23 lutego 2009

8. Roziskrzone oczy.

Piątek

Nie potrafił przestać tam przychodzić. Nie potrafił tak po prostu odciąć się od tych miesięcy, które tam spędził, od tych specyficznych chwil, które w swej anormalności, rozciągały się od tych najlepszych po te najgorsze, jakie w życiu zaznał. Myśląc o tym wszystkim doszedł do wniosku, że tak naprawdę od jakiegoś czasu nie chodził tam dla samego flirtu, whisky, czy kobiet. Zdał sobie sprawę, że chodził tam dla niej. Uświadamiając to sobie z jednej strony poczuł się jakby lepiej, poniekąd usprawiedliwiony przed samym sobą, ale z drugiej… To oznaczało swojego rodzaju przywiązanie, pragnienie, sympatię. Jeżeli chodził tam dla niej, zaczął pragnąć być bliżej. Jeżeli chciał być bliżej… chciał jej. Nie mógł. Nie mogła być kolejną. Nie ona. Nie Scarlett. Swoją wyjątkowością burzyła wszelkie konwenanse. Nie mógł pozwolić sobie, by potraktować ją, jak inne. Nie mógł zabić w niej jej wyjątkowości. Będąc całkiem blisko, jednocześnie wydawała mu się zupełnie odległa. Pojawiała się i znikała, ale cały czas zostawała obok. Będąc dzielną kobietą, dorosłą, piękną w swojej zwyczajności, była zupełnie, jak mała dziewczynka. Nie mógł zabić jej niewinności swoją jedną zachcianką. Postawił zawalczyć ze samym sobą.  Chciał spróbować ten jeden raz. Tylko z dala od niego mogła być bezpieczna. Jednak, dlaczego tak bardzo chciał, by została, by nie znikała z jego życia? Dotąd pozwalał decydować ciału, by zagłuszyć podszepty umysłu. Dotąd nie zastanawiał się nad jakimikolwiek emocjami. Nie dopuszczał uczuć do głosu. Krzyczały nim rządze. Teraz, gdy patrzył na nią, tak inną, tak delikatną. Za każdym razem była inna, raz drapieżna, a raz niewinna. Zaskakiwała, była nieprzewidywalna, a w tym wszystkim pozostawała tylko i wyłącznie sobą. To muzyka przez nią przemawiała. Dzięki temu była jeszcze piękniejsza, niż mu się wydawało. Jeszcze nigdy nie zachwycał się tak nad kobietą. Swoją uwagę skupiał tylko na ciele. Scarlett była dla niego uosobieniem kobiecości, pomimo tych wszystkich defektów, pomimo, że znał tyle doskonalszych dziewczyn. Spotykał zgrabniejsze, ładniejsze, bardziej w jego typie, a jednak ona górowała nad nimi wszystkimi. Pragnął jej najbardziej wiedząc, że była całkowicie nie dla niego. Chciał trzymać się z daleka, ale nie potrafił. Choć nie raz w złości, w gniewie, w rozpaczy tak bardzo chciał porzucić ten klub, te weekendy, ją, nie potrafił. Na początku wmawiał sobie, że tam mu najlepiej, a później była już tylko ona, nawet, gdy tak po prostu mieszała go z błotem, nawet krzywdząc ją, nawet próbując uciec, zapomnieć, wszędzie była już tylko ona. Nie kochał, nie potrafił kochać, nie przywiązywał się, a pomimo tego, Scarlett była kimś innym, kimś wyjątkowym, kimś ważnym. Nie mógł nazwać jej przyjaciółką, bo nią nie była. Nie potrafił sprecyzować nawet tego, wiedział tylko jedno, on nie mógł dać jej niczego dobrego. Patrzył na nią, słuchał jej, delektował się, nawet teraz mając przy sobie śliczną blondynkę, która sprawiała wrażenie gotowej na wszystko. Miał zdawałoby się wszystko, a pragnął nieosiągalnego, pragnął kogoś, kogo pragnąć nie miał prawa. Choć była tak waleczna, kryła się w niej mała księżniczka. Śpiewała, spoglądając na niego, co chwila. Miała takie smutne oczy. Nawet, gdy dzieliło ich te kilka metrów, widział w nich zawód, a może mu się tylko wydawało? Może chciał  widzieć, że jej zależało? Może chciał, by pożałowała jego zachowania, nakrzyczała, albo kazała zawrócić? Scarlett powiedziała mu przecież, że teraz jego życie jest już tylko i wyłącznie w jego rękach. Dała mu lekcje, za którą w gruncie rzeczy był jej wdzięczny. Teraz, na przestrzeni czasu cieszył się, że tak bardzo namieszała mu w życiu, że pojawiła się w nim tak niespodziewanie, odwracając je całkowicie do góry nogami, choć z pozoru nie zmieniło się nic. Znów siedział w tym lokalu, tak jak przed kilkunastoma tygodnia, z whisky i przygodną kobietą, a ona śpiewała. On czuł się rozdarty, a Scarlett miała smutne oczy. Po tym wszystkim, co przeszli, można powiedzieć razem, zatoczyli koło. Miał wybrać, a cały czas stał w miejscu. Na rozstaju dróg… spróbował skupić się na swojej towarzyszce. Gdy on słuchał Scarlett, ona też zwróciła na nią uwagę. Widząc jego spojrzenie, nachmurzyła się, gdy tylko znów spojrzał na nią, jej twarz przyozdobił zniewalająco zalotny uśmiech. Próbował z nią rozmawiać, flirtować, zająć się jej osobą, skupić na walorach ciała, ale słysząc przejmujący głos Brunetki, nie umiał. Wychylił ostatnią szklaneczkę i założywszy kurtkę, odsunął krzesło blondynce. Pomógł jej założyć płaszcz, przy okazji omiatając wzrokiem jej zgrabne, skąpo ubrane ciało. Przepuszczając ją przodem, ostatni raz spojrzał w kierunku podestu. Scarlett stała tam, mocno ściskając w dłoniach mikrofon. Napotkał jej spojrzenie. W turkusowych oczach przelewało się uczucie, którego wcześniej u niej nie widział. Odwrócił się i przyspieszył kroku. Nie mógł dłużej znieść tego widoku.
- Tylko z dala ode mnie jesteś bezpieczna, Maleńka… - wyszeptał wychodząc.

Nie była smutna. Nie czuła żalu. Nie była zła, ani rozgoryczona. Nie miała ochoty na niego nakrzyczeć. Nie zalała ją krew. Nie chciała zbesztać. Nie zaciskała pięści. Nie miała potrzeby tupać. Nie chciała go trzepnąć przez głowę. Nie była też zawiedziona, ani zniesmaczona. Czuła coś, czego nigdy nie było dane jej zaznać. Czuła coś, co jej się nie podobało. To było takie paskudne coś, że więcej czuć tego nie chciała. Wiedziała, że to coś ją rozmiękcza. Wiedziała, że przez to coś słabła. Wiedziała, że to Tom był przyczyną. Nawet przez to nie była zła na niego. Nie potrafiła. Nawet, gdyby chciała. Chciała tylko, żeby zawrócił.

Nie zdążył nawet dobrze ochłonąć, gdy jak oparzony wyskoczył z miękkiego łóżka. Pośpiesznie zakładał ubrania, nawet nie spoglądając na rozanieloną blondynkę, która lawirując w innej czasoprzestrzeni, owładnięta jeszcze świeżym pożądaniem, leżała naga w pachnącej namiętnością pościeli. Zdawał sobie sprawę, że mógł krzywdzić ją tym bardziej, niż krzywdził te, które opuszczał o świcie, jednak mało go to teraz obchodziło. Jego skóra, którą jeszcze tak całkiem niedawno muskały jej delikatne palce, piekła go niemiłosiernie, niczym palona ogniem. Ciało zdawało się nie należeć do niego. Czuł się sam w sobie, niczym intruz. Pierwszy raz było mu tak źle. Pierwszy raz nie wiedział, co ze sobą zrobić. Pierwszy raz uciekał. Nie zwrócił uwagi na to, że owa blondynka leżała już na boku, szczelnie owinięta kołdrą i bacznie się w niego wpatrywała. Nie spoglądał na jej zawiedzioną minę. Starał się w ogóle na nią nie patrzeć. Próbował wmówić sobie, że spała i że mógł zniknąć niezauważony. Pośpiesznie wepchnął do kieszeni kluczyki i telefon, po czym przemknął do drzwi. Zatrzymał go jej szept.
- Nie podobało ci się, Tom? – Pierwszym, co przykuło jego uwagę było to, że w jej głosie nie dostrzegł nutki żalu, złości czy pretensji. Chyba nie tego się spodziewał. Liczył na skowyt pełen zawodu i lawinę pytań . Mówiła cicho, spokojnie, a co wydawało mu się najbardziej irracjonalne, tak kojąco dla jego ucha. Miała przyjemnie ciepły głos.
- Skąd, byłaś świetna. – Rzucił jej krótkie spojrzenie, nerwowo rozglądając się po pokoju. Nie podobało mu się to wszystko.
- To co było nie tak? – To go zastanowiło. Co w tym wszystkim było nie tak. Co nie grało? Przecież wszystko działo się, jak zawsze. Była ona i był on. Była jednorazowa miłość, która skończyła się szybciej, niż zaczęła. Było tradycyjnie, jak zawsze. Więc, co nie grało? Spojrzał na nią, teraz już pewnie, lekko mrużąc oczy, chcąc lepiej dojrzeć blondynkę w mroku.
- Ja. Tylko i wyłącznie ja. – Chwycił za klamkę, ale jej kolejne pytanie sprawiło, że nie był w stanie ruszyć się z miejsca.
- Idziesz do niej?
- Słucham?
- Do tej brunetki z klubu. Widziałam, jak na nią patrzyłeś. Na mnie, w ten sposób nie spojrzałeś dziś, ani razu. Wiem, że wolałbyś, żeby to ona leżała tu zamiast mnie. Nawet, jakoś specjalnie mi to nie przeszkadza. Zdaję sobie sprawę, że tu chodziło tylko o seks. Było fajnie, a teraz idź do niej. Zawalcz. Twoje oczy… nie skrzywdź jej, Tom. Zacznij żyć. Ty też masz prawo do miłości. – Uśmiechnęła się lekko, jakby wszechwiednie, przewracając się na plecy.
- Mylisz się.
- Nie masz prawa do miłości, czy to nie o niej cały czas myślałeś w klubie? – Uniosła do góry jedną brew.
- Co ty możesz wiedzieć, swatka się znalazła od siedmiu boleści. Babskie gadanie. – Prychnął, otwierając drzwi. – Miło było. – Rzucił wychodząc. Blondynka zagrzebała się w pościeli i przymknęła powieki, uśmiechając się łagodnie. Nie było jej żal. Nie każda mogła być jego jedyną. Miała zamiar poczekać na swojego własnego księcia.

