Bardzo przyjemnym było
przypominanie sobie, jak to jest mieć po prostu dziewiętnaście lat, maturę na
karku, problemy z doborem garderoby do szkoły czy czymś zupełnie innym,
plasującym się w kategorii banał. Znów mogła przejmować się klasówką z
niemieckiego czy krajoznawstwa, kląć na wczesne wstawanie i być w pełni zwykłą
i nie rzucającą się w oczy. Mogła jawnie nosić trampki i swoje ukochane, jak to
mówił Paul, lumpiarskie jeansy i nikt, to jest on sam, nie truł jej nad głową,
że nie ma za grosz klasy ani wyczucia smaku w doborze swojej garderoby. I
pomyśleć, że dla takiego bubka wciskała się sukienki koktajlowe. Nie miała pojęcia,
czym ją nafaszerował, ale musiało to być bardzo skuteczne, skoro trzymało ją
tak długo. Choć od jej ostatniej rozmowy z Paulem dzieliły ją zaledwie godziny,
to i tak czuła się lekka, wolna i nieprzytłoczona jarzmem jego osoby. Może,
gdyby od początku nie kryła się ze swoim zdaniem, to ich związek nie wisiałby
teraz na włosku? Może, gdyby nauczyła go swojego życia, to jego świat nie byłby
dla niej takie zły? Stanowił sporą część jej życia, zajmował wiele miejsca w
sercu i choć żywiła do niego urazę, nie potrafiła tak po prostu go zeń
wyrzucić. Miał jeszcze kilkanaście dni. Choć nie wierzyła w to, by je
wykorzystał. Zrzuciła z siebie ciężar, jaki dźwigała przez ostatnie tygodnie.
Postawiła pierwszy krok, najtrudniejszy, ku odzyskaniu siebie na własność.
Teraz mogło być już tylko łatwiej. Zaczynała znów żyć w swoim dawnym rytmie i
dopiero zdała sobie sprawę, jak bardzo brakowało jej tego. Bez bankietów i
nudnych kolacji ciągnących się prawie do świtu, pustych uśmiechów i próżnych
spojrzeń, bez udawania i bycia marną ozdobą jego idealnej persony. Dopiero
teraz zdała sobie sprawę, jak bardzo dała mu się poniżyć i nie mieściło jej się
w głowie, że ona ta pyskata, szalona dziewczyna tak po prostu dała mu się
ubezwłasnowolnić. Bo to było ubezwłasnowolnienie. Z jednej strony było lepiej, bo
wyrzuciła z siebie część tego, co ją męczyło, ale z drugiej… z drugiej strony
pojawił się Georg. Plan Liv był zupełnie inny. Uwolnić się od Paula, nie wiązać
się już więcej, nie przywiązywać, nie zakochiwać, tylko żyć z dnia na dzień.
Jak dawniej. A teraz, z nim to już nie było takie oczywiste. Znów zaczynała
motać się w sieci swoich własnych uczuć. Oparta o drewnianą framugę drzwi
przyglądała się siostrze, uświadamiając sobie, jak wiele zaprzepaściła, jak
wiele straciła dla tego, co warte było niczego. Choć cały czas była obok, choć
zdawała się wspierać Scarlett, to tak naprawdę w najważniejszych momentach
kisiła się na jakichś bankietach, zamiast towarzyszyć jej. Ominęło ją tak wiele
spraw, w tak wielu jej obecność mogła zapobiec przykrościom, jakie dotykały jej
siostry. Wystarczyło, by tylko była. Choć brunetka nie miała jej nigdy tego za
złe, to teraz, na przestrzeni czasu zrozumiała, jak bardzo skrzywdziła nie
tylko siebie, ale i ją. Odepchnęła się od drewnianej powierzchni i biorąc
głęboki oddech, weszła do sypialni Scarlett. Ślęczała nad zeszytami, nietrudno
było zgadnąć, że z matematyki. Na kolanach przesunęła się po materacu w
kierunku brunetki, by przysiąść za nią i przytulić się, opierając brodę na jej
ramieniu. Zamarła, nie mając pojęcia, o co mogło chodzić Liv. Przekrzywiła
lekko głowę, skręcając ją tak, by choć kątem oka spoglądać na siostrę. Zamknęła
w swoich dłoniach dłonie siostry, wplatając swoje między jej palce.
- Przepraszam, Scarlett. – Wyszeptała
słabo, mocno zaciskając powieki. Nie chciała płakać, a gula ściskająca jej
gardło, wcale nie ułatwiała tego zadania.
- Za co, głuptasie?
- Za to, że nie było mnie
przy tobie, gdy tego potrzebowałaś. Za to, że cię nie słuchałam. Za to, że
byłaś sama, gdy ten dupek znów cię krzywdził. Za to wszystko, czego nie
zrobiłam, kiedy powinnam. Za to, że trwoniłam czas, poświęcając go temu, kto
nie był go wart i za to, że pozwoliłam ci samej iść przez noc.– Scarlett
uśmiechnęła się delikatnie.
- Kocham cię najmocniej w
świecie, Liv.
- Ja bardziej. Chociaż
ostatnio nie dawałam tego najlepszych dowodów.
- Przestań, łobuzie. Nie
chcę, żebyś mnie przepraszała. Wiem, że jesteś, byłaś i będziesz. Nie
potrzebuję więcej. Trochę mi uciekłaś, trochę długo dochodziłaś do tego, że nie
tędy droga, ale… jedno serce, jedna dusza. Zapomniałaś? – Trochę niezdarnie
potarła policzkiem czubek nosa Liv, uśmiechając się do niej.
- Nigdy, nawet przy całym
stadzie Paulów. - Uśmiechnęła się krótko. - Naprawdę nie jesteś, nie byłaś zła?
- Skąd ci się zebrało na
takie rzeczy, co? Liv, weź posłuchaj sama siebie, co? Ja? Ja, miałabym milczeć,
gdy coś mi nie pasuje? Ja?
- Fakt, niemożliwe. –
Stwierdziła po chwili, parskając śmiechem. Odsunęła się od Scarlett, niedbale
rzucając na poduszki. Założyła ręce pod głowę i rozejrzała po pokoju. Scarlett
miała zdecydowanie za mało maskotek. W zasadzie żadnej prócz Pana Misia.
Skręcając głowę, dostrzegła fotografię. Znała ją doskonale, bo w końcu sama
przyłapała Scarlett i Toma na przytulaniu. Podniosła się do pozycji siedzącej.
- Ale ty się wiercisz. –
Scarlett skwitowała kręcąc głową, po czym wróciła do zadań z matematyki. Liv
wzięła do rąk zdjęcie, przyglądając mu się uważnie. Biło zeń coś, czego nie
można objąć rozumem i określić słowem. Westchnęła.
- Scarlett, co zamierzasz z
tym wszystkim?
- Wszystkim, czym?
- Mamą, Sereną, Mike’em,
maturą, śpiewaniem, no i Tomem. – Scarlett zastanawiała się przez moment,
kreśląc na marginesie zeszytu nieokreślone wzorki. Liv zaś, ani na chwilę nie
oderwała oczu od fotografii. Stwierdziła, że musi ich fotografować częściej.
Gdyby ktoś potrzebował definicji miłości, pokaże mu ich zdjęcie.
- Hym…- podniosła wzrok na
Liv – mama w końcu zrozumie, że sama muszę przejść przez życie. Mike i Serena
niebawem znikną już na zawsze z mojego życia. Maturę zdam, choćby nie wiem, co
się działo. Śpiewać będę, jeśli nie na wielkiej scenie to do kotleta, kiedy
będę gotować obiad…obiad dla Toma, – uśmiechnęła się pod nosem, lokując wzrok
we wzorach, – ale się nie poddam. Wykorzystam wszystkie możliwe szanse.
Najważniejsze jest to, że będę po prostu żyć.
- Bez planów i założeń?
- Będę pamiętać o tym, co
było, ale nie pozwolić przeszłości zdominować teraźniejszości. To, co było,
Mike, Sam i Tasha, cały tamten etap musiał nastąpić, bym mogła dziś być tym,
kim jestem. Właśnie, muszę z nimi porozmawiać. – Zamyśliła się. - Musiałam
upaść, by wstać. Tak samo było teraz. Musiałam zostać pozbawiona wszystkiego, w
co wierzyłam, by przekonać się, że to nie było do końca dobre. Widzisz, to, co
było do tej pory, to taki mur obronny przed życiem. Kryłam się za zasłoną
zasad, by nie doświadczyć prawdziwych uczuć. Tom go obalił.
- Wszystko przez niego.
- Wszystko dzięki niemu. –
Poprawiła Liv i zrzuciwszy zeszyty na podłogę, usiadła obok niej. – Jak tak
usiłuję sobie pomyśleć, co byłoby, gdyby jego nie było, to nie potrafię, to
jakiś kosmos, abstrakcja totalna. Ja nie… nie wiem, no, ale on już musi być.
Musi. – Szepnęła, na co Liv uśmiechnęła się, odkładając zdjęcie.
- Wiedziałam, że tak będzie.
Wiedziałam, że z tej batalii prędzej czy później zrodzi się miłość. Tata też to
wiedział. – Scarlett gwałtownie uniosła głowę, bacznie spoglądając na Liv. –
Pamiętasz walentynki? – Brunetka kiwnęła głową. – Wtedy płakałam przez Paula i
tata przyszedł do mnie. Nie mówiłam ci o tym, bo nie było, kiedy później, bo
wiesz… te wszystkie sprawy… No i żaliłam mu się na Paula, że tak mnie traktuje,
a ja wciąż liczę na cud i mówiłam jeszcze, że ciebie spotkało takie szczęście,
że masz Toma i że on kocha cię nawet
spojrzeniem, chociaż tak naprawdę wtedy jeszcze wtedy wydawało wam się, że
to wszystko nic nie znaczy, że nic was nie łączy, to macie już wszystko, bo
macie siebie. No i się nie myliłam, a tata wypytał mnie trochę o Toma. Na końcu
stwierdził, że pojawiłaś się w jego życiu, by uchronić go przed ostatecznym
upadkiem i by on obronił cię przed tym wszystkim, co siedzi w tobie, by obalił
ten mur. Nie potrafię dokładnie przytoczyć jego słów, ale pamiętam jak na was
patrzył, gdy to mówił.
- Jak? – Szepnęła.
- Tak, jak zawsze patrzył na
nas, gdy mówił, że nas kocha. I tata miał rację. Chociaż jeszcze nie raz
będziecie się kłócić, chociaż będzie ci się wydawać, że to koniec, nigdy nie będzie tak źle, by nie odwrócił
się, żeby na ciebie zaczekać, byś ty nie cofnęła się o krok, by do niego
wrócić. Możesz mówić, co chcesz, że to nie miłość, że niewiadomo, co
przyniesie jutro, że życie pisze różne scenariusze i jutro możecie być już ty i
on, a nie wy, ale wiesz, co? Jeśli tak się stanie, to obje spędzicie resztę
życia w swoistych katuszach, bo taka
miłość trafia się raz.
- On cię kocha, Liv. –
Scarlett nie potrafiła wydusić z siebie nic więcej, prócz tego jednego
zapewnienia. Liv ukazała jej więcej prawdy, niźli sama pozwalała sobie dostrzec
i nie chciała już zaprzeczać. ‘Pozwól, by
to się po prostu działo.’ Jeszcze jakiś czas temu nie do końca rozumiała, to,
co Simone miała na myśli. Teraz już wiedziała. Tak wiele zdarzeń, a ona będąc w
centrum broniła się przed najistotniejszym. Chociaż nie, nie broniła się.
Scarlett po prostu, doskonale wiedząc, nie zdawała sobie sprawy z tego, kiedy
między nich wkradło się uczucie. Kiedy on przestał być zagubionym chłopcem z
klubu, a ona śpiewającą dziewczyną, która jednego razu go spostrzegła. Kiedy
stali się dla siebie Scarlett i Tomem. Kiedy pierwszy raz granica między ja
i ty płynnie zatarła się, formując się na
nowo. Formując się w nas. Objęła siostrę, mocno
przyciągając do siebie. Liv oparła głowę na ramieniu Scarlett i choć obu było
strasznie niewygodnie w takiej pozycji, to liczyło się w tej chwili najmniej.
Mówiąc ‘on’, Scarlett bynajmniej nie myślała o Paulu. Liv pragnęła wolności, a
gdy wreszcie miała jej zasmakować, w jej życiu pojawił się Georg. Chłopak
ewidentnie się zadłużył. Liv też ciągnęło do niego, ale coś ją blokowało. To
coś miało na imię Paul i tu bynajmniej nie chodziło o to, że nadal oficjalnie
byli parą. Liv blokowała świadomość przywiązania, ewentualnego związku i całej
jego otoczki. Nie chciała znów być dodatkiem, nie chciała stać w czyimś cieniu,
zmieniać się na siłę. Choć doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że zielonooki
był zupełnie innym człowiekiem, a jej obawy zupełnie paradoksalne, to piętno,
które pozostawił po sobie związek z Paulem było na tyle silne, by nie pozwolić
Liv przełamać tej bariery. – Wspomnisz moje słowa. – Wyszeptała, całując siostrę
w czubek głowy.
- Nie tak miało być,
Scarlett. Nie tak…
- Widocznie tak musiało być.
Musiał pojawić się on, byś zrozumiała, byś uwolniła się od Paula, byś zaczęła
znów żyć. Tak jak tego chcesz.
- Ale o jakiej miłości ty
mówisz, to przecież… nieee.
- Nie będę kochać, Scarlett.
- Nie powielaj moich błędów,
Liv. – Powiedziała odrobinę zbyt stanowczo, obdarzając Liv karcącym
spojrzeniem. Ta podniosła się i wyprostowawszy, oparła o ścianę. Westchnęła się
ciężko, wpatrując się w swoje dłonie. Dopiero po chwili podniosła wzrok na
Scarlett, która ani na chwilę nie oderwała od niej swojego.
- O czym my mówimy, Scarlett?
- Po prostu nie wzbraniaj
się. Pozwól życiu toczyć się, okej?
- Nie wiem. Nie wiem niczego
i nie chcę planować, zakładać, nastawiać się. Najpierw muszę rozstrzygnąć
kwestię Paula.
- Myślałam, że to już masz za
sobą.
- Nie, jeszcze nie. On wróci.
Nie wiem, kiedy, ale wróci.
W domu rozległ się dźwięk
dzwonka do drzwi.
*
Siedząc przy elegancko
zastawionym stoliku, patrząc na tych wszystkich ludzi, których nie lubiła, ba,
nawet nie znała, dusząc się w niewygodnej sukience, mając na szyi te przeklęte
perły i pozwalając, by trzymał ją za dłoń, słodko gawędząc z inwestorami,
szczerze zastanawiała się, jakim cudem przystała na to zaproszenie. Przecież
obiecała sobie, że już nigdy więcej, że to koniec, że nie da mu się znów
stłamsić, a jednak tam siedziała. Nie wiedzieć, czemu, słuchała potoku jego
słów, rozważyła najbardziej irracjonalną na tą chwilę propozycję i o zgrozo,
przyjęła ją. Po co był jej ten bankiet? By po raz kolejny przekonać się, że
Paul to wcielenie seniora Bindera, że nie kochał jej, że interesowało go tylko
jej ciało i to jak prezentowała się w satynowej kiecce. Tak, one zawsze były
satynowe. To chyba jakieś zboczenie, jedno z wielu. Od samego wejścia nie
zamienił z nią słowa, a jedynie uśmiechał się z wyższością do swoich kolegów i
z dumą do ich ojców. Szturchał ją lekko, gdy miała się uśmiechnąć, no i
oczywiście miała nie mówić niepytana. Choć pluła sobie w brodę, że była tam z
nim, to coś, jakiś wewnętrzny głos mówił jej, że wbrew pozorom to kolejny krok
w przód. Uniosła dumnie głowę, rozglądając się dyskretnie. Mama Paula
rozmawiała z kilkoma innymi kobietami. Ta kobieta ją fascynowała. Emanowała
niepomierną klasą. Biło od niej specyficzne ciepło. Chyba jako jedyna w tej
rodzinie nie dała się zatruć pieniądzowi. Liv zastanawiało, dlaczego nie
odeszła od Paula seniora, skoro tłamsił ją i podcinał skrzydła, nie szanował i
można powiedzieć, że poniżał. Może z tego samego powodu, dla którego ona sama
niedawno posłusznie chadzała na bale i dzielnie pełniła rolę kwiatka w
butonierce Paula. Olśniewała tych wszystkich starych pryków, szczerzących do niej
swoje sztuczne zęby, mających się za niewiadomo kogo, z powodu kilku zer na
koncie. Tak bardzo nie chciała tam tkwić, a jednak obietnica była silniejsza.
Przyrzekła sobie, że Paul ma czas do ostatniego dnia marca i chcąc nie chcąc
dotrzymywała tego. Scarlett milcząc, po prostu patrzyła jak szykowała się do
wyjścia. Brutalnie zamordowała Paula spojrzeniem, przynajmniej kilka razy, a
gdy o coś pytał lub zagadywał, po prostu udawała, że go tam nie było. Jej
milczenie było znacznie gorsze, niż wszystkie wyrzuty, utarczki i kłótnie.
Milczała, bo w końcu to Liv przeczyła samej sobie, a nie ona.
- I jak? – Zapytał, pierwszy
raz tego wieczoru skupiając swoją uwagę na Liv. Przez moment przyglądała się
Paulowi, zastanawiając się jakiej udzielić odpowiedzi. Do głowy przyszło jej
jednak, coś lepszego.
- Paul, jaki jest mój
ulubiony kolor? – W pierwszej chwili wyraźnie go zatkało, zaśmiał się nerwowo,
mocniej ściskając jej dłoń. A Liv zupełnie spokojna, nadal przyglądała mu się w
skupieniu.
- Skąd ci to przyszło do
głowy, Liv? Co? – Uśmiechnął się, jakby chciał jej słowa obrócić w żart, a
najlepiej zrobić replay, by ich wcale nie było. Twarz Liv rozpogodziła się,
uśmiechała się delikatnie, sprawiając wrażenie nieodgadnionej. Nie mógł rozszyfrować,
o co jej chodziło. Tego też nie rozumiał.
- To proste pytanie, Paul.
Przecież na pewno wiesz. – Zachęciła go.
- No pewnie, że wiem.
- No, więc?
- Czerwony. – Stwierdził z
miną znawcy. Stało się jak przewidywała. Z jej twarzy ani na sekundkę nie
zniknął ten nic niemówiący uśmiech, gdy delikatnie, acz znacząco wyswobadzała
swoją dłoń z uścisku Paula. On nieco zdziwiony, przyglądał się, jak wstając z
krzesła posyła mu pewne spojrzenie i płynnie oddala się od niego. Zarejestrował
jedynie, jak jej perłowa sukienka falowała delikatnie, gdy idąc zmysłowo
kołysała biodrami. Satyna połyskiwała w mdłym świetle lamp i wydała mu się tak
niezwykle inna. Poczuł, jakby jego oczy się otworzyły i dopiero teraz dostrzegł
ją prawdziwą. Niezwykle piękną kobietę, pełną siły i pasji. Jego kobietę, która
powoli oddalała się od niego. Uczyniwszy kilka kroków, zatrzymała się i odwróciwszy,
spojrzała na niego, a jej wargo wciąż układały się w tajemniczy uśmiech.
- Granatowy, Paul. Granatowy.
– Jej głos pewny, acz nasycony nutką żalu poniósł się po pomieszczeniu,
odbijając echem od wstrzymanych oddechów przysłuchujących się w zadziwieniu
gości. Jakby w zwolnionym tempie przyjmował do wiadomości, jak odwraca się, wypinając
z włosów klamrę i rzuca ją na podłogę, a jej lśniące włosy kaskadami opadają na
ramiona i nagie plecy. Gdzieś w tle dobiegł go, trzask uderzającej o ziemię
spinki. Powiódł za nią wzrokiem, gdy go podniósł, Liv już nie było. Niknęła w
ogromnych drzwiach salonu. Nagły impuls przeszył jego ciało. Zerwał się z
miejsca, ruszając za nią. Nie potrafił stwierdzić, czy bardziej ubódł go wstyd,
jaki mu przyniosła czy fakt, że kilka chwil wcześniej, coś niezaprzeczalnie się
zmieniło. Wybiegłszy z domu, rozejrzał się nerwowo po posesji. Nigdzie jej nie
było. Stał przed wejściem kilka chwil, oddychając płytko i mocno zaciskając
pięści. Zniknęła. Jak Kopciuszek. Rozejrzał się, ale nigdzie nie było
pantofelka. Przymknął powieki, chcąc opanować nagłą falę złości. Gdy je na
powrót uniósł, kilka metrów przed sobą dostrzegł coś wyróżniającego się pośród
ciemności. Podszedł. Na chodniku leżał
zerwany sznur pereł. Podniósł go, kilka chwil obracał w dłoniach drobne
kuleczki, które jeszcze nie zdążyły zsunąć się z łańcuszka. Przyglądał im się
gorączkowo, nie potrafią dać sobie rady z targającymi nim emocjami. Odwracając
się na pięcie, cisnął nimi w ziemię i wrócił do środka.
Biegła ile sił w nogach. Był
marzec, a ona odziana jedynie w satynową sukienkę, przemierzała kolejne ulice
miasta. Nawet buty przestały być niewygodne, wiatr zimny, a brak tchu nie aż
tak doskwierający, gdy z każdą sekundą bardziej oddalała się od posiadłości
Binderów. Jej policzki smagane wiatrem, żarzyły się rumieńcem, a włosy zupełnie
potargał wiatr. Była wolna, tak bardzo wolna, że bardziej nie można. Śmiała się
w głos, nie zauważając drwiących spojrzeń nielicznych przechodniów, nie czując
lęku, nie mając obaw. Nie czuła nic, nic
poza wolnością.
W klubie nie było wielu
gości. Kilkoro stałych bywalców, kilkoro singli bez pomysłu na wieczór, jakaś
paczka przyjaciół i kilka par. No i oni trzej. Trzej słomiani wdowcy. Swoją
drogą dawno tam nie był. Ostatni raz odwiedził ten klub dla niej, opuścił go z
nią, a teraz wrócił, też dla niej. Małe światełka nad sceną zgasły, za to
zaświeciły się te umieszczone wzdłuż jej krawędzi. Lubił tą aurę tajemniczości,
jaką niósł za sobą każdy jej wstęp, a raczej to wszystko, co działo się przed.
Ściskało go w żołądku, gdy zastanawiał się, co zaśpiewa albo, w czym wystąpi
jego Tajemnicza Dziewczyna. Bo w gruncie rzeczy nadal była Tajemniczą
Dziewczyną. Chociaż znał jej imię i nazwisko, pieszczotliwe zdrobnienia, tatę
urodzenia, wiedział ile słodzi i co lubi jeść. Mniej więcej orientował się
jakie lubi filmy i jakiej słuch muzyki, czy jakie czyta książki. Znał urywki
jej przeszłości, posmakował charakteru i był przy niej w wielu znaczących
chwilach. Doświadczył jej upadku i trwał przy niej, gdy się podnosiła, ale i
tak miał wrażenie, że nic o niej nie wiedział, że nie znał jej tak, jak znał
wiele innych osób. Miała w sobie tą niepomierną specyfikę, to coś, co
sprawiało, że z każdą chwilą chciał być bliżej i choć miał pewność, że mu ufa,
pragnął ją poznać, rozgryźć. Tylko nie miał zielonego pojęcia, jak odpakować
tego cukierka. Nie chciał naciskać, ani zmuszać jej czegokolwiek, chciał być i
pragnął znaleźć sposób na to, by poczuła w sobie tyle pewności, by otworzyć się
przed nim. Musiał czekać, zdawał sobie z tego sprawę. Tym bardziej, że znał już
powód jej lęków. Martwił się o nią. Scarlett miała niewątpliwie silną
osobowość, niezłomny charakter, ale zdołał się przekonać, jak bardzo może być
krucha. Dlatego tak bardzo paraliżowała go świadomość, że przekroczyła już tą
granicę. Zachwyciła wytwórców. Miała potencjał, który oni mogli zechcieć
obrócić w tysiące euro. Tak bardzo nie chciał, by sprzedali jej pasję. A z
drugiej strony myślał o sobie, o tym, jak kariera mogłoby wpłynąć na nich. Choć
to egoistyczne, chciał mieć ją przy sobie, być pewnym, że nic jej nie grozi i
bronić w razie potrzeby. Tak bardzo lękał się, że wielki świat mógłby mu ją
odebrać… usłyszał szelest. Spojrzał w stronę podestu i dostrzegł tam ją skąpaną
w mroku. Na ciemnym tle zarysowywały się jedynie jej kształty, delikatnie
połyskiwała sukienka i lśniły włosy. Powolutku zapaliło się światło. Mógł znów
na nią patrzeć. Jej długie loki upięte wsuwką z lewej strony, w pełni ukazywały
jej śliczną buzię, oczy rozświetlone delikatnym makijażem i pełne wargi. Na
szyi połyskiwał drobny naszyjnik, a ciało przyodziała w czarną, długą satynową
sukienkę lekko rozkloszowaną ku dołowi. Wyglądała jak Księżniczka. Była nią,
jego małą Księżniczką. Ujęła jedną dłonią mikrofon, a muzyk wygrał kilka pierwszych
nut, gdy w tyłach pomieszczenia rozległy się, jakieś dźwięki. Dała znak, by
muzyk zaprzestał gry i spojrzała w kierunku wejścia. Tom również skierował
wzrok w tamtą stronę. W drzwiach stała roztrzęsiona Liv. Cała potargana i
zmarznięta. Miała na sobie tylko cienką sukienkę. Patrzyła na wszystkich
zmieszana, nie mogąc znieść ogromu spojrzeń. Ciszę rozdarły delikatne kroki
Scarlett. Z gracją przecięła salę, skupiając na sobie kilka zachłannych
spojrzeń. W tym jego własne. Podszedłszy do Liv mocno ją przytuliła,
pozwalając, by ta ufnie przylgnęła do niej. Georg siedział jak na szpilkach, a
Bill przypatrywał się im w zadumie. Scarlett gładziła siostrę po potarganych
włosach, szepcząc jej coś do ucha. Tuląc ją do siebie odzyskała spokój. –
Grzeczna dziewczynka. – Szepnęła i ucałowała siostrę w policzek. Odsunęła ją od
siebie, mierząc krytycznym spojrzeniem. – Rozchorujesz mi się. – Wygładziła jej
sukienkę, otarła policzki i przeczesała palcami włosy. – Znów jesteś śliczna. –
Uśmiechnęła się, a Liv odwzajemniła ten uśmiech. – Wiedziałam, że wrócisz, a
teraz chodź. Musisz to zrobić ze mną. – Ujęła Liv za rękę i poprowadziła za
sobą. Brunetka odetchnęła ciężko, nie do końca będąc świadomą, na co się pisze.
- Pamiętasz naszą piosenkę?
Muzyk przesunął się do samego
brzegu ławeczki, by obie mogły zająć miejsce przy fortepianie. Zaczęły grać.
Scarlett pierwsza, Liv chwilę po niej odrobinę niepewnie przyłożyła dłonie do
czarno – białych klawiszy, idąc w ślad siostry. To zupełnie szalone grać bez
jakiejkolwiek próby po tylu latach przerwy, ale przecież cały ten wieczór był
jednym wielkim szaleństwem. Kto normalny biegiem pokonuje pół miasta, mając na
sobie w dodatku dziesięciocentymetrowe szpilki i niewygodną sukienkę. Tylko Liv
Hannah O’Connor. Dlatego gra na fortepianie bez rozgrzewki przed
kilkudziesięcioosobową publicznością to już pikuś. Scarlett twierdziła, że z
fortepianem było, jak z rowerem. Nie można było zapomnieć. Musiało tak być skoro
grała i o zgrozo śpiewała. Nigdy za tym nie przepadała. Śpiew należał do
Scarlett, to ona to kochała i była w tym dobra. Wolała jej słuchać, choć jak
twierdzili ci, który ją słyszeli, nieźle jej to wychodziło. Znacznie pewniej
czuła się z aparatem w dłoni, a to, co się teraz działo, a raczej to, że się na
to zgodziła, musiało być efektem szoku pourazowego, a raczej popaulowego. W
sumie nie było, aż tak źle. Śpiewanie ze Scarlett było bezpieczne, bo przy
skali jaką miała, jej własna nie była bardzo słyszalna, więc prawdopodobieństwo,
że jej niedociągnięcia wokalne będą znacząco rzucać się w oczy, było na
szczęście małe. Skręciła głowę. Spojrzała w róg salki. Był. Patrzył na nią
swoimi zielonymi oczami w taki sposób, że ciarki przeszły jej po plecach. Nie
mogła tak reagować, w końcu to tylko
Georg. Uśmiechnęła się wychwytując jego spojrzenie.
Jesteś tą jedyną, właściwą osobą.
Jedyną, która poznała moje wnętrze.
Teraz mogę oddychać,
Bo jesteś tu ze mną.
Scarlett gwałtownie oderwała
palce od politury instrumentu, w chwili, gdy muzyk płynnie przejął grę. Wstając,
wyjęła mikrofon ze stojaka i nie przerywając, wyszła zza instrumentu, porywając
za sobą Liv. Trzymając się za ręce, powolutku przeszły na środek podestu.
Splotła swoje z jej palcami, mocno ściskając jej dłoń. Powiodła spojrzeniem po
pomieszczeniu, dłużej zatrzymując się najpierw na Georgu, który nawet nie
próbował ukryć swojej fascynacji jej siostrą. Wpatrywał się w Liv jak w ósmy
cud świata, co ona musiała dostrzec, bo jej policzki oblały się purpurą. Dalej
uśmiechnęła się do Billa, puszczając mu oczko, by wreszcie ulokować swoje
spojrzenie w nim. Pochwyciła intensywne spojrzenie czekoladowych tęczówek Toma,
uśmiechając się niewinnie. Równocześnie powolutku uniosły ku górze wolne ręce,
zaciskając dłonie w piąstki na wysokości głów, by równie wolno opuścić je
swobodnie wzdłuż ciała. Efekt podobał jej się bardzo. Liv świetnie wczuła się w
tonacje, pamiętała nuty, bo w przeciwieństwie do niej nigdy nie miała problemu
z rozczytaniem ich i po prostu dała się ponieść. Lubiła czuć, jak dźwięki
przepełniają każdą najmniejszą cząstkę jej ciała. Ten ostatni występ miał być
wyjątkowy, wieńczący ten niewątpliwie ważny etap w jej życiu. Ten, dzięki
któremu wszystko się zaczęło, wszystko się zmieniło, wszystko stało się lepsze,
choć nie łatwiejsze. Etap, dzięki któremu miała jego. Bo tak, jak tego dnia
chciała być silna. Chciała widzieć poprzez deszcz. Chciała znaleźć swoją drogę.
Chciała spełnić marzenia. Chciała żyć i oddychać swym przeznaczeniem. I przecież był też on. Przy niej.
Jesteś wszystkim, co mam,
Wszystkim, czego pragnę.
Tom uśmiechnął się pod nosem,
wsłuchując się w kolejne słowa piosenki. Razem z Liv tworzyły całkiem niezły
duet. Mozaika przeciwieństw, Scarlett cała w czerni, a Liv w bieli. Tak bardzo
inne, a jednak takie same, zagubione, a jednak odnalezione. Silne w swych
słabościach. Słodko wyglądały. Patrzył na nią i nie mógł nasycić oczu, gdy tak
uśmiechała się do niego, spoglądała prosto w oczy, by wiedział, że to
specjalnie dla niego. Ten ostatni raz. Zatoczył koło. Dokładnie pamiętał, jak
dostrzegł ją tam po raz pierwszy, jak wyszedł i wracał znów, znów i znów. Jak
potykał się, a ona wytrwale pomagała mu wstać. Jak bronił się i uparcie pchał
się niżej i niżej, a ona i tak była, choć dawno powinna odejść. I chyba właśnie
za to był jej tak niesamowicie wdzięczny, że nie odeszła, że nie zostawiła go
samego, że była tak uparta i nieznośna, a najbardziej za to, że zostając
sprawiła, że uzależnił się od niej, że poko… Wziął głęboki oddech, gdy to jedno
małe słówko ugrzęzło mu w myśli. Muzyka ucichła i po pomieszczeniu potoczyła
się salwa braw. Siostry ukłoniły się zgrabnie i lekko zbiegły ze sceny, by
zniknąć na zapleczu.
- Powiedz mi tylko, że od
niego odeszłaś? – Scarlett z nadzieją w głosie, spojrzała na siostrę, opadając
na kręcony fotel w swojej garderóbce. Liv, siadając obok, chwyciła gruby pędzel
i przypudrowała nos, jakby zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Nie, w zasadzie to nie. –
Wzruszyła ramionami. - Wracamy do domu?
- Nie rozumiem, jak możesz tak zwlekać. Przecież
to już tylko formalność. – Westchnęła. - Muszę rozliczyć się Karlem. Jeszcze
trochę mi zejdzie.
- Paul otrzymał dziś bardzo
wyrazisty sygnał. Jeśli nie jest, aż tak niebotycznym idiotą, to zrozumie, że
coś ma się na rzeczy. Scarlett, wierz mi, że wiem, co robię. – Położyła dłoń na
dłoni siostry, ściskając ją lekko. - To ja poproszę Georga, żeby mnie odwiózł.
Jestem skonana.
- Wszystko mi opowiesz.
- Jakżeby inaczej. Nie siedź
za długo. – Uśmiechnęła się, wychodząc z pomieszczenie.
Zagryzając dolną wargę,
zapukała w drewniane drzwi, po czym cicho weszła do pokoju. Zastała w nich
szefa, jak zawsze zakopanego w papierkowej robocie. Jak w każdy piątek. Zamknąwszy
za sobą drzwi, stanęła przy nich czekając, Az oderwie się od rachunków. Widząc
brunetkę, skinął głową na krzesło. Usiadła.
- Dawno cię nie było,
Scarlett, ale okej. Nie przejmuj się, słyszałem o Nico. – Uśmiechnął się
niemrawo. - Byłyście dziś świetne, Liv powinna była towarzyszyć ci częściej.
- Ona nie lubi śpiewać. Dziś
to tak wyjątkowo. Chciałam, żeby tak było, by mój ostatni raz tutaj taki
właśnie był.- Posłała mu przepraszające
spojrzenie, składając splecione dłonie na swojej nodze.
- Przeczuwałem to. Domyślałem
się, że po tak długiej przerwie już nie wrócisz. Szkoda, fajnie było mieć cię
tutaj.
- A mnie świetnie było tu
być, Karl, ale nie mogłabym śpiewać dłużej dla ciebie. Vanilientraum to tata, a
ja muszę nauczyć się żyć bez niego.
- Ale nie rzucaj śpiewania.
Jesteś zbyt dobra. Jak już będziesz sławna, to będę miał niezłą reklamę. –
Uśmiechnął się przebiegle.
- Materialista. – Pokręciła
głową, odwzajemniając uśmiech. – Nie rzucę. Po prostu pójdę dalej. Nie wiem
jeszcze gdzie, ale pójdę.
- Tak, a propos pieniędzy,
jak rozliczamy się za dziś?
- Nie chcę zapłaty, Karl. Ten
występ był dla mnie zbyt wyjątkowy, by kalać go pieniądzem. – Wstała,
wyciągając dłoń ku mężczyźnie. – Trzymaj się, Karl. Wysokich obrotów. – Puściła
mu oczko.
- Wpadnij czasem na stare
śmieci i pozdrów mamę. – Kiwnęła głową, posyłając mu ostatni uśmiech. Po czym
wyszła z pomieszczenia zamykając za sobą drzwi. Drzwi dawnego życia.
Wyszła z klubu, a chłodny
wieczorny wiatr rozwiał jej włosy. Postawiła kołnierz płaszcza i zapięła
ostatni guzik. Patrzył jak stawia kolejne kroki, jak wiatr pomiatał jej długą
suknią, odsłaniając jej zgrabne nogi i wyglądała tak słodko walcząc z nim, by
nie uniósł materiału zbyt wysoko. Podszedłszy do niego, sapnęła poirytowana i
stając lekko na palcach, krótko pocałowała go w usta. Jej buzię rozjaśnił
słodki uśmiech, gdy nie pozwalając Scarlett odsunąć się od siebie, objął ją
rękoma w talii i mocno przytulając do siebie, złożył na jej wargach kolejny
pocałunek, długi i namiętny. Położyła płonie na torsie Toma, zgarniając
materiał jego kurtki, zacisnęła je w piąstki. Niechętnie oderwał od niej swoje
wargi, układając je w tajemniczy uśmiech i przyglądał jej się chwilę w
skupieniu. Zmarszczyła brwi, posyłając mu pytające spojrzenie.
- Mogę wiedzieć, co robisz? –
Jeszcze przez moment nie odrywał od niej wzroku, by jak gdyby nigdy nic odsunąć
Scarlett od siebie i otworzywszy drzwi samochodu, zaczekać, aż opadnie na fotel
i zamknąć je za nią. Sam zajął miejsce za kierownicą i odpalił silnik. – Tom?
- Upewniałem się. – Gdy nadal
nie spuszczała z niego bystrego spojrzenia, obdarzył ją zniewalającym uśmiechem
i skradł kolejny pocałunek. – Upewniałem się, czy to wszystko jest aby na pewno
prawdą.
- Ale dlaczego?
- Bo jeszcze kilka miesięcy
temu, opuszczając ten klub z dziewczyną, której imienia nie jestem w stanie
sobie przypomnieć, byłem przekonany, że nie mam prawa zbliżyć się do ciebie, że
tylko z dala ode mnie jesteś bezpieczna, a dziś jesteś ze mną ty, zupełnie moja
i zupełnie nie na chwilę. – Wyjeżdżając z parkingu, skupił się na jeździe,
płynnie zmieniając biegi i łagodnie kręcąc kierownicą. W aucie rozległa się
cicha muzyka, w której takt zaczął uderzać placami o kierownicę. Spoglądała na
jego ściągniętą w skupieniu twarz, analizując sens wypowiedzianych przez Toma
słów.
W rogu, tuż pod sceną spostrzegła jego. Zamyślony,
zmęczony, szary. Tak bardzo nieczłowieczy. Pił i wpatrywał się w nią. Bez
swojej słynnej czapeczki. Obszerna bluza, wisiała na nim tak bardzo
nienaturalnie. Miał zapadnięte policzki. Wyglądał niczym cień człowieka. I
nagle miała wrażenie, że była świadkiem upadku Toma Kaulitza. Tego, którego
znała z gazet. Tego, który w morzu swoich błędów był człowiekiem bez skazy.
Tego, którego znali wszyscy, nie wiedząc o nim nic. Patrzył na nią. Takimi
ufnymi, smutnymi oczami. Patrzył, a w niej coś pękło.
Teraz to ona spoglądała na
niego, na jego zgrabny profil. Nie było w nim już człowieka, którego dostrzegła
tamtego listopadowego wieczoru. Jego policzki wypełniły się i nabrały kolorytu,
skóra poczęci odzyskała swój dawny odcień. Jej przygnębiająca szarość zniknęła
gdzieś po drodze. Scarlett już zapomniała, że Tom kiedykolwiek taki był. Choć
nabrał wagi, porzucił część dawnych, złych przyzwyczajeń, to coś pozostało
niezmienne. Była świadkiem upadku i powstania prawdziwego Toma Kaulitza, nie
człowieka bez skazy, nie ideału, nie Casanovy, nie cwaniaka i nie gwiazdki z
pierwszych stron gazet. Miała Toma, prawdziwego, całego Toma, który był tylko jej,
już jej. Uśmiechnęła się delikatnie. Odpięła guziki płaszcza. W aucie było już
bardzo ciepło. Tom, oderwawszy wzrok od drogi, posłał Scarlett czuły uśmiech.
- O czym myślałaś?
- O tobie.
- O mnie? A co sobie
myślałaś?
- Nie powiem. – Wystawiła do
niego język i uśmiechnęła się chytrze. – Gdzie jedziemy?
- Jakiś czas temu
ustaliliśmy, że ty jesteś moją koleżanką, a ja twoim kolegą, tak? – Kiwnęła
głową uśmiechając się pod nosem. – Zatem, pomyślałem sobie, że pójdziemy o krok
dalej i zaproszę cię na randkę.
- Randkę? A dokąd? – Spytała
zaciekawiona, na co Tom zrobił triumfującą minę.
- Nie powiem.
Oszołomiona ogromem budynku,
niezwykłym oświetleniem, fasadą i zdobieniami, którym przyglądała się, gdy
trzymając ją za rękę wprowadzał do środka. Jednak jego zewnętrzne nijak miało
się do tego, co zastała w środku. Przed jej oczami rozpościerał się bardzo duży
hol, utrzymany w złoto – brązowej tonacji, bogato zdobiony, niezwykle
elegiacki. Taki w jakim zatrzymują się gwiazdy filmowe. Z wrażenia zapomniała spytać,
co zamierzał. Recepcjonistka z firmowym uśmiechem podała Tomowi kartę
magnetyczną, życząc miłego pobytu. Odniosła wrażenie, że wszystko zostało
wcześniej przygotowane. Dopiero wchodząc do windy, jakby ocknęła się. Drzwi
powoli zasunęły się przed jej oczami. Spojrzała
na Toma, który wybrawszy ostatni numer piętra, uśmiechnął się doń czule.
- Tom, co to wszystko znaczy?
– Nic nie mówiąc, pogładził dłonią jej policzek, przesuwając ją wzdłuż jej ucha
i schował za ni kilka kosmyków jej włosów.
- Niespodzianka. – Szepnął,
obiema dłońmi ujmując jej buzię. Spojrzał w jej turkusowe tęczówki, chłonąc
bijące z nich ciepło i ukochany spokój. Kciukami powiódł wzdłuż linii oczu
Scarlett, poprzez kości policzkowe, aż do pełnych ust, które zarysował
subtelnie. Uśmiechnęła się niewinnie, przymykając powieki, gdy utulał jej wargi
swoimi w czułym pocałunku. Nie niecierpliwym, nie niespokojnym, nie pożądliwym,
ale delikatnym i pełnym uczucia. Zawirowało jej w głowie. Położyła swoje drobne
dłonie na łopatkach Toma, zaciskając je lekko. Wraz z cichym brzękiem drzwi
windy otworzyły się, rozpościerając przed nimi długi korytarz. Tom, mocno
ściskając dłoń Scarlett, prowadził ją, szukając odpowiedniego numeru. Nie miała
pojęcia, co zaplanował. W środku korciła ją niepewność przemieszana z
przyjemnym oczekiwaniem. Nie pytała, by nie zburzyć tej magicznej otoczki,
która nienamacalnie opiewała każdą kolejną chwilę. Cierpliwie czekała, pozwalając
mu się prowadzić i patrząc na jego spokojny wyraz twarzy, lustrując każdy krok.
Osiemset dziewięćdziesiąt jeden. Wyjął z kieszeni kartę magnetyczną i wprawnym
ruchem przesunął ją przez czytnik. Pchnął lekko drzwi, które natychmiast
ustąpiły. W pokoju panowała ciemność, którą, gdy tylko pstryknął palcami,
zastąpiło delikatne światło. Przepuścił Scarlett przodem, zamykając za sobą
drzwi. Znajdowała się w przestronnym pokoju, urządzonym z niezwykłą klasą,
prosto i olśniewająco. Jeszcze nigdy nie widziała czegoś takiego. No, może w
gazetach, ale tamten widok nijak miał się do tego, co ujrzała tu. Hebanowe
meble, ściany w kolorze ecru, złote wykończenia. Całość zapierała dech w
piersi. Odwróciła się przodem do Toma, dotąd stojącego za nią z rękoma
splecionymi na klatce piersiowej. Przyglądał się jej.
- Toom? – Spytała niewinnie,
kładąc swoje dłonie na jego splecionych rękach. – Wyjaśnij mi proszę. Wiem, że
może burzę twój zamysł, ale ja nic Noe rozumiem. To wszystko jest takie piękne
i w ogóle… - spuściła wzrok, a Tom uśmiechnąwszy się, ujął opuszkami palców jej
bródkę, unosząc ją lekko ku górze, by móc spojrzeć Scarlett w oczy. Gdy już tak
się stało, otoczył ją ramionami, kładąc otwarte dłonie na jej plecach.
- Może to ci się wydać
głupie, ale… każda moja wizyta w hotelu, zawsze kończyła się tak samo i ja
chciałem, żeby raz było inaczej. No i mam osobny pokój.
- To wcale nie jest głupie, -
uśmiechnęła się i ufnie przylgnęła do torsu Toma, gładząc go delikatnie, -
teraz przecież jest inaczej, było od samego początku. Ty jesteś inny i wcale
nie musisz się obawiać, że zrobisz coś źle. Jestem tego pewna bardziej, niż
czegokolwiek. – Nim położyła głowę na jego ramieniu, złożyła delikatny
pocałunek po lewej stronie jest piersi.
*
Ciemne auto zatrzymało się
przed bramą wjazdową. Liv spojrzała w kierunku domu. Światła były wszędzie
pogaszone. Westchnęła ciężko, spoglądając na Georga swoimi szaroniebieskimi
oczami. To spojrzenie sprawiło, że coś ścisnęło go w środku. Westchnęła po raz
kolejny, podnosząc z podłogi torebkę i znów spoglądając na niego. Miała na
sobie jego kurtkę, otulał ją przyjemny zapach perfum Georga. Nie chciała, by
zniknął.
- Nikogo nie ma w domu. Może
posiedzisz ze mną, co? Nie chce mi się jeszcze spać, a nie mam ochoty być sama.
– Chłopak kiwnął twierdząco głową, posyłając Liv pokrzepiający uśmiech.
Przebrała się w dres, a włosy
związała w niedbały kucyk, a i tak zdawała mu się uosobieniem piękna. Wszedłszy
do pokoju, postawiła na stoliczku dwa kubki z gorącą herbatą i sama usadowiła
się obok chłopaka. Przypadkiem musnęła dłonią jego dłoń. Uśmiechnął się.
- Co wybrałeś? – Skinęła głową
na laptop spoczywający na jego kolanach.
- Twój folder ‘ulubione’
zawierał tylko jeden film, więc wielkiego wyboru nie miałem. - Roześmiała się
cicho, opierając głowę na jego ramieniu.
- Mogę?
- Pewnie.
Kolejne klatki filmu
przemijały niepostrzeżenie, a on nie miał zielonego pojęcia, o czym mówiły.
Sceny przewijały się przez ekran monitora, ani nie wychwycił też ani jednego
słowa ze wszystkich wypowiedzianych, mając na uwadze tylko jedno. Siedziała
obok, tak blisko, ufając mu i czując się przy nim bezpiecznie. Serce waliło mu
jak oszalałe, dłonie zaczęły się pocić i miał wrażenie, że świat wirował. A to
wszystko przez jedną kobietę. W pewnej chwili splotła swoje z jego palcami,
przytulając się bardziej, przyprawiając go o kolejny zawrót. Przymknął powieki,
biorąc głęboki oddech. Przestał trudzić się okazywaniem jakiegokolwiek
zainteresowania filmem, przyglądając się jej delikatnie uśmiechniętej buzi.
Mimowolnie pogładził kciukiem jej dłoń. Na moment zamarła, po czym podniosła
się do pozycji siedzącej, nie puszczając ani na moment jego ręki. Spojrzała na Georga,
oblizując swoje malinowe wargi. Nikłe światło, jakie dawał ekran komputera,
pozwalało mu dostrzec jej nierównomiernie unoszącą się i opadającą się klatkę
piersiową. Przez cienki materiał t – shirtu przebijały się jej krągłe piersi.
Wstrzymał oddech. Powiódł spojrzeniem wzdłuż obojczyków i zgrabnej szyi, aż do
pełnych ust, których już od tak dawna pragnął zasmakować. W pokoju stawało się
coraz bardziej duszno. Powietrze gęstniało z każdą kolejną upływającą sekundą,
utrudniając czerpanie oddechu. Swoją wędrówkę skończył na jej oczach, które
wpatrywały się w niego, tak po prostu ufnie i ciepło. Nie miał pojęcia, co go
podkusiło, gdy obejmując twarz Liv dłońmi, pocałował ją czule. Długo i
wyrafinowanie smakował jej słodkich warg, spijając z nich upragniony pocałunek.
Nie broniła się, nie wyrywała, oddawała się pieszczocie, chłonąc czuły dotyk
jego ust. Przerywając pocałunek, podniosła powieki, bez słowa spoglądając mu w
oczy. Igrały w nich wesołe iskierki. Zamknęła laptopa, przerywając aktorom w
pół zdania i odłożyła go gdzieś na podłogę. Uśmiechając się delikatnie, usiadła
okrakiem na jego kolanach i przyłożywszy czoło do czoła chłopaka, znów
spojrzała mu w oczy. Zagryzła dolną wargę, lustrując każdy najmniejszy odcinek
jego twarzy. Uśmiechnęła się szerzej, gdy dłonie Georga spoczęły na jej
biodrach. Wodziła opuszkami palców po wrażliwej skórze szyi chłopaka, rysując
rozmaite wzory i było tak niewyobrażalnie dobrze. Przy nim czuła się sobą, po
prostu bezpiecznie i pewnie. Pragnęła dotyku jego dłoni, smaku ust, śladów
pocałunków. Pragnęła świadomości jego bycia. Wszystko stanęło w miejscu.
Zapomniała o miejscu i czasie. Pragnęła tylko, by był blisko. Zachłysnęła się
powietrzem, gdy mocniej ścisnął jej pośladki, wpijając się w jej usta.
Przymknęła powieki, oddając pocałunek całą siłą swego pragnienia. Czując dotyk
jego dłoni, powiodła swymi wzdłuż jego pleców, zaciskając je na łopatkach
chłopaka. Prężąc plecy w zgrabny łuk, odsunęła się gwałtownie od niego łapiąc
oddech. Silny dreszcz przeszył jej ciało.
- Kochaj mnie Georg, - wyszeptała ciężko – kochaj mnie mocno.
*
Chłodne nocne powietrze
szczelnie otulało jej ciało, wywołując nań gęsią skórkę. Stała z szeroko
rozpostartymi ramionami, opierając się o balkonową balustradę. Przed Scarlett
rozpościerała się panorama Berlina. Miasta, które nigdy nie śpi. Widziana z
trzynastego piętra, zdawała się jeszcze bardziej zapierać dech w piersi, niźli
działo się to, gdy stąpała po ziemi. Miliony świateł migotało tam w dole, na
tle czarnego nieba. Jej uszu dobiegała muzyka miasta. Wzdłuż kręgosłupa
przebiegały kolejne fale dreszczy, ale nie wadziło jej to. Oddychała pełną
piersią, a umysł wypełniał błogi spokój. Cieszyła się, że była tu z nim, że
rozmawiali długo, że tulił ją do siebie, gdy chwilami milczeli, że opowiedział
jej o tylu rzeczach i że ona mówiła jemu. Choć była już późna noc, ani trochę
nie chciało jej się spać. Ta noc była zbyt wyjątkowa, by poświęcić ją na sen.
Rześkie powietrze niosło sobie zapowiedź rychłych zmian. Nie myślała o swoim
ostatnim występie w studiu, nie myślała teraz o muzyce, o tym, że chciałaby ją
tworzyć. Teraz w jej myśli gościł Tom i to, jak bardzo ważny stał się dla niej.
Na myśl wróciły jej te wszystkie zdarzenia, począwszy od pierwszego wieczoru,
po dziś dzień. Analizowała to, jak bardzo zmienił się Tom, jak zmieniła się
ona, jak zmieniali się oni. W pełni pojęła słowa taty. Pojawiła się w jego
życiu, by pomóc mu odbić się od dna, by zrozumiał, że można inaczej. Tom po to,
by ochronił ją przed tym wszystkim, co w niej siedziało i nauczył nie bać się. Znaleźli się wśród tłumów, by zrozumieć, że są jedyni. Przymknęła
powieki, delektując się ciszą. Uśmiechnęła się, gdy usłyszawszy ciche
stąpnięcie, poczuła jak ciepły materiał bluzy Toma, otulał jej nagie ramiona.
- Przeziębisz się. –
Wyszeptał wprost do ucha Scarlett, całując jego płatek. Ujął dłońmi jej ręce,
przesuwając dłońmi wzdłuż ich linii, aż do dłoni Scarlett, by spleść palce z
jej palcami i zatoczywszy rękoma łuk, złączyć je na jej brzuchu. Uśmiechnęła
się, odchylając lekko głowę, gdy opierał brodę na jej ramieniu. Stali tak przez
moment, wsłuchując się w szum dobiegający z dołu, a chłód owiewający ich ciała,
sprawiał, że tulił ją do siebie mocniej i mocniej.
- Przy tobie jest mi gorąco,
więc to niemożliwe, bym się przeziębiła. – Zaśmiał się cicho, całując szyję
brunetki. Stanowczym ruchem odwrócił ją przodem do siebie, przypierając wątłe
ciało Scarlett do metalowej barierki.
- Nie omieszkam tego wykorzystać.
– Uśmiechnął się chytrze, przez moment zatrzymując wzrok na dekolcie
dziewczyny, by powoli przenieść go na jej usta, później roześmiane oczy. –
Śliczna jesteś, wiesz? – Przekrzywił głowę raz na jedną stronę, a raz na drugą,
uważnie lustrując jej zarumienioną buzię. Na tle nocnego nieba wydawała się
jeszcze ładniejsza, niż kilka chwil wcześniej w pokoju. Uśmiechała się do niego
słodko, oplatając rękoma w pasie i była tak blisko, tak bardzo… jej ciało
dotykało jego ciała, ocierało się o nie, krągłe piersi, brzuch i zmysłowe uda.
Była tak blisko, naraz zapragnął jej tak bardzo, jak nigdy przedtem. Jego ciało
zalała fala pożądania. Chciał całować ją zachłannie, tulić do siebie, kochać
najmocniej jak się da! Kusił los, okoliczności sprzyjały tak bardzo i zdawał
siebie sprawę, że sam poddał się próbie. Sam testował swoją wytrzymałość, jednak był pewien, że nie podda się
słabościom, że z nią, dzięki niej i dla niej, nie da się im prowadzić, już
nie. Zadrżał. Bynajmniej nie było mu zimno, pomimo chłodnego wiatru jego ciało
paliła wysoka temperatura. Zmarszczyła nos, posyłając Tomowi uważne spojrzenie.
Delikatnie pogładziła go dłońmi po plecach, chcąc wzbudzić w nim jakąś reakcję.
– Przytul mnie, Scarlett. Proszę, przytul mnie mocno. – Bez słowa uczyniła, o
co prosił. Wtuliła się w jego silne ramiona, otaczając go swoimi najszczelniej,
jak potrafiła. Przywarł do niej, mocno zaciskając ręce na jej plecach. Oddychał
niespokojnie, a serce waliło mu jak oszalałe. Nim wtuliła głowę w kącik szyi
Tom, ucałowała czule jego obojczyk.
- Może i jestem śliczna, ale
tylko twoja. – Wyszeptała mu wprost do ucha.
Mijały minuty, a spięte
mięśnie Toma rozluźniały się powolutku. Coraz swobodniej tulił do siebie
brunetkę, oddychał spokojniej, a serce zaczęło bić w równym rytmie. Zwalczył słabości, bo pozwolił się jej
prowadzić. Delikatnie odsunął od siebie Scarlett. Jego jedna dłoń nadal
spoczywała nad jej krzyżami, a drugą schował za ucho jej niesforne loki.
Uśmiechnął się czule, nim złożył na jej wargach czuły, acz krótki pocałunek.
- Tylko moja. – Powtórzył jej
słowa, wypowiedziane kilka minut wcześniej i znów czule otulił jej wargi
swoimi.
Ich ciała omiótł delikatny powiew wiatru.
Liebe ist wie zarter Wind.
Du siehst ihr nicht, aber du fühlst sie...