Tytuł: Aryn Kyle
Bóg zwierząt
22. maja 2026
W domu wciąż panowała cisza, typowa dla śpiącego domu. W
jednym z pokoi zaskrzypiało łóżko, w innym dziecko odezwało się przez sen, a
jeszcze gdzieś indziej odezwał się budzik. Scarlett obudziła się przed dzwonkiem,
więc wyłączyła go od razu, żeby nie zrywać Toma tak wcześnie. Spał mocno, bo
pracował do późna. Wstała, skorzystała z toalety i narzuciła szlafrok, po czym
powoli zeszła do kuchni. Nastawiła mleko na płatki i kaszkę, wyjęła z szafki
miseczki, nastawiła wodę na kawę i zasypała kubki, przygotowała też herbatę
owocową dla dzieci. Scarlett uwielbiała swoją kuchnię. Była z jej marzeń. Jeśli
kiedyś wydawało jej się, że kuchnia z ich poprzedniego domu była najlepsza to
się myliła. Ta była przytulniejsza i znacznie bardziej funkcjonalna. Prowadziło
do niej łukowe wejście z korytarza, graniczyła ze spiżarnią, przewodził tam
palisander. Z tego drewna wykonano szafki i podłogę. Wyposażenie było bardzo masywne,
przez co na myśl przywodziło wiejski wystrój z minionej epoki. Ciężkości
ujmowały im jasne blaty i chromowane sprzęty. Na samym środku kuchni królowała
wyspa, na której Scarlett przyrządzała swoje specjały, Tuż nad nią znajdował
się drewniany żyrandol, przytwierdzony do belkowego sufitu. Sprzęty były bardzo
praktyczne. Podwójny czarno-stalowy piec kuchenny i okap, podwójny wbudowany w
ścianę piekarnik w tych samych barwach, a także podwójna stalowa lodówka. Do
kuchni przyłączono codzienną jadalnię, a pomieszczenia dzielił długi blat z
niesymetrycznym przejściem po środku. Stół dla dwunastu osób z wyścielanymi miękkimi
poduszkami fotelami stał przy oknie panoramicznym wychodzącym na boczną,
owocową część ogrodu, która graniczyła z posesją Billa i Rainie. Ściany i sufit
pomiędzy belami pomalowali na jasno – przyprószana beżem biel, dzięki czemu
całość komponowała się bardzo przytulnie. Lubiła piec ciasta albo naleśniki,
które pachniały wanilią, przyrządzać najróżniejsze potrawy, które jej domownicy
zjadali ze smakiem. Była królową w swojej kuchni i bardzo ceniła sobie ten
czas. Nawet jak miała do zapakowania zmywarkę po całym dniu. Choć najczęściej
robił to David. To mało przyjemne zajęcie należało do jego obowiązków. Wsypała
płatki cynamonowo-miodowe do trzech miseczek, w ilości zgodnej z wiekiem i
kaszkę dla Lily. Mleko zdążyło się zagrzać, więc zalała miseczki, a w tej
ostatniej zaczęła szybko mieszać, żeby nie powstały grudki. W tej samej chwili
w kuchni pojawiła się Hannah. Miała rozczochrane włosy, zaspaną buzię, którą
przecierała jedną ręką, bo w drugiej trzymała misia. Pan Bob był ulubioną
przytulanką Hannah. Jej siostry nie spały z misiami, a ona aż z trzema.
- Cześć, skarbie – Scarlett powitała córkę uśmiechem, a
ona bez słowa podeszła i przytuliła się do jej nogi.
- Chciałabym się poprzytulać.
- I nie iść do przedszkola? – zapytała, wiedząc jak
córeczka lubiła spędzać czas z innymi dziećmi.
- Przytulać i iść – odpowiedziała, wtulając nos w podomkę
mamy.
- Zaraz wezmę cię na kolanko, co ty na to? Zjemy razem,
ale muszę najpierw przygotować wszystkim śniadanie.
- Dobrze – mruknęła i poczłapała na drugą stronę wyspy,
żeby, wskrobać się na stołek.
- Gdzie masz kapce, bączku? – zapytała, wskazując na jej
bose stopy.
- Zapomniałam – wzruszyła ramionami. Hannah dziwnym
sposobem zapominała o kapciach prawie każdego ranka. Scarlett wyjęła patelnię i
jajka. Wrzuciła na nią trochę masła i czekając, aż się roztopi, zalała kawę.
- Ahoj, załogo – przywitał się David, wkraczając dziarsko
do kuchni.
- Co tu robisz tak wcześnie? – zdziwiła się, lustrując
sportowe odzienie chłopaka. Opróżnił duszkiem szklankę soku pomarańczowego, nim
odpowiedział.
- Mam trening o dziewiątej, chcę się zresetować przed
egzaminem. Poproszę z czterech – uśmiechnął się do Scarlett i doprawił swoją
kawę mlekiem, po czym usiadł obok Hannah. Zmierzwił jej włosy i przybił piątkę
z Panem Bobem. Następna wkroczyła do kuchni Nell. Ziewała rozdzierająco i
niosła w ręce kapcie Hannah.
- Znów nie zabrałaś kapci – powiedziała bardziej znużona
tym codziennym rytuałem, niż zdenerwowana niedbalstwem siostry. Wsunęła je na
wyciągnięte nogi siostry, która dumna, że weszła sama na stołek, nawet nie
wysiliła się, żeby założyć je samodzielnie. Nell podeszła do mamy i wtuliła się
w nią.
- Jesteś kochana – odpowiedziała Scarlett, całując córkę
w czubek głowy, po czym energicznie pomieszała jajecznicę. – Możesz zabrać
swoją miskę na stół.
- Wezmę wszystkie – zaproponowała i pomału zaniosła swoją
miseczkę ze śniadaniem. Wróciła po łyżki i też zaniosła je na stół. Zabrała
miskę Hannah, widząc Nicole wchodzącą do kuchni razem z Jessicą. Scarlett
domyśliła się, że Jess musiała ją wywlec z łóżka, bo niestety Nicole nie
należała do rannych ptaszków i od poniedziałku do piątku wstawanie wiązało się
z kilkakrotnym budzeniem dziewczynki.
- Tom poszedł do Lily, bo już się obudziła –
poinformowała Jessica, prowadząc Nikki prosto do stołu jadalnego. Trzymała ją
za ramiona i do swojego pociągu zabrały też Hannah. Najmłodsza z córek nie
chodziła jeszcze do przedszkola, ale budziła się rano sama z siebie, zupełnie
jakby chciała być solidarna z siostrami. Krótko po ich wyjściu zasypiała z
powrotem na około godzinną drzemkę. Scarlett wyłożyła na talerze jajecznicę dla
Toma i Davida, skroiła szczypiorek i doprawiła ją. Dla Toma zrobiła malutkie
serduszko z ketchupu na brzegu talerza. Uśmiechnęła się do swojego dzieła.
- Możesz zabrać śniadanie, David. Zaraz podam chleb. –
Kiedy wyjmowała z lodówki produkty niezbędne do zrobienia kanapek, Jessica
zabrała kawy i herbatki dla dzieci. Scarlett piła zbożową.
Nie zawsze ona zajmowała się śniadaniami. Gdy David
jeszcze chodził do szkoły, często wstawał przed nimi i przygotowywał coś dla
siebie, czasem też dla nich. A gdy Scarlett czuła się gorzej, to Tom robił dla
wszystkich. Całkiem sprawnie radzili sobie z porankami. Niektóre mamy
narzekały, że ledwo nadążają z wyszykowaniem dzieci do szkoły, ale Scarlett
mogła wyliczyć takie przypadki na palcach obu rąk. Zdarzało im się zaspać albo
nie posłać dziewczynek na zajęcia, bo po prostu jej się nie chciało, ale od
samego początku uczyli dziewczynki obowiązkowości i troski o siebie nawzajem.
Współpracowali, wypełniali swoje obowiązki, każdy miał jakieś zadanie i
trzymali się tego, bo każdy dzień pokazywał im, że będąc dużą rodziną, mogli
dobrze funkcjonować tylko, jeśli działali wspólnie. Zatrzymała się na moment i
przytrzymała wyspy. Któreś z maleństw musiało się przeciągać. Poczuła to w
przełyku i pęcherzu. Starała się oddychać, ale cios w żołądek trochę ją
zaskoczył. Odetchnęła kilka razy, masując brzuch. Oczywiście w tym momencie
musiał zjawić się Tom. Lily wtulała się w niego na pół śpiąc.
- Maleńka? – zapytał, obejmując ją wolnym ramieniem. Choć
trzymała się blatu i lekko pochylała się do przodu, to i tak ją asekurował.
- To nic, mają gimnastykę – uśmiechnęła się i nastawiła
usta do pocałunku. Tom wypełnił jej niemą prośbę, jednak najpierw lustrował ją
uważnym spojrzeniem, jakby sprawdzał, czy aby mówiła prawdę. – Weź wędliny, ja
wezmę chleb, bo David pewnie zjadł już bez chleba. – Przytaknął i wskazał
spojrzeniem na Lily, która spoglądała na mamę z bezpiecznego obserwatorium w
kącie szyi taty. – A kto to się już obudził? – zagadnęła, łaskocząc córeczkę po
brzuchu.
- To chyba jakiś skowronek, wiesz? – zagadnął, przytulając
policzek do głowy dziewczynki.
- Mamy skowronka w domu, jak miło! – zachwyciła się,
składając ręce jak do modlitwy, a Lily zachichotała, mocniej wtulając się w Toma.
- To ja – mruknęła, pokazując Scarlett buzię.
- To ty? – zadziwiła się. – A ja myślałam, że u tatusia
na ramieniu siedzi kolorowy ptaszek – połaskotała znów córeczkę i pocałowała
jej plecki. Po chwili dołączyli do reszty przy stole. – Jess, co się stało, że
się tak zerwałaś?
- Za kilka dni wyjeżdżam i będę tylko wspominać te
śniadania, dlatego postanowiłam dołączyć. Będzie mi pusto bez was –
odpowiedziała. Jessica studiowała na Uniwersytecie Królowej Marii w Londynie.
Miała możliwość wybrania każdej uczelni na świecie, ale poszła za głosem serca.
Od dwóch lat mieszkała z Theo. Wcześniej, gdy Dirty Mouses koncertowało jeszcze
bardzo intensywnie, wolała mieszkać z koleżankami, żeby nie przesiadywać w
samotności. No i cóż, dzięki temu Theo miał okazję wykazać się w zalotach.
- Będzie nam ciebie brakowało, zdążyłam przywyknąć, że
jesteś i nawet, kiedy się uczyłaś, to jednak miałam cię przy sobie –
powiedziała Scarlett walcząc ze wzruszeniem. Wtuliła nos we włosy Hannah, która
pałaszowała swoje płatki.
- Będziemy tęsknić – powiedziała Nell, wstając z miejsca
i przytulając Jessicę.
- Zrobię wam dzisiaj kanapki, żebyście mnie wspominały,
jak będziecie jadły drugie śniadanie – odparła z uśmiechem.
- No właśnie, moje drogie panie, kończcie jedzenie, bo
już piętnaście po siódmej. Za dwadzieścia minut musicie wyjechać – Scarlett
zaklaskała w dłonie, a dziewczynki zaczęły intensywniej „wiosłować” w swoich
miskach. Nawet Lily zjadła prawie całą kaszkę. A później zaczęło się dobieranie
skarpet, plecenie warkoczy, zmiany garderoby i wzajemne popędzanie.
*
25. maja 2026, Los
Angeles, Brentwood
- Hazel, zagęść ruchy, bo nie zdążymy nawet na
zakończenie! – Darcy czekała już przy drzwiach, obracając kluczyki w dłoni.
Miała wspaniałą córkę, ale tak guzdrzącą się jak to tylko było możliwe, czyli
zupełnie niemożliwie. Nigdzie nie umiała się wyszykować. Do szkoły też jechały
na ostatnią chwilę niemal codziennie. – Hazy!
- Idę, idę, idę! – krzyknęła dziewczynka, prędko
podążając korytarzem. Zapinała ostatnie guziki miętowej bluzki. Jak na
dwunastolatkę była bardzo wysoka. Miała już prawie metr siedemdziesiąt wzrostu.
Na szczęście urodę odziedziczyła po Darcy i o mężczyźnie, który ją począł,
przypominały tylko jego piwne oczy. Na szczęście oczy Javiera były w tym samym
kolorze i łatwo było zapomnieć, że nie był biologicznym ojcem Hazel. Ona
zdawała się nigdy o tym nie myśleć, choć znała prawdę. Jedynym tatą, jakiego
miała, był Javier. Okręciła się wokół własnej osi, prezentując mamie swoją
kreację. Długie blond włosy spięła w koński ogon, a miętowa bluzka i granatowa
spódniczka ładnie współgrały z jej cerą. Hazel będzie się wspaniale
prezentowała na otwarciu butiku Javiera.
- Wyglądasz pięknie. Jesteś żywą reklamą dla kolekcji –
powiedziała, gdy wychodziły już z domu. Auto czekało na nie przed drzwiami.
Darcy zazwyczaj jeździła sama, ale w taki dni jak ten, gdy mocno się
denerwowała, wolała skorzystać z usług kierowcy. Sama wystroiła się w białe spodnie
siedem ósmych projektu Javiera, szmaragdową bluzkę z szyfonu Givenchy i złote
sandały rzymianki na bardzo wysokim obcasie. Już wyleczyła się z kompleksu na
punkcie swojego wzrostu. Javier lubił, gdy nosiła szpilki, choć przez to była
mu równa wzrostem, a ona sama też czuła się fantastycznie nosząc je. Hazel
smsowała z koleżanką, a ona wyglądała przez okno. W tym miesiącu skończyła
trzydzieści jeden lat. Od dwunastu lat była matką, a od pięciu żoną. Gdyby
kiedyś pomyślała o tym, że tak cudownie potoczy się jej życie, nigdy by nie
uwierzyła. Dlatego celebrowała każdy dzień, każdą minutę spędzoną z Hazel i
Javierem. Nie było łatwo. Oboje mieli przeszłość. Oboje musieli uporać się z
wieloma rzeczami. Wszystkim wokół wydawało się, że byli w związku odkąd się
poznali. Jednak Javier pocałował ją po raz pierwszy w dniu trzecich urodzin
Hazel. Budowali swoją więź przez wiele lat i nie mogłaby być teraz trwalsza.
Szanował ją, dał jej czas, choć o swoich uczuciach do niej powiedział jej
wcześniej. Byli rodziną, choć żyli jak brat i siostra. Ślub wzięli w Boże
Narodzenie, żeby upamiętnić dzień, w którym się poznali. Na uroczystość
zaprosili tylko najbliższych, w tym siostrę Javiera, którą zdecydował się
odszukać po tych latach wahania. W końcu odważył się sprawdzić, czy na pewno
nią była. I była. Najstarsza, mieszkała pod Paryżem, miała rodzinę. Powoli
poznawali się, odkrywali cechy wspólne i choć ich kontakt nie należał do
najlepszych, to utrzymywali go i spotykali się kilka razy do roku.
- Mamo, mogę iść jutro do kina z River? – zagadnęła,
odrywając się od telefonu.
- Od razu po szkole?
- Najpierw przyszłybyśmy na obiad, a potem do kina? Kent
mógłby nas zawieźć? – zaproponowała, wiedząc, że Darcy zgodzi się na wyjście,
jeśli pojedzie z nimi ochroniarz-kierowca. Przytaknęła, zgodziła się. nie była
to prośba niemożliwa do spełnienia.
- Na co chcecie iść?
- Jest nowy film z Hanną Bannaną i Rickiem Chickiem. –
Byli to następcy Hanny Montany. Grali w filmach o parze zadurzonych w sobie
nastolatków, którzy musieli pokonywać rożne trudności i mieli przygody, czasem
nawet nawet nadprzyrodzone. Disney Channel połączony z Marvel Comics.
- Jeśli będziesz miała odrobione lekcje, to nie mam nic
przeciwko.
- Super! – Hazel uśmiechnęła się i wróciła do pisania.
Darcy przyglądała się jej jeszcze przez moment. Jej malutka córeczka była już
niemal młodą kobietą. Jej rysy twarzy, choć wciąż dziecięce, zaczynały się
wysmuklać. Kości policzkowe stawały się coraz wyraźniejsze, a pełne, różowe
usta w kształcie serduszka już nie układały się do płaczu, w podkówkę. Darcy
zachwycała się pięknem Hazel, ale też bała się tego, co może na nią sprowadzić.
Grayson nigdy nie próbował nawiązać z nią kontaktu. Z tego, co wiedziała z
portali plotkarskich, ożenił się z córką bardzo wpływowego biznesmana i
odziedziczył firmę ojca. Mieli córkę, pięć lat młodszą niż Hazel. Miała na imię
Lola i też nie była ani trochę podobna do Graysona. Może to kara za jego
zachowanie?
W ciągu tych lat spotkała go raz. Była dumna z tego, jak
wtedy wyglądała i co robiła. Podjechała nowiusieńkim Chryslerem, który dostała
od Javiera w prezencie ślubnym pod bardzo ekskluzywne i modne SPA na obrzeżach
LA, gdzie umówiła się z koleżanką. On przyjechał po żonę.
Wysiadła z auta i
podała je parkingowemu, on czekał przed wejściem. Poznała go od razu. Przybyło
mu kilka lat, ale wciąż pozostał tym pięknym chłopcem, który ją uwiódł. Był
elegancko ubrany, zupełnie jakby wracał z jakiegoś spotkania. Darcy przeraziła
się. Przez głowę przemknęło jej milion myśli, z których każda kończyła się tym,
że odbierze jej Hazel, ale przecież nigdy jej nie chciał. To ją uspokoiło. Odetchnęła
i pewnym krokiem podążyła w jego kierunku. Pochwaliła się w duchu za krotką
sukienkę i baleriny na koturnie. Opływała w błękit, a we włosach miała
biało-błękitną chustkę. Wiedziała, że czuć od niej pieniądz. W tej jednej
chwili bardzo chciała się tym pochwalić, nawet jeżeli to było złe. Falując
biodrami zbliżała się, patrząc mu w twarz, a on aż mrużył oczy, nie wierząc.
- Darcy? – zapytał,
zanosząc się powietrzem. Wyglądał, jakby zjadł nieświeżą, surową rybę.
- Grayson? –
opowiedziała tym samym tonem, nieco zwalniając.
- Tyle lat! –
powiedział tonem, jakby ostatni raz widzieli się na świetnej imprezie graduacyjnej.
– Wspaniale cię widzieć! – dodał, najwyraźniej chcąc zrobić dobrą minę do złej
gry. Wiedziała, że wspaniale było j ą widzieć. Jej cudowny mąż nauczył ją, jak
wiele znaczyła i jak wspaniałą była kobietą. Zrozumiała to tylko dzięki
Javierowi. Grayson odebrał jej każdą najmniejszą część wiary w siebie. Uniosła
wspaniale wypielęgnowane brwi i zmierzyła go od stóp do głow. To nie było trudne,
bo niemal przewyższała go wzrostem w swoich czółenkach z magiczną czerwoną
podeszwą.
- Nie udawaj, że
cieszysz się na mój widok, skoro ostatni raz, gdy się widzieliśmy, wcisnąłeś mi
do ręki kopertę z pieniędzmi na aborcję i kazałeś spierdalać ze swojego życia.
– Zatrzymała się tuż przed nim i powiedziała to, patrząc mu w oczy. Była
totalnie opanowana. Zupełnie, jak nie ona. Zawsze tak bardzo bała się tej
chwili. Bała się, że będzie chciał wejść do życia Hazel, że ją zniszczy, skazi
swoim złem. Grayson znów się zapowietrzył i chciał coś dodać, ale ona nie
potrzebowała jego tłumaczeń. Wyminęła go i nie odwróciła się ani razu.
Uśmiechnęła się do tych wspomnień. Stała się twardą
babką. Zdawała sobie sprawę, że nie raz była na głównej stronie TMZ albo innego
portalu plotkarskiego. Grayson na pewno wiedział, że dziewczynka, którą starała
się chronić to dziecko, które począł. Jednak wciąż miała nadzieję, że obecność
Javiera i jego potwierdzenie o ojcostwie podczas kilku wywiadów zmylą go i
nigdy, przenigdy nie zacznie rościć sobie do niej praw. Zauważyła, że zbliżają
się do butiku. To pierwsza w pełni autorska kolekcja Javiera. Odkąd zszedł z
wybiegu zajmował się wieloma rzeczami związanymi z modą, ale nie zrobił nic, co
sygnowałby tylko swoim nazwiskiem. Nikt tego by się nie spodziewał, ale jej mąż
bardzo często współpracował z Billem Kaulitz. Ich dawna niechęć z biegiem lat
zniknęła, skoro nawet Tom odnosił się do niego względnie przyjaźnie, to Bill
prędzej czy później też skapitulować, skoro Javier zajmował się tak bliską jego
sercu modą. Darcy była bardzo ciekawa, co zaprezentuje, bo nie widział jej
nikt. Nikt poza Javierem i wąskim gronem osób, z którymi nad nią pracował.
Darcy nie mogła powiedzieć, żeby miała jakiś konkretny
zawód. Kilka razy chodziła dla niego po wybiegu, udzielała się charytatywnie,
zrobiła kilka szkiców, która Javier wykorzystał, dzięki czemu jej nazwisko
zyskało pewną sławę. Jednak głownie była matką. Hazel stanowiła centrum jej
wszechświata i starała się dać jej wszystko, czego jej brakowało. Wciąż nie
rozmawiali o dzieciach. Mieli Hazel i to na niej się skupili. Javier ją kochał,
jak własną, ale wiedziała, że pragnął dziecka, które pocznie, która ona będzie
nosiła pod sercem dla niego. Dobiegał czterdziestki, byli razem od tak dawna, już
kilka lat po ślubie, a wciąż nie nadarzała się okazja, by o tym porozmawiać. Ich
życie było tak intensywne, bogate i piękne, że aż żal było zwolnić. Jednak
Hazel niebawem zacznie dorastać, a ona była wciąż młoda i chciała powiększyć
rodzinę. Praca na rzecz porzuconych dzieci nie rekompensowała jej braku
własnych. Może jego kolejny sukces zawodowy to dobry moment, żeby złapać oddech
i zająć się tylko sobą? Czy chciała znów bawić się w pieluchy, gdy Haze już tak
wyrosła? Czas na zastanowienie się skończył, ponieważ auto zatrzymało się przed
butikiem. Drzwi otworzyły się, a po czerwonym dywanie już zmierzał do nich jej
bardzo przystojny mąż. Hazel ożywiła się i prędko wysiadła za Darcy.
- O, tata! – powiedziała rozpromieniona i ku uciesze
reporterów padła mu w ramiona.
*
26. maja 2026,
Berlin
Scarlett włączyła zmywarkę i przetarła ściereczką blaty w
kuchni. Pomimo tego, że dopiero dochodziła dziesiąta, było już bardzo ciepło. Ku
swojej ciążowej udręce przeczuwała, że gorące lato przyjdzie szybciej, niż zapowiadano.
Jej spuchnięte łydki i kostki sprawiały jej ból podczas chodzenia. Nic tak nie
doskwierało jej w czasie ciąż, jak te nieszczęsne nogi. Nawet teraz, gdy nosiła
dwoje dzieci, nie uskarżała się aż tak bardzo na plecy, czy ciążący brzuch, jak
na łydki. To najwidoczniej był jej słaby punkt. Poprawiła legginsy, które jak
zwykle nie mogły dopasować się do jej brzucha i wygładziła błękitną, płócienną
koszulę. Lubiła ją nosić, jeśli pozwalała na to pogoda. Była dosyć długa i
przewiewna. Podwinęła rękaw do łokcia. Wyjęła z szafki miseczkę z ciasteczkami
owsianymi, które robiła razem z dziewczynkami i zaparzyła dwie kawy. Dla siebie
delikatną latte, a Tomowi mocną, gorzką, z mlekiem. Obstawiała, że wróci w
ciągu kilku minut. Powoli, bo tylko tak poruszała się od kilku miesięcy,
zaniosła kubki na taras, a potem zrobiła drugi kurs po miseczkę. Wracając z
nią, zajrzała do salonu, uświadamiając sobie, że nie była w nim od kilku dni. Tuż
przy drzwiach frontowych, po prawej stronie domu z garażem graniczył pokój
roboczy, ściany w kolorze płatków słonecznika, mahoniowa podłoga, proste
wyposażenie. Nie był to gabinet, ale znajdował się tam stół, z trzema
krzesłami, różne przybory, papier, a nawet śrubokręt czy młotek. Znalazła tam
dwa niedokończone rysunki i kredki rozrzucone na bacie. Postanowiła
przypilnować winowajczynie, żeby posprzątały, gdy tylko wrócą ze szkoły. Po
technice rysowania wnosiła, że to Nellie i Nikki. Wejście do małego salonu znajdowało
się na wprost wejścia do kuchni. To średniej wielkości pomieszczenie. Ściany w
kolorze bardzo dojrzałej maliny, dębowa podłoga. Wygodne, białe kanapy i
fotele, a do tego biały stolik kawowy, zasłony i firanki, ramki ze zdjęciami,
stoliczek z lampką z abażurem w kolorze ścian. Biel tonowała malinę, a malina
ożywiała biel. Scarlett lubiła to pomieszczenie. Wydawało jej się bardzo retro.
Na ścianach wisiały mniej prywatne zdjęcia. Większość z gal, eventów, spotkań z
innymi sławnymi ludźmi, a także platynowe płyty Masterpiece i Kings of
Suburbia, złote Blackheart i Humanoid. Wszystkie inne nagrody znajdowały
się w piwnicy, w pokoju muzycznym. Wystrój
bardzo w stylu Scarlett, jednak na tyle elegancki, by mogli przyjmować tam
bardziej formalnych gości. Wypoczynek stał na wprost kominka. Z tego saloniku
przeszła się do ich pokoju dziennego. Wszystkie drzwi i okna w całym domu były
białe, miały łukowe wykończenia. Salon to jasny pokój, którego okna, wszystkie
panoramiczne, wychodziły na kwiatową część ogrodu. Było tam również wyjście na
boczny taras, który odgradzała od ogrodu biała balustrada, taką sama, jak na
froncie domu. Ściany salonu były w kolorze delikatnej mięty, a podłoga z drewna
dębu, jak pierwszym. Okna zdobiły długie zasłony w odcieniu mocnego morskiego.
Ścianę graniczącą z małym salonem wypełniały od góry do dołu regały z
książkami. Niżej literatura dziecięca, wyżej ta dla dorosłych. Nawet ponad
drzwiami wisiały półki. Przez to nie tylko Scarlett korzystała z drabiny, którą
zamontowano w taki sposób, by przesuwać ją w wybrane miejsce. Dalej, na wprost
drzwi znajdował się fortepian. Ukochany Steinway Scarlett, który dostała od
mamy jeszcze przed rozpoczęciem kariery. Skupiał uwagę. Znajdował się na
wysokości wejścia z holu. Za nim stały kanapy i fotele ustawione na kształt
litery „U”. Były w kolorze delikatniejszym niż ściany. Pod stopami leżał miękki
dywan w intensywnym miętowo-szarym kolorze. Przed nimi na ścianie wisiał duży
telewizor. A na regałach takich, jak zamontowane na przeciwległej ścianie
znajduje się kolekcja płyt CD i DVD, winylów i wszystkiego, co można odtworzyć.
Na ścianie od korytarza wisiało mnóstwo zdjęć rodzinnych. Znajdowały się
wszędzie. W całym domu. W pokojach panował porządek. Tom pilnował, żeby dzieci
sprzątały po sobie. Jessica też wzięła na siebie sporo obowiązków, żeby
odciążyć Scarlett. Wszyscy byli wspaniali. Od dzieci nie mogli wymagać wielkiej
dojrzałości, bo dziewczynki były tylko dziećmi. Jednak bardzo odpowiedzialnie
pochodziły do sprawy. Starały się zrozumieć, dlaczego mama musiała uważać na
siebie o wiele bardziej, niż wcześniej. Nie złościły się, ani nie wymagały,
żeby brała je na ręce i nosiła. Te młodsze oczywiście. Rozumiały, że mogła
przytulać je tylko siedząc lub leżąc, że ich wspólne zabawy też musiały być spokojne.
Scarlett podziwiała swoje wspaniałe córeczki i solennie postanowiła, że
zrekompensuje im wszystkie wyrzeczenia, które siłą rzeczy zostały na nie
nałożone podczas jej ciąży. Tom był cudowny i wspierał ją każdego dnia.
Dzielili lęk i szczęście. Wyręczał ją, w czym się dało, ale nie był mamą, więc
starał się ułatwiać jej wszystko. Radził sobie, jak mógł, a ona niezauważalnie
poprawiała kucyki, krzyżowała szelki i podawała skarpety do pary. Równy podział
obowiązków to jedno, ale w ich domu to przyjmowało raczej tradycyjny sposób.
Ona zajmowała się tym tak zwanym utrzymaniem ogniska domowego, a on na niego
zarabiał, jeśli można tak powiedzieć w ich wypadku. Miała szczęście, bo jego
praca znajdowała się piętro niżej i rzadko korzystał ze studia w mieście lub
poza nim. W zasadzie tylko wtedy, gdy artyści, z którymi pracował, musieli
nagrać swoją muzykę, całą resztą zajmował się w ich domowym studiu. Zapraszał
do niego bardzo niewiele osób spoza rodziny. Czasami wciąż grali z chłopakami
stare piosenki, czasem nagrywali coś na żywo, ale jeśli ta muzyka kiedykolwiek
zostawała pokazywana światu, to tylko w pubach Gustava. Okazało się, że
doskonale nadawał się do kariery baristyczno-restauratorskiej. Ci, którzy ich znali, jako zespół, przeżywali
miłe zaskoczenie, gdy sącząc piwo, słyszeli nowy kawałek nieistniejącego już
Tokio Hotel. W pubach Gustava brzmiały tylko dema zespołów, które uważał za
dobre. Przekazywał mu je Tom po własnej selekcji. Natomiast w restauracji
Gustava, na żywo grali tylko nieodkryci muzycy. To dawało im szansę na
zaistnienie, bez robienia im „pleców” w wytwórni, z którą nie chcieli mieć już
do czynienia. Z Davidem Jostem nie mieli już kontaktu od kilku lat. Nie
rozstali się w gniewie, ani w sympatii. Po prostu ich drogi się rozeszły. Scarlett
opuściła salon i przeszła holem mijając łazienkę i sypialnie gościnne.
Otworzyła szeroko drzwi ogrodowe i zaczerpnęła świeżego powietrza. Zawsze
marzyło jej się, że będzie miała przeszklone drzwi na ogród, jak było w
amerykańskich filmach i proszę. Miała je. Przysiadła na wiklinowym fotelu w
cieniu werandy i założyła nogi na kolejny. Jessica pojechała z Lily do Kitty,
która niedawno z mężem przeniosła się do własnego mieszkania. Katherine, choć
sama była już mamą małej dziewczynki, dla wszystkich wciąż została Kitty. Jej
mąż miał na imię Finn, a prawie dwuletnia córeczka Lara Amelie. Świetnie
dogadywała się z Lily. Scarlett odetchnęła z ulgą, czując przyjemne pulsowanie
w stopach. Nie stała długo, może czterdzieści minut, ale to wystarczyło, żeby
potrzebowała odpoczynku. Pomasowała brzuch i upiła łyk swojej kawy. Nie piła
jej często, a jeśli już to tak cienką, jak tylko się dało. Tom mówił, że latte
to nie kawa. Odstawiając kubek, usłyszała pomruk silnika po drugiej stronie
domu. Zerknęła na wyświetlacz telefonu – dziesiąta osiem. Tom zazwyczaj po tym
jak zwoził dziewczynki do szkoły, jechał do biura sprawdzić nowości, zabierał
wiadomości, nagrania, czy cokolwiek było mu potrzebne, pił szybką kawę z Eliasem
i Veronicą, swoimi asystentami, kiedy to pozyskiwał niezbędne informacje, a
potem wracał do domu. Zwykle między dziesiątą, a dziesiątą trzydzieści. Czując
nacisk na pęcherz i żołądek, zaczęła uspokajająco masować swój brzuch. Dzieci
uaktywniały się, gdy ona odpoczywała. Oddychała głęboko, czekając na trzask
drzwi, który usłyszała po kilku chwilach, a dalej szum zsuwanych butów, szelest
siatek z zakupami i ewentualny trzask drzwi lodówki, gdy produkty wymagały
natychmiastowego schowania.
- Scarlett?! – zawołał z holu, a ona uśmiechnęła się pod
nosem. Systematyczność i powtarzalność niektórych elementów ich dnia była
uroczo nudna, ale lubiła to. Lubiła fakt, że byli tak bardzo typowo nietypowym
małżeństwem.
- Taras! – odkrzyknęła, odkładając komórkę na stolik.
Kilkanaście sekund później, poczuła dłonie Toma na policzkach i dotyk ust na
czole. – Wolę tu – wskazała usta, uśmiechając się do niego. Obszedł fotel i
opierając się na podłokietnikach pocałował ją tak, jak sobie życzyła. Założyła
mu ręce na szyję i oddała pocałunek. Przyciągnęła go mocno do siebie i nie
pozwoliła przestać, póki się nie nasyciła. Pocałował ją jeszcze w czoło i
biorąc swój kubek, usiadł na ławce przy niej. Wyciągnął nogi na fotel po
drugiej stronie stolika.
- Jeszcze gorąca – odparł zadowolony. – Wychowawczyni
Hannah mówiła mi, że kończą jej się farby, a Nellie została zakwalifikowana do
finału szkolnego konkursu recytatorskiego. Jak zapytałem, czemu nic nie
powiedziała, uznała, że chciała, żebyśmy przyszli na szkolny finał finałów.
Zauważyłaś, żeby uczyła się jakiegoś wiersza? – zapytał zafrapowany.
- Może to ta niespodzianka, którą przygotowują z Jess.
Ona też nie chciała mi nic powiedzieć.
- No właśnie, Jess – podjął, upijając kolejny łyk kawy. –
Już niebawem jej urodziny, wyjeżdża dzień po nich. Pomyślałem, że możemy
przygotować jakieś przyjęcie dla niej. Ominęliśmy dwudzieste piąte, więc
powinniśmy świętować dwudzieste szóste.
- Ona ma samolot w piątek wieczorem, więc w czwartek
możemy coś zorganizować. Tak się przypadkiem składa, że rozmawiałam z Theo, co
planuje. Okazuje się, że umówili się na sobotę, więc zaproponowałam, żeby
zrobił jej niespodziankę.
- Zaprosilibyśmy wszystkich.
- To brzmi jak wielka impreza. Bardzo, bardzo, bardzo
wielka – powiedziała nieco zachowawczym tonem, już przerażona organizacją
małego wesela, jakimi były ich imprezy rodzinne.
- Robiliśmy to już wcześniej – powiedział, uśmiechając
się pod nosem. – Nie będziesz musiała kiwać palcem. Wszystko zamówimy albo
każdy zrobi jedno danie i stół będzie się uginał. – Przeciągnęła się rozważając
ten pomysł. W tym momencie jedna z rączek lub nóżek wykonała cios, powodując
wybrzuszenie niemal przy pępku. Sapnęła, opuszczając ręce. To były bardzo
ruchliwe dzieci. Tom natychmiast uklęknął przy niej, obserwując ruchy.
Delikatnie pogładził jej brzuch i pocałował go w okolicach pępka. Scarlett
odetchnęła, kładąc dłoń na jego karku i delikatnie go pogładziła.
- Nie przeżyłabym, gdybyśmy nie zrobili imprezy dla Jess,
nawet jeśli bardzo mi się nie chce – wyjaśniła.
- Będziesz tylko wydawać rozkazy – powiedział, składając
kolejny pocałunek w miejscu, gdzie przed chwilą wyczuł ruch. – Zamówimy catering
– zawyrokował. – Nasze fasolki mają chyba poranną gimnastykę – powiedział,
łaskocząc jej skórę.
- To nie są fasolki. To są dobrze wyrośnięte grejpfruciki
– sapnęła.
- Słyszeliście? – delikatnie postukał opuszkami w brzuch
Scarlett. – Awansowaliście na grejpfruty. – Tom rozpiął dolne guziki koszuli
Scarlett i pocałował napiętą skórę na jej brzuchu. Już teraz był tak duży jak
tuż przed rozwiązaniem w ich poprzednich ciążach. Obcałował go z każdej strony,
jakby nie był pewien, gdzie znajdowały się dzieci. Rozluźniona przeczesywała
palcami jego włosy, niszcząc misternie zasupłany koczek. Delikatnie pomasował
jej brzuch, przynosząc jej chwilową ulgę. – Wiecie co? – zagadnął znów po
chwili. – Mamusia ma jeszcze inne grejpfruciki. – Scarlett roześmiała się, gdy
rozpinał jej koszulę do końca. Jej piersi były gigantyczne i obawiała się, że
nie udźwignie ich, jak tak dalej pójdzie. W połączeniu z brzuchem to sporo
kilogramów. Tom jednak wydawał się zachwycony zmianami w jej ciele. Za każdym
razem bardziej. Czasem wydawało jej się to dziwne, bo tak wiele kobiet zmagało
się z kompleksami po porodzie, z utratą swojego ciała, z akceptacją siebie, a
ona owszem nie przepadała za rozstępami, cellulitem, czy dodatkowymi
kilogramami. Tęskniła za swoimi sprężystymi piersiami, które z każdym kolejnym
dzieckiem traciły jędrność, ale miała przy tym Toma, który patrzył na nią tak
samo, jak za pierwszym razem, gdy widział ją nago. Ta fascynacja nie malała a
rosła. Czuła się szczęśliwa, mając takiego męża. W świecie, gdzie każdy
nieustannie dążył do perfekcji, mogła pozwolić sobie na pełną naturalność i była
przy tym kochana w pełni. Wprawdzie z rozrzewnieniem wspominała swoje ciało
sprzed Nell, nie wspominając o tym sprzed Liama, ale czuła się właściwa i na
swoim miejscu. Nawet z piersiami do pępka. Uśmiechnęła się do własnych myśli,
gdy Tom próbował owe piersi oswobodzić z jarzma biustonosza. Od kilku tygodni
nosiła tylko cienkie, bawełniane, bo jej skora stała się bardzo wrażliwa, a jej
mąż na tym korzystał.
- Zaraz może tu wparować Bill albo Rainie – powiedziała,
gdy pocałował jej lewą pierś.
- Wyjeżdżali, jak wróciłem – odparł, zdejmując jej nogi z
fotela, rozsuwając je i klękając między nimi. Było coś miłego w ciepłym
wietrzyku owiewającym jej wilgotną od pocałunków skórę. Pochylił się ponad
brzuchem Scarlett i pocałował ją. – Jesteś mamą, a ja jestem tatą, ale lubię
sobie przypominać, że jesteśmy też Scarlett i Tomem – dodał, nim pocałował ją
po raz kolejny. Uśmiechnęła się czule i poklepała swój pokaźny brzuch.
- Myślę, że nic szczególnego nam nie przeszkodzi w
przypominaniu sobie o tym – roześmiał się, kręcąc głową.
- Pomyśl też, że przypominanie sobie doprowadziło do tej
szczególnej sytuacji – połaskotał ją w okolicy pępka, a Scarlett, śmiejąc się,
bezskutecznie próbowała wciągnąć brzuch. Patrzyła na niego, kochając go
wzrokiem. Tą twarz, ukochaną twarz, którą widziała każdego ranka i każdego
wieczora. Miał delikatne zmarszczki wokół oczu i ust, dorobił się kilku nowych
tatuaży i eksperymentował z fryzurą, choć na swoje i jej szczęście, wrócił do
uwielbianej przez nią długości do ramion. Fantastyczne geny dawały jemu i
Billowi możliwość igrania z czasem. Zdarzało się, że uważała za wielką
niesprawiedliwość, żeby wyglądał młodziej od niej. Choć wciąż powtarzał, że
nigdy nie uda mu się być piękniejszym, niż ona. Cóż. Kwestia polemiki.
Pogładziła jego zarośnięty policzek. Spoglądał na nią, a w jego oczach żarzyła
się miłość. Przysunął się bliżej i zahaczył palcem o miękką miseczkę stanika,
ciągnąc w dół i uwalniając jej pierś. Scarlett patrzyła na Toma czekając na
ciąg dalszy, a gdy zbliżył swoje usta do wrażliwego sutka, objęła dłonią jego
kark i drażniła go paznokciami, gdy on ssał jej skórę. Wplotła dłoń w jego
włosy, ciągnąc za nie, gdy było jej tak dobrze. Jego druga dłoń powędrowała
między jej uda i wydawał się bardzo zadowolonym tym, co tam odkrył, sądząc po
jego spojrzeniu. Te pełne namiętności czekoladowe oczy. To spojrzenie, na które
zasługiwała każda kobieta, by mieć pewność, jak bardzo było kochana. Nie było
tajemnicą, że ciało kobiety staje się bardzo wrażliwe w ciąży, wówczas albo
wzmaga się jej libido albo zupełnie spada. Ona była bardzo, bardzo, bardzo
wrażliwe. Wystarczyło, że Tom położył dłoń na jej plecach, pogłaskał pośladki,
czy pocałował w szyję, a ona reagowała natychmiastowo. To było miłe, gdy
znajdowali się sami w domu, ale w obecności dzieci znacznie utrudniało życie,
więc każdą ciążę spędzała na dźwiganiu brzucha, znoszeniu spuchniętych nóg i
walki z tą wielką potrzebą jego. Podniosła się w oparcia i pochyliła do przodu.
Ujęła w dłonie jego twarz i mocno go pocałowała. Całowali się tak długo, aż
zabrakło im tchu, ale nie był to intensywny, szaleńczy pocałunek. Pełen był
czegoś więcej; pasji i namiętności, ale tez pozbawiony pośpiechu. Mieli czas.
Nauczyli się tego w ciągu tych lat. Nie musieli się nigdzie spieszyć i chłonęli
każdą chwilę, każdy dzień. Taką jak ta też. Wspierając się na ramionach Toma,
podniosła się z fotela, a on zaraz za nią. Chwyciła go za rękę i poprowadziła
do gościnnej sypialni. Padło na pierwszą po prawej – żółtą. Materac przykrywała
tylko narzuta, ponieważ, kiedy nie mieli gości, nie było potrzeby słać w
gościnnych pokojach. Gdy Tom zamykał drzwi, Scarlett zsunęła z ramion koszulę.
Usiadła na materacu, a on poszedł i stanął przed nią. Ściągnął T-shirt, a ona
rozpięła guzik i suwak jego spodni. Te godziny na siłowni imponowały jej za
każdym razem, gdy na niego patrzyła. A tak bardzo kochała na niego patrzeć. Dotknęła
jego umięśnionego brzucha, podrażniła paznokciami okolice pępka i spojrzała na
niego tak, jak zawsze patrzyła, gdy chciała zrobić t o. Ściągnęła w dół jego
spodnie i bieliznę, wsunęła dłoń w bokserki i uśmiechnęła się, obserwując
reakcję Toma. Zadowolenie wymalowane na jego twarzy, to jak zagryzł usta,
sprawiło, że chciała więcej. Jednak Tom, zamiast jej na to pozwolić, zatrzymał
jej dłonie i spojrzał jej w oczy. Były pełne miłości i pożądania.
- Chcę ciebie – szepnął ze ściśniętym gardłem. Pozbył się
ubrań i chwycił Scarlett za ręce, żeby pomóc jej wstać. Uklęknął przed nią i
zdjął jej legginsy razem z figami. Pocałował jej brzuch; pępek i jego spód. Składał
pocałunki wzdłuż linii włosków, która pojawiała się na jej skórze w każdej
ciąży, aż wreszcie złożył pocałunek na jej łonie. Westchnęła z rozkoszą,
chłonąc każdy jego dotyk. Podniósł się i pocałował ją w usta. Powoli i leniwie.
Zdjął jej biustonosz i dotknął wrażliwych piersi. Jęknęła, czując, że czas
najwyższy na niego. Chciała go tak, że aż bolało. Pomógł jej wejść na łóżko i
znaleźli swoje ułożenie. Seks w ciąży wymagał pewnej logistyki. Jednak oboje
potrzebowali siebie tak bardzo, że gdy tylko poczuli siebie, to nie trwało
długo w rytmie jęków, ciężkich oddechów i dźwięku dwóch ciał. Skóra paliła pod
jego dotykiem, a przyjemne ciepło rozrywało ją od wewnątrz. Gdy słyszała Toma,
reagowała na niego jeszcze bardziej. Potrzebowała, żeby ją dotykał, ale ona też
musiała dotykać jego. Splotła ich dłonie, gdy trzymał ją mocno. Drżeli wspólnie,
ona trochę szybciej, a on zaraz za nią. Trwali tak chwilę, a ona zastanawiała
się, jak mogło być tak dobrze. Z nim zawsze było tak dobrze. Wystarczył krótki
dotyk, a ona nie potrafiła go zapomnieć. Kochała kochać swojego męża i chciała
dać mu jak najwięcej. Pocałował ją w ramię i pomógł jej się położyć.
- David może wrócić w każdej chwili – powiedziała, kiedy
już mogła mówić. – Pojechał tylko zawieźć Nico do szkoły i po jakieś
zaświadczenie potrzebne mu na uczelni. – Westchnęła zadowolona, wyciągając się
na materacu. Miała zaróżowione policzki i rozmarzony uśmiech.
- Przecież nie przychodzi do żółtego pokoju w pierwszej
kolejności – odpowiedział Tom, sięgając ust Scarlett, a potem ułożył się
wygodnie obok niej, ale po chwili przetoczył się na bok, żeby móc na nią
patrzeć. Leżała na wznak, z rękoma zarzuconymi nad głową. Jedną nogę miała
ugiętą, bo nie mogła już tak bardzo się naciągać, leżąc na wznak. Rzadko tak
się kładła, bo dzieci miażdżyły jej narządy.
- Racja, ale nie chciałabym, żeby nas teraz zobaczył –
odpowiedziała uśmiechając się figlarnie. – W takich chwilach zapominam, że mam
spuchnięte łydki – powiedziała, wzdychając głęboko. – Wejdziemy dziś wieczorem
do studia? Chciałabym coś wypróbować.
- Napisałaś coś nowego? – zainteresował się. Przytaknęła.
- Jeszcze nie wiem, czy to się gdzieś pojawi, ale chcę
zobaczyć jak to brzmi.
- Jakiś tytuł?
- Speechless1.
- Bardzo w twoim stylu – odpowiedział, a ona się
roześmiała, wywracając oczami. – Odchowamy dzieci, a w międzyczasie nagrasz
taką płytę, że Ariana Grande, Justin Bieber i kto tam jeszcze siedzi na
szczycie, oni wszyscy pogubią kapcie.
- Chcę wrócić, bardzo – przyznała, masując brzuch. – Ale
nie myślę o szczycie, chcę nagrać taką płytę, która będzie zapierała dech,
zatrzymywała serca i poruszała do głębi. Myślę, że Speechless to jedna z takich piosenek.
- Każdy z twoich albumów jest przełomowy. Każdy jest
wyznacznikiem dla pewnej epoki w muzyce. Może sobie nie zdajesz z tego sprawy,
ale będą o tobie mówić tak, jak teraz ty sama mówisz o Whitney Houson, Ettcie
James, Michaelu Jacksonie, czy Freddiem Mercurym. Zmieniasz kanony, Maleńka –
uśmiechnął się i wyciągnął do niej rękę. Chwyciła ją i leżeli tak przez chwilę.
- Będziemy mieć szóstkę dzieci. Davida i Jess. To prawie
jak ośmioro – westchnęła. – Boję się, że nie uda mi się. One są najważniejsze.
Sześć najważniejszych maluszków, a potem całkiem dorośli David i Jess, który
wciąż nas potrzebują i jeszcze ty, który też mnie potrzebujesz. Nie wiem, czy
będę miała minutę na siku w samotności, a co dopiero godziny na nagranie płyty
i tygodnie na tournée.
- Źle na to patrzysz. Najbliższe dwa lata będą trudne, bo
Lily wciąż jest mała i potrzebuje dużo uwagi, a będzie miała jej mniej, bo
wygryzie ją dwójka, a nie jedno. Siłą rzeczy ma trudniej niż siostry, ale
jednocześnie dużo lepiej, bo nie jest pierwsza, jak Nell. Ma trzy siostry do
niańczenia, a Nellie, Nikki i Hannah świetnie uzupełniają się i dbają o siebie
nawzajem. Uczymy nasze dzieci wzajemnej troski i wierzę, że damy sobie radę. Nasze
mamy zobowiązały się nam pomóc, ostatnio, kiedy odbierałem dzieci o Sophie, to
ucięliśmy sobie pogawędkę na ten temat i zaproponowała, że wprowadzi się na
jakiś czas, moja mama też o tym wspominała, więc jestem pewien, że nie musimy
martwić się o niańki. Daliśmy radę do tej pory, więc teraz niewiele się zmieni.
Tylko więcej serduszek do kochania – uśmiechnął się i ścisnął dłoń żony.
- Każda kobieta powinna mieć takiego męża i ojca dla
swoich dzieci – uśmiechnęła się czule. – Wiem, że damy sobie radę, ale trochę
mnie to przeraża. Sześcioro małych dzieci. Nell za chwilę zacznie dojrzewać,
Nikki to samo. Hannah sama w sobie jest zbuntowana, a Lily najbardziej ze
wszystkich potrzebuje uwagi i okazywania miłości. Do tego tych dwoje tajnych
agentów – westchnęła, klepiąc się po brzuchu. Założę się, że będą zupełnie
różni i zaskoczą nas wszystkim, czym tylko da się zaskoczyć.
- Poszaleliśmy, maleńka – odparł, przysuwając się bliżej
i pocałował ją. – Ale gdyby tak dobrze nam nie szło, to zrobilibyśmy więcej,
żeby nie mieć dzieci, a jakoś nigdy nie przykładaliśmy do tego uwagi. Nie
wyobrażam sobie, że moglibyśmy mieć tylko Davida i Nell. Ten dom byłby pusty
bez tych koncertów, przedstawień, przychodni, szkół, lalek, klocków lego na
podłodze, setki syropów na milion różnych dolegliwości, pampersów, kaszek,
płaczu, krzyku i śmiechu – Scarlett przysunęła się i przytuliła do Toma,
zakładając na niego nogę. Tak było znacznie wygodniej.
- Kiedy mieliśmy Liama, myślałam sobie o trójce dzieci.
To było tak optymalnie. Trzy cztery lata przerwy i dwoje następnych. Nigdy nie
sądziłam, że stanę się naczelną państwową rodzicielką i będę przez dziesięć lat
w ciąży – mówiąc to roześmiała się w głos, bo uświadomiła sobie, że faktycznie
od dziesięciu lat siedzieli w pieluszkach. Wprawdzie z przerwami, ale była mamą
na pełen etat już bite dziesięć lat.
- Zapamiętaj dobrze swoje spuchnięte kostki, bo chyba już
czas przystopować – stwierdził na pół żartem, pół serio.
- Sam mówiłeś, że świetnie nam idzie – odpowiedziała,
lekko klepiąc Toma w tors. Gładziła go delikatnie, zataczała kręgi i zaznaczała
mięśnie. Potrzebowała takiej chwili intymności. Często zdarzało się, że nocami
przenosiła się z łóżka do łóżka zajmując się każdym dzieckiem po kolei. Jednak
cieszyła się, że nauczyli dziewczynki spania we własnych łóżkach, bo teraz
ciężko byłoby im pomieścić się szóstkę. Nell i Nikki spały z nimi dosyć długo,
ale już z Hannah postąpili inaczej, spała z nimi w pokoju, ale nie w łóżku. A
kiedy wyrosła z łóżeczka, spała najpierw z siostrami, a potem już we własnym.
Podobnie robili z Lily. Najbardziej lubiła spać z Hannah, bo miały wtedy
mnóstwo miejsca. Logistyka w licznej rodzinie była bardzo ważna, nawet jeśli
było jej przykro, że Hannah i Lily nie miały tego, co Nell i Nikki, musiała
przyznać, że w ten sposób wysypiała się znacznie lepiej i miała dzięki temu
więcej siły i cierpliwości dla czterech ruchliwych córek. – Ale masz rację –
przyznała po chwili. – To już musi być koniec. Nie możemy mieć więcej dzieci.
Nie tylko dlatego, że nie chcę być kolejne lata w ciąży. To mi nawet nie wadzi
tak mocno, ale dlatego, że mam już dosyć tego strachu, czy donoszę, czy
maleństwo przeżyje. Będziemy mieć ośmioro dzieci, choć chyba czas wykreślić
Jess z tej kategorii. Nie chcę już bać się, zastanawiać i czekać. Musimy dać wszystko,
co najlepsze naszym dziewczynkom i Davidowi. Musimy pokazać im świat,
zaszczepić w nich miłość do życia i dać wszystko, co najlepsze. A nie ruszymy
się z domu, gdy będę czekała na kolejne rozwiązania. Mam trzydzieści pięć lat i
chcę znów czerpać z życia. Odchowamy te maleństwa, a potem nagram płytę i
pojadę w trasę. Pokażemy dziewczynkom, jak robi się muzykę i jak to jest, gdy
kilka tysięcy ludzi woła twoje imię.
- Tak będzie, bo mamy nasz dom. Stoi już stabilnie.
- I żadne z nas już nigdy nie będzie się bało –
przypomniała obietnicę, którą złożyli sobie wiele, wiele lat temu.
- Musimy wreszcie pomyśleć nad imionami – zasugerował.
- I rodzicami chrzestnymi. – Kwestia rodziców chrzestnych
była dosyć trudna. Rainie była luteranką, a Bill pozostawał ateistą, przynajmniej
tak się nazywał, tytułując w ten sposób swój brak zainteresowania religią.
Bardzo chciał zostać ojcem chrzestnym któregoś z dzieci Toma, jednak istniały
poważne przeszkody w postaci jego braku więzi z kościołem. Borykali się z tym,
gdy urodziła się Nell i ją do chrztu trzymali Shie i Julie, gdyż sytuacja Liv
była taka sama. Margo była katoliczką, jednak mieli z Gustavem tylko ślub
cywilny, bo on sam został wychowany, jako niepraktykujący luteranin. Matką
chrzestną Nikki zostali Jessica, która zdecydowała się przyjąć odpowiednie
sakramenty w tym celu i Luka, który wywodził się z silnie wierzących,
irlandzkich O’Connorów. Rodzicami chrzestnymi Hannah byli Jared Leto2 i
Kitty. Przy wyborze chrzestnych dla Lily też głowili się kilka miesięcy. Bardzo
chcieli wybierać pośród najbliższych, ale nie mieli już żadnego wyboru.
Rodzinne opcje skończyły się, bo Scarlett nie zamierzała prosić kuzynek ze
strony mamy, z którymi nie miała zbyt dużego kontaktu. Dlatego wybór padł na
Demi Lovato, z którą bardzo mocno zaprzyjaźniła przez te lata i Bena Huntsmana
z Dirrty Mouses. Scarlett sama była chrzestną córeczki Demi i Wilmera – Julianne.
– Liv marzy o byciu chrzestną matką, ale ani jej się śni brać ślub z Georgiem,
a wiemy, że inaczej to nie przyjdzie u proboszcza ze Świętego Krzyża.
- Serio nie wiem. Chciałbym Billa, Gustava albo Georga,
bo to moi najbliżsi przyjaciele i byłbym szczęśliwy, gdyby mogli, ale nie mogą
i nie chcą, a nie zamierzam wymagać od któregokolwiek z nich, żeby brał ślub
kościelny tylko ze względu na chrzest.
- Georg to by chciał każdy ślub w każdym obrządku, ale
moja krnąbrna siostra jeszcze do tego nie dorosła – odparła zrezygnowana.
- Może zdążą do złotych godów się pobrać – zaśmiał się,
przytulając Scarlett. Podłożył ramię pod jej głowę, a ona mocniej wtuliła się w
niego.
- Chyba musimy mocniej pomyśleć o przyjaciołach.
- Susannah? – zagadnął.
- Ładne imię. Susannah – powiedziała, smakując je.
- Chloe, Emma, Diana, Maia, Charlotte, Michelle, Marceline?
- Wow, widzę, że masz całą listę. Susannah jest naprawdę
ładne, Emma też. Caroline mi się podoba, ale wiem, że skrzywdzilibyśmy tym
Gustava. Louise też, ostatnio pojawiło się w jakiejś książce i weszło mi do
głowy. Ida, Céline, Natalie też są piękne.
- Nasze córki mają wyjątkowe imiona. Musimy dobrze
wybrać. Nell to nasze światło, Nicole to nasza zwyciężczyni, Hannah jest łaską,
choć zależy jakby na to spojrzeć… - zażartował. – A Lily jest słodkim kwiatkiem.
Wszystko pasuje. – To prawda bardzo uważnie dobierali imiona swoim dziewczynkom
i dokładnie sprawdzali ich znaczenia. Teraz musieli wybrać mocne i waleczne. To
bardzo przyda się ich nienarodzonym dzieciom.
- Zastanawiałeś się nad tym, jakie imię wybrałbyś dla
Davida, gdybyś miał na to wpływ? – zastanawiałam się nad tym już kilka razy,
ale dotąd nie miała okazji spytać Toma.
- W sumie to nie. Od zawsze był dla mnie Davidem, choć sam
nie wybrałbym tego imienia. Myślę, że chciałbym, żeby był Maximilianem,
Alexandrem albo Oliverem.
- Oliver Kaulitz, Alexander Kaulitz, Maximilian Kaulitz –
powiedziała, chcąc nadać tym imionom brzmienie. – Alexander Oliver Kaulitz –
zawyrokowała.
- Bardzo dostojnie, nie wiem, czy dziecko o takim imieniu
pasowałoby do swoich rodziców – roześmiał się, całując Scarlett w czoło i w tym
samym czasie rozległ się pomruk silnika Hondy niedoszłego Alexandra Olivera,
który powszechnie znany był, jako David. Tom poderwał się, jako pierwszy,
ubierając się szybko i opuszczając pomieszczenie, dając tym Scarlett czas na
włożenie ubrań. Lubili te swoje momenty poza oczami dzieci. Były trochę
ekscytujące.
*
29. maja 2026
Lexie plotła Roxie dobieranego kłosa, a ona sama
próbowała pomalować rzęsy, gdy siostra, co chwilę szarpała jej głową. Czasem
robiła to specjalnie, chcąc zrobić trochę na złość siostrze. Wydało się, gdy
Roxie zobaczyła w lusterku jej cwany uśmiech. Sprzedała Lexie kuksańca w
brzuch, a ona szybko wycofała się, ciągnąc za włosy siostry, przez co Roxie
poleciała za nią i na nią. Wylądowały na kanapie śmiejąc się w głos. Saoirse
zbiegła po schodach, ciekawa źródła hałasu. Widząc kuzynki, skorzystała z
okazji i zrobiła im zdjęcie. To odruch bezwarunkowy wyssany z mlekiem matki, co
niejednokrotnie powtarzała Liv, trochę dumna z tego, że córka odziedziczyła tą
pasję po niej.
- Ale wy jesteście głupie – mruknęła rozbawiona, siadając
obok nich. Roxie spojrzała w lustro, starając się ocenić straty. Miała wtarty
tusz w górną powiekę.
- Ty baranie, musisz mnie jeszcze raz czesać – spojrzała
na siostrę, która była na wygranej pozycji, bo Roxie pierwsza uczesała jej
misternie plecionego koka. Chwała tutorialom na Youtube’ie. Lexie wręcz kulała
się ze śmiechu, widząc siostrę w wyjątkowo opłakanym stanie. Roxie zmyła tusz
wilgotną chusteczką, a bliźniaczka rozczesała jej włosy.
- Zrobię ci kucyka z kłosem, kozo.
- A ja cię pomaluję – zaproponowała Saoirse, siadając
Roxie na kolanach. – Będzie szybciej – wzięła tusz, bo tylko na tyle pozwalała
im Julie i misternie szczotkowała rzęsy kuzynki. Kiedyś w domu zrobiła im obu
pełen makijaż, a wtedy nawet babcia i ciocia przyznały, że ładnie jej to szło.
Saoirse marzyła o siostrze rówieśniczce. Chyba każde dziecko chciało mieć siostrę
lub brata w swoim wieku, jako kompana do zabaw i kłótni. Zwłaszcza, gdy było
jedynakiem. Teraz już jej tak na tym nie zależało, bo nie miała szans na
rówieśnika. Poznała prawa biologii, przestała się łudzić, ale na szczęście
miała Roxie i Lexie, które traktowała, jak siostry. Z wzajemnością. One miały
od zawsze siebie i Saoirse była tą trzecią, niewtajemniczoną w bliźniacze
porozumienie, ale bardzo się kochały, nie miały ze sobą żadnych tajemnic i poza
rodzicami były sobie najbliższe. Ona szanowała ich bliźniaczą więź, a one nie
obnosiły się z nią, tylko traktowały siebie na równi. To było fair. Roxie i
Lexie nie chodziły do gimnazjum. Uczyły się zawodu. To był dosyć duży szok dla
rodziców, bo nie chciały zdawać matury, jak Nico. Uznały, że wolą zająć się
czymś, co lubią. Roxie była wyśmienitą krawcową, a Lexie fryzjerką. Naprawdę
bardzo ładnie im to wychodziło. Nico chciał iść na studia. Na schodach rozległ
się tupot i zaraz pojawił się Nico, który robił samolot Maxowi. Chłopczyk
zaśmiewał się w głos, gdy brat zaserwował mu beczkę, a potem „wylądował” z
półobrotu. Asekurował go, żeby się nie przewrócił po tych rewelacjach. Nico był
fajnym starszym bratem. Max miał sześć lat i był zupełnie słodki. Wszyscy go
rozpieszczali, dlatego nie psocił się dużo rodzeństwu, bo poświęcali mu czas.
- Dalej, streszczać się, bo David zaraz tu będzie –
nakazał, zaglądając do salonu. Skrzywił się na widok tego salonu piękności.
- No już kończę – mruknęła Lexie. Z kuchni wyłoniła się
ciocia Julie, kontrolując stan swoich dzieci. Max kręcił się w miejscu, dalej
udając samolot.
- Panie Kapitanie O’Connor, proszę polecić do garażu i
sprawdzić, czy starszemu Kapitanowi O’Connor zgadzają się śrubki –
zasalutowała, a Max z radością pomknął na podwórko, żeby poprzeszkadzać tacie.
– I jak dziewczyny? – zagadnęła, przyglądając się nastolatkom. W piątkę, razem
z Nico i Davidem, wybierali się na urodzinowe ognisko zorganizowane przez
koleżankę z klasy Roxie i Lexi. Warto dodać, że ten czyn nie był aż tak
heroiczny ze strony Nico. Owa koleżanka, Iza, pochodziła z Polski. Mieszkała w
Niemczech dopiero rok razem z rodzicami, siostrą i bratem. Nico spotkał ją raz,
kiedy uczyła się razem z Roxie i Lexi przed kilkoma tygodniami. No i
kombinował. Jak tylko usłyszał o tym ognisku, bezinteresownie zaproponował, że
zawiozą i odbiorą dziewczyny, a później bardziej bardzo subtelnie wkręcił na
imprezę siebie i Davida. Iza, jako że pochodziła z innego kraju, wydawała mu
się bardzo egzotyczna. Podobała mu się jej nie do końca dokładna wymowa i
śpiewny akcent, bardzo inny od rodzimego.
- Mamo, czy ciocia zapakowała prezent? – zagadnęła Roxie.
- Tak, kończy układać misterne kokardy.
- To dobrze – miały nadzieję, że Izie spodoba się
własnoręczni wykonana ramka z ich wspólnym zdjęciem i płyta Harry’ego Stylesa z
autografem. Często razem wychodziły i uczyły się, we cztery. Iza była bardzo
osamotniona po dołączeniu do ich klasy, też zamierzała być fryzjerką. Roxie i
Lexie wyczuły ją i zgarnęły do swojego tria, przez co stały się tercetem. Mama
Izy, pani Ania mówiła, że były tercetem egzotycznym, cokolwiek to znaczyło. Iza
wciąż obiecywała, że im pokaże, ale jeszcze się nie złożyło. Jednak pasowało im
bycie tercetem egzotycznym. Brzmiało nieźle. Liv przyniosła pudełko, które
Saoirse ostrożnie obejrzała.
- Pięknie – uśmiechnęła się. Zapakowała je w bladoróżowy
papier, który misternie owinęła białą wstążką w delikatne fioletowe kwiatki.
Kokardy były w kilku miejscach.
- Sisi, chcesz zostać na noc? – zagadnęła, siadając obok
córki. – Przyjadę po ciebie jutro przed południem.
- Pewnie – ucieszyła się, a Roxie zaklaskała w dłonie.
- Dzięki ciocia! – przybiły żółwika, a Lexie wpięła
ostatnią wsuwkę. Z kłosa zrobiła jednak koka, więc siłą rzeczy wyglądały
zupełnie bliźniaczo. Do tego ich podobne stroje, które przywdziały
nieświadomie. Obie miały ciemne jeansy, szare trampki, szare bluzy na zamku i
T-shirty. Roxie założyła granatowy, a Lexie butelkowozielony. Saoirse miała
czerwone trampki, ciemne jeansy, błękitną bluzę z nazwiskiem i numerem
siedemnaście, czyli dniem urodzin, którą dostała od Roxie i Lexie w ubiegłym
roku na urodziny i szary T-shirt z Bartem Simpsonem, który miała po mamie. Jej
burza włosów w nieokreślonym kolorze opadała jej na twarz, które bez cienia
makijażu wydawała się bardzo dziecinna, jednak przy Roxie i Lexi jej mała
dziewczynka wydawała się bardzo dorosła.
- No dalej! – Nico wpadł do domu rozeźlony, a dziewczyny
wymieniły tylko spojrzenia i jak na zawołanie wywróciły oczami. Zabrały
sportowe torebki, prezent i wymaszerowały, wcześniej całując mamy na
pożegnanie. Gdy drzwi się za nimi zamknęły, Julie popatrzyła na Liv i obie
uśmiechnęły się rozczulone. Ich spojrzenia mówiły: kiedy one tak urosły? Zabrały swoje kawy z kuchni, paterę z
ciastkami i przeniosły się przed dom, żeby kontrolować Maxa, pomagającego
Shie’owi kosić trawę. Prowadził własną taczkę i zbierał skoszoną trawę.
- Max jest bardzo pomocny – zauważyła Liv. – Już nie raz
widziałam, jak sam chętnie garnie się do pomocy. – Twarz Julie pokraśniała
dumą. Skromnie skinęła głową i upiła łyk kawy.
- Myślę, że nie będzie orłem w szkole, kiedy tak patrzę
na jego zacięcie do nauki literek, ale jeśli mu się to nie zmieni, to nadrobi
pracowitością.
- Bałam się, kiedy Saoirse powiedziała nam, że chce uczyć
się zawodu. Myślałam, że pójdzie na studia, ale ufam jej, bo plany, które ma,
nie zmieniają się co tydzień. Uczy się dobrze, ale woli mieć solidny zawód. My
ze Scarlett zdałyśmy maturę, ale na nic się na to nie przydało, więc myślę, że
to dobry pomysł, żeby miała jakiś fach.
- Powiem ci szczerze, że jestem zaskoczona Nico. Jest w
szkolnej reprezentacji pływackiej i drużynie piłki nożnej, a oceny ma świetne.
Nawet jedne z najlepszych w klasie. Jest niesamowicie solidny i nie mówię tego,
jako zapatrzona mama – roześmiała się, a Liv jej zawtórowała. – Jestem szczerze
zaskoczona, bo kiedy na poważnie zajął się sportem, to obawiałam się o jego
stopnie. Kiedyś coś wspominał o tym, że chciałby wstąpić do policji, ale nie
wiem, czy zniosłabym martwienie się o ojca i syna.
- Wiesz, co? – Liv wygodnie rozsiadła się na krzesełku,
założyła nogi na drugie stojące obok i wystawiła twarz do słońca. Było tak
przyjemnie gorąco. Wiaterek nieco chłodził. Idealny dzień. – Czasem zastanawiam
się, jak ty i Scarlett sobie radzicie. Nie chodzi mi o ustalanie kolejności do
łazienki, czy przygotowywania śniadań. Bo wiem, że to macie opracowane, ale
macie kilkoro dzieci, każde z nich potrzebuje miłości, uwagi i troski. Każde z
nich ma problemy i na każde czeka jakaś przyszłość. Ja całą swoją energię
poświęcam Saoirse i nie wiem, jak miałabym znaleźć czas na inne dziecko. Sama
wiesz, jakim była ciężkim maluszkiem i jak wiele kosztowało mnie naprostowanie
jej, gdy poszliśmy na swoje i tak sobie myślę, jak da się rozdzielić siebie na
tyle dzieci – sapnęła, gdy zapętliła się w swoich rozmyślaniach. Julie ze
zrozumieniem pokiwała głową. Zawsze rozumiała. Była taka piękna i ciepła. Liv
czuła się przy niej taka niedoskonała.
- Nie umiem odpowiedzieć ci na to pytanie, bo bycie
rodzicem to bycie rodzicem. Po prostu. Gdybyś zdecydowała się na drugie
dziecko, to przyszłoby ci to tak samo lub podobnie, jak bycie matką dla
Saoirse. Doba się kurczy, nie masz zbyt wiele czasu dla siebie, ale tak jak
kiedyś powiedziała Scarlett, im więcej masz dzieci, tym bardziej one same troszczą
się o siebie i z każdym kolejnym dzieckiem jest łatwiej, bo więcej wiesz. U nas
z Maxem jest inaczej, bo urodził się dziewięć lat po bliźniaczkach, jedenaście
po Nico. On jest trochę naszą maskotką, bo rozpieszczają go wszyscy i
rodzeństwo bardziej świadomie jest dla niego, ale Nico, Lexie i Roxie wychowali
się razem. Bawili się razem, rośli razem, zajmowali się sobą. Często było tak,
że przez kilka godzin nie wiedziałam, że mam dzieci, bo oni tak się bawili
ładnie i zdążyłam zrobić wszystko i jeszcze odpocząć, a później nadchodziło
pandemonium, bo limit się wyczerpał i musiałam łagodzić konflikty. Myślę nawet,
że mając dwójkę lub trójkę w podobnym wieku, jest naprawdę lżej, a gdy te
dzieci mają już po trzy-cztery latka, to tak pięknie razem rosną, bawią się i
troszczą o siebie, że nie wyobrażasz sobie, żeby było inaczej i warto się
przemęczyć, żeby to mieć. Coś się zmieniło, Liv? – zagadnęła, kończąc swój
monolog. To przecież Julie pierwsza odkryła, że Liv zaszła w ciążę. To ona była
jej jedynym oparciem, nim miała odwagę przyznać się mamie, a szczególnie
Georgowi, że mieli mieć dziecko.
- Nie, chyba nie chciałabym teraz znów bawić się w
pieluchy. Patrzyłam jak Bill i Rainie walczyli o donoszenie chłopaków, pamiętam
ich cierpienie po każdej utraconej ciąży. Pamiętam, jak Margo i Gustav czekali
na Rosie i Adama. Tak bardzo marzyli o swoich dzieciach. To samo Kitty, połowę
ciąży przeleżała, żeby donosić Larę. Życie w tej rodzinie toczy się wokół
dzieci. Marzymy o nich, nosimy je, wychowujemy. W sumie żyjemy dziećmi, czasem
zapominamy o sobie i swoich pasjach, o swoim życiu, bo dzieci nim sa. Patrz na
Scarlett i Toma, wydaje się, jakby dla nich to nie była żadna trudność. Jestem
pod wrażeniem tego, jak ułożyli swój schemat dnia, żeby mieć czas na wszystko,
a mają czworo małych dzieci i dwoje w drodze. Bawią się życiem, są tacy
spełnieni. Biorą z niego, co chcą. A ja taka nie jestem. Czuję się, jak czarna
owca w tej rodzinie. Czy ja skrzywdziłam Georga? On tak bardzo chce ślubu, chce
jeszcze jednego dziecka, a ja boję się powiedzieć: tak. Noszę ten pierścionek –
wyciągnęła dłoń z pięknym szmaragdem na serdecznym palcu. – Noszę go, bo wiem,
że złamałabym Georgowi serce, gdybym go nie przyjęła, ale ja tego nie
potrzebuję. Marzyłam o wielkim życiu i mam je. Jestem jednym z najlepszych
fotografów w Europie. Mam całkiem niezłe miejsce na świecie, a jednak czuję, że
coś zrobiłam źle. Nie dałam Saoirse rodzeństwa, a ona ma już czternaście lat.
Kiedy ten czas upłynął? – zatoczyła krąg ramionami, jakby chciała zatrzymać
umykające chwile. – Nie dałam Georgowi tego, o czym tak marzy, a on daje mi
wszystko.
- Może dojrzałaś, Liv. Długo szukałaś drogi do domu. Może
wreszcie ją znalazłaś.
- Wydawało mi się, że znalazłam ją, kiedy zamieszkaliśmy
razem. Wtedy poczułam, jak to wspaniale ich mieć. Nie myślałam o tym przez
wiele lat. Nawet, gdy Georg poruszał temat małżeństwa albo drugiego dziecka,
ale myślę teraz.
- Musisz ogadać sama ze sobą. Czego potrzebujesz? Czego
pragniesz? O czym marzysz? Liv, jesteśmy jeszcze młode. W dzisiejszych czasach
ludzie w tym wieku dopiero zakładają rodziny. My się pospieszyłyśmy troszkę,
ale to chyba domena tej rodziny – uśmiechnęła się, zgarniając ciasteczko z
patery. – Ja jestem szczęśliwa w tym miejscu, w którym jestem. Zupełnie świadomie
zaszłam w ciążę mając osiemnaście lat. Byliśmy z Shie’em takimi niedobitkami.
On bez rodziców, wychowany przez apodyktycznego dziadka i trudną babcię, a ja
niechciana, gorsza córka. Nie mieliśmy swojego miejsca na Ziemi i założenie
rodziny to była oczywistość. A potem wszystko układało się wspaniale, więc
następstwem pierwszego dziecka było drugie, no i trzecie – uśmiechnęła się. –
Trochę nas to przeraziło, ale mieliśmy cudowną pomoc. Dla mnie tak właśnie
miało ułożyć się życie. Skończyłam studia, koniec końców życie potoczyło mi się
lepiej, niż fenomenalnej Marianne, która przerwała studia, bo zaszła w ciążę,
żyje z zasiłku, bo jej mąż nieustannie traci pracę. Jest mi przykro, bo to moja
siostra, ale ona nie była dla mnie dobra. Chełpiła się tym, że rodzice woleli
ją. Teraz mamy całkiem poprawne kontakty, ale wiem, że nie lubi tu przychodzić,
bo czuje się biedna. Nie przyjmuje mojej pomocy, więc jej niczego nie oferuję.
Taty już nie ma, mama uzależniła się od telenoweli i siedzi jej na głowie, bo
nie lubi mieszkać u siebie. To chyba nie to, czym tak się sławili, gdy byłam
dzieckiem. Wprawdzie też nie pracuję, ale mam wolontariat i to w pełni mnie
satysfakcjonuje. Praca z dziećmi w domach dziecka i świetlicach środowiskowych,
to jest to, czego potrzebowałam. Nie czuję się lepsza. Czuję się na swoim
miejscu. Z Shie’em, dziećmi i sobą.
- No właśnie, Jules. Ja tego nie czuję – powiedziała
smętnie Liv i zjadła ciasteczko, marząc, żeby osłodziło jej serce, nie tylko
przełyk.
*
1.czerwca 2026
Scarlett dosyć często słyszała pytanie, czy się bała;
porodu, późniejszego macierzyństwa, kolejnej odpowiedzialności, o zdrowie
dzieci, o własne zdrowie i tak dalej, i tak dalej. Miała za sobą pięć porodów,
więc wiedziała, co ją czekało. Najdłuższy trwał siedem godzin, a najkrótszy
czterdzieści minut. Bała się bólu, ale był nieunikniony. Dzieci weszły, więc
musiały wyjść. To coś najbardziej logicznego, coś co poprzedzało pojawienie się
ich maleństw na świecie. Za każdym razem za wszelką cenę chciała uniknąć
cesarskiego cięcia, jednak lekarz nie raz uprzedzał ich, że tym razem mogło być
niezbędne. Jednak na to przyjdzie czas. Jeszcze kilka tygodni przed nimi.
Czy jej macierzyństwo było późne? W tych czasach niektóre
kobiety rodziły pierwsze dziecko w wieku trzydziestu pięciu lat, więc
absolutnie czuła się młodą mamą. W końcu była młoda. Nie rozumiała kobiet,
które po trzydziestce nie widziały radości życia i wyglądały już grobu.
Odpowiedzialność rodzica była ogromna, ale niosła za sobą
tak wiele dobra, taki ogrom miłości, że podejmowała ją z radością. Jak to
mówili, każde dziecko wychowuje się łatwiej. Z każdym kolejnym stawało się
lepiej, więc jak tu tego nie chcieć? Choć w duchu była pewna, że gdyby chodziło
o ich planowanie rodziny, to zakończyliby na Lily. Czwórka własnych, David i
Jess, to w zupełności by im wystarczyło, ale los chciał inaczej.
Bardzo, bardzo, bardzo bała się o zdrowie dzieci.
Najbardziej bała się w ciąży z Nell, a kiedy przekonała się, że potrafiła
urodzić zdrowe dziewczynki, z każdą kolejną było lżej, gdy okazywało się, że
nosiła córkę. Poczęcie syna wzbudzało w niej najczarniejszy strach, bo
wiedziała, czym to mogło się skończyć. Jej zdrowie również byłoby poniekąd
zagrożone, gdyby nosiła syna. Dlatego tak samo, jak marzyli o braciszku dla
dziewczynek, tak bardzo modlili się o dziewczynki. Bliźniacza ciąża niosła za
sobą możliwość różnych powikłań, każda ciążą je niosła. Jednak najbardziej bała
się o dzieci. Oczywiście oprócz dwójki w swoim brzuchu miała jeszcze czwórkę do
wychowania, więc to wszystko składało się na mocno trudną sytuację, ale
pozostawała jej wiara w to, że zarówno ona, jak i dzieci wyjdą z tego cało. Lekarz
nie powiedział im nigdy, że jej życie znajdowało się w bezpośrednim zagrożeniu.
Jednak nosiła pod sercem dwoje dzieci, z których jedno było wyraźnie mniejsze i
słabsze. Żadne z nich nie chciało im pokazać, czy było chłopcem, czy
dziewczynką, więc musieli czekać i liczyć, że tym razem uda się określić płeć.
Bała się, że straci jedno z dzieci. To małe i słabe. Bała się też, że straci
drugie, gdy z tym pierwszym coś będzie nie tak. Leżała na kozetce, czekając na
badanie. Tom towarzyszył jej, trzymał ją za rękę. Jak zawsze.
- Zdążymy pojechać po dziewczynki? – zagadnęła, a on
spojrzał na zegarek.
- Tak, bez problemu. Po drodze do domu możemy podjechać
na jakiś obiad, żebyś nie musiała gotować.
- Zadzwoń do Davida, czy chciałby zjeść z nami. Niech
wybierze restaurację. – Tom przytaknął i wyszedł na korytarz. Chwilę później w pokoju
pojawiła się lekarka.
- Przepraszam, ale dostałam wezwanie do szpitala. Jedna z
moich pacjentek zaczęła rodzić.
- To może odłożymy badanie?
- W żadnym razie, Melissie zejdzie jeszcze przynajmniej
trzy godziny, nim zacznie się na dobre. Pojadę do niej, kiedy skończymy. –
Odparła, po czym zbadała Scarlett. – Tutaj wszystko wygląda dobrze. Nie obniżył
ci się brzuch?
- Jeszcze nie na szczęście – odpowiedziała, a lekarka przyprowadziła
sprzęt do USG. Gdy włączyła maszynę i przystawiła głowicę do brzucha Scarlett,
w pokoju pojawił się Tom. Usiadł obok żony i wsłuchiwał się w odgłos dwóch
dudniących serduszek. Był nierówny. Jedno wyraźne, głośne i mocne, a drugie
nieco słabsze, jakby wolniejsze, ale walczące. Wierzyli, że ich maleństwo
walczy. Przez chwilę lekarka dokonywała pomiarów, przybliżała i oddalała widok
na ekranie.
- No moi mili. Dziś dostaliśmy pozwolenie na poznanie
waszych maluszków – Scarlett uśmiechnęła się i mocno chwyciła Toma za rękę.
Pochylił się, wpatrując w rozmyty obraz na monitorze. – Tutaj –wskazała palcem
na większe z dzieci i mocno zbliżyła. – Tutaj jest wasza córka – odpowiedziała
spokojnie. Scarlett i Tom odetchnęli. – A tutaj – oddaliła obraz i wskazała na
mniejsze z dzieci, ponownie przybliżając widok na strategiczne miejsce. Nie
musiała mówić, bo dokładnie widzieli, jakiej płci jest drugie z dzieci. – To wasz
synek. – Scarlett poczuła łzy napływające do oczu. Szczęście i przerażenie. Tom
przysunął się i pocałował ją w czoło. Mocno przytulił ją i oparł głowę na jej
ramieniu. Szczęście i przerażenie. Wymarzony synek. Mały i słaby. Walczący. – Już
poprzednim razem wydawało mi się, że to chłopiec, ale nie chciałam mówić wam
tego bez absolutnej pewności. Będziemy walczyć
o niego. Proszę, żebyście w poniedziałek zjawili się u mnie w klinice.
Sprowadzę dla was mojego dobrego przyjaciela ze studiów, który zajmuje się
ciążami o podwyższonym ryzyku. Rozmawiałam już z nim wstępnie. Myślę, że
tydzień wystarczy mu na przybycie tutaj. Przeprowadzimy badania na
specjalistycznym sprzęcie, który ma w swojej klinice w Szwajcarii. Nie możesz
latać, więc sprowadzę to dla ciebie – powiedziała dziarsko, wyłączając sprzęt i
ocierając brzuch Scarlett. – Musze przeanalizować wyniki, zrobimy dokładniejsze
USG i inne badania. Wasza córeczka już na pierwszy rzut oka jest wzorcowa, więc
o nią nie musicie się bać, a dla waszego synka zrobimy wszystko, co tylko w
naszej mocy, żeby urodził się zdrowy. – Scarlett i Tom milczeli przez chwilę,
przyjmując te wszystkie fakty do wiadomości. Nie wiedzieli, że to nie wszystko,
co zauważyła ich pani doktor. Nie wiedzieli, że to nie koniec niespodzianek,
ale była pewna, że powinnam im je przekazywać powoli, gdy będzie miała
stuprocentową pewność. Przeprowadziła już wiele trudnych, zagrożonych ciąż i
wiedziała, że zrobi wszystko, żeby te dzieci urodziły się zdrowe. Zostawiła
Scarlett i Toma samych, pozwalając im dojść do siebie. Z kolei ona nie
wiedziała, jak bardzo starali się zachować pozory przed dziećmi, jak bardzo
Scarlett bała się o to, że komplikacje przyniosą szkodę dla niej i nie będzie
mogła wychować swoich dzieci. Nie myślała już o karierze i piosenkach, ale o
tych czterech zapatrzonych w nią dziewczynkach, dla których stanowiła połowę
wszechświata. Nie wiedziała też, jak bardzo bał się Tom, patrząc na swoją rodzinę,
jak bardzo bał się, że nie zniesie kolejnej straty, jak bardzo nie wiedział, co
mógł zrobić, żeby do niej nie dopuścić. Bardzo bali się, ale razem byli silni.
Dla tych czterech ufnie wpatrzonych w nich dziewczynek i dla tej dwójki
bezpiecznie ukrytej w brzuchu Scarlett.
________________________
1 To
tytuł wymyślony przeze mnie, nie ma związku z żadnym już istniejącym utworem o
tym tytule.
2 Nie mam zielonego pojęcia, czy J.L. jest jakkolwiek wierzący, ale na potrzeby Prinza jest katolikiem.
2 Nie mam zielonego pojęcia, czy J.L. jest jakkolwiek wierzący, ale na potrzeby Prinza jest katolikiem.