeś tu w trosce o moje włosy.
- Racja, to nieco drugorzędna sprawa, bo zawsze możesz
wystąpić w turbanie – Scarlett wywróciła oczami, a David uśmiechnął się szeroko.
Robił to bardzo rzadko, a kiedy mu się zdarzało okazywało się, że wcale nie był
taki posępny, na jakiego wyglądał, bo w jego policzkach pojawiały się urocze
dołeczki. – Mam dwie wiadomości. Pierwsza jest taka, że Bill wyleczył
przeziębienie i wystąpią na gali, czyli spotkasz się z Tomem i niewygodnymi
pytaniami – Scarlett obojętnie skinęła głową, choć w pierwszym momencie serce
zabiło jej znacznie mocniej. – A po drugie, chłopaki skończyli przed chwilą
montować materiał. Muszę ci powiedzieć, że miałaś dobry pomysł. Zrobisz
wrażenie.
- Zawsze je robię, David – uśmiechnęła się uroczo i sięgnęła
po swoje notatki. – Jutro będziemy kręcić resztę. Dziś wejdę do studia i nagram
wszystko jeszcze raz. Słuchałam tego na iPod’zie i uznałam, że w paru miejscach
potrzebna jest poprawka. Pojutrze mamy próbę generalną, a dziś zaczynam
treningi z tancerzami. Z tego, co wiem oni już wszystko ogarnęli. O czym
zapomniałam? – spojrzała na Josta, a on na moment się zamyślił.
- Kostiumy.
- A tak, to jutro rano. Dziękuję, David. Bez twojej pomocy
musiałabym prosić się managementu i pewnie nie udałoby mi się niczego zrobić. Jesteś
niezastąpiony, chętnie zatrzymałabym cię na własność – uśmiechnęła się znów,
drapiąc się po czole tuż przy linii włosów. – Simon, zrób coś, zaraz się
wścieknę przez tą farbę – mruknęła, a fryzjer starł strużkę farby ze skóry Scarlett
i położył w to miejsce grubszą warstwę kremu.
- To trochę prehistoryczny sposób, na usuwanie resztek
farby, ale zawsze skuteczny. David, może jakiś balayage? – przyjrzał się
krytycznie coraz głębszym zakolom Josta i machnął na nie ręką.
- Mam już na oku kogoś dla ciebie – odparł ignorując Simona.
– Bo ja na dłuższą metę, tak niestety
nie pociągnę – zostawił plik notatek dla Scarlett i skierował się do wyjścia. –
Zdzwonimy się.
*
Delikatnie odłożył na stojak gitarę i przeciągnął się. Po
raz kolejny ćwiczyli swój występ na galę. Byli nominowani w The Best Live Act i
postanowili zrobić wielkie show. Bill miał swoją wizję, więc nie gasił jego
entuzjazmu. Jednak Tom czuł się już zmęczony nieustannymi podróżami związanymi
z promocją płyty, odpowiadaniem na te same pytania i uśmiechaniem się do kamer.
Coraz bardziej uświadamiał sobie, że blask fleszy stawał się już nie dla niego.
Bill cieszył się płytą, trasą, promocją, bo dzięki temu jego życie przez
ostatnie dwa lata znów miało sens. Znalazł sobie cel i robił wszystko, by to
‘jego dziecko’ było doskonałe. Tom musiał przyznać, że ich ostatni krążek
osiągnął największy sukces spośród wszystkich ich płyt, więc to zaangażowanie
Billa zaowocowało. No i on sam włożył w niego wiele pracy, bo choć może nie ciągnęło
go przed kamery, tak robienie muzyki wciąż stanowiło jego odskocznię. Koncerty
dały mu mnóstwo energii. Mógł zamknąć oczy i grać, nie myśląc o niczym innym.
Zazwyczaj myślał o Davidzie, o przyszłości, o życiu, jakie chciałby wieść albo…
o Scarlett. Wciąż siedziała mu w głowie. Czasem ciężko było mu uwierzyć w to,
że rozstali się już ponad dwa lata temu. Dla nie niego, to jakby minął dopiero jeden
dzień, a czasem wydawało mu się, że minęła cała wieczność. Jeszcze nie potrafił
wyobrazić sobie dokładnie swojej ‘reszty życia’. Marzył o tym, żeby umieć ją
jakoś zorganizować, bo wszystko co przeszedł z i przez Scarlett zupełnie
zniszczyło go od środka. Tkwił w starym, tęsknił za nim i stał w miejscu. Wciąż
był zbyt rozbity, choć na początku wydawało mu się, że dzięki Davidowi i Lenie
poradził sobie ze wszystkim niemal bezboleśnie, teraz każdego dnia uświadamiał
sobie w jak wielkim był w wielkim błędzie. Bo przecież nie można z dnia na
dzień wyrzec się miłości, która stanowiła całe jego życie. Nie mógł od razu.
Dopiero teraz zrozumiał, że zaszkodził sam sobie próbując wymazać ją od razu.
Przez to dziś tęsknił dwa razy bardziej. Choć chyba umiał już z tym żyć. Z
tęsknotą. Z pustką. Ze złamanym sercem. Z niczym. Bo da się. On był na to przykładem.
Spotykanie się z Davidem wiązało się z pewnym dyskomfortem.
Nie miał ochoty widywać Leny, ani być dla niej miłym, ale musiał ze względu na
Davida. Czasem zastanawiał się, czy chłopak widział jego niechęć i
nieszczęśliwą minę matki. Być może to było dziecinne i być może powinien stanąć
ponad wszystkimi zaszłościami dla dobra dziecka, ale jakoś nie potrafił. Z
trudem zdobywał się na zdawkową rozmowę z nią odbierając i przywożąc Davida. Po
prostu nie miał na to ochoty. Zdrada Leny była dla niego sto razy gorsza niż
to, co zaszło między nim a Scarlett. Otworzył sięprzed nią, a ona przekazywała
to dalej. Nie mógł uwierzyć, że słuchając go notowała w pamięcią najważniejsze
fragmenty, by potem powiedzieć o nich Isobel. Brzydził się tym. Przez to
wszystko zdał sobie sprawę, jakim głupcem był, tak łatwo osądzając Scarlett. Już
teraz nie był pewien co do tego, co tak naprawdę zaszło wtedy w Paryżu i czy
to, co widział na zdjęciach oddawało rzeczywistość. Pojął jak łatwo zostać
uwikłanym w mistyfikację. Być może to dotknęła też Scarlett. Jednak nie
wiedział, czy chciałby dowiedzieć się, jak było naprawdę, bo wtedy dodałby
sobie tylko cierpień, mając pełną świadomość utraty miłości swojego życia. Bo
czego jak czego, ale tego że drugiej takiej już nie spotka był pewien, jak tego
że stał pod domem Leny. Oba fakty były dobijające. Tym razem mógł spędzić z
synem tylko popołudnie ze względu na galę, na której siłą rzeczy musiał się
zjawić. Żołądek ścisnął mu się, kiedy wszedł na posesję Braunów. Drzwi otworzyła
mu mama Leny. Skinął głową i wszedł w głąb domu. Zamiast gotowego na wyprawę
synka, w salonie zastał kaszlącą Lenę. Stanął w drzwiach, nie bardzo wiedząc co
zrobić.
- David jest chory – odparła między jednym napadem kaszlu, a
drugim. Wydmuchała nos i spojrzała na niego przekrwionymi oczyma. – Chciałam do
ciebie zadzwonić, ale uparł się, żebyś przyszedł do niego i posiedział przy
nim. Nie ma już gorączki, więc się zgodziłam. Przepraszam, jeżeli ci to nie
odpowiada – Tom skinął głową i bez słowa poszedł do pokoju syna. Nie mógł
wiedzieć, że po raz kolejny straciła nadzieję na normalną rozmowę, że z
westchnieniem zapadła się w miękkim obiciu sofy i schowała twarz w dłoniach. Kiedy
nakazała sobie spokój i dostrzegła krytyczne spojrzenie matki stojącej w
drzwiach. Poszła do kuchni przygotować herbatę. Może Tom wypije ją bez obaw, że
coś do niej dodała.
- A co to za forteca? – zapytał, widząc
poduszkowo-maskotkowy mur wokół Davida. Uśmiechnął się na jego widok. Syn był
dla niego teraz jednym z niewielu i największym powodem do radości. Miał przed
sobą stoliczek, na jakim zwykle podaje się posiłki do łóżka i rysował coś
zawzięcie.
- Cześć tato – powiedział i kichnął. Tom podał chłopcu
chusteczkę i usiadł obok. – Zaraziłem się w szkole, a mama zaraziła się ode
mnie. Tylko babcia jakoś się trzyma, ale wiesz – ściszył głos – ona codziennie
je czosnek – skrzywił się, a Tom się roześmiał. Tendencję do robienia
komicznych min, David stuprocentowo odziedziczył po Billu. Pokręcił głową i
wyrzucił zużytą chusteczkę.
- Jesteś groźnym zarazkonoszem i chyba muszę na ciebie
uważać albo zacząć robić tak, jak twoja babcia.
- Nie tato! – wykrzyknął z przerażeniem i zaczął kaszleć.
Tom głaskał synka po plecach póki się nie uspokoił. – Nie cierpię tego, chociaż
nie muszę chodzić do szkoły, ale ten kaszel jest okropny. Mama powiedziała, że
to przez to, że nie nosiłem szalika, ale tato. Szaliki są obciachowe! – Tom
starał się nie roześmiać widząc powagę na twarzy syna. Odkaszlnął, po czym
odparł:
- Jak mieliśmy tyle lat co ty, jedliśmy z wujkiem Billem
śnieg, żeby zachorować, ale w ogóle nam się nie udawało, bo byliśmy
zahartowani, a babcia faszerowała nas witaminami, więc skończyło się na tym, że
dostaliśmy karę za głupie pomysły i tak czy siak musieliśmy iść do szkoły.
- Co znaczy zahartować? – zapytał spoglądając uważnie na
Toma.
- To znaczy, że uodporniliśmy się i chłód nam nie szkodził.
- Fajnie miałeś z wujkiem Billem. Ja też bym chciał mieć
brata – Tom na chwilę zasępił się nie bardzo wiedząc, jak poprawić dziecku nastrój
i nie dopuścić do kolejnych pytań związanych z możliwym rodzeństwem.
- Miałeś braciszka, pamiętasz? – powiedział z
rozrzewnieniem. Kiedy mówił o Liamie nie mógł powstrzymać ucisku w gardle.
Odetchnął. – Kilka razy byliśmy razem na cmentarzu u niego – chłopiec skinął
głową, a Tom pogłaskał go po policzku. – Bycie we dwóch jest fajne, bo można
się razem bawić, bronić przed innymi dziećmi, pomagać sobie i w ogóle trzymać
sztamę. Jak się ma brata czy siostrę, to trzeba się też wszystkim dzielić:
zabawkami, słodyczami, mamą, to nie zawsze jest fajne. My z wujkiem Billem
często się kłóciliśmy o to, a nawet biliśmy się.
- Ja wiem tatusiu, bo mój kolega Alex ma o rok starszego
brata i mówił mi, że się biją, ale ja i tak bym chciał.
- Też bym wiele rzeczy chciał, ale nie wszystkie marzenia
mogą się spełnić – David zasępił się na moment i popatrzył na Toma rozumnie
swoimi czekoladowymi oczami. Zupełnie jakby wiedział, co tata miał na myśli.
- Mama też mi tak powiedziała i była smutna. Tato? –
zakaszlał znów i oparł się na poduszce. Tom ciaśniej przykrył Davida kołdrą. –
Dlaczego już do nas nie przychodzisz? – synek bacznie mu się przyglądał, a Toma
zalały zimne poty. Nie przygotował się na takie pytania, choć były przecież
zupełnie oczywiste. Nie mógł powiedzieć synowi prawdy, że już nie lubi jego
mamy. Minęło tyle czasu, a on dopiero poruszył ten temat. Nie zdziwiłby się,
jakby ta zmiana zaczęła mu przeszkadzać od razu, ale po roku? – Nie lubisz
mamy? A może babci? – zapytał cierpliwie, czekając aż tata coś powie.
- Lubię, pewnie, że lubię, ale już nie tak mocno jak kiedyś.
Okazało się, że nie możemy być we trójkę, jak inni rodzice z dziećmi, ale twoja
mama jest dla mnie ważna, bo dała mi ciebie, ale teraz to tylko moja…
koleżanka. Jesteś naszym wspólnym synkiem, więc mieszkasz z nią i troszkę ze
mną, ale my nie będziemy już mieszkać razem.
- A czemu nie możemy być we trójkę? – zapytał nie odrywając
swoich ogromnych oczu od taty. Tom westchnął, coraz bardziej nie wiedząc, jak
delikatnie wyjaśnić chłopcu tą relację. Dotąd nie musiał tłumaczyć mu takich
trudnych rzeczy.
- A rozmawiałeś o tym z mamą?
- Mama mówiła mi, że mnie kochasz i jestem teraz dla ciebie
najważniejszy.
- To prawda – uśmiechnął się i poczochrał włosy synka. – Co
jeszcze mówiła?
- Że nie będziesz już u nas spać i przyjeżdżać na długo, bo
sprawiła ci przykrość i tobie jest smutno. Tato czy mama nie może cię
przeprosić, żeby wszystko było jak kiedyś? Lubiłem, jak tak było. Lubiłem rano
przychodzić do was i kłaść się w środku – Tom popatrzył uważnie na Davida,
zbierając w sobie wszystkie mądrości, jakich naczytał się o trudnych rozmowach
z dziećmi. Na niewiele to się zdało. Stwierdził, że po powrocie do Berlina
wyrzuci wszystkie poradniki.
- Mama słusznie ci powiedziała. Sprawiła mi wielką przykrość
i teraz nie umiem lubić jej tak jak kiedyś, ale to nie znaczy, że ty masz się
tym przejmować. Oboje cię kochamy i jesteś dla nas najważniejszy, a to, że nie
jesteśmy jak zwyczajni rodzice, to nie znaczy, że jesteśmy gorszą rodziną. Rozumiesz?
- Trochę – odparł markotnie. – Szkoda, miałem nadzieję, że
jednak znów u nas zostaniesz. Bardzo bym chciał. Moglibyśmy się bawić.
- Jak tylko wyzdrowiejesz, wymyślę dla nas coś świetnego.
Zrobię ci niespodziankę. Chcesz? – uśmiechnął się szeroko, choć wcale nie było
mu do radości, widząc zatroskaną twarz syna. David pokiwał głową i wyciągnął
ręce do taty. Tom przytulił go z całych sił i od razu poczuł się jakby lepiej.
Był przekonany, że gdyby nie miał Davida, to jego życie byłoby sto razy gorsze.
Synek dawał mu ciepło, które odebrała mu śmierć Liama. Ciepło, którego nie
mogła dać gorąca herbata czy koc. To było ciepło, które dawała bezinteresowna
miłość. Odetchnął głęboko wciągając nosem zapach dziecka. Czasami, gdy nie spał
w nocy, wyobrażał sobie, co będzie za dziesięć lat. Wyobrażał sobie Davida,
który pyta go jak postępować z dziewczynami, który prosi by nauczył go jeździć
samochodem. Wyobrażał sobie ich wspólne wyprawy i spotkania. Wtedy czuł się
szczęśliwszy. Jednak tą chwilową radość odbierała mu świadomość, że Scarlett
przy nim nie będzie, gdy to wszystko się stanie. I nie mógł sobie z tym
poradzić.
*
15. listopada 2013r.
Dziewczęcy śmiech poniósł się echem po przedpokoju. Laura
zakryła dłonią usta, zawstydzona swoim nagłym wybuchem. Julie uśmiechnęła się
serdecznie i powitała ją całusem w policzek.
- Cześć, Bill – brunet przytulił przyjaciółkę i przepuścił
obie panie przodem.
- Jest Shie? – blondynka pokręciła głową.
- Pojechał z dzieciakami, Margo, Georgiem i Saoirse do parku
rozrywki, a Liv jest u fryzjera. Potrzebowałam chwili oddechu, bo dziewczynki
są coraz bardziej nieznośne. Nie wiem, po kim to mają. Nico to takie grzeczne
dziecko, a one wciąż łobuzują.
- Dają ci w kość, co? – zapytała Laura siadając obok Billa
na sofie.
- Tak, muszę szczerze przyznać, że kiedy jestem z nimi sama,
to czasem sobie nie radzę. Nico jest bardzo pomocny, bo chętnie bawi się z
nimi, choć wiadomo wciąż jest malutki i też potrzebuje dużo uwagi z mojej
strony. Właśnie dlatego jestem pod wrażeniem, kiedy opiekuje się nimi, a inne
dziecko na jego miejscu byłoby zazdrosne – powiedziała z rozrzewnieniem, jednak
zaraz jakby oprzytomniała i przypomniała sobie o obowiązkach gospodyni. –
Napijecie się czegoś? A może mam zadzwonić do Shie’a, żeby już wrócili?
- Nie, nie trzeba. Wracamy z kina i postanowiliśmy was
odwiedzić – Bill uśmiechnął się do Julie i przelotnie spojrzał na Laurę i na
krótko objął ją ramieniem.
- Wyobraź sobie, że Bill zgodził się na romansidło.
- Nie wierzę – blondynka uśmiechnęła się szeroko. – Mój
szanowny mąż zgadza się na filmy inne niż akcji, tylko jak mam urodziny albo
jakieś inne święto. Czasami idziemy na kompromis i oglądamy dramat albo
komedię, ale jego zboczenie zawodowe sprawia, że strzelanina i przelew krwi
zazwyczaj zwyciężają. Marny los żony policjanta – westchnęła i uśmiechnęła się
do nich. – Mam jednak swoje sposoby, żeby przekonać go do zmiany zdania –
mrugnęła i wstała energicznie. – Może jednak przyniosę wam coś do picia?
- Usiądź wreszcie, Jul – Bill zaczął się śmiać, a dziewczyna
klapnęła na fotel. – Miałaś przecież odpoczywać, kiedy nie ma dzieci – musiał
przyznać, że Julie wyglądała kwitnąco, pomimo zmęczenia. Miała w sobie to
specyficzne ciepło, które udzielało się każdemu, kto z nią przebywał. Niewielu
ludzi tak ma, że wręcz czuje się dobroć płynącą w nich. Julie właśnie taka
była: dobra, czuła i serdeczna. Czasem zastanawiał się, czy kiedykolwiek
kłócili się z Shie’em, bo z boku wyglądali jak zupełnie idealne małżeństwo.
Oboje byli wciąż młodzi i w tym młodym wieku zajęli się zupełnie poważnym
życiem, choć przecież mogliby czerpać z niego znacznie więcej beztroski, ale
nie wydawało mu się, by Julie albo Shie byli niezadowoleni z obecnego stanu
rzeczy.
- Racja. Za godzinę pewnie będą z powrotem, bo dziewczynki
będą już głodne. Co u Toma? Dawno go nie było.
- Wiesz, terapia mu pomogła. Oczyścił się ze wszystkiego, co
dźwigał przez cały ten czas. Myślę, że sięgnął po rzeczy, które dręczyły go,
nim poznał Scarlett, ale jednocześnie bardzo dużo sobie uświadomił. Cała ta
otoczka twardziela, jaką stworzył wokół siebie po rozstaniu, pękła. Chyba
dopiero teraz tak naprawdę zaczął to przeżywać, bo zrozumiał, że popełnił błąd
– Bill był wyraźnie zatroskany, gdy o tym mówił.
- Mam rozumieć, że będzie próbował wrócić do Scarlett? –
Julie wyraźnie się ożywiła.
- Nie, myślę, że nie. On ma teraz Davida i jeszcze nie do
końca uporządkował sprawy z nim związane, bo uznanie ojcostwa uprawomocni się
dopiero w grudniu. No i sprawy z Leną mu niczego nie ułatwiają. Sam jest w
rozsypce, więc pewnie nawet na myśl mu nie przychodzi, żeby pakować się w
układanie ich wspólnych spraw. A poza tym, on jest raczej pewien, że Scarlett
już tego nie chce.
- Ostatnio jest u nas częściej, bawi się z dziećmi, kilka
razy usypiała Saoirse. Te wizyty w domu dziecka naprawdę pomogły jej się
otrząsnąć. No i terapia. Naprawdę widać, że zaczyna sobie radzić z tym wszystkim,
jakby przeszła po kolei przez wszystkie fazy cierpienia i teraz wychodzi na
prostą. Mama bardzo się o nią martwiła. Ta terapia to był cudowny pomysł, Bill.
- Mam tylko nadzieję, że prędko się nie dowiedzą o tym, że
korzystali z usług tego samego terapeuty, w dodatku równocześnie przez pewien
okres. Wtedy dostanie mi się po głowie.
- Myślisz, że doktor Bähr zdradzi ci, co myśli o nich
obojgu? – zapytała Laura, zdaniem Julie wpatrując się w Billa zdecydowanie zbyt
rozmaślonym wzrokiem.
- Może wybłagam u niej, choćby jakiś ogólnik przez wzgląd na
naszą dawną sympatię, ale Katharina dba o zachowywanie tajemnicy lekarskiej. Ona
jest bardzo profesjonalna i do tego podchodzi do każdego z sercem. Mnie bardzo
pomogła. Może chociaż poradzi mi co zrobić, żeby im pomóc.
- Myślę, że nikt im nie pomoże, póki sami tego nie zrobić.
Ale to chyba jeszcze nie jest ten czas, chyba jeszcze żadne nie jest na to
gotowe. Nie wiadomo nawet, czy kiedykolwiek będą – odparła Laura.
- Wielka miłość niesie za sobą wielki ból i wielki żal,
kiedy zostanie zraniona. Pomyślcie – Julie rozparła się w fotelu i założyła nogę
na nogę. – Skoro oni tak bardzo się kochali, to pomyślcie jak wielkiego
cierpienia doświadczyli, kiedy żyli w przekonaniu, że ta miłość była fałszywa.
Ja sobie tego nie wyobrażam. Nie wyobrażam sobie przejść przez tyle, przez ile
przeszli oni, więc myślę, że masz rację Laura. Oni muszą przejść długą drogę,
nim dojdą ze sobą do ładu.
- Dostajemy po dupie. Tylko wy macie sielankę – Bill
uśmiechnął się do Julie, a ona się zarumieniła. – Kolejny Durand nie pcha się
na świat? – zapytał lekkim tonem, chcąc zmienić temat na mniej smutny. Julie
zrobiła wielkie oczy i energicznie pokręciła głową.
- O nie! Co to to nie. Bill, czego ty mi życzysz. Trójka mi
na razie w zupełności wystarczy. Ja chcę iść na studia, więc nie. Póki co nie
będzie więcej Durandów – odpowiedziała stanowczo, ale zaraz się uśmiechnęła.
- Studia? – Laura się ożywiła. – A jakie?
- Chciałabym iść na psychologię.
- Świetnie! Jeeejku, Jul. Świetnie, będziemy mieć terapeutkę
w rodzinie! – rozentuzjazmowała się i dopiero po chwili zdała sobie sprawę z
tego, co powiedziała. – Znaczy wiecie, co mam na myśli – uśmiechnęła się od
ucha do ucha. Bill wywrócił oczami, muskając dłonią jej plecy. Julie nie mogła
tego zauważyć, a Laurze zrobiło się gorąco.
- Wiecie co. Jak jest tak cicho to aż mi dziwnie. Zrobiłam
wszystko na co normalnie nie mam czasu. Wzięłam długą kąpiel, zrobiłam manicure
i pedicure, ułożyłam włosy, wypiłam kawę – gorącą, a nie z doskoku, jak to robię
zazwyczaj i chyba mi już ich brakuje. Kiedy w domu jest czwórka dzieci i nagle
zniknie, robi się niesamowicie pusto – westchnęła i tęsknym wzrokiem popatrzyła
za okno.
- W sumie to cię podziwiam – odparła Laura. – Masz
dwadzieścia trzy lata, trójkę dzieci i kochasz je tak, jakby były tym na co
czekałaś całe życie. Nie pomstujesz o to, że zamiast chodzić na imprezy,
zmieniasz pieluchy, a jesteś taka śliczna, że mogłabyś podbić świat – Julie
uśmiechnęła się szeroko, wyraźnie połechtana słowami Laury.
- Shie stanowi najlepszą część mojego życia. Wyciągnął mnie
z bańki, w jakiej żyłam, bo przy nim nie byłam już tą drugą córką, nieważnym
dzieckiem. Dla niego byłam najważniejsza. Wiecie, nie wiem, czy możecie sobie
wyobrazić, co może czuć zakompleksiona, zahukana gimnazjalistka, w dodatku nowa
w szkole i mieście, do której ni stąd ni zowąd podchodzi chłopak z ostatniej
klasy, w dodatku jeden z najprzystojniejszych chłopaków ostatniej klasy i pyta,
czy mógłby pomóc, bo wyglądam na zagubioną. W pierwszej chwili poczułam się
niewystraczająco ładna, żeby z nim w ogóle rozmawiać, a kiedy zrozumiałam, że
on nie patrzy na mnie jak na jakąś ofermę, która nie jest na tyle bystra, by
odnaleźć się w szkole, poczułam się jak miss świata. Pamiętam jego oczy.
Bacznie mi się przyglądał, ale było w tym coś niemal z uwielbienia. Shie
powiedział mi kiedyś, że już wtedy wiedział, że będę jego żoną. Banalne, nie? Jak
z jakiegoś filmu. Właśnie tamtego dnia zaczęła się reszta mojego życia. Lepsza część
– westchnęła. – Zmierzam do tego, że moja rola matki i żony w młodym wieku to
nie jest żadne poświęcenie, czy coś w tym rodzaju. Jestem szczęśliwa, że mam
takie życie. Jestem szczęśliwa, bo wiem, że to daje szczęście Shie’owi. Jego
pojawienie się w moim życiu to była szansa jedna na milion, znalazłam miłość
mojego życia i nie pragnę niczego innego, jak dać mu szczęście i kiedy tylko
usłyszałam od niego, że jego największym marzeniem jest posiadanie prawdziwej
rodziny – domu, ogródka, gromady dzieci i żony, która co dzień będzie czekać na
niego z obiadem, od razu wiedziałam, że będę nią. Nie chodziło o to, żeby mi
się od razu oświadczył. Po prostu pojęłam, że to moja droga. Lubię gotować
obiady, zajmować się dziećmi i prowadzić dom. Mam ogromną pomoc w Liv, Margo i
mamie, ale chodzi o to, że dla mnie to nie był żaden wybór. Shie jest moim
wyborem i nie chcę niczego więcej, jak być przy nim. Dla Shie’a jestem
najważniejsza i wiem to, po prostu czuję, więc uszczęśliwianie go jest dla mnie
równoznaczne z oddychaniem. A na studia do tej pory mnie nie ciągnęło. Gdybym
poszła na jakieś, trwoniłabym czas, a teraz wiem, czym mogłabym się zająć.
Wszystko jest na właściwym miejscu.
- Cudne, nie? – mruknęła rozmarzona Laura spoglądając na
Billa.
- Taką bezinteresowną miłość chyba trudniej trafić niż
szóstkę w totka. Ale oni to mają, był czas kiedy niemal tu mieszkałem, więc
wiem – odparł posyłając Jul serdeczny uśmiech.
- Każdy ma kogoś takiego, ale nie wszyscy mają szanse
spotkać swoją drugą połówkę. A szkoda – na podjeździe błysnęły światła, więc
Julie poderwała się z miejsca i podeszła do okna. – Ktoś przyjechał, ciekawe
czy to ni czy Liv – kiedy na jej twarz wpłynął szerokie uśmiech, Bill domyślił
się, że to nie była Liv.
Ciche trzaśnięcie drzwi frontowych wywołało małe poruszenie
w domu, bo byli w nim wszyscy. Sophie wyszła na hol, a Liv stanęła u szczytu
schodów, Julie wyjrzała z kuchni, a Shie z Nico na plecach przyszedł tam na
czworaka. Scarlett popatrzyła na nich nieco zdziwiona.
- Cześć?
- Cześć kochanie – Sophie ucałowała córkę i poprowadziła ją
do salonu, ledwo pozwalając jej rozebrać się. Nico klepiąc ojca po łopatkach
popędzał go, żeby jak najszybciej zaniósł go do cioci. Scarlett uściskała
bratanka i radośnie poczochrała mu włosy.
- Ale ty już jesteś duży – ucałowała go w głowę i z powrotem
posadziła chłopca na plecach Shie’a. – I ciężki – Julie przyniosła na tacy
parujące kubki i jeden z nich postawiła przed Scarlett. Liv zaraz przyszła z
Saoirse, a za nią Margo i Scarlett patrząc na nich wszystkich tak
zakorzenionych i związanych razem poczuła, że stała się w tym domu gościem.
Zasmuciło ją to. Poczuła się źle z tym, do czego sama doprowadziła. Odcięła się
od bliskich myśląc, że tak będzie lepiej, a tak naprawdę gdyby pozwoliła sobie
pomóc, gdyby zbliżyła się do nich, może byłoby jej łatwiej. Byli tacy zgrani,
zjednoczeni, jak to w domu, w rodzinie. A
ona poczuła się gościem, kimś na chwilę. Sophie dostrzegła jej nagłą zmianę
nastroju.
- Co się stało córeczko? – objęła dziewczynę i jedną ręką
pogładziła ją po policzku.
- Mogę zostać na noc? – zapytała spoglądając na mamę. Sophie
dostrzegła w oczach córki smutek. W tych cudownych, przypominających jeziora
oczach wciąż tkwił smutek.
- Co ty się głupia pytasz – Liv energicznie usiadła obok
Scarlett i trąciła ją łokciem. – Lepiej mi powiedz po co ci ta czapka. Przecież
tu jest ze dwadzieścia pięć stopni – Scarlett mimowolnie dotknęła swojej głowy,
jakby dopiero przypomniała sobie o jej nakryciu. Wstała i zdjąwszy czapkę,
potrząsnęła kilka razy głową i przeczesała palcami włosy.
- I jak? – zapytała uśmiechając się szeroko. Rodzina
przyglądała jej się nie kryjąc zdziwienia. Jej gęste i długie włosy straciły
przynajmniej połowę na długości i objętości. No i nie były już czarne. – Nowe
życie, to nowa fryzura. Musiałam coś zmienić, bo inaczej bym zwariowała.
- Czadowe! – Liv sięgnęła po jeden wijący się kosmyk. – Ale
kręcić ci się nie przestały.
- Aż się dziwię, że ta ilość rozjaśniacza jaką użył Simon
ich nie osłabiła. Znaczy osłabiła, bo sporo włosów mi wypadło, ale w sumie to
mi nie przeszkadza, bo miałam ich za dużo, ale powiem wam, że fajnie się czuję
– Scarlett usiadła z powrotem i uśmiechnęła się, popijając herbatę.
- Powiedz, że cię zainspirowałam – Liv teatralnym gestem
przepuściła swoje włosy przez palce.
- Mówiłam ci przecież, że wyglądasz bosko, jak wysłałaś mi
zdjęcie – dotknęła nowej fryzury siostry i uśmiechnęła się. – Jako mój fotograf
musisz mieć świetną prezencję, obyś tylko nie miała lepszej ode mnie.
- Głupia – Liv prychnęła i posadziła Saoirse na kolanach
siostry. – Masz ciotka, podźwigaj trochę to maleństwo – choć Liv zdawała się
zrobić to zupełnie spontanicznie, tak naprawdę chciała sprawdzić reakcję
siostry. Ku jej zdziwieniu Scarlett przytuliła chrześnicę i ucałowała ją w
główkę. Napiła się herbaty i przytuliła nos do włosów Saoirse. Napawała się
chwilę zapachem dziecka i uśmiechnęła się nostalgicznie. Nie było w tym już
tyle strachu i niepewności, ile kilka miesięcy wcześniej.
Scarlett powoli wracała do domu.
- W sumie to przyszłam, bo dziś piętnasty i nie chciałam być
sama.
- Dobrze wiesz, że możesz się znów wprowadzić – odparł Shie.
- Wiem, ale nie jestem na to gotowa. Żałuję, że tak się
odsunęłam, ale w sumie mi to pomogło, choć nie tak bardzo jak chciałam. Byłam
na cmentarzu, zapaliłam tacie znicza i przyjechałam tu. Pojutrze gala, wszystko
prawie dopięte na ostatni guzik, ale i tak się stresuję.
- Jaką będziesz mieć sukienkę? – zapytała Julie.
- Na czerwonym mnie nie będzie, bo w ogóle oficjalnie mnie
tam nie ma. Miałam inaugurować imprezę, ale znaleźli kogoś innego, zanim się
zdecydowałam, bo trochę ich olałam. Pojawiam się później. Nie jestem do niczego
nominowana, ale musiałam zgodzić się na wręczanie statuetki. To niestety jest
Best Live Act. Myślę, że zrobili to specjalnie, żeby ponieść napięcie, jak
wygra Tokio Hotel. Na tą okazję będę mieć sukienkę od McQueen’a. Jest najzwyklejsza, bo bez rękawów, okrągło
pod szyją, odcinana w pasie i umarszczona, lekko w kształcie litery A, ale jest
ze skóry i kocham ją. Do tego mam panterkowe Louboutiny i będzie cudnie.
Zastanawiałam się czy nie wyskoczyć w jakiejś wystrzałowej kreacji, ale jak
zwykle wybrałam prostotę. Nie jestem jeszcze
gotowa na ekstrawagancję – na ostatnie słowa siostry Liv prychnęła.
- Kochanie, ty nawet w dresie wyglądasz ekstrawagancko, więc
wybacz, ale to ci się nie uda – Scarlett wywróciła oczami.
- E tam. Cieszę się na to wszystko, ale martwi mnie to, że
nie mam stałego menagera. David nie będzie w stanie prowadzić mnie i chłopaków,
bo widomo. Oni wciąż promują płytę, a jak wyjdzie moja to zacznie się na serio.
W przyszłym tygodniu mam spotkanie z osobą, która wydaje mu się dobra.
- Myślę, że David nie pozwoli ci zginąć, kochanie – Sophie uśmiechnęła
się do córki i poklepała ją po kolanie.
- Mamo, pójdziesz ze mną na galę? Ja wiem, że Liv tam
będzie, ale potrzebuje kogoś obok siebie. nie chcę iść z Javierem, bo to podsyciłoby
tylko plotki, a poza tym nie uwielbiam go aż tak bardzo. Pójdziesz? –
zatrzepotała wdzięcznie rzęsami, a Sophie roześmiała się głośno na ten widok.
- Oczywiście, że będę ci towarzyszyć. Nigdy nie brałam
udziału w takim przedsięwzięciu, a poza tym mam wiele do nadrobienia, jeśli
chodzi o twoje muzykalne poczynania.
- Dzięki mamuś – Scarlett przytuliła się do mamy, a ona
mocno ją objęła. Trwała tak dłuższą chwilę, znacznie dłuższą niż na dwudziestodwulatkę
przystało.
Później, kiedy Sophie i Margo zajęły się swoimi sprawami, a
Julie i Liv kładły spać dzieci, Scarlett weszła do salonu, w którym Shie
oglądał wiadomości. Usiadła obok brata, kuląc pod siebie nogi. Nim spojrzał na
nią, przez chwilę badała wzrokiem jego profil. Pewnym było, że z każdym rokiem
bardziej upodabniał się do ojca. Scarlett nie do końca wiedziała, jak radziła
sobie z tym mama, ani czy on sam zdawał sobie z tego sprawę. Brat uśmiechnął
się do niej pokrzepiająco.
- Co jest maluchu? – nic dziwnego, że uważał ją za malucha. Wprawdzie
była wzrostu Julie, ale dla Shie’a była od samego początku najmłodszą
siostrzyczką. Przy jego niemal dwóch metrach wzrostu i sylwetce atlety, każdy
wyglądał jak dziecko. Scarlett lubiła, kiedy tak patrzył na nią z góry oczami
taty i przytulał albo po prostu mówił do niej, bo głos też miał prawie jak
tata. Chyba tylko troszkę niższy. Shie wyciągnął ramię i przygarnął ją do
siebie, a Scarlett położyła głowę na ramieniu brata.
- Kocham cię, Shie. Jesteś najlepszym starszym bratem,
jakiego mogłam sobie wymarzyć – pocałował ją w czubek głowy i bardziej do
siebie przytulił.
- Mocno ci go brakuje, nie? – Scarlett w pierwszej chwili
nie wiedziała o kogo mu chodzi i Shie chyba też doszedł do tego wniosku. – Mam na
myśli tatę, ale Toma w sumie też.
- Tata był moim mistrzem świata – odparła cicho. – Byłam
klasycznym przypadkiem córeczki tatusia. Może to dlatego, że charakter mam po
mamie i przez to przez długi czas nie mogłam złapać z nią kontaktu. Bo wy – ty i
Liv jesteście jak tata i to w jej przypadku też się sprawdziło, bo ona jakoś
bardziej zawsze trzymała z mamą i chyba dzięki temu nie były między nami
zazdrości. Czasem się zastanawiam, jakby to było jakbyś był z nami. Zawsze marzyłam
o starszym bracie, ale twoją rolę zdecydowanie w dzieciństwie przejęła Liv. Broniła
mnie lepiej niż Toby – zaśmiała się cicho. – A wiesz, kiedy tata umarł Tom był
jedyną osobą, która była przy mnie po prostu. Niczego nie oczekiwał, ani tego
że się ogarnę, ani tego że będę dzielna. Pozwolił mi przestać być silną i chyba
wtedy tak naprawdę się w nim zakochałam. Teraz, kiedy było mi tak ciężko, potrzebowałam
kogoś, kto byłby mi jak Tom po śmierci taty. Byłam głupia, bo przecież mam ciebie. Zrozumiałam
to dopiero teraz.
- Pewnie, że masz. Możesz wykorzystywać moje ramię, ile ci
się podoba. No i rękaw też, jeśli będziesz miała ochotę popłakać – Scarlett zaśmiała
się cicho i przysunęła się bliżej brata. Przy nim czuła się prawie jak przy
tacie.
- Dzięki, Shie – westchnęła. – Shie?
- Tak?
- Jak to było wtedy, kiedy pojechałeś do wypadku taty? –
brat spojrzał na nią nieco zdziwiony takim pytaniem. Zawahał się.
- Wiesz, staram się nie wracać do tego myślami, bo ten dzień
wydawał mi się i wydaje nadal zupełni surrealistyczny. Dostaliśmy wezwanie. Pojechaliśmy
na miejsce. Mój przełożony uprzedził mnie, że to może być ciężki widok. Padał śnieg,
grube, wielki płaty śniegu. Skrzyżowanie było zablokowane z każdej strony, niektórzy
kierowcy trąbili, a poza tym była zupełna cisza. Facet z tira był w zupełnym
szoku, a auto taty strasznie pokiereszowane. Kiedy zobaczyłem w wybitym oknie
jego ledwo draśniętą twarz, poczułem się dziwnie, bo wydał mi się jakoś
znajomy. Dziś wiem, że to przez naszą podobiznę, ale byłem w zbytnim szoku, by
o tym myśleć. Wyglądał, jakby spał – nieco zniekształcony głos Shie’a zaczął
wypływać przez zaciśnięte gardło, ale Scarlett nie przerywała bratu. – Głowę miał
opartą o zagłówek i gdyby nie to, że ze skroni i ucha ciekła mu krew mogłoby
się wydawać, że chyba tylko stracił przytomność. Strażacy zabrali się za
ogarnianie tego wszystkiego, a mnie oddelegowano do objęcia władzy nad
kierującymi ruchem. A potem pojechaliśmy tutaj. Miałem siedzieć cicho i się
uczyć. Kiedy mama otworzyła drzwi miałem coś na rodzaj deja vu. Widziałem ją
przecież na zdjęciach, dużo młodszą, ale przecież moim rodzice mieli nie żyć,
więc uznałem to za smutny przypadek. Potem patrzyłem na was, na ciebie. Wiesz,
najbardziej zasmuciło mnie to, że nie potrafiłaś się rozpłakać. Ciężko mi było
po tym wszystkim przejść do porządku dziennego. Kiedy nie śpiąc nocami
opowiadałem o tym babci, chyba uświadomiła sobie, że bezpowrotnie straciłem
szansę na poznanie ojca. Krótko przed śmiercią wyznała mi, że nosiła się z tym,
żeby powiedzieć mi prawdę, ale się bała. Miałem szansę, Scarlett. Może gdyby
powiedziała mi prawdę, gdybym był tu wcześniej, może on… - zachłysnął się
powietrzem, tłumiąc wybuch. Scarlett mocno przytuliła się do brata, nie patrząc
na jego łzy. Czuła, że nie powinna.
- To pewnie nie zmieniłoby niczego. Choć, gdyby tata cię
znał… jestem pewna, że byłby najszczęśliwszy na świecie mogąc cię poznać. Nie wiedziałyśmy
o tobie, ale dziś myślę, że to lepiej, bo wtedy żylibyśmy poczuciem straty, a
tak dałyśmy rodzicom trochę normalności. Wiesz, o co mi chodzi? Ty od zawsze w
nich byłeś, ale myśmy o tym nie wiedziały. Nie zniknąłeś ani na chwilę. Chyba mogę
zrozumieć, co przeżywali przez te wszystkie lata. A potem tata odszedł, a ty
wróciłeś. Nie wiem, czy to jakiś cud dla nas, czy co, ale cieszę się, że
jesteś.
- Mam nadzieję, że teraz będziemy spędzać ze sobą więcej
czasu. Bo jakoś nigdy nie mieliśmy go wiele.
- Dziwnie się to wszystko poukładało, nie sądzisz? Nie miałeś
nic, a teraz masz wszystko. Cudowna żona, dzieci, rodzina, przyjaciele. Ja miałam
wszystko, a teraz zostałam niemal z niczym. Mam dwadzieścia dwa lata, a czuję
się jak stary człowiek. Chyba tylko dla Liv nie wystarczyło skrajności i jakoś
się to jej życie wypośrodkowało.
- Nie zostałaś zupełnie z niczym, Scarlett. Wciąż masz nas. Wiem,
że nie zawsze wiemy, jak się zachować i być może przez to się odsunęłaś, ale
każde z nas zrobiłoby dla ciebie wszystko. Masz przyjaciół i Javiera. Może on
stanie się dla ciebie kimś więcej. Masz muzykę i mnóstwo powodów, by cieszyć
się życiem. Masz też czas, by wszystko poukładać. Ostatnie dwa lata były dla
ciebie, dla nas wszystkich bardzo ciężkie, ale wierzę, że wszystko będzie dobrze.
- Wierzę ci, Shie – Scarlett uśmiechnęła się do brata i choć
wciąż było jej ciężko na sercu, poczuła się jakoś lepiej. – Zjadłabyś coś?
- Mnie się pytasz? – szatyn uśmiechnął się od ucha do ucha i
poklepał po brzuchu.
- Chyba mam ochotę na sajgonki. Może być? – w odpowiedzi
otrzymała kolejny szeroki uśmiech, więc wstała i idąc do kuchni przez krótką
chwilę poczuła się tak, jakby wszystko było jak dawniej.