20 września 2009

19. Liebe ist wie zarter Wind. Du siehst ihr nicht, aber du fühlst sie...

Bardzo przyjemnym było przypominanie sobie, jak to jest mieć po prostu dziewiętnaście lat, maturę na karku, problemy z doborem garderoby do szkoły czy czymś zupełnie innym, plasującym się w kategorii banał. Znów mogła przejmować się klasówką z niemieckiego czy krajoznawstwa, kląć na wczesne wstawanie i być w pełni zwykłą i nie rzucającą się w oczy. Mogła jawnie nosić trampki i swoje ukochane, jak to mówił Paul, lumpiarskie jeansy i nikt, to jest on sam, nie truł jej nad głową, że nie ma za grosz klasy ani wyczucia smaku w doborze swojej garderoby. I pomyśleć, że dla takiego bubka wciskała się sukienki koktajlowe. Nie miała pojęcia, czym ją nafaszerował, ale musiało to być bardzo skuteczne, skoro trzymało ją tak długo. Choć od jej ostatniej rozmowy z Paulem dzieliły ją zaledwie godziny, to i tak czuła się lekka, wolna i nieprzytłoczona jarzmem jego osoby. Może, gdyby od początku nie kryła się ze swoim zdaniem, to ich związek nie wisiałby teraz na włosku? Może, gdyby nauczyła go swojego życia, to jego świat nie byłby dla niej takie zły? Stanowił sporą część jej życia, zajmował wiele miejsca w sercu i choć żywiła do niego urazę, nie potrafiła tak po prostu go zeń wyrzucić. Miał jeszcze kilkanaście dni. Choć nie wierzyła w to, by je wykorzystał. Zrzuciła z siebie ciężar, jaki dźwigała przez ostatnie tygodnie. Postawiła pierwszy krok, najtrudniejszy, ku odzyskaniu siebie na własność. Teraz mogło być już tylko łatwiej. Zaczynała znów żyć w swoim dawnym rytmie i dopiero zdała sobie sprawę, jak bardzo brakowało jej tego. Bez bankietów i nudnych kolacji ciągnących się prawie do świtu, pustych uśmiechów i próżnych spojrzeń, bez udawania i bycia marną ozdobą jego idealnej persony. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak bardzo dała mu się poniżyć i nie mieściło jej się w głowie, że ona ta pyskata, szalona dziewczyna tak po prostu dała mu się ubezwłasnowolnić. Bo to było ubezwłasnowolnienie. Z jednej strony było lepiej, bo wyrzuciła z siebie część tego, co ją męczyło, ale z drugiej… z drugiej strony pojawił się Georg. Plan Liv był zupełnie inny. Uwolnić się od Paula, nie wiązać się już więcej, nie przywiązywać, nie zakochiwać, tylko żyć z dnia na dzień. Jak dawniej. A teraz, z nim to już nie było takie oczywiste. Znów zaczynała motać się w sieci swoich własnych uczuć. Oparta o drewnianą framugę drzwi przyglądała się siostrze, uświadamiając sobie, jak wiele zaprzepaściła, jak wiele straciła dla tego, co warte było niczego. Choć cały czas była obok, choć zdawała się wspierać Scarlett, to tak naprawdę w najważniejszych momentach kisiła się na jakichś bankietach, zamiast towarzyszyć jej. Ominęło ją tak wiele spraw, w tak wielu jej obecność mogła zapobiec przykrościom, jakie dotykały jej siostry. Wystarczyło, by tylko była. Choć brunetka nie miała jej nigdy tego za złe, to teraz, na przestrzeni czasu zrozumiała, jak bardzo skrzywdziła nie tylko siebie, ale i ją. Odepchnęła się od drewnianej powierzchni i biorąc głęboki oddech, weszła do sypialni Scarlett. Ślęczała nad zeszytami, nietrudno było zgadnąć, że z matematyki. Na kolanach przesunęła się po materacu w kierunku brunetki, by przysiąść za nią i przytulić się, opierając brodę na jej ramieniu. Zamarła, nie mając pojęcia, o co mogło chodzić Liv. Przekrzywiła lekko głowę, skręcając ją tak, by choć kątem oka spoglądać na siostrę. Zamknęła w swoich dłoniach dłonie siostry, wplatając swoje między jej palce.
- Przepraszam, Scarlett. – Wyszeptała słabo, mocno zaciskając powieki. Nie chciała płakać, a gula ściskająca jej gardło, wcale nie ułatwiała tego zadania.
- Za co, głuptasie?
- Za to, że nie było mnie przy tobie, gdy tego potrzebowałaś. Za to, że cię nie słuchałam. Za to, że byłaś sama, gdy ten dupek znów cię krzywdził. Za to wszystko, czego nie zrobiłam, kiedy powinnam. Za to, że trwoniłam czas, poświęcając go temu, kto nie był go wart i za to, że pozwoliłam ci samej iść przez noc.– Scarlett uśmiechnęła się delikatnie.
- Kocham cię najmocniej w świecie, Liv.
- Ja bardziej. Chociaż ostatnio nie dawałam tego najlepszych dowodów.
- Przestań, łobuzie. Nie chcę, żebyś mnie przepraszała. Wiem, że jesteś, byłaś i będziesz. Nie potrzebuję więcej. Trochę mi uciekłaś, trochę długo dochodziłaś do tego, że nie tędy droga, ale… jedno serce, jedna dusza. Zapomniałaś? – Trochę niezdarnie potarła policzkiem czubek nosa Liv, uśmiechając się do niej.
- Nigdy, nawet przy całym stadzie Paulów. - Uśmiechnęła się krótko. - Naprawdę nie jesteś, nie byłaś zła?
- Skąd ci się zebrało na takie rzeczy, co? Liv, weź posłuchaj sama siebie, co? Ja? Ja, miałabym milczeć, gdy coś mi nie pasuje? Ja?
- Fakt, niemożliwe. – Stwierdziła po chwili, parskając śmiechem. Odsunęła się od Scarlett, niedbale rzucając na poduszki. Założyła ręce pod głowę i rozejrzała po pokoju. Scarlett miała zdecydowanie za mało maskotek. W zasadzie żadnej prócz Pana Misia. Skręcając głowę, dostrzegła fotografię. Znała ją doskonale, bo w końcu sama przyłapała Scarlett i Toma na przytulaniu. Podniosła się do pozycji siedzącej.
- Ale ty się wiercisz. – Scarlett skwitowała kręcąc głową, po czym wróciła do zadań z matematyki. Liv wzięła do rąk zdjęcie, przyglądając mu się uważnie. Biło zeń coś, czego nie można objąć rozumem i określić słowem. Westchnęła.
- Scarlett, co zamierzasz z tym wszystkim?
- Wszystkim, czym?
- Mamą, Sereną, Mike’em, maturą, śpiewaniem, no i Tomem. – Scarlett zastanawiała się przez moment, kreśląc na marginesie zeszytu nieokreślone wzorki. Liv zaś, ani na chwilę nie oderwała oczu od fotografii. Stwierdziła, że musi ich fotografować częściej. Gdyby ktoś potrzebował definicji miłości, pokaże mu ich zdjęcie.
- Hym…- podniosła wzrok na Liv – mama w końcu zrozumie, że sama muszę przejść przez życie. Mike i Serena niebawem znikną już na zawsze z mojego życia. Maturę zdam, choćby nie wiem, co się działo. Śpiewać będę, jeśli nie na wielkiej scenie to do kotleta, kiedy będę gotować obiad…obiad dla Toma, – uśmiechnęła się pod nosem, lokując wzrok we wzorach, – ale się nie poddam. Wykorzystam wszystkie możliwe szanse. Najważniejsze jest to, że będę po prostu żyć.
- Bez planów i założeń?
- Będę pamiętać o tym, co było, ale nie pozwolić przeszłości zdominować teraźniejszości. To, co było, Mike, Sam i Tasha, cały tamten etap musiał nastąpić, bym mogła dziś być tym, kim jestem. Właśnie, muszę z nimi porozmawiać. – Zamyśliła się. - Musiałam upaść, by wstać. Tak samo było teraz. Musiałam zostać pozbawiona wszystkiego, w co wierzyłam, by przekonać się, że to nie było do końca dobre. Widzisz, to, co było do tej pory, to taki mur obronny przed życiem. Kryłam się za zasłoną zasad, by nie doświadczyć prawdziwych uczuć. Tom go obalił.
- Wszystko przez niego.
- Wszystko dzięki niemu. – Poprawiła Liv i zrzuciwszy zeszyty na podłogę, usiadła obok niej. – Jak tak usiłuję sobie pomyśleć, co byłoby, gdyby jego nie było, to nie potrafię, to jakiś kosmos, abstrakcja totalna. Ja nie… nie wiem, no, ale on już musi być. Musi. – Szepnęła, na co Liv uśmiechnęła się, odkładając zdjęcie.
- Wiedziałam, że tak będzie. Wiedziałam, że z tej batalii prędzej czy później zrodzi się miłość. Tata też to wiedział. – Scarlett gwałtownie uniosła głowę, bacznie spoglądając na Liv. – Pamiętasz walentynki? – Brunetka kiwnęła głową. – Wtedy płakałam przez Paula i tata przyszedł do mnie. Nie mówiłam ci o tym, bo nie było, kiedy później, bo wiesz… te wszystkie sprawy… No i żaliłam mu się na Paula, że tak mnie traktuje, a ja wciąż liczę na cud i mówiłam jeszcze, że ciebie spotkało takie szczęście, że masz Toma i że on kocha cię nawet spojrzeniem, chociaż tak naprawdę wtedy jeszcze wtedy wydawało wam się, że to wszystko nic nie znaczy, że nic was nie łączy, to macie już wszystko, bo macie siebie. No i się nie myliłam, a tata wypytał mnie trochę o Toma. Na końcu stwierdził, że pojawiłaś się w jego życiu, by uchronić go przed ostatecznym upadkiem i by on obronił cię przed tym wszystkim, co siedzi w tobie, by obalił ten mur. Nie potrafię dokładnie przytoczyć jego słów, ale pamiętam jak na was patrzył, gdy to mówił.
- Jak? – Szepnęła.
- Tak, jak zawsze patrzył na nas, gdy mówił, że nas kocha. I tata miał rację. Chociaż jeszcze nie raz będziecie się kłócić, chociaż będzie ci się wydawać, że to koniec, nigdy nie będzie tak źle, by nie odwrócił się, żeby na ciebie zaczekać, byś ty nie cofnęła się o krok, by do niego wrócić. Możesz mówić, co chcesz, że to nie miłość, że niewiadomo, co przyniesie jutro, że życie pisze różne scenariusze i jutro możecie być już ty i on, a nie wy, ale wiesz, co? Jeśli tak się stanie, to obje spędzicie resztę życia w swoistych katuszach, bo taka miłość trafia się raz.
- On cię kocha, Liv. – Scarlett nie potrafiła wydusić z siebie nic więcej, prócz tego jednego zapewnienia. Liv ukazała jej więcej prawdy, niźli sama pozwalała sobie dostrzec i nie chciała już zaprzeczać. ‘Pozwól, by to się po prostu działo.’ Jeszcze jakiś czas temu nie do końca rozumiała, to, co Simone miała na myśli. Teraz już wiedziała. Tak wiele zdarzeń, a ona będąc w centrum broniła się przed najistotniejszym. Chociaż nie, nie broniła się. Scarlett po prostu, doskonale wiedząc, nie zdawała sobie sprawy z tego, kiedy między nich wkradło się uczucie. Kiedy on przestał być zagubionym chłopcem z klubu, a ona śpiewającą dziewczyną, która jednego razu go spostrzegła. Kiedy stali się dla siebie Scarlett i Tomem. Kiedy pierwszy raz granica między ja i ty płynnie zatarła się, formując się na nowo. Formując się w nas. Objęła siostrę, mocno przyciągając do siebie. Liv oparła głowę na ramieniu Scarlett i choć obu było strasznie niewygodnie w takiej pozycji, to liczyło się w tej chwili najmniej. Mówiąc ‘on’, Scarlett bynajmniej nie myślała o Paulu. Liv pragnęła wolności, a gdy wreszcie miała jej zasmakować, w jej życiu pojawił się Georg. Chłopak ewidentnie się zadłużył. Liv też ciągnęło do niego, ale coś ją blokowało. To coś miało na imię Paul i tu bynajmniej nie chodziło o to, że nadal oficjalnie byli parą. Liv blokowała świadomość przywiązania, ewentualnego związku i całej jego otoczki. Nie chciała znów być dodatkiem, nie chciała stać w czyimś cieniu, zmieniać się na siłę. Choć doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że zielonooki był zupełnie innym człowiekiem, a jej obawy zupełnie paradoksalne, to piętno, które pozostawił po sobie związek z Paulem było na tyle silne, by nie pozwolić Liv przełamać tej bariery. – Wspomnisz moje słowa. – Wyszeptała, całując siostrę w czubek głowy.
- Nie tak miało być, Scarlett. Nie tak…
- Widocznie tak musiało być. Musiał pojawić się on, byś zrozumiała, byś uwolniła się od Paula, byś zaczęła znów żyć. Tak jak tego chcesz.
- Ale o jakiej miłości ty mówisz, to przecież… nieee.
- Nie będę kochać, Scarlett.
- Nie powielaj moich błędów, Liv. – Powiedziała odrobinę zbyt stanowczo, obdarzając Liv karcącym spojrzeniem. Ta podniosła się i wyprostowawszy, oparła o ścianę. Westchnęła się ciężko, wpatrując się w swoje dłonie. Dopiero po chwili podniosła wzrok na Scarlett, która ani na chwilę nie oderwała od niej swojego.
- O czym my mówimy, Scarlett?
- Po prostu nie wzbraniaj się. Pozwól życiu toczyć się, okej?
- Nie wiem. Nie wiem niczego i nie chcę planować, zakładać, nastawiać się. Najpierw muszę rozstrzygnąć kwestię Paula.
- Myślałam, że to już masz za sobą.
- Nie, jeszcze nie. On wróci. Nie wiem, kiedy, ale wróci.

W domu rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. 
*

Siedząc przy elegancko zastawionym stoliku, patrząc na tych wszystkich ludzi, których nie lubiła, ba, nawet nie znała, dusząc się w niewygodnej sukience, mając na szyi te przeklęte perły i pozwalając, by trzymał ją za dłoń, słodko gawędząc z inwestorami, szczerze zastanawiała się, jakim cudem przystała na to zaproszenie. Przecież obiecała sobie, że już nigdy więcej, że to koniec, że nie da mu się znów stłamsić, a jednak tam siedziała. Nie wiedzieć, czemu, słuchała potoku jego słów, rozważyła najbardziej irracjonalną na tą chwilę propozycję i o zgrozo, przyjęła ją. Po co był jej ten bankiet? By po raz kolejny przekonać się, że Paul to wcielenie seniora Bindera, że nie kochał jej, że interesowało go tylko jej ciało i to jak prezentowała się w satynowej kiecce. Tak, one zawsze były satynowe. To chyba jakieś zboczenie, jedno z wielu. Od samego wejścia nie zamienił z nią słowa, a jedynie uśmiechał się z wyższością do swoich kolegów i z dumą do ich ojców. Szturchał ją lekko, gdy miała się uśmiechnąć, no i oczywiście miała nie mówić niepytana. Choć pluła sobie w brodę, że była tam z nim, to coś, jakiś wewnętrzny głos mówił jej, że wbrew pozorom to kolejny krok w przód. Uniosła dumnie głowę, rozglądając się dyskretnie. Mama Paula rozmawiała z kilkoma innymi kobietami. Ta kobieta ją fascynowała. Emanowała niepomierną klasą. Biło od niej specyficzne ciepło. Chyba jako jedyna w tej rodzinie nie dała się zatruć pieniądzowi. Liv zastanawiało, dlaczego nie odeszła od Paula seniora, skoro tłamsił ją i podcinał skrzydła, nie szanował i można powiedzieć, że poniżał. Może z tego samego powodu, dla którego ona sama niedawno posłusznie chadzała na bale i dzielnie pełniła rolę kwiatka w butonierce Paula. Olśniewała tych wszystkich starych pryków, szczerzących do niej swoje sztuczne zęby, mających się za niewiadomo kogo, z powodu kilku zer na koncie. Tak bardzo nie chciała tam tkwić, a jednak obietnica była silniejsza. Przyrzekła sobie, że Paul ma czas do ostatniego dnia marca i chcąc nie chcąc dotrzymywała tego. Scarlett milcząc, po prostu patrzyła jak szykowała się do wyjścia. Brutalnie zamordowała Paula spojrzeniem, przynajmniej kilka razy, a gdy o coś pytał lub zagadywał, po prostu udawała, że go tam nie było. Jej milczenie było znacznie gorsze, niż wszystkie wyrzuty, utarczki i kłótnie. Milczała, bo w końcu to Liv przeczyła samej sobie, a nie ona.
- I jak? – Zapytał, pierwszy raz tego wieczoru skupiając swoją uwagę na Liv. Przez moment przyglądała się Paulowi, zastanawiając się jakiej udzielić odpowiedzi. Do głowy przyszło jej jednak, coś lepszego.
- Paul, jaki jest mój ulubiony kolor? – W pierwszej chwili wyraźnie go zatkało, zaśmiał się nerwowo, mocniej ściskając jej dłoń. A Liv zupełnie spokojna, nadal przyglądała mu się w skupieniu.
- Skąd ci to przyszło do głowy, Liv? Co? – Uśmiechnął się, jakby chciał jej słowa obrócić w żart, a najlepiej zrobić replay, by ich wcale nie było. Twarz Liv rozpogodziła się, uśmiechała się delikatnie, sprawiając wrażenie nieodgadnionej. Nie mógł rozszyfrować, o co jej chodziło. Tego też nie rozumiał.
- To proste pytanie, Paul. Przecież na pewno wiesz. – Zachęciła go.
- No pewnie, że wiem.
- No, więc?
- Czerwony. – Stwierdził z miną znawcy. Stało się jak przewidywała. Z jej twarzy ani na sekundkę nie zniknął ten nic niemówiący uśmiech, gdy delikatnie, acz znacząco wyswobadzała swoją dłoń z uścisku Paula. On nieco zdziwiony, przyglądał się, jak wstając z krzesła posyła mu pewne spojrzenie i płynnie oddala się od niego. Zarejestrował jedynie, jak jej perłowa sukienka falowała delikatnie, gdy idąc zmysłowo kołysała biodrami. Satyna połyskiwała w mdłym świetle lamp i wydała mu się tak niezwykle inna. Poczuł, jakby jego oczy się otworzyły i dopiero teraz dostrzegł ją prawdziwą. Niezwykle piękną kobietę, pełną siły i pasji. Jego kobietę, która powoli oddalała się od niego. Uczyniwszy kilka kroków, zatrzymała się i odwróciwszy, spojrzała na niego, a jej wargo wciąż układały się w tajemniczy uśmiech.
- Granatowy, Paul. Granatowy. – Jej głos pewny, acz nasycony nutką żalu poniósł się po pomieszczeniu, odbijając echem od wstrzymanych oddechów przysłuchujących się w zadziwieniu gości. Jakby w zwolnionym tempie przyjmował do wiadomości, jak odwraca się, wypinając z włosów klamrę i rzuca ją na podłogę, a jej lśniące włosy kaskadami opadają na ramiona i nagie plecy. Gdzieś w tle dobiegł go, trzask uderzającej o ziemię spinki. Powiódł za nią wzrokiem, gdy go podniósł, Liv już nie było. Niknęła w ogromnych drzwiach salonu. Nagły impuls przeszył jego ciało. Zerwał się z miejsca, ruszając za nią. Nie potrafił stwierdzić, czy bardziej ubódł go wstyd, jaki mu przyniosła czy fakt, że kilka chwil wcześniej, coś niezaprzeczalnie się zmieniło. Wybiegłszy z domu, rozejrzał się nerwowo po posesji. Nigdzie jej nie było. Stał przed wejściem kilka chwil, oddychając płytko i mocno zaciskając pięści. Zniknęła. Jak Kopciuszek. Rozejrzał się, ale nigdzie nie było pantofelka. Przymknął powieki, chcąc opanować nagłą falę złości. Gdy je na powrót uniósł, kilka metrów przed sobą dostrzegł coś wyróżniającego się pośród ciemności. Podszedł. Na chodniku leżał zerwany sznur pereł. Podniósł go, kilka chwil obracał w dłoniach drobne kuleczki, które jeszcze nie zdążyły zsunąć się z łańcuszka. Przyglądał im się gorączkowo, nie potrafią dać sobie rady z targającymi nim emocjami. Odwracając się na pięcie, cisnął nimi w ziemię i wrócił do środka.


Biegła ile sił w nogach. Był marzec, a ona odziana jedynie w satynową sukienkę, przemierzała kolejne ulice miasta. Nawet buty przestały być niewygodne, wiatr zimny, a brak tchu nie aż tak doskwierający, gdy z każdą sekundą bardziej oddalała się od posiadłości Binderów. Jej policzki smagane wiatrem, żarzyły się rumieńcem, a włosy zupełnie potargał wiatr. Była wolna, tak bardzo wolna, że bardziej nie można. Śmiała się w głos, nie zauważając drwiących spojrzeń nielicznych przechodniów, nie czując lęku, nie mając obaw. Nie czuła nic, nic poza wolnością.

W klubie nie było wielu gości. Kilkoro stałych bywalców, kilkoro singli bez pomysłu na wieczór, jakaś paczka przyjaciół i kilka par. No i oni trzej. Trzej słomiani wdowcy. Swoją drogą dawno tam nie był. Ostatni raz odwiedził ten klub dla niej, opuścił go z nią, a teraz wrócił, też dla niej. Małe światełka nad sceną zgasły, za to zaświeciły się te umieszczone wzdłuż jej krawędzi. Lubił tą aurę tajemniczości, jaką niósł za sobą każdy jej wstęp, a raczej to wszystko, co działo się przed. Ściskało go w żołądku, gdy zastanawiał się, co zaśpiewa albo, w czym wystąpi jego Tajemnicza Dziewczyna. Bo w gruncie rzeczy nadal była Tajemniczą Dziewczyną. Chociaż znał jej imię i nazwisko, pieszczotliwe zdrobnienia, tatę urodzenia, wiedział ile słodzi i co lubi jeść. Mniej więcej orientował się jakie lubi filmy i jakiej słuch muzyki, czy jakie czyta książki. Znał urywki jej przeszłości, posmakował charakteru i był przy niej w wielu znaczących chwilach. Doświadczył jej upadku i trwał przy niej, gdy się podnosiła, ale i tak miał wrażenie, że nic o niej nie wiedział, że nie znał jej tak, jak znał wiele innych osób. Miała w sobie tą niepomierną specyfikę, to coś, co sprawiało, że z każdą chwilą chciał być bliżej i choć miał pewność, że mu ufa, pragnął ją poznać, rozgryźć. Tylko nie miał zielonego pojęcia, jak odpakować tego cukierka. Nie chciał naciskać, ani zmuszać jej czegokolwiek, chciał być i pragnął znaleźć sposób na to, by poczuła w sobie tyle pewności, by otworzyć się przed nim. Musiał czekać, zdawał sobie z tego sprawę. Tym bardziej, że znał już powód jej lęków. Martwił się o nią. Scarlett miała niewątpliwie silną osobowość, niezłomny charakter, ale zdołał się przekonać, jak bardzo może być krucha. Dlatego tak bardzo paraliżowała go świadomość, że przekroczyła już tą granicę. Zachwyciła wytwórców. Miała potencjał, który oni mogli zechcieć obrócić w tysiące euro. Tak bardzo nie chciał, by sprzedali jej pasję. A z drugiej strony myślał o sobie, o tym, jak kariera mogłoby wpłynąć na nich. Choć to egoistyczne, chciał mieć ją przy sobie, być pewnym, że nic jej nie grozi i bronić w razie potrzeby. Tak bardzo lękał się, że wielki świat mógłby mu ją odebrać… usłyszał szelest. Spojrzał w stronę podestu i dostrzegł tam ją skąpaną w mroku. Na ciemnym tle zarysowywały się jedynie jej kształty, delikatnie połyskiwała sukienka i lśniły włosy. Powolutku zapaliło się światło. Mógł znów na nią patrzeć. Jej długie loki upięte wsuwką z lewej strony, w pełni ukazywały jej śliczną buzię, oczy rozświetlone delikatnym makijażem i pełne wargi. Na szyi połyskiwał drobny naszyjnik, a ciało przyodziała w czarną, długą satynową sukienkę lekko rozkloszowaną ku dołowi. Wyglądała jak Księżniczka. Była nią, jego małą Księżniczką. Ujęła jedną dłonią mikrofon, a muzyk wygrał kilka pierwszych nut, gdy w tyłach pomieszczenia rozległy się, jakieś dźwięki. Dała znak, by muzyk zaprzestał gry i spojrzała w kierunku wejścia. Tom również skierował wzrok w tamtą stronę. W drzwiach stała roztrzęsiona Liv. Cała potargana i zmarznięta. Miała na sobie tylko cienką sukienkę. Patrzyła na wszystkich zmieszana, nie mogąc znieść ogromu spojrzeń. Ciszę rozdarły delikatne kroki Scarlett. Z gracją przecięła salę, skupiając na sobie kilka zachłannych spojrzeń. W tym jego własne. Podszedłszy do Liv mocno ją przytuliła, pozwalając, by ta ufnie przylgnęła do niej. Georg siedział jak na szpilkach, a Bill przypatrywał się im w zadumie. Scarlett gładziła siostrę po potarganych włosach, szepcząc jej coś do ucha. Tuląc ją do siebie odzyskała spokój. – Grzeczna dziewczynka. – Szepnęła i ucałowała siostrę w policzek. Odsunęła ją od siebie, mierząc krytycznym spojrzeniem. – Rozchorujesz mi się. – Wygładziła jej sukienkę, otarła policzki i przeczesała palcami włosy. – Znów jesteś śliczna. – Uśmiechnęła się, a Liv odwzajemniła ten uśmiech. – Wiedziałam, że wrócisz, a teraz chodź. Musisz to zrobić ze mną. – Ujęła Liv za rękę i poprowadziła za sobą. Brunetka odetchnęła ciężko, nie do końca będąc świadomą, na co się pisze. - Pamiętasz naszą piosenkę?


Muzyk przesunął się do samego brzegu ławeczki, by obie mogły zająć miejsce przy fortepianie. Zaczęły grać. Scarlett pierwsza, Liv chwilę po niej odrobinę niepewnie przyłożyła dłonie do czarno – białych klawiszy, idąc w ślad siostry. To zupełnie szalone grać bez jakiejkolwiek próby po tylu latach przerwy, ale przecież cały ten wieczór był jednym wielkim szaleństwem. Kto normalny biegiem pokonuje pół miasta, mając na sobie w dodatku dziesięciocentymetrowe szpilki i niewygodną sukienkę. Tylko Liv Hannah O’Connor. Dlatego gra na fortepianie bez rozgrzewki przed kilkudziesięcioosobową publicznością to już pikuś. Scarlett twierdziła, że z fortepianem było, jak z rowerem. Nie można było zapomnieć. Musiało tak być skoro grała i o zgrozo śpiewała. Nigdy za tym nie przepadała. Śpiew należał do Scarlett, to ona to kochała i była w tym dobra. Wolała jej słuchać, choć jak twierdzili ci, który ją słyszeli, nieźle jej to wychodziło. Znacznie pewniej czuła się z aparatem w dłoni, a to, co się teraz działo, a raczej to, że się na to zgodziła, musiało być efektem szoku pourazowego, a raczej popaulowego. W sumie nie było, aż tak źle. Śpiewanie ze Scarlett było bezpieczne, bo przy skali jaką miała, jej własna nie była bardzo słyszalna, więc prawdopodobieństwo, że jej niedociągnięcia wokalne będą znacząco rzucać się w oczy, było na szczęście małe. Skręciła głowę. Spojrzała w róg salki. Był. Patrzył na nią swoimi zielonymi oczami w taki sposób, że ciarki przeszły jej po plecach. Nie mogła tak reagować, w końcu to tylko Georg. Uśmiechnęła się wychwytując jego spojrzenie.


Jesteś tą jedyną, właściwą osobą.
Jedyną, która poznała moje wnętrze. 
Teraz mogę oddychać,
Bo jesteś tu ze mną.

Scarlett gwałtownie oderwała palce od politury instrumentu, w chwili, gdy muzyk płynnie przejął grę. Wstając, wyjęła mikrofon ze stojaka i nie przerywając, wyszła zza instrumentu, porywając za sobą Liv. Trzymając się za ręce, powolutku przeszły na środek podestu. Splotła swoje z jej palcami, mocno ściskając jej dłoń. Powiodła spojrzeniem po pomieszczeniu, dłużej zatrzymując się najpierw na Georgu, który nawet nie próbował ukryć swojej fascynacji jej siostrą. Wpatrywał się w Liv jak w ósmy cud świata, co ona musiała dostrzec, bo jej policzki oblały się purpurą. Dalej uśmiechnęła się do Billa, puszczając mu oczko, by wreszcie ulokować swoje spojrzenie w nim. Pochwyciła intensywne spojrzenie czekoladowych tęczówek Toma, uśmiechając się niewinnie. Równocześnie powolutku uniosły ku górze wolne ręce, zaciskając dłonie w piąstki na wysokości głów, by równie wolno opuścić je swobodnie wzdłuż ciała. Efekt podobał jej się bardzo. Liv świetnie wczuła się w tonacje, pamiętała nuty, bo w przeciwieństwie do niej nigdy nie miała problemu z rozczytaniem ich i po prostu dała się ponieść. Lubiła czuć, jak dźwięki przepełniają każdą najmniejszą cząstkę jej ciała. Ten ostatni występ miał być wyjątkowy, wieńczący ten niewątpliwie ważny etap w jej życiu. Ten, dzięki któremu wszystko się zaczęło, wszystko się zmieniło, wszystko stało się lepsze, choć nie łatwiejsze. Etap, dzięki któremu miała jego. Bo tak, jak tego dnia chciała być silna. Chciała widzieć poprzez deszcz. Chciała znaleźć swoją drogę. Chciała spełnić marzenia. Chciała żyć i oddychać swym przeznaczeniem. I przecież był też on. Przy niej. 


Jesteś wszystkim, co mam, 
Wszystkim, czego pragnę.

Tom uśmiechnął się pod nosem, wsłuchując się w kolejne słowa piosenki. Razem z Liv tworzyły całkiem niezły duet. Mozaika przeciwieństw, Scarlett cała w czerni, a Liv w bieli. Tak bardzo inne, a jednak takie same, zagubione, a jednak odnalezione. Silne w swych słabościach. Słodko wyglądały. Patrzył na nią i nie mógł nasycić oczu, gdy tak uśmiechała się do niego, spoglądała prosto w oczy, by wiedział, że to specjalnie dla niego. Ten ostatni raz. Zatoczył koło. Dokładnie pamiętał, jak dostrzegł ją tam po raz pierwszy, jak wyszedł i wracał znów, znów i znów. Jak potykał się, a ona wytrwale pomagała mu wstać. Jak bronił się i uparcie pchał się niżej i niżej, a ona i tak była, choć dawno powinna odejść. I chyba właśnie za to był jej tak niesamowicie wdzięczny, że nie odeszła, że nie zostawiła go samego, że była tak uparta i nieznośna, a najbardziej za to, że zostając sprawiła, że uzależnił się od niej, że poko… Wziął głęboki oddech, gdy to jedno małe słówko ugrzęzło mu w myśli. Muzyka ucichła i po pomieszczeniu potoczyła się salwa braw. Siostry ukłoniły się zgrabnie i lekko zbiegły ze sceny, by zniknąć na zapleczu.

- Powiedz mi tylko, że od niego odeszłaś? – Scarlett z nadzieją w głosie, spojrzała na siostrę, opadając na kręcony fotel w swojej garderóbce. Liv, siadając obok, chwyciła gruby pędzel i przypudrowała nos, jakby zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Nie, w zasadzie to nie. – Wzruszyła ramionami. - Wracamy do domu?
-  Nie rozumiem, jak możesz tak zwlekać. Przecież to już tylko formalność. – Westchnęła. - Muszę rozliczyć się Karlem. Jeszcze trochę mi zejdzie.
- Paul otrzymał dziś bardzo wyrazisty sygnał. Jeśli nie jest, aż tak niebotycznym idiotą, to zrozumie, że coś ma się na rzeczy. Scarlett, wierz mi, że wiem, co robię. – Położyła dłoń na dłoni siostry, ściskając ją lekko. - To ja poproszę Georga, żeby mnie odwiózł. Jestem skonana.
- Wszystko mi opowiesz.
- Jakżeby inaczej. Nie siedź za długo. – Uśmiechnęła się, wychodząc z pomieszczenie.

Zagryzając dolną wargę, zapukała w drewniane drzwi, po czym cicho weszła do pokoju. Zastała w nich szefa, jak zawsze zakopanego w papierkowej robocie. Jak w każdy piątek. Zamknąwszy za sobą drzwi, stanęła przy nich czekając, Az oderwie się od rachunków. Widząc brunetkę, skinął głową na krzesło. Usiadła.
- Dawno cię nie było, Scarlett, ale okej. Nie przejmuj się, słyszałem o Nico. – Uśmiechnął się niemrawo. - Byłyście dziś świetne, Liv powinna była towarzyszyć ci częściej.
- Ona nie lubi śpiewać. Dziś to tak wyjątkowo. Chciałam, żeby tak było, by mój ostatni raz tutaj taki właśnie był.-  Posłała mu przepraszające spojrzenie, składając splecione dłonie na swojej nodze.
- Przeczuwałem to. Domyślałem się, że po tak długiej przerwie już nie wrócisz. Szkoda, fajnie było mieć cię tutaj.
- A mnie świetnie było tu być, Karl, ale nie mogłabym śpiewać dłużej dla ciebie. Vanilientraum to tata, a ja muszę nauczyć się żyć bez niego.
- Ale nie rzucaj śpiewania. Jesteś zbyt dobra. Jak już będziesz sławna, to będę miał niezłą reklamę. – Uśmiechnął się przebiegle.
- Materialista. – Pokręciła głową, odwzajemniając uśmiech. – Nie rzucę. Po prostu pójdę dalej. Nie wiem jeszcze gdzie, ale pójdę.
- Tak, a propos pieniędzy, jak rozliczamy się za dziś?
- Nie chcę zapłaty, Karl. Ten występ był dla mnie zbyt wyjątkowy, by kalać go pieniądzem. – Wstała, wyciągając dłoń ku mężczyźnie. – Trzymaj się, Karl. Wysokich obrotów. – Puściła mu oczko.
- Wpadnij czasem na stare śmieci i pozdrów mamę. – Kiwnęła głową, posyłając mu ostatni uśmiech. Po czym wyszła z pomieszczenia zamykając za sobą drzwi. Drzwi dawnego życia.

Wyszła z klubu, a chłodny wieczorny wiatr rozwiał jej włosy. Postawiła kołnierz płaszcza i zapięła ostatni guzik. Patrzył jak stawia kolejne kroki, jak wiatr pomiatał jej długą suknią, odsłaniając jej zgrabne nogi i wyglądała tak słodko walcząc z nim, by nie uniósł materiału zbyt wysoko. Podszedłszy do niego, sapnęła poirytowana i stając lekko na palcach, krótko pocałowała go w usta. Jej buzię rozjaśnił słodki uśmiech, gdy nie pozwalając Scarlett odsunąć się od siebie, objął ją rękoma w talii i mocno przytulając do siebie, złożył na jej wargach kolejny pocałunek, długi i namiętny. Położyła płonie na torsie Toma, zgarniając materiał jego kurtki, zacisnęła je w piąstki. Niechętnie oderwał od niej swoje wargi, układając je w tajemniczy uśmiech i przyglądał jej się chwilę w skupieniu. Zmarszczyła brwi, posyłając mu pytające spojrzenie.
- Mogę wiedzieć, co robisz? – Jeszcze przez moment nie odrywał od niej wzroku, by jak gdyby nigdy nic odsunąć Scarlett od siebie i otworzywszy drzwi samochodu, zaczekać, aż opadnie na fotel i zamknąć je za nią. Sam zajął miejsce za kierownicą i odpalił silnik. – Tom?
- Upewniałem się. – Gdy nadal nie spuszczała z niego bystrego spojrzenia, obdarzył ją zniewalającym uśmiechem i skradł kolejny pocałunek. – Upewniałem się, czy to wszystko jest aby na pewno prawdą.
- Ale dlaczego?
- Bo jeszcze kilka miesięcy temu, opuszczając ten klub z dziewczyną, której imienia nie jestem w stanie sobie przypomnieć, byłem przekonany, że nie mam prawa zbliżyć się do ciebie, że tylko z dala ode mnie jesteś bezpieczna, a dziś jesteś ze mną ty, zupełnie moja i zupełnie nie na chwilę. – Wyjeżdżając z parkingu, skupił się na jeździe, płynnie zmieniając biegi i łagodnie kręcąc kierownicą. W aucie rozległa się cicha muzyka, w której takt zaczął uderzać placami o kierownicę. Spoglądała na jego ściągniętą w skupieniu twarz, analizując sens wypowiedzianych przez Toma słów.

W rogu, tuż pod sceną spostrzegła jego. Zamyślony, zmęczony, szary. Tak bardzo nieczłowieczy. Pił i wpatrywał się w nią. Bez swojej słynnej czapeczki. Obszerna bluza, wisiała na nim tak bardzo nienaturalnie. Miał zapadnięte policzki. Wyglądał niczym cień człowieka. I nagle miała wrażenie, że była świadkiem upadku Toma Kaulitza. Tego, którego znała z gazet. Tego, który w morzu swoich błędów był człowiekiem bez skazy. Tego, którego znali wszyscy, nie wiedząc o nim nic. Patrzył na nią. Takimi ufnymi, smutnymi oczami. Patrzył, a w niej coś pękło.

Teraz to ona spoglądała na niego, na jego zgrabny profil. Nie było w nim już człowieka, którego dostrzegła tamtego listopadowego wieczoru. Jego policzki wypełniły się i nabrały kolorytu, skóra poczęci odzyskała swój dawny odcień. Jej przygnębiająca szarość zniknęła gdzieś po drodze. Scarlett już zapomniała, że Tom kiedykolwiek taki był. Choć nabrał wagi, porzucił część dawnych, złych przyzwyczajeń, to coś pozostało niezmienne. Była świadkiem upadku i powstania prawdziwego Toma Kaulitza, nie człowieka bez skazy, nie ideału, nie Casanovy, nie cwaniaka i nie gwiazdki z pierwszych stron gazet. Miała Toma, prawdziwego, całego Toma, który był tylko jej, już jej. Uśmiechnęła się delikatnie. Odpięła guziki płaszcza. W aucie było już bardzo ciepło. Tom, oderwawszy wzrok od drogi, posłał Scarlett czuły uśmiech.
- O czym myślałaś?
- O tobie.
- O mnie? A co sobie myślałaś?
- Nie powiem. – Wystawiła do niego język i uśmiechnęła się chytrze. – Gdzie jedziemy?
- Jakiś czas temu ustaliliśmy, że ty jesteś moją koleżanką, a ja twoim kolegą, tak? – Kiwnęła głową uśmiechając się pod nosem. – Zatem, pomyślałem sobie, że pójdziemy o krok dalej i zaproszę cię na randkę.
- Randkę? A dokąd? – Spytała zaciekawiona, na co Tom zrobił triumfującą minę.
- Nie powiem.

Oszołomiona ogromem budynku, niezwykłym oświetleniem, fasadą i zdobieniami, którym przyglądała się, gdy trzymając ją za rękę wprowadzał do środka. Jednak jego zewnętrzne nijak miało się do tego, co zastała w środku. Przed jej oczami rozpościerał się bardzo duży hol, utrzymany w złoto – brązowej tonacji, bogato zdobiony, niezwykle elegiacki. Taki w jakim zatrzymują się gwiazdy filmowe. Z wrażenia zapomniała spytać, co zamierzał. Recepcjonistka z firmowym uśmiechem podała Tomowi kartę magnetyczną, życząc miłego pobytu. Odniosła wrażenie, że wszystko zostało wcześniej przygotowane. Dopiero wchodząc do windy, jakby ocknęła się. Drzwi powoli zasunęły się przed jej oczami. Spojrzała  na Toma, który wybrawszy ostatni numer piętra, uśmiechnął się doń czule.
- Tom, co to wszystko znaczy? – Nic nie mówiąc, pogładził dłonią jej policzek, przesuwając ją wzdłuż jej ucha i schował za ni kilka kosmyków jej włosów.
- Niespodzianka. – Szepnął, obiema dłońmi ujmując jej buzię. Spojrzał w jej turkusowe tęczówki, chłonąc bijące z nich ciepło i ukochany spokój. Kciukami powiódł wzdłuż linii oczu Scarlett, poprzez kości policzkowe, aż do pełnych ust, które zarysował subtelnie. Uśmiechnęła się niewinnie, przymykając powieki, gdy utulał jej wargi swoimi w czułym pocałunku. Nie niecierpliwym, nie niespokojnym, nie pożądliwym, ale delikatnym i pełnym uczucia. Zawirowało jej w głowie. Położyła swoje drobne dłonie na łopatkach Toma, zaciskając je lekko. Wraz z cichym brzękiem drzwi windy otworzyły się, rozpościerając przed nimi długi korytarz. Tom, mocno ściskając dłoń Scarlett, prowadził ją, szukając odpowiedniego numeru. Nie miała pojęcia, co zaplanował. W środku korciła ją niepewność przemieszana z przyjemnym oczekiwaniem. Nie pytała, by nie zburzyć tej magicznej otoczki, która nienamacalnie opiewała każdą kolejną chwilę. Cierpliwie czekała, pozwalając mu się prowadzić i patrząc na jego spokojny wyraz twarzy, lustrując każdy krok. Osiemset dziewięćdziesiąt jeden. Wyjął z kieszeni kartę magnetyczną i wprawnym ruchem przesunął ją przez czytnik. Pchnął lekko drzwi, które natychmiast ustąpiły. W pokoju panowała ciemność, którą, gdy tylko pstryknął palcami, zastąpiło delikatne światło. Przepuścił Scarlett przodem, zamykając za sobą drzwi. Znajdowała się w przestronnym pokoju, urządzonym z niezwykłą klasą, prosto i olśniewająco. Jeszcze nigdy nie widziała czegoś takiego. No, może w gazetach, ale tamten widok nijak miał się do tego, co ujrzała tu. Hebanowe meble, ściany w kolorze ecru, złote wykończenia. Całość zapierała dech w piersi. Odwróciła się przodem do Toma, dotąd stojącego za nią z rękoma splecionymi na klatce piersiowej. Przyglądał się jej.
- Toom? – Spytała niewinnie, kładąc swoje dłonie na jego splecionych rękach. – Wyjaśnij mi proszę. Wiem, że może burzę twój zamysł, ale ja nic Noe rozumiem. To wszystko jest takie piękne i w ogóle… - spuściła wzrok, a Tom uśmiechnąwszy się, ujął opuszkami palców jej bródkę, unosząc ją lekko ku górze, by móc spojrzeć Scarlett w oczy. Gdy już tak się stało, otoczył ją ramionami, kładąc otwarte dłonie na jej plecach.
- Może to ci się wydać głupie, ale… każda moja wizyta w hotelu, zawsze kończyła się tak samo i ja chciałem, żeby raz było inaczej. No i mam osobny pokój.
- To wcale nie jest głupie, - uśmiechnęła się i ufnie przylgnęła do torsu Toma, gładząc go delikatnie, - teraz przecież jest inaczej, było od samego początku. Ty jesteś inny i wcale nie musisz się obawiać, że zrobisz coś źle. Jestem tego pewna bardziej, niż czegokolwiek. – Nim położyła głowę na jego ramieniu, złożyła delikatny pocałunek po lewej stronie jest piersi.
*

Ciemne auto zatrzymało się przed bramą wjazdową. Liv spojrzała w kierunku domu. Światła były wszędzie pogaszone. Westchnęła ciężko, spoglądając na Georga swoimi szaroniebieskimi oczami. To spojrzenie sprawiło, że coś ścisnęło go w środku. Westchnęła po raz kolejny, podnosząc z podłogi torebkę i znów spoglądając na niego. Miała na sobie jego kurtkę, otulał ją przyjemny zapach perfum Georga. Nie chciała, by zniknął.
- Nikogo nie ma w domu. Może posiedzisz ze mną, co? Nie chce mi się jeszcze spać, a nie mam ochoty być sama. – Chłopak kiwnął twierdząco głową, posyłając Liv pokrzepiający uśmiech.

Przebrała się w dres, a włosy związała w niedbały kucyk, a i tak zdawała mu się uosobieniem piękna. Wszedłszy do pokoju, postawiła na stoliczku dwa kubki z gorącą herbatą i sama usadowiła się obok chłopaka. Przypadkiem musnęła dłonią jego dłoń. Uśmiechnął się.
- Co wybrałeś? – Skinęła głową na laptop spoczywający na jego kolanach.
- Twój folder ‘ulubione’ zawierał tylko jeden film, więc wielkiego wyboru nie miałem. - Roześmiała się cicho, opierając głowę na jego ramieniu.
- Mogę?
- Pewnie.

Kolejne klatki filmu przemijały niepostrzeżenie, a on nie miał zielonego pojęcia, o czym mówiły. Sceny przewijały się przez ekran monitora, ani nie wychwycił też ani jednego słowa ze wszystkich wypowiedzianych, mając na uwadze tylko jedno. Siedziała obok, tak blisko, ufając mu i czując się przy nim bezpiecznie. Serce waliło mu jak oszalałe, dłonie zaczęły się pocić i miał wrażenie, że świat wirował. A to wszystko przez jedną kobietę. W pewnej chwili splotła swoje z jego palcami, przytulając się bardziej, przyprawiając go o kolejny zawrót. Przymknął powieki, biorąc głęboki oddech. Przestał trudzić się okazywaniem jakiegokolwiek zainteresowania filmem, przyglądając się jej delikatnie uśmiechniętej buzi. Mimowolnie pogładził kciukiem jej dłoń. Na moment zamarła, po czym podniosła się do pozycji siedzącej, nie puszczając ani na moment jego ręki. Spojrzała na Georga, oblizując swoje malinowe wargi. Nikłe światło, jakie dawał ekran komputera, pozwalało mu dostrzec jej nierównomiernie unoszącą się i opadającą się klatkę piersiową. Przez cienki materiał t – shirtu przebijały się jej krągłe piersi. Wstrzymał oddech. Powiódł spojrzeniem wzdłuż obojczyków i zgrabnej szyi, aż do pełnych ust, których już od tak dawna pragnął zasmakować. W pokoju stawało się coraz bardziej duszno. Powietrze gęstniało z każdą kolejną upływającą sekundą, utrudniając czerpanie oddechu. Swoją wędrówkę skończył na jej oczach, które wpatrywały się w niego, tak po prostu ufnie i ciepło. Nie miał pojęcia, co go podkusiło, gdy obejmując twarz Liv dłońmi, pocałował ją czule. Długo i wyrafinowanie smakował jej słodkich warg, spijając z nich upragniony pocałunek. Nie broniła się, nie wyrywała, oddawała się pieszczocie, chłonąc czuły dotyk jego ust. Przerywając pocałunek, podniosła powieki, bez słowa spoglądając mu w oczy. Igrały w nich wesołe iskierki. Zamknęła laptopa, przerywając aktorom w pół zdania i odłożyła go gdzieś na podłogę. Uśmiechając się delikatnie, usiadła okrakiem na jego kolanach i przyłożywszy czoło do czoła chłopaka, znów spojrzała mu w oczy. Zagryzła dolną wargę, lustrując każdy najmniejszy odcinek jego twarzy. Uśmiechnęła się szerzej, gdy dłonie Georga spoczęły na jej biodrach. Wodziła opuszkami palców po wrażliwej skórze szyi chłopaka, rysując rozmaite wzory i było tak niewyobrażalnie dobrze. Przy nim czuła się sobą, po prostu bezpiecznie i pewnie. Pragnęła dotyku jego dłoni, smaku ust, śladów pocałunków. Pragnęła świadomości jego bycia. Wszystko stanęło w miejscu. Zapomniała o miejscu i czasie. Pragnęła tylko, by był blisko. Zachłysnęła się powietrzem, gdy mocniej ścisnął jej pośladki, wpijając się w jej usta. Przymknęła powieki, oddając pocałunek całą siłą swego pragnienia. Czując dotyk jego dłoni, powiodła swymi wzdłuż jego pleców, zaciskając je na łopatkach chłopaka. Prężąc plecy w zgrabny łuk, odsunęła się gwałtownie od niego łapiąc oddech. Silny dreszcz przeszył jej ciało.
- Kochaj mnie Georg, - wyszeptała ciężko – kochaj mnie mocno.
*


Chłodne nocne powietrze szczelnie otulało jej ciało, wywołując nań gęsią skórkę. Stała z szeroko rozpostartymi ramionami, opierając się o balkonową balustradę. Przed Scarlett rozpościerała się panorama Berlina. Miasta, które nigdy nie śpi. Widziana z trzynastego piętra, zdawała się jeszcze bardziej zapierać dech w piersi, niźli działo się to, gdy stąpała po ziemi. Miliony świateł migotało tam w dole, na tle czarnego nieba. Jej uszu dobiegała muzyka miasta. Wzdłuż kręgosłupa przebiegały kolejne fale dreszczy, ale nie wadziło jej to. Oddychała pełną piersią, a umysł wypełniał błogi spokój. Cieszyła się, że była tu z nim, że rozmawiali długo, że tulił ją do siebie, gdy chwilami milczeli, że opowiedział jej o tylu rzeczach i że ona mówiła jemu. Choć była już późna noc, ani trochę nie chciało jej się spać. Ta noc była zbyt wyjątkowa, by poświęcić ją na sen. Rześkie powietrze niosło sobie zapowiedź rychłych zmian. Nie myślała o swoim ostatnim występie w studiu, nie myślała teraz o muzyce, o tym, że chciałaby ją tworzyć. Teraz w jej myśli gościł Tom i to, jak bardzo ważny stał się dla niej. Na myśl wróciły jej te wszystkie zdarzenia, począwszy od pierwszego wieczoru, po dziś dzień. Analizowała to, jak bardzo zmienił się Tom, jak zmieniła się ona, jak zmieniali się oni. W pełni pojęła słowa taty. Pojawiła się w jego życiu, by pomóc mu odbić się od dna, by zrozumiał, że można inaczej. Tom po to, by ochronił ją przed tym wszystkim, co w niej siedziało i  nauczył nie bać się. Znaleźli się wśród tłumów, by zrozumieć, że są jedyni. Przymknęła powieki, delektując się ciszą. Uśmiechnęła się, gdy usłyszawszy ciche stąpnięcie, poczuła jak ciepły materiał bluzy Toma, otulał jej nagie ramiona.
- Przeziębisz się. – Wyszeptał wprost do ucha Scarlett, całując jego płatek. Ujął dłońmi jej ręce, przesuwając dłońmi wzdłuż ich linii, aż do dłoni Scarlett, by spleść palce z jej palcami i zatoczywszy rękoma łuk, złączyć je na jej brzuchu. Uśmiechnęła się, odchylając lekko głowę, gdy opierał brodę na jej ramieniu. Stali tak przez moment, wsłuchując się w szum dobiegający z dołu, a chłód owiewający ich ciała, sprawiał, że tulił ją do siebie mocniej i mocniej.
- Przy tobie jest mi gorąco, więc to niemożliwe, bym się przeziębiła. – Zaśmiał się cicho, całując szyję brunetki. Stanowczym ruchem odwrócił ją przodem do siebie, przypierając wątłe ciało Scarlett do metalowej barierki.
- Nie omieszkam tego wykorzystać. – Uśmiechnął się chytrze, przez moment zatrzymując wzrok na dekolcie dziewczyny, by powoli przenieść go na jej usta, później roześmiane oczy. – Śliczna jesteś, wiesz? – Przekrzywił głowę raz na jedną stronę, a raz na drugą, uważnie lustrując jej zarumienioną buzię. Na tle nocnego nieba wydawała się jeszcze ładniejsza, niż kilka chwil wcześniej w pokoju. Uśmiechała się do niego słodko, oplatając rękoma w pasie i była tak blisko, tak bardzo… jej ciało dotykało jego ciała, ocierało się o nie, krągłe piersi, brzuch i zmysłowe uda. Była tak blisko, naraz zapragnął jej tak bardzo, jak nigdy przedtem. Jego ciało zalała fala pożądania. Chciał całować ją zachłannie, tulić do siebie, kochać najmocniej jak się da! Kusił los, okoliczności sprzyjały tak bardzo i zdawał siebie sprawę, że sam poddał się próbie. Sam testował swoją wytrzymałość, jednak był pewien, że nie podda się słabościom, że z nią, dzięki niej i dla niej, nie da się im prowadzić, już nie. Zadrżał. Bynajmniej nie było mu zimno, pomimo chłodnego wiatru jego ciało paliła wysoka temperatura. Zmarszczyła nos, posyłając Tomowi uważne spojrzenie. Delikatnie pogładziła go dłońmi po plecach, chcąc wzbudzić w nim jakąś reakcję. – Przytul mnie, Scarlett. Proszę, przytul mnie mocno. – Bez słowa uczyniła, o co prosił. Wtuliła się w jego silne ramiona, otaczając go swoimi najszczelniej, jak potrafiła. Przywarł do niej, mocno zaciskając ręce na jej plecach. Oddychał niespokojnie, a serce waliło mu jak oszalałe. Nim wtuliła głowę w kącik szyi Tom, ucałowała czule jego obojczyk.
- Może i jestem śliczna, ale tylko twoja. – Wyszeptała mu wprost do ucha.

Mijały minuty, a spięte mięśnie Toma rozluźniały się powolutku. Coraz swobodniej tulił do siebie brunetkę, oddychał spokojniej, a serce zaczęło bić w równym rytmie. Zwalczył słabości, bo pozwolił się jej prowadzić. Delikatnie odsunął od siebie Scarlett. Jego jedna dłoń nadal spoczywała nad jej krzyżami, a drugą schował za ucho jej niesforne loki. Uśmiechnął się czule, nim złożył na jej wargach czuły, acz krótki pocałunek.
- Tylko moja. – Powtórzył jej słowa, wypowiedziane kilka minut wcześniej i znów czule otulił jej wargi swoimi.

Ich ciała omiótł delikatny powiew wiatru.

Liebe ist wie zarter Wind.
Du siehst ihr nicht, aber du fühlst sie...

5 września 2009

18. Dlatego kładę mój mały, wielki świat w twoje bezpieczne dłonie.

Drewniana szczotka zwinne przemykała po jej ciemnych włosach, gdy w domu rozległ się dźwięk dzwonka. Wychodząc z pokoju, spojrzała na zegarek. Za piętnaście siódma. Zbiegając truchtem ze schodów, lekko zaspana ziewnęła, pocierając buzię dłońmi. Nie miała pojęcia, kto mógł przyjść o tej porze. Zapięła wyżej kilka guziczków od piżamy i mniej więcej ogarnięta, bez spoglądania w judasza otworzyła drzwi. Zobaczywszy osobę po drugiej stronie, odniosła wrażenie, że nogi wrosły jej w ziemię, ciało jakby przestało należeć do niej, a umysł odmówił kodowania informacji. Zupełnie otumaniona wpatrywała się tępo przez dłuższą chwilę w bukiet soczyście czerwonych róż, dalej jego uśmiechniętą, lekko spuchniętą twarz i całą jego postać, a pomimo tego nie wierzyła, że to co widziała, to nie senna mara, a prawdziwy człowiek. Przekrzywiła lekko głowę, taksując wzrokiem jego sylwetkę wyraźnie smagniętą górskim słońcem i alpejskim, bałkańskim, a może pirenejskim powietrzem. Kto wie, gdzie go poniosło? Na widok Paula, bynajmniej nie czuła ogarniającej jej tęsknoty, rozczulenia, ani tym bardziej nie chciała rzucić mu się na szyję, co najwyżej wydrapać oczy. Całkiem kusząca wizja, jednak po namyśle zdecydowała się zaczekać z jej wypełnieniem. Splotła ręce pod klatką piersiową, posyłając chłopakowi badawcze spojrzenie. Uśmiechnął się szeroko, wysuwając w jej stronę rękę dzierżącą bukiet. W końcu był ciężki, musiał się go pozbyć.
- Powinny być żółte. – Mruknęła, cofając się nieco, by mógł wejść. Nie wzięła od niego kwiatów. Zamknął niezdarnie za sobą drzwi, po czym znów dumnie wyciągnął ku niej wiązankę. Liv nie ruszyła się ani o centymetr.
- Dlaczego? – Zmarszczył brwi, wyraźnie zbity z tropu.
- Żółte kwiaty wręczane kobiecie symbolizują zdradę. Pasowałyby, jak ulał.
- O czym ty mówisz, Liv? Przecież cię nie zdradziłem.
- Teoretycznie nie. Jednak nie mam żadnej pewności, co do tego, co robiłeś przez ostatni miesiąc. Nie było cię, nie pisałeś, nie dzwoniłeś, nie odpowiadałeś, nie dałeś mi najmniejszego znaku życia poza tym jednym mailem, że wyjeżdżasz. Może nie zdradziłeś mnie z żadną pindzią, ale zdradziłeś moje uczucia. Do cna. – Oznajmiła mu rzeczowo, pewnie spoglądając w jego nieco zdezorientowane oczy. Zaskoczył ją swoim przyjściem. Zabolało, jednak użyła całej swej mocy i siły woli, by nie dać się złamać bolesnym wspomnieniom, które za sobą przyniósł. Zadarła głowę do góry, przenosząc ciężar ciała na prawą nogę. Swoją nieobecnością pozwolił zbudzić się Liv, która zasnęła kamiennym snem dawno temu, gdy ukołysał ją bajkami o pięknym, ułożonym i zupełnie nie należącym do niej życiu. Teraz stała przed nim ta gotowa do walki, odarta z lęków i złudzeń.
- Wiesz, to był taki pomysł taty. Mieliśmy obaj wyskoczyć na mały urlop, bez telefonów, komputerów… Chciał odciąć się od tych wszystkich ludzi i spraw, potrzebował odpoczynku. Ostatnio mają z mamą problemy. – Kiwnęła głową, dając mu znak, iż przyjęła do wiadomości jego słowa.
- Zatem ty zostawiłeś bez słowa mnie, a ojciec twoją matkę?
- Tak prawie, mama wiedziała, że wyjeżdżamy. No, ale nie wiedziała gdzie.
- No, pięknie. – Prychnęła.
- To było naprawdę wspaniałe przeżycie. My dwaj i góry. Dużo rozmawialiśmy, głównie o przyszłości. Mamy wiele ustaleń co do nas i firmy. Ten wyjazd pomógł mi przełamać wiele barier, które dopomogą i tobie, Liv. Czeka nas piękna przyszłość. Mój ojciec dołoży wszelkich starań, by świat stał przed nami otworem.
- Rozumiem.
- Wiedziałem, że zrozumiesz. – Uśmiechnął się szeroko, z wyraźną ulgą, przestępując o krok w stronę Liv. Zatrzymała go gwałtownie, wyciągając przed siebie otwartą dłoń. – Ale…?
- Przyszłość, powiadasz? To może ożeń się z tatusiem, skoro łączy was tak wiele, co?
- O czym ty mówisz, głuptasie? – Zaśmiał się nerwowo, kładąc bukiet na komodzie stojącej obok.
- A o tym, że skoro życie z twoim ojczulkiem jest takie wspaniałe, to może zaszyj się gdzieś z nim, na pewno będzie to wyjątkowo. Wy dwaj i wasze posrane, despotyczne plany! W końcu to on dba o przyszłość nie ty, więc po co się kłopotać jakimiś babami, zostawcie matkę, zostawcie mnie i w swoim idealnym towarzystwie będziecie idealnie szczęśliwi, snując swoje idealne plany!
- Czy ty się aby dobrze czujesz, Liv? Co za głupoty opowiadasz? To ja się poświęcam, skazuję nas na rozłąkę, by ułatwić nam start, a ty takie bzdury opowiadasz? Myślałem, że jesteś dojrzalsza. Jak zwykle się zawiodłem. – Burknął urażony.
- Ty się zawiodłeś. – Prychnęła. - Powiedz mi, Paul. Jak mogłeś snuć plany na naszą rzekomo świetlaną przyszłość beze mnie? Bawiłeś się w plany, gdy w tym czasie umierał mój ojciec. Wolałeś ignorować mnie, wypoczywać, gdy odchodziłam od zmysłów, nie mogąc poradzić sobie z jego odejściem, brakiem ciebie i samą sobą! Jak możesz mówić o nas, gdy nie było cię, kiedy najbardziej w świecie pragnęłam twojej obecności? Wolałeś jeździć na nartach, pić kolorowe drinki i podziwiać… widoki, gdy mój świat upadał.- Bucnęła palcem w sam środek klatki piersiowej Paula, nie uzyskując zamierzonego celu, gdyż siłę uderzenia zamortyzowała jego puchowa kurtka. Sapnęła wściekle, racząc go równie wrogim spojrzeniem. - Gdy ty byłeś, cholera wie gdzie, ktoś inny trzymał mnie za rękę, ktoś inny stał ze mną nad grobem taty,  ktoś inny mówił, że ból minie, ktoś inny słuchał, kiedy pragnęłam mówić, ktoś inny dał mi to, co powinien ofiarować mi mój własny facet. Dlatego zanim zaczniesz mówić mi o przyszłości, zastanów się porządnie nad tym czy ona, aby na pewno istnieje!
- Histeryzujesz, Liv. Ja rozumiem, że spotkała cię wielka tragedia, ale co mogę na to, że nie miałem łączności ze światem? – Rzucił z wyrzutem, załamując ręce.
- Zadufany w sobie egoistyczny bubku! Posłuchaj, co ty w ogóle mówisz! Jakby ci na mnie zależało, to nie pojechałbyś sobie do niewiadomokąd albo chociaż zostawiłbyś głupią wiadomość, ale pan i władca zarządził i nieważne co czują inni. Zastanów się, co jest dla ciebie naprawdę ważne, Paul. Zastanów się nad sobą. - Zrezygnowana opuściła ręce i odwróciła się na pięcie, chcąc odejść. Zrobiwszy kilka kroków, zatrzymała się, spoglądając na niego raz jeszcze. - Zejdź mi z oczu i nie zapomnij zamknąć drzwi, gdy będziesz wychodził, a kwiatki daj tatusiowi. Pewnie się ucieszy.
- Jeszcze będziesz tego żałowała, Liv. - Warknął, a wychodząc trzasnął drzwiami. Liv powoli weszła na schody. Czuła, że od tej chwili nic już nie będzie takie samo. W zasadzie zmieniło się już dawno, jednak teraz wiedziała, że tymi słowy uczyniła pierwszy krok ku nieuchronnemu i nie było jej żal. Przed jej oczami pojawiła się uśmiechnięta Scarlett. Zaczekała, aż Liv wejdzie na piętro. Stanęła przed nią, zadzierając dumnie głowę i spojrzawszy Liv w oczy, odetchnęła, gdy mocno przytulała ją do siebie.
- Witaj w domu, siostrzyczko. 
*

Duszne powietrze przepełniało pokój.

- Znów przegrałeś, Michael. – Słowa wypowiedziane przesłodzonym półszeptem, niczym silny wiatr rozwiały je momentalnie. Powiało chłodem.
- Nie przegrałem. – Syknął, gwałtownie odrzucając kołdrę. Wstał szybko, bez skrępowania, nago przemierzając pokój, by w jego kącie odnaleźć niedbale rzucone spodnie. Serena zmierzyła chłopaka lubieżnym spojrzeniem. Pociągał ją. Jego ciało, sposób w jaki się poruszał i w jaki mówił. Zniżał głos o pół tonu, by był głębszy i bardziej zmysłowy, co mu się niewątpliwie udawało. Gdyby tak nie było, to nie mijałaby znacznie częściej niż rzadziej rozanielonych dziewczynek, które jeszcze myślały, że trafiły, jak ślepa kura ziarno. Zazwyczaj kilkanaście minut później słyszała szloch albo trzaśnięcie drzwi. W zależności od temperamentu. Choć bywały i takie, które z pełno świadomością wskakiwały do łóżka jej brata. Brat. To słowo wydawało jej się śmieszne w odniesieniu do Michaela. Może i nim był, ale jako kochanek sprawdzał się znacznie lepiej. Wychowywał ją ojciec i milion pięćset mamuś. Nie potrafiła sprecyzować ile ich było, ale odkąd pamiętała zmieniały się kilka razy w roku. Kilka lat temu poznał matkę Mike’a. Była wdową, tak samo rozrywkową jak on i coś strzeliło im do głów, żeby się pobrać. Musiała zamieszkać z nią i Michaelem. Na początku szczerze go nie znosiła. Najbardziej denerwowało ją to, że był ulepiony z tej samej gliny, co ona. Tak samo zły, przebiegły, wyrachowany. Brał, co chciał, nie patrząc na boki. Nie pamięta już, kiedy pierwszy raz poszli ze sobą do łóżka. Miał wtedy.. szesnaście może siedemnaście lat. Zostali sami, rodzice wyjechali do jakichś ciepłych krajów, a ona z racji, że była dorosła, miała zając się wszystkim. No i mieli zakopać topór wojenny. Zakopali go i to bardzo skutecznie. Od tego czasu sypiali ze sobą systematycznie. To było po prostu fajne. Mike był naprawdę dobry w te klocki i jako jeden z nielicznych dawał jej prawdziwą przyjemność. No, ale nie musiał o tym wiedzieć. Ułożyła się na brzuchu, zginając nogi w kolanach, a głowę podpierając ugiętymi w łokciach rękoma. Westchnęła teatralnie, wodząc wzrokiem za Mike’em.
- Przegrałeś. Tobie dała w twarz, czemu się wcale nie dziwię, a z nim odeszła. – Zatrzymał się gwałtownie, piorunując spojrzeniem Serenę. Denerwowało go, gdy tak ignorancko unosiła brew. Zacisnął pięści, znów zaczynając krążyć po pokoju.
- Pieprzysz, jeszcze mnie będzie wołać. Jeszcze mnie, kurwa będzie wołać! – Zamachnął się i z całej siły uderzył ręką we framugę drzwi. - Kurwa! - Mocno potrząsnął bolącą ręką, jeszcze szybciej chodząc po pokoju. Serena pokręciła głową z dezaprobatą.
- Sądzę, iż jest to mniej prawdopodobne, niźli bardziej, Mike. Ona cię nie chce. Woli jego. Musisz się z tym pogodzić. - Irytował ją fakt, że Mike tak bardzo pragnął Scarlett. Stawiał ją wyżej w swojej hierarchii niż Serenę. Starał się o nią, myślał o niej, wszystko wiązało się z nią, a ona sama już nie była najważniejsza. Nie tkwiła w centrum. Tata też nie chełpił jej, jak dawniej. Wszystko szło nie tak. Scarlett coraz mocniej działała jej na nerwy. Mniejsza o Mike’a. Jeśli Scarlett go nie chce, to jego problem. Jednak Serena postanowiła w pełni wcielić w życie swój plan.
- Przestań! Teraz mam gdzieś to, czy ona chce mnie czy nie. Będzie moja, rozumiesz? Moja!
- Czemu sobie po prostu nie odpuścisz? To tylko mała cnotka niewydymka, która myśli, że jak zakręci tyłkiem to wszyscy padną. Mike, możesz wybierać w blondynkach, rudych, szatynkach i brunetkach. Jest masa innych dziewczyn, które z chęcią wpakują ci się do łóżka, olej O’Connor.
- Sądzisz, że daruję sobie, kiedy ośmieszyła mnie przed połową szkoły?
- Sam tego chciałeś. Mogłeś być ostrożniejszy.
- Jeszcze zobaczymy.

Trzasnęły drzwi. 
*

Przyjemny, miętowy zapach unosił się w pomieszczeniu, kojąc jej rozedrgane nerwy. Pomimo, że to już nie pierwszy raz, jednak i tak denerwowała się za każdym razem, gdy zasiadała w tym salonie i to w dodatku przed nią. Choć nie raz zarzekała się, że już nigdy się z nią nie spotka, już nigdy nie zamieni słowa, to i tak wracała do niej częściej, niźli się tego spodziewała. Słowo matka brzmiało dla niej zbyt obco, nie potrafiła określać nim Hannah. Zbyt dobrze pamiętała, a jednak tam była. Patrzyła w zielone, choć już nieco wyblakłe, tęczówki i znów nie do końca wierzyła, że to co się działo, było prawdą. Rozmawiała z nią, słuchała i sama mówiła. Miała wrażenie, że Hannah usiłuje choć po części oddać jej stracony czas. Jakby to było możliwe…Żal tkwił w niej nieprzerwanie, jednak wiedziała, była pewna, że robiła dobrze i powinna być tam, że pierwsza, druga i kolejne wizyty nie były jej kolejnym błędem. Dzięki temu, że spędzała czas z Hannah, nie czuła się aż taka samotna. Popołudnia nie dłużyły się w nieskończoność i to, że jej córki ruszyły już własnymi drogami, nie bolało, aż tak mocno. Choć i tak najbardziej żałowała tego, że przegapiła czas, w którym dochodziły do dorosłości. Nieświadomie powieliła poczynania własnej matki. Żałowała.
- Shie nie kontaktował się ze mną odkąd wyjechał. Jestem pewna, że po powrocie pójdzie najpierw do ciebie.
- Nie możesz być tego pewna.
- Ale jestem, Sophie.
- Tak bardzo mnie boli, – wypuściła powietrze ze świstem – ten czas…
- Nie powiem nic, bo to bezcelowe. Słowa usprawiedliwień… nie, chyba nie warto. One nie znaczą nic. Sophie, powiedz mi coś o moich… - zawahała się przez moment, co nie umknęło uwadze Sophie. Mimo tego całego żalu, dostrzegała w Hannah skruchę. Widziała, że cierpi, że widzi zło, które uczyniła i dzięki temu czuła się jakby lepiej - wnuczkach. – Ostatnie słowo wypowiedziała jakby z trudem.
- Zależy, co masz na myśli, mówiąc coś. – Upiła łyk herbaty, by zaraz spojrzeć na Hannah i dostrzec jej zmieszanie.
- Chciałabym wiedzieć, co lubią, co robią, jakie mają pasje, marzenia, czy mają już kogoś, kiedy się urodziły, jakimi były dziećmi…
- Dobre pytanie… nie wiem czy jestem w stanie na nie odpowiedzieć, ale spróbuję. Nico powiedziałby ci wszystko bez zająknięcia… - wzięła głęboki oddech – Liv urodziła się dwudziestego trzeciego lipca, a Scarlett równo rok i trzy godziny później. Tak się nam złożyło. Wszyscy sądzili, że są bliźniaczkami. Może nie na początku, ale już jako dwu, trzylatki faktycznie były jak dwie krople wody i one faktycznie żyły jak bliźniacze siostry. Nie potrafiły i chyba nie potrafią nadal sprawnie funkcjonować bez siebie. Dlatego Scarlett poszła rok wcześniej do szkoły, bo nie było mocy, by je rozdzielić. Choć w zasadzie od zawsze są, jak ogień i woda to, to co je łączy jest takie… niesamowite. Gdy były małe to Liv przodowała, bardziej śmiała, odważna i wygadana. To ona zdzierała kolana i łaziła po drzewach. Scarlett mało mówiła, była strasznie nieśmiała, bała się wszystkiego i wszystkich. Teraz to zdaje się niemożliwe, bo w zasadzie.. to wszystko się odwróciło. To Scarlett prowadzi Liv, wytycza ścieżkę i chroni ją, choć sama nadal potrzebuje jej opieki. Nie chwali się tym. Pojawił się chłopak, który chyba jest gotowy, by jej ją zapewnić. Choć nie jestem do końca pewna, bo to taka szalona dusza i trochę boję się, że Scarlett znów się zawiedzie, ale obiecałam sobie, że zacznę ingerować tylko wtedy, gdy spostrzegę, że ją rani. Nie chcę, by czuła się jak ja. Natomiast Liv ma już narzeczonego, choć oficjalnie jej się jeszcze nie oświadczył, jednak przebąkiwali coś o ślubie. Chociaż teraz widzę, że chyba się trochę pozmieniało. Moje córki pędzą na przód, a ja tkwię daleko z tyłu… - Przerwała, by upić kolejny łyk napoju.
- Mów dalej, Soph. Proszę. – Spojrzała na Hannah i jej przymknięte powieki. Siedziała wygodnie w fotelu, słuchając jej. To takie do niej niepodobne… Wzięła głęboki oddech, kontynuując.
- Co lubią, robią, o czym marzą… Liv najbardziej pasjonuje się fotografią, poświęca temu każdą wolną chwilę. Najczęściej fotografuje Scarlett. Jak się uczy, sprząta, odpoczywa… śpiewa. Ona się broni, ale Liv nieustępliwie biega za nią z aparatem, z resztą ona wszędzie biega z aparatem. Uwielbia, bynajmniej uwielbiała jeździć na desce. W skateparku spędziła połowę swojego dzieciństwa. Scarlett była tam z nią, ale pisywała wówczas piosenki. Ona kocha śpiewać. Oddałaby za to wszystko, byleby tylko mogła wychodzić na scenę i dawać swoją muzykę innym. Gdybyś ty ją słyszała… taki talent nie trafia się często. Scarlett… ona pragnie jeszcze… tak mi się wydaje… potrzebuje ostoi, która pomoże jej przetrwać każdą burzę, która osłoni ją przed złem, ukoi lęki, gdzie będzie mogła skryć się, gdy w chwili, gdy poczuje się niepewnie…Ona jest twarda. Potrafi znieść wiele i stawić czoła życiu, ale… kiedy cierpienie staje się nie do zniesienia ugina się i właśnie wtedy, jak nigdy potrzebuje kogoś albo czegoś, co pomoże jej wstać i ruszyć dalej. Kiedyś była otwartą księgą, mówiła o swoich uczuciach i obawach, a teraz… zmieniła się. Wiesz, ja nie znam moich córek.  Już nie. Na własne życzenie, ale z całych sił chcę to naprawić i obserwuję, by nie iść do nich z pustymi rękoma. Widzę, jak Scarlett przyjmuje ciepło, które ofiaruje jej Tom. Jaka jest szczęśliwa, kiedy się z nim spotka. I choć nie jestem go do końca pewna, to jestem spokojna, bo trzyma ją w ryzach i daje siłę. Nie chcę fałszywie prorokować, ale chyba się zakochała, - uśmiechnęła się pod nosem – ale Liv… boję się o nią. Mam wrażenie, że coś ją dręczy. Kiedy pytam, upiera się, że nic nie jest. Pocieszam się myślą, że Scarlett jej dopomoże, bo ona jest naprawdę rozsądna. Mam wspaniałe dzieci… Żałuję tylko, że nie mogę tyle powiedzieć o Shie’u. – Spuściła głowę, wzdychając ciężko, za to Hannah wyprostowała się, obdarzając Sophie troskliwym spojrzeniem. Ta jednak tego nie widziała.
- Shie od małego chciał pracować w policji. – Zaczęła rzeczowo. - Choć zupełnie nie wygląda, to jest bardzo silny. Trenował sztuki walki, należał do klubu strzeleckiego, jeździł na obozy wytrzymałościowe, grał w piłkę nożną i siatkówkę, jeździ konno, uczył się wielu języków. Dałam mu wszystko co najlepsze. Pragnął wiedzy, chciał poznawać świat i dostał to. Jest niezwykle bystry, sprytny i silny. Nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Jako dziecko nie miał wielu kolegów, ale posiadał kilku wiernych przyjaciół, za których dałby się pokroić do dziś. Jego największym marzeniem było dostać się do Quantico, by stać się agentem specjalnym. Wspominał też coś o dyplomie z kryminologii, ale to chyba bardziej odległy plan. Jednak najbardziej marzył… - Sophie podniosła na Hannah załzawione oczy. Coś pękło, gdy dostrzegła to przejmujące cierpienie w oczach córki. Nigdy wcześniej nie żałowała tak bardzo. – marzył, by choć na chwilę odzyskać mamę i tatę. – Słysząc wybuch spazmatycznego szlochu Soph, znieruchomiała. Wciągnęła zachłannie powietrze. Coś, jakby trafiło ją w samo serce. – Tak bardzo żałuję. – Szepnęła i szybko wyszła z pokoju.

Mutter.
Mutti..
Mama…

Wo warst du, wenn habe ich vemißt?
Wo warst du, wenn habe ich geweint?
Wo warst du, wenn habe ich dich gebraucht?

Mama.
Wer ist das?

Sophie wzięła głęboki oddech, otarła oczy, wstała z sofy i powoli skierowała się na piętro. Pierwszy raz po tych wszystkich latach, by stawić czoła wspomnieniom, łzom, które wylała właśnie w tym pokoju, matce i samej sobie. Zechciała przypomnieć sobie te wszystkie bolesne chwile. Chciała znów poczuć to wszystko, by odeprzeć wspomnienia bolesnych minut, godzin, dni, tygodni… by wreszcie nie płakać, gdy je wspomni, by nauczyć się z nimi naprawdę żyć i nie tuszować ich więcej pod maską obojętności, by nauczyć się przebaczenia. Może nie podoła zapomnieć o tym wszystkim, co zrobiła Hannah. Może żal tkwił będzie w niej już zawsze. Może to nie będzie proste. Jednak wiedziała, że póki nie stawi czoła przeszłości, nie nauczy się znów żyć i nie da dziewczynkom tego, co co w pełni im się należy. Chociaż może wydawać się już za późno.
Pchnęła drzwi swojego pokoju. Czując unoszący się weń zapach – zapach dzieciństwa, zakręciło się jej w głowie. Biorąc głęboki oddech, przestąpiła przez próg. Hannah stała przy łóżku. 
*

Pomijając fakt, że nikt nie kwapił się, żeby posypać solą albo chociażby piaskiem topniejący lód na parkowych alejkach oraz to, że na dwustumetrowym odcinku prawie przewróciłaby się, przynajmniej z pięć razy, wiosenna plucha wcale nie napawała ją niesmakiem, a marzec nie zdawał się taki straszny, bynajmniej od momentu, kiedy turkusowe tęczówki spostrzegły ciemne audi i opartego o nie Toma. Pomachała mu, uśmiechając się szeroko, gdy uczynił to samo. Schowała dłonie w kieszonkach skórzanej kurtki i delikatnym ruchem głowy, odrzuciła do tyłu rozwiane wiatrem włosy. Nie potrafiła się nie uśmiechać do niego. Nauczyła się otwarcie przyznawać przed samą sobą, że najzwyczajniej w świecie potrzebowała spotkań z Tomem. Lubiła, kiedy jadąc do studia wpadał na pięć minut, by przytulić ją do siebie, pocałować w czoło i pędzić dalej. By spokojnie zasnąć pragnęła usłyszeć jego głos, by poczuć się bezpieczną czuły dotyk dłoni na swej skórze. Lubiła też, gdy tak po prostu dziesięć minut przed końcem lekcji oznajmiał jej, że czeka w parku, tam gdzie zawsze. Choć to zawsze zacieśniało się do jakichś sześciu razy, nikt nie zwracał uwagi na takie szczegóły. Tom stał się częścią jej życia, już nierozerwalną z jego prawidłowym funkcjonowaniem. Nagle z dnia na dzień. Obce kroki utonęły w dźwięku jej obcasów rytmicznie uderzających o chodnik. Dopiero, gdy znów poczuła jego dłoń na swoim pośladku, dotarł do niej dźwięk jego kroków, a gorący oddech owiał jej szyję, wywołując nieprzyjemny dreszcz. Nie musiała spoglądać na Mike’a, by wiedzieć, że to on dorównał jej kroku. Nikt inny nie zrobiłby czegoś takiego. Jego dłonie były zimne, a dotyk palący. Ciałem Scarlett wstrząsnął silniejszy dreszcz, wróciło obrzydzenie. Jak oparzona zrzuciła jego dłoń ze swojej pupy, automatycznie odsuwając się od niego. Nie mieściło się jej w głowie, że można być tak chamskim, namolnym, głupim! Odwróciła się energicznie miażdżąc Mike’a nienawistnym spojrzeniem.
- Cześć, Maleńka. - Gdy chował ręce do kieszeni obszernej bluzy, na jego twarz wpłynął szatański uśmiech.. Patrzył na Scarlett w taki dziwny sposób. Jego spojrzenie było zamglone, jakby nieobecne, a przy tym pewne siebie, nawet wrogie. Jego oczy napawały ją lękiem. Miała ochotę mu je wydrapać, by już nigdy więcej tak na nią nie spoglądał. Jednak jedynie przyspieszyła kroku, nie patrząc więcej na Mike’a. Tom szedł już w jej stronę, a jego buzia ściągnięta była gniewem i chociaż zbliżał się coraz bardziej, Scarlett zdawało się, że był wciąż za daleko. Mike nie dając za wygraną, dorównał jej kroku i mocno przyciągając do siebie, objął Scarlett w tali, a jego dłoń powędrowała zdecydowanie za nisko. Nie wytrzymała, z całych swoich sił, strząsnęła ją z siebie, odskakując od Michaela najdalej jak mogła. Skóra zaczęła palić ją, jakby żarzyło się na niej milion ogni.
- Zostaw mnie w spokoju, idioto! Czy ty nie rozumiesz, jak się do ciebie po ludzku mówi?! Nie dotykaj mnie! Nie mów do mnie! Nie zbliżaj się! - Zatrzymała się gwałtownie, robiąc obrót o trzysta sześćdziesiąt stopni. Zadarła głowę do góry, spoglądając na niego nienawistnie. - Nigdy więcej tego nie rób. - Zaakcentowała dokładnie każde słowo, wkładając w nie moc całej swojej niechęci do niego, nie mrugnąwszy przy tym nawet okiem. Mike, choć nieco zaskoczony jej reakcją, nie stracił nic ze swego animuszu. Uśmiechnął się jeszcze podlej. Jego twarz zawisła tuż nad buzią Scarlett, czuła jego lekko przyspieszony oddech i miała ochotę uciec. Nie zrobiła tego.
- Nie byłbym tego taki pewien. - Nim zdążyła wykrztusić z siebie słowo, poczuła jak silne dłonie, ujmują ją za ramiona i delikatnie acz stanowczo odciągają do tyłu. Później wszystko działo się już tak szybko…
Widząc jego będącego tak blisko Scarlett, przyspieszył kroku. Momentalnie znalazł się przy niej. Nawet nie zastanawiał się specjalnie nad tym, co powinien robić. Zobaczywszy to, w jaki sposób Mike traktował Scarlett, tę wyższość, wrogą siłę emanującą z jego ruchów, zechciał zmieść go z powierzchni ziemi, zgnieść jak robaka. Bo był nim, nic nieznaczącym śmieciem. Nie widział niczego poza nią w jego żelaznym uścisku, taką drobną i bezbronną, do końca walczącą, mordującą spojrzeniem i bezsilną ciałem. Nienawidził go, nienawidził za wszystko co jej zarobił, za każdą łzę i zmarnowaną chwilę, za smutek i złudne nadzieje, za czas, które przemknął jej między palcami, gdy zamiast żyć, biernie tkwiła w miejscu, za to jak podle ją wykorzystał i ośmieszył. Za to, że był jak on sam, który nad ranem bez słowa opuszczał hotelowe pokoje.

A mówiłeś, że żadnej nie uda się ciebie zmienić, Tom.

Odsuwając od siebie Scarlett, przez krótką chwilę przemknął dłonią po jej talii. Czuł jak drży. Znów siła mocy jej lęku brała górę nad nią samą. Stawała ponad nie wszystkie. Była taka dzielna. Jego mała Księżniczka. Ufnie pozwoliła mu przesunąć się w tył, by mógł stanąć z nim twarzą w twarz, by zapamiętać te nikczemne rysy, by ją obronić przed przeszłością. Gdy zaciskał pięści, czuł jak krew burzyła mu się w żyłach, instynktownie zamachnął się mocno, trafiając prosto w nos. Usłyszał jedynie jakby chrupnięcie, a po nim syk Mike’a. Zaś sam poczuł promieniujący ból rozchodzący się po jego ręce od koniuszków palców po sam bark. Był na tyle silny, by otumanić Toma na ułamek sekundy, jednak nie na tyle, by nie uderzył jeszcze raz i kolejny. Nie bardzo skupiał się na tym, gdzie trafiał. Zaciekle parł do przodu, nie dając przeciwnikowi możliwości odwetu. Nie potrafił znieść jej krzywdy. Nie chciał pozostawić tego wszystkiego bez echa. Scarlett znaczyła dla Toma zbyt wiele, by pozwolił komukolwiek ją krzywdzić. Chciał odpłacić Mike’owi za każdą podłą myśl o niej, za te wszystkie słowa i czyny, za każdą jej łzę i chwilę lęku, by nie musiała więcej się bać. Opamiętał się dopiero, gdy drobne dłonie oplotły go w pasie, ciągnąc do tyłu. Jej dotyk na nowo ruszył czas, a sam Tom znów zaczął dostrzegać kolory, kształty, dźwięki i zapachy. Ból spowodowany kolejnymi uderzeniami stał się odczuwalny, a krew tocząca się z nosa Mike’a paliła jego skórę, płynąc między palcami Toma. Niechętnie oderwał się od Mike’a, poddając się nerwowym szeptom i nerwowemu dotykowi drżących dłoni Scarlett. Cofając się, nie spuszczał go z oczu, piorunując złowrogim spojrzeniem. Mike próbował zatamować krwotok z nosa,  mamrocząc do siebie. Nawet nie usiłował ruszać za Tomem. Był zbyt zajęty sobą. Scarlett nie była pewna, czy brak reakcji był taki dobry w jego przypadku.  Tom gwałtownie wyswobodził dłoń z uścisku Scarlett i szybko podszedł do Mike’a. Chwycił go za materiał bluzy, brutalnie zmuszając do podniesienia się w górę i spojrzenia na siebie.
- Jeszcze raz dowiem się, że niepokoisz Scarlett, a nie ręczę za siebie. I obiecuję ci, że skończysz dużo gorzej niż ze złamanym nosem. – Wysyczał przez zaciśnięte zęby, na co Mike uśmiechnął się podle, jakby to nie on dostał manto, jakby to nie on był przegrany. Lekceważąco spoglądał na Toma.
- Warto ci brudzić rączki dla takiej małej dziwki, chłoptasiu? Tracisz czas i tak ci nie da. – Tom znów zamachnął się, ale jego rękę zatrzymały drobne dłonie Scarlett. Tak mocno drżała. Mocno chwyciła ją, patrząc na niego intensywnie, ignorując obecność Mike’a.
- Nie warto. On już jest nikim, Tom. To on tapla się w brudach swojego dna. Nie warto. – Szeptała gorączkowo, kurczowo trzymając się Toma. Mięśnie jego ciała stopniowo, rozluźniały się, gdy powoli przesuwała dłonie po jego ręce, tak, by w końcu ująć ją pod ramię i mocno przywrzeć do niej. Patrząc na Mike’a groźnie przez kilka chwil, mocno odepchnął go, a ten zatoczył się, ale nie upadł.
- Tknij ją, a przefasonuję ci tą parszywą buźkę. – Tom otoczył Scarlett ramieniem i posławszy chłopakowi ostatnie wrogie spojrzenie, ruszyli w kierunku samochodu. Mocniej przytulił do siebie brunetkę, pozwalając jej skryć się w swoich objęciach. Cały czas trzęsła się, choć bardzo starała się by jej krok był żwawy.
- I tak wezmę pierwszy! – Usłyszał za sobą, na co zatrzymał się gwałtownie, chcąc wrócić znów, jednak Scarlett mocniej przywarła do jego ciała, nie pozwalając Tomowi ruszyć się z miejsca. Zadarła głowę, spoglądając mu w oczy. Jej turkusowe tęczówki pociemniały. Przepełniał je nieopisany smutek. Wolałby sam bać się tak mocno, byleby tylko ona nie musiała. Nie potrafił ogarnąc tego, jaki Mike budził w niej lęk. Scarlett nie tchórzyła z byle powodu, nie uciekała przed problemami i nie chowała się pod byle pretekstem, a to w jakim była stanie po tym spotkaniu z Mike’em przechodziło wszelkie wyobrażenie. Nawet wtedy, gdy zastał ją w kuchni, czy wtedy gdy zabrał ją z cmentarza nie była tak roztrzęsiona. Tak ufnie patrzyła mu w oczy, tak bardzo wierzyła  w niego. Coś ścisnęło go za serce.
- Nie idź, Tom. Nie daj mu tej satysfakcji. On chce wyprowadzić cię z równowagi. Nie idź, proszę. -  Szeptała, a jej głos wydawał się taki słaby. Taki, jakby nie jej własny. Nie wyczuwał w nim jej siły i przekonania.
- Wszystko okej? - Wierzchem drugiej ręki pogładził jej policzek.
- Z tobą tak. – Wtuliła się w ramię Toma, gdy prowadził ją do auta. Otworzył drzwi, a później zamknął je za Scarlett. Szybko zajął miejsce za kierownicą. Zapinając pas, spojrzał w jego stronę. Mike patrzył na nich, śmiejąc się podle. Ociekał krwią. Był cały brudny, a i tak ten parszywy uśmieszek nie schodził mu z twarzy.
- Sukinsyn! – Zaklął, ruszając z piskiem opon. – Dam ci ochronę. Nie pozwolę, żeby ta świnia zagrażała ci w jakikolwiek sposób.
- Tom, - skręciła się delikatnie na siedzeniu, siadając na ugiętej nodze i oparła się plecami o obicie drzwi. Zadziwiające ile w tym samochodzie było miejsca. Wypuściła powietrze ze świstem, spoglądając na Toma ze skupieniem. Zagryzła dolną wargę, chowając włosy za ucho. – nie sądzisz, że to lekka przesada? Mike już po raz wtóry udowodnił, że coś z nim nie tak, ale ochrona to chyba za wiele.
- W żadnym razie. Nie pozwolę, by ten szajbus zrobił ci krzywdę. Jeden telefon i dwóch moich najlepszych ochroniarzy jest przy tobie.
- I może będą siedzieć ze mną w ławce?
- Czemu nie.
- Radziłam sobie przez cały ten czas i poradzę sobie dalej. Jestem już duża i poradziłam sobie nie raz. Ja wiem, że przed chwilą dałam niezły popis rozstrojenia emocjonalnego, ale już jest okej. Po prostu… nie sądziłam, że taki incydent jak wtedy w szkole może się powtórzyć. Teraz będę gotowa. Nie pozwolę mu zniszczyć sobie życia po raz drugi.
- Scarlett, czy ty nie rozumiesz, że on może coś ci zrobić? Nie tylko złapać za pupę albo rzucić kilka chamskich tekstów, on może… - skwasił się z obrzydzeniem, nie mogąc wykrztusić z siebie tych słów - a gdybyś była dzisiaj sama?
- Nie szłabym przez park, ale miastem. Nigdy sama nie chodzę tamtędy.
- Nieważne, dam ci ochronę. Ja wiem, że jesteś dzielna i lubisz walczyć sama, ale Scarlett, sytuacja jest poważna. Tu nie chodzi już o kaprys, ale o twoje bezpieczeństwo.
- To miłe, że tak się martwisz, ale… - wypuściła głośno powietrze z płuc – nie sądzisz, że to może wydać się odrobinę dziwne, że taka sobie zwykła ja rozbija się po budzie z bodyguardami?
- Jeśli grozi ci niebezpieczeństwo, to na pewno nie. Z resztą, pieprzyć ludzi. Niech myślą co chcą.
- Ale Tom… ja nie jestem gwiazdą rocka. Jestem po prostu Scarlett, która nie miała problemu, póki nie natknęła się znów na Mike’a. Jestem po prostu Scarlett, która nie ma nawet jednej oryginalnej rzeczy w szafie, więc skąd tu ochrona… Ja wiem, że chcesz dla mnie dobrze, ale po co wzbudzać sensację…? – Tom gwałtownie zakręcił kierownicą, zajeżdżając na chodnik. Szybko odpiął pas i pochylił się do niej, patrząc prosto w chmurne oczy, w taki sposób, że zawirowało jej w głowie. Patrzył jak nigdy, tak przelęknienie, troskliwie, tak ujmująco. Nie potrafiła zdefiniować wyrazu tego spojrzenia. Jego tęczówki lśniły nieznanym jej dotąd blaskiem. Wyczytała z nich jedno – bał się o nią.
- Masz rację nie jesteś gwiazdą rocka, ale jesteś moją gwiazdą, moim niebem, jesteś moim światem, więc jak mam się nie martwić? Jak mam nie chcieć cię bronić? – Mówił z niezwyczajnymi mu powagą i przejęciem, tak pewnie i z przekonaniem, że aż ścisnęło ją coś w środku. Ściskało tak mocno, aż do bólu. W myśli coraz wyraźniej kształtowała się świadomość, której dopuszczać do siebie nie chciała, w której możliwość zaistnienia nie wierzyła, przed którą uciekała i której się bała. Dlatego tak bardzo nie chciała widzieć w jego oczach tego lęku. Dlatego ten ból nie był przykry, stanowił dopełnienie tego, czego w słowa ubrać nie potrafiła. Był symbolem. Scarlett odpięła pas i pochyliwszy się nieco do przodu, delikatnie chwyciła rękoma buzię Toma. Lustrując ją dokładnie, dotykała opuszkami jego policzki, nos, usta i czoło, by zaraz przyłożyć swoje do jego czoła, czule gładząc kciukami skronie chłopaka. Westchnęła cicho, pocierając noskiem jego nos. Siedziała w bardzo niewygodnej pozycji, drętwiała jej noga, deska rozdzielcza krępowała ruchy, coś uciskało jej brzuch, a coś jeszcze innego wżynało się w bok, ale to ani trochę się nie liczyło. Tom otoczył Scarlett swymi rękoma, zamykając je na jej plecach. Otworzył oczy, spoglądając wprost w jej tęczówki.– Jesteś moim życiem. Jesteś jego piękną stroną. Zrobię wszystko, byś była bezpieczna. Nie pozwolę ci się więcej bać, rozumiesz? – Wyszeptał, czule muskając wargi Scarlett. Ich gorące oddechy mieszały się ze sobą. Ich tęskne ciała zachłannie szukały swego dotyku. Ich tęskne serca…– I nie myślę tak tylko dlatego, że pomogłaś mi wtedy i dlatego, że jesteś taka ładna, pewna siebie i taka wspaniała. Jesteś nią, bo… trwasz przy mnie, pomimo mojej nieidealności, pomimo tych wszystkich błędów, które popełniam, jaki byłem i jaki jestem, pomimo tego, że bezpieczna byłabyś tylko z dala ode mnie, przy kimś innym, kto w pełni zasługuje na ciebie. Pozwalasz mi być i sama tego chcesz, powolutku budujemy coś tak bardzo ważnego dla mnie, budujemy nowego, starego mnie, który się zgubiłem, ale i odnalazłem tylko i wyłącznie dzięki tobie. Zmieniłaś mnie, Scarlett. Jesteś moim nowym życiem, które chcę chronić i dbać o nie. Nie zniósłbym, gdyby on czy ktokolwiek inny zrobił ci coś złego. Obiecałem, że sprawię, że zniknie. Słowa dotrzymam.– Mocniej przytuliła czoło do czoła Toma, ostro wciągając powietrze. Nie chciała teraz płakać. Po policzku Scarlett potoczyło się kilka łez, których nie zdążyła zatrzymać. Łez, których sądziła nigdy nie uronić, bo nie wierzyła, że dane jej będzie płakać ze wzruszenia. Uścisk w sercu nasilał się z jego każdym czule wyszeptanym słowem. Bolało tak bardzo, jak jeszcze nigdy. Miała wrażenie, że serce pęknie jej na pół, ale nie był to zły ból. To ból… kochania? Uśmiechnęła się czule, obejmując swoimi wargami wargi Toma, musnęła je raz i następny, by w końcu pocałować go namiętnie i głęboko, oddając mu tym wszystkie słowa, które miotały się teraz w jej myślach jak szalone. Wszystkie które chciała mu powiedzieć. Całowała go długo i z całym swoim przekonaniem, całą wiarą i czułością. Oderwawszy swoje usta od jego warg, pogładziła znów jego skronie i nie wypuszczając z rąk jego buzi, podniosła głowę, spoglądając mu w oczy. Uśmiechnęła się słodko, rozchmurzając tym uśmiechem jego zatroskaną buzię. Zagryzła wargę, biorąc głęboki oddech. Przysunęła się jeszcze bliżej i jeszcze głębiej spojrzała w jego oczy.
- Daję ci słowo, że jeśli Mike kiedykolwiek zagrozi mi w jakikolwiek sposób, będziesz wiedział o tym pierwszy i zgodzę się nawet na pięciu ochroniarzy, ale daj mi jeszcze jedną szansę na to, bym broniła się sama, dobrze? – Nie odrywając od niej spojrzenia, zastanawiał się przez moment. Wreszcie sapnął zrezygnowany i odsunąwszy się od Scarlett, pogroził jej palcem, śmiesznie mrużąc jedno oko.
- Niech ci będzie, ale to mi się wcale nie podoba. Wiesz, że narażasz moją psychikę na szwank? Nie skupię się na tym, na czym powinienem się skupić, David będzie ubolewał nad moją niesubordynacją jeszcze bardziej niż dotąd, no i będę zmuszony cały czas myśleć o tobie.
- I tam o mnie myślisz. – Rzuciła od niechcenia, wzruszając ramionami i zapiąwszy pas, uniosła głowę, by posłać Tomowi niewinny uśmiech. Pokręcił głową i skradłszy Scarlett małego całusa, odpalił silnik. Poważny nastrój zdawał się ulecieć, a Tom odprężyć wreszcie. Wiedziała, że Tom nie odpuści, tak samo jak Mike… Scarlett przyglądała się jak prowadził auto. Robił to tak wprawnie i lekko. Tak bardzo lubiła z nim jeździć. Lustrowała jego profil i dłonie delikatnie acz stanowczo trzymające kierownicę. Patrzyła jak lekko zagryzał wargi, jak uśmiechał się chwilami i będąc tak zupełnie spokojną, nagle zbombardowała ją fala niepokoju. Niespodziewanie na myśl przyszły jej słowa Mike’a, których wcześniej nie dopuściła do świadomości. Warto ci brudzić rączki dla takiej małej dziwki, chłoptasiu? Tracisz czas i tak ci nie da.- Tom, to prawda co mówił Mike? Tu chodzi o seks? – Momentalnie poczerwieniał i mocno zacisnął ręce na kierownicy.
- Że co?! – Spojrzał na nią, wytrzeszczając oczy.
- No, Mike mówił, że nie masz na co liczyć, no wiesz… i tak mi przyszło do głowy…
- Wiesz, co? Chyba się na ciebie obrażę, normalnie. Ja wiem, że kiedyś robiłem różne rzeczy, ale.. no.. Scarlett nigdy prze nigdy nie zrobiłbym ci krzywdy! Przecież, no… Scarlett!
- Tak?
- Nie tracę czasu. – Rzekł po chwili namysłu, rozluźniając mięśnie, znów przenosząc wzrok na drogę. Zjechał z głównej ulicy, krążąc między małymi uliczkami. Wyjeżdżając znów na prostą, przez chwilę spojrzał na dziewczynę. – Nie oczekuje od ciebie niczego, czego… Nie wezmę więcej niźli zechcesz mi dać, Scarlett. Jesteś dla mnie zbyt ważna, bym mógł pomyśleć…  Nie pamiętasz? Jestem po to, by cię bronić, nie krzywdzić.
- Wiedziałam. - Uśmiechnęła się szeroko, splatając ręce na piersi. Przecież wiedziałam…
- To po co się głupio pytasz? – Posłał jej pretensjonalne spojrzenie, jednak nie zdołał ukryć uśmiechu. Była taka urocza, gdy się czerwieniła. Zaskakiwała go w najmniej oczekiwanych momentach. Urzekała go zawsze swoją słodką infantylnością. Choć była już kobietą, siedziała w niej mała dziewczyna. Bardzo to lubił. Scarlett spuściła głowę, a jej buzię przysłoniła kotara gęstych fal. Zagryzłszy dolną wargę, spytała;
- Tom, a… ja wiem, że to nie moja sprawa i w ogóle, ale… no, jak nie chcesz to nie mów, ale jak to było z tymi wszystkimi dziewczynami? – Niepewnie uniosła głowę i dostrzegła filuterny uśmiech na jego buzi. Był rozbawiony. Sapnęła.
- Spałem z wieloma kobietami. Jednak nie było ich tak wiele, jak piszą gazety. Chociaż i tak za dużo, ale.. no pomińmy. – Wdusił guziczek na pilocie umieszczonym na desce rozdzielczej, zaczekał aż otworzy się brama i wjechał na posesję jednocześnie, zamykając ją za sobą. Podjechał pod budynek i zatrzymał auto. Dopiero wtedy w pełni skupił swoją uwagę na Scarlett. – Byłem sam. Nie wiedziałem kim jestem, ani kim chciałbym być. Zapomniałem kim byłem. Zgubiłem się i uciekałem, by zapomnieć jeszcze bardziej. A one po prostu były obok. Były tam ze mną, sprawiały, że samotność znikała na chwilę. Przytulały mnie i całowały, a gdy zasypiałem, miałem je obok i było łatwiej. Na chwilę, ale łatwiej.
- To dlaczego ze mną jest inaczej? Dlaczego zostawiłeś to wszystko…dla mnie?
- Myślałem, że wiesz. – Uśmiechnął się krótko, puszczając oczko brunetce. Westchnął. -  Już ci kiedyś to mówiłem, bo jesteś wszystkim czego mi wtedy brakowało. Wiesz, sam nie wiem, kiedy to się wszystko stało. Po prostu w pewnym momencie poczułem, że nie chcę więcej wracać do tego hotelu, że nie chcę tych wszystkich kobiet. Poczułem, że chcę ciebie. Nie tylko fizycznie, twoja wrażliwość, siła, upór i ta niesamowita słodycz pociągały mnie bardziej, niż cielesność tych wszystkich dziewczyn. Pozwoliłaś mi odnaleźć to, co zgubiłem. Przypomniałaś mi o tych wszystkich banalnych rzeczach, które zostawiłem, gdzieś po drodze. Przy tobie nawet herbata smakuje lepiej. – Uśmiechnęła się słodko, zwieszając głowę. Te wszystkie słowa były tak niesamowicie miłe, tak nowe i tak wytęsknione. Słowa wypowiedziane przez niego, niesione barwą jego głosu i czuciem serca. Przymknęła na moment powieki, jakby to miało pomóc Scarlett ukoić kołaczące serce. Po chwili otworzyła oczy, spoglądając na chłopaka, jakby troszkę niepewnie. Przypominała sobie powolutku, jak to jest tak czuć.
- Tom?
- Hym?
- A ja cię pociągam? –Zwilżył koniuszkiem języka wysuszone wargi i unosząc ku górze jeden kącik ust, stwierdził pewnie;
- Jak cholera. - Natychmiastowo odwróciła głowę, by nie dostrzegł, jak jej policzki szkarłatnieją. W sumie bardziej niż mniej spodziewała się tej odpowiedzi, ale w praktyce jej reakcja wypadła znacznie inaczej, niż sobie zaplanowała. Serce znów zabiło jej za mocno. Sięgnęła swoją torebkę z tylnego siedzenia i zaczęła w niej namiętnie grzebać, szukając, sama nie wiedziała czego. Tom roześmiał się łagodnie i zatrzymawszy jej dłonie, odgarnął do tyłu włosy Scarlett, po czym ujął w dwa palce jej brodę, tym samym zmuszając, by spojrzała mu w oczy. – Czyżby panna O’Connor się speszyła? – Zapowietrzyła się, nadymając policzki. Posłała mu zadziorne spojrzenie, wyżej zadzierając głowę. Uwielbiała się z nim droczyć.
- Nie, absolutnie, jedynie utwierdziłam się w przekonaniu, że facetom to tylko zgrabne tyłki w głowie. - Wystawiła Tomowi język i nie spuszczając zeń wzroku, energicznie zasunęła zamek torebki.
- Nie moja wina, że taki masz. – Tom roześmiał się jeszcze radośniej, gdy przed oczami mignęła mu jej sylwetka, gdy szybko wysiadała z samochodu. Szybko opuścił auto i taksując wzrokiem jej ciało dorównał kroku Scarlett. Jesteś wszystkim. Wszystkim, czego nie miałem wcześniej. to zdanie raz powiedziane matce, siedziało mu w głowie, odbijając się dźwięcznym echem za każdą myślą o brunetce.  Otworzywszy drzwi budynku, pochylił się w pas, przepuszczając ją w drzwiach. Kręcąc głową, chwyciła go za rękę i pociągnęła za sobą.

Ani w głowie jej było więcej droczyć się z Tomem, gdy przechodzili przez kolejne pomieszczenia, gdy prowadził ją do studia. W drodze nie zdawała sobie sprawy z powagi sytuacji. Tam mieli być wszyscy; David, Peter i chłopacy i jeszcze jacyś inni ludzie. Cała wytwórniana śmietanka. Kurczowo ściskała dłoń Toma, coraz mocniej splatając jego palce ze swoimi. Zbliżając się do właściwych drzwi, spojrzał na nią i uśmiechnął się ciepło.  
- Wszystko będzie okej. Oni nie gryzą.
- Mam nadzieję. – Kręcąc głową, nacisnął klamkę i lekko popchnął drzwi. Gdy się otworzyły, ku nim zwróciło się kilka par oczu, wyraźnie zdziwionych widokiem nie samego Toma. Bill wynurzył się zza szklanych drzwi, a jego buzia pokraśniała radością, w momencie, kiedy zobaczył brunetkę.
- Scaaaaarleeeeett! – Uśmiechając się od ucha do ucha, prawie biegiem podszedł do niej i wyściskał ją tak mocno, że zaczęła się obawiać o swoje kości. Roześmiała się.
- Ej, bo mnie połamiesz.
- Też się cieszę, że cię widzę. – Cmoknął ją w czoło i chwyciwszy za rękę, pociągnął za sobą w kierunku producentów. Wszystko działo się zdecydowanie za szybko. Idąc za Billem, odwróciła się do Toma. Stał z rękoma w kieszeniach, przyglądając się całemu zajściu. Widząc jej zdezorientowane spojrzenie, mrugnął do Scarlett. Doskonale wiedział, że oni wszyscy tu będą. Z pełną premedytacją zabrał ją ze sobą. Nie był pewien czy dobrze robił. Nie był pewien czy to wszystko się na nim nie odbije, ale pragnął jej szczęścia. Pomimo, że w głowie kołatało mu się tysiąc niepewności, był pewien jednego. Coś się zmieni. Ona kochała śpiewać, a gdzie indziej mogła się przełamać, niż tam? Ona kochała śpiewać, a jak inaczej mogło jej się udać, niż tylko wtedy, gdy usłyszy ją ktoś, kto mógł jej pomóc. Trochę wbrew sobie, ale ku jej szczęściu. Posłał jej pokrzepiający uśmiech. To dla ciebie, Maleńka. Otoczona niewątpliwie męskim towarzystwem, przez moment stała się gwiazdą. Nikt nic nie wiedział, nie włączając Billa, Gustava i Georga, o jej istnieniu i nagle pojawia się z Tomem. Nie zrażona udzielała się w rozmowie, jednak i tak nieustannie szukała go wzrokiem. Jego mała Księżniczka. Słuchała o nagraniach, wypowiadała się na temat ich muzyki, w końcu była ich fanką. Przyglądał się Scarlett, jej błyszczącym oczom, zaróżowionym policzkom, ujmującemu uśmiechowi… była taka drobna, taka krucha, a zarazem tak bardzo silna w swej delikatności. Raźno zbliżył się do ich kręgu i przepchnąwszy między Davidem a Gustawem, stanął obok Scarlett i ujął ją za rękę. Odetchnęła nieznacznie, rozluźniając nieco. Mocno ścisnęła jego dłoń. Zadziwiające, że została tak dobrze przyjęta, nie tylko David, ale i pozostali producenci bardzo zachowawczo podchodzi do tematu kobiet, któregokolwiek z chłopaków. Caroline była pod bardzo baczną obserwacją, gdy Gustav pojawił się z nią po raz pierwszy, a Scarlett… Scarlett to w końcu Scarlett. Przyciągnął ją bliżej siebie, tak by stanęła tuż przed nim i czule oplótł ją rękoma w talii. Był niewątpliwie dumny. – Już wiem! – Bill wykrzyknął ni stąd ni zowąd, prezentując dwa rządku swoich białych zębów. Wszyscy spojrzeli na niego pytająco. – Zaśpiewaj ze mną. – Dumny ze swojego pomysłu, uraczył Scarlett pokrzepiającym spojrzeniem.
- Przecież ja już nie śpiewam, Bill.

Uśmiechając się szeroko, ukłoniłam się nisko, nim zbiegłam ze sceny. Muzyka grała nadal, a wśród tłumów rozbrzmiewały owacje. Publika skanowała moje imię, pragnąc więcej i więcej, a ja zatrzymując się, co kilka kroków, odwracałam się by pomachać do fanów. Wystarczyło, bym uniosła lekko rękę, a cały tłum eksplodował krzykiem. Przekrzywiłam głowę, patrząc na fanów. Uśmiechnęłam się przekornie i ruszyłam chwiejnym krokiem w stronę krawędzi sceny, dając znak muzykom, by nie przestawali grać. Zaskoczyłam ich. Nie po raz pierwszy. Lubiłam robić takie nieprzepisowe niespodzianki. Kołysząc się na boki, uniosłam rękę w górę i śpiewając machałam nią do rytmu. Sala wybuchła nowymi owacjami, a taka specyficzna energia rozrywała moje wnętrze. Muzyka ucichła, a ja zakończyłam występ zgrabną akrobacją głosową. Pomachałam po raz ostatni i tonąc w morzu braw, lekko zbiegłam ze sceny. Kolejny udany koncert.

Śniła tą wizję nieprzerwanie od czasu, kiedy była w Loitsche. Piękne marzenia nieustannie pojawiało się prawie każdej nocy, gdy zasypiała. W krainie snów wszystko zadawało się takie piękne, takie dobre, bezproblemowe. Na jawie każda myśl o śpiewaniu owocowała wewnętrznym rozdarciem, powiększającym się za każdym razem, gdy myślała, że mogłaby wrócić albo pozostawić to już na zawsze. Postanowiła, że już nie będzie śpiewać, ale to bolało tak mocno, prawie tak bardzo jak myśl o stracie taty, ale gdy chciała próbować nie było lepiej, bo wydawało się jej, że zdradzała wiarę taty. To takie trudne… Westchnęła ciężko, odwracając się przodem do Toma. Szukała odpowiedzi w jego czekoladowych oczach. Uśmiechnął się czule, gładząc opuszkami jej policzek.  
- Przecież to kochasz, Maleńka.  
- Ale obiecałam, że już nie będę. – Jęknęła żałośnie, wydymając dolną wargę. Jej policzki znów nabrały kolorytu.
- Komu?
- Sobie.
- Ucieczka przed tym co kochasz nie ujmie ci tęsknoty. Myślę, że twój tata nie chciałby, żebyś się poddała.
- Ale…- Westchnęła ciężko, bezsilnie opierając głowę na ramieniu Toma. Spojrzał po wszystkich. Reszta, prócz chłopaków z zespołu nie miała pojęcia, o co mogło chodzić. Przyglądali się zajściu i chyba nie za bardzo wiedzieli, co ze sobą zrobić.
- Obiecałaś mu, że się nie poddasz. Pamiętasz?
- Pamiętam. – To wystarczyło. Wyprostowała się, unosząc dumnie głowę. Spojrzała mu w oczy. – Jeśli teraz zaśpiewam, to będzie znaczyło, że wróciłam. Zupełnie.
- Więc wróć. Wiem, że tego chcesz. Twój tata też chciałby tego, bo końcu to on pomagał ci walczyć o marzenia i ja… - westchnął, uśmiechając się słabo – też chcę, byś walczyła dalej. Lubię cię słuchać. Przecież się nie poddajesz, Maleńka.
- Ja też. – Odwróciła się do Billa. – Nie daj się prosić, ale ja proszęproszęproszęproszęproszęproszę. – Wyrecytował szybko, posyłając Scarlett szeroki uśmiech. – Czekam na ciebie, tam za szybą. – Odwrócił się na pięcie, a za moment znalazł się już w drugim pomieszczeniu. Scarlett ponownie spojrzała na Toma.
- Masz rację, nie poddaję się. – Objęła Toma w pasie i stając na palcach, pocałowała go krótko w usta. Spojrzała mu w oczy i uśmiechając się, wspięła się do jego ucha. – Dziękuję, że mi o tym przypomniałeś. – Szepnęła i lekko ruszyła do Billa. – Ludzie świata, to jest szalone. – Mruknęła pod nosem, znikając za dźwiękoszczelnymi drzwiami.
- Wiedziałem, - Bill szturchnął bokiem brunetkę, uśmiechając się do niej ciepło. – za bardzo to kochasz, żeby zrezygnować.
- Każdej nocy śniłam, że mi się udało, a za dnia tęskniłam nieziemsko, ale czułam, że nie powinnam, kiedy jego już nie ma…
- Nie miałem okazji pogadać z twoim tatą, ale myślę, że nie podobałoby mu się, że porzuciłaś śpiewanie.
- Myślę, że tak… po prostu… to była ucieczka, Bill. – Westchnęła. – Kurczę, stresuję się.
- No, co ty! Przecież w klubie było znacznie więcej ludzi.
- Ale ci ludzie nie pracowali dla universalu.
- Oj, tam. Oni nie gryzą.
- Już to dzisiaj raz słyszałam. – Spojrzała na Toma, który rozmawiał o czymś z Davidem. Wszyscy, co chwila spoglądali na nią i Billa. Czuła się skrępowana, ale szczęśliwa. Tak bardzo szczęśliwa, że chyba bardziej nie można. Szczęśliwa szczęściem jedynym i specyficznym, takim jakie dawało jej tylko śpiewanie. Miliony raz wyobrażała sobie, że śpiewała w prawdziwym studio, z fachowcami, ale nawet w marzeniach to wszystko nie wydawało jej się tak bardzo wyjątkowe. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Duże,  zastawione wszelakimi instrumentami, idealne. Miała ochotę pisnąć albo wyściskać Billa, ale ograniczyła się do kolejnego szerokiego uśmiechu. Zagryzła wargę, żeby nie wymsknęły się jej z buzi jakieś piski. Bill przejrzał plik kartek, posprawdzał jakieś zupełnie tajemne jej rzeczy i włożywszy ręce do kieszeni, uśmiechnął się tajemniczo, spoglądając na brunetkę.
- To co śpiewasz?
- Śpiewamy.
- Nie, co śpiewasz?
- Jak to ja?
- No ty.
- Ale z tobą.
- Nie, sama.
- Nie, z tobą.
- Sama.
- Ale, Bill! Ja nie dam rady. – Spojrzał na nią niedowierzająco i odchyliwszy palcem dolną powiekę, pochylił się bliżej Scarlett.
- Jedzie mi tu czołg?
- Nie, tramwaj.
- To co śpiewasz?
- No, ale Bill, ja nigdy nie śpiewałam tak.
- Scarlett, kochanie ty moje, nie pleć głupot. Kto jak kto, ale ty umiesz śpiewać nawet z zakneblowanymi ustami, więc nie mów mi, że nie dasz rady. A poza tym, jestem super gwiazdą i mam kaprys, żebyś dla mnie zaśpiewała. – Uniosła ku górze jedną brew, taksując Billa krytycznym spojrzeniem. Zawsze marzyła, ale kiedy przyszło co do czego, tamci ludzie z wytwórni ją krępowali. Oni przecież znali się na muzyce. Nie chciała, by ją wyśmiali, przecież ona tylko śpiewała.
- Super gwiazdo miałeś śpiewać ze mną i się nie wykręcaj.
- Co śpiewasz?
- Ale ty upierdliwy jesteś.
- Dzięki, zawsze chciałem to usłyszeć. – Uśmiechnął się szeroko i podszedłszy bliżej, ujął Scarlett za ręce. – Posłuchaj mnie uważnie. – Spoważniał, spoglądając brunetce w oczy.  - Wiem, że tego chcesz. Wiem, że w środku, aż pali cię, żeby tutaj zaśpiewać. Widzę to w twoich oczach. Widzę to w sposobie, w jaki rozglądasz się po tym pokoju,  ale nie wiem co cię powstrzymuje. Zrób to dla siebie. Zrób to dla tych niespełnionych snów. Zrób to dlatego, żeby być o krok bliżej. To, że nasi producenci tu są, to nic nie znaczy. Nikt nie wyskoczy zaraz tutaj, żeby zaproponować ci kontrakt płytowy, ale nie będziesz już anonimowa. Wiesz, czego pragniesz, masz to w zasięgu ręki, więc sięgnij po to. – Uśmiechnął się ciepło i przytulił Scarlett. – I kiedy już stąd wyjdziesz i będziecie z Tomem sam na sam, przytul go mocno, ale proszę nie pytaj dlaczego. – Scarlett oderwała się od Billa, spoglądając na niego pytająco. – Nic się nie dzieje, po prostu to zrób, Scarlett. – Kiwnęła głową. – To co śpiewasz? – Bill miał rację. Marzyła o tym, a sama broniła sobie, by spełnić to marzenie, choć było na wyciągnięcie ręki. Wzięła głęboki oddech. Jednak… zaniepokoiło ją to, co Bill mówił o Tomie. Widziała w jego oczach coś dziwnego odkąd znaleźli się w studiu, ale nie miała pojęcia, co to mogło być. To uczucia, których określić nie była w stanie. To coś, co go przejmowało i zaprzątało myśli. To coś, co spoczywało między nim, a Billem. Przytuli go bardzo mocno. Westchnęła.
- Mogę skorzystać z fortepianu?


Usiadła do fortepianu. Powiodła dłonią po biało – czarnych klawiszach. Idealny. Zagrała kilka taktów, chcąc rozgrzać palce. Uśmiechnęła się. Odrzuciła do tyłu wszystkie włosy, biorąc głęboki wdech. Spojrzała za szybę. Wszyscy stali, przyglądając się jej. Dwóch mężczyzn siedziało przy aparaturze. Reszta stała za nimi. Coś ścisnęło ją w żołądku. Zaczęła grać.

Znalazłam skarb,
Który nosi twoje imię.

Przymknęła powieki. Oddała się muzyce, oddała się słowom, dała się ponieść. W umyśle majaczyła jej przyjemna pustka, którą powoli wypełnił jego obraz. Gdy się uśmiechał, gdy parzył herbatę, gdy na nią patrzył, przytulał i całował, gdy czytał gazetę i jadł kanapki, gdy oglądał telewizję albo przeglądał jej podręczniki, gdy mówił i słuchał, gdy prowadził, nawet gdy palił.

Jesteś najlepszym, co mnie spotkało…
Zapominam o reszcie świata, gdy przy mnie jesteś…

Uśmiechnęła się. Uśmiechał się wyciągając ku niej dłoń. A gdy musnął opuszkiem jej skórę, ciało przeszył dreszcz, delikatny niczym letni deszcz. Był tak blisko. Był cały czas. Był wszędzie. Nie chciała, by zniknął.

Stojąc między Billem, a Georgiem przyglądał się, jak grała. Zawładnęła nią niepomierna pasja, zaangażowanie, miłość. Każde słowo płynęło wprost z jej wnętrza, każde muśnięcie klawiszy, każdy dźwięk. Scarlett w tej jednej chwili stała się muzyką, najpiękniejszym dźwiękiem, ale tak bardzo bał się, że kiedyś mogłaby stracić tą miłość. Bał się, że ktoś zechce odebrać jej ją i przerobić na dobrze sprzedajną płytę. Nie chciał, by kiedykolwiek mogła poczuć się, jak on. Nie chciał, by miała żal do siebie, że kiedykolwiek zapragnęła sławy. Nie chciał jej stracić.

Gdyby twoja obecność była trucizną,
Byłabym przy tobie, aż do śmierci.

Przestąpienie tej granicy dawało multum możliwości. Można mieć wszystko i być kimś, a jednocześnie utracić jeszcze więcej, stając się nikim. Spełnianie marzeń kosztuje. Trzeba oddać swoją prywatność, poświęcić życie, by dostać coś w zamian. Na początku ta cena zdaje się niczym, jednak z każdym kolejnym dniem, jarzmo, które nadają spełnione marzenia, staje się coraz cięższe. Wiedział, jak Scarlett bardzo kochała muzykę. Zdawał sobie sprawę, ile byłaby w stanie poświęcić. Długo zastanawiał się, czy zabrać ją tutaj właśnie dziś, gdy pojawić się mieli menager i producenci. Wiedział, że mogli wiele. Wiedział, że lubili pieniądze, a Scarlett mogła stać się żyłą złota. Myślał o tym od kilku dni, rozważając wszystkie za i przeciw. Za wszelką cenę chciał ochronić Scarlett, jednak nie miał prawa odbierać jej szansy, kiedy ta miała możliwość pojawić się na jej drodze. Może po prostu sam naciął się kilkakrotnie i teraz zbyt czarno widział. Może przesadzał i zbytnio przejął się rolą. Nie mógł tak posępnie patrzył w przyszłość, gdyby w nią choć trochę nie wierzył, to raczej nie przywiózłby jej jednak ze sobą. Ona miała talent, była niczym diament, który nadszedł czas oszlifować.


 Jesteś podróżą bez końca.
Dlatego kładę mój mały, wielki świat w twoje bezpieczne dłonie…

Spojrzał na Davida i Petera. Spoglądali na nią w zdumieniu, wsłuchując się uważnie. Zachwycała, od początku do końca zachwycała, uwodząc głosem. Coś się zmieni. Czuł to.

Gwałtownie oderwała dłonie od politury. Uniosła powieki i wstawszy, opuściła pomieszczenie. Nieco oszołomiona, została otoczona i zalana salwą zachwytów. Będąc jeszcze jakby w amoku, nie słuchała, nie docierały do niej te wszystkie słowa. Szukała go wzrokiem, ale nie mogła dostrzec. Przedarła się przez mały tłumek i dostrzegłszy Toma w rogu pokoju, podbiegła do niego. Wpadła w jego ramiona, otaczając go w pasie rękoma, mocno przylgnęła do niego. Tom zamknął ją w swoim uścisku i tulił do siebie czule. Ucałował Scarlett w czubek w głowy.
- Jesteś najlepszym, co mnie spotkało. – Szepnęła, a on uśmiechnął się, przytulając policzek do jej pachnących wanilią włosów. Ignorując wszystkich, uspokajała oddech słuchając bicia jego serca. Wracała do siebie. Emocje powoli opadały. Zniknął czas, zniknęli ludzie, zniknęło wszystko. Był tylko on i była ona. Po prostu potrzebowała teraz przy nim być, niczego więcej. Nie miała pojęcia o czym mówił Bill i to nie dawało jej spokoju. Chciała tulić go do siebie, póki te wszystkie jego troski nie znikną, póki nie będzie zupełnie spokojny. Podniosła głowę, spoglądając na niego. – Podobało ci się?
- Niezaprzeczalnie. – Uśmiechnęła się, wyswobadzając z jego objęć. Wróciła do Billa, który uparcie wołał ją do siebie, a Tom stojąc z boku, patrzył, jak jego mała Księżniczka przestaje być już tylko jego. – Po prostu będę przy tobie, Scarlett. – Szepnął ruszając w jej kierunku.
Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo