19 marca 2010

31. Będziemy mieli kiedyś dom i już żadne z nas nigdy nie będzie samo.

Krople bursztynowego płynu przemknęły gładko pomiędzy perfekcyjnymi żłobieniami w gładkim, kremowo białym szkle. Jego rdzawy odcień wyraźnie kontrastował z, jakby mlecznym kolorem szklanki. Tak, jak jego zachowanie zupełnie nie pasowało do sytuacji. Opróżniwszy naczynie, odstawił je na stolik przed sobą i otarł wierzchem dłoni spierzchnięte wargi. Zwilżył je koniuszkiem języka, czując nań pozostałości szkockiej. Skrzywił się, przecież przeczył sam sobie. Tym, że znów pił. Tym, że wyszukał kolejny irracjonalny powód ku temu. Tym, że miał sobie za złe to, że pił, a jednocześnie wydawało mu się, że tylko w ten sposób uda mu się uciec od tego, co popychało go do picia. Miał dosyć samego siebie, swojej słabości i przede wszystkim tego, że choć jeszcze o tym nie wiedziała, krzywdził ją. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie miał pojęcia, kiedy to się znów zaczęło. Przy Scarlett bez większych trudów uwolnił się od pragnienia pełnej szklaneczki. Zapełniła cały jego wolny czas i nie miał kiedy zatęsknić za tym życiem, bo nowe z nią, było stokroć lepsze od przebierania w coraz to nowych kobietach i rodzajach whisky. Nalał sobie i wychyliwszy zawartość naczynia jednym haustem, skrzywił się jeszcze bardziej. Nie mógł stwierdzić czy to przez gorycz trunku czy życia. Cisza otulająca mieszkanie zaczęła kłuć go w uszy. Godziny, które spędzał sam, na powrót stały się uciążliwe. Bill, kiedy tylko mógł, nie odstępował Rainie na krok. Georg znikał na całe dnie, jeśli nie do Liv, to w bliżej nieokreślone miejsca, a Gustav prawie oficjalnie mieszkał z Caroline. A on siedział sam. Mógłby pojechać do Scarlett, ale… nie wiedział, dlaczego tego nie robił. Było mu tak źle, tak niesamowicie źle, że nawet nie potrafił określić tej beznadziei słowami. Wszystko straciło sens, a półmrok panujący w pokoju, zdawał się też rzucać cień na całe jego życie. A przecież był szczęśliwy. Naprawdę szczęśliwy. To, że spotkał Scarlett było najlepszym, co go dotąd spotkało. Jej miłość przewyższała szczęście, które towarzyszyło mu, gdy założyli zespół, gdy zagrali pierwszy koncert, gdy David zaproponował im współpracę, gdy nagrali płytę, gdy okryła się platyną, gdy koncertowali, gdy kochano ich i wznoszono pod niebiosa, gdy miał to wszystko o czym marzył. Jej miłość była ponad jego życiem. Zawsze sądził, że prawdziwej miłości nie ma, że istnieje jedynie w filmach, książkach czy opowieściach z minionych epok. Uważał, że ludzie spotykają na swojej drodze osobę, która stanie się dla nich na tyle ważna, by spędzić z nią życie, ale nie widział w tym, czegoś głębszego. Partnerstwo, współpraca, obowiązki, dom, dzieci, coś na rodzaj przywiązania owszem, ale nic więcej. W domu miał idealny przykład na to, że się mylił. Gordon ubóstwiał ich mamę. Nie wyobrażał sobie bez niej życia i z wzajemnością, a on i tak nie wierzył. Zaspokajał swoją potrzebę bliskości przelotnymi miłostkami. Póki nie spotkał jej. Scarlett, tak drobna i niepozorna, pokazała mu wręcz nadludzką siłę woli, serca i ducha. Ona postawiła go do pionu i przypomniała, o co walczył. Ona stała się najważniejsza. Ona stała się jego życiem. Sprawiła, że zapomniał o innych kobietach, krótkotrwałych przyjemnościach, alkoholu i całym tym marnym życiu, które prowadził. Ona nauczyła go kochać, swą miłością przyćmiewając wszystko inne. Tym bardziej czuł się źle, wiedząc, że właśnie zaprzepaszcza jej starania. Zgasił niedopałek w kryształowej popielnicy. Wargi piekły go, paliły. Odwykły od goryczy whisky. Zastąpiły ją jej słodkie pocałunki i miękki dotyk warg. Zwilżył je koniuszkiem języka. Nie wiedział, co mógłby ze sobą zrobić. Nie wiedział, jak zmienić to, w co się znów wpakował. Nie wiedział, czy się śmiać czy płakać, ze swojej głupoty, bo nie dostrzegał sensu w swoim postępowaniu. Widział jedynie słabość, której poddał się bez walki, nie mając nawet najbardziej niedorzecznego ku temu powodu. Stracił kontrolę. Znów upadł. Znów się zgubił. Dlatego pozostało mu już tylko jedno. Najlepszy z możliwych ratunków.
- Jesteś słaby, Tom – szepnął, szukając w kieszeni telefonu.
*
  
Pierwszym, co dostrzegła, była jasnozielona ściana korytarzyka. Nie przypominała sobie, by kiedykolwiek, jakakolwiek ściana w jej mieszkaniu nosiła na sobie ten kolor. Od zawsze wszędzie było biało, bezosobowo, pusto, tak jakie było jej życie. Nieśmiało przestąpiła próg. Gustav pewnie podtrzymywał ją w talii. Był zupełnie blisko, a jednocześnie tak daleko. Trzymał się na dystans, był uprzejmy, nawet na swój sposób czuły, troskliwy, ale przy tym bardzo odległy. Kiedy przypadkiem jej dotknął, jego mięśnie napinały się i zaciskał szczęki. Nie zasługiwała na to, co dla niej robił. Powinna była umrzeć. Odstawił na podłogę torbę podróżną i zamknął za nimi drzwi. Oczekiwał jej reakcji. Dopasowując do kierunku i tempa, jakie obrała, asekurował ją cierpliwie. Czuła się, jak dziecko, które dopiero, co uczyło się chodzić. Powoli docierało do niej, to co widziała. Barwne, choć stonowane ściany, ładne, klasyczne meble, przyjemny zapach nowości. To wszystko było takie niesamowite, zniknęła chłodna biel i zastąpiły ją przyjemne, ciepłe kolory. Wszystko sprawiło wrażenie wygody i przytulności. Zachwycona, gwałtownie spojrzała na chłopaka. Musiała na moment przymknąć powieki, zakręciło jej się w głowie. Kiedy je na powrót uniosła, napotkała jego orzechowe tęczówki. Nie potrafiła wyrzec słowa. Odkąd się obudziła miała problem z wypowiadaniem się przy nim. Czuła się zbyt niegodna jego obecności, zbyt marna przy jego wspaniałym charakterze, by móc cieszyć się z tego, że przy niej był. Gustav starał się być sobą. To jej poczucie winy niweczyło te starania. Choć trzymał dystans, robił wszystko, by czuła się komfortowo, a ona nawet nie umiała mu za to podziękować. Miała wyrzuty sumienia i totalny rozgardiasz w głowie.
- Wszyscy pomagali, nawet Rainie udało się wyrwać – odrzekł spokojnie, wciąż patrząc jej w oczy. – Obiecałem ci spróbować. Obiecałem, że ci pomogę, że pomogę nam, ale zrobimy to na moich zasadach. Wyrzuciłem stąd wszystko, co wiązało się z… tamtym życiem. Meble, wyposażenie, a nawet twoje ubrania – sięgnął ręką do kieszeni jeansów i wyjął z niej dwie paczuszki. – Tego nie wyrzuciłem – oczy blondynki powiększyły się na widok szczelnie zapakowanego białego proszku. – Chcę byś ty to zrobiła. Wciąż masz wybór. Nie musisz się tego pozbywać. Możesz to zatrzymać, wtedy ja odejdę. Jeśli nie chcesz spróbować, zrozumiem to. To twoje życie, ja jestem tylko dodatkiem – mówił tak spokojnie, patrzył jej w oczy, usiłował opanować emocje. Choć jego twarz nie zdradzała niczego, oczy Gustava przepełniało cierpienie. Westchnęła żałośnie, nie zdając sobie z tego sprawy. Wciąż była zbyt otumaniona lekami, by czuć głód. To jedno nie niepokoiło jej przez ostatnie dni. Jednak wiedziała, że nadejdzie. Pragnienie przemożne i ponad jej siły. Bardzo się go bała. Tak bardzo chciała choć raz wybrać jego, nie heroinę. Jej organizm zaczynał wracać do normy, pragnienie miało nadejść szybciej, niż była w stanie przewidzieć.
- Chcę się tego pozbyć – szepnęła. – Chcę wyrzucić to ze swojego życia, ale tak bardzo się boję, że nie umiem – spuściła wzrok, próbując utrzymać równy oddech. Widok narkotyku obudził w niej świadomość chęci posiadania go. Tak bardzo chciała nie myśleć. Zaczęła drżeć.
- Zrobimy to razem – w jego głosie odnalazła czułość okraszoną lękiem. Odważyła się spojrzeć na Gustava. – Będę przy tobie, kiedy będzie źle i gorzej, a nawet całkiem beznadziejnie. Muszę tylko wiedzieć, że tego chcesz. Nieważne, ile razy ci się nie uda. Wystarczy, że będę wiedział.
- Nie zasługuję na ciebie, Gustav – szepnęła, niepewnie opierając czoło na jego ramieniu. – Nie zasługuję na to, co mi dajesz.
- Odpowiedz – rzekł już nieco łagodniej.
- Chcę wybrać ciebie – nim to powiedziała, uniosła głowę, spoglądając mu prosto w oczy.  W tej właśnie chwili, usta blondyna rozciągnęły się w delikatnym, prawie niewidocznym uśmiechu. Pierwszym, jakim obdarzył ją odkąd się obudziła. Olbrzymi ciężar spadł jej z serca. O ile większe było jej zaskoczenie, gdy w jednej chwili Gustav delikatnie przyciągnął ją do siebie. Ostrożnie przytulił Caroline, nie ukrywając dystansu, który wciąż zachowywał. Jednak z jego gestów zniknął chłód. Nie wiedziała na jak długo. W tej chwili wystarczyło jej to, że tulił ją do siebie. Ufnie oparła głowę na jego ramieniu i zamknęła oczy. Miała wrażenie, choć zupełnie symbolicznie, że ciężar, jaki oboje dźwigali, w tej właśnie chwili równo rozłożył się na ich barki. Zniknął ból Caroline i ból Gustava. Został ból ich zbolałych serc, który wzajemnie mieli uśmierzyć. Westchnęła ciężko. Miała tyle dni na myślenie, jednak teraz do głowy nie przychodziło jej nic sensownego. Huczały w niej myśli, panował zupełny mętlik. Nie potrafiła powstrzymać się przed przyjęciem czułości, którą jej ofiarował. Choć uważała, że na nią nie zasługiwała, zbyt bardzo pragnęła jego obecności. Była egoistką. – Dziękuję – szepnęła. Blondyn odsunął ją od siebie, biorąc przy tym głęboki oddech. Nie miała pojęcia, ile kosztowała go ta obojętność. Podtrzymując ją nieprzerwanie, poprowadził w stronę łazienki. Niepewnie wzięła od niego paczuszki. Patrzyła na nie przez moment. Patrzyły jej delikatną skórę. Kusiły. Przywoływały wspomnienie ulgi. Czując ssanie w żołądku i falę zimna zalewającą jej ciało, mocno zacisnęła powieki i wypuściła je z dłoni, tak by wpadły wprost do otwartego sedesu. Zacisnęła mocno drobną dłoń, czując jaki wielki ciężar stanowiło dla niej te kilka gramów. Oddech miała płytki i nierówny i wciąż zaciskała powieki. Zdała sobie z tego sprawę, dopiero kiedy usłyszała szum spuszczanej wody. Ocknąwszy się, spojrzała na ściągniętą skupieniem twarz Gustava. Po skroni dziewczyny, płynęła strużka potu. Nagle poczuła się bardzo wyczerpana. Te kilka chwill wyssało z niej całą energię. Potrzeba przypomniała jej o sobie. Wróciła. Poczuła się nieswojo. Wszystko trwało zaledwie kilka sekund. W dodatku, nawet nie ruszyła się z miejsca, a czuła się, jakby przebiegła maraton. Miała ochotę zapaść się w jego silnych ramionach, wykrzesała z siebie ostatek sił, by spojrzeć ukochanemu w oczu i rzec – chcę wybrać ciebie, Gustav. – W jej głosie wyczuł determinację. Determinację, która obudziła w nim nadzieję. Nie mówiąc nic, jedną ręką ujął blondynkę pod łopatkami, a drugą pod zginkami kolan. Bez większego problemu uniósł ją i spokojnie wyszedł z pomieszczenia. Wiedząc, że była bardzo obolała, mówiąc trafniej wychudzona i przez to obolała, kupił najmiększy materac, jaki dostał w Berlinie. Ostrożnie ułożył dziewczynę w miękkiej pościeli i zdjąwszy jej buty, delikatnie nakrył kołdrą. Choć był środek lata, drżała z zimna. Kiedy odszedł od jej posłania, nie spuszczała z niego wzroku. Uważnie przyglądała się jak otwierał okno, stawiał obok łóżka torbę z jej rzeczami i przeszedł do aneksu kuchennego, by po kilku chwilach wrócić stamtąd z miseczką czegoś. Delikatnie przysiadł na brzegu materaca.
- Lekarz mówił, żebym karmił cię lekkimi potrawami. Na początek owsianka, okej? – nie była pewna, czy kiwnęła głową. Choć za nic w świecie nie chciała jeść, była zbyt oszołomiona, by mu się sprzeciwić. Gustav troszczył się o nią, pielęgnował i był, wytrwale był. Niejeden zostawiłby ją, żałując, że trwonił czas na podrzędną narkomankę. Tak, była narkomanką – marną, nic nie wartą narkomanką. Wrzodem w społeczeństwie. Nawet teraz, kiedy miała jego obok siebie, nie mogła porzucić myśli o proszku, który teraz był już głęboko pod ziemią. Na skórze dłoni wciąż czuła dotyk folii i ciężar tych kilku gramów heroiny, którą mogła mieć. Z otępienia wyrwał ją uśmiech Gustava, nieco śmielszy niż poprzednio. – Widzisz, nie było tak źle. Zjadłaś całą porcję – z jego twarzy emanowała prawdziwa ulga. Widać, bał się tak samo, jak ona. Jednak Gustav był twardy. Był niezłomny. Był wspaniały. Nie to co ona.. Przymknęła powieki zapadając się w pościeli. – Caroline – jego głos na raz stał się poważny. – Obiecaj mi coś – mimowolnie spojrzała na niego, nieznacznie potakując. – Kiedy poczujesz, że to wraca, powiedz mi. Będę wtedy przy tobie. Nie chcę byś była z tym sama, dobrze? – znów przytaknęła. Powie mu, na pewno, ale nie dziś. Jutro, może jutro. Mocno zacisnęła dłonie w piąstki.  
* 

Ze zgrozą w oczach czytał dokumenty, które przyniosła Rainie. Rozumiał z nich jedynie to, że została zapędzona w ślepą uliczkę. Nie zamierzał pozwolić na to, by męczyła się z tym tyranem. Jeśli adwokat nie będzie w stanie mu pomóc, sam zajmie się wymierzaniem sprawiedliwości. Nie dopuści do tego, by cierpiała. Siedziała cichutko po drugiej stronie stolika, wpatrując się w niego uważnie. Bardzo starała się ukryć siniec pod okiem, niestety nie wyszło. Może ktoś, kto zobaczyłby ją na ulicy nie dostrzegłby niczego, ale on widział zsinienie bardzo dobrze. Bez pomyłki mógł stwierdzić, że uderzył ją dwa, może trzy dni temu. Musiał użyć wiele siły woli, by się nie zdenerwować i nie przestraszyć ani jednej ani drugiej pani Everett. Młodsza z zapałem pałaszowała dużą porcję lodów. Rainie, nawet nie tknęła swojej kawy, nieustannie wpatrując się w Billa. W jej smutnych oczach tliła się resztka nadziei.
- Zajmę się tym, kochanie – odparł łagodnie, wyciągając dłoń, by czule pogładzić jej policzek. Najdelikatniej jak umiał potarł kciukiem uderzone miejsce, dając jej tym samym znać, że zauważył. Zawstydzona opuściła wzrok. Westchnął ciężko, odrywając dłoń od jej policzka i ujął dłonie dziewczyny, spoczywające na blacie, patrząc jej prosto w oczy. – Obiecuję, że to stanie się przeszłością – nie odpowiedziała, a jedynie powoli przeniosła wzrok na córeczkę. Candy obdarzyła ich szczerbatym uśmiechem. Wpatrywali się w nią, póki zupełnie zadowolona nie odsunęła pucharka. Wytarła usta chusteczką w kolorowe misie, po czym spojrzała najpierw na mamę, a potem na Billa.
- Bill, pójdziemy do kina? – uśmiechnęła się słodko, wlepiając w chłopaka niewinne spojrzenie. Uśmiechnął się.
- Cukiereczku, tak nie można! – Rainie zgromiła córkę spojrzeniem. – Nie wolno się tak narzucać. To nieładnie – Bill czule uścisnął dłoń blondynki i ucałował jej wewnętrzną stronę, obdarzając ją promiennym uśmiechem.
- Nie słuchaj mamy. Możesz prosić, o co tylko zechcesz – Candy zapiszczała radośnie, skupiając na sobie uwagę nie tylko mamy i Billa, ale także innych gości lokalu.
- To nie wychowawcze – Rainie poddawszy się, pokręciła głową z dezaprobatą, jednak uśmiechnęła się, widząc uradowaną córkę. Bill wyjął z portfela banknot o niemałym nominale i zostawiwszy go na stoliku, wstał, przepuszczając swoje panie przodem. Na parkingu usadowił Candy w aucie, zapinając ją w foteliku, a kiedy się z tym uporał, zamknął drzwi. Rainie wciąż stała obok pojazdu. Postanowił zrobić coś, z czym zamierzał się od bardzo dawna. Coś, czego tak bardzo pragnął. Rainie była taka śliczna. Taka delikatna, a zarazem tak bardzo silna. Nosiła zwykłe ubrania z drugiej ręki, nie malowała się i nie nosiła wyszukanej fryzury. Była najzwyczajniej zwyczajna, a pomimo tego, swoją urodą zawstydzała kobiety, które błyszczały drogą biżuterią, metkami od Versace czy Lacroix. Rainie miała w sobie klasyczne piękno, które biło z jej wnętrza. Nie mógł znieść, że było tak poniewierane. Stanął tuż przed nią, ujmując jej twarz dłońmi. Uśmiechnęła się, gdy spojrzał w jej miodowo złote oczy i delikatnie, niczym dotyk skrzydeł motyla, musnął jej wargi. Smakowały tak słodko. Znacznie lepiej, niż to sobie wyobrażał. Uśmiechała się wciąż, ufnie spoglądając mu w oczy. Jego pocałunki nie krzywdziły. Hans już jej na szczęście nie całował. W pierwszej chwili nagły odruch Billa ją przestraszył, miała się na baczności, ale przecież on nie mógł jej skrzywdzić. Tego była pewna, jak niczego innego na świecie. Pozwoliła, by Bill pocałował ją znów, nieco odważniej, choć wciąż powściągliwie. Westchnęła, gładząc dłonią jego policzek. – To był mój pierwszy prawdziwy pocałunek, wiesz? – uśmiechnął się czule, całując ją w skroń i odwróciwszy się, otworzył przed nią drzwi samochodu. Nim wsiadła, oboje spojrzeli na Candy. Była szeroko uśmiechnięta.
*
  
Puchaty ręcznik sunąc delikatnie po skórze brunetki, zbierał z niej ostatnie kropelki wody. Wspominając całkiem niedawną kąpiel, w której towarzyszył jej Tom, wciąż miała wypieki na policzkach. Dlatego prędko wysuszyła się do końca i ubrawszy się, związała włosy w wysoki kucyk. Nie mogła reszty dnia spędzić na suszeniu się po kąpieli i roztrząsaniu niewątpliwie przyjemnych doznań. Nucąc pod nosem, obejrzała się dokładnie i stwierdzając, że wyglądała przyzwoicie, lekkim krokiem podeszła do swojego łóżka i rzuciwszy się na nie, zaczęła przeglądać teksty piosenek. Do gali zostało tak niewiele czasu, a ona wciąż nie mogła się zdecydować. Myśli mącił jej Tom, Shie, Liv i cały ten spadek, wszystko tylko nie występ, na którym teraz powinna skupić się szczególnie. Rzuciła okiem na tekst I will always love you, prześpiewała refren, wypróbowała długą nutę i stwierdziła, że to nie to. Lubiła śpiewać tą piosenkę, ale nie czuła, by na gali był jej moment. I have nothing i without you też jej nie odpowiadały. All by myself również odrzuciła. Chciała zaskoczyć, a jednocześnie wykonać coś, co niewątpliwie czuła. Fakt, mogła po prostu pobawić się skalą, ale to nie byłoby to samo. Wertowała strony, przeglądała teksty w sieci, aż wreszcie sobie przypomniała. Znała przecież piosenkę idealną. Już miała przećwiczyć długą notę, gdy rozdzwonił się jej telefon. Sięgnęła po niego i uśmiechnęła się, gdy na wyświetlaczu ujrzała jego imię. 
- Taaaaak - wymruczała dosłuchawki. Cisza, która nastała po drugiej stronie, obudziła w niej niepokój. Kilka następnych sekund, zdawałoby się ciągnących się w nieskończoność, wypełniło jej serce lękiem. Coś nie grało. - Tom? - Szepnęła w końcu, wsłuchując się w złowróżbną, głuchą ciszę. Serce załomotało w piersi dziewczyny, a niedobre przeczucie zakorzeniło się w nim trwale. Po prostu wiedziała. Nie potrafiła zdefiniować źródła tego przeświadczenia. Po prostu się pojawiło. - Powiedz mi - zachęciła. 
- Znów upadłem, Scarlett - odezwał się po chwili nienaturalnie chrapliwym tonem. Gorąco i przeraźliwy chłód falami zalały jej ciało. Napięła wszystkie mięśnie oczekując ciągu dalszego, jednak znów zamilkł. Wzięła głęboki oddech koncentrując się i mocno ścisnęła słuchawkę. Stało się coś naprawdę niedobrego, wolała nie myśleć, co takiego. 
- Jesteś w domu?
- Tak.
- Nigdzie się stamtąd nie ruszaj - wstając z łóżka, energicznie wcisnęła czerwoną słuchawkę i jak szalona wybiegła z pokoju. Zbiegła na dół, przeskakując co drugi stopień, wsunęła nastopy sportowe buty i zamarła dosłownie na ułamek sekundy. Jej wahanie zdawało się być zupełnie nie zauważalne. Doskonale wiedziała, co zamierza zrobić. Matka będzie chciała ją zabić, ale to nic, nie pierwszy i nie ostatni raz. Zgarnęła kluczyki z komody w przedpokoju i ledwo zamknąwszy drzwi od domu, pobiegła do auta. Wsiadła, zapięła pas i ustawiła lusterka. Zacisnęła dłonie na kierownicy i wzięła głęboki oddech. Przez krótką chwilę znów się wahała. Nie pozwoliła sobie na to zbyt długo, nie miała czasu. Odpaliła silnik, wciskając sprzęgło. W duchu dziękowała Liv, że zachciało jej się parkować tyłem. Scarlett miała wkońcu za sobą dopiero trzy jazdy i mistrzem kierownicy jeszcze nie była. Musiała sprawdzić, czy nauki taty nie poszły w las. Teraz nie miała innego wyjścia. - Dajesz, Lettsy. Jedyneczka i jedziemy. 


Nie wiedziała, jakim cudem udało jej się przebić przez prawie całe miasto. Samochód zgasł jej tylko raz i to w niespecjalnie krytycznym miejscu, więc mogła sobie pogratulować, ale nie miała na to czasu. Przez ten pośpiech i całą burzę emocji, nawet zapomniała o swojej traumie przed redukcją na skrzyżowaniach! Miała wrażenie, jakby zrobiła czary - mary i przeniosła się spod domu do apartamentowca chłopaków. Kiedy zdziwiony dozorca otwierał przed nią bramę, ledwo skinęła mu na powitanie i zaparkowawszy, szybko zniknęła w budynku. Zrobiła to mechanicznie, wykonując czynności, których uczył ją tata i Matthias na kursie. Jakoś poszło, nikt nie zginął. Biegła co sił, wiedziona bolesnym przeczuciem. Wydawało jej się, że winda wlokła się na górę w nieskończoność. Oparła się o poręcz, a smukłe palce dłoni spoczywającej na niej, wybijały niecierpliwy rytm. Gdyby tylko była w stanie, intensywnością swojego spojrzenia wypaliłaby dziurę w metalowych drzwiach. Ledwo zaczęły się otwierać, a Scarlett prześlizgnąwszy się między nimi, ruszyła w głąb korytarza. Cisza, która brzmiała w słuchawce, jego ton, sam sens słów, które wypowiedział, nie wiedzieć czemu przeraziły ją. W głowie dziewczyny pojawiło się mnóstwo scenariuszy. Ogarnął ją lęk przed tak wieloma rzeczami skumulowanymi w jeden wielki mętlik, z którego nie potrafiła wydobyć jednego konkretu. Mogło stać się wszystko, coś nic nieznaczącego, coś, czym nie musiał się przejmować, a zrobił to, ale... znów upadł. Dwa słowa, a zdawały się być gorsze od każdego najczarniejszego strachu. Nie zawracając sobie głowy pukaniem, nacisnęła klamkę i jak się spodziewała, było otwarte. W mieszkaniu panował półmrok i unosił się dym. Doskonale znana jej mieszanka. Jednak nie rozpoznała jej od razu. Walące serce nie pozwalało brunetce zebrać myśli. Usiłowała powstrzymać szybki oddech, by usłyszeć coś, cokolwiek z wnętrza domu. Na próżno. Wrzuciła kluczyki do szklanej misy, stojącej nastoliku przy wejściu. Brzęknęły głucho. Wilżąc suche wargi koniuszkiem języka, zerknęła do salonu. Siedział tam, wpatrując się w nieistniejący punkt przed sobą. Ramiona Toma zdawały się opaść bezradnie, a siła zeń bijąca, jakby się ulotniła. Był niczym chłopiec zagubiony w wielkim mieście. Pochylał się, opierając ugięte ręce na kolanach i palił papierosa. Jej Tom, ten, który swąsiłą łagodził jej lęki, ten który trwał, który zdawał się nie słabnąć, stał się znów maleńki. Jak wtedy. Na stoliku stała prawie zupełnie opróżniona butelka, a obok niej szklaneczka. Dopiero w tej chwili jej umysł skojarzył tytoniowo - alkoholową woń. Nogi ugięły się pod Scarlett. I zrozumiała. Coś ścisnęło ją za serce. Mimowolnie zasłoniła dłonią usta. Przez krótką chwilę przed oczami miała ciemność, a w uszach szum. Siłą woli wciąż spoglądała na niego, nie poczuła się zła czy rozgoryczona, ale smutna. Już nie przerażona, bo zdała sobie sprawę, że nie był w bezpośrednim niebezpieczeństwie; nie rozgoryczona, bo przecież nie skrzywdził jej w żaden sposób. Było jej poprostu smutno. Historia lubiła się powtarzać i wróciła jak bumerang. A ona uwierzyła, że problem Toma zniknął. Naiwnie sądziła, że jeśli nie chodził do barów i zrezygnował z dawnych przyzwyczajeń, to jego przeszłość zniknęła.Wydawało jej się, że radził sobie. Jak bardzo była głupia! Wolała myśleć, że wszystko było w porządku, niż uważnie patrzeć. Nie wiedziała, co teraz. Wszystkie emocje, które zaprowadziły ją aż tutaj naraz opadły i zawładnęła nią bezsilność. Wciąż mu się przypatrywała. Zgasił niedopałek i powoli odwrócił głowę, spoglądając na Scarlett przekrwionymi oczami. Zmobilizowana siłą woli podeszła do Toma i przyklęknąwszy u jego boku, wyjęła z jego dłoni pustą szklaneczkę. Zemdliło ją od pomieszanego zapachu dymu i whisky. Przymknęła powieki, opanowując oddech. Ostatnim, czego teraz potrzebowała, był seans w toalecie. Nie raz pachniało od niego już gorzej. Nieświadomie zacisnęła palce na udzie Toma. Otworzywszy oczy, napotkała jego cierpiące spojrzenie. Jego oczy tak bardzo przeczyły obrazkowi, który zastała. Rozluźniła uścisk na jego nodze i ująwszy pod brodą twarz chłopaka, spojrzała mu prosto w oczy. 
- Co się stało? - Zapytała miękko, nieco drżącym głosem. - Tom, przestraszyłam się, wiesz?
- Upadłem - szepnął.
- Dlaczego?
- Nie wiem. Ta butelka tam stała. Wziąłem ją i pomyślałem sobie, że mam ochotę się napić. A potem zdałem sobie sprawę, jak bardzo głupi byłem myśląc, że mam to za sobą - odparł beznamiętnym tonem. Scarlett westchnęła ciężko, pocierając buzię dłońmi. 
- Bez względu na to, ile razy upadniesz, pomogę ci wstać. Nie zapominaj o tym - znów delikatnie zacisnęła dłonie na jego nodze. - Myślałam, że jesteś szczęśliwy - dodała po chwili, wciąż drżącym, nieco pretensjonalnym tonem. 
- Bo jestem. Po prostu... Byłem sam. Przypomniało mi się, jak to było, gdy wszyscy wychodzili, a ja nie miałem do kogo się odezwać. Gdy zostawałem sam z butelką. Poczułem się tak, jak wtedy. Nie wiem, dlaczego. Naglę zrobiło mi się tak... smutno - podniósł wzrok, spoglądając na dziewczynę tak, że nie miała wątpliwości, co do tego czy mówił prawdę. W jego czekoladowych tęczówkach lśniło przygnębienie i zasnuła je mgła zbyt dużej ilości whisky. 
- Mogłeś przyjechać do mnie. Czy nie rozumiesz, że odkąd masz mnie, nie jesteś już sam? - Nie czekała na odpowiedź. Rozmowa z nim w tym stanie nie miała wielkiego sensu. Wzdychając poraz kolejny, podniosła się z podłogi i podeszła do okna. Odsłoniła je i otworzyła na oścież. Tom zmrużył oczy. Zachodzące słońce poraziło go mocno. Odwróciła się, lustrując twarz chłopaka bacznym spojrzeniem. Był blady i opuchnięty. Bez słowa podeszła i wyciągnęła do niego rękę. Kiedy ją ujął, zaprowadziła Toma do jego sypialni i gestem rozkazała się położyć. Potem zdjęła mu buty i nakryła go kołdrą. Był bardzo ciepło, a on miał lodowate dłonie. Otulając go nakryciem, poczuła jak jego ciało przeszył dreszcz. Dopiero wtedy przysiadła obok niego.Wygładziła nakrycie. Wpatrywał się w nią pytająco. Oczekiwał reakcji, a ona nie potrafiła jej okazać. Zbyt długo wypracowywała w sobie stoicki spokój, by tak po prostu wybuchnąć. Nie mówiła nic jeszcze długą chwilę, bo nie wiedziała jakich słów użyć. Nie zawiódł jej. Nie wiedziała czym było to, co się stało. Widok, który zastała wydawał jej się zaskoczeniem. Przestraszyła się i posmutniała, ale nie była zła. Tom wybaczał jej upadki. Teraz kolej na nią. Musiała mu pomóc, to nie podlegało jakiejkolwiek dyskusji.  Jeszcze nie bardzo wiedziała jak, ale gdyby tamta sytuacja się powtórzyła, jeśli on znalazłby się na dnie, ona poszłaby za nim. Tom sprawiał wrażenie odważnego, pewnego siebie, niezłomnego, a tak naprawdę chował w sobie wiele lęków, a największym z nich była samotność. Dlatego nie pozwoli mu więcej się bać. - Kocham cię - szepnęła wreszcie. Czuła, jak wilgotniały jej oczy i ściskało się gardło. Nie mogła pozwolić sobie na łzy. Wzięła głęboki oddech. Tom wciąż na nią spoglądał, starając się nie zamykać oczu, ale jego powiekom coraz ciężej było na powrót się unieść. - Śpij, okej? Kiedy się obudzisz, będę tuż obok - zapewniła, starając się uśmiechnąć. Kiwnął głową. Świat wirował, oczy zamykały mu się same. Scarlett była obok. Nie potrafił zebrać myśli, sen nadszedł zbyt szybko. Jednak nim ogarnął go zupełnie, jej obraz wciąż majaczył mu przed oczami. 

Alles wird Gut, meiner kleiner, verlorener Prinz. 
Schlaf, mach die Augen zu, träum. 
Ich werde neben dir1.

Kiedy oddychał już miarowo i była pewna, że zasnął, wstała i wyszedłszy, cicho zamknęła za sobą drzwi. Wyrzuciła butelkę, opróżniła popielnicę, pootwierała inne okna, by zrobić przeciąg, co w taki bezwietrzny dzień graniczyło z cudem, wstawiła zmywarkę i usiłując zrobić coś z niczego, wyczarowała spaghetti. Nie zaprzątała sobie myśli niczym prócz porządków. Starła się najbardziej jak mogła, by odgonić natrętne myśli. Włączyła radio, skupiła się na muzyce i nuciła z wykonawcami. W między czasie wrócił Georg, a krótko po nim Bill, obaj pochłonęli prawie całe danie, które przygotowała. Kiedy spytali ją co się stało, zgodnie z prawdą odpowiedziała, że nie wie. Georg oznajmił, że w razie czego jest obok, a Bill przytulił i powiedział, że porozmawia z Tomem. Uśmiechnęła się, miało być pokrzepiająco, jednak wyszło jedynie grymaśnie. Pozmywała po nich, a kiedy nie miała już nic do roboty, a całe mieszkanie lśniło bardziej, niż kiedy sprzątali je wszyscy czterej na raz, zajrzała do Toma. Wciąż spał. Jego niedawno jeszcze blada twarz nabrała koloru, a lekko uchylone wargi łączyła cienka nitka śliny. Znów zdawał się być jej Tomem. Ten przygnębiony, jakby zamroczony, zamaskowany chłopak ulotnił się. Na jego twarzy pojawiły się wypieki, majaczył nań nikły uśmiech, malował się spokój. Miała przed sobą dwóch Tomów; jej ukochanego, który z całą swą mocą wypełniał jej umysł i serce oraz tego, którego znali wszyscy - gitarzystę, uwodziciela, gwiazdę. Łączyło ich tylko ciało. Różniła ich tylko dusza. Stanęła przed półką, na której stały kolorowe ramki ze zdjęciami. Na pierwszym widnieli mali bliźniacy, mogli mieć po pięć, co najwyżej siedem lat, na kolejnym byli z mamą i Gordonem, a po drugiej stronie półki było zdjęcie całego zespołu z pierwszych wygranych Comet, obok niego z kolorowej ramki spoglądała uśmiechnięta mama, a na samym środku stało ich wspólne zdjęcie. Jedno z tych, które ona miała w pokoju. Uśmiechnęła się, muskając opuszkiem palca uśmiechniętą twarz Toma. Nigdy nie zapomni tego dnia. Liv uparcie robiła im wtedy zdjęcia. Stali przytuleni, Tom za nią, obejmując ją wtalii, całując w szyję i spoglądając łobuzersko w obiektyw. Tylko on potrafił tak patrzeć. Wzięła głęboki oddech, wyprostowała się i zadarła głowę. Musiała się wreszcie zebrać w sobie. 
- Nie ma takiej rzeczy, która byłaby wstanie nie pozwolić ci wstać - powiedziała do siebie, ostatni razgładząc opuszkiem papierowe odbicie Toma. 
- Dotrzymałaś słowa - zesztywniała słysząc jego ochrypły głos. - Mówiłaś mi to nie raz - powoli odwróciła się i ruszyła w jego stronę, uchylając po drodze okno. Tom leżał na plecach, wpatrując się w sufit. Wciąż był opuchnięty na twarzy, jednak nie było to już wynikiem przemęczenia, a kilkugodzinnego snu. Po jego skroniach sączyło się kilka kropel potu, a wielka koszulka zwilgotniała i przywarła do jego skóry. Upojenie zdawało się wyparowywać z niego. Przysiadła na brzegu materaca, a Tom nie próbował przyciągnąć jej do siebie. 
- Kiedy zadzwoniłeś do mnie, w głowie pojawiło mi się milion scenariuszy, nawet nie wiesz, jak się o ciebie bałam. A to, co tutaj zastałam zwaliło mnie z nóg, ale nie dlatego, że poczułam się zawiedziona widząc, że znów pijesz, ale dlatego, że... jesteś cały i zdrów. Bynajmniej fizycznie. Może powinnam zacząć histeryzować, wypominać ci, mieć pretensje, ale ja po prostu... cieszę się, że to tylko to. - Chłopak posłał Scarlett zdziwione spojrzenie. Nie tego się spodziewał.
- Tylko?
- Tylko - odparła pewnie. - Po prostu... poradzimy sobie. Nie ma innego wyjścia - dodała dobitnie. - Jak często to robisz? 
- Od... - zaciął się. Nie patrzył jej w oczy. - Czasami... - Brunetka przymknęła powieki czując, jak zaczynało bić jej serce. Wzięła głęboki oddech.
- Jesteś ze mną szczęśliwy? - Zaskoczyła go, mimowolnie musiał na nią spojrzeć. 
- Co to za pytanie. Pewnie, że tak - chciał, by jego ton brzmiał swobodnie, jednak nie do końca mu się to udało. Znów wszystko popsuł. Scarlett była blada, widział jak drżały jej dłonie. Choć zaciskała je w piąstki, chwilami o tym zapominała. Naprawdę nie była zła. W jej niebieskich oczach gościł jedynie smutek. Chyba wolałby, żeby obłożyła go pięściami, niż patrzyła tak bezsilnie.
- A kochasz mnie? - Spytała znów, podtrzymując jego wzrok. 
- Najbardziej na świecie - odpowiedział bez wahania, zupełnie nie rozumiejąc do czego dążyła. Miał wielką ochotę przytulić ją do siebie. Jednak coś w środku broniło mu tego. Usiadł, opierając się plecami o stelaż łóżka. Świat znów wirował, środek przeciwbólowy i whisky to nienajlepsze rozwiązanie. Było mu jakoś tak nieswoje. Miał wrażenie, że nie pasuje do swojego ciała. Czuł się brudny. Zarówno psychicznie jak i fizycznie. 
- Kiedy umarł tata, obiecałam ci, że pozwolę ci być przy sobie. Teraz chciałabym, że ty obiecał coś mnie - odrzekła po chwili. Nie wiedziała, co zrobić z rękoma. Chciała zapleść za ucho kosmyk włosów, ale przecież związała je w kucyk. Splotła je na udach, zagryzła wargę, uważnie przyglądając się Tomowi. 
- Wszystko - zapewnił.
- Obiecaj mi, że zaczniesz z tym walczyć, że nie będziesz się wstydził zadzwonić i powiedzieć mi, że nie udało ci się wytrwać albo, że jesteś sam i nie możesz sobie z tym poradzić. Obiecaj mi, że nie będziesz poddawał się bez walki, że zrobisz wszystko, by to znów zniknęło. Obiecuję ci, że zawsze cię złapię, ale ty musisz nie chcieć upadać. Obiecasz? - Tom przez chwilę wpatrywał się w brunetkę, analizując jej słowa. Spodziewał się wykładu, wybuchu złości, a zastał tylko miłość. Poczucie winy rozlało się w jego sercu, raniąc je boleśnie. Jej drżący, ale tak bardzo kojący głos podziałał na nie niczym najskuteczniejszy lek. Niewidzialne kajdany ścisnęły je i gardło Toma. Było mu tak niewyobrażalnie źle. 
- Przytul mnie, Scarlett - szepnął, odwracając wzrok. - Przytul mnie mocno - bardzo dawno nie czuł się taki bezradny. Dziewczyna bez słowa wdrapała się na materac i odsuwając kołdrę usiadła okrakiem na kolanach Toma. Oplotła go nogami, przyciągając go do siebie i pozwalając jego głowie opaść na swoje ramię. Objęła go bardzo mocno, przytulając policzek do czubka jego głowy. Jeszcze nie wiedziała, co miała myśleć. Kołysała się przez chwilę, pozwalając mu na słabość, dając chwilę na zebranie sił. Może była naiwna. Tom miał problem, poważny problem. Może powinna kazać mu się leczyć i dopiero wtedy do siebie wrócić. Może powinna zrobić tysiąc innych rzeczy, ale czuła, że najlepiej będzie, jeśli go po prostu przytuli. Poczuła, jak jedna drobna kropelka, spadła na jej obojczyk. Kotara gęstych rzęs rozmazała ją prawie w tym samym momencie. Nie było ich więcej. Poczuła, jak Tom brał głęboki oddech. Westchnęła. Zaraz po tym, suche wargi Toma otarły się o jej skórę, gdy wymawiał jedno, krótkie słowo; obiecuję.
Kiedy brał prysznic, przygotowała dla Toma kolorowe kanapki. Spaghetti niestety zniknęło w niewyjaśnionych okolicznościach. Zaparzyła dla niego herbatę, słodką, mocną i z cytryną. Później czekała, wyglądając przez okno. Mama i Liv nie dawały znaku życia, najwyraźniej krótka wiadomość Scarlett musiała im wyjaśnić. Może to wina tego zwariowanego dnia, ale przykro jej było, że nie doczekała się najmniejszego zainteresowania ze strony ani jednej ani drugiej. Otuliła się rękoma, pocierając dłońmi ramiona. W mieszkaniu panowała cisza. Słyszała terkot własnych myśli, cichy spadek emocji i czuła pojawiające się zmęczenie. Na niebie migotało wiele gwiazd. Próbowała je policzyć. Przy dwieście trzynastej usłyszała szczęk zamka w łazience. Tom wszedł do kuchni. W mdłym świetle kinkietów dostrzegł ją przy oknie. Dopiero teraz dostrzegł, że była jakaś inna. Nie chodziło o zachowanie, ale podobała mu się ta zwykłość jaka od niej biła. Ubrana w koszulkę na ramiączkach, krótką jeansową spódniczkę i sportowe bokserki, w związanych włosach i bez grama makijażu, była taka zupełnie inna. Nie olśniewała jak zawsze. Czarowała prostotą. Była dziewczyną o tysiącu twarzy. Za każdym razem zaskakiwała go czymś innym i lubił to. Ocknął się, czując na sobie jej spojrzenie. Usiadł do stołu, posyłając Scarlett wdzięczny uśmiech, kiedy znalazła się obok niego. Kiedy do niej zadzwonił, nie potrafił sobie wyobrazić tego spotkania, jednak... spodziewał się wszystkiego, prócz tego, że się nim po prostu zaopiekuje. Nie umiał zdefiniować uczucia, które kwitło w jego sercu na myśl o niej. Tom zjadł w milczeniu, a brunetka bacznie obserwowała jego profil. Choć spał długo, zmęczenie malowało się na jego twarzy, ale ona też czuła się już wyczerpana. To był długi dzień. Kiedy kończył przeżuwać ostatni kęs, upijając łyk herbaty, wplotła swoje między jego palce, uśmiechając się delikatnie. 
- Chyba spanikowałem - odparł po chwili. 
- Nie. Cieszę się, że to ty do mnie zadzwoniłeś, że nie powiedział mi tego Bill, czy ktokolwiek inny - ucałował zewnętrzną stronę jej dłoni. - Upadki są po to, żeby się z nich podnosić. Wymyślę coś, dzięki czemu nie będziesz się bał - spojrzał na dziewczynę nieco zbity z pantałyku. - Strach przed samotnością nie jest powodem do wstydu. Ja też się jej boję. 
- Kocham cię, Maleńka - uśmiechnęła się. - A tak w ogóle, jak się tutaj dostałaś? - na twarz brunetki wpłynął filuterny uśmiech. Ciężki nastrój, który dosłownie przed sekundą unosił się między nimi, wyparował momentalnie.
- Przyjechałam - odparła dumnie.
- Autobusem? Tak szybko?
- Nie, samochodem - kąciki jej warg powędrowały jeszcze wyżej, gdy konsternacja na twarzy Toma przeobraziła się w niemałe zdziwienie. 
- Ale przecież, Liv... - Zaciął się, kiedy fakty połączyły się w jego głowie. - Chyba nie chcesz powiedzieć, że... - Scarlett uśmiechnęła się jeszcze szerzej, gdy brwi Toma, zdawałoby się, unosiły się prawie pod samą linię włosów. - Jeszcze mi powiedz, że cię złapali! Przecież nie wydadzą ci prawka! - Zaperzył się, czerwieniejąc na twarzy.
- Ale mnie nie złapali. Poza tym, spieszyłam się, nie miałam czasu czekać na autobus czy taksówkę - odparła rzeczowo. - Swoją drogą, to pięknie wierzysz w moje możliwości. 
- Mama cię uziemi do emerytury - uśmiechnął się, wyobrażając sobie ten widok. 
- Napisałam jej smsa, ale bez szczegółów, a pozaaaaa tym, w niedzielę kończę osiemnaście lat, więc z tym uziemieniem mogłoby jej nie wyjść. 
- O kurczę, starzejesz się, Maleńka - zasępił się, udając współczucie, za co oberwał kuksańca. Scarlett zgromiła Toma spojrzeniem. 
- Doprawdy, zabawny jesteś - rzuciła sarkastycznie. - Twoja dziewczyna będzie pełnoletnia, pomyśl, jaki to prestiż. Nie będziesz chodził z gówniarzem - uśmiechnęła się szeroko i puściła Tomowi oczko.
- Wiem, że jestem zabawny, jak zawsze - poruszył wymownie brwiami. - Swoją drogą samo 'twoja dziewczyna' brzmi już bardzo prestiżowo - rzekł dumnie, wstając od stołu i stanąwszy za Scarlett objął ją z tyłu w talii. Zapadła się w jego ramionach, mimowolnie rozluźniając spięte dotąd mięśnie. Czyniąc ze swoich ramion wygodne posłanie, czule całował szyję i obojczyki dziewczyny. Uśmiechnęła się, kładąc dłonie na przedramionach blondyna. 
- Lubię tak - mruknęła sennie. Kołysana tak czułym dotykiem Toma, ziewnęła mimowolnie. W jednej chwili całe skupienie, w jakim trwała większą część dnia, uleciało. Kilka chwil w jego objęciach wystarczyło, by zmiękła zupełnie. Przytuliła policzek do kącika szyi Toma, wdychając jego przyjemny zapach. 
- Wracasz do domu? - zapytał po chwili. 
- Nie chcę być sama. Liv pewnie zaszyła się gdzieś, bo nie dała mi znaku życia, mama też nie, więc pewnie w najlepsze siedzi u Shiea - w jej głosie wyczuł rezygnację. Wiedział, że wcale nie na rękę jej było to, że mama i siostra wciąż gdzieś wybywają i zostawiają ją samą. Scarlett zawsze chciała być dzielna, ale tak naprawdę sporo w niej było z małej dziewczynki, bardzo mocno potrzebującej opieki. - Z resztą, mój dom jest tam, gdzie jesteś ty - dodała, mocniej przywierając do jego torsu. Tom się uśmiechnął. Tak po prostu, sam z siebie. Przy niej wszystko było możliwe. Nie mówiąc nic więcej, wziął Scarlett w objęcia i powoli, jak zawsze nieco chwiejnie, poszedł do swojego pokoju. Delikatnie położył ją w miękkiej pościeli. Tak jak ona wcześniej uczyniła z nim, zdjął jej buty i rozpuścił włosy. Sam szybko przygotował się do snu i położył obok niej. Nie wiedzieć kiedy, zaczęły kleić się jej powieki, pracowały ciężko, gdy wpatrywała się w niego. Bez trudu ułożył ją w swoich ramionach pilnując, by było jej wygodnie. Zamknął ją w szczelnym uścisku i delikatnie przyłożył wargi do jej czoła. Zasypiała kołysana jego spokojnym oddechem. Dopiero teraz zobaczył, jak bardzo była wykończona. Dopiero teraz, gdy nie musiała panować nad sytuacją, pozwoliła sobie na zmęczenie. Przygarnął ją bliżej siebie, delikatnie gładząc po plecach. 
- Tom? - Mruknęła na pół śpiąc. 
- Co, Maleńka? - Spytał troskliwie. 
- Będziemy mieli kiedyś dom i już żadne z nas nigdy nie będzie samo.
* 

Świadomość posiadania brata dotąd nie była dla niej jakoś specjalnie namacalna. Kiedy pierwszy szok minął, zajęła się wszystkim innym tylko nie myśleniem o nim. Wiedziała, że był, że na powrót stał się częścią ich rodziny, że gdzieś tam sobie żył, a mama nie widziała poza nim świata. Dopiero teraz przygotowując się na jego przyjście, dotarło do niej znaczenie jego zaistnienia w jej życiu. Znów wszystko ulegnie zmianom, o ile to już się nie stało. Opowieść mamy odżyła w jej pamięci. Wspomniała słowa, malujące ból na twarzy Sophie. To wszystko wydawało jej się zupełnie nierealne, jakby wyjęte z filmu sensacyjnego. Powoli uświadamiała, jak wiele przeszli jej rodzice, jak wiele znieśli i z jak ogromnym ciężarem żyli przez te wszystkie lata. Nosili w sobie koszmarna tajemnicę, a pomimo tego zdawali się być szczęśliwymi. Choć ta historia zdawała się być zupełnie nierealną, tak samo jak to, że za chwilę w domu miał pojawić się jej brat i to starszy. Niektórzy narzekali na brak rewelacji. Mogła śmiało stwierdzić, że ci ludzie nie wiedzą, co mówią. Słowa; mam brata, wydawały jej się zupełnie odległe. Jeszcze nie do końca docierało do niej, że on naprawdę istniał, choć żył w opowieściach mamy. Znała jego kolor oczu, włosów, wzrost, typ budowy, cechy charakteru i podobieństwa z rodzicami. Znała po części jego historię i to, co miało dziać się z nim w przyszłości, ale Shie wciąż dla niej nie istniał. Był legendą. Legendą, która właśnie ożyła. Usłyszawszy dzwonek u drzwi, spięła się momentalnie. Chwila, której w żaden sposób nie potrafiła sobie wyobrazić, nadeszła. Najzupełniej blisko niej znajdował się człowiek, który będąc jej jednym z najbliższych był zupełnie obcy. To bardzo dziwne uczucie ścisnęło jej żołądek boleśnie ostrymi kleszczami. To nie zdenerwowanie czy trema. Nie potrafiła wyobrazić sobie siebie w roli siostry brata. To nie tak, że się nie cieszyła. Świadomość, że marzenie o starszym bracie ziściło się niespodziewanie była dobra. Niedobry był nawał zdarzeń, który temu towarzyszył. Zupełnie nie wiedziała, co ze sobą zrobić na tą okazję. Po trzykrotnym przejrzeniu zawartości swojej szafy, doszła do wniosku, że przynajmniej z kolorem nie miała problemu, bo wszystko w niej było czarne. Wreszcie zdecydowała się na prostą sukienkę z umarszczonymi rękawkami i stanikiem. Włosom pozwoliła wić się w niesforne fale. Schowała je wcześniej za ucho malując oczy i tak też pozostały. Musiała wreszcie zejść. Czas na ceremonię powitalną. Kilka chwil wcześniej usłyszała, jak Liv wyszła ze swojego pokoju. Wyprostowała się i z gracją pokonała schody. Cała czwórka stała już w salonie. Słysząc jej kroki, odwrócili się. Ujrzawszy twarz brata, zamarła. Odniosła wrażenie, jakby spoglądał na nią tata, jedynie trochę młodszy. Przypominając sobie o oddychaniu, powoli ruszyła dalej. Shie odłączył się od reszty i wyszedł jej naprzeciw. Liv miała czerwone oczy, mama i blondynka, czyli jak się domyślała Juliette, też. Nie skupiała na nich uwagi, koncentrując się na bracie. Stał z rękoma w kieszeni i był nieswój zupełnie jak ona. Spoglądał na nią niepewnie, jakby pytając, czy był tam mile widziany. Na jego twarzy błąkał się nieśmiały uśmiech. Stanęła przed nim, zachowując dystans i spoglądając mu w oczy. Nie mogła oderwać od nich wzroku. Były zupełnie jak tęczówki taty. Zdając sobie sprawę, że nie mogła gapić się tak w nieskończoność, szepnęła – Shie – uśmiechnął się szerzej, przysuwając się kroczek bliżej niej.
- Scarlett.
- Tak mi na imię – na jej wargi wpłynął radosny uśmiech, a kleszcze więżące wnętrzności dziewczyny rozwarły się niespodziewanie. Poczuła się zupełnie swobodnie. Pierwsze lody przełamane. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszelki opór, co do jego osoby zniknął. Miała przed sobą wierną kopię ojca, to chyba przeważyło szalę. – Witaj w domu – powiedziała lekko drżącym głosem, ale nie chciało jej się płakać. Niepewność przeobraziła się w radość. Widząc drobniutkie łezki w kącikach jego oczu, rozpostarła ramiona. – Przytul mnie, noooo – chłopak nie potrzebował zachęty. Zamknął brunetkę w serdecznym uścisku, a ona uczyniła to samo, obejmując jego umięśnione ciało. Był niepozorny. Szczupły i wysoki, jednak przez materiał koszuli wyraźnie wyczuwała kształt mięśni. Przewyższał ją przynajmniej trzydzieści centymetrów, jeżeli nie więcej. Był przystojny, zupełnie jak tata, miał bystre spojrzenie, osmaganą wiatrem i słońcem skórę, nieład na głowie i szczery uśmiech, a pod jego skórą wyczuwała stal. Już wiedziała, że przy bracie nie mogła nie czuć się bezpiecznie. Zaśmiała się cicho sama do siebie. Shie już nie był historią. Był jej nowym życiem. Poczuła jak czyjeś ręce obejmują ich z obu stron. Jak się domyśliła, to mama i Liv. Uśmiechnęła się do siebie.
- Witaj w domu synku – usłyszała cichy szept mamy, wyrywający się spomiędzy jej pochlipywań. Przyjemnie było tak trwać. Ta chwila była niewątpliwie ważna. A ona nie umiała zareagować pośrednio. Wykazać się zachowawczością i przyjąć go z uprzejmością. Dla Scarlett szarość nie istniała. Była tylko biel i czerń. Jeśli przyjmowała Shiea w swoim życia jako brata, to robiła to całym sercem, jakby te osiemnaście lat jej życia nie upłynęło bez niego.
- Kopie – zdławiony szept zapomnianej na chwilę blondynki wyrwał z zadumy całą czwórkę. Shie natychmiast wyswobodził się z uścisku i podszedł do Juli, kładąc dłoń na brzuchu dziewczyny. Uśmiechnął się, czując ruchy dziecka. Julie oparła głowę na jego ramieniu i przymknęła powieki, pozwalając błogiemu uśmiechowi wkraść się na swoją zapłakaną twarz. Scarlett, nawet nie spostrzegła, kiedy mama wkradłszy się między nią a Liv, czule przygarnęła je do siebie. Uśmiechała się.
*

Tłum. Wszystko będzie dobrze mój mały, zagubiony książę.
Śpi, zamknij oczy, śnij.
Będę obok ciebie.

1 marca 2010

30. Meine kleine Liebe… Ich werde immer bei dir. Vergiss nicht. Immer ist jetzt.

Cichutko wysunęła się spod miękkiej kołdry. Omotana wonią snów, przeciągnęła się, ziewając cicho, nim odnalazła na podłodze swoją koszulkę. Ospale przemierzyła wzdłuż i wszesz całe pomieszczenie, odnajdując części swojego stroju. Ubrała się cichutko, starając się ze wszystkich sił nie patrzeć na niego. Znów czuła się źle. Stając przed lustrem, wygładziła granatową bluzkę i nie znalazłszy swojej, związała włosy w niedbały kucyk frotką, którą wygrzebała wśród rzeczy Georga. Przedarłszy się przez cały bałagan, jaki panował w jego papierach, znalazła kawałek nie zapisanej kartki i obgryziony ołówek. Uśmiechnęła się. Przysiadła na zawalonym jego rzeczami krzesełku i nim zaczęła pisać, spojrzała krótko na chłopaka. Spał mocno, a jego naga klatka piersiowa unosiła się i opadała w rytmie spokojnego oddechu. Jego widok przyprawiał ją o szybsze bicie serca, sprawiał, że miłe ciepło rozlewało się wokół niego, a jednocześnie budził wyrzuty sumienia. Miała wrażenie, jakby dzielił ich gruby mur albo jakby ona była podzielona na dwoje. Niczego bardziej nie pragnęła jak tego, by być blisko niego, ale z drugiej strony nic innego nie przerażało jej równie mocno. Zdawała sobie sprawę, że Georg chciałby, by byli oficjalnie parą. Nie mówił tego głośno, ale nie raz dał jej to do zrozumienia. Przez to czuła się jeszcze gorzej. Wiedziała, że go rani, ale nie potrafiła inaczej. Nie umiała uciec zaraz po tym, gdy zbliżyła się do niego. Oto co zostało jej po Paulu – przemożny lęk. Nakreśliła na małej karteczce kilka zdań. Wzdychając ciężko, podeszła do jego posłania i położyła papier na stoliczku obok. Przez krótką chwilę wpatrywała się w profil szatyna. Niezwykła czułość i strach rozrywały jej serce. Ucałowała go w policzek. Lubiła fakturę jego skóry. Była szorstka, a zarazem niezwykle przyjemna w dotyku. Wyszła, ostrożnie zamykając drzwi. W kuchni zastała Billa, spojrzał na nią pytająco, na co Liv odpowiedziała jedynie smutnym uśmiechem i skinieniem na pożegnanie. Chwyciła deskę i prędko opuściła mieszkanie.
Dojeżdżając do wolnej ławeczki, gwałtownie zahamowała, po czym zwinnie zeskoczyła z deski. Przysiadła na ławce, instynktownie odnajdując w kieszeni luźnych spodni paczkę papierosów. Odpaliła jednego z nich, zaciągając się mocno. Przy Paulu rzuciła palenie, by stać się godną. Teraz, nawet w myśli, brzmiało to komicznie. Zaciągnęła się mocniej, by otumanić przeszłość. Georg nie miał nic przeciwko jej paleniu, bynajmniej nic nie mówił. W końcu sam palił. Bycie z nim byłoby diametralnym przeciwieństwem związku z Paulem. U jego boku wciąż się śmiała, czuła się potrzebna i kocha. Nigdy się nie denerwowała i była swobodna, Georg był jej oparciem, a nie balastem, jak na przestrzeni czasu mogła stwierdzić, Paul. Dawał jej wszystko to, czego od Paula nie otrzymywała prawie nigdy, może z wyjątkiem początków ich związku. Jednak bała się. Mimo tego, że rozsądek podpowiadał jej coś innego, obawiała się przywiązania, stałości. Obawiała się nadejścia rutyny, która niepostrzeżenie mogłaby zabić ich uczucie. Bała się uciemiężenia, bezwolności, bała się umierania za życia. Bała się wszystkiego, co dotąd stanowiło dla niej symbol związku. To piętno, które Paul trwale odcisnął w jej sercu. Choć takie chwilowe bywanie wcale jej nie odpowiadało, nie potrafiła zostać przy nim na stałe, ani odejść na zawsze. Tkwiła po środku i nie była w stanie tego zmienić. Zbyt wiele do niego czuła i zarazem za bardzo pamiętała. Do tego jeszcze propozycja wyjazdu. Staż w jakimkolwiek znanym piśmie był nieosiągalnym marzeniem, a tu nagle okazało się, że miała szansę szkolić się w samym Vouge. Bardzo chciała skorzystać. To przecież spełnienie jej marzeń, ale… on. On, od którego wciąż uciekała i nie potrafiła przestać do niego wracać. Wyjazd mógł na zawsze przekreślić szanse na jakąkolwiek ich wspólną przyszłość. Pozostanie w kraju równało się z niewykorzystaniem szansy jednej na milion. Czuła się zupełnie skołowana. Zdeptała niedopałek i odpaliła następnego papierosa. Nie pamiętała kiedy ostatnio coś jadła. Zakręciło jej się w głowie. Za dużo nikotyny. Obraz na chwilkę stał się niewyraźny, jednak coraz mocniej wciągała dym do płuc, póki jej palców nie poparzyła żarząca się końcówka. Głowiła się nad decyzją od dnia, w którym dowiedziała się o spadku. Rozważała wszystkie za i przeciw, możliwości i ich skutki. Jednak, jakiej decyzji by nie podjęła, wydawała się jej zła. Ostatniej nocy dała się ponieść emocjom. Złamała daną sobie obietnicę. Bo nie chciała, by ich chwile zaczynały się i kończyły seksem. Chciała czegoś więcej, paradoksalnie bojąc się tego. W tej samej chwili, w której deptała niedopałek, wstając z ławki, znalazła odpowiedź. Już widziała.
Nikt nie obiecał, że będzie łatwo.
*

Ponowne przekroczenie progu jej pokoju wymagało od niego wielkiego samozaparcia. Długo krążył po korytarzu, nim był gotów, by znów stanąć z nią twarzą w twarz. Potrzebował czasu na to, by uspokoić rozbiegane myśli i ukoić nerwy. Nie mógł sobie pozwolić na roztrzęsienie. Choć miał na to kilka dni i wydawało mu się, że był zupełnie spokojny, to jednak całe to opanowanie pozostało w mieszaniu. Do szpitala przybył niczym kłębek nerwów. Nie mógł zachować się nierozważnie albo powiedzieć czegoś, czego mógłby żałować, czy też co byłoby niestosowne. Mimo żalu nie zamierzał jej krzywdzić. Zdawał sobie sprawę, że sama świadomość była dla niej olbrzymim ciężarem. Poza wyjaśnieniem pewnych spraw, nie zamierzał obarczać jej poczuciem winy. Wystarczyło mu własne. Postanowił przecież, że jej nie opuści, że jej pomoże, że będzie, ale nie spodziewał się, że spełnienie tego przyrzeczenia będzie go tyle kosztowało. Setki razy tworzył w głowie obraz ich powtórnego spotkania. Szacował własne reakcje i jej zachowania. Jednak był pewien, że żaden z tych scenariuszy się nie spełni. Życie pisze własne. Brutalnie przekonał się, jak ulotne są plany i jak nietrwały porządek. Gustav był pewien, że kochał Caroline. Kochał ją, spijając z jej ust każde kłamstwo. Kochał ją, gdy odnalazł ją prawie martwą w mieszkaniu. Kochał, gdy spędzał dni i noce przed jej salą. Kochał, gdy trzymał ją za rękę. Kochał ją i teraz. Jednak równie mocno ją nienawidził. Nienawidził tej drugiej, która nią zawładnęła, która odebrała mu jego Myszkę. Od samego początku wiedział, że jej nie opuści. Był pewien, że zostanie, jednak nie miał zielonego pojęcia, ile będzie musiał poświęcić siebie, by tego dokonać i czy będzie w stanie żyć ze świadomością przeszłych zdarzeń. Nie chciał nawet o tym myśleć, ale bał się. Bardzo bał się wszystkiego, co było i zdarzyć się miało. Bo o tyle, o ile jego życie wcześniej było zupełnie uporządkowane, tak teraz tkwił w zupełnym bałaganie. Musiał w końcu ten bałagan posprzątać. Wziął do reki kwiatka, który dotąd leżał na plastikowym siedzisku krzesła, po czym odetchnął głęboko, nim położył dłoń na klamce. Za wszelką cenę próbował nie okazywać emocji, jednak tym razem zdawało mu się to niewykonalne. Cały drżał, bardzo nie chciał, żeby to dostrzegła. Caroline leżała w bezruchu, ginąc w białej pościeli. Nie odwróciła wzroku, gdy wszedł. Nieustannie wpatrywała się w nieokreślony punkt. Musiał bardzo się starać, by nie stchórzyć i nie wybiec z pomieszczenia. Powoli zbliżył się do łóżka. Wtedy go spostrzegła. Jej szare oczy zdały się być jeszcze większe niż w rzeczywistości i malował się w nich lęk. Bez słowa pokazał jej kwiatka i włożył go do wazonu, stojącego na nocnym stoliku. Przystawił do jej łóżka krzesło i usiadł. Pochylił się nieco, opierając na kolanach ugięte w łokciach ręce i wsparł na nich głowę. Patrzył na nią, nie mając pojęcia co powiedzieć. Zebrał w sobie niezliczoną ilość słów, które chciałby wyrzec, ale w żaden sposób nie potrafił tego zrobić. Dziewczyna obudziła się już kilka dni temu, jednak on odkąd wyszedł z jej sali, nie potrafił do niej wrócić, aż do tej chwili.- Powiedz coś – szepnęła ledwo słyszalnie. Jednak on wciąż milczał świdrując ją skupionym spojrzeniem – Nie liczyłam na to, że przyjdziesz. Myślałam, że… nie chcesz mnie już widzieć, że mnie nienawidzisz. Nie chciałam byś na to patrzył… - objęła wzrokiem, swoje nakryte kołdrą ciało. Speszyła się, chowając zabandażowaną rękę pod przykrycie. – Dlatego bardzo żałowałam, że mnie odratowali.- Masz rację. Nienawidzę cię – rzekł zachrypniętym głosem. Broda blondynki niebezpiecznie zadrżała. Odwróciła wzrok. – Jednak za bardzo cię kocham, by móc znienawidzić cię do tego stopnia, by odejść.- Ja nie wiem, co powiedzieć… - jęknęła cicho, wtulając policzek w poduszkę. Obraz Gustava przesłoniła mgła.
- Najlepiej nic nie mów. Ja powiem – niezgrabnie potarła oczy wierzchem dłoni, lokując w nim swoje spojrzenie. Jego było nieprzeniknione, wręcz chłodne. Sprawiał wrażenie niezłomnego, potężnego, czego dotąd u niego nie znała. Gustav zawsze dawał jej poczucie bezpieczeństwa, jednak jego siła mieszała się z troską, a teraz… był bardzo, bardzo daleko. Chłopak, którego żegnała, gdy wyjeżdżał, nie powrócił z podróży. Miała przed sobą zupełnie innego człowieka. Tylko i wyłącznie ze swojej winy. Sprawiał wrażenie obojętnego i niedostępnego, jego silne ramiona, które nieustannie chroniły ją przed światem, teraz wydawały jej się straszne. Był bardzo zmęczony, jednak trzymał się sztywno. Nawet, jeśli targały nim jakieś emocje, nie dał tego po sobie poznać. Zamknął się w sobie. – Próbując odebrać sobie życie, prawie odebrałaś je mnie, wiesz? – zaczął cicho, acz stanowczo. - Upłynęło tak wiele dni, a ja wciąż nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. Stworzyłaś utopię, nieprawdziwy świat na podstawach kłamstw i odegrałaś w nim spektakl pozorów. Karmiłaś mnie fałszem, zapewniałaś o miłości, a tak naprawdę marzyłaś tylko o pełnej strzykawce. Było tak? – nie czekał na odpowiedź. – Nieustannie o tym myślę, analizuję i wciąż nie wiem. Co zrobiłem nie tak, Caroline? Czego nie widziałem? Co przeoczyłem? – spytał z nieukrywanym żalem, który niechcący wkradł się w jego ton. Nie mogąc znieść bezczynności, gwałtownie wstał, zaczynając krążyć po pokoju. Mocno zaciskał dłonie w pięści, na tyle mocno, by bielały mu knykcie. Caroline śledziła go smutnym wzrokiem, ignorując łzy płynące po jej porcelanowych policzkach. Nie mogła znieść tego, że jej największe obawy właśnie osiągały swe spełnienie. Odkąd związała się z Gustawem, świadoma swego uzależniania, pragnęła uczynić wszystko, by uchronić go przed jego skutkami. Stało się wręcz odwrotnie. To jego skrzywdziła najbardziej. – Nie umiem wyobrazić sobie, co będzie dalej. Nie wiem, czy nasz związek to przetrwa. Nie wiem, czy będę umiał przejść do normalności i czy ty zechcesz do niej wrócić…
- Chcę się leczyć – rzekła z trudem. Pragnęła by jej ton był stanowczy, siły wystarczyło jej jedynie na szept. Gustav zatrzymał się i powoli odwrócił w jej stronę. Wzrok blondyna napotkał szare sarnie oczy Caroline. Mimo woli nogi poniosły go aż do jej łóżka, przysiadł na nim, wciąż się w nią wpatrując. Jakby zlękniona mocniej wcisnęła się w poduszki, chowając się głębiej pod kołdrę. Jego dłoń powędrowała ku wypukłości na przykryciu, tak gdzie znajdowało się jej ciało. Zamarła, gdy dłoń Gustava przebiegła wzdłuż jej talii, bioder i nóg. Chłopak zgarnął palcami poszewkę, mocno wpatrując się w swoją pięść. Zupełnie nie wiedział, co myśleć.
- Caroline… - jego ton nie był już tak stanowczy i stracił wiele ze swej siły, jednak wciąż przebrzmiewał w nim smutek. Udręczona, wpatrywała się w Gustava, jakby w ten sposób mogła znaleźć odpowiedzi. – Chcę, byś wiedziała, że zrobię wszystko, by uratować ciebie i nas. Jednak musisz być pewna… musisz być pewna, że tego chcesz. Pomyśl, dobrze? Wrócę do ciebie jutro – rozluźnił dłoń, delikatnie wygładzając zmięty materiał. Powziął całą swoją siłę, by spojrzeć na nią i nie przestraszyć jej swoją miną. Skinął nieznacznie i powoli ruszył do wyjścia.
- Kocham cię, Gustav – usłyszał za sobą, zamykając drzwi. Serce załomotało mu w piersi, żołądek zawinął się w supełek. Ostatkiem sił spojrzał w okno do sali blondynki, szepcząc; ja ciebie bardziej.
*

Powoli upiła kolejny łyk zimnego soku, uśmiechając się błogo. Klimatyzacja i chłodny napój to wszystko, co było jej w tej chwili potrzebne do szczęścia. Od wczesnego ranka zajmowała się dokumentami. Porządkowała wszystkie, z którymi już się zapoznała oraz te, do których musiała zajrzeć. Bez Fitznera byłyby dla niej czystą abstrakcją. Z jego pomocą powoli zaznajamiała się ze strukturą firmy. Niebawem musiała się tam udać, ale chciała być zupełnie przygotowana na to, co tam zastanie. W końcu wypadałoby, żeby jako prezes pojawiła się na zebraniu zarządu. Wcale nie uśmiechało się jej to. Sophie dopiero, co opanowała uiszczanie comiesięcznych płatności, a co dopiero, gdy miała kierować tak olbrzymia instytucją. Dziękowała losowi, że prawnik obiecał się nią tam zaopiekować i wprowadzić we wszystko. W innym razie nie dałaby rady. Bo jak ona, zwykła kura domowa, mogła stanąć na czele jednego z potężniejszych niemieckich przedsiębiorstw? Na samą myśl bolała ją głowa. Opróżniwszy szklankę, odstawiła ją na stolik. Uśmiechnęła się, spoglądając na Shiea, głaszczącego brzuch Julie, która drzemała, opierając głowę na jego ramieniu.
- Rozmawiałam z Fitznerem o sprzedaży domu – zaczęła ściszonym głosem. - Powiedział, że za około miesiąc zajmie się sprawą. Dopiero, kiedy w świetle prawa staniesz się właścicielem domu. Wszystkie te procesy spadkowe wciąż trwają.
- Dziękuję. Chciałbym po powrocie móc zacząć w pełni na nowo.
- Dziś porozmawiam z dziewczynami – uśmiechnęła się nieznacznie.
- Chciałbym mieć to za sobą – odparł, wzdychając ciężko.
- One wcale nie są takie złe – Sophie uśmiechnęła się pokrzepiająco. – Kiedy opowiedziałam im wszystko, bardzo się przejęły i niechętnie zaakceptowały Hannah w naszym życiu. Myślę, że kiedy dowiedzą się o tym, że mają brata i dlaczego dopiero teraz, przyjmą cię tym goręcej. Scarlett zawsze pragnęła mieć starszego brata. Liv zawsze broniła jej dzielnie, jednak marzyła o braciszku. Teraz widzisz jest odwrotnie, to Scarlett prowadzi za sobą Liv. I wreszcie ich marzenie się spełniło.
- Opowiedz mi – poprosił, spoglądając wprost na mamę. Julie mruknęła coś niezrozumiałego i mocniej wtuliła się w Shiea. Oboje się uśmiechnęli.
- Twoje siostry są zupełnymi przeciwieństwami, choć żyć bez siebie nie mogą. Mówiłam ci, urodziły się jednego dnia, rok po roku. Scarlett za chwilę kończy osiemnaście lat, Liv dziewiętnaście.
- A kiedy?
- Dwudziestego szóstego. Taka byłam zabiegana, że nawet nie pomyślałam o przyjęciu dla niej. Muszę się tym zająć, a przede wszystkim zainteresować się tym, co dzieje się w domu. Ostatnio jestem tam gościem. Choć myślę, że radzą sobie świetnie. Widzisz, Scarlett jest wziętą kucharką, a Liv przeciwnie. Ona dwa razy woli pozmywać, niż ugotować obiad. To chyba tak się właśnie u nich rozłożyło. Scarlett działa twórczo, a Liv bardziej praktycznie. Choć zdjęcia robi niesamowite. Obie od małego były pewne tego, co chcą robić w przyszłości. Dokładnie pamiętam, jak na dziesiąte urodziny Liv dostała pierwszy aparat, a Scarlett na swoje dziewiąte, mikrofon. Nigdy ich nie wspierałam. Zawsze próbowałam im wybić z głowy marzenia. A one na przekór bardziej w nie wierzyły. Twój tata o nie walczył. Tak naprawdę bardzo mało o nich wiem. I to mnie boli – podniosła wzrok na syna, uśmiechając się smutno. – Nie znam swoich dzieci.
- Ja też wiedziałem, kim chcę być. Marzyłem, by zostać policjantem i pilnować kierowców, żeby już żadne dziecko nie straciło rodziców w wypadku samochodowym… - spojrzał krótko na Soph, która nagle posmutniała. – Poznamy się mamo – zapewnił ją weselej. – Wszyscy sześcioro – twarz Shiea rozjaśnił promienny uśmiech. Czule przygarnął do siebie ukochaną, całując Jul w czubek głowy. Do saloniku weszła gosposia. Sophie spojrzała na nią pytająco.
- Przybył pan Fitzner – odparła.
- Poproś go – kobieta niechętnie podniosła się z wygodnej sofy i udała w kierunku drzwi. Jakież było jej zaskoczenie, gdy w drzwiach zastała nie tego mężczyznę, którego się spodziewała.
*

Powieki zakończone kotarą gęstych rzęs uniosły się, ukazując soczyście niebieskie tęczówki. Zamrugała raz i drugi, ogarniając leniwym spojrzeniem pokój. Poranne słońce wkradało się do środka przez nie do końca zaciągnięte zasłony. Ostre promienie przecinały półmrok, tworząc w pomieszczeniu lekko pomarańczową poświatę. Zamrugała znów, odpędzając resztki snu, zalegające na jej powiekach. Scarlett potarła czule policzkiem o nagi tors Toma, biorąc przy tym głęboki oddech. Przyjemna woń jego skóry podrażniła jej nozdrza. Otulona jego ramieniem chciała zasnąć znów, jednak wzburzone emocje nie dawały jej spać. Była zbyt szczęśliwa, by tracić czas na sen. Niekiedy zastanawiała się, dlaczego ten, który mógł mieć każdą, wybrał właśnie ją. Czasem zastanawiała się nad tym, czy Tom był właśnie tym. Może i była naiwna, może nie znała życia, ale nabierała coraz większej pewności, że z nim chciałaby spędzić życie. Nie raz słyszała od niego, że czuł to samo, po raz pierwszy, jednak wciąż dręczyła ją przykra niepewność, że jego uczucia ulegną zmianie. Budząc się tego ranka miała w sobie błogi spokój, nie dręczyły ją żadne wątpliwości, zawładnęła nią pewność. Jeśli nie Tom to żaden inny. Czuła, że on myślał tak samo. Niespodziewanie poczuła jak jego wargi muskają czubek jej głowy. Uśmiechając się, przekręciła po części na brzuch, przywierając do jego boku. Oparła głowę na klatce piersiowej chłopaka, zaglądając w jego mlecznoczekoladowe tęczówki. Wciąż obejmował brunetkę ramieniem, czule muskając opuszkami palców jej plecy.
- Nigdy nie było tak dobrze, tak po prostu – odparł lekko zachrypniętym głosem.
- Bo z tobą – uśmiechnęła się, całując pierś chłopaka.
- Pomyślałem sobie…- urwał niezręcznie.
- Co takiego?
- Nie chciałbym, byś kiedykolwiek żałowała, że byłaś właśnie ze mną.
- Nie mam najmniejszego zamiaru żałować, że z tobą byłam, bo nie planuję być z nikim innym – na te słowa wargi Toma rozciągnęły się w pełnym ciepła uśmiechu. Mocniej przyciągnął do siebie brunetkę, sprawiając, że prawie cała znajdowała się na nim. Wygodnie oparła głowę na ręce złożonej na jego torsie. Na jej twarzy gościł delikatny uśmiech, a bystre oczy wpatrywały się w niego. Policzki wciąż miała zaróżowione.
- Zachwycasz mnie – odrzekł niespodziewanie, kiedy kilka długich chwil wpatrywał się w niewinną, jakby rozespaną buzię Scarlett. Uśmiechnęła się, spoglądając na niego odrobinę speszona tak nagłą szczerością. – Po świecie stąpa dużo pięknych kobiet, wiele z nich olśniewa swą urodą, ale dla mnie jesteś doskonała. Pamiętaj o tym zawsze. Nie było przed tobą ani nigdy nie będzie po tobie lepszej kobiety dla mnie. Przed nami jeszcze długa droga zanim… po prostu wiem, że to z tobą chcę spędzić życie. Głęboko liczę, że nie będę musiał długo walczyć o to, byś myślała tak samo – uśmiechnął się nonszalancko, sprawiając, że serce Scarlett zabiło mocniej. – Kocham cię, Maleńka.
- Tom.. – szepnęła, podrywając się jakby odrobinę nerwowo. Objęła go czule, muskając dłońmi skronie chłopaka. Otuliła swoimi jego wargi, darząc go subtelnym pocałunkiem. – Masz mnie – wyszeptała znów. – Całą – brunetka oparła swoje na czole Toma, spoglądając mu w oczy. Uśmiechnął się. – I ja ciebie też. Chyba nigdy mi się to nie znudzi.
- Kochanie mnie? – zapytał zabawnie.
- Nie, powtarzanie ci tego. Chociaż kochanie ciebie chyba też nie – odparła zabawnie, a Tom zaśmiał się cicho, zamykając Scarlett w swoich objęciach. Dopiero, gdy mocno przywarła do jego ciała, przypomniało się jej, że była zupełnie naga. Mimowolnie spojrzała na swoje piersi, które falując pod wpływem przyspieszonego oddechu, napierały na tors Toma. Spostrzegł to, uśmiechając się zawadiacko. Spojrzał na nie, a jego uśmiech się pogłębił. Zamyślił się, a Scarlett nie miała zielonego pojęcia, o czym mógł myśleć, wpatrując się w jej biust.. Jego twarz stała się nieodgadniona. Poczuła się nieco skrępowana Wiedziała jedynie, że sama się czerwieni. Po chwili doszła do wniosku, że niewiedza w tym wypadku była wygodniejsza. Uchroniła ją przed kolejnym spąsowieniem. Zaczęła się wiercić, mocno ocierając się o niego. W oczach Toma momentalnie rozbłysły te ognie, a na ustach pojawił się szelmowski uśmiech. Scarlett doskonale zdając sobie sprawę ze skutków swoich poczynań, sprytnie zaczekała, aż Tom zechce przejść do konkretów, po czym zwinne wysmyknęła się z jego objęć, porywając poduszkę, którą – choć bezskutecznie – usiłowała się zasłonić. Zbity z pantałyku dumał przez moment nad przebiegiem sytuacji, poczym mrużąc oczy, przeszył ją spojrzeniem.
- Eeeeej! Ja się tak nie bawię! – rzucił pełnym pretensji tonem, na co brunetka odpowiedziała mu triumfalnym uśmiechem. Zgrabnie wycofała się do drzwi i kiedy za nimi zniknęła,  do pokoju wleciała jedynie puchowa poduszka, lądując, gdzieś w połowie zamierzonej przez brunetkę drogi. Po dogłębnej analizie faktów, Tom plącząc się w pościeli, wystrzelił z łóżka jak z procy, porywając po drodze z podłogi swoje bokserki. Kiedy ledwo, co uszedł z życiem, mało co nie zabijając się o framugę drzwi, gdy w biegu zakładał na siebie bokserki, pognał za brunetką, która zupełnie przypadkiem zostawiła za sobą otwarte drzwi łazienki. On za to zamknął je bardzo dokładnie.
*

Sophie zastała zupełna cisza. Dom zdawał się spać, choć dochodziło południe. Bardzo ucichł, odkąd nie było Nico. Liczyła, że kiedy zjawi się w nim Shie, odżyje na nowo. Westchnęła, zdejmując wysokie szpilki. Odetchnęła z ulgą, czując pod stopami chłodne panele. Powoli wspięła się schodami na piętro. Słysząc radosny śmiech Scarlett rozbrzmiewający w jej pokoju, weszła najpierw do Liv. Okna były zasłonięte, jej prowizoryczna ciemna również. Znak, że była w domu. Spoglądając w jej stronę, oparła się o framugę. Zawsze, kiedy musiała coś przemyśleć, wywoływała zdjęcia.
- Kochanie, zejdź na dół, chciałabym z wami porozmawiać – poprosiła łagodnie.
- Dobrze mamo – usłyszawszy odpowiedź, Sophie wycofała się, zamykając za sobą drzwi. Odwróciła się i stanęła przed drzwiami pokoju drugiej córki. Doszła do wniosku, że nadszedł czas, by zaczęła pukać. Zwłaszcza, gdy był u niej Tom. Myśl o tym, jak dorosłe są jej dzieci, jakoś dziwnie nie mogła zakorzenić się w jej głowie. To wciąż było nieprawdopodobne. Zatem zapukała i słysząc; proszę, uchyliła drzwi. Scarlett wiązała jeszcze wilgotne włosy w wysoki kucyk, a Tom przyglądając się z uwielbieniem wymalowanym na twarzy, siedział na łóżku po turecku. Był bez koszulki. Chyba powinno ją to zgorszyć, jednak nawet jej to teraz do głowy nie przyszło, może w innych okolicznościach powiązałaby fakty, ale teraz nie miała na to czasu. Tom spostrzegłszy ją, natychmiast odnalazł swój t-shirt i ubierając go, grzecznie się przywitał. Sophie odpowiedziała, lokując spojrzenie w córce, która – o dziwo – szczerze się do niej uśmiechnęła.
- Co jest, mamo? – zapytała wesoło, wykańczając fryzurę, poprzez układanie krótkich kosmyków wokół twarzy. Scarlett cała promieniała.  
- Chciałam z wami pogadać, zejdźcie, proszę. Tom – zwróciła się do chłopaka – jeśli ci się nie spieszy, nie mam nic przeciwko, byś nam towarzyszył. – Uśmiechnęła się na odchodne, zamykając za sobą drzwi. Scarlett podeszła do chłopaka, który zdążył już podejść do drzwi i stanąwszy na palcach, musnęła jego wargi swoimi.
- Mama cię lubi, a to do niej niepodobne. Ona nigdy nie pochwalała tego, co robiłam, więc chyba możesz być zadowolony. Masz chody u teściowej – nim ruszyła przodem, puściła mu oczko i uśmiechnęła się szeroko. Wychodząc odwrócił się, obrzucając wzrokiem pokój. Zatrzymał go dłużej na łóżku. Na prześcieradle dostrzegł kilka kropel krwi. Krwi, która tej nocy stała się dla niego niewypowiedzianą obietnicą. A ‘teściowa’ nie brzmiało wcale tak groźnie. Uśmiechnął się i przyspieszywszy, zrównał się z brunetką, splatając ich dłonie.


Celowo usiadła naprzeciw córek, chcąc cały czas na nie spoglądać. Uśmiechnęła się mając nadzieję, że rozładuje napięcie, które niechcący zbudowała. Obie spoglądały na nią pytająco. Dłonie Toma i Scarlett leżały splecione na stole. Powoli przyzwyczajała się do jego obecności. Naprawdę cieszyła się, że jej córka miała kogoś, kto tak o nią dbał. 
- Chciałam z wami wyjaśnić pewne rzeczy. Nie powiem, żeby było mi łatwo, dlatego zacznę od tych łatwiejszych. Dziś Fitzner pytał mnie, jakie są nasze odniesienia do woli mamy. Scarlett? 
- Nie wydaje mi się, żebym na razie chciała się budować. W moim wypadku Hannah raczej nie trafiła. Co innego, gdybyśmy byli już małżeństwem i mieli piątkę dzieci - to ostatnie wyraźnie spodobało się Tomowi, uśmiechnął się ukradkiem. Jednak nie umknęło to uwadze Sophie. 
- Jadę do Francji - nie chcąc dłużej dusić w sobie tej informacji, Liv odparła po krótkiej chwili ciszy, skupiając na sobie uwagę pozostałej trójki. - Postanowiłam spróbować. Druga taka szansa może mi się nie trafić - udawała, że nie widzi pytającego spojrzenia Scarlett. - Musisz mamo pogadać z tym prawnikiem, jak to ma wyglądać - jej entuzjazm był prawie wiarygodny.
- Dobrze, kochanie - Sophie, również nieco oszołomiona posłała jej krótki uśmiech. - Załatwię to. A teraz... muszę to wreszcie powiedzieć - jęknęła żałośnie, lokując wzrok w swoich dłoniach. Było jej bardzo ciężko - pamiętacie, kiedy opowiadałam wam o sobie i Nico? - Córki potwierdziły skinieniem głowy, ale ona nie czekając na odpowiedź, kontynuowała. - Nie wyjawiłam wam całej prawdy. Powiedziałam wam, że kiedy udało mi się uciec z domu, poczęła się Liv - Sophie zdawała się być skrępowana poruszaniem tak osobistych tematów w obecności Toma, jednak twardo ciągnęła dalej. Kątem oka zerknęła w jego stronę. Słuchał uważnie. - To nie jest do końca prawda - dziewczyny spojrzały na siebie pytająco, a potem znów na matkę. - Wówczas począł się Shie - odparła nieco niepewnie.

- Że kto? - wypaliła Scarlett. 
- Wasz brat.
- Jaki brat? - Liv zupełnie zbita z tropu, nerwowo poruszyła się na krześle. - Mamo? - ponagliła po krótkiej chwili ciszy. Kobieta zbierała w sobie siły, by odkryć przed córkami ostatni element układanki. Bała się swoich reakcji, wciąż była zbyt mało odporna na te wspomnienia.

- Wasz brat - powtórzyła cierpliwie. - Tak, jak mówiłam kilka tygodni przed rozwiązaniem, rodzice dowiedzieli się o ciąży. Nie obyło się bez krzyków, obelg i pretensji. To, co wówczas usłyszałam... Tego nie życzę nawet wrogowi. Wszystko po tym ucichło. Znów trafiłam pod klucz. Rodziłam w domu z akuszerką. Potem... - Gwałtownie wciągnęła powietrze nosem, chcąc opanować wybuch. Jej głos zadrżał. - Potem usłyszałam, jak płakał. Powiedziała mi, że to chłopiec i za chwilę już trzymałam go w ramionach. To była najpiękniejsza chwila, jakiej doświadczyłam w ciągu tych czterdziestu tygodni. Trzymałam w ramionach namacalny owoc naszej miłości. Niania była przy mnie. Pochwaliła mnie, ucałowała. Chyba wtedy nie myślałam o tym, co będzie dalej. Bez większych oporów oddałam mojego chłopca, by go wykąpano i ubrano. Nie miałam pojęcia, że trzymałam go w objęciach po raz ostatni - nie wytrzymała, głośny spazm pełen goryczy poniósł się po pokoju. Sophie zasłoniła usta ręką, jednak to na nic się zdało, gdy wstrząsał nią szloch. Scarlett mocno ścisnęła dłoń Toma, wpatrując się w matkę. Była zbyt zszokowana, by zareagować. Nawet Liv, która zawsze wspierała mamę, nie ruszyła się z miejsca. Sophie starała się oddychać głęboko, powoli opanowując swój wybuch. - Przepraszam. Nie myślałam, że tak zareaguję. Odkąd oddałam go położnej, już go więcej nie widziałam. Byłam w domu jeszcze cztery dni, bym doszła do siebie. Tyle razy słyszałam jak płakał, a oni po prostu nie pozwalali mi go ukołysać... - Łzy wciąż płynęły po jej policzkach, a gdy uniosła wzrok, zobaczyła, że z oczu Scarlett również płyną strużki łez. Poruszyło ją to. Od bardzo, bardzo dawna nie widziała, by jej młodsza córka płakała. Mocno ściskała dłoń Toma, patrząc matce prosto w oczy. Liv wpatrywała się w nią z przejęciem. Była jakby nieobecna. Bardzo zastanawiało ją to, jak przyjmą wieść o bracie. Póki co nie zaobserwowała zbyt wiele. - Po tych czterech dniach, niania oznajmiła mi, że mam się spakować i kierowca odwiezie mnie do Nico. Miałam z nim żyć, skoro tak bardzo tego chciałam i zapomnieć, że kiedyś byłam Durand. O synu też miałam zapomnieć. Rodzice nawet nie pofatygowali się, żeby przekazać mi to osobiście. Życie z Nico było spełnieniem moich marzeń, jednak brzemię wspomnień uniemożliwiało nam pełną radość. Niedługo po tym wzięliśmy ślub. Nigdy nie powiedzieliśmy wam o naszym chłopcu, bo szanse na odzyskanie Shiea były bliskie zeru. Żaden sąd, żadne prawo nie mogło nam pomóc w obliczu możliwości jakie miał ojciec. Próbowaliśmy, ale wszystkie starania szły na nic... Wtedy zdecydowaliśmy się na drugie dziecko, by skupić uwagę na żywej istotce, a nie wspomnieniu. Długie lata minęły zanim tak naprawdę pogodziliśmy się z tym, choć obie byłyście już na świecie... To wszystko jest takie trudne... Mówię wam o tym dziś, bo... Shie przyleciał ze Stanów na pogrzeb Hannah. Wtedy spotkałam go po raz pierwszy. Kruszynka, która ważyła ledwo ponad trzy kilogramy, dziś jest dorosłym mężczyzną, ba. Niedługo sam będzie ojcem - uśmiechnęła się na myśl o wnuku. Choć nie miała pewności, czy przekazała córkom wszystko co chciała, bo nadmiar emocji mącił jej myśli, poczuła ulgę. Wielki ciężar spadł jej z serca. Dokładnie przyjrzała się uparcie milczącym i równie mocno wpatrującym się w nią dziewczynom. Tom, jakby z oczekiwaniem, przyglądał się Scarlett. Widać, że wieść ta porządnie zmąciła im myśli. Postanowiła dokończyć. Wzięła głęboki oddech. - Shie mieszka w domu Hannah, w zasadzie to teraz jego dom, bo zapisała mu go w testamencie. Nie powiedziałam wam o nim wcześniej, bo potrzebowałam troszkę czasu, by oswoić się z myślą, że znów go mam, że odzyskałam swojego synka. Ja wiem, że to dla was dużo, że wciąż zaskakuję was jakimiś rewelacjami, ale dla mnie to też jest trudne... - Urwała troszkę koślawo, wciąż czekając na jakąś reakcję. Po kilku kolejnych chwilach nie wytrzymała. - Na litość Boską! Powiedzcie coś... - Głos Sophie drżał już na dobre, zupełnie straciła nad nim panowanie, ale zupełnie się tym teraz nie przejmowała. Jej spojrzenie przemykało między jedną, a drugą, chcąc odnaleźć choćby cień czegokolwiek. Scarlett pierwsza ocknęła się z zamyślenia. Była zupełnie skołowana. W ciągu ostatnich miesięcy zmieniło się więcej niż przez całe jej życie. 
- Mam brata - szepnęła bardziej do siebie niż do mamy. Zwilżyła końcówką języka wyschnięte wargi, po czym zagryzła je. Dumała tak jeszcze krótką chwilę, analizując fakty i starając się opanować rozbiegane myśli. - Mam brata - powtórzyła, jakby chcąc upewnić się, że dobrze zrozumiała słowa mamy. W żaden sposób nie mogło to do niej dotrzeć. Dopiero wtedy nieoczekiwanie zarówno dla siebie, jak i dla Soph, wstała z miejsca i obszedłszy stół, stanęła przed nią. Kobieta nie wiedząc, co brunetka miała na myśli, poderwała się z krzesła, spoglądając na nią badawczo. Wówczas Scarlett mocno się do niej przytuliła. Po prostu ufnie skryła się w ramionach matki. Tak, jak nie robiła tego od lat. Tak, jak córki tulą się do matek. Sophie mając w ramionach brunetkę wybuchła po raz kolejny płaczem. Nie wiedziała, czy to dlatego, że nagromadzone emocje znów przebrały miarę, czy też dlatego, że wreszcie miała przy sobie Scarlett. Przytuliła policzek do głowy dziewczyny, odruchowo kołysząc ją w ramionach. Nawet nie spostrzegła, kiedy Liv dołączyła do nich, mocno przytulając obie. Tom oszołomiony jeszcze wyznaniem Sophie, przyglądał się zaistniałej scenie, uśmiechając się delikatnie. To, co działo się w ich rodzinie szokowało jego, więc wolał sobie nie wyobrażać, jak bardzo poruszone były dziewczyny. Doskonale wiedział, że coraz ciężej przychodziło Scarlett nieustannie walczyć z matką. Uznał to za pierwszy krok ku pojednaniu. Po cichutku wstał i niezauważenie opuścił pokój, zabrał od Scarlett dokumenty i kluczyki od auta i nim wyszedł, jeszcze raz zerknął do jadalnego. Wciąż trwały przytulone. A on będzie miał szwagra.

*

Gorące promienie słoneczne muskały skórę brunetki, grzejąc przyjemnie. Mocniej nasunęła okulary na nos, wygodnie układając się na leżaku. Odetchnęła, czując się zupełnie dobrze. Nie musiała otwierać oczu, by wiedzieć, że Liv reaguje podobnie na tą chwilę relaksu. Miała ochotę odpłynąć i niebyt chwilkę. Nawał zdarzeń i idące z tym emocje, nie pozwalały jej się wyciszyć. Koncert urodzinowy, jej własne urodziny, o których wszyscy zdawali się zapomnieć, pojawienie się brata, cały ten spadek i teraz jeszcze Liv. Oczywiście nie mogła zapomnieć o sobie i Tomie, choć akurat to szło ku dobremu. Odetchnęła znów. Lato zaczęło się już dawno, a ona dotąd nie wpadła na to, by wykorzystać ogródek do jakichś pożytecznych celów, na przykład do opalania. Korciło ją, żeby od serca pogadać z siostrą, ale nie miała ku temu dogodnej okazji. Ta była idealna. Zwłaszcza teraz, gdy tak wiele działo się w ich życiu, powinny ze sobą rozmawiać. A one wciąż się mijały.
- Jesteś pewna tej Francji? - Spytała wreszcie, zsuwając z nosa okulary. Liv nawet się nie poruszyła, choć Scarlett dostrzegła, że cała zesztywniała. 
- Jestem - odparła po chwili namysłu. 
- A Georg?
- Co, Georg? - Zapytała zdziwiona, posyłając siostrze spojrzenie spod ciemnych okularów, po czym niby zupełnie obojętnie z powrotem opadła na leżak. 
- Nie udawaj głupiej, Liv. Doskonale wiesz o co mi chodzi, a ja zdaję sobie sprawę, dlaczego nie chcesz z nim być i wciąż od niego uciekasz. 
- Wcale nie uciekam - powiedziała twardo.
- Uciekasz, bo za bardzo go kochasz, żeby odejść, ale zbyt mocno się boisz, żeby z nim zostać. 
- Ja po prostu jadę na staż! To chyba nie jest zbrodnia, prawda? - Rzuciła z sarkazmem. Scarlett pokręciła głową. 
- Ja nie twierdzę, że to jest zbrodnia. Uważam, że chcesz uciec, ale w ten sposób nie znajdziesz odpowiedzi. Ciebie to wciąż będzie męczyć, a on uschnie z tęsknoty. Georg świata poza tobą nie widzi. Gdyby mógł, sięgnąłby dla ciebie gwiazdkę z nieba. Zrobiłby wszystko, byś tylko była szczęśliwa. Georg nie jest Paulem. On cię nie skrzywdzi - zrobiła krótką pauzę, spoglądając na siostrę. Nawet się nie poruszyła. Jedynym, co zdradzało targające nią emocje, były zaciśnięte w pięści dłonie. Scarlett znów wygodnie opadła na swoje legowisko. - Masz prawo się bać - dodała łagodnie. - Masz prawo nie być pewną tego, co do niego czujesz, czy chcesz z nim być albo, co on czuje do ciebie. Tylko, że ty to wszystko doskonale wiesz. Pomimo pewności, wciąż się boisz. Ja tego nie neguję, bo wiem, że jeśli ty potrzebujesz czasu, on ci go da, ale nie przestań go zwodzić. Bo jeśli wciąż będziesz tylko bywać, on może zapragnąć kogoś, kto zechce zostać. Jeśli naprawdę chcesz tej Francji, to jedź, ale określ się. Wracając co chwila, lądując z nim w łóżku i odchodząc znów, nic nie zdziałasz. Daj mu nadzieję albo zabij ją już teraz, by mógł uporządkować swoje życie, gdy cię nie będzie - siostra nie odpowiedziała. Po chwili, Scarlett poczuła, jak starsza siada obok niej. Miała ochotę się uśmiechnąć, jednak dla dobra sprawy nie zrobiła tego. Wiedziała, że trafiła w sedno. Otworzyła oczy, zakładając okulary na głowę jak opaskę. 
- Ja naprawdę chcę tego stażu - Liv szepnęła, wpatrując się w swoje dłonie. 
- Więc jedź.
- Ale ja nie wiem, czy jestem gotowa, by odejść albo zostać na stałe. 
- Kochasz go? - Liv zawahała się przez moment, wciąż nie patrząc Scarlett w oczy. Wciąż biła się z myślami. 
- Chyba - odparła po chwili. 
- Nie kocha się na pół, Liv. Albo kochasz albo nie. Tu nie ma szarości. 
- Bardzo długo nad tym myślałam i byłam przekonana, że podjęłam decyzję. A jednak wciąż nie wiem. 
- Czujesz się skrzywdzona i każdy związek może wydawać ci się skazany na jedno - Scarlett usiadła, przyciągając Liv do siebie. Siostra oparła głowę na jej ramieniu, wzdychając ciężko. Zadziwiające jak ten wieczny łobuz potrafił się bać. - Spróbuj pozwolić mu się kochać. Zobaczysz, jakie to piękne. Kiedyś powiedziałaś mi; taka miłość zdarza się raz. Teraz ja powtarzam to tobie. 
- Skąd wiesz, że to właśnie Georg jest tą moją połówką? - Spytała niepewnie. 
- Widzę to - brunetka uśmiechnęła się, składając na czole Liv soczystego buziaka. Poczuła, jak się uśmiechnęła. 



Meine kleine Liebe...
Ich werde immer bei dir. 
Vergiss nicht.

Immer ist jetzt.

*


Tekst oznacza:
Moja mała miłości.
Będę zawsze przy Tobie. 
Nie zapomnij. 

Zawsze jest teraz.
Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo