Tytuł: Christina Aguilera Best of me
Pięć lat. Kto by
pomyślał? Rok temu zarzekałam się, że kolejna rocznica nie zastanie mnie na tym
blogu. I co? Tym razem nie będę już szafowała takimi obietnicami. Czas pokaże,
jak długo tu jeszcze zabawię. I w sumie to wcale nie żałuję, że te słowa się nie sprawdziły. Cieszę się, że jestem tu dziś i piszę ten wstęp. Po raz piąty. To swoją drogą piękna rocznica, świadczy o tym, że to co tworzę wciąż budzi zainteresowanie, bo przecież wy także obchodzicie ten jubileusz. Jeżeli nie piąty, to trzeci albo pierwszy, ale jesteście i to jest wspaniałe, bo razem tworzymy coś ładnego.
W każdym razie, z
okazji tej rocznicy, chciałabym życzyć sobie i wam samych pięknych chwil
związanych z tą historią. Mnie – podczas tworzenia, a wam – podczas czytania. Mam
nadzieję, że Prinz dalej będzie dostarczał emocje.
Dziękuję, że
jesteście, że czekacie. Wiem, że w ostatnim czasie to wymaga dużej
cierpliwości, dlatego tym bardziej dziękuję.
Cóż więcej? Happy
anniversary i przyjemniej lektury, zarówno dziś, jak i za każdym kolejnym
razem.
Ściskam!
*
23.06.2014, Los Angeles, Pacific Palisades
Sekundy. Wszystko trwało kilka, może kilkanaście sekund.
Liv nie zdążyła zauważyć, kiedy Scarlett weszła do pokoju, ani jak wiele
usłyszała. Jej obecność zdradziły dopiero mocno niecenzuralne słowa, które w
jej ustach brzmiały dziwnie nienaturalnie. Shie wybiegł za nią od razu, więc
istniało małe prawdopodobieństwo, że mu ucieknie. Jeśli brać pod uwagę jego
doskonałą kondycję fizyczną i… nieco większy brak kondycji ich siostry. Mimo tego,
Liv niespokojnie wyszła na korytarz. Poczuła ulgę słysząc w oddali głosy
rodzeństwa. Mało wskazanym było, żeby Scarlett jechała do Jima sama. Zwłaszcza
w takim stanie.
- Jeśli wepchniesz mnie z powrotem do mieszkania i
zamkniesz przede mną drzwi, to przysięgam, że wyskoczę oknem! – krzyknęła
rozgniewana, próbując wyszarpnąć się z rąk brata. Shie niewzruszenie trzymał ją
za ramiona. Nawet nie musiał bardzo wysilać się, aby utrzymać ją w miejscu. Popatrzyła
na brata spod byka, a on czekał. Był środek nocy. Mike udawał już od kilku lat,
więc pięć minut nie robiło tu żadnej różnicy. Ze Scarlett czasem trzeba było
postępować jak z dzieckiem. To był właśnie jeden z takich momentów. Nie mogła
szarpać się w nieskończoność. Pierwszy szok minie, zdrowy rozsądek przedrze się
przez złość i strach. Znał to. Widywał bardzo często.
- Nie zamierzam cię nigdzie zamykać siłą – odparł
starając się, by jego głos brzmiał spokojnie. Jakby w ogóle go to wszystko nie
ruszało. Jakby nie bał się o nią. Jakby po prostu wykonywał swoje obowiązki.
- No to mnie puść! – warknęła.
- Puszczę cię dopiero, kiedy przestaniesz się szarpać.
Wtedy będziemy mogli ustalić, co dalej zrobimy.
- Jak to, co? – krzyknęła mu w twarz. – Zabiję go!
- Nie wydaje mi się. To kiepski pomysł – opanowanie
Shie’a i jego nieznoszące sprzeciwu spojrzenie w końcu sprowadziły blondynkę na
ziemię. Musiała też zesłabnąć.
- Shie! – krzyknęła bezradnie i uspokoiła się. Z miejsca.
– No dobrze. Nie zabiję go, ale Shie – przykucnęła, chowając twarz w dłoniach.
– Mike żyje. To niemożliwe. To niemożliwe, niemożliwe. Widziałam jego grób! –
mówiła zaciekle kręcąc głową. – Kur’wa mać, spałam ze swoim największym
życiowym koszmarem. – Usiadła na podłodze, bezradnie opierając się o ścianę. – On
jest moim największym lękiem, najczarniejszym strachem. On jest… - popatrzyła
żałośnie na brata, a w oczach zebrały jej się łzy. Przykucnął obok. – Jak
mogłam się nie domyślić? – zapytała na wpół z płaczem. – Jak on mógł mi to
zrobić? Udawać, że umarł tylko po to, żeby mnie przelecieć? Aż taką miał obsesję na moim punkcie? –
pytała, choć przecież nie oczekiwała odpowiedzi. Znała je tylko jedna osoba. Po
prostu nie mieściło jej się w głowie, że on żył. Widziała jego grób, pogrążoną
w smutku rodzinę i rozszlochaną Samarę. Jak to możliwe, że oszukał wszystkich?
Jak to możliwe, że czekał tyle czasu, że zrobił to wszystko tylko po to, aby
się do niej zbliżyć.
- Chodź – Shie uniemożliwił jej dalsze zadręczanie się
pytaniami pozbawionym odpowiedzi. Podniósł się i wziął siostrę pod rękę, pomagając
jej wstać. Scarlett zaczęła drżeć. Znowu. Trzęsła się jak osika, kiedy łapał ją
za ramiona. Nie mogła spojrzeć mu w oczy, kiedy starał się ją do tego skłonić.
Odpływała, gdzieś w odmęty swojej paniki. – Oddychaj. Scarlett. To ty
kontrolujesz emocje, a nie one ciebie – powiedział, spoglądając jej w oczy. –
Oddychaj – pokiwała głową, z trudem łapiąc oddech. Shie zaprowadził ją z
powrotem do mieszkania, gdzie czekała na nich Liv. Celowo poszedł z nią prosto do
salonu, omijając jego pokój, aby nie musiała patrzeć na zdjęcia i dowody. Siostra
usiadła obok niej i chwyciła ją za rękę. Scarlett wydawała się znajdować się tam tylko
ciałem. Wciąż drżała, ale nie wyglądało na to, by znów miała wpaść w histerię. Wciąż
była w szoku. Wpatrywała się w gazetę leżącą przed nią na stoliku. Natomiast
Liv przypatrywała się jej uważnie, bo nikt nie mógł przypuszczać, jaka będzie
jej następna reakcja. Płacz? Gniew? Odrętwienie? Przecież kiedy dowiadujesz
się, że facet, który wpędził cię do twojego własnego piekła, żyje i w dodatku
udawał kogoś innego, aby cię zwabić, to jednak był powód, aby się podłamać.
Cała sytuacja wydawała się Liv zupełnie irracjonalna. Takie rzeczy przecież
dzieją się tylko w filmach.
Javier zjawił się z wodą. Shie krążył po pokoju, co rusz
spoglądając na siostry. Machina ruszyła, domniemania połączyły się w całość,
dając przykrą prawdę i teraz należało poprowadzić to dalej. W sumie nie zdążył
przesłać zdjęć do analizy, ale teraz to już nie było potrzebne. Scarlett go
poznała i to chyba jeszcze gorsze od tych wszystkich niewiadomych. Spadła na
nią jak bomba. Bo gdyby chodziło o
sprawę, z którą w żaden sposób nie wiązał się emocjonalnie, byłoby łatwiej.
Dowiedziałby się, w jakim stopniu Jim złamał prawo i czy mógł go aresztować. Teraz
nie miał podstaw, aby to zrobić tak po prostu, bo rozpętałaby się medialna
jatka, w której Scarlett oberwałaby najbardziej. Musiał zorganizować to tak,
aby jego siostra dostała to, o co chodziło od początku – odpowiedzi i święty
spokój. Dbał tylko o to. Choć konfrontacja zapowiadała się na trudniejszą, niż
całe to śledztwo.
Scarlett była spięta i z trudem trzymała się w sobie, aby
nie rozpaść się na milion kawałków i nie rozpłakać się. Tak po prostu. Gdyby
stanął przednią Michael Miller, jakiego znała, to byłoby jej łatwiej, bo nie
zauroczyłaby się w nim, nie polubiłaby go. Nie związałaby się z nim. Bo widząc
jego twarz, przypominając sobie wszystko, co przez niego przeszła, byłaby
gotowa na każdy akt brawury, żeby tylko móc go pokonać i usunąć ze swojego
życia. Jednak on uciekł się do najbardziej ohydnego fortelu. Oszukał ją w
najbardziej ohydny sposób. Przyciągnął do siebie i zapewne czekał na moment, w
którym dopiąłby swego, po raz kolejny odzierając ją z wiary w siebie i godności.
Jak kiedyś.
Jak można zrobić coś takiego? Zmienił twarz, nazwisko,
głos, życie i wrócił, omamił ją. Wykorzystał jej słabe punkty, te które znał,
po to aby zbliżyć się do niej. Zagrał na jej emocjach i zwabił ją. A ona nic
nie zauważyła. Jak mogła nie zauważyć? Jak mogła go nie poznać? Przecież to
niemożliwe, żeby przez cały ten czas nie zdradził się z niczym.
Jak mogła nie rozpoznać człowieka, w którym kochała się
tyle lat?
Bo była głupia i zaślepiona. Na siłę wmawiała sobie, że
związek bez miłości stanowił to, czego potrzebowała. Tak silnie wpierała sobie,
że Jim był tym, kogo chciała, że nie dostrzegała oczywistości. Ignorowała
ostrzeżenia, tłumacząc je tym, że nic jej nie obchodziły, bo go nie kochała, bo
była z nim dla zabawy. Wpędziła się w pułapkę, którą sama na siebie zastawiła.
I to bolało bardzo.
Podniosła wzrok na rodzeństwo, Javiera i Georga, którzy w
konsternacji wpatrywali się w nią. Musiała zawiesić się na kilka dobrych minut.
Czuła się skołowana i nie potrafiła do końca opanować drżenia, ale wiedziała
jedno – musiała stawić mu czoła. Chciała tego. Potrzebowała. Nie pozwoli mu
dłużej myśleć, że mógł ją oszukiwać i manipulować wedle swoich zachcianek. Nie
potrafiła dłużej znosić świadomości, że Mike żył i cieszył się z tego, że miał
ją ile chciał, a ona nie domyślała się niczego. Nie mogła pogodzić się z tym,
że dopiął swego. Pokonał ją. Dotrzymał słowa.
Mike ż y ł. W
momencie, w którym brała głęboki oddech i na krótką chwilę miała czysty umysł,
świadomość, że on wcale nie umarł, przylgnęła do niej. Zaakceptowała ją. W
swoim stosunkowo krótkim życiu doświadczyła już bardzo wiele złego. Więc czy
to, że ktoś kogo nienawidziła jednak żył, było aż tak złe? Odkąd skończyła
szkołę, wyrzuciła go ze swojego życia. Przestał dla niej istnieć. Tak, jak jego
śmierć zatrzymała ją tylko na chwilę, to czy fakt, że stworzył kolosalną
mistyfikację powinien ją zdziwić, skoro był człowiekiem do cna złym? A teraz nie
uczynił jej żadnej krzywdy fizycznej. Spotykała się z nim z własnej woli.
Zauroczyła się nim z własnej woli. Poszła z nim do łóżka z własnej woli. Nikt
jej do niczego nie zmuszał. A on, choć nikczemny, zachowywał się wobec niej
nienagannie. Cały ten niepokój spowodowany jego osobą wywodził się z tego, że
podświadomie musiała czuć, że to Mike. Miała prawdę pod skórą, ale brnęła w to
dalej. Może nie chciała, aby okazał się kolejną porażką. A może po prostu nie
chciała tego wiedzieć?
- Pojadę tam i wyłożę kawę na ławę – odstawiła szklankę
na stolik. Szkło stuknęło o blat. – Shie? – popatrzyła na brata, starając się
odetchnąć spokojnie i wstała z miejsca. – Będziesz mi towarzyszyć? – pokiwał
głową, a ona wyprostowała się i ruszyła w kierunku wyjścia.
Kiedyś walczyła każdego dnia. Z mamą, z nim, z
nauczycielami, z ludźmi ze szkoły i to wydawało jej się naturalne. Zapomniała
jakie to uczucie. Ciężko było je sobie przypomnieć, gdy trwało uśpione tyle
czasu. Bała się. Bała się, że gdy znów zacznie wojować, nie będzie już tak
silna i skuteczna. W końcu jej mur upadł. A Toma już nie było. Więc w czym
tkwiła jej siła?
Scarlett za wszelką cenę chciała prowadzić, ale Shie zwyczajnie
jej na to nie pozwolił. Wystarczyło, że wskazał na jej rozedrgane dłonie. Od
razu odpuściła i wyglądało na to, że kiedy uświadomiła sobie, że jej organizm
nie współdziałał z jej umysłem i to dobiło ją mocniej.
Zaraz po tym, jak poprosiła brata o to, żeby jej
towarzyszył, skończyły się jej pomysły. Chciała wyjść i pojechać tam od razu. Miała
swoją chwilę brawury, a po niej zgasła jak lichy płomień. Jedynym, co wiedziała
to to, że musiała pojechać do Jima. Natychmiast. Bo im dłużej oswajała się z
prawdą o nim, tym trudniej było jej nazywać go prawdziwym imieniem. Nawet w
myślach. A to ją osłabiało. Zbyt często wyliczała w myślach rzeczy, które
czyniły ją słabszą, zamiast skupiać się na tym, co mogła ją umocnić w starciu z
nim. Z przeszłością. Otulał ją strach. Zaciskał dłonie na jej szyi i odbierał
oddech. Musiała działać jak najszybciej, bo jeśli tego nie zrobi, to później
nie da rady stawić mu czoła.
Liv zmusiła ją do uczesania włosów i przebrania się. Shie
w tym czasie zadbał o to, aby byli w stałym kontakcie, aby słyszał wszystko, co
będzie działo się w mieszkaniu Jima. Javier zaoferował się, że zawiezie ich na
miejsce. Był skonsternowany całą sytuacją i nieco nie umiał się w niej
odnaleźć, ale starał się nie dawać tego po sobie poznać. Nie zgodziła się, by
poszli razem z nią. Chciała zmierzyć się z nim
sama. Ślepa furia opadła. Już nie wymachiwała rękoma, nie odgrażała się, że go
zabije i nie kierowała nią złość. Jedynie przytłaczała ją świadomość, że on dostał to czego chciał, czyli ją.
Wpakowała się w ten związek bez jakiegokolwiek przymusu.
Wprawdzie kierowały nią złe pobudki, ale miała pełną świadomość tego, na czym
ta ich relacja miała się opierać. Wszystko byłoby okej, gdyby Jim był Jimem. Rachunek byłby prosty – chciała nieskomplikowanego
związku bez dramatów i sercowych dylematów i miała to. I w żaden sposób nie
przeżywałaby, że wpakowała się w związek bez uczuć. Było w porządku. Ale tu
chodziło o niego.
Bo Jim nie był Jimem. Jim to On. Zmora jej przeszłości. Najstraszniejszy z koszmarów. Najczarniejszy
strach. Kiedy o nim myślała, czuła w ustach gorzki smak żółci. Kiedy wspominała
wszystko, co się między nimi działo, chciała wymiotować. Z trudem brała kolejne
głębokie oddechy. Z trudem koncentrowała myśli na tym, że musiała z nim
porozmawiać. Musiała go zdemaskować. Musiała się nie rozsypać i w żaden sposób
nie dać mu się podejść. Wiedziała, że będzie próbował ją ranić, poniżyć, zbić z
machu. Nie mogła mu na to pozwolić, bo równałoby się to z jednym – jego
sukcesem. Dopiąłby swego. A teraz jedynym, co wiedziała na pewno było to, że
musiał poczuć, że cała ta operacja i udawana śmierć nic nie wskórały, że dalej
był dla niej nikim. Bezdusznym dupkiem. Musiała znów schować się za resztkami
swojego muru. Za zgliszczami. Za gruzami. Musiały wystarczyć, aby była w stanie
skonfrontować się z nim. W tej chwili
to jedyne źródło jej siły. Wspomnienie dawnego hartu ducha. Podźwignęła się po
utracie dwójki dzieci, więc czym była ta rozmowa w porównaniu z tamtą tragedią?
Chciała tego spotkania, bo jeśli nie teraz, to nie nastąpiłby nigdy. I
musiałaby żyć z ogromną zadrą w sercu. Z niezamkniętą sprawą, otwartą furtką,
niedopisanym rozdziałem. A czas najwyższy, żeby spaliła ostatni most łączący ją
z nim. Chciała powiedzieć mu w twarz,
jak bardzo nim gardziła. Czas na ostateczne starcie. Wierzyła, że ostatnie.
W aucie Shie tłumaczył jej, jaką odległość powinna
zachować, że wystarczy, że zawoła, a on przyjdzie jej z pomocą i mnóstwo innych
rzeczy, ale to nie docierało do niej. Słyszała tylko swoje własne myśli, w
których najgłośniej huczało: Mike żyje.
- Czego się boisz
najbardziej? – szepce głos. – Zamknij oczy i wyobraź sobie najczarniejszy
strach. Widzisz? Czujesz? Najgorszą udrękę dostępną wyobraźni?
- Tak – mówię po
dłuższym milczeniu.
- Dobrze. A teraz
wyobraź sobie coś gorszego, coś znacznie, znacznie gorszego...1
Tak bardzo się denerwowała, że nie potrafiła wcisnąć
odpowiedniego guzika z numerem piętra. Dopiero za trzecim razem, kiedy
przytrzymała swoją rękę, trafiła w odpowiedni. Oddychała tak płytko i głośno, jakby właśnie pokonała maraton. Nie
powinna w takim stanie stawać z nim twarzą w twarz. Jednak, jeśli miałaby
czekać na odpowiedni stan ducha i umysłu, minęłoby z pięć lat. A tego nie
chciała. Bo z całych sił była żadna konfrontacji z nim. Całe znaczenie straciły wszystkie uczucia, które nią targały.
Strach, niepewność, żal, czy zadziwienie. Nie odgrywały najmniejszej roli, bo
po prostu chciała stanąć z nim twarzą w twarz. Chciała usłyszeć, jak przyznawał
się do tego, kim naprawdę był. Chciała spojrzeć w jego twarz i powiedzieć mu,
jak niewiele znaczył, że jakąś wartość miało dla niej tylko jego sprawne ciało.
Nic więcej. Pragnęła zakończyć tą farsę i wyrzucić go ze swojego życia raz na
zawsze. Sama, czy z pomocą policji.
Shie długo upierał się, że ją podprowadzi pod same drzwi,
ale to nie wchodziło w grę. Miał czekać na dole, a Javier w samochodzie.
Połączył ich telefony tak, że wszyscy troje doskonale się słyszeli. Liv
zażądała, aby także dodać ją do tego grupowego połączenia, więc miała na ogonie
także siostrę. W tym momencie panowała już absolutna cisza w eterze. Nic nie
mogło jej zdradzić. Została sama na pierwszej linii ognia. Ta myśl sprawiała,
że trzęsła się jeszcze bardziej, a to nie pomagało odegrać roli obojętnej. Nie
miała pewności, jaką maskę chciała przybrać stając z nim twarzą w twarz. Była
pewna tylko tego, że to musiała być maska zwycięzcy.
Winda zbyt szybko znalazła się na właściwym piętrze.
Drzwi otworzyły się, a Scarlett nie potrafiła zrobić kroku. Zmusiła się do
tego, dopiero gdy zaczęły się znów zamykać. Winda odjechała, a ona została na
korytarzu, wpatrując się w drzwi jego mieszkania.
- Dasz radę, Scarlett – szepnęła, szybko podchodząc do
właściwego numeru. Zadzwoniła, nie dając sobie czasu na wątpliwości. Serce
waliło jej jak oszalałe, myśli galopowały w głowie, bo w jednej chwili
zapomniała, co chciała mu powiedzieć. Wszystkie słowa wyparowały. Jej umysł
wyczyścił się, sformatował, została w nim pustka. Przez drogę zdążyła ułożyć
sobie w głowie kilka rzeczy, które zamierzała mu wygarnąć, a teraz nie zostało
nic. Zupełnie nic. Zamki szczęknęły. W pierwszym momencie spanikowała, zalała
ją fala gorąca, ale przecież nie mogła dać się ponieść. Nie ona. Zawsze
działała na chłodno. On nie musiał wiedzieć, jak teraz łatwo było ją wytrącić z
równowagi. Dla niego znów musiała stać się oschła i wyniosła. Nie było już
odwrotu. Nie czas się cofać. Wyprostowała plecy i uniosła głowę. Jej ciało
pamiętało tą postawę doskonale. Bo to była jej postawa obronna. W duchu dziękowała
Liv za to, że kazała jej się przebrać. Poplamiona koszulka na ramkach nie
dodałaby jej teraz pewności siebie.
Drzwi powoli otworzyły się i stanął w nich półnagi. To
niesprawiedliwe, że osoby z podłym charakterem, często obdarzone są pięknymi
ciałami. On stanowił klasyczny
przypadek. Scarlett w duchu musiała przyznać, że nawet Tom nie był tak
doskonały fizycznie. Może dlatego był idealny dla niej? W ułamku sekundy
wyparła go z myśli, bo to nie był czas na wspominki. Skupiła się na czymś
innym. Jego imponująca klata i silne
ramiona zawsze przyprawiały ją o szybsze bicie serca, a teraz przez myśl
przemknęło jej, czy te atuty nie stanowią dla niej zagrożenia. Był od niej dużo
silniejszy. Shie to zauważył. Był też niezrównoważony. Ten fakt pominęli.
- Co ty tutaj robisz najpiękniejsza? – zapytał z
uśmiechem pełnym uwielbienia, jednak na jego twarzy wyraźnie malowało się
zdziwienie. W końcu był środek nocy. Był rozespany i taki… przyjemny
powierzchownie, bo jeszcze ponad miesiąc wcześniej, po prostu wtuliłaby się w
niego, nie mając pojęcia, że w takich chwilach w jego głowie odbywała się
parada na cześć jego przebiegłości. Był teraz zupełnie uroczy, ale w tym
momencie robiło jej się niedobrze na ten widok. Scarlett stała, patrząc na niego i za nic nie mogła pojąć, jakim cudem
nie znalazła podobieństwa, bo teraz każdy szczegół wydawał się jej oczywisty.
Zmarszczył brwi, prawdopodobnie minął jej czas na odpowiedź. – Stało się coś? –
zapytał, robiąc jej miejsce na przejście. Zebrała w sobie całą swoją odwagę i
weszła do środka. Stanęła tuż przy drzwiach, uniemożliwiając mu zaryglowanie
ich. Zamknęła je i oparła się o nie. Czekał na jakąkolwiek odpowiedź, a ona
zwlekała. Wciąż nie wiedziała, co powinna powiedzieć.
- Zastanawiam się – odparła po chwili.
- Nad czym? – zapytał, zbliżając się do niej. Dzieliło
ich zaledwie kilkanaście centymetrów. Stał blisko. Spoglądał jej w oczy.
Uśmiechał się. Scarlett zadrżała, z trudem powstrzymując się przed
odepchnięciem go. Potem westchnęła, siląc się na nonszalancję. Podtrzymała jego
spojrzenie i rozciągnęła usta w delikatnym uśmiechu.
- Nad tym, którego imienia powinnam użyć, zwracając się
do ciebie – zmarszczył brwi, uśmiechnął się tym głupkowatym uśmiechem, którego przybiera
się, gdy nie do końca wiadomo, o co chodzi.
- Mam dwa. James Boyd, ale wolę być Jimem. Moja matka
miała średnią inwencję twórczą, kiedy mi je wybierała – dotknął jej łokcia,
chcąc przyciągnąć ją bliżej. Strąciła go.
- Zła odpowiedź – powiedziała, kręcąc głową.
- O co ci chodzi, maleńka, co? – zapytał, wracając do
swojej zwyczajnej pozy cwaniaka. Starał się być wyluzowany i zabawny.
- Maleńka – powtórzyła. – Wiesz, że właśnie dzięki temu
się domyśliłam? Zawsze nienawidziłam, kiedy zwracałeś się do mnie w ten sposób
– powiedziała uznając, że nie ma chęci owijać w bawełnę. Postanowiła przejść do
rzeczy, ale stopniowo, aby obserwować jego reakcję.
- O czym ty mówisz? – zapytał znów, udając zdziwienie,
ale nie zdołał do końca ukryć zaskoczenia, które pojawiło się jako pierwsze.
Scarlett nie do końca wiedziała, skąd brała się w niej siła, żeby nie wybuchnąć
i nie rzucić się na niego z pięściami, ale udawało się. Tak miała szansę więcej
ugrać, niż gdyby zwyzywała go od wejścia.
- Dobrze wiesz – cały czas patrzyła mu w oczy. Nie nosił
soczewek. Wciąż miały piękny orzechowy kolor. Nawet patrzyły na nią tak samo.
Czy wcześniej nie dostrzegała wyrazu jego oczu? Niemożliwe. Musiała to
wiedzieć, choćby podświadomie. Musiała wiedzieć. Musiała czuć. Gdyby tego nie podejrzewała,
pozwoliłaby sobie na bliskość. Emocjonalną.
- Nie wiem, o co ci chodzi. Ktoś ci czegoś o mnie
naopowiadał, czy co? – oparł ręce na biodrach, patrząc na nią wyczekująco, ale
ona wciąż się nie spieszyła. Pamiętała, że nigdy nie umiał być cierpliwy. Choć
przecież obecna sytuacja świadczyła o tym, że było wręcz przeciwnie.
- Pamiętasz, jak znalazłam u ciebie nasze zdjęcie? I to
jeszcze w Przeminęło z wiatrem! –
prychnęła. – Mógłbyś być bardziej pomysłowy, jeśli nie chciałeś, żebym je
odkryła. Nazwałeś Alberta Alphie’m. kolejna rzecz, która doprowadziła mnie do
prawdy – zmarszczył brwi. Króciutką chwilę wyglądał, jakby się nad czymś
zastanawiał. – To nie tak miało wyglądać, co? – podjęła, nie czekając na
odpowiedź. – Miałam się nie domyślić. Miałeś sypiać ze mną, póki ci się nie
znudzi. A potem miałeś mnie spektakularnie rzucić. Czyż nie? – obserwowała go
uważnie, mając wielką nadzieję, że jej oczy nie zdradzają tych wszystkich
uczuć, które nią targały. Zadziwiające, że po tych wszystkich atakach histerii,
wciąż potrafiła być opanowana. Biorąc pod uwagę stan, w jakim była w domu i to,
co działo się z nią jeszcze przed chwilą, aż niewiarygodne, że teraz nie drżała
jej nawet powieka. Chyba umiała dostosować się do sytuacji. To jednak prawda,
że nie mamy świadomości pokładów naszej siły wewnętrznej, póki nie musimy
zmierzyć się z sytuacją, która jej wymaga. On wciąż stwarzał pozór
nieporuszonego, ale jej kolejne słowa coraz bardziej zbijały go z machu.
Pójście w zaparte i wpieranie jej, że zwariowała i pomyliła go z kimś, nie
miało sensu. To i tak koniec gry. Mógł starać się dalej ukrywać prawdę albo
spróbować stawić jej czoła. Wiedziała, jaki będzie jego następny ruch. – Wcale
nie jesteś tak bardzo odmieniony – dodała mierząc go spojrzeniem. Potem
zatrzymała wzrok na jego oczach. – Mike
– słysząc swoje imię, mimowolnie zacisnął szczęki. Żyłka na jego szyi zadrżała,
ale nie odwrócił wzroku. I nie zaprzeczył. Chwilę trwało zanim przemówił.
Jednak ani przez chwilę nie przestał na nią patrzeć.
- Jestem człowiekiem cierpliwym, natomiast ty byłaś uparta
i niepotrzebnie wzbraniałaś się przed tym, co prędzej czy później i tak by
nastąpiło – na jego twarz wpłynął pełen zadowolenia uśmiech. Była gotowa na
atak, na wymówki, a on porzucił pozory i z miejsca stał się sobą. To jedno się
nie zmieniło – jak zawsze uważał, że wszyscy go łakną i pragną. Trochę ją to
uderzyło. Liczyła, że to stanie się stopniowo. Nie była gotowa na jego ponowne
pojawienie się w swoim życiu. Nawet, jeśli wiedziała o tym od jakiegoś czasu.
To wciąż stanowiło abstrakcję i przytłaczało ją. Jak można udawać zmarłego? – Kiedy znalazłaś to zdjęcie, miałem wrażenie,
że pojmiesz od razu. Tym bardziej, że nieopatrznie użyłem tej ksywki. Jednak ty
nie połączyłaś faktów, a ja zwątpiłem w twoją inteligencję. Mój błąd –
westchnął teatralnie, jakby żałował swojego braku roztropności. – Jesteś
mądrzejsza, niż sądziłem – wyciągnął dłoń do policzka Scarlett i pogłaskał go.
Agresywnie odtrąciła jego rękę i to była jej pomyłka. Zrobiła to zbyt szybko. A
on cały czas się uśmiechał, jakby jej pobłażał i pozwalał na takie zachowanie,
wiedząc, że prędzej czy później ustawi ją do pionu. To także nie stanowiło
nowości w jego zachowaniu. Czy postępował tak, kiedy się z nim związała? –
Odkąd przestałaś być grubaską, bardzo mi się podobałaś. Pociągałaś mnie i nie
raz mówiłem ci o tym, ale ty wciąż powtarzałaś tą swoją bajeczkę, że już mnie
nie chciałaś. A ja wiedziałem, że tylko się ze mną bawisz. Zawsze lubiłaś
igraszki.
- Jesteś psychiczny – odparła patrząc na niego z
obrzydzeniem. Ta inna twarz sprawiała, że nie umiała sobie wyobrazić tego, że tam
w środku, to wciąż był on. Ten sam zły człowiek. Miała świadomość, że Jim nie
istniał, ale on w jej głowie wciąż był Jimem. Nie docierało do niej, że to
wszystko prawda i na poważnie. To utrudniało sprawę. Czuła się przez to
bardziej zagubiona.
- E tam – machnął ręką. – Gadanie. Jestem cierpliwy i
dążę do celu. A ty byłaś moim celem – jego dłoń po raz kolejny powędrowała do
jej twarzy, jednak nim zdążyła się uchylić, znalazła się na jej szyi. Ścisnął
ją i przyciągnął blisko siebie. Mimowolnie pisnęła. A on się uśmiechnął, jakby
sprawiła mu radość. – Jesteś moją obsesją. Mówiłem ci przecież, a ty chyba nie
brałaś tego na poważnie – odparł wciąż trzymając ją blisko siebie. Scarlett
starała się wyrwać, ale kciukiem uciskał jej krtań i to bolało. Gdyby nie ten
ucisk, dotyk jego palców można byłoby uznać za pieszczotliwy. To przerażające. – Byłem ciekaw, czy ta twoja niewyparzona
buźka przydaje się też w sypialni i muszę ci powiedzieć, że owszem. Zasługujesz
na pochwałę, maleńka – uśmiech nie schodził mu z twarzy, Scarlett była zmuszona
patrzeć wprost na niego. Gdyby zaczęła się szamotać, ścisnąłby ją bardziej.
Wolała nie myśleć o tym, że wystarczyło niewiele jego siły, żeby zrobić jej
poważną krzywdę.
- Ty skur’wysynu! – warknęła. – Jesteś totalnie
popie’przony! – niemal z czułością pogładził opuszkiem miejsce, gdzie uciskał
jej krtań i puścił ją. Zupełnie, jakby chciał pokazać, kto miał tam ostatnie
słowo. Niemal odskoczyła od niego i niestety musiała posunąć się w głąb mieszkania.
Przestraszyła się, kiedy spostrzegła, że oddaliła się od drzwi, stanowiących
jedyny bezpieczny punkt w jej położeniu. Stała w wejściu do salonu, czując się
niczym zaszczute przez wilka jagnię. A on niestety to dostrzegł.
- Bez obaw – odparł czule. – Nie uwodziłem cię po to, aby
cię zabić.
- To chore – powiedziała z odrazą. – Ty jesteś chory. – Mocno
powstrzymywała się przed rozejrzeniem się, czy w zasięgu ręki znajdowało się
coś, czym mogłaby się bronić, bo jego obietnica nie uspokoiła jej ani trochę.
- Dostałem, co chciałem – schował ręce do kieszeni
spodni, odpowiadając, jak gdyby nigdy nic. W końcu zawsze dostawał to, czego
chciał. To dla niego żadna nowość. Scarlett pokręciła głową. W tej chwili nie przestało
się liczyć to, że to Mike, że ukartował swoją śmierć po to, aby kupić sobie
nowe życie i zdobyć ją, jakimkolwiek sposobem. W tej chwili jej umysł skupił
się na tym, że chciał uderzyć w jej godność. Wiedział, że zawsze walczyła o
swój honor. Dostał to, czego nie chciała mu dać, więc będzie starał się ją
poniżyć, bo nie zostało mu już nic innego.
- Jesteś zupełnie psychiczny, człowieku – popatrzyła mu
otwarcie w oczy. Nie bardzo wiedziała, jak mogłaby wyrazić swoją pogardę.
Odezwał się w niej refleks szachisty. Witaj mistrzu ciętej riposty! Nie
zamierzała truchleć, jak bezbronna dziewczynka zepchnięta w kozi róg. Shie był
obok. Przyszła tam po to, aby walczyć z przeszłością. Nie chciała poddać się
ciężarowi jego słów. Znosiła gorsze rzeczy. Mike to przeszłość, którą przyszła
przypieczętować. Musiała przestać robić uniki.
- Myślę, że lepiej będzie, jeśli się dogadamy. Bardzo
długo dążyłem do tego, aby cię mieć i mam wielką nadzieję, że nie sądzisz, że
tak łatwo pozwolę ci odejść – odparł spokojnie, rzeczowo, jakby tłumaczył coś
niesfornej pięciolatce. Prychnęła.
- Ty chyba nie sądzisz, że po tym wszystkim, czego się
dowiedziałam, będę chciała mieć z tobą cokolwiek do czynienia? – zapytała z
niedowierzaniem. On musiał być naprawdę niezdrowy na umyśle, skoro wygadywał
takie rzeczy. Scarlett przypatrzyła mu się uważnie. Był zupełnie spokojny, raz
po raz lustrował ją spojrzeniem. Tak, jakby rozmawiali o wynikach ostatniego
meczu albo o swoich planach na weekend. Miała wrażenie, że zupełnie nie obeszło
go, że zdemaskowała jego intrygę. Jakby to nie zmieniło niczego.
- Owszem. Sądzę, że to małe nieporozumienie nie będzie
między nami kością niezgody. Wręcz przeciwnie. Myślę, że teraz będzie tylko
lepiej. Wiesz już, jaka jest moja przeszłość. Nie muszę niczego ukrywać. Masz
świadomość tego, jak wiele nas łączy. Wciąż pamiętam twoje żarliwe uczucia, jak
patrzyłaś na mnie, jak czekałaś aż zwrócę na ciebie uwagę, jak lubiłaś mój
dotyk. Teraz jest czas na to, abyśmy byli ze sobą świadomie, bo mamy za sobą
okres, kiedy najpierw ty zabiegałaś o mnie i kiedy ja zabiegałem o ciebie.
Rachunki wyrównane. – Scarlett znów pokręciła przecząco głową. Nie pojmowała
tego, co wygadywał. Ona też pamiętała swoje wielkie zakochanie, a także to jak
ją skrzywdził i jak wiele wysiłku musiała włożyć w odbudowanie swojego życia.
Nie łudziła się, że po tym wszystkim każdy kolejny dzień przyjdzie jej z
łatwością. Znów będzie ciężko, ale zraniona nastolatka zniknęła. Teraz miała w
sobie więcej doświadczenia i więcej mądrości. Choć wciąż bardzo dużo
cierpienia.
- Nie sądziłam, że jesteś tak naiwny, Mike – miała wielką
nadzieję, że jej ton wyrażał odpowiednio duże politowanie. – Straciłeś swoją
szansę. Czas minął. Gra się skończyła – powiedziała hardo. Nie spodziewała się,
że jego reakcja będzie natychmiastowa i gwałtowna. Kolejny raz okazała się
nieuważna. W jego przypadku powinna spodziewać się wszystkiego. Dopadł do niej
i chwycił ją mocno za ramiona.
- Myślę, że zmienisz zdanie, moja droga – z twarzy nie
schodził mu uśmiech, jednak w oczach czaiła się tłumiona złość. – Nie po to poświęciłem
tyle czasu na czekanie na ciebie, żebyś teraz zniszczyła moje plany – wycedził,
ściskając ją mocniej. – Jesteś moja, Scarlett. Zawsze byłaś. Jeszcze tego nie
rozumiesz? – bolało ją, ale nawet nie syknęła. Nie zamierzała dać mu żadnej
satysfakcji. Każdy wyraz jej słabości stanowił jego zwycięstwo. Przełknęła
ślinę i z całych sił starając się nie drżeć, popatrzyła mu w oczy.
- Ty jesteś moim życiowym błędem, największą porażką,
pomyłką. Jeszcze tego nie zauważyłeś? – zapytała starając się przywołać na usta
uśmiech taki sam jak jego. – Czy sądzisz, że gdybym cię chciała, to odcięłabym
się od ciebie i związała z kimś innym? – zapytała siląc się na pogardliwy ton.
Nie mogła pozwolić, by pobrzmiewał w nim strach. To straszne uczucie, gdy
chciała mu wszystko wygarnąć i jednocześnie bała się, że wyrządzi jej krzywdę.
Gdyby przyjechała tu od razu, w pierwszej furii, ta rozmowa wyglądałaby
inaczej. Może nie wynikłoby nic. A może byłaby już w domu. jednak teraz tkwiła
w kleszczach jego rąk i musiała jak najszybciej znaleźć wyjście.
- Ciekawe, że jeszcze całkiem niedawno, zupełnie chętnie
popełniałaś ten błąd. Na wiele sposobów – odparł, wymownie oblizując usta.
Scarlett poczuła, jak żółć podchodziła jej do gardła. Z trudem opanowała odruch
wymiotny.
- Jak widać jestem słabym człowiekiem, który potrafi
upaść bardzo nisko, skoro tak dużo czasu zajęło mi przejrzenie cię, ale na
szczęście już się domyśliłam i mogę spróbować zapomnieć o tym haniebnym
przewinieniu – czuła, jak jego palce mocniej wbijały się w jej skórę. Będą
siniaki, ale nie zamierzała się wyrywać. Nie zamierzała dać mu możliwości
pokazania, że był silniejszy. Pokręcił głową z dezaprobatą.
- Jeżeli dalej będziesz tak szła w zaparte, to będę
zmuszony opowiedzieć w jakimś nocnym wywiadzie o tym, jaka jesteś
nieprzyzwoita. Jak sądzisz, jak taka afera wpłynie na twój wizerunek?
- już tak nisko upadłeś, że musisz mnie szantażować? – zadrwiła, a on pochylił się nad nią i dotknął
ustami jej ust. Zamierzał posunąć się dalej, ale odchyliła się i zamachnęła,
trafiając czołem w jego policzek. Nie udało jej się zbyt mocno, ale
wystarczyło, żeby ją puścił. Nie rozmasowała ramion. Zaśmiał się szyderczo.
- Samoobrona pierwsza klasa.
- Nie zamierzam się z tobą bić. Jesteś silniejszy, ale
czuję się bezpieczna, bo wiem, że jeśli spróbujesz mnie skrzywdzić, to nie będę
sama – zmarszczył czoło, mierząc ją szybkim spojrzeniem.
- Gaz pieprzowy?
- Och, czyżbym zasiała ziarno niepewności? – uśmiechnęła
się lodowato. – Wiesz co? Ta sytuacja jest zupełnie kuriozalna. Udajesz, że
umierasz, znikasz, robisz sobie operację plastyczną, wkręcasz się do show
bussinesu, czekasz na moment, kiedy będę sama, nie mając żadnej pewności, że
kiedykolwiek rozstanę się z Tomem, a potem udajesz uroczego, żeby zaciągnąć
mnie do łóżka. Czy te parę razy było warte pięciu lat życia, Mike? Nie szkoda
ci czasu? – zapytała z politowaniem w głosie. Czuła nieustanne napięcie, a jej
uczucia zmieniły się od strachu po obrzydzenie. Miała wrażenie, jakby ta sytuacja
nie działa się naprawdę. Bo serio? Czy ludzie robią takie rzeczy? Kupują nowe
tożsamości, żeby kogoś przelecieć? To żałosne. Ta myśl dodała jej skrzydeł, bo
uświadomiła sobie, że chociaż oddała się jemu – największemu wrogowi, to
zrobiła to tak po prostu, bo chciała niezobowiązującego seksu nie mając
świadomości, kim on naprawdę był, a przynajmniej tak jej się wtedy wydawało. Natomiast
on wywrócił swój świat do góry nogami, a nawet stworzył nowy, żeby mieć czystą
kartę, która umożliwiłaby mu dobranie się do jej majtek. To on tu był godny
pożałowania. Nie ona.
- Dobrze wiesz, że nie byłaś moją jedyną kobietą. A
przynajmniej powinnaś mieć tego świadomość – bezradnie załamał ręce, robiąc
niewinną minę. Chciała rozkwasić mu tą wypacykowaną twarz. – Z resztą,
gentelman nie powinien rozmawiać o swoich podbojach miłosnych z kobietą,
prawda? Moje nowe życie jest zbyt kolorowe, żebym ograniczał się do twoich
nastrojów. Poza tym, maleńka, cel uświęca środki. Czyż nie?
- Jesteś godny pożałowania.
- A ty do schrupania – zaśmiał się ze swojego tekstu. Po
raz kolejny zmierzył ją wzrokiem od stóp
do głów. – Jeszcze wiele przed nami. Mam kilka pomysłów na to, jak moglibyśmy
spędzić czas – mrugnął do niej zalotnie, znów zmniejszając odległość między
nimi. – Dlatego dobrze byłoby, gdybyś poszła po rozum do głowy i zdecydowała
się kontynuować naszą ciekawą znajomość. Wierz mi, że gdybym wiedział, że taka
kocica z ciebie, to zabrałbym się za ciebie jeszcze w szkole, kiedy tak chętnie
ofiarowałaś mi swoje wdzięki. Zamknąłbym oczy kiedy trzeba – uśmiechnął się z
wyrozumiałością, dając jej sygnał, że nawet jej ówczesna tusza byłaby do
przełknięcia. Już drugi raz nawiązywał do tego, że kiedyś miała inne gabaryty.
Wyglądało, jakby nie miał innych argumentów. A jej to zupełnie nie ruszało.
Jeżeli chciał uderzyć w jej wewnętrzną grubaskę, to na próżno, bo w tej chwili
stanęła do walki.
- Serio? Nie stać cię na więcej? – zapytała, opierając
ręce na biodrach. – Ta rozmowa prowadzi donikąd – westchnęła. Kotłowało się w
niej wiele myśli, ale nie miała mu już nic do powiedzenia. Kiedyś wyczerpała
wszystkie słowa. Teraz chciała znaleźć się jak najdalej od tego człowieka i dostać
chwilę na uświadomienie sobie, co tutaj tak naprawdę się stało i jakie to miało
dla niej znaczenie. Bo na pewno je miało. Musiała to przetrawić i pogodzić się
z tym. A przede wszystkim ruszyć dalej. Tak jak to powinna zrobić w momencie,
nim go poznała. – Przyszłam tu tylko po to, aby uzmysłowić ci, że gra się
skończyła i że nie zamierzam mieć z tobą nic więcej do czynienia. Misja
ukończona. Żal mi ciebie. Gardzę tobą. Jesteś dla mnie… - zamyśliła się na
moment, szukając odpowiednich słów. – Najniższą formą życia, pozbawioną duszy i
serca. Twoje wnętrze jest chore i nie masz nikogo, kto by cię kochał. To chyba
najlepsza kara za całe zło, które wyrządziłeś. – Kiedy wypowiadała ostanie
słowa. Nie czuła złości, żalu, czy obrzydzenia. Ogarnęło ją politowanie dla
tego pozbawionego wartości człowieka.
- O nie, nie, nie – zacmokał teatralnie, grożąc jej
palcem. – To bardzo niemądre z twojej strony. Oczekuję, że cofniesz te słowa.
Naprawdę nie chcę naopowiadać o tobie brzydkich rzeczy przed kamerami. Wiesz,
zawsze przypadkiem mogą wyciec jakieś informacje dotyczące naszego związku. Na przykład
o twoich upodobaniach. Kto wie, może świat dowie się o tym, że lubisz przemoc w
sypialni albo że wolisz dominować. Zawsze znajdą się jakieś ciekawostki –
wzruszył ramionami, przybierając minę, jakby te słowa raniły jego samego. –
Naprawdę doprowadzasz mnie do ostateczności, maleńka.
- Skur’wiel – zaśmiała się gorzko. – Widzę, że kłamstwo
to twoja ulubiona zabawa. A może to są twoje fantazje, co?
- Wiesz, jakie są moje ulubione zabawy – uśmiechnął się
do niej z poufałością. Wydawał się zupełnie nie przejmować tym, co mówiła. Nie
brał jej na poważnie, jakby sądził, że to wszystko faktycznie nic między nimi
nie zmieniało, a to co mówiła, nie było niczym innym, jak kobiecym
dramatyzowaniem.
- Naprawdę nie chcę wymyślać tych wszystkich rzeczy na
twój temat, bo to co razem robiliśmy było znacznie przyjemniejsze niż zabawa z
pejczem, ale jeśli nie zmądrzejesz, to niestety będę musiał cię ukarać –
westchnął, sprawiając wrażenie zasmuconego i rozejrzał się po mieszkaniu, nim
znów skupił wzrok na niej. Gdyby spełnił swoje groźby, to zawrzałoby wokół jej
osoby, ale nijak ją to obchodziło, bo już nie raz media wytwarzały
najdziwniejsze plotki na jej temat. Zwłaszcza, kiedy widywano ją raz z nim, a
raz Javierem. Odrażające było to, do czego ten człowiek był zdolny się posunąć.
Przeczesała palcami włosy, mając dość przebierania w słowach. Liv, Shie i
Javier wszystko słyszeli, ale czas najwyższy zakończyć to żenujące spotkanie. Nie
widziała sensu w rozmowie z nim.
- Wiesz co, Mike? – zauważyła, że bardzo denerwowało go,
kiedy używała jego prawdziwego imienia. – Możesz próbować mnie upokorzyć. Możesz
nawet wywiesić bilbord w środku miasta, ze klęczałam przed tobą, ale to i tak
nie zmieni faktu, że to ty musiałeś zrobić operację plastyczną i kupić sobie
życie, żebym pozwoliła ci znaleźć się z twarzą między nogami – czuła się
zażenowana, kiedy to mówiła, ale każde słowo wycedziła bardzo dokładnie i z
największą zajadliwością, na jaką było ją w tej chwili stać. Patrzyła mu prosto
w oczy. Nie lękała się. Nie roztrząsała tego, kim naprawdę był. Czy to Mike,
czy Jim. Ani jeden ani drugi nie wniósł do jej życia niczego dobrego, tylko
chaos. Dlatego jedynym czego chciała, to pozbyć się tego człowieka raz na
zawsze. I wszystkich jego twarzy też.
- Och, Scarlett. Kusisz – podszedł znów i przyciągnął ją
do siebie. Przycisnął ją mocno, przez co poczuła, że ta sytuacja, która ją
odrzucała, jego podnieciła. – Przypomniał mi swój smak. Nie robi się takich
rzeczy, chyba, że chcesz w końcu przestać naigrawać się ze mnie i zrzucisz te
ciuszki – mówiąc to, wsunął palec za pasek jej jeansów. Szarpnęła się.
- Tylko mnie tknij – warknęła. – Mój brat już tu idzie –
powiedziała głośniej, aby Shie na pewno usłyszał. Miała dosyć. Jego pobudzone
ciało przelało czarę i nie była w stanie spędzić ani chwili dłużej z tym
człowiekiem. On był zupełnie chory.
- Ty suko – syknął i agresywnie wpił się w jej usta. To
nie był pocałunek. Starała się wyrwać, ale przytrzymał jej głowę. Ugryzła go.
Najmocniej, jak mogła. – Co ty, kur’wa… - warknął i najwyraźniej uświadomił
sobie, że Shie faktycznie mógł tu zaraz przyjść. – To jeszcze nie koniec –
odepchnął ją i wybiegł z mieszkania. Niemal od razu zaległa cisza. Zniknął na
schodach pożarowych, nim Shie wyszedł z windy. A ona stała wciąż w tym samym
miejscu czując, jak pulsowała jej dolna warga. Najdziwniejsze, że to odczuwała
najmocniej. Serce biło jej w przyspieszonym tempie. W uszach słyszała szum. Ale
tą nieszczęsną dolną wargę odczuwała najmocniej. Shie wparował do mieszkania i
znalazłszy się przy niej, obejrzał ją. Na ramionach zaczęły pojawiać się
siniaki. Dziesięć odcisków. Prawie tyle lat go znała.
- Zrobił ci coś? – zaprzeczyła. – Dzielna byłaś. –
Przygarnął ją do siebie i zaczął prowadzić do wyjścia. Zamknęli za sobą drzwi,
a Scarlett pomyślała, że chciałaby, że można było w ten sposób zakończyć jakiś
etap w życiu. Zamknąć drzwi i już. Ale wiedziała, że nie będzie tak łatwo.
Żadne z nich nie odezwało się ani słowem podczas drogi powrotnej
do mieszkania Javiera. Tam powitała ich Liv kołysząca w ramionach na wpół
śpiącą córkę. Ona także się nie odezwała, co w żaden sposób nie było do niej
podobne. Scarlett wykonała tylko jeden przeczący ruch głową i zniknęła w swojej
sypialni. Javier wydawał się być bardzo poruszony, a Shie nieobecny. Liv bujała
Saoirse, czując coraz większy niepokój. Słyszała wszystko i nie była pewna, czy
to właściwe. Jej siostra zmierzyła się z największym demonem swojej przeszłości
i to powinno należeć tylko do niej. Nawet kosztem szeroko pojętego zachowania
minimum bezpieczeństwa.
- To musi być dla niej krępujące – odparł Javier, kiedy w
dalszym ciągu żadne z nich nie wiedziało, co powiedzieć. Zupełnie jakby
odczytał jej myśli. – W końcu wszystko słyszeliśmy, a cała ta sytuacja byłą
dosyć… osobista. – Przeczesał palcami włosy i zwrócił się do szatyna. – Shie,
mam w barku dobrą szkocką, chcesz? Chyba nie obejdzie się dziś bez tego – pokiwał
głową.
- Mnie też nalej – powiedział Georg odbierając od Liv
Saoirse.
- Wprawdzie nigdy nie słyszałam wybuchu bomby, ale mam
wrażenie, że to się właśnie stało. Wszyscy stoimy w gruzach, nie wiedząc, co
tak naprawdę się stało i zapadł ten rodzaj dojmującej ciszy, która niesie za
sobą tylko smutek - odparła Liv spoglądając w kierunku pokoju, w którym
znajdowała się jej siostra.
Rozmowy z salonu dało się słyszeć jeszcze długo po tym,
jak wrócili do mieszkania. Scarlett leżała nieruchomo w swoim łóżku, nie
oczekując, że zaśnie. Przetwarzała po raz wtóry wszystko, co zdarzyło się
minionej nocy, starając się znaleźć w tym jakikolwiek sens. Na próżno. Starała się
przypomnieć sobie szczegóły, jego zachowania, sytuacje. Szukała elementów,
które przeoczyła albo zbagatelizowała. Też nie pomogło.
Bardzo wczesnym rankiem wymknęła się pod prysznic, ale na
dobre wyszła z pokoju dopiero, kiedy za drzwiami usłyszała, że wszyscy wstali. Najgłośniej
słychać było oczywiście Saoirse. Wcześniej ubrała się starannie, wyczesała
włosy, dzięki czemu jej jasne loki nabrały blasku, odpisała na kilkanaście
maili od fanów, a potem zaktualizowała Twittera i Facebooka. Starała się zająć
sobie czas i nie zadręczać się tym wszystkim, co tak mocno ją niepokoiło. Jeszcze
nie oswoiła się z tym z całą tą sytuacją, ani tym bardziej z tym, że Mike
gdzieś tam był i czekał na moment, żeby postawić kropkę nad „i”.
Georg robił coś przy laptopie, Liv jadła śniadanie
starając się kontrolować córkę, która z wielką pasją mieszała ręką w swojej
kaszce, a Javier pił kawę przyglądając się poczynaniom dziewczynki. Shie zjawił
się w kuchni niemal równo z nią. Usiadła przy stole, skupiając na sobie ich
spojrzenia.
- Przepraszam, że musieliście słyszeć to wszystko –
odparła matowym głosem. – Jest mi wstyd, jestem zażenowana obrotem spraw
podczas wczorajszego wieczoru i naprawdę mocno was przepraszam – dodała cicho,
kolejno spoglądając na każdego, ale tak by nie podchwycić ich spojrzeń.
- Przestań – Javier uśmiechnął się pokrzepiająco. – Nie powinnaś
czuć się w ten sposób. To była szalona noc. Działo się dużo i szybko, ale
najważniejsze jest to, że już po wszystkim – Scarlett pokręciła głową, zerkając
przelotnie na przyjaciela. Chciał ją pocieszyć, ale to nie był moment, w którym
pomogłyby jakiekolwiek słowa otuchy.
- Nie spałam dużo tej nocy. Myślałam – mówiąc to, zaczęła
bawić się podkładką leżącą na stole. – To nie jest koniec. On powiedział mi to,
nim wyszedł – podniosła wzrok na siostrę. Shie i Javier mogli nie zwrócić na to
uwagi w całym tym ferworze. Jednak ona wiedziała, że to nie są słowa rzucone na
wiatr. Liv skinęła głową. – Wiem, że to kwestia czasu, nim znów się zjawi. Dlatego
poprosiłam o ochronę. Wytwórnia przyśle dziś do mnie kogoś. W Niemczech będę pod
opieką Toby’ego i Max’a.
- Może to tylko groźby?
- Nie – zaprzeczyła. – Znam go, Javier.
- W tak razie zostanę z tobą – Shie zapewnił ją,
przysiadając na krześle obok niej.
- Nie – uśmiechnęła się blado do brata. Jego determinacja
była pokrzepiająca, ale nie mogła już dużej trzymać przy sobie rodzeństwa. Czuła
wyrzuty sumienia, że musieli tkwić przy niej. – To kolejna rzecz, o której chcę
wam powiedzieć. Czas, żebyście wrócili do domu – Liv zaperzyła się, chcąc zacząć
protestować, ale Scarlett powstrzymała ją gestem. – Zagadka rozwiązana, wiem o co w tym wszystkim chodzi i jestem w
stanie się bronić. Przynajmniej wiem, czego się spodziewać. Muszę jakoś żyć. Mam
sporo zobowiązań. Te wszystkie wywiady, sesje i spotkania pochłoną cały mój
czas. Dlatego, to byłby egoizm, gdybym zatrzymała was tu dłużej.
- Scarlett, ale ty nie jesteś bezpieczna – Shie’owi
wyraźnie nie podobał się jej pomysł. Objął krytycznym spojrzeniem jej ziemistą
cerę i cenie pod oczami. – Nie polecę do domu, wiedząc, że w każdej chwili on
może cię skrzywdzić.
- Będę mieć ochronę. Nim wstaliście dzwoniłam do Gin. Już
zajęła się załatwieniem profesjonalnej ochrony, a ty nie mógłbyś chodzić za mną
cały dzień. Odebrałam cię Julie i dzieciom na prawie dwa tygodnie, nie mogę
dłużej – uśmiechnęła się do brata i poklepała jego dłoń. – To samo tyczy się
was – spojrzała na Liv i Georga. Gdyby nie ja i cała ta sytuacja, wasze
gniazdko już pewnie byłoby uwite. Ja sobie poradzę i nie pozwolę, żebyście
tkwili w zawieszeniu ze swoimi sprawami.
- Nie podoba mi się to – mruknęła jej siostra. – Coś jesteś
zbyt bojowa, jak na moje oko – Scarlett wzruszyła ramionami.
- To po prostu bez sensu, żebyście byli tu dłużej. Teraz będę
zajęta od rana do wieczora, a przecież z Javierem jestem bezpieczna – spojrzała
na przyjaciela, a on uśmiechnął się do niej serdecznie, przytakując. – Może powinnam
drżeć z przerażenia albo wmawiać sobie, że to niemożliwe, że on żyje, że zrobił
to wszystko, ale zaprzeczanie niczego nie zmieni. Shie, sam mówiłeś, że jeżeli
wykluczy się niemożliwe, to to co zostanie okazuje się prawdą. Tutaj prawdą
jest to, że Mike żyje i że może chcieć wbić mi szpilę. Nie schowam się do
mysiej nory. Jeszcze nie wiem, czy jutro nie zaleję się łzami, bojąc się o to,
co będzie, ale dziś wiem, że muszę stawić temu czoła. I zamierzam to zrobić –
Scarlett nie emanowała pewnością siebie, ale wyglądała na spokojną i opanowaną.
Miała przemyślany plan i zamierzała doprowadzić go do końca. Gdzieś tam w
środku bała się, że Mike dopadnie ją w chwili, gdy będzie sama, ale równie
dobrze mógł już się nie zjawić. W końcu, jeżeli przegnie, to ona zrujnuje mu
karierę, a nie sądziła, że chciałby po raz kolejny zaczynać od nowa. Sama dziwiła
się sobie, że nie paraliżował je strach, ani nie dopadały dręczące wspomnienia.
Może była zbyt zmęczona, żeby się bać. Może jeszcze nie pogodziła się z tym na
tyle, by uświadomić sobie wagę tych wszystkich zdarzeń. Musiała to jeszcze
przemyśleć, przyjąć i zaakceptować.
- Złożysz doniesienie? – Shie nie przestał być
policjantem. Zapewne zrobiłby to inaczej.
- Nie. Na razie nie. Poczekam na rozwój sytuacji. Nie chcę,
żeby ta sprawa trafiła do mediów, a jeżeli poszłabym na policję, to na pewno tak
by się stało.
- Obiecujesz, że jeżeli zacznie dziać się coś
niepokojącego, to natychmiast mnie powiadomisz albo jeszcze lepiej zgłosisz to
policji? – Scarlett pokiwała głową. Na razie nie miała pomysłu na to, co
miałaby zeznać. To wszystko średnio trzymało się kupy i naprawdę z całego serca
nie chciała mieszać w to policji. Miała wielką nadzieję, że Mike zniknie
obawiając się o swoją karierę, a ona ruszy dalej. Teraz nie chciała już o nim
myśleć. Chciała zająć się pracą, a potem wrócić do domu. Nie chciała pamiętać o
tym wszystkim, co w sobie nosiła, bo nie chciała zacząć czuć do siebie odrazy. Bardzo,
bardzo nie chciała.
- Dziękuję – powiedziała, nie chcąc już dłużej drążyć
tego tematu. – Dziękuję, że byliście ze mną cały czas i że mi pomagaliście –
wysiliła się na uśmiech i nieco pewnie spojrzenie. Potem usłyszała, że przecież
nie miała za co dziękować, że to naturalne, że mogła liczyć na każde z nich.
Liv podchwyciła, że nie chciała już dłużej o tym mówić i podjęła inny temat. Scarlett
nie bardzo się udzielała. Skupiła się na przygotowaniu i zjedzeniu kanapki, co
nie należało do najłatwiejszych zadań. Jednak wszystko było lepsze od świadomości,
że Mike dopiął swego. Tego nie mogła do siebie dopuścić, bo cały pozór
kontroli, który zbudowała podczas bezsennej nocy, ległby jak domek z kart. Nie pomagało
nawet to, że nigdy nie ofiarowała mu tego, co w niej najlepsze, że nie wiedziała,
kim tak naprawdę był, bo stworzył mistyfikację. Wyreżyserował spektakl, którym
okazało się jego życie. Zmanipulował ją, aby wpadła w jego sidła. Jednak te
wszystkie tłumaczenia wystarczały, kiedy rozmawiała z Liv czy Shie’em. W środku
czuła do siebie żal, a w głowie huczało jej jedno: jak mogła nie zauważyć?
______________________
1. Harlan Coben, Najczarniejszy strach
______________________
1. Harlan Coben, Najczarniejszy strach