25 stycznia 2009

6. Doczekanie niedoczekanego.

Delikatna melodia fortepianu przeplatała się z ciszą, gdy Scarlett skupiona pracowała nad kolejną piosenką. Wygrywała krótkie fragmenty, wspomagając je swoim głosem, dobierała odpowiednią dla siebie tonację. Niesforne kosmyki włosów, wymykając się z niedbałego kucyka, opadały na jej zarumienioną buzię. Na krótkie chwile wkradał się na nią nikły uśmiech, gdy wszystko szło, jak chciała, ale znikał jeszcze szybciej, gdy znów koncentrowała się na biało – czarnej politurze. Stał tak i przyglądał się jej, widząc w tej dziewczynie prawdziwą determinację. Dostrzegał w niej miłość, którą przelewała w każde słowo i w każdy dźwięk. Przypatrując się jej, wręcz namacalnie wyczuwał tą samą bezpretensjonalną miłość, która tak po prostu, kiedyś, jeszcze całkiem niedawno, kwitła w nim samym. Teraz widząc, jak ona ją pielęgnowała, jak bardzo ceniła, zrozumiał, że zaniedbał swoją. Brunetka wydawała mu się być zupełnie inną dziewczyną, niż ta, którą widział będąc z Tomem na jej występie. Wówczas nierealnie idealna, subtelna, pięknie ubrana, niczym z bajki snuła swoją dźwięczną historię. Teraz była całkowicie prawdziwa, zdawało mu się, że słyszał jej szybki oddech.
Ubrana w czarny, gruby golf , rajstopy i kozaki na wysokiej szpilce, wydawała mu się cała, tak bardzo inna, ale wciąż ta sama.  Zdawałoby się, że to tak błaha sprawa, w co była ubrana, jak upinała włosy i czy była umalowana. Nie umiał tego wyjaśnić, ale wcześniej była jedynie aniołem, którego Los postawił na drodze Toma, by wreszcie przestał, taplać się w tym swoim błocie, a dziś dostrzegł jej prawdziwość. Już nie była opowiastką i pomimo, że widział ją, żywą, dopiero teraz zrozumiał, że ona była z krwi i kości. Była dziewczyną, jakich jest na ziemi miliony, a pomimo tego wyjątkową, jedyną w swoim rodzaju. Może był nieobiektywny, ale ona bez pytania wkradła się w życie Toma i choć on wierzgał i bronił się, ile sił, to w gruncie rzeczy mimowolnie otwierał przed nią każde drzwi. Ona miała być jego siłą. Tam śpiewa pewna dziewczyna. Wiesz, na początku nie miała znaczenia, po prostu ładnie śpiewała. Jednak ona nie jest taka zwykła…Nie mogła taka być, skoro odważyła się krzyżować plany jego bratu. Bez względu na to wszystko, co robił, konsekwentnie parła do przodu, rządząc się w jego życiu swoimi prawami i choćby za to już ją polubił. Była pierwszą kobietą, zaraz po ich mamie, która otwarcie mówiła Tomowi, co o nim sądzi, nic sobie z tego nie robiąc i mając gdzieś czy go to urazi czy nie. Odpierała jego końskie zaloty, ignorowała go, pokazuje mu, że nie był najważniejszy, najlepszy i cały ach, a przede wszystkim nie leciała na niego i nie była na każde skinienie za jeden szelmowski uśmiech, czy jakiś inny jego ‘niezawodny chwyt’. Sprowadzała go do parteru i uświadamiała mu, że wcale nie było dobrze. To było takie dziwne. Nie umiał zrozumieć tego, że robiła to wszystko bezinteresownie. Ewenement na skalę światową i choć może to była zwykła próżność, obawiał się w tym heroizmie jakiejś pułapki. Trochę bał się, że Scarlett nie była  taka idealna, jak ją sobie wymyślił., albo, że odnajdzie drugie dno. Z tego, co usłyszał od Toma, mało prawdopodobne było, że chciała coś uzyskać, ale z drugiej strony, przecież mogła grać. Ludzie są doskonałymi aktorami, gdy tylko tego bardzo chcą. On sam chyba nie chciał dawać wiary temu, że byłaby zdolna do tego, żeby w taki, było nie było dziwny sposób, wkradać się w łaski Toma. Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że robiła wszystko, by jej nie lubił, więc samo to wykluczało interesowność. Chociaż przecież mogła chcieć zwrócić w ten sposób na siebie uwagę, ale z drugiej strony, gdyby chodziło jej o to, co wszystkim, poddałaby się po pierwszym incydencie, albo poszukała innej drogi do jego brata. Nie było co się oszukiwać. Była ładną dziewczyną i wystarczyłoby, żeby odpowiednio się uśmiechnęła do Toma, a już byłby jej. Trochę głupio mu się zrobiło, że tak pomyślał o bliźniaku, ale rzeczywistość była przecież głupia… Choć w głowie rodziło mu się wiele argumentów przeciwnych Brunetce, za każdym razem znajdował coś, co przeczyło jego podejrzeniom. Widział jak grała. Słyszał, jak śpiewała. Na chwilę obecną nie chciał myśleć o niczym innym. Miał dwa wyjścia. Mógł uwierzyć, że naprawdę była dobrym człowiekiem i chciała tak po prostu pomóc Tomowi, bez względu na to, co ją do tego popchnęło, albo wycofać się, póki go nie widziała i czekać na rozwój wydarzeń, nie widząc zupełnie nic. Mógł po prostu zamknąć ją w tej samej szufladce, co większość ludzi, których znał, ale jakoś tego nie chciał. Nie wycofał się, zabrnął już daleko, więc głupstwem byłoby odejść. Nie tracił nic, może czas i nadzieje, które mimowolnie związał ze Scarlett. Mocne dźwięki fortepianu i coś, czego raczej by się nie spodziewał, zabrzmiały w jego uszach nader wyraźnie.

Wenn nicht mehr geht, werd ich ein Engel sein – für dich allein.

Nie grała długo, powtórzyła dwa razy refren i na sam koniec szybko przejechała dłonią po wszystkich klawiszach instrumentu. Uniosła powieki, które dotąd były przymknięte i przeczesała włosy palcami. Odsapnęła i zaczęła składać swoje papiery. Wyłaniając się z ciemnego krańca sali, powoli kierował się w jej stronę, bijąc, powoli i rytmicznie, brawo. Fakt, że nie była sama zdziwił ją troszkę, ale to, że jej towarzyszem był pan Kaulitz numer dwa, zbiło ją z tropu całkowicie. Spostrzegając go, odwróciła się bokiem do fortepianu, a przodem do Billa. Co on mógł chcieć? O ile cały jej plan był irracjonalny, to jego wykonanie przebijało wszystko. Nie dość, że wszystko szło nie tak, jak planowała, że nie potrafiła ogarnąć tego, co sobie zamierzyła, bo nie raczyła wcześniej uwzględnić skutków ubocznych, że coraz częściej czuła się dziwnie, że wkurzała się średnio dwa razy dziennie, myśląc o Tomie, że nie chciała tego przerwać, choć zdawała sobie całkowitą sprawę z całkowitej anormalności, tego co robiła,
że nie chciała wrócić do swojego życia, bo zdała sobie sprawę z czegoś, czego wcześniej nie przewidziała. Przez niego zaczęła łamać zasady. Pozwoliła mu na więcej, znosiła więcej, a co najgorsze, przywiązała się, choć ‘nie przywiązuj się’ huczało jej w głowie od chwili, gdy pierwszy raz tuląc do siebie misia, pomyślała, że polubiła Toma, pomimo wszystko. Już wtedy powinna była uzbroić się w tarczę obojętności, żeby teraz nie mieć wątpliwości, żeby nie cierpieć przez kogoś kto odejdzie, bo wiedziała, że tak będzie. Tom nie mógł stać się kimś ważnym w jej życiu. Nie taki był jej cel. Chciała zrobić swoje i odejść, nawet teraz, gdy czuła, że wikłała się w to wszystko coraz bardziej. Musiała być ostrożna, musiała zacząć kontrolować samą siebie. Musiała przywołać Scarlett do porządku i wprowadzić wreszcie na właściwe tory. Liczyła, że Tom cudownie się odmieni i nie zastanawiała się tym, co miało być później. Zapomniała o tym, było nie było, istotnym fakcie. Miała w głowie tylko to, że gdy poczuje, że wykonała swoją misję, zniknie. Nie mogła pozawalać sobie na emocje, wiedząc i czując, że ich ostatnie spotkanie, a raczej to, co się wówczas wydarzyło, było ukoronowaniem sromotnego upadku na samusieńkie dno. Nie miała pojęcia, dlaczego akurat ten wieczór. Nie miała pojęcia, czy miała rację, ale coś mówiło jej, że nic już nie będzie takie samo, nawet, gdy zniknie z życia Toma, bo choć nie potrafiła, wiedziała, że musiała zniknąć. Tak samo niespodziewanie, jak się pojawiła. Jeszcze nie wiedziała, jak miała to zrobić. Tak samo, jak nie wiedziała, co dalej, ale biorąc pod uwagę fakt, że od samego początku, tego nie wiedziała, więc specjalnie nie przerażał jej ten fakt. Zdała sobie sprawę, że wszystko zabrnęło już tak daleko, że teraz nadszedł czas, by zebrać wszystko, co zasiała. Teraz przyszedł do niej jego brat, nie miała pojęcia, czego chciał, ale wiedziała, że ta rozmowa sprawi, że nie będzie potrafiła tak po prostu zostawić wszystko i odejść bez słowa. Czuła, że zagrodzi jej drogę ucieczki. Odsapnęła i spojrzała nań dziarsko.
- Tom ma rację. – Uniósłszy jedną brew, przechyliła głowę lekko na bok i zaplotła ręce na piersiach.
- Jaką wielką Tom musi mieć rację, że aż sprowadziła cię tutaj do mnie?
- Ta może niech zostanie między mną, a Tomem, ale…- Przerwał, zdejmując ze stolika jedno krzesełko i postawił je tuż przy podeście. Usadowił się wygodnie i spojrzał jej w oczy. – Ale nie przyszedłem tutaj, od tak sobie. Pozwolisz, że pominę fakt, że zatkało mnie, jak cię usłyszałem w piątek. – Uśmiechnęła się delikatnie i zmrużyła troszkę oczy. Była bardzo ciekawa powodu jego przyjścia. Miała problemy z jednym Kaulitzem i liczyła, że z dwóch nie zrobi się tłok. Założyła nogę na nogę i położyła na nich splecione dłonie. – Przychodzę tutaj, bo… Tom opowiedział mi o waszych… hym… przygodach? Powiedzmy, że tak to nazwę. Nie będę owijał w bawełnę. Widzisz, wiesz, zdajesz sobie sprawę z wielu rzeczy, o których nikt widzieć nie powinien, które nie powinny zajść. Zaczęłaś robić coś, co zwyczajne nie jest i w zasadzie mam dwa kluczowe pytania. Dlaczego i co dalej? - Bill utkwił w Scarlett swoje wyczekujące i jakby nieco niepewne spojrzenie. Chwilę milczała, wpatrując się w niego w niego równie intensywnie, co on w nią. Nie spodziewałaby się, że ta jej mała wojenka przybierze kiedykolwiek większy rozmiar, że Bill… nie miała pojęcia, że to miało, aż takie znaczenie. Bacznie świdrowała chłopaka wzrokiem, szukając w jego czekoladowych oczach, złudnie podobnych do tęczówek Toma, choć nutki fałszu, która pozwoliłaby jej spokojnie robić swoje i nie wplątywać się w to wszystko bardziej. Nie chciała się przywiązywać. Choć liczyła się z tym, że później, kiedy to skończyłby się jakoś, to brakowałoby jej i jego i tych gierek słownych, ale widziała, że taka była kolej rzeczy. Teraz, kiedy pojawił się nawet Bill, straciła swoją pewność. Jego sarnie, trochę niepewne, ale mimo tego, pełne nadziei spojrzenie sprawiło, że znów coś się sypnęło. Mur obojętności, który postanowiła utrwalić, kruszył się. W końcu zdecydowała się odezwać, poprzedzając swoje słowa cmoknięciem.
- Mówisz, że Tom ci co nieco opowiadał…Nie będę wnikała w szczegóły. Dlaczego, pytasz. Nie wiem. Może dlatego, że na tle wielu przewijających się przez ten lokal ludzi, w nim zobaczyłam człowieka, który upada, niekontrolowanie i najniżej. Dlaczego on, a nie ktoś inny? Nie wiem. Po prostu, kiedy patrzyłam, jak konsekwentnie pcha się na dno, doszłam do wniosku, że choćby wbrew jego woli, nie pozwolę mu upaść jeszcze niżej. Choć w praktyce to różnie bywało. – Skwasiła się. – Co dalej? Nie wiem. Jeżeli Tom nie pojawi się tutaj już więcej, zapomnę. Uznam, że albo zrozumiał, albo zmienił lokal, mając dosyć natrętnej dziewuchy, która mu przeszkadza w staczaniu się. Nie mam zamiaru ładować się wam w życie z butami, choć w zaistniałej sytuacji może to brzmieć śmiesznie.
- Wiesz… to, co robisz jest totalnie kosmiczne i choć w pierwszej chwili pomyślałem, że jesteś jakąś napaloną fanką, która wyczerpuje wszystkie możliwe pomysły na wskoczenie mojemu bratu do łóżka, to po głębszej psychoanalizie doszedłem do wniosku, że chyba jednak się myliłem, a ty musisz być szalona, skoro zabrałaś się za zmienianie mojego brata.- Uśmiechnął się szeroko. – Nie wiem, czy zdążyłaś zauważyć, ale twarda z niego sztuka.
- Tu zaczynają się schody, bo ja nie poddaję się tak łatwo. Nadal nie mam pojęcia, po co tu przyszedłeś, ale bez względu na to, czy opowiesz Tomowi wszystko ze szczegółami, czy tego nie zrobisz, czy też bez względu na to, co powiesz na moje widzimisię, skończę to, co zaczęłam, a jeśli tego nie zrobię, to tylko wtedy, jeśli Tom nie pojawi się już tutaj. Nie próbuj zrozumieć. Niewykonalne.
- Po co przeszedłem? Od jakiegoś czasu widzę, że z Tomem dzieje się coś niedobrego. – Zasępił się na moment. - Nie słuchał mnie, kazał zająć się swoim życiem. Znikał, odsuwał się, zamykał się w sobie. No mniejsza z tym, ale chodzi o to, że  niespodziewanie pojawiłaś się ty i zaczęłaś mieszać mu w życiu, mając gdzieś, że tego nie chciał. Opierasz mu się i jesteś odporna na jego zaloty, że tak powiem, a z tym nie spotkał się od podstawówki. Masz całkowicie gdzieś, że to ten Kaulitz i jedziesz po nim równo. To jest naprawdę niespotykane, Scarlett! Ty jesteś inna, normalnie! – Roześmiała się i pokręciła głową.
- No tak, inna, bo nie rzucam mu się na szyję i nie popadam w stan euforycznej ekstazy. Faktycznie biedny Tom, popadnie w depresję. Naprawdę szkoda mi go.
- Nie ironizuj. Taka jest prawda. – Miała wrażenie, że właśnie w tej chwili aura niepewności prysła, jak bańka mydlana i atmosfera stała się naturalnie luźna. Bill zdawał się nie być już taki spięty i uśmiechał się radośniej. Nie do końca rozumiała sens jego wizyty. Może szukał sprzymierzeńca? Może chciał ją sprawdzić? Przekonać się czy Tom nie wyolbrzymiał? - Nie powinienem tego mówić, ale cieszę się, że postanowiłaś pomieszać w życiu mojemu bratu. Twoje metody są niekonwencjonalne, ale skuteczne.
- Ustalmy jedno. – Stanowczo spojrzała mu w oczy. -  Nie chcę niczego, ani od Toma, ani od ciebie tym bardziej. Robię, co chcę i nie czekam na oklaski. Okej?
- Ustalmy też i drugie. Nie przyszedłem tu, bo powinienem. Chciałem, a to różnica.
- Wymieniliśmy już poglądy, a ja nadal nie wiem, czego konkretnie ode mnie oczekujesz, Bill.
- W sumie niczego. – Wzruszył ramionami. - Nie każ mi mówić, że chciałbym cię bliżej poznać, bo jesteś naprawdę sympatyczną, miłą i pomocną osobą, że twoje bojowe i jakże szlachetne postępki i dzielne usposobienie, zbawiennie wpływają na skalane duszę i serce, mojego biednego, zniewolonego własną osobą brata i, że bezmiar twych zasług na zawsze pozostanie w mej pamięci. Nie muszę? –  Posłał Scarlett błagalne spojrzenie, jednak jego usta rozciągały się w szerokim uśmiechu. Chwilę wpatrywała się w Billa. Znów stała na środku równoważni i od tego, co teraz miała powiedzieć zależało, na którą stronę się przechyli. Westchnęła, a jej karminowe wargi ułożyły się w szerszy uśmiech. Nie mogła złamać zasady, która była już dawno złamana. Scarlett miała wrażenie, że Bill właśnie zamknął za nią drzwi.
- Wiesz, co? Powinnam zasadzić ci kopa w tyłek i kazać się więcej tutaj nie pokazywać. Ja nie wiem, co wy Kaulitze macie w sobie. Wiesz, co właśnie robisz? Burzysz doszczętnie mój plan, którego nie ma. Burzysz wszystko, co sobie umyślałam.
- Urok osobisty, nic więcej. – Poruszył znacząco brwiami. – Skoro nie każesz mi mówić tego wszystkiego… - wstał i wyjął z tylnej kieszeni spodni niebieską karteczkę. Potem podał ją Scarlett. – Jeśli nie masz planów na sylwestra, zapraszam. Robimy małą imprezę, w gronie przyjaciół. Chciałbym, żebyś z nami była. – Obracając w dłoniach papier, szybko powiodła po nim wzrokiem.
- Widzę, że byłeś przygotowany na każdą ewentualność.
- Jak zawsze.
- A Tom? – Poniosła na niego swoje turkusowe spojrzenie i widziała, że chwilę gorączkowo zastanawiał się nad odpowiedzią. Nieustępliwie świdrowała Billa wzrokiem, a on miał wrażenie, że widziała jego myśli krążące w głowie. Mógł sam doświadczyć tego spojrzenia, o którym Tom tyle mu mówił.
- Tom też będzie.
- Bill. – Ucięła, posyłając mu ostre spojrzenie. Nie wiedzieć czemu, ale chciała wiedzieć, co starszy bliźniak sądził o jej domniemanej obecności.
- Tom nic na to, bo nie wie, że będziesz. Postanowiłem, że cię zaproszę rano, przy myciu zębów i nie miałam mu kiedy powiedzieć. – Parsknęła śmiechem, wyobrażając sobie minę ‘eureka’, na umazanej pastą do zębów buzi Billa. On też się uśmiechnął, kręcąc głową. - To, co?
- Zastanowię się.
- No, to widzimy się w sylwestra. – Wstał i odstawił krzesełko na stolik. – Wesołych świąt, Scarlett.
- Wesołych świąt, Bill. – Uśmiechnęła się delikatnie, wiodąc wzrokiem za jego, powoli oddalająca się sylwetką. Przy drzwiach odwrócił się i pomachał jej lekko, po czym włożył ręce do kieszeni i odszedł. Czuła, że wszystko, w co wierzyła do momentu przyjścia Billa runęło. Najdziwniejsze było to, że wcale nie czuła się z tym źle. Przeczyła sama sobie i nie cierpiała z tego powodu. Pierwszy raz była zadowolona, że ktoś pokrzyżował jej plany.

Ich habe dir vertraut.
Ich will nicht bereuen.
*

Ciemne zasłony, nie wpuszczały do pokoju, ani trochę światła. Tonął w mroku i chłodzie, a ciszę przerywało tylko cichutkie postukiwanie metalu o drewnianą powierzchnię stołu. Siedziała w bezruchu, poruszając tylko dłonią, w której trzymała żyletkę. Skrupulatnie, wręcz zapalczywie zgarniała biały proszek w idealnie proste kreski, które kusiły ją tak bardzo. Już nie mogła doczekać się swojej wigilijnej uczty. Miała, aż cztery działki. Prawdziwe święto. W wietrzonym cały dzień mieszkaniu, panował dotkliwy chłód, ale ona zdawała się go nie czuć. Myśl, że już za chwilę miała nie czuć nic, grzała ją wystarczająco. Długie blond włosy, co chwila wymykały jej się zza ucha, więc nerwowo je poprawiła. W końcu odrzuciła żyletkę na środek nagiego blatu i ceremonialnie, wręcz majestatycznie wciągnęła najpierw jedną, a potem drugą. Oparła się o krzesło i siedziała. W głowie szumiała jej pustka i nie czuła nic. Nie odbierała bodźców, sama zdawała się ledwo oddychać. Wszystko,  po prostu zaczynało stawać się obojętne. Błogo nic nieznaczące.  Rozdzwonił się telefon. Przerwał głuchą ciszę, ciskając się po stole, jak ryba bez powietrza. Na moment znienawidziła wszystkie środki komunikacji. Gustav. Miliony impulsów powędrowały do jej umysłu wbijając się weń, niczym miliony igieł. Tylko to jedno huczało jej w głowie. Gustav. Pustka zaczęła wypełniać się nieprzyjemnym poczuciem lęku. Gustav. Złość na samą siebie w jednej chwili zaczęła rosnąć w niej nieprzeciętnie. Gustav. Wdusiła zieloną słuchawkę.
- Wesołych świąt, myszko. – Jego ciepły głos, pełen tego uczucia, o które tak długo walczyła, tego, którego tak bardzo pragnęła. Tego, którym teraz tak świadomie pomiatała. Tego, które teraz z premedytacją oszukiwała. Tego, które niszczyła. Docierał do jej umysłu, jakby w zwolnionym tempie, ale na tyle dosadnie, by pomimo błogości, która nią zawładnęła, zaczęła czuć się źle.
- Wesołych świąt.
- I jak przygotowania? Nie męczą cię tam za bardzo? – Wysiliła się na uśmiech. Jeszcze kilkanaście godzin wcześniej uraczyła go perfidnym kłamstwem, bez skrupułów patrząc mu w oczy. Bajeczkę o idealnej rodzinie. Nie myślała  wtedy o tym, teraz świadomość w nieświadomości ciążyła na niej dwa razy bardziej. Poczuła się nikim.
- Przed chwilą wymknęłam się z tego zamieszania. Mama z babcią szaleją w kuchni, tata z dziadkiem najpierw ubrali choinkę, a teraz uciekli do garażu, a Peter gra na komputerze, jak zawsze żyje w świecie tych swoich samochodów. – Mówiąc to wszystko, miała przed oczami obraz swojej rodziny, jeszcze z ubiegłorocznych świąt. Wtedy nie pomyślałaby, że kiedykolwiek spędzi je sama w zimnym i pustym mieszkaniu, z paletą dragów różnej maści i konsystencji. Wtedy na myśl o jakimkolwiek uzależnieniu robiło jej się niedobrze. Wtedy liczył się tylko sport. – A ty? Nie przemęczasz się?
- Nigdy w życiu. Poza drobną, można rzec standardową kłótnią z Fran o kolor serwetek, jest idealnie. Brakuje mi tylko ciebie.
- Może, kiedyś nie będzie nam brakowało niczego. Spędzimy święta w naszym małym domku, w którym będzie pachniało świerkiem. Dzieci będą tłukły bombki z choinki, ja będę na nie krzyczała, a ty będziesz łagodził sytuację. – Czuła, jak zbierają się jej w oczach łzy, a głos drży. Wygadywała jakieś głupoty, próbując przekonać samą siebie, że miały szansę się ziścić. Wzięła głęboki oddech. – A potem…- Coś w niej pękło. Czuła, że jeśli ta rozmowa potrwa jeszcze chwilę, to zrobi coś głupiego, a to się stać nie mogło. Gustav nie mógł się dowiedzieć. Za bardzo go… za dużo do niego czuła.
- A potem, gdy dzieci, koniecznie trójka, pójdą już spać, to ja będę cię porywał i kochał do samego rana. – Gustav lekko się roześmiał, a czułość w jego głosu sprawiła, że nie wytrzymała. Wybuchła płaczem. Nad sobą, nad Gustavem, nad tymi wszystkimi kłamstwami, którymi go raczyła, a najbardziej nad tym, że nigdy nie będzie, ani domku, ani dzieci, ani wspólnych nocy. Była świadoma, że idąc tą drogą prędzej znajdzie się na dnie, niż Gustav dowie się o wszystkim i ją znienawidzi, bo nie widziała innej drogi, jak to, że nie będzie chciał jej znać. Wiedziała to wszystko dokładnie, a pomimo tego nie czuła w sobie, ani siły, ani chęci, by cokolwiek zmienić, sięgnąć po pomoc. Potrafiła tylko snuć, plany, jak pięknie byłoby, gdyby już nie brała i mogliby stworzyć szczęśliwą rodzinę. Te marzenia były jedną z najlepszych rzeczy, jakich doświadczała, będąc między głodem, a otępieniem. Zdawała sobie sprawę, że mogła jeszcze z tego wyjść, nie raz zastanawiała się nad tym, czy nie powiedzieć Gustavowi, poprosić go o pomoc, albo zgłosić się do jakiegoś ośrodka, gdzie poddałaby się terapii, ale zaraz wracała do niej myśl, że była zbyt słaba, by się na to odważyć. Próbowała już odstawić wszystko, ale nie była w stanie wytrzymać dłużej, niż kilkanaście godzin.
- Co jest myszko? Dlaczego płaczesz?
- Tęsknię. – Pociągnęła nosem.
- Myszko, wystraszyłem się tak bardzo.  Ja też tęsknię, ale po jutrze już się zobaczymy. Będę dzwonił. Dobrze? – Odpowiedziało mu ciche mruknięcie. Czuł, że coś było nie tak. Nie znał przeszłości Caroline. Wiedział o niej bardzo mało i zawsze, kiedy chciał się czegoś dowiedzieć, zbywała go. Była skryta i skromna. Zawsze myślał, że taka po prostu była, zamknięta w sobie. Teraz poczuł się niepewnie, lęk zawładnął jego sercem i jedynym czego pragnął, to przytulić ją. Chciał być jej opoką. Caroline była tak drobna i krucha, że czasem bał się, że zbyt mocnym uściskiem skrzywdzi ją. Teraz, gdy słyszał, jak szlochała, krajało mu się serce. Pokochał naprawdę. Słysząc nawoływania z kuchni, skrzywił się. Musiał rozstać się z nią, zostawić, choć i tak była daleko. Pocieszał się tym, że tam w Berlinie nie była sama. Westchnął ciężko. – Myszko muszę kończyć. Wołają już mnie. Pamiętaj, że cię kocham i wesołych świąt.
- Wesołych świąt, Guciu. Do usłyszenia. – Słysząc zdrobnienie, na które miał alergię, mimowolnie się uśmiechnął. Tylko ona mogła go tak nazywać. Z ciężkim sercem rozłączył się i z delikatnym uśmiechem dołączył do rodziny. Caroline słysząc ciszę w słuchawce, rzuciła ją byle jak na stół i wybuchła spazmatycznym płaczem. Czuła się fatalnie. Okłamywała najbliższą sobie osobę. Idealizowała swój całkiem popaprany świat i tworzyła niestworzone historie. Nie było mamusi, tatusia, braciszka i dziadków. Z chwilą, gdy dowiedzieli się, że żyła na wspomaganiu, kazali się jej spakować i odejść. Dzięki Gustavowi stawała się lepsza. Przy nim nie była opuszczoną przez rodzinę narkomanką, która nie potrafi nic zrobić ze swoim życiem. Przy Blondynie stawała się beztroską dziewczyną z marzeniami, przyszłą biegaczką, która była o krok od spełnienia marzeń. Odstawiała samą siebie na bok, by choć na chwilę złapać szczęście za rękę. Teraz w padole rozpaczy, w który sama się wepchnęła, wypijała to, na co zasłużyła. Nienawidziła siebie. Nienawidziła za to, że nie potrafiła docenić miłości, która była najlepszym, co ją w życiu spotkało. Pociągnęła nosem, wycierając łzy rękawem bluzy. Czuła jak krew pulsowała jej w głowie, a oczy piekły ją niesamowicie. Spojrzała na stół. Na ciemnym blacie, wśród mroku odznaczały się dwie białe kreski. Na jej buzię wkradł się wątły uśmiech. Zamglone oczy wpatrywały się tylko w te dwa punkciki. Najpierw jedna, potem druga. Chwiejąc się na chudych nogach, doszła do bieżni. Włączyła ją, ustawiła tempo i odległość. Ruszyła. Po prostu biegła. Bez celu.  – Kocham cię Gustav, ale heroinę ukochałam pierwszą.

Obłąkany uśmiech zniknął z jej buzi, serce łomotało z każdą sekundą mocniej, błogość rozpływała się po całym jej ciele, od czubka głowy po końcówki palców, a pokój wypełnił żałosny szloch…

‘I to jest ta wolność, którą mi wtedy obiecał. Wolność od normalnego życia.’ 1
*

Zamknęła za sobą drzwi pokoju i odpierając się o nie plecami, wypuściła ze świstem powietrze z płuc. Przymknęła powieki, uciekłszy na moment od całej wrzawy związanej ze świąteczną kolacją, oddychała głęboko, delektując się ciszą. W zasadzie nie miała się przed czym kryć, bo tak dobrze, jak w tą wigilię nie było w domu od bardzo dawna. Mama nuciła kolędy, krzątając się po kuchni, tata ubierając choinkę razem ze Scarlett, chodził co chwila do niej i podjadając coś, najpierw obrywał po rękach, a potem skradając Soph buziaka, wracał do Scarlett, a Liv najpierw nakrywała do stołu, potem próbowała pomagać mamie, jednak skutek był marny, więc chodziła z aparatem i jak szalona robiła zdjęcia. Wszyscy się do siebie uśmiechali, rozmawiali ze sobą, śmiali się, nawet mama nawet nie próbowała jej docinać, albo w jakikolwiek sposób narzucać Scarlett swojego zdania, a potrafiła wciąć się do nawet najbardziej błahej sprawy. Jednak tego dnia, rozmawiały ze sobą, jakby nie dzielił je żaden spór. To wydawało jej tak nierealne, że aż podejrzane. Mimo tego chłonęła całą sobą całą tą błogą atmosferę, chcąc nacieszyć się tym ciepłem, którego mogła długo znów nie doświadczyć. W końcu nic nie trwa wiecznie. Przez te spory bardzo brakowało jej matki. Nie raz miała ogromną ochotę po prostu podejść i przytulić się do niej, poczuć różany zapach jej włosów i delikatną woń skóry. Jednak duma i wszystkie złe słowa, które wypowiedziała i które usłyszała, sprawiały, że nie była w stanie ruszyć się z miejsca. Nie mogła tak po prostu do niej iść, jak córka chadza do matki, bo coś co w jej przypadku było przerośniętą ambicją, honorem i innymi tego typu cechami, blokowało ją od wewnątrz. Konflikt, który rozrzewniał się przy każdej możliwej okazji, naderwał więź, niegdyś tak silną, wręcz nierozerwalną, która je łączyła. Powtarzała, że była twarda i już dawno wyrosła z głaskania po głowie. Nie mogła uzewnętrzniać swoich uczuć, by później nie zostały wykorzystane przeciwko niej. Świadomość, że nie mogła okazywać słabości, bo zawsze źle się to dla niej kończyło, odpowiednio trzymała ją w ryzach. Przekonywała się o tym, w każdy weekend od pewnego czasu. Ta słabość była inną słabością. Jednak teraz nie miała ochoty o tym myśleć. Była wigilia. Było jej dobrze.
- I tak wiem, że tam jesteś. – Liv energicznie zastukała w drzwi. Pomimo ciemności i absolutnej ciszy, w której tonęły myśli Brunetki, Liv i tak ją znalazła. - Tata wypatrzył gwiazdkę, siadamy. – Zastukała jeszcze raz i nucąc odeszła. Scarlett podniosła powieki i gdy znów była całkiem sama, spojrzała na plakat, którego nie miała sumienia zdjąć.
- Wesołych świąt, mój mały, zagubiony Książę. – Pogładziła kciukiem jego papierowy policzek i z delikatnym uśmiechem opuściła pokój. 

W domu pachniało choinką i wigilijnymi potrawami. Siedzieli wszyscy przy stole. Nico trzymał Sophie za dłoń, a dziewczyny wpatrywały się w siebie uśmiechnięte. W powietrzu unosiła się rodzinna atmosfera, przesycona ciepłem i uśmiechami. To były pierwsze takie święta od bardzo długiego czasu. Lubiła patrzeć na rodziców, na to z jakim uczuciem tata mówił, patrzył, uśmiechał się do mamy i na to, jak ona chłonęła jego miłość i dawała mu równie wiele. Pomimo tego, że nie zawsze się z nią dogadywała, nie mogła zarzucić jej, że nie kochała Nico. Miłość jej rodziców wydawała jej się piękniejsza, niż ta opisywana w książkach, filmach, czy piosenkach. Była prawdziwie nieprawdziwa. Pomimo upływu lat oni zdawali się kochać równie mocno. To było dla niej tak nierealnie piękne, że nawet nie próbowała marzyć, by spotkać mężczyznę, który obdarzyłby ją takim uczuciem, jak tata mamę. Liv szturchnęła ją lekko w bok i skinęła na stół, Scarlett zrozumiała i zaczęła razem z nią zbierać półmiski. Nico ujął dłoń Sophie i ucałował jej wewnętrzną stronę. Z błogim uśmiechem patrzył jej w oczy, a ona pod wpływem jego spojrzenia lekko się rumieniła. Przy nim czuła się, jak ta szesnastoletnia dziewczyna, którą była, gdy go poznała. Tak, jak pokochała go tamtego dnia, tak trwało to do dziś. Pomimo tych wszystkich przeciwności, trudów i sprzeniewierzeń trwali razem i czuła się tak bardzo szczęśliwa. Dzięki niemu powoli uczuła się zapomnienia. Godziła się z losem i choć wiedziała, że powinna była zrobić to już wiele lat wcześniej, zbierała się na to, by wreszcie pogrzebać wspomnienia. Pogładziła go po policzku i lekko musnęła wargi.
- Szkoda, że tak nie może być zawsze. – Oparła głowę na ramieniu Nico i pozwoliła mu się całkowicie objąć. Lubiła niknąć w jego silnych ramionach.
- Mamy wspaniałe i dzielne córki. Wiesz, dziś tak naprawdę dotarło do mnie, że one już są dorosłe i lada chwila zostaniemy sami. Scarlett ma śpiewanie, a Liv Paula i fotografię.
- Minęło tak wiele lat. Nico… myślisz czasem o… - Nie dokończyła, bo załamał jej się głos. Wspomnienie, które tłamsiła w sobie każdego dnia wypełniło całe jej wnętrze. Nie umiała już milczeć i udawać, że tego nigdy nie było. Tęskniła, myślała każdego dnia i zastanawiała się, jakby to było, gdyby on był z nimi. Była matką. Nie potrafiła zapomnieć. Nie potrafiła nie czuć. Nie potrafiła nie myśleć. Nie potrafiła nie kochać. Teraz w święta, gdy rodziny powinny się jednoczyć, gdy oni wreszcie byli szczęśliwi, sumienie tym bardziej dawało o sobie znać.
- Jak mógłbym nie myśleć, Soph… Niesprawiedliwość boli mnie każdego dnia bardziej, ale minęło już tyle lat. Musimy cieszyć się z tego, co mamy, już nie czas, by oglądać się za siebie. Musimy dwa razy mocniej kochać, nasze dziewczynki i nigdy nie pozwolić na to, byśmy i je stracili.
- Wiem, Nico, ale to bardzo boli.
- Wiem, Soph. Wiem. – Ucałował ją w czoło i wytarł łzę, spływającą z jej policzka. Uśmiechnął się, widząc, jak Liv i Scarlett wchodziły do pokoju. – To może zajrzymy pod choinkę? – Widząc, jak buzie córek rozpromieniły się i radośnie podbiegły do choinki, wstał i ująwszy Sophie za rękę, uśmiechnął się do niej czule i poprowadził za sobą. By było, jak za dawnych lat.


Siedziała po turecku na dywanie, przy samej choince i czuła się, jak pięciolatka. Wśród pakunków i porozrywanych papierów, Liv siedziała naprzeciw. Zawsze spierały się o to, która dostała lepszy prezent. Teraz kątem oka spoglądała to na nią, to na rodziców. Jej siostra zagryzając dolną wargę, czytała smsa, a później tłukąc w klawisze, zawzięcie odpisywała na niego. Mogłaby się założyć, że był od Paula i mogłaby przysiąc, że Liv miała łzy w oczach, bynajmniej nie łzy szczęścia. Odkładając go, niechcący napotkała spojrzenie Scarlett. Wiedziała, że od razu będzie wiedziała, o co chodzi i nie myliła się. Brunetka sapnęła, kręcąc głową i niemo oznajmiła jej, że mają do pogadania. Potem odchyliła się do tyłu i sięgnęła po dwie jednakowe paczuszki, podpisane ich imionami. Zwróciła tym na siebie uwagę rodziców, którzy dotąd byli zaabsorbowani, wręczaniem sobie podarków. Zaciekawione rozerwały papier i wydobywszy z niego obite aksamitem pudełka, prawie równo otworzyły je, a ich oczom ukazały się identyczne wisiorki z turkusu, finezyjnie zamocowanym w srebrnych cienkich pręcikach. Scarlett przez moment wpatrywała się w niego, jak zaczarowana, nawet nie czując, jak mama przyklękała przy niej.
- Byście nigdy nie zapomniały, jak mocno was kochamy i pamiętały, że macie siebie. Pomimo wszystkiego i wszystkich. –Słysząc odrobinę łamiący się głos mamy, odwróciła głowę, napotykając jej szare spojrzenie. Jeszcze nigdy nie widziała, by oczy Sophie były tak bezpretensjonalnie szczere. Nie pamiętała, kiedy ostatnio usłyszała od niej takie ciepłe słowa. Była totalnie skołowana. Sophie uśmiechnęła się lekko i ucałowała ją w czubek głowy. Znów miała ochotę się do niej przytulić. Zacisnęła dłonie na małym pudełku i pozwoliła jej wstać i podejść do zalewającej się łzami Liv. Scarlett miała wrażenie, jakby ktoś uderzył ją obuchem w głowę. Jej życie przewracało się do góry nogami. Wszystko, co przewidywała runęło w gruz i nie potrafiła niczego ogarnąć. Brak stabilnego gruntu pod nogami, był gorszy niż stabilny, a niezadawalający stan rzeczy. Nie lubiła nie wiedzieć, co się działo. Wszystko musiała mieć jasno ustalone, zaplanowane, czarno na białym. Bez niedomówień. Nigdy nie miała problemów z rozróżnianiem w co chciała się zaangażować, a w co nie, co było dla niej dobre, a co nie. Zanim spotkała Toma jej życie było poukładane. Podniosła się i nauczyła twardo stąpać po ziemi, nie pozwalała się nikomu omamić, broniła się przed cierpieniem. Wolała atakować, niż zostać zaatakowaną. Nie pozwalała sobą pomiatać. Trzymała się swojego dekalogu i miała śpiewanie. Niczego więcej nie potrzebowała. Od kiedy zagościł w jej życiu nie była w stanie niczego przewidzieć. Zrobiła się miękka i nawet pozwoliła dojść do siebie Serenie, której nigdy nie lubiła. Tom, choć nieświadomie, też robił z jej życiem, co chciał. Teraz mama. Wszystko się zmieniało w zastraszającym tempie, a ona nie umiała tego ogarnąć. Nie rozumiała wszystkiego i nie potrafiła twardo postawić na swoim. Pozwoliła wtargnąć do swojego świata niepewnościom i to ją irytowało, ale z drugiej strony nie umiała też odciąć się do nich. Nie mogła dłużej pozwalać, by to co budowała przez te wszystkie miesiące nagle runęło. Czuła, że musi coś zrobić inaczej zgubi się całkowicie, a na to nie mogła pozwolić, bo ona chciała bawić się w ratowanie, a nie niszczenie samej siebie. I pomyśleć, że to właśnie od tego wszystko się zaczęło. Mama tuliła do siebie Liv, która płakała i płakała. Nie mogła się uspokoić, a Scarlett doskonale wiedziała, że to nie przez naszyjnik. To był tylko mały pretekst ku temu, by mogła wylać z siebie całą gorycz, która się w niej zebrała. Westchnęła, spoglądając na tatę, który usiadł obok niej.
- Tatuś, to takie wspaniałe prezenty. Musiały kosztować strasznie dużo. Nie musieliście…- Pogładziła opuszkiem palca gładką powierzchnię kamienia.
- Scarlett, choć raz nie myśl praktycznie, dobrze? – Uśmiechnął się, a ten uśmiech sprawił, że i ona nie mogła się powstrzymać, przed rozciągnięciem warg w szerokim uśmiechu.  Pokiwała głową i podniosła do góry włosy, gdy Nico wyjął w pudełeczka jej wisiorek. Gdy zawisł na jej szyi i poczuła, jak jego chłodna powierzchnia dotyka jej skóry, automatycznie musnęła go palcami. Potem mocno wtuliła się w silne ramiona ojca.
- Dziękuję, tatusiu. – Zaczęła odnosić niebezpieczne wrażenie, że w jej oczach zaczęły gromadzić się łzy. Ona nie płakała. Łzy zostawiała dla ludzi, którzy nie potrafili radzić sobie z życiem. Ostry, acz kojący zapach jego wody po goleniu, będący nieodzownie zapachem jej dzieciństwa, uderzał do jej nozdrzy, bezsilnie utonęła w ramionach taty, czując się w nich całkiem krucha i słaba w porównaniu z jego siłą. Nagle poczuła się całkiem bezpieczna, a wszystkie emocje, które blokowała w sobie od dłuższego czasu, cały stres, całe nerwy, cały Tom, wszystko to skumulowane tkwiło gdzieś głęboko w niej. Teraz będąc zupełnie bezpieczna, w domu, z tatą czuła, jakby puściły w niej wszystkie hamulce, a te wszystkie uczucia, chciały ulecieć z niej. Jednak dzielnie walczyła ze zbierającymi się łzami. Łamała wszelkie zasady, jednak tej postanowiła nie złamać nigdy. Była twarda. Mimo wszystkiego i wszystkich postanowiła nie płakać. Łzy zawsze kojarzyły jej się ze skrajnym nieszczęściem, kiedy ktoś wylewał je przy byle okazji, wydawały się jej bezwartościowe. Liv ostatnimi czasy płakała prawie codziennie, ale jej akurat nie potępiała, chociaż mogła zrobić coś, by nie płakać. Zaś ona teraz była zła na siebie. Wystarczyła chwila nieuwagi, a jej rozchwiane emocje zaczęły brać nad nią górę. Nauczyła się nad nimi panować. Potrafiła być zimna i niedostępna, a teraz? Miękła, jak gąbka nasączona wodą. Wolała nie myśleć, dlaczego tak się działo. Skupiała się na jednym, by nie pozwolić im wypłynąć. Chociaż  absolutnie wszystko wymknęło się jej spod kontroli. Mike zaczął się nią interesować. Musiała walczyć z nim i ze sobą przy okazji, odpędzać wspomnienia i nie pozwolić omamić się jego słodkim słówkom. Serena nagle zapałała do niej niezrozumiałą sympatią. Musiała na nią uważać. Chcąc pomóc Tomowi, zaczęła krzywdzić samą siebie. Musiała uważać, by nie upaść razem z nim. Ostatnie zdarzenia utwierdziły ją w przekonaniu, że gorzej już być nie mogło. Pętla zacieśniała się już nie tylko na szyi Toma, na własne życzenia założyła ją i na swoją. O dziwo nie to było jej największym problemem. Nawet, to, że już w tym momencie nie potrafiła wyjaśnić, dlaczego zaczęła to wszystko. Dlaczego nie pozwoliła mu staczać się, tak po prostu. Miał przecież bliskich. Najbardziej ciążyło jej to, że tkwiąc w najbardziej krytycznym punkcie, nie mogła już zrobić nic po swojej myśli. O ile na początku, jako tako mogła cokolwiek przewidzieć, tak teraz zabrnęła już tak daleko, że była w stanie jedynie poddać się woli losu i robić wszystko, by nie upaść. To irytowało ją najbardziej, całkowita niemoc, gdy to ona miała mieć kontrolę. Nawet nie zauważyła, że już nie była wtulona w ramię taty, a vis a vis niego. Świdrował ją swoim złudnie podobnym spojrzeniem, zdała sobie sprawę, że broda drżała jej niekontrolowanie i że wpatrywała się gdzieś w punkt za nim. Natychmiast się ogarnęła i niepewnie spojrzała mu w oczy. Tata był jedną z nielicznych osób, które potrafiły ją rozgryźć, przed którymi przybieranie maski nie miało sensu. - Pamiętaj córeczko, że nawet duże dziewczynki płaczą. Łzy płynące prosto z serca nie są powodem do wstydu. Nie wstydź się uczuć. One są twoim skarbem i twoją siłą. Jesteś piękna, bez względu na to, co mówią inni. Pamiętaj, że masz mnie i bez względu na to, gdzie będziesz i co się stanie będziesz moją małą dziewczynką. Kocham cię nad życie i zawsze będę z ciebie dumny, nieważne, co zrobisz. Pamiętaj, zawsze. I choć teraz twoje serce zajmują trudne uczucia, choć chcesz walczyć sama, nigdy nie jesteś i nie będziesz sama. Wierzę, że sobie poradzisz. – Znów mocno przyciągnął Scarlett do siebie i tulił przez kilka długich chwil. Nie rozpłakała się. Dzięki tacie poczuła się znów silna. Choć nadal nie rozumiała nic, dostała zastrzyk nadziei i przypomniała sobie, choć doskonale o tym pamiętała, że Scarlett O’Connor się nie poddaje i że nie ma takiej rzeczy, której nie byłaby w stanie pokonać. Miała zamiar pamiętać, bo tata jak zawsze, choć nieświadomie, pomógł jej bardziej, niż ktokolwiek inny. Spokojny rytm jego serca i bezpieczne ramiona, w których skrzętnie się kryła sprawiły, że zapomniała na chwilę o swoich troskach. Lubiła  te milczące chwile z tatą. Ładowali akumulatory na następne dni w rozłące, albo spotkania w przelocie. Teraz, w święta miała szczególną potrzebę bliskości. Tak jak przed mamą miała blokadę, tak przed tatą nie była w stanie ukryć nic.
- Kocham cię, tatusiu. – Wyszeptała po chwili. Nico ucałował ją w czubek głowy i bez słowa dalej kołysał w swoich ramionach. Siedzieli tak przy choince, w stercie papierów. Liv już dawno spała w swoim pokoju, ukołysana do snu przez mamę. Tej wigilii znów były małymi dziewczynkami. Scarlett wcale to nie przeszkadzało. Małe dziewczynki nie musiały walczyć z życiem. Mogła zostać nią już na zawsze. Westchnęła, czując, że oczy zaczynają jej się kleić. Mając poczucie bezpieczeństwa, przymknęła je. Lubiła słuchać bicia serca taty. Wtedy czuła, że żyła. Wtulona w jego klatkę piersiową, nawet nie zauważyła, kiedy zasnęła. Natomiast Nico spostrzegł to, gdy poczuł, jak ciało Scarlett stało się całkowicie bezwładne i ufnie spoczywało w jego ramionach. Jego mała, dorosła córeczka była dzielna i był z niej naprawdę dumny. Nie wiedział, co się działo w jej życiu. Czasy, gdy przybiegała do niego z każdą najmniejszą sprawą, bezpowrotnie minęły, jednak wiedział, że sobie poradzi, by była silna. Chociaż tak krucha i delikatna, to była już prawdziwą kobietą i choć chciał zatrzymać na stałe swoją małą Scarlett, zdawał sobie sprawę, że musiał pozwolić jej radzić sobie samej. Walczyła dzielnie i nie dawała się dorosłemu życiu, jednak widział, że było jej trudno i takie małe, niewinne wsparcie uważał, za całkowicie na miejscu. Ujmując ją pod plecami i pod kolanami, wstał ostrożnie i zaniósłszy do jej pokoju, położył w łóżku i szczelnie zakrył Scarlett ciepłą kołdrą. Zanim zgasił światło odgarnął z jej buzi kilka kosmyków włosów i ucałował ją w czoło. Uśmiechnęła się przez sen i mocniej zagrzebała w pierzynie. Też uśmiechnął się do siebie i zgasiwszy światło, wyszedł pokoju, cicho zamykając za sobą drzwi.

Śpij dobrze, Księżniczko.
*
  
Wzięła głęboki oddech, przeglądając się w ogromnym lustrze, wmontowanym w drzwi szafy. Zapięła długie, mieniące się w świetle kolczyki i opuściła ręce wzdłuż tułowia. Czarne buty na wysokiej, metalicznej szpilce i szerokim zapięciu, wysadzanym drobnymi ćwiekami, w połączeniu z czarnymi satynowymi spodniami przykrywającymi kolano, podkreślały jej smukłe nogi. Srebrne łańcuszki zawieszone przy kieszeniach, idealnie współgrały ze srebrną biżuterią i nadrukiem na również czarnej bluzce bez rękawów z małą stójką. Poprawiła włosy, upięte w niedbały kok, których pojedyncze kosmyki opadały jej na twarz. Odetchnęła ponownie i obróciła się wokół własnej osi. Wyglądała inaczej. Czuła się jakoś inaczej. Patrząc w odbicie, spojrzała na Liv, siedzącą na jej łóżku. W przeciwieństwie do Scarlett, Liv nie tryskała, ani cieniem emocji. Siedziała zgaszona na posłaniu w nowej, czerwonej, satynowej sukience. Wyglądała wręcz idealnie. Idealny makijaż, idealny manicure, idealna fryzura, wszystko idealnie dobrane do koloru sukienki. Tęsknym wzrokiem przyglądała się poczynaniom Scarlett i miała nieziemska ochotę, zedrzeć z siebie tą niebotycznie drogą sukienkę, iść z nią i wprosić się na imprezę. Czuła się zmęczona i znudzona. Znów czekało ją przyjęcie, gdzie dżentelmeni mieli pić szampana, rozmawiać o interesach, inflacji, pieniądzach, może piłce nożnej, a ona znów miała stać obok Paula, uśmiechać się i słuchać jego mądrych wywodów. Nie mogła mu tego ująć, był naprawdę  mądry, ale taki nudny! Speszyła się w myślach za to i znów skupiła uwagę na siostrze, która już nie poprawiała niczego, a wpatrywała się w nią.
- Liv, skończ to wreszcie. Przecież ty go nie kochasz.
- O czym ty mówisz, Scarlett. Jak to nie kocham? Paul jest moim chłopakiem, nawet przebąkiwał coś o zaręczynach.
- Liv słyszysz samą siebie? Zaręczyny? Jesteś pewna, że chcesz być jego żoną? Ty masz dziewiętnaście lat. Świetlaną przyszłość przed sobą. Przyszłość, ale bez niego. On cię zniszczy, już to robi i świetnie mu to idzie. – Liv Hannah Binder, przyszła żona przyszłego polityka. Zarozumiałego, pewnego siebie człowieka, który jeszcze jakiś czas temu kochał ją, taką jaką była, a teraz? Liv, co ty sobą reprezentujesz? Liv, mam się za ciebie wstydzić? Tu jest wielu znaczących ludzi. Liv uśmiechnij się, muszę się tobą pochwalić. Liv, i ty chcesz być damą? Jak ty się zachowujesz? W głowie huczało jej tak wiele słów, których chciała nie pamiętać. Tak wiele sytuacji, które chciała wymazać. Czy ona chciała być żoną Paula Bindera Juniora? On chciał, by nią była, by świeciła u jego boku i była ozdobą. Lubiła, gdy mu jej zazdrościli, bo wiedziała, że wtedy była zadowolony. Chciała dać mu trochę szczęścia, ale coraz częściej zastanawiała się, jakim kosztem…
- Przecież rozmawiałyśmy już o tym.
- Tak, a ja dalej nie potrafię zrozumieć.
- Nie możesz tego po prostu zaakceptować? Tak wybrałam. To moje życie.
- Liv, zrobiłabym to, gdybyś była szczęśliwa, ale ty się zwyczajnie umartwiasz. Jesteś moja siostrą i nie mogę pozwolić, żebyś cierpiała. Nie możesz tego po prostu zaakceptować? – Nie miała już argumentu. Scarlett miała rację, ale ona przecież nie mogła. Musiała dokończyć to, co zaczęła. Tylko jakoś nie potrafiła sobie wyobrazić tego końca. Przy Paulu czuła się, jak Kopciuszek w bajce o rybaku i złotej rybce. Jednak przecież nie mogła… Wznieciłaby skandal wśród jego znajomych.
- Dobrze wiesz, że gdyby nie Paul nadal trzymałabym się ze szkolnymi łobuzami, śmigała po mieście na deskorolce, miała pozdzierane kolana i podziurawione spodnie. Byłabym tą nieokrzesaną dziewuchą, która nie zna innego świata poza skateparkiem. On dał mi nowe życie, sprawia, że jestem lepsza, że jestem damą. Chociaż coraz częściej słyszę, że dzięki mojemu postępowaniu nigdy nią nie będę. – Spuściła głowę i zaczęła bawić się rąbkiem sukienki. W Scarlett się zagotowało, ten nieporadny życiowo buc robił jej siostrze pranie mózgu! Energicznie usiadła obok niej i ujmując jej brodę, zmusiła Liv, by na nią spojrzała. Jej oczy były tak przerażająco smutne, że aż wszystkie wnętrzności wykonały obrót, we wszystkie możliwe strony.
- Co ty gadasz głupolu! Jakie zachowanie? Jaką damą? Jaka nieokrzesaną dziewuchą! Liv, jakie nowe życie?! Co ty wygadujesz? Nie widzisz co on z tobą robi? Sprowadza cię do parteru, bo co? Bo sam czuje się nikim i lubi się na tobie wyżywać? – Przed oczami Liv stanął pamiętny bankiet, gdy pierwszy raz wyszła z przyjęcia. Czując dłonie siostry na swoich ramionach, przypomniał się jej tamten ból, tamto poczucie niesprawiedliwości. Jednak nie potrafiła głośno przyznać Scarlett racji. – Wiesz, co byłoby, gdybyś go nie poznała? Byłabyś szczęśliwa. Ze swoją deską, aparatem i ludźmi, którzy cię naprawdę kochali. Paul zrobił z ciebie szmacianą lalkę, która tańczy, jak on zagra. Ani się obejrzysz, a wylądujesz w kącie z podbitym okiem i dopiero wtedy będziesz miała prawdziwy powód do płaczu, ale pamiętaj, że będziesz winna sama sobie, bo możesz się jeszcze z tego wyplątać. Przejrzyj na oczy, Liv. On jest ci pętlą na szyi. Lepsza będziesz tylko wtedy, gdy zrozumiesz, że chcesz być sobą. – Ton Scarlett stał się zimny. Liv nigdy nie słyszała, aby siostra tak do niej mówiła. Jej oczy nie wyrażały nic, a wargi tworzyły jedynie prostą kreskę. Nie bolało ją to, jak mówiła. Bolało ją to, że miała rację, a ona czuła się zbyt słaba, żeby zrobić cokolwiek. Czuła się zobowiązana wobec Paula. Z każdym dniem bardziej. Za te wszystkie drogie prezenty, godziny spotkań, wycieczki, za to wszystko, co jej dał. Najgorsze było to, że wypominał jej to za każdym razem, gdy chciała się zbuntować i wtedy czuła się jeszcze gorzej. Wiedziała, że wpadła w błędny krąg, ale nie umiała się z niego wyrwać. – A teraz idź do swojego księcia z bajki. Słychać go już na dole. – Scarlett puściła Liv i zaplatając ręce na piersiach, podeszła do okna. Siostra powiodła za nią smutnym spojrzeniem i wstawszy z posłania, podeszła do drzwi. Musiała zmierzyć się ze wszystkim sama.
- Scarlett, nie mogę być niewdzięczna. Muszę spłacić swój dług. On dał mi zbyt wiele bym mogła tak po prostu odejść. Muszę robić, co do mnie należy, a może kiedyś zdobędę się na to, by wyrównać rachunki. Ja nie mogę uwierzyć w to, że on jest zły. Próbuję w niego wierzyć. Chcę żebyś wiedziała, że będę w stanie znieść wszystko, kiedy będę czuła, że jesteś przy mnie. Baw się dobrze, siostrzyczko. – Po tyn bez słowa wyszła z pokoju, cicho zamykając za sobą drzwi. Scarlett bezsilnie uderzyła pięścią w otwartą dłoń i chwyciwszy bolerko, wyszła z pokoju. Nie mogła znieść tego, że Liv tak bardzo męczyła się i to w dodatku na własne życzenie. Liv zawsze była pewną siebie, odważną, dziarską dziewczyną. W chłopakach mogła przebierać, jak chciała, bo jej buntowniczy charakter przyciągał ich do niej. Była wolna, prawdziwie wolna. Odkąd poznała Paula, coś się zmieniło. Stała się odpowiedzialna i znudzona życiem, a ta pełna życia dziewczyna, jaką była, zniknęła gdzieś bezpowrotnie. Nigdy nie opowiadała Scarlett, co tak naprawdę działo się między nią, a Paulem. Jednak te małe fragmenty, których nie zdołała dla siebie zatrzymać, wystarczyły Scarlett, by wiedzieć, że Paul chciał zrobić z jej siostry manekina, który będzie mu służył, jako ozdoba, który będzie bezwolny i poddany jego woli. Wiedziała też, że nadeszła chwila, by skończyć napominania i pozwolić Liv samej, zupełnie samej, wyciągnąć wnioski. Jej siostra była niezależna, była niczym ptak, który pragnie wolności. Kiedyś czara goryczy musiała się przelać. Dlatego postanowiła, że usunie się na moment, by wrócić, gdy Liv będzie uczyła się na nowo swojego prawdziwego życia. Wszystko było stanowczo zbyt skomplikowane. Westchnęła i zbiegłszy ze schodów, założyła bolerko i sięgnęła po kurtkę. Tata już czekał w samochodzie.

Nawet zapomniała, że czekało ją trudne spotkanie. Liv całkiem odwróciła bieg jej myśli. Teraz, gdy wpatrywała się w mozaikę literek i cyferek, wypisaną na błękitnej kartce, zrozumiała coś jeszcze. Oprócz zaproszenia na imprezę, otrzymała od Billa coś jeszcze, coś znacznie cenniejszego. On jej zaufał. Podając adres i numer telefonu ‘w razie czego’, obnażył przed nią ich prywatność. Pozwolił jej wejść do ich świata. Ta świadomość podziałała na nią, jakoś tak dziwnie, poczuła, że… też zaufała? Wolała nie myśleć za dużo, by wychodząc od nich nie żałować, że nastawiała się zbyt optymistycznie. Mimo wszystko wolała zachować dystans. Na zbyt dużym zaufaniu, nigdy ni wychodziła dobrze. Gdy tata zatrzymał auto, spojrzała na niego i lekko się uśmiechnęła. Wiadomość, że zastała zaproszona na imprezę sylwestrową przez tych Kaulitzów, trochę zszokowała rodziców. Mniej więcej powiedziała, jak ich poznała, pomijając wątek Toma, oświadczyła im, że któregoś wieczoru przyszli do klubu, usłyszeli, jak śpiewała i spodobało im się, więc zaczepili ją później. – Gotowa?
- Jak zawsze. – Ucałowała Nico w policzek i otworzyła drzwi. – Miłego wieczoru, no i szczęśliwego nowego roku, tatuś.
- Baw się dobrze, Scarlett i… - Zamknęła ponownie drzwi i spojrzała uważnie na tatę. – Córciu chciałem ci życzyć, żebyś w tym roku odlazła szczęście, żeby przyniósł ci nowe szanse, nowe nadzieje i spełnienie marzeń. I… wiem, że jesteś silna, ale życzę ci, żebyś spotkała kogoś, kto sprawi, że już nie będziesz musiała walczyć, kto zawalczy o ciebie. – Uśmiechnął się ciepło i ucałował dłoń Brunetki.
- Kocham cię, tato. – Nie zważając na deskę rozdzielczą, mocno przytuliła się do niego. Tak bardzo to lubiła. Ucałowała go w policzek i znów otworzyła drzwi.
- Ja ciebie też, Scarlett. Nie rozkochuj w sobie wszystkich od razu.
- Tatoooo… - Kręcąc głową, wysiadła i zatrzasnąwszy drzwi srebrnej Vectry, pomachała Nico i gdy odjechał, podeszła do domofonu i z walącym sercem przycisnęła odpowiedni guziczek.

Pierwszym co usłyszała poza głośną muzyką, był głośny okrzyk powitalny prosto z ust Billa. Zasypał ją słowotokiem, którego nawet nie była w stanie zrozumieć. Nawet nie skojarzyła momentu, gdy pozbawił ją kurtki i prowadził ze sobą do salonu. Mieszkanie było ładnie urządzone, typowo po męsku, prostu, skromnie, praktycznie i raczej w mało ciepłej tonacji. Mimo tego, podobało się jej. Nie było wielu gości. Georg, Gustav z jakąś Blondynką, Andreas i kilkoro ludzi, których nie znała. Czuła się najkrócej mówiąc – dziko. Jak czerń w palecie bieli. Choć Bill mówił do niej, jak do starej znajomej, po kolei przedstawiał ją wszystkim, jako nową znajomą, to i tak czuła się nieswojo. Nie mogła opędzić się od wrażenia, że wszyscy na nią patrzyli. Pomimo, że było naprawdę miło, naturalnie i nikt nie patrzył na nią wzrokiem ‘kto ty jesteś’, to brakowało jej czegoś. Siedziała już z Billem na sofie, machinalnie odpowiadając na jego pytania. Wydawało jej się, że wszystko działo się obok niej, że to nie ona tam przyszła, że nie ona poznała tych wszystkich ludzi, że tylko patrzyła na nich, jakby oglądała film. Jednak nigdzie nie widziała Toma.
- Halo, jesteś tu? – Bill uśmiechając się od ucha do ucha, machnął jej otwartą dłonią przed oczami. Odwzajemniła uśmiech i zamrugała kilka razy. Czas wrócić na ziemię i zapomnieć, że działo się zbyt dużo na raz.
- Obecna. Musisz mi wybaczyć.
- Nie miałaś problemów z wejściem? Uprzedzałem dozorcę.
- Nie, nie musiałam mu nawet tłumaczyć do kogo przyszłam.
- Napijesz się czegoś? Fakt, nie specjalizuję się w robieniu drinków, ale stworzę coś specjalnie dla ciebie.
- Okej, liczę na twoją inwencję. – Gdy została sama, rozejrzała się jeszcze raz, już trochę mniej dyskretnie. Przy jednej ze ścian nie stało nic, wisiały na niej jedynie pamiątki, a w specjalnych wnękach stały statuetki. Podeszła do nich i oglądała dokładnie każdą z nich. Zatem to było ukoronowanie ich pasji. Złote, srebrne, mosiężne pchające na szczyt, albo ciągnące w dół figurki. Nie mogła się powstrzymać, by nie dotknąć opuszką palca platynowej płyty, wiszącej tuż obok niej. Na moment przymknęła oczy i ujrzała ten sam obraz co zwykle, scenę, tysiące ludzi tuż przy niej i ją na samym środku. Podniósłszy powieki odwróciła się, a jej turkusowe tęczówki napotkały jego. Stał, niczym wryty w ziemię i wpatrywał się w nią z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy. Wyglądał, jakby nie oddychał, jakby nie żył nawet. Niedawno uspokojone serce, zaczęło łomotać jej w klatce piersiowej, jak oszalałe. Ich spojrzenia się spotkały. Choć dzieliła ich duża odległość, czuła na sobie jego palący wzrok. Naprawdę nie wiedział, że miała przyjść. Stało się coś dziwnego. Żadne z nich nie było w stanie odwrócić wzroku. Miała wrażenie, że czas się zatrzymał, a będący obok ludzie, niknęli w swoistej mgle. Widziała tylko jego oczy i zdezorientowany wyraz twarzy. Ocknęła się dopiero, gdy Bill lekko szturchnął ją w ramię, spojrzała na niego lekko zbita z tropu, zapomniawszy całkowicie, dlaczego ją zostawił.
- Twój drink. – Podał jej szklankę, nie zauważając niczego. Uśmiechnął się i machnął do Toma.
- A tak, dzięki. – Spojrzała znów w jego stronę, ale już go nie było. Bill zaczął jej coś opowiadać, ale jakoś nie umiała skupić się na jego słowach. Niknęły w głośnej muzyce, zaś ona zdawała się cichnąć z każdą chwilą. To jego spojrzenie. Było takie dziwne, takie inne, pełne zdziwienia i… lęku?  Nie umiała tego pojąć. Działo się zdecydowanie za dużo, jak na jeden dzień. Zbyt wiele emocji, zdarzeń, słów, które musiała przyswoić i zrozumieć. Miała totalny mętlik w głowie. Wiedziała jedno. Musiała porozmawiać z Tomem.


Po kilku minutach doszła do siebie i bawiła się świetnie, tańczyła, śmiała się i rozmawiała, chyba ze wszystkimi. Jednak Toma nie było nigdzie. Na chwilę przestala się nim przejmować i nawet bawiła się tak, jakby jego nie było. Dosłownie nie było. Zrobiło jej się duszno. Wymknęła się cichaczem z salonu i podążyła długim korytarzem w poszukiwaniu łazienki. Jakimś cudem trafiła dobrze za pierwszym razem. Odstawiła drinka na pralkę i oparłszy się rękoma o umywalkę spojrzała w lustro. Miała wypieki i ku swojemu zdziwieniu uśmiechała się. Ten wieczór był jednym z najlepszych w ostatnim czasie. Już wiedziała, że nad ranem, opuszczając to mieszkanie nie będzie żałowała, że przystała na zaproszenie. Nawet, gdyby z Tomem miała mijać się do końca życia, to zyskała innych wspaniałych ludzi. Nigdy, prócz Liv nie miała wielu przyjaciół. Najpierw nikt nie chciał się z nią zadawać, bo była zbyt nieśmiała, a później, kiedy przestała taka być, sama zbyt dokładnie selekcjonowała ludzi, z którymi się zadawała, a teraz niechcący, wręcz mimowolnie, los postawił na jej drodze całą grupę, którzy żadnej selekcji nie podlegali. Zmoczyła dłonie pod zimą wodą i dotknęła nimi rozgrzane policzki. Odetchnęła głęboko i chwyciwszy szklankę, wyszła z pomieszczenia. Zamknąwszy za sobą drzwi, wyprostowała się i ruszyła w kierunku salonu. Nie zdążyła zrobić kroku, gdy znów wmurowało ją w ziemię. Znów stał naprzeciw niej i znów patrzył na nią zszokowany. Nie miała pojęcia, jak długo mogli tak stać, jednak nie miała najmniejszej ochoty tego przerywać. Jego spojrzenie pomimo swojej intensywności, siły było jakieś, takie przyjemne. Lubiła jego oczy, pomimo swego wyrazu, zawsze były takie przyjemne, nawet gdy piorunował ją wzrokiem, lubiła je.
Widząc Scarlett na początku imprezy miał wrażenie, że oszalał, że po prostu już widzi ją na każdym kroku. Po rozmowie z Billem, gdy upewnił się, że ona to ona, nie wiedział czy cieszył się z tego, czy był zły na bliźniaka, że ją zaprosił. Z jednej strony miał ochotę mu zrobić krzywdę, bo spodziewał się, że Scarlett będzie go umoralniała, nawet pod ich własnym dachem, ale z drugiej strony zrobiło mu się miło, gdy ją zobaczył. Sam nie wiedział skąd to się brało, ale coś w środku nie pozwalało mu, odwrócić się plecami i nie zwracać na nią uwagi, albo po prostu wybrać inny klub w Berlinie. Było ich przecież tam na pęczki. Jednak on nie umiał uciąć tego wszystkie. W zasadzie chyba nawet nie chciał. Przywiązał się do jej śpiewu, do droczenia się ze Scarlett, do jej naburmuszonej buzi, tej ślicznej buzi, do niebieskich oczu, które zmieniały odcień razem z jej nastrojem, do tego, jak za wszelką cenę, chciała mu pokazać, że źle robił. Chyba najbardziej właśnie do tego, że próbowała, że chciała, że była i że nie oczekiwała niczego. Do niedawana nie potrafił pojąć, jak można być bezinteresownym. Zapomniał, jakie to uczucie. Dotarło do niego, że ta niepozorna Brunetka z lwim charakterem wpisała się w jego życiorys już nieodwracalnie i bez względu na to, jak ta cała historia miała się dalej potoczyć, pozostanie w nim na zawsze, czy to jako wspomnienie, czy też chwila obecna. Korzystając z dogodnej okazji, znów mógł się jej przyjrzeć. Doszedł do wniosku, że czego by na siebie nie założyła i tak podobała mu się tak samo. Zgrabne nogi, biodra, podkreślona talia, piersi, unoszące się i opadające w rytm jej oddechu, niewinna buzia, lekko uchylone wargi i te oczy. Oczy, za którymi poszedłby wszędzie. Nie wiedział, dlaczego Bill ją zaprosił. Nie wiedział, dlaczego pojawiła się w jego życiu. Narobiła w nim dużo szumu, zburzyła idealną nieidealność, ustanowiła swoje prawa, których chcąc nie chcąc, w jej obecności musiał się trzymać. Bronił się przed tym, zrobił mnóstwo rzeczy, których żałował, ale dzięki temu wszystkiego dotarli do dnia dzisiejszego. Tak, dotarli, bo chcąc nie chcąc szli teraz jedną drogą. Zdając sobie sprawę, że stali tak naprzeciw siebie, a on dumał, jak głupek. Zrobił podejrzaną minę i spojrzawszy na drinka, którego trzymał w rękach, schował go za siebie. Na to Scarlett roześmiała się głośno i pokręciła głową. Lubił jej uśmiech.
- Nie bój się, nie zabiorę ci go. Mam swój. – Zakołysała lekko szklanką, którą trzymała w dłoni. I podeszła bliżej Toma. Nie zastawiała się nad tym, co robiła. Pozwoliła zdarzeniom płynąć. – Upiła łyk i osuwając się po ścianie, usiadła na ziemi. Wlepiła w niego swoje turkusowe spojrzenie. Wahał się przez moment, ale zaraz zajął miejsce obok niej. – Gdzie masz swoją whisky? Zdrada?
- Powiedzmy, chwilowa zmiana upodobań. – Uśmiechnęła się i oparła tyłem głowy o ścianę. Tom zrobił to samo i chwilę siedzieli w milczeniu. Ani jemu, ani Scarlett nie przyszła ochota na to, by tą ciszę przerywać. Spojrzał na nią w innej kategorii, nie tej, która robiła wszystko, by mu uprzykrzyć życie, ale tej, która żywiła do niego, bez względu na to, jakie, ale szczere uczucie. Doszedł do wniosku, że ta cała wrogość, robienie na złość, przykre słowa były spowodowane jednym – lubił ją. Nie miał pojęcia dlaczego, ale lubił ją. Tak po prostu. Uczyła go opanowania, musiał powstrzymywać swoje rządze, choć nie raz doprowadzała go do białej gorączki. Uczyła go, że nie mógł być zawsze najlepszy, pokazywała mu jego marność. Uczyła go, że nie zawsze mógł mieć co i kogo chciał, była niedostępna i nieugięta. Uczyła go, że nie zawsze miał rację, skutecznie obalała jego priorytety, złe priorytety. Uczyła go, że można czegoś bardzo chcieć, nawet kosztem siebie, znosiła dzielnie wszystko, czym ją dotykał, czym ją znieważył, czym ją uraził. Nagle dotarło do niego, że Scarlett, pomimo swoich niedoskonałości, była człowiekiem, którym był kiedyś, może nie do końca, a którym bycie teraz zdawało mu się niemożliwym. Zdał sobie sprawę, że przez niego nagięła swoje priorytety i choć jej nie znał, czuł tak, po prostu. Przeskoczyła samą siebie, pozwoliła, by on uraził jej dumę, tylko po to, by mu coś udowodnić, pokazać, że się mylił, by mu pomóc. Oblizał nerwowo wargi i spojrzał na jej profil. Gdyby nie wiedział do czego była zdolna, nigdy nie posądziłby jej o tak wybuchowy charakter. Miała buzię aniołka. – Scarlett, dlaczego? Proszę powiedz mi, dlaczego ja? Skąd to wszystko? – Nie wiedział, dlaczego, ale uśmiechnęła się delikatnie unosząc powieki, spojrzała na niego. Skłoniła go do zastanowienia, do rozważań nad tym wszystkim, to już był sukces. Jeden krok do przodu. Myśli o tym, dlaczego się tam znalazła, co ją popchnęło do tego, by zaczęła to wszystko, dlaczego on, zdecydowała się odstawić na bok. Już definitywnie. Odkąd zrozumiała, że nie pamiętała już o powodzie, który skłonił ją, by tamtego wieczoru powzięła tą decyzję, postanowiła po prostu działać. Wiedziała jedynie, że to były ten dzień, ten miesiąc i ten listopad, gdy wszystko się zaczęło i nieodwracalnie odmieniło jej życie. Teraz na przestrzeni czasu nie żałowała niczego. Była pewna słuszności swojej decyzji. Wiedziała też, co powinna zrobić. Gdy przestała się głowić nad rozwiązaniem, przyszło samo. Postanowiła przestać wtrącać się do jego życia. Uznała, że wystarczająco mu pokazała, uświadomiła. Nadszedł czas, by wyciągnął wnioski. Teraz pole popisu należało do niego. To od Toma już zależało, jak dalej pokieruje swoim życiem. Teraz to on musiał pojąć decyzje, czy chciał coś zmienić, czy dalej tak trwać. W pierwotnym planie, to była chwila na to, by usunęła się z jego życia i nigdy więcej nie pojawiła, ale już wiedziała, że na chwile obecną to było niemożliwe. Postanowiła pozornie przestać ingerować w jego sprawy, ale cały czas być obok, by w razie czego znów pomieszać mu w planach. Nie wiedziała dlaczego postanowiła zrobić to akurat w tym momencie, zwyczajnie czuła, że nadeszła właściwa chwila. Właściwa chwila, by jej mały, zagubiony Książę stanął na własnych nogach.
- Powiedziałam ci już kiedyś, bo jesteś człowiekiem i nie chcę, abyś o tym zapomniał.
- Scarlett, ja…
- Ciii…- Przyłożyła palec do ust. - Nie musisz nic mówić, nie oczekuję od ciebie słów, Tom. Nie chcę byś mówił coś, czego nie jesteś w stu procentach pewien. I… pamiętaj, Tom. Nie musisz wobec mnie niczego, nie wiąże cię żadne zobowiązanie. Ten i wieczór i ta chwila są dla mnie wystarczającym potwierdzeniem, tego w co wierzyłam przez ostatnie tygodnie. Kilka dni temu Bill utwierdził mnie w przekonaniu, że coś się zmieniło. Zyskałam przyjaciela. Tak myślę. Dziś poznałam kolejnych fajnych ludzi, których nawet jeżeli już nigdy nie spotkam, to i tak będę dobrze wspominać, a ty… Tom, jeżeli zechcesz spróbować zrozumieć, bądź tego pewien. Nie rób niczego na próbę. – Westchnęła i upiła łyk drinka. – Dziś, to co mówię może wydawać ci się dziwne i niezrozumiałe, ale dziś nie zrozumiesz.
- Scarlett…?
- Tak?
- Szczęśliwego Nowego Roku.
- Szczęśliwego Nowego Roku, Tom.


Etwas hat sich geändert, weil etwas sich beendet hat.
Etwas hat sich beendet, weil etwas sich geändert hat.

*

1Barbara Rosiek ‘Pamiętnik Narkomanki’      

9 stycznia 2009

5. Czekając na niedoczekanie.

Dysząc ciężko wpadł do mieszkania, zatrzaskując za sobą drzwi. Zasunął zasuwkę i bezwładnie osunął się po nich na podłogę. Nie mógł złapać tchu, ani opanować serca, które waliło jakby chciało wyskoczyć mu z klatki piersiowej. Mroźne powietrze, które jeszcze chwilę wcześniej wciągał przez uchylone usta, nadal paliło jego gardło, skostniałe dłonie pod wpływem ciepła domowego, nieprzyjemnie mrowiły, a wszystkie mięśnie, zamiast rozluźnić się swobodnie, napięły się jeszcze bardziej. Każdy zmysł odbierał najmniejsze bodźce dwa, a może i trzy razy mocniej, niż powinien. Bolesna pustka wypełniała go po brzegi, dokuczliwie rozpierała jego wnętrze. Miał wrażenie, że rozsadzi je zaraz na kawałki. Opierając się o drewnianą powierzchnię, tkwiąc w bezruchu, otępiale wpatrywał się w drzwi, w przeciwległym końcu korytarza. Chciał nie czuć, nie widzieć, nie myśleć, jednak zdarzenia sprzed ostatnich kilkudziesięciu minut zbyt boleśnie bombardowały jego umysł, by mógł sobie na to pozwolić. Przez drogę wytrzeźwiał zbyt mocno, by nie pamiętać. W tym momencie był zbyt świadom, by zapomnieć. Zaciskając dłonie w pięści, uderzył głową w drzwi. Był wściekły. Teraz, tylko i wyłącznie na siebie samego. Nigdy nie przypuszczałby, że podniesie rękę na kobietę. Nigdy nie sądził, że może posunąć się do czegoś tak żałosnego. Potępiał mężczyzn, którzy bili kobiety, którzy je poniżali, którzy traktowali je jak śmieci. Potępiał, będąc poniekąd jednym z nich. Wykorzystywał, porzucał, naigrywał się z ich uczuć, ale do tej pory, nigdy przez myśl nie przeszło mu, że mógłby uderzyć. Jednak, jakim prawem zaczęła mieszać się do jego życia? Po co chciała odstraszyć jego kochanki, po co zniechęcić do przychodzenia do klubu? Jaki miała w tym interes? Ona śpiewała, a on słuchał. Uśmiechnął się parę razy, ona odpowiedziała. Pomogła mu, za to faktycznie był jej wdzięczny, ale, po co zaczęła tą swoją gierkę? Dlaczego chciała uświadomić mu, jak nisko upadł? To było jego życie, ona miała swoje własne. Nikt nie kazał jej bawić się w matkę zbawicielkę, więc, po co? Po co? Nie umiał czuć większej niechęci do samego siebie, zapałał też i niechęcią do niej. Był zły, że robiła i mówiła to wszystko, że skłoniła go tego, by podniósł na nią rękę. Nigdy w życiu nie chciał tego zrobić, a ona musiała mu uświadamiać, jakim marnym był człowiekiem. Nie tymi wszystkimi słowami, tym, co robiła, ale swoim zimnym, zbolałym spojrzeniem, którym twardo raczyła go nim wyszedł z lokalu, tym, że była silna, że nawet nie zadrżała, że gotowa była przyjąć ten policzek. Uświadomił sobie, że wierzyła, wierzyła, że mogła coś zmienić. On nie potrafił wierzyć w nic, on poniżał się coraz bardziej. Sam, a mimo tego, był zły, bo ona miała być tą idealną, która pozostawiała mu cień złudzenia. Pozwalała mu marzyć nocą, gdy nie spał. Najgorsze było to, że była, ale, po co się mieszała w to wszystko. Mogła śpiewać dalej tam, a on słuchałby udając, że wszystko nadal było okej. To nie był jej problem. Nie ona szła na dno, a jego droga w dół nie była zła. Wiodła przez łąki, prosto w grząskie bagno. Nikt nie zmuszał go do niczego, żył, jak chciał, a ona zechciała utrzeć mu nosa, wtykając w jego sprawy swój. Nie lubił, gdy ktokolwiek nieproszony burzył jego własny nieład. Była śliczna, a jednocześnie niedostępna, zupełnie odrębna od tych dziewczyn, z którymi zwykł się zadawać. Dawała mu tyle ile zechciała mu dać, a nie tyle ile on chciał wziąć. Najpierw uratowała mu tyłek zapewniając nocleg, a potem ze słodkim uśmiechem zabrała się za podkopywanie jego twierdzy. Myliła się myśląc, że odstraszając jedną czy dwie dziewczyny, ignorując go, robiąc mu na przekór zdziała cokolwiek. Nie umiał pojąć jej zamiarów, do czego potrzebne jej było wtrącanie się do jego życia. Chciała stać się sławna, chciała narobić szumu wokół siebie, a może wywołać skandal? Gdyby tego nie robiła, ona nie wkurzyłby się i… Z odrazą spojrzał na swoją dłoń, gdy Bill wypadł ze swojego pokoju, jak oparzony. Zatrzymał się na środku korytarzyka i wlepił swoje wystraszone spojrzenie w Toma. Serce zabiło mu mocniej, gdy zobaczył Toma w takim opłakanym stanie. Przemoczone nogawki, rozpięta kurtka, szybki oddech i te rozgoryczone, rozmyte i rozbiegane w swojej ospałości oczy, które powoli lokował w Billu. Przeląkł się.
- Tom, co jest? – Stanął jak wryty na środku korytarzyka, czekając, jakiejkolwiek reakcji ze strony brata. W powietrzu zawisła ciężka, dusząca cisza, którą łamał jego nadal przyspieszony oddech. Złapał głowę rękoma, znów uderzając nią o drzwi.
- Bill, jak myślisz, czy podniesienie ręki na kobietę, która jako jedyna z nielicznych odważyła się powiedzieć mi prawdę, jest dotknięciem dna? – Ciałem Toma wstrząsnął dreszcz. Zdał sobie sprawę z tego, że ona była jedyną kobietą, prócz ich matki, która nie bała się wytykać mu błędów. Postawiła mu się, ściągnęła do całkowitego parteru, wykrzykując wszystko, czego nie chciał zauważyć, a on tak po prostu mało co, a uderzyłby ją. Za prawdę, która była najgorszą z możliwych. Prawdę, która była tylko i wyłącznie jego. Prawdę, której nigdy nie chciał urzeczywistnić. Prawdę, którą znała ona, choć nie chciał jej zdradzić nikomu. Scarlett chciała mu ją uświadomić, a on bał się jej, bał się usłyszeć, to co dokładnie wiedział i dlatego machinalnie zamierzył wykonać wyrok na niej, przeznaczony tylko dla niego. Poczuł się marnie, ale pomimo tego nadal był na nią zły. Wiedział, że nie był w stanie jej nie skrzywdzić. Jeśli nie porzucając po jednej, wspólnej nocy, to… była bezpieczna tylko i wyłącznie z dala od niego. Była zbyt prawdziwa, by móc wstąpić do jego zakłamanego świata. Był zły, bo nie miała prawa. Był zły, bo tylko on mógł iść na dno. Był zły, bo świadomość bolała zbyt bardzo. Oczy Billa powiększyły się do rozmiarów mandarynek. Natychmiast podszedł i ukucnął przy bracie, chcąc coś powiedzieć, ale oniemienie odebrało mu mowę. Tom prychnął uśmiechając się gorzko. – Nie musisz odpowiadać, wiem. Znam odpowiedź. – Bill nadal milcząc, usadowił się na podłodze obok Toma. Było mu zimno, ale chłód fizyczny był o wiele lżejszy od tego, który dotknął jego bliźniaka. Czuł to. Widział, że brakowała kropla, by czara przelała się i Tom pękł, jak bańka mydlana. Choć myślał już trzeźwo, to ilość wypitego alkoholu i tak wyraźnie działa w jego organizmie. Nadal siedział nieruchomo, z rękoma bezwładnie opuszczonymi wzdłuż ciała i wydawał się być taki nieziemsko bezradny. Tak bardzo pragnął, ale nie umiał pomóc Tomowi, bo on dusił w sobie wszystko. Nie rozmawiali jak dawniej, mijali się, a on wiedział, że było coraz gorzej.
- Tom.. – Wyszeptał. – Powiedz mi, co się dzieje? Kto, jak kto, ale ja… ja cię zrozumiem.
- Jestem jeszcze pijany, bez alkoholu we krwi, pewnie nie odważyłbym się, żeby powiedzieć czegokolwiek. Niech znów chwilę będzie, jak kiedyś, a rano... A rano znów będziemy udawali, że wszystko jest okej. – Czarnowłosy potaknął głową, opierając ją o twardą powierzchnię drzwi i lokując swoje spojrzenie w złotej klamce, jak Tom. – Te wszystkie weekendy, od kiedy jesteśmy w Berlinie spędzam w jednym klubie. Nie wiem, czy to miejsce można nazwać klubem, ale nie o to chodzi. Tam śpiewa pewna dziewczyna. Wiesz, na początku nie miała znaczenia, po prostu ładnie śpiewała. Jednak ona nie jest taka zwykła… wtedy, kiedy wróciłem dopiero przed południem, to byłem u niej. Upiłem się do tego stopnia, że… zabrała mnie do siebie do domu, przenocowała i doprowadziła do stanu, jako takiego człowieczeństwa, a potem… a potem zaczęła niemo mówić mi prawdę, za którą prawie ją uderzyłem. Ona jest wyjątkowa, wiesz? Jest chyba najładniejszą, najbardziej upartą, seksowną i twardą, ale też niemożliwie niewinną dziewczyną, z jaką miałem do czynienia. Ta jej niedostępność. Ona próbuje mi uświadomić, że ta droga jest zła, ale ja to cholera wiem! Nie chcę, żeby się mieszała, to jest moje życie! Ona próbuje coś zmienić, ale się nie da, już nie! Wykrzyczała mi wszystko, co wiem. Zdenerwowała mnie tym, nie masz pojęcia jak. Mam jej dosyć, rozumiesz? Mam dosyć tego, że chce naprawiać moje nieodwracalnie zniszczone życie! Mam dosyć jej prawdziwości. Mam dosyć jej niewinności. Mam dosyć jej bezpretensjonalności. Mam dosyć jej całej, bo przypomina mi o tym, jacy my kiedyś byliśmy. Jestem i będę egoistycznym dupkiem, a ona i ten jej nieziemsko śliczny uśmiech, tego nie zmienią. Jestem, a dziś dałem tego najlepszy popis. Bill nie wracajmy do tego rano. Ja pomyślę, że to skutek przepicia, a ty, że to sen, okej?
- Wrócisz tam jeszcze? – Zignorował jego pytanie. Obaj wiedzieli, że nie zapomną. Nie spojrzał na Toma, nadal sztywno siedział, patrząc przed siebie. Miał całe zdrętwiałe ciało, jednak zdawał się tego nie czuć. Tom milczał. Wolał nie odpowiadać, by pozwolić sobie na to, by łudzić się znów. Bill westchnął. - Pójdę tam z tobą. – Żaden z nich nie odezwał się już ani słowem. Siedzieli w milczeniu, w swoistej stagnacji, ignorując czas, niewygodę, chłód. W umyśle starszego bliźniaka rodziły się i jeszcze szybciej ginęły naprzemiennie obelgi wobec niej i wobec niego. Bił się sam ze sobą, próbując pojąć, usprawiedliwić siebie, albo ją. Zawładnęło nim wyniszczające uczucie pustki, zupełnie inne od tego, które żyło w nim prawie każdego dnia. Tkwił w niej, tonął tracąc dech. Nie miał sił się ratować. Bliźniak czując, próbując ułożyć w głowie strzępy informacji, które zdołał przyswoić, jedynie utwierdzał się w przekonaniu, że nie pozwoli upaść Tomowi samemu. Jeśli nie był w stanie wpłynąć na niego jakkolwiek, chciał upaść razem z nim, by ból podzielił się na dwoje. Zawsze wszystkim się dzielili. Bolało go bardzo to, co działo się z Tomem. Nie potrafił wychwycić momentu, w którym wszystko całkowicie wymknęło się im spod kontroli. Czas przestał płynąć. Pierwsze promienie słońca, wpadające do salonu przez niezasłonięte okno, aż na dębową posadzkę w korytarzyku, sprawiły, że Tom powrócił do rzeczywistości. Ocknął się, choć nie spał, nieprzytomnie powiódł wzrokiem po pomieszczeniu, dotarło do niego, gdzie spędził miniony ochłap nocy. Był cały zdrętwiały, czuł każdą swoją najmniejszą kosteczkę. Zmarzł i okropnie wyschły mu wargi. Z trudem poruszył się i spojrzał na Billa. Siedział w zupełnym bezruchu, a czarna czupryna opadła na jego buzię. Na twarzy Toma pojawił się cień uśmiechu. Z trudem wstał, lekko klepiąc bliźniaka w ramię. Gdy ten nie zareagował, pomachał mu dłonią przed oczyma, a gdy Bill nadal się nie poruszył, nachylił się lekko i spojrzał na jego oczy. Były zamknięte. Biedny Bill nie wytrzymał presji. Roześmiał się cicho pod nosem i zdjąwszy buty, poszedł do jego pokoju. Strzepnął poduszkę i kołdrę, mieli się przecież sobą opiekować. Bill robił to, cały czas czuwał, martwił się, a on nie chciał tego widzieć, by nie mieć poczucia winy. Westchnął ciężko. Nie potrafił ogarnąć w tej chwili myślą czegokolwiek. Nie potrafił wynaleźć odpowiedniej drogi. Był na to zbyt zmęczony. Wrócił do niego i lekko potrząsnął ramieniem bliźniaka. Bill przestraszony otworzył oczy. – Jeśli na dno, to tylko razem. – Wymamrotał jeszcze w półśnie, nieświadom tego, co się z nim działo.  
- Wiem.
- Co? – Spojrzał na Toma zdziwiony, ziewając przeciągle. Rozejrzał się po przedpokoju przypominając sobie każde słowo, które tam padło jeszcze tak całkiem niedawno. Pokręcił głową i podał mu rękę, aby wstał.
- Nic, nic, braciszku. Idziemy spać, co? Może wyśnimy lepszy sen od tego, w którym żyjemy… - Bliźniak markotnie pokiwał głową i obaj zniknęli w swoich pokojach.

Od momentu powrotu do domu, pofatygowała się tylko zdjąć płaszcz i buty. Siedziała na sofie w salonie, beznamiętnie wpatrując się w księżyc za oknem. Jego jasna poświata padała na jej zatroskaną buzię. Próbowała liczyć gwiazdy, chcąc wyciszyć myśli i poukładać, choć malutką część bałaganu, który gościł w jej głowie. Serce już nie biło jej tak mocno i wyrównała oddech. Do domu wróciła pieszo. Rodzice prędzej przynieśliby ją do domu na rękach, niż pozwolili jej na to, by sama chodziła po Berlinie nocą. Jednak bez tego spaceru, bez mrozu, bez kostniejącego ciała i bez gęsiej skórki na całej jego powierzchni nie potrafiłaby się uspokoić. Przemarznięta, powoli wracała do siebie fizycznie, bo głowie nadal szalał huragan. Tom miał rację. Nie miała prawa mieszać się do jego życia, wchodzić weń z butami i ustalać swoich praw. Nie miała prawa przeganiać tej Rudej, ani zniechęcać go do picia, nie miała prawa w żaden sposób ingerować w jego życie. Ubzdurała sobie, że sprowadzi go znów na dobrą drogę. Wiedziała, że to powiąże się z jego sprzeciwem, ale w teorii to wyglądało znacznie prościej, niż w praktyce. Ona po prostu śpiewała, robiła to, co kochała od zawsze, a on po prostu przechodził tam, po prostu jej słuchał i po prostu pił. Po prostu zapominał. Taka była kolej rzeczy, a jej zachciało się odmieniać ich bieg. Był jednym z wielu gości. Nie powinna była wyobrażać sobie niewiadomo, czego. Nie miała prawa stawiać go ponad innymi, był jak oni. Jednak pomimo tego nie żałowała. Wspominając jego przerażone spojrzenie, utwierdziła się w przekonaniu, że coś do niego dotarło. Była tego wręcz pewna i gotowa była przyjąć ten policzek, by wiedział, że upadł tak, że niżej już nie był w stanie, by poczuł gorzki smak dna, które jeszcze muskał stopami, będąc, ponad, ale już bliżej i bliżej. Tej nocy nie potrafiła jeszcze spojrzeć racjonalnie na swoje poczynania. Wiedziała, że miała rację, ale Tom też ją miał. Tkwiła pośrodku pola minowego, na które sama z rozmachem weszła. Nie miała zamiaru wycofać się dróżką, którą trafiła do tego punku. Postanowiła iść dalej do przodu i nie oglądać się na wszystko i wszystkich. Scarlett O’Connor nie rezygnowała póki nie doszła do celu. Liv przechodząc obok salonu, zdziwiła się widząc w nim siostrę. Siedziała na sofie bokiem, na podłożonej pod siebie, ugiętej nodze. Była nienaturalnie wyprostowana, a z jej oświetlonych blaskiem księżyca oczu, biły smutek i zacięcie. Liv zapominając kompletnie, po, co wstawała, podeszła do siostry i usiadła naprzeciw niej. Scarlett nawet nie drgnęła. Przestraszona jej stanem, delikatnie pogładziła policzek siostry i schowała kosmyk włosów za ucho.
- Co jest, maleńka? – Po chwili wyczekującej ciszy, w pokoju rozlał się miękki, acz stanowczy głos Scarlett.
- Wykrzyczałam mu w twarz, że jest pijakiem, w dodatku niewyżytym seksualnie, że jeśli nadal będzie bawił się w zagubionego księcia, to nieprędko znajdzie naiwną księżniczkę, której będzie chciało się go ratować. I wiesz, z czego właśnie zdałam sobie sprawę? Jestem tą pieprzoną księżniczką i chcę złapać go, gdy upada. Prawie mnie dziś uderzył, ale chyba wolałabym dostać w twarz, byleby się tylko otrząsnął. On wykrzyczał mi, że nie mam prawa mieszać się do jego życia. Ma rację, nie mam. Ja dałam je sobie sama, jakiś czas temu i wiesz, co? – Przerwała spoglądając wreszcie w przestraszone oczy Liv. – Po tym, co się dziś stało, nie mam najmniejszego zamiaru z niego rezygnować. Może mnie znienawidzi, uzna za psychiczną, może już w sumie więcej nie wrócić i wtedy się skończy, może też mnie nawet uderzyć, ale w końcu wbije mu tego łba, że nie jest jeszcze skończony i że może się podnieść. – Zacisnęła dłonie w piąstki i gniewnie uderzyła nimi w oparcie kanapy. Na chwilę znów zapadło milczenie. Liv nie do końca wiedziała, co powiedzieć, bo Scarlett niewątpliwie wpakowała się w trudną sytuację. W którą stronę, by nie ruszyła i tak będzie cierpiała.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że przez niego wystawiasz na szwank swoją dumę. To, czego zawsze tak usilnie bronisz, to, co jest dla ciebie najważniejsze?
- Ja to doskonale wiem, Liv. Wiem, że przeczę sama sobie i, że to najbardziej naiwne, co w życiu zrobiłam, co robię, ale… tak każe mi serce. Dotąd moim życiem była muzyka, nie widziałam świata poza nią, wypełniała moje serce i moją duszę. Odkąd pojawił się Tom, wszystko uległo zmianie. Zaczęłam dostrzegać coś poza sobą i śpiewaniem. Wiem, że nie mam prawa, ale chcę mu pomóc. Nie mogę bezczynnie patrzeć, jak sam idzie na dno.
- A jeśli, kiedyś, znów podniesie na ciebie rękę, nawet wtedy, gdyby zdarzyło się tak, że uda ci się go wyprostować, jeśli będziecie utrzymywali znajomość, co wtedy?
- Liiiiv, nieważne, co będzie kiedyś, kiedyś nie istnieje, bo zawsze jest teraz. I nie gdybaj z łaski swojej. Uwierzyłam w niego raz, pomimo wszystko i wszystkich, nawet, jeśli ta wiara skrzywdzi mnie samą. Po prostu, najwyraźniej jestem tą małą, infantylną Księżniczką.
- Ja wierzę w ciebie mała infantylna Księżniczko, ale wiesz, co sobie teraz pomyślałam? Choć tak usilnie się broni, wykrzykuje, że nie masz prawa i że masz go zostawić samemu sobie, to wydaje mi się, że nie chce żebyś to zrobiła. Pole widzenia przesłania mu zraniona duma, ale jeśli chciałby mieć cię naprawdę z głowy, nie pojawiłby się w Vanilientraum, ani dziś, ani wczoraj, ani w piątek, ani tydzień temu. Posłałby cię do diabła i robiłby dalej swoje, a wraca. Musisz być wytrwała, wiem, że jesteś. Wiem, że to jeszcze nie koniec twojej historii z panem Kaulitzem, a teraz marsz do łóżka, zaraz musimy wstać. – Liv posłała Scarlett ciepły uśmiech i wstając pociągnęła ją za sobą.
*

Odrobinę zbyt mocno, niż powinna falowała biodrami, zdecydowanie krocząc środkiem korytarza. Stojący na jej drodze uczniowie, chcąc nie chcąc musieli zejść jej z drogi, bo kto, jak kto, ale Serena Torres nie zważała na to, czy kogoś depta, czy kogoś popycha. Nigdy nie oglądała się na innych. Wydymając wargi ułożyła je w uśmiech, lokując spojrzenie w dwóch brunetkach stojących pod klasą. Nie lubiła Scarlett, była jej parszywą konkurentką i to między innymi przez nią musiała odsunąć się w cień. Dotąd była szarą myszką, żaden z uczniów jej nie znał, nie wyróżniała się, a wręcz odwrotnie, zamykała się w małym kręgu ludzi z siostrą na czele i na tym się kończyło. Ona sama kojarzyło ją tylko z widzenia do chwili zanim trafiła do jej klasy. Ta jej cała przemiana musiała nastąpić w wakacje, bo dopiero jakoś we wrześniu Mike zaczął o niej mówić. Zaczynało ją to denerwować, sama twierdziła, że znajomość między kobietą, a mężczyzną mogła trwać jedynie do momentu opuszczenia łóżka, jednak to ciągłe gadanie o chęci posiadania Scarlett było już nużące. Po świecie chodziły steki dziewczyn, które z chęcią zajęłyby jej miejsce. Były też setki ładniejszych dziewczyn, niż ona, ale Mike upatrzył sobie ją i koniec, a ona Serena dała zapędzić się w kozi róg i zgodziła się na tą nieszczęsną gierkę. Fakt, gierki to jej specjalność, ale bycie słodką przyjaciółeczką swojej potencjalnej, a raczej faktycznej konkurentki przyjemne nie było. Tym bardziej, że pewna być nie mogła, czy Scarlett połknie haczyk, bo przecież głupia nie była. Od jakiegoś czasu wyrastała na gwiazdkę i to za nią się oglądali, o niej mówili, jej zazdrościli i ją podziwiali, a wszystko przez to, że zaśpiewała hymn na rozpoczęciu roku. Zauważyła, że była kobietą i to się zdecydowanie Serenie nie podobało. Scarlett była bardziej żywa, świeża i nie tak wyrachowana, jak ona. Miała charakter, była równie wredna, ale naturalna. Szatynka zdawała sobie sprawę z tego, że jej samej tego brakowało. Musiała rozgryźć ją. To było trudne, bo Scarlett pomimo bojowego nastawienia była nieodgadniona, nie pozwalała dotrzeć do siebie nikomu, komu nie chciała dać się poznać. Serena szukała ścieżki i wiedziała, że ją znajdzie, bo kto, jak kto, ale ona się nie poddawała. W dodatku kusiła zgrabnymi nogami, czego Serena do końca zrobić nie mogła, bo tego jej natura w pewien sposób poskąpiła. Na szczęście tylko trochę. Zdezorientowana twarz Liv i lekko zdziwione spojrzenie Scarlett dodały jej animuszu. Zatrzymała się tuż przed nimi z rozmachem całując obie w policzki. W duchu krzywiła się swoją słodyczą, jednak bez przerwy układała swoje pełne wargi w lekki uśmiech.
- Cześć dziewczynki. – Liv miała wrażenie, jakby ktoś uderzył ją obuchem w głowę, zaś Scarlett do tej chwili liczyła, że Serena da sobie jednak spokój i przestanie szukać w niej wiernej przyjaciółki. Nie potrafiła uwierzyć w jej nagłą przemianę, bo takie, jak ona do uczuć wyższych raczej skore nie były, ale coś ze środka kazało jej nie odpychać Szatynki. Pomimo, że nie raz okazała się swoim paskudnym charakterem, to może to była tylko obrona przed domniemanym atakiem. Może odsuwała od siebie wszystkich, by sama nie została odsunięta. Mimowolnie szukała pozytywnych cech nawet w Serenie. Czuła, że to mogło się źle skończyć, ale nie mogła nie dać jej szansy. Jednak nie traciła zdrowego rozsądku. Wiedziała, że nie mogła być zbyt łasa na miłe słówka, że nie mogła dać się jej zwieść. Splotła ręce na piersiach i przekrzywiając głowę, bacznie spojrzała na Serenę.
- Serena. – Zrobiła małą pauzę chcąc dobrze dobrać słowa. – Czego ty właściwie chcesz? – Szatynka zdawała się momencik wahać, jednak nie spuszczając wzroku z sióstr, zrobiła pokorną minę, wzruszając ramionami.
- Bo… ja nikogo tutaj nie mam. Zawsze się izolowałam. No jest Mike, ale to jest facet i nie łączy nas nic więcej, niż wspólne spacery za szkolę, na fajkę. Mogę z nim pogadać tak sobie, na luzie, ale jak tak sama siedzę i nie mam się, do kogo odezwać, to nie jest mi fajnie. Do niedawana mi to nie przeszkadzało, bo zlewałam wszystko, ale chcę wreszcie skończyć tą budę. Mam dwadzieścia dwa lata i w porównaniu z wami jestem już trochę stara na to wszystko. Do matury zostało jeszcze trochę czasu, tym razem chcę ją zdać, a zanim ona nastąpi chciałabym mieć, do kogo się odezwać. Wy dwie wydajecie mi się jakoś najbardziej pokrewne z tych wszystkich ludzi tutaj. – Posłała obu pełne niepewności spojrzenie, w duchu nabijając się z ich zbitych z tropu min. Wyczekująco zaciskała dłonie, lekko się uśmiechając. Widząc, że prawie miała je w szachu, kontynuowała. – Chciałabym tylko pogadać, a w wielkim rozmachu spotkać się od czasu do czasu na mieście. Nic zobowiązującego. Nie jestem, aż taka paskudna. – Uśmiechnęła się pewnie, puszczając im oczko.
- Każdy zasługuje na szansę, we mnie nie masz wroga, Serena. – Scarlett wydukała, trochę nieskładnie i lekko uśmiechnęła się do Szatynki. Może i ona mogła się zmienić. Choć nadal coś kazało jej zachować ostrożność, włączyła dla niej zielone światło. Liv natomiast uśmiechając się niemrawo, cały czas patrzyła na nią podejrzliwie. Nie podobało jej się to wszystko.
- No to świetnie, a teraz sobie pójdę, w zasadzie chciałam się tylko przywitać. Z wrażenia muszę zapalić, to na razie. – Uśmiechnęła się radośnie i odwróciwszy się zamaszyście odeszła, zostawiając siostry nadal w lekkim osłupieniu. Napotkawszy wzrok Mikea uśmiechnęła się triumfalnie i doszedłszy do niego chwyciła go po ramię. Wmieszali się w tłum i po chwili wyszli z budynku. – Mam ją. Ze starszą będzie problem, ale to kwestia czasu.

Welcome to the greatest show
Greatest show, you've never seen before1. 
*

Piątek

Spojrzała na niego raz, twardo i pewnie, ale jak zawsze słodko niewinnie. Nawet, gdy chciała zabić spojrzeniem, jej oczy były najbardziej wyjątkowe, jakie kiedykolwiek widział. Nie umiał pojąć tajemnicy jej spojrzenia. Znów siadła do fortepianu, tak bardzo dystyngowana w swojej lekkości, piękna i delikatna. Zacisnął pięści, znów się nią zachwycał. Przypomniał sobie swój gniew. Grała z wielkim zacięciem. Jej smukłe palce energicznie błądziły po czarno – białej politurze. Śpiewała z zaangażowaniem i przekonaniem o wszystkim, czego on słyszeć nie chciał. Zawsze dobrze dobierała piosenki tak, żeby dać mu do myślenia. Próbował na nią nie patrzeć, nie chciał dawać jej satysfakcji, nadal był zły. Jednak przez cały czas jej występu nie odezwał się słowem, nie miałby nawet, do kogo, bo Bill, jak obiecał przyszedł z nim i jak zaczarowany słuchał Scarlett. Wpatrywał się w nią zachwycony, lekko kiwając głową w takt jej melodii. Bill był Billem takim przyjemnie naturalnym, słabo pomalowany, nienastroszone włosy opadały wzdłuż jego twarzy i wydawał się być taki dziwnie spokojny. Odkąd zobaczył Brunetkę nie przestał się uśmiechać, ani na chwilę. Tylko, gdy spoglądał na butelkę rdzawego trunku, którą Tom opróżniał rytualnie, jego oczy stawały się smutne. On też chłonął każdy najmniejszy dźwięk, każde słowo brał do siebie i mimowolnie utożsamiał się z nimi. Scarlett obudziła w nim sumienie, o którym całkiem przypadkiem zapomniał, ale nie potrafił jeszcze określić, czy to dobrze czy źle. Życie bez sumienia, czyli bez Scarlett to jedna wielka impreza przerywana snem, próbami, koncertami, nagrywaniem i innymi sprawami zawodowymi. Tak było łatwo, miło i przyjemnie, nie musiał zmuszać się do myślenia o problemach o bardziej skomplikowanej naturze, niż blondynka, ruda czy brunetka. Nie dostrzegał, a raczej nie chciał dostrzegać prawdziwych problemów. Żył na krawędzi, w pełni świadom swoich poczynań wśród oparów alkoholowych i dymu papierosowego. Zapomniał o swoich zasadach, planach i życiu, lokując się obok tego wszystkiego. Dostrzegł to wszystko, gdy zdało mu się, że już za późno, by cokolwiek naprawić. Natomiast życie ze świadomością sprawnie działającego sumienia, czyli ze Scarlett w tle, nie chciał pomyśleć, że na pierwszym planie, było zupełnie inne. Wyrzuty męczyły go jeszcze bardziej, czuł się jeszcze gorzej niż bez tego wszystkiego, czym krzyczało każde jej spojrzenie. Czuł się, jak najgorszy dupek, który upaść niżej już nie mógł, ale jednocześnie dzięki temu, że była, że obudziła w nim wspomnienie o Tomie, który był naprawdę Tomem, czuł się lepiej. Jednak draśnięte ego przypominało mu o swoim istnieniu i nadal był zły. Miniony tydzień był zupełnie inny od poprzednich. Prawie cały czas spędził go z Billem. Dużo rozmawiali, ustalili, kiedy jadą na święta do domu, przynajmniej trzy razy rozmawiał z mamą, byli z Georgiem i Gustavem na piwie, próby szły jakoś sprawnie i nagrywanie też. Nawet na chwilę udawało mu się zapomnieć o incydencie ze Scarlett, ale kiedy znów sobie o tym przypominał złość wracała. Na siebie i na nią. Na siebie, bo poniósł rękę, a na nią, bo zaserwowała mu zbyt dużo prawdy. Zaraz po tym dochodził do wniosku, że to głupota, ale i tak był zły. Po jakimś czasie przestał rozumieć, dlaczego. Gdy skończyła, dygnęła wdzięcznie i lekko zeszła z podestu. Odchodząc spojrzała na nich, wydało mu się, że bardziej na Billa, który cały czas się uśmiechał. Skinęła do niego i odeszła, tak jakby jego tam nie było. 


Sobota

Stojąc za barem polerowała szkło, obserwując przy okazji przybywających gości. Lokal Karla miał ten plus, że nie można było określić jego statusu. Był jednocześnie nowoczesnym klubem, ale też dystyngowaną restauracją. Wszystko to łączyło się w ciekawą całość, to też i klientela była bardzo zróżnicowana. Lubiła czasem zostawać dłużej i postać za barem. Po porannej kłótni z mamą nie miała ochoty wracać do domu. Chwilami ukradkiem wiodła wzrokiem do jego stolika, cały czas tam był i flirtował z jakąś Brunetką. Miała wrażenie, że był głuchy i ślepy. Pomimo tego, że doskonale zdawał sobie sprawę ze wszystkiego, co robił, dalej brnął w to, bawiąc się wyśmienicie. Miała też wrażenie, że robiła z siebie tylko idiotkę, a naginanie własnych zasad, dla jakiegoś tam Kaulitza nie miało sensu. Kompletnie nie interesowało jej to, że był tym Kaulitzem z tego Tokio Hotel, a ta Brunetka, z którą siedział była z nim tylko po to, żeby przekonać się, czy Tom faktycznie był tak dobry w łóżku, jak pisali w gazetach. Dla niej nie był gwiazdką, bo nie lśnił na sklepieniu sław, a wpadł w bagno. Może i był sławny, ale to nie zmieniało faktu, że miał prawo być człowiekiem. Nieustannie męczyło ją to, że pchała się tam, gdzie jej nie chcieli, ale postanowiła, że doprowadzi to, co zaczęła, do jako takiego końca, jaki by nie był. Energicznie chuchnęła na szklankę i zajęła się jej czyszczeniem, byleby zająć myśli. Na ziemię sprowadził ją lekko ochrypły, nęcący głos, który choć nie chciała, rozpoznała.
- Whisky, proszę. – Był sam, obrzuciwszy go przelotnym, chłodnym spojrzeniem, zapełniła szklaneczkę trunkiem i podała mu ją. Siedział naprzeciw niej i w dłoniach obracał opróżnioną już szklaneczkę. Zrobiło się jej gorąco, nie wiedziała czy to z poirytowania, które nagle wróciło, czy jakiegokolwiek innego powodu, ale wcale nie czuła, aby było jej łatwiej. Nadal pamiętała, jak mocno biło jej serce, gdy jego dłoń zawisła tuż nad jej policzkiem. Nadal pamiętała jego gniewne, a później tak bardzo wystraszone oczy. Nadal pamiętała jego pożądliwe spojrzenie, gdy poszła podziękować, za Misia. To wszystko sprawiało, że miała ochotę rozbić tą nieszczęsną butelkę whisky na jego głowie. W dodatku celowo żądał jej od niej wiedząc, że odwodziła go od picia. Czuła, że jej policzki nabrały koloru. Było jej coraz bardziej gorąco, a dłonie pracowały znacznie szybciej, niż kilka chwil wcześniej. Jednak, nie umiała tak po prostu przestać mieszać w jego życiu, nie umiała wykreślić go ze świadomości, bo przywiązała się do tego. Minęło zaledwie kilka tygodni. Nie potrafiła bratać się z ludźmi, potrzebowała czasu, żeby się do nich przekonać, zawsze podchodziła z dystansem, a on sprawił, że złamała jedną z czołowych zasad. ‘Nie przywiązuj się i nie okazuj emocji.’ Jego głos znów sprowadził ją na ziemię, zapełniła kolejną szklaneczkę i podniósłszy głowę, odważnie spojrzała mu w oczy. Podała mu ją, przecząco kręcąc głową, a on uśmiechając się i wypił do dna, nie spuszczając spojrzenia z jej tęczówek. Korciło ją mocno, żeby odezwać się i dociąć mu czymś, jednak godność i żal o miniony tydzień, nie pozwalały jej na to. Za każdym razem traktowała go chłodnym spojrzeniem, a on upajając się tym, że mógł jej zrobić na złość, każdą szklaneczkę, pił za nią.
- Dziś nie masz dla mnie żadnej moralizującej nauki, Scarlett? – Poczuła jak serce podeszło jej do gardła, jednak niewzruszona podniosła na niego swoje spojrzenie, po raz kolejny tak samo chłodno. Oblizała spierzchnięte wargi, mrużąc lekko oczy. 
- Kilka dni temu dałeś najlepszy dowód tego, że spoczywasz już na samym dnie, więc, po co mam marnować swój cenny czas, gdy tobie to jak najbardziej odpowiada i z rozkoszą tarzasz się w brudach swego własnego sumienia, o ile wciąż je posiadasz. – Każde słowo wypowiadała nader dokładnie i wolno, zakańczając wypowiedź uniesieniem prawej brwi.
- W takim razie nalej mi jeszcze jedną.
- Jak sobie życzysz. Twoja wątroba musi być bardzo z tego zadowolona, dostaje regularne dawki trucizny, która będzie zabijała ją długo i powoli. Pomyśl Tom, jeszcze z dziesięć lat i będziesz cierpiał na marskość, jak ta lala. Będziesz się zwijał z bólu, lekko pożółkła skóra nie zrobi ci różnicy, bo przecież i tak masz ciemniejszą karnację, więc, co za różnica, jaki to będzie odcień. Do tego ten okropny ból i świadomość, że jeszcze kropelka i cię nie ma. Czy to nie jest fantastyczna wizja? – Wypowiadając ostatnie zdanie udała zachwyt i z jadowitym uśmiechem podała mu zapełnioną, nawet bardziej niż zwykle, szklaneczkę.
- Jaka z ciebie optymistka.
- Dzięki tobie żadna gorzelnia nie upadnie. - Nie minęło dużo czasu, a butelka było już do połowy opróżniona. Nudziło ją to ciągłe dolewanie. Znacznie sprawniej byłoby, gdyby zamówił całą od razu. Tak czy siak planował się spić. Za którymś z rzędu razem zignorowała podsuniętą na brzeg blatu szklaneczkę. Postawiła mu ją przed nosem, a obok niej butelkę. - Chcesz się truć, to rób to sam. – Rzucając na blacik przed sobą białą ściereczkę i odwróciwszy się na pięcie, podeszła do taboretu stojącego pod ścianą z trunkami. Bolały ją już nogi, stała dłuższy czas. Ignorując Toma przymknęła na moment powieki. Musiała chwilę pomyśleć. Siedział tak i wpatrywał się w nią. Alkohol rozchodził się po całym jego ciele pulsując w żyłach i szumiąc w uszach, czuł się przyjemnie rozluźniony i znów wszystko, co zajmowało jego myśli uleciało. Tak, właśnie, dlatego pił. Nie chciał myśleć, nie chciał martwic się, nie chciał pamiętać, a nawet, jeśli teraz pamiętał, że popełniał kolejne katastrofalne głupstwo, to było mu to obojętne. Te wszystkie rozmowy, wszystkie próby postanowień, cała niemoc wobec samego siebie i ten ból nią spowodowany, straciły na znaczeniu. Miał gdzieś, że się staczał. Miał gdzieś, że wszyscy oprócz niego mieli rację. Nie interesowało go, że odcinał się, oddalał. Był lekki i rozbawiony, to mu teraz wystarczyło, problemy wrócą z kacem. Och tak, nieważne, że czuł ich obecność. Nieważne, że miał świadomość swojej marności. Nieważne, że ranił swoich bliskich. Doskonale to wiedział, ale miał przecież prawo, na chwilę oddać swój ciężar na barki jego powierniczki, szanownej panny Whisky. Wszystko wiedział, wszystko pamiętał, ale zapominał. Na własne życzenie odcinał się od świadomości. Zamknął sumienie na klucz i wyrzucił go za siebie. Wróci rano, z dwoma aspirynami. Zawiesił spojrzenie na ciele Scarlett. Pociągała go od momentu, kiedy zobaczył ją pierwszy raz. Nie mógł zrozumieć, dlaczego mu się opierała, kiedy inne dziewczyny tak łatwo poddawały się jego woli. Za każdym razem uświadamiała mu, że nie miał prawa mieć wszystkiego i że nie był taki świetny, za jakiego się uważał. Pokazywała mu jego słabości. Była konsekwentna, zawzięta, wredna i cholernie zmysłowa. Pragnął jej tak bardzo, zwłaszcza, kiedy pił, ta chęć była prawie nie do opanowania. Powoli wiódł wzrokiem po jej zgrabnym ciele, od nóg po zmysłowe usta. Nie była super zgrabna, jakaś idealna. Spotykał dziewczyny, które miały lepsze ciała od niej, ale miała w sobie coś takiego, co go nieziemsko pociągało. Była zupełnie inna od tych wszystkich dziewczyn, nie dała się uwieść i w dodatku mieszała mu w życiu, nie dając uwodzić innych, bo zaprzątnęła jego myślami. Była jak pies ogrodnika, nie pozwoliła mu siebie wziąć, ale i sama nie zrobiła nic. W sumie, to robiła jemu na złość. Ignorując zawistne spojrzenie barmana stojącego kawałek dalej, uśmiechnął się cwano.
- Niech panienka nie śpi, noc jeszcze młoda. Trzeba się baaawić. Chętnie zapewnię ci rozrywki, Scarlett.– Głos miał przepity, a spojrzenie mętne. Wiedziała, że nic dobrego z tego nie wyjdzie. Był zbyt pewny siebie, a jego oczy zbyt rozemocjonowane. Przymknęła z powrotem powieki, ignorując jego bełkot. Nachalnie mówił do niej, co chwila przez kilkanaście następnych minut tak, że jej silna wola powoli zaczynała topnieć i miała coraz większą ochotę faktycznie rozbić mu tą butelkę na głowie. Stał się nienaturalnie wulgarny i wręcz nieprzyjemny. Mówił o niej, do niej z taką pewnością, przesiąkniętą alkoholem. Wpatrywał się w nią nieustannie. Przestał pić. Z kamienną twarzą i szeroko otwartymi oczami słuchała go, a złość zbierała się w niej nieprzeciętnie. Zdawał się nic nie robić z jej twardego spojrzenia, a jego propozycje stawały się coraz bardziej odważne. Podszedł klient, potem drugi. Obsłużyła ich, a Tom nie dawał za wygraną. Próbował ją złamać. Julian stał kawałek dalej przysłuchując się słowom Toma. Z zacięciem czyścił doskonale wypolerowany już blat, wyżywając się na nim najbardziej, jak mógł. Scarlett cały czas ignorowała go, choć znów musiała działać wbrew sobie. Wybuchając dałaby mu satysfakcję i możliwość wysnuwania kolejnych argumentów, a tego nie chciała. Żadnej satysfakcji. Nie miała zamiaru pozwolić mu wziąć nad nią przewagi. Mógł mówić to wszystko. To tylko słowa pijanego chłopca, który nie radził sobie z życiem, a ona miała zamiar sprawić by pamiętał o tym wszystkim, co powiedział i znów żałował, każdego z nich. Zawsze obserwowała, przysłuchiwała się i wyczekiwała momentu na atak. Jeszcze nie nadszedł, a fantazje Toma, choć były obleśnie, nie robiły na niej większego wrażenia. Za to Julian wychodził z siebie. Ten narastający gniew sprawiał, że miała ochotę posłać go do diabła, ale z drugiej strony świadomość, że rano będzie mu bardziej źle, niż ona teraz była zła, wystarczała, by obrastała swoją skorupą i nie przejmowała się jego gadaniem. W życiu słyszała na swój temat gorsze rzeczy i to nie koniecznie od pijanych. Gdy obsłużyła trzeciego klienta, nie pozwolił jej odejść. Złapał ją za rękę, sprawiając jej ból. – Scarlett nie bądź taka nieugięta. Wiem dobrze, że pociągam cię tak samo, jak ty pociągasz mnie. Myślisz, że nie wiem, dlaczego tak uparcie stajesz na mojej drodze?
- Puść mnie. – Syknęła, cały czas patrząc mu w oczy. – Jesteś żałosny. - Chciał potraktować ją jak te wszystkie dziwki, z którymi wychodził każdego wieczoru. Poczuła odrazę tak samo do nich, jak też do niego. Zebrała się w niej nieprzeciętna złość. Miała ochotę roznieść go na kawałki. Przyciągnął ją bliżej siebie.
- Chciałabym buziaka. – Wybełkotał jej prosto w twarz. Uderzył w nią odór alkoholowych oparów. Wraz ze złością urosła w niej siła. Jednak nie wytrzymała. Z całej siły szarpnęła ręką, wyrwała ją z jego uścisku, wywołując parszywy uśmiech na jego usta.
- Kaulitz, z nas dwojga to ja dostaję to, czego chcę. Nie jestem wróżką i nie spełniam niczyich oczekiwań! Lepiej zamilknij od razu, nim powiesz za dużo. – Odwróciła się i wróciła na krzesełko, dyskretnie masując nadgarstek.
- Taka zła pociągasz mnie jeszcze bardziej. – Prychnęła, zamierając w tej samej chwili, gdy zobaczyła dwóch barczystych ochroniarzy, idących za zdeterminowanym Julianem. Nawet nie spostrzegła, kiedy zniknął. Stanęli po obu stronach Toma, unicestwiając go spojrzeniem. On obrzucił wzrokiem najpierw jednego potem drugiego. – Co jest panowie? Napijecie się ze mną. Pani Barmanka serwuje najlepszą whisky.
- Tobie kolego już wystarczy. – Pomieszczenie przeciął ostry ton jednego z nich. Chwycili go pod boki, chcąc wyprowadzić z lokalu. Tom zaczął się szarpać i wyrywać, klnąc na nich. Pomimo pozornej lekkości, z jaką podnieśli go z miejsca, nie było tak łatwo wywlec go na zewnątrz. Scarlett ruszyła z miejsca, wychodząc zza baru i podbiegła do szamoczących się mężczyzn. Kładąc swoją małą dłoń na silnej ręce jednego z nich sprawiła, że wszyscy trzej zamarli. Na twarzy Toma wymalowało się zadowolenie, a u ochroniarzy zdziwienie.
- Poradzę sobie z nim. – Rzuciła krótko i stanowczo. Jej ton był wręcz nienaturalnie oschły. Nie dawał możliwości dyskusji nawet im, ogromnym mężczyznom, większym i silniejszym od niej, drobnej kobiety. Wyswobodziła Toma z rąk ochroniarzy i chwytając za rękaw bluzy, pociągnęła za sobą. – Idziesz ze mną, Kaulitz i ani mi się waż wyrywać. – Fuknęła i nie zwracając uwagi na jego protesty, z nieproporcjonalną do jej postury siłą, wyciągnęła go przed lokal, zostawiając ochroniarzy z lekko zdumionym, pobłażliwym uśmiechem na ustach. Na zewnątrz było zimno, mroźne powietrze przenikało przez jej ciało, pozwalając zebrać myśli. Działa pod wpływem chwili. Nie wiedziała, co miała robić dalej. Nie miała pojęcia, co mu powiedzieć, ale największa tajemnicą było to, co zrobi Tom i jak zareaguje. Nie mogła tego przewidzieć i to była jedyna luka w planie, którego nie było. Przez moment, przez myśl przemknęło jej, dlaczego nie pozwoliła wyprowadzić go ochroniarzom. W końcu może, gdyby wyleciał na zabity… na zbitą twarz przed knajpę, to może by wytrzeźwiał. Coś kazało jej na to nie pozwolić. To samo wstrętne coś, czego chwilami miała dosyć i co kazało jej bawić się w to całe zbawianie pana Toma K. Sapnęła groźnie. Było jej zimno. Wiatr wiał jej po oczach, a Tom nie miał zamiaru spokornieć, a ona nie miała zamiaru pozwolić mu więcej rozrabiać. Nie cackając się z nim, ani trochę, lekko pchnęła Toma w stronę ściany. Odbił się od niej, a na jego twarzy znów pojawił się ten cwany uśmiech. Zagotowało się w niej.
- Jakaś ty drapieżna, Scarlett. Tak lubię. -  Lodowaty wiatr rozwiewał jej rozpuszczone włosy i mroził ciało, przenikając przez cienką bluzkę, ale panujący na zewnątrz chłód zdawał się dla niej nie istnieć. Nie czuła go. Słyszała tylko jego słowa, które uderzały przesiąkały do jej umysłu, jak mróz przez skórę. W oczach miała chęć mordu. Powyżej uszu miała tej jego gry. Brzmiał, jak niedorozwinięty Playboy, który cierpiał na brak kochanek. Już wolała go, jako cierpiącego przez własne słabości chłopca, który patrzył na nią smutno. Tamtego mimo wszystko lubiła, a ten działał jej na nerwy.
- Zamknij się wreszcie i tak nie robią na mnie wrażenia twoje tanie teksty! – Jakby nie słysząc jej słów, zaślepiony własną fantazją parł do przodu, podchodząc coraz bliżej dziewczyny. – Nie zbliżaj się, Kaulitz! – Odepchnęła go, gdy wyciągnął ręce w jej stronę. Nie poznawała go. To nie był ten Tom, który przychodził jej słuchać, nieważne, że pił, ale z umiarem. Teraz zaślepiony wypitym alkoholem, pokonał już wszystkie bariery, nie widząc nic, poza swoimi wyimaginowanymi pragnieniami.
- Lubię, gdy się złościsz. – Wychrypiał wprost do jej ucha, gdy chwycił Scarlett za ramiona, zanim zdążyła mu się uchylić. Zaczęła się szarpać, wyzywać go i się kręcić, nie wiedząc całkiem, po, co. Trzymał ją mocno, nie pozwalając się wyrwać. Szamotała się chwilę, ale jego uścisk wcale nie stracił na sile, pomimo upojenia alkoholowego. Mocno trzymał ją w ramionach i uparcie się w nią wpatrywał, czując, że nie była w stanie mu się wyrwać, stanęła sztywno i utkwiła w jego oczach swoje zawistne spojrzenie. Twardo i chłodno świdrowała jego twarz turkusowymi, wręcz lazurowymi tęczówkami. Jej ciało przywierało do jego ciała. Była tak blisko. Oddychała szybko i nierówno, a on czuł, jak jej klatka piersiowa unosiła się i opadała, tuż przy jego klatce piersiowej, a miała, czym oddychać. Perfidnie przyglądał się chwilę temu, by spokojnie podnieść swoje oczy na świdrujące go dwa wściekle niebieskie punkciki.– I co teraz? - Uśmiechnął się chytrze, puszczając jej przedramiona i okalając Scarlett rękoma. Pomimo tego, że była już zmęczona tą szarpaniną, zła i przemarznięta, w jego ramionach poczuła się jakoś inaczej. Nawet ten jego przebiegły, wręcz triumfalny uśmiech, na chwilę odebrał jej trochę animuszu. Jej ciało rozluźniło się i pozwoliła mu objąć się szczelnie. Choć zamglone, nadal hipnotyzujące oczy patrzyły na nią zupełnie inaczej, niż śmiały się usta i dotykały słowa. Oczy mówiły prawdę. Na moment zapomniała o całej tej złości, którą w sobie gromadziła, która budowała działo mające pokonać go raz na zawsze. Na chwilę straciła kontrolę. Podmuch zimnego wiatru sprowadził ja na ziemię, znów sapnęła groźnie i usiłowała wydobyć rękę, żeby stuknąć Toma palcem w klatkę piersiową, ale zaplątała się w odpiętą bluzę i szamotanie spełzło na niczym. Znów sapnęła i zadzierając głowę do góry pewnie spojrzała mu w oczy, jakby to ona trzymała jego, a nie Tom ją.
- Nic nadzwyczajnego. Puścisz mnie. – Nie przestając się uśmiechać, z zadowoleniem przecząco pokręcił głową. – Ach, nie. To w takim razie, ja pytam ciebie, co zamierzasz? Zamrozić nas? Długo tak nie pociągniemy. Chciałam ci tylko jeszcze powiedzieć, że nie ja wypiłam połowy zapasów whisky Karla i to nie mnie pierwszej grozi zamarznięcie. Mogę ci wyjaśnić na przykładzie. Na pewno oglądałeś Titanica, na końcu Rose i Jack dryfują sobie po oceanie na takich fajnych drzwiczkach. I choć Jack nie był pijany, prawdopodobnie, to zamienił się w sopelek, bo tam zimno było i poszedł na dno. Ty jesteś już na dnie, brakuje tylko, żebyś stał się sopelkiem. A ja nie jestem Rose i nie będę płakała. Może któraś Blondynka, Brunetka, Szatynka, albo Ruda się na to połasi.
- Mogłabyś się wreszcie zamknąć? Gadasz jak najęta. Przestań mi wreszcie wypominać wszystkie moje koleżanki. – Prychnęła, dławiąc wybuch śmiechu. Koleżanki. – Czyżbyś im zazdrościła, przed chwilą..
- Teraz, to ty się zamknij, Kaulitz! – Miała już dosyć, przestało ją to całkowicie bawić. Wciąż tylko te jego łóżkowe moce przerobowy. On musiał być nieźle zakompleksiony, skoro wciąż chciał udowadniać swoją męskość! Poczuła, jakby wszystkie złe emocje naraz się na nią zwaliły i przytłoczyły całkowicie. W jednej chwili dotarło do niej, jak bardzo była zmarznięta, jak bardzo się trzęsła i jak trząsł się Tom. Chciała już iść do środka, ubrać się ciepło i iść do domu, spać. Poczuła się strasznie zmęczona i fizycznie i psychicznie. Cała ta gierka, upór Toma, walka i to wszystko odebrały jej ostatnie siły. Nie miała ochoty nawet już się szamotać, bo wiedziała, że on i tak był silniejszy. Tak bardzo liczyła na jakiś przebłysk dobrej woli z jego strony. Tak bardzo chciała, żeby ją puścił i sam poszedł do domu. Miała już powyżej uszu problemów, jak na ten dzień. Sama się w to wpakowała i teraz zbierała plon. Już leżałaby w łóżku, gdyby pozwoliła ochroniarzom wykopać go z klubu. Jednak zaraz wracała do punktu wyjścia, bo przecież sama tego nie chciała. Oczy powiększyły się jej do wielkości mandarynek, gdy prócz zimnego wiatru, czuła na swoich wargach jego gorący oddech. Zdała sobie sprawę, że cały czas wgapiała mu się w oczy, a on wykorzystał okazję, że się zawahała. Był już na tyle, blisko, że prawie musnął jej wargi swoimi. Nie chciała tego. Nie chciała, by po pijanemu odebrał jej… nie chciała. Znów poczuła w sobie tą dziwna siłę, która sprawiła, że dała radę wywlec go na dwór. Poczuła lęk. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów poczuła lęk. Zdawałoby się tak bardzo nieuzasadniony. Nawet wtedy, gdy chciał ją uderzyć nie bała się, a teraz, gdy chciał ją pocałować, ugięły się pod nią kolana. Bynajmniej nie z zadowolenia. Znalazła w sobie tą siłę i wykorzystując jego nieuwagę, najmocniej jak mogła odepchnęła go od siebie. Serce zaczęło jej bić tak, szybko, że aż echem odbijało jej się w uszach. Był zdezorientowany i jakby nie przytomny. Patrzył na nią i nie było to spojrzenie, ani złe, ani zdziwione, ani zawiedzione. Było to spojrzenie zamroczone alkoholem. – Nigdy więcej tego nie rób, Kaulitz! Nie masz prawa. Nie jestem twoją dziwką, żebyś mógł robić ze mną, co zechcesz. – Wpadła w szał. Energicznie groziła mu palcem przed oczami, a on nie roześmiał się kpiarsko. – Jesteś zdegenerowanym pijaczyną. Jesteś nikim, rozumiesz?! Nikim! Będę ci to powtarzała tak długo, aż wyjdzie ci to uszami i może wreszcie to zrozumiesz! Robisz ze swojego życia burdel i chcesz to samo zrobić z moim, a ja ci na to nie pozwolę!  Nigdy, rozumiesz? Nigdy! –  Popadała w skrajności z osłabienia w furię. Wiatr miotał jej włosami, które opadły jej na oczy. Ledwo, co widziała. Szybko je odgarnęła i prąc na Toma, zmusiła, by cofnął się, aż pod samą ścianę. Alkohol zdawał się nagle z niego wyparować i dotarło do niego, co działo się wokół. Tak nagle i niespodziewanie odzyskał świadomość.  Dotarło do niego wszystko, co robił i co mówił i choć alkohol nadal mącił mu krew, otępienie, które przesłoniło mu oczy wyparowało. Dokładnie słyszał jej słowa, które wbijały się w jego umysł jak ostre szpile i wszystko przed czym uciekał tego wieczoru wróciło. Paskudne wyrzuty sumienia, ciążyły mu znów na sercu i czuł się tak bardzo źle. Znów chciał ją skrzywdzić. Znów przez alkohol. – Przejrzyj na oczy, przejrzyj! Bo jeszcze trochę, a będzie za późno. Widzisz, krzywdzisz już nie tylko siebie, krzywdzisz mnie, obcą i założę się, że bliskich jeszcze bardziej! Przejrzyj na oczy! – Jej krzyk nie był wściekły i pretensjonalny, był przepełniony zmęczeniem i bezsilnością. Kolejna skrajność. Już nie wiedziała sama, czy chciała na niego krzyczeć, czy być łagodną. Pierwszy raz widział, że Scarlett opadała z sił. Jej ciało smagane wiatrem, drżało od zimna. Stała zacierając zmarznięte dłonie i patrzyła na niego, tak zupełnie inaczej niż jeszcze chwilę wcześniej. Nigdy nie myślał, że Scarlett okazywała słabość, że mogła, że potrafiła być słaba. Teraz wydawała mu się taka krucha i delikatna, taka zmęczona, pełna żalu. Zdał sobie sprawę z panującego zimna, z tego, że i on drżał, z całej dramaturgii tego wszystkiego. Z całej bezsensowności. Potarł twarz skostniałą dłonią. Nie wiedział, co robić, co myśleć, co powiedzieć. Już nie miał ochoty, ani jej dopiec, ani zdobyć jej. Nie wiedział, czego chce.
- Idź do środka, przeziębisz się. – Odepchnął się od muru i wymijając ją, szybko odszedł bez słowa z walącym sercem i niepojętym mętlikiem w głowie. A ona stała tam dalej. Mroźne powietrze przenikało jej myśli i ciało. Przymknęła powieki i uniosła głowę do góry. Zaczął padać śnieg. Wystawiła buzię do niego. Malutkie śnieżki topiły się na niej, delikatnie muskając jej skórę. Coś rozdzierało ją od wewnątrz. Popchnięty pragnieniami alkoholowej gorączki, chciał ją pocałować. Nie z potrzeby serca, a z potrzeby ciała. Zabolało. Pierwszy raz, poczuła się dotknięta. Nie był zła. Czuła coś, o czym zapomniała, czego nie przepuszczała jej tarcza. Czuła się zdradzona. Nie przez Toma, a przez swoje naiwne nadzieje. Wiedziała, jaki był. Zacisnęła skostniałe dłonie w piąstki, sprawiając sobie ogromny ból. Mocno nabrała powietrza do płuc. Nie miała zamiaru się poddać. Wyprostowała plecy, dumnie uniosła głowę i wróciła do klubu. 
*
1 W tekście użyłam fragment piosenki Christiny Aguilery ‘Welcome’

Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo