Tytuł; Jonathan Carroll
Białe jabłka
6. miesiąc od
rozstania; 9. kwietnia 2012r.
Nie była do końca pewna czy to, że wycierała teraz szklanki
w jego mieszkaniu, było odpowiednie. Nie chodziło o szklanki. Chodziło o to, że
była u niego. Nie znajdowała się w bezpiecznym domu w Loitsche, w którym mogła
kontrolować budowanie tej ich nowej relacji. Znalazła się na nowym terenie, w
nowej sytuacji i jakoś musiała temu podołać. W mieszkaniu nie było żadnego z
chłopaków. Bill był u Scarlett, Georg u Liv, a Gustav u rodziców. Żaden z nich
miał nie wrócić na noc. Zastanawiała się nad relacją Billa i Scarlett. Z tego,
co mówił Tom, jego brat bardzo zbliżył się z nią. Nie widziała w nim zazdrości,
a jedynie pragnienie, by mógł znaleźć się na miejscu bliźniaka. Domyślała się,
że gdyby któryś z nich miał spędzić noc w domu, Tom nie zdecydowałby się na
przywiezienie ich. Nie miała mu tego za złe. Sama nie była gotowa na
konfrontację, zwłaszcza z Billem. Nie rozmawiała nawet z Simone, bo ta omijała
ją szerokim łukiem, a co dopiero mówić o bracie Toma, który był całkowicie
przeciwny temu, że znów wkroczyła do ich świata. Nie miała do Billa żalu. W pełni
zdawała sobie sprawę z tego, że wszyscy poza Tomem uważają ją za piąte koło u
wozu. Schowała ostatnią szklankę i rozejrzała się po kuchni. Sprzątnęła
wszystko, co dała się sprzątnąć. Tom wciąż brał prysznic, więc postanowiła
zajrzeć do Davida, który zasnął zmęczony wrażeniami. Idąc do pokoju, zauważyła
koszulkę Toma leżącą w progu. Podniosła ją i nie mogąc oprzeć się pokusie,
przysunęła jej materiał do twarzy. Pachniała płynem do płukania i nim samym –
zapachem, który roztaczał się również w jego pokoju. Przytuliła się na krótką
chwilę do koszulki, ale zaraz ją odłożyła, jakby nagle zaczęła parzyć.
Spurpurowiała na myśl o swojej głupocie. Poprawiła koc okrywający Davida i
odgarnęła mu włosy z czoła. Spojrzała znów na koszulkę i uznała, że Tom może
jej potrzebować, ale nie czuła się ani trochę pewna, czy powinna mu ją zanieść.
W końcu kąpał się. Nie miała prawa mu przeszkadzać. Jednak pewnie chciałby
założyć tą koszulkę po prysznicu. Miała dylemat. Woda ucichła kilka chwil
wcześniej, więc postanowiła się odważyć. W końcu, kiedyś ze sobą sypiali. Nie
powinna się wstydzić. A to, że paraliżowała ją myśl, że mogłaby wkroczyć do tej
łazienki i zobaczyć go pół nago, to inna sprawa. Przecież równie dobrze mógłby
ją założyć, kiedy wyjdzie. Nie musiała mu jej zanosić. Jednak było już za
późno, bo energicznie zapukała do drzwi. Trzęsły jej się ręce.
- Stało się coś? – przez szybkę zobaczyła, że Tom odwrócił
głowę w kierunku drzwi.
- Nie, nie, ale zauważyłam twoją koszulkę leżącą w progu i
pomyślałam, że ci wypadła. Podać ci czy zanieść ją do pokoju?
- Możesz wejść – słysząc to, poczuła jak zalewa ją fala
gorąca. Niewiele myśląc uchyliła drzwi na szerokość swojej ręki i wcisnęła ją
wyciągniętą w tą wąską przestrzeń, żeby Tom mógł wziąć swoje ubranie. Usłyszała
jak parsknął śmiechem.
- Lena, nie bądź dziecinna, przecież nie jestem nagi –
czując, jak płoną jej policzki, weszła do środka i podała mu odzienie.
Podniosła wzrok i napotkawszy jego nieco drwiące spojrzenie parsknęła śmiechem.
- Przepraszam – uśmiechnęła się od ucha do ucha, wciąż
uroczo speszona. – Odwykłam – wciągnął na siebie koszulkę, a ona przez ułamek
sekundy przyglądała się jego wyraźnie odznaczającym się pod skórą mięśniom. –
To pójdę sobie – wzruszyła ramionami, chwytając za klamkę. – Chcesz do picia? Robię
sobie kawę.
- Może być – uśmiechnął się i z powrotem odwrócił się do
lustra. Lena cicho zamknęła za sobą drzwi, a on dalej przycinał brodę, a raczej
to, co bardzo chciał nazywać brodą. Jego układy z Davidem i jego mamą były
coraz lepsze. Nawet pani Braun nie patrzyła na niego już tak krzywo. W końcu
minęło… minęło już prawie pół roku. Upływ czasu uświadomił sobie całkiem
niedawno. Trochę ciężko było mu przyjąć do świadomości fakt, że to już sześć
miesięcy odkąd nie miał przy sobie Scarlett i nie wiedział, co powinien o tym
myśleć. Wciąż go to bolało, bo kochał ją niemniej niż w październiku, ale
przywykł do bycia bez niej. Miał Davida, którym spędzał maksymalnie dużo czasu,
nagrywali płytę, przez co mnóstwo czasu spędzał w samolocie, krążąc między Los
Angeles a Berlinem. Nie miał czasu nad rozrzewnianiem się nad sobą, ale wciąż
męczyło go odwieczne pytanie; dlaczego? Jednak budowanie więzi z Davidem,
układanie relacji między nim a Leną i cała reszta absorbujących go spraw
odciągały go od doszukiwania się przyczyn i skutków. Miał to pod skórą. Nie
dawało mu to spokoju, ale wykorzystał już deficyt cierpienia na najbliższe
dziesięć lat i nie potrafił już bardziej. Potrzebował towarzystwa i być może,
dlatego przywiózł ze sobą Lenę i Davida. Wczorajsze spotkanie ze Scarlett
zupełnie wytrąciło go z równowagi. Była taka, jak wtedy gdy ją poznał. Harda,
pewna siebie i uwodzicielska, ale musiałby być idiotą, gdyby nie dostrzegł bólu
w jej oczach. Był wciąż świeży, znał jej oczy jak nikt inny. Wróciła do swojej maski.
Chyba nie chciała już powrotu. Za dużo złego stanęło między nimi. Ona miała
karierę i Fontaine’a, a on związał swój los z Leną i Davidem. Tak najwidoczniej
musiało być. Przygładził warkoczyki i założył na rękę zegarek.
Dziś Liam miałby pierwsze urodziny. Powinien spędzić je ze
Scarlett. Powinni być razem, wspierać się i układać swoje życie na nowo. Może
mieszkaliby teraz w innym mieście albo w jakimś apartamentowcu w Stanach? Może
wiodłoby im się lepiej, bo nowe miejsce pozwoliłoby im na nowy początek? Może
to wszystko by się nie zdarzyło? Może ona nie pozwoliłaby się omotać
Fontaine’owi, a on nie wybrałby Leny? Wiedział, że tym wyborem złamał ją. Bo
wybrał przeszłość; dziewczynę, która złamała mu serce. A zostawił ją;
dziewczynę, która je uleczyła. Ale nie mógł darować jej Fontaine’a. Nie sądził,
by z nim spała. Teraz to pojął. Może postąpił zbyt pochopnie? Jednak teraz było
zbyt późno. Minęło zbyt wiele czasu na powrót do tamtych dni, a poza tym… nie
sądził, by umieli wciąż ze sobą rozmawiać. Oboje wyrządzili sobie zbyt wielką
krzywdę, a czas odsunął ich zbyt daleko siebie. Nie było już Scarlett i Toma.
Musiał to wreszcie zaakceptować. Powiesił mokry ręcznik na kaloryferze i
włączył wentylator. Lena nuciła coś w kuchni, a kiedy tam wszedł, zobaczył, że
kołysała Davida, siedząc przy stole. Chłopiec był całkowicie rozespany, więc
musiał się dopiero co obudzić. Uśmiechnął się i cicho usiadł po przeciwnej
stronie stołu. A może powinien związać się z Leną? To byłoby dobre dla Davida,
a on przecież nie mógł być wiecznie sam. Czas, by ułożył sobie jakoś życie. W
tej samej chwili uznał, że to właściwy dzień na powiedzenie Davidowi prawdy.
Spojrzał na nich. Lena kochała synka ponad wszystko w świecie, nie zostało w
niej nic z dziewczyny, którą znał. Była dojrzała, odpowiedzialna i roztropna.
Nie pomstowała o swój los, tylko robiła wszystko, aby żyło im się jak
najlepiej. Może była właściwa dla niego? może to właśnie jej teraz potrzebował?
Ostoi w swoim niespokojnym życiu. Miała niespełna dwadzieścia jeden lat, tyle
co Scarlett. Obie życie doświadczyło za bardzo. Scarlett otrzymała
zadośćuczynienie, spełniła marzenia, a Lenie los nie odpłacił za krzywdy, więc
Tom postanowił zrobić to za niego. – Pojedziemy na cmentarz, dobrze? – Lena
skinęła głową i ucałowała Davida w czoło.
- Zjesz coś synku, zanim pojedziemy z Tomem?
- Nie – pokręcił głową i przetarł oczy.
- A chcesz pić? – pokiwał głową i zsunął się z kolan mamy.
Lena zabrała się za przygotowanie picia, a on obszedł stół i spojrzał bacznie
na Toma.
- Jesteś smutny? – Tom uśmiechnął się smutno, a David
podszedł bliżej i zasygnalizował, że chciał mu usiąść na kolana. Tom posadził
go, a malec przytulił się do jego torsu. – Nie bądź smutny – chłopak poczuł,
jak gula ścisnęła mu gardło i wycisnęła z oczu kilka łez. Wytarł je szybko i
przytulił synka.
- Wiesz co, David? – chłopiec spojrzał na niego i pokręcił
głową. – Bardzo się cieszę, że mam ciebie i twoją mamę. Potem będę musiał
powiedzieć ci coś bardzo ważnego – chłopiec patrzył na niego dłuższą chwilę i
pokiwał głową. Tom przeniósł spojrzenie na Lenę, a ona uśmiechnęła się
delikatnie i skinęła na znak zgody. Postawiła kubek z sokiem przed Davidem i
nie wiedząc, co zrobić z Tomem, położyła dłoń na jego ramieniu, ściskając je
delikatnie. Spojrzał na nią z wdzięcznością, a ona się uśmiechnęła, tłamsząc w
sobie chęć przytulenia go. Bo niczego w świecie nie pragnęła dobra tych dwóch
chłopców. Jej chłopców, lubiła tą myśl.
2 godziny później
Ze smutkiem w sercu
można żyć. Nie przeszkadza w codziennym wstawaniu z łóżka, wykonywaniu
obowiązków czy spędzaniu wolnego czasu. Ze smutkiem nie jest też tak jak z
depresją czy jakąś chorobą. Smutek nie wpływa na ogólny stan fizyczny, nawet
psychiczny też. Smutek to stan ducha. Smutek jest wynikiem zbyt wielu przykrych
przeżyć, które wypędziły z serca szczęście.
Ze smutkiem w sercu
można żyć. Można się nawet czasem uśmiechać, można mieć nadzieję i lepszy
nastrój. Można, na chwilę.
Ze smutkiem jest jak z
bólem zęba, można uśmierzyć go lekarstwami, ale on nie znika zupełnie. Wciąż daje
o sobie znać, ćmi. Tkwi pod skórą, w każdym koniuszku nerwu. Nie jest nie do
zniesienia, po prostu jest.
Było ciepło. Świeciło słońce, ogrzewając jej skostniałe
dłonie swoim ciepłem. Wiał wiosenny wiatr, targając jej włosami, przenikając
ubranie i muskając skórę. Obracała w palcach cienką łodygę lilii, starając się
nie uszkodzić liści, ani płatków. Nie chciała siadać, bo wiedziała, że wówczas
nie odeszłaby stamtąd prędko. A przecież Toby nie mógł być tam z nią wieczność.
Liam obchodziłby swoje pierwsze urodziny. Liam Nathaniel Kaulitz - jej malutki,
śliczny synek. Może chodziłby już. Może wymawiałby jakieś sylaby. Może nabijałby
sobie siniaki przewracając się podczas zabawy. Może byłby niegrzeczny. A może
zupełnie ułożony. Może lepiłby się do niej. Może byłby przebojowy. Może miałby
ulubione zabawki. Może jadłaby tylko ulubione rzeczy. A może jadłby wszystko.
Może lubiłby spać w ciszy. Może lubiłby hałasy. Może byłby spokojnym
myślicielem. A może energicznym zawadiaką. Może… stop. Wbiła wzrok w napis na
nagrobku. Cały był piękny i okazały. Nie szczędzili pieniędzy, by Liam miał
wspaniały pomnik. To jedyne co mogli mu jeszcze dać. Ona sama zamówiła za niego
comiesięczne msze na najbliższe pięć lat i bywała na nich tak często, jak tylko
mogła. Sama też modliła się dużo. Nie tylko za Liama, ale za siebie też.
Modliła się o siłę, by potrafiła każdego kolejnego ranka wstawać z łóżka. Nie
płakała. Nie potrafiła już ronić łez. Zastanawiała się dlaczego. Nie wiedziała,
czy to dobrze, że wyschły jej oczy. Kiedyś się tego uczyła, a teraz nie
potrafiła wykrzesać z siebie łez. Zobojętnienie było gorsze niż cierpienie. Bo
kiedy cierpiała czuła wyraźnie, a teraz… teraz jej dni stały się marnym
substytutem życia. Nawet stojąc nad grobem własnego dziecka, nie umiała zapłakać,
choćby załkać. To nie chodziło o to, że tak trzeba. Wiedziała, że łzy
przyniosłyby jej ulgę. A bardzo jej potrzebowała. Nienawidziła uczucia, jakby
była tylko połową siebie. Połową energii życiowej, połową serca, połową duszy. Połową
wszystkiego. Czucie na pół było sto razy gorszym od zaznawania wszystkiego w
pełni, bo nawet ból stawał się lepszy, gdy nie miotał się w jej podświadomości
zatruwając każdy jej dzień. Bo on był, nie znikał. Tkwił w niej, a jednocześnie
jakby schował się z jej pola widzenia. Była smutna. Po prostu smutna. I
wiedziała, że tak dalej być nie mogło, ale… ale nie umiała naprawić swojego
życia. Nie w chwili, gdy stała nad grobem swojego dziecka. Nad grobem swojej
miłości. Teraz już zdawała sobie z tego sprawę. Westchnęła ciężko, muskając
opuszkami płatek. Biała lilia. Tylko te kwiaty spoczywały na grobie Liame.
Białe lilie kojarzyły jej się z niewinnością, więc prosiła wszystkich, by
właśnie takiemu zanosili.
- Scarlett? – odwróciła głowę do Toby’ego i już miała pytać,
o co chodziła, gdy za jego plecami ujrzała trzy postacie. Zrozumiała
ostrzeżenie. Skinęła głową, posyłając mu pełne wdzięczności spojrzenie.
Ucałowała płatki kwiatka i ułożyła go na płycie. Za kilka dni przyjedzie ze
świeżymi. Odpaliła znicz. Też był biały ze złotymi i błękitnymi zdobieniami.
Ustawiła go na marmurze, który kazali wyłożyć wokół pomnika, aby można było na
nim przyklęknąć albo stawiać kwiaty. Objęła jeszcze jednym spojrzeniem nagrobek
i uśmiechnęła się czule.
- Wszystkiego najlepszego, Aniołku. Mamusia bardzo cię kocha
– podniosła się z kucek i powoli podeszła do Toby’ego. Szła pociągając nogami,
nie chciała stwarzać już żadnych pozorów. W tej chwili uważała to za
bezsensowne. Tak samo jak wczoraj, z tymże było już po fakcie.
Wbiegła do pokoju i
kręcąc się w koło, rozglądała się po nim jak szalona. Jakby odpowiedź kryła się
za jakimś meblem. Gdy tylko Liv weszła do pokoju i dokładnie zamknęła za sobą
drzwi, Scarlett rzuciła się jej na szyję.
- Boże, Liv. Jaka ja
byłam głupia? Co ja chciałam udowodnić? Co ja chciałam… Liv, ja nie sądziłam,
że to będzie takie trudne. Ja myślałam, że wciąż umiem być twarda. Ale ja go
tak kocham, jak go tak do cholery kocham… - szeptała gorączkowo, tuląc się do
siostry, a Liv głaskała ją po plecach.
- Próbowałaś sobie z tym
poradzić. Mogłaś uciec albo zostać. A przecież ty nigdy nie uciekasz. Stawiasz
czoła życiu, więc zostałaś. A jemu było równie źle jak tobie. Wiedziałam to.
- Mogłam uciec. Mogłam
uciec, bo tak naprawdę tylko do tego jestem teraz zdolna. Nie potrafię już
stawiać czoła niczemu, nie potrafię, bo wciąż go tak kocham, a ta miłość mnie
osłabia. Nie chcę go już. Nie chcę go kochać, Liv.
Poczuła ulgę, gdy dłoń ochroniarza spoczęła na jej ramieniu.
Postura Toby’ego wielu napawała lękiem, a dla niej zawsze stanowiła ostoję.
Mogła się za nim schować i ani trochę nie byłoby jej widać. W tej chwili to
była bardzo kusząca myśl. Wiedziała, że nie może skryć się w żadnej mysiej
dziurze. Musiała stawić mu znów czoła. A najgorsze było to, że nie szedł sam. Obok
niego kroczyła ta kobieta, a na rękach niósł to dziecko. Bawił się w dom.
Zrobiło jej się przykro, że tak szybko ułożył sobie życie, że zniknęła z niego
bez większego echa, jakby nie miała znaczenia. Jej poczucie beznadziejności
wzrosło do granic niemozliwości. Przez niego zupełnie straciła wiarę w siebie.
A ta dziewczyna… była naprawdę ładna. Zupełnie inna niż ona. A to dziecko… było
zdrowe i radosne. Bawiło się jego warkoczem, a Tom opowiadał mu coś. Wiedziała,
że mówiłby tak do Liama. Mówił z miłością, bo kochał to dziecko. Nie potrafiła
tego nie dostrzec. Znalazł sobie kogoś do kochania. Znalazł sobie życie, dzięki
któremu zapomniał o ich własnym. Czy to nie znak dla niej? Ze wszystkich sił
starała się nie opuścić głowy, nie uciec spojrzeniem. Zebrała je w sobie i
zgromiła wzrokiem dziewczynę, ale na niego już ich nie wystarczyło. Na moment
spojrzenia Toma i Scarlett skrzyżowały się. Dzielił ich żal i gorycz, ale
niewypowiedziane cierpienie łączyło ich ponad wszystko. I w tym momencie
zrozumiała, że bez względu na to, że nie kochał już jej, śmierć Liama wciąż
bolała go tak samo, że to cierpienie należało tylko do nich i miało stanowić
jedyne w swoim rodzaju spoiwo, pomimo wszystkiego, choć to właśnie ono odegnało
ich od siebie. To była chwila, ułamek chwili, w której zniknęło wszystko poza
niemym porozumieniem złamanych rodzicielskich serc. Ten moment ulotnił się zbyt
szybko, ale działo się to jak na filmie. Świat zwolnił, a ona w tym krótkim
czasie znów rozumiała Toma bez słów. Byli przecież rodzicami dziecka, które
umarło. Tego dnia powinni dzielić swój żal. Powinni być razem, mocno trzymać
się za ręce i płakać, by następnego dni potrafić stawić swojemu bólowi czoła.
Nie powinni być osobno. Nie powinni czuć złości, żalu. Nie powinna nienawidzić
go za to, że wybrał tamtą. Nie powinna mieć powodu, by to czuć. Wszystko nie
powinno być właśnie takie jakim było.
Tom ułożył sobie życie, a co z nią?
*
Nie ugięły się pod nim nogi, nie stracił tchu, ani nie miał
zawrotów głowy. Świat nie zwolnił, ani nie czuł, jakby wirował wokół niego. Nie
zaszło nawet słońce. Nie zmieniło się nic.
Jedynie poczuł smutek, ogromny smutek. Był o wiele większy
niż ten, który odczuwał nim ją zobaczył. Za każdym razem, gdy widział Scarlett,
rany w jego sercu otwierały się i wszystko wracało. Cały dramat tamtych dni.
Minęło już niemal pół roku odkąd nie byli ze sobą, ale on miał wrażenie, że
minęły zaledwie dni, odkąd ostatni raz trzymał ją w objęciach i miał pewność,
że należała tylko do niego. Fontaine był mu solą w oku. I wiedział, że będzie
nią już zawsze. Wciąż układał sobie to wszystko. A życie z Davidem i Leną u
boku był łatwiejsze. Bez traum i niedomówień. Każde z nich wiedziało, gdzie
miało swoje miejsce i czuli się ze sobą dobrze. Relacja między nim, a Leną to
na pewno nie była przyjaźń. Nie byli też ze sobą, jednak… mieli dziecko. Byli
rodzicami i to stanowiło integralny punkt całej ich relacji. Przez te wszystkie
miesiące przygotowywał Davida na to, co zamierzał mu wyznać. Kochał tego malca
i czuł, że on pokochał jego. Małe, dziecięce rączki mocno ściskały szyję Toma,
gdy niósł go i tulił się do niego, zupełnie niepewnego w nowym otoczeniu.
Zmierzając na grób Liama, wiedział, że to w jaki sposób postępował, był dobre. Czuł
też, że odpowiedni moment, by powiedzieć Davidowi, kim był naprawdę. Choć
zupełnie nie wyobrażał sobie, jak chłopiec to zrozumie. Miał przecież dopiero
niespełna cztery i pół roku. Jednak przeczucie, że wszystko zmierzało w dobrym
kierunku, sprawiło, że nabrał pewności, że to dobry moment na nowy początek. Wszystko
to upadło, kiedy zobaczył znów Scarlett. I choć widział ją zaledwie dzień
wcześniej, to nie miało znaczenia, bo pojął, że nie widział jej tak naprawdę,
bo nie była sobą – przywdziała maskę, ale kiedy opuszczała grób ich maleńkiego
dziecka i na moment ich spojrzenia się spotkały, dostrzegł ją po pierwszy odkąd
się rozstali. Porzuciła pozory, choć nie miał pojęcia na jak długo, ale ujrzał
przed sobą Scarlett, którą kochał i to go dotknęło. Do cna. Gdyby nie to, że
trzymał w ramionach Davida, byłby gotów za nią pobiec i zapomnieć o wszystkim.
Jej rozpacz, jej gniew, jej żal równe były jego własnym, a smutek… smutek wrósł
w nią, tak jak i wrósł w niego. Pojął, że choć podzieliło ich tak wiele, ta
chwila, to niewypowiedziane cierpienie połączyły ich znów. Nie w sposób, który
można by uznać za tradycyjny. Milczenie wciąż był zbyt długie, słowa zbyt
krzywdzące, a czyny błędne. I choć może ona nie kochała go już, wiedział, że
miłość do synka spoiła ich na zawsze. Wiedział, że będą razem, choćby daleko od
siebie. W tej kwestii żadne z nich nie kłamało. Tak kocha się raz i obje tą
miłość mieli za sobą. Znów powielał banały, o jakich Scarlett z zamiłowaniem
czytała w książkach, ale taka była prawda. Bo każdym życiu pojawia się jakiś
banał. Rozstali się z dziwnych powodów, ale w ciągu tych wszystkich
nieprzespanych nocy, gdy rozkładał na części pierwsze każdy możliwy powód,
który doprowadził ich do ostateczności, uznał – choć zabolała go ta świadomość
– że prędzej czy później doszłoby do tego, jeśli nie w ten to w inny sposób.
Stracili do siebie zaufanie. I wcale nie zaczęło się od śmierci Liama – wręcz
przeciwnie, zaczęło się od jego narodzin. Wtedy zawiódł on, ale z czasem
zawodzili się siebie nawzajem coraz bardziej. I choć nie były to wielkie czyny,
wystarczyły, by znów zbudować między nimi mur. W końcu urósł na tyle, by
zupełnie ich od siebie odgrodzić i stało się… a on już ruszył z miejsca. Nie
dał sobie czasu na ubolewanie, bo to mogłoby się źle skończyć. Zajął się Leną i
Davidem, to przynosiło mu radość, a potrzebował jej teraz bardzo dużo. Dzięki
nim powoli uczył się żyć na nowo. Jednak teraz przekonał się, że miłość, jaką
darzył Scarlett była zbyt silna, by półroczna rozłąka mogła ją osłabić. Dlatego
ogarnął go smutek. Bo nigdy już nikogo tak nie pokocha. Spojrzał na Davida.
Bacznie się rozglądał i choć nic nie mówił, musiał zastanawiać się, po co
przyszli w to miejsce. A potem zerknął na Lenę. Była spokojna za nich dwoje.
Uśmiechnęła się do niego, jakby chciała powiedzieć, że wszystko będzie dobrze i
za to był jej wdzięczny. Bo była obok zawsze, kiedy jej potrzebował. Żałował,
że nie potrafił czuć do niej czegoś więcej, przynajmniej teraz. Nawet chciał,
żeby mogli być razem, bo to jeszcze bardziej ułatwiłoby sprawę, ale z niczym
się nie spieszył, bo tym razem nie chciał niczego zepsuć. Kiedy dotarli do
grobu Liama, postawił Davida obok Leny i wziął od niej kwiatka. Ukląkł na
granitowej płycie, którą kazali wylać wokół grobu; po to, aby postawić na niej
znicze, czy kwiaty albo przyklęknąć. Obok białej lilii, która spoczywała na
pomniku, znalazła się druga – taka sama. Przysiadł na swoich nogach i choć było
mu piekielnie niewygodnie, zignorował to. Zrobił znak krzyża. Nie modlił się,
nie przeżył nagłego nawrócenia, ale żarliwość Scarlett sprawiła, że w tym
miejscu jakakolwiek wiara nabierała znaczenia. To był mały gest, ale pomimo
swojej niewiary wierzył, że Liam jest małym aniołkiem, który zasługuje na to. Westchnął.
Liam miałby już rok i wszystko byłoby inne. Może byłby w pełni szczęśliwy? Za
plecami słyszał, jak David szeptał coś do mamy. Kto by pomyślał, że
kiedykolwiek do tego dojdzie? W tym miejscu stanowili ogromny kontrast dla jego
życia. Byli wszystkim, co chciał wyprzeć z pamięci, a także tym, co miał
dopiero poznać. Byli przeszłością i przyszłością, a jego teraźniejszość zginęła
gdzieś w eterze. Westchnął znów.
- Widzisz, syneczku, kogo ci tu przyprowadziłem? –
wyszeptał. – Są tu dziś ze mną, bo muszę was sobie przedstawić. To Lena, twoja
jakby ciocia i David, twój braciszek. On jeszcze o tym nie wie, ale tobie już
mogę powiedzieć. Bylibyście świetnymi braćmi… - zdawał sobie sprawę z tego, że
to co robił było bezsensowne, ale lubił mówić do Liama, bo czuł, jakby on go
słuchał. Mógł mu mówić o każdym najgłębiej ukrytym sekrecie. Tylko w tym
miejscu. – Uczyłbym was wszystkiego i na pewno byście się dogadali, jakbyś
trochę podrósł – delikatnie pogładził opuszkami palców wskazującego i
środkowego rant płyty nagrobkowej, zupełnie tak jakby wygładzał synkowi
czapeczkę czy śpioszki. – Ale nie mogę teraz siedzieć tu i mówić ci jak bardzo
tęsknię, bo oni czekają, wiesz? Opiekuję się nimi i dzięki temu jest mi łatwiej
pogodzić się z tym, że ciebie już nie będzie… i mamusi też. Wszystkiego
najlepszego, Liam. Tata bardzo mocno cię kocha – pogładził granit znów i
podniósł się z klęczek. Odkaszlnął, by głos go nie zdradził. David siedział u
mamy na kolanach i oboje z pewnym niepokojem wpatrywali się w niego. – Musiałem
powiedzieć mu, po co tu jesteśmy – był wyraźnie zakłopotany, więc Lena
uśmiechnęła się wyrozumiale i poklepała miejsce obok siebie. Usiadł i od razu
spojrzał na Davida. – Mamusia mówiła ci, czym jest cmentarz? – chłopiec skinął
głową. – Miałem synka, ale on umarł i jest teraz aniołkiem. A tutaj jest
miejsce, gdzie mogę przynieść mu kwiatka i pomyśleć o nim tak bardziej – David
znów kiwnął głową. – Jesteś jeszcze małym chłopcem i wielu rzeczy nie
rozumiesz, ale muszę ci dzisiaj powiedzieć o czymś ważnym. Zawsze myślałem, że
miałem tylko jednego synka: Liama – wskazał ręką grób. – Ale niedawno
zrobiliśmy specjalne badania u pani doktor, pamiętasz? Byliśmy razem w szpitalu
i pani pielęgniarka pobierała nam krew. Byłeś bardziej dzielny niż ja –
delikatnie pstryknął synka w nos i on wreszcie się rozluźnił. – Po tych
badaniach okazało się, że mam też innego synka. Ty jesteś moim synkiem, David –
uśmiechnął się, gładząc policzek chłopca.
- Mama mówiła, ze mój tatuś sobie posedł, zanim ja się
ulodziłem.
- Miała rację, bo ja wyjechałem, zanim ty się urodziłeś, ale
nie wiedziałem o tobie. Gdybym wiedział nigdy bym cię nie zostawił – poczuł,
jak zaczynają piec go oczy. Nie sądził, że ten moment okaże się taki trudny, że
jemu przyjdzie tak ciężko powiedzenie tych prostych słów. W końcu odmieniał nie
tylko swoje życie. Nie chciał się tu rozkleić. – Dowiedziałem się kilka
miesięcy temu i postanowiłem, że zrobię wszystko, żeby zasłużyć na to, żeby być
twoim tatą i dziś rano pomyślałem, że muszę cię wreszcie zapytać, czy ty
chciałbyś, żebym nim był – David chyba nie bardzo rozumiał całego jego wywodu,
ale najwyraźniej dotarło do niego to, że Tom deklarował, że chciał zostać jego
tatą. Patrzył na niego dłuższą chwilę w milczeniu.
- Mamusiu, czy to plawda? – przeniósł wzrok na Lenę, a on
uspokoiła go uśmiechem.
- Oczywiście kochanie. Ja też byłam zaskoczona tym, że Tom
jest twoim tatusiem, ale bardzo się cieszę, że się odnalazł, bo ty zawsze
chciałeś mieć tatę, jak inne dzieci – skinął głową i znów patrzył na Toma. Chłopak
czuł się, jakby był poddawany najcięższemu testowi.
- I to znacy, że mogę mówić do ciebie tata, a nie Tom? –
powoli kiwnął głową, a na twarz malca wpłynął czuły uśmiech. David ja na
czterolatka myślał bardzo logicznie.
- Będzie mi bardzo miło, jeśli będziesz nazywał mnie swoim
tatą – chłopiec myślał jeszcze dłuższą chwilę. Po czym zapytał ożywiony:
- A cy to znacy, ze Bill jest moim wujkiem? – Tom zaśmiał
się w głos i poczochrał jasne włosy synka.
- Jest twoim wujkiem i chyba będę musiał was sobie
oficjalnie przedstawić – na te słowa mina Lenie zrzedła, Tom posłał jej
uspokajające spojrzenie ponad głową Davida. Doskonale wiedział, co przeszło jej
przez myśl.
- Fajnie – David wyraźnie się uspokoił. Fakt, że ma tatę
przyjął najzupełniej w świecie normalnie. Tak, jakby dowiedział się, że
dostanie nowe auto albo, że w nagrodę za grzeczne zachowanie zje lody. W sumie
Tom się z tego cieszył. Wszystko poszło gładko. Chłopiec nie zadawał trudnych
pytań i wydawał się rozumieć to, że teraz coś się zmieni, choć w sumie niewiele
bo tylko to, że będą się do siebie inaczej zwracać. No i może spędzą ze sobą
więcej czasu. Tom zdawał sobie sprawę z tego, że nie będzie tak łatwo, ale w
chwili obecnej metoda małych kroków wciąż była najlepsza. Kwestię mediów wolał
zostawić na potem, bo to był czas na zmartwienia. Poczuł się lepiej. Kamień
spadł mu z serca. Spojrzał w niebo. Słońce przebiło się przez chmury. Więc może
była jeszcze jakaś nadzieja na to, że jego życie będzie szczęśliwe, a nie tylko
dobre? Nie rozmyślał dalej. W chwili, gdy zerwał się delikatny, wiosenny wiatr,
David wgramolił mu się na kolana i złożył na jego policzku wilgotnego całusa. Uśmiechnął
się i mocno go przytulił.
- To, co synku, wracamy do domu? – chłopiec zaśmiał się w
głos, a gdy spojrzał na Lenę, dostrzegł w niej ulgę. To mógł być naprawdę dobry
dzień dla nich wszystkich.
*
Godzina później,
popołudnie.
Znała kod, więc bez problemu dostała się na górę. Toby
został na dole i czekał, nie wiedziała na co, ale kazała mu czekać. Była cała
roztrzęsiona i nie bardzo wiedziała, co chciała Billowi powiedzieć, ale to
właśnie jego potrzebowała teraz. Ani Shie, ani Liv nie mogliby jej pomóc.
Wiedziała, że Toma nie będzie, bo przecież był na cmentarzu. Nie miała
pewności, czy zastanie Billa, ale miała jakieś wyjście? Nie była w stanie
wrócić teraz do mamy. Stojąc pod drzwiami i czekając aż otworzy, musiała
otwarcie przyznać się do tego, że sobie nie radziła. Nie ogarniała niczego,
odkąd skończyła się trasa i przestała żyć wedle konkretnego planu. Łudziła się
podczas wyjazdu z mamą, ale tam trzymała się w kupie tylko dlatego, że nie
wypadało jej histeryzować. Już dłużej tak nie mogła. Widok Toma z tą kobietą i
dzieckiem zupełnie wyprowadził ją z równowagi. Dotarło do niej, że on miał już
swoje życie i nie było tam miejsca dla niej. Nie będzie już powrotu. I to
zwaliło ją z nóg. W końcu Bill otworzył. Był trochę rozczochrany, jakby spał.
- Scarlett? – zapytał miękko, a ona cała zadrżała. Dlaczego
musieli być aż tak bardzo podobni? Bez słowa wciągnął ją do mieszkania i mocno
przytulił.
- Przepraszam – szepnęła. – Wiem, że miałam najpierw
zadzwonić, ale nie miałam dokąd iść. W domu panuje zbyt radosna atmosfera.
Duszę się tam. Choć to miejsce… - katem oka dostrzegła autko niedbale
zostawione na środku przejścia. – Tu nie jest mi łatwiej, ale mnie już nigdzie
nie jest dobrze. Straciłam moje miejsce
na ziemi, Bill – mówiła cicho i
beznamiętnie. Nie widział w niej już tej pełnej życia dziewczyny z pasją. Nawet
po śmierci Liama wciąż miała w sobie dozę dawnej żywiołowości, ale teraz… teraz
została po niej tylko skorupa. Kochał ją jak siostrę i nie mógł patrzeć na jej
cierpienie. On uporał się z własnym i nauczył się zapełniać pustkę. A ona… ona
była chyba w jeszcze gorszym stanie niż on po odejściu Rainie. Przytulił ją
mocno; tak jak sam pragnął być przytulany, gdy było bardzo źle. Trwała tak
chwilę, jakby zbierała siły. Bez trudu mieściła się w jego objęciach, była jak
mała dziewczynka i aż strach było myśleć, ile już musiała przejść. – Chciałam
do ciebie dzwonić, bo szukam mieszkania i dziś jestem umówiona z
przedstawicielem firmy deweloperskiej i wiesz. Nie chciałam być wtedy sama. Wiem,
że stawiam cię w kłopotliwej sytuacji, ale Bill… Liv czy Shie nie są w stanie
mnie zrozumieć – gdy podniosła na niego wzrok, poczuł skurcz w żołądku. Nigdy
jeszcze nie widział tak smutnych oczu.
- Ej – powiedział, uśmiechając się delikatnie. Ujął jej brodę
w dwa palce i nieco uniósł ją do góry, by mieć pewność, że Scarlett będzie
patrzeć mu w oczy. – To, że nie jesteś już z moim bratem, nie oznacza, że
przestaliśmy się przyjaźnić, tak? – pokiwała głową i Bill przytulił ją znów.
- Dziękuję.
- Nie masz za co. Lubię kupować, nawet mieszkania – powoli
przeszli do salonu, ale roiło się tam od zabawek Davida, więc zabrał Scarlett
do kuchni. – Godzinę temu przyjechałem i od razu poszedłem spać. Nie wiedziałem
nawet, że tu są – Scarlett wzruszyła ramionami, jakby fakt, że Tom był tu ze
swoją nową dziewczyną, nie miał dla niej znaczenia. – Kiedy postanowiłaś się
wynieść? – już miała powiedzieć, że po tym jak poroniła, ale w porę ugryzła się
w język.
- Od kiedy w domu panuje atmosfera nieustającej
szczęśliwości – uśmiechnął się współczująco, w myślach dodając do trójki Shie’a
i Jul rosnący brzuch Liv i całe to pełne radosnego napięcia oczekiwanie. Nie
sądził, by Scarlett pocieszył fakt, że Liv nie chciała tego dziecka. Był niemal
pewien, że bardziej rozzłości ją to, niż fakt, że tak długo o nim nie
wiedziała. Wciąż nie wie, poprawił się w myślach. – O czym myślisz? Cały czas
się na mnie patrzysz.
- Kiepsko wyglądasz – postawił przed brunetką szklankę soku
i usiadł na przeciw. Znów wzruszyła ramionami.
- Kiepsko się czuję. Jestem zła na siebie. Wczoraj dałam
idiotyczny popis, jakby to mogło mieć znaczenie. I w ogóle ciężko mi bez niego,
ale większy niż to, jest mój żal. Nigdy mu nie daruję, że wolał ją, niż rozmowę
ze mną. Przecież mogliśmy sobie wszystko wyjaśnić – głos jej zadrżał. Prędko
zamilkła i upiła spory łyk soku, mając nadzieję, że przestanie mieć ściśnięte
gardło. Bill udał, że tego nie zauważa i zajął się swoją szklanką. Obliczył, że
za jakieś pół godziny najpóźniej będą musieli wyjść, żeby nie natknąć się na
Toma i Lenę. Spojrzał za okno i skontrolował lampy pod sufitem, dając Scarlett
czas na ochłonięcie.
- Wiesz, minęło już tyle czasu, a ja wciąż wałkuje ten temat
z nim.
- Przepraszam – mruknęła. – Wiem, że staję między wami.
Wiem, że nie powinnam zmuszać cię do lojalności, bo ona należy się Tomowi, ale
Bill…
- No, już – przerwał jej stanowczo. – Ustaliliśmy, że wasze
rozstanie nie wpływa na naszą przyjaźń, nie? Z resztą dotąd nie było z tym
problemów.
- Wiem, Bill, ale ja teraz… nic nie wiem. Dlatego chcę się
wynieść, żeby pobyć tylko ze sobą, żeby wszystko ułożyć i pomyśleć, co zrobić
ze swoim życiem. Czasem sobie myślę, że gdybym miała Liama, to byłoby mi
łatwiej ułożyć wszystko od nowa.
- Wtedy byś nie musiała, bo nie byście się nie rozeszli, ale
Scarlett. Mój brat to idiota. Ty jesteś nie lepsza. Przykro mi to mówić, ale
oboje spiep’rzyliście sprawę. A teraz on zaczął kręcić z Leną, a ty jesteś w
dołku.
- Nie mów mu tego – burknęła osuszając szklankę.
- Nie powiem. Nie lubię Leny. Może ona nie jest zła, ale nie
jest tobą i wiesz… - z kolei teraz to on wzruszył ramionami. – A na tego małego
przelewa całą swoją miłość, którą ma tam w sobie. To dziwne, bo ty masz uraz do
dzieci, a on odwrotnie. Wyobrażasz sobie Toma z dzieckiem? – nie w porę zdał
sobie sprawę, że się zagalopował. – Przepraszam. Jedźmy już, co? Bo zamiast ci
pomagać, tylko pogarszam sprawę.
Dochodziła szesnasta. Oglądali już czwarte mieszkanie i
Scarlett czuła się zupełnie zdezorientowana. Już nie wiedziała, które miało
jakieś plusy, a które miało minusy. Słaniała się na nogach, była głodna i
zupełnie zmęczona. Miała dosyć. Kiedy oglądali mieszkania z Tomem, to było
przyjemne, a teraz… gdyby nie Bill pewnie kupiłaby pierwsze i zadekowała się w
nim od razu. A jemu nie umknęło nic. Dopytywał o wszystkie ważne rzeczy,
uważnie rejestrował każdy szczegół i znajdował powody, dla których poprzednie
trzy mieszkania nie nadawały się dla niej, a Scarlett ku swojemu zdziwieniu
przyznawała mu całkowitą rację. Cieszyła się, że był z nią. Ten dzień był zły
sam w sobie i mogła o tym wcześniej pomyśleć. Bo kto normalny kupuje mieszkanie
w dzień urodzin swojego zmarłego dziecka? Wjeżdżając na ostatnie piętro nowo
wybudowanego budynku, a potem idąc do jednego z trzech znajdujących się na nim
apartamentów, przeczesała palcami włosy i obciągnęła sweter. Czuła się wymięta
i śpiąca, ale musiała przecież jakoś się ogarnąć, bo oprócz tego, do którego
zmierzali, czekało na nich jeszcze jedno mieszkanie. Budynek był wciąż
wykańczany, jednak były to poprawki iście pielęgnacyjne. Pachniało tam
świeżością, nowością i to sprawiło, że ożywiła się. Masywne, hebanowe drzwi
kojarzyły jej się z bezpieczeństwem. Spojrzała krótko na Billa, a on się
uśmiechnął krzepiąco. Przedstawiciel firmy deweloperskiej zaczął już swój wywód
na temat przyszłych i już całkiem namacalnych zalet tego apartamentu, a ona
skupiła się na oglądaniu. Wiedziała, że Bill czuwał nad resztą. Wszedłszy do
środka, stanęła w korytarzu, który czynił mieszkanie przytulnym, nawet teraz,
gdy było zupełnie surowe. Ciągnął się on jakieś pięć metrów. Domyślała się, że
za ścianami są jakieś pomieszczenia i nie myliła się. Po lewej znajdowała się
łazienka, a po prawej kuchnia, jak usłyszała od mężczyzny prowadzącego ją w
głąb apartamentu. Cały ten miły wstęp był tylko kroplą w morzu w stosunku do
tego, co zobaczyła, wkroczywszy do pokoju dziennego. Choć stwierdzenie ‘pokój
dzienny’ było zdecydowanie niewystarczające. Była to otwarta przestrzeń. Po
prostu. Kilkadziesiąt metrów kwadratowych otwartej przestrzeni, a na samym
środku delikatnie skręcone od lewej strony schody prowadzące na drugie piętro
mieszkania i sufit. Przede wszystkim przeszklony sufit. Wiedziała, że będą dwa
pietra, ale nie sądziła, że zostaną zaplanowane w tak bajeczny sposób. Nim
zdążyła wejść na górę, wiedziała, że to mieszkanie musiało być jej. Nie
planowała oglądać następnego. Oczami wyobraźni już widziała, gdzie stanie
fortepian i jaki kolor ścian będzie w korytarzu. To mieszkanie było jej i
koniec. Z tą myślą zagęściła kroku i wyprzedziła Billa na schodach. Drugie
piętro uwieńczone było balustradą, więc całość wydawała się jeszcze bardziej otwarta,
jednak każde z pięciu pomieszczeń było zamknięte za masywnymi drzwiami. W
jednej z sypialni była garderoba. Zatem będzie jej. Oparła się o barierkę i
rozejrzała po mieszkaniu. Zewsząd padało światło. Z dachu, z ogromnych okien.
Pomieszczenie było niesamowite. Nigdy nie widziała czegoś takiego. Apartament
nie miał wielu pokoi, ale mogła go jeszcze zmodernizować i zapełnić wolną
przestrzeń. Jednak wiedziała, że nie bardzo to zrobi. Bo właśnie w tym tkwił
cały urok.
- Biorę – odparła lekko zbiegając ze schodów. Stanęła na
samym środku pod jej oknem na niebo i spojrzała w nie. Była zachwycona. Uczucie,
o którego istnieniu zdążyła już zapomnieć, rozpierało ją od środka.
- Nie chce pani zobaczyć dachu? – Scarlett spojrzała na
mężczyznę nieco zdziwiona. – Ma pani do dyspozycji część dachu. Pełni funkcję
tarasu widokowego. Pozostałe dwa apartamenty nie mają tego udogodnienia ze
względu na konstrukcję budynku.
- Pewnie, że chcę, ale i tak je biorę – zrównała się z
Billem i kiedy spojrzał na nią, uśmiechnęła się szeroko. Pierwszy raz od wielu
tygodni Scarlett była podekscytowana, uśmiechała się szczerze, więc nie
oponował. Jak na jego gust mieszkanie było w porządku. I ten otwarty salon. No
i blisko niego. Wolał nie mówić o tym dziewczynie, bo to mogłoby podburzyć jej
entuzjazm. Nie sądził, by chciała być blisko Toma. Kiedy tak się uśmiechała,
miał wrażenie, że nie tylko jemu spadł kamień z serca.
- Jesteś pewna? – zagadnął.
- Tak, nim tu weszliśmy nie sądziłam, że mogę być aż tak
bardzo – kiedy dotarli na samą górę, swoją drogą o uszy obiło jej się coś o
windzie, po raz kolejny zaparło jej dech w piersi. Rozpościerała się przed nią
panorama Berlina. Ujęła Billa pod ramię, bo ugięły się pod nią nogi. Za dużo
wrażeń, jak na jedną godzinę. Spojrzał na nią badawczo, a ona tylko się
uśmiechnęła.
- Może tu pani nawet uprawiać zioła czy sadzić kwiaty. Co
tylko dusza zapragnie.
- Cudownie. Czy umowa może być gotowa na jutro, abym mogła
przestudiować ją z moim prawnikiem przed podpisaniem?
- Nie chce pani znać ceny? – mężczyzna był nieco zbity z
tropy tokiem myślenia Scarlett.
- Ile? – zapytała w roztargnieniu, jakby to nie miało
najmniejszego znaczenia i podeszła do barierki. W tym momencie przypomniała
sobie o swoim lęku wysokości.
- Sześćset tysięcy.
- Po wykończeniu? – zapytała wracając znów obok Billa.
- Tak.
- Świetnie.
- To kupa kasy – mruknął Bill.
- Wiem, ale czuję, że warto, to mieszkanie jest tym, czego
teraz potrzebuję – posłała mu krótkie spojrzenie, aby upewnić się, czy przyjął
to do wiadomości i podeszła do przedstawiciela dewelopmentu. – Czy podczas
wykończeni będę mogła narzucać swoje pomysły? Mam już pewien plan – słysząc to,
Bill już współczuł robotnikom. Będzie czekał ich ciężki kawałek chleba. Bo pojął
zależność. Tom miał dziecko, a Scarlett mieszkanie.