35 miesiąc od
rozstania; koniec sierpnia 2014, Berlin
Czworo dzieci. Cztery
dziewczynki. Cztery siostry. Cztery córki. Stały odwrócone tyłem, skąpane w
blasku zachodzącego słońca. Najwyższa z nich, usłyszawszy matkę, odwróciła się
powoli. Miała nie więcej niż dwanaście lat. Ciemne, mocne włosy spływały gładko
po jej ramieniu. Stała prosto, dumnie zadzierała podbródek, miała rozumne,
mądre spojrzenie. Trochę zbyt poważne, jak na dziecko. Miało znajomy kolor
czekolady. Uśmiechnęła się na widok matki. A uśmiech ten stopiłby każdy lód.
Dotknęła ramienia nieco niższej dziewczynki, szepnęła jej coś na ucho, a tamta popatrzyła
w tym samym kierunku. Mogła mieć dziewięć-dziesięć lat. Brązowe, kręcone włosy
opadały jej na twarz. Wciąż odgarniała je niezdarnie. Patrzyła na śmiejącymi
się, słodkimi jak karmel oczami. Była niższa od siostry, nieco drobniejsza, nie
trzymała się tak prosto i dostojnie, ale emanowała niezwykłym urokiem. Śmiejąc
się, pociągnęła za warkocza następną dziewczynkę, a tamta popatrzyła na nią
buńczucznie. Na oko sześcioletnia, złapała ostatnią z sióstr za rękę i
odwróciła się do matki. Obie miały jasne włosy splecione grube warkocze. Kolor
ich oczu przypominał niezapominajki, a niepełny uśmiech świadczył o tym, że
daleko im było do dorosłości. Pierwsza z rzędu wyrwała się ostatnia z
dziewczynek. Śmiejąc się radośnie podbiegła do matki i wpadła jej w ramiona. A
za nią trzy pozostałe.
Scarlett pożegnała się z Maxem przed drzwiami swojego loftu.
To był trzeci raz, kiedy miała ten sen. Trzeci raz, kiedy przespała noc, nie
budząc się z krzykiem. Obudziła się o siódmej i postanowiła iść do kościoła.
Zamówiła trzy msze: za zdrowie Jessici, za tatę i za dzieci, którym nie dane
było zaznać życia. Wróciła spokojna i zadowolona. W kościele schowała się w
kącie, gdzie nikt nie mógł jej rozpoznać, a kiedy trzeba było, kryła się za Max’em.
Był wprawdzie luteraninem, ale jakoś przeżył tą katolicką godzinę. Nie miała
wiele czasu na chodzenie do kościoła, nie modliła się tyle, ile powinna, ale
dziadek O’Connor nauczył ją, że jeżeli wierzy naprawdę, to ta wiara pomoże jej
w najgorszych chwilach. A Scarlett wierzyła w Boga. Wierzyła w jego plan.
Wierzyła, że wszystko działo się w jakimś celu. Dlatego ceniła sobie chwile,
kiedy kościół stawał się pusty, a w powietrzu unosił się jeszcze zapach
kadzidła. W takich momentach myślało się najlepiej. Mogła liczyć na odrobinę
spokoju, o który ostatnia było tak ciężko. Nie znalazła żadnego genialnego
rozwiązania. Jessica wciąż była w ciężkim stanie, pieniędzy brakowało, koncert
nie chciał zorganizować się sam, a ona wikłała się niezrozumiałą w relację z
Javierem. Nawet nie zauważyła, kiedy zaczął sypiać w jej łóżku. Wstawanie w
nocy, żeby ją uspokoić wymagało dużo zachodu, więc przyniósł swoją kołdrę,
poduszkę i został. Nie wiedziała, czy to ją faktycznie uspokajało, ale z
drugiej strony nie wyobrażała sobie, że mogłaby być sama. Nie miała też
pewności, czy jego coraz śmielsze kroki w jej życiu były tym, czego pragnęła. Dokąd
zmierzała? Dokąd to wszystko prowadziło? Ona? On? Oni? Ten cudowny sen
uświadomił jej jedno – nigdy nie będzie jej dane urodzić syna. Lekarz
przebąkiwał coś na ten temat. wspominał, że być może chodziło o konflikt
serologiczny, a może to jej organizm z jakiegoś powodu odrzucał ciąże z
chłopcami? Okaże się, pani O’Connor.
Okaże się, kiedy założy pani rodzinę i będzie starała się o dziecko. Wszystko w
swoim czasie. Być może okaże się, jeżeli jakimś cudem okaże jej się związać
z jakimś mężczyzną. Z Javierem? Czy wyobrażała sobie Javiera jako ojca swoich
dzieci? Na pewno wyobrażała go sobie jako ojca, bo był cudowny w stosunku do
dzieci, ale czy chciałaby , aby został ojcem jej własnych? Czy chciała być
panią Fontaine? Czy chciała iść z nim przez życie do samego końca? Chciałaby
kochać. Kochać taką miłością, jak ta, która już przeminęła. Chciałaby kochać do
utraty tchu. Chciałaby pokochać tak, jak kochała Toma. Czy to tak wiele? Nieśpiesznie
otworzyła drzwi i kiedy przestąpiła próg, czar prysł. Spokój, który przyniosła
z kościoła, wyparował.
- Scarlett, gdzieś ty była? – Javier podbiegł do niej i
przytulił ją tak mocno, że miała wrażenie, że połamie jej kości. – Zostawiłaś
telefon, żadnej kartki, wiadomości, cokolwiek. Nic. Gdzie ty byłaś? – trzymając
ją za ramiona, odsunął ją na długość swoich rąk i oszacował spojrzeniem, jakby
chciał sprawdzić, czy wróciła w jednym kawałku.
- Byłam w kościele – odparła spokojnie. Wygładziła
sukienkę i odłożyła torebkę, kiedy wreszcie ją puścił. Nie spodziewała się
takiej reakcji. W sumie to nie spodziewała się żadnej, bo była niedziela, dochodziła
jedenasta, a w niedzielę Javier nie podnosił się przed dwunastą.
Okej, głęboki oddech, Scarlett. To żadna kłótnia
małżeńska. Nie jesteście nawet parą. Nie ma powodów do krzyku, ani do nerwów.
Ani do niczego.
- Czemu mi nic nie powiedziałaś? – zapytał z wyrzutem.
Przeczesał palcami włosy, kręcąc się niespokojnie. Nie wiedziała, czy jednak
złościła się na niego, czy było jej go szkoda. Martwił się. Nie miała zbyt
wielu osób, które martwiły się o nią. Powinna to docenić.
- Spałeś – odpowiedziała, mierząc Javiera uważnym
spojrzeniem. Wyglądał na bardzo poruszonego. O co tyle szumu? Nie wychodziła
sama. Nie musiała się tłumaczyć. Dbała o swoje bezpieczeństwo. Odetchnęła. Nie
miała pięciu lat i pamiętała, jakie groziło jej niebezpieczeństwo. Przypominała
sobie o nim za każdym razem, gdy ktoś jej dotykał.
- Myślałem, że coś ci się stało! Wstałem, a ciebie nie
było… Talerze, kubki, jedzenie, książka, wszystko zostawione, a ty wsiąkłaś, czy
nie sądzisz, że po tym wszystkim, to mogło wydać mi się podejrzane? Scarlett,
on mógł się tu zjawić, porwać cię, skrzywdzić. Mogło stać się wszystko, a ty
słowem nie dałaś znać, że wychodzisz i nawet nie wzięłaś telefonu! – patrzył na
nią swoimi dobrymi, orzechowymi oczami, które teraz wypełniała frustracja.
Zrobiło jej się przykro, bo przecież mogła mu zostawić głupią wiadomość.
- Skoro chciałeś poruszyć niebo i ziemię, to czemu nie
zadzwoniłeś do ludzi, którzy nie odstępują mnie na krok? Przecież to już
zwyczaj, że wychodzę z Max’em albo z Toby’m – odparła cicho. Nie chciała tej
sytuacji, naprawdę była niepotrzebna. Javier spojrzał na nią rozeźlony, jakby
chciał powiedzieć jej: okej, przeoczyłem to, ale to nie ma znaczenia, bo to nie
zmienia faktu, że mi nie powiedziałaś. Westchnęła i powoli ruszyła do kuchni.
Po drodze zostawiła szpilki. Nalała sobie soku i wypiła wszystko do dna. To był
taki dobry dzień. Taki piękny i dobry dzień. Miała swój sen, mszę i plan, aby
odwiedzić Jessicę. Nic jej nie zostało.
- On mógł cię skrzywdzić, Scarlett. Nie zniósłbym tego.
Nie zniósłbym, że stało ci się coś, kiedy spałem obok! – powiedział, nie
odstępując jej na krok.
- Nawet, gdyby jakimś cudem udało mu się tu wejść,
usłyszałbyś od razu. Śpisz jak królik – postarała się uśmiechnąć. Miała dosyć
tego wywiadu. Wspólne mieszkanie nie obligowało go do kontrolowania jej. Już
nie raz wychodziła sama i bez meldunku. Nie rozumiała jego reakcji. Bywało, że
spał jeszcze, kiedy udawała się na spotkanie. Czasem z okazywało się, że
spotkanie musi odbyć się o ósmej, a nie o jedenstej i po prostu wychodziła, a
on wstawał i robił swoje, bo wiedział, że jeżeli jej nie ma, to znaczy, że
wyszła. A ochrona z nią. Nie miała pojęcia, co się stało, ani skąd ten wybuch,
ale nie chciała wiedzieć. Postanowiła zjeść śniadanie i pojechać do Jessici. A
Javier krzyczał tak jeszcze trochę, a ona stała wpatrując się w niego i czekała,
aż zakończy swoją tyradę. Martwił się. Okej. Ona nie chciała robić awantury.
Okej. Słowa wirowały wokół jej głowy, zataczając kręgi i próbując przebić się
przez blokadę w jej umyśle, ale Scarlett potrafiła myśleć tylko o tym, że
przestała pławić się w błogości i że nawiew był zbyt duży, bo czuła chłodne
powietrze na udach. Stała tak, a Javier mówił coś o strachu i stracie, o tym
jak się martwił i co byłoby gdyby, a do Scarlett docierała groteska całej tej
sytuacji. Wróciła z kościoła w pięknej kwiecistej sukience. Wróciła do swojego
mieszkania, które w dobre dni nazywała swoim domem. Wróciła do Javiera, który
myślał, że ją kocha, który odchodził od zmysłów i czekał na nią, który chciał
zerwać asfalt w całym Berlinie, żeby ją znaleźć, a ona wychodząc, nawet nie
pomyślała, żeby zostawić mu kartkę. Nawet przez sekundę nie przemknęło jej to
przez myśl. Co było z nią nie tak? Co było nie tak nim? Co było nie tak z nimi?
– O co tak naprawdę chodzi? – zapytała miękko. Walczył przez moment, otwierając
i zamykając usta. W końcu się poddał.
- Nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś ci się stało –
powiedział cicho i mocno ją przytulił, zapominając albo ignorując fakt, że
stroniła od dotyku. Delikatnie poklepała go po plecach, a Javier przytulił ją
bardziej. Utonęła w jego ramionach. Ale nie znalazła tam ukojenia.
*
Tom przygarnął
Scarlett mocniej do siebie. Wtulił się w jej szyję, wdychając słodki zapach
skóry. – Mógłbym cię zjeść – wymruczał. Dziewczyna, słysząc jego wyznanie,
parsknęła śmiechem. Spojrzała na niego, a jej buzia kraśniała radością. –
Chociaż nie, zmieniłem zdanie.
- Taaak? A szkoda,
bycie potencjalnym posiłkiem zaczynało mi się podobać.
- Mógłbym cię tak…
- zrobił pauzę, wymownie taksując wzrokiem ciało Scarlett. W jego sporo za
dużej koszulce wyglądała całkiem apetycznie. Zwilżył koniuszkiem języka
spierzchnięte wargi. – I dzień – ucałował jej prawy policzek. – I noc – ucałował
lewy. – I latem – musnął jej czoło. – I zimą – pocałował czubek nosa. – I
zawsze – wpił się namiętnie w jej wargi. Całował ją długo i zachłannie, tęsknie
smakował jej ust, jakby nie robił tego wieczność. Jego dłonie błądziły po
plecach brunetki, by wreszcie objąć ją szczelnie w talii. Z trudem odsunęła się
od niego, łapiąc oddech.
- Fantazjujesz,
Kaulitz – stwierdziła słabo, wzdychając z rozmarzeniem, po czym natychmiast
przywróciła się do pionu. Sapnęła dziarsko i spojrzała mu w oczy. – Idziemy.
Najpierw ubiorę się ja, a potem ubierzesz się ty –bucnęła go palcem w tors. -
Nie możesz się zaniedbywać panie Gitarzysto.
- A nie możemy
razem? – spytał, obsypując pocałunkami jej szyję. Niewiele robił sobie z jej
planu działania. Jako cel nadrzędy obrał sobie ucałowanie każdego widocznego
milimetra jej szyi. Nie, żeby jej się to nie podobało.
- Nieee – mrucząc, odsunęła
go od siebie. Choć miała wrażenie, że kosztowało ją to tyle, co Atlasa
podtrzymywanie kuli ziemskiej. – Bo ja mam na sobie twoją koszulkę i najpierw
muszę ją zdjąć, żebyś ty mógł ją założyć – odparła tonem objawiającego życiową
prawdę.
- Jest duża,
zmieścimy się oboje – rzekł, patrząc Scarlett w oczy w taki sposób, że zrobiło
jej się naprawdę gorąco i tylko siłą woli utrzymywała między nimi bezpieczny
dystans.
- Innym razem –
musnęła, wargami nos chłopaka, wykorzystując fakt, że nieco się pochylił i wyswobodziła
się z jego objęć, ruszając ku wyjściu1.
- O czym myślisz? – Scarlett, wyrwana z zamyślenia,
pytająco spojrzała na Jessicę. Dziewczynka uśmiechnęła się i pokręciła głową.
Dochodziła dziesiąta rano. Czekając, aż się obudzi, odpłynęła myślami.
Zdecydowanie za daleko. Ostatnio zbyt często w rozmyślaniach udawała się do
niebezpiecznych krain przeszłości. Odkaszlnęła i poprawiła się na krzesełku.
- O niczym ważnym – machnęła ręką i zerknęła na
wyświetlacz telefonu. – Myślałam, że będziesz spała do nocy.
- Myślałaś o Tomie – drążyła. Nie zmieniła pozycji,
jedynie otworzyła oczy. Bardzo starała się słuchać zaleceń lekarza i dbała o
to, aby się nie przemęczać. Pozycje zmieniała tylko dlatego, żeby nie dostać
odleżyn.
- Skąd ci to przyszło do głowy? – zapytała, przysuwając
się z krzesełkiem bliżej do łóżka.
- Zdradził cię wyraz twarzy – odparła spokojnie. Spostrzegawczość
Jessici była wspaniałą cechą, ale nie w przypadku Scarlett. Zwłaszcza, kiedy
jako rozrywkę obrała sobie analizę jej psychiki. Czasami rozumiała zbyt wiele.
Za dużo, jak na dziecko.
- Jaki to wyraz? – zapytała zaciekawiona.
- Totalnego rozmarzenia – roześmiała się, wygodniej opierając
głowę na poduszce. – Miałaś na twarzy taki głupkowaty uśmiech. Wiesz, jak
wtedy, kiedy dostajesz miłego sms’a i śmiejesz się do telefonu w autobusie
pełnym ludzi.
- To nie dowodzi tego, że myślałam o Tomie. Bo w
autobusie miłego sms’a można też dostać od koleżanki albo od siostry.
- Masz rację, ale twój sms był na pewno od Toma – odparła
niewzruszona wymówkami blondynki. – Odkąd odwiedzasz mnie w szpitalu, tylko
kilka razy miałaś taką minę. Ja nie zawsze śpię, kiedy myślisz, że śpię. Czasem
po prostu nie mam siły się odezwać i cię obserwuję. Kiedy myślisz o Javierze
albo przychodzisz tu z nim, to jesteś raczej… spięta i zakłopotana.
- Skąd ty bierzesz te pomysły, Jess? – zapytała, starając
się nie dać po sobie poznać, jakie wrażenie wywarły na niej słowa dziewczynki.
- Może i mam chore serce, ale nie jestem ślepa.
- Sądzę, że widzisz, aż za dużo, niż na czternastolatkę
przystało.
- Niewiele wiem o miłości – zaczęła, wzruszając
ramionami. – Dotąd kochałam tylko rodziców, ale widzę, jak zmieniasz się, kiedy
mówisz o Tomie, Billu, mamie, Javierze, Liv. To widać. Nie jesteś już taka,
jaka byłaś, kiedy się poznałyśmy. Mam wrażenie, że mówienie o Tomie sprawia ci
przyjemność. Kiedy opowiadałaś mi, jak zaniepokoił się o mnie, to miała taki
czuły głos. Chciałabyś myśleć o Javierze tak samo, więc czujesz się źle, kiedy
nie możesz. Po prostu go nie kochasz. Chyba wydawało ci się, że przy mnie nie
musisz się pilnować. Bo nie musisz, ale to nie jest tak, że ja nie widzę.
- Skarbie, to nie jest takie proste. Pogadamy, jak za
jakiś czas zakochasz się w jakimś szczęściarzu – Jessica wzruszyła ramionami,
nie odrywając wzroku od twarzy Scarlett. Miała wrażenie, że ona wiedziała coś o
niej, ale nie chciała jej tego powiedzieć. Na litość Boską! Ona miała tylko czternaście
lat. Nie powinna dać się ponieść słowom nastolatki, a jednak poruszyły ją. I to
mocno.
- Leżę tutaj już prawie dwa miesiące, mam wiele czasu na przyglądanie
się wszystkiemu. Poznałam Javiera. Często bywacie tu razem. Poznałam też Billa
i Toma, też widziałam was razem. Dlatego wiem, co mówię.
- Chyba przestanę ci przynosić książki. Naprawdę –
pokręciła głową, zerkając z ukosa na Jessicę. Może miała rację. Wizyty w Domu
Dziecka wyzwalały w niej spokój. Tam czuła się wolna i nieskrępowana. Jessica
była jej ulubienicą i znalazły wspólny język. Może dlatego pozwoliła emocjom
nieco wymknąć się spod kontroli, ale nie sądziła, że była pod tak pilną
obserwacją.
- Mów, co chcesz – kolejne wzruszenie ramionami. Jessica
nie przejmowała się jej protestami, ponieważ była święcie przekonana o
słuszności swojego zdania i czuła potrzeby, aby cokolwiek dalej tłumaczyć.
- Nie będzie mnie jakiś tydzień – zmieniła temat. Poczuła
ulgę, nie musząc dłużej myśleć, o tym, co usłyszała. – Mam do załatwienia kilka
spraw w Stanach.
- Candy obiecała, że mnie odwiedzi, jak tylko wrócą z
Monachium – odparła, a Scarlett była bardzo zadowolona z tego faktu. Obie
dziewczynki bardzo potrzebowały przyjaciółki w swoim wieku, a więź między nimi nawiązała się niemal
natychmiastowo. Candy spędzała całe dnie u Jessici, kiedy tylko była w
Berlinie. Z racji, że bliźniacy przebywali teraz w Monachium, przygotowując się
do przesłuchań do DSDS, Rainie i Candy
były tam z nimi. Wracali w przerwach, żeby odpocząć. Tom spotykał się z
Davidem, a pozostała trójka najczęściej spędzała czas w Berlinie. Rainie bardzo
starała się pomagać Scarlett, gotując, porządkując dokumenty, czy nawet
sprzątając, a Candy przesiadywała u Jessici, kiedy tylko czuła się
wystarczająco dobrze. Ostatnio było niewiele takich dni, ale każdy miał wagę
złota. Czas uciekał, a data koncertu wciąż była niejasna. Oprócz Linkin Park,
30 Sekonds to Mars, Jamesa Arthur’a, Eda Sheeran’a i Little Mix mieli wystąpić
również One Republic, The Pretty Reckless i Olly Murs. Scarlett utrzymywała
dobre relacje wszystkimi, jakkolwiek i gdziekolwiek poznanymi artystami, dzięki
czemu chętnie zgodzili się pomóc. Istniała szansa, że zgra również Passenger,
ale ta szansa była bardzo nikła, więc nie liczyła na nich mocno. Dziewięciu
gości na jednym koncercie to i tak duży sukces, więc cieszyła się z tego, co
miała. Do wykonania została jej największa misja. W połowie września musiała
polecieć do Londynu i wykonać ją osobiście. To spotkanie było chyba
najważniejsze, bo wiedziała, że ten zespół Jessica lubiła najbardziej. Od nich
potrzebowała najwięcej, dlatego tą prośbę musiała przedłożyć osobiście. Jednak
w tej chwili bardziej martwiły ją spostrzeżenia Jessici. Skąd jej to wszystko
przyszło do głowy? Przecież w ich rozmowach Tom pojawił się może dwa razy.
Wprawdzie zdarzało jej się odpływać myślami, kiedy Jessica spała, ale przecież
ona… spała. A nawet, jeśli nie, to nie miała możliwości wiedzieć, o czym
Scarlett w danej chwili myślała. Musiała mieć się na baczności. Skoro
czternastolatka dostrzegała, że wciąż czuła coś do niego, to co z innymi? A
zwłaszcza z Javierem? Javier. Dlaczego z największej otuchy przeistoczył się w
jej największe zmartwienie?
- Cieszę się, że dotrzymuje ci towarzystwa – odparła,
wygładzając kołdrę.
- Czy myślisz, że jeśli wyzdrowieję i wrócę do Domu
Dziecka, to ona wciąż będzie chciała się ze mną przyjaźnić? – zapytała,
zerkając na Scarlett nieco niepewnie.
- Jestem stuprocentowo pewna, że będzie chciała. Przecież
lubi cię za to, jaka jesteś, a nie gdzie mieszkasz – uśmiechnęła się, chwytając
dziewczynkę za rękę.
- Wolałam się upewnić. Mailujemy, wiesz? – drążyła.
- Co ciekawego ci pisała?
- Zwiedzają miasto, chodzą na zakupy i czekają na powrót
bliźniaków. Te całe przesłuchania się jeszcze nie zaczęły, za dwa tygodnie chyba.
Napisała mi, że kupiła mi prezent, ale nie chciała zdradzić co. Pytała, co u
ciebie i takie tam.
- Cieszę się bardzo, że znalazłyście wspólny język. Candy
nie ma tu żadnych koleżanek. Pewnie pozna jakieś, kiedy załatwią wszystkie
formalności ze szkołą, ale zawsze fajnie jest mieć kogoś bliskiego. A wy chyba
jesteście do siebie trochę podobne i myślę, że ta przyjaźń wyjdzie na dobre wam
obu – spojrzała na komputer dziewczynki i doznała olśnienia. Miała jej
przekazać wiadomość dnia i zapomniała. Miała pod nosem najlepszą wymówkę dla
dociekliwości Jessici i o niej zapomniała. Chyba potrzebowała już odpoczynku. –
Ale ze mnie skleroza! – pacnęła się ręką w czoło i wskazała na komputer. – Podaj
mi laptopa. Mam dla ciebie wiadomość specjalną.
- Od kogo? – zapytała zaciekawiona. Scarlett uśmiechnęła
się, uruchamiając komputer. Podniosła łóżko Jessici tak, żeby mogła swobodnie
oglądać. Zalogowała się na maila i postawiła laptopa przed dziewczynką, po czym
włączyła filmik. Pisnęła widząc uśmiechniętą twarz Harrego Styles’a. zerknęła z
niedowierzaniem na Scarlett, a potem wlepiła wzrok w ekran. Oglądała to trzy
razy. Chciała czwarty, ale zrezygnowała. Dostała wypieków i bardzo się
rozemocjonowała. Scarlett bała się, że mogła jej tym zaszkodzić, ale Jessica
wyglądała na ozdrowioną. – Jakim cudem skłoniłaś One Direction, żeby nagrali
dla mnie pozdrowienia? – zapytała oszołomiona.
- Skarbie to wcale nie było takie trudne – uśmiechnęła
się. – Prosiłam chłopaków o występ na twoim koncercie, ale odmówili, bo mają w
tym czasie inne zobowiązania. Urządziliśmy sobie małą video konferencję,
podczas której wypytali mnie o ciebie i twoją chorobę. Zdecydowali się
przekazać trochę pieniędzy na operację i nagrali dla ciebie ten film. Chciałabym,
żeby każdy był tak serdeczny i ofiarny, jak oni.
- O matko kochana. Oni wiedzą o moim istnieniu. Wystarczy
mieć zepsute serce i bach, już zna cię One Direction – mamrotała, wachlując się
dłonią. – Dużo pieniędzy? – zapytała przykładając chłodną książkę do policzka.
Scarlett uważnie jej się przyglądała. Chcąc sprawić radość Jessice, nie
pomyślała, że takie emocje mogą jej zaszkodzić.
- Całkiem sporo. Dziesięć tysięcy funtów.
- O matko kochana – powtórzyła.
- Mówiłam, że to fajne chłopaki – poklepała dziewczynkę
po ręce.
- Harry jest taki uroczy – westchnęła. No tak. Harry. Dlaczego
specjalnie jej to nie dziwiło? Scarlett uśmiechnęła się ode ucha do ucha i
zabrała laptopa z kolan Jessici. Jak to było, kiedy ona miała czternaście lat?
Ach tak. Wielbiła Toma Kaulitz z Tokio Hotel. Dziewczyny się nie zmieniają,
tylko idole. Dziewięć lat wcześniej była zauroczoną fanką Tokio Hotel. To
naprawdę trwało już tak długo? To naprawdę było dziewięć lat wcześniej?
Dziewięć? Zupełnie, jakby w innym życiu. Przejmowała się tym, że nie była taka
zgrabna i wysoka, jak Liv, że żaden z kolegów nie zwracał na nią uwagi, a Mike
w szczególności. Była zrozpaczona tym, jak wyglądała. Nie wiedziała, co zrobić,
żeby móc śpiewać w swoim życiu. A przede wszystkim wzdychała do kilkunastu
plakatów z podobizną ojca jej dzieci. Kto by pomyślał, że życie płata aż takie
figle, że trzy lata później nie pozwoli mu upaść, że sześć lat później tak
sromotnie upadnie sama? Kto by pomyślał, że dziewięć lat później, mając
dwadzieścia trzy lata, będzie miała wszystko, o czym marzyła, mając czternaście
lat i czuła, że tak naprawdę nie miała nic? Bo
jestem niczym, gdy nie ma ciebie przy mnie blisko. Tak. Rozumiała
zauroczenie Jessici. Pamiętała je doskonale. Bo kto by pomyślał?
- Jak będziesz grzeczna i wyzdrowiejesz, to zabiorę cię
na ich koncert i na każdy jaki tylko zapragniesz .
- Też mi wymagania – prychnęła, choć w jej oczach czaiły
się radosne ogniki. Dwa słowa od Harrego Styles’a zmieniły humor Jessici
diametralnie. – Choć w sumie Liam też jest słodki – stwierdziła.
- Powiedz mi, który z nich nie jest? – spojrzała wesoło
na dziewczynkę. Znów wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się do Scarlett. Bardzo
starała się nie piszczeć i emocjonować, ale wciąż była pod wrażeniem pozdrowień
od zespołu.
- No dobra, wygrałaś – machnęła ręką, łypiąc na
blondynkę. – Wiesz, co? Zazdroszczę ci tego, że ty znasz tak wiele gwiazd.
Wiem, że sama nią jesteś, ale ty jesteś taka normalna, że nie myślę o tobie,
jak o sławie.
- Więc pomyśl, że dla mnie takie Harry Styles czy Katy
Perry, to tak jak ja dla ciebie. To też są ludzie, skarbie.
- Wiem – westchnęła. – Cieszę się, że Marsi będą na
koncercie. Jared jest starszy od mojego taty, ale trzyma się nieźle, nie? –
Scarlett wywróciła oczami. Oczywiście, że Jared trzymał się nieźle. Nawet
bardzo nieźle. Humor nie opuszczał Jessici, która najwyraźniej miała ochotę
poplotkować o znanych przystojniakach. Scarlett nie zamierzała jej tego
odbierać. To w końcu było takie dziewczyńskie, a ona dawno nie robiła takich
rzeczy.
- Owszem i jest niesamowicie sympatyczny do tego – dodała.
- Scarlett? – Jessica popatrzyła na blondynkę już
zdecydowanie poważnie. – Bo ja tak sobie myślałam… skoro zapraszasz tyle gwiazd
i w ogóle, to czy myślałaś może o Dirty Mouses? – Jak mogłaby nie pomyśleć,
skoro płyty tego zespołu były pozdzierane od nieustannego słuchania? Jak
mogłaby nie pomyśleć, skoro to ulubiony zespół Jessici. Nie mogła też przyznać,
że rozmowy trwają, że załatwi to osobiście, choćby miała okopać się przed nimi
i czekać aż się zgodzą. Nie mogła powiedzieć, że zrobi wszystko, żeby
sprowadzić ulubiony zespół Jessici. Chciała, żeby to była niespodzianka.
Uśmiechnęła się lekko zakłopotana.
- Wiem, jak bardzo ci na nich zależy i że to twój
ulubiony zespół, ale wciąż nic nie wiadomo. Do końca tygodnia ustalimy
ostateczną listę gości i wybierzemy termin. Na ten koncert łączy się praca
bardzo wielu niezwiązanych ze sobą ludzi. Musimy to jakoś połączyć, ale
najważniejsze, że mamy O2 World. Zawarłam też umowę z firmą obsługującą
koncerty. To już naprawdę bardzo dużo.
- Okej. Tak tylko pytam.
- Widziałam, jak przeglądałaś zdjęcia Willa w Internecie
– mrugnęła do Jessici, która momentalnie się zaczerwieniła. – Skarbie, ja też
byłam nastolatką. Z tym, że trafiłam na okres, kiedy nie było aż tylko
przystojniaków do wzdychania. Mój pokój był obklejony tylko i wyłącznie Tomem.
- Czyli jesteś trwała w uczuciach – odgryzła się. –
Wiedział, że byłaś fanką Tokio Hotel?
- Dalej nią jestem – roześmiała się. – Dowiedział się
dosyć brutalnie, bo jednego razu obudził się w pokoju pełnym swoich podobizn i
przeżył szok.
- Naprawdę? O matko, to musiało być dziwne, kiedy
otworzył oczy, a wszędzie on – pokręciła głową. Scarlett, mogę zadać ci ważne
pytanie?
- No pewnie.
- Jak zaczęłaś do nas przychodzić i trochę cię poznałam,
to przeczytałam o tobie wszystko w Internecie. Przeczytałam, obejrzałam,
wysłuchałam i… w każdym wywiadzie mówiłaś o tym, jak bardzo kochacie się z
Tomem. Znaczy przez te kilka miesięcy, a potem nagle się rozstaliście. Nie
wierzę, że kłamałaś o miłości. Dlatego nie rozumiem, jak mogliście się tak po
prostu rozstać, skoro się kochaliście? – poważne spojrzenie Jessici i ogromne
brzemię jej słów utonęły w próżni. Scarlett nie zdołała odpowiedzieć na to
pytanie, bo do sali weszła pielęgniarka i wyprosiła blondynkę, jednak ono
padło. Wryło się w jej myśli. Nie dawało spokoju. Mąciło spokój. Jak
czternastolatka mogła wiedzieć i rozumieć tak dużo? Jak mogła zadawać tak
trudne pytania? Tak trafne? W połowie drogi do mieszkania zawróciła i pojechała
na cmentarz. Liczyła, że może chociaż tam odnajdzie odrobinę spokoju.
*
Początek września,
Loitsche
Czarna sukienka
gładko zsunęła się ze smukłego ciała Scarlett. Wylądowała na podłodze, niczym
wianuszek wokół jej stóp. Westchnęła lekko taksując wzrokiem własne ciało,
odziane jedynie w koronkową bieliznę. Podniosła z podłogi sukienkę i złożywszy
ją na pół, odrzuciła na fotel. Rozpuściła włosy i przeczesała je palcami,
nadając swoim lokom właściwą sprężystość. Wzięła głęboki oddech, powoli obracając
się wokół własnej osi i przyglądając sobie dokładnie. Powinna się za siebie
wziąć. Zdecydowanie. Koniec z czekoladą. Kątem oka zerknęła na drzwi,
spostrzegła w nich Toma, który jawnie jej się przyglądał. Scarlett speszyła
się. Zrobiło jej się gorąco. Ciśnienie podskoczyło do dwustu dwudziestu. Spuściła
wzrok, zasłaniając się rękoma. Była w takim szoku, że nawet nie zaczęła szukać
okrycia. Tom uśmiechnął się, unosząc ku górze jeden kącik ust. Powoli wszedł do
pokoju, zamykając za sobą drzwi. Postawił szklanki z napojami na stoliczku i
nie spiesząc się, podszedł do dziewczyny. Ona sama, jakby zapominając, że była
w swoim własnym pokoju, lekko zakłopotana, wpatrywała się w niego. Stanął tuż
przed nią i pocałował ją, uśmiechając się lekko.
- Jesteś urocza,
gdy się czerwienisz – odparł czule.
- Nie myślałam, że
tak szybko wrócisz.
- Całe moje
szczęście. Nie powiem, przyjemnie było patrzeć, jak prezentujesz swoje wdzięki
– ujął jej twarz w dłonie i zadziornie skradł jej kolejny pocałunek. Bystre,
turkusowoniebieskie tęczówki wpatrywały się w niego uważnie. Tom uśmiechnął
się, zaś Scarlett odsapnęła, stając przodem do lustra. Jego oczy mówiły same za
siebie. Jak mogła skończyć z czekoladą?
- Bo ja tak się
zastanawiam – odparła po chwili, przyglądając się swoim krągłym biodrom.
- Nad czym? – stanął
za brunetką i odgarnąwszy z ramion jej długie włosy, czule ucałował jej bark.
Spojrzał w ich odbicie.
- No, co ty
właściwie we mnie widzisz? – ulokowała uważne spojrzenie w tafli lustra,
wyczekując reakcji, która była zupełnie inna, niż się spodziewała. Tom
wybuchnął śmiechem. Odwrócił się do niej tyłem, łapiąc w pół. Zanosił się swoim
chichotem, który zwykle rozśmieszyłby i Scarlett, ale teraz musiała pozostać
poważna. W końcu chodziło o sprawę – dosłownie – wielkiej wagi. Odwróciła się
na pięcie i posłała mu butne spojrzenie, zakładając ręce na biodra.
Wyprostowała się, dumnie wypinając pierś, zupełnie nie przez przypadek. W głębi
duszy wiedziała, że ona ubrana mniej niż bardziej, równa się rozbrojony Tom
bardziej, niż mniej. Tupnęła, przenosząc ciężar ciała na prawą stronę. Buzia
dziewczyny nabrała intensywniejszego koloru, a pełne wargi ułożyły się w
dzióbek. – Co cię tak śmieszy, Kaulitz? – warknęła, a on odwracając się z
powrotem do Scarlett, odkaszlnął głośno. Brwi chłopaka mimowolnie uniosły się
ku górze, gdy lubieżnym spojrzeniem taksował jej ciało. Oblizał spierzchnięte
wargi. – Ja ci tu wyjeżdżam z egzystencjalnymi przemyśleniami, a ty się
śmiejesz? – prychnęła, odwracając się na pięcie. Zaserwowała mu widoki z rodzaju:
nie przed dwudziestą drugą. Zrobiło mu się gorąco. Otworzyła drzwi szafy,
zamierzając wyjąć z niej jakieś przyodzienie, jednak jego silne ramiona,
skutecznie jej to uniemożliwiły. Tom zamknął Scarlett w szczelnym uścisku,
jedną ręką zasuwając drzwi szafy. Znów mieli przed sobą własne odbicie.
- Śmieję się, bo
pytasz o rzeczy oczywiste – mruknął, całując szyję brunetki. To takie
absurdalne. Mieć obok siebie kobietę, którą pragnął najbardziej, jak tylko można
i nie wiedzieć przy tym, co ze sobą zrobić. Trzymał w ramionach półnagą
Scarlett i… oddychaj, Tom. Jednak, kiedy ona była tak blisko, kiedy jej skóra
muskała jego własną, kiedy jej obecność była bardziej namacalna, niż mógł to
sobie wyobrazić, nie chciał pójść za daleko, by znów nie zniknęła.
- To wcale nie jest
śmieszne, bo tak naprawdę nigdy nie zapytałeś mnie czy chcę z tobą być! –
zaperzyła się, usiłując ukryć uśmiech. Oparł brodę na ramieniu brunetki i
rozluźniwszy uścisk, splótł palce Scarlett ze swoimi, opuszczając ich ręce
wzdłuż jej ciała. Jej skóra w odcieniu brzoskwini, odcinała się od jego własnej
zdecydowanie jaśniejszej. Jej ciemne włosy tak bardzo różniły się od jego
ciemnoblond. On był wysoki i znacznie lepiej zbudowany, a ona niska i
filigranowa, acz niezwykle kobieca. Jego oczy miały kolor słodkiej, mlecznej
czekolady, zaś jej bezchmurnego nieba latem. Tak bardzo różni, a zupełnie
bliscy. Nigdy nie zapytał jej, czy chce z nim być. Faktycznie, musi to
nadrobić. – No, to co ty właściwie we mnie widzisz? – uśmiechnęła się
filuternie.
- Wszystko – odparł
bez chwili namysłu, spoglądając w jej odbicie.
- No, ale przecież
ja jestem taka mała i gruba i wcale nie taka piękna – wzruszyła ramionami,
wydymając wargi. – Ty mnie bujasz - mruknęła. Na pewno skrzyżowałaby ręce na
piersi, gdyby nie trzymał jej dłoni.
- Bujam, to ja się
w tobie, Maleńka – uśmiechnął się filuternie. – Jak chcesz mogę ci pokazać,
czego masz za dużo, a czego za mało – zagryzła dolną wargę, spoglądając
niewinnie na Toma. Uwielbiał to spojrzenie. Policzki dziewczyny oblały się
purpurą, gdy jego dłonie, delikatnie dotknęły jej brzucha. Zadrżała. Smukłe
palce powolutku przebierały po jej wrażliwej skórze. Nawet nie spostrzegła,
kiedy sprawnym ruchem odwrócił ją przodem do siebie i przyparł do chłodnej
powierzchni lustra. Zachłysnęła się powietrzem, zatracając się w jego
roziskrzonym spojrzeniu. Na ułamek sekundy zamarła.
- Czujesz –
szepnęła, gdy wrócił jej oddech. – Jakie boki?
- Twoje boczki są
jak najbardziej w porządku – mruknął zadowolony i w tej samej chwili jego
opuszki przemknęły wzdłuż talii, po krągłych biodrach, aż po linię jej koronkowych
majtek. Drobne dłonie Scarlett przesunęły się po torsie Toma, gdy ona uparcie
podtrzymywała jego wzrok, zwinnie wkradły się pod jego koszulkę, zaś jego
własne zacisnęły się na kształtnych pośladkach dziewczyny. Oboje nie odwrócili
wzroku. Pewnie uniósł ją do góry, mocniej przypierając do szklanej tafli. Jej
chłodna powierzchnia studziła jej rozgrzaną skórę, wywołując kolejne dreszcze.
Brunetka ciasno oplotła Toma nogami w pasie, śmiejąc się cicho.
- A tu? – wskazała
na swój obojczyk, który Tom w tej samej chwili czule musnął ustami. – A tu? –
jej opuszek powędrował ku płatkowi ucha, który też został naznaczony
pocałunkiem. Dalej jej drobna dłoń powolutku błądziła po ramionach, szyi,
policzku, pełnych piersiach, co wywnioskowała ze spojrzenia Toma, liczył, by
tam był kres wędrówki jej palców. Uśmiechnęła się, dotykając opuszkiem noska. –
A tu? – skradł i tam pocałunek, by zaczął błądzić ustami po każdym wskazanym
przez nią wcześniej miejscu, skrzętnie pomijając wargi. Całował jej szyję,
skronie, policzki, no i obojczyki, długo i czule. Spojrzenie chłopaka wreszcie
zatrzymało się na pełnych piersiach brunetki, ściśniętych czarnym biustonoszem.
Patrzył jak jej klatka unosi się i opada odrobinę za szybko. Scarlett założyła
ręce na jego szyję, a kotara jej długich włosów zasłoniła ich twarze.
Dziewczyna dotknęła swym czołem czoła Toma, spoglądając mu w oczy. Uśmiechnął
się. Patrzyli na siebie przez chwilę, tak po prostu, jakby nie liczyło się
więcej nic. Jeden kącik ust Toma powędrował ku górze, gdy wyszeptał;
- A tu masz w sam
raz – po czym złożył czuły pocałunek na prawej piersi Scarlett. – Nawet bardzo
w sam raz – zaśmiała się cicho, zagryzając wargę. Zwilżyła koniuszkiem języka
suche wargi, by zaraz lekko musnąć nimi usta Toma, lekko rozchyliła je swoimi.
Ich gorące oddechy mieszały się ze sobą, gdy pocałunek nabierał tempa. Prędko
wplotła smukłe palce w jego dredy, gdy dłonie Toma mocniej zaciskały się na
pośladkach dziewczyny. Szczelniej oplotła go nogami, gdy on chwyciwszy ją pewniej,
oderwał ciało Scarlett od powierzchni drzwi, po omacku kierując się w przeciwną
stronę pokoju.
Tak, wtedy też
zadzwonił telefon2.
O czym ty, cholery, myślisz, Kaulitz?
Powoli szedł do szopy. Scarlett od samego rana mąciła mu
w głowie. Dopadały go mniej lub bardziej niewskazane w tym momencie wspomnienia
i to mu ani trochę nie pomagało. W ogóle myślał o niej na okrągło i w głowie
przerobił już tyle wersji ich rozmowy, że nie warto ich liczyć.
Im więcej o niej myślał, tym bardziej tęsknił. A myślał
bardzo dużo. Czy to nie dziwne, że czasem, kiedy wspominał, to czuł jej dotyk
albo jej zapach? Pamiętał tembr głosu, jej zachowanie w różnych sytuacjach, a
co gorsza miał wrażenie, jakby to się działo naprawdę. Czasem budził się w nocy
i czuł, jakby trzymał ją w ramionach albo wdychał jej zapach. Czy to normalne
po trzech latach od zerwania? Miło było ją poczuć, ale przebudzenie wiązało się
ze znacznie mniej przyjemnym rozczarowaniem. W ogóle zastanawiał się, czy nie
powinien być w tej chwili w Berlinie i pukać do jej drzwi albo czy nie powinien
tego zrobić zaraz po tym, jak postanowił z nią porozmawiać. Od rozmowy na dachu
minął ponad miesiąc. Miał związane ręce. W międzyczasie widział ją ze trzy razy
i to w okolicznościach, które zupełnie nie sprzyjały rozmowie. Zwłaszcza
takiej. Zdecydował się poczekać. Wiedział, że będą często spotkać się przy
okazji koncertu, więc planował wykorzystać ten czas, żeby się do niej zbliżyć. Stracił
jej zaufanie. Tamtego październikowego dnia wybrał źle. Posłuchał swojej dumy i
urażonego ego, zamiast serca. Stracił ją, bo zdradził ją w najokrutniejszy
sposób. Dziś to wiedział. Jego duma i jej
upór. Ich strach. Teraz mógł mieć tylko nadzieję, że skuteczność Fontaine’a
nie wzrosła odkąd ostatnio widział ich razem. Scarlett, choć pewnie nie chciała
tego pokazać, utrzymywała względem niego bezpieczny dystans. Nie wiedział, o co
w tym chodziło. Mogłoby się wydawać, że skoro mieszkał u niej, to byli razem.
Jednak nie. Był pewien, że nie byli parą. Ona stała się mocno wycofana.
Uczestniczyła w centrum zdarzeń, ale unikała bezpośrednich konfrontacji. To go
mocno zastanawiało, bo nie było do niej podobne. To nie była Scarlett, którą znał.
Miał świadomość, że po takim czasie nie była już tą samą osobą, jednak czuł, że
chodziło o coś więcej. Scarlett nie uciekała, a teraz wydawała się niczego
innego nie pragnąć. Tym bardziej chciał z nią porozmawiać. Chciał jej pomóc. Nie
mógł znieść myśli, że czegoś się bała. Bo chyba nie Fontaine’a? Skoro z nim
mieszkała, to nie mogła się go bać. Coś było na rzeczy. Tom musiał dowiedzieć
się co. Georg mógł okazać się cennym źródłem informacji. W kolejnej przerwie
przed nagraniami do DSDS byli umówieni na potężne opijanie zakupu mieszkania,
ożenku Gustava i wszystkiego, co było godne opijania, więc jeżeli się postara,
to wszystkiego się dowie. Problem tkwił w tym, że on chciał wiedzieć już, a nie
za tydzień, dwa, czy trzy.
Wystawił rower z szopy i zaczął go czyścić. Obiecał
Candy, że pojadą z Davidem na wycieczkę. Bill stronił od takich sprzętów, więc
sam musiał się tym zająć. Jego bliźniak wolał romantyczne spacery z Rainie, niż
czyszczenie rowerów, a co dopiero jeżdżenie nimi. Nikt, a tym bardziej Candy,
nie miał mu tego za złe. Jej wystarczyło, że pokazywał jej różne skarby z
czasów, jak byli młodsi. I tak za nim przepadała. W żartach nazywała go „tatusiem”.
Nikt nie mówił tego głośno, ale wszyscy, którzy widzieli, jak była w niego zapatrzona,
wiedzieli, że chciała, żeby był nim naprawdę.
Uznał, że nie obejdzie się bez szlaucha, więc zdjął
koszulkę i buty. Postawił rower na słońcu i przyciągnął wąż ogrodowy. Nie
spiesząc się, odpalił papierosa i podszedł do zaworu. Woda zaczęła płynąć,
trochę go pochlapała, ale nie zwrócił na to uwagi. Mokra trawa przyjemnie
chłodziła jego stopy. Dokładnie spłukał cały rower, paląc. Papieros niedbale
spoczywał w kąciku jego ust. Dla Toma były to nic nie znaczące szczegóły, ale
nie mógł wiedzieć, że był obserwowany. Nie mógł wiedzieć, że odkąd zdjął
koszulkę jego obserwatorka wstrzymała oddech. Przyglądała się grze mięśni jego
pleców, silnym barkom, opalonej skórze, nisko opuszczonym szortom. Niżej, niż
wskazywałaby przyzwoitość. Nie wiedział, że jego ciało, spięte na czubku głosy
dredy, papieros w ustach i zamyślony wyraz twarzy dawały obserwatorce pełny
obraz niego samego. Tego, co być może wolałby ukryć. Jednak przede wszystkim
nie wiedział, że Lena patrząc na niego, nie czuła nic. Nie miał pojęcia, że kiedy
zdała sobie z tego sprawę, uszczęśliwiona poszła do domu. Zakręcił wodę, ocenił
wynik swoich starań, zabrał swoje rzeczy i wrócił na podwórko, paląc kolejnego
papierosa. Na werandzie zastał Davida i Candy.
- Cześć, kolego – przybili piątkę. – Gotowi na wielkie
zakwasy?
- Kto będzie miał zakwasy, to będzie miał – odparła
Candy. – Jakbyś faktycznie trochę pobiegał, zamiast udawać, że biegasz grając z
Billem na xboxie, to byś nie musiał martwić się o zakwasy – mówiąc to przybrała
swój najbardziej niewinny wyraz twarzy i uśmiechnęła się słodko. Tom prztyknął
ją w nos.
- Nie słuchaj jej, David – żartobliwie pogroził mu
palcem, a chłopiec się roześmiał. Candy potrafiła zniżyć się do poziomu
pięciolatka, więc z siedmiolatkiem radziła sobie idealnie. Chłopiec był nią
zauroczony, a ona czuła się doskonale w roli prowodyra. – Za chwilę wyjeżdżamy,
tylko spakuję co nieco, gdyby wyładowały się nam baterie – synek mu
zasalutował, a on wszedł do domu, gdzie panował przyjemny chłód. Pomimo
września było jeszcze bardzo ciepło. Mama czytała w kuchni gazetę, Gordon
pewnie kręcił się po obejściu, jak co sobotę, a Bill i Rainie siedzieli
wkomponowani w fotel i oglądali stare zdjęcia, jak się okazało były tam też
jego albumy, które zabrał z domu. kiedy podszedł przyglądali się zdjęciu
Scarlett. Święta 2010 roku. Siedziała na dywanie, a żółta sukienka opinała jej
spory już brzuch. Miała lekko rozsunięte nogi, a między nimi leżało duże
pudełko z kokardą. Wszystko różowe. To był prezent od Liv. Uśmiechała się od
ucha do ucha prosto do obiektywu. Miała zaróżowione policzki, a jej długie
włosy niesfornie kręciły się tuz przy twarzy. Była wtedy taka piękna. A on taki szczęśliwy.
- Była strasznie gruba – odparł Bill, jakby wyczuwając
jego myśli. – Ja nie wiem, co ty w niej widziałeś, chłopie – wszyscy troje się
roześmiali, doskonale wiedząc, że bardziej skłamać nie można było.
- Nie wiem, gdzie miałem oczy – mruknął czule, kucając
przy boku fotela. Oparł się o nogi Rainie, ale ona widząc jego rozmarzoną minę,
nawet się nie poruszyła. Tom przerzucił stronę, doskonale wiedząc, jakie tam
znajdzie zdjęcia. Scarlett w opasce z migającym „2011”, oni na spacerze, oni w
domu, oni w aucie, on z maleńkim Liamem, ona w szpitalu, ona z ich synkiem na
ogromnym łóżku w ich sypialni. Ona śpiąca, ona karmiąca, oni we trójkę. Patrząc
na te zdjęcia wiedział jedno. To nie było życie, które już przeminęło, ani miłość,
która odeszła. To życie i miłość, które nosił w sobie. To jedyne jakie mógł
mieć. Jedyne, jakie kiedykolwiek chciał mieć. Jego życie to ona. Uśmiechnął się
do brata i wstał klepiąc Rainie po kolanie. – Ładne zdjęcia – odparł wychodząc.
Znał je wszystkie na pamięć. Tak jak ją. Scarlett była jego jedynym możliwym
wyborem. Wiedział to od zawsze. Chciał o tym zapomnieć, ale jak można zapomnieć
o oddychaniu, czy zabronić płynąć krwi w żyłach? Ona wypełniała jego płuca,
żyły, serce, umysł. Dlatego zrobi wszystko, żeby ją odzyskać. Zrobi wszystko,
żeby spełnić obietnice.
*
Berlin, okolice centrum handlowego Lafayette
- Gustav, spójrz w
niebo.
Spojrzał.
- Policz gwiazdy.
- Nie da się,
myszko.
Roześmiał się
cicho, a ona zaniosła się szlochem. Nie potrafił znieść jej łez. Nie rozumiał,
dlaczego. Jedną ręką mocniej przycisnął ją do siebie, a drugą chciał otrzeć jej
łzy. Nie pozwoliła mu. Patrzyła na niego i usiłowała uśmiechać się przez łzy.
- Patrz w niebo,
Gustav, a ja będę patrzeć na ciebie.
Zrobił to, o co
prosiła. Patrzył w gwiazdy, mocno przyciskając ją do siebie. To było trudne,
tak bardzo trudne, gdy ona płakała tak żałośnie.
- Nie da się
policzyć gwiazd, tak samo, jak nie da się w żaden sposób zmierzyć tego, jak
bardzo cię kocham. Moja miłość jest większa, niż wszystkie gwiazdy na niebie,
niż ludzie na ziemi, niż pyłki na łące, niż... niż.. wszystko. Gustav,
pamiętaj.
Wyswobodziła jedną
rękę z jego uścisku i ujęła jego brodę, ciągnąc ją delikatnie w dół, by móc
spojrzeć mu w oczy.
- Pamiętaj,
obojętnie co, kocham cię3.
Gustav poczuł, jak zalewała go fala gorących potów,
duszności, sam nie wiedział czego. Zrobiło mu się ciemno przed oczami. Przystanął
mocno ściskając dłoń Margo. Starał się oddychać. Starał się nie wpaść w panikę.
Tak, on. Najspokojniejszy z zespołu. Oddychał. Skupił się na oddychaniu. W pierwszej
sekundzie myślał, że wzrok spłatał mu psikusa, ale nie. Patrzył i ledwo
oddychał.
- Gustav? – Margo zaniepokoiła się i popatrzyła na niego
uważnie. Szli zatłoczoną ulicą, co takiego mogło się stać? On patrzył w jednym
kierunku, nie mogąc się uspokoić. A ona nie wyrwała ręki z jego uścisku, choć
zaczynało ją boleć. – Skarbie? – spytała, lecz nie czekając na odpowiedź
popatrzyła w tą samą stronę. Od razu ją zauważyła. Skołtunione blond włosy,
blada twarz i sińce pod oczami nie zmieniły jej twarzy aż tak bardzo, by stała
się nie do poznania. Margo nie raz widziała zdjęcia Caroline. Ślicznej,
roześmianej Caroline. Karykatura człowieka, którą dostrzegła przed sobą trudno
określić tymi słowami. Znów popatrzyła na Gustava, który zbladł tak bardzo, że
obawiała się, że zemdleje na środku chodnika. Delikatnie wyswobodziła rękę z
jego żelaznego uścisku i dotknęła jego kredowego policzka. – Skarbie, spójrz na
mnie – odparła, zasłaniając mu widok na Caroline. Musiała zachować spokój, żeby
uspokoić jego. Pogładziła jego twarz, patrząc mu w oczy. – Wszystko jest w
porządku. Wszystko jest dobrze, Gustav – mówiła czule, cierpliwie czekając, aż
ją dostrzeże. Ocknął się. Wrócił. Jednak długą chwilę bała się, że rozpadnie
się na kawałki na środku tego przeklętego chodnika, a ona nie będzie umiała go
uratować. Patrzył jej w oczy, a ona starała się przekazać mu cały swój spokój.
- Margo – odparł, a ona zrozumiała. Nie musiał nic więcej
mówić. Ton jego głosu jej wystarczył. Delikatnie przyłożyła wargi do jego ust,
składając na nich czuły pocałunek.
- Chcesz do niej podejść? – dużo kosztowało ją to
pytanie, ale musiała je zadać.
- Nie – powiedział stanowczo. Zerknął ponad ramieniem
żony, a ona po raz kolejny powiodła spojrzeniem za nim. Carolnie przyglądała
się im. Była zszokowana równie mocno, co Gustav. Patrzył na nią jeszcze przez
moment, a wyraz jego twarzy na pewno nie wyrażał miłości. Nikt nie mógł
wiedzieć, że w ciągu tych kilkunastu sekund przez głowę Gustava przewinęły się
wspomnienia, słowa i nadzieje, które się z nią wiązały. Wspomnienia, które
pomimo tylu dramatów były piękne, a tej chwili wiedział, że przede wszystkim
stanowiły kłamstwo. Jedną wielką ułudę. Jej ogromne szare oczy wypełniły się
łzami. Dzieliło ich może dziesięć metrów. Wystarczyło coś powiedzieć, podejść.
Gustav już nie chciał. A ona już nie mogła. Jej ogromne szare oczy, choć pełne
łez, były już puste. Nie było w nich miejsca na miłość. Tylko na heroinę. Jej strój
świadczył o tym, w jakiś sposób ją zdobywała. Jego mała śliczna Caroline
puszczała się za działkę. Ona już nie była jego. Należała do heroiny. Od samego
początku. Spojrzał na Margo. W jej oczach czaiła się czułość i troska. Jej oczy
należały do niego. Jej oczy go kochały. Wyciągnął rękę, a ona ją ujęła. Ucałował
jej wewnętrzną stronę, a ona się uśmiechnęła. – Ona wybrała heroinę, choć
chciałem dać jej wszystko. Zrobiłem dla niej wszystko. Poświęciłem wszystko. Nie
zostało nic ze mnie, ani dla mnie. Dopiero ty oddałaś mi życie. Nie zamierzam
już patrzeć na nią, skoro mam przed sobą ciebie – odparł, kiedy mijali oniemiałą
dziewczynę. Nie wiedział, czy słyszała. Nie wiedział, czy to coś dla niej
znaczyło. Wiedział, że nie chciał, by cokolwiek go to obchodziło.
- A ja wybieram ciebie – odpowiedziała, mocno ściskając
jego rękę. Obrączka wpiła się w jego palec i pomyślał, że tak właśnie powinno
być. Miał przy sobie właściwą kobietę. Caroline wyssała z niego całą energię
życiową, a Margo tchnęła ją w niego. Wybór był oczywisty. Szkoda tylko, że wraz
z nią wróciły wszystkie wspomnienia. Uczucia też. W tym momencie dotarło do
niego, że ich miesiąc miodowy dobiegł końca.
___________________________
1 Nie pamiętam, który to post, ale sprawdzę,
to w jakiejś bliższej przyszłości.
2 Fragment postu nr 27.
3 Fragment postu nr 11.