26 marca 2012

68. Nie możesz zmienić przeszłości, ale przeszłość zawsze wraca, żeby zmienić Ciebie. Zarówno Twoją teraźniejszość, jak i przyszłość.

Tytuł; Jonathan Carroll
Białe jabłka

6. miesiąc od rozstania; 9. kwietnia 2012r.

Nie była do końca pewna czy to, że wycierała teraz szklanki w jego mieszkaniu, było odpowiednie. Nie chodziło o szklanki. Chodziło o to, że była u niego. Nie znajdowała się w bezpiecznym domu w Loitsche, w którym mogła kontrolować budowanie tej ich nowej relacji. Znalazła się na nowym terenie, w nowej sytuacji i jakoś musiała temu podołać. W mieszkaniu nie było żadnego z chłopaków. Bill był u Scarlett, Georg u Liv, a Gustav u rodziców. Żaden z nich miał nie wrócić na noc. Zastanawiała się nad relacją Billa i Scarlett. Z tego, co mówił Tom, jego brat bardzo zbliżył się z nią. Nie widziała w nim zazdrości, a jedynie pragnienie, by mógł znaleźć się na miejscu bliźniaka. Domyślała się, że gdyby któryś z nich miał spędzić noc w domu, Tom nie zdecydowałby się na przywiezienie ich. Nie miała mu tego za złe. Sama nie była gotowa na konfrontację, zwłaszcza z Billem. Nie rozmawiała nawet z Simone, bo ta omijała ją szerokim łukiem, a co dopiero mówić o bracie Toma, który był całkowicie przeciwny temu, że znów wkroczyła do ich świata. Nie miała do Billa żalu. W pełni zdawała sobie sprawę z tego, że wszyscy poza Tomem uważają ją za piąte koło u wozu. Schowała ostatnią szklankę i rozejrzała się po kuchni. Sprzątnęła wszystko, co dała się sprzątnąć. Tom wciąż brał prysznic, więc postanowiła zajrzeć do Davida, który zasnął zmęczony wrażeniami. Idąc do pokoju, zauważyła koszulkę Toma leżącą w progu. Podniosła ją i nie mogąc oprzeć się pokusie, przysunęła jej materiał do twarzy. Pachniała płynem do płukania i nim samym – zapachem, który roztaczał się również w jego pokoju. Przytuliła się na krótką chwilę do koszulki, ale zaraz ją odłożyła, jakby nagle zaczęła parzyć. Spurpurowiała na myśl o swojej głupocie. Poprawiła koc okrywający Davida i odgarnęła mu włosy z czoła. Spojrzała znów na koszulkę i uznała, że Tom może jej potrzebować, ale nie czuła się ani trochę pewna, czy powinna mu ją zanieść. W końcu kąpał się. Nie miała prawa mu przeszkadzać. Jednak pewnie chciałby założyć tą koszulkę po prysznicu. Miała dylemat. Woda ucichła kilka chwil wcześniej, więc postanowiła się odważyć. W końcu, kiedyś ze sobą sypiali. Nie powinna się wstydzić. A to, że paraliżowała ją myśl, że mogłaby wkroczyć do tej łazienki i zobaczyć go pół nago, to inna sprawa. Przecież równie dobrze mógłby ją założyć, kiedy wyjdzie. Nie musiała mu jej zanosić. Jednak było już za późno, bo energicznie zapukała do drzwi. Trzęsły jej się ręce.
- Stało się coś? – przez szybkę zobaczyła, że Tom odwrócił głowę w kierunku drzwi.
- Nie, nie, ale zauważyłam twoją koszulkę leżącą w progu i pomyślałam, że ci wypadła. Podać ci czy zanieść ją do pokoju?
- Możesz wejść – słysząc to, poczuła jak zalewa ją fala gorąca. Niewiele myśląc uchyliła drzwi na szerokość swojej ręki i wcisnęła ją wyciągniętą w tą wąską przestrzeń, żeby Tom mógł wziąć swoje ubranie. Usłyszała jak parsknął śmiechem.
- Lena, nie bądź dziecinna, przecież nie jestem nagi – czując, jak płoną jej policzki, weszła do środka i podała mu odzienie. Podniosła wzrok i napotkawszy jego nieco drwiące spojrzenie parsknęła śmiechem.
- Przepraszam – uśmiechnęła się od ucha do ucha, wciąż uroczo speszona. – Odwykłam – wciągnął na siebie koszulkę, a ona przez ułamek sekundy przyglądała się jego wyraźnie odznaczającym się pod skórą mięśniom. – To pójdę sobie – wzruszyła ramionami, chwytając za klamkę. – Chcesz do picia? Robię sobie kawę.
- Może być – uśmiechnął się i z powrotem odwrócił się do lustra. Lena cicho zamknęła za sobą drzwi, a on dalej przycinał brodę, a raczej to, co bardzo chciał nazywać brodą. Jego układy z Davidem i jego mamą były coraz lepsze. Nawet pani Braun nie patrzyła na niego już tak krzywo. W końcu minęło… minęło już prawie pół roku. Upływ czasu uświadomił sobie całkiem niedawno. Trochę ciężko było mu przyjąć do świadomości fakt, że to już sześć miesięcy odkąd nie miał przy sobie Scarlett i nie wiedział, co powinien o tym myśleć. Wciąż go to bolało, bo kochał ją niemniej niż w październiku, ale przywykł do bycia bez niej. Miał Davida, którym spędzał maksymalnie dużo czasu, nagrywali płytę, przez co mnóstwo czasu spędzał w samolocie, krążąc między Los Angeles a Berlinem. Nie miał czasu nad rozrzewnianiem się nad sobą, ale wciąż męczyło go odwieczne pytanie; dlaczego? Jednak budowanie więzi z Davidem, układanie relacji między nim a Leną i cała reszta absorbujących go spraw odciągały go od doszukiwania się przyczyn i skutków. Miał to pod skórą. Nie dawało mu to spokoju, ale wykorzystał już deficyt cierpienia na najbliższe dziesięć lat i nie potrafił już bardziej. Potrzebował towarzystwa i być może, dlatego przywiózł ze sobą Lenę i Davida. Wczorajsze spotkanie ze Scarlett zupełnie wytrąciło go z równowagi. Była taka, jak wtedy gdy ją poznał. Harda, pewna siebie i uwodzicielska, ale musiałby być idiotą, gdyby nie dostrzegł bólu w jej oczach. Był wciąż świeży, znał jej oczy jak nikt inny. Wróciła do swojej maski. Chyba nie chciała już powrotu. Za dużo złego stanęło między nimi. Ona miała karierę i Fontaine’a, a on związał swój los z Leną i Davidem. Tak najwidoczniej musiało być. Przygładził warkoczyki i założył na rękę zegarek.
Dziś Liam miałby pierwsze urodziny. Powinien spędzić je ze Scarlett. Powinni być razem, wspierać się i układać swoje życie na nowo. Może mieszkaliby teraz w innym mieście albo w jakimś apartamentowcu w Stanach? Może wiodłoby im się lepiej, bo nowe miejsce pozwoliłoby im na nowy początek? Może to wszystko by się nie zdarzyło? Może ona nie pozwoliłaby się omotać Fontaine’owi, a on nie wybrałby Leny? Wiedział, że tym wyborem złamał ją. Bo wybrał przeszłość; dziewczynę, która złamała mu serce. A zostawił ją; dziewczynę, która je uleczyła. Ale nie mógł darować jej Fontaine’a. Nie sądził, by z nim spała. Teraz to pojął. Może postąpił zbyt pochopnie? Jednak teraz było zbyt późno. Minęło zbyt wiele czasu na powrót do tamtych dni, a poza tym… nie sądził, by umieli wciąż ze sobą rozmawiać. Oboje wyrządzili sobie zbyt wielką krzywdę, a czas odsunął ich zbyt daleko siebie. Nie było już Scarlett i Toma. Musiał to wreszcie zaakceptować. Powiesił mokry ręcznik na kaloryferze i włączył wentylator. Lena nuciła coś w kuchni, a kiedy tam wszedł, zobaczył, że kołysała Davida, siedząc przy stole. Chłopiec był całkowicie rozespany, więc musiał się dopiero co obudzić. Uśmiechnął się i cicho usiadł po przeciwnej stronie stołu. A może powinien związać się z Leną? To byłoby dobre dla Davida, a on przecież nie mógł być wiecznie sam. Czas, by ułożył sobie jakoś życie. W tej samej chwili uznał, że to właściwy dzień na powiedzenie Davidowi prawdy. Spojrzał na nich. Lena kochała synka ponad wszystko w świecie, nie zostało w niej nic z dziewczyny, którą znał. Była dojrzała, odpowiedzialna i roztropna. Nie pomstowała o swój los, tylko robiła wszystko, aby żyło im się jak najlepiej. Może była właściwa dla niego? może to właśnie jej teraz potrzebował? Ostoi w swoim niespokojnym życiu. Miała niespełna dwadzieścia jeden lat, tyle co Scarlett. Obie życie doświadczyło za bardzo. Scarlett otrzymała zadośćuczynienie, spełniła marzenia, a Lenie los nie odpłacił za krzywdy, więc Tom postanowił zrobić to za niego. – Pojedziemy na cmentarz, dobrze? – Lena skinęła głową i ucałowała Davida w czoło.
- Zjesz coś synku, zanim pojedziemy z Tomem?
- Nie – pokręcił głową i przetarł oczy.
- A chcesz pić? – pokiwał głową i zsunął się z kolan mamy. Lena zabrała się za przygotowanie picia, a on obszedł stół i spojrzał bacznie na Toma.
- Jesteś smutny? – Tom uśmiechnął się smutno, a David podszedł bliżej i zasygnalizował, że chciał mu usiąść na kolana. Tom posadził go, a malec przytulił się do jego torsu. – Nie bądź smutny – chłopak poczuł, jak gula ścisnęła mu gardło i wycisnęła z oczu kilka łez. Wytarł je szybko i przytulił synka.
- Wiesz co, David? – chłopiec spojrzał na niego i pokręcił głową. – Bardzo się cieszę, że mam ciebie i twoją mamę. Potem będę musiał powiedzieć ci coś bardzo ważnego – chłopiec patrzył na niego dłuższą chwilę i pokiwał głową. Tom przeniósł spojrzenie na Lenę, a ona uśmiechnęła się delikatnie i skinęła na znak zgody. Postawiła kubek z sokiem przed Davidem i nie wiedząc, co zrobić z Tomem, położyła dłoń na jego ramieniu, ściskając je delikatnie. Spojrzał na nią z wdzięcznością, a ona się uśmiechnęła, tłamsząc w sobie chęć przytulenia go. Bo niczego w świecie nie pragnęła dobra tych dwóch chłopców. Jej chłopców, lubiła tą myśl.

2 godziny później

Ze smutkiem w sercu można żyć. Nie przeszkadza w codziennym wstawaniu z łóżka, wykonywaniu obowiązków czy spędzaniu wolnego czasu. Ze smutkiem nie jest też tak jak z depresją czy jakąś chorobą. Smutek nie wpływa na ogólny stan fizyczny, nawet psychiczny też. Smutek to stan ducha. Smutek jest wynikiem zbyt wielu przykrych przeżyć, które wypędziły z serca szczęście.
Ze smutkiem w sercu można żyć. Można się nawet czasem uśmiechać, można mieć nadzieję i lepszy nastrój. Można, na chwilę.
Ze smutkiem jest jak z bólem zęba, można uśmierzyć go lekarstwami, ale on nie znika zupełnie. Wciąż daje o sobie znać, ćmi. Tkwi pod skórą, w każdym koniuszku nerwu. Nie jest nie do zniesienia, po prostu jest.

Było ciepło. Świeciło słońce, ogrzewając jej skostniałe dłonie swoim ciepłem. Wiał wiosenny wiatr, targając jej włosami, przenikając ubranie i muskając skórę. Obracała w palcach cienką łodygę lilii, starając się nie uszkodzić liści, ani płatków. Nie chciała siadać, bo wiedziała, że wówczas nie odeszłaby stamtąd prędko. A przecież Toby nie mógł być tam z nią wieczność. Liam obchodziłby swoje pierwsze urodziny. Liam Nathaniel Kaulitz - jej malutki, śliczny synek. Może chodziłby już. Może wymawiałby jakieś sylaby. Może nabijałby sobie siniaki przewracając się podczas zabawy. Może byłby niegrzeczny. A może zupełnie ułożony. Może lepiłby się do niej. Może byłby przebojowy. Może miałby ulubione zabawki. Może jadłaby tylko ulubione rzeczy. A może jadłby wszystko. Może lubiłby spać w ciszy. Może lubiłby hałasy. Może byłby spokojnym myślicielem. A może energicznym zawadiaką. Może… stop. Wbiła wzrok w napis na nagrobku. Cały był piękny i okazały. Nie szczędzili pieniędzy, by Liam miał wspaniały pomnik. To jedyne co mogli mu jeszcze dać. Ona sama zamówiła za niego comiesięczne msze na najbliższe pięć lat i bywała na nich tak często, jak tylko mogła. Sama też modliła się dużo. Nie tylko za Liama, ale za siebie też. Modliła się o siłę, by potrafiła każdego kolejnego ranka wstawać z łóżka. Nie płakała. Nie potrafiła już ronić łez. Zastanawiała się dlaczego. Nie wiedziała, czy to dobrze, że wyschły jej oczy. Kiedyś się tego uczyła, a teraz nie potrafiła wykrzesać z siebie łez. Zobojętnienie było gorsze niż cierpienie. Bo kiedy cierpiała czuła wyraźnie, a teraz… teraz jej dni stały się marnym substytutem życia. Nawet stojąc nad grobem własnego dziecka, nie umiała zapłakać, choćby załkać. To nie chodziło o to, że tak trzeba. Wiedziała, że łzy przyniosłyby jej ulgę. A bardzo jej potrzebowała. Nienawidziła uczucia, jakby była tylko połową siebie. Połową energii życiowej, połową serca, połową duszy. Połową wszystkiego. Czucie na pół było sto razy gorszym od zaznawania wszystkiego w pełni, bo nawet ból stawał się lepszy, gdy nie miotał się w jej podświadomości zatruwając każdy jej dzień. Bo on był, nie znikał. Tkwił w niej, a jednocześnie jakby schował się z jej pola widzenia. Była smutna. Po prostu smutna. I wiedziała, że tak dalej być nie mogło, ale… ale nie umiała naprawić swojego życia. Nie w chwili, gdy stała nad grobem swojego dziecka. Nad grobem swojej miłości. Teraz już zdawała sobie z tego sprawę. Westchnęła ciężko, muskając opuszkami płatek. Biała lilia. Tylko te kwiaty spoczywały na grobie Liame. Białe lilie kojarzyły jej się z niewinnością, więc prosiła wszystkich, by właśnie takiemu zanosili.
- Scarlett? – odwróciła głowę do Toby’ego i już miała pytać, o co chodziła, gdy za jego plecami ujrzała trzy postacie. Zrozumiała ostrzeżenie. Skinęła głową, posyłając mu pełne wdzięczności spojrzenie. Ucałowała płatki kwiatka i ułożyła go na płycie. Za kilka dni przyjedzie ze świeżymi. Odpaliła znicz. Też był biały ze złotymi i błękitnymi zdobieniami. Ustawiła go na marmurze, który kazali wyłożyć wokół pomnika, aby można było na nim przyklęknąć albo stawiać kwiaty. Objęła jeszcze jednym spojrzeniem nagrobek i uśmiechnęła się czule.
- Wszystkiego najlepszego, Aniołku. Mamusia bardzo cię kocha – podniosła się z kucek i powoli podeszła do Toby’ego. Szła pociągając nogami, nie chciała stwarzać już żadnych pozorów. W tej chwili uważała to za bezsensowne. Tak samo jak wczoraj, z tymże było już po fakcie.

Wbiegła do pokoju i kręcąc się w koło, rozglądała się po nim jak szalona. Jakby odpowiedź kryła się za jakimś meblem. Gdy tylko Liv weszła do pokoju i dokładnie zamknęła za sobą drzwi, Scarlett rzuciła się jej na szyję.
- Boże, Liv. Jaka ja byłam głupia? Co ja chciałam udowodnić? Co ja chciałam… Liv, ja nie sądziłam, że to będzie takie trudne. Ja myślałam, że wciąż umiem być twarda. Ale ja go tak kocham, jak go tak do cholery kocham… - szeptała gorączkowo, tuląc się do siostry, a Liv głaskała ją po plecach.
- Próbowałaś sobie z tym poradzić. Mogłaś uciec albo zostać. A przecież ty nigdy nie uciekasz. Stawiasz czoła życiu, więc zostałaś. A jemu było równie źle jak tobie. Wiedziałam to.
- Mogłam uciec. Mogłam uciec, bo tak naprawdę tylko do tego jestem teraz zdolna. Nie potrafię już stawiać czoła niczemu, nie potrafię, bo wciąż go tak kocham, a ta miłość mnie osłabia. Nie chcę go już. Nie chcę go kochać, Liv.

Poczuła ulgę, gdy dłoń ochroniarza spoczęła na jej ramieniu. Postura Toby’ego wielu napawała lękiem, a dla niej zawsze stanowiła ostoję. Mogła się za nim schować i ani trochę nie byłoby jej widać. W tej chwili to była bardzo kusząca myśl. Wiedziała, że nie może skryć się w żadnej mysiej dziurze. Musiała stawić mu znów czoła. A najgorsze było to, że nie szedł sam. Obok niego kroczyła ta kobieta, a na rękach niósł to dziecko. Bawił się w dom. Zrobiło jej się przykro, że tak szybko ułożył sobie życie, że zniknęła z niego bez większego echa, jakby nie miała znaczenia. Jej poczucie beznadziejności wzrosło do granic niemozliwości. Przez niego zupełnie straciła wiarę w siebie. A ta dziewczyna… była naprawdę ładna. Zupełnie inna niż ona. A to dziecko… było zdrowe i radosne. Bawiło się jego warkoczem, a Tom opowiadał mu coś. Wiedziała, że mówiłby tak do Liama. Mówił z miłością, bo kochał to dziecko. Nie potrafiła tego nie dostrzec. Znalazł sobie kogoś do kochania. Znalazł sobie życie, dzięki któremu zapomniał o ich własnym. Czy to nie znak dla niej? Ze wszystkich sił starała się nie opuścić głowy, nie uciec spojrzeniem. Zebrała je w sobie i zgromiła wzrokiem dziewczynę, ale na niego już ich nie wystarczyło. Na moment spojrzenia Toma i Scarlett skrzyżowały się. Dzielił ich żal i gorycz, ale niewypowiedziane cierpienie łączyło ich ponad wszystko. I w tym momencie zrozumiała, że bez względu na to, że nie kochał już jej, śmierć Liama wciąż bolała go tak samo, że to cierpienie należało tylko do nich i miało stanowić jedyne w swoim rodzaju spoiwo, pomimo wszystkiego, choć to właśnie ono odegnało ich od siebie. To była chwila, ułamek chwili, w której zniknęło wszystko poza niemym porozumieniem złamanych rodzicielskich serc. Ten moment ulotnił się zbyt szybko, ale działo się to jak na filmie. Świat zwolnił, a ona w tym krótkim czasie znów rozumiała Toma bez słów. Byli przecież rodzicami dziecka, które umarło. Tego dnia powinni dzielić swój żal. Powinni być razem, mocno trzymać się za ręce i płakać, by następnego dni potrafić stawić swojemu bólowi czoła. Nie powinni być osobno. Nie powinni czuć złości, żalu. Nie powinna nienawidzić go za to, że wybrał tamtą. Nie powinna mieć powodu, by to czuć. Wszystko nie powinno być właśnie takie jakim było.
Tom ułożył sobie życie, a co z nią?
*

Nie ugięły się pod nim nogi, nie stracił tchu, ani nie miał zawrotów głowy. Świat nie zwolnił, ani nie czuł, jakby wirował wokół niego. Nie zaszło nawet słońce. Nie zmieniło się nic.
Jedynie poczuł smutek, ogromny smutek. Był o wiele większy niż ten, który odczuwał nim ją zobaczył. Za każdym razem, gdy widział Scarlett, rany w jego sercu otwierały się i wszystko wracało. Cały dramat tamtych dni. Minęło już niemal pół roku odkąd nie byli ze sobą, ale on miał wrażenie, że minęły zaledwie dni, odkąd ostatni raz trzymał ją w objęciach i miał pewność, że należała tylko do niego. Fontaine był mu solą w oku. I wiedział, że będzie nią już zawsze. Wciąż układał sobie to wszystko. A życie z Davidem i Leną u boku był łatwiejsze. Bez traum i niedomówień. Każde z nich wiedziało, gdzie miało swoje miejsce i czuli się ze sobą dobrze. Relacja między nim, a Leną to na pewno nie była przyjaźń. Nie byli też ze sobą, jednak… mieli dziecko. Byli rodzicami i to stanowiło integralny punkt całej ich relacji. Przez te wszystkie miesiące przygotowywał Davida na to, co zamierzał mu wyznać. Kochał tego malca i czuł, że on pokochał jego. Małe, dziecięce rączki mocno ściskały szyję Toma, gdy niósł go i tulił się do niego, zupełnie niepewnego w nowym otoczeniu. Zmierzając na grób Liama, wiedział, że to w jaki sposób postępował, był dobre. Czuł też, że odpowiedni moment, by powiedzieć Davidowi, kim był naprawdę. Choć zupełnie nie wyobrażał sobie, jak chłopiec to zrozumie. Miał przecież dopiero niespełna cztery i pół roku. Jednak przeczucie, że wszystko zmierzało w dobrym kierunku, sprawiło, że nabrał pewności, że to dobry moment na nowy początek. Wszystko to upadło, kiedy zobaczył znów Scarlett. I choć widział ją zaledwie dzień wcześniej, to nie miało znaczenia, bo pojął, że nie widział jej tak naprawdę, bo nie była sobą – przywdziała maskę, ale kiedy opuszczała grób ich maleńkiego dziecka i na moment ich spojrzenia się spotkały, dostrzegł ją po pierwszy odkąd się rozstali. Porzuciła pozory, choć nie miał pojęcia na jak długo, ale ujrzał przed sobą Scarlett, którą kochał i to go dotknęło. Do cna. Gdyby nie to, że trzymał w ramionach Davida, byłby gotów za nią pobiec i zapomnieć o wszystkim. Jej rozpacz, jej gniew, jej żal równe były jego własnym, a smutek… smutek wrósł w nią, tak jak i wrósł w niego. Pojął, że choć podzieliło ich tak wiele, ta chwila, to niewypowiedziane cierpienie połączyły ich znów. Nie w sposób, który można by uznać za tradycyjny. Milczenie wciąż był zbyt długie, słowa zbyt krzywdzące, a czyny błędne. I choć może ona nie kochała go już, wiedział, że miłość do synka spoiła ich na zawsze. Wiedział, że będą razem, choćby daleko od siebie. W tej kwestii żadne z nich nie kłamało. Tak kocha się raz i obje tą miłość mieli za sobą. Znów powielał banały, o jakich Scarlett z zamiłowaniem czytała w książkach, ale taka była prawda. Bo każdym życiu pojawia się jakiś banał. Rozstali się z dziwnych powodów, ale w ciągu tych wszystkich nieprzespanych nocy, gdy rozkładał na części pierwsze każdy możliwy powód, który doprowadził ich do ostateczności, uznał – choć zabolała go ta świadomość – że prędzej czy później doszłoby do tego, jeśli nie w ten to w inny sposób. Stracili do siebie zaufanie. I wcale nie zaczęło się od śmierci Liama – wręcz przeciwnie, zaczęło się od jego narodzin. Wtedy zawiódł on, ale z czasem zawodzili się siebie nawzajem coraz bardziej. I choć nie były to wielkie czyny, wystarczyły, by znów zbudować między nimi mur. W końcu urósł na tyle, by zupełnie ich od siebie odgrodzić i stało się… a on już ruszył z miejsca. Nie dał sobie czasu na ubolewanie, bo to mogłoby się źle skończyć. Zajął się Leną i Davidem, to przynosiło mu radość, a potrzebował jej teraz bardzo dużo. Dzięki nim powoli uczył się żyć na nowo. Jednak teraz przekonał się, że miłość, jaką darzył Scarlett była zbyt silna, by półroczna rozłąka mogła ją osłabić. Dlatego ogarnął go smutek. Bo nigdy już nikogo tak nie pokocha. Spojrzał na Davida. Bacznie się rozglądał i choć nic nie mówił, musiał zastanawiać się, po co przyszli w to miejsce. A potem zerknął na Lenę. Była spokojna za nich dwoje. Uśmiechnęła się do niego, jakby chciała powiedzieć, że wszystko będzie dobrze i za to był jej wdzięczny. Bo była obok zawsze, kiedy jej potrzebował. Żałował, że nie potrafił czuć do niej czegoś więcej, przynajmniej teraz. Nawet chciał, żeby mogli być razem, bo to jeszcze bardziej ułatwiłoby sprawę, ale z niczym się nie spieszył, bo tym razem nie chciał niczego zepsuć. Kiedy dotarli do grobu Liama, postawił Davida obok Leny i wziął od niej kwiatka. Ukląkł na granitowej płycie, którą kazali wylać wokół grobu; po to, aby postawić na niej znicze, czy kwiaty albo przyklęknąć. Obok białej lilii, która spoczywała na pomniku, znalazła się druga – taka sama. Przysiadł na swoich nogach i choć było mu piekielnie niewygodnie, zignorował to. Zrobił znak krzyża. Nie modlił się, nie przeżył nagłego nawrócenia, ale żarliwość Scarlett sprawiła, że w tym miejscu jakakolwiek wiara nabierała znaczenia. To był mały gest, ale pomimo swojej niewiary wierzył, że Liam jest małym aniołkiem, który zasługuje na to. Westchnął. Liam miałby już rok i wszystko byłoby inne. Może byłby w pełni szczęśliwy? Za plecami słyszał, jak David szeptał coś do mamy. Kto by pomyślał, że kiedykolwiek do tego dojdzie? W tym miejscu stanowili ogromny kontrast dla jego życia. Byli wszystkim, co chciał wyprzeć z pamięci, a także tym, co miał dopiero poznać. Byli przeszłością i przyszłością, a jego teraźniejszość zginęła gdzieś w eterze. Westchnął znów.
- Widzisz, syneczku, kogo ci tu przyprowadziłem? – wyszeptał. – Są tu dziś ze mną, bo muszę was sobie przedstawić. To Lena, twoja jakby ciocia i David, twój braciszek. On jeszcze o tym nie wie, ale tobie już mogę powiedzieć. Bylibyście świetnymi braćmi… - zdawał sobie sprawę z tego, że to co robił było bezsensowne, ale lubił mówić do Liama, bo czuł, jakby on go słuchał. Mógł mu mówić o każdym najgłębiej ukrytym sekrecie. Tylko w tym miejscu. – Uczyłbym was wszystkiego i na pewno byście się dogadali, jakbyś trochę podrósł – delikatnie pogładził opuszkami palców wskazującego i środkowego rant płyty nagrobkowej, zupełnie tak jakby wygładzał synkowi czapeczkę czy śpioszki. – Ale nie mogę teraz siedzieć tu i mówić ci jak bardzo tęsknię, bo oni czekają, wiesz? Opiekuję się nimi i dzięki temu jest mi łatwiej pogodzić się z tym, że ciebie już nie będzie… i mamusi też. Wszystkiego najlepszego, Liam. Tata bardzo mocno cię kocha – pogładził granit znów i podniósł się z klęczek. Odkaszlnął, by głos go nie zdradził. David siedział u mamy na kolanach i oboje z pewnym niepokojem wpatrywali się w niego. – Musiałem powiedzieć mu, po co tu jesteśmy – był wyraźnie zakłopotany, więc Lena uśmiechnęła się wyrozumiale i poklepała miejsce obok siebie. Usiadł i od razu spojrzał na Davida. – Mamusia mówiła ci, czym jest cmentarz? – chłopiec skinął głową. – Miałem synka, ale on umarł i jest teraz aniołkiem. A tutaj jest miejsce, gdzie mogę przynieść mu kwiatka i pomyśleć o nim tak bardziej – David znów kiwnął głową. – Jesteś jeszcze małym chłopcem i wielu rzeczy nie rozumiesz, ale muszę ci dzisiaj powiedzieć o czymś ważnym. Zawsze myślałem, że miałem tylko jednego synka: Liama – wskazał ręką grób. – Ale niedawno zrobiliśmy specjalne badania u pani doktor, pamiętasz? Byliśmy razem w szpitalu i pani pielęgniarka pobierała nam krew. Byłeś bardziej dzielny niż ja – delikatnie pstryknął synka w nos i on wreszcie się rozluźnił. – Po tych badaniach okazało się, że mam też innego synka. Ty jesteś moim synkiem, David – uśmiechnął się, gładząc policzek chłopca.
- Mama mówiła, ze mój tatuś sobie posedł, zanim ja się ulodziłem.
- Miała rację, bo ja wyjechałem, zanim ty się urodziłeś, ale nie wiedziałem o tobie. Gdybym wiedział nigdy bym cię nie zostawił – poczuł, jak zaczynają piec go oczy. Nie sądził, że ten moment okaże się taki trudny, że jemu przyjdzie tak ciężko powiedzenie tych prostych słów. W końcu odmieniał nie tylko swoje życie. Nie chciał się tu rozkleić. – Dowiedziałem się kilka miesięcy temu i postanowiłem, że zrobię wszystko, żeby zasłużyć na to, żeby być twoim tatą i dziś rano pomyślałem, że muszę cię wreszcie zapytać, czy ty chciałbyś, żebym nim był – David chyba nie bardzo rozumiał całego jego wywodu, ale najwyraźniej dotarło do niego to, że Tom deklarował, że chciał zostać jego tatą. Patrzył na niego dłuższą chwilę w milczeniu.
- Mamusiu, czy to plawda? – przeniósł wzrok na Lenę, a on uspokoiła go uśmiechem.
- Oczywiście kochanie. Ja też byłam zaskoczona tym, że Tom jest twoim tatusiem, ale bardzo się cieszę, że się odnalazł, bo ty zawsze chciałeś mieć tatę, jak inne dzieci – skinął głową i znów patrzył na Toma. Chłopak czuł się, jakby był poddawany najcięższemu testowi.
- I to znacy, że mogę mówić do ciebie tata, a nie Tom? – powoli kiwnął głową, a na twarz malca wpłynął czuły uśmiech. David ja na czterolatka myślał bardzo logicznie.
- Będzie mi bardzo miło, jeśli będziesz nazywał mnie swoim tatą – chłopiec myślał jeszcze dłuższą chwilę. Po czym zapytał ożywiony:
- A cy to znacy, ze Bill jest moim wujkiem? – Tom zaśmiał się w głos i poczochrał jasne włosy synka.
- Jest twoim wujkiem i chyba będę musiał was sobie oficjalnie przedstawić – na te słowa mina Lenie zrzedła, Tom posłał jej uspokajające spojrzenie ponad głową Davida. Doskonale wiedział, co przeszło jej przez myśl.
- Fajnie – David wyraźnie się uspokoił. Fakt, że ma tatę przyjął najzupełniej w świecie normalnie. Tak, jakby dowiedział się, że dostanie nowe auto albo, że w nagrodę za grzeczne zachowanie zje lody. W sumie Tom się z tego cieszył. Wszystko poszło gładko. Chłopiec nie zadawał trudnych pytań i wydawał się rozumieć to, że teraz coś się zmieni, choć w sumie niewiele bo tylko to, że będą się do siebie inaczej zwracać. No i może spędzą ze sobą więcej czasu. Tom zdawał sobie sprawę z tego, że nie będzie tak łatwo, ale w chwili obecnej metoda małych kroków wciąż była najlepsza. Kwestię mediów wolał zostawić na potem, bo to był czas na zmartwienia. Poczuł się lepiej. Kamień spadł mu z serca. Spojrzał w niebo. Słońce przebiło się przez chmury. Więc może była jeszcze jakaś nadzieja na to, że jego życie będzie szczęśliwe, a nie tylko dobre? Nie rozmyślał dalej. W chwili, gdy zerwał się delikatny, wiosenny wiatr, David wgramolił mu się na kolana i złożył na jego policzku wilgotnego całusa. Uśmiechnął się i mocno go przytulił.
- To, co synku, wracamy do domu? – chłopiec zaśmiał się w głos, a gdy spojrzał na Lenę, dostrzegł w niej ulgę. To mógł być naprawdę dobry dzień dla nich wszystkich.
*

Godzina później, popołudnie.

Znała kod, więc bez problemu dostała się na górę. Toby został na dole i czekał, nie wiedziała na co, ale kazała mu czekać. Była cała roztrzęsiona i nie bardzo wiedziała, co chciała Billowi powiedzieć, ale to właśnie jego potrzebowała teraz. Ani Shie, ani Liv nie mogliby jej pomóc. Wiedziała, że Toma nie będzie, bo przecież był na cmentarzu. Nie miała pewności, czy zastanie Billa, ale miała jakieś wyjście? Nie była w stanie wrócić teraz do mamy. Stojąc pod drzwiami i czekając aż otworzy, musiała otwarcie przyznać się do tego, że sobie nie radziła. Nie ogarniała niczego, odkąd skończyła się trasa i przestała żyć wedle konkretnego planu. Łudziła się podczas wyjazdu z mamą, ale tam trzymała się w kupie tylko dlatego, że nie wypadało jej histeryzować. Już dłużej tak nie mogła. Widok Toma z tą kobietą i dzieckiem zupełnie wyprowadził ją z równowagi. Dotarło do niej, że on miał już swoje życie i nie było tam miejsca dla niej. Nie będzie już powrotu. I to zwaliło ją z nóg. W końcu Bill otworzył. Był trochę rozczochrany, jakby spał.
- Scarlett? – zapytał miękko, a ona cała zadrżała. Dlaczego musieli być aż tak bardzo podobni? Bez słowa wciągnął ją do mieszkania i mocno przytulił.
- Przepraszam – szepnęła. – Wiem, że miałam najpierw zadzwonić, ale nie miałam dokąd iść. W domu panuje zbyt radosna atmosfera. Duszę się tam. Choć to miejsce… - katem oka dostrzegła autko niedbale zostawione na środku przejścia. – Tu nie jest mi łatwiej, ale mnie już nigdzie nie jest dobrze. Straciłam moje miejsce na ziemi, Bill – mówiła cicho i beznamiętnie. Nie widział w niej już tej pełnej życia dziewczyny z pasją. Nawet po śmierci Liama wciąż miała w sobie dozę dawnej żywiołowości, ale teraz… teraz została po niej tylko skorupa. Kochał ją jak siostrę i nie mógł patrzeć na jej cierpienie. On uporał się z własnym i nauczył się zapełniać pustkę. A ona… ona była chyba w jeszcze gorszym stanie niż on po odejściu Rainie. Przytulił ją mocno; tak jak sam pragnął być przytulany, gdy było bardzo źle. Trwała tak chwilę, jakby zbierała siły. Bez trudu mieściła się w jego objęciach, była jak mała dziewczynka i aż strach było myśleć, ile już musiała przejść. – Chciałam do ciebie dzwonić, bo szukam mieszkania i dziś jestem umówiona z przedstawicielem firmy deweloperskiej i wiesz. Nie chciałam być wtedy sama. Wiem, że stawiam cię w kłopotliwej sytuacji, ale Bill… Liv czy Shie nie są w stanie mnie zrozumieć – gdy podniosła na niego wzrok, poczuł skurcz w żołądku. Nigdy jeszcze nie widział tak smutnych oczu.
- Ej – powiedział, uśmiechając się delikatnie. Ujął jej brodę w dwa palce i nieco uniósł ją do góry, by mieć pewność, że Scarlett będzie patrzeć mu w oczy. – To, że nie jesteś już z moim bratem, nie oznacza, że przestaliśmy się przyjaźnić, tak? – pokiwała głową i Bill przytulił ją znów.
- Dziękuję.
- Nie masz za co. Lubię kupować, nawet mieszkania – powoli przeszli do salonu, ale roiło się tam od zabawek Davida, więc zabrał Scarlett do kuchni. – Godzinę temu przyjechałem i od razu poszedłem spać. Nie wiedziałem nawet, że tu są – Scarlett wzruszyła ramionami, jakby fakt, że Tom był tu ze swoją nową dziewczyną, nie miał dla niej znaczenia. – Kiedy postanowiłaś się wynieść? – już miała powiedzieć, że po tym jak poroniła, ale w porę ugryzła się w język.
- Od kiedy w domu panuje atmosfera nieustającej szczęśliwości – uśmiechnął się współczująco, w myślach dodając do trójki Shie’a i Jul rosnący brzuch Liv i całe to pełne radosnego napięcia oczekiwanie. Nie sądził, by Scarlett pocieszył fakt, że Liv nie chciała tego dziecka. Był niemal pewien, że bardziej rozzłości ją to, niż fakt, że tak długo o nim nie wiedziała. Wciąż nie wie, poprawił się w myślach. – O czym myślisz? Cały czas się na mnie patrzysz.
- Kiepsko wyglądasz – postawił przed brunetką szklankę soku i usiadł na przeciw. Znów wzruszyła ramionami.
- Kiepsko się czuję. Jestem zła na siebie. Wczoraj dałam idiotyczny popis, jakby to mogło mieć znaczenie. I w ogóle ciężko mi bez niego, ale większy niż to, jest mój żal. Nigdy mu nie daruję, że wolał ją, niż rozmowę ze mną. Przecież mogliśmy sobie wszystko wyjaśnić – głos jej zadrżał. Prędko zamilkła i upiła spory łyk soku, mając nadzieję, że przestanie mieć ściśnięte gardło. Bill udał, że tego nie zauważa i zajął się swoją szklanką. Obliczył, że za jakieś pół godziny najpóźniej będą musieli wyjść, żeby nie natknąć się na Toma i Lenę. Spojrzał za okno i skontrolował lampy pod sufitem, dając Scarlett czas na ochłonięcie.
- Wiesz, minęło już tyle czasu, a ja wciąż wałkuje ten temat z nim.
- Przepraszam – mruknęła. – Wiem, że staję między wami. Wiem, że nie powinnam zmuszać cię do lojalności, bo ona należy się Tomowi, ale Bill…
- No, już – przerwał jej stanowczo. – Ustaliliśmy, że wasze rozstanie nie wpływa na naszą przyjaźń, nie? Z resztą dotąd nie było z tym problemów.
- Wiem, Bill, ale ja teraz… nic nie wiem. Dlatego chcę się wynieść, żeby pobyć tylko ze sobą, żeby wszystko ułożyć i pomyśleć, co zrobić ze swoim życiem. Czasem sobie myślę, że gdybym miała Liama, to byłoby mi łatwiej ułożyć wszystko od nowa.
- Wtedy byś nie musiała, bo nie byście się nie rozeszli, ale Scarlett. Mój brat to idiota. Ty jesteś nie lepsza. Przykro mi to mówić, ale oboje spiep’rzyliście sprawę. A teraz on zaczął kręcić z Leną, a ty jesteś w dołku.
- Nie mów mu tego – burknęła osuszając szklankę.
- Nie powiem. Nie lubię Leny. Może ona nie jest zła, ale nie jest tobą i wiesz… - z kolei teraz to on wzruszył ramionami. – A na tego małego przelewa całą swoją miłość, którą ma tam w sobie. To dziwne, bo ty masz uraz do dzieci, a on odwrotnie. Wyobrażasz sobie Toma z dzieckiem? – nie w porę zdał sobie sprawę, że się zagalopował. – Przepraszam. Jedźmy już, co? Bo zamiast ci pomagać, tylko pogarszam sprawę.

Dochodziła szesnasta. Oglądali już czwarte mieszkanie i Scarlett czuła się zupełnie zdezorientowana. Już nie wiedziała, które miało jakieś plusy, a które miało minusy. Słaniała się na nogach, była głodna i zupełnie zmęczona. Miała dosyć. Kiedy oglądali mieszkania z Tomem, to było przyjemne, a teraz… gdyby nie Bill pewnie kupiłaby pierwsze i zadekowała się w nim od razu. A jemu nie umknęło nic. Dopytywał o wszystkie ważne rzeczy, uważnie rejestrował każdy szczegół i znajdował powody, dla których poprzednie trzy mieszkania nie nadawały się dla niej, a Scarlett ku swojemu zdziwieniu przyznawała mu całkowitą rację. Cieszyła się, że był z nią. Ten dzień był zły sam w sobie i mogła o tym wcześniej pomyśleć. Bo kto normalny kupuje mieszkanie w dzień urodzin swojego zmarłego dziecka? Wjeżdżając na ostatnie piętro nowo wybudowanego budynku, a potem idąc do jednego z trzech znajdujących się na nim apartamentów, przeczesała palcami włosy i obciągnęła sweter. Czuła się wymięta i śpiąca, ale musiała przecież jakoś się ogarnąć, bo oprócz tego, do którego zmierzali, czekało na nich jeszcze jedno mieszkanie. Budynek był wciąż wykańczany, jednak były to poprawki iście pielęgnacyjne. Pachniało tam świeżością, nowością i to sprawiło, że ożywiła się. Masywne, hebanowe drzwi kojarzyły jej się z bezpieczeństwem. Spojrzała krótko na Billa, a on się uśmiechnął krzepiąco. Przedstawiciel firmy deweloperskiej zaczął już swój wywód na temat przyszłych i już całkiem namacalnych zalet tego apartamentu, a ona skupiła się na oglądaniu. Wiedziała, że Bill czuwał nad resztą. Wszedłszy do środka, stanęła w korytarzu, który czynił mieszkanie przytulnym, nawet teraz, gdy było zupełnie surowe. Ciągnął się on jakieś pięć metrów. Domyślała się, że za ścianami są jakieś pomieszczenia i nie myliła się. Po lewej znajdowała się łazienka, a po prawej kuchnia, jak usłyszała od mężczyzny prowadzącego ją w głąb apartamentu. Cały ten miły wstęp był tylko kroplą w morzu w stosunku do tego, co zobaczyła, wkroczywszy do pokoju dziennego. Choć stwierdzenie ‘pokój dzienny’ było zdecydowanie niewystarczające. Była to otwarta przestrzeń. Po prostu. Kilkadziesiąt metrów kwadratowych otwartej przestrzeni, a na samym środku delikatnie skręcone od lewej strony schody prowadzące na drugie piętro mieszkania i sufit. Przede wszystkim przeszklony sufit. Wiedziała, że będą dwa pietra, ale nie sądziła, że zostaną zaplanowane w tak bajeczny sposób. Nim zdążyła wejść na górę, wiedziała, że to mieszkanie musiało być jej. Nie planowała oglądać następnego. Oczami wyobraźni już widziała, gdzie stanie fortepian i jaki kolor ścian będzie w korytarzu. To mieszkanie było jej i koniec. Z tą myślą zagęściła kroku i wyprzedziła Billa na schodach. Drugie piętro uwieńczone było balustradą, więc całość wydawała się jeszcze bardziej otwarta, jednak każde z pięciu pomieszczeń było zamknięte za masywnymi drzwiami. W jednej z sypialni była garderoba. Zatem będzie jej. Oparła się o barierkę i rozejrzała po mieszkaniu. Zewsząd padało światło. Z dachu, z ogromnych okien. Pomieszczenie było niesamowite. Nigdy nie widziała czegoś takiego. Apartament nie miał wielu pokoi, ale mogła go jeszcze zmodernizować i zapełnić wolną przestrzeń. Jednak wiedziała, że nie bardzo to zrobi. Bo właśnie w tym tkwił cały urok.
- Biorę – odparła lekko zbiegając ze schodów. Stanęła na samym środku pod jej oknem na niebo i spojrzała w nie. Była zachwycona. Uczucie, o którego istnieniu zdążyła już zapomnieć, rozpierało ją od środka.
- Nie chce pani zobaczyć dachu? – Scarlett spojrzała na mężczyznę nieco zdziwiona. – Ma pani do dyspozycji część dachu. Pełni funkcję tarasu widokowego. Pozostałe dwa apartamenty nie mają tego udogodnienia ze względu na konstrukcję budynku.
- Pewnie, że chcę, ale i tak je biorę – zrównała się z Billem i kiedy spojrzał na nią, uśmiechnęła się szeroko. Pierwszy raz od wielu tygodni Scarlett była podekscytowana, uśmiechała się szczerze, więc nie oponował. Jak na jego gust mieszkanie było w porządku. I ten otwarty salon. No i blisko niego. Wolał nie mówić o tym dziewczynie, bo to mogłoby podburzyć jej entuzjazm. Nie sądził, by chciała być blisko Toma. Kiedy tak się uśmiechała, miał wrażenie, że nie tylko jemu spadł kamień z serca.
- Jesteś pewna? – zagadnął.
- Tak, nim tu weszliśmy nie sądziłam, że mogę być aż tak bardzo – kiedy dotarli na samą górę, swoją drogą o uszy obiło jej się coś o windzie, po raz kolejny zaparło jej dech w piersi. Rozpościerała się przed nią panorama Berlina. Ujęła Billa pod ramię, bo ugięły się pod nią nogi. Za dużo wrażeń, jak na jedną godzinę. Spojrzał na nią badawczo, a ona tylko się uśmiechnęła.
- Może tu pani nawet uprawiać zioła czy sadzić kwiaty. Co tylko dusza zapragnie.
- Cudownie. Czy umowa może być gotowa na jutro, abym mogła przestudiować ją z moim prawnikiem przed podpisaniem?
- Nie chce pani znać ceny? – mężczyzna był nieco zbity z tropy tokiem myślenia Scarlett.
- Ile? – zapytała w roztargnieniu, jakby to nie miało najmniejszego znaczenia i podeszła do barierki. W tym momencie przypomniała sobie o swoim lęku wysokości.
- Sześćset tysięcy.
- Po wykończeniu? – zapytała wracając znów obok Billa.
- Tak.
- Świetnie.
- To kupa kasy – mruknął Bill.
- Wiem, ale czuję, że warto, to mieszkanie jest tym, czego teraz potrzebuję – posłała mu krótkie spojrzenie, aby upewnić się, czy przyjął to do wiadomości i podeszła do przedstawiciela dewelopmentu. – Czy podczas wykończeni będę mogła narzucać swoje pomysły? Mam już pewien plan – słysząc to, Bill już współczuł robotnikom. Będzie czekał ich ciężki kawałek chleba. Bo pojął zależność. Tom miał dziecko, a Scarlett mieszkanie.

5 marca 2012

67. Skinny love.

Tytuł; Birdy

Berlin, 31.03.2012r.

Promienie wiosennego słońca wdzierały się do pokoju Liv, za wszelką cenę zmuszając ją do otwarcia oczu. Pragnęła spać. Tak bardzo chciała spać, by minął kolejny dzień, a ona nie musiałaby stawiać mu czoła. Trzy dni wcześniej wróciła do domu. Minione tygodnie spędziła w rozjazdach, pracując w Stanach, Francji i Niemczech. Gdyby ktoś kilka lat wcześniej powiedział jej, że będzie tak rozchwytywana, wyśmiałaby go. A teraz chwytała Pana Boga za nogi; spełniała marzenia, zwiedzała świat i wreszcie powoli dochodziła do ładu ze sobą. Szkoda tylko, że nie wszystko miało okazać się takie proste.
Georg miał rację z tym, że powinni robić wszystko po kolei. Teraz wiedziała, że powinna była się tego trzymać. Skoro postanowili zacząć od nowa, mieli pokonywać kolejne etapy swojej relacji we właściwej kolejności, a znowu im to zupełnie nie wyszło. Już nie pamiętała, czy to ona sprowokowała jego czy on ją. To nie było istotne. Chodziło o to, że znów dała się ponieść i nie pomyślała o konsekwencjach. Przewróciła się na plecy i położyła ręce na brzuchu. Wciąż był niemal plaski. Od momentu, kiedy się źle poczuła u Georga, zaczęła się bacznie sobie przyglądać. Po dwóch tygodniach, kiedy zyskała już niemal zupełną pewność, umówiła się na wizytę u Schulza. Potwierdził jej przypuszczenia. Zaraz potem miała samolot do Nowego Jorku, więc nikt nie wiedział, że płakała. Nikt nie wiedział dlaczego, bo nie miał pojęcia, o tym co zostało powiedziane wreszcie na głos. Liv nigdy nie płakała. Nie dlatego, że uważała łzy za złe, ale dlatego, że po prostu płacz był nie dla niej. Jeśli cierpiała to wewnątrz siebie. Jeździła wtedy na desce, wypalała dziesiątki papierosów, wygadywała się Scarlett, czy cokolwiek innego, ale nie płakała, bo chyba nie umiała. Łzy nigdy nie napływały jej do oczu, po prostu. To się zmieniło tego feralnego dnia, kiedy dowiedziała się, że nosiła pod sercem dziecko. Przepłakała niemal cały lot, a kolejne dni spędziła w upiornym nastroju, co sprzyjało klimatowi ponurych sesji, ale nie zawsze miała tyle szczęścia. Czuła się źle. Nie tylko fizycznie. Doskwierał jej chyba każdy możliwy objaw ciąży, więc ciężko było jej skupić myśli na pracy. Kilka razy wymiotowała, przez co nie obyło się od niewygodnych pytań, spojrzeń i komentarzy. Jednak gorsze było jej samopoczucie psychiczne. Czuła, jakby dziecko, które w niej rosło, było intruzem. Jakby nie należało do niej i znalazło się tam w środku przypadkiem. Ciążyło jej. Nienawidziła go. Krótko, ale ta nienawiść spalała ją od środka. Pragnęła znaleźć lekarza i uwolnić się od niego i od konsekwencji, które przyniesie jego narodzenie. Była tak zła i smutna, tak zdesperowana i bezradna. Nie miała pojęcia, co robić. Wiedziała, że powinna myśleć tylko o sobie, ale nie potrafiła. To Scarlett spędzała jej sen z powiek. Zdawała sobie sprawę z tego, że wiadomość, iż nosiła w sobie zdrowe i silne dziecko zada jej siostrze ból. Los sprzeniewierzył się przeciw im obu. Dla Liv ostatnim, czego teraz pragnęła, było macierzyństwo. Była po prostu niegotowa. Zupełnie nie widziała siebie w roli matki. Bo skoro nie umiała być dziewczyną dla Georga, miała problemy z panowaniem nad własnym życiem, to jakim prawem mogła odpowiadać za małą, bezbronną istotę? To było niesprawiedliwe. Scarlett ze wszystkich sił marzyła o tym, żeby móc zapełnić pustkę, która pojawiła się w jej życiu po stracie Liama i Toma. To jej się to należało. A ona? Ona chciała świata, chciała czerpać z życia, chciała wszystkiego poza dzieckiem. Nie powiedziała o nim nikomu. Nie potrafiła poradzić sobie z tym faktem sama, więc jeszcze trudniej byłoby jej powiedzieć o tym komukolwiek. Nie wiedział nawet Georg. To było nie fair z jej strony, ale chciała to zrobić stając z nim twarzą w twarz, w momencie, gdy pogodzi się z faktem, że będzie matką. Kiedy będzie na tyle silna, by znieść każde następstwo. Opuszczając Palm Beach, wiedziała, że nadszedł ten czas. Nie cieszyła się z ciąży, nie miała planów na to, co zrobi ze sobą i swoim życiem, ale czuła, że czas najwyższy stawić czoła temu bałaganowi i jakoś go posprzątać. Był już niemal kwiecień, trwał trzynasty tydzień ciąży. Ten przeklęty sylwester. Nie odczuwała lęku przed rozmową z Georgiem, bo coś w środku mówiło jej, że jego to ucieszy, w przeciwieństwie do niej. W nim zawsze wyzwalały się jakieś takie instynkty, a poza tym… on brał życie takie, jakim było i bez marudzenia ponosił konsekwencje wszystkiego, co robił. Jednak bała się Scarlett. Bała się jej reakcji; ciosu, kolejnego zawodu, którego dozna. Wiedziała, że ona nie będzie się złościć, ale będzie cierpieć, że na świat przyjdzie kolejne dziecko, które nie będzie jej. To spędzało Liv sen z powiek, bo nie wyobrażała sobie, że przysporzy Scarlett cierpień. Westchnęła. Oddychanie było dla niej trudnym zadaniem, bo coś niezwykle ciężkiego przygniatało jej klatkę piersiową. Odrzuciła kołdrę i wstała. Odsłoniła okno i stanęła przed lustrem. To był jej cotygodniowy rytuał. Promienie porannego, ostrego słońca wpadały do pokoju, najjaśniej oświetlając miejsce, w którym stała. Zsunęła niżej gumkę spodni od piżamy i podwinęła do góry bluzeczkę. Zawsze była szczupła, wręcz chuda. Jej przemiana materii działała w zastraszającym tempie i mogła jeść, jeść i jeść, a kilogramów jej nie przybywało. Co zawsze irytowało Scarlett, bo z nią było wręcz odwrotnie. Liv, wiedząc już, że brzuch niebawem stanie się widoczny, usiłowała przytyć, żeby powiększony brzuch zawalić na kilka kilogramów więcej, ale niewiele jej to dało. Do końca pierwszego trymestru była zupełnie płaska. W ciągu zaledwie kilku dni zaczęła zauważać zmiany. Może to jej wyobraźnia dostrzegała obrazy, których nie było, ale wydawało jej się, że z każdym dniem jej brzuch stawał się coraz bardziej widoczny. Wiedziała, że będzie okrąglutki jak piłka. Wciąż było go niewiele widać, póki było zimno mogła skrywać go za grubą bluzą, a teraz nie miała pojęcia, co robić, żeby nie wzbudzić podejrzeń. Miała jeszcze trochę czasu, nim stanie się zupełnie widoczny, ale bardzo chciała już wiedzieć, jak powiedzieć o tym Scarlett. A tymczasem musiała zaopatrzyć się w rzeczy, które pozwolą jej ukryć tą tajemnicę. Tak bardzo zaabsorbowała się oglądaniem swojego brzucha, że nie usłyszała pukania. Dopiero, gdy drzwi się uchyliły, zdała sobie sprawę, że ktoś wchodził i prędko naciągnęła bluzkę. To była Julie, uśmiechnęła się pokrzepiająco na widok jej skonsternowanej miny i dokładnie zamknęła za sobą drzwi.
- Nie krępuj się, poznałam twój sekret – powiedziała cicho, podchodząc bliżej Liv. Ta patrzyła dłuższą chwilę na szwagierkę, nie wiedząc, co z tym fantem zrobić. Czy obawiać się, że Jul poznała prawdę, czy się cieszyć, że nie była już z tym sama, czy może spodziewać się kolejnej osoby, która wiedziała, bo nie kryła się dostatecznie dobrze. Była przerażona i Julie musiała to zauważyć. – Nikomu nie powiedziałam i nie powiem. Nikt poza mną raczej nie zauważył – Liv skinęła głową i wybuchła płaczem, nie mogąc dłużej znieść tego ciężaru na własnych barkach. Wahania nastrojów były najgorsze. Zupełnie nie umiała się kontrolować. Blondynka westchnęła i podeszła do niej, mocno przytulając Liv do siebie. – To jeszcze nie koniec świata. Jakby tak było, mój skończyłby się już trzykrotnie – pogłaskała Liv po plecach i odsunęła się od niej. – Pogadamy? – brunetka pociągnęła nosem i kiwnęła głową. Przysiadły na łóżku, a Julie mocno uścisnęła jej dłoń.  
- Ty chciałaś dzieci, Jul. Jesteś idealna do tej roli, nie rozumiem tego, jak można być tak młodym i z uwielbieniem zmieniać pieluchy, ale też zazdroszczę ci tego, bo ja skrzywdzę to dziecko – wyrzuciła to z siebie pełnym histerii szeptem, patrząc na szwagierkę z obłędem w oczach. Julie jeszcze jej takiej nie widziała. Liv bywała smutna, zasępiona, nieszczęśliwa, ale nigdy spanikowana. Potrafiła przyjąć wiele i jakoś sobie z tym radzić, ale teraz… - Nie chcę tego dziecka. To nie jest mój czas.
- Byłaś już u lekarza? – dziewczyna skinęła głową. – I co?
- Dwudziesty drugi września. Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Następną wizytę mam w przyszłym tygodniu – powiedziała beznamiętnie.
- Georg wie?
- Nie, muszę to zrobić osobiście, a nie przez telefon.
- Czy on przypadkiem dziś nie ma urodzin? – Liv znów skinęła głową i westchnęła ciężko. – Nie chcę tego dziecka, ale ono będzie, więc i ja będę się starać, ale… wiesz, czego się najbardziej boję? – Jul pokręciła głową, chcąc by Liv wyrzuciła z siebie wszystko, co dusiła od tylu dni. Domyślała się jednak odpowiedzi. – Scarlett – szepnęła. – Boję się reakcji Scarlett. Ona znów będzie cierpieć, a jeśli to dziecko będzie silne i zdrowe, jeśli będzie żyć, to ja wiem, że ona każdego dnia będzie wyrzucać sobie, że jej synek byłby taki sam – Jul skinęła głową i milczała chwilę, po czym powiedziała;
- Scarlett nie jest egoistką. Widok moich dzieci rani ją do żywego, wiem to. Jednak kiedy tu jest nie daje im, ani mnie znać, że żywi wobec nas jakąś niechęć czy żal, bo ich nie żywi. Nie wiem, czy ona zdaje sobie sprawę z tego, że ja to wszystko widzę, ale w jej oczach jest tęsknota i cierpienie, a nie złość. I wiem też, że ona spędza w domu tak mało czasu dlatego, że nie chce patrzeć na dzieci, bo nie radzi sobie z patrzeniem na to, jak rosną, jaką są dla nas radością. Nie mam jej tego za złe, bo wiem, że je kocha i wiem też, że to kiedyś minie. Ona nauczy się z tym żyć. Upłynął ledwo niecały rok, odkąd straciła dziecko, a potem przecież też wszystko waliło jej się na głowę… musisz dać jej czas i sobie, przede wszystkim.
- Nie chcę jej zawieść… - szepnęła.
- Co ty gadasz, Liv? – dziewczyna wzruszyła ramionami.
- Przecież ona nie będzie mieć ci za złe tego, że będziesz mieć dziecko. Ona, co najwyżej będzie smutna dlatego, że straciła własne i będzie jej ciężko patrzeć, jak rośnie twoje. Przecież to twoja siostra. Źle na to wszystko spoglądasz.
- A jak powinnam, Julie? – podniosła na szwagierkę załzawione oczy i zagryzła wargę, starając się powstrzymać kolejne. – Co powinnam zrobić?
- Przede wszystkim o siebie dbać, słuchać lekarza i nie martwić się. To jest teraz najważniejsze, a jeśli chodzi o Scarlett. Wydaje mi się, że ty uważasz tą ciążę, jak przewinienie, za które ona cię skarci albo się obrazi. Nie możesz myśleć tylko o niej. Kochasz ją i nie chcesz jej skrzywdzić, ja wiem, ale Liv. Stało się. Wpadliście, teraz czas na konsekwencje. Będziesz mieć dziecko, które już teraz potrzebuje twojej miłości i troski. Myślisz, że ono nie wie, że jest ci nie na rękę? Jesteście jednością i ono czuje to, co ty. Chyba nie chcesz, żeby urodziło się ze świadomością, że jest niechciane?
- No oczywiście, że nie, ale Julie. My odbieramy na zupełnie innych falach. Ty masz dwadzieścia dwa lata i z lubością zmieniasz pieluchy i gotujesz zupki, zupełnie tego nie rozumiem, bo ja chcę zobaczyć świat, poznać go, wziąć, co tylko mogę. Dla ciebie wychowanie dzieci to taka frajda, przynajmniej tak to wygląda, a ja się zupełnie do tego nie nadaję. Nie umiem obchodzić się z maluchami. A co jeśli je skrzywdzę? Scarlett ma tak jak ty. Ona uwielbia dzieciaczki i założę się, że jeśli naprodukowaliby z Tomem z piątkę, to byłaby w siódmym niebie. Ona tak je kocha. Tak dobrze zajmowała się Nico, a Candy świata poza nią nie widziała. Ona to teraz straciła. Nie ma ukochanego dziecka, ani Toma, który jako jedyny mógłby ją pocieszyć. Ona mi się zwierzyła. Właśnie o tym, że nie może znieść widoku waszych dzieci, bo zaraz przypomina jej się Liam, że kiedy się nimi zajmuje, to pęka jej serce. Nie chcę, żeby pękło po raz kolejny przeze mnie. Julie, ja kocham ją jak nikogo na świecie. Umrę, jeśli będzie płakać przeze mnie.
- To z nią porozmawiaj. Ona zrozumie.
- Kiedy będę gotowa, jeszcze nie teraz. Niech to zostanie tajemnicą, mamie powiem sama. Najpierw muszę uporać się z Georgiem – mówiła lakonicznie, pociągając nosem i wycierając oczy wierzchem dłoni.
- Byleby nie zastało cię rozwiązanie – Jul mocno przytuliła Liv i poklepała ją po plecach. – Będzie dobrze, zobaczysz. A co do tego, że nie potrafisz zajmować się dziećmi, to zupełnie nie masz racji. Widziałam, jak opiekujesz się moimi, czy wcześniej Liamem. Jesteś O’Connor, więc masz to w sobie – uśmiechnęła się i odgarnęła z twarzy szwagierki kilka wilgotnych od łez kosmyków. – Pokochasz je i nie będziesz nawet wiedzieć kiedy.
- Mam nadzieję, bo ja tak bardzo boję się tego, co czuję. Tak bardzo boję się, że nie będę umieć kochać go wystarczająco.
- Nie myśl już o tym. Ubierz się, przygotuj do wyjścia, a ja zrobię ci śniadanie a’la ciężarna, okej? – Liv skinęła głową i od razu ruszyła do szafy, a Julie skierowała się do wyjścia.
- Julie? – zatrzymała się, spoglądając na Liv, która mierzyła ja bacznym spojrzeniem. – Skąd wiedziałaś?
- Przechodziłam to już dwa razy – mówiąc to, uśmiechnęła się serdecznie.
- Ale mama i Scarlett nie zauważyły.
- Mama jest zahukana, a Scarlett zbyt smutna, żeby zwracać uwagę na szczegóły. Przed wyjazdem dużo wymiotowałaś kilka dni pod rząd, byłaś blada, osłabiona i śpiąca, odrzucała cię kawa i zapach surowego mięsa, niewiele mogłaś jeść, bo wszystko cię odrzucało. Byłaś bardzo skryta i widziałam, że starasz się to ukryć, a kiedy wróciłaś i dowiedziałaś się, że Scarlett jest z mamą w Monachium, odetchnęłaś i dotknęłaś brzucha. Choćbyś nie chciała, twój instynkt działa – Liv skinęła głową, a Julie posłała jej jeszcze jeden pokrzepiający uśmiech.
- Dzięki, Juls. Dziękuję ci za wszystko.
- Wiesz, jesteśmy prawie siostrami, zawsze możesz na mnie liczyć – powiedziawszy to, wyszła, a Liv została sama z kolejnym dylematem; w co się ubrać? Nie chciała pokazać się jak zwykle w jeansach i trampkach. To były dwudzieste piąte urodziny Georga, chciała ładnie dla niego wyglądać.

Spodziewał się Liv. Nie dzwoniła, nie pisała, ani nie dawała żadnego, nawet najmniejszego znaku życia, więc domyślał się, że przyjdzie w jego urodziny. Nie miał pewności, bo po Liv bał się oczekiwać czegokolwiek, żeby to przypadkiem nie było zbyt wiele. Fakt, miał cichą nadzieję, że zrobi wielkie wejście od razu po przylocie, ale jednocześnie nie spodziewał się tego. Nie byli nawet parą, sam chciał, żeby zwolnili i ułożyli wszystko od początku i właściwej kolejności. Jednak nic nie mógł na to, że była kobietą jego życia i pragnął spędzać z nią każdą chwilę. Tęsknił. Tęsknił tak bardzo, jak nigdy siebie o to nie posądzał. Tak bardzo, że aż bolało. Jednak ich nowy układ, choć już złamany, miał też plusy. Mniej więcej wiedział, na czym stał. Wiedział, że Liv go kochała. Nie usłyszał tego od niej, ale czuł to. Miał też świadomość, że nie ucieknie, bo ustalili jasno, że wszystko musi pójść własnym torem, a ona przywyknąć do tego, że związek nie musi wiązać się z ograniczeniem. Miał nadzieję, że nastąpi to jak najszybciej, ale nie naciskał, bo wiedział, że on zyska szczęście, gdy ona będzie szczęśliwa. Kupił jej ulubione ciasto i kawę, wysprzątał dom i swój pokój, co raczej mu się nie zdarzało. Założył koszulkę, w której lubiła go najbardziej i w ogóle spędził pół godziny przed lustrem, żeby jej się podobać. Choć i tak nie miał pewności, że przyjdzie. Jeśli tak miał jeszcze Billa, który z pewnością pochłonie całe ciasto i jeszcze wyda mu się mało. Pół dnia spędził kręcąc się, jakby czekał na konkretną godzinę jej przyjścia, a niepewność czy w ogóle przyjdzie, wwiercała mu dziurę w brzuchu. Kiedy w pustym mieszkaniu rozbrzmiał dzwonek i poniosło się echo, aż podskoczył w miejscu. Poderwał się z kanapy i spojrzał w ekranik przy drzwiach. To była ona. Wpuścił ją i siłą woli nie otworzył drzwi, żeby czekać na nią w progu. Gdy stanęła pod drzwiami, zmusił się do tego, żeby odczekać moment i nie okazać rozrzewnienia. Odetchnął i otworzył drzwi na oścież. W chwili, w której ją ujrzał, spłynął na niego spokój. Wyglądała zjawiskowo. Włożyła sukienkę, co było do niej zdecydowanie niepodobne. Prosty krój, dekolt w łódkę i rękaw trzy czwarte, długa do pół uda. Dzięki temu pokazała swoje zgrabne, choć odrobinę krzywe nogi. Trampki zastąpiła balerinami. Był wniebowzięty, choć nie wyrzekła jeszcze ani słowa. Wyciągnęła przed siebie ręce, w których trzymała mini torcik z jedną świeczką, cały w różowym lukrze i uśmiechnęła się uroczo, przechodząc przez próg. Dopiero, gdy była bliżej, dostrzegł jej poszarzałą i zmęczoną twarz. Zaintonowała cicho sto lat i wspinając się na palcach, pocałowała go krótko. Odebrał od niej tort i spoglądając na ciemnoróżowe wzorki, nie potrafił się nie uśmiechnąć. Liv i róż, coż za zaskakujące zestawienie. Zdmuchnął świeczkę i pomyślał życzenie, patrząc jej w oczy. Był pewien, że wiedziała.
- Cześć – mruknęła. – Wszystkiego najlepszego, staruszku – uśmiechnęła się szeroko i ruszyła do kuchni.
- Gdzie masz kurtkę? – zapytał, jakby to była w tej chwili najistotniejsza rzecz na świecie. Liv odwróciła się do niego i wywróciła oczami.
- Zostawiłam w samochodzie, bo psuła koncepcję mojego stroju.
- Kim jesteś i co zrobiłaś z Liv? – zapytał z przekornym uśmiechem.
- Bez obaw, jutro wróci, dziś wzięła wolne i pozwoliła mi zrobić z siebie super laskę – odstawił ciasto na blat i bez skrępowania przyciągnął ją do siebie, pewnie obejmując ją ręką w talii. Palcami drugiej musnął jej szyję i obojczyk, po czym przyciągnął ją bliżej siebie, by pocałować ją bardzo długo i bardzo żarliwie. Liv nie mogła nie przyznać, że była tym zachwycona. Lubiła, gdy stawał się taki władczy, ale wolała mu jeszcze tego nie mówić na głos. Chciała też skorzystać z jego dobrego humoru, nim mu go zepsuje.
- Przekaż jej, że dla mnie jest super laską, nawet w swojej flanelowej piżamie w smoki – wyszeptał jej do ucha, a ona zachichotała, bo jej piżama w smoki była po prostu koszmarna, niekształtna i brzydka, ale cudownie ciepła, więc nie potrafiła się jej pozbyć.
- Okej, powiem – odparła siląc się na powagę. Na krótką chwilę zapadła cisza; teraz albo nigdy. – Georg, musimy pogadać – mina jej zrzedła, gdy to mówiła, a szatyn w jednej sekundzie rozważył milion powodów, dla których miałaby z nim właśnie zerwać, choć to przecież niemożliwe, bo nie byli razem. Jednak to go nie uspokoiło. Posłał jej uważne spojrzenie, a Liv poprowadziła go do pokoju. Przysiadła na łóżku i poklepała miejsce obok siebie.
- Mam się bać? – zapytał, a w jego głosie pobrzmiewało więcej niepewności, niż życzyłby sobie tego.
- W sumie to nie wiem.
- Liv? – uśmiechnęła się smutno, a cała wesołość, którą kraśniała jeszcze przed chwilą, wydawała się z niej zupełnie ulecieć.
- Spokojnie, nie zrywam z tobą – odparła, jakby czytała w jego myślach. – Myślę, że to, co ci powiem, scementuje nas bardziej – nie usłyszał dzwonka alarmowego w głowie. Słowo ‘scementuje’ podziałało na niego jak balsam na duszę. Wystarczyło mu, by spłynął na niego spokój.  Spojrzał uważnie na Liv, a ona uparcie patrzyła na swoje dłonie splecione na kolanach. – Wtedy, jak się źle czułam u ciebie,  zaniepokoiło mnie to, bo to nie był pierwszy raz. Wmawiałam sobie, że to zatrucie, bo bardzo pragnęłam, żeby tak było – mówiła spokojnie i wciąż na niego nie patrzyła, więc nie mogła widzieć, jak Georg pojmuje, co zamierzała mu powiedzieć. Nie widziała, że zbladł, a zaraz poczerwieniał i zbladł znów, ani tego, jak wielce zszokowany był wyraz jego twarzy. Georg poczuł, jakby go raziło piorunem, ale z drugiej strony… – Zwlekałam. Spotykałam się z tobą rzadziej, bo nie chciałam, żebyś się domyślił, nim sama nie nabiorę pewności. W dzień odlotu byłam u lekarza – podniosła wzrok i zbierając w sobie całą odwagę, powiedziała na głos to, czego on sam zdążył sobie dopowiedzieć. – Będziemy mieli dziecko – mówiąc to, nie mrugnęła nawet okiem. Cała jej uwaga skupiła się na przerażeniu malującym się na twarzy szatyna. Patrzyła na niego, wyczekując reakcji. Była już spokojna. Cały stres, jaki odczuwała w związku z powiedzeniem Georgowi prawdy minął, bo wiedziała, że najgorsze miała za sobą. Wypowiedziała na głos trzy słowa, z którymi nie mogła sobie w żaden sposób poradzić. Teraz on przezywał katusze, które kilka tygodniu dręczyły ją. Patrzył na Liv milcząc. Widziała, jak drżą mu dłonie. Spodziewała się raczej czegoś innego. Sama nie wiedziała czego; złości, gniewu, niedowierzania? Wszystkiego, ale nie tego, że niczego nie powie. – Ono jest twoje – sama nie wiedziała dokładnie, dlaczego to powiedziała. Zaczęła wykręcać dłonie, a Georg wstał. Podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz. W filmach to wygląda nieco inaczej. W filmach faceci są szczęśliwi w takim momencie. Porywają dziewczyny w ramionach i one wtedy boją się mniej. Jednak to nie był film, ani książka.
- Nie, Liv. Ja w to nie wątpię – odpowiedział, spoglądając na nią krótko. Jakby tylko to był w stanie powiedzieć.
- Nie wiem, wydawało mi się, że zawsze uważaliśmy, ale potem przypomniałam sobie…
- Sylwester – przerwał jej w pół zdania, a ona pokiwała głową.
- Dziecko to ostatnie, czego teraz chcę… nie chcę go – wyszeptała. – Ale ono będzie i choć chodziły mi po głowie różne myśli, nie umiałabym go zabić, bo ono przecież już jest, już żyje i sama nie potrafiłabym dalej cieszyć się wszystkim, co mam, wiedząc, że ono musiało umrzeć i tak strasznie mi przykro, że to zmieni twoje i moje życie, że marzenia znów pójdą w odstawkę – sama nie wiedziała kiedy zaczęła płakać, ale nie umiała już zatrzymać łez. Łudziła się, że dzięki temu wypłynie z niej ten cały żal. – Nie mogłam się z tym pogodzić, ani przyjąć do wiadomości tego, że teraz wszystko stanie się inne. Nie potrafiłam powiedzieć ci przez telefon czy mailem. Bałam się, że nie będę potrafiła stając z tobą twarzą w twarz, bo tak bardzo się boję, Georg. Zwlekałam do dziś i dłużej już nie mogłam, bo i tak zabrałam ci zbyt wiele czasu swoim milczeniem. Przepraszam.
- Nie wiem, co powiedzieć – odwrócił się i ujrzał jej zalaną łzami twarz. Miał w głowie huragan i czuł się totalnie rozbity. Zostanie ojcem. O j c e m. w tej chwili pojął, co znaczy czuć, że świat stanął na głowie i zwalił się na jego własną. Zrozumiał, co na myśli miał Tom, gdy mówił mu o momencie, gdy Scarlett wyjawiła mu, że była w ciąży. Zrozumiał ten strach, ten ogrom ciężkich do rozpoznania uczuć, które zaburzały mu jasność myślenia, ale jednocześnie pojął, czym była składowa oszołomienia, radości i miłości, która w jednej chwili wypełniła go całego. Liv była matką jego dziecka. On był ojcem dziecka Liv. Czy to nie było to, o czym marzył w ciągu każdej samotnej, bezsennej nocy, gdy tęsknił za nią, nie będąc pewnym czy kiedykolwiek wróci? Oczywiście, że o tym marzył, ale nie sądził, że to nastąpi tak szybko. Nie był w żaden sposób przygotowany na to, że zostanie ojcem, bo przecież… Georg Listing ojcem. Czy to nie brzmiało komicznie? Spojrzał na Liv. Wpatrywała się w niego posępnie, a łzy zdążyły już zaschnąć na jej policzkach. Uśmiechnął się do niej. Zalała go falą informacji, które niezbyt skutecznie przyswoił. Odpowiedziała mu słabym uśmiechem. Nie wyobrażał jej sobie takiej pękatej, kraczato chodzącej, rozlanej i mięciutkiej, jak Scarlett czy Jul. W ogóle nie wyobrażał obie Liv za kilka miesięcy. Usiadł z powrotem obok niej i ujął ją za rekę. – To ci dopiero – ucałował jej wewnętrzną stronę i zamknął jej lodowatą dłoń w swoich. – Chyba nie tego się spodziewaliśmy.
- Georg, to jest tragedia – jej głos brzmiał beznamiętnie, ale on nauczył się już wyczuwać emocje, które starała się skryć. Była naprawdę przybita. On sam był oszołomiony i nie do końca odnajdował się w chwili obecnej, ale… zrobiło mu się przykro, że ona tak bardzo nie chciała tego dziecko, bo on sam, choć zupełnie była na nie nieprzygotowany, to nie poczytywał tego faktu, jako katastrofy. – Przecież ja nie umiem zajmować się dziećmi, nie będę umiała go wychować, ani pokazywać, jak się powinno żyć, bo sama tego nie wiem. Mam dopiero dwadzieścia jeden lat, do chole’ry! – poderwała się z miejsca i okrążyła kilka razy pokój. Milczał, bo wiedział, że teraz jakiekolwiek słowa nie będą miały sensu. – Nikt jeszcze nie wie. Znaczy Julie wie, bo sama się domyśliła. Mama to jakoś przełknie, bo sama miała wcześnie dzieci. Z resztą nie będę pierwsza, ale Scarlett! Georg, ja ją tym zniszczę, rozumiesz? – odwróciła się gwałtownie i spojrzała mu prosto w oczy. W tej chwili pojął, o co tak naprawdę chodziło. Scarlett. Wiedział, że wciąż nie pozbierała się po śmierci Liama, a do tego to rozstanie z Tomem w niczym jej nie pomogło, ale… znów, ktoś był ważniejszy od nich samych. Znów, ktoś przesłonił im ich własne sprawy. Wstał i powoli podszedł do Liv. Położył jej dłonie na ramionach, spoglądając głęboko w oczy tak bardzo smutne i przerażone.
- Ona jakoś to przełknie. Nie twierdzę, że nie będzie cierpieć, ale to twoja siostra i to taka, która potrafi cieszyć się twoim szczęściem. Będzie jej trudno, ale sobie poradzi. Nie to jest w tej chwili najważniejsze.
- A co? No powiedz mi co?! – warknęła, nie będąc pewną, co ją tak rozzłościło; łzy napływające do oczy czy jego słowa.
- My – odparł po prostu i mocno ją przytulił. Rozpłakała się na dobre i mocno objęła Georga rękoma w pasie. – Najważniejsze jest twoje zdrowie. Twoje i dziecka. Najważniejsze jest, żeby nie było żadnych komplikacji i urodziło się bez problemów. Najważniejsze jest to, żebyśmy ułożyli wszystko między sobą, choć pojawienie się dziecka wiele zmienia. Kolejność też. Zabiłaś mnie tym, ale dla mnie to, że jesteś w ciąży jest… następstwem tego, że zdecydowaliśmy się na seks. Jeszcze tego nie czuję, jestem trochę jakby po urazie głowy, ale świadomość, że ono będzie moje i twoje wystarczy mi, żebym się cieszył. Nic nie wiem o dzieciach, ale nauczę się wszystkiego i ty też. Choć moim zdaniem świetnie sobie z nimi radzisz.
- Bo nie są moje.
- To poćwiczysz na własnym.
- Georg, nie zachowuj się, jakby to nie był problem! – wyswobodziła się z jego objęć i zmierzyła go butnym spojrzeniem.
- Bo nie jest. Liv, to tylko dziecko. Ludzie umierają z głodu, na raka czy wali im się życie, bo przez kraj przechodzi jakiś huragan, a ty zachowujesz się, jakby to dziecko było takim…. Nowotworem – zdenerwował się. Nie chciał krzyczeć, nie chciał być zły, ale nie mógł, skoro zachowywała się, jak dziecko, któremu totalnie nic nie można powiedzieć, bo udaje, że nie słucha. – Wiesz, czemu rozstali się moi rodzice? – zbił ją z pantałyku, ale jakoś się tym nie przejął. – Rozstali się, bo nie mogli mieć więcej dzieci. Starali się, żeby mieć kolejne, ale wciąż się nie udawało i mieli do siebie żal. Przerosło ich to. Po kilku latach te starania stały się dla nich obowiązkiem i zupełnie nic już z tego nie wychodziło. W końcu zapomnieli o tym, że się kochali, bo byli zaprogramowani na to, że muszą mieć dziecko i że to na pewno wina tego drugiego. Zniszczyło ich to. Mnie też. Dziecko to dar. Jeszcze więcej par nie może ich mieć wcale, więc nie zachowuj się, jakby spotkała cie najgorsza życiowa tragedia, bo jego narodzenie nie zamknie ci drogi do fotografii. Tylko trochę ją wydłuży – odetchnął i wyszedł z pokoju, zostawiając Liv z mętlikiem w głowie. Nie sądziła, że Georg tak bardzo się tym przejmie, ani tego, że tak… wstawi się za tym dzieckiem, o którym wiedział od pół godziny. Nie miała pojęcia, co powinna sobie o nim pomyśleć. Z jednej strony to dobrze, bo miała pewność, że go chciał, a z drugiej… liczyła na jakieś wsparcie z jego strony. Otarła twarz dłońmi i poszczypała policzki. Musiała wyglądać, jak trup. Poczuła nieodpartą potrzebę zapalenia papierosa. Zwarła się w sobie i poszła za nim. Parzył herbatę.
- Nie myślałam, że… tak bardzo weźmiesz to do siebie.
- Liv, to nie jest już zabawa, to nie są już przekomarzania i zabawa w kotka i myszkę. Nie dopuszczę do tego, żeby czegoś mu brakowało. Nie dopuszczę do tego, że będzie miało takie dzieciństwo jak ja. Czas ucieczek dobiegł końca – postawił kubki na stole i posłał jej pełne wyczekiwania spojrzenie. Usiadła i on również to zrobił. Widząc jej rozedrganie, poczuł się jakiś takie pewny swego. Wiedział, czego oczekiwał.
- Ja nie wiem, to nie tak miało być. Złamaliśmy każde z naszych ustaleń i jestem na siebie taka zła, że dałam się ponieść, że nie szliśmy drogą, którą dla siebie wybraliśmy.
- Widocznie to nie była nasza droga. Wychodzi na to, że szliśmy właściwą. Zamiast ją zmieniać, trzeba był ją tylko ulepszyć, ale teraz to już nie ma znaczenia. Liv, kocham cię i jestem tego pewien, dlatego nie czuję się jakoś załamany, bo doszłoby do tego prędzej czy później.
- No, właśnie – później. To nie jest tak, że ja nie chciałam dzieci. To nie jest czas. Mam podpisanych kilka kontraktów, inne w planach. Georg jestem w dziesiątce najlepszych fotografów w Europie. W tak krótkim czasie dokonałam tak wiele. Dostałam szansę jedną na milion i teraz ją stracę.
- Czasem mam wrażenie, że jesteś skończoną egoistką – zamarła, by zaraz popatrzeć na niego z niedowierzaniem.
- Że co?
- Bardziej martwisz się o to, że spadniesz w jakimś rankingu, niż o to czy dziecko, które w tobie rośnie, jest zdrowe. Wolisz skupiać się na milionie innych spraw, niż na tym, co będzie z nami. Ja nie wymagam, żebyś podskakiwała do nieba z radości, bo sam też tego nie robię. Kończymy płytę, będzie trasa, David zapcha nam terminarze do ostatniej minuty i to faktycznie nie jest najlepszy moment, ale Liv. To tylko praca, gdybym miał ją rzucić, bo zechcesz, żebym potrzymał cię za rękę, to zrobiłbym to, bo cię kocham i fakt, że jesteś matką mojego dziecka, czyni mnie najszczęśliwszym facetem na świecie, ale ty chyba jeszcze nie wiesz, czego tak naprawdę chcesz od życia. Musisz się zastanowić i naprawdę przemyśl to solidnie, bo… sam nie wiem. Nie wiem, czy moje uczucie nie jest jednostronne, bo czasem zachowuje się tak, jakby było – chyba nie posądziłby siebie, że zdoła to kiedykolwiek powiedzieć. Liv była w wyraźnym szoku. Wiedział, że to nie był najlepszy dzień, na wyjaśnianie wszystkich nieścisłości, ale skoro już rozmawiali, to nie mógł milczeć, ani przyjąć jej postawy bez słowa. Nie zgadzał się z nią i… skoro ustalili, że będą ze sobą szczerzy to, czemu miałby nie być. Prawda nie zawsze jest łatwa, ale zawsze jest dobra. Liv milczała. Trzęsły jej się ręce, więc objęła dłońmi kubek. Nie mówiła nic. Zrobiło się dramatycznie. W pewnej chwili obie swoje dłonie przyłożyła do brzucha i utkwiła wzrok w Georgu.
- Przysięgam ci na wszystko, że w każdej chwili, w której żałowałam, że ono zostało poczęte, równie mocno pragnęłam je pokochać, ale… ono wciąż jest chorobą. Nie masz pojęcia, jak bardzo się za to nienawidzę, ale nie umiem być taka jak Scarlett czy Jul. Nie umiem go pokochać po prostu, bo… chciałam czegoś innego. Staram się przekonać samą siebie. Staram się zmienić, ale nie umiem poprzestawiać swoich uczuć.
- Naprawdę chciałaś aborcji?
- Nie. Chciałam, żeby zniknęło, ale nigdy bym tego nie zrobiła. Georg, ja nie jestem bez uczuć, ja po prostu nie chce unieszczęśliwić kolejnej osoby – skinął głową. Mierzyli się krótką chwilę spojrzeniami. Po Liv mógł się spodziewać wszystkiego, ale nie kłamstwa.
- Nikogo nie krzywdzisz. Gwarantuję ci, że będziesz szczęśliwa. Mam na to przynajmniej dwa powodu. Po pierwsze; kocham cię jak obłąkany i zrobię wszystko, żeby było ci jak najlepiej, a po drugie; jesteś za dobra, żeby świat o tobie zapomniał. Ciąża to nie choroba, choć to chyba kwestia kobiet – uśmiechnął się, a ona poszła w jego ślady. Zamiast uroczych dołeczków, na jej policzkach pojawiły się zmarszczki. Ciąża zdecydowanie jej nie służyła i marniała w oczach. A może to zmartwienia tak na nią działały? – Założę się, że będziesz pracować do oporu i wody odejdą ci za obiektywem.
- Myślisz, że nie będzie tak źle? – zapytała, opierając się łokciami na blacie.
- Jestem tego pewien.
- A przytulisz mnie? – uśmiechnął się szeroko i podszedł do Liv. Objął ją spojrzeniem i uświadomił sobie, że ta mieszkanka komplikacji, to całe jego życie. Pomógł jej wstać i zamknął ją w objęciach. A Liv wreszcie poczuła się spokojna. Poczuła, że naprawdę kiedyś wszystko może się ułożyć. – Dziękuję, że mnie nie potępiasz.
- Postaram się, żebyś zmieniła zdanie. Postaram się zrobić wszystko, żebyś oswoiła się z sytuacją. A z dzieckiem sobie poradzimy. Mamy tyle doradców, że nauczymy się wszystkiego szybciej, niż myślisz.
- Scarlett nie może na razie się dowiedzieć.
- Powiesz jej wtedy, kiedy uznasz za stosowne – pocałował jej skroń i odetchnął. To była dziwna rozmowa. To wszystko było niesamowicie dziwne. Wiedział, że czekało ich jeszcze takich wiele, bo zbyt wiele tematów zostało niedokończonych, by mogli je ominąć. Trzasnęły drzwi, oboje spojrzeli w tamtym kierunku.
- Jestem! – Bill w mało delikatny sposób pozbył się butów i jeszcze mniej delikatnie cisnął kluczami do misy. – Gdzie jest nasze próchno? – zapytał wchodząc do kuchni. – Och, jak słodko – westchnął, przeczesując palcami włosy i sięgnął po pierwszy lepszy napój, który wpadł mu w ręce.
- Mogę mu powiedzieć? – mruknął w ucho Liv, a ona skinęła głową. Wiedziała, że kiedy pierwszy szok opadnie, będzie musiała wymusić na Billu obietnicę, że nie wygada się przed Scarlett, ale to teraz nie miało znaczenia, bo Georg był szczęśliwy. A jego szczęście dawało jej nadzieję. Choć wciąż nie dostrzegała jej zbyt wiele.
*


6. miesiąc od rozstania; 8.04.2012r.

Wyjazd do Monachium był dla niej wielką niewiadomą. Zastanawiała się, co tam będzie robić, gdy mama całe dnie miała spędzać w firmie. Przeczuwała nudę, więc zaopatrzyła się w książki i filmy, a jednak się myliła. Mama poświęcała jej mnóstwo czasu, a jeśli nie ona to Dominik. Zwiedziała całe Monachium i każde warte zobaczenia miejsce. Bardzo dużo spacerowała i poświęcała czas tylko sobie. Mama zabierała ja na masaże i różne najdziwniejsze cuda mające na celu odżywić jej ciało i ducha. Wiedziała, dlaczego to robiła, ale było miło, więc nie mówiła tego na głos, bo przecież mama zdawała sobie z tego sprawę równie dobrze jak ona. Na kilka dni pojawiła się córka Dominika, dzięki czemu miała okazję poznać ją trochę lepiej. Spustoszyły centra handlowe. Scarlett zaopatrzyła się w mnóstwo nowych rzeczy i butów przede wszystkim. Na krótką chwilę poczuła się dobrze. Rozmawiały z Laurą o głupotach, tematy osobiste omijały szerokim łukiem, dobrze się bawiły i beztrosko spędzały czas. Schulz zalecał jej odpoczynek, ale wolała na chwilę zapomnieć, niż odpoczywać. Już zapomniała, jak to było czuć się po prostu dobrze, jak to było nie rozmyślać i nie roztrząsać się nad wszystkim, co bolesne. Nie trwało to długo, ale te momenty pozwoliły jej zbierać siłę. W małych cząstkach, jednak magazynowała ją w sobie, aby mieć zapas na wszystko, co zastanie po powrocie.
Nie było tak, że nie myślała. Robiła to i tak zbyt często. Jednak przecież nikt nie mógł wymagać od niej, że przestanie cierpieć z dnia na dzień. Umarło jej dziecko. Facet, którego uważała za miłość swojego życia wypiął się na nią i straciła kolejne dziecko. Więc to raczej normalne, że miała średnią chęć do życia, a patrzenie na zakochanych, dzieci i ciężarne wywoływało w niej bardziej niż mniej przykre odczucia. Jednak wydawało jej się, że sobie radziło. W swój własny sposób radziła sobie z tym wszystkim. Nie umiała zamknąć się w pokoju, milczeć i odcinać się od wszystkiego. Czuła w sobie smutek tak silny, jakiego nie znała wcześniej, ale… to nie była szalona rozpacz. Popadła w swojego rodzaju marazm. Był bezpieczny. Zagłębiała się w sobie, wciąż przetwarzała minione zdarzenia, by móc wreszcie odpowiedzieć sobie na pytanie; dlaczego? Jednak nie szalała z rozpaczy, bo wykorzystała już cały deficyt i otępienie było jedynym, co z niej wypływało. Dzięki temu wyjazdowi wyrwała się z niego na chwilę, ale teraz… teraz znów będzie omijać dzieci, Jul i Shie’a i Liv i Georga, bo ich szczęście to zdecydowanie za dużo, będzie stała się nie dawać im we znaki. Będzie, jeść, spać, oglądać filmy i czytać książki, może coś napisze. A może się stąd wyniesie? Ta myśl zaświtała jej w głowie, kiedy wysiadała z samochodu. Może wynajmie jakieś mieszkanie w centrum, gdzie będzie mogła być po prostu smutna i nikt nie będzie prosił, by spróbowała się uśmiechnąć. To była całkiem niezła myśl. Toby zajął się bagażami, więc ruszyła ścieżką do domu. Na podjeździe stało auto Billa. Ucieszyła się, że go zobaczy. On rozumiał, co oznaczało czuć smutek i nie chcieć, by ktoś na siłę go rozwiewał. On rozumiał, co cierpieć w ciszy i starać się jakoś żyć, nawet zupełnie miernie, ale w miarę zabiedzonych sił. Może pomoże jej z mieszkaniem? Jeszcze nie podjęła decyzji, ale już planowała, jak to wszystko zorganizuje. Dzięki wypadom z Laurą, jej szafa znacząco się powiększyła. Kupowała rzeczy, które wcześniej uznawała za niepasujące do siebie, ale za namową Laury, przymierzała je i w większości okazywały się cudowne. Tak, jak na przykład teraz. Miała na sobie spódniczkę, którą wcześniej uważała za poszerzającą w biodrach. Gdy ją przymierzyła, uznała, że wygląda w niej cudownie. Miała wysoki stan, bardzo dopasowany do jednej trzeciej biodra, a od tego momentu była umarszczona i nieco rozkloszowana. Sięgała jej kilka centymetrów poniżej połowy uda. Kryła jej krągłości, a nie podkreślała. Była czarna, jak ramoneska i botki na wysokiej koturnie, ale bluzkę założyła jaśniejszą. Też za namową Laury. W końcu żałoba już prawie minęła, a ona i tak miała nosić ją w sercu o wiele dłużej, a czerń ponoć czyniła ją o wiele poważniejszą. Zatem bluzkę miała luźną, kremową z szeroką falbanką wieńczącą łódkowy dekolt. Wpuściła ją w spódniczkę, więc podkreślała jej szczupłą talię. Jej włosy odzyskały trochę z dawnej sprężystości, więc związała je w nieco niedbały koński ogon, pozwalając im kręcić się jak im się podobało. Mocno podkreśliła oczy, a usta umalowała szminką w kolorze nude. Czuła się ładna. Pierwszy raz od wielu tygodni czuła się ładna. Trochę, jak ta dawna Scarlett, która cierpienie tuszowała butną miną i pięknym wyglądem. Teraz już tak nie umiała. Nie miała już pojęcia, skąd wtedy wzięła w sobie siłę, ale teraz jej nie było. Jednak to, że znów wyglądała jak ona sama, sprawiło, że łatwiej będzie jej znieść pytania o to, jak się czuła, czy wyjazd jej pomógł, no i co teraz. Wizja wynajmu stawała się coraz bardziej kusząca. Kochała swoją rodzinę, ale nie umiała teraz do niej należeć. Wchodząc do domu miała nadzieję, że nie czekał na nią kolejny kosz mandarynek. Jeszcze nie przetrawiła tego, co powinna była zrobić z faktem otrzymania poprzedniego. Na krótką chwilę zatrzymała się w holu. Z salonu dobiegł ją głośny śmiech Billa. Liv coś mu odpowiedziała. Oni żyli dalej. Im było lżej. A ona nie potrafiła iść tam i śmiać się z nimi. Musiała dojrzeć do tego, żeby zacząć naprawdę na nowo. Makijaż i strój, to jednak za mało, ale skoro pojawiła się w domu, powinnam się przywitać. W końcu się jej nie spodziewali. Przyleciały kilka dni wcześniej, bo mama miała ważne sprawy w berlińskim biurze i od razu tam pojechała. Została skazana na samotne stawianie czoła ich pogodnym twarzom. Spojrzała w lusterko, poprawiła kosmyk włosów, który na dobrą sprawę był na swoim miejscu i wyprostowawszy plecy, przeszła do salonu. Stanęła w wejściu i tam ją wmurowało w podłogę. Uśmiech, który przygotowała na powitanie zamarł na jej ustach, a świat krótką chwilę wirował wokół niej. Przytrzymała się framugi. Skąd mogła wiedzieć, że Bill przyjedzie z nim?
- Scarlett! – Julie poderwała się z miejsca i prędko podała Roxie Tomowi, który siedział najbliżej i miał wolne ręce. Nie spodziewała się pewnie, że to dla Scarlett będzie gorszy widok niż jego samego. W pierwszym momencie spojrzał na nią zszokowany, niemniej niż ona sama, ale zaraz skupił swoją uwagę na dziecku. To smutne, że człowiek, z którym dzieliła wszystko, był jej teraz obcy. Julie przytuliła ją mocno do siebie. – Nie miałam pojęcia, że przyjadą, tak samo jak nie wiedzieliśmy, że wrócisz – wyszeptała. – Cudnie, że już jesteś – dodała na głos. – Zmęczona?
- Nawet nie.
- Chcesz cos do picia?
- Jul, bo ją udusisz – za plecami jej szwagierki pojawił się Bill, więc wypuściła Scarlett z niedźwiedziego uścisku. Posłała jej przepraszający uśmiech, jakby była temu wszystkiemu winna i wróciła po dziecko. – Ależ ty ładnie wyglądasz – ujął jej dłoń i okręcił brunetkę wokół jej osi, mając nadzieję, że Tom właśnie na nią spoglądał. Potem ją przytulił, a ona drżąc, przylgnęła do niego ufnie.
- Dzięki, poszalałyśmy trochę z Laurą – została w jego objęciach nieco dłużej nić powinna, ale to wystarczyło, że się opanowała i potrafiła stanąć tam i nie rozpłakać się na widok Toma. – Pytała o ciebie – uśmiechnęła się filuternie, mając wielką nadzieję, że tak właśnie to wyglądało.
- O mnie? – spytał, unosząc brwi w geście powątpiewania. Wśród reszty zapadło milczenie. Wiedziała, że od tego co zrobi zależy, czy wyjdzie na tchórza czy nie, więc postanowiła stawić mu czoła. Chwyciła Billa za rękę i ruszyła w kierunku wolnej sofy. Dziękowała niebiosom za to, że rano poczuła chęć, by pięknie wyglądać. Jakby pojawiła się tu byle jaka, widziałby, że z nią kiepsko, a tego nie chciała. Postanowiła udawać, że go tam nie było. A potem będzie płakać.
- O ciebie. Przecież mówiłam ci, że wpadłeś jej w oko. To nic, że połowie świata też – zdjęła kurtkę, przewiesiła ją przez bok sofy i poprawiła spódniczkę, gdy założyła nogę na nogę.
- A co z drugą połową? – zapytał, nie w porę zdając sobie sprawę z tego, że nie powinien był zadawać tego pytania. Na moment zbladła. Widział, że Tom na nią zerknął, ale Scarlett niemal od razu odzyskała animusz.
- Druga połowa należy do mnie – uśmiechnęła się po raz kolejny, zastanawiając się, czy wciąż potrafiła robić to tak, by nikt nie zorientował się, co naprawdę czuła.
- No tak, jakże mógłbym zapomnieć.
- Opowiedz lepiej, co robiłaś w Monachium – zagaił Shie, który cały czas pilnie obserwował zarówno Scarlett, jak i Toma. A ona rozsiadła się wygodnie i westchnęła. Widok tych dwojga to był jeden z najsmutniejszych, jakie widział. Oboje grali. Oboje udawali. Oboje kochali, a duma i uprzedzenia nie pozwoliły tej miłości wygrać. Chciał im pomóc, ale nie miał zielonego pojęcia jak.
- A nie przeszkodziłam wam, tak w ogóle? – kiedy w odpowiedzi usłyszała przeczący pomruk, skinęła głową. W korytarzu mignął jej wychodzący Toby, więc tylko pomachała mu na pożegnanie. – Och, mama i Dominik pokazali mi całe miasto, a Laura zaprowadziła mnie chyba do każdego sklepu, w którym było cos fajnego. Zwiedziłyśmy mnóstwo kawiarni i restauracji, byłyśmy w kinie i w teatrze. Rozerwałam się jak nigdy. Zaczęłam pisać piosenkę, w sumie nawet dwie. Doszłam do wniosku, że muszę znów pomyśleć o fortepianie. No i ani razu nie dzwoniła do mnie Isobel, co było cudowne – miała nadzieję, że jej entuzjazm był wystarczająco przekonywujący. Zdawała sobie sprawę z tego, że wszyscy poza Tomem poznali, że trzymała fason tylko i wyłącznie ze względu na to, żeby nie okazać przed nim słabości. Jakież to było żenujące!
- Czyli mama miała dobry pomysł? – zagadnęła Liv.
- Tak – westchnęła. – Potrzebna mi była zmiana otoczenia, musiałam odpocząć po tym wszystkim – wyraźnie zaakcentowała ‘po tym wszystkim’ –  i wiesz, tam prawie nikt mnie nie rozpoznawał. Nie wiem, jak to się działo, ale mogłam swobodnie poruszać się po mieście i tylko kila razy proszono mnie o autograf. A co tu? Jak twoje sesje, Liv?
- Okej, praca dla Vogue’a to dla mnie nie pierwszyzna, a z resztą sobie poradziłam całkiem nieźle. Myślałam trochę też o sesji z tobą, tą co mamy na koniec miesiąca.
- I co?
- No wiesz, na razie mam zarys, ale chciałabym to zrobić na zasadzie ciebie wyłaniającej się z mroku, niosącej światło, rozumiesz? – Scarlett uśmiechnęła się pod nosem na stwierdzenie ‘niosąca światło’. Skinęła głową i spojrzała na brata, który teraz przyglądał się czemuś za innemu. Mimowolnie powiodła wzrokiem w tamtą stronę. Shie przyglądał się Tomowi. Chciała się odwrócić, ale było na to za późno. Podchwycił jej spojrzenie, a ona się nie dała. Dumnie zadarła podbródek i patrzyła na niego zimno tak długo, jak uznała to za stosowne. Pragnęła, by nie zobaczył w jej oczach tej przeklętej tęsknoty, która nie dawała jej spokoju, tego całego cierpienia, ani żalu, bo inaczej cała ta szopka nie miałaby sensu. Chciała, by myślał, że dla niej to zupełnie nie miało znaczenia. Chciała, by poczuł się tak, jak ona się poczuła, gdy zostawił ją odchodząc z Leną. Ale skoro jej nie kochał, to jego przecież to nie mogło ruszyć. To ją złamało. Tom przecież jej nie kochał. Serce waliło jej jak oszalałe. Ręce spociły się i zlodowaciały. Miała ogólne wrażenie, że zaraz zemdleje. Była tak bardzo skupiona na tym, by nie rozpoznał jej słabości, że w jego oczach nie dostrzegła dokładnie tego, czego bała się, że zobaczy w niej. Odwracając wzrok, miała nadzieję, że to nie trwało zbyt długo, ale nie potrafiła już bardziej. To zabiło w niej wszystko. Całą pewność siebie. Zmarkotniała i poczuła, że musi wyjść. Dziesięć minut w jednym pokoju z nim, to za dużo. Zagryzła dolną wargę i spojrzała na siostrę.
- Mam dla ciebie coś granatowego. Znalazłam śliczne kolczyki i uznałam, że muszą być twoje. Pójdziesz ze mną? – Liv momentalnie poderwała się z miejsca i ruszyła do wyjścia. Scarlett uśmiechnęła się do karmiącej Julie i na pożegnanie ucałowała Billa w policzek. – Odezwę się jutro albo pojutrze, bo mam coś do obgadania, dobrze? – uśmiechnęła się smutno.
- Kiedy tylko chcesz. Jesteśmy tu jeszcze z tydzień.
- Fajnie – powoli ruszyła do wyjścia, pragnąc jak najszybciej opuścić ten pokój. Nie uciekła, ale nie była już pewna, czy ta ucieczka nie byłaby dla niej lepsza. Nie widziałby oczu, które tak kochała. Nie czułaby zapachu, który ją odurzał. Nie pragnęłaby, żeby wziął ją w ramiona i powiedział, że to tylko zły sen, że nie pozwoli jej więcej bać się, a ona pozwoliłaby mu się strzec. Kiedy zniknęła wszystkim z pola widzenia, biegiem ruszyła do swojego pokoju, nie oglądając się na to, czy Liv szła z nią. Wiedziała, że na siostrę mogła liczyć zawsze.
- Mówiłem ci, dla niej to już nic nie znaczy – Tom wstał z siedziska i ruszył w kierunku drzwi tarasowych, szukając w kieszeni papierosów.
- Idiota – warknął Bill, posyłając zrezygnowane spojrzenie Julie i Shie’owi. Jakby dla podkreślenia dramaturgii całej sytuacji, Roxie głośno się rozpłakała. Westchnął i wyszedł za bratem.

Now all your love is wasted, and who the hell was I?
Cause now I’m breaking at the bridges and at the end of all your lies.
Who will love you?
Who will fight?
And who will fell for behind?
Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo