31 stycznia 2016

125. Fang mich, wenn ich falle und bewahr mich vor mir.


26. lipca 2015, Berlin

- Nie wiem, co mógłbym ci życzyć – zaczął, mając świadomość, że są obserwowani. Oboje mieli. – Jakoś nigdy życzenia się nie spełniały, ale chciałbym, żebyś była szczęśliwa. Powinnaś być, bo na to zasługujesz. Mam nadzieję, że uda ci się pomóc Jessice. Ja chętnie pomogę tobie, bo to pewnie bardzo dużo spraw do załatwiania. Wszyscy ci pomożemy – dodał. –  Dlatego najbardziej życzę ci, żebyś była szczęśliwa – patrzył jej prosto w oczy i miała wrażenie, że widzi wszystko. Każdy jej niepokój, każdy lęk i każdą tęsknotę. Bała się, że wyczyta zbyt wiele, ale nie potrafiła odwrócić wzroku. Za bardzo tęskniła za jego spojrzeniem pełnym ciepła i troski. Przesłaniał jej świat, a ona nie potrzebowała więcej. Przy nim czuła się mała i krucha, ale też bezpieczna. To chyba dzięki tym jego dłoniom, którymi delikatnie ujął ją za przedramiona, gdy całował ją w policzek. Pachniał tak samo. Mimowolnie zaciągnęła się tym zapachem.

Była szczęśliwa.
Z nim. Dzięki niemu.
Ledwie rok wcześniej w jej życiu istniały tylko pytania, a żadnych odpowiedzi. Nie potrafiła wyobrazić sobie kolejnego dnia, a wizja kolejnych miesięcy, czy lat napawała ją trwogą. Wówczas, ani przez moment nie pomyślała o tym, że równo rok później będzie szykowała się do ślubu. Z Tomem. Życie splotło dla niej skomplikowaną ścieżkę. Częstowało ją pieprzem i wanilią. Posypywało rany solą. Zahartowało ją, bo czy nie przeżyła więcej, niż przeciętny człowiek przez całe życie? Za dużo tragedii, za mało happy endów. Jednak to był magiczny rok. Między dwudziestymi trzecimi, a dwudziestymi czwartymi urodzinami zmieniło się wszystko, całe jej życie. W miejscu mroku, smutku i strachu pojawiło się światło, radość i siła. Przewróciła wszystko do góry nogami. Podjęła walkę. Wzięła się z życiem pod boki i… wygrała. Z Tomem u boku. Jeśli nie pojawiłby się ponownie w jej życiu, jeśli nie miałby odwagi spróbować, to nie doszłaby do tego tak szybko. Nie odkryłaby w sobie pokładów siły, o których zdążyła zapomnieć. Nie pokonałaby demonów. Nie podniosłaby się z upadku. Nie bez Toma. Od pierwszej chwili, gdy zjawił się w jej życiu, zmienił wszystko – wtedy, rok wcześniej i każdego kolejnego dnia. A przed nimi jeszcze całe życie pełne przygód i niespodzianek. Wspólne życie.
Złap mnie, gdy upadam i uchroń mnie przede mną.

- Jesteś wszystkim tym, czego brakowało mi wcześniej, wiesz?
- Więc masz już wszystko – wyszeptała. I choć nie miała przed sobą nic pewnego i jutro mogło przynieść wszystko, chciała, by ich chwila trwała nadal.

Czasem miała wrażenie, że przepowiadali sobie przyszłość. Obietnice, wyznania, kiedy je wspominała, brzmiały jak przyrzeczenia, których nie mogli dotrzymać. Tak wiele kiedyś padło słów, tak wiele obietnic i przyrzeczeń. Tak wiele ich było bez pokrycia. Tak bardzo chcieli, a tak niewiele mogli. Dlatego tym razem było inaczej. Chyba oboje zachowawczo nie obiecywali sobie dozgonnej miłości na każdym kroku, tylko robili wszystko, by to mieć. Tom nie musiał trzy razy dziennie mówić, że ją kochał, bo czuła to. Oboje mieli pewność. Chyba to się zmieniło. Ich uczucie ukorzeniło się, rozkwitło i dojrzało. Słowa były miłe, ale stanowiły już tylko dodatek, a nie podstawę. Scarlett każdego dnia życia z Tomem doświadczała, jak silna była jego miłość.

Tom odprowadził Scarlett do garażu i pocałował na pożegnanie. Wsiadła do samochodu i włożyła kluczyki do stacyjki. Sprawdziła, czy miała prezent dla Liv, wsunęła na nos okulary i ponownie wystawiła usta do pocałunku. Oczywiście spełnił jej życzenie. Odpaliła silnik, zamknęła drzwi i otworzyła okno. Z radia popłynęło „Roar” Katy Perry. Scarlett lubiła tą piosenkę. Pomachała mu i zwolniła ręczny.
- Maleńka? – zagadnął. Popatrzyła na niego pytająco, czego nie mógł dostrzec przez szkła. – Pasy. Zapnij pasy – upomniał ją.
- Zawsze zapinam – zapewniła, spełniając polecenie. Przypatrzył się uważnie, jak wyjeżdżała i pomachał jej jeszcze raz. Odszedł dopiero, gdy wyjechała z garażu.

Bo mówić kocham, można na wiele sposobów.

Z tej perspektywy uznała, że rozstali się po to, żeby do siebie wrócić. Potrzebowali czasu, żeby wylizać rany, pozwolić im się zabliźnić, spojrzeć na swoje życie i dokonać bilansu zysków i strat. Tom zrobił to właściwie. Ona nie. Zamienili się rolami i to ona była tym razem zagubioną księżniczką, którą uratował. Jak się okazało – był w tym świetny.
Swoje dwudzieste czwarte urodziny świętowała bardzo hucznie. Z samego rana Tom zapewnił jej całkiem sporo rozrywki, potem zjedli śniadanie na dachu, nim zaczęło mocno prażyć. Wczesnym popołudniem udała się na wywiad, a potem do mamy, żeby mogły razem z Liv, w kobiecym gronie świętować urodziny. Wracała najedzona, szczęśliwa i zrelaksowana, bo to jedne z najlepszych urodzin, jakie obchodziła. Wchodząc do swojego mieszkania, poczuła bardzo silne deja-vu. Rozejrzała się po ogromnej przestrzeni salonu, antresoli i częściowo otwartym piętrze, a przede wszystkim smutnej Marilyn. Pamiętała, jak równo rok wcześniej, w jej mieszkaniu działo się istne pandemonium, kiedy szukała pomocy dla Jessici. Jednak przede wszystkim, równo rok temu, Tom na nowo i już na stałe wkroczył do jej życia. Doskonale pamiętała mieszankę sprzecznych uczuć, kiedy zobaczyła go w drzwiach. Wciąż nie miała pewności, co go wtedy popchnęło do tego kroku. Być może postawił na dwadzieścia sekund brawury. Być może planował ten krok od dawna. Teraz wiedziała, że to najlepsze, co mógł dla nich zrobić. Miał odwagę, której jej wtedy brakowało. Zawalczył o nich. Kiedyś, kiedy go poznała - w ich listopadzie, to ona miała w sobie siłę i odwagę, zaszczepiła ją w nim. Pomogła mu wstać. Pomogła mu poznać odnaleźć siebie samego i dzięki temu, dzięki tym zmianom, on przyszedł na pomoc jej. Złapał ją, gdy upadała. Ochronił ją przed nią samą. Jeden krótki rok, a wniósł tak wiele zmian i jedno zostało pewne – wychodziła za mąż. Za Toma. Za miłość jej życia.

- Gdybyś mogła dokonać wyboru, między spełnieniem marzeń, wystawnym życiem i całym tym splendorem wokół sukcesu, karierą, życiem na świeczniku, wciąż w biegu, a czymś zupełnie odwrotnym - życiem z dala od blasku fleszy, sławy, całego tego showbiznesowego huku, ale za to pełnym spokoju, stabilizacji, miłości. Małym domku z ogródkiem i Burkiem w zagrodzie, co byś wybrała? – zaskoczył ją. Tom wpatrywał się w Scarlett, bacznie wychwytując jej reakcję. Zagryzła dolną wargę i biorąc jego dłoń, dotąd spoczywającą obok jej własnej, splotła je razem. Miała wrażenie, jakby dostała obuchem w głowę.
- Wybrałabym ciebie.

Bo to w końcu jedyny z możliwych wyborów.

- Spędziłem tu więcej czasu, niż w domu w ciągu tych ostatnich tygodni. Myślałem, myślałem i myślałem, a odpowiedź i tak była tylko jedna.
- Jaka? – zapytała przekrzywiając głowę.
- Ty – odparł po prostu i spojrzał jej głęboko w oczy. – Ty byłaś, jesteś i będziesz jedynym z możliwych wyborów. Bez względu na to wszystko, czy się pokłócimy czy będziemy szczęśliwi, czy praca rozrzuci nas na przeciwne krańce świata, zawsze jedyna odpowiedzią będziesz dla mnie ty.

Uśmiechnęła się do siebie. Uśmiechanie się w ostatnim czasie znów stało się proste. Kierując się do sypialni odebrała maila od Gin. Przedsprzedaż albumu wypadła zaskakująco dobrze. Prognozy wskazywały na kilkumilionową sprzedaż. Managerka napisała jej także, że w wytwórni mówiło się o tym, że stanie się numerem jeden w Stanach, Wielkiej Brytanii, Niemczech, Japonii, Kandzie i Irlandii. Uznawano to niemal za pewnik. Istniała szeroka lista państw, w których Scarlett miała niemal stuprocentową pewność powodzenia. Jednak sama wolała wstrzymać się z euforią. Wiedziała, że to dobry album. Inny od pozostałych. Inny od tego, co obecnie królowało na rynku. Chciała tej odmienności. Chciała swojej własnej drogi i była dumna z efektu. Pierwszy singiel Ain’t no other man miał premierę w czerwcu na MTV Movie Award. Ten jeden występ, z którego była całkiem zadowolona, został okrzyknięty legendarnym i historycznym dla muzyki. Piosenka utrzymywała się na pierwszych miejscach list przebojów. Była nie do ruszenia z pierwszego miejsca zestawienia Billboardu. Teledysk w ciągu dwóch dni zdobył status miliona odtworzeń. Praca nad klipem bardzo podobała się Scarlett, dlatego cieszyła się, gdy radził sobie tak dobrze. Dwa tygodnie po nim, na koncercie charytatywnym miał premierę kolejny singiel – Candyman. Sukces był porównywalny do pierwszego. Scarlett była niesamowicie dumna, gdy w zestawieniach hitów ścigała się sama ze sobą. Pierwsze dwa miejsca cały czas należały do niej. Tokio Hotel nie odnosiło tak komercyjnego sukcesu, jak ona. W mediach społecznościowych porównywano ich ze sobą, ale starała się nie czytać tego, ani nie interesować się plotkami, bo od samego początku jej ścieżka mocno różniła się od tego, co robili chłopcy. Kolejny, który pojawił się w minionym tygodniu, to Nasty naughty boy i choć nie wskoczył na pierwsze miejsca list przebojów, to królował w Internecie. Współpraca z Davidem Lechapelle zaowocowała odważnym teledyskiem, więc nie zdziwiła się, kiedy dostała wiadomość, że wideo otrzymało status Vevo już po dwudziestu czterech godzinach. Pierwszego sierpnia o szesnastej zostanie opublikowany w sieci ostatni przedpremierowy singiel – Save me from myself, odbędzie się to dokładnie wtedy, kiedy będą z Tomem przysięgać sobie miłość. Napisała tą piosenkę dla Toma, nauczyła się nawet zagrać ją na gitarze. Wzruszył się, kiedy jej wysłuchał, więc miała pewność, że udało jej się zawrzeć tam wszystko, co chciała. Dwa dni później; The right man, gdzie fani będą mogli zobaczyć urywki ze ślubu i przyjęcia, a przede wszystkim Parę Młodą w ślubnej krasie. Będzie to jej ostatnia przedpremierowa aktywność, aż do czternastego, gdy zaczną się kolejne wywiady, sesje i programy. Szesnastego i siedemnastego odbędą się dwa ekskluzywne odsłuchy płyty i Scarlett wystąpi dla wąskiego grona fanów, którzy wzięli udział w konkursach. Kalendarz został szczelnie wypełniony spotkaniami i choć bardzo się starała, to nie pamiętała wszystkiego. Czternastego zacznie się szał promocyjny i obawiała się, że zacznie wyskakiwać, nawet z własnej lodówki. Tak to zaplanowali, z pełną świadomością, że ich miesiąc miodowy zdecydowanie nie będzie miesiącem. Łączenie przygotowań do ślubu i premiery płyt nie należało do najłatwiejszych, ale zrobili to. Scarlett wiedziała, że odniosą sukces, a Honey Moon Tour, jak ją nazywali między sobą, to najlepsza podróż poślubna, jaką mogli sobie wymarzyć. Doczytała maila od Gin i rozejrzała się w poszukiwaniu swojego przyszłego męża. Nie było go w ogóle słychać, co wydawało się podejrzane. Z przyjemnością zdjęła sandałki na wysokiej szpilce, jedną z ostatnich pamiątek po wizycie u Manolo. Równie chętnie pozbyła się bandażowej sukienki Herve Ledger. Nie wystroiłaby się tak na wizytę u mamy, ale wcześniej udzielała wywiadu dla GQ i wypadało się jakoś prezentować. Temperatura powietrza sięgała czterdziestu stopni i choć w mieszkaniu pracowała klimatyzacja, było bardzo ciepło. Zamieniła sukienkę i sandałki na luźną, długą bluzkę na szerokich ramiączkach wykonaną własnoręcznie z jakiegoś wielkiego T-shirtu z symbolami 30 Seconds to Mars, którą najpewniej dostała od Jareda i na japonki. Poczuła się wolna i szczęśliwa, po czym poszła na taras, gdzie zastała Toma. Odziany jedynie w szorty, wylegiwał się na leżaku pod parasolką, popijając jakiś napój izotoniczny i przeglądał coś w Internecie. Coca drzemała u jego stóp, nawet nie zwracając uwagi na przyjście Scarlett. Jej też było gorąco. Pies obronny, jak się patrzy. Scarlett trochę zaniedbała swój piękny dach. Starała się podlewać rośliny, ale nie zawsze o tym pamiętała. Jednak uwielbiała tam przesiadywać, zwłaszcza wieczorami. Dzięki ciekawemu pomysłowi architekta, nawet z uschniętymi kwiatkami, wciąż pozostawało tam ładnie i klimatycznie. Otwarty widok na Berlin robił swoje.
- Już myślałem, że tam będziesz nocować! – odparł, zrywając się z miejsca. Odłożył laptopa na stolik i omiatając Scarlett zadowolonym spojrzeniem, porwał ją w ramiona. Pocałował mocno i przytulił.
- Przecież Liv też ma dziś urodziny, więc czas też musiał być podwójny – powiedziała, wywracając oczami. To przecież oczywistość. – Wypiłyśmy kawę z dziewczynami, obrobiłyśmy ci tyłek, jak również całej męskiej populacji i jestem z powrotem – odpowiedziała. Tom pokiwał głową sceptycznie, wsuwając – zupełnie przypadkiem – dłonie pod bluzkę Scarlett. – Kleję się – mruknęła, zerkając na niego ciekawie. Tom uśmiechnął się, jak leniwy kot, przesuwając jedną dłoń niżej, po czym zahaczył palec o gumkę majtek Scarlett, a drugą wyżej i zamknął ją na piersi dziewczyny.
- Podoba mi się, że tak oszczędnie dobierasz garderobę, Maleńka.
- Jako twoja przyszła żona śmiało mogę stwierdzić, że dobrze dobieram nie tylko garderobę – uśmiechnęła się zalotnie, zakładając Tomowi ręce na szyję.
- Jako twój przyszły mąż postaram się zrobić wszystko, żebyś tego nie pożałowała – powiedział, podnosząc Scarlett, a ona oplotła go nogami w pasie.
- Skarbie – zaczęła poważnie. – Nie powinniśmy, rano obiecałeś, że wytrzymamy – odparła, grożąc mu palcem, który on zaraz pocałował.  
- Nie przypominam sobie nic takiego – odpowiedział, siadając na leżaku. Zmarszczył brwi, udając, że starał sobie przypomnieć. Jednak nie wyglądał na takiego, co bardzo na tym zależało. Zdradził go głupkowaty uśmiech. Gwizdnął na psa, a gdy uzyskał jego uwagę, wskazał na drzwi, gdzie Coca niechętnie poczłapała. – Nie wiem, jak zniosę ten tydzień – mruknął sępie. Scarlett popatrzyła uważnie na Toma, nim uśmiechnęła się zalotnie. Spojrzała mu w oczy w taki sposób, że poczuł to, aż w żołądku. Nie wiedział, co ona miała z oczami i jak to możliwe, że istniał w naturze taki kolor, ale potrafiła patrzeć na niego w taki sposób, że chodził rozkojarzony przez pół dnia. Teraz też miała ten wzrok i bardzo dobrze wiedział, co należało zrobić. Chwycił za brzeg jej koszulki i pociągnął ją ku górze, spoglądając w te chytre oczy. Posłusznie podniosła ręce, by ułatwić mu działanie. Uśmiechnęła się grzecznie, ignorując jego zachwyt, gdy zobaczył jej piersi. Odetchnęła głęboko i roześmiała się w głos, gdy oblizał usta ze smakiem. Pocałowała go krótko.  
- Masz rację – odparła wreszcie. – Mamy szczęście, że możemy spędzić ze sobą resztę życia. Dziękuję, że rok temu tu przyszedłeś – zupełnie zapomniał, o czym rozmawiali wcześniej, ale ona nie traciła rezonu, uśmiechnęła się czule i wycisnęła na ustach Toma kolejny gorący pocałunek. Wplotła palce w jego włosy i ściągnęła z nich frotkę. Przeczesała je, a potem dotknęła jego twarzy. Pogładziła opuszkami jego brodę, nos i powieki, obrysowała jego usta. – Jak można być takim pięknym, co? – zaśmiała się, całując go po raz kolejny.
- Ty mi powiedz – mrugnął do niej, obejmując jej talię dłońmi. Gładził jej skórę, obrysowywał palcami linię jej majtek. – Dziękuję, że pozwoliłaś mi zostać – odpowiedział, a ona pogładziła dłońmi barki Toma, czując jak pod jej palcami napięły się jego mięśnie. Wystarczyło, że była obok, a jego ciało reagowało instynktownie. Potrzebował jej obecności, jej bliskości. Potrzebował czuć jej skórę na swojej, jej dotyk, jej ciepło, jej pocałunki. Scarlett była mu niezbędna do życia i nie chciał nigdy czuć inaczej.
- Dziś pierwszy raz jestem naprawdę wolna – stwierdziła, wyplątując się z jego ramion. Stanęła przed nim niemal naga, nie czując wstydu. Tak bardzo zmieniła się w ciągu ostatniego roku. Pamiętał, jak w ubiegłe urodziny kryła się w bezkształtnej czarnej sukience. Demony zniknęły. Została ona sama, ona cała. Najbardziej świadoma siebie i swojego życia. Zsunęła z bioder figi i stopą odsunęła je na bok. Popatrzyła na Toma wyczekująco, a on przypatrywał się jej. Była doskonała. Każda krzywizna, każda wypukłość i wklęsłość. Słońce prażyło wprost na nią, sprawiając, że wydawała się skąpana w blasku. Nie mogłaby być piękniejsza, a w dodatku za kilka dni miała zostać jego żoną. Niemożliwe, żeby mógł być aż takim szczęściarzem. Prędko wstał, pozbywając się spodenek. Podeszła i zarzuciła mu ręce na szyję, ciągnąc go w dół. Pocałowała go. Usiadł na leżaku ciągnąc ją za sobą. Była tak blisko. Zerknęła na niego figlarnie. – Bez kompleksów, lęków i złamanego serca. Nigdy w życiu nie czułam się tak dobrze. A to wszystko dzięki tobie – powiedziała, uśmiechając się czule. Odpowiedział pocałunkiem. Oboje wkraczali w nowy etap życia zupełnie wolni, rozliczeni z przeszłością, z czystą kartą.
- Wszystkiego najlepszego, Maleńka – szepnął gorączkowo w jej usta, nim oboje zamilkli na dłuższą chwilę, pozwalając mówić miłości.

- Jesteś paskudny, dlaczego musisz tak brutalnie sprowadzać mnie na ziemię? – odwróciła głowę spoglądając na Toma niby to z wielką pretensją.
- Bo ze mną tu na ziemi będzie ci o niebo lepiej – odparł zupełnie poważnie, by zaraz czule musnąć jej wargi.
*

28. lipca 2015, Berlin

Czasami najprostsze rozwiązania okazują się najmniej oczywiste. Scarlett przez kilka tygodni studiowała katalogi Valentino, Chanel, Gucciego, Dolce&Gabbana, Very Wang, Alexandra McQueena i każdego, kto oferował suknie ślubne. Na marne. Nie pomogły przymiarki w kilku salonach. Była nawet w Nowym Jorku i Chicago, gdzie oglądała suknie, które miały okazać się właściwe. W żadnej nie czuła się dobrze, ani razy nie poczuła, że to właśnie ta suknia. Cud nastąpił, kiedy zupełnie zniechęcona oglądała w Internecie przypadkowe suknie ślubne. Wpisała w przeglądarkę wedding dress i przeglądała po kolei wszystkie grafiki. Wtedy znalazła właśnie ją. To była jej suknia. Nieważne, że link odesłał ją do lichej strony maleńkiego salonu w Notting Hill. Nieważne, że ktoś już nosił podobną, a nawet taką samą. Zakochała się od pierwszego wejrzenia i już wiedziała, jak będzie wyglądała jej suknia. Heike znalazła dla niej krawcową, która mogła pochwalić się swoim rękodziełem. W swoim katalogu miała kilka pięknych ślubnych kreacji i Scarlett miała nadzieję, że uszyje dla niej suknię jej marzeń. Nie była żadną szwaczką gwiazd, ani nie posiadała żadnej kolekcji. Scarlett zaufała zdolnościom Heike i tym, co widziała na fotografiach. Pani Helena Rubin była Polką od lat mieszkającą w Niemczech. Z zawodu była krawcową, ale nie mogła znaleźć pracy w tej profesji. Dlatego szyła tylko znajomym. Dzięki temu, że sprzątała w budynku telewizji w Berlinie, o jej pracach dowiedziała się jedna z prezenterek. Uszyła dla niej sukienkę, a potem kilka kolejnych. Szyła dla znanych i mniej znanych. Jakimś cudem Heike dowiedziała się o niej i umówiła ją na spotkanie ze Scarlett. Była skromną kobietą. Do kawiarni przyszła ubrana w jeansy, beżową bluzeczkę i śliwkowy żakiet. Bluzkę i żakiet uszyła sobie sama. Okiem Scarlett były perfekcyjne. Zobaczyła zdjęcia i wydawały się nie robić na niej wrażenia. Scarlett pokazała jej ręcznie wyszywane hafty i koronki. To także przyjęła ze spokojem. Nawet, kiedy powiedziała jej, że chciałaby, żeby poleciała z nią do Londynu i obejrzała tą suknię, poprosiła tylko, żeby powiadomiła ją tylko kilka dni wcześniej, bo musi wziąć wolne w pracy. Poleciały tam w pierwszych dniach maja. Razem z Liv i mamą. Suknia nie była w rozmiarze Scarlett, o jeden większa. Nie leżała perfekcyjnie, ale Scarlett wiedziała, że to właśnie ta. Kupiła ją za kilkaset funtów, a pani Helena już planowała, jakich materiałów musi użyć i skąd je zamówić. Londyn bardzo się jej podobał, ale wydawała się czuć ulgę, kiedy już w Berlinie opuściły pokład samolotu. Na początku lipca suknia była prawie gotowa. Nieco różniła się od oryginału, ale właśnie o to chodziło. Zrobiły nowy projekt, który nawet w ołówku zapierał Scarlett dech w piersi. Pokochała tą sukienkę od pierwszej przymiarki i wiedziała, że nie mogłaby mieć piękniejszej. To właśnie w niej chciała przysięgać Tomowi wieczną miłość.

Stała na podwyższeniu w mieszkaniu pani Rubin. Nie mogła napatrzeć się na siebie. Każdy szew, każdy haft wydawał się być perfekcyjny. Dotknęła górnego obszycia, nie mogąc się nadziwić, że można być aż tak zdolnym. W oryginale suknia była w kolorze ciemnego écru. Scarlett zdecydowała się na bardzo jasny odcień tego koloru i waniliową nić. Hafty miały być widoczne, ale śnieżna biel wydawała się zbyt ostentacyjna dla ciepłego odcienia materiału. Pani Rubin wybrała, jako główny matowy materiał na bazie jedwabiu, który wyhaftowała na samym dole przepięknym wzorem, który łącząc się z koronką, która stanowiła wierzchnią warstwę, dawał wspaniały efekt. Owa koronka miała wzór od samej góry do połowy bioder, który kończył się nierównomiernie. Dalej na spódnicy była niemal niewidoczna, aż do wykończenia spódnicy, które sięgało około pięćdziesięciu centymetrów. Wzór koronki i haft tworzyły razem piękne zestawienie. Scarlett poprosiła ją, by nie używała tafty, bo nie chciała szeleścić bardziej niż to konieczne. Zamiast dwunastu halek, jak w oryginale, jej sukienka miała dziewięć, a po ślubie, już na weselu mogła odpiąć kolejne trzy. Kształtem przypominała bardziej literę A, niż typową princesskę, na czym Scarlett mocno zależało. Czuła się za niska do bardzo obszernej sukni. Dlatego też zmniejszyły ilość halek i „odchudziły” fason.  Jedwab przykrywała koronka. Z tyłu gorset zaczynał się znacznie niżej niż z przodu, a zapięcie wykonane było z guziczków powleczonych taką samą koronką. Sukienka była doskonała. Pani Helena dokonywała ostatnich podpięć i dopasowań. Scarlett uśmiechnęła się do odbicia mamy i Liv w ogromnym lustrze, przed którym stała.
- Jesteś przepiękna, skarbie – odparła Sophie, przypatrując się młodszej córce. – Nie wyobrażam sobie, co by z tobą było, gdybyście do siebie nie wrócili. – Dodała wzruszona. Scarlett zrobiła wielkie oczy, co w jej przypadku robiło wielkie wrażenie i uśmiechnęła się. Takie słowa w ustach jej mamy znaczyły bardzo wiele. W końcu przez długi czas Sophie była pierwsza w wyliczaniu argumentów, dlaczego Tom nie zasługiwał na Scarlett.
- Nie byłoby ślubu – zaćwierkała Liv, przerzucając stronę jakiegoś katalogu z projektami.
- Skoro ty mówisz takie rzeczy, to znaczy, że naprawdę muszę za niego wyjść – zaśmiała się, wygładzając suknię. Pani Rubin pracowała w ciszy, obszywając ręcznie wykończenie dołu.  
- Pamiętam, jaki był zagubiony, gdy się poznaliście. To nie był dobry chłopiec dla ciebie. Nie podobało mi się, że pozwalałaś mu nocować w naszym domu, że tak dużo pił, a jego reputacja pozostawiała wiele do życzenia. Bałam się, że sprowadzi cię na złą drogę – wyjaśniła.
- Bo jesteś dobrą mamą – Scarlett uśmiechnęła się, a Sophie odwzajemniła ten gest z nostalgią.
- Wszystko wskazywało na to, że był zgubiony, że okazał się kolejną jednosezonową gwiazdką, która nie zniosła presji. Naprawdę nie wierzyłam, że można mu jeszcze pomóc. Był taki zagubiony, zupełnie stracił poczucie tego, co dobre, a co nie.
- Cierpiał – wtrąciła obronnym tonem, a co jej mama znów rozciągnęła usta w uśmiechu.
- Teraz to wiem. Wystarczyła twoja cierpliwość, upór i chęć zrozumienia go, żeby mógł się uleczyć. Zobaczył, że warto. Zmieniłaś go, uratowałaś. Pokazałaś mu, że można żyć inaczej. To piękne i bardzo podziwiałam twoją siłę. Zwłaszcza po tym, jak odszedł tata. Byłaś zawzięta i twardo postanowiłaś, że mu pomożesz. Sama potrzebowałaś tej pomocy i Tom przekonał się, że jest ktoś, na komu na nim zależało, dla kogo był ważny. Znów uwierzył. Nie sądziłam, że to stanie się czymś więcej, niż zauroczeniem. Myślałam, że pomożesz mu, a potem on odejdzie do innej dziewczyny, która dostrzeże w nim to coś.
- Mamo, pół świata w nim to widzi – wtrąciła Liv, szturchając mamę łokciem. Wydawała się być troszeczkę rozbawiona wywodem Sophie, ale starała się słuchać z uwagą. Obie córki wiedziały, że ich mama musiała to powiedzieć. Wyjaśnić raz na zawsze, choć doskonale znały jej stanowisko, ale przecież pewne słowa po prostu muszą paść.
- Ale on został i ta miłość stawała się coraz silniejsza, pochłaniała cię. Nie sądziłam, że można tak szaleć z miłości, być aż tak zakochanym, a potem to się skończyło. Tragedia goniła tragedię. Nastąpił czas, kiedy musiałam patrzeć, jak moje kochane dziecko usycha – głos lekko się jej załamał. – Robiłaś wiele, żeby sobie poradzić, ale tak naprawdę odżywałaś tylko wtedy, kiedy on był w pobliżu, nawet, jeśli kłóciliście się, czy przebywaliście w tym samym pomieszczeniu. Gdzieś tam w środku tylko czekałam, aż podczas jakiejś wielkiej kłótni, padniecie sobie w ramiona. Kiedy zaczęły się kłopoty z Mike’em, to jak czułaś się z tym wszystkim, nie umiałam ci w żaden sposób pomóc. Nie wiedziałam, jak do ciebie dotrzeć. Nie było dobrej drogi. Bałam się, że przepadniesz. Byłaś tak zagubiona, że zaczynałam wątpić, czy był dla ciebie ratunek. I pojawił się nagle – uśmiechnęła się spoglądając na córkę. – Tom znów wkroczył do twojego życia i zaczęłaś odżywać. Tym razem to on uratował ciebie. Był cierpliwy, zdeterminowany i pewny. Nie martwiłam się już, czy jest dla ciebie odpowiedni. Pokazał, jak bardzo dorósł i przekonałam się, że tylko on jest dla ciebie. Żaden inny.
- Żaden inny – potwierdziła, posyłając mamie rozanielony uśmiech. – Wiele dla mnie znaczy, że to mówisz.
- Tom nauczył cię pokory – dodała lekko.
- Bardzo – roześmiała się. – Jak sobie pomyślę, jaka byłam okropna i butna, to aż mi przykro. Wzajemnie się siebie uczymy, sprawdza się przekonanie, że prawdziwa miłość czyni nas najlepszą wersją samych siebie – mówiąc to, zerknęła na Liv.
- Wiem coś o tym – mruknęła starsza z sióstr, a Sophie i Scarlett popatrzyły na nią rozbawione. Miała minę skarconego dziecka, które wcale nie żałuje swojego postępku. – Gdybyś nie poznała Toma, to ja nie miałabym Hagena. Nie wyobrażam sobie tego, że mogłabym dłużej tkwić w związku z Paulem albo tak bardzo się gubić. On też mnie uratował – uśmiechnęła się ciepło. – Nie wiem, jak bardzo ja pomogłam jemu. Jego życie było dosyć normalne, dopóki się nie pojawiłam.
- Może właśnie o to chodzi, że zniknęła z niego normalność – powiedziała Sophie, ściskając dłoń córki. – Georg miał przy tobie więcej rozrywki, niż przez całe dotychczasowe życie.
- Ma, co chciał – odpowiedziała zabawnie. – Margo nie miałaby Gustava. Cała nasza rodzina byłaby jakaś taka niekompletna. Bez Simone, Gordona? Bez Francie, Matta i Lou? Bez moich kochanych teściów? Bez rodziców Gustava? Nie. To by nie przeszło.
- Tak miało być – zawyrokowała Scarlett, starając się nie ruszać za bardzo i nie przeszkadzać pani Rubin, ale noszenie tej sukienki powodowało, że chciała tańczyć i kręcić się w koło. Bardzo podobało jej się mieszkanie pani Heleny. Stare budownictwo, wysokie sufity, delikatne kolory na ścianach i starodawne meble. Wchodząc do środka, czuła się, jak przeniesiona w czasie. Pokoje były przestronne, praktycznie umeblowane. Herbatę podawała w polskiej porcelanie, w której Scarlett się zakochała od pierwszego wejrzenia. Nazwy fabryki nawet nie potrafiła wymówić, ale ubolewała, że już nie istniała. Pracownia pani Rubin przenosiła klientkę do bajkowego świata tkanin. Jedna ze ścian pokryta była wieszakami i belami materiałów. Obok koszyczki z dodatkami, nićmi i wszystkim, czego potrzebowała krawcowa. Na bardzo starym stoliku na żeliwnych nóżkach stała nowoczesna maszyna, jedyny nowoczesny element wystroju. Przy oknie znajdował się bardzo duży kwadratowy stół, na którym mogła robić wykroje. Przy długiej ścianie stały manekiny na suknie różnych rozmiarów, ale najpiękniejsze było w tym wszystkim lustro. Wykonane na kształt półkola, dzięki czemu klientka mogła widzieć się z każdej strony, a przed nim stał podest na miękkim, włochatym dywanie. Ściany były błękitne, a zasłony białe. Dodatki granatowe i złote. Wszystko prezentowało się niesamowicie. – Wszystko dzieje się w jakimś celu. Miałam spotkać Toma w Vanilientraum, miałam mu pomóc, żeby stało się wszystko, co się stało. Nie ma innego mężczyzny dla mnie, ani innego życia. Nie ma innej historii, którą powinnam przeżyć. Nie ma innego cierpienia, ani innej miłości. On jest po prostu właściwy i jedyny.
- To, co mówisz jest tak piękne, jak ty w tej sukni – odezwała się pani Rubin, kończąc obszywanie. Pracowała tak cicho i sumiennie, że zapomniałyby o jej obecności. Odsunęła się, dając Scarlett możliwość obejrzenia siebie z każdej strony. Powoli okręciła się wokół własnej osi.
- Dziękuję, pani Heleno – powiedziała zachwycona. – Nie mogłabym mieć piękniejszej sukni – krawcowa zbyła komplement krótkim uśmiechem.
- Powiedz mi, złotko, a co z butami? To będą te? – wskazała na klasyczne louboutiny na niskiej platformie w kolorze nude. Scarlett zaprzeczyła.
- Do kościoła mam klasyczne czółenka Toma Forda w kolorze nude, ze złotym obcasem albo złote sandałki Jimmy’ego Choo. Obie pary mają obcas dziesięć i pół.
- A biżuteria? – zagadnęła Liv.
- Szafiry, które Tom podarował mi rok temu na urodziny – odpowiedziała z delikatnym uśmiechem.  
- Dopasujemy od razu narzutkę, dobrze? – powiedziała krawcowa, zbliżając się do beli koronek i szyfonów. Liv pomogła Scarlett zejść z podestu, a ona urzeczona lekkością swojej suknie, zakręciła się wokół własnej osi.
*


30. lipca 2015, Loitsche

Mając dwadzieścia lat był pewien, że to jej chce kupić pierścionek, z nią stanąć przed ołtarzem, mieć własny, prawdziwy dom, by to ona ofiarowała mu gromadkę dzieci i to z nią chciał się zestarzeć, z nią chciał przejść przez resztę swojego życia, z nią; Scarlett.
W wieku dwudziestu sześciu lat nic się w tym względzie nie zmieniło.

W gruncie rzeczy był szczęściarzem. Wszystkie drogi i tak poprowadziły go do niej. Odnalazła go w najczarniejszym okresie życia. Przypomniała, kim był. Nauczyła go, jak żyć. Kochała go z jego wszystkimi upadkami. Nawet, gdy odszedł Liam, a oni rozstali się, to i tak najlepsze chwile wiązały się z nią. Choć była daleko, to on nie pozwolił sobie na porażkę, mając z tyłu głowy. Przeszedł przez żałobę, pozbierał się, ruszył dalej, dzięki sile, którą w niego wszczepiła. Właśnie ta siła pozwoliła mu dojrzeć i stać się mężczyzną gotowym, by wyciągnąć ją z kłopotów. Zawdzięczał jej to, kim się stał. Wiedział, że tylko on mógł być dla niej. Tak jak ona mogła być tylko dla niego. Wszystko, co kiedyś sobie obiecywali, a czego nie dotrzymali, czekało by teraz rozkwitnąć już bez słów i górnolotnych wyznań.

Leżeli na kanapie, oglądając film. O dziwo to nie był „Pearl Harbor”. Scarlett na dobrą sprawę leżała na nim, oplatała go nogami, rękoma, przytulała się niemal całą powierzchnią swojego ciała. Odkąd się przełamała, bardzo potrzebowała bliskości. Trochę ugniatała go w miejscu mostka, ale nie skarżył się. Lubił mieć ją blisko. Sięgnęła po żelka.
- Weź mi też – poprosił. Wyjęła dwa ostatnie z paczki: żółty i biało-czerwony. Żółte nie smakowały im obojgu. Czy istniał ktoś, kto lubił żółte żelki? Był przekonany, że przepołowi czerwonego albo zje go sama, ale wsunęła go do ust jemu, a żółty zjadła sama, krzywiąc się trochę. Uśmiechnął się i pocałował ją w czubek głowy.
Bo kocham można powiedzieć, nawet w najbardziej banalnej sytuacji i to niekoniecznie słowami.

Oboje zmagali się z lękiem, przeszłością i jej duchami. Nie w tym samym czasie, ale walczyli oboje. Tak naprawdę w ciągu tych siedmiu lat stoczyli wiele walk. Ze sobą, o siebie, dla siebie. Choć tak naprawdę byli zaskakująco zgodni. Mieli podobne plany i dążenia. Oboje marzyli o swoim miejscu na ziemi. Takim, gdzie znajdą szczęście i spokój. Wydawało się, że już to znaleźli, ale okazało się, że wcale nie chodziło o fortyfikowany zamek. Teraz już to wiedzieli, zrozumieli i żyli tym. Mój dom jest tak, gdzie ty jesteś.

- Tom? - mruknęła na pół śpiąc.
- Co, Maleńka? - spytał troskliwie.
- Będziemy mieli kiedyś dom i już żadne z nas nigdy nie będzie samo.
Za kilka dni ich dom otrzyma trwały fundament. W zdrowiu i w chorobie, w wierności i uczciwości i oraz, że cię nie opuszczę.

Upał stawał się z każdym dniem gorszy. Tom zaczynał martwić się, że klimatyzacja nie zniesie tej temperatury. Będą pocić się jak myszy, płynąć i błyszczeć. Jedzenie skiśnie. Owoce sfermentują. Napoje będą wrzały. Wszystko klapnie. Zaczynał się denerwować. To pewne. Zaczynał panikować. A jakże. Zachowywał się, jakby za dwa dni miał wziąć ślub. No oczywiście. W porę przekonał się, że hiper wentylował. David spoglądał na niego dziwnie. Zostawił swoje zabawki i przypatrywał mu się, jakby Tom zzieleniał. Niewykluczone, że tak było. Siedzieli nad dzikim stawem. Bill i Tom bawili się tam, jako dzieci, a teraz on sam lubił chodzić tam z Davidem. W taką pogodę on siadał w cieniu, a David bawił się w piasku na tyle daleko, na ile osłaniało go drzewo.
- Tato, co się stało? – zmartwił się.
- Zacząłem sobie wyobrażać wszystkie możliwe katastrofy, jakie mogą zdarzyć się w dniu ślubu – przyznał zgodnie z prawdą. David patrzył na niego jeszcze chwilę bardzo podejrzliwie i zachichotał.
- To ty się boisz, tato? – zapytał mocno zaskoczony.
- No pewnie, że tak. Boję się wielu rzeczy, bo strach nie jest czymś złym, jeśli staramy się jakoś sobie z nim poradzić.
- Jak sobie radzisz? – zapytał zainteresowany.
- Teraz, kiedy boję się, że coś nie wyjdzie nam z weselem, skupiam się na rozmowie z tobą, a kiedy jestem sam, to myślę o miłych rzeczach, a czasem po prostu stawiam czoła temu, czego się boję i biorę się za to – David przytaknął i zamyślił się na chwilę.  
- Tato, a jak teraz będzie?
- Z nami? – chłopczyk skinął głową. – Nic się nie zmieni – zapewnił. – Poszukamy ze Scarlett domu, w którym urządzimy pokój dla ciebie. Będziesz miał swoje zabawki i książki. Sam wszystko wybierzesz, żebyś był zadowolony, gdy będziesz do nas przyjeżdżał. Bo teraz Scarlett będzie też twoją rodziną. Jakoś to sobie wszystko ułożymy, ale między nami – wskazał na synka i siebie. – Nic się nie zmieni.
- To dobrze – odparł, biorąc słowa taty za pewnik.
- A jak chciałbyś, żeby było? – David wzruszył ramionami, nadmiernie interesując się piaskiem. Zaczął w nim grzebać, zastanawiając się nad odpowiedzią. Tom już chciał interweniować, ale David popatrzył na niego uważnie i zostawił piasek. Czasem przerażało go to, że w takim małym ciele, siedzi taki dojrzały człowiek.
- Chciałbym, żebyś ożenił się z mamą. Wiem, że się nie lubicie, a Scarlett kochasz, ale bym tak chciał – odpowiedział, a po chwili dodał. –  Chcę mieć nowy pokój u ciebie, ale nie lubię mieszkać trochę z mamą i trochę z tobą.
- Wiem synku, że to nie jest tak, jakbyś sobie marzył, ale oboje z mamą robimy wszystko, żebyś czuł się dobrze. A Scarlett bardzo cię lubi i też zadba o to, żebyś czuł się dobrze i miło z nami.
- Tato, ty zawsze mówisz miło o mamie – Tom nie wiedział, czy to zarzut, czy zdziwienie.
- A czemu miałbym mówić brzydko? – zdziwił się.
- Bo mama mówi brzydko o tobie – usłyszał, co ani trochę go nie zdziwiło. Fakt, że Lena źle wypowiadała się na jego temat, nie stanowiło niczego nowego. Odkąd związała się z Benem, coś strzeliło jej do głowy i zaczęła toczyć zimną wojnę z Tomem, jakby to był winien wszystkiego, co między nimi zaszło. Nie musiała go lubić, ani akceptować, jednak nie umiał zrozumieć tego, że oczerniała go wobec dziecka.
- Dlaczego mówi brzydko? – zapytał, choć wiedział, że David nie znał odpowiedzi.
- No ja nie wiem, ale po tym wypadku u cioci Sophie, mówiła, że chciałeś mnie nastraszyć, żebym już więcej nie przyjeżdżał – powiedział zawstydzony i zasmucony. – Pytałem babci, czy to prawda, ale ona tylko się zdenerwowała i kazała słuchać mamy.
- No jak to?! – Tom zerwał się z miejsca i usiadł na piasku obok Davida. – Ja jestem twoim tatą i kocham cię z całego serca. Chyba nigdy nie zdarzyło mi się zawieść twojego zaufania, wywiązuję się z obietnic i dbam o ciebie. Chyba w to nie wierzysz? Jak mama mogła tak powiedzieć? Co jeszcze mówiła? – zapytał zaciekawiony. W głowie mu się nie mieściło, że Lena mogła być aż tak okrutna albo głupia. Bo jej zachowanie nie uderzało w Toma, ale w Davida. Nie wierzył, że nie miała tej świadomości.
- Często mi mówi, że już nie przyjedziesz albo, że nie zadzwonisz, więc zabrała mi telefon. Mówiła, że jak będziesz miał nowe dzieci, to o mnie zapomnisz.  Tatusiu, ja kocham mamusie, ale się boję, jak tak mówi. Powiedz, że to nieprawda, że mnie nie zostawisz, że będziesz po mnie przyjeżdżał? – zapytał z nadzieją głosie. Tom czuł się bezradny w tej sytuacji. Lena starała się stworzyć jakiś chory obraz jego osoby w oczach Davida. Chciała zniechęcić dziecko do niego, a on nie nawalał, więc synek gubił się w tej sytuacji. Jednak wiedział, że jeśli zdarzy mu się coś zepsuć: nie zadzwonić, nie przyjechać, poplątać coś, to David uwierzy, że mama miała rację, bo tata ma nową rodzinę i już go nie kocha. Tom doskonale wiedział, jak rozumowało dziecko z rozbitej rodziny. Dlaczego Lena chciała tego dla ich syna?
- No pewnie, że tak – powiedział, przytulając Davida. Już nie był malutki, nie mieścił się tak łatwo w objęciach. Miał osiem lat i rósł w oczach. Rozumiał coraz więcej i bolało Toma, że Lena kładła mu do głowy takie okropne rzeczy. – Mogę mieć jeszcze sześcioro dzieci, a i tak będziesz dla mnie równie ważny.
- To dobrze, ale dlaczego mama tak mówi?
- Może dlatego, że jej tatuś był niedobry i nie wierzy, że ja jestem innym tatą dla ciebie? – podsunął pierwsze, co przyszło mu do głowy i nie obrażało Leny.
- To głupie, przecież jak mówisz, że przyjedziesz, to dotrzymujesz słowa, a ona cały czas mówi, że na pewno mnie zawiedziesz. Mamusia denerwuje się, kiedy mówię, że ty zawsze dotrzymujesz słowa – powiedział markotny.
- Pokażę twojej mamie, że się myli, bo ja zawsze chcę spędzać z tobą czas. Mieszkasz z mamą, więc mam ograniczone możliwości, ale nigdy nie wierz w to, że cię już nie kocham.
- Dobrze, tato – odparł, kiwając głową. – Kochasz Scarlett? – upewnił się.
- Tak, bardzo ją kocham – odparł z powagą, bo wiedział, że to dla Davida ważne.
- A ona mnie lubi? – zapytał, spoglądając na Toma podejrzliwie.
- Pewnie, że cię lubi – uśmiechnął się pokrzepiająco. – Ona chciałaby, żebyś traktował ją, jako taką przyszywaną mamę albo ciocię, ale nikt niczego od ciebie nie wymaga, mamy dużo czasu, żeby sobie to wszystko ułożyć. Wystarczy, że ją lubisz.
- Lubię ją – zapewnił. – Jest dla mnie miła. Opowiada fajne bajki i zna zabawy. Do tego ładnie koloruje i układa klocki. Zna się też na grach na xboxa. Myślałem, że ona będzie chciała tylko bawić się lalkami, bo jest dziewczyną, ale umie bawić się samochodami – powiedział z uznaniem, jakie może okazać prawie-dziewięciolatek.
- Nie zapominaj o kremówce. Nie sądzisz, że robi prawie tak dobrą jak babcia? – zagaił, trącając Davida ramieniem.
- Tato… - David pochylił się w jego stronę, jakby bał się, że babcia usłyszy ich z domu oddalonego o jakiś kilometr. – Myślę, że Scarlett robi lepszą – powiedział i zachichotał, a Tom mu zawtórował.
- Nie powiemy babci – dodał, a synek mu przytaknął. Wystawił żółwika, a chłopiec przybił. – Bardzo bym chciał, żebyś dobrze czuł się ze Scarlett, bo ona będzie już zawsze w naszym życiu. Tak jak rodzeństwo, które kiedyś będziesz miał.
- A jak mama mi nie pozwoli przyjeżdżać do ciebie? – zmartwił się.
- Nie może ci nie pozwolić, bo jestem twoim tatą i mam prawo spotykać się z tobą, a ty masz prawo spędzać czas ze mną. Tu nie ma dyskusji.
- To dobrze – uspokoił się i zaczął zbierać zabawki. – Myślisz, że babcia już zrobiła obiad? – Tom spojrzał na zegarek. Dochodziła trzecia.
- Myślę, że tak – odpowiedział i pomógł pozbierać Davidowi wszystkie foremki do wiaderek. – Ale zanim pójdziemy, muszę powiedzieć ci jeszcze jedną ważną rzecz. – Chłopiec skupił na nim pełną uwagę. – Jak wiesz, w sierpniu wydajemy płytę. My i Scarlett, to wiąże się z wieloma wywiadami, sesjami, programami i różnymi innymi formami promocji. – Przerwał na moment sprawdzając uwagę Davida. Skinął głową na znak, że rozumiał. – Często będę poza domem albo nawet w Ameryce, czy innym kraju, dlatego nie będę mógł tak często przyjeżdżać, ale będę dzwonił. Dopilnuję, żeby mama oddała ci telefon i będę dzwonił, okej? To, że mnie nie będzie, nie oznacza, że cię zostawiłem. Będę pracował – zapewnił, spoglądając uważnie na Davida. Chciał, żeby synek miał pewność, że brał na poważnie ich relację i że nie zamierzał go oszukać.
- Dobrze, wierzę ci, bo do tej pory mnie nie okłamałeś – popatrzył Tomowi oczy i uśmiechnął się. Spoglądało na niego dwoje czekoladowych oczu, niemal dokładnie takich samych jak jego własne. W tym spojrzeniu była tak wielka ufność, że aż przestraszył się, że faktycznie nawali. Poczuł odpowiedzialność tak wielką, jak jeszcze nigdy, a David już zabrał swoje zabawki, podniósł się i otrzepywał kolana. – Naprawdę tato, wierzę ci – poklepał go po ramieniu, widząc, że Tom nie ruszył się z miejsca.
- Dzięki – uśmiechnął się, wstając z piasku. – Coca! Rufus! Idziemy na obiad.

Ostatni maminy obiad w kawalerskim stanie.
*

1. sierpnia 2015, Berlin
10.30

Sophie ostatnimi czasy nie modliła się tak gorliwie, jak kiedyś. Tłumaczyła to brakiem czasu, wieloma stresami związanymi z stanowiskiem, które musiała objąć. Pochodziła ze starej, francuskiej i przede wszystkim katolickiej rodziny. Podobnie, jak Nico. Z tym, że w wypadku jego rodziny zagorzałość religijna wywodziła się z serca. W ich życiu wiara miała spore znaczenie. Obie córki przystąpiły do sakramentów, nauczyli je podstaw wiary i zabierali do kościoła. To tylko jej zaniedbanie, że oddaliła się od Boga. Nie dlatego, że zwątpiła, czy przestała wierzyć. Wolała odpoczywać, zamiast jechać na mszę. Jednak w ciągu ostatnich dwóch tygodni częstotliwość jej modlitw wypełniła lukę, która powstała w ostatnich latach. Mianowicie Sophie modliła się o pogodę. Czterdziestostopniowy upał mógł zniszczyć całe przyjęcie. Żadna klimatyzacja, chłodziarki i nawiewy nie poradziłyby sobie z tym. Wesele stałoby się klapą. Sophie nawet nie wyobrażała sobie, jak poradziliby sobie z większością dań, jak poradziliby sobie z gośćmi, którzy usmażyliby się w tych warunkach. W dodatku o czternastej miał pojawić się ten reporter z People. Wszystko musiało wyglądać perfekcyjnie. Chciała, żeby zdjęcia były perfekcyjne. Chciała, żeby ślub jej córki stał się wydarzeniem roku.
Scarlett i Tom stanowczo sprzeciwiali się sprzedaniu tego dnia. To miało był prywatne wydarzenie przeznaczone dla nich, rodziny i przyjaciół. Magazyny i stacje telewizyjne przebijały się w ofertach. Sumy najpierw przekraczały setki tysięcy, żeby przejść w miliony, a oni nie chcieli się zgodzić. Dopiero, kiedy przedstawiciel People podwoił sumę i obiecał złożyć dotację na cel charytatywny, Scarlett natychmiast zmieniła zdanie. Postanowiła przekazać dwie trzecie kwoty na dzieci i wymogła na tym człowieku oświadczenie, że połowa zysku z tego numeru również zostanie przekazana na cel charytatywny. Miała za plecami Dominika i Gin, ale w zasadzie tylko przyglądali się temu, jak twardo walczyła o warunki. Mieli wyłączność, a dzieci dużo pieniążków.
Dlatego Sophie chciała, żeby wszystko wyszło perfekcyjnie, żeby jej dziewczynka była szczęśliwa. Poprawiła poduszkę na sofie w salonie i przestawiła kwiaty w bukiecie. Dom wyglądał jak z filmu. Nawet śnieżnobiałe firanki powiewały, jak w reklamie. Kupili nowy wypoczynek do salonu, żeby się odpowiednio prezentował. Wiedziała, że będą na językach całego świata. Od kilku dni paparazzo wystawali pod ich bramą. Gdziekolwiek się nie ruszyli, ktoś robił im zdjęcia. Nie tylko Scarlett i Tomowi, ale każdemu z rodziny. Dwóch odważnych próbowało nawet wtargnąć na posesję. Poprawiła słomkowy kapelusz na głowie i otworzyła drzwi tarasowe. Prosto w Sophie buchnęła fala ciepła, więc prędko wyszła na zewnątrz i zamknęła za sobą. Rozejrzała się po ogrodzie, który teraz przypominał bajkowy plac budowy. Scarlett będzie miała najpiękniejsze wesele na świecie, bo jej modlitwy zostały wysłuchane. Dochodziła dziesiąta, a temperatura wynosiła dwadzieścia siedem stopni, a nie trzydzieści sześć, jak jeszcze kilka dni wcześniej. Dlatego mogła mieć nadzieję, że po południu zamiast czterdziestu siedmiu będzie mniej więcej trzydzieści pięć, co stanowiło ratunek dla całej imprezy. Na szczęście ślub miał odbyć się o szesnastej, więc będzie robiło się coraz przyjemniej na dworze. Jedno zmartwienie z głowy. Sophie obeszła cały teren, upewniając się, czy prace szły, jak należy. Kwiaciarki miały ułożyć kwiaty na ostatnią chwilę, żeby rośliny dostały jak najmniej słońca. Monterzy kończyli instalować namiot, zaraz miały pojawić się stoły. Oświetlenie zostało zainstalowane poprzedniego wieczoru. Lampiony i lampy, które imitowały zbiorowisko ze sklepu ze starociami. To niewielki krok w kierunku całej kompozycji, ale oświetlenie podczas przyjęcia w ogrodzie stanowiło ważny element. Aranżacją ogrodu zajmowała się firma, którą Scarlett i Tom wybrali po wielu spotkaniach z różnymi osobami trudniącymi się tą profesją. Biorąc pod uwagę to, co już zdążyło powstać, Sophie miała pewność, że się nie pomylili.
- Witaj, Eve – uśmiechnęła się do jednej z pracownic, która tworzyła kompozycje na stoły. Luźne szorty i gumowe klapki z zapiętkiem mogły mylić, jednak ta dziewczyna potrafiła stworzyć cuda. Trochę obawiała się, że nie zdążą do przybycia dziennikarza, ale pozostało jej tylko wierzyć, że odniosą sukces. Ogród przypominał pobojowisko. Na rzecz parkietu poświęciła rabatę dalii, ale warto było. Kwiaty znają się w kompozycjach, a ona będzie mogła zasiać je znów jesienią. Genevieve Böhm, główna koordynatorka, strofowała ludzi zajmujących się odmierzaniem odległości między stołami, a jej partnerka w życiu i biznesie, Klara Lange upinała w jakiś fantazyjny sposób wstążki, tiul i co tylko, siedząc na kocu pod drzewem. W garażu pracowały kwiaciarki, które tworzyły kompozycje już teraz, żeby później tylko je przenieść we właściwe miejsce. Podwyższenie dla muzyków i DJa już zostało zbudowane i zgrabnie łączyło się z parkietem. Wszystko było białe. Cudownie białe, świeże i aż cieszyło oko. Sophie już sobie wyobrażała, jaki cudowny będzie efekt końcowy, gdy pojawią się kolorowe dodatki. Okrążyła dom, żeby nie wchodzić w drogę pracownikom i tuż przed drzwiami frontowymi spotkała Dominika.
- Cześć – uśmiechnął się na jej widok i objął, gdy tylko znalazła się w zasięgu jego rąk. Sophie wtuliła się w niego, a słomkowy kapelusz spadł jej z głowy. Dominik, co stanowiło rzadki widok, miał na sobie podkoszulek, szorty i sandały.
- Jak mają się sprawy? – zagadnął, nim pocałował krótko Sophie. To się działo. Jako czterdziestoczterolatka była znów w związku i czuła się tym uskrzydlona. Nie sądziła, że kiedykolwiek pokocha innego mężczyznę, ale to się stało. Miłość swojego życia miała już za sobą, ale miłość do Dominika też była wspaniała. Wierzyła, że to Nico postawił go na jej drodze, by nie była sama do końca życia i nie miała już wyrzutów sumienia. Jej dzieci chciały dla niej szczęścia, a ona czuła, że to szczególne miejsce w sercu od dawna należy do tego mężczyzny, więc pozwoliła sobie czuć. Długo wahała się, nim otwarcie porozmawiała z Dominikiem na temat ich relacji. On wspierał ją od wielu lat, był kimś więcej niż przyjacielem, ale on wciąż nie dorastała do tego, żeby odwzajemnić jego uczucia, choć w głębi serca one już żyły w niej. Dojrzewały.
- Jestem trochę zagubiona w tym wszystkim. Całe szczęście, że mamy tą organizatorkę. Genevieve jest świetna w tym, co robi. Najbardziej martwię się o jedzenie, że coś się zepsuje w tej temperaturze, a przecież będzie tu tyle ludzi… - odparła, kiedy już wchodzili do domu. – Będą o tym trąbić przez tydzień. Mam nadzieję, że żaden samozwańczy Mike tu nie wtargnie.
- W sumie pojawi się dwudziestu ochroniarzy. Eskorta policyjna zrobi odpowiednie wrażenie, najbliższe jednostki będą w gotowości. W końcu tylu celebrytów w jednym miejscu, to łakomy kąsek. Dodatkowo po dwóch ochroniarzy będzie na sąsiednich posesjach, żeby żadnym paparazzo nie przyszło do głowy przedzierać się przez płot, jak wczoraj. Wszyscy są powiadomieni, że ulica zostanie zablokowana przez parkujące samochody. Dobra wódka, jako przeprosiny za utrudnienia zmiękczyła wiele niezadowolonych serc – odparł z cwanym uśmiechem. – Załatwiliśmy to z Shie’em. No i jest jeszcze jedna rzecz, o której musimy powiedzieć Scarlett – stwierdził.
- Co takiego? – zainteresowała się Sophie. Przeszli do kuchni, w której panował przyjemny chłód. Zakupili dodatkowe chłodziarki, przenośną kuchenkę elektryczną, pudełka i całą masę innych rzeczy, która będzie potrzebna do przechowania jedzenia. Ludzie odpowiedzialni za catering mieli pojawić się w kuchni, gdy tylko wyjedzie dziennikarz. Sophie zgodziła się udostępnić kuchnię, żeby przygotować niektóre potrawy. Mieli pojawić się z własnym sprzętem, ale chciała, żeby wszystko było pyszne i doskonale przygotowane. Ostatnio nadużywała słowa doskonale. – Teraz bierze kąpiel, zaraz będzie malowana i czesana. Co musi wiedzieć? – zaniepokoiła się.
- Mike dostał wyrok. Bezterminowy pobyt w ośrodku specjalistycznym. Stwierdzono u niego zaburzenia maniakalne, dwubiegunówkę, manię, urojenia prześladowcze i mnóstwo innych rzeczy, których nie znam. Generalnie facet ma mocne zaburzenia. Scarlett będzie miała wgląd do treści wyroku.
- Wspaniale! – Sophie roześmiała się i przytuliła Dominika. – Cudowna wiadomość. Zaraz powiem Scarlett! – uściskała go jeszcze raz i pobiegła do sypialni córki. Ten dzień nie mógłby być lepszy.
*

Apartament Scarlett i Toma
12.45

Kąpiel Toma trwała dłużej niż zwykle. Umył się nawet dwa razy. Wysmarował się balsamem z kozim mlekiem i miodem. Użył maseczki nawilżającej Billa z ogórka i zielonej herbaty, a potem kremu rozświetlającego twarz. Patrząc w lustro był pewien, że jego skóra emanowała perłowym blaskiem kompleksu antyoksydantów na bazie liczi, ekstraktu z papai, białej herbaty i borówki brusznicy. Koktajl z aminokwasów i witaminy C-E-F na pewno przywrócił jej witalność po nieprzespanej nocy. Mleczko pszczele, olejek bawełniany i olejek z pestek jabłek sprawiły, że stała się cudownie gładka i miękka. Tak napisano na opakowaniu. Dotknął swojego policzka ponad brodą. Skóra bardzo energicznie i elastycznie powróciła do pierwotnego stanu. A co jeśli przez ten krem będzie ładniejszy od Scarlett? Śmiejąc się z własnego żartu, chwycił grzebień i rozczesał włosy. Oby tylko nie wyszło mu jakieś uczulenie po tych mazidłach. Nie pomyślał o tym wcześniej. Nie powinien eksperymentować kilka godzin przed własnym ślubem.
- A jeśli to mnie uczuli? – krzyknął z łazienki, na co Bill niemal natychmiastowo zjawił się w pomieszczeniu. Tom popatrzył na niego oburzony. – A gdybym był nagi? – zapytał z udawaną pretensją, na co Bill tylko wywrócił oczami.
- Jakbyś zapomniał, jesteśmy jednojajowi, więc mamy to samo – prychnął. – Choć mózgu to chyba ja mam więcej – dodał, siadając na zamkniętym sedesie. – Z czym masz problem? – Tom odłożył grzebień, poprawił ręcznik na biodrach i przyjrzał się sobie ponownie.
- A jak mi wyjdą jakieś krosty od tych kremów? – zapytał swoje odbicie, wygładzając brodę.
- Tom to nie była maść na owsiki, tylko bardzo drogi i bardzo dobry krem przeznaczony do skóry bardzo wrażliwej, za który zapłaciłem więcej niż Scarlett za buty, więc nie. Nie uczuli cię – odparł cierpliwie, jakby nie rozumiał ignorancji brata w stosunku do dbania o skórę. Zwłaszcza w dniu swojego ślubu. Podkreślanie wagi sytuacji słowem bardzo chyba było konieczne. Bardzo.
- No dobra. Nie chciałbym, żeby mi spuchło albo coś – mruknął, oglądając się z każdej strony.
- Nic ci nie spuchnie, będziesz piękny i pachnący. Za pół godziny będą fryzjerzy, a mama robi coś do jedzenia, żeby ci w brzuchu nie burczało, jak będziesz przysięgał – powiedział, wstając. – Rozmawiałem z Luką, bo tylko on odebrał i powiedział mi, że u O’Connorów sytuacja pod kontrolą. Wystrój przyjęcia prawie gotowy, wszyscy się stroją i pięknią. – Stanął za Tomem i przejrzał się w lustrze ponad jego ramieniem. – Kto by pomyślał, że z taką radością zamontujesz sobie GPS – powiedział, uśmiechając się od ucha do ucha.
- Jakby to wszywali albo dawali dożylnie, to też bym wziął – odparł najzupełniej poważnie.
- Kurde, Tom. Ty się hajtasz! – klepnął brata w plecy, a po pomieszczeniu poniósł się głuchy plask. Przez uchylone drzwi do środka zajrzał Gordon, śmiejąc się z synów. Tomowi się wydawało, że wszyscy krążyli wokół drzwi, jakby czekali tylko, żeby do niego zajrzeć, coś powiedzieć, czy posłuchać.
- Dobrze, że mu o tym powiedziałeś – zagaił, a potem zniknął znów i znów słychać było tylko jego śmiech.
- To takie trochę niemożliwe, nie? – zagaił Bill, rzucając się na łóżko, gdy weszli do sypialni. Tom przepadł w garderobie, starając się znaleźć coś sensownego do ubrania. Dawno nie robił prania. W zasadzie to Scarlett dawno nie robiła prania, bo od tygodnia mieszkała u mamy, a wcześniej jakoś nie mieli na to czasu. Jemu specjalnie nie spieszyło się do pralki, bo był zbyt zajęty. Ostatnie dni mijały na dopinaniu spraw związanych ze ślubem. Wieczory spędzał głównie z Billem, Gustavem i Georgiem. Opróżnili kilka butelek wódki z tej okazji. Raz, gdy dziewczyny miały babski wieczór, on zaprosił facetów, więc przyjechał też Shie, Rico i Dominik. Nie organizowali typowych wieczorów kawalerskiego i panieńskiego. W tej gonitwie wypadło im to z głowy, a później uznali, że taka impreza może równie dobrze odbyć się po ślubie. Będą koncertować po całym świecie, więc dlaczego nie zrobić spóźniony wieczór panieńsko-kawalerski na przykład na Ibizie? Ostatnimi czasy, gdy zamykali pracę nad albumami, każdy chciał napić się z tej okazji albo gdzieś wyjść, więc znali już większość klubów w Los Angeles, Nowym Jorku, nie wspominając o Berlinie. Ku trwodze Toma do Internetu wyciekł film, gdy tańczył do jakiejś szybkiej piosenki. Oczywiście ze Scarlett, więc cały czas liczył, że odciągnęła uwagę od jego pląsów. Alkohol tak bardzo pozbawił koordynacji jego ruchy, że sam śmiał się z tego nagrania i przeróbek, które podesłał mu Luka. Scarlett miała świadomość, że nie był zbyt utalentowanym tancerzem, jeśli chodziło o szybkie utwory. Wiedziała, co brała. Choć Billa i tak nigdy nie pobił w tej kwestii. Jego nikt nie był w stanie pokonać. W tym momencie przypomniał sobie, że brat zadał mu pytanie. Wciągnął na siebie bokserki i szorty.
- Żenię się – powiedział z uśmiechem, wychodząc z garderoby. – Pamiętam, jak to się wszystko zaczęło. Byłem załamany po rozstaniu z Leną, za dużo piłem, spałem, z kim popadnie. Wolę nie liczyć, ile było tych lasek. – Wziął z toaletki pudełeczko z obrączkami i otworzył je. Klasyczne złote obrączki o szerokości czterech milimetrów. W środku miały jednakowy grawer: fang mich und bewahr mich. Ich wielka historia w jednym krótkim zdaniu. Scarlett nie lubiła złota, ale gdy zaproponował białe złoto albo platynę, oburzyła się, że obrączki mogą być tylko z żółtego złota, nawet jeśli bardzo go nie lubiła, to inne się nie liczyły. Uśmiechnął się i odłożył pudełko.
- Byłeś straszny – westchnął Bill. Przesunął się na bok i Tom położył się obok na wznak. Obaj gapili się w sufit. – Martwiłem się o ciebie. Bałem się, że zostaniesz alkoholikiem, zaczniesz ćpać albo złapiesz jakąś rzeżączkę. Nie umiałem ci pomóc. Nie umiałem do ciebie dotrzeć. Nikt nie umiał, dopóki nie pojawił się ten mały generał – na te ostatnie słowa obaj głupkowato się uśmiechnęli. – A dzisiaj ona zostanie twoją żoną – zamilkł na chwilę i obaj trawili te słowa.
- Ale się, kurwa, boję – westchnął Tom.
- Ślubu? Czy życia? – zapytał, podkładając ręce pod głowę.
- Nie zdziwię się, jak powiem; nie dopuszczę cię aż do śmierci, czy coś takiego albo zacznę się śmiać, jak idiota, ale to wiesz, najwyżej pośmieją się ze mnie. Boję się, że coś spieprzę. Znowu – westchnął.
- Spieprzyłeś w swoim życiu już tyle rzeczy, że raczej wykorzystałeś limit. Zwłaszcza ze Scarlett. Ona już nie ma dziewiętnastu lat. Będzie walczyła, ty też, bo w końcu w dobrej i złej doli coś znaczy, nie?
- Tak się nie mówi, tak jest tylko w filmach – upomniał Billa.
- No, ale wiesz, o co chodzi – żachnął się. – Dacie radę. Macie za sobą tyle, że nic was nie złamie. Przeszliście wszystko, czego boi się każda para, więc teraz pięćdziesiąt lat razem to bułka z masłem.
- Nie boję się przyszłości ze Scarlett, bo przecież jestem z nią, nic się nie zmieni. Tylko cały ten ślub i wesele sprawiają, że się denerwuję. Chcę tego, ale ta pompa mnie przeraża. Najbardziej oczekiwany ślub roku? Najgorętsza para dekady? Jak to się stało, że Scarlett O’Connor i Tom Kaulitz zdetronizowali Taylor Swift i Calvina Harrisa? Przy nich nikt już nie pamięta o Beyonce i Jayu. I tak dalej – mruknął.
- Po co to czytałeś? Nie jesteś wyjątkiem. Chyba każdy facet jest trochę przerażony odkąd usłyszy: tak. Wiesz, jednak podpisujesz się pod tym, że chcesz spędzić z nią resztę życia i chociaż tego chcesz i jesteś pewien, bo to właśnie ona, ta jedyna, to i tak zastanawiasz się, czy aby na pewno postępujesz słusznie, bo to ma nastąpić zaraz, za chwilę, więc presja pojawia się sama z siebie.
- Cholera, chyba nie wierzę, że to się dzieje – sapnął, przecierając rękoma twarz. Potrzebował uszczypnięcia, czy czegokolwiek, żeby uwierzyć, że to dzień jego ślubu. – Tom Kaulitz się żeni – roześmiał się. – Niemożliwe – powiedział radośnie. Jego podróż dobiegła końca. Znalazł drogę do domu. Już nie walczył, nie miotał się. Odzyskał spokój. Nadeszła chwila, żeby przypieczętować i oficjalnie rozpocząć lepszą część jego życia. Chociaż piekielnie się tego bał.
- Chłopcy – do pokoju weszła Simone, a oni podnieśli się jednocześnie, spoglądając pytająco na mamę. Uśmiechnęła się szeroko na ich widok. – Zrobiłam wasze ulubione kluski, chodźcie zjeść – zachęciła ich gestem i wycofała się. Bracia popatrzyli na siebie, a potem Tom błyskawicznie, pchnął brata, przez co ten niemal spadł na podłogę i ruszył biegiem do kuchni. Bill oczywiście zaraz zaczął go gonić, wyzywając go od idiotów i debili. A potem grzecznie zjedli – już naprawdę ostatni kawalerski – posiłek w towarzystwie mamy.
*

Hotel Grand Hyatt
13.35

Darcy, spoglądając na swoją sukienkę i garnitur Javiera, miała dziwne wrażenie, że za bardzo dopasowali się do siebie. On miał granatowy garnitur i koszulę w kolorze écru, a ona beżową sukienkę i granatowe dodatki. Buty też. Trochę obawiała się, że w tych szpilkach będzie od niego wyższa, ale podczas próby generalnej okazało się, że na szczęście wciąż pozostawała niższa o kilka centymetrów. Darcy lubiła swój wzrost, wiedziała, że wyróżniał ją na tle innych dziewczyn, ale zawsze pojawiał się problem z chłopakami. Najczęściej była im równa wzrostem albo wyższa. Grayson był jednym z nielicznych, który przerastali ją wzrostem, a teraz Javier. Miło było nie patrzeć na niego z góry. Hazel także miała specjalną kreację. Białą, falbankową sukienkę z różowymi lamówkami i skarpetki tak samo wykończone. Skończyła siedem miesięcy i czuła się bardzo dumnym, prosto siedzącym osobnikiem. Wysoko zadzierała głowę i uśmiechała się szeroko ukazując swoje niepełne uzębienie. Podczas kąpieli zachlapała całą łazienkę. Robiła to z taką energią, jakby zależały od tego losy świata. Darcy starała się poskromić jej czuprynę, a Javier powódź. Obie były bardzo podekscytowane podróżą do Niemiec, a przynajmniej tak Darcy tłumaczyła sobie ponadprzeciętną żywiołowość córeczki. Berlin bardzo się jej podobał. Był zupełnie inny od Ameryki. Będąc tam, Darcy zrozumiała, skąd brało się pojęcie europejskości. Tam nawet powietrze pachniało inaczej. Klimat miasta zupełnie odbiegał od Los Angeles. Było wielkie, tłoczne i głośne, ale w inny sposób. Podobało jej się to. Zapragnęła zobaczyć Paryż, który Javier tak sobie ukochał. Mówił, że to kwintesencja jego Europy.
- Następnym razem założę pływaczki – odparł, wchodząc do pokoju i zdejmując mokrą koszulkę. Prędko poszukał w walizce innej. Darcy przywykła już do widoku jego ciała. Za każdym razem robiło na niej wrażenie, ale już nie wstydzili się siebie. Inaczej – to ona wreszcie przestała wstydzić się wychodzić w piżamie albo skąpym letnim stroju. Dla Javiera to nigdy nie był problem. Pracował ciałem, jakkolwiek to brzmiało i nie stanowiło dla niego żadnego powodu do wstydu. Każda dziewczyna mogła przyznać, że jego ciało stanowiło opozycję dla słowa „wstyd”. W ciągu tych kilku miesięcy odnaleźli swój punkt porozumienia i lubiła to. Oboje zyskali rodzinę. Dobrze czuli się ze sobą, rozmawiali, znali się. Nawiązała przyjaźń z mężczyzną, co wcześniej wydawało jej się zupełnie niemożliwe. Już nie chciała uciekać z jego życia, nie przepraszała, że żyła. Zrezygnował z usług firmy sprzątającej i to Darcy zajęła się jego domem. Uznała to za sprawiedliwe, nie czuła już, że go wykorzystywała. Podobało jej się, że miała zajęcie, bo zadbanie o wszystko, włącznie z Hazel, zajmowało jej cały dzień. Odnalazła się w tym układzie i była bardzo wdzięczna Javierowi, że postanowił tamtego ranka pobiegać.
- Haz chyba chce olśnić wszystkich swoją urodą, skoro się tak dokładnie umyła – dziewczynka miała bardzo mocne włosy. Darcy dodatkowo skracała je regularnie, żeby stały się jeszcze zdrowsze. Jednak teraz ciężko było je ułożyć jakoś składnie tak, by jej córeczka nie udała się na ślub rozczochrana.
- Myślę, że obie to zrobicie – odpowiedział, błyskając uśmiechem. Darcy dokończyła czesanie włosów córki, uznając, że nic więcej nie dało się z nimi zrobić, po czym założyła jej cienką bawełnianą sukienkę, co mała przyjęła z buntem, bo świetnie czuła się w samym pampersie.
- Jesteś gotowy na to spotkanie? – zagadnęła, gdy Hazel zajęła się obgryzaniem ucha swojego misia. Darcy stanęła obok Javiera i starała się odnaleźć punkt, w który patrzył, ale nie udało jej się, bo mieli przed sobą cały Berlin. Nigdy nie mieszkała w żadnym hotelu. Raz nocowała w schronisku dla młodzieży, gdy wraz z innymi dziećmi wyjechali na trzydniową wycieczkę. Jednak było to zwykłe schronisko, a nie hotel mający wszystkie możliwe oznaczenia najwyższej jakości. Tak żył Javier, a ona wciąż zadziwiała się, jakie to wspaniałe.
- Nie wiem, ale chyba tak. Dostaliśmy zaproszenie, więc Scarlett nie złości się na mnie. Chcę złożyć jej życzenia, bo naprawdę nie czuję już tego wszystkiego, co rok temu. Chcę też ich przeprosić, bo zachowywałem się, jak zaślepiony nastolatek. Mając was, pojąłem, jakie znaczenie ma rodzina, jak wiele daje wsparcie kogoś, kto jest naprawdę dla mnie.
- Ja się trochę stresuję – przyznała. – Ale wierzę, że dogadasz się ze Scarlett, a Tom nie da ci w zęby.
- Już nie chcę odbić mu dziewczyny – zaznaczył, zerkając na Darcy.
- Nie uważasz, że to dziwne, że wysłała dla ciebie zaproszenie, ale nie zadzwoniła, żeby porozmawiać? – Zastanowił się chwilę. Scarlett nie odpowiedziała na jego wiadomość. Nie napisała niczego, co mogłoby wskazywać, że przyjęła tą gałązkę oliwną. Dopiero, kiedy otrzymał zaproszenie dla siebie dwóch osób towarzyszących, uznał, że wszystko dobrze między nimi. Odpowiedział na nie mailowo, tak jak sobie zażyczyli. Mieli nawet specjalną skrzynkę pocztową przeznaczoną do ślubnych spraw. Nie zadzwonił do niej, nie podziękował. W mailu podał dane Darcy i Hazel, żeby mogli wypełnić winietki. Wewnątrz trochę obawiał się tej rozmowy, ale jednocześnie pozostawał spokojny. Wiedział, że nic złego nie mogło się już między nimi zdarzyć. Oboje ruszyli dalej, każde w swoją stronę.
- Nie, to bardzo właściwe dla mojej relacji ze Scarlett. Chyba rozmowa przez telefon nie byłaby odpowiednia. Jeśli wszystko pójdzie dobrze i będziemy na weselu, to myślę, że znajdzie dla mnie chwilę. – Dziewczyna przysiadła na jednym z foteli stojących przy oknie i powachlowała się dłonią.
- Będę na weselu Scarlett O’Connor i Toma Kaulitz. Każdy Grayson może się ugryźć w tyłek – zaśmiała się, klaszcząc w dłonie. Javier popatrzył na nią uśmiechnięty. Nie wyobrażał sobie swojego życia bez tej dziewczyny. Bez nich obu. Nie wróżył im wielkiej miłości, czy wspólnej przyszłości. Darcy bardzo mu się podobała, uważał ją za niesamowitą kobietę, ale zdawał sobie sprawę z dzielącej ich różnicy wieku. Nie chciał popełnić takiego błędu, jak ze Scarlett, gdy wyobrażał sobie za dużo. Byli dziwną rodziną, ale mieli tylko siebie. Oboje nie mieli innej rodziny. Nikogo innego. Spędzili ze sobą ledwo ponad pół roku, ale połączyła ich bardzo silna więź. Chciał ją pielęgnować, nawet jeśli Darcy pozna jakiegoś mężczyznę i ułoży sobie z nim życie. Liczył się z taką ewentualnością. Cieszył się chwilą. Byli zgraną drużyną i tak naprawdę, to nigdy nie był szczęśliwszy.
*

Dom O’Connorów
13.50

Simon już od godziny zajmował się włosami Scarlett. Marcela malowała Jessicę, która jako jedyna została z nią, gdy dziewczyny pojechały do salonu na makijaż i fryzurę. Nie chciały ściągać do domu całej gwardii stylistów. Wystarczyło zamieszanie, które wprowadzała ekipa obsługująca przyjęcie weselne. Wprawdzie nie planowała żadnych skomplikowanych upięć, a jedynie opanowanie loków i delikatne upięcie nad karkiem, to samo poskromienie i odnalezienie ładu w jej włosach zajmowało sporo czasu. Simon nawijał każde pasmo, przez co jej włosy były bardziej skręcone niż naturalnie i nieco krótsze. W międzyczasie zjawiła się Genevieve, relacjonując Scarlett postępy w pracach. Nie wychodziła ze swojego pokoju od kilku godzin, więc nie miała pojęcia, jak to wszystko wyglądało. Jej suknia przepięknie prezentowała się na manekinie. Zerkając na nią, przyłapywała się na tym, że nie dowierzała, że to działo się naprawdę.
Od ósmej rano Scarlett nie miała żadnej wiadomości od Toma. Nie wiedział nawet o Mike’u. Chciała mu powiedzieć osobiście i miała nadzieję, że nie zwiał. No, ale przecież tak się umówili, że nie będą się kontaktować, tylko czynić przygotowania. Miał przyjechać o piętnastej, żeby zrobić ostatnie zdjęcia i na spokojnie pojechać do kościoła. Wszystko zostało zaplanowane. Organizacyjnie nie mogło się nic zawalić. Kuchnia już pracowała. Nie sądziła, że mobilne kuchnie mogły być tak bogato wyposażone. Część jedzenia miała zostać przywieziona, a część zrobiona na miejscu. Cukiernia lada chwila powinna zjawić się z ciastami i tortem. Wiedziała, że Genevieve czuwała, ale i tak… to przyjęcie dla stu osiemdziesięciu osób. Nic nie miało prawa się nie udać, ale przecież zawsze mogło. Większy stres dotyczył samej ceremonii. Nie miała wątpliwości. Tego, że miała zostać żoną Toma, była pewna bardziej, niż czegokolwiek. O to w tym wszystkim chodziło, na to czekała. Trochę panikowała przez całą tą pompę i fotografa z People. Nie chciała pomylić przysięgi, ani zrobić czegoś głupiego. Miało być idealnie. To ich dzień. Nie powinna stresować się całą otoczką. To już było niezależne od niej. Musiała ufać, że machina zadziała bez zastrzeżeń. Liczył się fakt, że zostaną mężem i żoną. Postanowiła skupić myśli na tym miłym fakcie. Simon skończył z nią, a Marcela z Jessicą. Zamienili się miejscami i kolejne czterdzieści minut zajęło im robienie makijażu. W międzyczasie przyjechały dziewczyny, przepięknie uczesane i umalowane. Poszły się przebrać, żeby być gotowymi przed Scarlett. Julie miała do wyszykowania troje dzieci, Liv jedno, ale bardzo żywiołowe. Kitty wyglądała jak księżniczka. Scarlett żałowała, że nie było z nimi Rainie i Candy, ale Tom też musiał mieć swoją drużynę.
- Masz jakieś wieści od Candy? – zagaiła, spoglądając na Jess w odbiciu. Miała delikatny makijaż, idealny dla piętnastolatki. Podkreślone cieniem oczy i subtelnie muśnięte błyszczykiem usta. Znalazły dla niej fantastyczną sukienkę, w której wyglądała jak aniołek, a jednocześnie zupełnie w stylu Jessici. Była dwuczęściowa, w kolorze jasnego beżu, wpadającego w pudrowy róż. Góra bez rękawów, zakrywała bliznę po operacji, dzięki małemu, okrągłemu dekoltowi. Została wyszyta kolorowymi kwiatkami i odsłaniała centymetr skóry brzucha, jeżeli Jessica unosiła ręce albo wykonywała inne ruchy. Kilkuwarstwowa, tiulowa spódnica miękko opływała, sięgając jej przed kolana. Do tego miała balerinki, nienauczona noszenia wysokich obcasów. Wyglądała prześliczne, bo sukienka pięknie opalizowała jej muśniętą słońcem skórę.  Scarlett była pewna, że gdy stanie oko w oko ze swoimi idolami, to będzie czuła się komfortowo. O to w tym wszystkim chodziło. Jess nie mówiła zbyt wiele na ten temat, ale Scarlett wiedziała, jak ważne było dla niej spotkanie z Dirty Mouses i One Direction. Przejmowała się tym. W końcu muzycy obiecali jej spotkanie, jak tylko wydobrzeje, a tutaj mieli spędzić w swoim towarzystwie całą noc.
- Snapowała do mnie od samego rana. Widziałam Toma, wygląda bardzo przystojnie. Ponadto gonili się z Billem po mieszkaniu, więc chyba się denerwuje.
- Niech złamie coś kilka godzin przed ślubem – westchnęła, uśmiechając się pobłażliwie.
- Już są umalowani, uczesani i wszystko w gotowości. Był fotograf i kamerzysta, mają wszystkie ujęcia. Tom niebawem wybiera się już do ciebie.
- Czas najwyższy – uśmiechnęła się szeroko, przerywając tym pracę Marceli. – Nic nie mówię – zapewniła i upiła łyczek napoju. Musiała pić przez słomkę, nie chcąc poczynić żadnych szkód w swoim wyglądzie. Starała się odprężyć, słuchając rozmowy Simona, Marceli i Jessici. Raz po raz zaglądał ktoś do nich, podrzucając nowinki. Pojawili się też operatorzy, żeby uwiecznić ją w czasie makijażu.


Wszystko działo się szybko i wolno jednocześnie. Nie potrafiła zdefiniować tego stanu, ale to podenerwowanie należało do przyjemnych, a nie uciążliwych. Patrzyła na świat przez różowe okulary. Zupełnie jakby ktoś posypał go brokatem. Ten dzień uosabiał wszystko, o czym marzyła, odkąd była małą dziewczynką. Książę, który dysponował białym Audi swojego brata, nie będąc w posiadaniu białego konia. Cudowna suknia, o której śniła każda księżniczka. Piękne wesele, które zapowiadało się, jak z bajki. W dodatku smok został zamknięty w lochu, więc czego chcieć więcej? Spoglądała na swoje życie, na wszystko, co przeszła i mogła śmiało powiedzieć lękom: żegnam was, nie spotkamy się już więcej. Teraz czekało ją tylko dobro. Zasłużyła na każdą możliwą formę: żyli długo i szczęśliwie. Zasłużyli oboje. Za dwie godziny miała wziąć ślub. To było tak piękne, że aż niemożliwe. Wychodziła za mężczyznę, którego kochała nad życie. Nie mogła doczekać się chwili, kiedy będzie już miała na palcu obrączkę. Kiedy to się stanie naprawdę realne i zupełnie nieodwracalne, gdy będą mieli siebie na papierze, gdy żadna złość ludzka, ani zawiść, ani knowania już ich tak po prostu nie rozdzielą, bo połączy ich ślub. Niewidzialna nić, która będzie ich spajać, nawet jeśli uciekną os siebie na dwa krańce świata. Złoty krążek na palcu już zawsze będzie przypominał im, by odwrócili się, nim zdecydują się odejść. Choć Scarlett najbardziej w świecie chciała już przyrzec Tomowi, że nie opuści go aż do śmierci. Bo to piękne ukoronowanie ich historii. Cała droga, którą przebyli. Historia, którą przeżyli. Miłość, której doświadczyli w tak wielu odcieniach. To wszystko miało zostać zebrane tego popołudnia w dwie złote obrączki i jedną przysięgę.
To nie żaden koniec, to kolejny nowy początek. Ukoronowanie jednego etapu życia, przejście w następny. To dopiero pierwsza część, drugą mieli przeżyć już tylko wspólnie. To wierzchołek góry. To pierwszy promień słońca o brzasku. To pierwszy oddech. To dwadzieścia sekund brawury, które wystarczyło, by pokonać strach i zmienić wszystko. Czuła się lekka i szczęśliwa. Chłonęła swój obraz, czuła się taka piękna. Wiedziała, że będzie dla niego doskonała. Bo nie było nikogo, kto pokochałby go bardziej, kto zniósłby więcej, kto przetrwałby wszelkie trudy. Nie istniała dla niego żadna inna kobieta, tak jak dla niej nie istniał żaden inny mężczyzna. Gdy dochodziła czternasta trzydzieści wyglądała na najpiękniejszą pannę młodą, ale równie spóźnioną. Troszkę się zdenerwowała, że nie zdążą, ale Marcela zachowała stalowe nerwy i perfekcyjnie zakończyła pracę. Scarlett czuła się, jak Miss Świata. Bardzo podobał jej się efekt końcowy. Delikatnie podkreślone kreską oko i czerwone usta. Tradycyjny zestaw. Biorąc pod uwagę ilość pocałunków, które będą sobie z Tomem ofiarować, prędzej czy później i tak będzie musiała ją zmyć. To teraz nie miało znaczenia, bo czas uciekał. Zebrała się cała komisja do spraw ubioru w osobach: mamy, Liv, Julie oraz Kitty i Jess do towarzystwa. Simon i Marcela szybko pozbierali swoje rzeczy i zniknęli, żeby sami mogli przygotować się do uroczystości. Mama i Julie zabrały się za zdejmowanie sukni z manekina, a Scarlett w ekspresowym tempie skorzystała z łazienki i założyła bieliznę. Kiedyś zamarzyła sobie pas do pończoch, ale w tym upale z radością założyła samonośne, dziękując sobie za przezorność. Nie zapomniała o błękitnej podwiązce. Liv pomogła jej założyć halki, a mama i Julie z chirurgiczną precyzją nałożyły na nią suknię. W trakcie zapinania guzików jej telefon ożył, a na wyświetlaczu pojawiło się imię Toma. Jess niemal w podskokach podała jej aparat.

Kocham cię, Maleńka.

Uśmiechnęła się do siebie i natychmiast odpowiedziała na wyznanie. Pięć po trzeciej Liv kończyła zapinać jej suknię.

To już za chwilę! <3

Przeczytał odpowiedź i uśmiechnął się do siebie. Zablokował telefon i odetchnął. Dzięki przezorności Scarlett, mógł teraz obejrzeć się w profesjonalnym lustrze. Z każdej strony. Garnitur leżał perfekcyjnie. Bill zaciągnął go do Armaniego i opłaciło się. Nie sądził, że kiedykolwiek spodoba się sobie w takim wydaniu, ale musiał przyznać, że wyglądał szykownie. Scarlett na pewno się spodoba. Lubiła, gdy zakładał koszulę, nawet do jeansów. Nie wiedziała, jak będzie wyglądał. Umówili się, że skoro on nie widzi sukni, to ona garnituru. Na szczęście nawet nie zaproponowała smokingu. Za dobrze go znała. Jeszcze lepiej czułby się w czarnej koszuli, ale postanowił zaczekać z tym do wesela. Na ślub miał koszulę w kolorze sukni Scarlett, czyli na jego oko jasny beż. Ona nazwała ten kolor waniliowym. Nie raziło go to tak bardzo, jak biel. Fryzjer spiął mu włosy w niski koczek, wcale nie lepiej, niż zrobiłby to sam, ale wtarł w nie coś, co rzekomo miało sprawić, że fryzura utrzyma się całą noc. Cóż. Przyciął też brodę, bo Tom wiedział, że Scarlett wolała go w krótszej. Wygładził marynarkę i zapiął oba guziki. Wiedział, że się ugotuje. W tym momencie chciał żenić się na Bali w szortach i koszuli w maki. Dlaczego nie przewidzieli, że sierpień będzie taki upalny? Odetchnął, obejrzał się jeszcze raz i wtedy spostrzegł, że w drzwiach garderoby stała mama. Uśmiechnął się, a ona podeszła do niego.
- Wyglądasz bardzo przystojnie, synku – odparła, obejmując go krótko.
- Synek zepsuł efekt, mamusiu – odpowiedział, oglądając się z każdej strony po raz kolejny. Simone skorzystała z okazji i wygładziła nieistniejące zakładki na swojej sukience. Jego mama postawiła na klasykę i czerwień. Prosta sukienka do kolan ze średnim dekoltem, bez rękawów. Bardzo mu się podobała. Pasowała do Simone.
- Synunia – zaszczebiotała, delikatnie klepiąc go po policzku. Zaśmiał się, kręcąc głową. – Jestem z ciebie dumna. Wiedz to. Mam cudowną synową, oboje wiemy, ile dla ciebie zrobiła, ale to z ciebie jestem naprawdę dumna. Wykonałeś ogromną pracę, żeby nastąpił ten dzień. Patrzę na ciebie, takiego przystojnego i widzę moje maleństwo, które obiecywało mi, że zostanie głową rodziny. – Oczy jej się zaszkliły. Tomowi też zrobiło się jakoś tak miękko. – Obiecywałeś mi i Billowi, że się nami zaopiekujesz. Pilnowałeś, żeby zakładał szalik, a mnie dokładałeś więcej jedzenia na talerz. Przynosiłeś mi sweter i ostatnie ciastko, żebym nie była smutna – ciągnęła wzruszona. – Od zawsze taki byłeś, troskliwy i odpowiedzialny, taki pełen miłości. Masz to w sobie, dlatego jestem pewna, że stworzycie ze Scarlett wspaniałą rodzinę.
- Och, mamo… - szepnął, nie mogąc wydusić z siebie więcej. Głos go zawiódł. Objął Simone i stali tak chwilę. Przez moment znów stał się siedmiolatkiem, któremu wydawało się, że musi udźwignąć ciężar odpowiedzialności za całą rodzinę. – Dziękuję.
- Jestem z ciebie taka dumna, synku – powtórzyła. – Poradziłeś sobie ze wszystkim, pokonałeś wszelkie trudności. Jesteś takim dobrym ojcem, tak bardzo dojrzałeś. Będziesz wspaniałym mężem.
- Kocham cię, mamo. Oboje daliśmy radę – powiedział i pocałował Simone w czoło. – Pięknie wyglądasz, nadjesz się na matkę młodego – uśmiechnął się szeroko. Stali obok siebie, Tom objął mamę ramieniem. – Daliśmy radę.
- Tato? – zapytał David, stojąc w miejscu, w którym niedawno znajdowała się jego babcia.
- Co tam, kolego? – zagadnął, odwracając się do synka. Podszedł do niego i teraz już wszyscy troje oglądali się w lustrze.
- Jestem gotowy – odpowiedział, wzruszając ramionami. David miał na sobie takim sam garnitur, jak Tom, ale w pomniejszonej wersji. Prezentowali się bardzo elegancko.
- Zaczekajcie, zrobię wam zdjęcie – zaproponowała Simone. Tom podał jej swój telefon, objął ramieniem chłopca i obaj się uśmiechnęli. – To jest nieprawdopodobne, żeby synek mógł być aż tak podobny do swojego taty – uśmiechnęła się. – Jesteście bardzo przystojni – zawyrokowała.
- A ty babciu bardzo piękna – odpowiedział David, nauczony reagować na pochwałę. Simone pokraśniała radością, rozpłynęła się w uśmiechu i uściskała wnuka.
- Dziękuję, kochanie. Sprawdzę, czy wszyscy są gotowi, powinniśmy już jechać. – Stali tak przez chwilę, wpatrując się w odbicie. Tom nie wiedział, czy to stres, czy wzruszenie, ale odnosił wrażenie, że ta chwila milczenia była wyjątkowa. Miał przy sobie syna w najważniejszym dniu swojego życia. David wydawał się rozumieć powagę sytuacji. Wyglądali tak dostojnie, jak ojciec z synem, co oczywiście nie mijało się z prawdą. Jednak niewiele było takich chwil, kiedy namacalnie odczuwał tą ich więź.
- Denerwuję się trochę, wiesz? – zagadnął Tom.
- Ja trochę też. Nigdy nie byłem na ślubie, ani w takim kościele. – Fakt, Lena była luteranką, w dodatku niepraktykującą, więc David nie miał żadnej styczności z religią. To mógł być dla niego szok. Nie pomyślał o tym, żeby zabrać tam synka chociaż na chwilę i wyjaśnić, jak to wszystko miało wyglądać.
- Będziesz siedział z babcią, a na weselu już ze mną i babcią, więc mam nadzieję, że dobrze się poczujesz. Tam będzie bardzo dużo ludzi, ale nie musisz się nimi przejmować. Dla ciebie, Nico i innych dzieci jest przygotowany plac zabaw, więc na pewno nie będziesz się nudził – zapewnił. Chłopiec przytaknął.
- Tato, dasz radę – stwierdził poważnie i przytulił się do niego. Tom nie wiedział, czy bardziej wzruszyły go te słowa otuchy, czy zdziwiły, ale w tym dniu wszystko było na opak. Czyżby wyglądał na aż tak przerażonego? Nie zdążył dowiedzieć się tego, bo przyszła po nich Candy.
- Panowie, karoca czeka – dygnęła, racząc ich szerokim uśmiechem.

Scarlett spryskała się perfumami, Julie zapięła jej biżuterię, wsunęła stopy w buty i stanęła pewnie. Suknia zaszeleściła. Obejrzała się w lustrze, nie wierząc własnym oczom. Czuła się najpiękniejsza. Czuła się doskonale.
- Jeszcze welon – powiedziała Sophie, więc Scarlett przysiadła na krzesełku. Mama wpięła go w jej włosy, tuż nad kokiem, a potem znów stanęła przed lustrem i przypatrywała się sobie. Nie wierzyła, że to się działo. Suknia była wygodna i w ogóle nie ciążyła. Luźne upięcie nadało jej lekkości, a czerwona szminka elegancji. Była księżniczką. Pierwszy raz była prawdziwą księżniczką. Wszystkie dziewczyny wpatrywały się w nią z nabożnym zachwytem, a Liv robiła zdjęcia, póki ktoś nie zapukał do drzwi.
- Tom już jest – poinformowała Sara, uśmiechając się na widok Scarlett. Patrzyła na swoje odbicie jeszcze przez chwilę. Okręciła się wokół własnej osi, a materiał zaszeleścił delikatnie. Buty były świetnym wyborem, bo leżały jak robione na nią.
- Jestem gotowa? – zapytała, spoglądając na swoje pomocnice.
- Bardziej nie będziesz – odpowiedziała Liv i przytuliła ją ostrożnie. Sama wyglądała pięknie w swojej – oczywiście – granatowej sukience. Mama także ją uściskała, z trudem powstrzymując wzruszenie.
- Jesteś przepiękna, córeczko – na moment spojrzała jej w oczy i to wystarczyło, żeby każde nieporozumienie, które kiedykolwiek miały, zostało zapomniane i wybaczone.
- Nigdy się tak jeszcze nie czułam – szepnęła, walcząc z gulą w gardle. Uściskały ją też jej pozostałe towarzyszki i wreszcie zdecydowała się wyjść z pokoju. Jessica i Kitty szły przodem. Za nimi Julie i Liv, a po nich Sophie. Scarlett zatrzymała się u szczytu schodów, żeby odetchnąć. Na dole, oprócz jej ukochanego czekał fotograf z People i ich operatorzy, a także spora część rodziny. Odetchnęła i odruchowo spojrzała w lewo. Wisiało tam zdjęcie taty. Pracował w ogrodzie i uśmiechał się szeroko. – Wiem, że jesteś przy mnie cały czas, bez względu na to, gdzie się znajdujesz, więc bądź ze mną dziś w każdej sekundzie, tatusiu – szepnęła, dotykając opuszkiem twarzy Nico. Odetchnęła znów i unosząc suknię postawiła pierwszy krok, a za nim kolejny i wtedy zobaczyła Toma.

Pojawiła się nagle. Orszak pomagierek zszedł dumnie na parter, zupełnie, jakby przewodziły królowej, a ona nie. Wszyscy wyczekiwali, a on najbardziej. Serce waliło mu w piersi, jak szalone. Denerwował się, jak bardzo się denerwował. Chciał, żeby już przy nim była, żeby każdy kolejny krok wykonali razem. Minęła niekończąca się minuta, nim zobaczył jej złote czółenko, a potem ją całą. I wtedy zaparło mu dech. Tak po prostu zamarł wpatrzony w nią. Zupełnie banalnie, jak w filmach – świat się zatrzymał i liczyła się tylko ona. Scarlett wyglądała zjawiskowo nie raz, ale nic nie równało się z widokiem jego przyszłej żony w sukni ślubnej. Była najpiękniejsza. Schodziła powoli, majestatycznie, choć prawdopodobnie po prostu bała się, że poleci jak długa, ale efekt był ten sam. Uśmiechała się delikatnie, spoglądając mu w oczy, a on nie umiał powstrzymać wzruszenia. To ucieleśnienie jego marzeń. Ta chwila. Ta kobieta. Te dwadzieścia sekund brawury, które uczyniły jego życie lepszym.
Patrzył wprost na nią i nie wierzył. Rzeczywistość pokonała każde wyobrażenie. Nie miał słów, zaschło mu w ustach, serce biło, jak szalone, zadrżały mu ręce. Świat oszalał. Miłość rozpierała go od środka. Takich uczuć nie doświadcza się na każdym kroku. Nie wiedzieć, kiedy znalazła się na dole, zupełnie jakby spłynęła do niego na chmurze. Zatrzymała się, a on natychmiast zbliżył się do niej, nie chcąc i nie mogąc odwlekać spotkania, na które tak czekał. Ujął jej dłoń i ucałował ją, spoglądając jej w oczy. Scarlett uśmiechnęła się czarująco, po czym najzwyczajniej w świecie, wolną dłonią objęła jego kark i przyciągnęła go do siebie i pocałowała go. Delikatnie, na tyle na ile pozwalała jej szminka, ale spodobał mu się ten gest. To tyle, jeśli chodzi o damę w opałach. Jego przyszła żona wiedziała, czego chciała.
- Cześć, moja przyszła żono – szepnął, podając jej kwiatki, a potem ramię.  
- Cześć, mój przyszły mężu – odpowiedziała, przyjmując je. Niczym para królewska na prezentację przeszli do salonu, gdzie czekali na nich bliscy. Powitano ich oklaskami. Znaleźli się w centrum uwagi. W zasadzie w tym momencie mieli przy sobie prawie wszystkie najważniejsze osoby. Plus fotografów. Stali pośrodku kręgu, pozwalając bliskim ocenić ich powierzchowność. A było na co patrzeć. Czuł lekkość i wielką radość rozpierającą go od środka, a także obręcz na żołądku spowodowaną narastającym stresem. Wolałby już znaleźć się w kościele. Gdy już nie bardzo wiedział, co zrobić, czy prezentować się dalej, czy usiąść, czy stać, czy coś powiedzieć, z kręgu wyszły ich mamy. Stanęły przed nimi i przyjrzały się im szczęśliwe, poruszone i dumne.
- Dzieci – zaczęła Sophie. – Dzisiejszy dzień jest triumfem miłości. Po wielu przygodach znaleźliście się w domu, jednak nie po to, żeby usiąść i odpoczywać, ale dlatego, żeby spakować plecaki na kolejną podróż. Potocznie zwą ją małżeństwem, nie należy do najłatwiejszych, ale jeżeli spakujecie zaufanie, wiarę, dobre chęci, odrobinę siły i kilka słoików miłości, to powinniście przebyć ją z pasją. Zwyczajem wyniesionym z mojego domu, błogosławię was na nową drogę życia – powiedziała łamiącym się głosem. Wykonała na ich czołach małe krzyżyki. Tom spodziewał się krzyża i kropidła, bo Scarlett wspominała mu, że Sophie chciała zrobić tak, jak robiło się w jej domu i domu Nico, ale najwyraźniej zdecydowała się na okrojoną wersję tego zwyczaju.
- Wierzę, że doświadczenie, które zebraliście pomoże wam uniknąć błędów z przyszłości, lepiej radzić sobie z nowymi problemami i wychodzić z nich ogromną ręką – podjęła Simone. – Wasza miłość jest silna, zdołała pokonać najgorsze przeszkody, więc pamiętajcie o tym, by to właśnie miłość kierowała waszymi planami i decyzjami w każdym momencie waszego wspólnego życia. Życzę wam, aby wasze małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i już na zawsze – uśmiechnęła się i uściskała ich.
- Obie chciałybyśmy być waszymi mamami, a nie teściowymi – zakończyła Sophie, jeszcze raz ściskając Scarlett i Toma.

It’s only half past the point of no return, the tip of the iceberg, the sun before the burn, the thunder before lightning, the breathe before the phrase. Have you ever felt this way?
It’s only half past the point of oblivion, the hourglass on the table, the walk before the run, the breathe before the kiss and the fear before the flames. Have you ever felt this way?

Limuzyna zatrzymała się tak, by wysiedli wprost na biały dywan. Drzwi otworzyły się, a wtedy Scarlett zobaczyła coś, co ją zamurowało. Otworzyła usta z wrażenia. Po prostu gapiła się. Wzdłuż dywanu stali na baczność policjanci w galowych mundurach. Do ślubu prowadziła ich eskorta z czterech nieoznakowanych radiowozów, o tym wiedziała. Poprosili o to ze względów bezpieczeństwa. Jednak widok szpaleru tak pięknie i dostojnie wyglądających mężczyzn zszokował ją. Tom też był zaskoczony. Nie wiedział o niczym. Popatrzył na nią i uśmiechnął się z niedowierzaniem. Wysiadł i podał jej rękę. Nogi miała, jak z waty. Cały ten dzień zaczynał przebijać najśmielsze marzenia. Shie dołączył do nich i zasalutował dowodzącemu. Przeprowadził musztrę i serię wystrzałów. Goście gromadzili się w pewnej odległości, zabezpieczeni przez ochronę  i wszystko wyglądało tak pięknie, że z trudem powstrzymała łzy. Po wszystkim Shie znów zasalutował, a policjanci przyjęli początkową postawę. Przeszli pomiędzy nimi i Scarlett czuła się jak królowa.
Kościół wyglądał cudownie. Biały dywan, wzdłuż którego wysypano płatki białych kwiatów. Przed nawą, za ławkami piękna kompozycja świec, kwiatów i białego tiulu, którym również udekorowano ławki. Cały kościół pachniał kwiatami, świecami i kadzidłem. Odurzające zestawienie.
Kiedyś Scarlett marzyła, że tata zaprowadzi ją do ołtarza, do mężczyzny, któremu odda jej rękę. Jednak te marzenia nie mogły się spełnić, więc postanowiła, że pozostaną przy tradycji i pójdą razem z Tomem, a jemu się to podobało. Zatrzymali się w kruchcie, w przedsionku swojego nowego życia, a Genevieve subtelnie, acz stanowczo zaprosiła wszystkich do środka. Najpewniej znajdowali się wśród gości tacy, którzy pierwszy raz mieli okazję brać udział w takim obrządku. Ich świadkowie Shie i Bill, stanęli za nimi. Z Billem początkowo był mały problem, ponieważ obawiali się, że ksiądz nie przyjmie go ze względu na zupełny brak zainteresowania kościołem i życie w wolnym związku, ale okazało się, że mieli do czynienia z postępowym księdzem. Powiedział im, że na ojca chrzestnego nie mógłby go zaakceptować, ale ślub był konkordatowy, więc mógł się zgodzić. Ulżyło im, bo musieliby bardzo mocno kombinować, żeby znaleźć kogoś, kto spełniałby warunki kościoła katolickiego. Chyba jedynie Julie była taką osobą. W każdym razie na całe szczęście udało im się dopełnić formalności i oboje mieli swoich braci, jako świadków. Tak jak sobie wymarzyli.


Czy chcecie dobrowolnie i bez żadnego przymusu zawrzeć związek małżeński?
Czy chcecie wytrwać w tym związku w zdrowiu i w chorobie, w dobrej i złej doli aż do końca życia?
Czy chcecie z miłością przyjąć i po katolicku wychować potomstwo, którym was Bóg obdarzy?

Chcemy.

Trzymała go pod ramię, gdy organista zaczął grać melodię na wejście. Od całej tej wielkiej miłości, aż kręciło jej się w głowie. Czy można tak naprawdę? A może to z nerwów? Serce biło jej jak szalone, uścisnęła delikatnie Toma i zerknęła na niego, posyłając mu uśmiech. Kocham cię, szepnęła. Kocham cię, odpowiedział. A potem ruszyli główną nawą, uśmiechnięci i szczęśliwi.

Ja, Tom biorę sobie Ciebie Scarlett za żonę i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to, że Cię nie opuszczę, aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci.

Słysząc słowa przysięgi, poczuła, że drzwi ich domu otwierały się. Rozpostarła się przed nimi przyszłość. Właśnie w tej chwili zaczęła się ich wspólna przyszłość. Serce wypełniała miłość, a oczy zachodziły łzami. Patrzyła na niego, przyjmując jego obietnicę i choć w ich życiu złożyli ich tak wiele, i choć zbyt wielu nie udało im się dotrzymać, to była pewna, że tej jednej nie złamią nigdy. Delikatnie pogłaskała zewnętrzną część dłoni Toma, gdy głos zadrżał mu na nie opuszczę cię, aż do śmierci. Wrócili do domu. Naprawdę wrócili.

Ja, Scarlett biorę sobie Ciebie Toma za męża i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to, że Cię nie opuszczę, aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci.

To się działo. To się stało. Miał ją i wiedział, że dzięki tym słowom, wrócą zawsze. Dzięki tej krótkiej przysiędze miał pewność, że nie tylko odwrócą się, nim odejdą, ale także powrócą, bo przecież nigdy tak naprawdę nie odchodzą. Oboje tak bardzo potrzebowali klucza do swojej przyszłości i dostali go. Jej głos brzmiał tak pięknie, gdy mu przyrzekała. Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską. O niczym więcej nie mógł marzyć. Ich dom stanął przed nimi otwarty i gotowy, by w nim zamieszkać.

- Żono…
- Mężu…

Przyjmij tą obrączkę, jako znak mojej miłości i wierności.

Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela.
W Kościele rozbrzmiały gromkie brawa. Patrzyli sobie w oczy przepełnieni szczęściem, gorejący miłością. Tom delikatnie pocałował Scarlett. Uśmiechnęli się do siebie.

Msza upłynęła, jak krótka chwila. Na kazaniu ksiądz wspomniał o Liamie, o dzieciach, które będą mieć, o czekającym ich życiu. Ktoś podsunął mu piękny pomysł. Patrzyli sobie w oczy, jakby nie dowierzali, że to się stało, że udało im się. Organista grał piękną melodię o miłości, a oni tak bardzo przejęci tą chwilą nie mogli oderwać od siebie wzroku. Miłość wygrała. Miłość wystarczyła.
Scarlett ujęła Toma pod ramię, błyskając obrączką. Cudownie było czuć jej ciężar na palcu. Tom zerknął na własną. Uśmiechnęli się do siebie, wymienili krótkie spojrzenia, a potem ruszyli nawą ku wyjściu, z radością spoglądając na swoich gości. W drzwiach kościoła spadł na nich ryż. Z obu stron pofrunęły gołębie. Ponownie nastąpiła musztra i seria wystrzałów. Popłynęły życzenia i łzy. Stało się. Oficjalnie stali się rodziną. Wrócili do domu. Byli mężem i żoną.

Trzymając się za ręce wsiedli do Lincolna. Odprowadziły ich kolejne brawa i uśmiechy. Jechali sami. Shie i Bill pojechali ze swoimi rodzinami. Dla nich wynajęli podobne limuzyny, ale krótkie. Scarlett rozsiadła się wygodnie, a Tom obok niej. Toby prowadził, a Max mu towarzyszył. Mieli specjalne, eleganckie stroje firmowe. Szampan już się chłodził.
- Scarlett i Tom Kaulitz – powiedziała, spoglądając na niego. Nalał szampana i podał jej kieliszek.
- Bardzo mi się to podoba – odpowiedział. – Myślę, że śmiało możemy wypić za nas.
- Za nas, za przyszłość – uśmiechnęła się i stuknęli się kieliszkami. Oboje mieli takie świecąc oczy, jakby całe to szczęście już się w nich nie mieściło i szukało ujścia. Wypiła do dna, Tom też. Przez te emocje dotąd nie odczuwali głodu, ani pragnienia.  – Momentami trochę bałam się, że ktoś krzyknie: nie zgadzam się albo, że wkroczy jakiś Mike i coś zepsuje. A tu nic. Sielanka.
- W końcu musiała się kiedyś zacząć. Dziś jest dobry dzień na początek idyllicznego życia – odparł, ujmując dłoń Scarlett. Na jej serdecznym palcu mieniła się obrączka.
- Pokaż – wskazała na jego rękę. Podał jej swoją dłoń, a Scarlett dokładnie przyjrzała się jego palcom, ujmowała je przez chwilę. Dotknęła jego obrączki. – Tom Kaulitz zaobrączkowany. Twoje wszystkie żony utracą nadzieję.
- Ja jestem całkiem zadowolony z posiadania jednej – mruknął, nim ją pocałował. Zupełnie zignorował jej malinową szminkę. Czekał tak długo, żeby wreszcie mieć ją tylko dla siebie. – Mam cię na papierze. Jesteś już moja na zawsze. To mi się podoba – powiedział, nim pocałował ją jeszcze raz, krótko.
- Twoja na zawsze – powtórzyła, a potem roześmiała się głośno i z serca, bo to było tak piękne, że aż niemożliwe.

Scarlett nie widziała efektu końcowego przygotowań do wesela. Mniej więcej od dwunastej przebywała tylko w swoim pokoju, a później nie było już czasu, żeby sprawdzić. Dlatego teraz czekała ją wielka niespodzianka. Auta gości zaparkowały wzdłuż ulicy, ale na szczęście większość wybrała taksówki. Oni przyjechali ostatni. Chcieli, żeby wszyscy goście zdążyli przybyć na miejsce. Tom wysiadł pierwszy i podał jej dłoń. Wychodząc, zobaczyła wszystkich zebranych wzdłuż dywanu w kolorze jasnego beżu, który rozłożono specjalnie dla nich. Tego nie mieli w planie. Trzymając się za ręce przeszli po nim, niczym król i królowa. Ogród wyglądał przepięknie, ozdobiony stylizowanymi dekoracjami i lampionami. Do namiotu weselnego prowadziły dwa małe schodki. Stały na nich mamy, czekając, by ich przywitać. Simone miała dla nich szampana, a Sophie chleb, który mieli napocząć i który później miał zostać podzielony na wszystkich gości.
- Nim wzniesiemy toast za wasze zdrowie, przyjmijcie ten chleb na znak pomyślności i dobrobytu, których wam życzymy.
- Dziękujemy – odpowiedzieli. Na szczęście został mocno nakrojony, dzięki czemu Scarlett z łatwością odcięła dwa kawałki dla nich. Zjedli je, a potem Simone podała im kieliszki. Mamy odsunęły się, a oni weszli na stopnie. Scarlett zachwyciła się wystrojem namiotu. Wszystko w bieli, beżu i pudrowym różu. Na podłodze położono wykładzinę dywanową w kolorze ni to beżowym, ni to pudrowo różowym, co miało wytłumić kroki. Stoły i krzesła były z jasnego drewna, z pudrowym obiciem, a nakrycie écru z białymi i różowymi dodatkami. Jednak na szczęście tego różu było bardzo mało. Scarlett wyraźnie to zaznaczyła, gdy planowali wystrój razem z Genevieve. Z sufitu zwisały fałdy materiału, a z nich oświetlenie i kwiaty, które puszczono dosyć nisko nad stołem. Kompozycje były podobne jak w kościele. Białe kwiaty, uformowane w nierównomierne kule.  Rogi namiotu zostały udekorowane kwiatami i świecami w wysokich słojach. Głównie piwoniami, frezjami, storczykami, hiacyntami, stafenotisem, hortensjami, eustomą, goździkami, zawilcami, gipsówkami, irysami, gardeniami, liliami i oczywiście różami. Nie umieli zdecydować się na kilka gatunków, więc wybrali wszystkie, które im się podobały. Oczywiście w bieli. Stoły zostały ustawione w rzędach, a ich stół umieszczono prostopadle do gości. Dzięki temu widzieli wszystkich dokładnie i wszyscy widzieli ich. W pierwotnej wersji zdecydowali się na stoliki dziesięcioosobowe, ale okazało się, że musieliby powiększyć powierzchnię namiotu, żeby wszystkie się zmieściły. Nie mogli sobie pozwolić na to, bo ogród miał swoje ograniczenia. Na parkiet prowadziły dwa zejścia; na boku i za ich stolikiem. DJ i zespół mieli swoje miejsce na dalszym krańcu. Wszystko komponowało się pięknie i efektownie. Mieli wymarzone wesele. Gościom rozdano już szampana. Spośród nich wyłonił się wokalista z zespołu i zaintonował dla nich Hallelujah. Scarlett mocno walczyła ze wzruszeniem, bo mężczyzna miał przepiękny głos. Nawet sobie nie wyobrażała, jak musiał się denerwować śpiewając na weselu pełnym muzyków. Trzymali się z Tomem za ręce, słuchając tego wspaniałego wykonania. To było takie… wzniosłe. Goście także słuchali go z uwagą. Uśmiechnęła się serdecznie, gdy na moment napotkała jego troszkę niepewne spojrzenie. Był bardzo młody, ale głos nawet podobny do Leonarda Cohena. W pierwszych rzędach stali rodzice, David, rodzeństwo, Gustav i Margo, Candy, Jessica, Kitty i Luka z rodzicami. Obok Rico stał Dominik. Dalej widziała Laurę z narzeczonym, Pierra i Hugo, Amy i Neala z chłopcami, bardziej z tyłu był Javier z dziewczyną i dzieckiem. Dostrzegła też Gin z mężem i Cherrie, Demi Lovato z narzeczonym, Jareda i Shannona, Taylor Momsen, której nie sposób było nie zauważyć, ciotkę Annę z mężem. Kilka miesięcy wcześniej próbowała nawiązać kontakt z Sophie, która przystała na to i okazało się, że nawiązała miłą relację z siostrą. Ślub Scarlett miał zacieśnić tą więź. Byli bez dzieci. Scarlett ich nie znała, więc nie czuła się w obowiązku, aby ich zapraszać. Pojawił się też kuzyn taty, który dzwonił na święta i jako tako starał się utrzymać kontakt. Był to syn brata dziadka Johna, czyli wujka Aarona – Anton z żoną Dorą. Zaprosili też dwie kuzynki Nico ze strony babci Eleonore, córki jej siostry Heleny i brata Theodora – Klarę i Marie z mężami. Rodzina Scarlett była ogromna i gdyby utrzymywali kontakt ze wszystkimi, to wesele musiałoby się odbyć na pięćset osób. Dlatego zaprosili tylko tych, których znali. Ze strony mamy przybyła jeszcze kuzynka – Hénriette. Od czasu do czasu korespondowały i jak to bywa w takich wypadkach, ślub okazał się dobrą okazją do spotkania. Przyjechało jeszcze kilkoro cioć, wujków i kuzynek, których Scarlett poznała dopiero niedawno, ale ze względu na mamę zgodziła się zaprosić na wesele. Sophie mocno ciągnęła do korzeni. Scarlett nie chciała jej tego odbierać. Ze strony Toma przyjechała siostra Simone – Sabine z mężem i córką Leni, którą Tom dobrze kojarzył z dzieciństwa. A także brat mamy – Stephen z żoną Juliette i dziećmi: Noemie, Adamem, Rosą, Patrickiem i ich partnerami. Przy okazji zaproszeń zdał sobie sprawę, jak zaniedbał sprawy rodzinne od momentu rozpoczęcia kariery. Pojawił się też kuzyn ze strony ojca. Jedyny, z którym miał kontakt z rodziny Jörgena – Julian, ale nie Kaulitz, bo był synem siostry. Bardzo żałował, że dziadek i babcia nie doczekali tej chwili. Brakowało mu ich. Był też oczywiście Andreas, a z nim inny znajomy z dawnych lat Timmon ze swoją dziewczyną Caroline. Zaprosił też kuzynkę mamy Leonie z mężem Johannem, a także kuzynkę Pię. Jej tata był kuzynem mamy i wychowywali się w sąsiedztwie. Kiedy przenieśli się do Lipska, Pia spędzała u nich wakacje, a oni u niej w Dreźnie. Miała fajne koleżanki. To pamiętał, aż za dobrze. Z rodzicami ojca nie miał kontaktu. Za to z rodzicami Gordona, jak najbardziej – Jacob i Anna Trümper nie zawiedli go. Gdzieś w tłumie Scarlett dostrzegła Harry’ego Styles’a, a dalej Alexa Whiteworth’a. Miała nadzieję, że pojawili się w pełnych składach, tak jak obiecali. Nie zabrakło też Katy Perry, Ed’a Sheeran’a, Lindy Perry, Harper Bowen, Sadie Newton, Natalie Goldstein i Pii Engelbart, Davida Josta, Ellie Goulding, Jack’a Calloway’a i Isaac’a Wheeler’a, Ariel King, Jesy Nelson, Shiro i Shay, Heike Bergstein, Ezry Jonsa, Jace’a Crawford’a i Vivianne Stanton, Gavin’a Brave’a i Indy Smith. Lista była długa, ale Hallelujah dobiegło końca i nie mogli wypatrywać więcej. Rozległy się brawa, a wokalista – Daniel Mond ukłonił się i życzył im wszystkiego najlepszego, wznosząc toast. Wypili za swoje zdrowie i nagle zrobiło się gorzko, więc makijaż, który Scarlett poprawiła tuż przed wyjściem z limuzyny znów poszedł na szwank. Nim dotarli do swojego stołu, gorzko było jeszcze dwa razy. Ledwo goście odnaleźli swoje miejsca, znów zrobiło się gorzko. Gdzieś pomiędzy Tom zażartował, że poproszą o dodatkowy cukier. Wszystko było takie radosne i błogie. Gdy goście odnaleźli się na liście miejsc i nieco rozrzedziło się w przejściu, a wtedy pojawił się David, który szukał wzrokiem Toma, kurczowo trzymając się babci. Scarlett poddawała się zabiegom Marceli, która usuwała malinową szminkę i miała położyć delikatną, w kolorze nude. Ta mogła rozmazywać się do woli i nie było tego widać, w przeciwieństwie do malinowej.
- I jak tam, kolego? – zapytał, kiedy chłopiec siedział już wygodnie obok niego. Zgodnie uznali, że najpraktyczniej będzie, jeśli obok nich usiądą rodzice i David. Gdyby chcieli mieć przy sobie świadków, musieliby mieć stół równie długi, jak ten dla gości, jeśli chcieliby pomieścić się z rodzinami Shie’a i Billa.
- Podobał mi się ślub, a babcia płakała – stwierdził. – Dlaczego, tato? – zapytał ciekawie rozglądając się po namiocie. Pierwszy raz był na ślubie.
- Myślę, że babcia bardzo się cieszyła i dlatego tak się wzruszyła.
- To może być prawda – uznał, zerkając na babcię, która akurat tłumaczyła coś kelnerce. – Chcę coś powiedzieć Scarlett – oświadczył, a Tom nieco zaskoczony odsunął się, robiąc przejście dla synka. Marcela skończyła poprawki i zabrała kosmetyki, a blondynka zwróciła się do – już obu swoich – mężczyzn. – Jesteśmy teraz rodziną i cieszę się z tego – powiedział, spoglądając na nią, ale dla pewności trzymał się kolana Toma. Oboje bardzo zaskoczyło to wyznanie. – Mam nadzieję, że będziemy się lubić i nie będziemy się kłócić.
- Słyszałam dzisiaj mnóstwo życzeń, ale to jest najsłodsze – odparła po chwili, w której musiała się pozbierać. Sięgnęła po rękę Davida, a on pozwolił ją uścisnąć. – Jestem pewna, że się dobrze dogadamy – uśmiechnęła się. – Mogę cię przytulić? – zapytała, a chłopiec po chwili wahania i niepewności przystał na to, choć nie do końca chętnie. Objęła go, a wtedy niespodziewanie Tom uściskał ich oboje.
- Ej, tato. Udusisz mnie! – roześmiał się, tkwiąc pomiędzy Scarlett, a tatą.
- Jesteśmy Kaulitzową kanapką – odpowiedział mu Tom, przytulając ich mocniej. – Jesteście dla mnie najważniejsi, oboje – dodał, całując synka w skroń. – Ty i Scarlett, to cały mój świat – dodał, wypuszczając ich z objęć, uśmiechnął się i poczochrał włosy na głowie Davida. Emocje brały nad nim górę, ścisnęło go w gardle. Jego cudowna żona ujęła jego dłoń i splotła ją z własną. Jak zawsze wiedziała, kiedy jej potrzebował.
- Wiem – odparł David, jakby nigdy nic i wrócił na swoje miejsce. Postanowił opowiedzieć coś babci.
- Ja też wiem – dodała, po czym pocałowała Toma w policzek.
- Tylko w policzek? Tak się traktuje nowo nabytego męża?– zagadnął, a ona roześmiała się i całkiem poważnie podchodząc do zadania, pocałowała go w usta. A wtedy znów zrobiło się gorzko.

Obiad upłynął w przyjemnej atmosferze. Goście gawędzili ze sobą, posyłali im uśmiechy i robili zdjęcia. Fotograf z People zniknął nim podano przystawki. Wszyscy byli swobodni i widać było, że atmosfera robiła się coraz bardziej przyjacielska. Góra prezentów piętrzyła się na tarasie, morze kwiatów zalało salon, choć wyraźnie zaznaczyli w zaproszeniach, że zamiast tego proszą, by goście przelali tą kwotę na cel charytatywny. Póki co wszystko szło zgodnie z planem. Scarlett była tak głodna, że z apetytem zjadła całą porcję, którą jej podano. Tom spoglądał, jak konsumowała i tylko się uśmiechał. Po obiedzie podeszło d nich kilkoro gości, którzy nie zdążyli złożyć im życzeń pod kościołem. W międzyczasie pojawił się także Javier. Trochę zdenerwowała się, gdy zobaczyła go zbliżającego się z dziewczyną i dzieckiem. Ścisnęła kolano Toma, a on oderwał się od rozmowy z Gordonem. Javier też nie składał im wcześniej życzeń. Wyszli przed stół. Przywołała na twarz uśmiech.
- Witaj, Scarlett – uśmiechnął się pojednawczo, a ona odwzajemniła gest. – Wszystkiego najlepszego – odparł podając rękę Tomowi, a on ją uścisnął. W końcu wszystko, co związane z Javierem już się nie liczyło. Scarlett ulżyło. – Życzę wam stu lat życia i mam nadzieję, że będziecie tak szczęśliwi, jak na to zasługujecie – powiedział i wiedziała, że to było szczere.
- Dziękujemy – odpowiedziała, a Javier wskazał na Darcy.
- To moja przyjaciółka, Darcy i jej córeczka Hazel.
- Bardzo mi miło – Scarlett wyciągnęła rękę do dziewczyny, a ona trochę niepewnie ją uścisnęła. Chyba krępowało ją towarzystwo tylko znanych ludzi. Tom także dokonał prezentacji. – Mam nadzieję, że macie dobre miejsca.
- Tak, siedzimy obok Ariel. Miło, że pamiętałaś, że ją znam.
- Chcemy, żeby każdy czuł się swobodnie – wtrącił Tom. Córeczka Darcy spoglądała na Scarlett spod czoła. Była bardzo zaciekawiona.
- Ile ma? – zapytała, wyciągając do niej rękę. Połaskotała ją po brzuszku, a mała roześmiała się. Scarlett kochały wszystkie dzieci. Tak jak ona kochała je. Tom objął ją w talii. Tym razem on też wiedział.
- Dwudziestego szóstego skończyła siedem miesięcy.
- Och, jest świąteczna! – zachwyciła. – Jak słodko.
- To były moje najlepsze święta – zapewnił Javier.
- Mam nadzieję, że zostaniecie na kilka kolejnych dni i da nam się jeszcze porozmawiać.
- Na to liczę – odpowiedział. Na parkiet wjechały trzy wózki z ich trzema tortami, więc życzyli Javierowi i Darcy udanej zabawy, po czym poszli, aby je pokroić. Sto osiemdziesiąt osób, to sto osiemdziesiąt kawałków tortu. Dlatego zamiast jednego ogromnego, zamówili trzy różne. Wyglądały tak piękne, że aż żal było je napoczynać. Tom oczywiście umazał nos Scarlett, a potem było gorzko. Napoczęli każdy z tortów i każdego skosztowali. Były tak samo pyszne, jak piękne. Rozdawaniem deseru zajęli się kelnerzy, a Scarlett i Tom trzymając się za ręce krążyli między gośćmi. Jessica błyskawicznie zrelacjonowała Scarlett swoje spotkanie z Jackiem Reeve’m i jego dziewczyną Natalie. Kitty wyraźnie wciąż oswajała się z tym, że kilka miejsc dalej siedziała m. in. Demi Lovato. Candy dyskutowała o czymś z Lukiem. Amy i Neal siedzieli przy Billu i Rainie, bo tylko jego znali. Chłopcy rozkosznie spali w ich ramionach. Była zmęczona, ale przepiękna.
- Jak się macie? – zagadnęła Scarlett, gdy do nich podeszli.
- Twoja mama poszła przygotować dla nich miejsce do spania. Powinnam mieć spokój na dwie godziny. Wprawdzie Shannon spałby nawet, gdyby wybuchła przy nim bomba, ale Colin preferuje ciszę i spokój, więc wolę ich wynieść.
- I słusznie – odparł Tom. – Dzieci pilnuje zaufana koleżanka Julie, więc będą pod dobrą opieką.
- Fantastycznie, bo mam ochotę potańczyć – uśmiechnęła się, zerkając na swojego chłopaka. – Jesteście przepiękni, jak z obrazka. – Scarlett pokraśniała radością, a Tom dumnie przyciągnął ją do siebie.
- Ciociu! – Nico biegł, co sił do Scarlett, dźwigając jej bukiet. – Roxie powiedziała, że to ona będzie panną młodą i ci go zabrała – powiedział zgorszony i podał jej kwiaty. Scarlett przykucnęła przed nim, wzruszona jego walką o jej bukiet i pierwszeństwo w byciu panną młodą.
- Jesteś bardzo dzielny Nico – uśmiechnęła się i odebrała od niego kwiaty. – Ale Roxie na pewno nie chciała źle. Odniesiemy je razem? – zapytała, a chłopiec chętnie na to przystał. Wzięła go za rękę i udali się do stolika, w celu zbadania sprawy.
- Masz fantastyczną żonę – skomentowała Amy, wstając z miejsca. Najprawdopodobniej Shannon, jeśli wierzyć imieniu wyszytemu na bluzeczce, uśmiechnął się przez sen.
- Wiem – potwierdził. – A ty masz fajnych synów.
- Aż trzech – wywróciła oczami, wymownie zerkając na Neala. – Jakie to szczęście, że nie zaczęliśmy ze sobą chodzić – zawyrokowała. – A teraz poprowadź mnie do swojej szanownej teściowej. – Tom nie mógł się z nią bardziej zgodzić. Sophie wyłoniła się z domu, więc wskazał Amy i Nealowi kierunek, po czym wrócił do swojej żony.


Posileni, nieco upojeni i ciekawi czekali na pierwszy taniec. Zespół zaprosił młodą parę, a także gości by im towarzyszyli. Niemal wszyscy stłoczyli się wokół parkietu. Tom i Scarlett powoli przeszli na środek. Ona była zupełnie spokojna i zadowolona. On piekielnie się denerwował. Mógł wymiatać na gitarze przed tysiącami, ale tańczył tylko przy najbliższych. Ujął swoją cudowną żonę i zaczęli tańczyć. Starał się zgrabnie przestawać z nogi na nogę. Ona była w tym perfekcyjna. Popatrzyła na niego podejrzliwie. Czekał na ten moment, aż uchwyci, że coś jednak grało inaczej.
- Mieliśmy tańczyć do czegoś innego.
- Wiem, ale to nasza piosenka. Nawet, jeśli nie jest do końca szczęśliwa.
- To prawda, od niej wszystko się zaczęło. Pojawiłeś się z moim życiu ze swoimi szeroko otwartymi ramionami i masz, co chciałeś – wywróciła oczami, uśmiechając się słodko. Pocałował ją w odpowiedzi.
- Twój tata pewnie jest zadowolony. Powiedział mi wtedy, że nie mam patrzeć na ciebie inaczej, niż z miłością i chyba go słucham.
- Tata jest tu z nami. Jest z nas dumny. Wie, że dziś może przestać się o mnie martwić, bo jestem już w domu – potwierdziła, a Tom niespodziewanie wypuścił ją z objęć i okręcił wkoło. Nie chciał, żeby płakała. Jego teść też nie chciałby tego. Uśmiechnęła się szeroko, gdy zaraz potem znalazł właściwy rytm. To bywał ich krytyczny moment. – Ktoś tu się rozkręca – mruknęła. Tom znów zrobił ten sam piruet, a jej suknia pięknie zafalowała. Goście cicho klaskali, a oni coraz lepiej radzili sobie ze swoim zupełnie nieskomplikowanym układem. Świeciło słońce, muskając ich swoimi promieniami. Pięknie przenikało przez luki w dachu, igrało pomiędzy fałdami materiału, które zawieszono zamiast ścian namiotu. Nawet powiewał lekki wietrzyk. I oni pośrodku tego cudu. Przyjemnie było tańczyć na swoim weselu, do piosenki, przy której tańczyli po raz pierwszy. To ładny symbol. Dobili do brzegu.

Well I don't know if I'm ready to be the man I have to be. I'll take a breath, I'll take her by my side. We stand in awe, we've created life. With arms wide open, under the sunlight…

Julie wspominała swój ślub, tonąc w ramionach męża. Stał za nią, obejmując ją i raz po raz całując w skroń albo policzek. Byli małżeństwem już cztery lata. To niesamowite i przerażające jednocześnie. Czas tak szybko uciekał. Ich dzieci stały przy nich, a dziewczynki kręciły się w koło, naśladując Scarlett. W powietrzu aż czuło się wszechobecną wielką miłość. Wspaniale patrzyło się na Scarlett i Toma tak bardzo szczęśliwych. W dniu ślubu Shie i Julie, na świat przyszedł Liam. Wydawało się, że wszystko mogło być już tylko dobrze, a stało się, jak się stało. Teraz, ponad cztery lata później, jego rodzice wreszcie odnaleźli swoje miejsce. A raczej przypieczętowali swoją obecność.
- Ciekawe, czy my też byliśmy tacy ładni – zagadnęła męża, a on zaśmiał się jej do ucha, nim skubnął je ustami.
- Myślę, że cały czas jesteśmy – odpowiedział, gładząc brzuszek i biodra Julie. Bardzo mu się podobała w wiśniowej sukience z tiulową, kilkuwarstwową spódnicą i górą balansująca na granicy przyzwoitości. Zasłaniała jej brzuch i piersi jakimś fantazyjnym wzorem, a cała reszta była przezroczysta, więc niewiele dało, że rękaw miała trzy czwarte. Tak czy siak, wyglądała fantastycznie. – Wyglądasz dziś zjawiskowo, skarbie – szepnął jej do ucha.
- Dziękuję mężu. Ty też nie najgorzej – odpowiedziała, zerkając na niego przez ramię. Spoglądał na nią dłuższą chwilę, lustrując ją tymi swoimi O’Connorowymi oczami. Miał nieodgadniony wyraz twarzy. Uśmiechnęła się.
- Zróbmy sobie dzidziusia – zaproponował, zupełnie ją tym zaskakując. Stojąca obok nich Candy zachichotała. Jednak Shie był zupełnie poważny. Rozważała przez moment jego słowa. Nie planowali tego w najbliższym czasie, ale wiedziała, że Shie chciał jeszcze dzieci. Ona też, ale…
- A moje studia? – przypomniała mu.
- Jak skończysz albo jak będziesz kończyć. To już niedługo – odpowiedział, czarując ją uśmiechem. Pokręciła głową i odpowiedziała tym samym.
- Później o tym porozmawiamy – odparła pojednawczo, a jej duży i silny mąż, bez trudu odwrócił ją przodem do siebie i mocno pocałował.

If I had just one wish, only one demand: I hope we’ll be just like us,  that we can take our life and hold it by the hand.

Już w trakcie drugiej zwrotki, Tom zapomniał o prawie dwustu parach oczu śledzących ich ruchy i stał się sobą. Spoglądał jej w oczy i z uśmiechem okręcał ją wokół albo przechylał, przyprawiając o zawrót głowy. Podobało jej się to. To w końcu jedna z nielicznych chwil tej nocy, gdy mieli być tylko we dwoje.
- Mówiłem ci, że jesteś najpiękniejsza? – zagadnął, przytulając ją do siebie.
- Dziś nie – uśmiechnęła się. – Ale nie musiałeś tego mówić.
- Wyglądasz jak księżniczka.
- Pamiętasz, jak kiedyś nazywałam cię zagubionym księciem? – przytaknął. – Teraz jesteś już po prostu księciem. W dodatku moim. Potrzeba ci tylko białego pojazdu. Nie musi należeć do przyrody ożywionej – stwierdziła, a Tom się roześmiał. Ucałował jej dłoń, a potem usta.
- Zamienię, któryś z moich rumaków na model w kolorze białym. Specjalnie dla ciebie.
- Mamy umowę – odpowiedziała, wsuwając dłonie pod jego rozpiętą marynarkę i objęła Toma w pasie. Przytuliła się do niego, a on zamknął ją w swoich objęciach. Ta piosenka przypominała im o tylu pięknych rzeczach. Lubili jej słuchać w domu, w samochodzie. Gdy byli oddzielnie katowali się nią, nie mówiąc o tym nikomu. Patrzyli na siebie, a potem Tom znów zawirował Scarlett. Roześmiała się, wpadając w ego ramiona. A on, jakby tego było mało, chwycił ją w pasie i podniósł do góry. Patrzyli tak chwilę na siebie, a wiwatujący rodzina i przyjaciele zniknęli. Jestem twoja, a ty jesteś mój. Powoli opuścił ją na dół, a ona mocno chwyciła go za szyję i przytuliła. Muzyka zmieniła się na szybką. Zespół zaczął grać Balladę Gustavo Limy, zapraszając wszystkich gości na parkiet. Scarlett została porwana przez Jareda, a Tom odnalazł Davida i zabrał go na parkiet, żeby zaczął bawić się razem z Nico i innymi dziećmi.

Gorący dzień zmienił się w przyjemnie ciepły wieczór, a wieczór w noc. Nawet nie wiadomo kiedy. Nie było osoby, które nie bawiłaby się, nie tańczyła. Państwo młodzi wciąż zmieniali partnerów, nie mając nawet okazji, żeby pobyć ze sobą, chociaż w trakcie trzech minut piosenki. Zespół grał większość energicznych piosenek, nie dając okazji do smęcenia. Scarlett pierwszy raz widziała Shannona Leto pogrążonego w tak dobrej zabawie. Nie posądzała go o umiejętności taneczne, a przekonała się na własnej skórze i stopach, że potrafił i to świetnie. Bawiła się z Demi, Ariel, Natalie, ze wszystkimi swoimi przyjaciółkami. Wywijała z Liv i Margo, z bratem własnym i nowo nabytym, z Rico i Dominikiem, z Harrym, Liamem i Alexem. Wszyscy ją sobie dosłownie wyrywali. Tom został obtańczony przez większość żeńskiej populacji, a gdy po jednym czy drugim kieliszeczku przestał się krępować, wywijał jak szalony. Scarlett była zachwycona. Jej serce mało nie pękło, gdy David z pełną nonszalancją zapytał, czy zechciałaby z nim zatańczyć. Dostając tak ogromny dowód akceptacji ze strony tego chłopca, nie mogłaby czuć się lepiej. Wachlując się dłonią, podeszła do stołu i napiła się soku, mając wrażenie, że zaraz wyparuje. Jej suknia była przecudownie wspaniała, ale okropnie się w niej grzała. Uśmiechnęła się, widząc jak Jess z Candy i Kitty zostały otoczone przez ośmiu mężczyzn, które świat kochał bardziej niż jej męża. Harry, Liam i Louis, bo niestety Niall nie mógł się zjawić i Ben, Alex, Harry, Jack i Theo z Dirty Mouses gawędzili z nimi, dając im to, o czym marzył nastoletni świat. Pomachała im, gdy Jess ją dostrzegła. Tryskała szczęściem.
Z tłumu rozbawionych gości wyłonił się jej mąż, więc przywołała go, póki nikt nie zechciał zatańczyć z nim do U+Ur Hand.
- Dawno cię nie widziałem – mruknął, gdy pocałował ją, obłapił i znów pocałował.
- Potrzebuję twojej pomocy. Chcę zmienić suknię – wyjaśniła, kierując się do domu.
- Z radością – odpowiedział, klepiąc ją w pupę, czego prawie nie poczuła przez ilość warstw. Zaraz miała minąć pierwsza, więc Tom zdjął marynarkę i powiesił ją na krześle w sypialni. Dosyć tej elegancji. Scarlett w tym czasie przygotowała drugą sukienkę i z ulgą zdjęła wysokie sandałki. Męczył się kilka minut z guziczkami, ale kiedy już mu się udało, Scarlett z ulgą zsunęła z siebie suknię. Przykleiła się do niej, więc poczuła ulgę, gdy owionęło ją nocne powietrze. Odetchnęła pełną piersią. Tom z radością zanotował, że nic tych piersi przed nim nie zakrywało. Chciał przekonać się poprzez dotyk, ale Scarlett pobiła go po rękach.
- Tom – mruknęła ostrzegawczo, a on tylko się uśmiechnął.
- Czy to moja wina, że mi się tak podobasz? – zapytał, udając obrażonego i zamaszyście podwijał rękawy koszuli. Pokręciła głową z niedowierzaniem, ale i tak uśmiechała się pod nosem i pozbywszy się halek, wciągnęła na siebie lekką, płócienną sukienkę. Zawiązała na szyi sznureczki i poprawiła, co należało poprawić. Była długa, lekko rozszerzana, pod piersiami miała szeroki pas, w który był wszyty zamek. Przód tworzyły dwa trójkąty, które wiązało się na szyi. Odkrywała plecy, więc była idealna na taką pogodę. No i oczywiście biała. Teraz Scarlett miała mieć pełną swobodę ruchów. Wciągnęła na stopy płaskie sandałki.
- Tylko moja – odpowiedziała, kiedy zasłoniła już wszystkie strategiczne miejsca. Zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała Toma. – Mężu – dodała, całując go ponownie, po czym pociągnęła go za rękę i wyprowadziła z pokoju, zanim Tom zechciałby wprowadzić w życie to, o czym myślał. Zabrała Toma z pakietu nie tylko dlatego, że sama nie poradziłaby sobie z suknią. Głównie dlatego, że miała dla niego niespodziankę, która wymagała małego przygotowania. Gdy wrócili, wszyscy na nich czekali. Tom wydawał się być nieco zdziwiony. Tuż przed miejscem zespołu i Dj ustawiono dodatkowe oświetlenie, dwa krzesła i mikrofony. Na jednym z nich czekał już Jack, z instrumentem w rękach. Scarlett uśmiechnęła się do Toma i zostawiła go obok Billa, Davida i Simone. Odetchnęła głęboko. Usiadła na krzesełku i ustawiła odpowiednio mikrofon. Popatrzyła na swojego męża, który spoglądał na nią zaciekawiony i uśmiechnął się pod nosem. Ależ była szczęśliwa. – Pewna mądra dziewczyna, którą mam przyjemność nazywać swoją siostrą – zaczęła, zerkając na swoich bliskich, ale w szczególności na Toma i wyraźnie zainteresowaną Liv, która nie spodziewała się zostać przytoczoną i zapewne zastanawiała się, co takiego mądrego wymyśliła. Wszyscy zamilkli, nie było oklasków, ani szeptów. – Powiedziała mi kiedyś, że miłość jest, jak jazda samochodem na miejscu pasażera. Wsiadasz na własne ryzyko i musisz zaufać tej drugiej osobie, wierząc, że dowiezie cię bezpiecznie do celu – Liv przykleiła się do Georga, a on obejmował ją tak ściśle, jakby od tego zależały losy świata. Saoirse siedziała w objęciach Luki, zupełnie zadowolona ze swojego stanowiska i nie zwracała uwagi na rodziców. Jednak Scarlett skupiła się na Tomie. Patrzyła już tylko na niego. –  Dziękuję ci, kochanie, za twoje zaufanie, za naszą wspólną podróż. Za tą, którą odbyliśmy i tą, którą dopiero zaczniemy.


Jack zaczął grać, a Scarlett poprawiła się na siedzisku. Znała te słowa tak, jak swoje serce. Tak bardzo chciała zaśpiewać o ich miłości. Muzyka zawsze wyrażała jej uczucia, więc dlaczego teraz miałoby być inaczej? Piosenka pojawiła się nagle, po prostu poczuła ją. Próby z Jackiem przez skype’a, miały wiele do życzenia, więc ulżyło jej, gdy idealnie wpadła w dźwięk, wyśpiewując pierwsze słowa. Zerknęła na gitarzystę, uśmiechnęła się do niego, a on mrugnął w odpowiedzi. Mogła być spokojna. Skupiła się na słowach i swoim mężu, który przypatrywał się jej. Z miłością.

Ujrzał dziewczynę. Tak bardzo delikatną w sile jej głosu. Miała zamknięte oczy. Długie czarne włosy okalały jej słodką, tak bardzo niewinną buzię. Była piękna. Tak bardzo oddawała się muzyce. Przypominała mu kogoś sprzed lat. Przypominała mu chłopaka, którego kiedyś znał. Uchwyciwszy jej spojrzenie, uniósł do góry szklaneczkę na znak toastu i uśmiechając się gorzko, wypił jej zawartość do dna. Popatrzyła na niego tak, jakby rozumiała. Nie wiedział, dlaczego, ale chciał, by tak było.

When did you know, you’re heart is mine?

W rogu, tuż pod sceną spostrzegła jego. Zamyślony, zmęczony, szary. Tak bardzo nieczłowieczy. Pił i wpatrywał się w nią. Bez swojej słynnej czapeczki. Obszerna bluza, wisiała na nim tak bardzo nienaturalnie. Miał zapadnięte policzki. Wyglądał niczym cień człowieka. Patrzył na nią ufnymi, smutnymi oczami. Patrzył, a w niej coś pękło.

Właśnie wtedy.
W ciemnym tunelu pojawiło się światło. Rozgorzał promyczek nadziei.
It's hard road honey and there ain't nobody I'd rather be next to. It's a rough ride baby but we're gonna make it together.

Nie było osoby, z którą chciałaby przebyć inną drogę, przeżyć inną historię. Gdyby miała ją powtórzyć, gdyby miała starać się bardziej, gdyby musiała mocniej walczyć, głośniej krzyczeć – zrobiłaby to. Nie chciałaby znać historii innego mężczyzny. Nie chciała budować życia z kimś prostym i nieskomplikowanym, mającym ładną historię. Oni nie byli ładni, ich historia też. Zbudowali swoje życie z cierpienia, łez i upadków, z miłości, która pomagała im wstać, z nadziei, że pójdą dalej, z wiary w to, że zawsze powrócą, ale właśnie dzięki temu, tej nocy świętowała swój ślub z tym wspaniałym, niedoskonałym mężczyzną. Czy mogło być lepiej? Uśmiechnęła się.

When you're tired, I'll grab the wheel and you take over when I'm done. Love is taking turns, riding shotgun.

Liv westchnęła. Georg wyczuł to i przytulił ją bardziej. Zerknęła na Saoirse, która wpatrywała się w ciocię z otwartą buzią. Taki spokój był dla niej niespotykany.
- Kocham cię, Georgu Moritzu Hagenie Listingu – szepnęła, zerkając na niego.
- Ja też cię kocham, Liv Hannah O’Connor.
- Chciałabyś tak? – zagadnął, ale nie było w tym takiej niepewności, jaką miał jeszcze przed kilkoma laty. Pokręciła głową.
- Sądzisz, że to do nas pasuje?
- Nie – przyznał. – Myślę, że jeśli cię poproszę, a ty się zgodzisz, to uciekniemy do Vegas albo nad Niagarę. – Liv uśmiechnęła się, przykryła dłonie Georga swoimi. Jej palców nie zdobił żaden pierścionek. Nie dążyła do tego. Georg znał ją lepiej, niż ktokolwiek inny. Musiał bardzo jej ufać, skoro zgodził usiąść się po stronie pasażera. Ona zrobiła to z zamkniętymi oczyma i związanymi rękoma. Wierzyła mu i ufała bezgranicznie. Scarlett śpiewała jedną z najpiękniejszych piosenek, jaką kiedykolwiek napisała, a oni bujali się w rytmie tej melodii. Było dobrze. Tak po prostu.
Jessica słuchała Scarlett cała rozmarzona. Ten dzień przyprawił ją o szybsze bicie jej nowego serca. Czuła się fenomenalnie. Tańczyła z Harry’m Styles’em i to kilka razy. Z Benem Huntsman’em i Theo Kerrshaw’em też. Z Tomem i Billem, nawet Jaredem Leto! Działo się niemożliwe. Spełniły się jej najskrytsze marzenia. Nawet nie zauważyła, kiedy Theo stanął obok niej.
- Zamieszkasz z nimi? – zagadnął, a ona pokręciła głową. Wciąż nie potrafiła patrzeć im w oczy tak od razu. Za bardzo się wstydziła.
- Znaczy, zamieszkam, ale po osiemnastce, kiedy opuszczę już dom dziecka. Teraz oni mają wielką trasę, muzykę i życie do ułożenia, a procedury adopcyjne mocno by to wstrzymały. Nie chcę tego. Z resztą, oni nigdy nie będą moimi rodzicami, więc adopcja jest bez sensu – wyjaśniła, patrząc na Scarlett, a nie na Theo.
- Jesteś za mądra, jak na piętnastkę – zażartował, trącając ją ramieniem. Zaśmiała się i zerknęła na niego. – Tańczymy następny szybki – wskazał na nią palcem, oddalając się do przyjaciół, czekających przy palarni.

When did you know, tell me again. My heart was yours, when you walked in. You made a vow to hold it deep and you kept your promise to me all these years.

Tom nie mógłby sobie życzyć piękniejszego prezentu od żony. W tej jednej piosence zebrała całe ich życie, obietnice i przyszłość. Zachwyciła go, jak zawsze. W dodatku wyglądała tak pięknie, dryfując gdzieś w swoich wspomnieniach. Muzyka i ona to zestawienie doskonałe. Przytupywała delikatnie, poruszała się w rytmie melodii, mając na ustach ten cudowny rozmarzony uśmiech. Jej głos pięknie komponował się z głosem Jacka. Wspierał ją i piosenka brzmiała tak, jak chciałby jej słuchać każdego dnia. I pomyśleć, że tak będzie. Będzie budził się z nią i zasypiał, aż do końca swojego życia. Będzie matką jego dzieci, przyjaciółką i partnerką. Żoną. Tom, ty cholerny szczęściarzu.

It's you and me – against the world. You are my man and I'm your girl. When we're old, I'll take your hand and ask you then when did you know tell me again…

Wystąpił z tłumu i podszedł do Scarlett, bijąc brawo. Uśmiechała się. Cała się uśmiechała. Kraśniała szczęściem i była tak niesamowicie piękna. Ta jego ż o n a. Porwał ją w ramiona i pocałował. Okręcił się wokół własnej osi i całował ją dalej.
- Jesteś cudowna, dziękuję – powiedział prosto w jej usta, całując ją znów. Objęła go mocno i nie chciała puścić. Tak jak on jej. Patrzyli przez moment na siebie i to wystarczyło. Oboje przecież wiedzieli. Dj włączył Bailando Enrique Iglesiasa, zastępując zespół na kilka minut, więc Tom znów porwał swoją żonę, ale do tańca. Do białego rana. 

_____________________________
W tekście wykorzystałam fragmenty poprzednich notek i teksty piosenek, które stanowią podkład dla tekstu. 
Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo