Krople bursztynowego płynu
przemknęły gładko pomiędzy perfekcyjnymi żłobieniami w gładkim, kremowo białym
szkle. Jego rdzawy odcień wyraźnie kontrastował z, jakby mlecznym kolorem szklanki.
Tak, jak jego zachowanie zupełnie nie pasowało do sytuacji. Opróżniwszy
naczynie, odstawił je na stolik przed sobą i otarł wierzchem dłoni
spierzchnięte wargi. Zwilżył je koniuszkiem języka, czując nań pozostałości
szkockiej. Skrzywił się, przecież przeczył sam sobie. Tym, że znów pił. Tym, że wyszukał kolejny
irracjonalny powód ku temu. Tym, że miał sobie za złe to, że pił, a
jednocześnie wydawało mu się, że tylko w ten sposób uda mu się uciec od tego,
co popychało go do picia. Miał dosyć samego siebie, swojej słabości i przede
wszystkim tego, że choć jeszcze o tym nie wiedziała, krzywdził ją. Najgorsze w
tym wszystkim było to, że nie miał pojęcia, kiedy to się znów zaczęło. Przy Scarlett bez większych trudów uwolnił się od
pragnienia pełnej szklaneczki. Zapełniła cały jego wolny czas i nie miał kiedy
zatęsknić za tym życiem, bo nowe z nią, było stokroć lepsze od przebierania w
coraz to nowych kobietach i rodzajach whisky. Nalał sobie i wychyliwszy
zawartość naczynia jednym haustem, skrzywił się jeszcze bardziej. Nie mógł
stwierdzić czy to przez gorycz trunku czy życia. Cisza otulająca mieszkanie
zaczęła kłuć go w uszy. Godziny, które spędzał sam, na powrót stały się
uciążliwe. Bill, kiedy tylko mógł, nie odstępował Rainie na krok. Georg znikał
na całe dnie, jeśli nie do Liv, to w bliżej nieokreślone miejsca, a Gustav
prawie oficjalnie mieszkał z Caroline. A on siedział sam. Mógłby pojechać do
Scarlett, ale… nie wiedział, dlaczego tego nie robił. Było mu tak źle, tak
niesamowicie źle, że nawet nie potrafił określić tej beznadziei słowami.
Wszystko straciło sens, a półmrok panujący w pokoju, zdawał się też rzucać cień
na całe jego życie. A przecież był szczęśliwy. Naprawdę szczęśliwy. To, że
spotkał Scarlett było najlepszym, co go dotąd spotkało. Jej miłość przewyższała
szczęście, które towarzyszyło mu, gdy założyli zespół, gdy zagrali pierwszy
koncert, gdy David zaproponował im współpracę, gdy nagrali płytę, gdy okryła
się platyną, gdy koncertowali, gdy kochano ich i wznoszono pod niebiosa, gdy
miał to wszystko o czym marzył. Jej miłość była ponad jego życiem. Zawsze
sądził, że prawdziwej miłości nie ma, że istnieje jedynie w filmach, książkach
czy opowieściach z minionych epok. Uważał, że ludzie spotykają na swojej drodze
osobę, która stanie się dla nich na tyle ważna, by spędzić z nią życie, ale nie
widział w tym, czegoś głębszego. Partnerstwo, współpraca, obowiązki, dom,
dzieci, coś na rodzaj przywiązania owszem, ale nic więcej. W domu miał idealny
przykład na to, że się mylił. Gordon ubóstwiał ich mamę. Nie wyobrażał sobie
bez niej życia i z wzajemnością, a on i tak nie wierzył. Zaspokajał swoją
potrzebę bliskości przelotnymi miłostkami. Póki
nie spotkał jej. Scarlett, tak drobna i niepozorna, pokazała mu wręcz
nadludzką siłę woli, serca i ducha. Ona postawiła go do pionu i przypomniała, o
co walczył. Ona stała się najważniejsza. Ona stała się jego życiem. Sprawiła,
że zapomniał o innych kobietach, krótkotrwałych przyjemnościach, alkoholu i
całym tym marnym życiu, które prowadził. Ona nauczyła go kochać, swą miłością
przyćmiewając wszystko inne. Tym bardziej czuł się źle, wiedząc, że właśnie
zaprzepaszcza jej starania. Zgasił niedopałek w kryształowej popielnicy. Wargi
piekły go, paliły. Odwykły od goryczy whisky. Zastąpiły ją jej słodkie
pocałunki i miękki dotyk warg. Zwilżył je koniuszkiem języka. Nie wiedział, co
mógłby ze sobą zrobić. Nie wiedział, jak zmienić to, w co się znów wpakował. Nie wiedział, czy się
śmiać czy płakać, ze swojej głupoty, bo nie dostrzegał sensu w swoim
postępowaniu. Widział jedynie słabość, której poddał się bez walki, nie mając
nawet najbardziej niedorzecznego ku temu powodu. Stracił kontrolę. Znów upadł. Znów się zgubił. Dlatego pozostało mu już tylko jedno. Najlepszy z
możliwych ratunków.
- Jesteś słaby, Tom –
szepnął, szukając w kieszeni telefonu.
*
Pierwszym, co dostrzegła,
była jasnozielona ściana korytarzyka. Nie przypominała sobie, by kiedykolwiek,
jakakolwiek ściana w jej mieszkaniu nosiła na sobie ten kolor. Od zawsze
wszędzie było biało, bezosobowo, pusto, tak jakie było jej życie. Nieśmiało
przestąpiła próg. Gustav pewnie podtrzymywał ją w talii. Był zupełnie blisko, a
jednocześnie tak daleko. Trzymał się na dystans, był uprzejmy, nawet na swój
sposób czuły, troskliwy, ale przy tym bardzo odległy. Kiedy przypadkiem jej
dotknął, jego mięśnie napinały się i zaciskał szczęki. Nie zasługiwała na to,
co dla niej robił. Powinna była umrzeć.
Odstawił na podłogę torbę podróżną i zamknął za nimi drzwi. Oczekiwał jej
reakcji. Dopasowując do kierunku i tempa, jakie obrała, asekurował ją
cierpliwie. Czuła się, jak dziecko, które dopiero, co uczyło się chodzić.
Powoli docierało do niej, to co widziała. Barwne, choć stonowane ściany, ładne,
klasyczne meble, przyjemny zapach nowości. To wszystko było takie niesamowite,
zniknęła chłodna biel i zastąpiły ją przyjemne, ciepłe kolory. Wszystko
sprawiło wrażenie wygody i przytulności. Zachwycona, gwałtownie spojrzała na
chłopaka. Musiała na moment przymknąć powieki, zakręciło jej się w głowie.
Kiedy je na powrót uniosła, napotkała jego orzechowe tęczówki. Nie potrafiła
wyrzec słowa. Odkąd się obudziła miała problem z wypowiadaniem się przy nim.
Czuła się zbyt niegodna jego obecności, zbyt marna przy jego wspaniałym
charakterze, by móc cieszyć się z tego, że przy niej był. Gustav starał się być
sobą. To jej poczucie winy niweczyło te starania. Choć trzymał dystans, robił
wszystko, by czuła się komfortowo, a ona nawet nie umiała mu za to podziękować.
Miała wyrzuty sumienia i totalny rozgardiasz w głowie.
- Wszyscy pomagali, nawet
Rainie udało się wyrwać – odrzekł spokojnie, wciąż patrząc jej w oczy. –
Obiecałem ci spróbować. Obiecałem, że ci pomogę, że pomogę nam, ale zrobimy to
na moich zasadach. Wyrzuciłem stąd wszystko, co wiązało się z… tamtym życiem.
Meble, wyposażenie, a nawet twoje ubrania – sięgnął ręką do kieszeni jeansów i
wyjął z niej dwie paczuszki. – Tego nie wyrzuciłem – oczy blondynki powiększyły
się na widok szczelnie zapakowanego białego proszku. – Chcę byś ty to zrobiła.
Wciąż masz wybór. Nie musisz się tego pozbywać. Możesz to zatrzymać, wtedy ja
odejdę. Jeśli nie chcesz spróbować, zrozumiem to. To twoje życie, ja jestem
tylko dodatkiem – mówił tak spokojnie, patrzył jej w oczy, usiłował opanować
emocje. Choć jego twarz nie zdradzała niczego, oczy Gustava przepełniało cierpienie.
Westchnęła żałośnie, nie zdając sobie z tego sprawy. Wciąż była zbyt otumaniona
lekami, by czuć głód. To jedno nie niepokoiło jej przez ostatnie dni. Jednak
wiedziała, że nadejdzie. Pragnienie przemożne i ponad jej siły. Bardzo się go
bała. Tak bardzo chciała choć raz wybrać
jego, nie heroinę. Jej organizm zaczynał wracać do normy, pragnienie miało
nadejść szybciej, niż była w stanie przewidzieć.
- Chcę się tego pozbyć –
szepnęła. – Chcę wyrzucić to ze swojego życia, ale tak bardzo się boję, że nie
umiem – spuściła wzrok, próbując utrzymać równy oddech. Widok narkotyku obudził
w niej świadomość chęci posiadania go. Tak bardzo chciała nie myśleć. Zaczęła
drżeć.
- Zrobimy to razem – w jego
głosie odnalazła czułość okraszoną lękiem. Odważyła się spojrzeć na Gustava. – Będę przy tobie, kiedy będzie źle i gorzej,
a nawet całkiem beznadziejnie. Muszę tylko wiedzieć, że tego chcesz. Nieważne,
ile razy ci się nie uda. Wystarczy, że będę wiedział.
- Nie zasługuję na ciebie,
Gustav – szepnęła, niepewnie opierając czoło na jego ramieniu. – Nie zasługuję
na to, co mi dajesz.
- Odpowiedz – rzekł już nieco
łagodniej.
- Chcę wybrać ciebie – nim to powiedziała, uniosła głowę, spoglądając
mu prosto w oczy. W tej właśnie chwili,
usta blondyna rozciągnęły się w delikatnym, prawie niewidocznym uśmiechu.
Pierwszym, jakim obdarzył ją odkąd się obudziła. Olbrzymi ciężar spadł jej z
serca. O ile większe było jej zaskoczenie, gdy w jednej chwili Gustav
delikatnie przyciągnął ją do siebie. Ostrożnie przytulił Caroline, nie ukrywając
dystansu, który wciąż zachowywał. Jednak z jego gestów zniknął chłód. Nie
wiedziała na jak długo. W tej chwili wystarczyło jej to, że tulił ją do siebie.
Ufnie oparła głowę na jego ramieniu i zamknęła oczy. Miała wrażenie, choć
zupełnie symbolicznie, że ciężar, jaki oboje dźwigali, w tej właśnie chwili
równo rozłożył się na ich barki. Zniknął ból Caroline i ból Gustava. Został ból
ich zbolałych serc, który wzajemnie mieli uśmierzyć. Westchnęła ciężko. Miała
tyle dni na myślenie, jednak teraz do głowy nie przychodziło jej nic
sensownego. Huczały w niej myśli, panował zupełny mętlik. Nie potrafiła
powstrzymać się przed przyjęciem czułości, którą jej ofiarował. Choć uważała,
że na nią nie zasługiwała, zbyt bardzo pragnęła jego obecności. Była egoistką. –
Dziękuję – szepnęła. Blondyn odsunął ją od siebie, biorąc przy tym głęboki
oddech. Nie miała pojęcia, ile kosztowała go ta obojętność. Podtrzymując ją
nieprzerwanie, poprowadził w stronę łazienki. Niepewnie wzięła od niego
paczuszki. Patrzyła na nie przez moment. Patrzyły jej delikatną skórę. Kusiły.
Przywoływały wspomnienie ulgi. Czując ssanie w żołądku i falę zimna zalewającą
jej ciało, mocno zacisnęła powieki i wypuściła je z dłoni, tak by wpadły wprost
do otwartego sedesu. Zacisnęła mocno drobną dłoń, czując jaki wielki ciężar
stanowiło dla niej te kilka gramów. Oddech miała płytki i nierówny i wciąż
zaciskała powieki. Zdała sobie z tego sprawę, dopiero kiedy usłyszała szum
spuszczanej wody. Ocknąwszy się, spojrzała na ściągniętą skupieniem twarz Gustava.
Po skroni dziewczyny, płynęła strużka potu. Nagle poczuła się bardzo
wyczerpana. Te kilka chwill wyssało z niej całą energię. Potrzeba przypomniała
jej o sobie. Wróciła. Poczuła się nieswojo. Wszystko trwało zaledwie kilka
sekund. W dodatku, nawet nie ruszyła się z miejsca, a czuła się, jakby
przebiegła maraton. Miała ochotę zapaść się w jego silnych ramionach,
wykrzesała z siebie ostatek sił, by spojrzeć ukochanemu w oczu i rzec – chcę wybrać ciebie, Gustav. – W jej
głosie wyczuł determinację. Determinację, która obudziła w nim nadzieję. Nie
mówiąc nic, jedną ręką ujął blondynkę pod łopatkami, a drugą pod zginkami
kolan. Bez większego problemu uniósł ją i spokojnie wyszedł z pomieszczenia. Wiedząc,
że była bardzo obolała, mówiąc trafniej wychudzona i przez to obolała, kupił
najmiększy materac, jaki dostał w Berlinie. Ostrożnie ułożył dziewczynę w
miękkiej pościeli i zdjąwszy jej buty, delikatnie nakrył kołdrą. Choć był
środek lata, drżała z zimna. Kiedy odszedł od jej posłania, nie spuszczała z
niego wzroku. Uważnie przyglądała się jak otwierał okno, stawiał obok łóżka
torbę z jej rzeczami i przeszedł do aneksu kuchennego, by po kilku chwilach
wrócić stamtąd z miseczką czegoś. Delikatnie przysiadł na brzegu materaca.
- Lekarz mówił, żebym karmił
cię lekkimi potrawami. Na początek owsianka, okej? – nie była pewna, czy
kiwnęła głową. Choć za nic w świecie nie chciała jeść, była zbyt oszołomiona,
by mu się sprzeciwić. Gustav troszczył się o nią, pielęgnował i był, wytrwale
był. Niejeden zostawiłby ją, żałując, że trwonił czas na podrzędną narkomankę.
Tak, była narkomanką – marną, nic nie wartą narkomanką. Wrzodem w
społeczeństwie. Nawet teraz, kiedy miała jego obok siebie, nie mogła porzucić
myśli o proszku, który teraz był już głęboko pod ziemią. Na skórze dłoni wciąż
czuła dotyk folii i ciężar tych kilku gramów heroiny, którą mogła mieć. Z
otępienia wyrwał ją uśmiech Gustava, nieco śmielszy niż poprzednio. – Widzisz,
nie było tak źle. Zjadłaś całą porcję – z jego twarzy emanowała prawdziwa ulga.
Widać, bał się tak samo, jak ona. Jednak Gustav był twardy. Był niezłomny. Był
wspaniały. Nie to co ona.. Przymknęła powieki zapadając się w pościeli. –
Caroline – jego głos na raz stał się poważny. – Obiecaj mi coś – mimowolnie
spojrzała na niego, nieznacznie potakując. – Kiedy poczujesz, że to wraca, powiedz mi. Będę wtedy przy
tobie. Nie chcę byś była z tym sama,
dobrze? – znów przytaknęła. Powie mu, na pewno, ale nie dziś. Jutro, może
jutro. Mocno zacisnęła dłonie w piąstki.
*
Ze zgrozą w oczach czytał
dokumenty, które przyniosła Rainie. Rozumiał z nich jedynie to, że została
zapędzona w ślepą uliczkę. Nie zamierzał pozwolić na to, by męczyła się z tym
tyranem. Jeśli adwokat nie będzie w stanie mu pomóc, sam zajmie się
wymierzaniem sprawiedliwości. Nie dopuści do tego, by cierpiała. Siedziała
cichutko po drugiej stronie stolika, wpatrując się w niego uważnie. Bardzo
starała się ukryć siniec pod okiem, niestety nie wyszło. Może ktoś, kto
zobaczyłby ją na ulicy nie dostrzegłby niczego, ale on widział zsinienie bardzo
dobrze. Bez pomyłki mógł stwierdzić, że uderzył ją dwa, może trzy dni temu.
Musiał użyć wiele siły woli, by się nie zdenerwować i nie przestraszyć ani
jednej ani drugiej pani Everett. Młodsza z zapałem pałaszowała dużą porcję
lodów. Rainie, nawet nie tknęła swojej kawy, nieustannie wpatrując się w Billa.
W jej smutnych oczach tliła się resztka nadziei.
- Zajmę się tym, kochanie –
odparł łagodnie, wyciągając dłoń, by czule pogładzić jej policzek.
Najdelikatniej jak umiał potarł kciukiem uderzone miejsce, dając jej tym samym
znać, że zauważył. Zawstydzona opuściła wzrok. Westchnął ciężko, odrywając dłoń
od jej policzka i ujął dłonie dziewczyny, spoczywające na blacie, patrząc jej
prosto w oczy. – Obiecuję, że to stanie się przeszłością – nie odpowiedziała, a
jedynie powoli przeniosła wzrok na córeczkę. Candy obdarzyła ich szczerbatym
uśmiechem. Wpatrywali się w nią, póki zupełnie zadowolona nie odsunęła
pucharka. Wytarła usta chusteczką w kolorowe misie, po czym spojrzała najpierw
na mamę, a potem na Billa.
- Bill, pójdziemy do kina? –
uśmiechnęła się słodko, wlepiając w chłopaka niewinne spojrzenie. Uśmiechnął
się.
- Cukiereczku, tak nie można!
– Rainie zgromiła córkę spojrzeniem. – Nie wolno się tak narzucać. To nieładnie
– Bill czule uścisnął dłoń blondynki i ucałował jej wewnętrzną stronę,
obdarzając ją promiennym uśmiechem.
- Nie słuchaj mamy. Możesz
prosić, o co tylko zechcesz – Candy zapiszczała radośnie, skupiając na sobie
uwagę nie tylko mamy i Billa, ale także innych gości lokalu.
- To nie wychowawcze – Rainie
poddawszy się, pokręciła głową z dezaprobatą, jednak uśmiechnęła się, widząc
uradowaną córkę. Bill wyjął z portfela banknot o niemałym nominale i
zostawiwszy go na stoliku, wstał, przepuszczając swoje panie przodem. Na
parkingu usadowił Candy w aucie, zapinając ją w foteliku, a kiedy się z tym
uporał, zamknął drzwi. Rainie wciąż stała obok pojazdu. Postanowił zrobić coś,
z czym zamierzał się od bardzo dawna. Coś, czego tak bardzo pragnął. Rainie
była taka śliczna. Taka delikatna, a zarazem tak bardzo silna. Nosiła zwykłe
ubrania z drugiej ręki, nie malowała się i nie nosiła wyszukanej fryzury. Była
najzwyczajniej zwyczajna, a pomimo tego, swoją urodą zawstydzała kobiety, które
błyszczały drogą biżuterią, metkami od Versace czy Lacroix. Rainie miała w
sobie klasyczne piękno, które biło z jej wnętrza. Nie mógł znieść, że było tak
poniewierane. Stanął tuż przed nią, ujmując jej twarz dłońmi. Uśmiechnęła się,
gdy spojrzał w jej miodowo złote oczy i delikatnie, niczym dotyk skrzydeł
motyla, musnął jej wargi. Smakowały tak słodko. Znacznie lepiej, niż to sobie
wyobrażał. Uśmiechała się wciąż, ufnie spoglądając mu w oczy. Jego pocałunki
nie krzywdziły. Hans już jej na szczęście nie całował. W pierwszej chwili nagły
odruch Billa ją przestraszył, miała się na baczności, ale przecież on nie mógł
jej skrzywdzić. Tego była pewna, jak niczego innego na świecie. Pozwoliła, by
Bill pocałował ją znów, nieco odważniej, choć wciąż powściągliwie. Westchnęła,
gładząc dłonią jego policzek. – To był mój pierwszy prawdziwy pocałunek, wiesz?
– uśmiechnął się czule, całując ją w skroń i odwróciwszy się, otworzył przed
nią drzwi samochodu. Nim wsiadła, oboje spojrzeli na Candy. Była szeroko
uśmiechnięta.
*
Puchaty ręcznik sunąc
delikatnie po skórze brunetki, zbierał z niej ostatnie kropelki wody.
Wspominając całkiem niedawną kąpiel, w której towarzyszył jej Tom, wciąż miała
wypieki na policzkach. Dlatego prędko wysuszyła się do końca i ubrawszy się,
związała włosy w wysoki kucyk. Nie mogła reszty dnia spędzić na suszeniu się po
kąpieli i roztrząsaniu niewątpliwie przyjemnych doznań. Nucąc pod nosem,
obejrzała się dokładnie i stwierdzając, że wyglądała przyzwoicie, lekkim
krokiem podeszła do swojego łóżka i rzuciwszy się na nie, zaczęła przeglądać
teksty piosenek. Do gali zostało tak niewiele czasu, a ona wciąż nie mogła się
zdecydować. Myśli mącił jej Tom, Shie, Liv i cały ten spadek, wszystko tylko
nie występ, na którym teraz powinna skupić się szczególnie. Rzuciła okiem na
tekst I will always love you, prześpiewała refren, wypróbowała długą
nutę i stwierdziła, że to nie to. Lubiła śpiewać tą piosenkę, ale nie czuła, by
na gali był jej moment. I have nothing i without you też jej nie
odpowiadały. All by myself również odrzuciła. Chciała zaskoczyć, a
jednocześnie wykonać coś, co niewątpliwie czuła. Fakt, mogła po prostu pobawić
się skalą, ale to nie byłoby to samo. Wertowała strony, przeglądała teksty w
sieci, aż wreszcie sobie przypomniała. Znała przecież piosenkę idealną. Już
miała przećwiczyć długą notę, gdy rozdzwonił się jej telefon. Sięgnęła po niego
i uśmiechnęła się, gdy na wyświetlaczu ujrzała jego imię.
- Taaaaak - wymruczała
dosłuchawki. Cisza, która nastała po drugiej stronie, obudziła w niej niepokój.
Kilka następnych sekund, zdawałoby się ciągnących się w nieskończoność,
wypełniło jej serce lękiem. Coś nie grało. - Tom? - Szepnęła w końcu,
wsłuchując się w złowróżbną, głuchą ciszę. Serce załomotało w piersi
dziewczyny, a niedobre przeczucie zakorzeniło się w nim trwale. Po prostu
wiedziała. Nie potrafiła zdefiniować źródła tego przeświadczenia. Po prostu się
pojawiło. - Powiedz mi - zachęciła.
- Znów upadłem, Scarlett
- odezwał się po chwili nienaturalnie chrapliwym tonem. Gorąco i przeraźliwy
chłód falami zalały jej ciało. Napięła wszystkie mięśnie oczekując ciągu
dalszego, jednak znów zamilkł. Wzięła głęboki oddech koncentrując się i mocno
ścisnęła słuchawkę. Stało się coś naprawdę niedobrego, wolała nie myśleć, co
takiego.
- Jesteś w domu?
- Tak.
- Nigdzie się stamtąd nie
ruszaj - wstając z łóżka, energicznie wcisnęła czerwoną słuchawkę i jak szalona
wybiegła z pokoju. Zbiegła na dół, przeskakując co drugi stopień, wsunęła
nastopy sportowe buty i zamarła dosłownie na ułamek sekundy. Jej wahanie
zdawało się być zupełnie nie zauważalne. Doskonale wiedziała, co zamierza
zrobić. Matka będzie chciała ją zabić, ale to nic, nie pierwszy i nie ostatni
raz. Zgarnęła kluczyki z komody w przedpokoju i ledwo zamknąwszy drzwi od domu,
pobiegła do auta. Wsiadła, zapięła pas i ustawiła lusterka. Zacisnęła dłonie na
kierownicy i wzięła głęboki oddech. Przez krótką chwilę znów się wahała. Nie
pozwoliła sobie na to zbyt długo, nie miała czasu. Odpaliła silnik, wciskając
sprzęgło. W duchu dziękowała Liv, że zachciało jej się parkować tyłem. Scarlett
miała wkońcu za sobą dopiero trzy jazdy i mistrzem kierownicy jeszcze nie była.
Musiała sprawdzić, czy nauki taty nie poszły w las. Teraz nie miała innego
wyjścia. - Dajesz, Lettsy. Jedyneczka i jedziemy.
Nie wiedziała, jakim cudem
udało jej się przebić przez prawie całe miasto. Samochód zgasł jej tylko raz i
to w niespecjalnie krytycznym miejscu, więc mogła sobie pogratulować, ale nie
miała na to czasu. Przez ten pośpiech i całą burzę emocji, nawet zapomniała o
swojej traumie przed redukcją na skrzyżowaniach! Miała wrażenie, jakby zrobiła
czary - mary i przeniosła się spod domu do apartamentowca chłopaków. Kiedy
zdziwiony dozorca otwierał przed nią bramę, ledwo skinęła mu na powitanie i
zaparkowawszy, szybko zniknęła w budynku. Zrobiła to mechanicznie, wykonując czynności,
których uczył ją tata i Matthias na kursie. Jakoś poszło, nikt nie zginął.
Biegła co sił, wiedziona bolesnym przeczuciem. Wydawało jej się, że winda
wlokła się na górę w nieskończoność. Oparła się o poręcz, a smukłe palce dłoni
spoczywającej na niej, wybijały niecierpliwy rytm. Gdyby tylko była w stanie,
intensywnością swojego spojrzenia wypaliłaby dziurę w metalowych drzwiach.
Ledwo zaczęły się otwierać, a Scarlett prześlizgnąwszy się między nimi, ruszyła
w głąb korytarza. Cisza, która brzmiała w słuchawce, jego ton, sam sens słów,
które wypowiedział, nie wiedzieć czemu przeraziły ją. W głowie dziewczyny
pojawiło się mnóstwo scenariuszy. Ogarnął ją lęk przed tak wieloma rzeczami
skumulowanymi w jeden wielki mętlik, z którego nie potrafiła wydobyć jednego
konkretu. Mogło stać się wszystko, coś nic nieznaczącego, coś, czym nie musiał
się przejmować, a zrobił to, ale... znów upadł. Dwa słowa, a zdawały się
być gorsze od każdego najczarniejszego strachu. Nie zawracając sobie głowy
pukaniem, nacisnęła klamkę i jak się spodziewała, było otwarte. W mieszkaniu
panował półmrok i unosił się dym. Doskonale znana jej mieszanka. Jednak nie
rozpoznała jej od razu. Walące serce nie pozwalało brunetce zebrać myśli.
Usiłowała powstrzymać szybki oddech, by usłyszeć coś, cokolwiek z wnętrza domu.
Na próżno. Wrzuciła kluczyki do szklanej misy, stojącej nastoliku przy wejściu.
Brzęknęły głucho. Wilżąc suche wargi koniuszkiem języka, zerknęła do salonu.
Siedział tam, wpatrując się w nieistniejący punkt przed sobą. Ramiona Toma
zdawały się opaść bezradnie, a siła zeń bijąca, jakby się ulotniła. Był niczym
chłopiec zagubiony w wielkim mieście. Pochylał się, opierając ugięte ręce na
kolanach i palił papierosa. Jej Tom, ten, który swąsiłą łagodził jej lęki, ten
który trwał, który zdawał się nie słabnąć, stał się znów maleńki. Jak wtedy.
Na stoliku stała prawie zupełnie opróżniona butelka, a obok niej szklaneczka.
Dopiero w tej chwili jej umysł skojarzył tytoniowo - alkoholową woń. Nogi
ugięły się pod Scarlett. I zrozumiała. Coś ścisnęło ją za serce. Mimowolnie
zasłoniła dłonią usta. Przez krótką chwilę przed oczami miała ciemność, a w
uszach szum. Siłą woli wciąż spoglądała na niego, nie poczuła się zła czy
rozgoryczona, ale smutna. Już nie przerażona, bo zdała sobie sprawę, że nie był
w bezpośrednim niebezpieczeństwie; nie rozgoryczona, bo przecież nie skrzywdził
jej w żaden sposób. Było jej poprostu smutno. Historia lubiła się powtarzać i
wróciła jak bumerang. A ona uwierzyła, że problem Toma zniknął. Naiwnie
sądziła, że jeśli nie chodził do barów i zrezygnował z dawnych przyzwyczajeń,
to jego przeszłość zniknęła.Wydawało jej się, że radził sobie. Jak bardzo była
głupia! Wolała myśleć, że wszystko było w porządku, niż uważnie patrzeć. Nie
wiedziała, co teraz. Wszystkie emocje, które zaprowadziły ją aż tutaj naraz
opadły i zawładnęła nią bezsilność. Wciąż mu się przypatrywała. Zgasił
niedopałek i powoli odwrócił głowę, spoglądając na Scarlett przekrwionymi
oczami. Zmobilizowana siłą woli podeszła do Toma i przyklęknąwszy u jego boku,
wyjęła z jego dłoni pustą szklaneczkę. Zemdliło ją od pomieszanego zapachu dymu
i whisky. Przymknęła powieki, opanowując oddech. Ostatnim, czego teraz
potrzebowała, był seans w toalecie. Nie raz pachniało od niego już gorzej.
Nieświadomie zacisnęła palce na udzie Toma. Otworzywszy oczy, napotkała jego
cierpiące spojrzenie. Jego oczy tak bardzo przeczyły obrazkowi, który zastała.
Rozluźniła uścisk na jego nodze i ująwszy pod brodą twarz chłopaka, spojrzała
mu prosto w oczy.
- Co się stało? - Zapytała
miękko, nieco drżącym głosem. - Tom, przestraszyłam się, wiesz?
- Upadłem - szepnął.
- Dlaczego?
- Nie wiem. Ta butelka tam
stała. Wziąłem ją i pomyślałem sobie, że mam ochotę się napić. A potem zdałem
sobie sprawę, jak bardzo głupi byłem myśląc, że mam to za sobą - odparł
beznamiętnym tonem. Scarlett westchnęła ciężko, pocierając buzię dłońmi.
- Bez względu na to, ile razy
upadniesz, pomogę ci wstać. Nie zapominaj o tym - znów delikatnie zacisnęła
dłonie na jego nodze. - Myślałam, że jesteś szczęśliwy - dodała po chwili,
wciąż drżącym, nieco pretensjonalnym tonem.
- Bo jestem. Po prostu...
Byłem sam. Przypomniało mi się, jak to było, gdy wszyscy wychodzili, a ja nie
miałem do kogo się odezwać. Gdy zostawałem sam z butelką. Poczułem się tak, jak
wtedy. Nie wiem, dlaczego. Naglę zrobiło mi się tak... smutno - podniósł wzrok,
spoglądając na dziewczynę tak, że nie miała wątpliwości, co do tego czy mówił
prawdę. W jego czekoladowych tęczówkach lśniło przygnębienie i zasnuła je mgła
zbyt dużej ilości whisky.
- Mogłeś przyjechać do mnie.
Czy nie rozumiesz, że odkąd masz mnie, nie jesteś już sam? - Nie czekała na
odpowiedź. Rozmowa z nim w tym stanie nie miała wielkiego sensu. Wzdychając
poraz kolejny, podniosła się z podłogi i podeszła do okna. Odsłoniła je i
otworzyła na oścież. Tom zmrużył oczy. Zachodzące słońce poraziło go mocno.
Odwróciła się, lustrując twarz chłopaka bacznym spojrzeniem. Był blady i
opuchnięty. Bez słowa podeszła i wyciągnęła do niego rękę. Kiedy ją ujął,
zaprowadziła Toma do jego sypialni i gestem rozkazała się położyć. Potem zdjęła
mu buty i nakryła go kołdrą. Był bardzo ciepło, a on miał lodowate dłonie.
Otulając go nakryciem, poczuła jak jego ciało przeszył dreszcz. Dopiero wtedy
przysiadła obok niego.Wygładziła nakrycie. Wpatrywał się w nią pytająco.
Oczekiwał reakcji, a ona nie potrafiła jej okazać. Zbyt długo wypracowywała w
sobie stoicki spokój, by tak po prostu wybuchnąć. Nie mówiła nic jeszcze długą
chwilę, bo nie wiedziała jakich słów użyć. Nie zawiódł jej. Nie wiedziała czym
było to, co się stało. Widok, który zastała wydawał jej się zaskoczeniem.
Przestraszyła się i posmutniała, ale nie była zła. Tom wybaczał jej upadki.
Teraz kolej na nią. Musiała mu pomóc, to nie podlegało jakiejkolwiek
dyskusji. Jeszcze nie bardzo wiedziała jak, ale gdyby tamta sytuacja się
powtórzyła, jeśli on znalazłby się na dnie, ona poszłaby za nim. Tom
sprawiał wrażenie odważnego, pewnego siebie, niezłomnego, a tak naprawdę chował
w sobie wiele lęków, a największym z nich była samotność. Dlatego
nie pozwoli mu więcej się bać. - Kocham cię - szepnęła wreszcie. Czuła, jak
wilgotniały jej oczy i ściskało się gardło. Nie mogła pozwolić sobie na łzy.
Wzięła głęboki oddech. Tom wciąż na nią spoglądał, starając się nie zamykać
oczu, ale jego powiekom coraz ciężej było na powrót się unieść. - Śpij, okej?
Kiedy się obudzisz, będę tuż obok - zapewniła, starając się uśmiechnąć. Kiwnął
głową. Świat wirował, oczy zamykały mu się same. Scarlett była obok. Nie
potrafił zebrać myśli, sen nadszedł zbyt szybko. Jednak nim ogarnął go
zupełnie, jej obraz wciąż majaczył mu przed oczami.
Alles wird Gut, meiner
kleiner, verlorener Prinz.
Schlaf, mach die Augen zu,
träum.
Ich werde neben dir1.
Kiedy oddychał już miarowo i
była pewna, że zasnął, wstała i wyszedłszy, cicho zamknęła za sobą drzwi.
Wyrzuciła butelkę, opróżniła popielnicę, pootwierała inne okna, by zrobić
przeciąg, co w taki bezwietrzny dzień graniczyło z cudem, wstawiła zmywarkę i
usiłując zrobić coś z niczego, wyczarowała spaghetti. Nie zaprzątała sobie
myśli niczym prócz porządków. Starła się najbardziej jak mogła, by odgonić
natrętne myśli. Włączyła radio, skupiła się na muzyce i nuciła z wykonawcami. W
między czasie wrócił Georg, a krótko po nim Bill, obaj pochłonęli prawie całe
danie, które przygotowała. Kiedy spytali ją co się stało, zgodnie z prawdą
odpowiedziała, że nie wie. Georg oznajmił, że w razie czego jest obok, a Bill
przytulił i powiedział, że porozmawia z Tomem. Uśmiechnęła się, miało być
pokrzepiająco, jednak wyszło jedynie grymaśnie. Pozmywała po nich, a kiedy nie
miała już nic do roboty, a całe mieszkanie lśniło bardziej, niż kiedy sprzątali
je wszyscy czterej na raz, zajrzała do Toma. Wciąż spał. Jego niedawno jeszcze
blada twarz nabrała koloru, a lekko uchylone wargi łączyła cienka nitka śliny.
Znów zdawał się być jej Tomem. Ten przygnębiony, jakby zamroczony, zamaskowany
chłopak ulotnił się. Na jego twarzy pojawiły się wypieki, majaczył nań nikły
uśmiech, malował się spokój. Miała przed sobą dwóch Tomów; jej ukochanego,
który z całą swą mocą wypełniał jej umysł i serce oraz tego, którego znali
wszyscy - gitarzystę, uwodziciela, gwiazdę. Łączyło ich tylko ciało. Różniła
ich tylko dusza. Stanęła przed półką, na której stały kolorowe ramki ze
zdjęciami. Na pierwszym widnieli mali bliźniacy, mogli mieć po pięć, co
najwyżej siedem lat, na kolejnym byli z mamą i Gordonem, a po drugiej stronie
półki było zdjęcie całego zespołu z pierwszych wygranych Comet, obok niego z
kolorowej ramki spoglądała uśmiechnięta mama, a na samym środku stało ich
wspólne zdjęcie. Jedno z tych, które ona miała w pokoju. Uśmiechnęła się,
muskając opuszkiem palca uśmiechniętą twarz Toma. Nigdy nie zapomni tego dnia.
Liv uparcie robiła im wtedy zdjęcia. Stali przytuleni, Tom za nią, obejmując ją
wtalii, całując w szyję i spoglądając łobuzersko w obiektyw. Tylko on potrafił
tak patrzeć. Wzięła głęboki oddech, wyprostowała się i zadarła głowę. Musiała
się wreszcie zebrać w sobie.
- Nie ma takiej rzeczy, która
byłaby wstanie nie pozwolić ci wstać - powiedziała do siebie, ostatni
razgładząc opuszkiem papierowe odbicie Toma.
- Dotrzymałaś słowa -
zesztywniała słysząc jego ochrypły głos. - Mówiłaś mi to nie raz - powoli
odwróciła się i ruszyła w jego stronę, uchylając po drodze okno. Tom leżał na
plecach, wpatrując się w sufit. Wciąż był opuchnięty na twarzy, jednak nie było
to już wynikiem przemęczenia, a kilkugodzinnego snu. Po jego skroniach sączyło
się kilka kropel potu, a wielka koszulka zwilgotniała i przywarła do jego
skóry. Upojenie zdawało się wyparowywać z niego. Przysiadła na brzegu materaca,
a Tom nie próbował przyciągnąć jej do siebie.
- Kiedy zadzwoniłeś do mnie,
w głowie pojawiło mi się milion scenariuszy, nawet nie wiesz, jak się o ciebie
bałam. A to, co tutaj zastałam zwaliło mnie z nóg, ale nie dlatego, że poczułam
się zawiedziona widząc, że znów pijesz, ale dlatego, że... jesteś cały i zdrów.
Bynajmniej fizycznie. Może powinnam zacząć histeryzować, wypominać ci, mieć
pretensje, ale ja po prostu... cieszę się, że to tylko to. - Chłopak
posłał Scarlett zdziwione spojrzenie. Nie tego się spodziewał.
- Tylko?
- Tylko - odparła pewnie. -
Po prostu... poradzimy sobie. Nie ma innego wyjścia - dodała dobitnie. - Jak
często to robisz?
- Od... - zaciął się. Nie
patrzył jej w oczy. - Czasami... - Brunetka przymknęła powieki czując, jak
zaczynało bić jej serce. Wzięła głęboki oddech.
- Jesteś ze mną szczęśliwy? -
Zaskoczyła go, mimowolnie musiał na nią spojrzeć.
- Co to za pytanie. Pewnie,
że tak - chciał, by jego ton brzmiał swobodnie, jednak nie do końca mu się to
udało. Znów wszystko popsuł. Scarlett była blada, widział jak drżały jej
dłonie. Choć zaciskała je w piąstki, chwilami o tym zapominała. Naprawdę nie była
zła. W jej niebieskich oczach gościł jedynie smutek. Chyba wolałby, żeby
obłożyła go pięściami, niż patrzyła tak bezsilnie.
- A kochasz mnie? - Spytała
znów, podtrzymując jego wzrok.
- Najbardziej na świecie -
odpowiedział bez wahania, zupełnie nie rozumiejąc do czego dążyła. Miał wielką
ochotę przytulić ją do siebie. Jednak coś w środku broniło mu tego. Usiadł,
opierając się plecami o stelaż łóżka. Świat znów wirował, środek przeciwbólowy
i whisky to nienajlepsze rozwiązanie. Było mu jakoś tak nieswoje. Miał
wrażenie, że nie pasuje do swojego ciała. Czuł się brudny. Zarówno psychicznie
jak i fizycznie.
- Kiedy umarł tata, obiecałam
ci, że pozwolę ci być przy sobie. Teraz chciałabym, że ty obiecał coś mnie -
odrzekła po chwili. Nie wiedziała, co zrobić z rękoma. Chciała zapleść za ucho
kosmyk włosów, ale przecież związała je w kucyk. Splotła je na udach, zagryzła
wargę, uważnie przyglądając się Tomowi.
- Wszystko - zapewnił.
- Obiecaj mi, że zaczniesz z
tym walczyć, że nie będziesz się wstydził zadzwonić i powiedzieć mi, że nie
udało ci się wytrwać albo, że jesteś sam i nie możesz sobie z tym poradzić.
Obiecaj mi, że nie będziesz poddawał się bez walki, że zrobisz wszystko, by to
znów zniknęło. Obiecuję ci, że zawsze cię złapię, ale ty musisz nie chcieć
upadać. Obiecasz? - Tom przez chwilę wpatrywał się w brunetkę, analizując
jej słowa. Spodziewał się wykładu, wybuchu złości, a zastał tylko miłość.
Poczucie winy rozlało się w jego sercu, raniąc je boleśnie. Jej drżący, ale tak
bardzo kojący głos podziałał na nie niczym najskuteczniejszy lek. Niewidzialne
kajdany ścisnęły je i gardło Toma. Było mu tak niewyobrażalnie źle.
- Przytul mnie, Scarlett -
szepnął, odwracając wzrok. - Przytul mnie mocno - bardzo dawno nie czuł się
taki bezradny. Dziewczyna bez słowa wdrapała się na materac i odsuwając kołdrę
usiadła okrakiem na kolanach Toma. Oplotła go nogami, przyciągając go do siebie
i pozwalając jego głowie opaść na swoje ramię. Objęła go bardzo mocno,
przytulając policzek do czubka jego głowy. Jeszcze nie wiedziała, co miała
myśleć. Kołysała się przez chwilę, pozwalając mu na słabość, dając chwilę na
zebranie sił. Może była naiwna. Tom miał problem, poważny problem. Może powinna
kazać mu się leczyć i dopiero wtedy do siebie wrócić. Może powinna zrobić tysiąc
innych rzeczy, ale czuła, że najlepiej będzie, jeśli go po prostu przytuli.
Poczuła, jak jedna drobna kropelka, spadła na jej obojczyk. Kotara gęstych rzęs
rozmazała ją prawie w tym samym momencie. Nie było ich więcej. Poczuła, jak Tom
brał głęboki oddech. Westchnęła. Zaraz po tym, suche wargi Toma otarły się o
jej skórę, gdy wymawiał jedno, krótkie słowo; obiecuję.
Kiedy brał prysznic,
przygotowała dla Toma kolorowe kanapki. Spaghetti niestety zniknęło w
niewyjaśnionych okolicznościach. Zaparzyła dla niego herbatę, słodką, mocną i z
cytryną. Później czekała, wyglądając przez okno. Mama i Liv nie dawały znaku
życia, najwyraźniej krótka wiadomość Scarlett musiała im wyjaśnić. Może to wina
tego zwariowanego dnia, ale przykro jej było, że nie doczekała się najmniejszego
zainteresowania ze strony ani jednej ani drugiej. Otuliła się rękoma,
pocierając dłońmi ramiona. W mieszkaniu panowała cisza. Słyszała terkot
własnych myśli, cichy spadek emocji i czuła pojawiające się zmęczenie. Na
niebie migotało wiele gwiazd. Próbowała je policzyć. Przy dwieście trzynastej
usłyszała szczęk zamka w łazience. Tom wszedł do kuchni. W mdłym świetle
kinkietów dostrzegł ją przy oknie. Dopiero teraz dostrzegł, że była jakaś inna.
Nie chodziło o zachowanie, ale podobała mu się ta zwykłość jaka od niej biła.
Ubrana w koszulkę na ramiączkach, krótką jeansową spódniczkę i sportowe
bokserki, w związanych włosach i bez grama makijażu, była taka zupełnie inna.
Nie olśniewała jak zawsze. Czarowała prostotą. Była dziewczyną o tysiącu twarzy.
Za każdym razem zaskakiwała go czymś innym i lubił to. Ocknął się, czując na
sobie jej spojrzenie. Usiadł do stołu, posyłając Scarlett wdzięczny uśmiech,
kiedy znalazła się obok niego. Kiedy do niej zadzwonił, nie potrafił sobie
wyobrazić tego spotkania, jednak... spodziewał się wszystkiego, prócz tego, że
się nim po prostu zaopiekuje. Nie umiał zdefiniować uczucia, które kwitło w
jego sercu na myśl o niej. Tom zjadł w milczeniu, a brunetka bacznie
obserwowała jego profil. Choć spał długo, zmęczenie malowało się na jego
twarzy, ale ona też czuła się już wyczerpana. To był długi dzień. Kiedy kończył
przeżuwać ostatni kęs, upijając łyk herbaty, wplotła swoje między jego palce,
uśmiechając się delikatnie.
- Chyba spanikowałem - odparł
po chwili.
- Nie. Cieszę się, że to ty
do mnie zadzwoniłeś, że nie powiedział mi tego Bill, czy ktokolwiek inny -
ucałował zewnętrzną stronę jej dłoni. - Upadki są po to, żeby się z nich
podnosić. Wymyślę coś, dzięki czemu nie będziesz się bał - spojrzał na
dziewczynę nieco zbity z pantałyku. - Strach przed samotnością nie jest powodem
do wstydu. Ja też się jej boję.
- Kocham cię, Maleńka -
uśmiechnęła się. - A tak w ogóle, jak się tutaj dostałaś? - na twarz brunetki
wpłynął filuterny uśmiech. Ciężki nastrój, który dosłownie przed sekundą unosił
się między nimi, wyparował momentalnie.
- Przyjechałam - odparła
dumnie.
- Autobusem? Tak szybko?
- Nie, samochodem - kąciki
jej warg powędrowały jeszcze wyżej, gdy konsternacja na twarzy Toma
przeobraziła się w niemałe zdziwienie.
- Ale przecież, Liv... -
Zaciął się, kiedy fakty połączyły się w jego głowie. - Chyba nie chcesz
powiedzieć, że... - Scarlett uśmiechnęła się jeszcze szerzej, gdy brwi Toma,
zdawałoby się, unosiły się prawie pod samą linię włosów. - Jeszcze mi powiedz,
że cię złapali! Przecież nie wydadzą ci prawka! - Zaperzył się, czerwieniejąc
na twarzy.
- Ale mnie nie złapali. Poza
tym, spieszyłam się, nie miałam czasu czekać na autobus czy taksówkę - odparła
rzeczowo. - Swoją drogą, to pięknie wierzysz w moje możliwości.
- Mama cię uziemi do
emerytury - uśmiechnął się, wyobrażając sobie ten widok.
- Napisałam jej smsa, ale bez
szczegółów, a pozaaaaa tym, w niedzielę kończę osiemnaście lat, więc z tym
uziemieniem mogłoby jej nie wyjść.
- O kurczę, starzejesz się,
Maleńka - zasępił się, udając współczucie, za co oberwał kuksańca. Scarlett
zgromiła Toma spojrzeniem.
- Doprawdy, zabawny jesteś -
rzuciła sarkastycznie. - Twoja dziewczyna będzie pełnoletnia, pomyśl, jaki to
prestiż. Nie będziesz chodził z gówniarzem - uśmiechnęła się szeroko i puściła
Tomowi oczko.
- Wiem, że jestem zabawny,
jak zawsze - poruszył wymownie brwiami. - Swoją drogą samo 'twoja dziewczyna'
brzmi już bardzo prestiżowo - rzekł dumnie, wstając od stołu i stanąwszy za
Scarlett objął ją z tyłu w talii. Zapadła się w jego ramionach, mimowolnie
rozluźniając spięte dotąd mięśnie. Czyniąc ze swoich ramion wygodne posłanie,
czule całował szyję i obojczyki dziewczyny. Uśmiechnęła się, kładąc dłonie na
przedramionach blondyna.
- Lubię tak - mruknęła
sennie. Kołysana tak czułym dotykiem Toma, ziewnęła mimowolnie. W jednej chwili
całe skupienie, w jakim trwała większą część dnia, uleciało. Kilka chwil w jego
objęciach wystarczyło, by zmiękła zupełnie. Przytuliła policzek do kącika szyi
Toma, wdychając jego przyjemny zapach.
- Wracasz do domu? - zapytał
po chwili.
- Nie chcę być sama. Liv
pewnie zaszyła się gdzieś, bo nie dała mi znaku życia, mama też nie, więc
pewnie w najlepsze siedzi u Shiea - w jej głosie wyczuł rezygnację. Wiedział,
że wcale nie na rękę jej było to, że mama i siostra wciąż gdzieś wybywają i
zostawiają ją samą. Scarlett zawsze chciała być dzielna, ale tak naprawdę sporo
w niej było z małej dziewczynki, bardzo mocno potrzebującej opieki. - Z resztą,
mój dom jest tam, gdzie jesteś ty - dodała, mocniej przywierając do jego
torsu. Tom się uśmiechnął. Tak po prostu, sam z siebie. Przy niej wszystko było
możliwe. Nie mówiąc nic więcej, wziął Scarlett w objęcia i powoli, jak zawsze
nieco chwiejnie, poszedł do swojego pokoju. Delikatnie położył ją w miękkiej
pościeli. Tak jak ona wcześniej uczyniła z nim, zdjął jej buty i rozpuścił
włosy. Sam szybko przygotował się do snu i położył obok niej. Nie wiedzieć
kiedy, zaczęły kleić się jej powieki, pracowały ciężko, gdy wpatrywała się w
niego. Bez trudu ułożył ją w swoich ramionach pilnując, by było jej wygodnie.
Zamknął ją w szczelnym uścisku i delikatnie przyłożył wargi do jej czoła.
Zasypiała kołysana jego spokojnym oddechem. Dopiero teraz zobaczył, jak bardzo
była wykończona. Dopiero teraz, gdy nie musiała panować nad sytuacją, pozwoliła
sobie na zmęczenie. Przygarnął ją bliżej siebie, delikatnie gładząc po
plecach.
- Tom? - Mruknęła na pół
śpiąc.
- Co, Maleńka? - Spytał
troskliwie.
- Będziemy mieli kiedyś
dom i już żadne z nas nigdy nie będzie samo.
*
Świadomość posiadania brata
dotąd nie była dla niej jakoś specjalnie namacalna. Kiedy pierwszy szok minął,
zajęła się wszystkim innym tylko nie myśleniem o nim. Wiedziała, że był, że na
powrót stał się częścią ich rodziny, że gdzieś tam sobie żył, a mama nie
widziała poza nim świata. Dopiero teraz przygotowując się na jego przyjście,
dotarło do niej znaczenie jego zaistnienia w jej życiu. Znów wszystko ulegnie
zmianom, o ile to już się nie stało. Opowieść mamy odżyła w jej pamięci.
Wspomniała słowa, malujące ból na twarzy Sophie. To wszystko wydawało jej się
zupełnie nierealne, jakby wyjęte z filmu sensacyjnego. Powoli uświadamiała, jak
wiele przeszli jej rodzice, jak wiele znieśli i z jak ogromnym ciężarem żyli
przez te wszystkie lata. Nosili w sobie koszmarna tajemnicę, a pomimo tego
zdawali się być szczęśliwymi. Choć ta historia zdawała się być zupełnie
nierealną, tak samo jak to, że za chwilę w domu miał pojawić się jej brat i to
starszy. Niektórzy narzekali na brak rewelacji. Mogła śmiało stwierdzić, że ci
ludzie nie wiedzą, co mówią. Słowa; mam brata, wydawały jej się zupełnie
odległe. Jeszcze nie do końca docierało do niej, że on naprawdę istniał, choć
żył w opowieściach mamy. Znała jego kolor oczu, włosów, wzrost, typ budowy,
cechy charakteru i podobieństwa z rodzicami. Znała po części jego historię i
to, co miało dziać się z nim w przyszłości, ale Shie wciąż dla niej nie
istniał. Był legendą. Legendą, która właśnie ożyła. Usłyszawszy dzwonek u
drzwi, spięła się momentalnie. Chwila, której w żaden sposób nie potrafiła
sobie wyobrazić, nadeszła. Najzupełniej blisko niej znajdował się człowiek,
który będąc jej jednym z najbliższych był zupełnie obcy. To bardzo dziwne
uczucie ścisnęło jej żołądek boleśnie ostrymi kleszczami. To nie zdenerwowanie
czy trema. Nie potrafiła wyobrazić sobie siebie w roli siostry brata. To nie
tak, że się nie cieszyła. Świadomość, że marzenie o starszym bracie ziściło się
niespodziewanie była dobra. Niedobry był nawał zdarzeń, który temu towarzyszył.
Zupełnie nie wiedziała, co ze sobą zrobić na tą okazję. Po trzykrotnym
przejrzeniu zawartości swojej szafy, doszła do wniosku, że przynajmniej z
kolorem nie miała problemu, bo wszystko w niej było czarne. Wreszcie
zdecydowała się na prostą sukienkę z umarszczonymi rękawkami i stanikiem.
Włosom pozwoliła wić się w niesforne fale. Schowała je wcześniej za ucho
malując oczy i tak też pozostały. Musiała wreszcie zejść. Czas na ceremonię
powitalną. Kilka chwil wcześniej usłyszała, jak Liv wyszła ze swojego pokoju.
Wyprostowała się i z gracją pokonała schody. Cała czwórka stała już w salonie.
Słysząc jej kroki, odwrócili się. Ujrzawszy twarz brata, zamarła. Odniosła
wrażenie, jakby spoglądał na nią tata, jedynie trochę młodszy. Przypominając
sobie o oddychaniu, powoli ruszyła dalej. Shie odłączył się od reszty i wyszedł
jej naprzeciw. Liv miała czerwone oczy, mama i blondynka, czyli jak się
domyślała Juliette, też. Nie skupiała na nich uwagi, koncentrując się na
bracie. Stał z rękoma w kieszeni i był nieswój zupełnie jak ona. Spoglądał na nią
niepewnie, jakby pytając, czy był tam mile widziany. Na jego twarzy błąkał się
nieśmiały uśmiech. Stanęła przed nim, zachowując dystans i spoglądając mu w
oczy. Nie mogła oderwać od nich wzroku. Były zupełnie jak tęczówki taty. Zdając
sobie sprawę, że nie mogła gapić się tak w nieskończoność, szepnęła – Shie –
uśmiechnął się szerzej, przysuwając się kroczek bliżej niej.
- Scarlett.
- Tak mi na imię – na jej
wargi wpłynął radosny uśmiech, a kleszcze więżące wnętrzności dziewczyny
rozwarły się niespodziewanie. Poczuła się zupełnie swobodnie. Pierwsze lody
przełamane. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszelki opór, co do jego
osoby zniknął. Miała przed sobą wierną kopię ojca, to chyba przeważyło szalę. –
Witaj w domu – powiedziała lekko drżącym głosem, ale nie chciało jej się
płakać. Niepewność przeobraziła się w radość. Widząc drobniutkie łezki w
kącikach jego oczu, rozpostarła ramiona. – Przytul mnie, noooo – chłopak nie
potrzebował zachęty. Zamknął brunetkę w serdecznym uścisku, a ona uczyniła to samo,
obejmując jego umięśnione ciało. Był niepozorny. Szczupły i wysoki, jednak
przez materiał koszuli wyraźnie wyczuwała kształt mięśni. Przewyższał ją
przynajmniej trzydzieści centymetrów, jeżeli nie więcej. Był przystojny,
zupełnie jak tata, miał bystre spojrzenie, osmaganą wiatrem i słońcem skórę,
nieład na głowie i szczery uśmiech, a pod jego skórą wyczuwała stal. Już
wiedziała, że przy bracie nie mogła nie czuć się bezpiecznie. Zaśmiała się
cicho sama do siebie. Shie już nie był historią. Był jej nowym życiem. Poczuła
jak czyjeś ręce obejmują ich z obu stron. Jak się domyśliła, to mama i Liv.
Uśmiechnęła się do siebie.
- Witaj w domu synku –
usłyszała cichy szept mamy, wyrywający się spomiędzy jej pochlipywań.
Przyjemnie było tak trwać. Ta chwila była niewątpliwie ważna. A ona nie umiała
zareagować pośrednio. Wykazać się zachowawczością i przyjąć go z uprzejmością.
Dla Scarlett szarość nie istniała. Była tylko biel i czerń. Jeśli przyjmowała
Shiea w swoim życia jako brata, to robiła to całym sercem, jakby te osiemnaście
lat jej życia nie upłynęło bez niego.
- Kopie – zdławiony szept
zapomnianej na chwilę blondynki wyrwał z zadumy całą czwórkę. Shie natychmiast
wyswobodził się z uścisku i podszedł do Juli, kładąc dłoń na brzuchu
dziewczyny. Uśmiechnął się, czując ruchy dziecka. Julie oparła głowę na jego
ramieniu i przymknęła powieki, pozwalając błogiemu uśmiechowi wkraść się na
swoją zapłakaną twarz. Scarlett, nawet nie spostrzegła, kiedy mama wkradłszy
się między nią a Liv, czule przygarnęła je do siebie. Uśmiechała się.
*
1 Tłum. Wszystko będzie dobrze mój
mały, zagubiony książę.
Śpi, zamknij oczy, śnij.
Będę obok ciebie.