31 sierpnia 2013

90. Zawsze najciemniej jest przed świtem.

Za kolejny 31. sierpnia.
6 lat. 72 miesiące. 312 tygodni. 2192 dni.
To już zawsze będzie jeden z najbardziej wyjątkowych dni w roku.
*

32. miesiąc od rozstania; 10. czerwca 2014, Los Angeles – Hotel Sheraton

Liv krążyła po pokoju z Saoirse na rękach. Mała by poddenerwowana, a ona w żaden sposób nie umiała wymyślić czegokolwiek, co uspokoiłoby jej dziecko. Dziewczynka za nic w świecie nie chciała już spędzać czasu z tatą. Limit się wyczerpał. Jednak musiała przyznać, że w ciągu ostatnich dni Saoirse była bardzo dzielna, dając się jej tak zbywać. Inna sprawa, że miarka przebrała się w najgorszym momencie.
Po powrocie z Burbank, Scarlett zniknęła w jednym z pokoi ich apartamentu. Poprosiła o chwilę czasu na przetrawienie tego wszystkiego. Ta chwila trwała już dwie godziny. Liv była przerażona tym, czego się dowiedziała, ale jeszcze bardziej bała się o siostrę, bo Scarlett po prostu zamilkła. Nienawidziła tego, że na najgorsze tragedie reagowała ciszą. Odsuwała się, znikała w sobie. Uciekała.  
Najchętniej zadzwoniłaby już do Shie’a, ale nie chciała prosić go o pomoc w imieniu Scarlett. To ona musiała się na to zdobyć. Dlatego Liv zadzwoniła do Javiera. Jakiś czas temu, nawet przez myśl jej nie przeszło, że będzie – o zgrozo – jedyną osobą, która może pomóc jej siostrze.
Kiedy się poznali, był zadufanym w sobie pięknym chłopcem, a przynajmniej taki stwarzał pozór. Zachowywał się tak, jakby wszystko mu się należało. Zwłaszcza kobiety. Był arogancki, cwaniakował, wszystko zbywał uśmiechem i paradował z miną „klękajcie panienki”. Jego pewność siebie znacznie przekraczała zdrową normę. Przyzwyczajony do wszelkiej uległości, w ten sposób starał się zbliżyć do Scarlett. No, ale kosa trafiła na kamień. Zmienił się. Być może to Scarlett go zmieniła, bo wydawał się być zupełnie innym człowiekiem, niż wtedy, gdy go poznała. Chyba jemu samemu także posłużyło porzucenie tej maski macho. Teraz Liv z całą pewnością mogła powiedzieć, że go lubiła. Cieszyła się, że był przyjacielem jej siostry. Nawet jeżeli podkochiwał się w niej i dla niego ta relacja nie była w pełni satysfakcjonująca, to nie dawał tego po sobie poznać i wspaniale sprawdzał się w roli przyjaciela. Była z tego zadowolona, bo miała pewność, że jej siostra miała przy sobie zaufaną osobę, gdy przebywała z dala od bliskich.
Telefon do niego wykonała przed piętnastoma minutami, więc Javier niebawem powinien się zjawić. Najwyższa pora. Bała się, że jeżeli Scarlett pozostanie sama ze swoimi myślami za długo, to się załamie. Pozwoliła na to po śmierci taty, a potem po Liamie. Choć teraz nikt nie umarł, Scarlett była wyglądała na zupełnie pokonaną. Liv nie miała zielonego pojęcia, co robić, ale wiedziała, że po raz trzeci nie pozwoli siostrze samej borykać się z trudnościami.
Nie wiedziała, jaką przyjąć postawę. Czy motywować Scarlett do działania, czy ją pocieszać? Bo w żaden sposób nie potrafiła postawić się na jej miejscu. Bo jak zachować się w momencie, kiedy dowiadujesz się, że osoba, którą wpuściłaś do swojego życia, której zaufałaś, oszukuje cię od samego początku, a co gorsza okazuje się nie istnieć? Kim był człowiek, który podawał się za Jima Felston’a? W jaki sposób i dlaczego zdobył jego tożsamość? Dlaczego w ogóle ją zmienił? Po co bawił się w te wszystkie gierki ze Scarlett? Kim był tak naprawdę i co chciał osiągnąć uwodząc ją i kopiąc w jej przeszłości? Tyle pytań, a żadnej odpowiedzi. Nie umiała pomóc Scarlett, bo sama nie miała pojęcia, co zrobiłaby na jej miejscu. Kto by wiedział? Nie radziła sobie z tym z perspektywy osoby trzeciej, więc nie wyobrażała sobie tego, gdyby sama musiała zmagać się z czymś takim. To smutne, że Scarlett wciąż dostawała kłody pod nogi. To niesprawiedliwe, że w całym tym okropieństwie nie miała nic, co zmuszałoby ją do wzięcia się w garść. Liv zdawała sobie sprawę, że ona, czy mama nie były w stanie jej z tego wyciągnąć. Wiedziała też, że nieodwzajemnione uczucie Javiera to także za mało. Scarlett potrzebowała motywacji, która trzymałaby ją w pionie, kiedy będzie musiała stanąć z Jimem twarzą w twarz i zażądać od niego prawdy. Wystarczającej silnej, by udźwignęła konsekwencje poznania prawdy. Póki co, takowa nie istniała i tego Liv bała się najbardziej. Bo nie chodziło nawet o miłość, czy konkretniej mówiąc: jej wielką miłość do Toma. W tym wypadku to nie odgrywało największej roli, choć przecież, gdyby spojrzeć na to z innej strony, to właśnie złamane serce doprowadziło ją do punktu, w którym się znalazła. Jednak Liv wiedziała, że Scarlett potrzebowała celu, bo wtedy droga, która pokonywała zmuszała ją do trzymania się w pionie. I o to właśnie chodziło. Brakujące ogniwo. Nawet nie miała pojęcia, co to mogłoby być. Bo muzyka to zdecydowanie za mało.
Przemyślenia starszej z sióstr zostały przerwane przez pojawienie się Georga, a z nim Javiera. Skinęła mu na powitanie, mówiąc bezgłośne cześć i wskazała na drzwi pokoju, w którym znajdowała się jej siostra. Javier wszedł do środka, a Georg objął ją ramieniem i zaprowadził do aneksu kuchennego. W takich chwilach dziękowała Bogu za to, że otworzył jej oczy i przestała wzbraniać się przed uczuciem do Georga. Bo kiedy patrzyła na to, co przechodziła teraz Scarlett, po raz kolejny doceniała, jakim wielkim darem od losu był dla niej Georg.  

Scarlett nie poruszyła się, kiedy usłyszała skrzypnięcie drzwi. Nie miała siły, żeby drgnąć palcem. Czuła się wyssana z całej energii, przytłoczona i w dodatku tak ciężko jej się oddychało. Miała usiąść tylko na chwilkę, żeby zebrać się w sobie i poukładać to wszystko w głowie przed rozmową z Shie’em, ale nie potrafiła się podnieść. Nie umiała wstać z materaca, ani spojrzeć prawdzie w oczy. Myśli kołowały jej w głowie, ale nie krystalizowały się. Po prostu płynęły, tak jak kolejne minuty. Życie znokautowało ją po raz kolejny – chyba już milion do zera.
Jej pierwszą reakcją była zalewająca jej ciało fala zimna, a po niej fala gorąca. Potem nie potrafiła wykrzesać z siebie czegokolwiek, bo doznała szoku. Wielkiego szoku. Spodziewała się wielu rzeczy, ale nie tego, że Jim okaże się nie być… Jimem. Na miejscu byłyby łzy, ale nie uroniła ani jednej. Skręcało ją w środku i ściskało, ale żaden płacz nie nadszedł. Nawet złość. Do tej pory po prostu w to wszystko nie wierzyła. To nie mogło dziać się naprawdę. Tyle zła nie mogło spotkać jednej osoby.
A jednak.
Materac ugiął się obok niej. Ułamek chwili później, wyczuła męskie perfumy. Znała je. W tym samym momencie silne ramię objęło ją i mocno przytuliło. Oparła na nim głowę i zamknęła oczy, by przez chwilę wyobrażać sobie, że to Tom. Tak po prostu zapragnęła wierzyć, że obok niej usiadł Tom. To było jedyne, logiczne i zasadne. Choć zupełnie nieprawdziwe i ułudne. Jak całe jej życie. Jednak długo nie potrafiła mamić się, że obok niej siedział on, bo Javier pachniał inaczej. To wystarczyło, by rozwiać wszystkie jej marzenia. Lubiła zapach Javiera. Był taki… elegancki, jak cały on. Jednak w tym momencie nienawidziła zapachu jego perfum, bo odbierał jej iluzję – jedyną rzecz, która w ciągu ostatnich dni wydała jej się miła.
Nawet nie pytała, skąd się wziął, dlaczego przyjechał. To akurat było oczywiste. Pozwoliła mu się przytulić. Potrzebowała, chociaż na chwilę zrzucić ten ciężar z ramion, oprzeć się na kimś.
Nie wiedziała, na czym stała, ani co powinna dalej robić? Jak zareagować? Jak to rozumieć? Czy tą sytuację w ogóle można było jakkolwiek zrozumieć? Począwszy od znalezienia zdjęcia po wiadomość, że Jim Felston to nieżyjący, czarnoskóry nastolatek, a nie mężczyzna, którego znała. Choć, czy ona znała go w ogóle? Przecież nic o nim nie wiedziała. Tak naprawdę to Jim, cały czas wyciągał z niej informacje, a sam nie dawał jej zbyt wielu odpowiedzi. Manipulował nią. Kiedy to sobie uświadomiła, poczuła się jeszcze gorzej. Scarlett wtuliła policzek w ramię Javiera. W jego objęciach czuła się naprawdę dobrze, ale teraz było jej zbyt źle, żeby jakoś ją to pocieszyło.
- Liv powiedziała mi, że rozstałaś się z Jimem w nie najlepszy sposób i że jesteś przybita. Nie musisz nic mówić. Przyjechałem, bo nie chcę, żebyś była teraz sama – Scarlett westchnęła, a przynajmniej wydawało się, że to zrobiła. Javier przysunął się bliżej i ciaśniej oplótł ją ręką. Odnalazł jej dłoń i splótł ich palce.
- Stanęłam nad przepaścią, Javier. Spadam – szepnęła. Jej głos stał się matowy i lekko ochrypł. Długo nic nie mówiła. Ogarnęła ją słabość i senność. Chciała iść spać i nie musieć stawiać niczemu czoła. To wszystko, co czekało ją za drzwiami tej sypialni, było zbyt trudne.
- Wszystko będzie dobrze – odpowiedział, ale nie zapewnił, że będzie czekał na dole, by ją złapać. Tego mogła dokonać tylko jedna osoba, ale przecież teraz nie mogła katować się jeszcze nim. Odwróciła się i mocno przylgnęła do Javiera. Chyba dobrze się stało, że przyjechał. Jakby nie patrzeć, nie wiedział i dzięki temu był osobą, która nie skaziła się całą tą sytuacją. To wydało się Scarlett krzepiące. Nie wiedział, że facet, z którym się spotykała okłamywał ją od pierwszego dnia, a co gorsza nie był tym, za kogo się podawał. Nie wiedział, że została oszukana po raz kolejny. Nie wiedział, że jej życie znów legło w gruzach. Chyba tylko ją mogło to spotkać. Chyba tylko ona mogła wdać się w znajomość z człowiekiem, który ukradł tożsamość zmarłemu nastolatkowi. Tego także nie wiedział. Sądził, że rozsypała się po przykrym zerwaniu i dzięki temu mogła jeszcze chwilę udawać, że tak było naprawdę. Jeszcze chwilę mogła nie dopuszczać do siebie rzeczywistości.
- Cieszę się, że tu jesteś – Javier z trudem powstrzymał się przed pocałowaniem jej w czoło. Jedynie przytulił ją bardziej, o ile mógł. Scarlett schowała się w jego ramionach. Była taka mała i drobna, że zrobiła to z łatwością. – Po prostu przytulę się, dobrze? A potem porozmawiam z Liv. Pewnie się martwi.
- Przytulaj się do woli. Liv ci nie ucieknie – westchnął. – Scarlett, wiem, że miałem nie pytać, ale czy on cię skrzywdził? – powoli odsunęła się od niego i pokręciła głową.
- Nie fizycznie – odparła, spoglądając Javierowi w oczy. Ostatnim, czego potrzebowała, było zapewnianie go i wywlekanie tej historii. Nie potrafiła o niej myśleć, a co dopiero mówić o tym na głos.
- Co takiego stało się między wami? Czy to zdjęcie, które u niego znalazłaś, ma jakiś związek z waszym rozstaniem? Teraz przypomniało mi się, jak pytałaś mnie o to, co może nim kierować.
- Niestety tak. Wszystko się popsuło – westchnęła.
- A da się to naprawić?  
- Jeśli masz na myśli mnie i Jima, to nie, ale ja sobie poradzę. Po prostu potrzebuję chwili na dojście do siebie. Dlatego cieszę się, że tu jesteś, bo nawet nie wiesz, jak bardzo mi pomagasz – po tych słowach przytuliła się znów do Javiera, a on już o nich nie pytał i mocno trzymał ją w ramionach.

Po niespełna godzinie drzwi pokoju otworzyły się i wyłoniła się z nich Scarlett, a tuż za nią Javier. Była przygaszona, a on wyraźnie zaniepokojony. Musiał wiedzieć niewiele więcej, niż przed spotkaniem z nią. A co gorsza nie zanosiło się, by miało to ulec zmianie. Scarlett rzuciła siostrze krótkie spojrzenie i skierowała się do drzwi. Javier skinął im na pożegnanie. Przytulił blondynkę, powiedział jej coś na ucho, a ona przytaknęła. Pocałował ją w policzek i wyszedł. W tym momencie, Liv zaczęła zastanawiać się, jak bardzo musiał się kontrolować, by nie zrobić lub powiedzieć za dużo. Scarlett podeszła do nich, pocierając ramiona. W pokoju było ponad dwadzieścia stopni, a ona drżała.
- Dziękuję, że do niego zadzwoniłaś.
- Już nigdy nie zostawię cię samej w dołku – Liv podeszła bliżej i przytuliła siostrę. – Jak… - pytanie „Jak się czujesz?” było zdecydowanie nie na miejscu. Zawahała się. – Postanowiłaś coś?
- Poza tym, że zadzwonię do Shie’a, to nie, ale myślę sobie, że jak powiem to wszystko na głos, to w końcu w to uwierzę. No i może będę w stanie coś postanowić, bo póki co… jest mi po prostu smutno. Choć sama nie wiem, czy to właściwe. Chyba jestem zbyt zmęczona, że popadać we wściekłość czy coś podobnego. Napiszę mu sms’a, jak dzisiaj pracuje i czy znajdzie chwilę na rozmowę.
- To dobry plan, ale teraz idziemy coś zjeść – zarządziła, zabierając z fotela swoją torebkę.
- Serio? – Scarlett popatrzyła na Liv, jak na wpół sprawną umysłowo. – Sądzisz, że mogę wyjść gdziekolwiek w takim stanie?
- To się ogarnij. Umyj twarz, zmień bluzkę i będzie cacy. Musisz jeść. Myślisz, że nie wiem, że oszukujesz? A poza tym nie możesz siedzieć w pokoju hotelowym i rozmyślać.
- Myślę, że w tej sytuacji powinnam pomyśleć, co dalej.
- Na to przyjdzie jeszcze czas. Teraz jedzenie – mocniej ścisnęła pasek torebki i stanowczo popatrzyła na siostrę. Nie miała wyboru. Poddała się.
- Nie wiem, czy będę w stanie cokolwiek przełknąć.
- Scarlett, nie marudź – powiedziała nieco podniesionym głosem. – Jest kiepsko, ale to nie jest powód do tego, żebyś się pochorowała. Choć pewnie byś chciała, żeby mieć kolejną wymówkę. Kiedy Javier był u ciebie, dużo o tym myślałam. Załamywanie rąk nie pomoże, tylko działanie. Powiedziałaś „A”. Czas na „B”. I Shie nam w tym pomoże – blondynka patrzyła na siostrę przez chwilę, analizując jej słowa. Albo tylko udawała, że to robi, aby zyskać na czasie. Wyglądała źle. To nie była żadna nowość, bo wyraźnie podupadła od momentu, kiedy zaczęła się cała ta sytuacja z Jimem, ale teraz prezentowała obraz nędzy i rozpaczy. To nic dziwnego, ale przykrego. Zwłaszcza dla siostry. Dlatego walczyła o każdy posiłek i godzinę snu Scarlett, żeby wytrwała w tym wszystkim nie tylko psychicznie, ale też fizycznie. Bo bez kontroli zaniedbałaby się zupełnie. Skinęła głową i ruszyła w stronę swojej sypialni. Tuż przy drzwiach zatrzymała się i odwróciła.
- Kiedy nastał ten moment, w którym to ty zaczęłaś znać rozwiązanie dla każdego problemu? – powiedziawszy to, uśmiechnęła się smutno i weszła do pokoju nie czekając na odpowiedź.
Liv nie była pewna, jak odbierać zachowanie Scarlett. Choć może nie powinna poddawać wszystkiego tak dogłębnej analizie? Wiedziała póki co, że musiała ją nakarmić i wykorzystać to, że Saoirse spała. A jeśli Shie odpisze od razu, to będzie musiała przygotować się na rozmowę z nim, usystematyzować nagromadzone fakty i domniemania, bo nie miała pewności, czy Scarlett nie złamie się w natłoku tego wszystkiego. Co innego dawkować sobie z dnia na dzień, a co innego spojrzeń na wszystko z szerszej perspektywy. Żadna z tych rzeczy nie była łatwa, ale Liv musiała wszystkie je zrealizować. Pocieszało to, że Shie na pewno coś wymyśli. Był ich starszym bratem, a w dodatku policjantem. Musiał coś wymyślić.
*
10. czerwca 2014, Sacramento

Candy starła ściereczką blat i odłożyła ją do zlewu. Potem wzięła inną i zaczęła wycierać talerze. Mieszkały w jednym miejscu już tak długo, że takie codzienne czynności nużyły ją. Wcześniej, kiedy osiadały w jednym mieście na kilka tygodni, ewentualnie miesięcy, nie zdążała wejść w monotonny tryb życia przepełniony codziennymi obowiązkami. Nie lubiła zmywać. To najgorszy obowiązek, jaki miała. Na szczęście musiała to robić tylko po kolacji i kiedy mamy nie było w domu.
Dzięki temu, że mieszkały w Sacramento już prawie rok, znalazła koleżanki, rozwijała swoje zdolności i w końcu miała życie, które nie wiązało się tylko z uciekaniem. Nigdy nie miały rodziny, więc nie doskwierała jej samotność. Mama znalazła sobie kilka koleżanek, więc ich mieszkanie nie zawsze było puste. Najczęściej bywała u nich Georgie Wilkins, sąsiadka z dołu. Miała dwoje ślicznych dzieci – Matthew miał siedem lat, a Brianne cztery. Zazwyczaj przyprowadzała je ze sobą i Candy zajmowała się nimi. Dzięki temu mogła bezkarnie bawić się lalkami i nie musieć przyznawać się, że wciąż to lubiła. Z Matthew najczęściej oglądała bajki. Mama spotykała się też z koleżanką z pracy – Brendą Forrest i trzema innymi, które poznała za pośrednictwem Georgie i Brendy. Danielle Stanford, Brigitte Thomas i Mary Lynn Bursky, te trzy ostatnie Candy znała najmniej, bo mama zazwyczaj spotykała się z nimi na mieście albo u którejś z nich. Wiodły takie zwykłe życie. Mama pracowała od dziewiątej do siedemnastej, a Candy chodziła do szkoły. Po lekcjach czasem spotykała się z koleżankami albo nocowały u siebie. Przez krótki czas spotykała się z Hunterem, kolegą z klasy, ale po kilku tygodniach obojgu przeszło. Życie w Sacramento było tak spokojne i przewidywalne, że aż czasem nudne. Po tylu latach tułaczki powinna się cieszyć, że mogła być po prostu nastolatką, jednak czegoś w tym wszystkim brakowało. Candy wciąż czuła, że nie przynależała do tego miejsca. To nieustanne przenoszenie się z miasta do miasta, a wcześniej życie w strachu, sprawiły, że nie umiała nigdzie czuć się, jak u siebie. Oczywiście z wyjątkiem czasu, który dzieliły z Billem. Tylko wtedy było naprawdę dobrze, pomimo tego, że żyło im się źle. A teraz, chociaż mogły czuć się stosunkowo bezpiecznie, nie umiała zapuścić korzeni. Nie chodziło nawet o to, że nadal istniało ryzyko kolejnej przeprowadzki. Candy, choć nie dopuszczała tego do siebie, w duchu wierzyła, że kiedyś dane im będzie wrócić. Do domu.
Jej koleżanki, czyli Megan, Debbie, Kayla i Charlie, a właściwie Charlotta, która wolała, by mówić na nią Lotta, ale nikt i tego nie robił, bo Charlie pasowało do niej znacznie bardziej. W każdym razie, najlepsze koleżanki Candy były wielkimi fankami Seleny Gomez, Ariany Grande, Demi Lovato, One Direction, no i oczywiście Scarlett i Tokio Hotel. Jeśli chodziło o tych ostatnich, to bardzo ciężko przychodziło jej utrzymywanie w tajemnicy tego, że znała ich, a Bill był jej prawie tatą/wujkiem/starszym bratem. W sumie nie wiedziała, kim dla niej był. Czasem wymykały jej się jakieś ciekawostki o nich, o Scarlett i musiała bardzo się starać, żeby wyjść z tego bez zbędnego tłumaczenia się. Czasem czuła się dziwnie, że musiała kłamać, ale w końcu sama wpędzała się w takie sytuacje przez swój długi język.
Lubiła je wszystkie. Wprawdzie z Charlie miała najlepszy kontakt, ale razem tworzyły zgraną paczkę. Samo stało się, że do nich dołączyła. Podczas jej pierwszego dnia w nowej szkole Kayla podeszła do Candy podczas przerwy na lunch i zaprosiła ją do ich stolika. I tak już zostało. Bardzo cieszyła się na nocowanie u Debbie. Miały oglądać filmy i omówić sprawę Kayli i chłopaka ze starszej klasy, który zaczął pisać do niej na Facebook’u. Wprawdzie mamy rzadko pozwalały im spać u siebie w ciągu tygodnia, ale następnego dnia lekcje miały zacząć się dopiero o dwunastej ze względu na radę nauczycieli. Candy była bardzo zadowolona z takiego obrotu spraw, bo dzięki temu w sobotę będzie mogła pojechać z mamą, Georgie i jej dziećmi na wycieczkę.
Odłożyła ścierkę, schowała talerze do szafki i poszła do pokoju dziennego, gdzie mama przeglądała jakieś czasopismo.
- Przed chwilą rozmawiałam z mamą Charlie. Zabierze cię o dziewiętnastej.
- Super – Candy uśmiechnęła się i usiadła obok Indii. – Co będziesz robić, jak mnie nie będzie?
- Wezmę długą kąpiel – odparła bez namysłu. – W końcu nikt nie będzie dobijał się do drzwi po pół godzinie.
- Bardzo zabawne. Nie moja wina, że chce mi się do łazienki zawsze, jak się kąpiesz – odparła lekko naburmuszona, ale uśmiechała się pod nosem.
- A potem pewnie poczytam albo obejrzę coś w telewizji – India odłożyła gazetę i przenikliwie popatrzyła na córkę. – Zabrałaś rzeczy na jutro?
- Tak. Mam wszystko.
- Może następnym razem zaprosisz dziewczyny do siebie na noc?
- Zgodziłabyś się? – zapytała uradowana.
- No pewnie. W końcu nie organizowałaś jeszcze nocowania.
- Cudnie! – zapiszczała. – Powiem im dziś – uściskała mamę i ucałowała ją w policzek. – Jesteś najlepsza, mamo – powiedziała uśmiechając się od ucha do ucha. Zerknęła na czasopismo. – Piszą coś o Scarlett? – wzięła je do ręki i przyjrzała się okładce z podobizną blondynki.
- Tak, jest wywiad z nią. Za trzy tygodnie będzie premiera kolejnego singla.
- To wiem, widziałam na stronie.
- Generalnie pytali ją o dalsze plany muzyczne, o Javiera, o Jima. Sesja jest bardzo ładna, ale wiesz, co Candy? Ona chyba nie jest zbyt szczęśliwa.
- Jeśli kiedyś nie zejdzie się z Tomem, to chyba nie będzie. Mamo, oni są dla siebie stworzeni i bez względu na to, dlaczego się rozstali, póki do siebie nie wrócą, to żaden Jim czy żadna inna dziewczyna nie będzie tym, czego oboje szukają – India zdziwiona przypatrzyła się córce. Candy zmarszczyła nos i odwdzięczyła się mamie pytającym spojrzeniem.
- Czy ty aby na pewno masz trzynaście lat i jesteś moją córką? – dziewczynka uśmiechnęła się i pokręciła głową.
- Przykro mi, ale znamię na ramieniu mówi samo za siebie. To prawie jak podpis firmowy – India objęła Candy, a ona się nie opierała. Choć coraz częściej broniła się przed całusami na pożegnanie albo powitanie. Zwłaszcza w miejscach publicznych. India musiała się bardzo pilnować, żeby jej przypadkiem nie zawstydzić.
- Wiesz, biorąc pod uwagę fakt, ile czasu my potrzebowałyśmy na przywyknięcie do nowego życia, możemy przypuszczać, że im też było ciężko. Każdy próbuje jak może – Candy zerknęła jeszcze raz na okładkę i odłożyła pismo. – Mama Charlie będzie za dwadzieścia minut, nie powinnaś zacząć się szykować? – dziewczyna zerwała się z sofy jak oparzona, mrucząc pod nosem „omg, nie zdążę” i wybiegła z pokoju.
*

10. czerwca 2014, Los Angeles – późne popołudnie

Liv wmusiła w Scarlett ponad połowę kanapki z kurczakiem i kawę. Uważała, że odniosła wielki sukces. Wprawdzie czuła się źle z tym, że postępowała z własną siostrą, jak z pięciolatką, ale w tej chwili nie miała innego wyjścia. W drodze do restauracji Scarlett napisała smsa do Shie’a. Umówili się na osiemnastą. Nie dało się wcześniej, jeśli nie chciał wzbudzać podejrzeń Julie.
Czas wlókł się niemiłosiernie albo Liv tak się tylko wydawało. Miała co robić z Saoirse, bo jej córka była tego popołudnia wyjątkowo żywotna i zupełnie niezainteresowana swoim tatą, ale za każdym razem, gdy spoglądała na Scarlett to robiło jej się przykro. Na przemian leżała na sofie albo beznamiętnie przerzucała kanały w telewizji. Ożywiła się na chwilę, kiedy zadzwoniła do niej Gin w sprawie singla. W ciągu ostatnich dni odwołała kilka spotkań, a przecież musiała jeszcze nagrać teledysk i nie mogła pozwolić sobie na opóźnienia. Nie tym razem. W całym tym zamieszaniu sprawy zawodowe zeszły zupełnie na dalszy plan, ale jakby nie patrzeć, odciągały ją od myślenia o Jimie, o tym kim był naprawdę i skąd to wszystko. Po raz kolejny zmobilizowała się o siedemnastej pięćdziesiąt. Włączyła laptopa, skype’a i na chwilę zniknęła w łazience. Potem poszła do barku i grzebała w nim trochę. W końcu znalazła, jak się okazało, setkę wódki. Wlała ją do szklanki, a potem trochę soku. Wszystko wychyliła jednym haustem. Liv przyglądała jej się badawczo. Podchwyciła to spojrzenie i wzruszyła ramionami.
- Alkohol, o tej porze?
- Musiałam sprawdzić, czy coś smakuje gorzej niż gorycz porażki – mruknęła. Nie wyglądała już tak żałośnie, jak kilka godzin wcześniej. Musiała oswoić się z sytuacją, a przynajmniej zaakceptować ją na tyle, żeby nie popadać w rozpacz. W końcu nie była w nim śmiertelnie zakochana, jednak sam fakt, że ktoś kto był jej choć trochę bliski okazał się być od samego początku nieprawdziwy… Liv nie komentowała tych huśtawek nastroju swojej siostry. W takiej sytuacji miała do tego prawo, bo jak się zachować? Złościć się? Smucić? Krzyczeć? Płakać? Nie miała pojęcia, więc skupiła się na tym, żeby jej pomóc i utrzymać ją w pionie. Psychicznym i fizycznym. Wzięła głęboki oddech i popatrzyła na siostrę. Jej ruchy były bardziej energiczne, a w głosie dało się słyszeć butę. To dobry znak. Chyba lepszy niż to, że siedziała zamknięta w pokoju. Liv wysłała Georga z Saoirse na gofry. To zbrodnia o takiej porze, ale nie wymyśliła nic lepszego, żeby pozbyć się ich na jakiś czas. Potrzebowała skupienia, a Saoirse umiała skutecznie jej to uniemożliwić. O siedemnastej pięćdziesiąt siedem obie siedziały już przed laptopem.
- Wiesz, co mu powiesz? – młodsza z sióstr nie zdążyła odpowiedzieć na to pytanie, bo Shie zrobił się dostępny, a zaraz potem zaczął dzwonić.
- Cześć, dziewczynki – uśmiechnął się do kamerki. – Mam nadzieję, że to jest warte tych wszystkich tajemnic, bo nakłamałem Juls, że mam robotę i nie mogę pojechać z nią do jej rodziców. A wicie, że nie lubię mieć przed nią tajemnic.  
- Przepraszam, Shie. Nie chcę, żebyś miał przeze mnie jakieś nieprzyjemności, ale chodzi o to, że nie chcę, żeby Julie i mama martwiły się. Zwłaszcza mama. Wiesz, jaka ona jest. Zacznie panikować i zaraz wszyscy wylądujecie tu całą rodziną, a ja potrzebuję dyskrecji. Oczywiście, kiedy wszystko się wyjaśni, opowiem im, ale na razie to musi zostać między nami, dobrze? – zapytała łagodnie. Do tej pory nie zdawała sobie sprawy z tego, że włączenie do tego wszystkiego tylko brata będzie wiązało się z tajemnicami.
- Tak czy siak tam pojadę. Nie zostawię jej samej.
- Swoją drogą, co się stało, że Jul pojechała do matki? – Liv włączyła się do rozmowy, przysuwając się bliżej Scarlett, tak aby była widoczna w kamerze.
- Moja teściowa rzekomo zaczęła chorować i rzekomo zrozumiała, jaki błąd popełniła odsuwając ją od siebie. Jak dla mnie to jest jakaś opera mydlana. No, ale wiecie, jaka jest Julie. Twierdzi, że nie poradziłaby sobie z wyrzutami sumienia, gdyby faktycznie jej matce coś się stało. Zabrała dzieci i pojechała. Dołączę do niej po naszej rozmowie – wzruszył ramionami i rozparł się w skórzanym fotelu. Jeden z pokoi na parterze został zagospodarowany na gabinet dla Shie’a. graniczył z gabinetem mamy.  Przesiadywał tam, kiedy głowił się nad jakąś sprawą. – Ale nieważne. Scarlett, co się dzieje? Zmartwiła mnie twoja wiadomość – blondynka popatrzyła w kamerę i westchnęła ciężko. Do tego momentu nie była pewna, czy da radę zacząć. Tak ciężko przechodziło jej to przez gardło. Póki te wszystkie słowa kołowały nieskładnie w jej głowie nie wydawały się aż tak groźne, a teraz kiedy miała wypowiedzieć je na głos, pojęła jakie to musiało wydawać się pokręcone. Chciała tylko dowiedzieć się, dlaczego Jim miał tamto zdjęcie, a dotarła do tego, że kłamał o wszystkim, nawet o swoim nazwisku.
- Jakby to najkrócej ująć… - westchnęła znów. Liv chwyciła ją za rękę.
- Oboje jesteśmy z tobą – szepnęła, a Shie przysunął się bliżej ekranu. Zmarszczył brwi i zaczął intensywnie wpatrywać się w obraz.
- Jim nie jest tym za kogo się podaje – podjęła po chwili, odkaszlnąwszy. – Przejął tożsamość jakiegoś chłopca. Jim Felston, którego znam, nie istnieje i…
- Co takiego? – zapytał z niedowierzaniem. – Jak to nie istnieje? Co ty mówisz?
- Jim Felston, a przynajmniej człowiek, który się za niego podawał, to nie jest Jim Felston. On zmienił nazwisko – powiedziała spokojnie. Nie, żeby powinno ją to przerażać. Beznamiętnie patrzyła w ekran i przedstawiła bratu fakty. Nie rozumiała swoich reakcji, ale to był moment na ich analizję. Musiała jakoś to wszystko Shie’owi opowiedzieć.
- Masz na myśli pseudonim artystyczny czy faktyczną zmianę danych personalnych? – mężczyzna był wyraźnie oszołomiony. Wpatrywał się w ekran, podpierając się na blacie biurka. Przysunął się bliżej z krzesłem, jakby to mogło mu pomóc bardziej zrozumieć słowa Scarlett.
- Shie, czy sądzisz, że zawracałabym ci głowę, gdybym dowiedziała się, że Jin Felston to tylko ksywka? On po prostu nie istnieje, człowiek, z którym spędziłam wiele czasu w ostatnich miesiącach okłamywał mnie nawet, co do swojego imienia. Pewnie, gdybym nie dowiedziała się, że nosi nazwisko zmarłego chłopca, nie wnikałabym w to. Dużo ludzi zmienia imiona, czy nazwiska, bo nie podobają im się własne, ale w połączeniu z tym wszystkim, co się działo ostatnio, czego się dowiedziałam, to wygląda dziwnie. Dlatego proszę cię o pomoc. Może ja już wariuję? Może robię z igły widły, ale chciałabym w końcu zacząć normalnie żyć. Wydawało mi się, że związek z Jimem jest szansą na to, ale jak widać myliłam się – odparła, wzruszając ramionami. Dotąd bała się, że kiedy zacznie opowiadać o zdjęciu, o tym, czego się dowiedziały, to się podłamie, że nie będzie w stanie mówić. A tu nic. Relacjonowała. Mówiła, co miała do powiedzenia. Fakt cały czas towarzyszyło jej to uciążliwe ukłucie smutku w sercu, ale radziła sobie z tym. Wizyta Javiera naprawdę pomogła stanąć jej na nogi. Choć sama nie wiedziała, jak to się stało. – Mam już dosyć tego, że wciąż coś się dzieje. Mam już dosyć tego, że każdy facet, z którym się zwiążę, oszukuje mnie. Chcę prawdy – zakończyła stanowczo. Shie przez chwilę kodował to, co właśnie od niej usłyszał. Po drugiej stronie siedział już nie tylko zatroskany brat, ale też uważny policjant.
- Myślisz, że ukradł czyjąś tożsamość? A może jest objęty programem ochrony świadków? – zapytał, ale zaraz sam sobie zaprzeczył. - Niemożliwe, jakby był, to by nie paradował przed kamerą. O co chodzi, Scarlett? – zainteresował się. – Wyjaśnij mi.
- Myślę, że będę potrzebowała twojej pomocy w tym, aby dowiedzieć się, kim jest naprawdę, a wtedy może przekonam się, czego on ode mnie chce – powiedziała spokojnie.
- To idiotyczne, ale pytałaś go o to? – zapytał, marszcząc brwi.
- Nie mogłam, bo… - zawiesiła się na moment, szukając słów. Usiadła wygodniej, przeczesała palcami włosy i spojrzała w kamerę. – Powinnam zacząć od początku. Jakiś czas temu będąc u niego, przechadzałam się po mieszkaniu i znalazłam Przeminęło z wiatrem, więc ja jak to ja, wzięłam tą książkę do ręki i zaczęłam wertować. Wtedy wypadło z niej zdjęcie. Zdjęcie, którego on w żaden sposób nie miał prawa mieć, bo istniało tylko kilka egzemplarzy. Kiedy zapytałam go o to, skąd je ma, powiedział, że zdobył je od jednego z moich dawnych znajomych. Nazwał go Alphie’m, czyli tak jak nazywali go tylko członkowie naszej grupy. Nie wierząc, że sprzedał zdjęcie, chciałam to sprawdzić, a Liv mi pomogła. Pojechała do jego domu. Okazało się, że Alphie nie żyje od dwóch lat, a jego egzemplarz wisi w antyramie w salonie jego mamy – przerwała na moment, chcąc upewnić się, że Shie słuchał, a połączenie działało jak należy. Brat uważnie skinął głową. Nie miała pewności, czy był ciekawy, zdziwiony, czy zaniepokojony. Jego policyjne miny nie sposób rozszyfrować.
- Wtedy Liv poprosiła mnie o te adresy – wtrącił, jakby uświadamiając sobie przebieg zdarzeń. – Chodziło o resztę posiadaczy tych zdjęć? Chciałaś ich sprawdzić? – Scarlett przytaknęła i zaraz podjęła swoja opowieść.
- Jeśli wierzyć ich  właścicielom, to nikt swojego nie sprzedał, a Jim miał oryginał, bo widziałam podpisy. Nie byłyśmy w stanie zweryfikować tego, czy ktoś kłamie, bo każdy poszedł gdzieś tam, w swoją stronę. Jeden z naszych kolegów powiedział, że jego zdjęcie spłonęło, a mieszka w Anglii. Ktoś inny, że gdzieś na pewno jest, że zawieruszyło się po przeprowadzce. Inna dziewczyna także wyjechała, bo nie potrafiła poradzić sobie ze śmiercią Mike’a. Mike to… - przerwała na moment i zerknęła na Liv.
- Mike to pierwsza miłość Scarlett. Nie żyje. Przed śmiercią był związany z jedną z dziewczyn z naszej paczki – dokończyła za siostrę. Scarlett posłała jej wdzięczne spojrzenie.
- W sumie tylko jego zdjęcie może gdzieś być - kontynuowała. – Może jego rodzice rozdali jego rzeczy przyjaciołom? Sama nie wiem. Jednak chodzi mi o to, że w tamtym okresie robiliśmy sobie całkiem dużo zdjęć. No, może ja nie byłam pierwsza do tego, żeby ustawiać się przed obiektywem, ale są jakieś. A w jego ręce trafiło akurat to, ostatnie. Jim nie wie, że odkryłam jego kłamstwo – odetchnęła i spojrzała w kamerkę. Nie sądziła, że słowa tak po prostu popłyną. Chyba chciała to w końcu powiedzieć. Dzięki temu miała pewność, że to nie był wytwór jej wyobraźni. – Zapomniałam wspomnieć o tym, jak potraktował mnie, gdy zaczęłam pytać o rodzinę. Niemal na mnie nakrzyczał, bardzo się zdenerwował. Po tym przyleciał do Berlina i mnie przepraszał. Dałam mu kredyt zaufania, bo uznałam, że nie mogę wpędzać się w paranoję, ale właśnie potem odkryłam prawdę o tym zdjęciu, że skłamał. Zaczęłam szukać, kopać, dowiadywać się. Liv przyleciała mi pomóc, aż w końcu kiedy nie mieliśmy nic, Georg wpadł na pomysł, żebym przeszukała jego mieszkanie. Wiem, że to idiotyczne i rodem z serialu kryminalnego, ale udało mi się. Najważniejsze, co znalazłam to jego ubezpieczenie i dyplom. Ten dyplom doprowadził nas do nauczycielki, która zaprzeczyła, jakoby znany aktor był Jimem Felston’em, który ów dyplom dostał. Jim Felston, którego uczyła był czarnoskóry. Ja rozumiem, że jest na świecie mnóstwo Jimów Felston’ów, ale dlaczego on miał w domu dyplom nieżyjącego chłopca o takim samym nazwisku? Być może miał jeszcze inne jego dokumenty, ale skończył mi się czas i nie sprawdziłam. – Najbardziej zaskoczyło ją to, że głos nawet jej nie zadrżał. Emocje zniknęły, wróciło zimnie opanowanie. Wróciła determinacja i żądza uzyskania odpowiedzi. Trybiki poszły w ruch. Ile można cierpieć? – Wiem, że zachowałam się, jak samozwańczy detektyw, że to niebezpieczne i głupie, ale robiłam, co mogłam, bo nie sądziłam, że ta sytuacja okaże się tak zawiła. Dziś uświadomiłam sobie, że tak naprawdę chcę dowiedzieć się, kim on jest naprawdę i w jaki sposób łączy się z moją przeszłością. Bo wiem, że tak jest. Czuję to. Musiał mnie znać kiedyś, może ja jego także. Bo teraz przestałam już wierzyć w to, że poznaliśmy się przypadkiem. Nie wiem, czy kiedyś go odtrąciłam? Ale nie przypominam sobie, bym znała go wcześniej. Rozważyłam już tyle scenariuszy… mogłabym z nim po prostu zerwać, ale tych kłamstw zaległo między nami tak dużo, że nie mogę tego po prostu zostawić. No i chcę wiedzieć. To nie daje mi spokoju, Shie. Opowiedziałam ci to wszystko tak chaotycznie, pewnie umknęły mi jakieś szczegóły, ale… to mnie już przerosło. Nie poradzę sobie sama z odkryciem prawdy – przeczesała palcami włosy i odetchnęła. Zdawała sobie sprawę z tego, że nie powiedziała bratu o wielu rzeczach, ale miała nadzieję, że zechce jej pomóc. Nie wiedziała jeszcze jak, ale Shie był jej ostatnim pomysłem.
- Na początku – wtrąciła Liv. – Kazałam Scarlett wybić sobie z głowy te wszystkie teorie spiskowe, ale kiedy dowiedziałam się, że Alphie nie żyje, to coś kazało mi drążyć tą sprawę. Nie można mieszać zmarłych w sprawy żywych. Tak się nie godzi. Sądzę, że Jim albo nie wiedział, że on nie żyje i wskazał go, bo przypomniał mu się jako pierwszy i to wskazywałoby na to, że obracał się w naszym otoczeniu już wcześniej albo w jakiś sposób poznał przeszłość Scarlett i rzucił jego ksywę, żeby uśpić jej czujność. W każdym razie, to doprowadziło nas do punktu, w którym stoimy i Shie… ja się boję – powiedziała poważnie. – Boję się o Scarlett, bo to co się dzieje nie jest normalne. Który facet przy zdrowych zmysłach grzebie w przeszłości swojej dziewczyny, wykopuje jakieś fakty, kłamie na ten temat i w ogóle opiera związek na kłamstwie? Do tego jeszcze jego zachowanie. Kiedy przyleciał do Berlina, żeby ją przeprosić, zachowywał się tak, jakby ona była niespełna rozumu i musiał za nią mówić i decydować. Dominujący charakter to jedno, ale manipulacja to drugie – zakończyła, a Shie milczał. Potarł twarz dłońmi. Odchylił się w fotelu i nic nie mówił. Zapewne nie spodziewał się, że Scarlett zwróci się do niego z tego rodzaju problemem.
- Nie mogłaś przyjść z tym od razu do mnie? – podjął po chwili. – Już na wstępie poprosiłbym o sprawdzenie go. Jak skończymy rozmawiać, to się tym zajmę. Prześlesz mi później numer jego ubezpieczenia, dobrze? Już wiemy, że ukrywa tożsamość, ale może coś da się z tego wycisnąć. Sam nie wiem od czego zacząć – przeczesał palcami włosy i głośno wypuścił powietrze. – Scarlett masz tam jakąś ochronę?
- Jutro przyleci do mnie Max, bo zaczynam spotkania. Potem mam parę innych zobowiązań związanych z promocją.
- Chcesz, żebym przyleciał do ciebie?
- A mógłbyś? Nie wiem, czy mogę cię o to prosić.
- Na odległość nic nie zdziałamy. Musisz mi to wszystko jeszcze raz opowiedzieć. Dziś spróbuję złapać w Quantico kogoś, kto ma znajomości w policji w LA. A jutro postaram się o wolne.
- Dziękuję. Co powiesz Jul? – zapytała. Shie wzruszył ramionami na znak, że nie wiedział. Scarlett poczuła się winna temu, że brat miałby przez nią okłamywać żonę. – Powiedz jej prawdę, ale w okrojonej wersji i zabroń mówić mamie.
- Wymyślimy coś – uśmiechnął się krótko. – Powiedz mi, czy on był w stosunku do ciebie agresywny?
- Poza tym jednym epizodem, to nie. Powiedziałabym, że Jim jest mistrzem w nieokazywaniu emocji. Czasem bywa tak powściągliwy, że aż irytujący, więc nawet jeżeli go denerwowałam, to nie dawał tego po sobie poznać.
- On ma jakąś rodzinę, przyjaciół?
- Na temat rodziny wiem tyle, że jego matka mieszka w Burbank. Wyprowadził się z domu tuż po osiemnastce, bo nie mógł dogadać się z jej facetem.
- No właśnie – wtrąciła się Liv. – Nie sprawdziłyśmy matki.
- Ty już lepiej niczego nie sprawdzaj, dobrze? – Shie użył swojego władczego tonu, którym zapewne raczył zatrzymanych na przesłuchaniach, a ona zbyła to wzruszeniem ramion. – Mogłyście się wpakować w kłopoty przez to wasze węszenie i to nie tylko ze strony Jima. Zamierzasz spotkać się z nim? – blondynka pokręciła głową. – To dobrze. On nie wie o niczym i musisz wziąć to pod uwagę, jeżeli nie chcesz wzbudzić jego czujności. Jestem pewien, że jeżeli ma coś na sumieniu, a ty nagle zmienisz nastawienie, to może stać się podejrzliwy, a tego nie chcemy. Najlepiej, żeby wszystko zostało tak, jak jest. Wydaje mi się, że jeden z moich kolegów z Quantico pracuje teraz w Los Angeles, ale muszę to jeszcze sprawdzić – zaczął notować, jednocześnie skupiając uwagę na siostrach.
- Przeszukałyśmy chyba każdą możliwą stronę internetową, która zawierała jakieś informacje na jego temat. Odniosłam wrażenie, że on zaczął istnieć od momentu rozpoczęcia jego pierwszego serialu. Nie ma zdjęć z przeszłości, plotek, czegokolwiek. I to wyjaśnia fałszywe nazwisko.
- To nie jest na chwilę obecną sprawa kryminalna – wyjaśnił. – Chcę, żebyś miała jasność. Będzie taka, jeśli okaże się, że jest zamieszany w śmierć chłopca, którego nazwisko nosi albo jeżeli jego działania względem ciebie mają charakter prześladowczy. Przeanalizujemy to wszystko. Mam nadzieję, że będę mógł jutro po południu wylecieć z Berlina.
- Nie wiem, jak ci dziękować, Shie. Do ostatniej chwili zastanawiałam się, czy mieszanie cię w to ma sens, bo to wszystko jest takie niejasne. Mam wrażenie, że błądzę we mgle – Scarlett opadła na oparcie sofy, na której siedziały. Mina jej zmarkotniała.
- Spróbuj przypomnieć sobie wszystkie istotne fakty od samego początku twojej znajomości z nim. Pomyśl, czy w jego zachowaniu było coś dziwnego, nienormalnego? Coś co brałaś na karb sławy, charakteru, okej? Najlepiej byłoby, jakbyś to wszystko zanotowała na fiszkach.
- Spróbuję to jakoś usystematyzować.
- W porządku. Będziemy w kontakcie, jak tylko czegoś się dowiem, to będę dawał ci znać. A tak nawiasem, to możecie zadzwonić do mamy, bo się martwi, że nie dajecie znaku życia – Scarlett, przytakując, wypuściła głośno powietrze. Jeszcze tego brakowało, żeby mama zaczęła się martwić. Shie udzielił jej jeszcze kilku przestróg, po czym rozłączył się. Liv zamknęła laptopa i popatrzyła na Scarlett. Na wpół leżała na oparciu, mając zamknięte oczy. W ciągu kilku dni schudła, jej cera poszarzała, a worki pod oczami wydawały się niemożliwe do zatuszowania. Otworzyła oczy i wyprostowała się. Jej ramiona nie były już tak opadnięte, jak po powrocie z Burbank. Wprawdzie miotała się między gniewem, a beznadzieją, ale te zmieniające uczucia świadczyły o tym, że walczyła. Nie uciekła. Nie zniknęła w mrocznych zakamarkach swojego serca. Wiedziała, że w tej przeprawie nadejdzie jeszcze niejeden kryzys, ale fakt, że Scarlett nie poddała się, wiele znaczy. Liv wydawało się, że gdyby ją spotkało coś takiego, to już dawno zaszyłaby się na jakiejś maleńkiej wyspie na Karaibach, żeby tylko umknąć przed problemami.
- Jak się czujesz po tej rozmowie?
- Skołowana. Wiem, że nie powiedziałam mu o wielu sprawach, ale na to przyjdzie czas, prawda? – Liv pokiwała głową. – Jestem zupełnie zagubiona w faktach i domysłach. Jim w tej chwili wydaje mi się jakąś straszną kreaturą, a on nawet nie wie, że podejrzewam go o cokolwiek. Czy istnieje prawdopodobieństwo, że przesadzam? – zapytała, uważnie spoglądając na siostrę. – Bo raz wydaje mi się, że to jest koniec i mogiła, a za chwilę ganię się w myślach za to, że tak rozdmuchałam tą sprawę.
- Nie przesadzasz. Gdybyś nie miała brata policjanta, pewnie zgłosiłabyś się z tym do kogoś albo zerwałabyś z nim nie chcąc wikłać się w rozgrzebywanie przeszłości. Czekałabyś. Jakby nic się nie zdarzyło, uznałabyś, że jego kłamstwa były niegroźne, a gdyby zaczął cię nachodzić, czy jakkolwiek niepokoić, to zwróciłabyś się do policji i wzmożona ochronę. Ja też się w tym gubię, ale staram się myśleć racjonalnie – uśmiechnęła się, ściskając dłoń Scarlett. Drzwi apartamentu otworzyły się i do środka wmaszerowała Saoirse z bitą śmietaną na policzku i suchym gofrem w ręce. Georg miał posklejane włosy, więc to musiała być trudna godzina w życiu obojga. Liv wywróciła oczami i poszła wybadać, któremu z nich powinna ruszyć na ratunek. Scarlett przyglądała się tej trójce. Obecność siostrzenicy sprawiała, że mogła oderwać myśli i skupić się na czymś realnym. Sama nie miała do kogo się zwrócić. Został jej tylko Javier.
Musiała się przygotować do spotkania z Gin. Czekało ją wiele ustaleń, które powinna dokonać już dawno. Miała przed sobą wiele pracy i tak jak jeszcze kilka godzin wcześniej nie wyobrażała sobie zająć się czymkolwiek, tak teraz praca wydała jej się wybawieniem. Skupi się na muzyce i promocji. Będzie brała udział w sesjach zdjęciowych i programach. Udzieli kilku wywiadów i wróci do swojego życia. Nie dopuści do tego, żeby kolejny facet sprawił, że się załamie. Bo nie ma tak złej rzeczy, która nie pozwoliłaby jej wstać i ruszyć dalej.
Natchniona tą myślą postanowiła zadzwonić do mamy. Przecież życie jej bliskich toczyło się normalnie, to tylko jak zwykle ona borykała się z dramatami, na podstawie których można byłoby napisać książkę albo i nakręcić film. To tylko ona. Jak zwykle.

Liv umyła córce buzię i zdjęła jej brudną bluzeczkę. Georg umył włosy i przysiadł na brzegu wanny. Przyglądał się swoim dziewczynom. Saoirse bardzo odpowiadała „prawie” kąpiel w umywalce. Pomoczyła już niemal całe ubranie i włosy, przy okazji też mamę.
- Shie przyleci? – zapytał podając jej ręcznik.
- Najszybciej jak się da – odpowiedziała spoglądając krótko na szatyna. – Chciałabym, żebyśmy zajęli się naszym mieszkaniem, kiedy wrócimy do Berlina – odparła zadziwiającym tym nie tylko Georga, ale też siebie.
- Musimy wybrać inne. Tamto już na pewno sprzedane – pocałował przelotnie Liv, biorąc z jej rąk córkę.  
- To nic. Tak naprawdę każde, które wybierzemy i urządzimy, będzie dobre. Jestem tak bardzo zasmucona tym, co przydarza się mojej siostrze, a teraz tkwię w środku tych zdarzeń i chyba zwariowałabym, gdybym was nie miała – powiedziała przytulając się do boku szatyna. Objął ją jedną ręką.
- Sisi, chcesz sprawdzić, gdzie jest ciocia? – mała bardzo się ożywiła. Ledwo dała się wyswobodzić z ręcznika i spodenek. W samym pampersie pognała na poszukiwania Scarlett niemal potykając się o własne nogi. Georg stanął przodem do Liv, popatrzył jej w oczy i przytulił ją. – To wszystko jest tak pokręcone jak Kryminalne zagadki i Gotowe na wszystko razem wzięte. A nawet bardziej. To jest totalnie pochrzanione, że Scarlett znów dostała od życia manto, ale może to ma ją czegoś nauczyć?
- Czego? – zapytała, jeszcze mocniej wtulając się w szatyna. Liv momentalnie opadła z sił. Bycie pewną siebie i ogarniającą wszystko siostrą wymagało od niej wiele wysiłku. A ten dzień należał do tych zdecydowanie okropnych.
- Żeby nie robiła nic wbrew sobie. Ty przekonałaś się na własnej skórze, do czego doprowadza ucieczka przed tym, co czujesz. Ona wydawała się być ponad tym. Zazwyczaj postępowała słusznie i była oddana swoim przekonaniom. A związek z nim to było wejście do paszczy lwa. Nawet ja wiem, że Scarlett nie należy do tych dziewczyn, którym wystarcza powierzchowność. Ona sobie nie radzi. Po prostu i nie będzie sobie radzić, póki otwarcie nie powie sobie, co czuje i czego chce. Do tej pory jedynie wmawiała sobie, co powinna czuć i robić. Efektem tego jest Felston, a skutkiem ubocznym cała ta sytuacja.
- Shie coś wymyśli.
- Shie jedynie może pomóc jej odkryć prawdę, ale nie pomoże jej poukładać życia. A nie jestem pewien, czy ona nie łudzi się, że to rozwiąże wszystkie problemy.
- Kiedy to się skończy wybierzemy się na długie wakacje.
- Tylko we troje? – zapytał, całując Liv w nos, a ona pokiwała głową. – Chyba takie przetrząski ci służą, bo zaczynasz mówić z sensem, panno O’Connor – uśmiechnął się i jeszcze raz, mocno przytulił Liv do siebie. A ona nie oponowała. Musiała naładować baterie, bo czekało ją jeszcze wiele wymagających dni. Być może wydawało im się, że odkrycie nieszczerości Jima to grom z jasnego nieba, ale tak naprawdę burza rozpęta się dopiero, kiedy za pomocą Shie’a będą odkrywać prawdę. Bolesne fakty wypłyną na wierz. Przeszłość da o sobie znać.  I na tą burzę nie pomoże nawet gromnica w oknie. 

8 sierpnia 2013

89. Reason to believe.

32. miesiąc od rozstania; 9. czerwca 2014, Los Angeles, Hotel Sheeraton

Bilans poszukiwań był bardzo klarowny – Liv zasnęła w fotelu, a Scarlett na podłodze. Dwie opróżnione butelki po winie leżały przewrócone obok stolika, gdzieś między niedojedzonymi markizami. Georg zastał je tak o czwartej nad ranem. Przeniósł je do łóżek i powyłączał komputery. Zignorował fakt, że Liv miała czekoladę na policzku, bo jak się okazało, zasnęła z ciastkiem w ręce.
Profesjonalizm to podstawa.  
Po wpół do siódmej Saoirse zdecydowanie odmówiła dalszego odseparowania od mamy i niemal siłą wtargnęła do pokoju, gdzie spały siostry. Głośnym okrzykiem zaakcentowała swoje przybycie i dziarsko podeszła do łóżka. Liv podniosła głowę i uchyliła jedno oko. Saoirse straciła nieco animuszu i krytycznie przyjrzała się mamie. Liv tylko wyciągnęła ręce i pomogła córce wejść na materac. Przełożyła ją do środka i zapytała, czy mogą poprzytulać się jeszcze trochę zanim wstaną. Błogość trwała jakieś piętnaście minut, co i tak było sporym wyczynem małej. Zazwyczaj wytrzymywała w łóżku dwie do pięciu minut. Liv starała się walczyć z powiekami. Próbowała wygrać i kontrolować, co robiła jej córka, ale nie była w stanie. Obudziła się dopiero, kiedy usłyszała głośny plask i syknięcie Scarlett. Poderwała głowę z poduszki, a to tylko Saoirse, siedząc pośrodku niczym basza, spoliczkowała swoją ciocię najwyraźniej nie mogąc doczekać się zainteresowania. No, i udało jej się.
- Saoirse, co ty robisz? – Liv pogroziła małej palcem, ale ona raczej nie wzięła sobie tego do serca. Zerknęła na mamę, wydęła uroczo usta i to tyle jeśli chodziło o przejęcie się reprymendą. Scarlett odwróciła się powoli, pocierając policzek. Nie do końca wiedziała, co się stało. Miała nieprzytomny wzrok, sińce pod oczami i splątane gumką włosy. Patrząc na siostrzenicę mocno mrużyła oczy, choć to i tak niewiele wyostrzało obraz. Za to poczynania Saoirse były bardzo widoczne. Blondynka przetarła oczy dłońmi, opadła na poduszki i ciężko westchnęła.
- Twoja córka doskonale podsumowała moje życie – mruknęła i przetoczyła się na bok. Połaskotała dziewczynkę po brzuszku. A ona zaczęła się wykręcać, śmiejąc się w głos. Georg najwyraźniej zdążył ubrać ją jedynie w body i pampersa, bo w takim właśnie stroju zrobiła im pobudkę. Napis sweet girl na przodzie ubranka był zupełnie nieadekwatny do tych dablików w oczach, których nie dało się nie zauważyć, gdy spoglądała aż nader niewinnie, raz na mamę, a raz na ciocię.
- E tam – machnęła ręką. – To jeszcze nic. Powiem ci szczerze, że nie czuję się zbyt bystra o tej porze. Może najpierw jakiś prysznic, kawa, śniadanie, a potem dopiero weźmiemy się znów do szukania? Jestem totalnie nieprzytomna.
- No co ty? – dziewczyna przewróciła oczami i ociężale podniosła się z łóżka, co Saoirse skrzętnie wykorzystała i rzuciła się Scarlett na plecy, nie omieszkując przy okazji pociągnąć jej za włosy. Jęknęła, wyswobodziła włosy i na tyle, na ile była w stanie, złapała dziewczynkę. – Ty łobuzie! – krzyknęła i wycałowała ją. Jak to małe dziecko, Saoirse miała łaskotki niemal wszędzie, więc zanosiła się śmiechem, gdy Scarlett ledwo ją dotknęła. Obie potem miały zaróżowione policzki i Liv stwierdziła, że jej córka była tak pyzata zdecydowanie po cioci. Georg bezszelestnie zjawił się w pokoju, niosąc spodenki małej. Oczywiście były dopasowane kolorystycznie do body. Miały nieco żywszy odcień zieleni.
- Przetrzymałem ją prawie godzinę – odparł, kiedy pocałował Liv na powitanie. On też nie wyglądał kwitnąco. Zazwyczaj to Liv wstawała rano i zajmowała się małą. Pozwalała spać Georgowi do ósmej, w porywach do dziewiątej, jeśli Saoirse była wyjątkowo grzeczna, a sama zrywała się z nią między szóstą a siódmą. To był największy minus posiadania małego dziecka. Teraz miał okazję zasmakować jej losu. – Znalazłyście wczoraj coś ciekawego? – zapytał siadając „w nogach” łóżka, dzięki czemu Saoirse była zabezpieczona i nie mogła spaść. Obie zgodnie zaprzeczyły.
- Przeszukałam kilka stron prowadzonych przez fanów, gdzie są zamieszczone  jego zdjęcia, wywiady, biografia, no wszystko. Napisałam nawet maila do jednej z administratorek z zapytaniem o fakty dotyczące jego przeszłości, rodziny i Scarlett. Mam nadzieję, że mi odpowie. Gdzieś tam w międzyczasie przeszukiwałam też sieć z nadzieją, że znajdę coś, o co mogłabym się zaczepić. Powiem wam, że nie spodziewałam się, że macie aż tyle zdjęć. Paparazzi mają was na celowniku albo Jim lubi, kiedy za nim chodzą. Nie wiem dokładnie, ile raz się spotkaliście, ale tam jest niemal wszystko: Jim i Scarlett w Palm Beach, w Steak House, w Cafe de la Boheme, wychodzący z mieszkania Jima, z kina, ze sklepu, no po prostu, jakby ktoś chciał to mógłby prześledzić rozwój waszego związku – słysząc to, Scarlett tylko wzruszyła ramionami.
- Wiem, że za nami chodzili, ale pogodziłam się z tym. W sumie przeszkadzało mi to tylko wtedy, kiedy zdarzało mi się więcej wypić, ale wiedziałam na co się piszę. W sumie, jeśli chodzi o Jima to nie przeszkadzało mi to jakoś bardzo. Jeśli chodzi o moje wyjścia z wami, Shie’em czy choćby Billem, to walczę o spokój, ale chyba nie czułam się z nim na tyle związana, żeby reporterzy mi przeszkadzali. Sama nie wiem. Może nie byłam szczęśliwa z powodu tych plotek w Internecie zaraz po tym, jak zaczęliśmy się spotykać, ale cóż. Nigdy nie zrobiłam nic zdrożnego. Sama kiedyś byłam fanką, po części to rozumiem, aczkolwiek wracając do tematu poszukiwań, to bieda z nędzą. Jim funkcjonuje w sieci od momentu sukcesu jego pierwszego serialu. Wcześniej nic. Niewiele informacji dotyczących okresu przed aktorstwem. Jakby go nie było.
- A może Jim Felston to pseudonim? – Georg zapytał, kiedy udało mu się założyć córce spodenki. Saoirse wyrwała mu się z dzikim piskiem i domagała się zejścia na podłogę. Kiedy osiągnęła cel, chwiejnie pomaszerowała do paczki po chipsach i zaczęła nią szeleścić.
- Zapytano go o to w jednym z wywiadów. Odpowiedział, że to jego prawdziwe nazwisko – Liv podniosła się z poduszek i usiadła opierając się o wezgłowie. Zerknęła na poczynania córki, ale bardzo szybko odwróciła wzrok, chcąc pozostać w niewiedzy. Saoirse bawiła się świetnie wśród okruszków.
- Mam wrażenie, że krążymy wokół czegoś, czego nie zauważamy. Wokół czegoś, co jest oczywiste i pewnie mamy to przed oczami, ale nie widzimy tego – Scarlett potarła skronie opuszkami palców, przymykając przy tym powieki. Po chwili wstała. Miała na sobie wczorajsze ubranie, czuła się wygnieciona i absolutnie niewyspana. – Wezmę prysznic, może mnie olśni.

Żadne nagłe olśnienie nie pojawiło się ani w trakcie prysznica, ani w trakcie śniadania, ani w trakcie kawy. Scarlett czuła, że o czymś zapomniała, Liv zawzięcie grzebała w sieci, choć już nie bardzo wiedziała, czego miała szukać, a Georg stał się żywą zabawką Saoirse. To jedno nie uległo zmianie. W pewnym momencie, gdy Scarlett wpatrywała się w zdjęcie Jima i szukała w jego twarzy czegoś, co mogło ją zainspirować, a Liv przeglądała kolejną z rzędu stronę, Georg najzupełniej w świecie, cierpliwie znosząc to, że Saoirse wkładała mu palec do nosa, powiedział:
- Skoro nic nie znalazłyście, to może po prostu pojedziesz do niego i powęszysz? Wiesz, na pewno ma dokumenty, jakiekolwiek umowy, czy coś. Może pamiątki, sam nie wiem. Może znajdziesz jakąś rzecz, która jest związana z jego przeszłością i wiesz, nagle okaże się, że powiązanie Jima ze zdjęciem jest oczywiste – siostry przeniosły spojrzenie z Georga na siebie. Liv zamrugała prędko i pokręciła głową.
- W żadnym wypadku – odparła, a Scarlett wyraźnie ożywiona zamaszyście zamknęła swojego laptopa. Brakowało jej tylko kreskówkowej żarówki nad głową.
- To jest genialny pomysł, Liv – popatrzyła na siostrę, która wciąż nerwowo kręciła głową, zbierając z podłogi śmieci. – Skoro i tak zachowujemy się, jak obłąkane, to dlaczego nie poprowadzić tego szaleństwa do końca? Już sama nie wiem, ale kiedy przebudziłam się zanim Saoirse wparowała do pokoju, myślałam o całej tej sprawie. Zachowujemy się, jak niezdrowe na umyśle węsząc, grzebiąc i szukając czegoś, co może nie istnieć, ale wpakowałam się w tą kabałę i zamierzam doprowadzić to do końca. Jeśli nie znajdę nic u Jima, poproszę o pomoc Shie’a. On ma te swoje magiczne sposoby na sprawdzanie ludzi, więc na pewno coś wymyśli. – Scarlett liczyła, że wspomnienie brata trochę udobrucha Liv, ale na próżno. Była wyraźnie poddenerwowana i co chwila łypała groźnie na Georga.
- Co to ci da? Jeśli on faktycznie ma cos na sumieniu, to możesz być w niebezpieczeństwie, kiedy będziesz z nim sama.
- Ale Liv, to że my założyłyśmy milion czarnych scenariuszy, to nie znaczy, że on jest jakimś seryjnym mordercą. On nie wie, że podejrzewam go o coś. On wie jedynie, że jest na warunkowym, bo sprawił mi przykrość tym zdjęciem, a potem swoim zachowaniem. Nie ma zielonego pojęcia o całej reszcie, bo i skąd? A ja tak naprawdę nie wiem, czego szukam. Na początku chciałam tylko wiedzieć, czemu mnie okłamał i skąd tak naprawdę miał to zdjęcie, a cała sytuacja urosła do horrendalnych rozmiarów. Teraz najbardziej chciałabym wiedzieć, jak połączyć go ze zdjęciem albo ludźmi z nim związanymi. Bo myślę, że w tym tkwi szkopuł. Chcę to wreszcie doprowadzić do końca, bo w końcu zwariuję, a gdzie indziej znajdę odpowiedź, jeśli nie u niego? – To było naprawdę dobre wyjście. Im bardziej to sobie układała w głowie, tym logiczniej to wyglądało. Przeszukały pół Internetu w celu znalezienia jakichś informacji, a miała je na talerzu. Przed nosem. Wystarczyło tylko umiejętnie po nie sięgnąć. A jeśli chodziło o Jima, to miała na niego jeden skuteczny sposób.
- Nie i jeszcze raz: nie – Liv pokręciła głową i zmroziła Georga spojrzeniem. – Ty jak coś czasem palniesz, to pożal się Boże – wzruszył ramionami i popatrzył na Scarlett. Ona uśmiechnęła się do niego, a w jej oczach w końcu pojawiły się jakieś emocje. Ożyła. Dostała bodziec, który popchnął ją do działania. Zaczęła przypominać siebie. Szatyn wziął sprawy w swoje ręce.
- Liv, teraz tak mówisz, bo wiesz, że Jim nie jest szczery, ale wcześniej Scarlett bywała u niego sama i bez niczyjej wiedzy. Z naszej perspektywy to wygląda jak misja samobójcza – tu nastąpiło mordercze spojrzenie, ale nie zwrócił na nie większej uwagi i kontynuował. – Jednak to tak nie działa. Mamy jakieś informacje, ale są niepełne. Zostają nam domysły, przez co Felston urasta do jakiegoś monstrualnego potwora, a przecież w chwili obecnej wiadomo, że szukał nieupublicznionych faktów na temat Scarlett, w tajemniczy sposób wszedł w posiadanie zdjęcia, którego nie miał prawa mieć, skłamał na ten temat, no i użył nieznanej nikomu ksywy Alberta, co świadczy o tym, że znał kiedyś jego albo związanych z nim ludzi. To wszystko. No, może jeszcze to, że agresywnie reaguje na pytania o rodzinę czy przeszłość. Cała reszta to domysły i informacje od ludzi, którym w większości musimy wierzyć na słowo. Kolejna sprawa, Scarlett nie mówiła, żeby w jej towarzystwie zachowywał się podejrzanie poza tym jednym incydentem, więc nie można zakładać, że w progu przyłoży jej nóż do gardła, prawda? Jednak przemyślałem to sobie i uznałem, że dla bezpieczeństwa ustawimy połączenie z nagrywaniem, żeby słyszeć wszystko w czasie, kiedy Scarlett będzie u niego i w razie czego móc jakoś zareagować – odetchnął. Liv była wyraźnie zdziwiona, a Scarlett zadowolona. Georg przeniósł spojrzenie na przyszłą szwagierkę, a ona tylko pokiwała głową z uznaniem. –  Sam nie wiem, jak to wszystko rozumieć, ale jestem pewny, że jeśli nie ukrócisz tego teraz, to twoje domysły urosną do takich rozmiarów, że nie będziesz już wiedziała, w którym momencie to się zaczęło, co jest prawdą i dokąd to cię doprowadzi – przytaknęła energicznie i podeszła do siostry. Georg stał się dla niej właśnie mistrzem spisku. Ona pewnie nie wpadłaby na to tak od razu, bo za bardzo skupiła się na przeszukiwaniu sieci. Była mu niesamowicie wdzięczna za to, że wszystko tak obmyślił, a przede wszystkim za to, że zachował zimną krew, kiedy Liv zaczęła panikować.
- Georg ma rację – odparła spoglądając na nią. Na twarzy jej siostry malowały się niepewność i zdziwienie. Chyba nie spodziewała się po nim takiej analizy. – Umówię się z nim na wieczór, że niby dawno się nie widzieliśmy, jakiś wspólny wieczór, a potem wyślę go, żeby kupił nam jakieś jedzenie na mieście, bo chciałabym zostać u niego. To w sumie jedyny sposób na to, żeby zostawił mnie samą. W tym czasie poszperam w mieszkaniu, porobię zdjęcia i w ogóle. A kiedy wróci, posiedzę chwilę, a potem zadzwonisz do mnie i się zmyję. To wypali, Liv. To najlepsze, co do tej pory mamy.
- Co ty chcesz tam znaleźć? – zapytała z pretensją w głosie. Martwiła się, to zrozumiałe, ale skoro wyczerpali wszystkie możliwości, to dlaczego nie spróbować ostatniej możliwości, jaką mieli w zasięgu ręki?
- Nie wiem – odparła zgodnie z prawdą. – Może dowód tożsamości, abym mogła upewnić się, że jest tym za kogo się podaje. Może innej rzeczy z mojej przeszłości, którą miał potajemnie. Może karteczki, na której będzie napisane nazwisko osoby, od której ma to zdjęcie. A może transparentu z wyznaniem prawdy. Nie wiem, Liv. Nie wiem, nic, ale pomysł Georga jest jedynym, który teraz mamy, więc zamierzam go wykorzystać. On chyba wraca dziś wieczorem albo jutro rano. Nie pamiętam. Zadzwonię do niego – poderwała się z miejsca i niemal biegiem wypaliła z pokoju. Liv dalej wrogo spoglądała na Georga. Wyrzuciła śmieci, które Saoirse chciała jej odebrać i z dzieckiem na ręku usiadła naprzeciw niego.
- To się źle skończy – mruknęła.
- Popatrz na nią. Nie jestem żadnym Sherlockiem Holmes’em, ale długo myślałem o tym w nocy. Poukładałem to sobie w głowie i myślę, że to nie jest głupi pomysł, a poza tym – popatrzył na Liv tak, by musiała też na niego spojrzeć. – Przyjrzyj się jej. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz widziałem w niej tyle zapału – Liv westchnęła ciężko i jeszcze raz łypnęła na szatyna. Dawno nie był tak pewien swego. Wstał od stolika i obszedł go. Ucałował ją w czubek głowy i wziął od Liv córkę. – Dopracujemy to, a potem będziemy tam z nią. Jim niczego nie podejrzewa, więc czemu ma się nie udać?
- No właśnie: czemu? – westchnęła po raz kolejny. Oparła ręce na blacie i schowała twarz w dłoniach. – Jeśli cokolwiek pójdzie nie tak albo dowiemy się czegoś niedobrego, to zmuszę ją, żeby powiedziała o wszystkim Shie’owi. Nie pozwolę jej się narażać. Za dużo już przeszła – po tych słowach energicznie wstała z miejsca i zniknęła w pokoju, do którego przed chwilą weszła Scarlett. Saoirse nieco zawiedziona odejściem mamy, popatrzyła pytająco na Georga.
- Mama? – szatyn obrał przeciwny kierunek do tego, w którym poszła Liv, starając się namierzyć jakieś zabawki córki.
- Mama zaraz przyjdzie, a my się teraz pobawimy. Może uczeszesz tatusia? – Saoirse nie trzeba było dwa razy o to pytać.

Los Angeles, Venice – późny wieczór

Scarlett nie do końca wierzyła w to, że tak łatwo poszło. Zadzwoniła do Jima, okazało się, że właśnie opuścił lotnisko w Santa Monica. Odparł, że właśnie miał do niej dzwonić, żeby się umówić. Był chyba nieco zdziwiony tym, że Scarlett pierwsza się odezwała, ale nawet nie spytał, co z jej dystansem wobec niego i od razu przyjął pomysł na spędzenie wspólnego wieczoru.
Dlatego Scarlett mogła wcielić w życie plan, dokładnie przeanalizowany plan razem z Liv i Georgiem – fanem CSI, NCIS i Dowodów zbrodni. Też lubiła te seriale, więc zdziwiła się, gdy szatyn przyznał się, że widział wszystkie odcinki. Dotąd sądziła, że oglądał tylko Gotowe na wszystko. Wiedziała o tym, bo kiedyś oglądała razem z nim jakiś odcinek. W każdym bądź razie dzięki temu, że Georg wiedział, jak w teorii wygląda bycie przebiegłym, trochę jej to ułatwiło zaaranżowanie swojej „misji”. Kilkakrotnie sprawdzili, jak najlepiej schować telefon Scarlett, żeby dźwięk był jak najbardziej wyraźny, omówili, co miała robić, gdyby jakimś sposobem Jim przyłapał ją na szperaniu w jego rzeczach. Liv wymyśliła milion czarnych scenariuszy, a Georg kilka takich, gdzie udawało jej się coś znaleźć. Scarlett musiała przyznać, że jej przyszły szwagier skrywał w sobie potencjał, o jaki go nie posądzała. W pewnym momencie zaczął pomagać jej bardziej, niż panikująca siostra.
Później, kiedy Georg został wysłany po niezbędne dodatki do uczynienia jej zamiarów wiarygodnymi, Liv pomogła jej skompletować jakiś strój, który miał sprawić, że Jim nie będzie zadawał pytań. Ułożyła Scarlett włosy i pomogła jej się umalować. Wówczas była zbyt zajęta, żeby snuć czarne wizje. Saoirse oczywiście chciała być w centrum uwagi, ale momentami udało ją się czymś zająć. W końcu zasnęła wśród ubrań cioci.

Każde z nich miało określone zadanie. Liv czekała w wypożyczonym samochodzie z Saoirse śpiącą w foteliku na tylnym siedzeniu, a Georg jako, że mógł w razie potrzeby iść Scarlett na ratunek, ukrył się w miejscu, w którym mógł widzieć Jima, kiedy wchodził i wychodził z mieszkania. Dzięki połączeniu konferencyjnemu oboje mieli słyszeć przebieg sytuacji i porozumiewać się ze Scarlett.
To było naprawdę jak prowokacja rodem z serialu kryminalnego. Jim grał główną rolę, choć nie miał o tym zielonego pojęcia.
Scarlett, nim zadzwoniła do drzwi, wygładziła strój i przećwiczyła jeszcze raz uwodzicielski uśmiech. Nie używała go od tak dawna, że Liv wyśmiała jej pierwsze próby uwiedzenia jej, kiedy były jeszcze w hotelu. Potem mruknęła coś w rodzaju: Liv się dziś nie umyła, a z torebki dobiegło nieco przytłumione: słyszałam cię, mądralo. Georg zaśmiał się cicho. Linia działała bez zarzutu. Wzięła głęboki oddech, zadzwoniła i czekała, słysząc jak w mieszkaniu rozległ się dźwięk dzwonka. Usłyszała jakiś szmer, w głowie miała setki myśli i choć próbowała przypomnieć sobie jakąś uwagę, co do tego, jak miała postępować, czy cokolwiek, co mogłoby jej pomóc, to nie była w stanie. Zbyt wielki mętlik. Pierwszy zamek. Drugi zamek. Zasuwa. Jim dbał o prywatność. Drzwi otwierały się powoli, a wraz z tym jak ukazywała się w nich jego twarz, starała się uśmiechać coraz ładniej. Potrafiła to, nawet wtedy, gdy w ogóle nie było jej do śmiechu. Miał na sobie tylko sprane jeansy, był bosy, a włosy miał w nieładzie. Brakowało mu tylko źdźbła trawy między zębami. Wyglądał tak niesamowicie, że gdyby nie znała go już, to padłaby na jego widok. Dosłownie. Jim w każdej sekundzie swojego życia prezentował się obłędnie. Oszacował ją spojrzeniem. Wiedziała, że to zrobi. W końcu to Jim. A Liv się postarała. Założyła swój najlepszy biustonosz, który ścisnął i uniósł jej piersi. Było jej ciasno i niewygodnie, ale za to dekolt miała bardziej imponujący niż zwykle, a o to właśnie chodziło. Świetnie prezentował się w dzianinowej, mocno opinającej, kopertowej bluzeczce z rękawem trzy-czwarte w kolorze wanilii. Założyła też morelową spódniczkę, której nazwy nie znała dokładnie, ale układała się jak płatki tulipana. Była bardzo krótka i materiał rozchodził się z przodu, kiedy szła. To także było zamierzone. Do tego sandały na koturnie, aby było jej względnie wygodnie. Niestety tenisówki nie wchodziły w grę. Liv upięła jej włosy w coś na rodzaj koka. Kilka pasm, niby przypadkiem, wymykało się z niego, co dawało mu nieco frywolny wyraz. Oczy umalowała tradycyjnie. Kreska na górze i tusz. No i usta. Scarlett nie miała przy sobie wszystkich kosmetyków, więc wybrała to, co przypadkiem znalazło się w jej kosmetyczce – malinową szminkę. Była pewna, że Jim i tak nie zauważy drobnej nieprawidłowości w łączeniu odcieni. Jej wygląd mówił: bierz mnie i rób ze mną, co chcesz. Owszem, często ubierała się dosyć wyzywająco, ale teraz nie czuła się najlepiej. Miała wrażenie, że jej walka o to, by wygląd nie świadczył o niej, właśnie legła w gruzach. Miała nieodparte wrażenie, że sprzedawała część siebie, ale odsunęła te myśli na bok, bo po spojrzeniu Jima wywnioskowała, że te wszystkie niewygody nie poszły na marne. Cel został osiągnięty, przynajmniej w tej kwestii – odczytał sygnał. Uśmiechnął się w ten swój sposób, niczym niegrzeczny chłopiec świadom tego, że był zbyt piękny, by otrzymać karę.
Czas zacząć przedstawienie. Powoli, świadomie przestąpiła próg. Spojrzała mu w oczy i założyła ręce na jego szyję. Stała tak chwilę kusząc go spojrzeniem. Musnęła kciukiem kark Jima i pociągnęła go nieco w dół, by go pocałować. Delikatnie, powoli. Dotknęła jego warg swoimi i trwała tak chwilę, nim uchyliła je, by zrobić to, na co czekał. Całowała go długo, a Jim nie był jej dłużny. Nie sądziła, że będzie w stanie całować się z nim, mając świadomość, że istniało prawdopodobieństwo, że oszukiwał ją od początku, ale wytrwała. Nie myślała o tym, że nie chciała, ani o tym, że czuła nic do niego. W tym jednym zyskała zupełną pewność. Jej mrzonka o tym, że potrafiła związać się z kimś, do kogo nic nie czuła, uleciała. Jim był eksperymentem, lekcją, która okazała się okropna w skutkach. Jak zawsze, gdy postępowała w pewnym sensie wbrew siebie. Teraz miała swoje zadanie – doprowadzić sprawę do końca, więc po prostu całowała go z całym swoim zaangażowaniem. Jim położył dłonie na jej talii, ale zaraz przesunął je niżej, na jej pośladki. Ścisnął je i podniósł Scarlett do góry, przypierając ją do drzwi. Wplotła dłonie w jego włosy, ciągnąc je. W końcu przerwał pocałunek i spojrzał lubieżnie na jej usta. Szminka była rozmazana, a wargi spuchnięte.
- I pomyśleć, że nie było mnie tylko kilka dni – postawił ją na podłodze, ale nie odsunął się. Scarlett czuła, że wystarczyło zdjąć majtki, a Jim byłby gotowy już i teraz. To jedno wiedziała o nim na pewno, nie trzeba było go długo kusić. A ona musiała to teraz dobrze rozegrać. Nie chciała, by doszło do czegoś więcej niż pocałunków.
- Dla mnie nie było cię dużo dłużej – mruknęła, nie odrywając od niego wzroku. Przesunęła dłonie z jego karku, na ramiona i brzuch. Oplotła go rękoma w pasie.
- Już nie masz wątpliwości? – zaciekawił się, a Scarlett miała ochotę puknąć się w czoło za zły dobór słów. Zamiast tego uśmiechnęła się słodko.
- Myślałam o tym, kiedy cię nie było. To głupie. Po co przejmować się drobiazgami – wzruszyła ramionami. – Całe życie przejmowałam się czymś, a przy tobie przecież postanowiłam przestać – przysunęła się bliżej i oblizała usta. Jim dokładnie prześledził ten proces. Jego dłoń, która wciąż spoczywała na pośladku Scarlett, wsunęła się pod spodniczkę.
- Przy tobie nie można się nudzić. Zaskakujesz mnie na każdym kroku – odparł wsuwając dłoń między uda blondynki. Jego palce szukały miejsca, gdzie mogłyby wsunąć się pod jej koronkowe figi. Przymknęła oczy i zaczerpnęła powietrza. Fakt, że z zupełnie innych względów, niż te które Jim miał na myśli, ale to nie było ważne. Nim zdążył odsunąć materiał jej bielizny, uniosła powieki i pogroziła mu z uśmiechem. Chwyciła go za nadgarstek i skłoniła do wysunięcia dłoni. Zagryzła wargę, patrząc na niego tak nieprzyzwoicie, jak tylko była w stanie.
- Gdzie twoje maniery,  Felston? Nie wiesz, że kobietę trzeba najpierw nakarmić? – ponownie oblizała usta, kładąc dłoń na torsie Jima. Podrażniła paznokciem jego sutek.
- Chcesz jeść? – zapytał nieco zdziwiony. – Teraz? – Scarlett uśmiechnęła się przymilnie. Doskonale wiedziała, że jego plany względem jej osoby ograniczały się do drzwi, przy których stali, a w najlepszym wypadku kanapy albo łóżka.
- Miałam długi dzień. Nie zdążyłam zjeść przed wyjściem, bo chciałam ci się podobać – spuściła wzrok, w duchu czując zażenowanie swoją osobą. Od kiedy zachowywała się w ten sposób? Westchnęła, a Jim najwyraźniej odebrał to jako zawstydzenie. Może pomyślał, że tak bardzo starała się dla niego, żeby mu dogodzić? Ujął jej brodę i zmusił, by na niego spojrzała. Znów był czuły, uroczy i szarmancki. To nic, że jedna z jego rąk dalej spoczywała na jej pupie.
- Wiesz, wydaje mi się, że ta noc będzie długa – uśmiechnął się szeroko. – Dlatego zjedzenie czegoś nie jest złym pomysłem – pochylił się i pocałował Scarlett, przyciągając ją do siebie tak mocno, że dokładnie poczuła, co miał na myśli mówiąc, że noc będzie długa. Chyba chciał ją z powrotem ośmielić.
- Widzisz, ja zawsze mam dobre pomysły. Może pojedziesz do chińczyka, co? Mam straszną ochotę na coś ostrego – zagryzła wargę, posyłając mu niewinne spojrzenie. Jim wychwycił podtekst i rozciągnął usta w zmysłowym uśmiechu. A niech tam, Pani Aluzja wkroczyła do akcji.
- Wystawiasz mnie na wielką próbę, maleńka – mruknął prosto w jej usta, a Scarlett poczuła skurcz w żołądku słysząc: maleńka. Myśli o Tomie były ostatnim, czego jej teraz było trzeba. Nie mogła o nim myśleć, tęsknić, ani przypominać sobie, jak było z nim. Choć to nie jej wina, że maleńka należała do niego. Jim tego na szczęście nie wiedział. Musiała się skupić. Zaśmiała się.
- Sądzę, że warto – odparła i lekko odepchnęła go od siebie. Wiodąc dłonią po jego torsie, a potem po ręce wyminęła go i powoli skierowała się do salonu. Odwróciła się w przejściu. Jim stał w tym samym miejscu i przyglądał się jej. Kciuki zatknął za szlufki spodni. Wyglądał tak, że chciałoby się go zjeść. Szkoda, że za ładną buzią często ciągnęła się podpadająca osobowość. Czemu nie mógł być po prostu nieskomplikowany? Czemu musiała dociekać prawdy? Czemu nie mógł być szczery?  Czemu nie mogła po prostu uczyć się życia bez Toma w jego towarzystwie? Czemu wszystko, co nie wiązało się z Tomem zawsze kończyło się źle? Zacisnęła dłoń na framudze i uśmiechnęła się. – Pospiesz się, a ja zadbam o jakiś nastrój – Jim skinął głową, dwoma susami znalazł się przy niej, pocałował ją jeszcze raz, porwał z półki dokumenty i kluczyki, po drodze wciągnął na siebie podkoszulek.
- Otworzyłem wino – posłał Scarlett zniewalający uśmiech i chwilę później usłyszała trzask drzwi. Poczuła ucisk w żołądku. Czas start. Miała jakieś dwadzieścia, góra dwadzieścia pięć minut.
- Do dzieła – powiedziała kierując się do kuchni. Nalała do kieliszka trochę wina i upiła mały łyk. Potem wróciła do salonu i na stoliku rozstawiła kilka świeczek zapachowych i posypała je brokatem. To samo zrobiła w sypialni. Choć tam zrezygnowała ze świeczek. Tylko brokat, dużo brokatu. Będzie miał, co sprzątać. Jednak to było jedyne, co udało się Georgowi zorganizować na szybko. – Zaczynam od salonu. Ma tutaj jeden segment z szufladami, więc musi coś tu trzymać – mówiła otwierając po kolei szuflady. Wszystko w nich było pedantycznie poukładane. Jedynym, co wydało jej się przydatne były dokumenty z ubezpieczalni i paszport. Żadnych umów. Sfotografowała je, a potem schowała mając nadzieję, że nie było żadnej różnicy. Zerknęła na półkę z książkami. Przeminęło z wiatrem już na niej nie było. Żadnych albumów, ramek, zdjęć. Czegokolwiek. W pokoju dziennym nie było już żadnych szaf, w których mógłby trzymać coś istotnego, więc poszła do kuchni. Prędko przepatrzyła wszystkie półki, szuflady i szafki. Nic, tylko przybory kuchenne. No i bloczek kartek z przymocowanym do niego długopisem. – Żebym wiedziała, czego szukam to byłoby fajnie – mruknęła wchodząc do łazienki, nie patrzyła w lustro, bo nie czuła się sobą i nie podobała się sobie. Tam z ciekawych rzeczy znalazła tylko szufladę pełną prezerwatyw, poza tym tylko przybory do kąpieli, ręczniki i pościele. W pokoju gościnnym, kontrolnie zajrzała do komody i stolika, ale były puste. Nie było tam nawet kurzu. Została jej sypialnia. Zerknęła na zegarek: siedem minut. Nie zaglądała między ubrania. W szafie ściennej był rząd szuflad. Na tym się skupiła. Sądziła, że poza skarpetami nic nie znajdzie, ale myliła się. – Mam coś – w ostatniej, dolnej szufladzie znajdowały się jakieś papiery. Znalazła teczkę z kontraktami. Pobieżnie zrobiła im kilka zdjęć. W następnej były różne dowody zakupów. Sfotografowała jakieś strony z danymi Jima. A na samym dnie znajdowała się najcieńsza teczka. Znalazła w niej dyplom za udział w warsztatach z wiedzy o społeczeństwie. Prędko zrobiła mu zdjęcie. Pod spodem było jeszcze jakieś wypracowanie i świadectwo, więcej nie zobaczyła.
- Idzie – usłyszała.
- Rozłączam się. Liv, pięć minut – odparła i w ekspresowym tempie schowała wszystko. Pobiegła do salonu, zahaczając o kuchnię, by zabrać kieliszek z winem. Zabrała trochę brokatu ze stolika i obsypała się nim w momencie, kiedy Jim wszedł do mieszkania. Rozejrzała się.
- Jaka tandeta – mruknęła, wygodniej rozsiadając się na sofie. Wtedy przypomniała sobie o świeczkach. Wstała i cała rozanielona podeszła do Jima. - Aleś ty szybki – uśmiechnęła się wymownie. – Masz gdzieś tu zapalniczkę, bo zapomniałam zabrać – skinął głową i przeszli do kuchni. Scarlett nie omieszkała ocierać się ramieniem o jego ramię, gdy szli. Wyjął z szuflady zapalniczkę i pocałował ją. Nie była już tak wylewna, jak wtedy gdy przyszła. Jednie mruknęła do niego obiecująco. Zapaliła świeczki, a Jim przyniósł sztućce i jedzenie. Rozsiadła się wygodnie zacierając ręce.
- Na życzenie, wytworna kolacja przy świecach – uśmiechnęła się i zaraz sięgnęła po swoją porcję, żeby uniemożliwić Jimowi cokolwiek innego. Skosztowała.
- Jesteś niesamowity. O tym marzyłam cały dzień.
- O żarciu z chińczyka? – zapytał zdejmując podkoszulek. Scarlett roześmiała się.
- Nie tylko – zjadła kolejny kęs, nim popatrzyła na niego. Musiała przecież być sobą. Wymalowana lala spełniła swoje zadanie. Teraz czas na Scarlett i jej milion pytań do..? Jim nie mógł nabrać żadnych podejrzeń. – Jak zdjęcia? Jak było w Tampie? – zaciekawiła się.
- Poszło całkiem nieźle. Wiesz, moja rola jest teraz nieco bardziej mroczna. Podoba mi się to. Wiesz, nastąpi mały powrót do przeszłości, w którym okaże się, że zdradziłem swoją dziewczynę i mam z nią dziecko. No i nie należę do najbardziej przykładnych tatusiów. To się zemści na mojej postaci, a to sprawi, że będzie jeszcze gorsza – odparł zadowolony.
- W jakimś wywiadzie słyszałam, że dla wielu aktorów role czarnych charakterów są o wiele ciekawsze i stanowią większe wyzwanie, niż uroczy kochankowie czy jakieś inne.
- Coś w tym jest. A ty czym się zajmowałaś, bo chyba nie wracałaś do domu, nie? – prowadziłam śledztwo, żeby dowiedzieć się, o co ci tak naprawdę chodzi.
- Miałam kilka spotkań w sprawie singla, występów i wywiadów, a potem przyleciała do mnie Liv z Georgiem i Saoirse, więc odwołałam większość spotkań albo zostawiłam decyzje Gin. Tęskniłam za rodziną i czułam się tu samotna, bo Javier też miał teraz sporo pracy.
- No i nie było mnie.
- Nie było ciebie – powtórzyła z delikatnym  uśmiechem. Jej telefon rozdzwonił się, kiedy przeżuwała kolejny kęs. – O matko, a kto to – mruknęła rozdrażniona, odstawiła jedzenie i zaczęła szukać aparatu w torebce. – Liv – westchnęła. – A mieli dziś spędzić wieczór we trójkę – odebrała. – No co jest? – mruknęła niezadowolona, słuchała chwilę soczyście zaprawionej historii o tym, jak to Georg najadł się czegoś i miał potężną niestrawność, przez co Liv chciała zabrać go do szpitala, bo to wyglądało naprawdę źle. Potrzebowała Scarlett po to, aby zajęła się Saoirse. A wszystko w razie, gdyby jej towarzysz podsłuchiwał. – Okej, okej. Już jadę – prędko się rozłączyła i popatrzyła na Jima z największym rozczarowaniem na jakie było ją stać. – Georg się pochorował, bo jak zwykle pomieszał jedzenie, picie, sama nie wiem co. Muszę wracać do małej. Przepraszam, narobiłam ci zamieszania. Mógłbyś jakoś lepiej zaplanować ten wieczór… - starała się być bardzo zmieszana. Jim patrzył na nią chwilę, po czym odstawił jedzenie i przyciągnął ją do siebie. Popatrzył Scarlett w oczy.
- Jesteś moim ulubionym zamieszaniem – pocałował ją, a ona z westchnieniem oddała pocałunek. Ostatni raz. – Wezmę sobie jeszcze, co moje – powiedział, kiedy zbierała się do wyjścia. Scarlett uśmiechnęła się tak, jakby była zupełnie zadowolona z jego obietnicy i pomachała mu na pożegnanie. Odeszła powoli, pamiętając o tym, że przyglądał się jej. Dopiero, kiedy usłyszała trzaśnięcie, przyspieszyła.
Z Georgiem spotkała się przy windzie. Nie odzywali się do siebie. Rozmowa mogła okazać się zbyt trudno. Mogła wywołać zbyt wiele emocji. Dał znać Liv, żeby podjechała po nich. Dopiero, kiedy wyszli z budynku, czekając na samochód, popatrzyła na niego, a w jej oczach dało się dostrzec te wszystkie rzeczy, które musiała w sobie stłumić.
- To było trudne – powiedziała, a Georg objął ją ramieniem. W tej chwili musiało jej to wystarczyć.
- Byłaś świetna. Dałbym ci Oscara.

Scarlett, wychodząc spod prysznica, owinęła się puchowym ręcznikiem. Pochyliła się i drugim osuszyła włosy, potem zawinęła na głowie turban. Zmyła z siebie cały makijaż, zapach i wspomnienie wizyty u Jima. Z tym ostatnim było najtrudniej. Będąc u niego była maksymalnie skupiona. Nie roztrząsała się nad tym swoimi uczuciami. Miała cel i w tym wypadku była gotowa na niemal wszystko. Teraz emocje opadły i ta zupełnie szalona niecała godzina w jego mieszkaniu wracała do niej. Czuła jego dotyk, oddech, spojrzenie. Słyszała jego słowa. I to było nieprzyjemne. Dlatego tak długo stała pod prysznicem. Chciała, żeby woda zmyła z niej to wszystko. Na próżno. Na krótką chwilę, kiedy rozkleiła się zbyt mocno, czuła wstyd. Zapominała o tym, że była już w hotelu, bezpieczna. Wówczas targały nią uczucia, które powinna czuć będąc u Jima. Starała się wyłączyć myślenie, ale to nie pomagało. Potrzebowała niewiele. Tak naprawdę potrzebowała jego. To smutne, że po takim czasie, wciąż miała go w sercu. Wciąż kochała. To był główny powód tego, że nie potrafiła sobie ułożyć życia, ale dawała sobie czas. Innego wyjścia nie miała.
Wysuszyła się, założyła bieliznę i wciągnęła na siebie dresy. Zdjęła ręcznik z głowy i jeszcze raz wytarła nim włosy. Stanęła przed lustrem i zaczęła je rozczesywać.
Gdyby ktoś cztery lata wcześniej opowiedział jej o tym, jak potoczy się jej życie, nie uwierzyłaby mu. Uznałaby, że to brednie i że takie rzeczy dzieją się tylko w filmach. A przecież pomysły na filmy nie biorą się z kosmosu. Ktoś musi ich najpierw doświadczyć, żeby potem, ktoś inny zainspirował się nimi.
Miała smutne życie. Najpierw zżerały ją kompleksy i niska samoocena, potem złamane serce, śmierć ojca, śmierć dziecka, złamane serce po raz kolejny i strata drugiego dziecka. Potem przeszła przez swojego rodzaju załamanie nerwowe, żeby wyjść z niego, próbować żyć na nowo i tym sposobem zostać oszukaną przez kolejnego faceta. Żyć, nie umierać. Materiał na książkę, film albo i nawet serial z milionem odcinków. Zastanawiała się, czy inni też przezywali takie zawirowania. Każdy miał swoje własne dramaty, ale czy ona przypadkiem nie była jakaś naznaczona? Wyczerpała limit smutku w swoim życiu. Kiedy nadejdzie czas na coś dobrego? Niemożliwe, żeby miała to za sobą tak zupełnie. Niemożliwe.

Siedzieli w małej kawiarence znajdującej się przy centrum. Zawsze pachniało tam cynamonem. Ten zapach sprawiał, że chciała tam wracać. Czuła się przytulnie, jak w domu. Upiła łyk karmelowej latte macchiato, odrzuciła do tyłu wyjątkowo poskręcane loki i spojrzała na Toma. Siedział naprzeciw niej i przypatrywał się jej. Wydawał się zapomnieć o tym, że przed chwilą rozmawiali.
- Jestem brudna? – machinalnie otarła opuszkiem usta, obawiając się pozostałości po piance. Pokręcił głową, uśmiechając się pod nosem.
- Tak sobie myślę, że postąpiłem niezbyt chwalebnie, bo podobno miałaś wrócić na lekcje – Scarlett machnęła ręką.
- Wybawiłeś mnie przed pójściem na matematykę, to raz. A dwa, przynajmniej mogę zobaczyć jak wyglądasz bez whisky w ręku. Wierz mi, to jest bezcenne – posłała mu zadziorne spojrzenie, a Tom tylko westchnął.
- No wiesz, to zabrzmiało tak, jakbym powinien stać pierwszy w kolejce do AA.
- A nie powinieneś? – dręczyła go.
- Okej – uniósł ręce w poddańczym geście. – Wiem, że nie masz najlepszych doświadczeń względem mojej osoby. Znamy się jakieś trzy miesiące, a ty zdążyłaś już targać moje zwłoki, usłyszeć ode mnie parę niemiłych słów i w sumie nie tylko… - tu Tom wyraźnie się zawstydził. Spuścił wzrok i napił się kawy, chcąc zająć czymś ręce. Minęła chwila, nim zaczął mówić dalej. Scarlett czekała. – W każdym razie wiem, że nie pokazałem się z najlepszej strony, ale nie jestem taki zły.
- Wiem, że nie jesteś zły – powiedziała patrząc mu prosto w oczy. – Jesteś zagubiony. Ja to widzę, ty to wiesz. Myślę, że masz szczęście, że nikt z Vanilien Traum na ciebie nie doniósł, bo zdjęcia, jak śpisz na stoliku raczej nie wpłyną korzystnie na zespół, prawda? Ja wierzę, że wszystko z czym się borykasz, jest do rozwiązania. Myślę, że nie bez powodu stanęliśmy na swojej drodze. Możemy sobie pomóc. Ty mi już pomogłeś – jej szczerość chyba nieco go onieśmielała, ale też lubił w niej tą cechę. Pomimo tego, że nie raz dała mu w kość. Scarlett była najbardziej tajemniczą i najbardziej interesującą osobą, jaką dotąd poznał. Była nie tylko piękna. Była też mądra i dobra, a takie połączenie zdarzało się nieczęsto. Powiedział jej to jakiś czas później.
- Jak ty coś powiesz, to to waży z dziesięć kilo – brunetka wzruszyła ramionami, przybierając minę pt. „taka już jestem”. Uśmiechnęła się.
- Nie lubię owijać w bawełnę. W sumie nagadałam ci już tyle, że powinieneś to zauważyć. Nie raz jest mi głupio, ale wiesz, jeśli widzę, że ktoś cierpi, to zaraz chcę mu pomóc. To silniejsze ode mnie.
- Przestałem się przed tym bronić. Po tych wszystkich kiepskich miesiącach, zrobiłaś w moim życiu takie spustoszenie jak nalot na Hiroszimę, ale podoba mi się twoja nieprzewidywalność.
- Wiesz, zdążyłam się już czegoś w życiu nauczyć i staram się o tym nie zapominać.
- Zazdroszczę ci tego.
- Czego? – zaciekawiła się.
- Tego, że twoje wybory są naprawdę twoje. Wiesz, to może brzmi tak jakby ktoś zmuszał mnie do tego, co robię i kim jestem. Nie jest tak, ale kariera zamknęła mnie w schemacie. Jestem określonym kimś bez poprawki na to, że mogę się zmienić, że się zmieniłem. Odkąd zaistnieliśmy obraz Toma Kaulitz nie zmienił się. Bez względu na to czy mam szesnaście lat czy dziewiętnaście. Gorzej ze mną. Chyba poniekąd stąd te wszystkie problemy. Znaczy nie tylko stąd, ale po części. Ciężko mi wierzyć w coś, co mnie złamało – kiedy zamilkł, wydawał się być zawstydzony tym, jak wiele powiedział. Dopił kawę.- Wiem, że gadam bez sensu.
- Nigdy nie zapomnij, kim jesteś – odparła po chwili. Pochyliła się nieco do przodu i popatrzyła na Toma uważnie. – Jeżeli ty będziesz o tym pamiętał, świat także będzie musiał. Ja wiem, że medialne sprawy nie są łatwe, ale prawda jest taka, że jesteś taki, jakim się pokażesz i wszystko leży w twoich rękach. Wiesz, mam taką swoją niepisaną zasadę; bez względu na to, jak bardzo jest mi ciężko, nigdy nie może być tak źle, żebym się nie podniosła i nie poszła dalej. Staram się pamiętać, kim jestem i dokąd zmierzam. To trzyma mnie w pionie – uśmiechnęła się. Zerknęła na godzinę na wyświetlaczu swojego telefonu.
- Musisz iść? – zapytał, jakby zawiedziony. Scarlett pokiwała głową.
- Matematyka się skończyła, będę miała teraz niemiecki. Wczoraj siedziałam długo nad interpretacją wiersza i chcę to dzisiaj wykorzystać. Ocena może mi się wahać, więc wolę dmuchać na zimne.
- Nigdy nie lubiłem szkoły.
- Ja też nie, ale staram się przykładać do tych przedmiotów, które lubię. Przez inne, takie jak matematyka, staram się jakoś prześlizgnąć – wzruszyła ramionami i zaczęła szukać portfela w torebce. Tom uprzedził ją i rzucił banknot na stolik. Wstał i sięgnął płaszcz Scarlett. Uśmiechnęła się z wdzięcznością.
- Odwiozę cię – powiedział, kiedy wychodzili z kawiarni. Rozejrzał się szukając aparatów, ale nikt nie zwrócił na nich uwagi. Było południe, a auto zaparkował niemal pod drzwiami.
- W sumie, to moja szkoła jest dwie ulice stąd. Mogę się przejść.
- Ale ja chcę cię odwieźć.
- Skoro tak bardzo chcesz, to proszę – wsiadła, gdy otworzył przed nią drzwi swojego Cadilaca. Była druga połowa stycznia, mróz mocno trzymał, więc nie zamierzała się bronić przed podwózką. I tak była skazana na powrót do domu autobusem, bo Liv pojechała gdzieś samochodem. Najpewniej do Paula.
- Chcę, bo wciąż czuję, że mam u ciebie dług – powiedział, kiedy już ruszyli.
- Nie masz u mnie żadnego długu, Tom. Gdybym wiedziała, że o to chodzi, to poszłabym pieszo.
- Uwielbiam twoją logikę – odparł uśmiechając się szeroko. Scarlett także się uśmiechnęła, bo nieczęsto widywała u niego ten gest. Zwłaszcza, kiedy przychodził do klubu. Ani się obejrzała, a zatrzymał się naprzeciw jej szkoły. Średnio chciało jej się wracać na trzy ostatnie lekcje, ale miała silne postanowienie i musiała się pojawić. Liczyła na dwójkę z niemieckiego.
- Dziękuję za podwózkę, choć nie podobają mi się pobudki, które cię do tego poprowadziły – odparła poważnie.
- To w sumie nie tylko dlatego, ale nieważne. Może kiedyś uda mi się skłonić cię do złego porwać na wagary?
- Musiałbyś być bardzo przekonywający – odpięła pas i zabrała z podłogi torebkę. – Jeszcze raz dziękuję. Mój nieodmrożony nos także.
- Polecam się – skłonił się. Scarlett otworzyła drzwi z zamiarem wyjścia. – Zapomniałem – powiedział szybko, klapiąc się dłonią w czoło. Spojrzała na Toma pytająco.
- Czego? – zapytała zdziwiona.
- Jak brzmiał Twój numer telefonu. – jego usta rozciągnęły się w filuternym uśmiechu, a Scarlett roześmiała się perliście, kręcąc głową.
- A ja Ci go podawałam? – zrobiła podejrzliwą minę.
- A właśnie. – pstryknął palcami. – Już wiem czemu nie pamiętam. Celna uwaga. To może mi go podasz, żebym już więcej nie musiał zapominać? – wyjął z kieszeni swój telefon i wyciągnął go w jej kierunku. Patrzyła na niego chwilę, szukając w jego spojrzeniu, uśmiechu albo w wyrazie twarzy czegoś, co podpowie jej, że żartował albo, że naprawdę mu na tym zależało. Spojrzała mu w oczy. Czuła się nieco speszona. Tom Kaulitz chciał jej numer telefonu! No, ale przecież to tyko Tom. Tom, w którego wierzyła. Uśmiechnęła się delikatnie, biorąc od niego aparat i wystukała tych kilka cyferek, po czym oddała mu telefon.
- Żebyś nie musiał zapominać
- Ładnie zapiszę.
- Spróbowałbyś brzydko – powiedziała wysiadając i pogroziła mu palcem. – W takim razie do zobaczenia – skinął głową i uśmiechnął się,  pomachała mu na pożegnanie, po czym odwróciła się i lekkim krokiem ruszyła w kierunku szkoły.

Odłożyła szczotkę i potrząsnęła głową, żeby włosy poukładały jej się po swojemu. Po tym przypadkowym spotkaniu chodziła cała w skowronkach przez tydzień. Tom oczywiście napisał do niej wiadomość za dzień lub dwa, z pytaniem, co u niej słychać. W piątek przyszedł do klubu, ale już wtedy jego wizyty powoli zaczęły zmieniać charakter. Wtedy zaczynało się dobro w jej życiu. Wtedy wszystko było inne. Wtedy miała nadzieję, że może być w końcu szczęśliwa.
I pomyśleć, że to wszystko działo się tylko pięć lat wcześniej. I pomyśleć, że od ponad trzech i pół roku jej życie obfitowało w same porażki. Nadszedł czas, żeby to zakończyć. Zasługiwała na odpowiedzi na wszystkie pytania. Wciągnęła na siebie T-shirt i opuściła łazienkę.

Zdjęcia znajdowały się już w folderze na laptopie Liv. Ona siedziała w turbanie na głowie i jadła coś. Georg czytał Saoirse w pokoju obok. Przebudziła się, kiedy wrócili i od tego momentu spała niespokojnie. Scarlett usiadła obok siostry.
- Chcesz? – nadziała makaron na widelec i podetknęła go blondynce pod same usta. Odsunęła się kręcąc głową.
- Wciąż czuję tą chińszczyznę. Jestem pewna, że nie tknę tego dania długo, choć je uwielbiam. Muszę wypić herbatę. Nie chcę już tego czuć. Niczego, co wiąże się z tym wieczorem. Zrobić ci też?
- Chętnie – Liv zostawiła talerz na łóżku i usiadła do laptopa. Jako że centrum dowodzenia było w tym pokoju, to naturalnie czajnik i kubki tez się tam znajdowały. Do kuchni było za daleko. Po chwili Scarlett usiadła obok siostry z dwoma kubkami parującej herbaty, pachniało od niej kroplami miętowymi. – Widzę, że nie przebierasz w środkach.
- Gdybym umiała wymiotować na zawołanie, to zrobiłabym to. Co tam mamy? Nie zwracałam aż tak dużej uwagi na zawartość tych papierów, robiłam zdjęcia wszystkiemu, co wydało mi się ważne.  
- Nie przeglądałam ich. Czekałam na ciebie – otworzyła pierwszy plik. – Zapisuj wszystko, co znajdziemy – podsunęła Scarlett notes i długopis. – W sumie zrobiłaś całkiem sporo zdjęć. Jak na dwadzieścia minut, to nieźle się spisałaś. Już mówiłam to Georgowi, ale tobie też muszę. Za bardzo panikowałam i dałam się ponieść, ale to dlatego, że boję się o ciebie – Liv popatrzyła na siostę nieco speszona. Scarlett uśmiechnęła się blado.
- Nie mam ci tego za złe. Oboje bardzo mi pomogliście. Sama nie zdziałałabym nic – chwyciła rękę siostry, a ta uścisnęła ją. Nie potrafiła przyznać się do tego, jak bardzo czuła się teraz samotna i jak bardzo potrzebowała obecności bliskich.
- Okej, ubezpieczenie – powiększyła zdjęcie. – James Boyd Felston? – zdziwiła się.
- Boyd to imię czy nazwisko? – Georg wszedł do pokoju. Dostawił krzesło i usiadł za nimi.
- Imię – mruknęła Liv, czytając dalej. – Urodzony dwunastego lutego osiemdziesiątego dziewiątego w Burbank. Matka Holly Grace, ojciec Steven.
- Dziwne. Kto daje dziecku na imię Boyd? – zdziwił się. Pochylił się bliżej ekranu i czytał informacje podstawowe.
- Zawsze sądziłam, że ma na imię Jim, a nie James. Choć nigdy go nie pytałam o pełne imię, czy coś.
- To jeszcze nie zbrodnia – wtrącił Georg.
- No wiem. Tutaj jest jeszcze numer – podyktowała go Scarlett. – No i chyba nic więcej stąd nie wyciągniemy – powiedziała przeglądając resztę dokumentu.
- Szkoda, że nie zdążyłam sfotografować świadectw szkolnych, czy tych innych rzeczy, które znajdowały się w ostatniej teczce. Liv przez chwilę sprawdzała pozostałe pliki. Poza wysokością jednej z pożyczek, którą Jim zaciągnął trzy lata wcześniej, w dokumentach nie znajdowało się nic, co mogłoby ich interesować.
- A to? – Liv wskazała na dyplom. – Chodził do liceum imienia Johna Barroughs’a. Tutaj jest też nazwisko koordynatorki tych warsztatów, w których brał udział. Zawsze możemy tam pojechać i porozmawiać z nią.
- Uważaj, bo coś ci powie. Pewnie nie byłybyśmy pierwszymi, które chciałyby wyciągnąć informacje na jego temat.
- Racja, ale co innego, jeśli idzie tam ktoś z ulicy, a co innego, jeśli idzie tam ktoś, kto ma legitymację z Vogue’a.
- Nieważną legitymację Vogue’a – Scarlett wtrąciła sceptycznie.
- Jeju, Scarlett. Nie wiem, czy zauważyłaś, ale poza tym, że jego pełne nazwisko brzmi James Boyd Felston, nie mamy nic. Co szkodzi pojechać tam i spróbować? – teraz to Scarlett straciła cały animusz, a Liv wróciła na właściwe tory.
- Jeszcze numer ubezpieczenia – dodał Georg.
- To może sprawdzić tylko Shie, a on jeszcze o niczym nie wie, więc tą opcję zostawiłabym na koniec, kiedy Scarlett zdecyduje się powiedzieć mu o wszystkim.
- Shie nie może tego sprawdzić. To nie jego jurysdykcja – odparła Scarlett, popijając herbatę.
- No tak, ale wciąż ma znajomości, więc jeśli o wszystkim mu opowiesz, to jestem pewna, że go sprawdzi.
- Liv ma rację. Zanim policja zostanie w to włączona, musimy sprawdzić pozostałe tropy. Co z twoim zacięciem, Scarlett? – zapytał, uśmiechając się do niej pokrzepiająco. Dziewczyna westchnęła. Odstawiła kubek i wstała z krzesła. Zaczęła krążyć po pokoju.
- Przepraszam. Nie powinnam tak marudzić. Po prostu ten wieczór, wyssał ze mnie całą energię. Kiedy wychodziłam z łazienki, byłam gotowa przetrząsnąć całe Los Angeles, żeby dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi. A teraz czuję się tak, jakby ktoś spuścił ze mnie całe powietrze.
- Zatem plan jest taki – Liv wstała i podeszła do siostry. Chwyciła ją za ramiona. – Jedziemy do Burbank i bierzemy ich z zaskoczenia. Zobaczymy, czego się tam dowiemy i w zależności od tego zdecydujemy, co robimy z numerem ubezpieczenia, Shie’em i policją, tak? – Scarlett skinęła głową, a Liv ją przytuliła. – Wszystko będzie dobrze, blondasie. Zobaczysz, wszystko będzie dobrze.

10. czerwca 2014, Burbank – liceum imienia Johna Barroughs’a

Abigail Thompson była – na oko – pięćdziesięciopięcioletnią kobietą, nieco przy kości, z miłą, owalną twarzą i brązowymi, siwiejącymi już włosami. Sprawiła bardzo sympatyczne wrażenie, gdy wywołana przez sekretariat zabrała Liv do swojej sali. Wskazała, by usiadła w jednej z ławek i sama zajęła miejsce obok.
- Co panią do mnie sprowadza? – zapytała, mierząc Liv spojrzeniem. Dziewczyna starała się wyglądać jak najbardziej profesjonalnie. Na nosie miała okulary, włosy związała w kucyk, a trampki zamieniła na baleriny.
- Jak już mówiłam, nazywam się Liv Hannah O’Connor i piszę artykuł na temat Jima Felston’a – machnęła legitymacją przed oczami nauczycielki, mając nadzieję, że nie zechce dokładnie czytać zawartości jej legitymacji. Wtedy wydałoby się, że była upoważniona do robienia zdjęć. Kiedyś.
- Kojarzę tego chłopca i nie bardzo rozumiem, dlaczego chce pani pisać o nim artykuł.
- No wie pani, to dosyć barwna postać. Przynajmniej z tego, co mi wiadomo. Dlatego bardzo chciałabym dowiedzieć się czegoś o nim z czasów, kiedy chodził do szkoły średniej – nauczycielka przyjrzała się Liv, jak uczniowi, który najprawdopodobniej nie mówił  prawdy. Dziewczyna poprawiła się na miejscu i wyjęła z torby notes.
- Wie pani, Jim był raczej spokojnym chłopcem.
- Miał wielu przyjaciół? – zapytała pragnąć usłyszeć jakieś znajome nazwisko.
- Nie, raczej nie. Wie pani jak to jest w małych miasteczkach. Dzieciaki nie akceptują tych, którzy wyglądają inaczej od nich. Każdy, kto choć trochę odstępuje od ogółu, jest przyjmowany z dużym dystansem, a często z niechęcią – powiedziała starając się odpowiednio dobrać słowa.  
- Co ma pani na myśli, mówiąc: wyglądają inaczej od innych? Co nie tak było z Jimem? – zainteresowała się, a w głowie zaczęły krążyć jej zupełnie niedorzeczne pomysły. Może Jim miał zajęczą wargę albo zdeformowane ucho czy oko i przeszedł operację plastyczną, nim trafił przed kamerę? No bo jak ktoś, kto wygląda jak grecki bóg mógł odstawać od reszty?
- No cóż, nie wiem, jak ładniej to ująć. Wie pani, poprawność polityczna, tolerancja i te wszystkie górnolotne słowa, tylko ładnie brzmią, bo gdy przychodzi, co do czego to nic nie znaczą, bo jak przychodzi co do czego, to każdy, kto wychodzi poza schemat, jest alienowany przez społeczność.
- Wciąż nie rozumiem – nauczycielka bacznie przyjrzała się Liv. – Jak Jim się wyróżniał?
- Jakby to powiedzieć… w moich czasach mówiło się po prostu „czarny” albo „murzyn”, a teraz? Sama nie wiem, może powinnam powiedzieć „Afroamerykanin” albo człowiek, którego przodkowie wywodzą się z czarnego lądu? – w głowie kobiety dało się słyszeć rozdrażnienie, jakby kwestie rasowe były dla niej niewygodne. Liv poczuła się zupełnie zdezorientowana, bo albo mówiły o dwóch różnych osobach albo Jim nie był tym, za kogo się podawał. Serce zaczęło jej mocniej bić. Zdenerwowała się. Zaczerpnęła powietrza i w skupieniu popatrzyła na Abigail Thompson.
- Chwileczkę – schowała za ucho nieistniejący kosmyk włosów. – Chce mi pani powiedzieć, że Jim Felston jest czarnoskóry?
- Raczej był, ale owszem. Choć nie wiem, czy to poprawne politycznie określenie. Jednak, to właśnie miałam na myśli – Liv wpatrywała się w nią osłupiała.
- Proszę mi wybaczyć, ale to chyba jakaś pomyłka – zaczęła przetrząsać torebkę, chcąc znaleźć zdjęcie Jima. Dopiero po chwili przypomniała sobie, że tkwiło między kartami notesu. Prędko je wyciągnęła i pokazała je nauczycielce. Kobieta zmarszczyła brwi, kręcąc głową.
- To nie jest Jim Felston, którego uczyłam, ale faktycznie. Ten aktor chyba też się tak nazywa.
- Czyli uczeń, który zdobył ten dyplom – wyjęła z notesu kolejną kartkę i pokazała nauczycielce wydruk zdjęcia dyplomu. – To nie Jim Felston ze zdjęcia, które pani pokazałam?
- Nie, Jim Felston, którego uczyłam był czarnoskórym chłopcem, jak sama pani to ujęła. Nie uczyłam tego pani Jima.
- Był? – głos Liv zadrżał. Nauczycielka patrzyła na nią nieco zdezorientowana.
- Tak, był – odparła ostrożnie. – Ten chłopiec nie żyje. Zginął w strzelaninie kilka dni po graduacji. Wie pani, gangi, narkotyki – machnęła ręką. – Mógłby wyjść na ludzi, niewiele brakowało, a dostałby stypendium na uczelnię wyższą. Był naprawdę dobrym i zdolnym dzieckiem, ale nikt o niego nie dbał – Liv patrzyła na nią oniemiała. – Wie pani, teraz ja nie rozumiem. Nastąpiła pomyłka, czy ktoś podał pani błędne informacje na temat tego aktora?
- Nastąpiła jakaś kolosalna pomyłka – odparła po chwili. – Pewnie osoba, która zebrała informacje do tego artykułu się pomyliła. Sama nie wiem. Bardzo panią przepraszam – powiedziała, podrywając się z miejsca. – Sama nie wiem, jak mogło dojść do takiego zaniedbania. Przepraszam za kłopot i dziękuję za poświęcony mi czas – uścisnęła dłoń nauczycielce i szybko opuściła klasę.

Niemal biegiem dotarła na zalany słońcem parking. Scarlett czekała w aucie. Była śmiertelnie blada.

Dzięki połączeniu telefonicznemu słyszała każde słowo.  
Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo