30 czerwca 2012

72. Czas pozwala zabliźnić się niektórym ranom tylko po to, by w jednej chwili otworzyły się na nowo, przynosząc ból.


13.miesiąc od rozstania; 2. listopada 2012r.


Przygładził palcami brodę i zaczął zapinać koszulę. Lena twierdziła, że zarost dodaje mu powagi. Czy tego teraz potrzebował? Powagi, stateczności, stabilizacji życiowej? Czy to było tym, czego pragnął mając dwadzieścia trzy lata? Bill, jakiś czas po wyjeździe Rainie, powiedział mu, że czuł się jak stary, strudzony życiem człowiek. Wtedy tego nie rozumiał; ani cierpienia brata po stracie ukochanej, bo Rainie przecież jakby dla niego umarła. Ani jego zmęczenia, ani niczego. Teraz znał to wszystko aż za dobrze. Przez ostatnio rok żył jak w żałobie, a uczucie znużenia towarzyszyło mu każdego ranka i każdego wieczora. Wybrał spokój. Zamknął się w domowym zaciszu. Schował się za Leną i Davidem, bo wydawało mu się, że dzięki nim odzyska spokój. Wysypiał się i prowadził względnie ustabilizowane życie. Pracował z zespołem nad płytą, ale teraz kariera wydawała mu się małym dodatkiem do życia, a nie życiem jak było przed laty. Dobrze jadł, bo mama albo Lena dbały o to, by czuł się jak pączek w maśle. Bill śmiał się z niego, że zaczynał wyglądać jak ten pączek. Generalnie mógł powiedzieć, że żył jak żonkoś pod trzydziestkę. Wszystko było planowe i odpowiednie. Lena nie opierała się, gdy proponował jakieś wspólne wypady czy wycieczki. Byli z Davidem w Zoo, odwiedzili co ładniejsze położone względnie niedaleko, chodzili do lasu i na długie spacery. David o roślinkach i robaczkach wiedział więcej od niego. Jego zadziwienie sięgnęło apogeum, gdy chłopiec przyniósł mu wielkiego chrząszcza, będąc z siebie dumnym, że znalazł takiego ładnego. A Tom wciąż się ich brzydził. Nie do końca wiedział, czym była jego relacja z Leną. Widywali się mniej więcej co tydzień, czasem co dwa przez kila dni. Wtedy wszystko było takie bezproblemowe i jakieś takie nienaturalnie dobre. Bo przecież David nie mógł być wiecznie grzeczny, a jego układy z Leną zupełnie bezkonfliktowe. Czuł się trochę, jak w rodzinie z jakiegoś obrazka. Podczas spotkań David zawsze bardzo się starał i robił wszystko, żeby tata był z niego dumny. A on przecież był dumny i bez tego. Chłopiec chodził teraz do przedszkola, więc przynosił coraz to nowe umiejętności, no i słownictwo niekoniecznie napawające dumą, ale Lena uznała, że należy to ignorować. Wtedy być może David przestanie, bo uzna, że to nic nadzwyczajnego. Tom kolorował z nim obrazki, rysował szlaczki i uczył go pisać literki. Lena twierdziła, że kiedy pomagała mu sama, to David nie miał takiego zapału. Trochę dziwnie mu było z tym byciem ‘niedzielnym tatusiem’, ale na razie nie mieli innej możliwości. Wspólne mieszkanie nie wchodziło w grę, bo przecież Lena miała swoje życie w Loitsche, a on nie był pewien, czy chciał pakować się w coś tak poważnego. Bo w sumie nie byli razem, ale jednocześnie łączyło ich coś i nie był to tylko David. Dawne uczucia jakby odżyły, ale to nie była miłość czy zakochanie. Nie znał słowa, które mogłoby tą relację opisać, ale wolał go nie szukać, bo to chyba było wciąż za trudne. Jego uczucia były zbyt trudne, bo wciąż kochał zbyt mocno. Kochał zbyt mocno Scarlett i nie potrafił przestać. Zaklinał sam siebie dziesiątki razy, jednak jego serce rządziło się swoimi prawami. Kochał Scarlett i pogodził się z tym tak samo jak z faktem, że nie będą już razem. Chyba zdał sobie sprawę, że to wszystko, co się wtedy działo nie było do końca takim jak mu się wydawało. Może jego winy było więcej niż jej? Bo to przecież on odszedł. On nie chciał wyjaśnień. On odszedł nie odwracając się za siebie. Do tej pory nie wiedział, co tak naprawdę poszło źle. Kiedy przestali sobie ufać? Kiedy przestali rozmawiać i mówić wszystko, co ich trapiło? Kiedy przekroczyli tą cienką czerwoną linię, która zaprowadziła ich do upadku? Nie wiedział i pewnie miał się już nigdy nie dowiedzieć. Bo przecież nie było już ich. Stracili wszystko – dziecko, dom, który razem zbudowali i bynajmniej nie chodziło o budynek i przede wszystkim stracili miłość. Miłość, która wciąż istniała, jednak nie miała już racji bytu. On miał Davida. Jedno dziecko stracił i nie mógł pozwolić, by utracić i drugie. Pragnął dać Davidowi wszystko. Teraz to był jego życiowy cel. Przy tym pojawiła się i Lena. Dzięki niej nie czuł się tak bardzo samotny, a ona chyba myślała tak samo. Byli sobie potrzebni, po prostu.
Nie był pewien, jak poradzi sobie tego wieczoru. Pierwszy raz miał oficjalnie stanąć przed rodziną i przyjaciółmi z Leną i Davidem, jako swoją… rodziną? Chyba rodziną, bo przecież teraz nią byli. Po prawdzie powinien przyznać, że nie chodziło mu o to jak zareagują bliscy. Przecież tak naprawdę chodziło o nią. Przecież zawsze chodziło o nią. Spojrzał w lustro i oparł się o umywalkę, bo nagle zrobiło mu się jakoś tak słabo. Minął rok. W ciągu tych dwunastu miesięcy wmawiał sobie, że jej nie potrzebował. Ciężko pracował na to, by wmówić sobie, że potrafił bez niej żyć. A teraz w jednej sekundzie to wszystko szlag trafił, bo prawda była taka, że nie umiał. Każdy miniony dzień od momentu, kiedy ją stracił był tylko symulacją życia, jakie miał wieść. Jakie pragnął mieć. A dziś miał stanąć z nią twarzą w twarz i obecnością Leny i Davida potwierdzić to, co budował przez ten rok. Miał pokazać jej, że nic już nie znaczyła.
- A to gówno prawda – szepnął i ochlapał twarz wodą. To nic, że ona spotykała się z kimś innym. To nic, że na każdym kroku udowadniała mu to samo. Znienawidziła go, bo złamał najważniejszą z obietnic. Nie pozwolił wyjść na jaw prawdzie, a teraz było już po wszystkim. Każde z nich poszło w swoją stronę. W tafli lustra zobaczył, że Lena weszła do łazienki.
- Mógłbyś zapiąć mi sukienkę? – spojrzał na nią i uśmiechając się niemrawo, skinął głową. Stanęła tyłem i odgarnęła włosy na bok. Tom popatrzył na nagie plecy Leny i pomyślał, że cudownie było ją mieć, bo była wspaniała pod każdym możliwym względem i naprawdę zasługiwała na kogoś, kto pokocha ją zupełnie, a nie tylko połowicznie. Jednak chyba rozumiał, dlaczego nie próbowała. Miała dwadzieścia jeden lat i pięcioletniego syna. Ktoś obcy stwierdzi, że się puściła. Ktoś bliski będzie jej współczuł, bo przecież mogła inaczej ułożyć sobie życie. A Lena nie była dziewczyną, która łatwo oddawała serce. Czuł, że wciąż należało do niego. Z jednej strony to ułatwiało im wszystko, bo byli blisko i wspierali się nawzajem, ale z drugiej strony on swoje oddał Scarlett i choć z Leną łączyło go wiele pięknych chwil i było im razem dobrze, to nie wyobrażał sobie stworzenia z nią czegoś większego. Jeszcze nie teraz. Z żadną.
- Ładnie wyglądasz – powiedział, całując ją w bark. Odwróciła się i odpięła jeden guziczek jego koszuli.
- Tak lepiej – uśmiechnęła się i wygładziła materiał. Jak stare, dobre małżeństwo. – Denerwujesz się – stwierdziła, nie spytała. A on potwierdził.
- Wiesz, tak naprawdę od tamtego czasu nie widziałem się z jej rodziną tak w komplecie… znaczy, spotykałem Liv, czasem Shie’a, kiedy był u Billa, ale nie tak razem. No i przede wszystkim tam będzie ona – nie potrafił wymówić na głos imienia Scarlett. W myślach rozbrzmiewało mu non stop, a usta nie chciały go wypowiedzieć. – A poza tym ona chyba nie wie. Nie chcę rozwalić imprezy…
 - Wiesz, zawsze mogę zabrać Davida do kina na ten czas. To spore wydarzenie dla całej naszej trójki, więc… musisz być pewny, Tom.
- Jestem – odparł bez namysłu, choć w głowie trąbiło mu milion myśli. Na ten wieczór jakoś udało im się przypadkiem zgrać kolorystycznie. On miał czarną koszulę i beżowe spodnie, a Lena beżową sukienkę i czarne pantofle. Nie znał się bardzo na tym, ale miał oczy. Prosta, dopasowana sukienka nieco dłuższa niż do połowy uda podkreślała jej zgrabna sylwetkę i długie nogi. Podobała mu się. Włosy miała jak zwykle rozpuszczone, a twarz niemal zupełnie nieumalowaną. Podkreśliła tylko nieznacznie oczy, a i tak była cudowna. Lena miała figurę modelki i gdyby tylko była trochę wyższa, mogłaby się sprawdzić w tym zawodzie. No i gdyby nie zrobił jej dziecka, jak sami jeszcze byli dziećmi.
- Będzie dobrze. Przecież Scarlett nie jest dzieckiem i nie zrobi sceny. Poza tym nie sądzę, by chciała zepsuć taki ważny dzień dla swojego rodzeństwa.
- Masz rację. David gotowy?
- Tatuś, nie poznasz swojego synka, taki jest wystrojony – powiedziała na tyle głośno, by David usłyszał to w swoim pokoju i wyszła z łazienki.
- Muszę to zobaczyć – odparł, idąc za Leną.
*

Scarlett nie dawała spokoju myśl, którą przywiodła za sobą gazeta kupiona na stacji benzynowej.  Wciąż zastanawiała się, walczyła ze sobą, bo nie była pewna, czy powinna, czy to była dobra myśl. Czy ten pomysł mógł się sprawdzić? Najgorsze w tym wszystkim było to, że gdyby nawaliła, nie cierpiałaby już tylko ona. Musiała podjąć ryzyko, wziąć na siebie dużą odpowiedzialność i wciąż nie była pewna, czy odniosłaby skutek. Ta myśl dawała jej jakąś nadzieję. Miała świadomość, że może jej się udać i dzięki temu znów będzie mogła normalnie żyć. Klin klinem, jak to mówią. Musiała się tylko upewnić, czy na pewno była na to gotowa.
Głowiąc się nad tym wszystkim, szykowała się do wyjścia. Roczek bliźniaczek i chrzciny Saoirse. W sumie mogła się spodziewać tego, że Liv poprosi ją na matkę chrzestną i nie miała nic przeciwko. Gorsze było to, że nie wiedziała, kim będzie ojciec chrzestny, ale biorąc pod uwagę wymówki Georga, co do tego, że nie był jeszcze pewny, mogła spodziewać się jednego. Wiedziała, że jakoś przez to przebrnie. Stanie obok niego w kościele, a potem będzie siedziała z nim przy jednym stole. Wytrzyma to, mając świadomość, że ma przy sobie człowieka, którego wciąż kochała miłością, której tak bardzo pragnęła się wyzbyć i że on stał się już dla niej obcy. Wytrzyma to. Tak jak wytrzymała śmierć dziecka, jego odejście i poronienie. Zniosła już w życiu znacznie więcej. Miała jednak nadzieję, że chrzestnym zostanie Shie albo ktoś z rodziny Georga, choć to było mało prawdopodobne, bo rodzina szczęśliwego tatusia miała z kościołem jeszcze mniej wspólnego niż Tom.
Z racji, że okazja była radosna, kupiła sobie niebieską sukienkę. Bardzo spodobał jej się odcień, bo fason był zupełnie prosty. Jej barwa nie była zupełnie jasna, ale też nie ciemna i przy tym, jakaś taka ożywcza. To nie był lazur ani turkus, ani też kobalt, ale coś pomiędzy i bardzo przypadł jej do gustu. Sukienka miała malutki rękaw, zaokrąglony, niezbyt wydatny dekolt, odcinana była mniej więcej w talii, trochę umarszczona. Sięgała jej za połowę uda. Była prosta i urocza. Timowi bardzo się podobała, ale w sumie Timowi podobało się niemal wszystko, co miała na sobie. Pewnie jeszcze bardziej podobałoby mu się to, jakby nie miała na sobie nic. No i dążył do tego coraz bardziej. Scarlett wolała o tym nie myśleć. Grunt, że nie obraził się o to, że nie zabrała go ze sobą do domu. Usiadła przy toaletce i zamiast martwić się tym, co zrobić z Timem, umalowała się. Podkreśliła oczy kreską u góry, a potem je wytuszowała. Usta pociągnęła szminką w kolorze nude i uznała, że było dobrze. Rozczesywanie włosów zajęło jej trochę więcej czasu. Loki i tak układały się po swojemu, więc spięła je z tyłu na tyle, by nie przeszkadzały jej, opadając na twarz. Zadowolona z efektu przeszła do garderoby i obejrzała się dokładnie. Dawno nie zależało jej tak bardzo, żeby dobrze wyglądać. Uznała, że to typowo dziewczyńskie zachowanie, by zrobić wszystko, by pokazać byłemu, co stracił. Nie różniła się w tym niczym od innych.
- Dasz radę, Scarlett – odetchnęła i skinęła, jakby na potwierdzenie swoich słów. Potem zabrała prezenty i udała się na spotkanie z lwem, nie zamierzając dać się pożreć.

Nie było tak źle, choć jej obawy się sprawdziły. Stała obok niego w kościele i ani razu na niego nie spojrzała. W sumie to nie dziwiła się Liv i Georgowi. Patrząc jak jego rodzina czuła się obco na mszy i jak zupełnie nie wiedzieli, co ze sobą zrobić, rozumiała ich wybór. Choć wolałaby, żeby koło niej ze świeczką stał jednak Shie. Scarlett pocieszało to, że Tom czuł się przy niej równie źle, jak ona przy nim. Przynajmniej takie sprawiał wrażenie, gdy raz przypadkiem się dotknęli, wchodząc do kościoła. Teraz stała w kuchni z mamą, siostrą i szwagierką. Mamusie karmiły dzieci, a ona patrząc na to, miała wrażenie, że po spotkaniu z nim, widok dzieci nie krzywdzi jej ani trochę. Miała paskudny nastrój, bo śmiał przyjść z tą dziewuchą i jej dzieckiem!
- To jest szczyt bezczelności – burknęła, krojąc ciasto. – Swój drogą, nie miałam, co robić ostatnio, więc mogłyście mówić, żebym coś upiekła.
- Masz na myśli to, że Tom przyszedł z Leną i Davidem? – zapytała Julie, a Scarlett zgromiła ją wzrokiem za to, że wymieniła ich imiona.
- Tak, dokładnie to mam na myśli – żachnęła się.
- Nie myśl sobie, że zmieniłam obóz, ale gadałam z nią przed kościołem i jest całkiem miła.
- Nie twierdzę, że ona nie jest miła, Jul. Dobrała się do mojego faceta i to mi wystarczy, żebym chciała zakończyć jej marną egzystencję – nerwowo odłożyła nóż i oparła się o blat, ściskając jego brzeg tak mocno, że zbielały jej kłykcie. – Cholera, to już nie jest mój facet, zapomniałam - zironizowała.
- Bo jest idiotą – powiedziała Liv, zapinając bluzkę. W ołówkowej spódniczce i wpuszczonej w nią bluzeczce wyglądała jak nie ona, a nawet jak dziewczyna. – Nie zamierzam poruszać po raz kolejny tego tematu, bo jego życie mogłoby być zagrożone, biorąc pod uwagę twój nastrój, ale coś mi tu nie pasuje. Tu nie chodzi tylko o Javiera. Ja tez tam byłam i widziałam to zajście, więc… - włożyła córeczkę do nosidła i podeszła do siostry. – Wyprostuj się, podnieś głowę i patrz mu prosto w oczy. Potrafisz to. Lena jest tylko ogniwem w łańcuchu zdarzeń, które doprowadziły do waszego rozstania. Miała pecha, że tam była, że posłużył się nią, żeby zadać ci ból, ale – pogładziła plecy siostry. – Ona jest matką, Scarlett i odkąd sama nią jestem, wiem, że matki zrobią wszystko, żeby ich dziecko miało wszystko, co najlepsze. A najlepszym dla Davida był ojciec i zyskał go – Julie chrząknęła i skarciła Liv spojrzeniem, a ta od razu zmieniła temat. – Wyglądasz dziś jak milion dolarów, a nawet dwa. Spojrzy na nią i zobaczy stateczną mamusię, a potem spojrzy na ciebie i będzie myślał o tobie przez wiele kolejnych nocy. Wiem to niemal z pierwszej ręki. Georg mówił, że stresował się spotkaniem z tobą bardziej, niż on chrztem.
- To ci powinno poprawić nastrój – odparła mama, wsadzając Roxie do krzesełka. Bliźniaczki miały na sobie sukienki w takim samym fasonie, ale w dwóch różnych kolorach. Z racji, że oczy Roxie zapowiadały się na zielone, miała jasnozieloną, a Lexie jasnoniebieską, choć jej oczy zanosiły się na szare. Dodatkowo na przodzikach wyszyte miały imiona. Julie zadbało to, by nie powtarzać bez końca, która była którą. Do kuchni wkroczył Nico z nową wyścigówką w dłoni.
- Mama, paaaaats! Mam nowe auto od wujka Toma.
- Świetne – ucałowała synka w czoło i usadziła Lexie w krzesełku obok siostrzyczki. Spojrzała na dzieci. – Mamo, chyba nigdy nie spodziewałabyś się, że będziesz miała czworo wnucząt ledwo po przekroczeniu czterdziestki, co?
- Nie, nigdy – powiedziała Sophie ze śmiechem i wzięła Nico na ręce.
- W sumie to mogłabyś mieć już szóstkę... – odparła cicho Scarlett i wróciła do krojenia ciasta. Kobiety spojrzały po sobie speszone. Nikt nie przywykł jeszcze do tej straty. Nie tylko Scarlett.
- Jul, Liv – idźcie przywitać gości. Ja przypilnuję dzieci i pomogę Scarlett – dziewczyny wyszły czym prędzej z kuchni i zapadła cisza.
- Nic nie mów mamo, a ja postaram się nie zepsuć imprezy, o ile on tego nie zrobi – wzięła dwa talerze, na których misternie ułożyła ciasto i ruszyła do drzwi. – Zaraz przyjdę po resztę – powiedziała, prostując plecy i unosząc głowę. Uśmiechnęła się, chowając wszystkie swoje rozterki głęboko do serca. Tego zdążyła się już nauczyć doskonale.

Kiedy z pomocą Margo nakryła już wszystkie przysmaki, weszła do salonu, gdzie wypatrzyła Billa wracającego z Tomem z tarasu. Zignorowała tego drugiego i rzuciła się na szyję Billowi.
- Aleś ty dziś ładna – powiedział całując ją w policzek.
- A czy ja kiedykolwiek nie jestem ładna? – brunet uśmiechnął się szeroko, katem oka rejestrując, jak jego brat wymija ich bez słowa.
- Cwaniak – Scarlett odpowiedziała mu uśmiechem, trącając go boczkiem. – Byłaś dzielna.
- Zawsze jestem.
- Wiem, ale wiesz – wskazał na jadalnię, w której przed chwilą zniknął Tom.
- Bill, może mi pękać serce, ale nie dam mu tej satysfakcji. Nie zdradzę przed nim żadnej słabości. 
- To nie będzie dla niego satysfakcja.
- Mam to gdzieś – odparła hardo, widząc jak ukucnął przy bawiących się razem Nico i Davidzie. – Bill, dlaczego mam się nim przejmować, skoro on już dawno przestał przejmować się mną? Dziś dał temu najlepszy dowód, przyprowadzając ich ze sobą.
- Rozumiem, dlaczego nie trawisz Leny, ale David? Przecież on nie jest nic winien.
- Ale ja nie mam nic przeciwko niemu. On jest dla mnie kolejnym, zdrowym dzieckiem jakiejś matki. Matki, której się udało.
- Scarlett… - szepnął wyraźnie speszony. Nigdy nie wiedział, co powiedzieć, gdy pojawiał się temat Liama. Nie mógł wiedzieć, że nie tylko jego miała na myśli.
- Za każdym razem, jak go widzę samego, z nią czy z dzieckiem, pęka mi serce i dziwię się, że ono może rozpaść się po raz kolejny. Ty znasz ten rodzaj cierpienia, więc najlepiej wiesz, że można z nim żyć. Nikt się nad tobą nie użala, więc proszę, chociaż ty nie użalaj się nade mną, bo robią to wszyscy inni.
- Taką cię znam – uśmiechnął się z dumą i pogładził policzek brunetki.
- Wiesz coś o Rainie?
- Ma na imię Vivian, a Candy jest teraz Leilą. Mieszkają w Sacramento. Rainie pracuje w sklepie odzieżowym, a Candy się uczy. Shie nie mógł mi więcej powiedzieć. W zeszłym miesiącu przelałem pieniądze na ich utrzymanie. Znaczy przez policję.
- Długo będziesz to robił? – wzruszył ramionami.
- Może zawsze, jeśli będę mógł sobie na to pozwolić, a może dopóki nie wyjdzie za mąż, czy coś.
- Albo dopóki nie wróci.
- Nie liczę na to – uśmiechnął się smutno. – Idziemy? Chyba tylko nas już tam brakuje.

Ku zdziwieniu Scarlett wszystko szło jakoś gładko. Nie patrzyła w stronę Toma, zajmowała się Roxie albo Nico i niemal cały czas towarzyszył jej Bill albo Liv, więc czuła się względnie komfortowo. Najbardziej jednak dziwiła ją łatwość, z jaką zajmowała się dziećmi. Śmiała się z gaworzącej Roxie albo prowadziła rozmowy z Nico, np. o bakteriach albo o tym dlaczego jego siostry są siostrami, a nie braćmi, nad czym bardzo ubolewał. Jak na trzylatka mówił bardzo dużo i płynnie. Saoirse niemal cały czas spała. Bliźniaczki też w pewnym momencie zasnęły na rękach rodziców, więc przy stole zrobiło się luźniej. Tak wszyscy razem spotkali się po raz pierwszy od śmierci Liama i nie było drętwo, czego się obawiała przez jej relacje z Tomem. Simone i Gordon już dołączyli do rodziny i nic w tej kwestii się nie zmieniło. Jakoś jej nie przeszkadzała ich obecność. Rozstanie z Tomem nie sprawiło, że przestała ich lubić. Było gwarno i radośnie. Kiedy nie katowała się jego widokiem, nawet jej samej udzieliła się atmosfera i poczuła, że bardzo jej tego w ostatnim czasie brakowało. Brakowało jej radości.
- Scarlett, a co ty teraz właściwie robisz? – zapytała Simone, gdy chwilowo zapadła względna cisza. Brunetka udała zastanowienie, po czym mrugnęła do niedoszłej teściowej i odparła z uśmiechem:
- Obijam się, pchnę i ładnie wyglądam – Simone zaśmiała się w odpowiedzi, jednak siedziała na tyle blisko, by zobaczyć, że wesołość nie sięgała oczu Scarlett.
- Poważne.
- Wiesz mamo, ona to robi przez prawie całe życie i jeszcze jej z chęcią za to płacą, a ja musiałem się nieźle nagimnastykować, żeby mnie zauważono – szturchnął Scarlett łokciem, a ona prychnęła.
- Wiesz braciszku, weź pod uwagę to, że twoja uroda jest nieco mniej przekonywująca – niemal wszystkich oszołomiło to, że Tom udzielił się w rozmowie dotyczącej Scarlett. Jego najwyraźniej też i chyba wypalił z tym nieco bez zastanowienia, bo choć zachował pokerową twarz, poczerwieniał nieco. – Idziesz zapalić? – ucałował Davida w czubek głowy i posadził go na kolanach Leny. Tyle go było widać. Scarlett była nieco zaszokowana tym, że niejako przyznał się do tego, że wciąż mu się podobała, pomimo tej ‘zimnej wojny’ między nimi. Przemilczała sprawę.
- Jeden - zero dla ciebie – Bill szepnął jej to do ucha, nim wyszedł za bratem. Uśmiechnęła się i znów spojrzała na Simone.
- Tak na serio, to siedzę w domu. Do niedawna byłam zajęta urządzaniem mieszkania, ale zabawa szybko się skończyła. Muszę powiedzieć Billowi, żeby was kiedyś do mnie zabrał. Moje gniazdko jest obłędne – westchnęła rozkosznie. – Dużo piszę i komponuję. Pracuję trochę z chłopakami, ale to wciąż nie jest nic konkretnego. Bo w pełnie jestem zadowolona z jednego utworu i chyba niebawem wejdę do studia, żeby go nagrać.
- Pani śpiewa, jak wujek Bill, plawda? – serce podeszło jej do gardła, kiedy usłyszała głos chłopca. Spojrzała w jego stronę nieco zbita z tropu, ale uśmiechnęła się. Ku jej zdziwieniu szczerze i przyszło jej to z zupełną łatwością. Cuda na kiju się działy tego wieczoru. – Widziałem panią w telewizji.
- Tak, David. Też śpiewam.
- Fajnie, jak będę duży to będę śpiewał jak wujek i grał jak tata – Scarlett poczuła, jak grunt ucieka jej spod nóg. W pierwszej chwili nie wychwyciła tego, że David nazwał Billa wujkiem, ale teraz kiedy nazwał Toma tatą, coś w niej pękło. To chyba jej serce, po raz milionowy.
- Na pewno ci się uda – odpowiedziała jakby nieswoim głosem. Nie do końca udało jej się ukryć drżenie. – Przepraszam, wydawało mi się, że słyszę płacz – po czym prędko wstała i wyszła.
- Ona nie wie? – Simone popatrzyła na Sophie, a ta zaprzeczyła ruchem głowy. – Będzie zabawa.
- W co się będziemy bawić? – zapytał niczego nieświadomy David.

- Mam ochotę stąd wyjść – Tom wydmuchnął dym, spoglądając na brata. – Jak na nią patrzę, to chce mi się wyć.
- Trzeba było nie zabierać Leny i Davida, mógłbyś wyć do woli.
- Dzięki, bardzo mi pomogłeś.
- Co ja na to mogę, że jesteś debilem? Co ja na to mogę, że jak na was patrzę, to mi się nóż w kieszeni otwiera? Bo, kurde, jakbym miał szansę walczyć o kobietę, którą kocham, to bym to zrobił, ale tak się składa, że w tej kwestii gów’no mogę – Tom już chciał coś powiedzieć, ale Bill go powstrzymał. – Daruj sobie gadkę, że minął rok, a każde z was poszło w swoją stronę, dokonując wyboru. Ty dokonałeś go za was oboje, więc teraz albo ruszysz dupę i pogadasz ze Scarlett przestań marudzić, jak bardzo ci źle i zajmij się swoją szczęśliwą rodzinką – Bill zdeptał niedopałek i okrążył taras. Irytowało go to, że żadne z nich nie potrafiło ugiąć karku. Nienawidzili się za coś, czego sami do końca nie wiedzieli i rozpaczali nad swoimi złamanymi sercami. A wciąż mieli wybór. A Bill go nie miał i to doprowadzało go do szewskiej pasji. Spojrzał na brata, który zapatrzył się gdzieś w głąb ogrodu. Tom musiał toczyć ze sobą walkę, wnioskował to po jego zaciętej minie. Dopóki na kafelkach nie rozległo się dziecięce tupanie. Odwrócił się prędko, a jego zacięte rysy złagodniały. Tom tak patrzył na syna, jak ich ojciec nigdy nie spojrzał na nich i Bill nie miał wątpliwości co do tego, że to David był teraz jego całym światem. Każdy ratował się jak mógł.
- Tato, chce mi się siusiu – poskarżył się, ciągnąc Toma za nogawkę.
- Już idziemy – wziął chłopca na ręce i zniknął w domu. A Bill nabrał pewności, że to wszystko się prędko nie skończy, że jeszcze wiele dni upłynie zanim w jego, w ich życiu zapanuje spokój. Kiedy później myślał o tym wszystkim, uznał, że dałby wiele, żeby poznać prawdę o tym, co tak naprawdę stało się miedzy nimi przed rokiem. A może to była tylko kropka nad ‘i’, a zima nadciągała między nich już wcześniej?


Tom zwątpił we wszystko, co poukładał sobie w głowie w ciągu ostatnich miesięcy. Scarlett odurzała go samą swoją obecnością i wystarczyło, by na nią patrzył, a świat walił mu się na głowę. Była jego osobistą Femme Fatale i to wzbudziło w nim złość. Przecież po takim czasie wszystko powinno już toczyć się w swoim rytmie. Powinien nauczyć się żyć, powinien zapomnieć. Powinien. Tak było w książkach, w filmach, w bajkach. W prawdziwym życiu złamane serce dawało o sobie znać przy każdej zmianie pogody. Miał już mętlik w głowie. Zapomniał, o co poszło, dlaczego chciał zrobić jej na złość odchodząc z Leną, co tak naprawdę się wtedy wydarzyło, ani kiedy to się zaczęło. To wszystko zniknęło, wydało mu się zupełnie nieistotne i to zbiło go zupełnie z tropu. Bo przecież hodowany tyle czasu żal nie mógł się znienacka ulotnić. Patrzył na nią, jak udając, że go nie zauważała karmiła Nico. Rozmawiała z nim i śmiała się z tego, co mówił. Otaczała ją ta zwyczajna jej aura słodyczy i delikatności. Rozpromieniała się, gdy ktoś pytał o nowe piosenki i z dumą opowiadała o tym, co robiła, by podtrzymać kontakt z fanami. A czas, gdy nikt jej jeszcze nie znał i należała tylko do niego, wydał się Tomowi zamierzchłą przeszłością. W jednej chwili przypomniał sobie to, co usiłował wyprzeć z pamięci przez cały miniony rok. Jej głos, jej zachowanie, jej urok i hardość, jej mądrość i odwagę, jej ciało, które tak chętnie go kochało, jej miłość, która otaczało go każdego dnia. Przypomniał sobie życie, dobre życie, które przeminęło. Jak na złość teraz, gdy trzymał na kolanach Davida i miał obok Lenę, która musiała pokonać siebie i swój wstyd przed ludźmi, którzy mogli uważać ją za winowajczynię całej tej zatęchłej atmosfery, tylko po to, by z nim tu być. Musiał coś z zrobić, musiał wreszcie stanąć oboma nogami po którejś ze stron. Bo środek nie był dobry dla niego, dla nikogo. Dotąd wydawało mu się, że jasno przedstawił samemu sobie swoje stanowisko. Jednak teraz uświadomił sobie, że cały czas tkwił w rozdarciu. Choć wyrzucał wspomnienia, nigdy nie zrobił tego naprawdę. Wciąż kochał ją za bardzo. Nie mógł pozwalać, by to wzięło nad nim górę. Miał Davida i Lenę. To po ich stronie musiał teraz stanąć.
- Usiądź na chwilę mamusi na kolanach, dobrze? – pocałował synka w czoło i podał go Lenie. Spojrzała na niego pytająco, czując, że coś się święciło. Odkaszlnął i zebrał się w sobie. Bill wybałuszył oczy, nie mając pojęcia, co jego brat zamierza zrobić. Tom uśmiechnął się do Leny i uścisnął jej dłoń. Brata zignorował. – W sumie to chciałbym coś powiedzieć – Kilkanaście przestraszonych spojrzeń skierowało się w jego stronę. Poza jednym. Scarlett szepcząc z Nico, karmiła go tortem. Rozmowa o mrówkach była sto razy lepsza niż mordowanie się jego widokiem. – Generalnie to utrzymywałem ten fakt w tajemnicy, bo musiałem poukładać sobie wszystko. To nie było łatwe, bo pewne sprawy posypały mi się na głowę i…
- Co ty nie powiesz – Scarlett chyba sama zdziwiła się, że powiedziała to tak głośno, więc starała się zachować spokój i zajęła się krojeniem tortu na kawałeczki. Liv mimowolnie parsknęła śmiechem, a Georg zgromił spojrzeniem.  
- W każdym razie, choć pewne sprawy ułożyły się źle, to ja wciąż uważam was za swoją rodzinę. Może was dziwić albo nie, że przyszedłem tu z Leną i Davidem. W sumie to może już to wiecie znając długi jęzor mojego brata, ale… oficjalnie chciałbym wam powiedzieć, że… - westchnął spoglądając na Scarlett, która wciąż go ignorowała. – David jest moim synem – po tym oświadczeniu zaległa cisza, która najwyraźniej przestraszyła chłopca, bo wtulił się w objęcia mamy pytając, co się stało. Scarlett zamarła z widelczykiem w połowie drogi do ust bratanka. Nico poradził sobie z tym sam, racząc się tortem, w przeciwieństwie do niej, bo życie po raz kolejny dało jej w twarz.

- Ono nie jest twoje? – pokręcił głową. Nie zamierzał dolewać oliwy do ognia. – Nic się między wami nie zdarzyło? – znów zaprzeczył, a Scarlett skinęła głową, przyjmując jego odpowiedzi. Nie chciała wiedzieć niczego więcej. Wierzyła mu, potrzebowała tylko jego wyjaśnienia. Nie zamierzała po raz drugi zwątpić z niego. Nie zamierzała popełniać kolejnego błędu. 1

Przypomniała sobie zdjęcia, pomówienia i jego gorliwe zapewnienia, że chłopiec nie był jego, że on i jego matka pomogli Tomowi zrozumieć, co tak naprawdę się dla niego liczyło. Czyżby kłamał już wtedy? Wbrew własnym obawom nie zachciało jej się płakać. Nie poczuła się słaba i pozbawiona nadziei. Straciła ją już dawno, a żadna słabość, oprócz tej z jakiej się podźwignęła, nie mogła być już większa. Miała ochotę podejść i strzelić mu w twarz za każde kłamstwo, w które uwierzyła. Dotarło do niej, że kocham cię było największym z nich. Świadomość ogromu łgarstwa, którym karmił ją przez cały późniejszy czas, pozbawiła ją jakiegokolwiek poczucia winy związanego z jej spotkaniami z Javierem. Ona stawiała sprawy jasno. Chyba należało mu się nawet to spotkanie, o które tak zabiegał. Miała ochotę roześmiać się na swoją głupotę, a potem jeszcze raz go spoliczkować. Cisza wciąż trwała, choć przecież minęło dopiero kilkanaście sekund, choć jej wydało się to godziną. Zrozumiała, że milczenie było związane z tym, iż wszyscy patrzyli na nią. Podniosła wzrok i pierwszy raz spojrzała mu prosto w twarz, prosto w oczy. Podniosła swój kieliszek na znak toastu i uśmiechnęła się słodko, tak słodko, że aż go zemdliło.
- Za szczęśliwą rodzinę! – wypiła do dna, nie odrywając od niego wzroku, a potem porwała kieliszek Billa i uniosła go znów. – I za kłamcę doskonałego. Brawo Tom, brawa dla ciebie, bo we wszystko wierzyłam – skinęła głową na znak uznania i opróżniła kieliszek Billa. Wiedziała, że rozumiał, co miała na myśli. Podała Nico kolejny kawałeczek tortu i popatrzyła na spoglądające w jej kierunku twarze. – Mam wypisane na czole ‘pierwszorzędna naiwniaczka’, że się tak patrzycie? – Tom najwyraźniej stracił chęć dzielenia się z rodziną szczęśliwymi nowinami, a nikomu innemu nie przyszedł do głowy żaden inny temat, który mógłby rozluźnić atmosferę. – Chcesz soczku? – pochyliła się do nieco zdezorientowanego bratanka i podała mu kubek. Chłopiec wyraził chęć opuszczenia jej objęć, więc straciła możliwość skupiania uwagi na czymś innym niż ich szczęśliwe zbiorowisko. Atmosfera była tak gęsta, że można było siekiery wieszać w powietrzu. Słychać było tylko stukanie widelczyków o talerzyki i dźwięk szklanek czy kieliszków odstawianych na stół. Tom posłał Liv przepraszające spojrzenie, a ona machnęła ręką, dając mu znak, że nic się nie stało. W sumie to spodziewała się, że Scarlett zareaguje gorzej.
- Scarlett, chodź ze mną do dziewczynek. Chyba płaczą. – Obie wyszły z pokoju, choć u góry panowała idealna cisza, a Bill popukał się w czoło patrząc na Toma.
- Aleś dowalił.
- Skąd miałem mieć pewność, że ona nie wie? Przecież wszyscy wiedzieliście.
- Ale nie ona – mruknął Shie. – Nie przyjmowała wieści na twój temat. Naprawdę fajnie, że jesteście tu razem. David to świetny dzieciak, pomimo różnicy wieku polubili się z Nico, a ciebie Leno nikt tutaj o nic nie obwinia. No może poza Scarlett, ale mam na myśli to, że wyszło trochę niezręcznie.
- Niech to szlag! – opadł energicznie na oparcie krzesła i przypomniał sobie o Lenie. Ujął ją za rękę i popatrzył pytająco. – Wszystko w porządku? – ona tylko niemrawo skinęła głową. David wyciągnął ręce do ojca i wpakował mu się na kolana.
- Tatusiu, dlaczego ta pani powiedziała, ze kłamiesz?
- Bo jest na mnie zła – uśmiechnął się do synka i poprawił kołnierzyk jego koszuli.
- Ale nie kłamiesz?
- Nie, synku – przytulił Davida, a on wyślizgnął mu się z objęć i na odchodne odparł zadowolony:
- Wiedziałem.

Stała na tarasie paląc podprowadzonego Billowi papierosa. Dowiedziała się o niezliczonych kłamstwach, jakimi ją karmił. Przyjęła to jakoś. Przez ten rok przestała mieć do siebie pretensje o swoją głupotę. Przecież on był tylko facetem. Czym w tej chwili różnił się od takiego Mike’a, na przykład? Niczym. W tej chwili był gnoj’kiem, którego pomimo złości kochała tak samo. W to jedno jednak wierzyła. Wierzyła, że nie okłamał jej, gdy przyjechał, niczym ten rycerz na koniu, ratować ich związek. Wierzyła w to najbardziej, a właśnie to okazało się największym kłamstwem. Wciąż nie chciało jej się płakać, ani nie czuła żalu. Była zła. Najbardziej na siebie za naiwność, jaką omamiła ją miłość.
- Pierwszorzędne przedstawienie – usłyszała za sobą głos Margo. – Przyszłam, jako wzorowa kuzynka, na wypadek gdybyś teraz rozkładała na części pierwsze większą część waszego związku i doszukiwała momentów, w których kłamał, a w których nie. Ale pewnie tego nie robisz, więc pewnie przyszłam na darmo… - Scarlett popatrzyła na Margo i trwały tak kilka sekund, po czym obie parsknęły śmiechem. – Wycyganiłam od Billa – podała Scarlett kolejnego papierosa i odpaliła go, a potem swojego. – Będąc narzeczoną, a potem ex-narzeczoną Paula Bindera miałam sporo takich momentów, gdy zastanawiałam się, ile było prawdy naszym związku, a ile politycznej poprawności. A jeśli chodzi o przemowę Toma, to ominął cię fragment, gdy mówił, że dowiedział się dopiero po waszym rozstaniu, bo zrobił wyniki, bo David wydawał mu się zbyt podobny do niego, a Lena nic nie wiedziała, blabalblablabla.
- Jak mogła nie wiedzieć, czyje urodziła dziecko? Albo jest taką dziwką albo jest po prostu tak głupia, bo inaczej tego nie ogarniam.
- Nie wiem, wiesz. Dziwne jest to wszystko od początku i przy was moje życie z Paulem to pikuś.
- Mam ochotę jechać do domu, ale tego nie zrobię, bo nie zamierzam już nigdzie uciekać.
- W końcu jesteś z Durandów, a Durandowie mają twarde tyłki i nie krzywią się nawet jak spadają z bardzo wysoka.
- Jestem z Durandów – odparła dziarsko i zdeptawszy niedopałek, wróciła do domu.

1 fragment postu nr 57.

15 czerwca 2012

71. Stare grzechy mają długie cienie.

Tytuł: Agata Christie


9. miesiąc od rozstania; 21. lipca 2012r.

Obudził go huk spadającej na panele zabawki. Otwierając oczy, zobaczył jak David odwraca się na pięcie i tyle go było. Opadł na poduszki, nie do końca przyswajając rzeczywistość. Słońce świeciło prosto w okno, więc wnosił, że była jeszcze bardzo, bardzo, bardzo wcześnie. Bał się zerknąć na zegarek. Zamrugał kilkakrotnie, po czym stwierdził, że chyba jednak się już obudził. Nie stało się jak w filmach, że próbował znów zasnąć i dopiero po chwili dotarło do niego to, do czego doszło. Wręcz przeciwnie. Natychmiastowo uświadomił sobie, gdzie był i co robił. Zwłaszcza kilka godzin wcześniej. Przetarł oczy dłońmi i wstał. Po drodze chciał zgarnąć podkoszulek, ale przypomniawszy sobie o tym, że nosił ten należący do Leny, założył tylko spodnie. Trochę nie wiedział, czego się spodziewać. Tym razem nie było tak, że mógł po prostu wyjść. Lena nie była jakąś tam dziewczyną, a on nie był już facetem, który sypia z jakimiś tam. Tak sądził. Wychodząc mimowolnie spojrzał na zegarek. Dziesięć po siódmej. Od razu bardziej zachciało mu się spać. Schodząc na dół ziewnął i przeciągnął się. Niewiele to dało, ale nieco go ożywiło. Z kuchni pachniało coś słodkiego.
- Cześć – powiedział wchodząc do środka. Lena, która najwyraźniej nie słyszała jak szedł, a raczej jak ziewał, aż wzdrygnęła się przestraszona. Odwróciła się, jakby speszona. Najwyraźniej czekała na jego reakcję. David też jakiś nieswój patrzył na niego bez słowa. – O, widzę, że mój dzielny synek zdążył już zjeść prawie całe śniadanie. Jak się dziś masz? Jak rączka? – zapytał kucając przed Davidem i zmierzwił mu włosy.
- Dobze.
- A boli cię?
- Troskę.
- A jesteś na mnie zły? – chłopiec pokiwał przecząco głową. – Całe szczęście! – wykrzyknął i ni stąd ni zowąd porwał synka na ręce i podniósł go wysoko do góry. Malec wydał z siebie radosny pisk. – Ale ty jesteś ciężki – odparł sadzając Davida z powrotem na krześle. – To chyba po tym śniadaniu.
- Duzo zjadłem, zobac – chłopiec wypiął brzuszek, żeby jego tata mógł sprawdzić, czy był najedzony. Tom z miną znawcy delikatnie postukał po nim palcem i zupełnie poważny odpowiedział;
- Myślę, że jak zjesz do końca te płatki, to twój brzuszek będzie najtwardszy na świecie.
- Dobze – odpowiedział w pełni usatysfakcjonowany i zajął się jedzeniem. Tom uspokojony tym, że David już najwyraźniej nie pamiętał o ich ‘sprzeczce’, podszedł do Leny, która zawzięcie kroiła pomidora. Stanął za nią i delikatnie ujmując ją za nadgarstki zatrzymał jej ręce. Zamarła. Odsunął nosem jej włosy z szyi i musnął ją wargami. Czuł, że się uśmiechnęła.
- Zupełnie nie wiedziałam, co sobie myśleć. Nie wiem, co ty o tym myślisz – szepnęła.
- Nie chcę niczego przyspieszać.
- Ja też – powiedziała jeszcze ciszej, czując dłonie Toma na swoim brzuchu. Zadrżała. Nie chciała, by wiedział, co czuła, a jej reakcja na każdy jego dotyk, zdradzała wszystko.
- Niech zostanie, jak jest. Z czasem wszystko się ułoży – dodał, nim wyjął jej z ręki nóż. Przytulił się do pleców Leny, a ona przywarła do niego zachłannie. Jakby przez skórę mogła mieć go więcej. Krótką chwilę później krzesełko szurnęło i oboje poczuli, jak ich nogi obejmują małe rączki. Tom przelotnie ucałował Lenę w bark i porwał Davida na ręce, by mogli przytulić się we trójkę. Do tego momentu nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo brakowało mu świadomości posiadania rodziny. I chyba czuł się trochę szczęśliwszy.
*

26. lipca 2012r.

Dochodziła dwudziesta. Scarlett stała przed lustrem i wpinała w uszy kolczyki – małe kostki lodu. Były przeźroczyste i ładnie połyskiwały w świetle. Lubiła je, choć nie pamiętała już, z jakiej okazji je dostała. Kilka pasm włosów spięła z tyłu, by nie przeszkadzały jej opadając na twarz czy ramiona. Sięgały już jej do połowy pośladków i były bardzo ciężkie. Wiły się w coraz grubsze loki, ale nie wiedziała czy powinna coś z nimi zrobić. W sumie lubiła swoje włosy, choć były kłopotliwe.  Pierwszy raz od dawna nie miała na sobie czerni. Żałobę mogła zdjąć już dawno, ale przywykła do niej. Przywykła do czerni, bo była smutna jak jej dusza, ale jednocześnie czerń kojarzyła jej się z Tomem, ale nie tym smutnym czasem z nim, a tym najlepszym. Odsunęła się o krok od lustra i przyjrzała się sobie. Sukienka leżała ładnie. Szaroniebieska koronka, a pod nią granatowa podszewka. Przód miała zabudowany, a plecy odsłonięte, ale nie martwiła się, że będzie je widać, bo włosy zasłoniły je dokładnie. Kreacja sięgała połowy uda, więc w połączeniu z jej ulubionymi, klasycznymi czółenkami, jej nogi wyglądały na jeszcze dłuższe. Dawno się tak nie stroiła. Dawno nie czuła potrzeby, by się stroić. Teraz było jej z tym dobrze. Choć wiedziała, jak skończy się ten wieczór, miała nadzieję, że mimo wszystko będzie miły. Chociaż dla niej. Szukając perfum, odsunęła jedną z szuflad toaletki. Nie znalazła tam ich, lecz ramkę ze zdjęciem. Choć była odwrócona, wiedziała, które to. Wyjęła ją i spojrzała na fotografię. To jedna z jej ulubionych, oczywiście autorstwa Liv. Było wykonane w dużym przybliżeniu, spoglądali sobie w oczy, nie mając pojęcia, że jej siostra robiła zdjęcia i oboje uśmiechali się w ten specyficzny dla zakochanych sposób; jakby byli w półśnie, w innym świecie, w innej galaktyce. Scarlett delikatnie pogładziła szybkę w miejscu, gdzie widniał policzek Toma. Minęło tyle czasu, a ona wciąż kochała go tak samo. Uświadomiła to sobie, patrząc na to zdjęcie. Nie myślała o tym często. Miłość do Toma zamknęła w swoim sercu, starając się, by tęsknota i żal nie psuły jej każdego dnia. To zdjęcie rozsierdziło ranę, która zdążyła już przyschnąć w ciągu ostatnich miesięcy. Patrząc na nie, upewniła się, że decyzja, którą podjęła w związku z Timem, była najwłaściwsza. Nie mogła mu już dłużej robić nadziei. Usłyszała domofon, szybko schowała ramkę do szuflady i skropiła się innym zapachem. Rzuciła sobie ostatnie spojrzenie i w ciągu kolejnych trzech minut była już na dole, gdzie czekał na nią Tim. Pozwoliła mu ucałować się w policzek.
- Witaj, Scarlett – mężczyzna uśmiechnął się, patrząc na nią z uwielbieniem. – Cudownie wyglądasz.
- Dziękuję. Dokąd mnie zabierasz? – zapytała z delikatnym uśmiechem na ustach.
- To niespodzianka – sięgnął do kieszeni. – Pozwól, że najpierw coś ci podaruję – wyjął z niej pudełko, a z niego bransoletkę; delikatną, ale nie nazbyt cienką, z białego złota, uwieńczoną niewielkim szafirem. Była śliczna, ale kiedy zapinał ją na nadgarstku Scarlett, zrobiło jej się smutno. Jakby coś jej uświadomiła. – Wszystkiego najlepszego – powiedział, a gdy zobaczył jej minę, zaniepokoił się. – Coś nie tak? Nie podoba ci się?
- Nie, jest wspaniała. Dziękuję – chwilowe wytrącenie z równowagi zatuszowała kolejnym uśmiechem, po czym stanęła na palcach, by ucałować go w policzek, jednak nie do końca jej się to udało. Trafiła w kącik ust Tima. Speszył się, a ona – ni stąd ni zowąd – poczuła dzięki temu już dawno zapomnianą pewność siebie. Coś się w tej chwili zmieniło. To, co chciała powiedzieć mu tego wieczoru wydało jej się niewłaściwe. Tim, jakby nie do końca wiedząc, co powinien teraz zrobić, spojrzał na nią pytająco. Nie czuła do niego nic, ale budził w niej spokój. Sprawiał, że czuła się lepiej, jakby bezpiecznie. I chyba właśnie zmieniła zdanie. Ta bliskość, jego spojrzenie. Zrozumiała, że chciała, by pozwolił jej zapomnieć o obecności Toma. O jego nieustającej obecności. Popatrzyła mu w oczy, a na jej usta wpłynął pełen kokieterii uśmiech. – Mam ci wytłumaczyć, co powinieneś teraz zrobić? – zaskoczyła go, wiedziała to, ale poczuła, że czas pójść dalej, że to był ten moment. Tom miał nową dziewczynę i jej dziecko. Przyszywane, bo przyszywane, ale… stworzył sobie dom. Z pokątnych informacji, które przypadkiem podał jej Bill, miała pewność, że dawno zostawił ją w tyle, więc czemu ona miała wciąż tkwić w listopadzie, skoro dawno przyszła między nich zima? A Tima lubiła. Była dla niego po prostu Scarlett, a nie jedną z najbardziej topowych celebrities. Przy nim pojmowała, jak ważne było dla Toma to, że traktowała go jak zwykłego chłopaka. Skarciła się za myślenie o Tomie w takiej chwili. On nie mógł już dłużej dominować każdej jej myśli. Uśmiechnęła się szerzej i objęła rękoma szyję Tima. Na obcasach była niemal tego samego wzrostu, co on, więc śmiało mogła spoglądać mu w oczy. Śmiały się do niej. Kiedy jego wargi delikatnie musnęły jej własne, miała wrażenie, że spadł mu kamień z serca. Były miękkie i całowały ją czule. Brakowało jej takiej bliskości. Westchnęła cicho, co Tim najwyraźniej odebrał, jako zachętę, a Scarlett nie zamierzała go powstrzymać. Wraz z pocałunkami Tima nie obejmowało jej to cudowne uczucie błogości, które dawał jej Tom każdym najmniejszym dotykiem, ale poczuła się dobrze. Przy nim było jej dobrze. Teraz w zupełności jej to wystarczyło.
Kiedy kilka godzin później znów stali w tym samym miejscu, jednak żegnając się już, Scarlett wiedziała, że kończąc tą znajomość, popełniłaby błąd. Nie zakochała się w nim znienacka, nic z tych rzeczy. Lubiła Tima. Lubiła też to, że gdy z nim była zapominała o swoim złamanym sercu, o stracie dzieci i o życiu, które ułożyło się zupełnie inaczej niż powinno.
- Mogę ci zadać głupie pytanie? – śmiała się znów. Nie sądziła, że była jeszcze w stanie tak po prostu się śmiać. Może to wino, które wypiła. Może to towarzystwo Tima. A może to czas, jaki upłynął. Jednak śmiała się i czuła się z tym niesamowicie.
- Pytaj, najwyżej dostaniesz głupią odpowiedź.
- Ile ty masz właściwie lat?
- Właściwie to mam dwadzieścia sześć lat.
- Okej.
- To nie było głupie pytanie.
- Ulżyło mi – uśmiechnęła się znów, trącając go palcem w brzuch. Schowała niesforny kosmyk za ucho i popatrzyła na niego, poważniejąc nieco. – Nie możemy tu stać do rana, więc chyba powiem ci już: dobranoc.
- Wolałbym: do zobaczenia.
- Niech będzie: do zobaczenia, Tim. To był cudowny wieczór. Nigdy nie byłam na takiej… randce.
- Postaram się, żeby następna podobała ci się jeszcze bardziej.
- Trzymam cię za słowo – nadstawiła policzek, ale on zignorował ten gest. Nie sądziła, by miało być inaczej. Ujął delikatnie brodę Scarlett i czule pocałował ją w usta.
- Wszystkiego najlepszego jeszcze raz – uśmiechnęła się wdzięcznie i po prostu ruszyła ku wejściu. Nie odwróciła się, wiedziała, że patrzył. Wjeżdżając windą na swoje piętro, uśmiechała się głupkowato do siebie. Zupełnie, jakby miała szesnaście lat.
*

Sierpień 2012r.

Szum fal działał kojąco. Nie był zbyt głośny, ani zbyt cichy. Brzmiał tak, by kołysać myśli. Nie zagłuszał ich, ani głosów też. Dobra cisza nie bywa powodowana brakiem tematów do rozmowy. Cisza między Margo, a Gustavem była owocem relacji, jaką między sobą wybudowali. Gdy milczeli pozwalali sobie na bycie po prostu, czasem na myślenie. Bezkres morza skłaniał ku refleksjom. Nie zawsze były one dobre, czy przyjemne, ale najczęściej po prostu potrzebne.
Woda moczyła ich stopy, a wiatr przenikał ciała, ale nie był zimny, wręcz przeciwnie – przyjemnie orzeźwiał. I pachniał niesamowicie. Rozwiewał włosy i sukienkę Margo, a ona śmiała się, gdy porywał ją za bardzo. Gustav na nią patrzył. Margo miała w sobie niespożytą radość życia, której nie były w stanie zniszczyć nawet poważne problemy. Ona zawsze znajdowała powód do radości i on z tego czerpał. Radość Margo rozpędzała czarne chmury w jego sercu. Nie od razu, gdyby tak było, już dawno wyzbyłby się ich. Jednak działała sukcesywnie. Żadne z nich o tym nie mówiło, ale oboje zdawali sobie sprawę z tego, że Gustav nie wpadł w dołek tylko i wyłącznie dzięki niej.
Cuxhaven było jednym z najlepszych miejsc, w jakich był. Zdecydowali spontanicznie, a raczej Margo zdecydowała, a on dał się zwariować temu pomysłowi. Nie żałował.
- Ostatnio Jul pytała mi się, co nas łączy – powiedziała spoglądając na blondyna. Znalazła bursztyn. Oczyściła go z piasku i zaczęła obracać w dłoniach.
- Co jej powiedziałaś?
- Że się przyjaźnimy – odpowiedziała z uśmiechem. – Ja nie rozumiem dlaczego wszyscy myślą, że jesteśmy parą.
- Chyba dlatego, że się tak zachowujemy – mówiąc to, uśmiechnął się serdecznie.
- Nigdy nie wierzyłam w przyjaźń damsko-męską i nadal nie wierzę, ale jeszcze nie umiem nazwać tej naszej przyjaźni.
- I bez nazw jest dobrze.
- Wiem, bo kiedy patrzę na smutek Scarlett, rozdarcie Liv, niemoc Georga albo na robiącego dobrą minę do złej gry Billa, to cieszę się, że nie przeżywam takich dramatów. Wystarczająco dużo ich miałam z Paulem.
- Chyba współczuję temu człowiekowi, teraz pewnie jest zaręczony z kolejną dziewczyną, która będzie pasowała do jego przyszłego stanowiska.
- Gadałam o nim z Liv. To niesamowity przypadek, że obie byłyśmy o włos od małżeństwa z nim i chyba przez to rozumiem, czemu tak trzyma na dystans Georga. Ten strach zostaje w środku, czy się tego chce czy nie.
- Ty się boisz? – zapytał świdrując Margo spojrzeniem.
- Chyba nie, ale nie wiem, czy ten lęk nie wróci, gdy się kiedyś zakocham – Gustav pokiwał głową.
- Ja już chyba nie będę umiał się zakochać. Caroline wykorzystała wszystkie moje pokłady miłości, jakie miałem zarezerwowane dla kobiety. Teraz wydaje mi się niemożliwe, żeby kogoś pokochać.
- A kochasz ją nadal?
- Jej wspomnienie – odparł, po czym oboje zamilkli. Margo chwyciła Gustava za rękę, a on nie protestował. W milczeniu pokonali kolejne kilometry plaży, póki burzowe chmury i wiszący w powietrzy deszcz nie zmusił ich do powrotu do hotelu. Tam przy dobrej kawie obejrzeli kolejny z filmów, który przeznaczyli na pobyt nad morzem. Zaczęło padać. Margo wpatrywała się w deszcz, póki nie zasnęła wsparta o ramię Gustava. Oparł się więc wygodniej na poduszkach i sam zapadł w drzemkę wsłuchując się w bębnienie deszczu o szyby. Był spokojny, a głowie wciąż miał szum fal i stukot kropli.
*

11. miesiąc od rozstania; 9. października 2012r.

Lubiła, kiedy ktoś bawił się jej włosami. Nim poznała Toma, Liv albo mamie nie chciało się siedzieć i godzinami czesać jej włosy. Tom tak potrafił. Czesał jej włosy po umyciu albo tak po prostu rano, wieczorem czy w dzień. Nauczył się nawet pleść warkocza i choć okupiła to bólem, potem wciąż miała splecione włosy, tak mu się to spodobało. Tom miał cudowne dłonie. Z niesamowitym wyczuciem przeplatały kolejne kosmyki. – Przestań – mruknęła.
- Pociągnąłem cię? – słysząc to pytanie, uświadomiła sobie, że wypowiedziała na głos swoje myśli. Westchnęła.
- Nie, nie. Głośno myślałam – odpowiedziała i wyprostowała plecy. Poczuła znów palce Tima w swoich włosach. Nie lubiła tego w sobie, że za każdym razem porównywała Toma i Tima – swoją drogą, śmiesznie się złożyło: Tom i Tim. A najgorsze w tych porównaniach było to, że mimowolnie stawiała Tima w gorszym świetle. Tom zawsze wypadał lepiej, pomimo tego, co zrobił, w jej głupiej głowie zawsze musiał być najlepszy. – Wiesz, co? Jesteś pierwszym facetem, jakiego znam, który potrafi pleść kłosa – spojrzała w lusterko, które podał jej Tim i uśmiechnęła się. – Ślicznie – zaplótł jej dwa kłosy. Wyszły niesamowicie grube, ale miała czas już do tego przywyknąć. Przynajmniej będzie jej wygodnie, bo sama nigdy nie przejmowała się włosami. Związywała je albo splatała jakoś. Zazwyczaj brakowało jej czasu na zabawy we fryzjerstwo. Odwróciła się i bez pardonu wgramoliła się Timowi na kolana. Lubiła go. Był niesamowicie spokojny, dojrzały i racjonalnie spoglądał na życie. Potrafili ze sobą rozmawiać o wszystkim. Te rozmowy też lubiła – czasem głębokie, czasem zupełnie o niczym, a kiedy ją przytulał, czuła się zupełnie bezpiecznie. A ona teraz bardzo potrzebowała poczucia bezpieczeństwa. W ostatnim roku to właśnie tego jej najbardziej brakowało. – Dziękuję – ucałowała Tima soczyście w policzek, a on się roześmiał.
- Nie rozumiem, jak jedna dziewczyna rano może być największą kluską pod słońcem, a po południu móc podporządkować sobie całą armię wojska.
- Wiesz, to kwestia przystosowania – wzruszyła ramionami, jakby to, że Tim spostrzegł ta oczywistość nie miało znaczenia. – Przy tobie muszę być twarda i waleczna – uśmiechnęła się, zdając sobie sprawę z tego, że naprawdę tak czuła.
- Cieszę się, że tak myślisz – ucałował ją w skroń. – A tak a propos warkoczy… - zaczął, sprawiając wrażenie nie do końca pewnego, czy chciał to powiedzieć. Scarlett spojrzała na niego uważnie. – Miałem trzy siostry do wystrojenia, co rano. Wiesz, kiedy ma się do czynienia z pierwszorzędnymi modnisiami, to umie się takie rzeczy.
- A mama? – zapytała cicho.
- Odeszła, kiedy miałem trzynaście lat. Dziewczyny były małe, najmłodsza miała sześć lat, tata pracował często na dwie zmiany i nawet nie interesował się tym, czy chcę zająć się domem czy nie. Miało być ugotowane i posprzątane. Musiałem nauczyć się robić śniadania i obiady, posyłać je do szkoły i zajmować się nimi. Tata nie był zły, ale przytłoczyła go śmierć mamy i to, że musiał wszystko sam ogarnąć. A ja nigdy nie byłem tym psotnym, starszym bratem. Od małego wolałem rysować niż grać w piłkę. Trzymaliśmy sztamę z dziewczynami, a gdy mamy już nie było, to się tylko zacieśniło. Było nam ciężko i nie raz się kłóciliśmy, a one mi wypominały, że nie jestem mamą i nie mam prawa im rozkazywać, bo ona na pewno zrobiłaby inaczej. Byłem jeszcze dzieciakiem i na początku takie życie wydawało mi się nie do zniesienia, ale dzięki temu naszą czwórkę łączy bardzo silna więź. Później, kiedy podrosły, matkowaliśmy sobie wzajemnie, a z resztą one matkują mi do teraz i to podwójnie, więc wyobraź sobie, co się dzieje, jak mam nalot całej trójki! – powiedział lekko, chcąc pozbyć się ścisku w żołądku.
- Zawsze chciałam mieć dużo rodzeństwa. Wyobrażałam sobie te rodzinne spotkania, kiedy bylibyśmy już dorośli. Przez większość życia miałam tylko Liv. Mówili o nas jak o bliźniaczkach. Bo dzieli nas równo rok i kilka godzin. No i wygląd, ale to szczegół. Jak byłyśmy małe, mama ubierała nas tak samo. Wyobraź sobie ponad przeciętnie wysokiego patyka i małego pulpeta w jednakowych różowych sukienkach – Tim zaśmiał się, choć wcale nie wyobraził sobie Scarlett i Liv w różowych sukienkach. Dostrzegł, że jej uśmiech na chwilę sięgnął oczu. Bardzo rzadko jej się to zdarzało. Niewiele o niej wiedział. Poza historiami z gazet, od niej samej usłyszał mało – zapewne tylko to, co uznała za konieczne. Czasem, gdy rozmawiali jak teraz opowiadała mu o swoim dzieciństwie czy o perypetiach z dawnych lat. Jednak nie pozwoliła mu poznać tego, co siedziało w jej sercu. Była z Tomem Kaulitz, mieli dziecko, złamał jej serce, wciąż coś do niego czuła, ale poradziła sobie z tym i zaczęła od nowa. Tyle na temat jej poprzedniego związku. Nie pytał o więcej, bo uznał, że nie miał do tego prawa. Tym bardziej widząc jej reakcji, gdy tylko przypadkiem pojawił się ten temat. Spasował. Jednak bez wiedzy na temat wszystkiego, co działo się w jej życiu, nim się poznali, widział, co ten czas w niej pozostawił – wielki smutek, znacznie większy niż taki, który daje zawód młodzieńczej miłości. Scarlett od samego początku sprawiała, że czuł potrzebę chronienia jej. Nawet wtedy, kiedy stała między robotnikami, o połowę mniejsza od nich i dziarsko przestawiała ich po kątach. Zwłaszcza teraz, kiedy siedziała na jego kolanach i przytulona do niego, kuliła się w jego ramionach. Nie znał jej, ale kiedy patrzył w jej oczy przesłonione kotarą smutku, nabierał pewności, że uczyni wszystko, by zniknął.
- Jestem pewien, że w różu ci do twarzy – odparł, zdając sobie sprawę z tego, że powinien coś powiedzieć już chwilę temu.
- O czym myślałeś? – zapytała mrużąc jedno oko.
- O tobie – odpowiedział uśmiechając się. – Nie da się myśleć o czymkolwiek innym będąc w twoim towarzystwie, Scarlett – wywróciła oczami, trącając go ramieniem.
- Przestań, wiem, że ściemniasz. Do której zostaniesz? – spojrzał na zegarek.
- W sumie to muszę już lecieć. Miałem od rana pracować, a już jest dwunasta. Zlecenie samo się nie zrobi.
- Co urządzasz?
- Nic wielkiego. Pokój dla szesnastolatki.
- Róż, podusie i baldachim? – zapytała z cwanym uśmiechem.
- Powiedzmy. Całość jest utrzymana w cukierkowych kolorach. Róż, brzoskwinia, błękit i jasna zieleń. Czyli coś, co lubię.
- Wpadniesz wieczorem? – zeszła z kolan Tima i powoli przeszła na antresolę, czekając aż Tim się pozbiera.
- Dziewczyny do mnie przyjeżdżają. Dziś urodziny mamy i wiesz. Pewnie pojedziemy do taty – pokiwała głową i uśmiechnęła się. Tim był inny niż Tom. Na pozór niechlujny, a przy tym pełen nonszalancji. Włosy niemal nieustannie układały mu się w zupełnym nieładzie, a do tego, gdy się uśmiechał w policzkach pojawiały mu się dołeczki. Lubiła w nim ten niemal namacalny artyzm, który przepełniając życie Tima, wypełniał i jego.  Uśmiechnęła się, kiedy złapał ją za rękę i puścił dopiero przy drzwiach, ale tylko po to, by objąć ją w talii i pocałować.
- A ty co będziesz robić?
- Poczytam, może coś obejrzę albo popiszę. Wczoraj do głowy wpadło mi kilka wersów, więc mam nad czym pracować. Isobel będzie szczęśliwa.
- A może pojedziesz do domu?
- Byłam u Liv już dwa razy, nie chcę jej męczyć.
- Nie chcę, żebyś była sama.
- A myślisz, że przeprowadzając się tu liczyłam, że zamieszka ze mną jakiś niewidzialny przyjaciel? – odparowała, nim zdążyła ukryć rozdrażnię. Tim się skwasił.
- Okej, okej. Nic nie mówię, zadzwonię – ucałował krótko Scarlett i już go nie było. Troszkę zrobiło jej się głupio, ale mimowolnie zawsze tak reagowała, gdy wchodzili na temat powodów jej przeprowadzki albo wszystkiego, co działo się przed nią. Zamknęła drzwi i rozejrzała się po mieszkaniu. Uznała, że ma ochotę na kawę, więc wybrała się do kuchni. Jednak nie uszła daleko, bo rozdzwonił się domofon.
- Czego zapomniałeeeeeeeś? – zapytała słodko, myśląc, że to Tim.
- Hmmm… Nie przypominam sobie, żebym w ostatnim czasie zmieniła płeć, zwłaszcza, że jakieś dwa i pół tygodnia temu pewne stworzenie dokładnie utwierdziło mnie o tym, że jestem kobietą i dokładnie przetarło szlaki.
- Wejdź głupolu – powiedziała, nim parsknęła śmiechem. Poród ani trochę nie stępił języka jej siostrze. Uchyliła drzwi, żeby nie musieć ich za moment otwierać i poszła do kuchni, wstawić wodę. Wyjęła z lodówki babeczki, które piekła poprzedniego wieczoru i ułożyła kilka na talerzyku. Zasypała kawę i wyjęła blender, żeby zrobić piankę.
- Domyślam się, że mówiłaś do Tima. Chyba, że poderwałaś kolejnego przystojniaka – Liv powoli weszła do kuchni, dźwigając nosidło, w którym spało niemowlę. Postawiła je na blacie i ciężko odetchnęła. – Chyba się przeliczyłam, co do moich możliwości.
- Boli cię? – Scarlett szybko podeszła do siostry i podtrzymała ją pod ramię.
- Zgadnij, co – mruknęła. – Załatwisz mi jakąś poduszkę? – Liv oparła się o blat, a Scarlett popędziła po poduszkę. Nie przygotowała się do lekcji, więc porwała z bieliźniarki jaśka, z którego nie korzystała. Był względnie gruby, więc powinien Liv wystarczyć. Położyła go na krzesełku i pomogła siostrze usiąść. Dokończyła kawę, a kiedy stawiała kubki na stole, zawiniątko w nosidle zaczęło kwękać. – Wiem, że nie powinnam jej wozić, ale skoro Mahomet nie pofatygował się do góry, to góra musiała ruszyć swój obolały tyłek do Mahometa – powiedziała biorąc maleństwo na ręce.
- Powiedz, że Georg cię przywiózł – burknęła Scarlett, spoglądając na Liv ostrzegawczo, a ona ignorując siostrę, przystawiła dziecko do piersi.
- Wybacz, ale aż tak szalona nie jestem. Siedziałam jak na puchowym tronie. Z resztą, nie wypuszcza nas samych z domu. Pojechał do mieszkania, jak będę chciała wracać, to przyjedzie – pogłaskała policzek córeczki i uśmiechnęła się do niej. – Od kogo te kwiaty? – zapytała, rozejrzawszy się po kuchni.
- Javier – odpowiedziała Scarlett, nawet nie patrząc na nie.
- Myślałam, że opuścił.
- Ja też, póki nie dowiedziałam się, że szturmuje management swoim menagerem. Wytwórnia przesyła mi wszystko, co wysyła na ich adres. Aż dziwne, że nie śle nic do domu. Muszę z nim w końcu pogadać, bo wygląda na to, że nie da mi spokoju – napiła się kawy i spojrzała na siostrzenicę. – Żółtaczka jej ładnie schodzi.
- Wczoraj byliśmy na kontroli i wszystko jest w jak najlepszym porządku. Georgowi już trochę skrzydełka opadły i nie sprząta jej tak chętnie kup jak w pierwsze dni – zaśmiała się pod nosem i zaczęła kołysać córeczkę, widząc jak zasypiała z powrotem.
- A tak jej nie chciałaś – odparła Scarlett, opierając się o krzesełko i utkwiła w siostrze uważne spojrzenie. Za późno zdała sobie sprawę z tego, że wyrzut w jej głosie był aż nazbyt wyraźny. Liv popatrzyła na nią trochę zmieszana. Jakby wciąż miała pretensje do siebie, że to ona ma dziecko i że to ona jest szczęśliwa.
- Bo chyba sama nie rozumiałam, czego się spodziewać, więc się bałam. Wyobrażałam sobie, że moje życie stanie się maratonem między pieluchą, a zasypką. Wyolbrzymiałam wszystko, a potem jeszcze cała rodzina traktowała mnie jak wroga, bo ośmieliłam się nie cieszyć, więc było mi jeszcze gorzej i pogubiłam się w tym wszystkim, bo nawet Georg krzywo na mnie patrzył, więc mimowolnie obwiniałam ją… - Liv spojrzała na dziewczynkę, a Scarlett wydało się, że przez twarz jej siostry przemknął cień żalu. Ucałowała maleńką w główkę i ułożyła ją z powrotem w nosidle.
- Co się zmieniło?
- Rozumiem, dlaczego nie przychodzisz. Wiem, że potrzebujesz czasu i szanuję to. Poczekamy – Liv uśmiechnęła się do brunetki i znów przeniosła wzrok na córkę. – Odkąd się urodziła, nie myślałam o tym, czy mi się podoba to, że mam ją już tak w stu procentach, czy nie. Po prostu była. Najpierw dochodziłam do siebie. Potem byłam przerażona tym, że mogę ją skrzywdzić zmieniając jej pampersa. Zaczęły się kolki i bezsenne noce. Każdą wolną chwilę poświęcałam na odpoczynek albo Georgowi. Nie miałam czasu na nic, ani sił też. Myślenie mi nie pomagało. A dziś rano…- spojrzała na Scarlett i uśmiechnęła się tak, jakby spadł jej z serca jakiś ciężar. – Dziś rano zrozumiałam ciebie, mamę i Jul. Zrozumiałam, co miałyście na myśli mówiąc o tym, że miłość do dziecka jest po prostu taka, jak oddychanie. Konieczna do życia odkąd ono się pojawia – uśmiechnęła się znów. – I dalej jest mi bardzo przykro, że tak długo ci nie powiedziałam. Jest mi przykro, że dostałam to, o czym ty marzysz, ale Scarlett…nie żałuję już, że mi się przytrafiła. Nie mówiłam o tym jeszcze nawet Georgowi.
- O czym? – zapytała, starając się ukryć wzruszenie. Gula w gardle stawała się coraz bardziej nieznośna.
-  Dziś rano, kiedy ją karmiłam, popatrzyłam na nią i miałam wrażenie, jakbym tak naprawdę zobaczyła ją po raz pierwszy. Nie była w moich myślach maleństwem, dziewczynką, czy skarbeczkiem. Pierwszy raz sama przed sobą nazwałam ją moją małą córeczką. Patrzyłam na nią i pojęłam, co zmieniło się w ciągu tych trzech tygodni odkąd ona jest na świecie – Liv była wyraźnie poruszona, ale też szczęśliwa. – Ona mnie uwolniła, Scarlett – brunetka popatrzyła na siostrę nieco zdziwiona, ale nie przerywała jej. – Moja córeczka dała mi to, czego szukałam we Francji, czy tutaj. Stanowi wszystko to, czego potrzebowałam uciekając. To paradoks, sama tego nie rozumiem, ale tak jest. Ona jest miłością w najczystszej postaci i… nie boję się jej. Nie boję się kochać. Zdjęła ze mnie brzemię, które nosiłam przez cały ten czas.
- To najlepsze, co mogło się stać. Georg będzie szczęśliwy. Ty wreszcie będziesz w pełni szczęśliwa.
- Już wiem, jakie będzie nosić imię. Georg zostawił to mnie. To nie tak, że się nie zainteresował i jest mu wszystko jedno. Po prostu to, co wymyślaliśmy do tej pory zupełnie do niej nie pasowało.
- Jak ją nazwiesz?
- Saoirse1.
- Dlaczego? – zapytała. – Znaczy znam znaczenie, ale…
- Nie nazwę jej przecież ‘Freedom’ albo po naszemu. A Saoirse ładnie brzmi, idealnie pasuje i po prostu wiem, że to idealne imię dla niej. Wreszcie przestanie być bezimienna. Georg martwił się, że niczego nie wymyślę przed upłynięciem terminu rejestracji w urzędzie i będzie musiała być jakąś Marie czy coś, co wymyślimy na szybko. W takim wypadku nazwałabym ją Victoria, ale to nie byłoby to samo.
- Śliczne imię. Saoirse Listing. Podoba mi się – Scarlett uśmiechnęła się do siostry, starając się ukryć smutek spowodowany własnymi wspomnieniami z okresu, gdy Liam był malutki. Nie było do końca łatwo. Przecież nie mogli dojść z Tomem do ładu ze sobą. Czasem wydawało jej się, że coś skończyło się między nimi w noc przed narodzinami Liama, gdy się upił, a potem przyjechał po fakcie. Wybaczyła mu to, ale później między nimi nie było już tak samo.
- To też nie jest tak, że zapomniałam o tym, co czułam w ciąży. To wciąż we mnie jest, ale nie ma znaczenia. Ona odmieniła bardzo wiele.
- A co z Georgiem?
- Wiesz, teraz więcej spędza czasu u nas niż u siebie, ale nikogo to raczej nie dziwi. Póki Saoirse jest malutka nigdzie nie ruszam się z domu. Pomoc mamy i Jul, ich rady są mi teraz nieustannie potrzebne, ale kiedy podrośnie to… chyba z nim zamieszkam.
- Nie uciekniesz? – zapytała spoglądając uważnie na Liv.
- Nie chcę już uciekać, Scarlett – spojrzała jej prosto w oczy i wiedziała, że jej starsza siostra mówi najzupełniej poważnie. Przysunęła się bliżej i złapała Liv za rękę.
- Mówiłam, że wszystko się ułoży.
- Jeszcze długa droga, ale chyba dostrzegam nadzieję. Zupełnie będę szczęśliwa, kiedy pokochasz moje dziecko, tak jak ja pokochałam twoje.
- Liv – Scarlett prędko podeszła do siostry i ukucnęła przed nią. – Ja ją kocham. Kocham na swój sposób, ale potrzebuje czasu, bo patrząc na was, widzę siebie w czasach, kiedy byłam jeszcze szczęśliwa. I to mnie boli, boli tak, że nie możesz nawet wyobrazić sobie tego bólu – oczy dziewczyny zaszły łzami, więc prędko je wytarła. – Wiem, że swoim zachowaniem ranię ciebie, Julie i Shie’a. Wiem, że sprawiam przykrość Nico, który mnie lubi. Wiem, że Roxie i Lexie mnie niemal nie znają, ale… nie umiem cieszyć się waszym szczęściem. Wciąż liżę rany i wierzę, że niebawem przyjdzie takie dzień, kiedy spojrzę na wasze dzieci i pomyślę sobie, że ich widok już nie przyprawia mi bólu. To egoistyczne z mojej strony, ale nie umiem inaczej – rozpłakała się i klapnęła na podłogę. Schowała twarz między rękoma i skuliła się w sobie. Łkała hamując się na tyle, by nie obudzić dziecka, a Liv bezradna wobec bólu, który towarzyszył jej przy każdym gwałtowniejszym ruchu, jedynie przysunęła się z krzesełkiem i zaczęła gładzić Scarlett po głowie.
- Przepraszam, siostrzyczko. Wiem, że nie robisz tego specjalnie. Przepraszam – szeptała. – Po prostu bardzo żałuję, że nie możemy być wszyscy szczęśliwi.
- Ostatnie półtora roku jest jednym wielkim pasmem nieszczęść. Już zapomniałam, że mogłoby być inaczej – wytarła twarz rękawem i podniosła się z podłogi. Przysunęła krzesełko obok Liv, po czym usiadła. – Brakuje mi czasu, który razem spędzałyśmy. Tego przed Tomem, przed Paulem. Tego zupełnie naszego.
- Odebrałam to nam wyjeżdżając do Francji.
- Potrzebowałaś tego.
- Chyba tak, choć popełniłam tam zbyt wiele błędów.
- Każdy z nas je popełnia. Może gdybym uprzedziła Toma, on nie upiłby się i był ze mną przy porodzie. Nie mielibyśmy do siebie żalu, nie byłoby niedomówień. Może wtedy byłoby nam łatwiej poradzić sobie z jego stratą. Może dziś bylibyśmy razem. Może nie cierpiałabym… - westchnęła ciężko i dało się słyszeć, że drży. – Nie da się cofnąć tego, co już było. Nie masz pojęcia, ile razy układałam sobie w głowie wszystko, co zaszło między mną i Tomem. A najgorsze jest to, że ja naprawdę myślałam, że my już będziemy razem do końca. A dziś, kiedy minął już prawie rok, ja dalej jestem w rozsypce. On najwyraźniej przeszedł z tym do porządku dziennego. Dla niego tak jest lepiej. Ma mnie gdzieś i tyle. Ma tą dziewuchę i jej dziecko – Liv popatrzyła na Scarlett, mimowolnie szerzej otwierając oczy ze zdumienia, gdy uświadomiła sobie jedną podstawową rzecz: Scarlett nie wiedziała. A ona przecież nie mogła jej powiedzieć. To by ją dobiło. – Żyją sobie razem, bawią się w dom. Niebawem pewnie zrobią jeszcze kilku Kaulitzów i będzie jedna wielka happy family. Nie rozumiem tego. Mówił, że tak kocha, a dziś już pewnie o mnie nie pamięta. Nienawidzę go za to i siebie, że nie umiem postąpić tak samo, ale ja go wciąż kocham i przestałam już z tym walczyć. Boli mnie to, że nie umiem już normalnie żyć. Nie potrafię mieszkać pod jednym dachem z najbliższymi, skręca mnie na widok szczęśliwych matek z dziećmi, od dana nie napisałam niczego dobrego i tylko egzystuję tu. Sprzątam, gotuję, czytam, oglądam filmy albo spotykam się z Timem. Moje życie jest beznadziejne. Isobel ma rację, muszę znaleźć sobie coś, co zapełni mój czas poza muzyką.
- A co z Timem? Lubię go.
- Też go lubię. Potrafi pleść kłosa, przyrządza cudowną zapiekankę, jest inteligentny, czuły i zabawny. Zajmuje się mną i nie narzuca mi się. Nie wspomina o przeszłości, odkąd znalazł zdjęcie moje i Toma wepchnięte pod fotel. Fajnie jest poprzytulać się z nim, czasem całować, ale. On chyba chce już czegoś więcej. Nie naciska, czeka, ale widzę to. A ja chyba nie mogę mu tego dać. Jak skoro wciąż kocham tego przeklętego Kaulitza? – spojrzała na Liv, jakby szukała w niej rozwiązania na swoje rozterki, a ona tylko wzruszyła bezradnie ramionami. Nikt nie potrafił pomóc Scarlett. Tylko ona sama mogła. Jedynym, co Liv była w stanie zrobić, było wysłuchanie siostry. Spojrzała na córeczkę. Spała wtulona w pieluszkę. Liv powinna wylegiwać się z nią w łóżku, a nie włóczyć po Berlinie, ale… była też siostrą, nie tylko matką. Wiedziała, ile Scarlett przechodziła patrząc na jej dziecko. Zdawała sobie sprawę z lęku, który w sobie nosiła. Liv zrozumiała, że jej siostra nie tylko pragnęła dziecka, a raczej bezwarunkowej miłości, ale tez bała się, że ją czy Julie mógł spotkać taki sam los, że mogły stracić swoje dzieci. Wówczas zupełnie inaczej zaczęła rozumieć postępowanie Scarlett. – Czasem mam wrażenie, że została po mnie tylko powłoka, że moje wnętrze gdzieś się ulotniło. Mam dopiero dwadzieścia jeden lat, a czuję się, jakbym miała pięćdziesiąt. Wydawało mi się, że czas pomoże, że zagoi rany, że otrząsnę się i pójdę dalej, ale ja nie umiem. Tkwię w miejscu, czuję, jak czas przecieka mi przez palce i nie potrafię nic z tym zrobić.
- Może faktycznie powinnaś wrócić do muzyki albo robić coś, co zajmie ci czas i nie pozwoli myśleć.
- Nie chcę nic robić na siłę, a olśnienia jeszcze nie dostałam.
- Myślę, że Tim nie jest facetem, który pomoże ci zapomnieć o Tomie. Potrzebujesz szaleńczej miłości. Takiej wiesz, nierozważnej, która cię pochłonie. Jestem pewna, że z czasem pojawi się ktoś taki, ale musisz znów wyjść do ludzi. To mieszkanie, choć piękne, nie sprawi, że znów poczujesz się jak w domu.
- Wiem, ale on… przy nim czuję się bezpieczna. Wiem, że nie zniknie, nie zmieni zdania, nie zawiedzie mnie. Tim jest z tych facetów, którzy wiążąc się, robią to stuprocentowo. Z jednej strony mnie to cieszy, ale z drugiej… wiem, że go skrzywdzę.
- To załatw sprawę już teraz.
- Nie, nie jestem na to gotowa. Naprawdę go lubię i potrzebuję.
- W porządku. Zrób, jak czujesz – Liv prędko napisała smsa. – Będę się zbierać. Saoirse i tak długo była poza domem. Mam nadzieję, że jej to nie zaszkodzi – Scarlett zajrzała do nosidła i uśmiechnęła się smutno na widok różowej buzi dziewczynki.
- Nie miała szans się nigdzie schłodzić, więc mam nadzieję, że wszystko będzie w porządku. Siedź w domu i nie wychodź już, póki obie nie nabierzecie sił.
- Więc bywaj u nas częściej – odparła Liv i uważnie spojrzała na siostrę. Scarlett wytrzymała jej wzrok i wzruszyła ramionami.
- Będę się starała. W sumie to dawno nie widziałam Nico… - odpowiada smutniejąc.
- Pyta o ciebie, a my tęsknimy. Bez ciebie to już jest, wiesz. Nie to samo.
- Wiem, nic nie jest takie samo, ale wiesz. Wyprowadziłam się po to, żeby z radością wracać do domu, żeby nie raniła mnie myśl o tym, co tam zastanę i pracuję nad tym. Powoli, bo powoli, ale pracuję – Scarlett spojrzała na śpiącą siostrzenicę i bardzo niepewnie pogładziła opuszkiem jej malutką rączkę. Łzy napłynęły jej do oczu, więc szybko poderwała się z miejsca i uciekła na drugi koniec kuchni. – Mam już tego dosyć, Liv. Mam dosyć tego bólu, który czuję, gdy patrzę na jakiekolwiek małe dziecko, które mogłoby być moim – spojrzała na siostrę i wytarłszy rękawem oczy, wyszła z pomieszczenia.
*

11 miesiąc od rozstania; 18. października 2012r.

Dzień nie zdążył się jeszcze na dobre rozgościć, kiedy małe, bose stópki prędko przebiegły przez korytarz. Tupot był na tyle cichy, by nikt go nie usłyszał, więc chłopiec niezauważony wślizgnął się do pokoju mamy. Wiedział, jaki to dzień i bardzo szybko chciał go rozpocząć. Widok mamy i taty razem przytulonych budził w nim niepewność. Już kilka razy widział, jak tata rano był w łóżku mamy, ale David nie bardzo wiedział, co to wszystko znaczyło. Przecież dotąd tylko on mógł spać z mamą. Stał tak i wpatrywał się w tatę, który przytulał mamę. Spali na brzuchach, więc nie wiele widział, ale nie do końca wiedział, czy to oznaczało, że tata zajął jego miejsce. Podszedł bliżej. Ręka taty poruszyła się, pogłaskał mamę po ramieniu i przytulił ją mocniej. Davidowi zrobiło się przykro. Podszedł do mamy i poklepał ją po ręce.
- Co? – Lena ocknęła się, patrząc na synka nieprzytomnym wzrokiem. Podniosła głowę i niezdarnie odgarnęła włosy z twarzy. – Co się stał syneczku? Jest wcześnie – krótką chwilę zbierała się w sobie, żeby poskładać do kupy informacje na temat tego, co się wokół niej działo. Spojrzała na zegarek. Trzynaście po szóstej. O tej porze to raczej ciężkie do zrealizowania. Tom też się obudził i pierwszy uświadomił sobie ich położenie, więc głębiej nakrył ich kołdrą, po czym uśmiechnął się do synka.
- Cześć chłopie.
- Ceść, tato.
- Miałeś zły sen? – dopytywała Lena, jedną ręką obejmując Davida.
- Nie, po prostu się obudziłem, bo nie mogę docekać się, kiedy zacnie się ten dzień – rodzice uśmiechnęli się szeroko do niego. – Dlacego nie macie pizam? – Tom usiadł na łóżku i zgarnąwszy z podłogi swoje bokserki, założył je na siebie. Spojrzał na przerażoną Lenę, a potem na synka.
- Było nam bardzo gorąco w nocy, bo zapomnieliśmy skręcić kaloryfer.
- Ale pzeciez nie mozna spać bez pizamki – upierał się.
- Wiem, że nie można, ale przecież jak tobie jest gorąco latem, to mama pozwala ci nosić tylko majteczki albo kąpielówki, prawda?
- No tak, ale mamusia mówiła, ze nie mozna spać bez pizmaki, bo potem mozna mieć katar.
- O kurczę – Tom schował twarz w dłoniach, udając przerażenie, jednak z trudem zdusił w sobie śmiech. – Oj, mama, już nigdy nie pozwolę ci spać bez piżamki, nawet jak ci będzie bardzo, bardzo gorąco – gdy to mówił, w jego oczach igrały figlarne ogniki, a Lena oblała się rumieńcem. Westchnęła i rozejrzała się po pokoju.
- Syneczku, tam leży koszulka tatusia. Podasz mi ją? – wskazała na krzesło stojące nieopodal. Chłopiec pobiegł po ubranie, a ona sprzedała Tomowi kuksańca w bok. Kiedy już ją miała na sobie, spojrzała wymownie na Toma, mówiąc: - A czy mi się wydaje, czy dziś jest jakiś ważny dzień?
- Wydaje mi się, że chyba jest, ale nie mogę sobie przypomnieć jaki – Tom w zadumie poskrobał palcem po brodzie.
- No, szkoda, bo ja też nie wiem.
- Ja wiem! – pisnął David i aż podskoczył z radości.
- Tak? To powiedz nam – Lena podniosła go i posadziła między sobą a Tomem.
- Mam urodziny! – wykrzyknął uradowany.
- No tak! Jak mogłem zapomnieć – Tom klepnął się w czoło, co sprawiło, że David śmiał się jeszcze radośniej. – W takim razie, komuś należą się urodzinowe buziaki, co sądzisz mama?
- Jestem za – a kiedy to powiedziała, oboje jednocześnie wyściskali i wycałowali, a jego przepełniony szczęściem śmiech jeszcze prędko nie ucichł.

Rok od rozstania; 30. października 2012r.

Tym razem przejeżdżając przez Berlin nie spieszyła się. Korki to jedno, ale nawet wtedy, kiedy mogła, nie jechała z maksymalną dozwoloną prędkością. Rozglądała się, wybrała dłuższą drogę. Przejeżdżała przez różne dzielnice, rozglądała się i po prostu jechała. Od kilku dni była smutna. Smutek towarzyszył jej od roku, ale to co czuła w ostatnich dnia, było po prostu przytłaczające. Może dlatego, że upłynął rok od ich rozstania. A może dlatego, że w tym czasie w jej życiu wszystko było tylko gorsze? Nie wiedziała. Chciała zmian, ale nie wiedziała jakich. To też ją przytłaczało. Może gdyby Tom nie był taki szczęśliwy ze swoją pseudo rodziną, to byłoby jej łatwiej, bo wciąż miałaby nadzieję? Zatrzymała się na czerwonym. Miała dla mamy piękny prezent. Długo szukała zanim znalazła tak oszlifowane szmaragdy, by odpowiednio podkreślały kolor oczu mamy, ale w końcu znalazła, to czego szukała. Była zachwycona swoim zakupem. Spotykanie się ze szczęśliwymi rodzicami coraz bardziej jej powszedniało. Kilka dni wcześniej nawet zabrała Nico do kina i było jej bardzo miło. Nico chyba też był szczęśliwy. Saoirse jeszcze ani razu nie trzymała na rękach, ale była pewna, że niebawem będzie gotowa na to, by się przełamać. Słodko gaworzące bliźniaczki, coraz częściej wywoływały na jej ustach uśmiech, choć póki co, równie często łzy, ale udawało jej się z każdym kolejnym razem bardziej. Była wdzięczna rodzeństwu, że nie potępili jej za te niezrozumiałe zachowania. Ruszyła, a kiedy kilka chwil później stała w kolejce do kasy na stacji benzynowej i czekając z nudów czytała nagłówki lokalnych gazet, do głowy przyszła jej myśl. A myśl ta po raz kolejny zmieniła w jej życiu wszystko.
*

1Saoirse – z irlandzkiego oznacza wolność. Wymawia się ‘Seer-sza’. 
Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo