23 września 2012

77. High hopes.


To co miało mi zająć maksymalnie trzy strony, przeistoczyło się w niemal dziesięć, więc notka znów - powiedzmy - przepołowiona.
Edit; 22.10.2012r.
Album został ukończony, jednak nie przeczę, że pojawią się drobne zmiany. Jeszcze nie do końca rozpracowałam Picassę, więc mam nadzieję, że wszystko jest ładne i czytelne.
Dla ułatwienia dodałam 'spis postaci', są w nim zawarte pełne personalia bohaterów, do tego daty urodzenia, aby łatwiej było ich umiejscowić w czasie. Historia dzieje się na przełomie wielu lat, więc myślę, że to pomocna rzecz. Dodam też, że zdjęcia w albumie są ułożone wg spisu postaci.
A post się pisze.


25 miesięcy od rozstania; listopad 2013r.

Jeżeli ktokolwiek, jak na przykład Liv, myślał, że jej znajomość z Javierem przyszła jej bez trudu, był w wielkim błędzie. Bo to na pierwszy rzut oka mogło tak wyglądać. Spotkała się z nim, oczarował ją i po sprawie. Jednak to wszystko było dużo trudniejsze.
Czas, który przypadł temu spotkaniu, był dla niej bardzo ciężki. Dopiero zaczynała terapię, powoli składała się do kupy, więc wciąż trwała w dołku. Wyjaśnienie spraw z nim stanowiło jeden z elementów jej ‘programu’. Musiała to zrobić choćby po to, aby mieć pewność co do tego, jak cała sytuacja wyglądała z jego perspektywy, ale z drugiej strony zamierzała się na to już wcześniej, bo czuła, że była w stosunku do niego niesprawiedliwa. Chyba właśnie przez to poczucie winy zgodziła się na drugie, trzecie i kolejne spotkanie. A może też dlatego, że Javier był zupełnie postronną osobą, która nie siedziała po uszy w jej problemach. Wiedział, że rozstała się z Tomem, że była w dołku i że ucichło o niej. Żadnych szczegółów. Dzięki temu, kiedy wyjaśnili już sobie wszystkie zaszłości, mogła z nim swobodnie rozmawiać na każdy inny temat i nie wiązał się on z jej stanem czy sytuacją. Bo prawda była taka, że rodzina i przyjaciele obchodzili się z nią jak z jajkiem. Wciąż cedzili słowa tak, by jej nie urazić. Denerwowało ją to, choć wiedziała, że robili tak w dobrej wierze. Dlatego chcąc dojść do własnej równowagi, wciąż tkwiła na uboczu i wydawało jej się, że te rzadkie spotkania miały w sobie już coraz więcej ze zwyczajności, bo mieli, co sobie opowiadać i nie patrzyli na nią ze współczuciem, gdy na dłużej zatrzymywała wzrok, na którymś z dzieci. Te pełne litości spojrzenia były najgorsze. Starała się zapełniać czas. Pracowała nad płytą, spotykała się z doktor Bähr, czytała mnóstwo książek, jeździła do dzieci, spotkała się z przyjaciółmi, lecz raczej tymi z branży, by móc być po prostu Scarlett. Nie tą skrzywdzoną, nad którą wszyscy się litują. No i spotykała się z Javierem. Nie bardzo często, jednak na tyle, by poznali się całkiem dobrze. Javier nie pytał o jej przeszłość. Nie dociekał tego, co stało się między nią a Tomem, ale słuchał o Liamie i szanował jej potrzebę podtrzymywania pamięci o nim. Nie przesadzała z opowieściami o synku, ale mimo woli często przewijał się w jej opowieściach. Z Javierem rozmawiała o przyszłości, muzyce, sztuce i podróżach. Zabierał ją do przyjemnych restauracji i miejsc, o których wcześniej nie miała pojęcia. Rozwijała się. Takie odnosiła wrażenie po tych kilku miesiącach znajomości z nim. Lubiła zwyczajność ich spotkań. Nie czuła skrępowania ani nie była spięta. Wiedziała, że mogła pozwolić sobie na swobodę, choć plotkom w mediach nie było końca, ale zdążyła do nich przywyknąć. Scarlett polubiła Javiera, bo jakby pozwolił sobie na otwarcie się przed nią. Nie był tym aroganckim typem, jakim stawał się w blasku fleszy. Zupełnie na początku, kiedy się poznali, uważała go za oślizgłego typa. Takiego fałszywego przyjemniaczka, który dla rozgłosu i osiągnięcia celu gotów był zrobić wszystko. Chyba właśnie dlatego osądziła go tak pochopnie. Dokładnie pamiętała tamtą rozmowę.

- Javier? – zapytała sącząc białe wino.
- Dlaczego wtedy… wydawało mi się, że robiłeś wszystko, by nasza znajomość wyglądała na inną niż w rzeczywistości. Dlaczego? Wiedziałeś, że miałam Toma, że go kochałam. Dlaczego? – popatrzył na nią przeciągle i pochylił się nad stolikiem. Spojrzał Scarlett w oczy i odparł:
- Nigdy nie chciałem wyrządzić ci krzywdy. Odkąd ujrzałem cię po raz pierwszy, oczarowałaś mnie. Przepadłem, myślałem tylko o tym, by móc z tobą porozmawiać, spotkać cię. Byś mnie dostrzegła. Wiedziałem, że jesteś szczęśliwie zakochana, ale naiwnie sądziłem, że jestem na tyle dobry, byś pomyślała o mnie jak o mężczyźnie. Kobiety zawsze mi ulegały. Bez względu na to, czy tkwiłem na imprezie w jakiejś melinie czy potem, gdy Karl wciągnął mnie do swego magicznego świata. Wtedy… mogłem już mieć każdą. Nie byłem chłopaczkiem z ulicy. Nie wiedzieć kiedy stałem się ikoną. Kobiety jadły mi z ręki i wystarczyło niewiele, bym miał tą, którą w danej chwili chciałem. A te, które wymagały ode mnie więcej zaangażowania, prędzej czy później były moje. Wiem, że to płytkie, ale dziś wydaje mi się, że zachłysnąłem się sławą i nie miał mnie kto poklepać po plecach. A ty jedyna nie byłaś mną zachwycona, nie działał na ciebie żaden ze znanych mi sposobów na oczarowanie kobiety. W całym tym swoim zakochaniu wcale mnie nie dostrzegałaś. Byłem dla ciebie jednym z wielu. Nie mogłem znieść tego, że nie patrzyłaś na mnie jak na faceta, tego że w żaden sposób nie mogłem zwrócić twojej uwagi. Irytowało mnie, dlatego zacząłem robić wszystko, by być obok. Zachowywałem się jak rozpieszczony gówniarz, który za wszelką cenę chcę osiągnąć swój cel. Ale to nie ja wysłałem do ciebie tą pocztówkę. Miałem pecha, posunąłem się za daleko o jeden raz za dużo i zobaczył to Tom. Wyciągnął błędne wnioski, a ja byłem zbyt dumny, by pójść do niego i powiedzieć mu, że nie ma w tym krzty twojej winy. Resztę historii znasz i nie masz pojęcia, jaki byłem szczęśliwy, kiedy moja agentka powiedziała mi, że chcesz się ze mną spotkać. Na niczym mi tak nie zależy, jak na twojej przyjaźni, Scarlett. Niczego bardziej nie pragnę, jak tego, by naprawić błędy i zyskać twoje zaufanie – powiedział ściszonym głosem, delikatnie biorąc jej dłoń i całując jej wierzch. Scarlett przyjrzała mu się uważnie mrużąc powieki, a płomienie świec igrały między nimi. Wtedy chyba dostrzegła go po raz pierwszy. Bo wtedy po raz pierwszy porzucił swa maskę i pokazał jej prawdziwe oblicze. Bardzo było jej żal Javiera Fontaine’a, człowieka samotnego wśród tłumów i chyba właśnie wtedy wybaczyła mu zupełnie, bo już raz słyszała podobną historię.

Szczegół tkwił być może w spojrzeniu Javiera, a może w szczerości, która pobrzmiewała w jego głosie, ale uwierzyła mu, a kiedy już to się stało, nietrudno było Scarlett polubić Javiera Fontaine.
Był charyzmatyczny i błyskotliwy, przystojny i pełen beztroskiej pewności siebie, która najpewniej wiązała się z jego pozycją i urodą. Bywał arogancki, ale niekoniecznie złośliwy. Miał doskonałe maniery. Scarlett ani razu nie zauważyła, by postąpił niezgodnie z etykietą, co czasem ją trochę irytowało. Był też wytrawnym mówcą, do tego oczytanym, czarującym młodym mężczyzną, stuprocentowo innym niż Tom i chyba to sprawiało, że tak bardzo przypadł jej do gustu. Gdyby poznała kogoś pokroju Toma, pewnie nie byłaby w stanie zadawać się z nim. Jeszcze nie teraz. Dlatego właśnie tak lubiła jego towarzystwo. Pojąwszy, dlaczego wcześniej postępował w taki a nie inny sposób i zaakceptowała to. Przeszłość pozostała przeszłością. Nie obwiniała go o rozpad swojego związku z Tomem. Temu byli winni tylko oni. Jednak wciąż nie ufała mu w stu procentach. Nie opowiadała mu o najbliższych sercu sprawach, ani o takich, które nie powinny pójść w świat. Od tego miała Liv, mamę, Margo, Jul i wszystkich innych. Nie był jej przyjacielem w ten sposób. Był osobą, z którą lubiła spędzać czas. Odprężała się przy nim i bawiła, po prostu. Choć przekonanie się do niego przyszło jej z trudem, Javier nie raz pokazał, że mogła na nim polegać. Czasem ją adorował albo flirtował z nią, ale przyzwalała na to, bo wiedziała, że podobała mu się. Zaś on wiedział, że na związek nie mógł liczyć. Dlatego też, gdzieś tam w środku ucieszyła się, że zechciał być jej przyjacielem, wiedząc, że nigdy nie będzie niczym więcej. Miał w tym czasie wiele kobiet, a na Scarlett nie robiło to wrażenia, bo jak mówił wierny będzie tylko jej, jeśli mu na to pozwoli. Nie zaprzątała sobie tym głowy. Związek był ostatnim, czego teraz chciała, choć powoli zaczynała dojrzewać do spotykania się z innymi mężczyznami. Nie zamierzała wiązać się z Javierem, ani nikim innym, ale postanowiła zacząć czerpać z życia. Pełnymi garściami.
Z rozmyślań wyrwało ją stanowcze otwarcie drzwi. Podniosła wzrok najpierw na swoje odbicie w lustrze. W stanie przejściowym jej prezencja była raczej średnia. Przybysz, którym okazał się David, usiadł obok niej, więc popatrzyła na niego.
- Scarlett ja mam nadzieję, że wiesz co robisz – odparł krzywiąc się na widok pomarańczowej mazi, którą Simon – jej ulubiony fryzjer, który trzymał pieczę nad jej włosami od początku jej kariery – nakładał na jej włosy.
- Oczywiście, że wiem. Jestem w rękach specjalisty – mrugnęła podłapując w lustrze spojrzenie fryzjera. Uśmiechnął się szeroko.
- Mamy już ustaloną strategię. Na początek wymyśliliśmy kolor pośredni, nim odżywimy nieco włosy Scarlett i będziemy ratować jej naturalny pigment, żeby z czasem wrócić do naturalnego koloru, ale teraz zabawimy się trochę, żeby urozmaicić kolor tych cudnych loków po wielu latach czerni. Wiesz, tym farbowaniem niesamowicie osłabiłaś cebulki, ale nie martw się. Wujek Simon robił nie takie rzeczy – dziewczyna uśmiechnęła się do odbicia Simona i spojrzała z zainteresowaniem na swojego chwilowego menagera.
- Jednak jakoś średnio chce mi się wierzyć w to, że przyszedłeś tu w trosce o moje włosy.
- Racja, to nieco drugorzędna sprawa, bo zawsze możesz wystąpić w turbanie – Scarlett wywróciła oczami, a David uśmiechnął się szeroko. Robił to bardzo rzadko, a kiedy mu się zdarzało okazywało się, że wcale nie był taki posępny, na jakiego wyglądał, bo w jego policzkach pojawiały się urocze dołeczki. – Mam dwie wiadomości. Pierwsza jest taka, że Bill wyleczył przeziębienie i wystąpią na gali, czyli spotkasz się z Tomem i niewygodnymi pytaniami – Scarlett obojętnie skinęła głową, choć w pierwszym momencie serce zabiło jej znacznie mocniej. – A po drugie, chłopaki skończyli przed chwilą montować materiał. Muszę ci powiedzieć, że miałaś dobry pomysł. Zrobisz wrażenie.
- Zawsze je robię, David – uśmiechnęła się uroczo i sięgnęła po swoje notatki. – Jutro będziemy kręcić resztę. Dziś wejdę do studia i nagram wszystko jeszcze raz. Słuchałam tego na iPod’zie i uznałam, że w paru miejscach potrzebna jest poprawka. Pojutrze mamy próbę generalną, a dziś zaczynam treningi z tancerzami. Z tego, co wiem oni już wszystko ogarnęli. O czym zapomniałam? – spojrzała na Josta, a on na moment się zamyślił.
- Kostiumy.
- A tak, to jutro rano. Dziękuję, David. Bez twojej pomocy musiałabym prosić się managementu i pewnie nie udałoby mi się niczego zrobić. Jesteś niezastąpiony, chętnie zatrzymałabym cię na własność – uśmiechnęła się znów, drapiąc się po czole tuż przy linii włosów. – Simon, zrób coś, zaraz się wścieknę przez tą farbę – mruknęła, a fryzjer starł strużkę farby ze skóry Scarlett i położył w to miejsce grubszą warstwę kremu.
- To trochę prehistoryczny sposób, na usuwanie resztek farby, ale zawsze skuteczny. David, może jakiś balayage? – przyjrzał się krytycznie coraz głębszym zakolom Josta i machnął na nie ręką.   
- Mam już na oku kogoś dla ciebie – odparł ignorując Simona. –  Bo ja na dłuższą metę, tak niestety nie pociągnę – zostawił plik notatek dla Scarlett i skierował się do wyjścia. – Zdzwonimy się.
*

Delikatnie odłożył na stojak gitarę i przeciągnął się. Po raz kolejny ćwiczyli swój występ na galę. Byli nominowani w The Best Live Act i postanowili zrobić wielkie show. Bill miał swoją wizję, więc nie gasił jego entuzjazmu. Jednak Tom czuł się już zmęczony nieustannymi podróżami związanymi z promocją płyty, odpowiadaniem na te same pytania i uśmiechaniem się do kamer. Coraz bardziej uświadamiał sobie, że blask fleszy stawał się już nie dla niego. Bill cieszył się płytą, trasą, promocją, bo dzięki temu jego życie przez ostatnie dwa lata znów miało sens. Znalazł sobie cel i robił wszystko, by to ‘jego dziecko’ było doskonałe. Tom musiał przyznać, że ich ostatni krążek osiągnął największy sukces spośród wszystkich ich płyt, więc to zaangażowanie Billa zaowocowało. No i on sam włożył w niego wiele pracy, bo choć może nie ciągnęło go przed kamery, tak robienie muzyki wciąż stanowiło jego odskocznię. Koncerty dały mu mnóstwo energii. Mógł zamknąć oczy i grać, nie myśląc o niczym innym. Zazwyczaj myślał o Davidzie, o przyszłości, o życiu, jakie chciałby wieść albo… o Scarlett. Wciąż siedziała mu w głowie. Czasem ciężko było mu uwierzyć w to, że rozstali się już ponad dwa lata temu. Dla nie niego, to jakby minął dopiero jeden dzień, a czasem wydawało mu się, że minęła cała wieczność. Jeszcze nie potrafił wyobrazić sobie dokładnie swojej ‘reszty życia’. Marzył o tym, żeby umieć ją jakoś zorganizować, bo wszystko co przeszedł z i przez Scarlett zupełnie zniszczyło go od środka. Tkwił w starym, tęsknił za nim i stał w miejscu. Wciąż był zbyt rozbity, choć na początku wydawało mu się, że dzięki Davidowi i Lenie poradził sobie ze wszystkim niemal bezboleśnie, teraz każdego dnia uświadamiał sobie w jak wielkim był w wielkim błędzie. Bo przecież nie można z dnia na dzień wyrzec się miłości, która stanowiła całe jego życie. Nie mógł od razu. Dopiero teraz zrozumiał, że zaszkodził sam sobie próbując wymazać ją od razu. Przez to dziś tęsknił dwa razy bardziej. Choć chyba umiał już z tym żyć. Z tęsknotą. Z pustką. Ze złamanym sercem. Z niczym. Bo da się. On był na to przykładem.

Spotykanie się z Davidem wiązało się z pewnym dyskomfortem. Nie miał ochoty widywać Leny, ani być dla niej miłym, ale musiał ze względu na Davida. Czasem zastanawiał się, czy chłopak widział jego niechęć i nieszczęśliwą minę matki. Być może to było dziecinne i być może powinien stanąć ponad wszystkimi zaszłościami dla dobra dziecka, ale jakoś nie potrafił. Z trudem zdobywał się na zdawkową rozmowę z nią odbierając i przywożąc Davida. Po prostu nie miał na to ochoty. Zdrada Leny była dla niego sto razy gorsza niż to, co zaszło między nim a Scarlett. Otworzył sięprzed nią, a ona przekazywała to dalej. Nie mógł uwierzyć, że słuchając go notowała w pamięcią najważniejsze fragmenty, by potem powiedzieć o nich Isobel. Brzydził się tym. Przez to wszystko zdał sobie sprawę, jakim głupcem był, tak łatwo osądzając Scarlett. Już teraz nie był pewien co do tego, co tak naprawdę zaszło wtedy w Paryżu i czy to, co widział na zdjęciach oddawało rzeczywistość. Pojął jak łatwo zostać uwikłanym w mistyfikację. Być może to dotknęła też Scarlett. Jednak nie wiedział, czy chciałby dowiedzieć się, jak było naprawdę, bo wtedy dodałby sobie tylko cierpień, mając pełną świadomość utraty miłości swojego życia. Bo czego jak czego, ale tego że drugiej takiej już nie spotka był pewien, jak tego że stał pod domem Leny. Oba fakty były dobijające. Tym razem mógł spędzić z synem tylko popołudnie ze względu na galę, na której siłą rzeczy musiał się zjawić. Żołądek ścisnął mu się, kiedy wszedł na posesję Braunów. Drzwi otworzyła mu mama Leny. Skinął głową i wszedł w głąb domu. Zamiast gotowego na wyprawę synka, w salonie zastał kaszlącą Lenę. Stanął w drzwiach, nie bardzo wiedząc co zrobić.
- David jest chory – odparła między jednym napadem kaszlu, a drugim. Wydmuchała nos i spojrzała na niego przekrwionymi oczyma. – Chciałam do ciebie zadzwonić, ale uparł się, żebyś przyszedł do niego i posiedział przy nim. Nie ma już gorączki, więc się zgodziłam. Przepraszam, jeżeli ci to nie odpowiada – Tom skinął głową i bez słowa poszedł do pokoju syna. Nie mógł wiedzieć, że po raz kolejny straciła nadzieję na normalną rozmowę, że z westchnieniem zapadła się w miękkim obiciu sofy i schowała twarz w dłoniach. Kiedy nakazała sobie spokój i dostrzegła krytyczne spojrzenie matki stojącej w drzwiach. Poszła do kuchni przygotować herbatę. Może Tom wypije ją bez obaw, że coś do niej dodała.
- A co to za forteca? – zapytał, widząc poduszkowo-maskotkowy mur wokół Davida. Uśmiechnął się na jego widok. Syn był dla niego teraz jednym z niewielu i największym powodem do radości. Miał przed sobą stoliczek, na jakim zwykle podaje się posiłki do łóżka i rysował coś zawzięcie.
- Cześć tato – powiedział i kichnął. Tom podał chłopcu chusteczkę i usiadł obok. – Zaraziłem się w szkole, a mama zaraziła się ode mnie. Tylko babcia jakoś się trzyma, ale wiesz – ściszył głos – ona codziennie je czosnek – skrzywił się, a Tom się roześmiał. Tendencję do robienia komicznych min, David stuprocentowo odziedziczył po Billu. Pokręcił głową i wyrzucił zużytą chusteczkę.
- Jesteś groźnym zarazkonoszem i chyba muszę na ciebie uważać albo zacząć robić tak, jak twoja babcia.
- Nie tato! – wykrzyknął z przerażeniem i zaczął kaszleć. Tom głaskał synka po plecach póki się nie uspokoił. – Nie cierpię tego, chociaż nie muszę chodzić do szkoły, ale ten kaszel jest okropny. Mama powiedziała, że to przez to, że nie nosiłem szalika, ale tato. Szaliki są obciachowe! – Tom starał się nie roześmiać widząc powagę na twarzy syna. Odkaszlnął, po czym odparł:
- Jak mieliśmy tyle lat co ty, jedliśmy z wujkiem Billem śnieg, żeby zachorować, ale w ogóle nam się nie udawało, bo byliśmy zahartowani, a babcia faszerowała nas witaminami, więc skończyło się na tym, że dostaliśmy karę za głupie pomysły i tak czy siak musieliśmy iść do szkoły.
- Co znaczy zahartować? – zapytał spoglądając uważnie na Toma.
- To znaczy, że uodporniliśmy się i chłód nam nie szkodził.
- Fajnie miałeś z wujkiem Billem. Ja też bym chciał mieć brata – Tom na chwilę zasępił się nie bardzo wiedząc, jak poprawić dziecku nastrój i nie dopuścić do kolejnych pytań związanych z możliwym rodzeństwem.
- Miałeś braciszka, pamiętasz? – powiedział z rozrzewnieniem. Kiedy mówił o Liamie nie mógł powstrzymać ucisku w gardle. Odetchnął. – Kilka razy byliśmy razem na cmentarzu u niego – chłopiec skinął głową, a Tom pogłaskał go po policzku. – Bycie we dwóch jest fajne, bo można się razem bawić, bronić przed innymi dziećmi, pomagać sobie i w ogóle trzymać sztamę. Jak się ma brata czy siostrę, to trzeba się też wszystkim dzielić: zabawkami, słodyczami, mamą, to nie zawsze jest fajne. My z wujkiem Billem często się kłóciliśmy o to, a nawet biliśmy się.
- Ja wiem tatusiu, bo mój kolega Alex ma o rok starszego brata i mówił mi, że się biją, ale ja i tak bym chciał.
- Też bym wiele rzeczy chciał, ale nie wszystkie marzenia mogą się spełnić – David zasępił się na moment i popatrzył na Toma rozumnie swoimi czekoladowymi oczami. Zupełnie jakby wiedział, co tata miał na myśli.
- Mama też mi tak powiedziała i była smutna. Tato? – zakaszlał znów i oparł się na poduszce. Tom ciaśniej przykrył Davida kołdrą. – Dlaczego już do nas nie przychodzisz? – synek bacznie mu się przyglądał, a Toma zalały zimne poty. Nie przygotował się na takie pytania, choć były przecież zupełnie oczywiste. Nie mógł powiedzieć synowi prawdy, że już nie lubi jego mamy. Minęło tyle czasu, a on dopiero poruszył ten temat. Nie zdziwiłby się, jakby ta zmiana zaczęła mu przeszkadzać od razu, ale po roku? – Nie lubisz mamy? A może babci? – zapytał cierpliwie, czekając aż tata coś powie.
- Lubię, pewnie, że lubię, ale już nie tak mocno jak kiedyś. Okazało się, że nie możemy być we trójkę, jak inni rodzice z dziećmi, ale twoja mama jest dla mnie ważna, bo dała mi ciebie, ale teraz to tylko moja… koleżanka. Jesteś naszym wspólnym synkiem, więc mieszkasz z nią i troszkę ze mną, ale my nie będziemy już mieszkać razem.
- A czemu nie możemy być we trójkę? – zapytał nie odrywając swoich ogromnych oczu od taty. Tom westchnął, coraz bardziej nie wiedząc, jak delikatnie wyjaśnić chłopcu tą relację. Dotąd nie musiał tłumaczyć mu takich trudnych rzeczy.
- A rozmawiałeś o tym z mamą?
- Mama mówiła mi, że mnie kochasz i jestem teraz dla ciebie najważniejszy.
- To prawda – uśmiechnął się i poczochrał włosy synka. – Co jeszcze mówiła?
- Że nie będziesz już u nas spać i przyjeżdżać na długo, bo sprawiła ci przykrość i tobie jest smutno. Tato czy mama nie może cię przeprosić, żeby wszystko było jak kiedyś? Lubiłem, jak tak było. Lubiłem rano przychodzić do was i kłaść się w środku – Tom popatrzył uważnie na Davida, zbierając w sobie wszystkie mądrości, jakich naczytał się o trudnych rozmowach z dziećmi. Na niewiele to się zdało. Stwierdził, że po powrocie do Berlina wyrzuci wszystkie poradniki.
- Mama słusznie ci powiedziała. Sprawiła mi wielką przykrość i teraz nie umiem lubić jej tak jak kiedyś, ale to nie znaczy, że ty masz się tym przejmować. Oboje cię kochamy i jesteś dla nas najważniejszy, a to, że nie jesteśmy jak zwyczajni rodzice, to nie znaczy, że jesteśmy gorszą rodziną. Rozumiesz?
- Trochę – odparł markotnie. – Szkoda, miałem nadzieję, że jednak znów u nas zostaniesz. Bardzo bym chciał. Moglibyśmy się bawić.
- Jak tylko wyzdrowiejesz, wymyślę dla nas coś świetnego. Zrobię ci niespodziankę. Chcesz? – uśmiechnął się szeroko, choć wcale nie było mu do radości, widząc zatroskaną twarz syna. David pokiwał głową i wyciągnął ręce do taty. Tom przytulił go z całych sił i od razu poczuł się jakby lepiej. Był przekonany, że gdyby nie miał Davida, to jego życie byłoby sto razy gorsze. Synek dawał mu ciepło, które odebrała mu śmierć Liama. Ciepło, którego nie mogła dać gorąca herbata czy koc. To było ciepło, które dawała bezinteresowna miłość. Odetchnął głęboko wciągając nosem zapach dziecka. Czasami, gdy nie spał w nocy, wyobrażał sobie, co będzie za dziesięć lat. Wyobrażał sobie Davida, który pyta go jak postępować z dziewczynami, który prosi by nauczył go jeździć samochodem. Wyobrażał sobie ich wspólne wyprawy i spotkania. Wtedy czuł się szczęśliwszy. Jednak tą chwilową radość odbierała mu świadomość, że Scarlett przy nim nie będzie, gdy to wszystko się stanie. I nie mógł sobie z tym poradzić.
*

15. listopada 2013r.

Dziewczęcy śmiech poniósł się echem po przedpokoju. Laura zakryła dłonią usta, zawstydzona swoim nagłym wybuchem. Julie uśmiechnęła się serdecznie i powitała ją całusem w policzek.
- Cześć, Bill – brunet przytulił przyjaciółkę i przepuścił obie panie przodem.
- Jest Shie? – blondynka pokręciła głową.
- Pojechał z dzieciakami, Margo, Georgiem i Saoirse do parku rozrywki, a Liv jest u fryzjera. Potrzebowałam chwili oddechu, bo dziewczynki są coraz bardziej nieznośne. Nie wiem, po kim to mają. Nico to takie grzeczne dziecko, a one wciąż łobuzują.
- Dają ci w kość, co? – zapytała Laura siadając obok Billa na sofie.
- Tak, muszę szczerze przyznać, że kiedy jestem z nimi sama, to czasem sobie nie radzę. Nico jest bardzo pomocny, bo chętnie bawi się z nimi, choć wiadomo wciąż jest malutki i też potrzebuje dużo uwagi z mojej strony. Właśnie dlatego jestem pod wrażeniem, kiedy opiekuje się nimi, a inne dziecko na jego miejscu byłoby zazdrosne – powiedziała z rozrzewnieniem, jednak zaraz jakby oprzytomniała i przypomniała sobie o obowiązkach gospodyni. – Napijecie się czegoś? A może mam zadzwonić do Shie’a, żeby już wrócili?
- Nie, nie trzeba. Wracamy z kina i postanowiliśmy was odwiedzić – Bill uśmiechnął się do Julie i przelotnie spojrzał na Laurę i na krótko objął ją ramieniem.
- Wyobraź sobie, że Bill zgodził się na romansidło.
- Nie wierzę – blondynka uśmiechnęła się szeroko. – Mój szanowny mąż zgadza się na filmy inne niż akcji, tylko jak mam urodziny albo jakieś inne święto. Czasami idziemy na kompromis i oglądamy dramat albo komedię, ale jego zboczenie zawodowe sprawia, że strzelanina i przelew krwi zazwyczaj zwyciężają. Marny los żony policjanta – westchnęła i uśmiechnęła się do nich. – Mam jednak swoje sposoby, żeby przekonać go do zmiany zdania – mrugnęła i wstała energicznie. – Może jednak przyniosę wam coś do picia?
- Usiądź wreszcie, Jul – Bill zaczął się śmiać, a dziewczyna klapnęła na fotel. – Miałaś przecież odpoczywać, kiedy nie ma dzieci – musiał przyznać, że Julie wyglądała kwitnąco, pomimo zmęczenia. Miała w sobie to specyficzne ciepło, które udzielało się każdemu, kto z nią przebywał. Niewielu ludzi tak ma, że wręcz czuje się dobroć płynącą w nich. Julie właśnie taka była: dobra, czuła i serdeczna. Czasem zastanawiał się, czy kiedykolwiek kłócili się z Shie’em, bo z boku wyglądali jak zupełnie idealne małżeństwo. Oboje byli wciąż młodzi i w tym młodym wieku zajęli się zupełnie poważnym życiem, choć przecież mogliby czerpać z niego znacznie więcej beztroski, ale nie wydawało mu się, by Julie albo Shie byli niezadowoleni z obecnego stanu rzeczy.
- Racja. Za godzinę pewnie będą z powrotem, bo dziewczynki będą już głodne. Co u Toma? Dawno go nie było.
- Wiesz, terapia mu pomogła. Oczyścił się ze wszystkiego, co dźwigał przez cały ten czas. Myślę, że sięgnął po rzeczy, które dręczyły go, nim poznał Scarlett, ale jednocześnie bardzo dużo sobie uświadomił. Cała ta otoczka twardziela, jaką stworzył wokół siebie po rozstaniu, pękła. Chyba dopiero teraz tak naprawdę zaczął to przeżywać, bo zrozumiał, że popełnił błąd – Bill był wyraźnie zatroskany, gdy o tym mówił.
- Mam rozumieć, że będzie próbował wrócić do Scarlett? – Julie wyraźnie się ożywiła.
- Nie, myślę, że nie. On ma teraz Davida i jeszcze nie do końca uporządkował sprawy z nim związane, bo uznanie ojcostwa uprawomocni się dopiero w grudniu. No i sprawy z Leną mu niczego nie ułatwiają. Sam jest w rozsypce, więc pewnie nawet na myśl mu nie przychodzi, żeby pakować się w układanie ich wspólnych spraw. A poza tym, on jest raczej pewien, że Scarlett już tego nie chce.
- Ostatnio jest u nas częściej, bawi się z dziećmi, kilka razy usypiała Saoirse. Te wizyty w domu dziecka naprawdę pomogły jej się otrząsnąć. No i terapia. Naprawdę widać, że zaczyna sobie radzić z tym wszystkim, jakby przeszła po kolei przez wszystkie fazy cierpienia i teraz wychodzi na prostą. Mama bardzo się o nią martwiła. Ta terapia to był cudowny pomysł, Bill.
- Mam tylko nadzieję, że prędko się nie dowiedzą o tym, że korzystali z usług tego samego terapeuty, w dodatku równocześnie przez pewien okres. Wtedy dostanie mi się po głowie.
- Myślisz, że doktor Bähr zdradzi ci, co myśli o nich obojgu? – zapytała Laura, zdaniem Julie wpatrując się w Billa zdecydowanie zbyt rozmaślonym wzrokiem.
- Może wybłagam u niej, choćby jakiś ogólnik przez wzgląd na naszą dawną sympatię, ale Katharina dba o zachowywanie tajemnicy lekarskiej. Ona jest bardzo profesjonalna i do tego podchodzi do każdego z sercem. Mnie bardzo pomogła. Może chociaż poradzi mi co zrobić, żeby im pomóc.
- Myślę, że nikt im nie pomoże, póki sami tego nie zrobić. Ale to chyba jeszcze nie jest ten czas, chyba jeszcze żadne nie jest na to gotowe. Nie wiadomo nawet, czy kiedykolwiek będą – odparła Laura.
- Wielka miłość niesie za sobą wielki ból i wielki żal, kiedy zostanie zraniona. Pomyślcie – Julie rozparła się w fotelu i założyła nogę na nogę. – Skoro oni tak bardzo się kochali, to pomyślcie jak wielkiego cierpienia doświadczyli, kiedy żyli w przekonaniu, że ta miłość była fałszywa. Ja sobie tego nie wyobrażam. Nie wyobrażam sobie przejść przez tyle, przez ile przeszli oni, więc myślę, że masz rację Laura. Oni muszą przejść długą drogę, nim dojdą ze sobą do ładu.
- Dostajemy po dupie. Tylko wy macie sielankę – Bill uśmiechnął się do Julie, a ona się zarumieniła. – Kolejny Durand nie pcha się na świat? – zapytał lekkim tonem, chcąc zmienić temat na mniej smutny. Julie zrobiła wielkie oczy i energicznie pokręciła głową.
- O nie! Co to to nie. Bill, czego ty mi życzysz. Trójka mi na razie w zupełności wystarczy. Ja chcę iść na studia, więc nie. Póki co nie będzie więcej Durandów – odpowiedziała stanowczo, ale zaraz się uśmiechnęła.
- Studia? – Laura się ożywiła. – A jakie?
- Chciałabym iść na psychologię.
- Świetnie! Jeeejku, Jul. Świetnie, będziemy mieć terapeutkę w rodzinie! – rozentuzjazmowała się i dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego, co powiedziała. – Znaczy wiecie, co mam na myśli – uśmiechnęła się od ucha do ucha. Bill wywrócił oczami, muskając dłonią jej plecy. Julie nie mogła tego zauważyć, a Laurze zrobiło się gorąco.
- Wiecie co. Jak jest tak cicho to aż mi dziwnie. Zrobiłam wszystko na co normalnie nie mam czasu. Wzięłam długą kąpiel, zrobiłam manicure i pedicure, ułożyłam włosy, wypiłam kawę – gorącą, a nie z doskoku, jak to robię zazwyczaj i chyba mi już ich brakuje. Kiedy w domu jest czwórka dzieci i nagle zniknie, robi się niesamowicie pusto – westchnęła i tęsknym wzrokiem popatrzyła za okno.
- W sumie to cię podziwiam – odparła Laura. – Masz dwadzieścia trzy lata, trójkę dzieci i kochasz je tak, jakby były tym na co czekałaś całe życie. Nie pomstujesz o to, że zamiast chodzić na imprezy, zmieniasz pieluchy, a jesteś taka śliczna, że mogłabyś podbić świat – Julie uśmiechnęła się szeroko, wyraźnie połechtana słowami Laury.
- Shie stanowi najlepszą część mojego życia. Wyciągnął mnie z bańki, w jakiej żyłam, bo przy nim nie byłam już tą drugą córką, nieważnym dzieckiem. Dla niego byłam najważniejsza. Wiecie, nie wiem, czy możecie sobie wyobrazić, co może czuć zakompleksiona, zahukana gimnazjalistka, w dodatku nowa w szkole i mieście, do której ni stąd ni zowąd podchodzi chłopak z ostatniej klasy, w dodatku jeden z najprzystojniejszych chłopaków ostatniej klasy i pyta, czy mógłby pomóc, bo wyglądam na zagubioną. W pierwszej chwili poczułam się niewystraczająco ładna, żeby z nim w ogóle rozmawiać, a kiedy zrozumiałam, że on nie patrzy na mnie jak na jakąś ofermę, która nie jest na tyle bystra, by odnaleźć się w szkole, poczułam się jak miss świata. Pamiętam jego oczy. Bacznie mi się przyglądał, ale było w tym coś niemal z uwielbienia. Shie powiedział mi kiedyś, że już wtedy wiedział, że będę jego żoną. Banalne, nie? Jak z jakiegoś filmu. Właśnie tamtego dnia zaczęła się reszta mojego życia. Lepsza część – westchnęła. – Zmierzam do tego, że moja rola matki i żony w młodym wieku to nie jest żadne poświęcenie, czy coś w tym rodzaju. Jestem szczęśliwa, że mam takie życie. Jestem szczęśliwa, bo wiem, że to daje szczęście Shie’owi. Jego pojawienie się w moim życiu to była szansa jedna na milion, znalazłam miłość mojego życia i nie pragnę niczego innego, jak dać mu szczęście i kiedy tylko usłyszałam od niego, że jego największym marzeniem jest posiadanie prawdziwej rodziny – domu, ogródka, gromady dzieci i żony, która co dzień będzie czekać na niego z obiadem, od razu wiedziałam, że będę nią. Nie chodziło o to, żeby mi się od razu oświadczył. Po prostu pojęłam, że to moja droga. Lubię gotować obiady, zajmować się dziećmi i prowadzić dom. Mam ogromną pomoc w Liv, Margo i mamie, ale chodzi o to, że dla mnie to nie był żaden wybór. Shie jest moim wyborem i nie chcę niczego więcej, jak być przy nim. Dla Shie’a jestem najważniejsza i wiem to, po prostu czuję, więc uszczęśliwianie go jest dla mnie równoznaczne z oddychaniem. A na studia do tej pory mnie nie ciągnęło. Gdybym poszła na jakieś, trwoniłabym czas, a teraz wiem, czym mogłabym się zająć. Wszystko jest na właściwym miejscu.
- Cudne, nie? – mruknęła rozmarzona Laura spoglądając na Billa.
- Taką bezinteresowną miłość chyba trudniej trafić niż szóstkę w totka. Ale oni to mają, był czas kiedy niemal tu mieszkałem, więc wiem – odparł posyłając Jul serdeczny uśmiech.
- Każdy ma kogoś takiego, ale nie wszyscy mają szanse spotkać swoją drugą połówkę. A szkoda – na podjeździe błysnęły światła, więc Julie poderwała się z miejsca i podeszła do okna. – Ktoś przyjechał, ciekawe czy to ni czy Liv – kiedy na jej twarz wpłynął szerokie uśmiech, Bill domyślił się, że to nie była Liv.

Ciche trzaśnięcie drzwi frontowych wywołało małe poruszenie w domu, bo byli w nim wszyscy. Sophie wyszła na hol, a Liv stanęła u szczytu schodów, Julie wyjrzała z kuchni, a Shie z Nico na plecach przyszedł tam na czworaka. Scarlett popatrzyła na nich nieco zdziwiona.
- Cześć?
- Cześć kochanie – Sophie ucałowała córkę i poprowadziła ją do salonu, ledwo pozwalając jej rozebrać się. Nico klepiąc ojca po łopatkach popędzał go, żeby jak najszybciej zaniósł go do cioci. Scarlett uściskała bratanka i radośnie poczochrała mu włosy.
- Ale ty już jesteś duży – ucałowała go w głowę i z powrotem posadziła chłopca na plecach Shie’a. – I ciężki – Julie przyniosła na tacy parujące kubki i jeden z nich postawiła przed Scarlett. Liv zaraz przyszła z Saoirse, a za nią Margo i Scarlett patrząc na nich wszystkich tak zakorzenionych i związanych razem poczuła, że stała się w tym domu gościem. Zasmuciło ją to. Poczuła się źle z tym, do czego sama doprowadziła. Odcięła się od bliskich myśląc, że tak będzie lepiej, a tak naprawdę gdyby pozwoliła sobie pomóc, gdyby zbliżyła się do nich, może byłoby jej łatwiej. Byli tacy zgrani, zjednoczeni, jak to w domu, w rodzinie. A ona poczuła się gościem, kimś na chwilę. Sophie dostrzegła jej nagłą zmianę nastroju.
- Co się stało córeczko? – objęła dziewczynę i jedną ręką pogładziła ją po policzku.
- Mogę zostać na noc? – zapytała spoglądając na mamę. Sophie dostrzegła w oczach córki smutek. W tych cudownych, przypominających jeziora oczach wciąż tkwił smutek.
- Co ty się głupia pytasz – Liv energicznie usiadła obok Scarlett i trąciła ją łokciem. – Lepiej mi powiedz po co ci ta czapka. Przecież tu jest ze dwadzieścia pięć stopni – Scarlett mimowolnie dotknęła swojej głowy, jakby dopiero przypomniała sobie o jej nakryciu. Wstała i zdjąwszy czapkę, potrząsnęła kilka razy głową i przeczesała palcami włosy.
- I jak? – zapytała uśmiechając się szeroko. Rodzina przyglądała jej się nie kryjąc zdziwienia. Jej gęste i długie włosy straciły przynajmniej połowę na długości i objętości. No i nie były już czarne. – Nowe życie, to nowa fryzura. Musiałam coś zmienić, bo inaczej bym zwariowała.
- Czadowe! – Liv sięgnęła po jeden wijący się kosmyk. – Ale kręcić ci się nie przestały.
- Aż się dziwię, że ta ilość rozjaśniacza jaką użył Simon ich nie osłabiła. Znaczy osłabiła, bo sporo włosów mi wypadło, ale w sumie to mi nie przeszkadza, bo miałam ich za dużo, ale powiem wam, że fajnie się czuję – Scarlett usiadła z powrotem i uśmiechnęła się, popijając herbatę.
- Powiedz, że cię zainspirowałam – Liv teatralnym gestem przepuściła swoje włosy przez palce.
- Mówiłam ci przecież, że wyglądasz bosko, jak wysłałaś mi zdjęcie – dotknęła nowej fryzury siostry i uśmiechnęła się. – Jako mój fotograf musisz mieć świetną prezencję, obyś tylko nie miała lepszej ode mnie.
- Głupia – Liv prychnęła i posadziła Saoirse na kolanach siostry. – Masz ciotka, podźwigaj trochę to maleństwo – choć Liv zdawała się zrobić to zupełnie spontanicznie, tak naprawdę chciała sprawdzić reakcję siostry. Ku jej zdziwieniu Scarlett przytuliła chrześnicę i ucałowała ją w główkę. Napiła się herbaty i przytuliła nos do włosów Saoirse. Napawała się chwilę zapachem dziecka i uśmiechnęła się nostalgicznie. Nie było w tym już tyle strachu i niepewności, ile kilka miesięcy wcześniej.
Scarlett powoli wracała do domu.
- W sumie to przyszłam, bo dziś piętnasty i nie chciałam być sama.
- Dobrze wiesz, że możesz się znów wprowadzić – odparł Shie.
- Wiem, ale nie jestem na to gotowa. Żałuję, że tak się odsunęłam, ale w sumie mi to pomogło, choć nie tak bardzo jak chciałam. Byłam na cmentarzu, zapaliłam tacie znicza i przyjechałam tu. Pojutrze gala, wszystko prawie dopięte na ostatni guzik, ale i tak się stresuję.
- Jaką będziesz mieć sukienkę? – zapytała Julie.
- Na czerwonym mnie nie będzie, bo w ogóle oficjalnie mnie tam nie ma. Miałam inaugurować imprezę, ale znaleźli kogoś innego, zanim się zdecydowałam, bo trochę ich olałam. Pojawiam się później. Nie jestem do niczego nominowana, ale musiałam zgodzić się na wręczanie statuetki. To niestety jest Best Live Act. Myślę, że zrobili to specjalnie, żeby ponieść napięcie, jak wygra Tokio Hotel. Na tą okazję będę mieć sukienkę od McQueen’a.  Jest najzwyklejsza, bo bez rękawów, okrągło pod szyją, odcinana w pasie i umarszczona, lekko w kształcie litery A, ale jest ze skóry i kocham ją. Do tego mam panterkowe Louboutiny i będzie cudnie. Zastanawiałam się czy nie wyskoczyć w jakiejś wystrzałowej kreacji, ale jak zwykle wybrałam prostotę.  Nie jestem jeszcze gotowa na ekstrawagancję – na ostatnie słowa siostry Liv prychnęła.
- Kochanie, ty nawet w dresie wyglądasz ekstrawagancko, więc wybacz, ale to ci się nie uda – Scarlett wywróciła oczami.
- E tam. Cieszę się na to wszystko, ale martwi mnie to, że nie mam stałego menagera. David nie będzie w stanie prowadzić mnie i chłopaków, bo widomo. Oni wciąż promują płytę, a jak wyjdzie moja to zacznie się na serio. W przyszłym tygodniu mam spotkanie z osobą, która wydaje mu się dobra.
- Myślę, że David nie pozwoli ci zginąć, kochanie – Sophie uśmiechnęła się do córki i poklepała ją po kolanie.
- Mamo, pójdziesz ze mną na galę? Ja wiem, że Liv tam będzie, ale potrzebuje kogoś obok siebie. nie chcę iść z Javierem, bo to podsyciłoby tylko plotki, a poza tym nie uwielbiam go aż tak bardzo. Pójdziesz? – zatrzepotała wdzięcznie rzęsami, a Sophie roześmiała się głośno na ten widok.
- Oczywiście, że będę ci towarzyszyć. Nigdy nie brałam udziału w takim przedsięwzięciu, a poza tym mam wiele do nadrobienia, jeśli chodzi o twoje muzykalne poczynania.
- Dzięki mamuś – Scarlett przytuliła się do mamy, a ona mocno ją objęła. Trwała tak dłuższą chwilę, znacznie dłuższą niż na dwudziestodwulatkę przystało.

Później, kiedy Sophie i Margo zajęły się swoimi sprawami, a Julie i Liv kładły spać dzieci, Scarlett weszła do salonu, w którym Shie oglądał wiadomości. Usiadła obok brata, kuląc pod siebie nogi. Nim spojrzał na nią, przez chwilę badała wzrokiem jego profil. Pewnym było, że z każdym rokiem bardziej upodabniał się do ojca. Scarlett nie do końca wiedziała, jak radziła sobie z tym mama, ani czy on sam zdawał sobie z tego sprawę. Brat uśmiechnął się do niej pokrzepiająco.
- Co jest maluchu? – nic dziwnego, że uważał ją za malucha. Wprawdzie była wzrostu Julie, ale dla Shie’a była od samego początku najmłodszą siostrzyczką. Przy jego niemal dwóch metrach wzrostu i sylwetce atlety, każdy wyglądał jak dziecko. Scarlett lubiła, kiedy tak patrzył na nią z góry oczami taty i przytulał albo po prostu mówił do niej, bo głos też miał prawie jak tata. Chyba tylko troszkę niższy. Shie wyciągnął ramię i przygarnął ją do siebie, a Scarlett położyła głowę na ramieniu brata.
- Kocham cię, Shie. Jesteś najlepszym starszym bratem, jakiego mogłam sobie wymarzyć – pocałował ją w czubek głowy i bardziej do siebie przytulił.
- Mocno ci go brakuje, nie? – Scarlett w pierwszej chwili nie wiedziała o kogo mu chodzi i Shie chyba też doszedł do tego wniosku. – Mam na myśli tatę, ale Toma w sumie też.
- Tata był moim mistrzem świata – odparła cicho. – Byłam klasycznym przypadkiem córeczki tatusia. Może to dlatego, że charakter mam po mamie i przez to przez długi czas nie mogłam złapać z nią kontaktu. Bo wy – ty i Liv jesteście jak tata i to w jej przypadku też się sprawdziło, bo ona jakoś bardziej zawsze trzymała z mamą i chyba dzięki temu nie były między nami zazdrości. Czasem się zastanawiam, jakby to było jakbyś był z nami. Zawsze marzyłam o starszym bracie, ale twoją rolę zdecydowanie w dzieciństwie przejęła Liv. Broniła mnie lepiej niż Toby – zaśmiała się cicho. – A wiesz, kiedy tata umarł Tom był jedyną osobą, która była przy mnie po prostu. Niczego nie oczekiwał, ani tego że się ogarnę, ani tego że będę dzielna. Pozwolił mi przestać być silną i chyba wtedy tak naprawdę się w nim zakochałam. Teraz, kiedy było mi tak ciężko, potrzebowałam kogoś, kto byłby mi jak Tom po śmierci taty.  Byłam głupia, bo przecież mam ciebie. Zrozumiałam to dopiero teraz.
- Pewnie, że masz. Możesz wykorzystywać moje ramię, ile ci się podoba. No i rękaw też, jeśli będziesz miała ochotę popłakać – Scarlett zaśmiała się cicho i przysunęła się bliżej brata. Przy nim czuła się prawie jak przy tacie.
- Dzięki, Shie – westchnęła. – Shie?
- Tak?
- Jak to było wtedy, kiedy pojechałeś do wypadku taty? – brat spojrzał na nią nieco zdziwiony takim pytaniem. Zawahał się.
- Wiesz, staram się nie wracać do tego myślami, bo ten dzień wydawał mi się i wydaje nadal zupełni surrealistyczny. Dostaliśmy wezwanie. Pojechaliśmy na miejsce. Mój przełożony uprzedził mnie, że to może być ciężki widok. Padał śnieg, grube, wielki płaty śniegu. Skrzyżowanie było zablokowane z każdej strony, niektórzy kierowcy trąbili, a poza tym była zupełna cisza. Facet z tira był w zupełnym szoku, a auto taty strasznie pokiereszowane. Kiedy zobaczyłem w wybitym oknie jego ledwo draśniętą twarz, poczułem się dziwnie, bo wydał mi się jakoś znajomy. Dziś wiem, że to przez naszą podobiznę, ale byłem w zbytnim szoku, by o tym myśleć. Wyglądał, jakby spał – nieco zniekształcony głos Shie’a zaczął wypływać przez zaciśnięte gardło, ale Scarlett nie przerywała bratu. – Głowę miał opartą o zagłówek i gdyby nie to, że ze skroni i ucha ciekła mu krew mogłoby się wydawać, że chyba tylko stracił przytomność. Strażacy zabrali się za ogarnianie tego wszystkiego, a mnie oddelegowano do objęcia władzy nad kierującymi ruchem. A potem pojechaliśmy tutaj. Miałem siedzieć cicho i się uczyć. Kiedy mama otworzyła drzwi miałem coś na rodzaj deja vu. Widziałem ją przecież na zdjęciach, dużo młodszą, ale przecież moim rodzice mieli nie żyć, więc uznałem to za smutny przypadek. Potem patrzyłem na was, na ciebie. Wiesz, najbardziej zasmuciło mnie to, że nie potrafiłaś się rozpłakać. Ciężko mi było po tym wszystkim przejść do porządku dziennego. Kiedy nie śpiąc nocami opowiadałem o tym babci, chyba uświadomiła sobie, że bezpowrotnie straciłem szansę na poznanie ojca. Krótko przed śmiercią wyznała mi, że nosiła się z tym, żeby powiedzieć mi prawdę, ale się bała. Miałem szansę, Scarlett. Może gdyby powiedziała mi prawdę, gdybym był tu wcześniej, może on… - zachłysnął się powietrzem, tłumiąc wybuch. Scarlett mocno przytuliła się do brata, nie patrząc na jego łzy. Czuła, że nie powinna.
- To pewnie nie zmieniłoby niczego. Choć, gdyby tata cię znał… jestem pewna, że byłby najszczęśliwszy na świecie mogąc cię poznać. Nie wiedziałyśmy o tobie, ale dziś myślę, że to lepiej, bo wtedy żylibyśmy poczuciem straty, a tak dałyśmy rodzicom trochę normalności. Wiesz, o co mi chodzi? Ty od zawsze w nich byłeś, ale myśmy o tym nie wiedziały. Nie zniknąłeś ani na chwilę. Chyba mogę zrozumieć, co przeżywali przez te wszystkie lata. A potem tata odszedł, a ty wróciłeś. Nie wiem, czy to jakiś cud dla nas, czy co, ale cieszę się, że jesteś.
- Mam nadzieję, że teraz będziemy spędzać ze sobą więcej czasu. Bo jakoś nigdy nie mieliśmy go wiele.
- Dziwnie się to wszystko poukładało, nie sądzisz? Nie miałeś nic, a teraz masz wszystko. Cudowna żona, dzieci, rodzina, przyjaciele. Ja miałam wszystko, a teraz zostałam niemal z niczym. Mam dwadzieścia dwa lata, a czuję się jak stary człowiek. Chyba tylko dla Liv nie wystarczyło skrajności i jakoś się to jej życie wypośrodkowało.
- Nie zostałaś zupełnie z niczym, Scarlett. Wciąż masz nas. Wiem, że nie zawsze wiemy, jak się zachować i być może przez to się odsunęłaś, ale każde z nas zrobiłoby dla ciebie wszystko. Masz przyjaciół i Javiera. Może on stanie się dla ciebie kimś więcej. Masz muzykę i mnóstwo powodów, by cieszyć się życiem. Masz też czas, by wszystko poukładać. Ostatnie dwa lata były dla ciebie, dla nas wszystkich bardzo ciężkie, ale wierzę, że wszystko będzie dobrze.
- Wierzę ci, Shie – Scarlett uśmiechnęła się do brata i choć wciąż było jej ciężko na sercu, poczuła się jakoś lepiej. – Zjadłabyś coś?
- Mnie się pytasz? – szatyn uśmiechnął się od ucha do ucha i poklepał po brzuchu.
- Chyba mam ochotę na sajgonki. Może być? – w odpowiedzi otrzymała kolejny szeroki uśmiech, więc wstała i idąc do kuchni przez krótką chwilę poczuła się tak, jakby wszystko było jak dawniej.

Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo