23 maja 2016

128. Jest mój. Był mój, jeszcze zanim go zobaczyłam. Będzie mój na zawsze.

Tytuł: Aryn Kyle  
Bóg zwierząt

22. maja 2026

W domu wciąż panowała cisza, typowa dla śpiącego domu. W jednym z pokoi zaskrzypiało łóżko, w innym dziecko odezwało się przez sen, a jeszcze gdzieś indziej odezwał się budzik. Scarlett obudziła się przed dzwonkiem, więc wyłączyła go od razu, żeby nie zrywać Toma tak wcześnie. Spał mocno, bo pracował do późna. Wstała, skorzystała z toalety i narzuciła szlafrok, po czym powoli zeszła do kuchni. Nastawiła mleko na płatki i kaszkę, wyjęła z szafki miseczki, nastawiła wodę na kawę i zasypała kubki, przygotowała też herbatę owocową dla dzieci. Scarlett uwielbiała swoją kuchnię. Była z jej marzeń. Jeśli kiedyś wydawało jej się, że kuchnia z ich poprzedniego domu była najlepsza to się myliła. Ta była przytulniejsza i znacznie bardziej funkcjonalna. Prowadziło do niej łukowe wejście z korytarza, graniczyła ze spiżarnią, przewodził tam palisander. Z tego drewna wykonano szafki i podłogę. Wyposażenie było bardzo masywne, przez co na myśl przywodziło wiejski wystrój z minionej epoki. Ciężkości ujmowały im jasne blaty i chromowane sprzęty. Na samym środku kuchni królowała wyspa, na której Scarlett przyrządzała swoje specjały, Tuż nad nią znajdował się drewniany żyrandol, przytwierdzony do belkowego sufitu. Sprzęty były bardzo praktyczne. Podwójny czarno-stalowy piec kuchenny i okap, podwójny wbudowany w ścianę piekarnik w tych samych barwach, a także podwójna stalowa lodówka. Do kuchni przyłączono codzienną jadalnię, a pomieszczenia dzielił długi blat z niesymetrycznym przejściem po środku. Stół dla dwunastu osób z wyścielanymi miękkimi poduszkami fotelami stał przy oknie panoramicznym wychodzącym na boczną, owocową część ogrodu, która graniczyła z posesją Billa i Rainie. Ściany i sufit pomiędzy belami pomalowali na jasno – przyprószana beżem biel, dzięki czemu całość komponowała się bardzo przytulnie. Lubiła piec ciasta albo naleśniki, które pachniały wanilią, przyrządzać najróżniejsze potrawy, które jej domownicy zjadali ze smakiem. Była królową w swojej kuchni i bardzo ceniła sobie ten czas. Nawet jak miała do zapakowania zmywarkę po całym dniu. Choć najczęściej robił to David. To mało przyjemne zajęcie należało do jego obowiązków. Wsypała płatki cynamonowo-miodowe do trzech miseczek, w ilości zgodnej z wiekiem i kaszkę dla Lily. Mleko zdążyło się zagrzać, więc zalała miseczki, a w tej ostatniej zaczęła szybko mieszać, żeby nie powstały grudki. W tej samej chwili w kuchni pojawiła się Hannah. Miała rozczochrane włosy, zaspaną buzię, którą przecierała jedną ręką, bo w drugiej trzymała misia. Pan Bob był ulubioną przytulanką Hannah. Jej siostry nie spały z misiami, a ona aż z trzema.
- Cześć, skarbie – Scarlett powitała córkę uśmiechem, a ona bez słowa podeszła i przytuliła się do jej nogi.
- Chciałabym się poprzytulać.
- I nie iść do przedszkola? – zapytała, wiedząc jak córeczka lubiła spędzać czas z innymi dziećmi.
- Przytulać i iść – odpowiedziała, wtulając nos w podomkę mamy.
- Zaraz wezmę cię na kolanko, co ty na to? Zjemy razem, ale muszę najpierw przygotować wszystkim śniadanie.
- Dobrze – mruknęła i poczłapała na drugą stronę wyspy, żeby, wskrobać się na stołek.
- Gdzie masz kapce, bączku? – zapytała, wskazując na jej bose stopy.
- Zapomniałam – wzruszyła ramionami. Hannah dziwnym sposobem zapominała o kapciach prawie każdego ranka. Scarlett wyjęła patelnię i jajka. Wrzuciła na nią trochę masła i czekając, aż się roztopi, zalała kawę.
- Ahoj, załogo – przywitał się David, wkraczając dziarsko do kuchni.
- Co tu robisz tak wcześnie? – zdziwiła się, lustrując sportowe odzienie chłopaka. Opróżnił duszkiem szklankę soku pomarańczowego, nim odpowiedział.
- Mam trening o dziewiątej, chcę się zresetować przed egzaminem. Poproszę z czterech – uśmiechnął się do Scarlett i doprawił swoją kawę mlekiem, po czym usiadł obok Hannah. Zmierzwił jej włosy i przybił piątkę z Panem Bobem. Następna wkroczyła do kuchni Nell. Ziewała rozdzierająco i niosła w ręce kapcie Hannah.
- Znów nie zabrałaś kapci – powiedziała bardziej znużona tym codziennym rytuałem, niż zdenerwowana niedbalstwem siostry. Wsunęła je na wyciągnięte nogi siostry, która dumna, że weszła sama na stołek, nawet nie wysiliła się, żeby założyć je samodzielnie. Nell podeszła do mamy i wtuliła się w nią.
- Jesteś kochana – odpowiedziała Scarlett, całując córkę w czubek głowy, po czym energicznie pomieszała jajecznicę. – Możesz zabrać swoją miskę na stół.
- Wezmę wszystkie – zaproponowała i pomału zaniosła swoją miseczkę ze śniadaniem. Wróciła po łyżki i też zaniosła je na stół. Zabrała miskę Hannah, widząc Nicole wchodzącą do kuchni razem z Jessicą. Scarlett domyśliła się, że Jess musiała ją wywlec z łóżka, bo niestety Nicole nie należała do rannych ptaszków i od poniedziałku do piątku wstawanie wiązało się z kilkakrotnym budzeniem dziewczynki.
- Tom poszedł do Lily, bo już się obudziła – poinformowała Jessica, prowadząc Nikki prosto do stołu jadalnego. Trzymała ją za ramiona i do swojego pociągu zabrały też Hannah. Najmłodsza z córek nie chodziła jeszcze do przedszkola, ale budziła się rano sama z siebie, zupełnie jakby chciała być solidarna z siostrami. Krótko po ich wyjściu zasypiała z powrotem na około godzinną drzemkę. Scarlett wyłożyła na talerze jajecznicę dla Toma i Davida, skroiła szczypiorek i doprawiła ją. Dla Toma zrobiła malutkie serduszko z ketchupu na brzegu talerza. Uśmiechnęła się do swojego dzieła.
- Możesz zabrać śniadanie, David. Zaraz podam chleb. – Kiedy wyjmowała z lodówki produkty niezbędne do zrobienia kanapek, Jessica zabrała kawy i herbatki dla dzieci. Scarlett piła zbożową.
Nie zawsze ona zajmowała się śniadaniami. Gdy David jeszcze chodził do szkoły, często wstawał przed nimi i przygotowywał coś dla siebie, czasem też dla nich. A gdy Scarlett czuła się gorzej, to Tom robił dla wszystkich. Całkiem sprawnie radzili sobie z porankami. Niektóre mamy narzekały, że ledwo nadążają z wyszykowaniem dzieci do szkoły, ale Scarlett mogła wyliczyć takie przypadki na palcach obu rąk. Zdarzało im się zaspać albo nie posłać dziewczynek na zajęcia, bo po prostu jej się nie chciało, ale od samego początku uczyli dziewczynki obowiązkowości i troski o siebie nawzajem. Współpracowali, wypełniali swoje obowiązki, każdy miał jakieś zadanie i trzymali się tego, bo każdy dzień pokazywał im, że będąc dużą rodziną, mogli dobrze funkcjonować tylko, jeśli działali wspólnie. Zatrzymała się na moment i przytrzymała wyspy. Któreś z maleństw musiało się przeciągać. Poczuła to w przełyku i pęcherzu. Starała się oddychać, ale cios w żołądek trochę ją zaskoczył. Odetchnęła kilka razy, masując brzuch. Oczywiście w tym momencie musiał zjawić się Tom. Lily wtulała się w niego na pół śpiąc.  
- Maleńka? – zapytał, obejmując ją wolnym ramieniem. Choć trzymała się blatu i lekko pochylała się do przodu, to i tak ją asekurował.
- To nic, mają gimnastykę – uśmiechnęła się i nastawiła usta do pocałunku. Tom wypełnił jej niemą prośbę, jednak najpierw lustrował ją uważnym spojrzeniem, jakby sprawdzał, czy aby mówiła prawdę. – Weź wędliny, ja wezmę chleb, bo David pewnie zjadł już bez chleba. – Przytaknął i wskazał spojrzeniem na Lily, która spoglądała na mamę z bezpiecznego obserwatorium w kącie szyi taty. – A kto to się już obudził? – zagadnęła, łaskocząc córeczkę po brzuchu.
- To chyba jakiś skowronek, wiesz? – zagadnął, przytulając policzek do głowy dziewczynki.
- Mamy skowronka w domu, jak miło! – zachwyciła się, składając ręce jak do modlitwy, a Lily zachichotała, mocniej wtulając się w Toma.
- To ja – mruknęła, pokazując Scarlett buzię.
- To ty? – zadziwiła się. – A ja myślałam, że u tatusia na ramieniu siedzi kolorowy ptaszek – połaskotała znów córeczkę i pocałowała jej plecki. Po chwili dołączyli do reszty przy stole. – Jess, co się stało, że się tak zerwałaś?
- Za kilka dni wyjeżdżam i będę tylko wspominać te śniadania, dlatego postanowiłam dołączyć. Będzie mi pusto bez was – odpowiedziała. Jessica studiowała na Uniwersytecie Królowej Marii w Londynie. Miała możliwość wybrania każdej uczelni na świecie, ale poszła za głosem serca. Od dwóch lat mieszkała z Theo. Wcześniej, gdy Dirty Mouses koncertowało jeszcze bardzo intensywnie, wolała mieszkać z koleżankami, żeby nie przesiadywać w samotności. No i cóż, dzięki temu Theo miał okazję wykazać się w zalotach.
- Będzie nam ciebie brakowało, zdążyłam przywyknąć, że jesteś i nawet, kiedy się uczyłaś, to jednak miałam cię przy sobie – powiedziała Scarlett walcząc ze wzruszeniem. Wtuliła nos we włosy Hannah, która pałaszowała swoje płatki.
- Będziemy tęsknić – powiedziała Nell, wstając z miejsca i przytulając Jessicę.
- Zrobię wam dzisiaj kanapki, żebyście mnie wspominały, jak będziecie jadły drugie śniadanie – odparła z uśmiechem.
- No właśnie, moje drogie panie, kończcie jedzenie, bo już piętnaście po siódmej. Za dwadzieścia minut musicie wyjechać – Scarlett zaklaskała w dłonie, a dziewczynki zaczęły intensywniej „wiosłować” w swoich miskach. Nawet Lily zjadła prawie całą kaszkę. A później zaczęło się dobieranie skarpet, plecenie warkoczy, zmiany garderoby i wzajemne popędzanie.
*

25. maja 2026, Los Angeles, Brentwood

- Hazel, zagęść ruchy, bo nie zdążymy nawet na zakończenie! – Darcy czekała już przy drzwiach, obracając kluczyki w dłoni. Miała wspaniałą córkę, ale tak guzdrzącą się jak to tylko było możliwe, czyli zupełnie niemożliwie. Nigdzie nie umiała się wyszykować. Do szkoły też jechały na ostatnią chwilę niemal codziennie. – Hazy!
- Idę, idę, idę! – krzyknęła dziewczynka, prędko podążając korytarzem. Zapinała ostatnie guziki miętowej bluzki. Jak na dwunastolatkę była bardzo wysoka. Miała już prawie metr siedemdziesiąt wzrostu. Na szczęście urodę odziedziczyła po Darcy i o mężczyźnie, który ją począł, przypominały tylko jego piwne oczy. Na szczęście oczy Javiera były w tym samym kolorze i łatwo było zapomnieć, że nie był biologicznym ojcem Hazel. Ona zdawała się nigdy o tym nie myśleć, choć znała prawdę. Jedynym tatą, jakiego miała, był Javier. Okręciła się wokół własnej osi, prezentując mamie swoją kreację. Długie blond włosy spięła w koński ogon, a miętowa bluzka i granatowa spódniczka ładnie współgrały z jej cerą. Hazel będzie się wspaniale prezentowała na otwarciu butiku Javiera.
- Wyglądasz pięknie. Jesteś żywą reklamą dla kolekcji – powiedziała, gdy wychodziły już z domu. Auto czekało na nie przed drzwiami. Darcy zazwyczaj jeździła sama, ale w taki dni jak ten, gdy mocno się denerwowała, wolała skorzystać z usług kierowcy. Sama wystroiła się w białe spodnie siedem ósmych projektu Javiera, szmaragdową bluzkę z szyfonu Givenchy i złote sandały rzymianki na bardzo wysokim obcasie. Już wyleczyła się z kompleksu na punkcie swojego wzrostu. Javier lubił, gdy nosiła szpilki, choć przez to była mu równa wzrostem, a ona sama też czuła się fantastycznie nosząc je. Hazel smsowała z koleżanką, a ona wyglądała przez okno. W tym miesiącu skończyła trzydzieści jeden lat. Od dwunastu lat była matką, a od pięciu żoną. Gdyby kiedyś pomyślała o tym, że tak cudownie potoczy się jej życie, nigdy by nie uwierzyła. Dlatego celebrowała każdy dzień, każdą minutę spędzoną z Hazel i Javierem. Nie było łatwo. Oboje mieli przeszłość. Oboje musieli uporać się z wieloma rzeczami. Wszystkim wokół wydawało się, że byli w związku odkąd się poznali. Jednak Javier pocałował ją po raz pierwszy w dniu trzecich urodzin Hazel. Budowali swoją więź przez wiele lat i nie mogłaby być teraz trwalsza. Szanował ją, dał jej czas, choć o swoich uczuciach do niej powiedział jej wcześniej. Byli rodziną, choć żyli jak brat i siostra. Ślub wzięli w Boże Narodzenie, żeby upamiętnić dzień, w którym się poznali. Na uroczystość zaprosili tylko najbliższych, w tym siostrę Javiera, którą zdecydował się odszukać po tych latach wahania. W końcu odważył się sprawdzić, czy na pewno nią była. I była. Najstarsza, mieszkała pod Paryżem, miała rodzinę. Powoli poznawali się, odkrywali cechy wspólne i choć ich kontakt nie należał do najlepszych, to utrzymywali go i spotykali się kilka razy do roku.
- Mamo, mogę iść jutro do kina z River? – zagadnęła, odrywając się od telefonu.
- Od razu po szkole?
- Najpierw przyszłybyśmy na obiad, a potem do kina? Kent mógłby nas zawieźć? – zaproponowała, wiedząc, że Darcy zgodzi się na wyjście, jeśli pojedzie z nimi ochroniarz-kierowca. Przytaknęła, zgodziła się. nie była to prośba niemożliwa do spełnienia.
- Na co chcecie iść?
- Jest nowy film z Hanną Bannaną i Rickiem Chickiem. – Byli to następcy Hanny Montany. Grali w filmach o parze zadurzonych w sobie nastolatków, którzy musieli pokonywać rożne trudności i mieli przygody, czasem nawet nawet nadprzyrodzone. Disney Channel połączony z Marvel Comics.
- Jeśli będziesz miała odrobione lekcje, to nie mam nic przeciwko.
- Super! – Hazel uśmiechnęła się i wróciła do pisania. Darcy przyglądała się jej jeszcze przez moment. Jej malutka córeczka była już niemal młodą kobietą. Jej rysy twarzy, choć wciąż dziecięce, zaczynały się wysmuklać. Kości policzkowe stawały się coraz wyraźniejsze, a pełne, różowe usta w kształcie serduszka już nie układały się do płaczu, w podkówkę. Darcy zachwycała się pięknem Hazel, ale też bała się tego, co może na nią sprowadzić. Grayson nigdy nie próbował nawiązać z nią kontaktu. Z tego, co wiedziała z portali plotkarskich, ożenił się z córką bardzo wpływowego biznesmana i odziedziczył firmę ojca. Mieli córkę, pięć lat młodszą niż Hazel. Miała na imię Lola i też nie była ani trochę podobna do Graysona. Może to kara za jego zachowanie?
W ciągu tych lat spotkała go raz. Była dumna z tego, jak wtedy wyglądała i co robiła. Podjechała nowiusieńkim Chryslerem, który dostała od Javiera w prezencie ślubnym pod bardzo ekskluzywne i modne SPA na obrzeżach LA, gdzie umówiła się z koleżanką. On przyjechał po żonę.

Wysiadła z auta i podała je parkingowemu, on czekał przed wejściem. Poznała go od razu. Przybyło mu kilka lat, ale wciąż pozostał tym pięknym chłopcem, który ją uwiódł. Był elegancko ubrany, zupełnie jakby wracał z jakiegoś spotkania. Darcy przeraziła się. Przez głowę przemknęło jej milion myśli, z których każda kończyła się tym, że odbierze jej Hazel, ale przecież nigdy jej nie chciał. To ją uspokoiło. Odetchnęła i pewnym krokiem podążyła w jego kierunku. Pochwaliła się w duchu za krotką sukienkę i baleriny na koturnie. Opływała w błękit, a we włosach miała biało-błękitną chustkę. Wiedziała, że czuć od niej pieniądz. W tej jednej chwili bardzo chciała się tym pochwalić, nawet jeżeli to było złe. Falując biodrami zbliżała się, patrząc mu w twarz, a on aż mrużył oczy, nie wierząc.
- Darcy? – zapytał, zanosząc się powietrzem. Wyglądał, jakby zjadł nieświeżą, surową rybę.
- Grayson? – opowiedziała tym samym tonem, nieco zwalniając.
- Tyle lat! – powiedział tonem, jakby ostatni raz widzieli się na świetnej imprezie graduacyjnej. – Wspaniale cię widzieć! – dodał, najwyraźniej chcąc zrobić dobrą minę do złej gry. Wiedziała, że wspaniale było j ą widzieć. Jej cudowny mąż nauczył ją, jak wiele znaczyła i jak wspaniałą była kobietą. Zrozumiała to tylko dzięki Javierowi. Grayson odebrał jej każdą najmniejszą część wiary w siebie. Uniosła wspaniale wypielęgnowane brwi i zmierzyła go od stóp do głow. To nie było trudne, bo niemal przewyższała go wzrostem w swoich czółenkach z magiczną czerwoną podeszwą.
- Nie udawaj, że cieszysz się na mój widok, skoro ostatni raz, gdy się widzieliśmy, wcisnąłeś mi do ręki kopertę z pieniędzmi na aborcję i kazałeś spierdalać ze swojego życia. – Zatrzymała się tuż przed nim i powiedziała to, patrząc mu w oczy. Była totalnie opanowana. Zupełnie, jak nie ona. Zawsze tak bardzo bała się tej chwili. Bała się, że będzie chciał wejść do życia Hazel, że ją zniszczy, skazi swoim złem. Grayson znów się zapowietrzył i chciał coś dodać, ale ona nie potrzebowała jego tłumaczeń. Wyminęła go i nie odwróciła się ani razu.

Uśmiechnęła się do tych wspomnień. Stała się twardą babką. Zdawała sobie sprawę, że nie raz była na głównej stronie TMZ albo innego portalu plotkarskiego. Grayson na pewno wiedział, że dziewczynka, którą starała się chronić to dziecko, które począł. Jednak wciąż miała nadzieję, że obecność Javiera i jego potwierdzenie o ojcostwie podczas kilku wywiadów zmylą go i nigdy, przenigdy nie zacznie rościć sobie do niej praw. Zauważyła, że zbliżają się do butiku. To pierwsza w pełni autorska kolekcja Javiera. Odkąd zszedł z wybiegu zajmował się wieloma rzeczami związanymi z modą, ale nie zrobił nic, co sygnowałby tylko swoim nazwiskiem. Nikt tego by się nie spodziewał, ale jej mąż bardzo często współpracował z Billem Kaulitz. Ich dawna niechęć z biegiem lat zniknęła, skoro nawet Tom odnosił się do niego względnie przyjaźnie, to Bill prędzej czy później też skapitulować, skoro Javier zajmował się tak bliską jego sercu modą. Darcy była bardzo ciekawa, co zaprezentuje, bo nie widział jej nikt. Nikt poza Javierem i wąskim gronem osób, z którymi nad nią pracował.
Darcy nie mogła powiedzieć, żeby miała jakiś konkretny zawód. Kilka razy chodziła dla niego po wybiegu, udzielała się charytatywnie, zrobiła kilka szkiców, która Javier wykorzystał, dzięki czemu jej nazwisko zyskało pewną sławę. Jednak głownie była matką. Hazel stanowiła centrum jej wszechświata i starała się dać jej wszystko, czego jej brakowało. Wciąż nie rozmawiali o dzieciach. Mieli Hazel i to na niej się skupili. Javier ją kochał, jak własną, ale wiedziała, że pragnął dziecka, które pocznie, która ona będzie nosiła pod sercem dla niego. Dobiegał czterdziestki, byli razem od tak dawna, już kilka lat po ślubie, a wciąż nie nadarzała się okazja, by o tym porozmawiać. Ich życie było tak intensywne, bogate i piękne, że aż żal było zwolnić. Jednak Hazel niebawem zacznie dorastać, a ona była wciąż młoda i chciała powiększyć rodzinę. Praca na rzecz porzuconych dzieci nie rekompensowała jej braku własnych. Może jego kolejny sukces zawodowy to dobry moment, żeby złapać oddech i zająć się tylko sobą? Czy chciała znów bawić się w pieluchy, gdy Haze już tak wyrosła? Czas na zastanowienie się skończył, ponieważ auto zatrzymało się przed butikiem. Drzwi otworzyły się, a po czerwonym dywanie już zmierzał do nich jej bardzo przystojny mąż. Hazel ożywiła się i prędko wysiadła za Darcy.
- O, tata! – powiedziała rozpromieniona i ku uciesze reporterów padła mu w ramiona.
*

26. maja 2026, Berlin

Scarlett włączyła zmywarkę i przetarła ściereczką blaty w kuchni. Pomimo tego, że dopiero dochodziła dziesiąta, było już bardzo ciepło. Ku swojej ciążowej udręce przeczuwała, że gorące lato przyjdzie szybciej, niż zapowiadano. Jej spuchnięte łydki i kostki sprawiały jej ból podczas chodzenia. Nic tak nie doskwierało jej w czasie ciąż, jak te nieszczęsne nogi. Nawet teraz, gdy nosiła dwoje dzieci, nie uskarżała się aż tak bardzo na plecy, czy ciążący brzuch, jak na łydki. To najwidoczniej był jej słaby punkt. Poprawiła legginsy, które jak zwykle nie mogły dopasować się do jej brzucha i wygładziła błękitną, płócienną koszulę. Lubiła ją nosić, jeśli pozwalała na to pogoda. Była dosyć długa i przewiewna. Podwinęła rękaw do łokcia. Wyjęła z szafki miseczkę z ciasteczkami owsianymi, które robiła razem z dziewczynkami i zaparzyła dwie kawy. Dla siebie delikatną latte, a Tomowi mocną, gorzką, z mlekiem. Obstawiała, że wróci w ciągu kilku minut. Powoli, bo tylko tak poruszała się od kilku miesięcy, zaniosła kubki na taras, a potem zrobiła drugi kurs po miseczkę. Wracając z nią, zajrzała do salonu, uświadamiając sobie, że nie była w nim od kilku dni. Tuż przy drzwiach frontowych, po prawej stronie domu z garażem graniczył pokój roboczy, ściany w kolorze płatków słonecznika, mahoniowa podłoga, proste wyposażenie. Nie był to gabinet, ale znajdował się tam stół, z trzema krzesłami, różne przybory, papier, a nawet śrubokręt czy młotek. Znalazła tam dwa niedokończone rysunki i kredki rozrzucone na bacie. Postanowiła przypilnować winowajczynie, żeby posprzątały, gdy tylko wrócą ze szkoły. Po technice rysowania wnosiła, że to Nellie i Nikki. Wejście do małego salonu znajdowało się na wprost wejścia do kuchni. To średniej wielkości pomieszczenie. Ściany w kolorze bardzo dojrzałej maliny, dębowa podłoga. Wygodne, białe kanapy i fotele, a do tego biały stolik kawowy, zasłony i firanki, ramki ze zdjęciami, stoliczek z lampką z abażurem w kolorze ścian. Biel tonowała malinę, a malina ożywiała biel. Scarlett lubiła to pomieszczenie. Wydawało jej się bardzo retro. Na ścianach wisiały mniej prywatne zdjęcia. Większość z gal, eventów, spotkań z innymi sławnymi ludźmi, a także platynowe płyty Masterpiece i Kings of Suburbia, złote Blackheart i Humanoid. Wszystkie inne nagrody znajdowały się w piwnicy, w pokoju muzycznym. Wystrój bardzo w stylu Scarlett, jednak na tyle elegancki, by mogli przyjmować tam bardziej formalnych gości. Wypoczynek stał na wprost kominka. Z tego saloniku przeszła się do ich pokoju dziennego. Wszystkie drzwi i okna w całym domu były białe, miały łukowe wykończenia. Salon to jasny pokój, którego okna, wszystkie panoramiczne, wychodziły na kwiatową część ogrodu. Było tam również wyjście na boczny taras, który odgradzała od ogrodu biała balustrada, taką sama, jak na froncie domu. Ściany salonu były w kolorze delikatnej mięty, a podłoga z drewna dębu, jak pierwszym. Okna zdobiły długie zasłony w odcieniu mocnego morskiego. Ścianę graniczącą z małym salonem wypełniały od góry do dołu regały z książkami. Niżej literatura dziecięca, wyżej ta dla dorosłych. Nawet ponad drzwiami wisiały półki. Przez to nie tylko Scarlett korzystała z drabiny, którą zamontowano w taki sposób, by przesuwać ją w wybrane miejsce. Dalej, na wprost drzwi znajdował się fortepian. Ukochany Steinway Scarlett, który dostała od mamy jeszcze przed rozpoczęciem kariery. Skupiał uwagę. Znajdował się na wysokości wejścia z holu. Za nim stały kanapy i fotele ustawione na kształt litery „U”. Były w kolorze delikatniejszym niż ściany. Pod stopami leżał miękki dywan w intensywnym miętowo-szarym kolorze. Przed nimi na ścianie wisiał duży telewizor. A na regałach takich, jak zamontowane na przeciwległej ścianie znajduje się kolekcja płyt CD i DVD, winylów i wszystkiego, co można odtworzyć. Na ścianie od korytarza wisiało mnóstwo zdjęć rodzinnych. Znajdowały się wszędzie. W całym domu. W pokojach panował porządek. Tom pilnował, żeby dzieci sprzątały po sobie. Jessica też wzięła na siebie sporo obowiązków, żeby odciążyć Scarlett. Wszyscy byli wspaniali. Od dzieci nie mogli wymagać wielkiej dojrzałości, bo dziewczynki były tylko dziećmi. Jednak bardzo odpowiedzialnie pochodziły do sprawy. Starały się zrozumieć, dlaczego mama musiała uważać na siebie o wiele bardziej, niż wcześniej. Nie złościły się, ani nie wymagały, żeby brała je na ręce i nosiła. Te młodsze oczywiście. Rozumiały, że mogła przytulać je tylko siedząc lub leżąc, że ich wspólne zabawy też musiały być spokojne. Scarlett podziwiała swoje wspaniałe córeczki i solennie postanowiła, że zrekompensuje im wszystkie wyrzeczenia, które siłą rzeczy zostały na nie nałożone podczas jej ciąży. Tom był cudowny i wspierał ją każdego dnia. Dzielili lęk i szczęście. Wyręczał ją, w czym się dało, ale nie był mamą, więc starał się ułatwiać jej wszystko. Radził sobie, jak mógł, a ona niezauważalnie poprawiała kucyki, krzyżowała szelki i podawała skarpety do pary. Równy podział obowiązków to jedno, ale w ich domu to przyjmowało raczej tradycyjny sposób. Ona zajmowała się tym tak zwanym utrzymaniem ogniska domowego, a on na niego zarabiał, jeśli można tak powiedzieć w ich wypadku. Miała szczęście, bo jego praca znajdowała się piętro niżej i rzadko korzystał ze studia w mieście lub poza nim. W zasadzie tylko wtedy, gdy artyści, z którymi pracował, musieli nagrać swoją muzykę, całą resztą zajmował się w ich domowym studiu. Zapraszał do niego bardzo niewiele osób spoza rodziny. Czasami wciąż grali z chłopakami stare piosenki, czasem nagrywali coś na żywo, ale jeśli ta muzyka kiedykolwiek zostawała pokazywana światu, to tylko w pubach Gustava. Okazało się, że doskonale nadawał się do kariery baristyczno-restauratorskiej.  Ci, którzy ich znali, jako zespół, przeżywali miłe zaskoczenie, gdy sącząc piwo, słyszeli nowy kawałek nieistniejącego już Tokio Hotel. W pubach Gustava brzmiały tylko dema zespołów, które uważał za dobre. Przekazywał mu je Tom po własnej selekcji. Natomiast w restauracji Gustava, na żywo grali tylko nieodkryci muzycy. To dawało im szansę na zaistnienie, bez robienia im „pleców” w wytwórni, z którą nie chcieli mieć już do czynienia. Z Davidem Jostem nie mieli już kontaktu od kilku lat. Nie rozstali się w gniewie, ani w sympatii. Po prostu ich drogi się rozeszły. Scarlett opuściła salon i przeszła holem mijając łazienkę i sypialnie gościnne. Otworzyła szeroko drzwi ogrodowe i zaczerpnęła świeżego powietrza. Zawsze marzyło jej się, że będzie miała przeszklone drzwi na ogród, jak było w amerykańskich filmach i proszę. Miała je. Przysiadła na wiklinowym fotelu w cieniu werandy i założyła nogi na kolejny. Jessica pojechała z Lily do Kitty, która niedawno z mężem przeniosła się do własnego mieszkania. Katherine, choć sama była już mamą małej dziewczynki, dla wszystkich wciąż została Kitty. Jej mąż miał na imię Finn, a prawie dwuletnia córeczka Lara Amelie. Świetnie dogadywała się z Lily. Scarlett odetchnęła z ulgą, czując przyjemne pulsowanie w stopach. Nie stała długo, może czterdzieści minut, ale to wystarczyło, żeby potrzebowała odpoczynku. Pomasowała brzuch i upiła łyk swojej kawy. Nie piła jej często, a jeśli już to tak cienką, jak tylko się dało. Tom mówił, że latte to nie kawa. Odstawiając kubek, usłyszała pomruk silnika po drugiej stronie domu. Zerknęła na wyświetlacz telefonu – dziesiąta osiem. Tom zazwyczaj po tym jak zwoził dziewczynki do szkoły, jechał do biura sprawdzić nowości, zabierał wiadomości, nagrania, czy cokolwiek było mu potrzebne, pił szybką kawę z Eliasem i Veronicą, swoimi asystentami, kiedy to pozyskiwał niezbędne informacje, a potem wracał do domu. Zwykle między dziesiątą, a dziesiątą trzydzieści. Czując nacisk na pęcherz i żołądek, zaczęła uspokajająco masować swój brzuch. Dzieci uaktywniały się, gdy ona odpoczywała. Oddychała głęboko, czekając na trzask drzwi, który usłyszała po kilku chwilach, a dalej szum zsuwanych butów, szelest siatek z zakupami i ewentualny trzask drzwi lodówki, gdy produkty wymagały natychmiastowego schowania.
- Scarlett?! – zawołał z holu, a ona uśmiechnęła się pod nosem. Systematyczność i powtarzalność niektórych elementów ich dnia była uroczo nudna, ale lubiła to. Lubiła fakt, że byli tak bardzo typowo nietypowym małżeństwem.
- Taras! – odkrzyknęła, odkładając komórkę na stolik. Kilkanaście sekund później, poczuła dłonie Toma na policzkach i dotyk ust na czole. – Wolę tu – wskazała usta, uśmiechając się do niego. Obszedł fotel i opierając się na podłokietnikach pocałował ją tak, jak sobie życzyła. Założyła mu ręce na szyję i oddała pocałunek. Przyciągnęła go mocno do siebie i nie pozwoliła przestać, póki się nie nasyciła. Pocałował ją jeszcze w czoło i biorąc swój kubek, usiadł na ławce przy niej. Wyciągnął nogi na fotel po drugiej stronie stolika.
- Jeszcze gorąca – odparł zadowolony. – Wychowawczyni Hannah mówiła mi, że kończą jej się farby, a Nellie została zakwalifikowana do finału szkolnego konkursu recytatorskiego. Jak zapytałem, czemu nic nie powiedziała, uznała, że chciała, żebyśmy przyszli na szkolny finał finałów. Zauważyłaś, żeby uczyła się jakiegoś wiersza? – zapytał zafrapowany.
- Może to ta niespodzianka, którą przygotowują z Jess. Ona też nie chciała mi nic powiedzieć.
- No właśnie, Jess – podjął, upijając kolejny łyk kawy. – Już niebawem jej urodziny, wyjeżdża dzień po nich. Pomyślałem, że możemy przygotować jakieś przyjęcie dla niej. Ominęliśmy dwudzieste piąte, więc powinniśmy świętować dwudzieste szóste.  
- Ona ma samolot w piątek wieczorem, więc w czwartek możemy coś zorganizować. Tak się przypadkiem składa, że rozmawiałam z Theo, co planuje. Okazuje się, że umówili się na sobotę, więc zaproponowałam, żeby zrobił jej niespodziankę.
- Zaprosilibyśmy wszystkich.
- To brzmi jak wielka impreza. Bardzo, bardzo, bardzo wielka – powiedziała nieco zachowawczym tonem, już przerażona organizacją małego wesela, jakimi były ich imprezy rodzinne.
- Robiliśmy to już wcześniej – powiedział, uśmiechając się pod nosem. – Nie będziesz musiała kiwać palcem. Wszystko zamówimy albo każdy zrobi jedno danie i stół będzie się uginał. – Przeciągnęła się rozważając ten pomysł. W tym momencie jedna z rączek lub nóżek wykonała cios, powodując wybrzuszenie niemal przy pępku. Sapnęła, opuszczając ręce. To były bardzo ruchliwe dzieci. Tom natychmiast uklęknął przy niej, obserwując ruchy. Delikatnie pogładził jej brzuch i pocałował go w okolicach pępka. Scarlett odetchnęła, kładąc dłoń na jego karku i delikatnie go pogładziła.
- Nie przeżyłabym, gdybyśmy nie zrobili imprezy dla Jess, nawet jeśli bardzo mi się nie chce – wyjaśniła.
- Będziesz tylko wydawać rozkazy – powiedział, składając kolejny pocałunek w miejscu, gdzie przed chwilą wyczuł ruch. – Zamówimy catering – zawyrokował. – Nasze fasolki mają chyba poranną gimnastykę – powiedział, łaskocząc jej skórę.
- To nie są fasolki. To są dobrze wyrośnięte grejpfruciki – sapnęła.
- Słyszeliście? – delikatnie postukał opuszkami w brzuch Scarlett. – Awansowaliście na grejpfruty. – Tom rozpiął dolne guziki koszuli Scarlett i pocałował napiętą skórę na jej brzuchu. Już teraz był tak duży jak tuż przed rozwiązaniem w ich poprzednich ciążach. Obcałował go z każdej strony, jakby nie był pewien, gdzie znajdowały się dzieci. Rozluźniona przeczesywała palcami jego włosy, niszcząc misternie zasupłany koczek. Delikatnie pomasował jej brzuch, przynosząc jej chwilową ulgę. – Wiecie co? – zagadnął znów po chwili. – Mamusia ma jeszcze inne grejpfruciki. – Scarlett roześmiała się, gdy rozpinał jej koszulę do końca. Jej piersi były gigantyczne i obawiała się, że nie udźwignie ich, jak tak dalej pójdzie. W połączeniu z brzuchem to sporo kilogramów. Tom jednak wydawał się zachwycony zmianami w jej ciele. Za każdym razem bardziej. Czasem wydawało jej się to dziwne, bo tak wiele kobiet zmagało się z kompleksami po porodzie, z utratą swojego ciała, z akceptacją siebie, a ona owszem nie przepadała za rozstępami, cellulitem, czy dodatkowymi kilogramami. Tęskniła za swoimi sprężystymi piersiami, które z każdym kolejnym dzieckiem traciły jędrność, ale miała przy tym Toma, który patrzył na nią tak samo, jak za pierwszym razem, gdy widział ją nago. Ta fascynacja nie malała a rosła. Czuła się szczęśliwa, mając takiego męża. W świecie, gdzie każdy nieustannie dążył do perfekcji, mogła pozwolić sobie na pełną naturalność i była przy tym kochana w pełni. Wprawdzie z rozrzewnieniem wspominała swoje ciało sprzed Nell, nie wspominając o tym sprzed Liama, ale czuła się właściwa i na swoim miejscu. Nawet z piersiami do pępka. Uśmiechnęła się do własnych myśli, gdy Tom próbował owe piersi oswobodzić z jarzma biustonosza. Od kilku tygodni nosiła tylko cienkie, bawełniane, bo jej skora stała się bardzo wrażliwa, a jej mąż na tym korzystał.
- Zaraz może tu wparować Bill albo Rainie – powiedziała, gdy pocałował jej lewą pierś.
- Wyjeżdżali, jak wróciłem – odparł, zdejmując jej nogi z fotela, rozsuwając je i klękając między nimi. Było coś miłego w ciepłym wietrzyku owiewającym jej wilgotną od pocałunków skórę. Pochylił się ponad brzuchem Scarlett i pocałował ją. – Jesteś mamą, a ja jestem tatą, ale lubię sobie przypominać, że jesteśmy też Scarlett i Tomem – dodał, nim pocałował ją po raz kolejny. Uśmiechnęła się czule i poklepała swój pokaźny brzuch.
- Myślę, że nic szczególnego nam nie przeszkodzi w przypominaniu sobie o tym – roześmiał się, kręcąc głową.
- Pomyśl też, że przypominanie sobie doprowadziło do tej szczególnej sytuacji – połaskotał ją w okolicy pępka, a Scarlett, śmiejąc się, bezskutecznie próbowała wciągnąć brzuch. Patrzyła na niego, kochając go wzrokiem. Tą twarz, ukochaną twarz, którą widziała każdego ranka i każdego wieczora. Miał delikatne zmarszczki wokół oczu i ust, dorobił się kilku nowych tatuaży i eksperymentował z fryzurą, choć na swoje i jej szczęście, wrócił do uwielbianej przez nią długości do ramion. Fantastyczne geny dawały jemu i Billowi możliwość igrania z czasem. Zdarzało się, że uważała za wielką niesprawiedliwość, żeby wyglądał młodziej od niej. Choć wciąż powtarzał, że nigdy nie uda mu się być piękniejszym, niż ona. Cóż. Kwestia polemiki. Pogładziła jego zarośnięty policzek. Spoglądał na nią, a w jego oczach żarzyła się miłość. Przysunął się bliżej i zahaczył palcem o miękką miseczkę stanika, ciągnąc w dół i uwalniając jej pierś. Scarlett patrzyła na Toma czekając na ciąg dalszy, a gdy zbliżył swoje usta do wrażliwego sutka, objęła dłonią jego kark i drażniła go paznokciami, gdy on ssał jej skórę. Wplotła dłoń w jego włosy, ciągnąc za nie, gdy było jej tak dobrze. Jego druga dłoń powędrowała między jej uda i wydawał się bardzo zadowolonym tym, co tam odkrył, sądząc po jego spojrzeniu. Te pełne namiętności czekoladowe oczy. To spojrzenie, na które zasługiwała każda kobieta, by mieć pewność, jak bardzo było kochana. Nie było tajemnicą, że ciało kobiety staje się bardzo wrażliwe w ciąży, wówczas albo wzmaga się jej libido albo zupełnie spada. Ona była bardzo, bardzo, bardzo wrażliwe. Wystarczyło, że Tom położył dłoń na jej plecach, pogłaskał pośladki, czy pocałował w szyję, a ona reagowała natychmiastowo. To było miłe, gdy znajdowali się sami w domu, ale w obecności dzieci znacznie utrudniało życie, więc każdą ciążę spędzała na dźwiganiu brzucha, znoszeniu spuchniętych nóg i walki z tą wielką potrzebą jego. Podniosła się w oparcia i pochyliła do przodu. Ujęła w dłonie jego twarz i mocno go pocałowała. Całowali się tak długo, aż zabrakło im tchu, ale nie był to intensywny, szaleńczy pocałunek. Pełen był czegoś więcej; pasji i namiętności, ale tez pozbawiony pośpiechu. Mieli czas. Nauczyli się tego w ciągu tych lat. Nie musieli się nigdzie spieszyć i chłonęli każdą chwilę, każdy dzień. Taką jak ta też. Wspierając się na ramionach Toma, podniosła się z fotela, a on zaraz za nią. Chwyciła go za rękę i poprowadziła do gościnnej sypialni. Padło na pierwszą po prawej – żółtą. Materac przykrywała tylko narzuta, ponieważ, kiedy nie mieli gości, nie było potrzeby słać w gościnnych pokojach. Gdy Tom zamykał drzwi, Scarlett zsunęła z ramion koszulę. Usiadła na materacu, a on poszedł i stanął przed nią. Ściągnął T-shirt, a ona rozpięła guzik i suwak jego spodni. Te godziny na siłowni imponowały jej za każdym razem, gdy na niego patrzyła. A tak bardzo kochała na niego patrzeć. Dotknęła jego umięśnionego brzucha, podrażniła paznokciami okolice pępka i spojrzała na niego tak, jak zawsze patrzyła, gdy chciała zrobić t o. Ściągnęła w dół jego spodnie i bieliznę, wsunęła dłoń w bokserki i uśmiechnęła się, obserwując reakcję Toma. Zadowolenie wymalowane na jego twarzy, to jak zagryzł usta, sprawiło, że chciała więcej. Jednak Tom, zamiast jej na to pozwolić, zatrzymał jej dłonie i spojrzał jej w oczy. Były pełne miłości i pożądania.
- Chcę ciebie – szepnął ze ściśniętym gardłem. Pozbył się ubrań i chwycił Scarlett za ręce, żeby pomóc jej wstać. Uklęknął przed nią i zdjął jej legginsy razem z figami. Pocałował jej brzuch; pępek i jego spód. Składał pocałunki wzdłuż linii włosków, która pojawiała się na jej skórze w każdej ciąży, aż wreszcie złożył pocałunek na jej łonie. Westchnęła z rozkoszą, chłonąc każdy jego dotyk. Podniósł się i pocałował ją w usta. Powoli i leniwie. Zdjął jej biustonosz i dotknął wrażliwych piersi. Jęknęła, czując, że czas najwyższy na niego. Chciała go tak, że aż bolało. Pomógł jej wejść na łóżko i znaleźli swoje ułożenie. Seks w ciąży wymagał pewnej logistyki. Jednak oboje potrzebowali siebie tak bardzo, że gdy tylko poczuli siebie, to nie trwało długo w rytmie jęków, ciężkich oddechów i dźwięku dwóch ciał. Skóra paliła pod jego dotykiem, a przyjemne ciepło rozrywało ją od wewnątrz. Gdy słyszała Toma, reagowała na niego jeszcze bardziej. Potrzebowała, żeby ją dotykał, ale ona też musiała dotykać jego. Splotła ich dłonie, gdy trzymał ją mocno. Drżeli wspólnie, ona trochę szybciej, a on zaraz za nią. Trwali tak chwilę, a ona zastanawiała się, jak mogło być tak dobrze. Z nim zawsze było tak dobrze. Wystarczył krótki dotyk, a ona nie potrafiła go zapomnieć. Kochała kochać swojego męża i chciała dać mu jak najwięcej. Pocałował ją w ramię i pomógł jej się położyć.
- David może wrócić w każdej chwili – powiedziała, kiedy już mogła mówić. – Pojechał tylko zawieźć Nico do szkoły i po jakieś zaświadczenie potrzebne mu na uczelni. – Westchnęła zadowolona, wyciągając się na materacu. Miała zaróżowione policzki i rozmarzony uśmiech.
- Przecież nie przychodzi do żółtego pokoju w pierwszej kolejności – odpowiedział Tom, sięgając ust Scarlett, a potem ułożył się wygodnie obok niej, ale po chwili przetoczył się na bok, żeby móc na nią patrzeć. Leżała na wznak, z rękoma zarzuconymi nad głową. Jedną nogę miała ugiętą, bo nie mogła już tak bardzo się naciągać, leżąc na wznak. Rzadko tak się kładła, bo dzieci miażdżyły jej narządy.
- Racja, ale nie chciałabym, żeby nas teraz zobaczył – odpowiedziała uśmiechając się figlarnie. – W takich chwilach zapominam, że mam spuchnięte łydki – powiedziała, wzdychając głęboko. – Wejdziemy dziś wieczorem do studia? Chciałabym coś wypróbować.
- Napisałaś coś nowego? – zainteresował się. Przytaknęła.
- Jeszcze nie wiem, czy to się gdzieś pojawi, ale chcę zobaczyć jak to brzmi.
- Jakiś tytuł?
- Speechless1.
- Bardzo w twoim stylu – odpowiedział, a ona się roześmiała, wywracając oczami. – Odchowamy dzieci, a w międzyczasie nagrasz taką płytę, że Ariana Grande, Justin Bieber i kto tam jeszcze siedzi na szczycie, oni wszyscy pogubią kapcie.
- Chcę wrócić, bardzo – przyznała, masując brzuch. – Ale nie myślę o szczycie, chcę nagrać taką płytę, która będzie zapierała dech, zatrzymywała serca i poruszała do głębi. Myślę, że Speechless to jedna z takich piosenek.
- Każdy z twoich albumów jest przełomowy. Każdy jest wyznacznikiem dla pewnej epoki w muzyce. Może sobie nie zdajesz z tego sprawy, ale będą o tobie mówić tak, jak teraz ty sama mówisz o Whitney Houson, Ettcie James, Michaelu Jacksonie, czy Freddiem Mercurym. Zmieniasz kanony, Maleńka – uśmiechnął się i wyciągnął do niej rękę. Chwyciła ją i leżeli tak przez chwilę.
- Będziemy mieć szóstkę dzieci. Davida i Jess. To prawie jak ośmioro – westchnęła. – Boję się, że nie uda mi się. One są najważniejsze. Sześć najważniejszych maluszków, a potem całkiem dorośli David i Jess, który wciąż nas potrzebują i jeszcze ty, który też mnie potrzebujesz. Nie wiem, czy będę miała minutę na siku w samotności, a co dopiero godziny na nagranie płyty i tygodnie na tournée.
- Źle na to patrzysz. Najbliższe dwa lata będą trudne, bo Lily wciąż jest mała i potrzebuje dużo uwagi, a będzie miała jej mniej, bo wygryzie ją dwójka, a nie jedno. Siłą rzeczy ma trudniej niż siostry, ale jednocześnie dużo lepiej, bo nie jest pierwsza, jak Nell. Ma trzy siostry do niańczenia, a Nellie, Nikki i Hannah świetnie uzupełniają się i dbają o siebie nawzajem. Uczymy nasze dzieci wzajemnej troski i wierzę, że damy sobie radę. Nasze mamy zobowiązały się nam pomóc, ostatnio, kiedy odbierałem dzieci o Sophie, to ucięliśmy sobie pogawędkę na ten temat i zaproponowała, że wprowadzi się na jakiś czas, moja mama też o tym wspominała, więc jestem pewien, że nie musimy martwić się o niańki. Daliśmy radę do tej pory, więc teraz niewiele się zmieni. Tylko więcej serduszek do kochania – uśmiechnął się i ścisnął dłoń żony.
- Każda kobieta powinna mieć takiego męża i ojca dla swoich dzieci – uśmiechnęła się czule. – Wiem, że damy sobie radę, ale trochę mnie to przeraża. Sześcioro małych dzieci. Nell za chwilę zacznie dojrzewać, Nikki to samo. Hannah sama w sobie jest zbuntowana, a Lily najbardziej ze wszystkich potrzebuje uwagi i okazywania miłości. Do tego tych dwoje tajnych agentów – westchnęła, klepiąc się po brzuchu. Założę się, że będą zupełnie różni i zaskoczą nas wszystkim, czym tylko da się zaskoczyć.
- Poszaleliśmy, maleńka – odparł, przysuwając się bliżej i pocałował ją. – Ale gdyby tak dobrze nam nie szło, to zrobilibyśmy więcej, żeby nie mieć dzieci, a jakoś nigdy nie przykładaliśmy do tego uwagi. Nie wyobrażam sobie, że moglibyśmy mieć tylko Davida i Nell. Ten dom byłby pusty bez tych koncertów, przedstawień, przychodni, szkół, lalek, klocków lego na podłodze, setki syropów na milion różnych dolegliwości, pampersów, kaszek, płaczu, krzyku i śmiechu – Scarlett przysunęła się i przytuliła do Toma, zakładając na niego nogę. Tak było znacznie wygodniej.
- Kiedy mieliśmy Liama, myślałam sobie o trójce dzieci. To było tak optymalnie. Trzy cztery lata przerwy i dwoje następnych. Nigdy nie sądziłam, że stanę się naczelną państwową rodzicielką i będę przez dziesięć lat w ciąży – mówiąc to roześmiała się w głos, bo uświadomiła sobie, że faktycznie od dziesięciu lat siedzieli w pieluszkach. Wprawdzie z przerwami, ale była mamą na pełen etat już bite dziesięć lat.
- Zapamiętaj dobrze swoje spuchnięte kostki, bo chyba już czas przystopować – stwierdził na pół żartem, pół serio.
- Sam mówiłeś, że świetnie nam idzie – odpowiedziała, lekko klepiąc Toma w tors. Gładziła go delikatnie, zataczała kręgi i zaznaczała mięśnie. Potrzebowała takiej chwili intymności. Często zdarzało się, że nocami przenosiła się z łóżka do łóżka zajmując się każdym dzieckiem po kolei. Jednak cieszyła się, że nauczyli dziewczynki spania we własnych łóżkach, bo teraz ciężko byłoby im pomieścić się szóstkę. Nell i Nikki spały z nimi dosyć długo, ale już z Hannah postąpili inaczej, spała z nimi w pokoju, ale nie w łóżku. A kiedy wyrosła z łóżeczka, spała najpierw z siostrami, a potem już we własnym. Podobnie robili z Lily. Najbardziej lubiła spać z Hannah, bo miały wtedy mnóstwo miejsca. Logistyka w licznej rodzinie była bardzo ważna, nawet jeśli było jej przykro, że Hannah i Lily nie miały tego, co Nell i Nikki, musiała przyznać, że w ten sposób wysypiała się znacznie lepiej i miała dzięki temu więcej siły i cierpliwości dla czterech ruchliwych córek. – Ale masz rację – przyznała po chwili. – To już musi być koniec. Nie możemy mieć więcej dzieci. Nie tylko dlatego, że nie chcę być kolejne lata w ciąży. To mi nawet nie wadzi tak mocno, ale dlatego, że mam już dosyć tego strachu, czy donoszę, czy maleństwo przeżyje. Będziemy mieć ośmioro dzieci, choć chyba czas wykreślić Jess z tej kategorii. Nie chcę już bać się, zastanawiać i czekać. Musimy dać wszystko, co najlepsze naszym dziewczynkom i Davidowi. Musimy pokazać im świat, zaszczepić w nich miłość do życia i dać wszystko, co najlepsze. A nie ruszymy się z domu, gdy będę czekała na kolejne rozwiązania. Mam trzydzieści pięć lat i chcę znów czerpać z życia. Odchowamy te maleństwa, a potem nagram płytę i pojadę w trasę. Pokażemy dziewczynkom, jak robi się muzykę i jak to jest, gdy kilka tysięcy ludzi woła twoje imię.  
- Tak będzie, bo mamy nasz dom. Stoi już stabilnie.
- I żadne z nas już nigdy nie będzie się bało – przypomniała obietnicę, którą złożyli sobie wiele, wiele lat temu.
- Musimy wreszcie pomyśleć nad imionami – zasugerował.
- I rodzicami chrzestnymi. – Kwestia rodziców chrzestnych była dosyć trudna. Rainie była luteranką, a Bill pozostawał ateistą, przynajmniej tak się nazywał, tytułując w ten sposób swój brak zainteresowania religią. Bardzo chciał zostać ojcem chrzestnym któregoś z dzieci Toma, jednak istniały poważne przeszkody w postaci jego braku więzi z kościołem. Borykali się z tym, gdy urodziła się Nell i ją do chrztu trzymali Shie i Julie, gdyż sytuacja Liv była taka sama. Margo była katoliczką, jednak mieli z Gustavem tylko ślub cywilny, bo on sam został wychowany, jako niepraktykujący luteranin. Matką chrzestną Nikki zostali Jessica, która zdecydowała się przyjąć odpowiednie sakramenty w tym celu i Luka, który wywodził się z silnie wierzących, irlandzkich O’Connorów. Rodzicami chrzestnymi Hannah byli Jared Leto2 i Kitty. Przy wyborze chrzestnych dla Lily też głowili się kilka miesięcy. Bardzo chcieli wybierać pośród najbliższych, ale nie mieli już żadnego wyboru. Rodzinne opcje skończyły się, bo Scarlett nie zamierzała prosić kuzynek ze strony mamy, z którymi nie miała zbyt dużego kontaktu. Dlatego wybór padł na Demi Lovato, z którą bardzo mocno zaprzyjaźniła przez te lata i Bena Huntsmana z Dirrty Mouses. Scarlett sama była chrzestną córeczki Demi i Wilmera – Julianne. – Liv marzy o byciu chrzestną matką, ale ani jej się śni brać ślub z Georgiem, a wiemy, że inaczej to nie przyjdzie u proboszcza ze Świętego Krzyża.
- Serio nie wiem. Chciałbym Billa, Gustava albo Georga, bo to moi najbliżsi przyjaciele i byłbym szczęśliwy, gdyby mogli, ale nie mogą i nie chcą, a nie zamierzam wymagać od któregokolwiek z nich, żeby brał ślub kościelny tylko ze względu na chrzest.
- Georg to by chciał każdy ślub w każdym obrządku, ale moja krnąbrna siostra jeszcze do tego nie dorosła – odparła zrezygnowana.
- Może zdążą do złotych godów się pobrać – zaśmiał się, przytulając Scarlett. Podłożył ramię pod jej głowę, a ona mocniej wtuliła się w niego.
- Chyba musimy mocniej pomyśleć o przyjaciołach.
- Susannah? – zagadnął.
- Ładne imię. Susannah – powiedziała, smakując je.
- Chloe, Emma, Diana, Maia, Charlotte, Michelle, Marceline?
- Wow, widzę, że masz całą listę. Susannah jest naprawdę ładne, Emma też. Caroline mi się podoba, ale wiem, że skrzywdzilibyśmy tym Gustava. Louise też, ostatnio pojawiło się w jakiejś książce i weszło mi do głowy. Ida, Céline, Natalie też są piękne.
- Nasze córki mają wyjątkowe imiona. Musimy dobrze wybrać. Nell to nasze światło, Nicole to nasza zwyciężczyni, Hannah jest łaską, choć zależy jakby na to spojrzeć… - zażartował. – A Lily jest słodkim kwiatkiem. Wszystko pasuje. – To prawda bardzo uważnie dobierali imiona swoim dziewczynkom i dokładnie sprawdzali ich znaczenia. Teraz musieli wybrać mocne i waleczne. To bardzo przyda się ich nienarodzonym dzieciom.
- Zastanawiałeś się nad tym, jakie imię wybrałbyś dla Davida, gdybyś miał na to wpływ? – zastanawiałam się nad tym już kilka razy, ale dotąd nie miała okazji spytać Toma.
- W sumie to nie. Od zawsze był dla mnie Davidem, choć sam nie wybrałbym tego imienia. Myślę, że chciałbym, żeby był Maximilianem, Alexandrem albo Oliverem.
- Oliver Kaulitz, Alexander Kaulitz, Maximilian Kaulitz – powiedziała, chcąc nadać tym imionom brzmienie. – Alexander Oliver Kaulitz – zawyrokowała.
- Bardzo dostojnie, nie wiem, czy dziecko o takim imieniu pasowałoby do swoich rodziców – roześmiał się, całując Scarlett w czoło i w tym samym czasie rozległ się pomruk silnika Hondy niedoszłego Alexandra Olivera, który powszechnie znany był, jako David. Tom poderwał się, jako pierwszy, ubierając się szybko i opuszczając pomieszczenie, dając tym Scarlett czas na włożenie ubrań. Lubili te swoje momenty poza oczami dzieci. Były trochę ekscytujące.
*

29. maja 2026

Lexie plotła Roxie dobieranego kłosa, a ona sama próbowała pomalować rzęsy, gdy siostra, co chwilę szarpała jej głową. Czasem robiła to specjalnie, chcąc zrobić trochę na złość siostrze. Wydało się, gdy Roxie zobaczyła w lusterku jej cwany uśmiech. Sprzedała Lexie kuksańca w brzuch, a ona szybko wycofała się, ciągnąc za włosy siostry, przez co Roxie poleciała za nią i na nią. Wylądowały na kanapie śmiejąc się w głos. Saoirse zbiegła po schodach, ciekawa źródła hałasu. Widząc kuzynki, skorzystała z okazji i zrobiła im zdjęcie. To odruch bezwarunkowy wyssany z mlekiem matki, co niejednokrotnie powtarzała Liv, trochę dumna z tego, że córka odziedziczyła tą pasję po niej.
- Ale wy jesteście głupie – mruknęła rozbawiona, siadając obok nich. Roxie spojrzała w lustro, starając się ocenić straty. Miała wtarty tusz w górną powiekę.
- Ty baranie, musisz mnie jeszcze raz czesać – spojrzała na siostrę, która była na wygranej pozycji, bo Roxie pierwsza uczesała jej misternie plecionego koka. Chwała tutorialom na Youtube’ie. Lexie wręcz kulała się ze śmiechu, widząc siostrę w wyjątkowo opłakanym stanie. Roxie zmyła tusz wilgotną chusteczką, a bliźniaczka rozczesała jej włosy.
- Zrobię ci kucyka z kłosem, kozo.
- A ja cię pomaluję – zaproponowała Saoirse, siadając Roxie na kolanach. – Będzie szybciej – wzięła tusz, bo tylko na tyle pozwalała im Julie i misternie szczotkowała rzęsy kuzynki. Kiedyś w domu zrobiła im obu pełen makijaż, a wtedy nawet babcia i ciocia przyznały, że ładnie jej to szło. Saoirse marzyła o siostrze rówieśniczce. Chyba każde dziecko chciało mieć siostrę lub brata w swoim wieku, jako kompana do zabaw i kłótni. Zwłaszcza, gdy było jedynakiem. Teraz już jej tak na tym nie zależało, bo nie miała szans na rówieśnika. Poznała prawa biologii, przestała się łudzić, ale na szczęście miała Roxie i Lexie, które traktowała, jak siostry. Z wzajemnością. One miały od zawsze siebie i Saoirse była tą trzecią, niewtajemniczoną w bliźniacze porozumienie, ale bardzo się kochały, nie miały ze sobą żadnych tajemnic i poza rodzicami były sobie najbliższe. Ona szanowała ich bliźniaczą więź, a one nie obnosiły się z nią, tylko traktowały siebie na równi. To było fair. Roxie i Lexie nie chodziły do gimnazjum. Uczyły się zawodu. To był dosyć duży szok dla rodziców, bo nie chciały zdawać matury, jak Nico. Uznały, że wolą zająć się czymś, co lubią. Roxie była wyśmienitą krawcową, a Lexie fryzjerką. Naprawdę bardzo ładnie im to wychodziło. Nico chciał iść na studia. Na schodach rozległ się tupot i zaraz pojawił się Nico, który robił samolot Maxowi. Chłopczyk zaśmiewał się w głos, gdy brat zaserwował mu beczkę, a potem „wylądował” z półobrotu. Asekurował go, żeby się nie przewrócił po tych rewelacjach. Nico był fajnym starszym bratem. Max miał sześć lat i był zupełnie słodki. Wszyscy go rozpieszczali, dlatego nie psocił się dużo rodzeństwu, bo poświęcali mu czas.
- Dalej, streszczać się, bo David zaraz tu będzie – nakazał, zaglądając do salonu. Skrzywił się na widok tego salonu piękności.
- No już kończę – mruknęła Lexie. Z kuchni wyłoniła się ciocia Julie, kontrolując stan swoich dzieci. Max kręcił się w miejscu, dalej udając samolot.
- Panie Kapitanie O’Connor, proszę polecić do garażu i sprawdzić, czy starszemu Kapitanowi O’Connor zgadzają się śrubki – zasalutowała, a Max z radością pomknął na podwórko, żeby poprzeszkadzać tacie. – I jak dziewczyny? – zagadnęła, przyglądając się nastolatkom. W piątkę, razem z Nico i Davidem, wybierali się na urodzinowe ognisko zorganizowane przez koleżankę z klasy Roxie i Lexi. Warto dodać, że ten czyn nie był aż tak heroiczny ze strony Nico. Owa koleżanka, Iza, pochodziła z Polski. Mieszkała w Niemczech dopiero rok razem z rodzicami, siostrą i bratem. Nico spotkał ją raz, kiedy uczyła się razem z Roxie i Lexi przed kilkoma tygodniami. No i kombinował. Jak tylko usłyszał o tym ognisku, bezinteresownie zaproponował, że zawiozą i odbiorą dziewczyny, a później bardziej bardzo subtelnie wkręcił na imprezę siebie i Davida. Iza, jako że pochodziła z innego kraju, wydawała mu się bardzo egzotyczna. Podobała mu się jej nie do końca dokładna wymowa i śpiewny akcent, bardzo inny od rodzimego.
- Mamo, czy ciocia zapakowała prezent? – zagadnęła Roxie.
- Tak, kończy układać misterne kokardy.
- To dobrze – miały nadzieję, że Izie spodoba się własnoręczni wykonana ramka z ich wspólnym zdjęciem i płyta Harry’ego Stylesa z autografem. Często razem wychodziły i uczyły się, we cztery. Iza była bardzo osamotniona po dołączeniu do ich klasy, też zamierzała być fryzjerką. Roxie i Lexie wyczuły ją i zgarnęły do swojego tria, przez co stały się tercetem. Mama Izy, pani Ania mówiła, że były tercetem egzotycznym, cokolwiek to znaczyło. Iza wciąż obiecywała, że im pokaże, ale jeszcze się nie złożyło. Jednak pasowało im bycie tercetem egzotycznym. Brzmiało nieźle. Liv przyniosła pudełko, które Saoirse ostrożnie obejrzała.
- Pięknie – uśmiechnęła się. Zapakowała je w bladoróżowy papier, który misternie owinęła białą wstążką w delikatne fioletowe kwiatki. Kokardy były w kilku miejscach.
- Sisi, chcesz zostać na noc? – zagadnęła, siadając obok córki. – Przyjadę po ciebie jutro przed południem.
- Pewnie – ucieszyła się, a Roxie zaklaskała w dłonie.
- Dzięki ciocia! – przybiły żółwika, a Lexie wpięła ostatnią wsuwkę. Z kłosa zrobiła jednak koka, więc siłą rzeczy wyglądały zupełnie bliźniaczo. Do tego ich podobne stroje, które przywdziały nieświadomie. Obie miały ciemne jeansy, szare trampki, szare bluzy na zamku i T-shirty. Roxie założyła granatowy, a Lexie butelkowozielony. Saoirse miała czerwone trampki, ciemne jeansy, błękitną bluzę z nazwiskiem i numerem siedemnaście, czyli dniem urodzin, którą dostała od Roxie i Lexie w ubiegłym roku na urodziny i szary T-shirt z Bartem Simpsonem, który miała po mamie. Jej burza włosów w nieokreślonym kolorze opadała jej na twarz, które bez cienia makijażu wydawała się bardzo dziecinna, jednak przy Roxie i Lexi jej mała dziewczynka wydawała się bardzo dorosła.
- No dalej! – Nico wpadł do domu rozeźlony, a dziewczyny wymieniły tylko spojrzenia i jak na zawołanie wywróciły oczami. Zabrały sportowe torebki, prezent i wymaszerowały, wcześniej całując mamy na pożegnanie. Gdy drzwi się za nimi zamknęły, Julie popatrzyła na Liv i obie uśmiechnęły się rozczulone. Ich spojrzenia mówiły: kiedy one tak urosły? Zabrały swoje kawy z kuchni, paterę z ciastkami i przeniosły się przed dom, żeby kontrolować Maxa, pomagającego Shie’owi kosić trawę. Prowadził własną taczkę i zbierał skoszoną trawę.
- Max jest bardzo pomocny – zauważyła Liv. – Już nie raz widziałam, jak sam chętnie garnie się do pomocy. – Twarz Julie pokraśniała dumą. Skromnie skinęła głową i upiła łyk kawy.
- Myślę, że nie będzie orłem w szkole, kiedy tak patrzę na jego zacięcie do nauki literek, ale jeśli mu się to nie zmieni, to nadrobi pracowitością.
- Bałam się, kiedy Saoirse powiedziała nam, że chce uczyć się zawodu. Myślałam, że pójdzie na studia, ale ufam jej, bo plany, które ma, nie zmieniają się co tydzień. Uczy się dobrze, ale woli mieć solidny zawód. My ze Scarlett zdałyśmy maturę, ale na nic się na to nie przydało, więc myślę, że to dobry pomysł, żeby miała jakiś fach.
- Powiem ci szczerze, że jestem zaskoczona Nico. Jest w szkolnej reprezentacji pływackiej i drużynie piłki nożnej, a oceny ma świetne. Nawet jedne z najlepszych w klasie. Jest niesamowicie solidny i nie mówię tego, jako zapatrzona mama – roześmiała się, a Liv jej zawtórowała. – Jestem szczerze zaskoczona, bo kiedy na poważnie zajął się sportem, to obawiałam się o jego stopnie. Kiedyś coś wspominał o tym, że chciałby wstąpić do policji, ale nie wiem, czy zniosłabym martwienie się o ojca i syna.
- Wiesz, co? – Liv wygodnie rozsiadła się na krzesełku, założyła nogi na drugie stojące obok i wystawiła twarz do słońca. Było tak przyjemnie gorąco. Wiaterek nieco chłodził. Idealny dzień. – Czasem zastanawiam się, jak ty i Scarlett sobie radzicie. Nie chodzi mi o ustalanie kolejności do łazienki, czy przygotowywania śniadań. Bo wiem, że to macie opracowane, ale macie kilkoro dzieci, każde z nich potrzebuje miłości, uwagi i troski. Każde z nich ma problemy i na każde czeka jakaś przyszłość. Ja całą swoją energię poświęcam Saoirse i nie wiem, jak miałabym znaleźć czas na inne dziecko. Sama wiesz, jakim była ciężkim maluszkiem i jak wiele kosztowało mnie naprostowanie jej, gdy poszliśmy na swoje i tak sobie myślę, jak da się rozdzielić siebie na tyle dzieci – sapnęła, gdy zapętliła się w swoich rozmyślaniach. Julie ze zrozumieniem pokiwała głową. Zawsze rozumiała. Była taka piękna i ciepła. Liv czuła się przy niej taka niedoskonała.
- Nie umiem odpowiedzieć ci na to pytanie, bo bycie rodzicem to bycie rodzicem. Po prostu. Gdybyś zdecydowała się na drugie dziecko, to przyszłoby ci to tak samo lub podobnie, jak bycie matką dla Saoirse. Doba się kurczy, nie masz zbyt wiele czasu dla siebie, ale tak jak kiedyś powiedziała Scarlett, im więcej masz dzieci, tym bardziej one same troszczą się o siebie i z każdym kolejnym dzieckiem jest łatwiej, bo więcej wiesz. U nas z Maxem jest inaczej, bo urodził się dziewięć lat po bliźniaczkach, jedenaście po Nico. On jest trochę naszą maskotką, bo rozpieszczają go wszyscy i rodzeństwo bardziej świadomie jest dla niego, ale Nico, Lexie i Roxie wychowali się razem. Bawili się razem, rośli razem, zajmowali się sobą. Często było tak, że przez kilka godzin nie wiedziałam, że mam dzieci, bo oni tak się bawili ładnie i zdążyłam zrobić wszystko i jeszcze odpocząć, a później nadchodziło pandemonium, bo limit się wyczerpał i musiałam łagodzić konflikty. Myślę nawet, że mając dwójkę lub trójkę w podobnym wieku, jest naprawdę lżej, a gdy te dzieci mają już po trzy-cztery latka, to tak pięknie razem rosną, bawią się i troszczą o siebie, że nie wyobrażasz sobie, żeby było inaczej i warto się przemęczyć, żeby to mieć. Coś się zmieniło, Liv? – zagadnęła, kończąc swój monolog. To przecież Julie pierwsza odkryła, że Liv zaszła w ciążę. To ona była jej jedynym oparciem, nim miała odwagę przyznać się mamie, a szczególnie Georgowi, że mieli mieć dziecko.
- Nie, chyba nie chciałabym teraz znów bawić się w pieluchy. Patrzyłam jak Bill i Rainie walczyli o donoszenie chłopaków, pamiętam ich cierpienie po każdej utraconej ciąży. Pamiętam, jak Margo i Gustav czekali na Rosie i Adama. Tak bardzo marzyli o swoich dzieciach. To samo Kitty, połowę ciąży przeleżała, żeby donosić Larę. Życie w tej rodzinie toczy się wokół dzieci. Marzymy o nich, nosimy je, wychowujemy. W sumie żyjemy dziećmi, czasem zapominamy o sobie i swoich pasjach, o swoim życiu, bo dzieci nim sa. Patrz na Scarlett i Toma, wydaje się, jakby dla nich to nie była żadna trudność. Jestem pod wrażeniem tego, jak ułożyli swój schemat dnia, żeby mieć czas na wszystko, a mają czworo małych dzieci i dwoje w drodze. Bawią się życiem, są tacy spełnieni. Biorą z niego, co chcą. A ja taka nie jestem. Czuję się, jak czarna owca w tej rodzinie. Czy ja skrzywdziłam Georga? On tak bardzo chce ślubu, chce jeszcze jednego dziecka, a ja boję się powiedzieć: tak. Noszę ten pierścionek – wyciągnęła dłoń z pięknym szmaragdem na serdecznym palcu. – Noszę go, bo wiem, że złamałabym Georgowi serce, gdybym go nie przyjęła, ale ja tego nie potrzebuję. Marzyłam o wielkim życiu i mam je. Jestem jednym z najlepszych fotografów w Europie. Mam całkiem niezłe miejsce na świecie, a jednak czuję, że coś zrobiłam źle. Nie dałam Saoirse rodzeństwa, a ona ma już czternaście lat. Kiedy ten czas upłynął? – zatoczyła krąg ramionami, jakby chciała zatrzymać umykające chwile. – Nie dałam Georgowi tego, o czym tak marzy, a on daje mi wszystko.
- Może dojrzałaś, Liv. Długo szukałaś drogi do domu. Może wreszcie ją znalazłaś.
- Wydawało mi się, że znalazłam ją, kiedy zamieszkaliśmy razem. Wtedy poczułam, jak to wspaniale ich mieć. Nie myślałam o tym przez wiele lat. Nawet, gdy Georg poruszał temat małżeństwa albo drugiego dziecka, ale myślę teraz. 
- Musisz ogadać sama ze sobą. Czego potrzebujesz? Czego pragniesz? O czym marzysz? Liv, jesteśmy jeszcze młode. W dzisiejszych czasach ludzie w tym wieku dopiero zakładają rodziny. My się pospieszyłyśmy troszkę, ale to chyba domena tej rodziny – uśmiechnęła się, zgarniając ciasteczko z patery. – Ja jestem szczęśliwa w tym miejscu, w którym jestem. Zupełnie świadomie zaszłam w ciążę mając osiemnaście lat. Byliśmy z Shie’em takimi niedobitkami. On bez rodziców, wychowany przez apodyktycznego dziadka i trudną babcię, a ja niechciana, gorsza córka. Nie mieliśmy swojego miejsca na Ziemi i założenie rodziny to była oczywistość. A potem wszystko układało się wspaniale, więc następstwem pierwszego dziecka było drugie, no i trzecie – uśmiechnęła się. – Trochę nas to przeraziło, ale mieliśmy cudowną pomoc. Dla mnie tak właśnie miało ułożyć się życie. Skończyłam studia, koniec końców życie potoczyło mi się lepiej, niż fenomenalnej Marianne, która przerwała studia, bo zaszła w ciążę, żyje z zasiłku, bo jej mąż nieustannie traci pracę. Jest mi przykro, bo to moja siostra, ale ona nie była dla mnie dobra. Chełpiła się tym, że rodzice woleli ją. Teraz mamy całkiem poprawne kontakty, ale wiem, że nie lubi tu przychodzić, bo czuje się biedna. Nie przyjmuje mojej pomocy, więc jej niczego nie oferuję. Taty już nie ma, mama uzależniła się od telenoweli i siedzi jej na głowie, bo nie lubi mieszkać u siebie. To chyba nie to, czym tak się sławili, gdy byłam dzieckiem. Wprawdzie też nie pracuję, ale mam wolontariat i to w pełni mnie satysfakcjonuje. Praca z dziećmi w domach dziecka i świetlicach środowiskowych, to jest to, czego potrzebowałam. Nie czuję się lepsza. Czuję się na swoim miejscu. Z Shie’em, dziećmi i sobą.
- No właśnie, Jules. Ja tego nie czuję – powiedziała smętnie Liv i zjadła ciasteczko, marząc, żeby osłodziło jej serce, nie tylko przełyk.
*

1.czerwca 2026

Scarlett dosyć często słyszała pytanie, czy się bała; porodu, późniejszego macierzyństwa, kolejnej odpowiedzialności, o zdrowie dzieci, o własne zdrowie i tak dalej, i tak dalej. Miała za sobą pięć porodów, więc wiedziała, co ją czekało. Najdłuższy trwał siedem godzin, a najkrótszy czterdzieści minut. Bała się bólu, ale był nieunikniony. Dzieci weszły, więc musiały wyjść. To coś najbardziej logicznego, coś co poprzedzało pojawienie się ich maleństw na świecie. Za każdym razem za wszelką cenę chciała uniknąć cesarskiego cięcia, jednak lekarz nie raz uprzedzał ich, że tym razem mogło być niezbędne. Jednak na to przyjdzie czas. Jeszcze kilka tygodni przed nimi.
Czy jej macierzyństwo było późne? W tych czasach niektóre kobiety rodziły pierwsze dziecko w wieku trzydziestu pięciu lat, więc absolutnie czuła się młodą mamą. W końcu była młoda. Nie rozumiała kobiet, które po trzydziestce nie widziały radości życia i wyglądały już grobu.
Odpowiedzialność rodzica była ogromna, ale niosła za sobą tak wiele dobra, taki ogrom miłości, że podejmowała ją z radością. Jak to mówili, każde dziecko wychowuje się łatwiej. Z każdym kolejnym stawało się lepiej, więc jak tu tego nie chcieć? Choć w duchu była pewna, że gdyby chodziło o ich planowanie rodziny, to zakończyliby na Lily. Czwórka własnych, David i Jess, to w zupełności by im wystarczyło, ale los chciał inaczej.
Bardzo, bardzo, bardzo bała się o zdrowie dzieci. Najbardziej bała się w ciąży z Nell, a kiedy przekonała się, że potrafiła urodzić zdrowe dziewczynki, z każdą kolejną było lżej, gdy okazywało się, że nosiła córkę. Poczęcie syna wzbudzało w niej najczarniejszy strach, bo wiedziała, czym to mogło się skończyć. Jej zdrowie również byłoby poniekąd zagrożone, gdyby nosiła syna. Dlatego tak samo, jak marzyli o braciszku dla dziewczynek, tak bardzo modlili się o dziewczynki. Bliźniacza ciąża niosła za sobą możliwość różnych powikłań, każda ciążą je niosła. Jednak najbardziej bała się o dzieci. Oczywiście oprócz dwójki w swoim brzuchu miała jeszcze czwórkę do wychowania, więc to wszystko składało się na mocno trudną sytuację, ale pozostawała jej wiara w to, że zarówno ona, jak i dzieci wyjdą z tego cało. Lekarz nie powiedział im nigdy, że jej życie znajdowało się w bezpośrednim zagrożeniu. Jednak nosiła pod sercem dwoje dzieci, z których jedno było wyraźnie mniejsze i słabsze. Żadne z nich nie chciało im pokazać, czy było chłopcem, czy dziewczynką, więc musieli czekać i liczyć, że tym razem uda się określić płeć. Bała się, że straci jedno z dzieci. To małe i słabe. Bała się też, że straci drugie, gdy z tym pierwszym coś będzie nie tak. Leżała na kozetce, czekając na badanie. Tom towarzyszył jej, trzymał ją za rękę. Jak zawsze.
- Zdążymy pojechać po dziewczynki? – zagadnęła, a on spojrzał na zegarek.
- Tak, bez problemu. Po drodze do domu możemy podjechać na jakiś obiad, żebyś nie musiała gotować.
- Zadzwoń do Davida, czy chciałby zjeść z nami. Niech wybierze restaurację. – Tom przytaknął i wyszedł na korytarz. Chwilę później w pokoju pojawiła się lekarka.
- Przepraszam, ale dostałam wezwanie do szpitala. Jedna z moich pacjentek zaczęła rodzić.
- To może odłożymy badanie?
- W żadnym razie, Melissie zejdzie jeszcze przynajmniej trzy godziny, nim zacznie się na dobre. Pojadę do niej, kiedy skończymy. – Odparła, po czym zbadała Scarlett. – Tutaj wszystko wygląda dobrze. Nie obniżył ci się brzuch?
- Jeszcze nie na szczęście – odpowiedziała, a lekarka przyprowadziła sprzęt do USG. Gdy włączyła maszynę i przystawiła głowicę do brzucha Scarlett, w pokoju pojawił się Tom. Usiadł obok żony i wsłuchiwał się w odgłos dwóch dudniących serduszek. Był nierówny. Jedno wyraźne, głośne i mocne, a drugie nieco słabsze, jakby wolniejsze, ale walczące. Wierzyli, że ich maleństwo walczy. Przez chwilę lekarka dokonywała pomiarów, przybliżała i oddalała widok na ekranie.
- No moi mili. Dziś dostaliśmy pozwolenie na poznanie waszych maluszków – Scarlett uśmiechnęła się i mocno chwyciła Toma za rękę. Pochylił się, wpatrując w rozmyty obraz na monitorze. – Tutaj –wskazała palcem na większe z dzieci i mocno zbliżyła. – Tutaj jest wasza córka – odpowiedziała spokojnie. Scarlett i Tom odetchnęli. – A tutaj – oddaliła obraz i wskazała na mniejsze z dzieci, ponownie przybliżając widok na strategiczne miejsce. Nie musiała mówić, bo dokładnie widzieli, jakiej płci jest drugie z dzieci. – To wasz synek. – Scarlett poczuła łzy napływające do oczu. Szczęście i przerażenie. Tom przysunął się i pocałował ją w czoło. Mocno przytulił ją i oparł głowę na jej ramieniu. Szczęście i przerażenie. Wymarzony synek. Mały i słaby. Walczący. – Już poprzednim razem wydawało mi się, że to chłopiec, ale nie chciałam mówić wam tego bez absolutnej pewności. Będziemy walczyć o niego. Proszę, żebyście w poniedziałek zjawili się u mnie w klinice. Sprowadzę dla was mojego dobrego przyjaciela ze studiów, który zajmuje się ciążami o podwyższonym ryzyku. Rozmawiałam już z nim wstępnie. Myślę, że tydzień wystarczy mu na przybycie tutaj. Przeprowadzimy badania na specjalistycznym sprzęcie, który ma w swojej klinice w Szwajcarii. Nie możesz latać, więc sprowadzę to dla ciebie – powiedziała dziarsko, wyłączając sprzęt i ocierając brzuch Scarlett. – Musze przeanalizować wyniki, zrobimy dokładniejsze USG i inne badania. Wasza córeczka już na pierwszy rzut oka jest wzorcowa, więc o nią nie musicie się bać, a dla waszego synka zrobimy wszystko, co tylko w naszej mocy, żeby urodził się zdrowy. – Scarlett i Tom milczeli przez chwilę, przyjmując te wszystkie fakty do wiadomości. Nie wiedzieli, że to nie wszystko, co zauważyła ich pani doktor. Nie wiedzieli, że to nie koniec niespodzianek, ale była pewna, że powinnam im je przekazywać powoli, gdy będzie miała stuprocentową pewność. Przeprowadziła już wiele trudnych, zagrożonych ciąż i wiedziała, że zrobi wszystko, żeby te dzieci urodziły się zdrowe. Zostawiła Scarlett i Toma samych, pozwalając im dojść do siebie. Z kolei ona nie wiedziała, jak bardzo starali się zachować pozory przed dziećmi, jak bardzo Scarlett bała się o to, że komplikacje przyniosą szkodę dla niej i nie będzie mogła wychować swoich dzieci. Nie myślała już o karierze i piosenkach, ale o tych czterech zapatrzonych w nią dziewczynkach, dla których stanowiła połowę wszechświata. Nie wiedziała też, jak bardzo bał się Tom, patrząc na swoją rodzinę, jak bardzo bał się, że nie zniesie kolejnej straty, jak bardzo nie wiedział, co mógł zrobić, żeby do niej nie dopuścić. Bardzo bali się, ale razem byli silni. Dla tych czterech ufnie wpatrzonych w nich dziewczynek i dla tej dwójki bezpiecznie ukrytej w brzuchu Scarlett.

________________________
1 To tytuł wymyślony przeze mnie, nie ma związku z żadnym już istniejącym utworem o tym tytule.
2 Nie mam zielonego pojęcia, czy J.L. jest jakkolwiek wierzący, ale na potrzeby Prinza jest katolikiem. 
Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo