10 lutego 2014

98. Bo jestem niczym, gdy nie ma ciebie przy mnie blisko.

35 miesiąc od rozstania; koniec sierpnia 2014, Berlin

Czworo dzieci. Cztery dziewczynki. Cztery siostry. Cztery córki. Stały odwrócone tyłem, skąpane w blasku zachodzącego słońca. Najwyższa z nich, usłyszawszy matkę, odwróciła się powoli. Miała nie więcej niż dwanaście lat. Ciemne, mocne włosy spływały gładko po jej ramieniu. Stała prosto, dumnie zadzierała podbródek, miała rozumne, mądre spojrzenie. Trochę zbyt poważne, jak na dziecko. Miało znajomy kolor czekolady. Uśmiechnęła się na widok matki. A uśmiech ten stopiłby każdy lód. Dotknęła ramienia nieco niższej dziewczynki, szepnęła jej coś na ucho, a tamta popatrzyła w tym samym kierunku. Mogła mieć dziewięć-dziesięć lat. Brązowe, kręcone włosy opadały jej na twarz. Wciąż odgarniała je niezdarnie. Patrzyła na śmiejącymi się, słodkimi jak karmel oczami. Była niższa od siostry, nieco drobniejsza, nie trzymała się tak prosto i dostojnie, ale emanowała niezwykłym urokiem. Śmiejąc się, pociągnęła za warkocza następną dziewczynkę, a tamta popatrzyła na nią buńczucznie. Na oko sześcioletnia, złapała ostatnią z sióstr za rękę i odwróciła się do matki. Obie miały jasne włosy splecione grube warkocze. Kolor ich oczu przypominał niezapominajki, a niepełny uśmiech świadczył o tym, że daleko im było do dorosłości. Pierwsza z rzędu wyrwała się ostatnia z dziewczynek. Śmiejąc się radośnie podbiegła do matki i wpadła jej w ramiona. A za nią trzy pozostałe.

Scarlett pożegnała się z Maxem przed drzwiami swojego loftu. To był trzeci raz, kiedy miała ten sen. Trzeci raz, kiedy przespała noc, nie budząc się z krzykiem. Obudziła się o siódmej i postanowiła iść do kościoła. Zamówiła trzy msze: za zdrowie Jessici, za tatę i za dzieci, którym nie dane było zaznać życia. Wróciła spokojna i zadowolona. W kościele schowała się w kącie, gdzie nikt nie mógł jej rozpoznać, a kiedy trzeba było, kryła się za Max’em. Był wprawdzie luteraninem, ale jakoś przeżył tą katolicką godzinę. Nie miała wiele czasu na chodzenie do kościoła, nie modliła się tyle, ile powinna, ale dziadek O’Connor nauczył ją, że jeżeli wierzy naprawdę, to ta wiara pomoże jej w najgorszych chwilach. A Scarlett wierzyła w Boga. Wierzyła w jego plan. Wierzyła, że wszystko działo się w jakimś celu. Dlatego ceniła sobie chwile, kiedy kościół stawał się pusty, a w powietrzu unosił się jeszcze zapach kadzidła. W takich momentach myślało się najlepiej. Mogła liczyć na odrobinę spokoju, o który ostatnia było tak ciężko. Nie znalazła żadnego genialnego rozwiązania. Jessica wciąż była w ciężkim stanie, pieniędzy brakowało, koncert nie chciał zorganizować się sam, a ona wikłała się niezrozumiałą w relację z Javierem. Nawet nie zauważyła, kiedy zaczął sypiać w jej łóżku. Wstawanie w nocy, żeby ją uspokoić wymagało dużo zachodu, więc przyniósł swoją kołdrę, poduszkę i został. Nie wiedziała, czy to ją faktycznie uspokajało, ale z drugiej strony nie wyobrażała sobie, że mogłaby być sama. Nie miała też pewności, czy jego coraz śmielsze kroki w jej życiu były tym, czego pragnęła. Dokąd zmierzała? Dokąd to wszystko prowadziło? Ona? On? Oni? Ten cudowny sen uświadomił jej jedno – nigdy nie będzie jej dane urodzić syna. Lekarz przebąkiwał coś na ten temat. wspominał, że być może chodziło o konflikt serologiczny, a może to jej organizm z jakiegoś powodu odrzucał ciąże z chłopcami? Okaże się, pani O’Connor. Okaże się, kiedy założy pani rodzinę i będzie starała się o dziecko. Wszystko w swoim czasie. Być może okaże się, jeżeli jakimś cudem okaże jej się związać z jakimś mężczyzną. Z Javierem? Czy wyobrażała sobie Javiera jako ojca swoich dzieci? Na pewno wyobrażała go sobie jako ojca, bo był cudowny w stosunku do dzieci, ale czy chciałaby , aby został ojcem jej własnych? Czy chciała być panią Fontaine? Czy chciała iść z nim przez życie do samego końca? Chciałaby kochać. Kochać taką miłością, jak ta, która już przeminęła. Chciałaby kochać do utraty tchu. Chciałaby pokochać tak, jak kochała Toma. Czy to tak wiele? Nieśpiesznie otworzyła drzwi i kiedy przestąpiła próg, czar prysł. Spokój, który przyniosła z kościoła, wyparował.
- Scarlett, gdzieś ty była? – Javier podbiegł do niej i przytulił ją tak mocno, że miała wrażenie, że połamie jej kości. – Zostawiłaś telefon, żadnej kartki, wiadomości, cokolwiek. Nic. Gdzie ty byłaś? – trzymając ją za ramiona, odsunął ją na długość swoich rąk i oszacował spojrzeniem, jakby chciał sprawdzić, czy wróciła w jednym kawałku.
- Byłam w kościele – odparła spokojnie. Wygładziła sukienkę i odłożyła torebkę, kiedy wreszcie ją puścił. Nie spodziewała się takiej reakcji. W sumie to nie spodziewała się żadnej, bo była niedziela, dochodziła jedenasta, a w niedzielę Javier nie podnosił się przed dwunastą.
Okej, głęboki oddech, Scarlett. To żadna kłótnia małżeńska. Nie jesteście nawet parą. Nie ma powodów do krzyku, ani do nerwów. Ani do niczego.
- Czemu mi nic nie powiedziałaś? – zapytał z wyrzutem. Przeczesał palcami włosy, kręcąc się niespokojnie. Nie wiedziała, czy jednak złościła się na niego, czy było jej go szkoda. Martwił się. Nie miała zbyt wielu osób, które martwiły się o nią. Powinna to docenić.
- Spałeś – odpowiedziała, mierząc Javiera uważnym spojrzeniem. Wyglądał na bardzo poruszonego. O co tyle szumu? Nie wychodziła sama. Nie musiała się tłumaczyć. Dbała o swoje bezpieczeństwo. Odetchnęła. Nie miała pięciu lat i pamiętała, jakie groziło jej niebezpieczeństwo. Przypominała sobie o nim za każdym razem, gdy ktoś jej dotykał.
- Myślałem, że coś ci się stało! Wstałem, a ciebie nie było… Talerze, kubki, jedzenie, książka, wszystko zostawione, a ty wsiąkłaś, czy nie sądzisz, że po tym wszystkim, to mogło wydać mi się podejrzane? Scarlett, on mógł się tu zjawić, porwać cię, skrzywdzić. Mogło stać się wszystko, a ty słowem nie dałaś znać, że wychodzisz i nawet nie wzięłaś telefonu! – patrzył na nią swoimi dobrymi, orzechowymi oczami, które teraz wypełniała frustracja. Zrobiło jej się przykro, bo przecież mogła mu zostawić głupią wiadomość.
- Skoro chciałeś poruszyć niebo i ziemię, to czemu nie zadzwoniłeś do ludzi, którzy nie odstępują mnie na krok? Przecież to już zwyczaj, że wychodzę z Max’em albo z Toby’m – odparła cicho. Nie chciała tej sytuacji, naprawdę była niepotrzebna. Javier spojrzał na nią rozeźlony, jakby chciał powiedzieć jej: okej, przeoczyłem to, ale to nie ma znaczenia, bo to nie zmienia faktu, że mi nie powiedziałaś. Westchnęła i powoli ruszyła do kuchni. Po drodze zostawiła szpilki. Nalała sobie soku i wypiła wszystko do dna. To był taki dobry dzień. Taki piękny i dobry dzień. Miała swój sen, mszę i plan, aby odwiedzić Jessicę. Nic jej nie zostało.
- On mógł cię skrzywdzić, Scarlett. Nie zniósłbym tego. Nie zniósłbym, że stało ci się coś, kiedy spałem obok! – powiedział, nie odstępując jej na krok.
- Nawet, gdyby jakimś cudem udało mu się tu wejść, usłyszałbyś od razu. Śpisz jak królik – postarała się uśmiechnąć. Miała dosyć tego wywiadu. Wspólne mieszkanie nie obligowało go do kontrolowania jej. Już nie raz wychodziła sama i bez meldunku. Nie rozumiała jego reakcji. Bywało, że spał jeszcze, kiedy udawała się na spotkanie. Czasem z okazywało się, że spotkanie musi odbyć się o ósmej, a nie o jedenstej i po prostu wychodziła, a on wstawał i robił swoje, bo wiedział, że jeżeli jej nie ma, to znaczy, że wyszła. A ochrona z nią. Nie miała pojęcia, co się stało, ani skąd ten wybuch, ale nie chciała wiedzieć. Postanowiła zjeść śniadanie i pojechać do Jessici. A Javier krzyczał tak jeszcze trochę, a ona stała wpatrując się w niego i czekała, aż zakończy swoją tyradę. Martwił się. Okej. Ona nie chciała robić awantury. Okej. Słowa wirowały wokół jej głowy, zataczając kręgi i próbując przebić się przez blokadę w jej umyśle, ale Scarlett potrafiła myśleć tylko o tym, że przestała pławić się w błogości i że nawiew był zbyt duży, bo czuła chłodne powietrze na udach. Stała tak, a Javier mówił coś o strachu i stracie, o tym jak się martwił i co byłoby gdyby, a do Scarlett docierała groteska całej tej sytuacji. Wróciła z kościoła w pięknej kwiecistej sukience. Wróciła do swojego mieszkania, które w dobre dni nazywała swoim domem. Wróciła do Javiera, który myślał, że ją kocha, który odchodził od zmysłów i czekał na nią, który chciał zerwać asfalt w całym Berlinie, żeby ją znaleźć, a ona wychodząc, nawet nie pomyślała, żeby zostawić mu kartkę. Nawet przez sekundę nie przemknęło jej to przez myśl. Co było z nią nie tak? Co było nie tak nim? Co było nie tak z nimi? – O co tak naprawdę chodzi? – zapytała miękko. Walczył przez moment, otwierając i zamykając usta. W końcu się poddał.
- Nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś ci się stało – powiedział cicho i mocno ją przytulił, zapominając albo ignorując fakt, że stroniła od dotyku. Delikatnie poklepała go po plecach, a Javier przytulił ją bardziej. Utonęła w jego ramionach. Ale nie znalazła tam ukojenia.
*

Tom przygarnął Scarlett mocniej do siebie. Wtulił się w jej szyję, wdychając słodki zapach skóry. – Mógłbym cię zjeść – wymruczał. Dziewczyna, słysząc jego wyznanie, parsknęła śmiechem. Spojrzała na niego, a jej buzia kraśniała radością. – Chociaż nie, zmieniłem zdanie.
- Taaak? A szkoda, bycie potencjalnym posiłkiem zaczynało mi się podobać.
- Mógłbym cię tak… - zrobił pauzę, wymownie taksując wzrokiem ciało Scarlett. W jego sporo za dużej koszulce wyglądała całkiem apetycznie. Zwilżył koniuszkiem języka spierzchnięte wargi. – I dzień – ucałował jej prawy policzek. – I noc – ucałował lewy. – I latem – musnął jej czoło. – I zimą – pocałował czubek nosa. – I zawsze – wpił się namiętnie w jej wargi. Całował ją długo i zachłannie, tęsknie smakował jej ust, jakby nie robił tego wieczność. Jego dłonie błądziły po plecach brunetki, by wreszcie objąć ją szczelnie w talii. Z trudem odsunęła się od niego, łapiąc oddech.
- Fantazjujesz, Kaulitz – stwierdziła słabo, wzdychając z rozmarzeniem, po czym natychmiast przywróciła się do pionu. Sapnęła dziarsko i spojrzała mu w oczy. – Idziemy. Najpierw ubiorę się ja, a potem ubierzesz się ty –bucnęła go palcem w tors. - Nie możesz się zaniedbywać panie Gitarzysto.
- A nie możemy razem? – spytał, obsypując pocałunkami jej szyję. Niewiele robił sobie z jej planu działania. Jako cel nadrzędy obrał sobie ucałowanie każdego widocznego milimetra jej szyi. Nie, żeby jej się to nie podobało.
- Nieee – mrucząc, odsunęła go od siebie. Choć miała wrażenie, że kosztowało ją to tyle, co Atlasa podtrzymywanie kuli ziemskiej. – Bo ja mam na sobie twoją koszulkę i najpierw muszę ją zdjąć, żebyś ty mógł ją założyć – odparła tonem objawiającego życiową prawdę.
- Jest duża, zmieścimy się oboje – rzekł, patrząc Scarlett w oczy w taki sposób, że zrobiło jej się naprawdę gorąco i tylko siłą woli utrzymywała między nimi bezpieczny dystans.
- Innym razem – musnęła, wargami nos chłopaka, wykorzystując fakt, że nieco się pochylił i wyswobodziła się z jego objęć, ruszając ku wyjściu1.

- O czym myślisz? – Scarlett, wyrwana z zamyślenia, pytająco spojrzała na Jessicę. Dziewczynka uśmiechnęła się i pokręciła głową. Dochodziła dziesiąta rano. Czekając, aż się obudzi, odpłynęła myślami. Zdecydowanie za daleko. Ostatnio zbyt często w rozmyślaniach udawała się do niebezpiecznych krain przeszłości. Odkaszlnęła i poprawiła się na krzesełku.
- O niczym ważnym – machnęła ręką i zerknęła na wyświetlacz telefonu. – Myślałam, że będziesz spała do nocy.
- Myślałaś o Tomie – drążyła. Nie zmieniła pozycji, jedynie otworzyła oczy. Bardzo starała się słuchać zaleceń lekarza i dbała o to, aby się nie przemęczać. Pozycje zmieniała tylko dlatego, żeby nie dostać odleżyn.
- Skąd ci to przyszło do głowy? – zapytała, przysuwając się z krzesełkiem bliżej do łóżka.
- Zdradził cię wyraz twarzy – odparła spokojnie. Spostrzegawczość Jessici była wspaniałą cechą, ale nie w przypadku Scarlett. Zwłaszcza, kiedy jako rozrywkę obrała sobie analizę jej psychiki. Czasami rozumiała zbyt wiele. Za dużo, jak na dziecko.
- Jaki to wyraz? – zapytała zaciekawiona.
- Totalnego rozmarzenia – roześmiała się, wygodniej opierając głowę na poduszce. – Miałaś na twarzy taki głupkowaty uśmiech. Wiesz, jak wtedy, kiedy dostajesz miłego sms’a i śmiejesz się do telefonu w autobusie pełnym ludzi.
- To nie dowodzi tego, że myślałam o Tomie. Bo w autobusie miłego sms’a można też dostać od koleżanki albo od siostry.
- Masz rację, ale twój sms był na pewno od Toma – odparła niewzruszona wymówkami blondynki. – Odkąd odwiedzasz mnie w szpitalu, tylko kilka razy miałaś taką minę. Ja nie zawsze śpię, kiedy myślisz, że śpię. Czasem po prostu nie mam siły się odezwać i cię obserwuję. Kiedy myślisz o Javierze albo przychodzisz tu z nim, to jesteś raczej… spięta i zakłopotana.
- Skąd ty bierzesz te pomysły, Jess? – zapytała, starając się nie dać po sobie poznać, jakie wrażenie wywarły na niej słowa dziewczynki.
- Może i mam chore serce, ale nie jestem ślepa.
- Sądzę, że widzisz, aż za dużo, niż na czternastolatkę przystało.
- Niewiele wiem o miłości – zaczęła, wzruszając ramionami. – Dotąd kochałam tylko rodziców, ale widzę, jak zmieniasz się, kiedy mówisz o Tomie, Billu, mamie, Javierze, Liv. To widać. Nie jesteś już taka, jaka byłaś, kiedy się poznałyśmy. Mam wrażenie, że mówienie o Tomie sprawia ci przyjemność. Kiedy opowiadałaś mi, jak zaniepokoił się o mnie, to miała taki czuły głos. Chciałabyś myśleć o Javierze tak samo, więc czujesz się źle, kiedy nie możesz. Po prostu go nie kochasz. Chyba wydawało ci się, że przy mnie nie musisz się pilnować. Bo nie musisz, ale to nie jest tak, że ja nie widzę.
- Skarbie, to nie jest takie proste. Pogadamy, jak za jakiś czas zakochasz się w jakimś szczęściarzu – Jessica wzruszyła ramionami, nie odrywając wzroku od twarzy Scarlett. Miała wrażenie, że ona wiedziała coś o niej, ale nie chciała jej tego powiedzieć. Na litość Boską! Ona miała tylko czternaście lat. Nie powinna dać się ponieść słowom nastolatki, a jednak poruszyły ją. I to mocno.
- Leżę tutaj już prawie dwa miesiące, mam wiele czasu na przyglądanie się wszystkiemu. Poznałam Javiera. Często bywacie tu razem. Poznałam też Billa i Toma, też widziałam was razem. Dlatego wiem, co mówię.
- Chyba przestanę ci przynosić książki. Naprawdę – pokręciła głową, zerkając z ukosa na Jessicę. Może miała rację. Wizyty w Domu Dziecka wyzwalały w niej spokój. Tam czuła się wolna i nieskrępowana. Jessica była jej ulubienicą i znalazły wspólny język. Może dlatego pozwoliła emocjom nieco wymknąć się spod kontroli, ale nie sądziła, że była pod tak pilną obserwacją.
- Mów, co chcesz – kolejne wzruszenie ramionami. Jessica nie przejmowała się jej protestami, ponieważ była święcie przekonana o słuszności swojego zdania i czuła potrzeby, aby cokolwiek dalej tłumaczyć.
- Nie będzie mnie jakiś tydzień – zmieniła temat. Poczuła ulgę, nie musząc dłużej myśleć, o tym, co usłyszała. – Mam do załatwienia kilka spraw w Stanach.
- Candy obiecała, że mnie odwiedzi, jak tylko wrócą z Monachium – odparła, a Scarlett była bardzo zadowolona z tego faktu. Obie dziewczynki bardzo potrzebowały przyjaciółki w swoim wieku, a  więź między nimi nawiązała się niemal natychmiastowo. Candy spędzała całe dnie u Jessici, kiedy tylko była w Berlinie. Z racji, że bliźniacy przebywali teraz w Monachium, przygotowując się do  przesłuchań do DSDS, Rainie i Candy były tam z nimi. Wracali w przerwach, żeby odpocząć. Tom spotykał się z Davidem, a pozostała trójka najczęściej spędzała czas w Berlinie. Rainie bardzo starała się pomagać Scarlett, gotując, porządkując dokumenty, czy nawet sprzątając, a Candy przesiadywała u Jessici, kiedy tylko czuła się wystarczająco dobrze. Ostatnio było niewiele takich dni, ale każdy miał wagę złota. Czas uciekał, a data koncertu wciąż była niejasna. Oprócz Linkin Park, 30 Sekonds to Mars, Jamesa Arthur’a, Eda Sheeran’a i Little Mix mieli wystąpić również One Republic, The Pretty Reckless i Olly Murs. Scarlett utrzymywała dobre relacje wszystkimi, jakkolwiek i gdziekolwiek poznanymi artystami, dzięki czemu chętnie zgodzili się pomóc. Istniała szansa, że zgra również Passenger, ale ta szansa była bardzo nikła, więc nie liczyła na nich mocno. Dziewięciu gości na jednym koncercie to i tak duży sukces, więc cieszyła się z tego, co miała. Do wykonania została jej największa misja. W połowie września musiała polecieć do Londynu i wykonać ją osobiście. To spotkanie było chyba najważniejsze, bo wiedziała, że ten zespół Jessica lubiła najbardziej. Od nich potrzebowała najwięcej, dlatego tą prośbę musiała przedłożyć osobiście. Jednak w tej chwili bardziej martwiły ją spostrzeżenia Jessici. Skąd jej to wszystko przyszło do głowy? Przecież w ich rozmowach Tom pojawił się może dwa razy. Wprawdzie zdarzało jej się odpływać myślami, kiedy Jessica spała, ale przecież ona… spała. A nawet, jeśli nie, to nie miała możliwości wiedzieć, o czym Scarlett w danej chwili myślała. Musiała mieć się na baczności. Skoro czternastolatka dostrzegała, że wciąż czuła coś do niego, to co z innymi? A zwłaszcza z Javierem? Javier. Dlaczego z największej otuchy przeistoczył się w jej największe zmartwienie?
- Cieszę się, że dotrzymuje ci towarzystwa – odparła, wygładzając kołdrę.
- Czy myślisz, że jeśli wyzdrowieję i wrócę do Domu Dziecka, to ona wciąż będzie chciała się ze mną przyjaźnić? – zapytała, zerkając na Scarlett nieco niepewnie.
- Jestem stuprocentowo pewna, że będzie chciała. Przecież lubi cię za to, jaka jesteś, a nie gdzie mieszkasz – uśmiechnęła się, chwytając dziewczynkę za rękę.
- Wolałam się upewnić. Mailujemy, wiesz? – drążyła.
- Co ciekawego ci pisała?
- Zwiedzają miasto, chodzą na zakupy i czekają na powrót bliźniaków. Te całe przesłuchania się jeszcze nie zaczęły, za dwa tygodnie chyba. Napisała mi, że kupiła mi prezent, ale nie chciała zdradzić co. Pytała, co u ciebie i takie tam.
- Cieszę się bardzo, że znalazłyście wspólny język. Candy nie ma tu żadnych koleżanek. Pewnie pozna jakieś, kiedy załatwią wszystkie formalności ze szkołą, ale zawsze fajnie jest mieć kogoś bliskiego. A wy chyba jesteście do siebie trochę podobne i myślę, że ta przyjaźń wyjdzie na dobre wam obu – spojrzała na komputer dziewczynki i doznała olśnienia. Miała jej przekazać wiadomość dnia i zapomniała. Miała pod nosem najlepszą wymówkę dla dociekliwości Jessici i o niej zapomniała. Chyba potrzebowała już odpoczynku. – Ale ze mnie skleroza! – pacnęła się ręką w czoło i wskazała na komputer. – Podaj mi laptopa. Mam dla ciebie wiadomość specjalną.
- Od kogo? – zapytała zaciekawiona. Scarlett uśmiechnęła się, uruchamiając komputer. Podniosła łóżko Jessici tak, żeby mogła swobodnie oglądać. Zalogowała się na maila i postawiła laptopa przed dziewczynką, po czym włączyła filmik. Pisnęła widząc uśmiechniętą twarz Harrego Styles’a. zerknęła z niedowierzaniem na Scarlett, a potem wlepiła wzrok w ekran. Oglądała to trzy razy. Chciała czwarty, ale zrezygnowała. Dostała wypieków i bardzo się rozemocjonowała. Scarlett bała się, że mogła jej tym zaszkodzić, ale Jessica wyglądała na ozdrowioną. – Jakim cudem skłoniłaś One Direction, żeby nagrali dla mnie pozdrowienia? – zapytała oszołomiona.
- Skarbie to wcale nie było takie trudne – uśmiechnęła się. – Prosiłam chłopaków o występ na twoim koncercie, ale odmówili, bo mają w tym czasie inne zobowiązania. Urządziliśmy sobie małą video konferencję, podczas której wypytali mnie o ciebie i twoją chorobę. Zdecydowali się przekazać trochę pieniędzy na operację i nagrali dla ciebie ten film. Chciałabym, żeby każdy był tak serdeczny i ofiarny, jak oni.
- O matko kochana. Oni wiedzą o moim istnieniu. Wystarczy mieć zepsute serce i bach, już zna cię One Direction – mamrotała, wachlując się dłonią. – Dużo pieniędzy? – zapytała przykładając chłodną książkę do policzka. Scarlett uważnie jej się przyglądała. Chcąc sprawić radość Jessice, nie pomyślała, że takie emocje mogą jej zaszkodzić.
- Całkiem sporo. Dziesięć tysięcy funtów.
- O matko kochana – powtórzyła.
- Mówiłam, że to fajne chłopaki – poklepała dziewczynkę po ręce.
- Harry jest taki uroczy – westchnęła. No tak. Harry. Dlaczego specjalnie jej to nie dziwiło? Scarlett uśmiechnęła się ode ucha do ucha i zabrała laptopa z kolan Jessici. Jak to było, kiedy ona miała czternaście lat? Ach tak. Wielbiła Toma Kaulitz z Tokio Hotel. Dziewczyny się nie zmieniają, tylko idole. Dziewięć lat wcześniej była zauroczoną fanką Tokio Hotel. To naprawdę trwało już tak długo? To naprawdę było dziewięć lat wcześniej? Dziewięć? Zupełnie, jakby w innym życiu. Przejmowała się tym, że nie była taka zgrabna i wysoka, jak Liv, że żaden z kolegów nie zwracał na nią uwagi, a Mike w szczególności. Była zrozpaczona tym, jak wyglądała. Nie wiedziała, co zrobić, żeby móc śpiewać w swoim życiu. A przede wszystkim wzdychała do kilkunastu plakatów z podobizną ojca jej dzieci. Kto by pomyślał, że życie płata aż takie figle, że trzy lata później nie pozwoli mu upaść, że sześć lat później tak sromotnie upadnie sama? Kto by pomyślał, że dziewięć lat później, mając dwadzieścia trzy lata, będzie miała wszystko, o czym marzyła, mając czternaście lat i czuła, że tak naprawdę nie miała nic? Bo jestem niczym, gdy nie ma ciebie przy mnie blisko. Tak. Rozumiała zauroczenie Jessici. Pamiętała je doskonale. Bo kto by pomyślał?
- Jak będziesz grzeczna i wyzdrowiejesz, to zabiorę cię na ich koncert i na każdy jaki tylko zapragniesz .
- Też mi wymagania – prychnęła, choć w jej oczach czaiły się radosne ogniki. Dwa słowa od Harrego Styles’a zmieniły humor Jessici diametralnie. – Choć w sumie Liam też jest słodki – stwierdziła.
- Powiedz mi, który z nich nie jest? – spojrzała wesoło na dziewczynkę. Znów wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się do Scarlett. Bardzo starała się nie piszczeć i emocjonować, ale wciąż była pod wrażeniem pozdrowień od zespołu.  
- No dobra, wygrałaś – machnęła ręką, łypiąc na blondynkę. – Wiesz, co? Zazdroszczę ci tego, że ty znasz tak wiele gwiazd. Wiem, że sama nią jesteś, ale ty jesteś taka normalna, że nie myślę o tobie, jak o sławie.
- Więc pomyśl, że dla mnie takie Harry Styles czy Katy Perry, to tak jak ja dla ciebie. To też są ludzie, skarbie.
- Wiem – westchnęła. – Cieszę się, że Marsi będą na koncercie. Jared jest starszy od mojego taty, ale trzyma się nieźle, nie? – Scarlett wywróciła oczami. Oczywiście, że Jared trzymał się nieźle. Nawet bardzo nieźle. Humor nie opuszczał Jessici, która najwyraźniej miała ochotę poplotkować o znanych przystojniakach. Scarlett nie zamierzała jej tego odbierać. To w końcu było takie dziewczyńskie, a ona dawno nie robiła takich rzeczy.
- Owszem i jest niesamowicie sympatyczny do tego – dodała.
- Scarlett? – Jessica popatrzyła na blondynkę już zdecydowanie poważnie. – Bo ja tak sobie myślałam… skoro zapraszasz tyle gwiazd i w ogóle, to czy myślałaś może o Dirty Mouses? – Jak mogłaby nie pomyśleć, skoro płyty tego zespołu były pozdzierane od nieustannego słuchania? Jak mogłaby nie pomyśleć, skoro to ulubiony zespół Jessici. Nie mogła też przyznać, że rozmowy trwają, że załatwi to osobiście, choćby miała okopać się przed nimi i czekać aż się zgodzą. Nie mogła powiedzieć, że zrobi wszystko, żeby sprowadzić ulubiony zespół Jessici. Chciała, żeby to była niespodzianka. Uśmiechnęła się lekko zakłopotana.
- Wiem, jak bardzo ci na nich zależy i że to twój ulubiony zespół, ale wciąż nic nie wiadomo. Do końca tygodnia ustalimy ostateczną listę gości i wybierzemy termin. Na ten koncert łączy się praca bardzo wielu niezwiązanych ze sobą ludzi. Musimy to jakoś połączyć, ale najważniejsze, że mamy O2 World. Zawarłam też umowę z firmą obsługującą koncerty. To już naprawdę bardzo dużo.
- Okej. Tak tylko pytam.
- Widziałam, jak przeglądałaś zdjęcia Willa w Internecie – mrugnęła do Jessici, która momentalnie się zaczerwieniła. – Skarbie, ja też byłam nastolatką. Z tym, że trafiłam na okres, kiedy nie było aż tylko przystojniaków do wzdychania. Mój pokój był obklejony tylko i wyłącznie Tomem.
- Czyli jesteś trwała w uczuciach – odgryzła się. – Wiedział, że byłaś fanką Tokio Hotel?
- Dalej nią jestem – roześmiała się. – Dowiedział się dosyć brutalnie, bo jednego razu obudził się w pokoju pełnym swoich podobizn i przeżył szok.
- Naprawdę? O matko, to musiało być dziwne, kiedy otworzył oczy, a wszędzie on – pokręciła głową. Scarlett, mogę zadać ci ważne pytanie?
- No pewnie.
- Jak zaczęłaś do nas przychodzić i trochę cię poznałam, to przeczytałam o tobie wszystko w Internecie. Przeczytałam, obejrzałam, wysłuchałam i… w każdym wywiadzie mówiłaś o tym, jak bardzo kochacie się z Tomem. Znaczy przez te kilka miesięcy, a potem nagle się rozstaliście. Nie wierzę, że kłamałaś o miłości. Dlatego nie rozumiem, jak mogliście się tak po prostu rozstać, skoro się kochaliście? – poważne spojrzenie Jessici i ogromne brzemię jej słów utonęły w próżni. Scarlett nie zdołała odpowiedzieć na to pytanie, bo do sali weszła pielęgniarka i wyprosiła blondynkę, jednak ono padło. Wryło się w jej myśli. Nie dawało spokoju. Mąciło spokój. Jak czternastolatka mogła wiedzieć i rozumieć tak dużo? Jak mogła zadawać tak trudne pytania? Tak trafne? W połowie drogi do mieszkania zawróciła i pojechała na cmentarz. Liczyła, że może chociaż tam odnajdzie odrobinę spokoju.
*

Początek września, Loitsche

Czarna sukienka gładko zsunęła się ze smukłego ciała Scarlett. Wylądowała na podłodze, niczym wianuszek wokół jej stóp. Westchnęła lekko taksując wzrokiem własne ciało, odziane jedynie w koronkową bieliznę. Podniosła z podłogi sukienkę i złożywszy ją na pół, odrzuciła na fotel. Rozpuściła włosy i przeczesała je palcami, nadając swoim lokom właściwą sprężystość. Wzięła głęboki oddech, powoli obracając się wokół własnej osi i przyglądając sobie dokładnie. Powinna się za siebie wziąć. Zdecydowanie. Koniec z czekoladą. Kątem oka zerknęła na drzwi, spostrzegła w nich Toma, który jawnie jej się przyglądał. Scarlett speszyła się. Zrobiło jej się gorąco. Ciśnienie podskoczyło do dwustu dwudziestu. Spuściła wzrok, zasłaniając się rękoma. Była w takim szoku, że nawet nie zaczęła szukać okrycia. Tom uśmiechnął się, unosząc ku górze jeden kącik ust. Powoli wszedł do pokoju, zamykając za sobą drzwi. Postawił szklanki z napojami na stoliczku i nie spiesząc się, podszedł do dziewczyny. Ona sama, jakby zapominając, że była w swoim własnym pokoju, lekko zakłopotana, wpatrywała się w niego. Stanął tuż przed nią i pocałował ją, uśmiechając się lekko.
- Jesteś urocza, gdy się czerwienisz – odparł czule.
- Nie myślałam, że tak szybko wrócisz.
- Całe moje szczęście. Nie powiem, przyjemnie było patrzeć, jak prezentujesz swoje wdzięki – ujął jej twarz w dłonie i zadziornie skradł jej kolejny pocałunek. Bystre, turkusowoniebieskie tęczówki wpatrywały się w niego uważnie. Tom uśmiechnął się, zaś Scarlett odsapnęła, stając przodem do lustra. Jego oczy mówiły same za siebie. Jak mogła skończyć z czekoladą?
- Bo ja tak się zastanawiam – odparła po chwili, przyglądając się swoim krągłym biodrom.
- Nad czym? – stanął za brunetką i odgarnąwszy z ramion jej długie włosy, czule ucałował jej bark. Spojrzał w ich odbicie.
- No, co ty właściwie we mnie widzisz? – ulokowała uważne spojrzenie w tafli lustra, wyczekując reakcji, która była zupełnie inna, niż się spodziewała. Tom wybuchnął śmiechem. Odwrócił się do niej tyłem, łapiąc w pół. Zanosił się swoim chichotem, który zwykle rozśmieszyłby i Scarlett, ale teraz musiała pozostać poważna. W końcu chodziło o sprawę – dosłownie – wielkiej wagi. Odwróciła się na pięcie i posłała mu butne spojrzenie, zakładając ręce na biodra. Wyprostowała się, dumnie wypinając pierś, zupełnie nie przez przypadek. W głębi duszy wiedziała, że ona ubrana mniej niż bardziej, równa się rozbrojony Tom bardziej, niż mniej. Tupnęła, przenosząc ciężar ciała na prawą stronę. Buzia dziewczyny nabrała intensywniejszego koloru, a pełne wargi ułożyły się w dzióbek. – Co cię tak śmieszy, Kaulitz? – warknęła, a on odwracając się z powrotem do Scarlett, odkaszlnął głośno. Brwi chłopaka mimowolnie uniosły się ku górze, gdy lubieżnym spojrzeniem taksował jej ciało. Oblizał spierzchnięte wargi. – Ja ci tu wyjeżdżam z egzystencjalnymi przemyśleniami, a ty się śmiejesz? – prychnęła, odwracając się na pięcie. Zaserwowała mu widoki z rodzaju: nie przed dwudziestą drugą. Zrobiło mu się gorąco. Otworzyła drzwi szafy, zamierzając wyjąć z niej jakieś przyodzienie, jednak jego silne ramiona, skutecznie jej to uniemożliwiły. Tom zamknął Scarlett w szczelnym uścisku, jedną ręką zasuwając drzwi szafy. Znów mieli przed sobą własne odbicie.
- Śmieję się, bo pytasz o rzeczy oczywiste – mruknął, całując szyję brunetki. To takie absurdalne. Mieć obok siebie kobietę, którą pragnął najbardziej, jak tylko można i nie wiedzieć przy tym, co ze sobą zrobić. Trzymał w ramionach półnagą Scarlett i… oddychaj, Tom. Jednak, kiedy ona była tak blisko, kiedy jej skóra muskała jego własną, kiedy jej obecność była bardziej namacalna, niż mógł to sobie wyobrazić, nie chciał pójść za daleko, by znów nie zniknęła.
- To wcale nie jest śmieszne, bo tak naprawdę nigdy nie zapytałeś mnie czy chcę z tobą być! – zaperzyła się, usiłując ukryć uśmiech. Oparł brodę na ramieniu brunetki i rozluźniwszy uścisk, splótł palce Scarlett ze swoimi, opuszczając ich ręce wzdłuż jej ciała. Jej skóra w odcieniu brzoskwini, odcinała się od jego własnej zdecydowanie jaśniejszej. Jej ciemne włosy tak bardzo różniły się od jego ciemnoblond. On był wysoki i znacznie lepiej zbudowany, a ona niska i filigranowa, acz niezwykle kobieca. Jego oczy miały kolor słodkiej, mlecznej czekolady, zaś jej bezchmurnego nieba latem. Tak bardzo różni, a zupełnie bliscy. Nigdy nie zapytał jej, czy chce z nim być. Faktycznie, musi to nadrobić. – No, to co ty właściwie we mnie widzisz? – uśmiechnęła się filuternie.
- Wszystko – odparł bez chwili namysłu, spoglądając w jej odbicie.
- No, ale przecież ja jestem taka mała i gruba i wcale nie taka piękna – wzruszyła ramionami, wydymając wargi. – Ty mnie bujasz - mruknęła. Na pewno skrzyżowałaby ręce na piersi, gdyby nie trzymał jej dłoni.
- Bujam, to ja się w tobie, Maleńka – uśmiechnął się filuternie. – Jak chcesz mogę ci pokazać, czego masz za dużo, a czego za mało – zagryzła dolną wargę, spoglądając niewinnie na Toma. Uwielbiał to spojrzenie. Policzki dziewczyny oblały się purpurą, gdy jego dłonie, delikatnie dotknęły jej brzucha. Zadrżała. Smukłe palce powolutku przebierały po jej wrażliwej skórze. Nawet nie spostrzegła, kiedy sprawnym ruchem odwrócił ją przodem do siebie i przyparł do chłodnej powierzchni lustra. Zachłysnęła się powietrzem, zatracając się w jego roziskrzonym spojrzeniu. Na ułamek sekundy zamarła.
- Czujesz – szepnęła, gdy wrócił jej oddech. – Jakie boki?
- Twoje boczki są jak najbardziej w porządku – mruknął zadowolony i w tej samej chwili jego opuszki przemknęły wzdłuż talii, po krągłych biodrach, aż po linię jej koronkowych majtek. Drobne dłonie Scarlett przesunęły się po torsie Toma, gdy ona uparcie podtrzymywała jego wzrok, zwinnie wkradły się pod jego koszulkę, zaś jego własne zacisnęły się na kształtnych pośladkach dziewczyny. Oboje nie odwrócili wzroku. Pewnie uniósł ją do góry, mocniej przypierając do szklanej tafli. Jej chłodna powierzchnia studziła jej rozgrzaną skórę, wywołując kolejne dreszcze. Brunetka ciasno oplotła Toma nogami w pasie, śmiejąc się cicho.
- A tu? – wskazała na swój obojczyk, który Tom w tej samej chwili czule musnął ustami. – A tu? – jej opuszek powędrował ku płatkowi ucha, który też został naznaczony pocałunkiem. Dalej jej drobna dłoń powolutku błądziła po ramionach, szyi, policzku, pełnych piersiach, co wywnioskowała ze spojrzenia Toma, liczył, by tam był kres wędrówki jej palców. Uśmiechnęła się, dotykając opuszkiem noska. – A tu? – skradł i tam pocałunek, by zaczął błądzić ustami po każdym wskazanym przez nią wcześniej miejscu, skrzętnie pomijając wargi. Całował jej szyję, skronie, policzki, no i obojczyki, długo i czule. Spojrzenie chłopaka wreszcie zatrzymało się na pełnych piersiach brunetki, ściśniętych czarnym biustonoszem. Patrzył jak jej klatka unosi się i opada odrobinę za szybko. Scarlett założyła ręce na jego szyję, a kotara jej długich włosów zasłoniła ich twarze. Dziewczyna dotknęła swym czołem czoła Toma, spoglądając mu w oczy. Uśmiechnął się. Patrzyli na siebie przez chwilę, tak po prostu, jakby nie liczyło się więcej nic. Jeden kącik ust Toma powędrował ku górze, gdy wyszeptał;
- A tu masz w sam raz – po czym złożył czuły pocałunek na prawej piersi Scarlett. – Nawet bardzo w sam raz – zaśmiała się cicho, zagryzając wargę. Zwilżyła koniuszkiem języka suche wargi, by zaraz lekko musnąć nimi usta Toma, lekko rozchyliła je swoimi. Ich gorące oddechy mieszały się ze sobą, gdy pocałunek nabierał tempa. Prędko wplotła smukłe palce w jego dredy, gdy dłonie Toma mocniej zaciskały się na pośladkach dziewczyny. Szczelniej oplotła go nogami, gdy on chwyciwszy ją pewniej, oderwał ciało Scarlett od powierzchni drzwi, po omacku kierując się w przeciwną stronę pokoju.
Tak, wtedy też zadzwonił telefon2.

O czym ty, cholery, myślisz, Kaulitz?

Powoli szedł do szopy. Scarlett od samego rana mąciła mu w głowie. Dopadały go mniej lub bardziej niewskazane w tym momencie wspomnienia i to mu ani trochę nie pomagało. W ogóle myślał o niej na okrągło i w głowie przerobił już tyle wersji ich rozmowy, że nie warto ich liczyć.
Im więcej o niej myślał, tym bardziej tęsknił. A myślał bardzo dużo. Czy to nie dziwne, że czasem, kiedy wspominał, to czuł jej dotyk albo jej zapach? Pamiętał tembr głosu, jej zachowanie w różnych sytuacjach, a co gorsza miał wrażenie, jakby to się działo naprawdę. Czasem budził się w nocy i czuł, jakby trzymał ją w ramionach albo wdychał jej zapach. Czy to normalne po trzech latach od zerwania? Miło było ją poczuć, ale przebudzenie wiązało się ze znacznie mniej przyjemnym rozczarowaniem. W ogóle zastanawiał się, czy nie powinien być w tej chwili w Berlinie i pukać do jej drzwi albo czy nie powinien tego zrobić zaraz po tym, jak postanowił z nią porozmawiać. Od rozmowy na dachu minął ponad miesiąc. Miał związane ręce. W międzyczasie widział ją ze trzy razy i to w okolicznościach, które zupełnie nie sprzyjały rozmowie. Zwłaszcza takiej. Zdecydował się poczekać. Wiedział, że będą często spotkać się przy okazji koncertu, więc planował wykorzystać ten czas, żeby się do niej zbliżyć. Stracił jej zaufanie. Tamtego październikowego dnia wybrał źle. Posłuchał swojej dumy i urażonego ego, zamiast serca. Stracił ją, bo zdradził ją w najokrutniejszy sposób. Dziś to wiedział. Jego duma i jej upór. Ich strach. Teraz mógł mieć tylko nadzieję, że skuteczność Fontaine’a nie wzrosła odkąd ostatnio widział ich razem. Scarlett, choć pewnie nie chciała tego pokazać, utrzymywała względem niego bezpieczny dystans. Nie wiedział, o co w tym chodziło. Mogłoby się wydawać, że skoro mieszkał u niej, to byli razem. Jednak nie. Był pewien, że nie byli parą. Ona stała się mocno wycofana. Uczestniczyła w centrum zdarzeń, ale unikała bezpośrednich konfrontacji. To go mocno zastanawiało, bo nie było do niej podobne. To nie była Scarlett, którą znał. Miał świadomość, że po takim czasie nie była już tą samą osobą, jednak czuł, że chodziło o coś więcej. Scarlett nie uciekała, a teraz wydawała się niczego innego nie pragnąć. Tym bardziej chciał z nią porozmawiać. Chciał jej pomóc. Nie mógł znieść myśli, że czegoś się bała. Bo chyba nie Fontaine’a? Skoro z nim mieszkała, to nie mogła się go bać. Coś było na rzeczy. Tom musiał dowiedzieć się co. Georg mógł okazać się cennym źródłem informacji. W kolejnej przerwie przed nagraniami do DSDS byli umówieni na potężne opijanie zakupu mieszkania, ożenku Gustava i wszystkiego, co było godne opijania, więc jeżeli się postara, to wszystkiego się dowie. Problem tkwił w tym, że on chciał wiedzieć już, a nie za tydzień, dwa, czy trzy.
Wystawił rower z szopy i zaczął go czyścić. Obiecał Candy, że pojadą z Davidem na wycieczkę. Bill stronił od takich sprzętów, więc sam musiał się tym zająć. Jego bliźniak wolał romantyczne spacery z Rainie, niż czyszczenie rowerów, a co dopiero jeżdżenie nimi. Nikt, a tym bardziej Candy, nie miał mu tego za złe. Jej wystarczyło, że pokazywał jej różne skarby z czasów, jak byli młodsi. I tak za nim przepadała. W żartach nazywała go „tatusiem”. Nikt nie mówił tego głośno, ale wszyscy, którzy widzieli, jak była w niego zapatrzona, wiedzieli, że chciała, żeby był nim naprawdę.
Uznał, że nie obejdzie się bez szlaucha, więc zdjął koszulkę i buty. Postawił rower na słońcu i przyciągnął wąż ogrodowy. Nie spiesząc się, odpalił papierosa i podszedł do zaworu. Woda zaczęła płynąć, trochę go pochlapała, ale nie zwrócił na to uwagi. Mokra trawa przyjemnie chłodziła jego stopy. Dokładnie spłukał cały rower, paląc. Papieros niedbale spoczywał w kąciku jego ust. Dla Toma były to nic nie znaczące szczegóły, ale nie mógł wiedzieć, że był obserwowany. Nie mógł wiedzieć, że odkąd zdjął koszulkę jego obserwatorka wstrzymała oddech. Przyglądała się grze mięśni jego pleców, silnym barkom, opalonej skórze, nisko opuszczonym szortom. Niżej, niż wskazywałaby przyzwoitość. Nie wiedział, że jego ciało, spięte na czubku głosy dredy, papieros w ustach i zamyślony wyraz twarzy dawały obserwatorce pełny obraz niego samego. Tego, co być może wolałby ukryć. Jednak przede wszystkim nie wiedział, że Lena patrząc na niego, nie czuła nic. Nie miał pojęcia, że kiedy zdała sobie z tego sprawę, uszczęśliwiona poszła do domu. Zakręcił wodę, ocenił wynik swoich starań, zabrał swoje rzeczy i wrócił na podwórko, paląc kolejnego papierosa. Na werandzie zastał Davida i Candy.
- Cześć, kolego – przybili piątkę. – Gotowi na wielkie zakwasy?
- Kto będzie miał zakwasy, to będzie miał – odparła Candy. – Jakbyś faktycznie trochę pobiegał, zamiast udawać, że biegasz grając z Billem na xboxie, to byś nie musiał martwić się o zakwasy – mówiąc to przybrała swój najbardziej niewinny wyraz twarzy i uśmiechnęła się słodko. Tom prztyknął ją w nos.
- Nie słuchaj jej, David – żartobliwie pogroził mu palcem, a chłopiec się roześmiał. Candy potrafiła zniżyć się do poziomu pięciolatka, więc z siedmiolatkiem radziła sobie idealnie. Chłopiec był nią zauroczony, a ona czuła się doskonale w roli prowodyra. – Za chwilę wyjeżdżamy, tylko spakuję co nieco, gdyby wyładowały się nam baterie – synek mu zasalutował, a on wszedł do domu, gdzie panował przyjemny chłód. Pomimo września było jeszcze bardzo ciepło. Mama czytała w kuchni gazetę, Gordon pewnie kręcił się po obejściu, jak co sobotę, a Bill i Rainie siedzieli wkomponowani w fotel i oglądali stare zdjęcia, jak się okazało były tam też jego albumy, które zabrał z domu. kiedy podszedł przyglądali się zdjęciu Scarlett. Święta 2010 roku. Siedziała na dywanie, a żółta sukienka opinała jej spory już brzuch. Miała lekko rozsunięte nogi, a między nimi leżało duże pudełko z kokardą. Wszystko różowe. To był prezent od Liv. Uśmiechała się od ucha do ucha prosto do obiektywu. Miała zaróżowione policzki, a jej długie włosy niesfornie kręciły się tuz przy twarzy. Była wtedy taka  piękna. A on taki szczęśliwy.
- Była strasznie gruba – odparł Bill, jakby wyczuwając jego myśli. – Ja nie wiem, co ty w niej widziałeś, chłopie – wszyscy troje się roześmiali, doskonale wiedząc, że bardziej skłamać nie można było.
- Nie wiem, gdzie miałem oczy – mruknął czule, kucając przy boku fotela. Oparł się o nogi Rainie, ale ona widząc jego rozmarzoną minę, nawet się nie poruszyła. Tom przerzucił stronę, doskonale wiedząc, jakie tam znajdzie zdjęcia. Scarlett w opasce z migającym „2011”, oni na spacerze, oni w domu, oni w aucie, on z maleńkim Liamem, ona w szpitalu, ona z ich synkiem na ogromnym łóżku w ich sypialni. Ona śpiąca, ona karmiąca, oni we trójkę. Patrząc na te zdjęcia wiedział jedno. To nie było życie, które już przeminęło, ani miłość, która odeszła. To życie i miłość, które nosił w sobie. To jedyne jakie mógł mieć. Jedyne, jakie kiedykolwiek chciał mieć. Jego życie to ona. Uśmiechnął się do brata i wstał klepiąc Rainie po kolanie. – Ładne zdjęcia – odparł wychodząc. Znał je wszystkie na pamięć. Tak jak ją. Scarlett była jego jedynym możliwym wyborem. Wiedział to od zawsze. Chciał o tym zapomnieć, ale jak można zapomnieć o oddychaniu, czy zabronić płynąć krwi w żyłach? Ona wypełniała jego płuca, żyły, serce, umysł. Dlatego zrobi wszystko, żeby ją odzyskać. Zrobi wszystko, żeby spełnić obietnice.
*

 Berlin, okolice centrum handlowego Lafayette

- Gustav, spójrz w niebo.

Spojrzał.

- Policz gwiazdy.
- Nie da się, myszko.
Roześmiał się cicho, a ona zaniosła się szlochem. Nie potrafił znieść jej łez. Nie rozumiał, dlaczego. Jedną ręką mocniej przycisnął ją do siebie, a drugą chciał otrzeć jej łzy. Nie pozwoliła mu. Patrzyła na niego i usiłowała uśmiechać się przez łzy.

- Patrz w niebo, Gustav, a ja będę patrzeć na ciebie.

Zrobił to, o co prosiła. Patrzył w gwiazdy, mocno przyciskając ją do siebie. To było trudne, tak bardzo trudne, gdy ona płakała tak żałośnie.

- Nie da się policzyć gwiazd, tak samo, jak nie da się w żaden sposób zmierzyć tego, jak bardzo cię kocham. Moja miłość jest większa, niż wszystkie gwiazdy na niebie, niż ludzie na ziemi, niż pyłki na łące, niż... niż.. wszystko. Gustav, pamiętaj.

Wyswobodziła jedną rękę z jego uścisku i ujęła jego brodę, ciągnąc ją delikatnie w dół, by móc spojrzeć mu w oczy.

- Pamiętaj, obojętnie co, kocham cię3.

Gustav poczuł, jak zalewała go fala gorących potów, duszności, sam nie wiedział czego. Zrobiło mu się ciemno przed oczami. Przystanął mocno ściskając dłoń Margo. Starał się oddychać. Starał się nie wpaść w panikę. Tak, on. Najspokojniejszy z zespołu. Oddychał. Skupił się na oddychaniu. W pierwszej sekundzie myślał, że wzrok spłatał mu psikusa, ale nie. Patrzył i ledwo oddychał.
- Gustav? – Margo zaniepokoiła się i popatrzyła na niego uważnie. Szli zatłoczoną ulicą, co takiego mogło się stać? On patrzył w jednym kierunku, nie mogąc się uspokoić. A ona nie wyrwała ręki z jego uścisku, choć zaczynało ją boleć. – Skarbie? – spytała, lecz nie czekając na odpowiedź popatrzyła w tą samą stronę. Od razu ją zauważyła. Skołtunione blond włosy, blada twarz i sińce pod oczami nie zmieniły jej twarzy aż tak bardzo, by stała się nie do poznania. Margo nie raz widziała zdjęcia Caroline. Ślicznej, roześmianej Caroline. Karykatura człowieka, którą dostrzegła przed sobą trudno określić tymi słowami. Znów popatrzyła na Gustava, który zbladł tak bardzo, że obawiała się, że zemdleje na środku chodnika. Delikatnie wyswobodziła rękę z jego żelaznego uścisku i dotknęła jego kredowego policzka. – Skarbie, spójrz na mnie – odparła, zasłaniając mu widok na Caroline. Musiała zachować spokój, żeby uspokoić jego. Pogładziła jego twarz, patrząc mu w oczy. – Wszystko jest w porządku. Wszystko jest dobrze, Gustav – mówiła czule, cierpliwie czekając, aż ją dostrzeże. Ocknął się. Wrócił. Jednak długą chwilę bała się, że rozpadnie się na kawałki na środku tego przeklętego chodnika, a ona nie będzie umiała go uratować. Patrzył jej w oczy, a ona starała się przekazać mu cały swój spokój.
- Margo – odparł, a ona zrozumiała. Nie musiał nic więcej mówić. Ton jego głosu jej wystarczył. Delikatnie przyłożyła wargi do jego ust, składając na nich czuły pocałunek.
- Chcesz do niej podejść? – dużo kosztowało ją to pytanie, ale musiała je zadać.
- Nie – powiedział stanowczo. Zerknął ponad ramieniem żony, a ona po raz kolejny powiodła spojrzeniem za nim. Carolnie przyglądała się im. Była zszokowana równie mocno, co Gustav. Patrzył na nią jeszcze przez moment, a wyraz jego twarzy na pewno nie wyrażał miłości. Nikt nie mógł wiedzieć, że w ciągu tych kilkunastu sekund przez głowę Gustava przewinęły się wspomnienia, słowa i nadzieje, które się z nią wiązały. Wspomnienia, które pomimo tylu dramatów były piękne, a tej chwili wiedział, że przede wszystkim stanowiły kłamstwo. Jedną wielką ułudę. Jej ogromne szare oczy wypełniły się łzami. Dzieliło ich może dziesięć metrów. Wystarczyło coś powiedzieć, podejść. Gustav już nie chciał. A ona już nie mogła. Jej ogromne szare oczy, choć pełne łez, były już puste. Nie było w nich miejsca na miłość. Tylko na heroinę. Jej strój świadczył o tym, w jakiś sposób ją zdobywała. Jego mała śliczna Caroline puszczała się za działkę. Ona już nie była jego. Należała do heroiny. Od samego początku. Spojrzał na Margo. W jej oczach czaiła się czułość i troska. Jej oczy należały do niego. Jej oczy go kochały. Wyciągnął rękę, a ona ją ujęła. Ucałował jej wewnętrzną stronę, a ona się uśmiechnęła. – Ona wybrała heroinę, choć chciałem dać jej wszystko. Zrobiłem dla niej wszystko. Poświęciłem wszystko. Nie zostało nic ze mnie, ani dla mnie. Dopiero ty oddałaś mi życie. Nie zamierzam już patrzeć na nią, skoro mam przed sobą ciebie – odparł, kiedy mijali oniemiałą dziewczynę. Nie wiedział, czy słyszała. Nie wiedział, czy to coś dla niej znaczyło. Wiedział, że nie chciał, by cokolwiek go to obchodziło.
- A ja wybieram ciebie – odpowiedziała, mocno ściskając jego rękę. Obrączka wpiła się w jego palec i pomyślał, że tak właśnie powinno być. Miał przy sobie właściwą kobietę. Caroline wyssała z niego całą energię życiową, a Margo tchnęła ją w niego. Wybór był oczywisty. Szkoda tylko, że wraz z nią wróciły wszystkie wspomnienia. Uczucia też. W tym momencie dotarło do niego, że ich miesiąc miodowy dobiegł końca.

___________________________
1 Nie pamiętam, który to post, ale sprawdzę, to w jakiejś bliższej przyszłości.
2 Fragment postu nr 27.
3 Fragment postu nr 11.
Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo