25 października 2013

92. Words cut through my skin. Tears roll down my chin. My walls crumble within.

Tytuł: Christina Aguilera Best of me

Pięć lat. Kto by pomyślał? Rok temu zarzekałam się, że kolejna rocznica nie zastanie mnie na tym blogu. I co? Tym razem nie będę już szafowała takimi obietnicami. Czas pokaże, jak długo tu jeszcze zabawię. I w sumie to wcale nie żałuję, że te słowa się nie sprawdziły. Cieszę się, że jestem tu dziś i piszę ten wstęp. Po raz piąty. To swoją drogą piękna rocznica, świadczy o tym, że to co tworzę wciąż budzi zainteresowanie, bo przecież wy także obchodzicie ten jubileusz. Jeżeli nie piąty, to trzeci albo pierwszy, ale jesteście i to jest wspaniałe, bo razem tworzymy coś ładnego. 
W każdym razie, z okazji tej rocznicy, chciałabym życzyć sobie i wam samych pięknych chwil związanych z tą historią. Mnie – podczas tworzenia, a wam – podczas czytania. Mam nadzieję, że Prinz dalej będzie dostarczał emocje.
Dziękuję, że jesteście, że czekacie. Wiem, że w ostatnim czasie to wymaga dużej cierpliwości, dlatego tym bardziej dziękuję.
Cóż więcej? Happy anniversary i przyjemniej lektury, zarówno dziś, jak i za każdym kolejnym razem.
Ściskam! 
*

23.06.2014, Los Angeles, Pacific Palisades

Sekundy. Wszystko trwało kilka, może kilkanaście sekund. Liv nie zdążyła zauważyć, kiedy Scarlett weszła do pokoju, ani jak wiele usłyszała. Jej obecność zdradziły dopiero mocno niecenzuralne słowa, które w jej ustach brzmiały dziwnie nienaturalnie. Shie wybiegł za nią od razu, więc istniało małe prawdopodobieństwo, że mu ucieknie. Jeśli brać pod uwagę jego doskonałą kondycję fizyczną i… nieco większy brak kondycji ich siostry. Mimo tego, Liv niespokojnie wyszła na korytarz. Poczuła ulgę słysząc w oddali głosy rodzeństwa. Mało wskazanym było, żeby Scarlett jechała do Jima sama. Zwłaszcza w takim stanie.
- Jeśli wepchniesz mnie z powrotem do mieszkania i zamkniesz przede mną drzwi, to przysięgam, że wyskoczę oknem! – krzyknęła rozgniewana, próbując wyszarpnąć się z rąk brata. Shie niewzruszenie trzymał ją za ramiona. Nawet nie musiał bardzo wysilać się, aby utrzymać ją w miejscu. Popatrzyła na brata spod byka, a on czekał. Był środek nocy. Mike udawał już od kilku lat, więc pięć minut nie robiło tu żadnej różnicy. Ze Scarlett czasem trzeba było postępować jak z dzieckiem. To był właśnie jeden z takich momentów. Nie mogła szarpać się w nieskończoność. Pierwszy szok minie, zdrowy rozsądek przedrze się przez złość i strach. Znał to. Widywał bardzo często.
- Nie zamierzam cię nigdzie zamykać siłą – odparł starając się, by jego głos brzmiał spokojnie. Jakby w ogóle go to wszystko nie ruszało. Jakby nie bał się o nią. Jakby po prostu wykonywał swoje obowiązki.
- No to mnie puść! – warknęła.
- Puszczę cię dopiero, kiedy przestaniesz się szarpać. Wtedy będziemy mogli ustalić, co dalej zrobimy.
- Jak to, co? – krzyknęła mu w twarz. – Zabiję go!
- Nie wydaje mi się. To kiepski pomysł – opanowanie Shie’a i jego nieznoszące sprzeciwu spojrzenie w końcu sprowadziły blondynkę na ziemię. Musiała też zesłabnąć.
- Shie! – krzyknęła bezradnie i uspokoiła się. Z miejsca. – No dobrze. Nie zabiję go, ale Shie – przykucnęła, chowając twarz w dłoniach. – Mike żyje. To niemożliwe. To niemożliwe, niemożliwe. Widziałam jego grób! – mówiła zaciekle kręcąc głową. – Kur’wa mać, spałam ze swoim największym życiowym koszmarem. – Usiadła na podłodze, bezradnie opierając się o ścianę. – On jest moim największym lękiem, najczarniejszym strachem. On jest… - popatrzyła żałośnie na brata, a w oczach zebrały jej się łzy. Przykucnął obok. – Jak mogłam się nie domyślić? – zapytała na wpół z płaczem. – Jak on mógł mi to zrobić? Udawać, że umarł tylko po to, żeby mnie przelecieć?  Aż taką miał obsesję na moim punkcie? – pytała, choć przecież nie oczekiwała odpowiedzi. Znała je tylko jedna osoba. Po prostu nie mieściło jej się w głowie, że on żył. Widziała jego grób, pogrążoną w smutku rodzinę i rozszlochaną Samarę. Jak to możliwe, że oszukał wszystkich? Jak to możliwe, że czekał tyle czasu, że zrobił to wszystko tylko po to, aby się do niej zbliżyć.
- Chodź – Shie uniemożliwił jej dalsze zadręczanie się pytaniami pozbawionym odpowiedzi. Podniósł się i wziął siostrę pod rękę, pomagając jej wstać. Scarlett zaczęła drżeć. Znowu. Trzęsła się jak osika, kiedy łapał ją za ramiona. Nie mogła spojrzeć mu w oczy, kiedy starał się ją do tego skłonić. Odpływała, gdzieś w odmęty swojej paniki. – Oddychaj. Scarlett. To ty kontrolujesz emocje, a nie one ciebie – powiedział, spoglądając jej w oczy. – Oddychaj – pokiwała głową, z trudem łapiąc oddech. Shie zaprowadził ją z powrotem do mieszkania, gdzie czekała na nich Liv. Celowo poszedł z nią prosto do salonu, omijając jego pokój, aby nie musiała patrzeć na zdjęcia i dowody. Siostra usiadła obok niej i chwyciła ją za rękę.  Scarlett wydawała się znajdować się tam tylko ciałem. Wciąż drżała, ale nie wyglądało na to, by znów miała wpaść w histerię. Wciąż była w szoku. Wpatrywała się w gazetę leżącą przed nią na stoliku. Natomiast Liv przypatrywała się jej uważnie, bo nikt nie mógł przypuszczać, jaka będzie jej następna reakcja. Płacz? Gniew? Odrętwienie? Przecież kiedy dowiadujesz się, że facet, który wpędził cię do twojego własnego piekła, żyje i w dodatku udawał kogoś innego, aby cię zwabić, to jednak był powód, aby się podłamać. Cała sytuacja wydawała się Liv zupełnie irracjonalna. Takie rzeczy przecież dzieją się tylko w filmach.
Javier zjawił się z wodą. Shie krążył po pokoju, co rusz spoglądając na siostry. Machina ruszyła, domniemania połączyły się w całość, dając przykrą prawdę i teraz należało poprowadzić to dalej. W sumie nie zdążył przesłać zdjęć do analizy, ale teraz to już nie było potrzebne. Scarlett go poznała i to chyba jeszcze gorsze od tych wszystkich niewiadomych. Spadła na nią jak bomba.  Bo gdyby chodziło o sprawę, z którą w żaden sposób nie wiązał się emocjonalnie, byłoby łatwiej. Dowiedziałby się, w jakim stopniu Jim złamał prawo i czy mógł go aresztować. Teraz nie miał podstaw, aby to zrobić tak po prostu, bo rozpętałaby się medialna jatka, w której Scarlett oberwałaby najbardziej. Musiał zorganizować to tak, aby jego siostra dostała to, o co chodziło od początku – odpowiedzi i święty spokój. Dbał tylko o to. Choć konfrontacja zapowiadała się na trudniejszą, niż całe to śledztwo.

Scarlett była spięta i z trudem trzymała się w sobie, aby nie rozpaść się na milion kawałków i nie rozpłakać się. Tak po prostu. Gdyby stanął przednią Michael Miller, jakiego znała, to byłoby jej łatwiej, bo nie zauroczyłaby się w nim, nie polubiłaby go. Nie związałaby się z nim. Bo widząc jego twarz, przypominając sobie wszystko, co przez niego przeszła, byłaby gotowa na każdy akt brawury, żeby tylko móc go pokonać i usunąć ze swojego życia. Jednak on uciekł się do najbardziej ohydnego fortelu. Oszukał ją w najbardziej ohydny sposób. Przyciągnął do siebie i zapewne czekał na moment, w którym dopiąłby swego, po raz kolejny odzierając ją z wiary w siebie i godności. Jak kiedyś.
Jak można zrobić coś takiego? Zmienił twarz, nazwisko, głos, życie i wrócił, omamił ją. Wykorzystał jej słabe punkty, te które znał, po to aby zbliżyć się do niej. Zagrał na jej emocjach i zwabił ją. A ona nic nie zauważyła. Jak mogła nie zauważyć? Jak mogła go nie poznać? Przecież to niemożliwe, żeby przez cały ten czas nie zdradził się z niczym.
Jak mogła nie rozpoznać człowieka, w którym kochała się tyle lat?
Bo była głupia i zaślepiona. Na siłę wmawiała sobie, że związek bez miłości stanowił to, czego potrzebowała. Tak silnie wpierała sobie, że Jim był tym, kogo chciała, że nie dostrzegała oczywistości. Ignorowała ostrzeżenia, tłumacząc je tym, że nic jej nie obchodziły, bo go nie kochała, bo była z nim dla zabawy. Wpędziła się w pułapkę, którą sama na siebie zastawiła. I to bolało bardzo.

Podniosła wzrok na rodzeństwo, Javiera i Georga, którzy w konsternacji wpatrywali się w nią. Musiała zawiesić się na kilka dobrych minut. Czuła się skołowana i nie potrafiła do końca opanować drżenia, ale wiedziała jedno – musiała stawić mu czoła. Chciała tego. Potrzebowała. Nie pozwoli mu dłużej myśleć, że mógł ją oszukiwać i manipulować wedle swoich zachcianek. Nie potrafiła dłużej znosić świadomości, że Mike żył i cieszył się z tego, że miał ją ile chciał, a ona nie domyślała się niczego. Nie mogła pogodzić się z tym, że dopiął swego. Pokonał ją. Dotrzymał słowa.
Mike ż y ł. W momencie, w którym brała głęboki oddech i na krótką chwilę miała czysty umysł, świadomość, że on wcale nie umarł, przylgnęła do niej. Zaakceptowała ją. W swoim stosunkowo krótkim życiu doświadczyła już bardzo wiele złego. Więc czy to, że ktoś kogo nienawidziła jednak żył, było aż tak złe? Odkąd skończyła szkołę, wyrzuciła go ze swojego życia. Przestał dla niej istnieć. Tak, jak jego śmierć zatrzymała ją tylko na chwilę, to czy fakt, że stworzył kolosalną mistyfikację powinien ją zdziwić, skoro był człowiekiem do cna złym? A teraz nie uczynił jej żadnej krzywdy fizycznej. Spotykała się z nim z własnej woli. Zauroczyła się nim z własnej woli. Poszła z nim do łóżka z własnej woli. Nikt jej do niczego nie zmuszał. A on, choć nikczemny, zachowywał się wobec niej nienagannie. Cały ten niepokój spowodowany jego osobą wywodził się z tego, że podświadomie musiała czuć, że to Mike. Miała prawdę pod skórą, ale brnęła w to dalej. Może nie chciała, aby okazał się kolejną porażką. A może po prostu nie chciała tego wiedzieć?
- Pojadę tam i wyłożę kawę na ławę – odstawiła szklankę na stolik. Szkło stuknęło o blat. – Shie? – popatrzyła na brata, starając się odetchnąć spokojnie i wstała z miejsca. – Będziesz mi towarzyszyć? – pokiwał głową, a ona wyprostowała się i ruszyła w kierunku wyjścia.
Kiedyś walczyła każdego dnia. Z mamą, z nim, z nauczycielami, z ludźmi ze szkoły i to wydawało jej się naturalne. Zapomniała jakie to uczucie. Ciężko było je sobie przypomnieć, gdy trwało uśpione tyle czasu. Bała się. Bała się, że gdy znów zacznie wojować, nie będzie już tak silna i skuteczna. W końcu jej mur upadł. A Toma już nie było. Więc w czym tkwiła jej siła?

Scarlett za wszelką cenę chciała prowadzić, ale Shie zwyczajnie jej na to nie pozwolił. Wystarczyło, że wskazał na jej rozedrgane dłonie. Od razu odpuściła i wyglądało na to, że kiedy uświadomiła sobie, że jej organizm nie współdziałał z jej umysłem i to dobiło ją mocniej.
Zaraz po tym, jak poprosiła brata o to, żeby jej towarzyszył, skończyły się jej pomysły. Chciała wyjść i pojechać tam od razu. Miała swoją chwilę brawury, a po niej zgasła jak lichy płomień. Jedynym, co wiedziała to to, że musiała pojechać do Jima. Natychmiast. Bo im dłużej oswajała się z prawdą o nim, tym trudniej było jej nazywać go prawdziwym imieniem. Nawet w myślach. A to ją osłabiało. Zbyt często wyliczała w myślach rzeczy, które czyniły ją słabszą, zamiast skupiać się na tym, co mogła ją umocnić w starciu z nim. Z przeszłością. Otulał ją strach. Zaciskał dłonie na jej szyi i odbierał oddech. Musiała działać jak najszybciej, bo jeśli tego nie zrobi, to później nie da rady stawić mu czoła.
Liv zmusiła ją do uczesania włosów i przebrania się. Shie w tym czasie zadbał o to, aby byli w stałym kontakcie, aby słyszał wszystko, co będzie działo się w mieszkaniu Jima. Javier zaoferował się, że zawiezie ich na miejsce. Był skonsternowany całą sytuacją i nieco nie umiał się w niej odnaleźć, ale starał się nie dawać tego po sobie poznać. Nie zgodziła się, by poszli razem z nią. Chciała zmierzyć się z nim sama. Ślepa furia opadła. Już nie wymachiwała rękoma, nie odgrażała się, że go zabije i nie kierowała nią złość. Jedynie przytłaczała ją świadomość, że on dostał to czego chciał, czyli ją.
Wpakowała się w ten związek bez jakiegokolwiek przymusu. Wprawdzie kierowały nią złe pobudki, ale miała pełną świadomość tego, na czym ta ich relacja miała się opierać. Wszystko byłoby okej, gdyby Jim był Jimem. Rachunek byłby prosty – chciała nieskomplikowanego związku bez dramatów i sercowych dylematów i miała to. I w żaden sposób nie przeżywałaby, że wpakowała się w związek bez uczuć. Było w porządku. Ale tu chodziło o niego.
Bo Jim nie był Jimem. Jim to On. Zmora jej przeszłości. Najstraszniejszy z koszmarów. Najczarniejszy strach. Kiedy o nim myślała, czuła w ustach gorzki smak żółci. Kiedy wspominała wszystko, co się między nimi działo, chciała wymiotować. Z trudem brała kolejne głębokie oddechy. Z trudem koncentrowała myśli na tym, że musiała z nim porozmawiać. Musiała go zdemaskować. Musiała się nie rozsypać i w żaden sposób nie dać mu się podejść. Wiedziała, że będzie próbował ją ranić, poniżyć, zbić z machu. Nie mogła mu na to pozwolić, bo równałoby się to z jednym – jego sukcesem. Dopiąłby swego. A teraz jedynym, co wiedziała na pewno było to, że musiał poczuć, że cała ta operacja i udawana śmierć nic nie wskórały, że dalej był dla niej nikim. Bezdusznym dupkiem. Musiała znów schować się za resztkami swojego muru. Za zgliszczami. Za gruzami. Musiały wystarczyć, aby była w stanie skonfrontować się z nim. W tej chwili to jedyne źródło jej siły. Wspomnienie dawnego hartu ducha. Podźwignęła się po utracie dwójki dzieci, więc czym była ta rozmowa w porównaniu z tamtą tragedią? Chciała tego spotkania, bo jeśli nie teraz, to nie nastąpiłby nigdy. I musiałaby żyć z ogromną zadrą w sercu. Z niezamkniętą sprawą, otwartą furtką, niedopisanym rozdziałem. A czas najwyższy, żeby spaliła ostatni most łączący ją z nim. Chciała powiedzieć mu w twarz, jak bardzo nim gardziła. Czas na ostateczne starcie. Wierzyła, że ostatnie.
W aucie Shie tłumaczył jej, jaką odległość powinna zachować, że wystarczy, że zawoła, a on przyjdzie jej z pomocą i mnóstwo innych rzeczy, ale to nie docierało do niej. Słyszała tylko swoje własne myśli, w których najgłośniej huczało: Mike żyje.

- Czego się boisz najbardziej? – szepce głos. – Zamknij oczy i wyobraź sobie najczarniejszy strach. Widzisz? Czujesz? Najgorszą udrękę dostępną wyobraźni?
- Tak – mówię po dłuższym milczeniu.
- Dobrze. A teraz wyobraź sobie coś gorszego, coś znacznie, znacznie gorszego...1

Tak bardzo się denerwowała, że nie potrafiła wcisnąć odpowiedniego guzika z numerem piętra. Dopiero za trzecim razem, kiedy przytrzymała swoją rękę, trafiła w odpowiedni. Oddychała tak płytko  i głośno, jakby właśnie pokonała maraton. Nie powinna w takim stanie stawać z nim twarzą w twarz. Jednak, jeśli miałaby czekać na odpowiedni stan ducha i umysłu, minęłoby z pięć lat. A tego nie chciała. Bo z całych sił była żadna konfrontacji z nim. Całe znaczenie straciły wszystkie uczucia, które nią targały. Strach, niepewność, żal, czy zadziwienie. Nie odgrywały najmniejszej roli, bo po prostu chciała stanąć z nim twarzą w twarz. Chciała usłyszeć, jak przyznawał się do tego, kim naprawdę był. Chciała spojrzeć w jego twarz i powiedzieć mu, jak niewiele znaczył, że jakąś wartość miało dla niej tylko jego sprawne ciało. Nic więcej. Pragnęła zakończyć tą farsę i wyrzucić go ze swojego życia raz na zawsze. Sama, czy z pomocą policji.
Shie długo upierał się, że ją podprowadzi pod same drzwi, ale to nie wchodziło w grę. Miał czekać na dole, a Javier w samochodzie. Połączył ich telefony tak, że wszyscy troje doskonale się słyszeli. Liv zażądała, aby także dodać ją do tego grupowego połączenia, więc miała na ogonie także siostrę. W tym momencie panowała już absolutna cisza w eterze. Nic nie mogło jej zdradzić. Została sama na pierwszej linii ognia. Ta myśl sprawiała, że trzęsła się jeszcze bardziej, a to nie pomagało odegrać roli obojętnej. Nie miała pewności, jaką maskę chciała przybrać stając z nim twarzą w twarz. Była pewna tylko tego, że to musiała być maska zwycięzcy.
Winda zbyt szybko znalazła się na właściwym piętrze. Drzwi otworzyły się, a Scarlett nie potrafiła zrobić kroku. Zmusiła się do tego, dopiero gdy zaczęły się znów zamykać. Winda odjechała, a ona została na korytarzu, wpatrując się w drzwi jego mieszkania.
- Dasz radę, Scarlett – szepnęła, szybko podchodząc do właściwego numeru. Zadzwoniła, nie dając sobie czasu na wątpliwości. Serce waliło jej jak oszalałe, myśli galopowały w głowie, bo w jednej chwili zapomniała, co chciała mu powiedzieć. Wszystkie słowa wyparowały. Jej umysł wyczyścił się, sformatował, została w nim pustka. Przez drogę zdążyła ułożyć sobie w głowie kilka rzeczy, które zamierzała mu wygarnąć, a teraz nie zostało nic. Zupełnie nic. Zamki szczęknęły. W pierwszym momencie spanikowała, zalała ją fala gorąca, ale przecież nie mogła dać się ponieść. Nie ona. Zawsze działała na chłodno. On nie musiał wiedzieć, jak teraz łatwo było ją wytrącić z równowagi. Dla niego znów musiała stać się oschła i wyniosła. Nie było już odwrotu. Nie czas się cofać. Wyprostowała plecy i uniosła głowę. Jej ciało pamiętało tą postawę doskonale. Bo to była jej postawa obronna. W duchu dziękowała Liv za to, że kazała jej się przebrać. Poplamiona koszulka na ramkach nie dodałaby jej teraz pewności siebie.
Drzwi powoli otworzyły się i stanął w nich półnagi. To niesprawiedliwe, że osoby z podłym charakterem, często obdarzone są pięknymi ciałami. On stanowił klasyczny przypadek. Scarlett w duchu musiała przyznać, że nawet Tom nie był tak doskonały fizycznie. Może dlatego był idealny dla niej? W ułamku sekundy wyparła go z myśli, bo to nie był czas na wspominki. Skupiła się na czymś innym. Jego imponująca klata i silne ramiona zawsze przyprawiały ją o szybsze bicie serca, a teraz przez myśl przemknęło jej, czy te atuty nie stanowią dla niej zagrożenia. Był od niej dużo silniejszy. Shie to zauważył. Był też niezrównoważony. Ten fakt pominęli.
- Co ty tutaj robisz najpiękniejsza? – zapytał z uśmiechem pełnym uwielbienia, jednak na jego twarzy wyraźnie malowało się zdziwienie. W końcu był środek nocy. Był rozespany i taki… przyjemny powierzchownie, bo jeszcze ponad miesiąc wcześniej, po prostu wtuliłaby się w niego, nie mając pojęcia, że w takich chwilach w jego głowie odbywała się parada na cześć jego przebiegłości. Był teraz zupełnie uroczy, ale w tym momencie robiło jej się niedobrze na ten widok. Scarlett stała, patrząc na niego i za nic nie mogła pojąć, jakim cudem nie znalazła podobieństwa, bo teraz każdy szczegół wydawał się jej oczywisty. Zmarszczył brwi, prawdopodobnie minął jej czas na odpowiedź. – Stało się coś? – zapytał, robiąc jej miejsce na przejście. Zebrała w sobie całą swoją odwagę i weszła do środka. Stanęła tuż przy drzwiach, uniemożliwiając mu zaryglowanie ich. Zamknęła je i oparła się o nie. Czekał na jakąkolwiek odpowiedź, a ona zwlekała. Wciąż nie wiedziała, co powinna powiedzieć.
- Zastanawiam się – odparła po chwili.
- Nad czym? – zapytał, zbliżając się do niej. Dzieliło ich zaledwie kilkanaście centymetrów. Stał blisko. Spoglądał jej w oczy. Uśmiechał się. Scarlett zadrżała, z trudem powstrzymując się przed odepchnięciem go. Potem westchnęła, siląc się na nonszalancję. Podtrzymała jego spojrzenie i rozciągnęła usta w delikatnym uśmiechu.
- Nad tym, którego imienia powinnam użyć, zwracając się do ciebie – zmarszczył brwi, uśmiechnął się tym głupkowatym uśmiechem, którego przybiera się, gdy nie do końca wiadomo, o co chodzi.
- Mam dwa. James Boyd, ale wolę być Jimem. Moja matka miała średnią inwencję twórczą, kiedy mi je wybierała – dotknął jej łokcia, chcąc przyciągnąć ją bliżej. Strąciła go.
- Zła odpowiedź – powiedziała, kręcąc głową.
- O co ci chodzi, maleńka, co? – zapytał, wracając do swojej zwyczajnej pozy cwaniaka. Starał się być wyluzowany i zabawny.
- Maleńka – powtórzyła. – Wiesz, że właśnie dzięki temu się domyśliłam? Zawsze nienawidziłam, kiedy zwracałeś się do mnie w ten sposób – powiedziała uznając, że nie ma chęci owijać w bawełnę. Postanowiła przejść do rzeczy, ale stopniowo, aby obserwować jego reakcję.
- O czym ty mówisz? – zapytał znów, udając zdziwienie, ale nie zdołał do końca ukryć zaskoczenia, które pojawiło się jako pierwsze. Scarlett nie do końca wiedziała, skąd brała się w niej siła, żeby nie wybuchnąć i nie rzucić się na niego z pięściami, ale udawało się. Tak miała szansę więcej ugrać, niż gdyby zwyzywała go od wejścia.
- Dobrze wiesz – cały czas patrzyła mu w oczy. Nie nosił soczewek. Wciąż miały piękny orzechowy kolor. Nawet patrzyły na nią tak samo. Czy wcześniej nie dostrzegała wyrazu jego oczu? Niemożliwe. Musiała to wiedzieć, choćby podświadomie. Musiała wiedzieć. Musiała czuć. Gdyby tego nie podejrzewała, pozwoliłaby sobie na bliskość. Emocjonalną.
- Nie wiem, o co ci chodzi. Ktoś ci czegoś o mnie naopowiadał, czy co? – oparł ręce na biodrach, patrząc na nią wyczekująco, ale ona wciąż się nie spieszyła. Pamiętała, że nigdy nie umiał być cierpliwy. Choć przecież obecna sytuacja świadczyła o tym, że było wręcz przeciwnie.
- Pamiętasz, jak znalazłam u ciebie nasze zdjęcie? I to jeszcze w Przeminęło z wiatrem! – prychnęła. – Mógłbyś być bardziej pomysłowy, jeśli nie chciałeś, żebym je odkryła. Nazwałeś Alberta Alphie’m. kolejna rzecz, która doprowadziła mnie do prawdy – zmarszczył brwi. Króciutką chwilę wyglądał, jakby się nad czymś zastanawiał. – To nie tak miało wyglądać, co? – podjęła, nie czekając na odpowiedź. – Miałam się nie domyślić. Miałeś sypiać ze mną, póki ci się nie znudzi. A potem miałeś mnie spektakularnie rzucić. Czyż nie? – obserwowała go uważnie, mając wielką nadzieję, że jej oczy nie zdradzają tych wszystkich uczuć, które nią targały. Zadziwiające, że po tych wszystkich atakach histerii, wciąż potrafiła być opanowana. Biorąc pod uwagę stan, w jakim była w domu i to, co działo się z nią jeszcze przed chwilą, aż niewiarygodne, że teraz nie drżała jej nawet powieka. Chyba umiała dostosować się do sytuacji. To jednak prawda, że nie mamy świadomości pokładów naszej siły wewnętrznej, póki nie musimy zmierzyć się z sytuacją, która jej wymaga. On wciąż stwarzał pozór nieporuszonego, ale jej kolejne słowa coraz bardziej zbijały go z machu. Pójście w zaparte i wpieranie jej, że zwariowała i pomyliła go z kimś, nie miało sensu. To i tak koniec gry. Mógł starać się dalej ukrywać prawdę albo spróbować stawić jej czoła. Wiedziała, jaki będzie jego następny ruch. – Wcale nie jesteś tak bardzo odmieniony – dodała mierząc go spojrzeniem. Potem zatrzymała wzrok na jego oczach. – Mike – słysząc swoje imię, mimowolnie zacisnął szczęki. Żyłka na jego szyi zadrżała, ale nie odwrócił wzroku. I nie zaprzeczył. Chwilę trwało zanim przemówił. Jednak ani przez chwilę nie przestał na nią patrzeć.
- Jestem człowiekiem cierpliwym, natomiast ty byłaś uparta i niepotrzebnie wzbraniałaś się przed tym, co prędzej czy później i tak by nastąpiło – na jego twarz wpłynął pełen zadowolenia uśmiech. Była gotowa na atak, na wymówki, a on porzucił pozory i z miejsca stał się sobą. To jedno się nie zmieniło – jak zawsze uważał, że wszyscy go łakną i pragną. Trochę ją to uderzyło. Liczyła, że to stanie się stopniowo. Nie była gotowa na jego ponowne pojawienie się w swoim życiu. Nawet, jeśli wiedziała o tym od jakiegoś czasu. To wciąż stanowiło abstrakcję i przytłaczało ją. Jak można udawać zmarłego?  – Kiedy znalazłaś to zdjęcie, miałem wrażenie, że pojmiesz od razu. Tym bardziej, że nieopatrznie użyłem tej ksywki. Jednak ty nie połączyłaś faktów, a ja zwątpiłem w twoją inteligencję. Mój błąd – westchnął teatralnie, jakby żałował swojego braku roztropności. – Jesteś mądrzejsza, niż sądziłem – wyciągnął dłoń do policzka Scarlett i pogłaskał go. Agresywnie odtrąciła jego rękę i to była jej pomyłka. Zrobiła to zbyt szybko. A on cały czas się uśmiechał, jakby jej pobłażał i pozwalał na takie zachowanie, wiedząc, że prędzej czy później ustawi ją do pionu. To także nie stanowiło nowości w jego zachowaniu. Czy postępował tak, kiedy się z nim związała? – Odkąd przestałaś być grubaską, bardzo mi się podobałaś. Pociągałaś mnie i nie raz mówiłem ci o tym, ale ty wciąż powtarzałaś tą swoją bajeczkę, że już mnie nie chciałaś. A ja wiedziałem, że tylko się ze mną bawisz. Zawsze lubiłaś igraszki.
- Jesteś psychiczny – odparła patrząc na niego z obrzydzeniem. Ta inna twarz sprawiała, że nie umiała sobie wyobrazić tego, że tam w środku, to wciąż był on. Ten sam zły człowiek. Miała świadomość, że Jim nie istniał, ale on w jej głowie wciąż był Jimem. Nie docierało do niej, że to wszystko prawda i na poważnie. To utrudniało sprawę. Czuła się przez to bardziej zagubiona.
- E tam – machnął ręką. – Gadanie. Jestem cierpliwy i dążę do celu. A ty byłaś moim celem – jego dłoń po raz kolejny powędrowała do jej twarzy, jednak nim zdążyła się uchylić, znalazła się na jej szyi. Ścisnął ją i przyciągnął blisko siebie. Mimowolnie pisnęła. A on się uśmiechnął, jakby sprawiła mu radość. – Jesteś moją obsesją. Mówiłem ci przecież, a ty chyba nie brałaś tego na poważnie – odparł wciąż trzymając ją blisko siebie. Scarlett starała się wyrwać, ale kciukiem uciskał jej krtań i to bolało. Gdyby nie ten ucisk, dotyk jego palców można byłoby uznać za pieszczotliwy. To przerażające.  – Byłem ciekaw, czy ta twoja niewyparzona buźka przydaje się też w sypialni i muszę ci powiedzieć, że owszem. Zasługujesz na pochwałę, maleńka – uśmiech nie schodził mu z twarzy, Scarlett była zmuszona patrzeć wprost na niego. Gdyby zaczęła się szamotać, ścisnąłby ją bardziej. Wolała nie myśleć o tym, że wystarczyło niewiele jego siły, żeby zrobić jej poważną krzywdę.
- Ty skur’wysynu! – warknęła. – Jesteś totalnie popie’przony! – niemal z czułością pogładził opuszkiem miejsce, gdzie uciskał jej krtań i puścił ją. Zupełnie, jakby chciał pokazać, kto miał tam ostatnie słowo. Niemal odskoczyła od niego i niestety musiała posunąć się w głąb mieszkania. Przestraszyła się, kiedy spostrzegła, że oddaliła się od drzwi, stanowiących jedyny bezpieczny punkt w jej położeniu. Stała w wejściu do salonu, czując się niczym zaszczute przez wilka jagnię. A on niestety to dostrzegł.
- Bez obaw – odparł czule. – Nie uwodziłem cię po to, aby cię zabić.
- To chore – powiedziała z odrazą. – Ty jesteś chory. – Mocno powstrzymywała się przed rozejrzeniem się, czy w zasięgu ręki znajdowało się coś, czym mogłaby się bronić, bo jego obietnica nie uspokoiła jej ani trochę.
- Dostałem, co chciałem – schował ręce do kieszeni spodni, odpowiadając, jak gdyby nigdy nic. W końcu zawsze dostawał to, czego chciał. To dla niego żadna nowość. Scarlett pokręciła głową. W tej chwili nie przestało się liczyć to, że to Mike, że ukartował swoją śmierć po to, aby kupić sobie nowe życie i zdobyć ją, jakimkolwiek sposobem. W tej chwili jej umysł skupił się na tym, że chciał uderzyć w jej godność. Wiedział, że zawsze walczyła o swój honor. Dostał to, czego nie chciała mu dać, więc będzie starał się ją poniżyć, bo nie zostało mu już nic innego.
- Jesteś zupełnie psychiczny, człowieku – popatrzyła mu otwarcie w oczy. Nie bardzo wiedziała, jak mogłaby wyrazić swoją pogardę. Odezwał się w niej refleks szachisty. Witaj mistrzu ciętej riposty! Nie zamierzała truchleć, jak bezbronna dziewczynka zepchnięta w kozi róg. Shie był obok. Przyszła tam po to, aby walczyć z przeszłością. Nie chciała poddać się ciężarowi jego słów. Znosiła gorsze rzeczy. Mike to przeszłość, którą przyszła przypieczętować. Musiała przestać robić uniki.
- Myślę, że lepiej będzie, jeśli się dogadamy. Bardzo długo dążyłem do tego, aby cię mieć i mam wielką nadzieję, że nie sądzisz, że tak łatwo pozwolę ci odejść – odparł spokojnie, rzeczowo, jakby tłumaczył coś niesfornej pięciolatce. Prychnęła.
- Ty chyba nie sądzisz, że po tym wszystkim, czego się dowiedziałam, będę chciała mieć z tobą cokolwiek do czynienia? – zapytała z niedowierzaniem. On musiał być naprawdę niezdrowy na umyśle, skoro wygadywał takie rzeczy. Scarlett przypatrzyła mu się uważnie. Był zupełnie spokojny, raz po raz lustrował ją spojrzeniem. Tak, jakby rozmawiali o wynikach ostatniego meczu albo o swoich planach na weekend. Miała wrażenie, że zupełnie nie obeszło go, że zdemaskowała jego intrygę. Jakby to nie zmieniło niczego.
- Owszem. Sądzę, że to małe nieporozumienie nie będzie między nami kością niezgody. Wręcz przeciwnie. Myślę, że teraz będzie tylko lepiej. Wiesz już, jaka jest moja przeszłość. Nie muszę niczego ukrywać. Masz świadomość tego, jak wiele nas łączy. Wciąż pamiętam twoje żarliwe uczucia, jak patrzyłaś na mnie, jak czekałaś aż zwrócę na ciebie uwagę, jak lubiłaś mój dotyk. Teraz jest czas na to, abyśmy byli ze sobą świadomie, bo mamy za sobą okres, kiedy najpierw ty zabiegałaś o mnie i kiedy ja zabiegałem o ciebie. Rachunki wyrównane. – Scarlett znów pokręciła przecząco głową. Nie pojmowała tego, co wygadywał. Ona też pamiętała swoje wielkie zakochanie, a także to jak ją skrzywdził i jak wiele wysiłku musiała włożyć w odbudowanie swojego życia. Nie łudziła się, że po tym wszystkim każdy kolejny dzień przyjdzie jej z łatwością. Znów będzie ciężko, ale zraniona nastolatka zniknęła. Teraz miała w sobie więcej doświadczenia i więcej mądrości. Choć wciąż bardzo dużo cierpienia.
- Nie sądziłam, że jesteś tak naiwny, Mike – miała wielką nadzieję, że jej ton wyrażał odpowiednio duże politowanie. – Straciłeś swoją szansę. Czas minął. Gra się skończyła – powiedziała hardo. Nie spodziewała się, że jego reakcja będzie natychmiastowa i gwałtowna. Kolejny raz okazała się nieuważna. W jego przypadku powinna spodziewać się wszystkiego. Dopadł do niej i chwycił ją mocno za ramiona.
- Myślę, że zmienisz zdanie, moja droga – z twarzy nie schodził mu uśmiech, jednak w oczach czaiła się tłumiona złość. – Nie po to poświęciłem tyle czasu na czekanie na ciebie, żebyś teraz zniszczyła moje plany – wycedził, ściskając ją mocniej. – Jesteś moja, Scarlett. Zawsze byłaś. Jeszcze tego nie rozumiesz? – bolało ją, ale nawet nie syknęła. Nie zamierzała dać mu żadnej satysfakcji. Każdy wyraz jej słabości stanowił jego zwycięstwo. Przełknęła ślinę i z całych sił starając się nie drżeć, popatrzyła mu w oczy.
- Ty jesteś moim życiowym błędem, największą porażką, pomyłką. Jeszcze tego nie zauważyłeś? – zapytała starając się przywołać na usta uśmiech taki sam jak jego. – Czy sądzisz, że gdybym cię chciała, to odcięłabym się od ciebie i związała z kimś innym? – zapytała siląc się na pogardliwy ton. Nie mogła pozwolić, by pobrzmiewał w nim strach. To straszne uczucie, gdy chciała mu wszystko wygarnąć i jednocześnie bała się, że wyrządzi jej krzywdę. Gdyby przyjechała tu od razu, w pierwszej furii, ta rozmowa wyglądałaby inaczej. Może nie wynikłoby nic. A może byłaby już w domu. jednak teraz tkwiła w kleszczach jego rąk i musiała jak najszybciej znaleźć wyjście.
- Ciekawe, że jeszcze całkiem niedawno, zupełnie chętnie popełniałaś ten błąd. Na wiele sposobów – odparł, wymownie oblizując usta. Scarlett poczuła, jak żółć podchodziła jej do gardła. Z trudem opanowała odruch wymiotny.
- Jak widać jestem słabym człowiekiem, który potrafi upaść bardzo nisko, skoro tak dużo czasu zajęło mi przejrzenie cię, ale na szczęście już się domyśliłam i mogę spróbować zapomnieć o tym haniebnym przewinieniu – czuła, jak jego palce mocniej wbijały się w jej skórę. Będą siniaki, ale nie zamierzała się wyrywać. Nie zamierzała dać mu możliwości pokazania, że był silniejszy. Pokręcił głową z dezaprobatą.
- Jeżeli dalej będziesz tak szła w zaparte, to będę zmuszony opowiedzieć w jakimś nocnym wywiadzie o tym, jaka jesteś nieprzyzwoita. Jak sądzisz, jak taka afera wpłynie na twój wizerunek?
- już tak nisko upadłeś, że musisz mnie szantażować? –  zadrwiła, a on pochylił się nad nią i dotknął ustami jej ust. Zamierzał posunąć się dalej, ale odchyliła się i zamachnęła, trafiając czołem w jego policzek. Nie udało jej się zbyt mocno, ale wystarczyło, żeby ją puścił. Nie rozmasowała ramion. Zaśmiał się szyderczo.
- Samoobrona pierwsza klasa.
- Nie zamierzam się z tobą bić. Jesteś silniejszy, ale czuję się bezpieczna, bo wiem, że jeśli spróbujesz mnie skrzywdzić, to nie będę sama – zmarszczył czoło, mierząc ją szybkim spojrzeniem.
- Gaz pieprzowy?
- Och, czyżbym zasiała ziarno niepewności? – uśmiechnęła się lodowato. – Wiesz co? Ta sytuacja jest zupełnie kuriozalna. Udajesz, że umierasz, znikasz, robisz sobie operację plastyczną, wkręcasz się do show bussinesu, czekasz na moment, kiedy będę sama, nie mając żadnej pewności, że kiedykolwiek rozstanę się z Tomem, a potem udajesz uroczego, żeby zaciągnąć mnie do łóżka. Czy te parę razy było warte pięciu lat życia, Mike? Nie szkoda ci czasu? – zapytała z politowaniem w głosie. Czuła nieustanne napięcie, a jej uczucia zmieniły się od strachu po obrzydzenie. Miała wrażenie, jakby ta sytuacja nie działa się naprawdę. Bo serio? Czy ludzie robią takie rzeczy? Kupują nowe tożsamości, żeby kogoś przelecieć? To żałosne. Ta myśl dodała jej skrzydeł, bo uświadomiła sobie, że chociaż oddała się jemu – największemu wrogowi, to zrobiła to tak po prostu, bo chciała niezobowiązującego seksu nie mając świadomości, kim on naprawdę był, a przynajmniej tak jej się wtedy wydawało. Natomiast on wywrócił swój świat do góry nogami, a nawet stworzył nowy, żeby mieć czystą kartę, która umożliwiłaby mu dobranie się do jej majtek. To on tu był godny pożałowania. Nie ona.
- Dobrze wiesz, że nie byłaś moją jedyną kobietą. A przynajmniej powinnaś mieć tego świadomość – bezradnie załamał ręce, robiąc niewinną minę. Chciała rozkwasić mu tą wypacykowaną twarz. – Z resztą, gentelman nie powinien rozmawiać o swoich podbojach miłosnych z kobietą, prawda? Moje nowe życie jest zbyt kolorowe, żebym ograniczał się do twoich nastrojów. Poza tym, maleńka, cel uświęca środki. Czyż nie?
- Jesteś godny pożałowania.
- A ty do schrupania – zaśmiał się ze swojego tekstu. Po raz kolejny zmierzył ją wzrokiem  od stóp do głów. – Jeszcze wiele przed nami. Mam kilka pomysłów na to, jak moglibyśmy spędzić czas – mrugnął do niej zalotnie, znów zmniejszając odległość między nimi. – Dlatego dobrze byłoby, gdybyś poszła po rozum do głowy i zdecydowała się kontynuować naszą ciekawą znajomość. Wierz mi, że gdybym wiedział, że taka kocica z ciebie, to zabrałbym się za ciebie jeszcze w szkole, kiedy tak chętnie ofiarowałaś mi swoje wdzięki. Zamknąłbym oczy kiedy trzeba – uśmiechnął się z wyrozumiałością, dając jej sygnał, że nawet jej ówczesna tusza byłaby do przełknięcia. Już drugi raz nawiązywał do tego, że kiedyś miała inne gabaryty. Wyglądało, jakby nie miał innych argumentów. A jej to zupełnie nie ruszało. Jeżeli chciał uderzyć w jej wewnętrzną grubaskę, to na próżno, bo w tej chwili stanęła do walki.
- Serio? Nie stać cię na więcej? – zapytała, opierając ręce na biodrach. – Ta rozmowa prowadzi donikąd – westchnęła. Kotłowało się w niej wiele myśli, ale nie miała mu już nic do powiedzenia. Kiedyś wyczerpała wszystkie słowa. Teraz chciała znaleźć się jak najdalej od tego człowieka i dostać chwilę na uświadomienie sobie, co tutaj tak naprawdę się stało i jakie to miało dla niej znaczenie. Bo na pewno je miało. Musiała to przetrawić i pogodzić się z tym. A przede wszystkim ruszyć dalej. Tak jak to powinna zrobić w momencie, nim go poznała. – Przyszłam tu tylko po to, aby uzmysłowić ci, że gra się skończyła i że nie zamierzam mieć z tobą nic więcej do czynienia. Misja ukończona. Żal mi ciebie. Gardzę tobą. Jesteś dla mnie… - zamyśliła się na moment, szukając odpowiednich słów. – Najniższą formą życia, pozbawioną duszy i serca. Twoje wnętrze jest chore i nie masz nikogo, kto by cię kochał. To chyba najlepsza kara za całe zło, które wyrządziłeś. – Kiedy wypowiadała ostanie słowa. Nie czuła złości, żalu, czy obrzydzenia. Ogarnęło ją politowanie dla tego pozbawionego wartości człowieka.
- O nie, nie, nie – zacmokał teatralnie, grożąc jej palcem. – To bardzo niemądre z twojej strony. Oczekuję, że cofniesz te słowa. Naprawdę nie chcę naopowiadać o tobie brzydkich rzeczy przed kamerami. Wiesz, zawsze przypadkiem mogą wyciec jakieś informacje dotyczące naszego związku. Na przykład o twoich upodobaniach. Kto wie, może świat dowie się o tym, że lubisz przemoc w sypialni albo że wolisz dominować. Zawsze znajdą się jakieś ciekawostki – wzruszył ramionami, przybierając minę, jakby te słowa raniły jego samego. – Naprawdę doprowadzasz mnie do ostateczności, maleńka.
- Skur’wiel – zaśmiała się gorzko. – Widzę, że kłamstwo to twoja ulubiona zabawa. A może to są twoje fantazje, co?
- Wiesz, jakie są moje ulubione zabawy – uśmiechnął się do niej z poufałością. Wydawał się zupełnie nie przejmować tym, co mówiła. Nie brał jej na poważnie, jakby sądził, że to wszystko faktycznie nic między nimi nie zmieniało, a to co mówiła, nie było niczym innym, jak kobiecym dramatyzowaniem.
- Naprawdę nie chcę wymyślać tych wszystkich rzeczy na twój temat, bo to co razem robiliśmy było znacznie przyjemniejsze niż zabawa z pejczem, ale jeśli nie zmądrzejesz, to niestety będę musiał cię ukarać – westchnął, sprawiając wrażenie zasmuconego i rozejrzał się po mieszkaniu, nim znów skupił wzrok na niej. Gdyby spełnił swoje groźby, to zawrzałoby wokół jej osoby, ale nijak ją to obchodziło, bo już nie raz media wytwarzały najdziwniejsze plotki na jej temat. Zwłaszcza, kiedy widywano ją raz z nim, a raz Javierem. Odrażające było to, do czego ten człowiek był zdolny się posunąć. Przeczesała palcami włosy, mając dość przebierania w słowach. Liv, Shie i Javier wszystko słyszeli, ale czas najwyższy zakończyć to żenujące spotkanie. Nie widziała sensu w rozmowie z nim.
- Wiesz co, Mike? – zauważyła, że bardzo denerwowało go, kiedy używała jego prawdziwego imienia. – Możesz próbować mnie upokorzyć. Możesz nawet wywiesić bilbord w środku miasta, ze klęczałam przed tobą, ale to i tak nie zmieni faktu, że to ty musiałeś zrobić operację plastyczną i kupić sobie życie, żebym pozwoliła ci znaleźć się z twarzą między nogami – czuła się zażenowana, kiedy to mówiła, ale każde słowo wycedziła bardzo dokładnie i z największą zajadliwością, na jaką było ją w tej chwili stać. Patrzyła mu prosto w oczy. Nie lękała się. Nie roztrząsała tego, kim naprawdę był. Czy to Mike, czy Jim. Ani jeden ani drugi nie wniósł do jej życia niczego dobrego, tylko chaos. Dlatego jedynym czego chciała, to pozbyć się tego człowieka raz na zawsze. I wszystkich jego twarzy też.
- Och, Scarlett. Kusisz – podszedł znów i przyciągnął ją do siebie. Przycisnął ją mocno, przez co poczuła, że ta sytuacja, która ją odrzucała, jego podnieciła. – Przypomniał mi swój smak. Nie robi się takich rzeczy, chyba, że chcesz w końcu przestać naigrawać się ze mnie i zrzucisz te ciuszki – mówiąc to, wsunął palec za pasek jej jeansów. Szarpnęła się.
- Tylko mnie tknij – warknęła. – Mój brat już tu idzie – powiedziała głośniej, aby Shie na pewno usłyszał. Miała dosyć. Jego pobudzone ciało przelało czarę i nie była w stanie spędzić ani chwili dłużej z tym człowiekiem. On był zupełnie chory.
- Ty suko – syknął i agresywnie wpił się w jej usta. To nie był pocałunek. Starała się wyrwać, ale przytrzymał jej głowę. Ugryzła go. Najmocniej, jak mogła. – Co ty, kur’wa… - warknął i najwyraźniej uświadomił sobie, że Shie faktycznie mógł tu zaraz przyjść. – To jeszcze nie koniec – odepchnął ją i wybiegł z mieszkania. Niemal od razu zaległa cisza. Zniknął na schodach pożarowych, nim Shie wyszedł z windy. A ona stała wciąż w tym samym miejscu czując, jak pulsowała jej dolna warga. Najdziwniejsze, że to odczuwała najmocniej. Serce biło jej w przyspieszonym tempie. W uszach słyszała szum. Ale tą nieszczęsną dolną wargę odczuwała najmocniej. Shie wparował do mieszkania i znalazłszy się przy niej, obejrzał ją. Na ramionach zaczęły pojawiać się siniaki. Dziesięć odcisków. Prawie tyle lat go znała.
- Zrobił ci coś? – zaprzeczyła. – Dzielna byłaś. – Przygarnął ją do siebie i zaczął prowadzić do wyjścia. Zamknęli za sobą drzwi, a Scarlett pomyślała, że chciałaby, że można było w ten sposób zakończyć jakiś etap w życiu. Zamknąć drzwi i już. Ale wiedziała, że nie będzie tak łatwo.

Żadne z nich nie odezwało się ani słowem podczas drogi powrotnej do mieszkania Javiera. Tam powitała ich Liv kołysząca w ramionach na wpół śpiącą córkę. Ona także się nie odezwała, co w żaden sposób nie było do niej podobne. Scarlett wykonała tylko jeden przeczący ruch głową i zniknęła w swojej sypialni. Javier wydawał się być bardzo poruszony, a Shie nieobecny. Liv bujała Saoirse, czując coraz większy niepokój. Słyszała wszystko i nie była pewna, czy to właściwe. Jej siostra zmierzyła się z największym demonem swojej przeszłości i to powinno należeć tylko do niej. Nawet kosztem szeroko pojętego zachowania minimum bezpieczeństwa.
- To musi być dla niej krępujące – odparł Javier, kiedy w dalszym ciągu żadne z nich nie wiedziało, co powiedzieć. Zupełnie jakby odczytał jej myśli. – W końcu wszystko słyszeliśmy, a cała ta sytuacja byłą dosyć… osobista. – Przeczesał palcami włosy i zwrócił się do szatyna. – Shie, mam w barku dobrą szkocką, chcesz? Chyba nie obejdzie się dziś bez tego – pokiwał głową.
- Mnie też nalej – powiedział Georg odbierając od Liv Saoirse.
- Wprawdzie nigdy nie słyszałam wybuchu bomby, ale mam wrażenie, że to się właśnie stało. Wszyscy stoimy w gruzach, nie wiedząc, co tak naprawdę się stało i zapadł ten rodzaj dojmującej ciszy, która niesie za sobą tylko smutek - odparła Liv spoglądając w kierunku pokoju, w którym znajdowała się jej siostra.  

Rozmowy z salonu dało się słyszeć jeszcze długo po tym, jak wrócili do mieszkania. Scarlett leżała nieruchomo w swoim łóżku, nie oczekując, że zaśnie. Przetwarzała po raz wtóry wszystko, co zdarzyło się minionej nocy, starając się znaleźć w tym jakikolwiek sens. Na próżno. Starała się przypomnieć sobie szczegóły, jego zachowania, sytuacje. Szukała elementów, które przeoczyła albo zbagatelizowała. Też nie pomogło.
Bardzo wczesnym rankiem wymknęła się pod prysznic, ale na dobre wyszła z pokoju dopiero, kiedy za drzwiami usłyszała, że wszyscy wstali. Najgłośniej słychać było oczywiście Saoirse. Wcześniej ubrała się starannie, wyczesała włosy, dzięki czemu jej jasne loki nabrały blasku, odpisała na kilkanaście maili od fanów, a potem zaktualizowała Twittera i Facebooka. Starała się zająć sobie czas i nie zadręczać się tym wszystkim, co tak mocno ją niepokoiło. Jeszcze nie oswoiła się z tym z całą tą sytuacją, ani tym bardziej z tym, że Mike gdzieś tam był i czekał na moment, żeby postawić kropkę nad „i”.
Georg robił coś przy laptopie, Liv jadła śniadanie starając się kontrolować córkę, która z wielką pasją mieszała ręką w swojej kaszce, a Javier pił kawę przyglądając się poczynaniom dziewczynki. Shie zjawił się w kuchni niemal równo z nią. Usiadła przy stole, skupiając na sobie ich spojrzenia.
- Przepraszam, że musieliście słyszeć to wszystko – odparła matowym głosem. – Jest mi wstyd, jestem zażenowana obrotem spraw podczas wczorajszego wieczoru i naprawdę mocno was przepraszam – dodała cicho, kolejno spoglądając na każdego, ale tak by nie podchwycić ich spojrzeń.
- Przestań – Javier uśmiechnął się pokrzepiająco. – Nie powinnaś czuć się w ten sposób. To była szalona noc. Działo się dużo i szybko, ale najważniejsze jest to, że już po wszystkim – Scarlett pokręciła głową, zerkając przelotnie na przyjaciela. Chciał ją pocieszyć, ale to nie był moment, w którym pomogłyby jakiekolwiek słowa otuchy.
- Nie spałam dużo tej nocy. Myślałam – mówiąc to, zaczęła bawić się podkładką leżącą na stole. – To nie jest koniec. On powiedział mi to, nim wyszedł – podniosła wzrok na siostrę. Shie i Javier mogli nie zwrócić na to uwagi w całym tym ferworze. Jednak ona wiedziała, że to nie są słowa rzucone na wiatr. Liv skinęła głową. – Wiem, że to kwestia czasu, nim znów się zjawi. Dlatego poprosiłam o ochronę. Wytwórnia przyśle dziś do mnie kogoś. W Niemczech będę pod opieką Toby’ego i Max’a.
- Może to tylko groźby?
- Nie – zaprzeczyła. – Znam go, Javier.
- W tak razie zostanę z tobą – Shie zapewnił ją, przysiadając na krześle obok niej.
- Nie – uśmiechnęła się blado do brata. Jego determinacja była pokrzepiająca, ale nie mogła już dużej trzymać przy sobie rodzeństwa. Czuła wyrzuty sumienia, że musieli tkwić przy niej. – To kolejna rzecz, o której chcę wam powiedzieć. Czas, żebyście wrócili do domu – Liv zaperzyła się, chcąc zacząć protestować, ale Scarlett powstrzymała ją gestem. – Zagadka rozwiązana,  wiem o co w tym wszystkim chodzi i jestem w stanie się bronić. Przynajmniej wiem, czego się spodziewać. Muszę jakoś żyć. Mam sporo zobowiązań. Te wszystkie wywiady, sesje i spotkania pochłoną cały mój czas. Dlatego, to byłby egoizm, gdybym zatrzymała was tu dłużej.
- Scarlett, ale ty nie jesteś bezpieczna – Shie’owi wyraźnie nie podobał się jej pomysł. Objął krytycznym spojrzeniem jej ziemistą cerę i cenie pod oczami. – Nie polecę do domu, wiedząc, że w każdej chwili on może cię skrzywdzić.
- Będę mieć ochronę. Nim wstaliście dzwoniłam do Gin. Już zajęła się załatwieniem profesjonalnej ochrony, a ty nie mógłbyś chodzić za mną cały dzień. Odebrałam cię Julie i dzieciom na prawie dwa tygodnie, nie mogę dłużej – uśmiechnęła się do brata i poklepała jego dłoń. – To samo tyczy się was – spojrzała na Liv i Georga. Gdyby nie ja i cała ta sytuacja, wasze gniazdko już pewnie byłoby uwite. Ja sobie poradzę i nie pozwolę, żebyście tkwili w zawieszeniu ze swoimi sprawami.
- Nie podoba mi się to – mruknęła jej siostra. – Coś jesteś zbyt bojowa, jak na moje oko – Scarlett wzruszyła ramionami.
- To po prostu bez sensu, żebyście byli tu dłużej. Teraz będę zajęta od rana do wieczora, a przecież z Javierem jestem bezpieczna – spojrzała na przyjaciela, a on uśmiechnął się do niej serdecznie, przytakując. – Może powinnam drżeć z przerażenia albo wmawiać sobie, że to niemożliwe, że on żyje, że zrobił to wszystko, ale zaprzeczanie niczego nie zmieni. Shie, sam mówiłeś, że jeżeli wykluczy się niemożliwe, to to co zostanie okazuje się prawdą. Tutaj prawdą jest to, że Mike żyje i że może chcieć wbić mi szpilę. Nie schowam się do mysiej nory. Jeszcze nie wiem, czy jutro nie zaleję się łzami, bojąc się o to, co będzie, ale dziś wiem, że muszę stawić temu czoła. I zamierzam to zrobić – Scarlett nie emanowała pewnością siebie, ale wyglądała na spokojną i opanowaną. Miała przemyślany plan i zamierzała doprowadzić go do końca. Gdzieś tam w środku bała się, że Mike dopadnie ją w chwili, gdy będzie sama, ale równie dobrze mógł już się nie zjawić. W końcu, jeżeli przegnie, to ona zrujnuje mu karierę, a nie sądziła, że chciałby po raz kolejny zaczynać od nowa. Sama dziwiła się sobie, że nie paraliżował je strach, ani nie dopadały dręczące wspomnienia. Może była zbyt zmęczona, żeby się bać. Może jeszcze nie pogodziła się z tym na tyle, by uświadomić sobie wagę tych wszystkich zdarzeń. Musiała to jeszcze przemyśleć, przyjąć i zaakceptować.
- Złożysz doniesienie? – Shie nie przestał być policjantem. Zapewne zrobiłby to inaczej.
- Nie. Na razie nie. Poczekam na rozwój sytuacji. Nie chcę, żeby ta sprawa trafiła do mediów, a jeżeli poszłabym na policję, to na pewno tak by się stało.
- Obiecujesz, że jeżeli zacznie dziać się coś niepokojącego, to natychmiast mnie powiadomisz albo jeszcze lepiej zgłosisz to policji? – Scarlett pokiwała głową. Na razie nie miała pomysłu na to, co miałaby zeznać. To wszystko średnio trzymało się kupy i naprawdę z całego serca nie chciała mieszać w to policji. Miała wielką nadzieję, że Mike zniknie obawiając się o swoją karierę, a ona ruszy dalej. Teraz nie chciała już o nim myśleć. Chciała zająć się pracą, a potem wrócić do domu. Nie chciała pamiętać o tym wszystkim, co w sobie nosiła, bo nie chciała zacząć czuć do siebie odrazy. Bardzo, bardzo nie chciała.

- Dziękuję – powiedziała, nie chcąc już dłużej drążyć tego tematu. – Dziękuję, że byliście ze mną cały czas i że mi pomagaliście – wysiliła się na uśmiech i nieco pewnie spojrzenie. Potem usłyszała, że przecież nie miała za co dziękować, że to naturalne, że mogła liczyć na każde z nich. Liv podchwyciła, że nie chciała już dłużej o tym mówić i podjęła inny temat. Scarlett nie bardzo się udzielała. Skupiła się na przygotowaniu i zjedzeniu kanapki, co nie należało do najłatwiejszych zadań. Jednak wszystko było lepsze od świadomości, że Mike dopiął swego. Tego nie mogła do siebie dopuścić, bo cały pozór kontroli, który zbudowała podczas bezsennej nocy, ległby jak domek z kart. Nie pomagało nawet to, że nigdy nie ofiarowała mu tego, co w niej najlepsze, że nie wiedziała, kim tak naprawdę był, bo stworzył mistyfikację. Wyreżyserował spektakl, którym okazało się jego życie. Zmanipulował ją, aby wpadła w jego sidła. Jednak te wszystkie tłumaczenia wystarczały, kiedy rozmawiała z Liv czy Shie’em. W środku czuła do siebie żal, a w głowie huczało jej jedno: jak mogła nie zauważyć? 

______________________
1. Harlan Coben, Najczarniejszy strach
Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo