Kaśkowi,
za kolejny 31. sierpnia,
za pięć lat cudownej
przyjaźni,
za Twój spokój i
cierpliwość dla mnie i moich niekończących się wywodów na wiadomy temat,
za każdą minutę Twojej
obecności,
za miniony i przyszły
rok,
za to, że choćby inni zniknęli, Ty zawsze będziesz.
Za wszystko,
przyjaciółko.
*
25. miesiąc od
rozstania; 10. listopada 2013r.
W tle grało Un-break
my heart Toni Braxton, a Scarlett cichutko nuciła razem z nią. Składała
przy tym kolejne ubrania w równiutką kosteczkę i pakowała je do pudła. Zrobiła
bardzo odważny krok i dokonała gruntownego przeglądu swoich rzeczy. Wszystkich.
Magazynowała je, odkąd wyprowadziła się od mamy. Spora część była na nią za
wąska, a inne za duże. Podpisała odpowiednio kartony i zajęła się sortowaniem.
Doktor Bähr poleciła jej uporządkować nawet drobiazgi, by przestała stać jedną
nogą w starym i jedną w nowym życiu. Nie sądziła, by to mogło wiele zmienić,
ale okazało się, że po raz kolejny się myliła. Kiedy pozbyła się niepotrzebnych
rzeczy, kiedy uporządkowała pozostałe, poczuła się lekka. W jej garderobie
zwolniło się sporo miejsca, zupełnie jak w życiu.
Gdy sięgała do szafy po kolejną rzecz, do rąk wpadła jej
sukienka. Ta sukienka.
Słysząc dzwonek do drzwi, prędko zdjęła fartuszek
i wygładziła sukienkę. Wyprostowała się i ruszając ku drzwiom, odrzuciła do
tyłu włosy, które wdzięcznie zakołysały się przy jej plecach. Nim otworzyła,
wzięła głęboki oddech. Denerwowała się, jakby miała zobaczyć się z nim po raz
pierwszy. Otworzywszy, uśmiechnęła się spostrzegając, że taksował ją
spojrzeniem. Oniemiały powiódł wzrokiem, począwszy od małych stóp odzianych w
sandałki na wysokiej koturnie, poprzez zgrabne nogi ozłocone delikatną
opalenizną ii wreszcie krótką sukienkę, która wprawiła go w jeszcze większe
osłupienie. Była zwiewna, rozszerzana ku dołowi i odkrywała ramiona, a pod
linią piersi przewiązana była tasiemką. Co najważniejsze, nie była czarna, a
ciemno turkusowa. Jego tęczówki zakończyły swą wędrówkę na kraśniejącej
radością buzi Scarlett. Lazurowe oczy śmiały się do niego. Widząc reakcję Toma,
starała się jak najbardziej ukryć swoją. Nie mogła powiedzieć mu przecież, że
chciała, by zaniemówił z wrażenia. Najważniejsze, że się udało. Posyłając mu
niewinny uśmiech, otworzyła szerzej drzwi skłaniając go, by wreszcie wszedł do
środka. […]
- Koooooooooooochaaaaaaam cię! - wykrzyknął
biorąc ją w ramiona i śmiejąc się głośno kręcił się wokół własnej osi. Jej
perlisty śmiech wtórował mu, a drobne dłonie mocno zacisnęły się na jego karku.
Turkusowa sukienka falowała w powietrzu. Kiedy wreszcie zatrzymał się, łapiąc
oddech, nieco chwiejnie postawił Scarlett na podłodze. Świat wirował, a ona
razem z nim. Uczyniła kilka nieporadnych kroków i opadła na miękką pościel. -
Wariat - sapnęła, wybuchając kolejną salwą śmiechu, gdy Tom znalazłszy się tuż
obok niej, przygniótł ją swoim ciałem prawie całkowicie.
- Coś mówiłaś? - spytał z szatańskim uśmiechem na twarzy, przypierając brunetkę
do materaca. Ich twarze dzieliły zaledwie centymetry, przyspieszone oddechy
mieszały się ze sobą, a w oczach igrały ognie.
- Ni mniej ni więcej, jak to, że cię kocham -
szepnęła z niewinnym uśmiechem.1
Uśmiechnęła się
smutno na to wspomnienie. Obiecała mu wtedy, że będzie jej pierwszym, ostatnim
i jedynym, a teraz zdała sobie sprawę z tego jakie to było naiwne. Oni byli
naiwni. Pięknie mówili o miłości, wciąż ją sobie wyznawali, a kiedy przyszło na
to, by potwierdzić prawdziwość tych wszystkich głębokich słów, nie zrobili
nawet połowy tego, co powinni, by przetrwać. Czasem myślała, że to było
obłudne, ale kiedy przypominała sobie, co wtedy czuła, uświadamiała sobie, że
to był ich sposób na uzewnętrznienie tych wszystkich nowych uczuć. Była po raz
pierwszy tak naprawdę zakochana i to wydawało jej się właściwe. Później na
własnej skórze przekonała się, że słowa są niczym, gdy nie poprze się ich
czynami, choć przecież od zawsze doskonale o tym wiedziała.
Zrzuciła T-shirt i
getry, po czym wciągnęła na siebie tą sukienkę. Suwak zapięła jedynie do linii
biustu, ale poza tym znów się w niej mieściła. Odrzuciła warkocz do tyłu i
okręciła się wokół własnej osi. Wydawałoby się, że niemal nic nie zmieniło się
od tamtego wieczoru. Spojrzała w swoje odbicie i ujrzała dziewczynę, która nie
mogła do końca zdecydować, gdzie żyła. Jej niepewność zdradzały jej oczy. To
spojrzenie, z którego dało się czytać jak z otwartej książki. Nie była do końca
pewna, czy żyła już w teraźniejszości, czy może wciąż we wspomnieniach. Ten
niedopięty suwak w sukience skojarzył jej się ze zmianą, której jeszcze nie
była w stanie w zupełności dokonać.
Kojarzył jej się z przeszłością, która wciąż wkradała się w jej życie w
momentach, kiedy zupełnie nie była na to gotowa. Zadziwiające, jakie
skojarzenia może wzbudzać jeden niedopięty zamek błyskawiczny. Zdjęła prędko
sukienkę i złożywszy ją w kostkę, ułożyła ją w kartonie. Tam gdzie jej miejsce.
Spojrzała jeszcze raz na siebie, na swój warkocz, który spływał po jej ramieniu
aż do bioder i poczuła, że musi coś z nim zrobić. Tom uwielbiał jej długie
loki. Powtarzał, że żadna dziewczyna, jaką znał, nie miała tak cudownych
włosów. I chyba naprawdę je lubił, bo wciąż je dotykał, wąchał i wtulał się w
nie. Dlatego z nimi też musiała zrobić porządek. Czas najwyższy. Czasami bolała
ją głowa od dźwigania ich, gdy spinała je w koki czy upinając jakkolwiek
inaczej. Pobiegła po nożyczki i stając przed lustrem po środku garderoby,
ucięła przynajmniej dwadzieścia centymetrów. Kawałek warkocza upadł na podłogę,
a jej włosy zaczęły się rozplątywać. Kiedy przeczesała je palcami i potrząsnęła
głową, by rozsypały się na dobre, już nie zakrywały jej pośladków. To była
niewielka zmiana, ale bardzo poprawiła jej samopoczucie. Dzięki temu, że jej
włosy wciąż mocno się kręciły, nie było widać nierówności. Podniosła obciętą
kitkę i włożywszy ją w foliówki, rzuciła ją do kartonu z resztą rzeczy. To było
to, czego potrzebowała. Popatrzyła znów w swoje odbicie i uśmiechnęła się.
Postanowiła wybrać się do fryzjera i to nie tylko na wyrównanie końcówek.
Przymierzyła kilka kolejnych rzeczy, zdziwiła się znajdując dwie ciążowe
sukienki. Wszystko segregowała tak, aby później móc się połapać, co było za
małe, a co za duże. Uznała, że te drugie przydadzą jej się jeszcze. Niewiele
myślała o wspomnieniach, które wiązały się z niektórymi ubraniami. Nawet nie
przychodziło jej to do głowy. Okres katowania się wspomnieniami, miała już za
sobą. Może troszkę przykro zrobiło jej się, kiedy znalazła wśród swoich rzeczy
skarpetki Tima. Ich rozstanie nastąpiło szybciej, niż kiedykolwiek mogłaby
przypuszczać. Rozstali się jak ludzie, którzy się lubili i miło spędzili razem
czas, bez dram i łez. W sumie, ona płakała, ale z zupełnie innych względów. To
stało się kilka dni po rozmowie z Tomem, o ile tą wymianę żali można było
nazwać rozmową. Sytuacja była klasyczna, prawie jak z filmu. Ona się nie
odzywała, on się martwił. Przyszedł, zastał ją zalaną łzami wśród zdjęć i z
filmem nagranym przez Liv, gdy Liam miał niespełna dwa miesiące. Z głośników
umieszczonych niemal w całym salonie dobiegał jego śmiech i czułe słowa
wypowiadane przez nią i Toma. Ta fonia była chyba gorsza niż wizja, niż ich
szczęśliwe twarze. Te przepełnione miłością głosy rozszarpywały jej serce po
raz kolejny i następny. Była w totalnej rozsypce. Tim patrzył na nią długą
chwilę, po czym powiedział, że nie musi nic mówić, że domyślał się od jakiegoś
czasu, że zabierze swoje rzeczy i wyjdzie. Pocałował ją w czoło, a on uciekła
do łazienki. Nigdy więcej go nie widziała. Kilka miesięcy temu nagrała mu
wiadomość na sekretarce. Oczywiście na służbowym numerze i po godzinach pracy,
bo nie miała tyle odwagi, by z nim porozmawiać. Przeprosiła go i podziękowała
mu za wszystko, co jej ofiarował. I tak oto etap opatrzony imieniem Tim został na stałe zamknięty.
W jednym z pudełek
znalazła grubą kopertę. Nie pamiętała, by wkładała ją doniego, bo to było
właśnie TO pudełko, w którym znajdowały się wszystkie jej skarby. Czytając
napis: Moja Maleńka w Roxy, od razu
domyśliła się, kto to zrobił. Była tam też płyta z nagranym występem.
Przejrzała kilka zdjęć. Wywracała oczami, widząc swoje niezbyt fortunne miny na
niektórych fotografiach. Kontrolowanie mimiki podczas występów nie było jej
mocną stroną.
Właśnie jej twarz.
Kiedy śpiewała, mówiła wszystko. Upadła na kolana, kuląc się niemal zupełnie.
Na jej rumianej twarzy malowała się autentyczna rozpacz. Zacisnęła dłoń w
piąstkę, przyciskając ją do skroni i powoli przesuwała w dół, by zatrzymać ją
na sercu. 2
Przypominając sobie
o e-mailu od producentów, znów zamknęła kopertę i położyła ją we właściwym
miejscu, wraz z innymi zdjęciami. Wciągnąwszy na siebie jeden ze swetrów,
poszła do sypialni i usadowiwszy się na łóżku, zalogowała się na pocztę. Miała
zjawić się na MTV Europe Music Awards, przespacerować się po czerwonym dywanie
w jakiejś wystrzałowej sukience i otworzyć imprezę. E-maila dostała trzy
tygodnie wcześniej. Od tego czasu też milion ponagleń i telefonów, których też
nie odebrała, bo nie przyszło jej do głowy, że ten zastrzeżony numer mógł
pochodzić od kogoś z wytwórni. Odkąd przestała mieć menagera, trochę się
zaniedbała. W ciągu tego roku tylko raz była w The Today Show, raz u Ellen DeGeneres i udzieliła kilku wywiadów.
Jakby nie było, miała mały zastój medialny, ale nie przejmowała się tym, bo
materiał na płytę był niemal gotowy. Pilnowała Twittera i odpowiadała na maile
fanów, więc nie uważała, aby to był zmarnowany czas. Może gala EMA to był
odpowiedni moment, żeby wrócić na scenę?
Nie myślała o tym do
tej pory, ale to chyba był właściwy moment. Zeszła do kuchni i podgrzała w
mikrofali zapiekankę, o której zupełnie zapomniała, że miała ją zjeść. Dłubiąc
w jedzeniu rozmyślała o smaku sosu czosnkowego i o tym, że powinna umyć okno w
kuchni. A kończąc posiłek, przyłapała się na tym, że zjadła go w spokoju bez
ścisku żołądka i odruchu wymiotnego. Zdała sobie też sprawę z tego, że to nie
był pierwszy taki posiłek. Jedzenie od jakiegoś czasu znów stawało się dla niej
przyjemnością, a nie tylko przymusem, by utrzymać się przy życiu. Zmyła talerz
i wróciła do garderoby. Pozamykała zapełnione pudła i rozejrzała się za
rzeczami, które powinna jeszcze wynieść. Przemykając spojrzeniem po kolejnych
półkach, na ułamek sekundy zatrzymała się na swoim lustrzanym odbiciu. Powiodła
wzrokiem dalej, ale coś w środku kazało jej znów na siebie spojrzeć. Wzięła
głęboki oddech i już wiedziała. Odszukawszy telefon, zarezerwowała sobie
najbliższy lot do Los Angeles.
*
Sacramento, Kalifornia
Do małego mieszkania
przy Carrie Street wkradały się delikatne promienie słońca. India Woods, bo
właśnie nią teraz była Rainie, stała przy oknie wpatrując się w miejski krajobraz.
Miały ładny widok z okna – na stadion,
boisko czy czymkolwiek to było. Często biegały tam razem z Candy, a właściwie
to Candice. Kiedy jej córka usłyszała swoje nowe imię, odetchnęła z ulgą.
Brzmiało niemal jak jej własne, co stanowiło małą osłodę przy kolejnej przeprowadzce. W Sacramento mieszkają od połowy sierpnia. Dzięki temu Candy
nie musiała przenosić się po początku roku szkolnego. Już jakiś czas temu obie
przestały mieć nadzieję, że kolejna przeprowadzka będzie ostatnią. Póki jej
była teściowa żyła, nie było szans na to, by miały spokój. Powinna zrozumieć to
już dawno i zakończyć tą nieskończoną ucieczkę. Westchnęła i sięgnęła po swoją
wystudzoną już kawę. W tym momencie do kuchni weszła zaspana Candy. Czasem
ciężko jej było uwierzyć w to, że jej mała dziewczyna miała już dwanaście lat,
że z dziecka przeobrażała się w nastolatkę. Dla niej wciąż była maleństwem.
Czasem ją to przerażało. Bo ona jako dwunastolatka żyła jeszcze w niewiedzy, w
dziecinnym świecie, w którym zło zawsze przegrywało. A Candy doświadczała go od
dnia narodzin. Ona nigdy nie trwała w dziecięcej nieświadomości. Jej
dzieciństwo kończyło się zbyt szybko. Interesowała się już chłopcami, lalki
dawno odstawiła w kąt. Słuchała dorosłej muzyki i już rzadko kiedy oglądała
bajki. Być może, gdyby żyły w Niemczech, to stałoby się później. Ameryka dała
Candy namiastkę swobody, normalności, ale odebrała jej też ostatki dziecięctwa
jakie jej się należały. Rainie nie uważała, aby z jej córką działo się coś
złego. Candy była bardzo roztropna i dojrzała ponad swój wiek. Po prostu
martwiło ją to, że musiała dojrzeć tak szybko.
- Zjesz coś,
Cukiereczku? – przynajmniej to pozostało niezmienne. Candy wciąż była jej
Cukiereczkiem. Uśmiechnęła się, gdy córka przytuliła się do jej pleców.
- Bill mi się śnił,
mamuś.
- Ostatnio często ci
się śni – odparła siląc się na zwyczajny ton.
- Jestem przekonana,
że ściąga nas myślami – Rainie zaśmiała się, choć nie było w tym wesołości.
- Raczej ty
ściągnęłaś jego.
- Może trochę –
ucałowała mamę w policzek i porwała jej kubek z kawą. Skrzywiła się, kiedy
okazała się zimna. – Fuuuj! – odstawiła go szybko.
- To za karę. Jesteś
za młoda na kawę – powiedziała z udawaną powagą.
- Wcale nie chcę
kawy. Sprawdzałam, kiedy wstałaś. Znowu nie mogłaś spać i zerwałaś się o
świcie, bo jakby było inaczej, kawę miałabyś jeszcze ciepłą. Znam cię, mamo.
Lepiej mi powiedz, czym się martwisz – Candy włączyła czajnik elektryczny i
usiadła przy stoliku, naprzeciw Rainie.
- Niczym nowym, nie
masz się czym przejmować – uśmiechnęła się do córki i podeszła do lodówki. –
Zjemy razem, co?
- Okej. Pójdę się
ubrać – Candy wyszła z kuchni, ale zaraz zrobiła w tył zwrot i z powrotem stała
obok mamy. – Wiesz, co? Obie byłybyśmy szczęśliwsze, jakbyśmy spakowały walizki
i wróciły do Berlina. Tak czy siak wciąż uciekamy, a tam są ludzie, których
kochamy i którzy kochają nas. Byłoby łatwiej – zostawiła mamę samą z tymi
słowami i zniknęła w swoim pokoju. To był jeden z tych momentów, kiedy Candy
zachowywała się jak dojrzała kobieta, a nie dwunastolatka. Czasem Rainie
wolałaby, żeby jej córka nie potrafiła tak bezbłędnie odczytywać jej nastrojów.
Lata czytania z twarzy i bezgłośnych rozmów zrobiły swoje. A ona czuła się
przyparta do ściany, bo jej córka miała rację. Hans siedział zakładzie, jego
ojciec nie żył, a one wciąż uciekały. Miały odzyskać spokój, a tylko czekały na
wiadomość, że muszą prędko pakować swoje rzeczy i przenosić się do innego
miasta. Co to za życie? Po tym wszystkim, co usłyszała od Candy. Po tym, o czym
sama myślała, zaczęła tęsknić do czegoś, do czego przecież nie miała prawa.
Zaczęła chcieć tego, czego przecież zrobić nie mogła. A jednak bardzo tego
zapragnęła. Zapragnęła powrotu.
*
Los Angeles, 11. listopada 2013r.
Rano
Po impulsywnej
decyzji o podróży do LA, podczas losu miała sporo czasu na przemyślenie
strategii. Choć większość czasu spała, to co postanowiła, wydawało jej się
najlepszym wyjściem i ani przez chwilę nie przyszło jej na myśl, że być może ta
spontaniczność okaże się niewłaściwa. Wręcz przeciwnie. Była pełna energii i
zadowolona, co stanowiło miłą odmianę od znużenia, które towarzyszyło jej do
tej pory. Stając przed przeszklonymi dwuskrzydłowymi drzwiami zatrzymała się na
sekundkę, by obrzucić się ostatnim krytycznym spojrzeniem. Botki od Louboutin’a
jak zwykle na niepoprawnie wysokim słupku, wąskie spodnie podkreślające jej
wszystkie kształty, nabijana nitami ramoneska, ciemne okulary i jak zwykle
rozpuszczone włosy, którymi teraz zabawiał się wiatr. No i mocny makijaż. To
wszystko udało jej się zrobić tuż po przylocie. Znów była Scarlett. Chciałoby
się powiedzieć: dawną Scarlett, lecz to
nie byłaby prawda. Po tych wszystkich wzlotach i upadkach stała w miejscu, w
którym z czystym sumienie mogła powiedzieć, że wróciła do siebie. Po tym jak
życie wielokrotnie powaliło ją na kolana. Po tym, jak podźwignęła się po
śmierci ojca, stracie dzieci, złamanym sercu. Po tym wszystkim, co pchnęło ją w
przepaść, teraz pewnie stała na nogach. Wreszcie pewnie stała na nogach i nie
bała się nosić wysoko podniesionej głowy. Momentami łapała się na tym, że
wydawało jej się, że to niemożliwe, że nauczyła się żyć bez Toma, że bez niego
też wszystko mogło być dobrze. Pchnęła
podwójne drzwi, przekraczając próg budynku. Zsunęła z nosa okulary i założyła
je na czubek głowy. Szła pewnie i prosto do celu. Skinęła recepcjonistce i
uśmiechnęła się do ochroniarza, racząc go przy tym leniwym spojrzeniem. Mijając
go jedynie miękko odrzekła: David. Rozpięła
kurtkę, ukazując przy tym wydatny dekolt prostej, dzianinowej bluzki.
Odetchnęła i uśmiechnęła się zniewalająco mijając dwóch chłopców, którzy
wyglądali jej na czyichś asystentów. Jeden z nich poczerwieniał, a drugiemu
puściła oczko. W odpowiedzi posłał jej równie znaczący uśmiech. Widząc
spojrzenia innych ślizgające się po jej ciele, kiedy tak zmierzała tym
niekończącym się korytarzem, uznała, że wciąż potrafiła czarować. Związek z
Tomem, macierzyństwo i wyjście z wprawy nie nadszarpnęły jej uroku osobistego.
Kiedy w końcu odnalazła drzwi opatrzone tabliczką David Jost, weszła do środka, nie trudząc się pukaniem.
- Cześć David.
Musimy pogadać – mężczyzna zaskoczony jej nagłym wtargnięciem, poderwał się z
miejsca, a jego gość obrzucił Scarlett spojrzeniem pełnym dezaprobaty.
- Mam spotkanie.
Musisz poczekać. Pan jest przedstawicielem braci Caten, omawiamy dalszą
współpracę Billa – Scarlett uśmiechnęła się serdecznie do gościa Josta.
- Jestem pewna, że
za bardzo uwielbiacie Billa, żeby się na mnie obrazić. Pozwoli pan – dygnęła i
ruszyła do wyjścia. – Davidzie – odparła dystyngowanie, jej buzię rozjaśnił
szeroki uśmiech, gdy Jost wznosząc ręce ku niebu obszedł biurko i podążył za
nią, przepraszając owego mężczyznę. Scarlett weszła do jednej z sal
konferencyjnych i przysiadłszy na stole, skrzyżowała nogi. Jost zamknął za sobą
drzwi.
- Wiem, że uważasz,
że masz mnie na wyłączność i wszelkie inne sprawy poza twoimi nie mają znaczenia,
ale przesadziłaś – dziewczyna wzruszyła ramionami, nie siląc się na komentarz.
– Boże, już zapomniałem, jaka potrafisz być absorbująca – pokręcił bezradnie
głową i przysiadł na jednym z krzeseł. – Co cię do mnie sprowadza Scarlett?
Przyznaję, że prędzej spodziewałbym się tutaj Papieża niż ciebie.
- Jesteś aktualnie
moim menagerem, prawda? Nie zmieniłeś zdania? – upewniła się, co zupełnie zbiło
Josta z machu.
- Chyba zaczynam się
bać – Scarlett uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Kiedy widział ją ostatni raz
była w wyraźnie kiepskiej formie, a dziś kipiała energią. Znów stała się
generałem w spódnicy, gotowa poprzestawiać całą wytwórnię, jeśli musiałaby to
zrobić, aby dostosować ją do swoich planów. Gwiazda sceny wróciła. Ciekaw był
jakim sposobem.
- Pewnie wiesz, że
otrzymałam zaproszenie na EMA? – Jost potwierdził skinieniem. – Zapewne wiesz
też, że ich olałam. Jednak wczoraj stwierdziłam, że chcę tam być. Chcę otworzyć
tą galę, chcę zaśpiewać i zrobić wielkie bum. Chcę też, żebyś to dla mnie załatwił
– spoglądała wprost na niego, oczekując reakcji. Mężczyzna parsknął śmiechem.
- Scatlett, mamy
listopad. Gala jest za tydzień.
- Wiem.
- To jest
niewykonalne.
- Dla ciebie nie ma
rzeczy niemożliwych. To jest mój
listopad, David. Mój. Jestem
gotowa, żeby wrócić na scenę, dokończyć nagrywanie płyty i dalej robić muzykę.
Teraz już tylko to mi pozostało. Wiem, że mi w tym pomożesz – patrzyła mu
prosto w oczy i pewność jaka biła z tego spojrzenia w pewien sposób
onieśmieliła go. Nie żeby zaczął pąsowieć pod spojrzeniem Scarlett O’Connor. Po
prostu wiedział, że mówiła serio, że była tego pewna, że była gotowa.
- Spotkajmy się dziś
o siedemnastej w The Ivy. Omówimy wszystko, choć równie dobrze mogłabyś to
chcieć na wczoraj. A poza tym, oni już coś mają na otwarcie, zaangażowali jakiś
chór.
- To zmienią zdanie.
Mam już plan, ty tylko musisz pomóc mi go zrealizować – zeskoczyła ze stołu. –
Myślę, że to co chcę zrobić będzie o niebo lepsze o jakiegoś chóralnego fiu-fiu
– odparła opuszczając pokój. Dla niej nie było rzeczy niemożliwych. W końcu sam
ją tego nauczył, więc nie powinien się już niczemu dziwić.
14.00, Cafe La Boheme
Po spotkaniu z
Davidem wykonała jeden telefon i po entuzjastycznej reakcji rozmówcy, wróciła
do Four Seasons, by przygotować się do spotkania. Założyła jedną ze swoich
ulubionych sukienek i zamieniła botki na czółenka.
Javiera po raz
pierwszy od tego feralnego dnia widziała w marcu. Sama zaproponowała to
spotkanie. Raz, że miała dosyć jego ciągłego nagabywania. Dwa, była mu winna
przeprosiny. Trzy, doceniła jego trud. To była dziwna rozmowa. Scarlett czuła
się spięta, bo tak naprawdę nie wiedziała, co sądzić o Javierze Fontaine. Miała
w stosunku do niego mieszane uczucia. Z jednej strony był czarującym mężczyzną,
a z drugiej nie była stuprocentowo pewna, czy był szczery. Jednak zgodziła się
na kolejne spotkanie, bo wydawał jej się wtedy przyjacielem. A ona bardzo
potrzebowała przyjaciela. Javier był wobec niej szczery. Wyjaśnił, dlaczego
wcześniej zachowywał się, powiedzmy, dziwnie. Wyjawił swoje pobudki i to,
dlaczego tak bardzo mu zależało na spotkaniu z nią. Okazał się pomocny,
serdeczny i ofiarny. Jeśli go potrzebowała, wsiadał w samolot i po kilku
godzinach po prostu rozmawiali. Nie próbował jej poderwać, nie insynuował
niczego – był kimś, kogo potrzebowała. Był jej przyjacielem i zupełnie zmieniła
zdanie o nim. Uwierzyła mu i zaufała. Dlatego, nawet jeżeli wciąż chciał być z
nią, o czym nie mówił, dał jej czas, by mu na to pozwoliła i cieszyła się z
tego. Uśmiechnęła się szeroko, kiedy zauważyła Javiera siedzącego przy jednym
ze stolików. Kiedy podeszła, wstał i i ucałował ją w policzek.
- Miło cię widzieć,
Scarlett. Twój telefon bardzo mnie zaskoczył, bo nie spodziewałem się ciebie
jeszcze długo w Mieście Aniołów – usiadła i odetchnęła.
- Wiesz, ja sama
momentami się jeszcze dziwię temu, że tu jestem. Decyzję podjęłam
spontanicznie. Uznałam, że czas na powrót i wróciłam. Zrobię wielkie show.
- Kiedy? – zapytał
odstawiając swoją kawę.
- Na gali MTV EMA.
Postanowiłam, że zaskoczę wszystkich.
- Chyba włączę z tej
okazji telewizor – dziewczyna posłała mu uroczy uśmiech i przywoławszy kelnera
zamówiła karmelowe latte macchiato.
- Ciebie też
zaskoczę, zobaczysz.
- Mnie? – zapytał,
wygodniej rozpierając się na fotelu. Javier miał w sobie tą cechę, dzięki
której zawsze wyglądał dobrze i w dodatku zawsze był czarujący. Dziewczyny
traciły dla niego zmysły, a on swą nonszalancją sprawiał, że uwielbiały go
tylko bardziej. Prawdopodobnie większość z nich dziwiła się, że i jej nie
zmogła wielka miłość do niego. gdy świat obiegła plotka, że się spotykali, w
mediach zrobiło się gorąco. Jednak Scarlett po prostu go lubiła. Javier był
zabawny i wygadany, nigdy się przy nim nie nudziła. Potrafił sprawić, że czuła
się piękna i ważna. W dodatku lubił rozmawiać i słuchać. Javier był wspaniałym
człowiekiem, jeśli tylko chciało się go poznać. W innym wypadku uchodził za
drania. Przetestowała to na własnej skórze. – Czyżbyś zamierzała zgolić się na
łyso i zacząć fałszować?
- Jesteś blisko, ale
mam w planach coś innego. Dziś zamierzam omówić wszystko z Davidem. W końcu na
przygotowanie będę mieć niecały tydzień. A przecież potrzebuję studio
nagraniowe, miejsca na teledysk, a nie mogą być przypadkowe, bo wszystko
wymyśliłam – znów uśmiechnęła się szeroko i równie serdecznie podziękowała
kelnerowi za kawę, czym chyba go onieśmieliła. Wzruszyła ramionami i wymigała
dalej. – Potrzebuję kostiumy i stylistów. David musi zgarnąć całą moją ekipę.
Nie mówię o dźwiękowcach, reżyserze i scenarzystach! Czeka mnie dużo pracy, ale
nie masz pojęcia, jaka jestem szczęśliwa – spoglądając na Javiera, opadła na
oparcie obijanego skórą krzesła. – Cieszę się, że cię widzę, Javier. Mam ci
tyle do opowiedzenia…
*
1 fragment postu nr 29.
2 fragment postu nr 38.