Szedł, szedł, szedł, całkiem zapominając o tym, że zostawił auto. Mróz przenikał jego ciało i chyba tylko dzięki temu miał pełną świadomość tego, że żył. Nad miastem rozciągło się roziskrzone milionem gwiazd niebo, śnieg skrzypiał mu pod butami i zdawało się, że wszystko było idealne, a on miał wrażenie, że znów coś mu umknęło, że nawet nie ruszył do przodu, nawet nie stał w miejscu, a cofnął się o krok. Do niedawna bardziej prawdopodobne było to, że Szprewa wyschnie, niż to, że będzie miał coś na rodzaj wyrzutu sumienia, po świetnej zabawie z cudowną blondynką. Czuł się przynajmniej dziwnie i wcale mu się to nie podobało. Skóra piekła go nadal. Czuł jej dotyk i wcale nie było mu z tym dobrze. To nie była jej wina. Ona jak wszystkie, spełniła jego oczekiwania.  Przeświadczenie, że coś było nie tak rosło z każda chwilą i im bardziej o tym myślał, tym było silniejsze. Nie nazywał rzeczy po imieniu. Coś, ktoś, gdzieś. To on, Tom Kaulitz, w hotelu z jakąś dziewczyną, jak zawsze zapominał. Tym razem zapominał o tym, że miał pamiętać. Tu nie chodziło o te wszystkie brunetki, blondynki, czy rude, tu chodziło o nią. To świadomość, że robił wbrew niej… wbrew sobie sprawiała, że było mu źle ze samym sobą. Choć zdawało mu się, że nic się nie zmieniło, to tak naprawdę wszystko już było inaczej. Potrafiłby żyć, jak kiedyś bez weekendów, whisky, dziewczyn, tych nocy? Potrafiłbyś, Tom? Przystanął na środku chodnika. Minął go może jeden, wlokący się samochód i kilkoro przechodniów. Obrócił się wokół własnej osi. Zaczerpnął rześkiego powietrza najbardziej, jak mógł, ile sił w płucach. Potem głęboko odetchnął.
- Chciałbym, ale nie wiem, czy potrafię. – Szepnął, zawracając. Już jakiś czas temu pomyślał sobie, że chyba nie byłoby tak źle, gdyby spróbował, ale cały czas był przekonany, że nie miał w sobie tyle samozaparcia, by coś zmienić. Dławiło go przekonanie, że za bardzo wrósł w tego człowieka, którym był, by sprzeciwić mu się. – Chciałbym, ale nie wiem, czy potrafię. - Powiedział głośniej i ruszył biegiem, by wrócić pod klub po auto. 

Niedziela

Pierwszym, co zrobił po wejściu do lokalu, było podejście do baru. Nie zajął miejsca przy tym samym stoliku, co zawsze. Nie zamówił whisky, tylko drinka i to w dodatku takiego, jakiego ona mu zechciała zaserwować. Nie był rozrywkowy, nie flirtował, nie ironizował, nie zgrywał cwaniaka, tylko siedział przy barze, sącząc drinka i nawet nie zagadywał Scarlett, jakoś specjalnie. Zamienili kilka zdań, typu ‘co u ciebie?’ i zamilkł na prawie cały wieczór. Ciekawość zżerała Scarlett od środka, bo nie pokazał się w sobotę, a kiedy już przyszedł, był dziwnie przygaszony. Wychodząc z tą blondyną, był jakiś inny. To nie ten Tom, który pewnie, lekko chwiejnie opuszczał klub ze swoją co weekendową zdobyczą. Chciała go już zapytać, co się działo, dlaczego był taki smutny, ale w końcu obiecała sobie, że będzie ingerowała, ewentualnie w skrajnych przypadkach. Siedziała na wysokim stołku, opierając się o wolny kawałek ściany i czytała książkę. Starała się na niego nie patrzeć. Starała się skupić na literkach. Starała się go ignorować. Ale nie mogła! Myślami cały czas była przy nim. Co nie przyszłoby jej do głowy, wiązało się z Tomem! Wciąż unosiła lekko wzrok, by spojrzeć na jego profil. Z każdym razem był tak samo smutny. Tom zdawał się nawet nie poruszać. Siedział z wzrokiem utkwionym w punkcie, jak szacowała, między burbonem a szkocką. Co mogło go tak przybić? To już nie ciekawość. Nie potrafiła tego określić. To niezidentyfikowane uczucie, którego wcześniej nie znała. To swojego rodzaju potrzeba troski, bycia, opieki, której czuć nie powinna. Takie emocyjnie nie kierowały nią nawet, gdy podejmowała decyzję o ‘ratowaniu’ Toma. Ta potrzeba zrodziła się w niej niedawno. Nie potrafiła powiedzieć, w którym momencie. Nie chciała jej czuć, w końcu miała się nie przywiązywać, aż tak mocno… Gotowa była znów na niego nakrzyczeć, a nawet pozwolić mu, by sam nakrzyczał na nią. W pierwszej chwili skarciła się za to, że przez myśl przeszło jej, by Tom mógł nią pomiatać, zrobić cokolwiek, skrzywdzić, znów… ale dotarło do niej, że mało obeszłoby to ją, gdyby w ten sposób wzbudziła w nim jakiekolwiek uczucia, byleby wyrzucił z siebie tą gorycz. Zdawała sobie sprawę, że nie powinna i chociaż tej jednej, drobnej obietnicy chciała dotrzymać. Ona się martwiła. Tak, Scarlett, ty się martwisz. Pokręciła głową i ze świstem wypuściła powietrze z płuc. Przeczytała trzy linijki. Nie miała zielonego pojęcia, co w sobie zawierały. Zamknęła książkę i odłożyła ją na bar. Chwyciła ściereczkę i lekko zeskakując ze stołka, zaczęła ścierać blat.  Powoli zbliżyła się do niego, a jej serce mimowolnie zaczęło bić szybciej. Stanęła na wprost Toma i niby od niechcenia czyściła blat w jednym miejscu. Choć był zupełnie czysty, to tylko ta czynność przychodziła Scarlett do głowy. W duchu wyśmiała się za to nie raz. Przecież musiała wyglądać, jak idiotka. Westchnęła niekontrolowanie, przechylając głowę lekko na bok. Niesforne kosmyki włosów, odrobinę przesłoniły jej buzię. Właśnie taką ją ujrzał. Pochylała głowę, zagryzając dolną wargę i wyglądała przy tym tak słodko, niewinnie, tak uroczo i brakło mu epitetów. Pastwiła się nad kawałkiem blatu, usiłując nie zwracać na niego uwagi. Za każdym razem przekonywał się, że stanowiła ewenement wśród kobiet jakie znał. Jak mógł się do niej nie… nie przywiązać? Do tego uśmiechu, oczu, rumianych policzków, całej jej bezpretensjonalności, albo buty, skrajnych nastrojów i morza sprzeczności. Jak mógł się teraz nie uśmiechnąć? Nawet teraz, gdy właśnie nie powinno go tam być, gdy powinien być gdzieś daleko, jak najdalej od niej. By nie patrzeć, nie słuchać, by się nie przywiązywać, by móc mówić, że nic dla niego nie znaczyła. By nie stwarzać dla niej zagrożenia. Teraz nie potrafił.
- Bo się dokopiesz do Chin. – Scarlett energicznie uniosła głowę, a na jej buzi, prócz wypieków malowało się zaskoczenie. Jego usta rozciągały się w łagodnym uśmiechu, ale w oczach nie widziała tych filuternych ogników. Było tak, jakby uśmiechnięte usta i zatroskane oczy należały do dwóch różnych osób. Mógł udawać, mógł się kryć, mógł uśmiechać się szeroko, mógł grać najlepiej, jak potrafił, ale jego oczy i tak mówiły wszystko. Zdradzały każdą tajemnicę. W tych czekoladowych tęczówkach kryło się więcej trudnych uczuć, niż były w stanie pomieścić. Coś ścisnęło ją za serce. Nie powinno tak być. Za bardzo się przejmowała…Za bardzo. Nie potrafiła inaczej.
- Ciii… - Pochyliła się nieco w jego stronę, jedną ręką chowając za ucho kilka kosmyków, które przykleiły się do jej warg. Konspiracyjnie zakryła usta dłonią. – Bo mnie Karl wykopie na bruk, za to, że mu dewastuję wyposażenie, a ja zawsze chciałam zobaczyć Chiny i wiesz…- Westchnęła teatralnie i spuściła wzrok, spoglądając na niego spod kotary rzęs. Uśmiechną się nieco szerzej. Scarlett też się uśmiechnęła. – Co tak skromnie dziś?
- Powiedzmy, że… zmęczenie materiału. – Pokręciła głową. Rozdzwonił się jego telefon. Gdy Tom odczytywał smsa, Scarlett zabrała się za ustawianie w równym rządku wypolerowanych szklanek. Na blacie, tuż przed Brunetką wylądowała komórka i kluczyki. To ją zainteresowało. Tom szukał czegoś po kieszeniach. Przez moment mu się bacznie przyglądała kojarząc fakty. Sms plus kluczyki plus poszukiwania, załóżmy portfela, mogły równać się tylko i wyłącznie z wyjściem i prowadzeniem samochodu. Zmrużyła oczy i prześwidrowała Toma spojrzeniem. Stała tak wspierając się dłońmi o kant blatu, dopóki nie znalazł zguby w przepastnej kieszeni spodni i nie spojrzał na nią, odrobinę zdziwiony wyrazem twarzy Scarlett. Uniósł do góry jedną brew.
- Masz zamiar prowadzić?  - Mruknął coś na rodzaj ‘mhm’ i nie przywiązując większej uwagi do pytania Brunetki, szukał w portfelu odpowiedniego banknotu. Scarlett bez zastanowienia chwyciła breloczek i położyła kluczyki po swojej stronie baru. Zdębiał na moment, widząc ten manewr.
- Ej, Scarlett. Oddaj. – Wyciągnął rękę w stronę Brunetki, robiąc minę srogiego ojca, napominającego niesubordynowaną córeczkę. Scarlett żywo zaprzeczyła, a czarne kosmyki zachybotały przy jej rumianej buzi. – Ej, no. Muszę jechać. David wzywa. Jakaś super, mega, ważna sprawa. Z resztą, co ci się będę tłumaczył. Oddaj. – Skinął palcem, tak jakby chciał przywołać ją do siebie. Scarlett znów pokręciła głową.
- Zapomnij. Piłeś. – Włożyła kluczyki do kieszeni jeansów i na moment zniknęła na zapleczu. Wróciła szybciej, niż zdążył zarejestrować fakt, że jej nie było. Zapiąwszy płaszcz, przełożyła je do torebki i ruszyła w stronę wyjścia. Tom dorównał jej kroku szybciej, niż się spodziewała.
- Ej, no, Maleńka, tak się bawić nie będziemy, oddaj. – Znów wyciągnął rękę po swoją własność. Ta dziewczyna była bardziej nieprzewidywalna, niż mu się wydawało. Robiła wiele rzeczy znacznie szybciej, niż on myślał i zastanawiał się, nad którym faktem zacząć ubolewać. Musiał odzyskać kluczyki, nie chcąc sprowadzić na siebie koleje burzy gradowej z chmury zwącej się Jost. Oj, to była bardzo gradowa chmura. Zreflektował się, gdy uderzyła w nich fala mroźnego powietrza. Scarlett opatuliła się szczelniej szalem i dopiero wtedy spojrzała na Toma. Skrzywił się pod wpływem zimnego powietrza. Pokręciła głową.
- Mam na imię Scarlett, a ty Casanovo zapnij kurtkę. Nie chcę cię mieć na sumieniu.
- Przecież jestem trzeźwy. – Jęknął, posłusznie zasuwając zamek pod samą szyję. Będąc poirytowany, że znów pokrzyżowała mu plany, w głębi duszy cieszył się, że ten wieczór miał taki finał. Będąc ze Scarlett, czuł się inny. Dzięki niej łudził się, że mógł stać się innym człowiekiem. Nie wiedział skąd brało się to poczucie. Może dlatego, że tak bardzo zależało jej, żeby naprawił swoje życie? A może, dlatego, że dzięki niej sam w to wierzył. Bez względu na przyczynę, przebywając ze Scarlett wszystko było jakieś łatwiejsze. Nawet teraz, gdy zabrała mu kluczyki i naraziła na kolejną kłótnię z Davidem. To nie miało żadnego znaczenia. Wiedział, że jego podejście było egoistyczne. Przez to wszystko, było nie było, zbliżali się do siebie, a chociaż czuł się z nią lepiej wiedział, że prędzej czy później, świadomie bądź nie popełni błąd i skrzywdzi ją. Był zbyt nieidealny, zbyt słaby, by wytrwać w postanowieniu. Ona zbytni go pociągała. Powinien nie patrzeć. Powinien odejść. Przecież mógł. Nie potrafił. Jakaś dziwna siła nie pozwalała mu tego zrobić. A może to nie była siła, a człowiek z krwi i kości?
- Tak i przez cały wieczór piłeś soczek pomidorowy.
- Nie lubię soku pomidorowego.
- Ja też nie. - Oburzyła się - Nie zmieniaj tematu! – Spojrzała na Toma spod byka.
- Sama go zaczęłaś, Maleńka. – Uśmiechnął się filuternie.
- Mam na imię Scarlett. – Nawet pośród nocy dostrzegł, jak piorunowała go spojrzeniem. Uśmiechnął się pod nosem. Ten turkus byłby wyraźny nawet dla niewidomego. Swoją drogą nie pojmował, że można mieć tak bardzo niebieskie oczy. Obruszył się w duchu i zwrócił myśli na właściwy tor.
- Wiem. To, jak Scarlett, oddasz mi kluczyki?
- Nie. – Dziarsko szła przed siebie, całkowicie zapominając o tym, że chodnik był oblodzony i w normalnych warunkach poślizgnęłaby się przynajmniej trzy razy. Już prawie doszli do przystanku, a ona nie miała pojęcia, co dalej. Zabrała Tomowi kluczyki pod wpływem impulsu. Może niepotrzebnie czarno widziała, ale przecież równie dobrze mógł dojechać szczęśliwie, jak i zostać zatrzymanym przez patrol, albo wjechać w znak drogowy w najlepszym wypadku. Niby nie wypił dużo, ale przecież... Mogło się zdarzyć wszystko! Ona wcale nie była nadopiekuńcza, ona tylko dbała o jego bezpieczeństwo. Poszła za głosem serca. Nie wiedziała czy powinna, bo to w końcu zdradliwy doradca. Doszli na przystanek, podjechał autobus i wsiedli. Tom był tak zaabsorbowany swoją przemową na temat trzeźwości, ostrożności i swojego statusu mistrza kierownicy, że nawet tego nie zauważył. Gadał, jak najęty, żywo gestykulując. To tylko utwierdziło Scarlett w przekonaniu, że dobrze zrobiła. Jedynym, co niepokoiło ją w tej chwili było to, że nie miała pojęcia, co dalej, ale w końcu była specjalistką w planach, których nie było.
- Przecież nigdy w życiu nie spowodowałem, ani jednego wypadku, nawet nikt gwałtownie nie musiał przeze mnie hamować! Jechałem już nie raz po alkoholu i jakoś było dobrze. Scarlett, no. Czekają na mnie. Daj mi te kluczyki. Jestem przecież trzeźwy. Jakbym miał pod ręką prostą linię, to bym ci udowodnił. Jestem uważny i chociaż lubię szybką jazdę, to jestem najostrożniejszy z całej rodziny! Mama, kiedyś tak się spieszyła, że wjechała w tyłek furgonetce z sianem, innym razem Gordon mało, a wjechałby w drzewo, bo tak się przejął opowiadaniem o …- podrapał się po głowie. – O czym on mówił wtedy…? Nieważne. A Bill…– Scarlett odwróciła wzrok od kierunku jazdy i spojrzała na Toma pierwszy raz odkąd weszli do autobusu. Milczała. Nie komentowała jego słowotoku. Nawet mu nie przerywała i sumiennie próbowała się nie śmiać, ale nie dała rady dłużej. Jej wargi układały się w subtelny dziubek, a lekko rozbawione spojrzenie było pełne współczucia. Nie umiała być poważna.
- Możesz się wreszcie zamknąć? – przerwała mu w pół zdania. – Nadajesz, jak baba. – Pokręciła głową i znów spojrzała za okno. Dłonie zaciskała w piąstki, żeby nie wybuchnąć śmiechem.
- Ty za to jesteś uparta, jak osioł. – Wiele urażony wystawił jej język i rozejrzawszy się po pojeździe, zdał sobie sprawę, że coś nie grało. Nie chcąc zrobić  z siebie totalnego idioty, nie skomentował faktu, gdzie się znajdował, ale przeklął w myślach, że nie zauważył, że poszedł za nią do autobusu. Jak mógł nie zauważyć? Nie minęła chwila, jak autobus zatrzymał się i Brunetka poderwała się do wyjścia. Chcąc nie chcąc, posłusznie ruszył za nią. Szli w milczeniu, aż pod sam dom Scarlett, który jako tako kojarzył. Będąc o krok za nią, omiótł wzrokiem jej ciało i jakoś nie mógł się nie uśmiechnąć. Było ciemno, ale i tak dojrzał, to co chciał dojrzeć. – Gdzie ty mnie wyprowadziłaś, co? – Zagadnął, zamykając za sobą furtkę.
- Ja ciebie wyprowadziłam, tak? Nie wiem czy wiesz, ale istnieje jeszcze coś takiego, jak taksówka. Skoro ci się tak spieszyło, mogłeś skorzystać. To środek lokomocji między innymi dla takich jak ty, cwaniaczków po spożyciu. Samochodzika bym ci nie podwędziła. Tak  na marginesie, to wcale nie kazałam ci ze sobą jechać. Sam wpakowałeś się za mną do autobusu. – Obrzuciła go cwanym spojrzeniem, szukając w torebce kluczy od domu. W gruncie rzeczy to spodziewała się takiego finału. Najgorsze było w tym wszystkim to, że sama go sprowokowała, ale tu koło się zamykało, bo nie mogła pozwolić mu jechać po pijaku. Bądź mądra i pisz wiersze. Westchnęła.
- Nie jechałem z tobą, tylko ze swoimi kluczykami. Nie schlebiaj sobie, Maleńka. – Słyszał, jak głośno nabierała powietrza, a oczami wyobraźni widział, jak zaciskała piąstki. Nie mógł się nie uśmiechnąć. Uwielbiał się z nią droczyć. Dopiero po fakcie zdał sobie sprawę, że w swojej sytuacji raczej nie powinien igrać ze Scarlett. Do swojego obrazka dodał tylko piorunujące spojrzenie, którym faktycznie go obdarzyła.
- Nie bądź taki do przodu, Casanovo. – Syknęła odkluczając drzwi.  Zamek szczęknął i pomimo tego, że teoretycznie mogła już wejść do środka i triumfując, zostawić go pod drzwiami, czekała na jego reakcję. Tom gorączkowo rozważał wszystkie za i przeciw możliwości, jakie miał i które raczej mu nie odpowiadały. No, wszystkie prócz jednej.
- Co teraz? – Bąknął trochę jakby nieśmiało, pod nosem, po czym uważnie spojrzał na Brunetkę. Była wyraźnie rozbawiona, a jemu do śmiechu nie było, ani trochę! Nie wydawało mu się, by w jego położeniu było coś z czego chętnie pośmiałby się. Był w części miasta, której lokalizacja była mu znana tylko tyle, o ile. Była noc, a kluczyki do jego samochodu znajdowały się w torebce dziewczyny, która nie zamierzała mu ich oddać, a na domiar złego, jego samochód był, gdzieś zupełnie daleko.
- Zapytaj swoich kluczyków, w końcu to z nimi tutaj przyjechałeś. – Wysiliła się na poważny ton, jednak przychodziło jej to z dużym trudem. Tom zdawał się nie tracić animuszu, ale i tak była zachwycona swoją przewagą. Chwilową, bo chwilową, ale przewagą. Całkowicie zapomniała, że przejmowała się czymś takim, jak irracjonalność sytuacji, w którą sama się wpędziła. Był czas przywyknąć. Od jakiegoś czasu prowadziła anormalny tryb życia, więc czym było się teraz przejmować?
- Bardzo śmieszne.
- Żebyś wiedział, w moim położeniu sytuacja jest całkowicie komiczna.
- Scarlett.
- Tak, Tomie?
- Ej… nikt tak do mnie mówił, chyba od podstawówki. Nieważne. Scarleeeett… - Przeciągnął jej imię i utkwił spojrzenie w Brunetce. Mdłe światło z przedpokoju rozjaśniało jej buzię. Cwano się uśmiechała, unosząc brwi. – Przygarnij kropka… - Przez moment nie odpowiadała. Wpatrywała się w Toma, co, jak co, ale maślane oczy potrafił robić, jak nikt. Przywołała się do porządku. Zdecydowanie nie podobał się jej brak kontroli nad pewnymi reakcjami.
- Jesteś dziecko szczęścia po prostu, gdyby nie to, że moi rodzice robią tourne po znajomych, nie miałbyś na co liczyć.  Śpisz na podłodze. – Pchnęła drzwi i ruszyła przodem. Co ma być to będzie. Mogła kazać mu zamówić taksówkę. Mogła zamówić ją sama. Mogła wysłać go do klubu pieszo, żeby po drodze wytrzeźwiał do końca. Mogła kazać mu wracać autobusem. Mogła zostawić go pod drzwiami i nie zainteresować się tym, co miał ze sobą zrobić. Mogła spędzić z nim noc, jakkolwiek dziwnie to brzmiało w jej głowie. Mogła i tego właśnie chciała, choć doskonale wiedziała, że chcieć nie powinna. Bardziej na miejscu było odczuwanie lęku przed nocą sam na sam, jakkolwiek dziwnie, znów brzmiało to w jej myślach, z obcym chłopakiem. Scarlett, ani nie odczuwała lęku, ani Tom tym bardziej nie wydawał jej się obcy. Słysząc za sobą cichy trzask drzwi, uśmiechnęła się pod nosem do siebie, cisząc się w duchu, że nie mógł tego zobaczyć.

- Obejrzymy coś? – Tom przerwał przeglądanie kolekcji dvd Nico, spoglądając na Scarlett. Spojrzała na zegarek i potarłszy stopą, wyciągniętą na stoliku nogę, przerzuciła wzrok na Toma.
- Nie zapominaj, że zwykli śmiertelnicy idą dziś do szkoły i, że właśnie zarywają nockę.
- Ach, no tak. – Westchnął z udawanym przejęciem, by na chwilę ukryć cwany uśmieszek, który i tak wpłynął ja buzię Toma. - Może jednak zarwiesz ją do końca? Dla mnie? – Znów to spojrzenie. Manipulował nią, a ona tak po prostu dawała sobą kierować. Nagle zrobiło się Scarlett gorąco. Dla niepoznaki przybrała cwany wyraz twarzy, unosząc ku górze jedną brew.
- Nie schlebiaj sobie za bardzo. – Zwinne wstała z kanapy i skierowała się do kuchni. – Wybierz coś. Kakao czy herbata z sokiem malinowym?


- Nie musiałeś tego robić. – Scarlett odwróciła się do Toma, racząc go wdzięcznym uśmiechem. Jej policzki nabrały kolorytu. Wolała, by myślał, że to za sprawą mrozu. Parkując pod szkołą, zgasił silnik i oparłszy jedną rękę na kierownicy, też lekko odwrócił się w stronę Brunetki.
- Marsz przez pół miasta, cóż to na mnie! – Roześmiał się perliście, a nieposłuszne serce Scarlett zabiło dwa razy mocniej. Była w pełni zadowolona, że nie był w stanie tego usłyszeć.
- Połowę połowy drogi jechałeś autobusem, nie mów. – Po ich nocnych rozmowach trudniej jej się było nie rumienić przy Tomie. Jeszcze nigdy, przez nikogo się nie rumieniła. Może nie nigdy. To zbyt wielkie słowo. Na przestrzeni dosyć sporego kawałka czasu zdążyła zapomnieć, jak to jest dostawać wypieki przez jedno spojrzenie, jeden uśmiech, jedno słowo, albo,  jak to jest mieć wrażenie, że serce wyskoczy z klatki piersiowej. Tom skutecznie przypominał jej zupełnie nieświadomie o tych wszystkich emocjach i reakcjach, które nauczyła się dusić w sobie. By nie cierpieć. Teraz odmykała wszystkie zapory, a raczej Tom je odmykał z jej niemym przyzwoleniem. Tego dnia, proste kosmyki włosów zachybotały przy jej buzi, zasłaniając ją nieco, gdy przechyliła głowę w bok, a długa grzywka przysłoniła jej roziskrzone oczy. Scarlett to odpowiadało. Wystarczyła jej świadomość złamanych zasad, Tom nie musiał widzieć efektów jej braku kontroli. Na razie nie. – No, ale nie musiało ci się chcieć wracać znów do mnie, czekać, aż się ogarnę i jechać ze mną pod szkolę, nie wspominając o wstaniu o piątej trzydzieści.
- Nie musiałem, ale chciałem. Przypomnę ci, że ty też zrobiłaś sporo rzeczy, których nie musiałaś, a chciałaś. Powiedziałaś mi kiedyś, że nie chcesz słów, ani czegoś, czego nie jestem całkowicie pewien.
- Jak ty pamiętasz, co mówiłam…- Podniosła na Toma swoje spojrzenie, nie do końca pewnie. Nie poznawała samej siebie w tym momencie, ale i nie poznawała jego, a raczej przywykała powoli do tego, który towarzyszył jej od kilku godzin. Niepozornie błaha rozmowa, oglądanie filmów na dvd, rzucanie się popcornem i parodiowanie scen melodramatycznych prowadziło do właśnie tej rozmowy. Podczas tych minionych kilku godzin uświadomiła sobie jedno. Tom pozwalał jej poznać prawdziwego siebie. Zdjął maskę podrywacza, pijaczka topiącego smutki w alkoholu, czy bezproblemowego chłopca, pnącej się ku górze gwiazdki. Był Tomem. Po prostu Tomem. Widziała, że spotkają się następny piątek, ale miała świadomość, że próbował. Wiedziała, po prostu czuła, że któregoś piątku już się nie pojawi i to nie dlatego, że zmieni lokal czy wyjedzie. Wiedziała, że się uwolni i z całych sił w to wierzyła. Wiedziała, że czekała ich niby nie nieznacząca, jednak niebotycznie ważna konfrontacja. Nie wiedziała, że to nastąpi tak szybko. Nie miła pojęcia, że Tom już jej zaufał, bo ona ufała. Bardziej, niż jej się wydawało. A miniona noc miała być jedną z najbardziej niezapomnianych, tego była wręcz pewna. Wziąwszy głęboki oddech, dmuchnęła dobie w grzywkę, by nie stanowiła muru między nimi. Już nie chciała.
- Pamiętam wszystko, aż za dobrze. Każde słowo i to, którym mnie podnosiłaś, jak i to, którym przypierałaś do muru. – Uśmiechnął się łagodnie. – I nie chcę zapomnieć. Scarlett… - Lekko zagryzł dolną wargę, przez moment bawiąc się kolczykiem. – Zagrajmy w dziesięć pytań. – Brunetka roześmiała się perliście, zbijając tym Toma z pantałyku. Ani ona nie wiedziała, co ją tak rozbawiło, ani Tom nie wiedział, co było w jego pytaniu śmiesznego. Spojrzał na Scarlett pytająco.
- Chcesz mnie w ten sposób poznać, Tom? Przeceniasz siebie, nie dowartościowując mnie. – Westchnęła, uśmiechając się ciepło. Miała roziskrzone oczy. To nie było w stanie umknąć jego uwadze. Zwilżyła koniuszkiem języka pełne wargi.- Musisz pojąć, że nie do wszystkich drzwi pasuje jeden klucz. Nie jestem krzyżówką, ani kalamburem. Nie rozgryziesz mnie, zadając mi kilka pytań. Tak naprawdę, to co widoczne, nie zawsze jest tym, co prawdziwe. Chociaż… A nuż ci się uda znaleźć właściwe pytanie.
- Domyślam się, że nawet nie mam co liczyć, że sama mi je zdradzisz? – Uśmiechnęła się od ucha do ucha, przecząco kręcąc głową.
- Muszę już iść. Jako zwykła śmiertelniczka zmuszona jestem odebrać niezbędną do życia wiedzę matematyczną. Pokłoń się ode mnie swoim bliźnim na Olimpie. – Tom śmiejąc się radośnie, szybko wysiadł z auta, nim Brunetka zdążyła wyplątać się z pasów i otworzył jej drzwi. Podał Scarlett dłoń, a ona wysiadła z gracją, uśmiechając się zalotnie. Najbardziej śmiały się jej oczy. Niechcący spojrzała w jego tęczówki i skazała się tym na stracenie. Tyle, o ile samochód Toma wywołał zamieszanie pod szkołą i większość z uczniów z zaciekawieniem wyczekiwała, kto wyłoni się z niego, tyle sam Tom wywołał już większe poruszenie. Choć przed budynkiem znajdowało się niewiele osób, to w magiczny sposób, przynajmniej drugie tyle dołączyło do nich. Mało dyskretne i dziecinne, ale cóż poradzić. Ani Scarlett, ani Tom zdawali się nie zwracać na to uwagi. Nawet donośny dźwięk dzwonka, który słychać na sąsiedniej ulicy, nie przeszkodził im zatracać się do reszty. Spojrzenie Toma miało w sobie coś magicznego. Coś hipnotyzującego, w czym zatracała się, świadomie bądź nie, zawsze, gdy je napotykała. Trzymał jej dłoń. Z wrażenia zapomniał zwolnić uścisk. Miała takie drobne i gładkie dłonie. Uśmiechał się lekko, a świat wirował. W końcu opamiętała się, nie chcąc całkowicie stracić kontroli. Odkaszlnęła cicho, spoglądając na Toma spod kotary rzęs. Puścił jej dłoń i zatrzasnął drzwi od strony pasażera. Dzwonek zmusił większość uczniów do pójścia na lekcje, zostali ci najodważniejsi.
- Chyba skazałem cię na języki.
- A bo to pierwszy raz? Był czas przywyknąć. – Wzruszyła beznamiętnie ramionami.
- Nie spodziewałem się, że mam do czynienia ze szkolną sensacją.
- Długa historia.
- Opowiesz mi. – Bardziej stwierdził, niż zapytał.
- Idę, bo raczej na to, ze ty mnie do tego zmusisz, liczyć nie będę. – Uśmiechnęła się promiennie i odchodząc, pokiwała mu radośnie na pożegnanie. Potem włożyła ręce do kieszeni i po kilku chwilach zniknęła w budynku szkoły. A on został ze wspomnieniem jaśminowego zapachu jej włosów i turkusowego odcienia tęczówek. Uśmiechnąwszy się sam do siebie, podrzucił w jednej ręce kluczyki i wsiadłszy, odjechał z piskiem opon, zostawiając za sobą kilka zszokowanych spojrzeń.

Ani wcześniej Scarlett, ani tym bardziej niczego nie świadomy Tom, nie mogli zauważyć, że widziała ich o jedna osoba za dużo. 

11 lutego 2009

7. Lass mich frei.

Obudziła się wraz z pierwszymi promieniami noworocznego słońca. Nim podniosła powieki, wzięła głęboki oddech. Lubiła budzić się w akompaniamencie ciszy. Usiadła na łóżku i przeciągnęła się niczym kotka. W nieskazitelnie białym pokoju, powoli rozgaszczał się świt. Rozejrzała się dookoła, na samym końcu utkwiła swoje tęczówki w Paulu. Spał spokojnie, zajmując większą część łóżka, na jego twarzy błąkał się błogi uśmiech, a jego naga klatka piersiowa unosiła się i opadała w równym tempie. Gdy spał, zdawał się być tym Paulem, którego poznała. Taki beztroski i niczym nieskażony. Westchnęła ciężko, ale równocześnie uśmiechnęła się do swojego odbicia w ogromnym, ściennym lustrze. Wstała i pierwszym, co zrobiła, było wzięcie długiego prysznica. Stało pod strumieniem ciepłej wody dobre pół godziny, nie myśląc o niczym. Wszystko spływało z niej wraz z kropelkami wody. Osuszywszy ciało, założyła na siebie jasnozieloną koszulę Paula. Rozczesując swoje długie włosy, przyglądała się sobie. Ku swojemu zdziwieniu, cały czas się uśmiechała. Delikatnie, bo delikatnie, ale i tak czuła duży postęp. Nie wiedziała skąd ten uśmiech, cieszyła się, że był. Nim wróciła do łóżka, zaparzyła sobie mocną i słodką kawę. Usiadła naprzeciw Paula i obabuliła się ciepłą kołdrą. Popijając napój wsłuchiwała się w ciszę. Pierwszy raz od dawna mogła stwierdzić, że miała czysty umysł. Bal sylwestrowy miał ten plus, że nudząc się, mogła wszystko sobie w miarę poukładać. Teraz pozostało jej tylko wprowadzenie w czyn swojej teorii. Doszła do wniosku, że martwienie się na zapas nie miało sensu, więc pozwoliła zdarzeniom płynąć, wierząc, że kiedy przyjdzie czas na decyzje, rozwiązanie nadejdzie wraz z nimi. Było dopiero po ósmej, biorąc pod uwagę ilość wypitego przez chłopaka alkoholu i wczesną porę, spodziewała się, że obudzi się dopiero za kilka godzin. Nie przeszkadzał jej upływający czas. Działał tylko i wyłącznie na jej korzyść. Przetwarzała w głowie wszystkie sytuacje, słowa, gesty, których doświadczyła przez minione niecałe dwa lata. Usiłowała wśród nich odnaleźć moment, w którym coś się zmieniło. Gdzie, któreś z nich popełniło jakiś błąd, wypowiedziało za dużo słów, jakkolwiek sprawiło, że coś uległo nieodwracalnej zmianie. Roztrząsnęła wszystko, prócz jednego, najistotniejszego, tego, jak bardzo go kochała. O ironio. Pod latarnią najciemniej. Pomimo tego wszystkiego wiedziała jedno. Trzy miesiące. Dokładnie trzydziestego pierwszego marca postanowiła, jakkolwiek uprać się z tą sprawą. Zamierzyła poddać próbie, zarówno Paula, jak i siebie, by przekonać się, czy mają szansę, albo czy chciała, by ją mieli. Kiedy jawnie sobie o tym pomyślała, zrobiło się jej jeszcze lżej na sercu. Odstawiła na szafkę pusty kubek i przeczesała palcami suche już włosy. W tej samej chwili Paul otwierając oczy, ziewnął rozdzierająco. Obrzucił ją przelotnym spojrzeniem i posławszy Liv delikatny uśmiech, złapał się za głowę, wydając z siebie cichy jęk. Brunetka roześmiała się i patrząc na niego z politowaniem, przytuliła się do jego torsu. Objął ją rękoma, robiąc skwaszoną minę.
- Dojdź do siebie, a ja zrobię śniadanie i mocną kawę dla ciebie. Odwieziesz mnie potem dobrze? – Chłopak pokiwał twierdząco głową i powiódł wzrokiem za Liv, która skradłszy mu buziaka, zwinnie zsunęła się z posłania i lekko falując biodrami, opuściła pokój. Znów była jego dziewczynką. Spokojna, nie oczekiwała niewiadomo, czego, idealnie dopasowywała się do jego świata. Wszyscy z towarzystwa mu jej zazdrościli. Potrafiła uwieść słowem i gestem i była tylko jego. Nie musiał niczego perswadować, ani niczego od niej żądać. Miał swoją dziewczynkę do kochania. Zadowolony zakopał się w miękkiej kołdrze, słysząc muzykę z radia, dopływającą z kuchni.
*

Ledwo żywy doczołgał się do pokoju Billa i masując sobie skronie, pchnął drzwi stopą. Miał wrażenie, że zamiast oczu posiadał dwie wąskie szparki, które pod wpływem światła zwężały się jeszcze bardziej. Słyszał, jak krew pulsowała mu w żyłach, a hałas, który sam omieszkał narobić, sprawił, że skrzywił się jeszcze bardziej.
- Która cholera…? – Spod białej poduszki wydobył się cichy, pretensjonalny pomruk. Nie byłoby w nim nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że nie należał do jego brata. Wręcz czuł, jak miliony impulsów z niepojętą prędkością napływają do jego umysłu, niosąc za sobą informację, której podłoża nie był pewien. Omamy pijackie czy to jednak działo się naprawdę? Zamrugał kilkakrotnie i podniósłszy głowę, otworzył oczy najszerzej, jak mógł. Napotkały zgrabną stopę, wystającą spod białej kołdry, która nie mogła być stopą Billa. Dalej, kawałek ręki, której brzoskwiniowa skóra, również przeczyła przynależności do jego bliźniaka. W końcu, czarne fale rozsypane na pościeli i ten głos, który już nazbyt wyraźnie wrył się w jego pamięć. Uwadze nie umknął mu również fakt, że miała na sobie jego koszulkę. Nie miał pojęcia, jaką drogą trafiła do niej, ale to w chwili obecnej było mało istotne. Był święcie przekonany, że po imprezie wróciła do domu. Kiedy przyswoił fakt, że znajduje się w jednym pomieszczeniu z pół śpiącą i półnagą Scarlett, zrobiło mu się jakoś gorąco. Zdecydowanie zbyt wolno przyswajał informacje. Jego umysł jeszcze domagał się snu. Bardzo długiego snu. Skoro ona spała w łóżku Billa, to w takim razie, gdzie był jego brat? Obejrzał się za siebie i zobaczył nogi, już zdecydowanie nie tak zgrabne, jak Brunetki, wystające zza sofy w salonie. Zguba się znalazła. Czuł się odrobinę skołowany. Z tego wszystkiego nawet zapomniał, że bolała go głowa. Gdy znów spojrzał na Scarlett, jego tęczówki napotkały dwa turkusowe punkciki, intensywnie wpatrujące się w niego. Leżała na boku, prawie całkowicie zakopana w pierzynie, ale z szeroko otwartymi oczami. – Trochę delikatności, chłopie. Jesteś na poziomie… - ziewnęła przeciągle – słonia w składzie porcelany. Popracuj nad koordynacją ruchową, Tom. – Potarła piąstką jedno oko i zamrugawszy kilka razy, znów bacznie spojrzała na Toma. Nie była nawet odrobię speszona jego obecnością, bo w końcu i tak po uszy zagrzebała się w kołdrze. Scarlett nie przeszkadzało jej też, że to tym razem to ona była u niego, a nie na odwrót i jak zwykle nie omieszkała mówić, co myślała. I chyba właśnie, dlatego była specyficzna, zawsze naturalna. Nie omieszkał zarejestrować faktu, że nawet z lekko opuchniętą buzią po nocy, resztkami makijażu i potarganymi włosami była na swój sposób urocza. Dlaczego ona zawsze musiała mu się podobać?
- Och, dziękuję ci bardzo. Niezmiennie słodka i urocza. – Żachnął się, zaplatając ręce na klatce piersiowej. – Tak się składa, że spodziewałem się spotkać tutaj swojego brata.
- Bill był tak miły i użyczył mi swojego łóżka, a ty gdybyś tyle nie wypił, to pamiętałbyś, że sam pierwszy oferowałeś się z tym, żebym przekimała u was do rana. – Śmiesznie zmarszczyła nosek, trąc go otwartą dłonią i znów ziewnęła. Pokręcił głową. Najgorsze było to, że faktycznie nie pamiętał niczego.
- No to…- wycofał się, chwytając za klamkę, ale natychmiastowo wrócił i spojrzał na Scarlett marszcząc brwi. – A tak w ogóle, to co ty tutaj robisz? – Brunetka roześmiała się, ale zaraz zamilkła chwytając się za głowę. Nie zwykła pić, bynajmniej nie tyle. Musiała oblać Nowy Rok z każdym, nawet po dwa razy. Tak się złożyło, że starszy bliźniak wciąż kręcił się z kieliszkiem i chciał wznosić za coś toast. O’Connor nie wymiękają. Wzięła głęboki oddech i znów spojrzała na Toma. Na jego buzi błąkał się pobłażliwie kpiący uśmiech, za co spiorunowała go spojrzeniem. Podniosła się, wpierając na ugiętym łokciu.
- Twoja gościnność jest zatrważająca, Tom. Jakbyś tyle nie wypił, to pamiętałbyś, że kaca też zawdzięczam tobie. – Wytknęła mu język i z powrotem wtuliła się w poduszki. – Jestem tu, bo po pierwsze mój stan nie był odpowiedni do pokazywania się rodzicom, a po drugie mój tata nie był w odpowiednim stanie, żeby po mnie przyjechać. Usatysfakcjonowany?
- W pełni. - Uśmiechnęła się promiennie, gdy dołączył do nich Bill, uwieszając się na ramieniu Toma. Podrapał się po głowie i ziewnął przeciągle jednocześnie machając do nich na powitanie.
- Szyja mnie boli. – Stwierdził bardziej do siebie, niż do nich. – Zjemy coś? – Brunetka spojrzała na Toma, a traf chciał, by i on spojrzał na nią w tej samej chwili. Ich spojrzenia się skrzyżowały. Poczuła, jak wzdłuż jej pleców przebiegł dreszcz. Uśmiechnął się, a ona odwzajemniła. Minęło może kilka sekund, a może i godzina. Nie zauważyłaby różnicy. Jego oczy nie były takie, jak zazwyczaj;  nie - rozigrane i nie - pełne energii. Zatonęła. Były tak inaczej ciepłe, tak inaczej kojące, tak inaczej inne, takie zupełnie nie pasującego do tego szelmy, który przed nią stał, a może były tak bardzo jego, a może jej się wydawało…?

Czując słodki zapach naleśników, weszła do kuchni i chowając kosmyk włosów za ucho, usiadła przy blacie. Dzięki gorącemu prysznicowi zmyła z siebie nie tylko resztki snu, ale makijażu i konfetti też. Bill uwijał się przy patelni, a Tom zalawszy kawę, usiadł obok niej. Gdy podsunął jej zielony kubek, poczuła przyjemny orzeźwiający zapach świeżej kawy. Posłodziła dwie łyżeczki cukru i dolała śmietanki. Zamieszała i upiła duży łyk. Nie byłoby w tym nic nienaturalnego, gdyby przez cały czas nie czuła na sobie spojrzenia Toma. Miała wrażenie, jakby robił jej rentgen tymi swoimi czekoladowymi ślepkami. Patrzyła na Billa, z lekkim uśmiechem, ignorując wzrok starszego bliźniaka. Oblizała wargi i odstawiwszy kubek, wygodnie oparła się na krześle. Najdyskretniej, jak mogła głęboko zaczerpnęła powietrza. Jakoś dziwnie czuła się, gdy na nią patrzył. Odrobinę skrępowana, miała wrażenie, że serce biło jej odrobię szybciej. Nigdy nie czuła się tak, a może raz, kiedyś, ale nie chciała tego wspominać. Przeszłość była przeszłością i miała nią już pozostać. Lekko przekrzywiła głowę w bok, pozwalając, by pojedyncze kosmyki opadły na jej policzki. Bill skupiony na nieprzypalaniu naleśników, posyłał jej krótkie uśmiechy, nucąc pod nosem. Z oklapniętą fryzurą, bez makijażu i włosach związanych w niski kucyk, wyglądał tak jakoś inaczej. Dzięki temu dostrzegła kolosalną podobiznę między bliźniakami. Byli, jak dwie krople wody. Upiła kolejny łyk kawy, mocna, słodka, aromatyczna, a Tom patrzył dalej. Zagryzła dolną wargę i szybko spojrzała na niego, by nie zdążył odwrócić wzroku. Zatrzymała go. Paraliżował ją spojrzeniem, ale nie dała mu się porwać. Z lekkim uśmiechem, spoglądała w jego tęczówki. Gdyby to było możliwe, była wręcz pewna, że na linii wzroku pojawiłby się ogniki. Zaintrygował ją. Zmieniał swoje nastawienie, szybciej, niż ona nadążała się do niego ustosunkowywać. W tej chwili nie myślała nic, spoglądała mu w oczy. Tak było najlepiej. To one utwierdziły ją stu jedno procentowym przekonaniu, że było warto. Bill, choć zajęty był przygotowywaniem śniadania, nie omieszkał zauważyć tego, co działo się po drugiej stronie blatu. Scarlett odkąd weszła do kuchni, nie odezwała się słowem, a bitwa na przewagi, między nią, a Tomem była teraz aż nader wyraźna.  Jak nie mógł wierzyć w to, że ta dziewczyna zmieniała jego brata? Nie bał się już niczego, po prostu uwierzył. Nie miał pojęcia, co zdarzyło się minionej nocy, wiedział, że długo rozmawiali. Tom nie był już w bojowym nastroju, zastanawiał się tylko, co będzie dalej. Tom nie wyrażał niczego, co mogłoby go naprowadzić na jakikolwiek trop. Jednak czego oczekiwał? Że w ciągu jednego wieczoru jego brat przejdzie mega metamorfozę i stanie się super grzecznym chłopcem. Znał go i to napawało go lękiem. Ostatnimi czasy Tom przecież mówił, że też pragnął zmian, ale co z tego, kiedy wieczorem i tak znikał na całą noc? Prychnął w myślach. W końcu wierzył. Choć Scarlett była znakiem, Tom sam szedł swoją drogą. Inaczej być nie mogło. Inaczej byłoby nie zdrowo. Tom był dorosły. Tom był odpowiedzialny. Tom sam musiał decydować. Nikt nie mógł prowadzić go za rękę. Wdech , wydech, uśmiech. Wyluzuj, Bill. Wszystko pod kontrolą. Wszystko?
Spojrzenie Brunetki, nieustępliwe i roziskrzone przenikało go na wskroś. Z niewinnym uśmiechem, jakby ciekawa wpatrywała się w niego, a on po prostu patrzył, bo lubił na nią patrzeć. Nie umiał określić tego, jakie uczucia w nim wywoływała. Rozciągały się od gniewu po radość. Teraz cieszył się, że była tam z nimi, jednak piętno minionych zdarzeń nie dawało mu spokoju. Ona zdawała się nie pamiętać, jednak On nie zapomniał. Pomimo, że czuł do siebie żal, nie umiał przeprosić. Przywykł do tego, że sumienie nieustannie było w stanie podwyższonej gotowości, a lampeczka świeciła na czerwono. Życie z poczuciem winy, po pewnym czasie przestało być uciążliwe, a to, że do tego wszystkiego doszła Scarlett, tylko bardziej przyparło go do podłoża. Nic strasznego. Da się z tym żyć. Choć zdawał sobie z tego wszystkiego sprawę. Nie był gotowy na cokolwiek więcej. Musiał się uporać ze samą świadomością, by móc żyć dalej. Z jednej strony doszedł do wniosku, że pojawienie się Scarlett i ta cała jej zbawienna misja mogły mu pomóc. Jednak wtedy musiałby walczyć, ale czy był na to gotowy? Nie był pewien, czy chciał deklasować całe swoje życie. Przestawiać wszystko i układać od nowa. Z drugiej strony był świadomość tego, że swoim istnieniem krzywdził innych. Nie był sam dla siebie, nie niszczył tylko Toma Kaulitza. Niszczył Billa i mamę, którzy się martwili. Niszczył przyjaciół i znajomych. Teraz niszczył też Scarlett. Od dawna wiedział, że było źle. Od dawna chciał to zmienić, ale nie wiedział, jak. Teraz mógł i nie był pewien czy chciał.

Czy był wystarczająco silny, by przeciwstawić się samemu sobie, by wygrać siebie?

- Gdzie są Gustav i Georg? – Nie przerywając kontaktu wzrokowego, jej delikatny głos zmieszał się z cichym skwierczeniem naleśników na patelni. Tom uśmiechnął się cwano i zwilżywszy wargi koniuszkiem języka, uniósł do góry prawą brew.
- To my już ci nie wystarczamy? – Prychnęła cicho, uśmiechając się kpiąco pod nosem.
- No, wiesz… Bill to Bill, dalibyśmy sobie radę, ale ty mój drogi… - Zagryzła dolną wargę, tak jakby nie wiedziała, jak ująć w zdania swoje myśli. Lekko pochyliła się w jego stronę i dokończyła konspiracyjnym szeptem, wiedząc, że rzuca płachtę na byka. – Mówią, że krowa, która dużo ryczy, mało mleka daje. – Nim zdążył do niego dotrzeć sens jej słów, uprzedziła go reakcja Billa, który zaczął się histerycznie śmiać. Postawił przed nimi talerz naleśników, na który spojrzeli jednocześnie, by zaraz przenieść wzrok na rozbawionego Billa, który zdążył już obejść blat. Siadając obok Toma, poklepał go po ramieniu.
- Ale cię podsumowała, brat. – Brunetka z triumfalnym uśmiechem upiła kolejny łyk.
- Jeszcze nie wiesz, na co mnie stać moja droga. – Zmrużył oczy i posłał jej piorunujące spojrzenie.
- Oho, a nie mówiłam? – Zrobiła niewinną minkę i wystawiła jeżyk do Toma. – Bill, może ty mi powiesz, gdzie wywiało chłopaków. – Znów postawiła na swoim. Znów pokazała mu, że nie był zawsze górą. Znów nie umiał się pogniewać.
- Georg pewnie dogorywa u siebie, a Gustav został na noc u Caroline.
- To w sumie nie moja sprawa, ale Gustav chyba serio się zakochał.
- Póki, co udaje mu się, aby to była tylko jego sprawa. – Westchnął.
- Nie bój się, nikomu nie powiem. – Rzuciła niby chłodno, ale nie obeszło się bez ukłucia, gdzieś tam po lewej. Dawno tego nie miała. Znów zaczynała czuć. Emocjonalne reakcje na jakiekolwiek słowa, do niedawna jej nie dotyczyły. Wróciły wraz z pojawieniem się jego. Pozwalała wkradać się emocjom do swojego życia w innych chwilach, niż śpiewanie. Nigdy nie ruszały jej żadne uwagi, a teraz, a dziś, odczuwała zmiany na każdym kroku i nie była pewna, czy wszystko było tak, jak być powinno, czy znów przywiązywała się, skazując na cierpienie?
- Ej, Scarlett, spoko. Nie miałem ciebie na myśli. – Bill puścił oczko Brunetce, wpychając do buzi kawałek naleśnika. Próbował coś powiedzieć, przeżuwał szybko, mlaskając przy tym. Mimowolnie uśmiechnęła się, nie umiała się pogniewać na Billa. Już teraz, znając go prawie wcale. Budził w niej samoistną sympatię. Przełknął i popił, poczym znów na nią spojrzał. – Myślałem o tym, że nasi papciowie ich jeszcze nie nakryli.
- Papciowie?
- Paparazzi, wiesz tak pieszczotliwie. – Tom odezwał się pierwszy raz od kilku chwil. Pokiwała głową ze zrozumieniem. Musiał najwyraźniej przetrawić jej uwagę, bo jak gdyby nigdy nic zaczął jeść śniadanie. Później było już tak jakoś luźno, rozmawiali o byle, czym i wszystkim na raz, śmiała się, co chwila, dopóki Georg z chęcią mordu w oczach nie wyszedł z pokoju i nie uciszył ich mało subtelnie. Słuchając jego wykładu, Scarlett cały czas uważnie patrzyła na niego, ściskając piąstki pod blatem, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Georg po balandze – bezcenny widok. Gdy wrócił do pokoju cała trójka posłała sobie wymowne uśmiechy i prawie równocześnie dopili swoje kawy. Kilkanaście minut później, w stanie mniej więcej używalnym, Scarlett wsiadała do metalicznego Audi. Bill wypuścił ją z mieszkania, dopiero, gdy po raz enty upewnił się, że dobrze się bawiła. Ściskając ją na pożegnanie, szepnął na ucho, że cieszył się, że zgodziła się zostać. Wiedziała, że bynajmniej nie miał na myśli imprezy. Poczuła się jakby odrobinę spokojniejsza.

Prawie całą drogę grała im cisza. Położyła głowę na zagłówku i przymknęła powieki. Wewnątrz było przyjemnie ciepło, rozluźniła się. Jazda samochodem zawsze ją uspokajała. Lubiła ten cichy dźwięk silnika, specyficzny samochodowy zapach, obrazy zmieniające się z sekundy na sekundę, umykającą pod kołami szosę. Uwielbiała podróżować. Bez względu na to, jak daleko. Tata był kierowcą, może stąd ta sympatia. Sporą część swojego dzieciństwa spędziła w ciężarówce, razem z nim. Nielegalnie, w wakacje zjeździła z nim prawie całe Niemcy. Te ich samotne podróże były jedną z najlepszych rzeczy, jakie kojarzyła z dzieciństwem. Tata nawet ogromnego tira potrafił prowadzić łagodnie i z opanowaniem. Tom prowadził podobnie. Polubiła tą jazdę. Jazdę z nim.
- Na chwilę uwierzyłem, że może być inaczej. – Spokojny, lekko ochrypły głos Toma wyrwał ją z zamyśleń. Podniosła powieki i nie podnosząc głowy, utkwiła w nim swoje tęczówki. Skupiony, patrzył na drogę, płynnie prowadząc auto. W jego ruchach nie było żadnej gwałtowności, wszystko jakby opanowane, w pełni zaplanowane. Skacowany Tom definitywnie się z niego ulotnił. Zagryzła dolną wargę.
- Może być, Tom. Jeśli tylko znajdziesz w sobie siłę, żeby spróbować.
- Nazywam się Tom Kaulitz i tego nic już nie zmieni. Muszę być tym, kim jestem.
- Nazywasz się Tom Kaulitz i … - Westchnęła. – Tom nie mów mi, że chcesz iść z prądem? Nie ty. Nie uwierzę w to. To przecież ty pociągasz za sobą tysiące i nie pozwól, by tysiące pociągnęły za sobą ciebie, bo to ty nazywasz się Tom Kaulitz i to ty decydujesz o wszystkim. Z resztą, tu nie chodzi o nazwisko. Tu chodzi o ciebie.
- To tak łatwo powiedzieć. Zmień się. Zrób coś ze swoim życiem, otrząśnij się. Słyszałem to setki razy, ale co z tego, kiedy ja nie wiem jak. Mając przed sobą te wszystkie kobiety, ludzi, możliwości, niełatwo jest się powstrzymać i nie sięgnąć, gdy można mieć wszystko? Myślisz, że potrafię powiedzieć nie, gdy dziewczyny wciskają mi swoje numery telefonów, zdjęcia, maile, gdy cały ten wielki świat pochłania mnie. Zostaje tylko zapomnienie.
- Nic nie jest łatwe, Tom. Możesz tak się tłumaczyć sam przed sobą, tylko jestem ciekawa, jak długo będziesz wierzył. Sam sobie wierzył. Już chyba mamy za sobą etap, gdzie wmawiamy sobie, że wszystko jest okej?
- Nic nie jest okej, bo nazywam się Tom Kaulitz i muszę…- Uciszyła go stanowczym gestem.
- Nic nie musisz, pamiętaj o tym. Nigdy nie zapomnij, kim jesteś. Bo nikt za ciebie pamiętać o tym nie będzie.
- Czuję się, jak po resocjalizacji.
- Nie tylko ty. – Pierwszy raz przestał patrzeć na jezdnię i utkwił swoje spojrzenie w Brunetce.
- Ty? Ty, Scarlett?
- Tom, powiem ci coś. Może powinnam była zrobić to wczoraj. Może nie powinnam mówić wcale, nieważne. Nie myśl, że targanie twoich zwłok, słuchanie docinków i umoralnianie cię na siłę było takie fajne i przyjemne. Wiem, sama chciałam, ale… mnie też bywało źle. Resocjalizowanie ciebie było niemniej nieprzyjemne, jak bycie resocjalizowanym przeze mnie. Hym..? Kapujesz? Wszystko zależy od ciebie. I… masz do wyboru dwie drogi wybierz tą lepszą. Nie łatwiejszą, a lepszą. To różnica i…. dokonując wyboru nie zapomnij, kim jesteś. – Nie odpowiedział, a Scarlett ta odpowiedź nie była potrzebna. Miała za sobą noc pełną emocji, resztki alkoholu we krwi i była nieziemsko zmęczona. Naprawdę nie chciała, by odpowiadał. Sapnęła. - To nie jest fajne, robić za taką mądralę, ale kto w końcu musi. – Szturchnęła Toma w ramię, a kiedy zerknął na Scarlett kątem oka, puściła mu oczko. Nie mógł nie uśmiechnąć się, gdy buzię Brunetki zdobił taki śliczny uśmiech. Pokręcił głową i zajechał w boczną uliczkę. Powoli zaparkował pod domem Brunetki. Przekręciwszy kluczyk w stacyjce, położył dłonie na swoich udach i dopiero powoli przeniósł na nią swoje spojrzenie. Ich podróż dobiegła końca. Jadąc nie myślał o tym, co miało być później. W zasadzie on nigdy nie zastanawiał się, co będzie później. Teraz miała sobie już iść. Wszystko znów musiało wrócić do normy, a on? Jeszcze nigdy nie czuł się taki zagubiony, z pełną świadomością swojego upadku, chęcią zmian i brakiem sił, by się podnieść. Chyba nie chciał, by odeszła, bo chyba tylko ona mogła podać mu rękę tak, by dał radę.  Chyba. Uśmiechnęła się lekko i otworzyła drzwi samochodu. – Dzięki i…
- Do zobaczenia w piątek, Scarlett. – Dokończył za nią.
*


Cicho sza.
Choć na około muzyka gra.
Cicho sza.
W mojej duszy dudni pustka.
Cicho sza.
Mnie już nie ma.
Cicho, cicho sza...

Na małym monitorze widniała magiczna cyfra piętnaście, a tuż pod nią nieco mniejsza wskazująca liczbę przebytych kilometrów. Od kilku godzin nieustannie szła, a w zasadzie biegła. Co kilkanaście minut wilżyła wysychające gardło wodą i ocierała pot z czoła. Była już tak wycieńczona, że nawet nie odczuwała zmęczenia. Biegła, choć nogi nie miały siły stawiać kolejnych kroków. Powoli zaczynały jej się plątać, aż w końcu potknęła się o nie i prawie przewróciła na bieżni. – Nie! – Krzyknęła rozpaczliwie. Zdołała utrzymać równowagę, jednak otarła kolano. Zwolniła tempo. Po jej kolanie zaczęły spływać stróżki krwi. Rana zaczynała piec. Poczuła pulsujący ból. Chwyciła z szafki chusteczki higieniczne i starła krew. Jej resztki rozmazały się na jej łydce, swoją czerwienią kontrastując ze śnieżnobiałą skórą. Rzuciła chusteczkę na podłogę i wróciła na bieżnię. Zwiększyła prędkość. Z grymasem bólu na twarzy, przywróciła się do pionu i zmusiła do dalszego biegu z trudem wbijając się w rytm bieżni. – Jeszcze tylko kilometr. Caro, kilometr. – Próbowała szybciej przebierać nogami, jednak nawet cała determinacja, jaką w to włożyła, ani odrobinę jej nie pomogła. Myśląc, że przyspiesza, w gruncie rzeczy zwalniała. Beznadziejnie próbowała zmusić swój organizm do mobilizacji sił, których w gruncie rzeczy już nie było. Z całych sił chwyciła poręcze i zaciskając zęby brnęła dalej do przodu. – Musi ci się udać, musi. – Wydawało jej się, że skurcze ud i łydek rozerywą je na strzępy, jednak nie zatrzymała się. Im bardziej bolało, tym bardziej czuła, że żyła. Im bliżej było końca, tym ona bardziej zaciskała dłonie na barierce, na tyle mocno, że stały się całkowicie białe. W momencie, gdy do jej uszu dobiegł dźwięk oznajmiający przebycie wyznaczonej trasy, wyłączyła maszynę. Słaniając się na nogach, zeszła z niej i bezwładnie oparłszy się o ścianę, osunęła się na podłogę. Była tak wykończona, ze nawet nie miała siły podnieść ręki, by odgarnąć włosy, które poprzyklejały się do jej mokrej od potu twarzy. Oddychała ciężko i patrzyła na stolik, na którym leżał sprzęt. Obok stała ramka ze zdjęciem Gustava. Uśmiechnęła się blado.
*


Siedziała wygodnie wyciągnięta na drewnianym krzesełku, obracając ołówek między palcami. Głowę, jak zawsze przechylała lekko na bok. Nauczycielka niemieckiego produkowała się nad wykładem o genezie, okolicznościach powstania i związkach między treścią ‘Romea i Julii’, a życiem Szekspira. Znudzona, zagryzła dolną wargę i zaczęła kreślić drobne wzorki na marginesie zeszytu.
- Jak myślicie, co w ich historii było najgorsze? – W klasie zapanowała całkowita cisza. Nauczycielka oparła się o swoje biurko i powiodła wzrokiem po wszystkich uczniach, którzy nagle zapałali chęcią oglądania swoich zeszytów. Zatrzymała się na Mikeu. Zerknęła do dziennika, po czym znów utkwiła w nim swoje spojrzenie.– Mike? Co powiesz na ten temat? Zbliżamy się do końca półrocza, twoja ocena się waha i w dodatku jest niżej, niż wyżej, więc może się wypowiesz. – Chłopak chwilę wpatrywał się w ławkę. Podniósł głowę i wzruszając ramionami, od niechcenia spojrzał na germanistkę.
- Oboje zginęli, nie? A mogli żyć, ale się nie ugadali dobrze, plan zaszwankował i nie wyszło. – Znów niby od niechcenia wzruszył ramionami i obojętnie rozparł się na krześle.
- Skromnie. – Westchnęła. - Scarlett? – Brunetka słysząc swoje imię automatycznie spojrzała na nauczycielkę. – Co sądzisz? – W klasie zapadła cisza, jak zawsze, gdy proszono Brunetkę o zdanie. Ignorując poszczególne spojrzenia, utkwiła swój wzrok w nauczycielce, nie przerywając kręcić ołówkiem w palcach.
- Sądzę, że dramat Romea i Julii tkwił w przypadku, przeznaczaniu, w fatum, które zawisło nad nimi nim przyszli na świat. Biorąc pod uwagę czas powstania i myśl twórczą epoki, z góry wiadomo, jakie zakończenie otrzyma każdy powstały wówczas utwór. Na tej podstawie, wiemy, że to właśnie fatum przyniosło takie zakończenie ich historii, ale spoglądając na nią z innej strony… - Na kilka sekund zamyśliła się, po czym kontynuowała, zaczerpnąwszy powietrza. - Spotkali się przez przypadek, choć mieli się nigdy nie spotkać. Pokochali, choć mieli nienawidzić. Zginęli, choć mieli żyć. Wszystko za sprawą kpiny losu, bo to przypadek rozpoczął całą tą machinę zdarzeń. Oni sami nie pisali się na to wszystko. Nie oni decydowali. To właśnie to. Przypadek. Jednak z drugiej strony, przypadek będący zapisany w gwiazdach. Przypadek, który miał nastąpić. Romeo wkradł się niepostrzeżenie do świata Julii, stając się nim zarazem i nie było już mocy, by jedno serce na powrót stało się dwoma. Tak, jak Julia stała się częścią Romea z chwilą, gdy ich spojrzenia spotkały się po raz pierwszy, tak Romeo stał się nią samą, jej częścią. Fatum, przekleństwo ich błogosławieństwa, w tym samym momencie otrzymało swe spełnienie. Machina ich przeznaczenia, machina ich tragedii ruszyła. To jest najstraszniejsze, że właśnie to uczucie, które uważali za swój ratunek, pogrążyło ich na zawsze. Miłość Romea i Julii, choć przeklęta, stanowi symbol zwycięstwa miłości nad nienawiścią. Miłości, która zwyciężyła nawet ze śmiercią, choć oboje zginęli. Uważam, że wygrali, pomimo przegranej walki o życie. Pogodzili zwaśnione rody, zapobiegli dalszemu przelewowi krwi, choć sami ją przelali… I chyba zeszłam z tematu.- Dodała ciszej, wpatrując się w nauczycielkę. Dalej bawiła się ołówkiem. Kobieta była wyraźnie zadowolona, pokiwała głową w chwili, gdy zadzwonił dzwonek. Scarlett niedbale zebrała podręczniki i szybko wyszła z klasy, zabierając za sobą wiele spojrzeń. Liv była na lunchu z Paulem, znajomymi jego ojca i ich synami. Znów musiała siedzieć w szkole sama i opowiadać, że jej siostra złapała w święta grypę. Serena dalej próbowała budować kontakty między nimi, całkiem przypadkowo ciągnąc za sobą Mikea. Już przed przerwą świąteczną zaczęła im się przyglądać i doszła do wniosku, że Liv miała rację. Serena nie mogła być bezinteresowna. Zbyt często znikała i pojawiała się z Mikiem. Zazwyczaj, kiedy ona odchodziła pojawiał się on, albo odwrotnie. Wszystko jakby zaplanowane, ułożone. Początkowo chciała wierzyć, że może faktycznie Serena potrzebowała damskiego towarzystwa w szkole. Biorąc pod uwagę fakt, że w szkole nie brakowało dziewczyn jej pokroju, nieuzasadniona sympatia do niej i Liv, a w szczególności do Scarlett, była nieco podejrzana. Mimo tego na chwilę obecną jeszcze nie chciała kazać jej się odczepić, potrzebowała pretekstu. Chwilami denerwowała się sama na siebie, że tak bardzo rozmiękczyła się przez Toma. Ostatnimi czasy Scarlett zbytnio cedziła ludzi, których do siebie dopuszczała, więc wzięła na wstrzymanie. Postanowiła zaczekać, aż coś się wyjaśni. Każdy aktor czasem zapomina roli. Nawet doskonały aktor. Nie chciała jej odtrącać, bo wiedziała, co znaczyło odrzucenie. Nie chciała jej ufać, bo wiedziała, że może później tego żałować. Nie potrafiła rozgryźć Mika. Jaki udział on miał w tym wszystkim? Przeklęła w myśli, że pomyślała o nim, gdy poczuła lekki uścisk na przedramieniu i usłyszała, jak zawsze uwodzicielski, lekko przyciszony głos koło ucha. Natychmiast wyrwała rękę z jego uścisku. Wzdrygnęła się. Przez jej ciało przeszedł dreszcz, dreszcz obrzydzenia.
- Gdzie tak pędzisz, piękna?
- Daleko od ciebie, bestio?
- Jak zawsze bojowa.
- Jak zawsze upierdliwy.
- Jak zawsze słodka.
- Jak zawsze głuchy i ślepy.
- Dlaczego ty mnie tak nie lubisz? – Miara się przebrała. Nie zważając, jak zwykle na okoliczności, zatrzymała się na środku korytarza i gwałtownie odwróciła się w jego stronę. Spiorunowała Mikea spojrzeniem. Nie wiedziała, co było adekwatniejsze wyśmiać go, czy zrównać z ziemią. Chłodno, wręcz nienawistnie spojrzała mu prosto w oczy, zadzierając lekko głowę do góry, stanęła na wprost niego. Znów był tak blisko, a ona nie czuła nic prócz złości. Jego twarz nadal miała ten cwany, lekko kpiący wyraz. Jego wargi układały się w pół uśmieszek. Zacisnęła dłonie w piąstki. Zupełnie spokojnie, chłodno, bez jakichkolwiek emocji, wycedziła mu prosto w twarz;
- Ty pytasz, dlaczego tak bardzo cię nie lubię? – Prychnęła. – Czyżby pamięć ci szwankowała panie Miller? Już nie pamiętasz, jaki ubaw miałeś z tej małej, infantylnej dziewczynki, która gotowa była pójść za tobą, nawet do piekła? Już nie pamiętasz, jak bardzo chełpiłeś satysfakcję, gdy robiła wszystko byś na nią spojrzał? Już nie pamiętasz, jak bawiłeś się nią, robiąc jej nadzieje? Już nie pamiętasz, jak powiedziałeś jej prosto w twarz, że z takim ciałem wyhaczy tylko ślepca? Już nie pamiętasz, jak głośno śmiałeś się z jej łez, gdy przy całej szkole upokorzyłeś ją bardziej, niż można to sobie wyobrazić? Skleroza cię dopada, panie Miller? Jej nie. - Mówiła powoli, a z każdego wypowiedzianego przez nią słowa, sączył się jad. Raz po raz powoli przymykała i podnosiła powieki. Świdrowała wzrokiem jego orzechowe tęczówki, kiedyś mdlałaby pod wpływem tego spojrzenia. Teraz miała ochotę wydrapać mu oczy. Była na nie znieczulona. Nie miały dla niej, ani dawnego blasku, ani uroku, ani ich odcień nie był tak nasycony. Nie widziała w nich nic, prócz złowrogiej pustki. –Otóż Michaelu Millerze, mała dziewczynka jest już duża. Nie potrzebuje ciebie, ani twojego parszywego świata. Nie widzi już nic interesującego, ani w tobie, ani w nim. Jest dla niej pusty, tak jak ty. – Zrobiła zniesmaczoną minę. - Nie pragnie twoich spojrzeń. Nie pragnie twoich słów. Nie pragnie twej uwagi. Nie pragnie już ciebie. Ma cię gdzieś. Jesteś marny Mike.- Skwitowała obojętnie, wzruszając ramionami. Nie miała pojęcia, że przyjdzie jej to wszystko z taką łatwością. - Jeżeli sądzisz, że zapomniałam, to grubo się mylisz. Kiedyś to ty nie chciałeś mnie, a teraz to ja nie chcę ciebie. – Odwróciła się na pięcie, smagając go włosami po policzku. Jej krok był stanowczy, a buzia bez wyrazu, ale serce szamotało się w klatce piersiowej, jak oszalałe. Podniosła głowę do góry, poprawiła torebkę, której rączka zsunęła się z jej ramienia i prostując plecy, jednym ruchem głowy odrzuciła włosy do tyłu.
- Nie zapominam Scarlett, ale chyba to ty zapomniałaś, że to ja wybieram czas i okoliczności. Teraz jesteś godna mojej uwagi. Wyrobiłaś się, Maleńka.– Uniósł wymownie brwi, lubieżnie taksując ją wzrokiem, nim zdążyła się znów do niego odwrócić.. Delektował się tym, że wszyscy słuchali, wreszcie, znów był w centrum. Chciał, chociaż w ten sposób zdobyć nad nią kontrolę. Wśród tłumku gapiów pokazać Scarlett, że to on był górą, że nie pozwoli pierwszej lepszej dziewczynie poniżyć się, tym bardziej w towarzystwie. Nienawidziła tego spojrzenia. Nienawidziła facetów, którzy pragnęli tylko ciała. - Mam na ciebie ochotę. – Uczniowie stojący najbliżej nich, przestali zajmować się swoimi sprawami, przysłuchując się im bez jakiegokolwiek skrępowania. Scarlett zatrzymała się gwałtownie i zlustrowała go od dołu do góry zdegustowanym spojrzeniem. Na samo ‘Maleńka’ krew się w niej zagotowała, jednak jego ostatnie słowa całkowicie wyprowadziły ją z równowagi. Serce waliło jej, jak oszalałe, a na policzkach czuła, że wychodzą jej rumieńce. Miała ochotę rzucić się na niego i wydrapać mu oczy, ale wiedziała, że wtedy dałaby satysfakcje Mikowi, nawet, gdyby zostawiła mu na pamiątkę parę zadrapań na twarzy. Zachłysnęła się powietrzem i miażdżąc go spojrzeniem, podeszła kilka kroków. Czuła, że cała drży z poirytowania, ale nie mogła, po prostu nie mogła wybuchnąć. Jej siłą był spokój, nie okazywanie emocji, tego musiała się trzymać, a Mike… on nie miał siły. On był słaby. On był marny.
- Też mam na wiele rzeczy ochotę i jakoś z tym żyję. – Zniesmaczona, patrzyła na niego bojowo. – Skończyłeś już?
- Zawsze dostaję to, czego chcę.
- Nie tym razem.
- Zobaczymy.
- Zobaczymy. – Prychnęła i odwróciwszy się na pięcie, odeszła z podniesioną głową, falując biodrami. – Cham. – Syknęła, schodząc do szatni. A on został w tłumku gapiów, który rozpierzchł się wraz z odejściem Scarlett. Nawet, gdy chciał nie potrafił skupić na sobie uwagi. Przeklął pod nosem i rozejrzał się po hallu. Dostrzegł, Serenę, która stojąc oparta o ścianę, kręciła głową z dezaprobatą.

Energicznie kopnęła kamyk, który leżał na jej drodze. Miała ochotę coś rozwalić. Już dawno nie czuła takiej złości, a nienawiść nie gotowała się w niej tak bardzo. Kopnęła kolejny kamień, mocno zaciskając dłonie w piąstki, skryte w kieszeniach płaszcza. Wszystkie wspomnienia, wszystko, co miało już się nie liczyć wróciło, a wraz z tym niepojęta furia. Nienawidziła go tak mocno, jak jeszcze nigdy. Wróciło całe to upokorzenie, cały ten żal, całe to cierpienie, które leczyła tak długo, aż sącząca się rana nie zmieniła się w twardą skorupę. W dużej mierze Mike przyczynił się do tego, kim była teraz. Chwilami zastanawiała się czy powinna być mu wdzięczna, czy gardzić nim bardziej. Wspominając tą nieśmiałą, skromną, infantylną dziewczynkę, która nie umiała się zająć sobą, jak należało, która żyła w cieniu przebojowej siostry, która zbyt bardzo bała się, by ośmielać się marzyć, poniekąd była mu wdzięczna za cierpienie, które jej przysporzył. Jednak, gdy pomyślała, jaki mur zaczęła budować wokół siebie tylko i wyłącznie przez niego, złość w niej rosła. Scarlett zawsze była wzorowa i ułożona, cicha, spokojna, nie umiała bronić, ani siebie, ani swojego zdania. Zawsze miała Liv, która stała za nią sztywno i opiekowała się nią. Pomyśleć, że teraz było odwrotnie… Miała dziewczynka była już duża. Przeszła całkowitą metamorfozę, nie tylko zewnętrzną, ale głównie wewnętrzną. Nie pozwalała sobą pomiatać. Nie pozwalała się wykorzystywać. Gotowa była skrzywdzić, niż być skrzywdzoną. Stała się twarda, chłodna, oschła i nieprzystępna, by nigdy więcej nie cierpieć. Jej serce oblekła skorupa, która tkwiła na nim nienaruszona do tego jednego, listopadowego wieczoru. Nauczyła się, a raczej pozwoliła uzewnętrznić się kobiecej naturze, która drzemała w niej przykryta stertą kompleksów. Walczyła ze samą sobą i wygrała tą walkę. Wygrała dzięki silnej woli i samozaparciu i nie zamierzała pozwolić, by Miller zniszczył to teraz kilkoma słowami. Nie po to pracowała nad tym, by swoją słabość zamienić w siłę. Mała infantylna dziewczynka odeszła z chwilą, gdy wybiegając ze szkoły, przyrzekała sobie, że już nigdy więcej nie pozwoli się skrzywdzić. Nikomu, ani niczemu. Konsekwentnie się tego trzymała. Zmieniła swoje ciało i pozwoliła zmienić się duszy, a jakimś cudem walka z życiem stała się łatwiejsza. Miała jeszcze śpiewanie, bo nauczyła się marzyć. Miejsce infantylnej Dziewczynki zajęła mała Księżniczka i było jej z tym dobrze. Odsapnęła i nagle zatrzymała się w miejscu. Stała na środku parkowej alejki. Pamiętała, jak biegła tamtędy płacząc. Teraz nie miała ochoty na łzy. Miała ochotę utrzeć mu nosa i to tak, żeby zapamiętał już na zawsze. Scarlett O’Connor nie dawała za wygraną.

Lass mich frei. Lass mich los.
Kleines Mädchen ist jetzt groβ’1

*

1Lafee ‘Lass mich frei’

Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo