19 sierpnia 2011

58. Miłość jest zawsze chaotyczna. Gubisz się, tracisz trzeźwy osąd. Nie umiesz się bronić. Im większa miłość tym większy chaos.


Tytuł: Jonathan Carroll
Białe jabłka


Pierwszym, co zobaczył, była płynna linia jej ciała. Cienka kołdra skotłowała się u jej stóp, odkrywając ją niemal zupełnie. Satynowa koszulka gładko spływała w głębokim wcięciu talii i pełnej krągłości jej bioder. Westchnął, czując jak wewnątrz nie radzi sobie z uczuciami, jakie w nim wykwitły. Wszystko wydawało mu się takie odrealnione. Tempo ostatnich godzin było tak wielkie, że zupełnie się pogubił. Nie sądził, że Scarlett tak po prostu go przyjmie. Myślał, że miała do niego żal, że nie będzie go chciała widzieć na oczy, ale zrozumiał ją, kiedy dostrzegł niej jej własne poczucie winy. Nie mówiła tego na głos, ale kiedy rozmawiali do późna w nocy, czuł, że obwiniała się za całe to zamieszanie. Nie raz powtarzała, że gdyby go nie zostawiła, wszystko byłoby inaczej. Ale on nie czuł do niej żalu, już nie, bo sam postąpił wobec niej nie fair. I wydawałoby się, że doszli do punktu, w którym wszystko powinno być dobrze.
Winy zostały wyznane, przebaczone i odsunięte z myśli, ale wciąż był między nimi mur, który wyrósł przez te tygodnie. Wciąż było między nimi milczenie. Nie obecne, to dawne. Wszystkie niewypowiedziane słowa trwały w nich i ciążyły, jak kamienie.
Poruszyła się. Wtuliła policzek w miękką poduszkę, a śliski materiał przesunął się wyżej po jej ciele. Zagryzł wargi i nie mogąc się powstrzymać, przesunął opuszkiem palca wskazującego od wzniesienia tuż pod jej piersiami, po wgłębienie tali, aż do krągłych bioder, gdzie kończył się materiał jej piżamy, a zaczynały uda. Nakreślił małe kółeczko na jej delikatnej skórze, a Scarlett znów się poruszyła. Prędko zabrał dłoń, obawiając się, że zrobił coś, co jej się nie spodobało. A ona tylko przekręciła się na plecy, wyciągnęła ręce w górę i przeciągnęła się niczym kotka. Posłała mu ciepłe spojrzenie spod na wpół przymkniętych powiek, a on się uśmiechnął. Odwróciła się na drugi bok, przodem do niego i podparła głowę ręką. Teraz jej kształty rozpraszały go jeszcze bardziej.
- Cześć – mruknęła.
- Cześć – odpowiedział i pocałował ją delikatnie.
- Brakowało mi tego.
- Mnie chyba bardziej – pokręciła głową i sięgnęła dłonią do jego policzka. Pogładziła jej spodem kilkudniowy zarost, którego Tomowi nie spieszyło się zgolić.
- Za tydzień skończyłby pięć miesięcy – westchnęła i natychmiast spojrzała w górę, by nie pozwolić sobie na łzy. – Tak bardzo za nim tęsknię, Tom. Moje ciało już przestawiło się na dawny tryb. Nie bolą mnie już piersi i dawno skończył mi się pokarm, gdy on już nie jadł, ale ja ani trochę nie potrafię przestać być jego matką – powiedziała cichutko, a Tom przykrył jej drobną dłoń na swoim policzku, własną dużo większą.
- Tak już będzie chyba zawsze. On będzie w nas; będzie tym ciepłem w sercu i trawiącym je bólem – odparł smutno. – Nasz synek zawsze będzie częścią nas; naszą miłością, naszą tęsknotą, naszym smutkiem. Minie wiele czasu zanim uda nam się na dobre z tym pogodzić. Miesiące czy lata, kto wie…
- Wiesz, kiedy byłam sama w tym pokoju, nie raz błagałam los, by odebrał mi głos, sławę, urodę, wszystko. Byleby tylko oddał mi Liama, ale nie chciał słuchać – wzruszyła ramionami i potarła twarz dłońmi.
- Maleńka… - Tom wyciągnął ręce i objąwszy ją, przyciągnął Scarlett do siebie. Wtuliła się w jego tors i odetchnęła. Z przyzwyczajenia, które wyrobiła sobie w czasie ciąży, założyła na niego nogę i odetchnęła znów. – Wiesz, bardzo dziwnie zasypiało mi się bez tego – zaśmiała się cicho.
- Mnie gorzej, bo nie miałam na kogo zakładać nogi. To było frustrujące. Zawsze, jak się kładłam, robiłam zamach, a ciebie nie było…- powiedziała cichutko, a jej oddech muskał klatkę piersiową Toma, tak jak opuszki jej palców, gdy kreśliła na jego skórze rozmaite wzorki.
- Ale już jestem – objął ją mocniej i ucałował w czubek głowy.
- To dobrze, bo ja też. Nie wiem, jak mogliśmy być tak głupi. Jak ja mogłam…
- Przestań już. Jesteśmy tylko ludźmi, a Liam… to było tak niespodziewane.
- Był zdrowy, rósł, miał apetyt. Nie rozumiem, dlaczego on, Tom? Dlaczego nasz synek? – podniosła głowę i spojrzała na Toma tak zrozpaczonym wzrokiem, że poczuł się jeszcze gorzej. Z trudem przełknął ślinę i objął ją ramieniem tak szczelnie, że nie wścibiłby między nich igły. Pocałował ją w czoło i miał wrażenie, że to nie działo się naprawdę. Poczucie odrealnienia dopadało go w chwilach, w których najmniej się tego spodziewał. Czuł, że to nie mogło dziać się naprawdę, wciąż wydawało mu się, że ich maleństwo żyło i spało za ścianą. Bo i co miał jej powiedzieć? Skoro sam nie wiedział, dlaczego to spotkało właśnie ich. Zespół przedwczesnej śmierci łóżeczkowej odbierał szczęście tysiącom rodzin. Pech chciał, że los zmusił ich do podbicia statystki. Westchnęła. Przyłożyła dłonie do jego torsu, po lewej stronie. Dwie małe zupełnie lodowate dłonie przywarły do jego rozgrzanej skóry i przeszył go dreszcz. – Wiem, ty tego nie wiesz. Nie umiem dobrać słów, ani zebrać myśli. Nie wiem, co robić, ani co będzie dalej. A ja tak nie lubię nie wiedzieć. I tak mi smutno, Tom.
- Z jednej strony – zaczął, ale jej zimne dłonie skłoniły go do tego, by przyciągnąć kołdrę i przykryć ich. Tomowi było ciepło, wręcz gorąco, ale lodowate dłonie i stopy Scarlett były wystarczającym argumentem, żeby się nakryć. – Z jednej strony – kontynuował, gdy brunetce spod kołdry wystawał tylko czubek nosa i bystre niebieskie oczy. – Chciałoby się schować pod kołdrę i zatopić się w tym smutku.
- Lepiej nie. To się źle kończy – przerwała mu, a Tom uśmiechnął się smutno i instynktownie znów pocałował ją w czoło.
- A z drugiej wiem, że życie toczy się dalej i trzeba dalej brać się z nim pod boki. Próbowaliśmy obu sposobów, ale w pojedynkę. Myślę, że teraz razem będzie nam łatwiej.
- Wolałabym, żebyśmy mogli teraz pobyć razem. Nie podoba mi się to, że będziemy musieli się rozstać.
- Złe miejsce i zły czas.
- I zła Isobel – burknęła, wtulając nos w kątek szyi Toma.
- Nie mogę się nie zgodzić – odparł chłodno, na co Scarlett parsknęła śmiechem. – Co?
- Uwielbiam to, jak jej nie lubisz. Jesteś wtedy strasznie groźny.
- Póki nie zmienisz menagera będę zmuszony być groźnym – pogłaskał brunetkę po plecach, siląc się na lekki ton. Nie lubił poruszać tematu Isobel, bo nie chciał, by Scarlett dopytywała się o źródło jego niechęci do jej menager. Nie wiedział, co powstrzymywało go od powiedzenia jej o tym, chyba tylko męskie ego. Nie pójdzie do niej na skargę. Sprawa się rozmyła, więc teraz musi tylko jakoś tłumaczyć swój brak sympatii do Isobel. – Wiem, że jest dobra, ale ona nie ma ludzkich odruchów. Jest jak maszyna; po trupach do celu. Boję się, że kiedyś staniesz się jej przeszkodą.
- Wiesz, że jej na to nie pozwolę. Ona się zapomina i próbuje mną dyrygować, ale lubię przypominać jej, że jest inaczej.
- Ty wszystkim lubisz pokazywać, że jest inaczej – zaśmiał się cicho i krótko pocałował Scarlett. Pokręciła głową i uśmiechnęła się pod nosem. Wyciągnęła rękę i pogładziła policzek Toma.
- Drapiesz.
- I kąsam – mrugnął i uśmiechnął się tak, jak tylko on potrafi. Tak, że zaparło jej dech. Westchnęła i objęła jego twarz dłońmi. Spojrzała mu w oczy i poczuła się lepiej. Oczy Toma zawsze ją uspokajały; jego ciepłe, pełne miłości spojrzenie topiło w niej każdą złość czy niepewność. Jego oczy zawsze mówiły więcej, niż chciał powiedzieć, ale nie każdy umiał ich słuchać.
- Czasem myślałam sobie, że łatwiej byłoby nie kochać. To oszczędziłoby wielu cierpień, ale kiedy myślę sobie, że miałabym żyć bez ciebie, wiem, że to nie byłoby życie. Dopadło mnie to, że nie wiedzieć, kiedy przestaliśmy być dziećmi, kiedy wszystko stało się takie prawdziwe i poważne. To nie ciąża, ani Liam. To chyba stało się dużo wcześniej i tak sobie myślę, że nie powinniśmy tak żyć. Czasem czuję, jakbyśmy przechodzili obok wielu spraw. I nie mówię tu o imprezach do rana czy jakiś hulankach, mówię o jakiejś takiej większej beztrosce. Bo teraz to już nie pamiętam, co to takiego.
- Ty raczej nie należysz do tych imprezowych, Maleńka.
- No nie, ty też – trąciła go palcem w ramię. – Wiesz o co mi chodzi. Chciałabym, żebyśmy chodzili do kina, na zakupy, na spacery, gdziekolwiek. Chciałabym, byśmy pomimo całej tej sławy żyli, jak każda para. Zauważyłeś, jak sława wiele nam zabrała?
- Mówiłem ci już wtedy, gdy dopiero, co się poznaliśmy. Mówiłem, że nigdy nie będziemy tradycyjną parą. Wtedy ze względu na twoje dobro, a teraz…
- Teraz jest zawsze, Tom. To była nasza wspólna decyzja. Zrezygnowałam z kina, spacerów i innych wypadów. Byłam w pełni świadoma tego, że musimy pozostać w ukryciu i chciałam tego, ale teraz już nie musimy.
- Więc zróbmy to.
- Co? – zapytała zaciekawiona. Podniosła się, podpierając na ugiętym ramieniu. W niebieskich oczach Scarlett zabłysły przekorne ogniki. Tom się uśmiechnął
- Chodźmy na spacer, do centrum, do kina. Gdzie tylko chcesz.
- Naprawdę? – uśmiechnęła się szeroko. Wyglądała jak mała dziewczynka, która wreszcie dostanie obiecaną rzecz. Oczy miała jeszcze podpuchnięte, a policzki zaróżowione. Kiwnął zdecydowanie głową i roześmiał się w głos. Scarlett pisnęła radośnie i wycisnąwszy na jego ustach krótki pocałunek, wyskoczyła z łóżka, jakby ją parzyło.
*

Drzwi otworzyła kobieta pod pięćdziesiątkę. Była dystyngowana, poważna i nienagannie ubrana. Zmierzyła ich krytycznym spojrzeniem, co dla Margo – z doświadczenia – było sygnałem, że nie spodobali się jej. Dziewczyna uśmiechnęła się i wystąpiwszy krok do przodu, wyciągnęła ku niej dłoń.
- Dzień dobry. Margarette Weisberg – kobieta niechętnie uścisnęła rękę dziewczyny i prędko ją cofnęła. – Przepraszamy za najście, jednak sprawa jest raczej ważna.
- Mianowicie? – zapytała chłodno. – Niczego nie zamierzam od was kupić.
- Nie, nie. My nie jesteśmy żadnymi domokrążcami. My… - zaczęła, jednak Gustav, dotąd milczący, zdecydował się zabrać głos.
- Chodzi o Melanie – pod panią Rosner wyraźnie ugięły się nogi, a jej twarz stała się kredowo biała. – Możemy wejść?
- Nie znam żadnej Melanie. Idźcie stad – odparła, przymykając drzwi, jednak Margo była szybsza. Zablokowała drzwi stopą. Zabolało, ale zignorowała to. – Proszę przestać. Proszę stąd iść.
- Wiemy, że była pani córką – Margo położyła nacisk na słowo ‘była’, podziałało. Kobieta, wyraźnie zbita z tropu, jakby złagodniała.
- Melanie pewnie już nie żyję, a ja byłem z nią związany przez ostatnie lata, jednak… myślę, że pani niemniej niż ja pragnie odpowiedzi na pewne pytania – kobieta wpatrywała się dłuższą chwilę w Gustava. Patrzyła mu prosto w oczy, jakby szukając w nich prawdy. I chyba znalazła ją w tych ciepłych, orzechowych oczach, skoro otworzyła szeroko drzwi, dając ulgę stopie Margo i nadzieję Gustavowi.
Gdy siedzieli w przestronnym, bogato urządzonym salonie, a parująca kawa stała przed nimi w filiżankach z chińskiej porcelany na antycznym stoliku, a blondynowi zdążył minąć pierwszy szok spowodowany przepychem, jaki panował w domu, opowiedział Leonie Rosner historię jej córki od dnia, w którym ją poznał po chwilę, w której otrzymał od lekarza wiadomość o jej ucieczce. Kawa wystygła, a Leonie – już nie tak poważna i nieprzejednana – zalała się łzami. Matczyne uczucia zwyciężyły z urazą. – Przez cały ten czas – kontynuował – myślałem, że moją myszką jest nieśmiała Carolinie Reiter, która wyjechała z domu, żeby próbować samodzielnego życia – powiedział cicho, z rozrzewnieniem. – Była skryta i miała swoje sprawy, w które nie wnikałem, bo ona szanowała moje zobowiązania muzyczne. Kilka razy w tygodniu wychodziła na parę godzin, twierdząc, że idzie do pracy. Zawsze miała pieniądze na koncie, więc sądziłem, że prosperuje całkiem nieźle. Dopiero później dowiedziałem się, że się sprzedawała. Wybaczyłem jej wszystko. Kiedy była w ośrodku, sprawy szły dobrze. Miała wyjść, mieliśmy założyć rodzinę, adoptować dzieci… a zastałem tylko ten list – podał kobiecie kartkę. – Podała swoje nazwisko, więc postanowiłem sprawdzić, co to za sobą poniesie. Dlatego jesteśmy dziś tutaj. Margo jest kuzynką mojej serdecznej przyjaciółki i pomaga mi. Byłbym zobowiązany, gdyby wyjaśniła mi pani, co powodowało Caro… znaczy Melanie, że zmieniła personalia i uciekła aż do Berlina – Leonie milczała dłuższą chwilę. Otarła łzy, napiła się zimnej już kawy i patrzyła w przestrzeń. Dopiero, kiedy jej twarz znów nieco nabrała koloru, a dłonie przestały się trząść, spojrzała na niego. Patrzyły na Gustava oczy Caroline.
- Melanie była genialnym dzieckiem. IQ ponad przeciętną, wyniki w nauce doskonałe, grała na skrzypcach, żebyś wiedział jak pięknie. Miała miłe koleżanki. Kiedy miała dziewięć lat, na świat przyszedł Albert. Poświęciliśmy mu całą uwagę, sądząc, że Melanie sobie poradzi. To był błąd. Przez pierwsze dwa, trzy lata zaciskała zęby. Potem zaczęła uciekać z lekcji, zmieniła towarzystwo, zrezygnowała ze skrzypiec. Zachowywała się jak pies, który zerwał się z łańcucha i na oślep korzystał z wolności. Na nic kary i ostrzeżenia. Zmieniła się nie do poznania, a my nie sądziliśmy, że to reakcja na brak uwagi. Ona zawsze się izolowała. Miała swój świat, swoje zainteresowania, więc uznaliśmy, że to bunt młodzieńczy. Nie wiedzieliśmy, że ćpa. Kiedy wróciła do domu zupełnie odurzona, to był szok. Nie przeczę, jesteśmy majętni i obracamy się w wyższych sferach, więc córka narkomanka to nie była zbyt przyjemna idea. Zastraszyliśmy ją, próbowaliśmy leczyć, ale na nic się to zdało. Melanie była twarda i wciąż nas kompromitowała. Im bardziej próbowaliśmy jej pomóc, tym mocniej ona zapadała się w nałogu. W końcu mój mąż nie wytrzymał, uderzył ją, nazwał od najgorszych. Liczyliśmy, że to nią wstrząśnie. Następnego ranka już jej nie było. Policja znalazła tylko rzeczy w jakimś worku na śmieci. Zabrała z domu wiele cennych rzeczy. Jak się później okazało kradła już wcześniej jakieś drobiazgi, które łatwo przeoczyć. Wyczyściła sejf, zabrała kilka cennych rzeczy. W sumie na równowartość około dwudziestu tysięcy. Musiała za to żyć jakiś czas. Szukaliśmy jej, na próżno. Wynajęliśmy nawet prywatnego detektywa. Za pierwszym razem bez skutku. Udało się dopiero za drugim razem, w zeszłym roku. Była w klinice. Pomyśleliśmy, że wychodzi na prostą. Dowiedzieliśmy się, że ktoś sponsoruje jej leczenie. Zostawiliśmy tą sprawę, wierząc, że nasza córka wyjdzie z tego i wróci. Nie miałam pojęcia, że tak to się skończy… - westchnęła ciężko i potarła twarz dłońmi. W jednej chwili zdawała się zestarzeć o dziesięć lat. Gustav poczuł się zagubiony. Nie miał pojęcia, co o tym wszystkim myśleć. Jednocześnie znienawidził matkę Melanie i było mu jej żal.
- To wiele tłumaczy – odpowiedział po długiej milczącej chwili. – Jednak… ona musiała wzrastać w poczuciu, że jest gorsza od innych. Często powtarzała mi, że nie zasługuje na to, co ma.
- Nie wiem, skąd jej się to wzięło. Zawsze powtarzaliśmy, że jesteśmy dumni z tego, jak sobie radziła. Bo byliśmy. Melanie była naszą chlubą.
- Jednak pozostawiona sama sobie, czuła się odrzucona i bezwartościowa. No nic. Tego już nie zmienimy. Melanie najpewniej już nie żyje. Wolałbym się mylić albo, chociaż znać miejsce jej pochówku, ale… dokonała wyboru – podniósł się z miejsca i wyciągnął rękę do matki Melanie. – Dziękuję za poświęcony czas, bardzo mi pani pomogła. Teraz rozumiem więcej i ona najwyraźniej pragnęła, bym poznał tą prawdę.
- Cieszę się, że kochałeś moją córkę, że miała kogoś, kto dał jej tyle miłości, ile my nie zdołaliśmy. Miała szczęście, że pojawiłeś się na jej drodze, szkoda, że tego nie wykorzystała. Będę ci niezmiernie wdzięczna, gdy poinformujesz mnie, jeśli dowiesz się czegoś o niej.
- Zrobię to, ale myślę, że lepiej będzie, jeżeli nie będzie pani czekać. Ja nauczyłem się już tego nie robić. Trzeba żyć dalej – kobieta skinęła głową i uśmiechnęła się smutno. Odprowadziła ich do drzwi i czekała, aż odjadą. Później je zamknęła, a Gustav poczuł, że dział podpisany imieniem Caroline, bo właśnie nią zawsze dla niego będzie ta dziewczyna, został bezpowrotnie zamknięty. Margo milczała dłuższą chwilę, dając mu czas na ochłonięcie i był jej za to wdzięczny. Patrzyła za okno, wierciła się i raz zapinała pas, raz go odpinała i tak w kółko. Włączyła radio, poskakała po stacjach i wyłączyła je. Potem zaczęła przeglądać płyty. Gdy wreszcie zdecydowała się na ‘Master of Puppets’ Metallici, spojrzał na nią przerażony, a Margo uśmiechnęła się od ucha do ucha. W jej wypadku było to bardzo dosłowne stwierdzenie. Julia Roberts nie sięgała jej do pięt.
- Mam nadzieję, że nie zamierzasz robić z płytami tego, co zrobiłaś z radiem? – Margo parsknęła śmiechem i kręcąc głową, wsunęła płytę do odtwarzacza.
- Bez obaw, gdzieś tam czytałam, że lubisz ich, a sama też chętnie posłucham, choć preferuję lżejsze klimaty – gdy dźwięki ‘Battery’ wypełniły auto, zlękła się w pierwszej chwili i natychmiast ściszyła na tyle, żeby mogli rozmawiać. – Jak się z tym wszystkim czujesz? – zapytała usiłując usiąść bokiem, ale długie nogi uniemożliwiły jej zrobienie tego tak, jak chciała.
- Jeszcze nie wiem, musze to przetrawić. Przespać się z tym. Dziękuję, że ze mną pojechałaś – oderwał wzrok od drogi i spojrzał na Margo. Ona się tylko uśmiechnęła.
- Od tego są przyjaciele – Gustav z wdzięcznością skinął głową i odwzajemnił uśmiech. – To co? Kawa i kanapki? Mam tego chyba na cały tydzień. 
*

Scarlett pokazała mu Montmartre, byli w Luwrze, gdzie częściej pozowali do zdjęć i rozdawali autografy, niż oglądali eksponaty. Pili kawę i zajadali się słodkościami w małej kawiarence, gdzie nikt nie zaczepił ich ani razu. Spacerowali Polami Elizejskimi, aż do łuku Triumfalnego. Nogi Scarlett odmówiły posłuszeństwa po niemal połowie odcinka jaki dzielił ich od Łuku, więc niosła wysokie buty w ręce, zaś ją niósł Tom. Dumnie rozglądała się dokoła, siedząc mu tak na plecach i mocno oplatając go nogami w pasie. Tom był mniej zadowolony z tego, że musiał ją dźwigać, ale radość bycia z nią była tak wielka, że nie czuł jej ciężaru. Swoją drogą nie pamiętał, by kiedykolwiek była tak lekka. Martwiło go to. Dlatego zabrał ją na lody, do cukierni i wielkiego sklepu z żelkami, gdzie wybrała sobie każdy smak i kształt, na jaki miała ochotę. Kiedy tak niósł ją, ludzie przyglądali im się z pobłażliwymi uśmiechami, a kiedy ich rozpoznawali, od razu robili zdjęcia. Czuł już rozkładówki i huczący Internet. Ale nijak go to obchodziło, bo nie pamiętał, kiedy ostatnio śmiał się tyle, ile tego dnia. Pod wieczór udali się na wieżę Eiffla, gdzie zjedli późny obiad w jednej z restauracji, a wracając kupił jej kwiatka. Nie znalazł storczyków, więc zadowolił się czerwoną różą. Scarlett była wniebowzięta. W ciągu tych kilku godzin smutki codzienności rozproszyły się w jej śmiechu i dziecinnym tonie. Było tak, jak być powinno od zawsze.
Pod wieczór, zamknęli na cztery spusty mieszkanie Liv i ze splecionymi dłońmi opuścili Paryż. By wrócić do domu.
Oczywiście nie obyło się bez spotkania z panami Leferve i Bonnet, którzy objuczyli ich podarkami dla Liv i reszty rodziny.

- Boję się tam wracać – Scarlett oderwała spojrzenie od widoku za oknem i przeniosła je na Toma. Milczała przynajmniej ostatnią godzinę. Myślał, że spała, bo dochodziła już północ, a dzień obfitował we wrażenia.
- Dlatego przyjechaliśmy do Loitsche – odparł, kiedy płynnie parkował pod bramą. – Mamy czas, Maleńka.
- Chciałabym, żeby tak było, naprawdę. Chciałabym zaszyć się tutaj, czy gdziekolwiek. Byle z tobą – uśmiechnęła się delikatnie, a Tom wyciągnął ku niej rękę i pogładził jej policzek. – Czuję niedosyt. Straciliśmy tyle czasu, a już musimy znów się rozstać.
- Nie myśl dziś o tym. Dziś czeka nas magiel, potem mama wmusi w nas kolację i wyśle spać – pocałował ją czule, a ona westchnęła rozkosznie.
- Kocham cię, Tom. Tak bardzo mocno – powiedziała drżącym głosem, a w oczach zebrały jej się łzy. Prędko odpiął pas, najpierw swój potem Scarlett i mocno ją przytulił.
- Ja ciebie też, Maleńka. Chyba aż za bardzo – pocałował jej włosy i gładził po plecach. Siedzieli tak chwilę, póki nie usłyszeli szczęku otwieranej bramy. – Mama – mruknął i pocałował ją raz jeszcze. – Wszystko będzie dobrze, zobaczysz – mówiąc to, spojrzał jej prosto w oczy, a Scarlett nie potrafiła mu nie uwierzyć. Pokiwała głową i otarła policzki. Rozentuzjazmowana Simone, już w piżamie machała do nich radośnie, więc odmachała jej, sięgając po torebkę z podłogi. Tom zatrzymał się tuż pod domem, a gdy Scarlett otworzyła drzwi, prawie, co zdążyła wysiąść, a Simone już zakleszczyła ją w swoich objęciach. Brunetka ledwo nadążała za jej słowotokiem. – Mamo, bo ją udusisz. Nie widzisz, jakie to chude teraz? – Simone odskoczyła od Scarlett i natychmiast otakstowała ją krytycznym spojrzeniem.
- Dziecko, czy ty w ogóle jesz? – brunetka przewróciła oczami i sięgnęła po swoją torbę. Tom, który sam padł ofiarą matczynych uścisków, wyrwał się jak oparzony i zabrał jej torbę.
- Nie szalej, dobrze? – spojrzał na nią wymownie, a Scarlett sapnęła groźnie i zrezygnowana ruszyła za Simone i Tomem.
- Traktujesz mnie, jak jakąs umierającą, a ja tylko straciłam parę kilo, no! – została zignorowana, więc nawet nie próbowała zrównać z nimi kroku. Szła wolno z tyłu, czując, że to będzie ciężki wieczór. Pokłady opiekuńczości Toma stanowiły jedynie ułamek tych, którymi szczyciła się Simone. To na pewno będzie ciężki wieczór, a raczej noc.
- Ty wiesz, mamo, co ona wymyśliła? Uparła się, żebyśmy pieszo przeszli Pola Elizejskie.
- Nie marudź, może nie był to najlepszy pomysł na spacer, ale pamiętaj, że przez ponad połowę drogi musiałam nieść buty w ręce – odparła z udawaną powagą, a Tom słysząc to, odwrócił się do niej z szerokim uśmiechem na ustach. Mrugnął do niej i otworzył drzwi.
- Zapomniałaś dodać, że ja niosłem ciebie – dodał, a Smione roześmiała się w głos.
- Szczegół – mruknęła, przechodząc przodem tuż za nią. Tom zamknął drzwi i rzucił torby w korytarzu, po czym doskoczył do niej jednym susem i złapawszy ją za rękę, przyciągnął brunetkę do siebie.
- Już się burmuszysz? – zapytał wprost do ucha dziewczyny, obejmując ją nisko w talii. Ona zarzuciła mu ręce na szyję i odchyliła się lekko do tyłu, ufając, że jej nie wypuści. Pokręciła głową i uśmiechnęła się uroczo. Ciężkie loki przegrały z prawem grawitacji, zsunęły się z jej ramienia i zawisły tuż przy jej plecach, łaskocząc dłonie Toma.
- Wiesz dobrze, że musisz postarać się bardziej, żeby mnie zdenerwować.
- Wiem – odparł krótko i pocałował Scarlett w czubek nosa. – Na przesłuchanie marsz – uśmiechnął się szeroko i bez jakiegokolwiek problemu odwrócił ją w kierunku kuchni i dał klapsa, na co dziewczyna zareagowała wyraźny oburzeniem. Tom roześmiał się w głos i uciekł do kuchni. Znów czuł się szczęśliwy.

Opuściła łazienkę w kłębach szarej pary. Niczym w filmie z efektami specjalnymi. Było już po drugiej i nie marzyła o niczym innym, jak o tym, by zasnąć w ramionach Toma. To był długi dzień, ale za to jaki miły. Dawno nie bawiła się tak dobrze, ani nie czuła się tak wolna i beztroska. Kwiatek od Toma jakoś przeżył podróż i stał teraz w wazoniku, a ona uśmiechała się na jego widok. Tego dnia dotarło do niej, tak do cna, że mogą jeszcze normalnie żyć, że śmierć Liama nie była końcem, a przed nimi długie życie. Miała dopiero dwadzieścia lat, a zdążyła tyle przeżyć. Wiedziała, że czas zwolnić, choć nie zamierzała z niczego rezygnować. Rzuciła ręcznik na podłogę i założyła gruby szlafrok Toma. Chciała przygotować się do trasy, wywiązać się ze wszystkich zobowiązań, przeżyć to prawdziwe tournée, o którym tak marzyła i w każdej wolnej chwili mieć Toma u boku. Ale on gdzieś zniknął. Wysuszyła włosy ręcznikiem i zeszła na parter. Simone w kuchni jeszcze zmywała naczynia. Szkoda, że Tom nie był takim fanem porządku. Westchnęła i oparła się o framugę.
- Wiesz, gdzie jest Tom?
- Chyba w domku. Miał wyjść tylko na papierosa, ale widziałam, że świeci się tam światło.
- Okej – uśmiechnęła się, zarzucając kaptur na głowę i wyszła na podwórze. Owionął ją powiew chłodnego wiatru. Ostatnie, co teraz powinna, to się przeziębić, ale nie cofnęła się do domu. Bez trudu znalazła drzewo, na którym zbudowano domek. Widziała go wiele razy, ale nie zdarzyło się, by kiedyś tam była. Drabinka poruszała się pod wpływem wiatru. – Dasz radę – mruknęła i zaczęła się wspinać. Serce waliło jej jak oszalałe, ale nie zamierzała wołać Toma, by jej pomógł. Duma jej na to nie pozwalał. Nie musiała szczycić się tym, jakim była tchórzem. Kiedy deski miała już na wyciągnięcie ręki, przyspieszyła, by jak najszybciej znaleźć się na trwałym gruncie. Wolała nie myśleć o tym, że czekała ja jeszcze droga w dół. Drzwi były otwarte, kiedy była już niemal u góry, dostrzegła Toma brzdąkającego na gitarze. Złapała się uchwytów wmontowanych w podłogę, które ułatwiały podciągnięcie się i z gracją, o jaką siebie nie posądzała na tej wysokości, weszła na – jak sądziła – ganek. W tej samej chwili zobaczył ją Tom i zerwał się z gwałtownością taką, jakby przynajmniej miała zaraz spaść. Podniósł ją, nim zdążyła zebrać się do wstania z klęczek.
- Co ty tu robisz? – zapytał z troską w głosie. – Przeziębisz się, chodź – wprowadził ją do środka i zamknął drzwi. Było tam zadziwiająco ciepło.
- Nie było cię, kiedy wróciłam – odpowiedziała, siadając na materacu. Zerknęła w nuty i tekst, które Tom niemal od razu sprzątnął jej sprzed oczu. – Co to? – zainteresowała się, spoglądając na niego przekornie.
- Stare szpargały. Nie jest ci zimno? – usiadł obok i posłał jej zmartwione spojrzenie.
- Tom, ja nie jestem obłożnie chora, ani umierająca. Wszystko jest w porządku. Nie musisz się tak o mnie zamartwiać.
- Boje się o ciebie.
- Nie ma powodu – uśmiechnęła się, ściskając dłoń Toma. – Nigdy tu nie byłam – powiedziała rozglądając się po pomieszczeniu.
- Sam wróciłem tu dopiero niedawno. Z tym miejscem wiąże się wiele wspomnień, musiałem się z nimi uporać.
- Chodzi o nią? – zapytała wprost, pierwszy raz odnosząc się jakkolwiek do Leny. Po tym, jak Tom przyjechał do niej w Paryżu i upewniła się, że po raz kolejny komuś zależało na ich rozstaniu, tamta nie interesowała jej ani trochę. Tutaj poczuła, że powinna.
- Też – odpowiedział, jakby troszkę speszony. – Spędziłem tu więcej czasu, niż w domu w ciągu tych ostatnich tygodni. Myślałem, myślałem i myślałem, a odpowiedź i tak była tylko jedna.
- Jaka? – zapytała przekrzywiając głowę.
- Ty – odparł po prostu i spojrzał jej głęboko w oczy. – Ty byłaś, jesteś i będziesz jedynym z możliwych wyborów. Bez względu na to wszystko, czy się pokłócimy czy będziemy szczęśliwi, czy praca rozrzuci nas na przeciwne krańce świata, zawsze jedyna odpowiedzią będziesz dla mnie ty. – Scarlett uśmiechnęła się i pokręciła głową. Zagryzła wargę, zastanawiając się nad czymś moment, po czym bez słowa wgramoliła się Tomowi na kolana. Ciasno oplotła go nogami w pasie, przywierając ciałem do jego klatki piersiowej i pocałowała go mocno, zaplatając ręce na jego szyi.
- I co teraz powiesz? – zapytała zadziornie, a Tom w odpowiedzi uśmiechnął się szelmowsko i rozwiązał z niewielkim trudem pasek szlafroka brunetki, rozchylił jego poły i przeżył szok. Zamarł na chwilę, zastanawiając się czy to, co zobaczył naprawdę było otaczającą go rzeczywistością. Stwierdzając, że wyobraźnia nie płata mu tak okrutnego żartu, i że z jego wzrokiem jeszcze wszystko w porządku, uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Chyba tylko to, że mam dwa całkiem spore powodu ku temu, żeby nie pozwolić ci się stąd ruszyć – odparł wpatrzony w jej ciężkie piersi, zdawałoby się jeszcze większe niż wtedy, gdy widział je ostatni raz, a Scarlett wybuchła śmiechem. Naznaczone macierzyństwem wydawały mu się jeszcze doskonalsze, jak ona cała. Westchnął i wsunąwszy dłonie pod poły szlafroka Scarlett, sunął powoli dłońmi od jej bioder w górę. Patrzył jej w oczy, a ona się uśmiechała. Jej spojrzenie było tak przepełnione miłością, tak wielką czułością. Ona cała była po prostu doskonała. Doskonała dla niego. – Zastanawiałem się… - urwał, spoglądając głęboko w jej jasne, niczym bezchmurne niebo tęczówki.
- Nad czym? – zapytała cicho, gładząc kciukami kark Toma.
- Próbowałem przypomnieć sobie jak pachniesz, jaka w dotyku jest twoja skóra. Wciąż to czułem, a jednocześnie potrafiłem tego zdefiniować – przesunął dłonie na plecy dziewczyny, a potem zatrzymał je na jej biodrach. Pocałowała go czule i miłością spojrzała mu w oczy. Jej były tak zachwycająco niebieskie.
- Tak bardzo mi ciebie brakowało. Potrzebowałam cię, kiedy sięgałam do górnych szafek, kiedy otwierałam słoiki, kiedy poszła uszczelka kranie w kuchni, kiedy Rufus mnie nie słuchał, kiedy jadłam w samotności, kiedy oglądałam Pearl Harbor, a zrobiłam to chyba z dziesięć razy, budziłam się rano i kiedy sama kładłam się spać. Potrzebowałam, żebyś zapewnił mnie, że wszystko będzie w porządku, i że wciąż mnie kochasz. Potrzebowałam przytulenia i milczenia i wszystkiego. Ciebie całego.
- Już jestem – odparł, całując jej obojczyk. – Cały – przysunął ją jeszcze bliżej siebie, a ona się zarumieniła.
- Nie umiem znaleźć słów, by ci powiedzieć, jak cię kocham. To takie patetyczne, banalne i rodem z pospolitego romansu, ale… tak jest – wzruszyła ramionami, uśmiechając się pod nosem. Objęła twarz Toma dłońmi i lustrując uważnym każdy kolejny centymetr, gładziła ją dłońmi.
- Bo jesteśmy nudni, Maleńka, jak z flaki z olejem. Tylko kocham cię i nie mogę bez ciebie żyć, jesteś moim światem, moim szczęściem, moim powietrzem, ileż można, powiedz mi? – uśmiechnął się szeroko, a ona obrysowała opuszkami zmarszczki, które utworzyły się pod wpływem tego uśmiechu.
- Nie wiem, naprawdę. Musisz chyba wymyślić inny sposób wyrazu.
- Chyba nawet wiem jaki – odparł i mocno ją pocałował. Niemal agresywnie zmusił ją do uchylenia warg, na co ona z chęcią przystała. Zaśmiała się cicho, oddając pocałunek z niemniejszą intensywnością. Objęła szyję Toma rękoma, przywierając do niego niemal zupełnie. Całował ją długo i leniwie, wodząc dłońmi po aksamitnej skórze jej ciała. Scarlett wzdychała rozkosznie, a jego kark stawał się coraz bardziej gorący. Nie przerywając pocałunku, zsunął z jej ramion szlafrok, a Scarlett zadrżała. Powiódł dłońmi po jej plecach, ramionach i brzuchu, drażniąc opuszkami wrażliwą skórę. Zagryzła dolną wargę, odchylając głowę do tyłu, gdy czule całował jej szyję i obojczyki. Oddychała ciężko i nierówno, gdy jego usta odnajdowały na nowo każde miejsce jej ciała. Dotykał jej brzuch, łaskocząc okolice pępka, muskał obojczyki, szczypał wargami płatki uszu i całował jej powieki, wytrwale omijając nabrzmiałe oczekiwaniem piersi. W jednej chwili szlafrok został gdzieś sponiewierany, a niecierpliwe dłonie Scarlett sprawiły, że koszulka Toma podzieliła ten sam los. Uśmiechnęła się wiodąc opuszkami palców wzdłuż linii rzeźby mięśni jego torsu.
- Dotykaj mnie – powiedziała cichutko, pochylając się do przodu, tuż do ucha Toma. Jej szept, jej gorący oddech, jej dotyk, to przebrało miarę. Wezbrana tama pękła. Wziął ją w ramiona i całował do utarty tchu. Dłonie Toma błądziły po całym jej ciele, po najskrytszych nawet zakamarkach. Dotykał ją, jak tego pragnęła. Spragnionymi ustami obsypywał pocałunkami każdy kawałek jej ciała. Dłonie pieściły piersi, drażniły skórę, a ona wijąc się, szeptała jego imię. Gdy leżała już obok niego z delikatnie zaróżowionymi policzkami, przyspieszonym oddechem i pełnymi tłumionego pożądania oczyma, tak bardzo zapragnął dać jej wszystko, czego pragnęła. I dał jej to. Tej nocy nie jeden raz. I wierzył, że zamknął koło, że zamazał ostatni ślad przeszłości, że wszystko, co łączyło go z nią zostało wypełnione obecnością Scarlett.
Obudził się, czując na skórze dotyk jej palców. Kreśliła najróżniejsze wzorki, zakręcając spirale i kółka, obrysowując strukturę jego mięśni i chyba bawiła się całkiem przednio, bo gdy jeden jej nie wyszedł przerwała szepcąc ‘kurczę blade’ i zaczęła od nowa. Tom mimowolnie parsknął śmiechem, co znów wyrwało ją z rytmu. Sapnęła i pocałowawszy go w tors, spojrzała na niego. Miała radosne oczy, a jej tęczówki jasny, lazurowy odcień.
- Nie jest ci zimno? – zapytał, nasuwając na ramię Scarlett szlafrok, którym była przykryta, zaraz po tym poprawił koc. Niezbyt wyszukane posłanie, ale kiedy bywał tu sam, materac, koc i poduszka były jak najbardziej wystarczające. Nie przewidział takiego obrotu spraw. Ostatnim razem, kiedy ją miał umarł Liam. Chyba trochę obawiał się, co przyniesie ten dzień.
- Nie, jest dobrze – uśmiechnęła się, splatając jego dłoń z własną. – Tak sobie myślałam o tym, co robią inne, zwykłe pary wrześniową porą.
- Hmmm… - zamyślił się na chwilę, szukając pomysłu na to, czym mógłby sprawić jej przyjemność. – Co zwykłe pary robią w takiej metropolii jak Loitsche? Może chodzą na spacery? Może organizują ogniska? Może… - nie dokończył, bo przerwał mu dziki, triumfalny okrzyk.
- Ognisko! – poderwała się z miejsca, przysiadając na nogach i zupełnie ignorując swoją nagość. Ten widok nie ułatwiał mu koncentracji, ani skupienia na jej twarzy. – Zróbmy ognisko, Tom! Zaprosimy Billa, Liv, Georga, Gustava, Shie’a i Julie, Margo, no i dzieciaki! No mamę i Dominika też! Niech przyjadą wszyscy, będziemy piec ziemniaki i słuchać starych piosenek, tak, tak, tak! – zaklaskała w dłonie, śmiejąc się od ucha do ucha. – I będziesz grał na gitarze.
- A ty będziesz śpiewać – odparł z uśmiechem. Nie spodziewał się, że ten luźny pomysł, który przyszedł mu do głowy, przypadnie jej do gustu. – Chyba, że cię Bill wygryzie.
- Stworzymy duet – odparła uradowana i złożyła na jego ustach soczysty pocałunek. Zaśmiał się i przytrzymał ją przy sobie, a Scarlett, wykorzystując chwilę, bez pardonu wgramoliła się na niego. Splotła dłonie na jego podołku i oparłszy na nich brodę, niewinnie spojrzała mu w oczy.
- Myślę, że dla ego mojego braciszka będzie bezpieczniej, jeśli nie będzie z tobą śpiewał.
- Oj tam, oj tam – wywróciła oczami. – To przecież tylko… - urwała i uśmiechnęła się słodko, wiedząc, że ‘tylko’ to już hipokryzja w jej wypadku. Jednak Tom nie miał tylu skrupułów i dokończył za nią.
- Cztery oktawy – wywróciła oczami po raz kolejny i mruknęła coś pod nosem. – Przykro mi kochanie, że jesteś odkryciem dekady, złotym głosem, cudownym objawieniem, magiczna barwą, niezmierzoną głębią wyrazu i czymkolwiek cię tam jeszcze zwą. Ciężkie życie gwiazdy – uśmiechnął się łobuzersko, a ona rozmyślnie zaczęła się wiercić, wbijając w niego łokcie, kolana i każdą możliwą kostkę. – Scarlett! – stęknął. – Nie jesteś już tak opływowa, zlitujże się!
- Tere fere – mruknęła, kokosząc się w sposób imitujący ostateczny, dobijający cios. Tak się w to wczuła, że aż z niego spadła. Nie na materac, a na twarde deski. Scarlett wpadła w chwilowy szok, a Tom zaniósł się śmiechem. Częściowo owinięta w koc, a częściowo w szlafrok z potarganym włosem i zaróżowionymi policzkami, zmiażdżyła Toma spojrzeniem, co rozbawiło go jeszcze bardziej. – Śmiej się, śmiej – zrobiła groźną minę i z impetem znów przygniotła go swoim ciałem. – I co teraz powiesz? – zapytała unosząc brew.
- Chyba nie będę za dużo gadał – stwierdził po chwili namysłu. – Zajmę się raczej czynami – odparł z szatańskim uśmiechem i nie wiedzieć kiedy zrzucił Scarlett z siebie na materac i sam zawisł nad nią, zabierając jej pole manewru, i złożył na jej ustach gorący pocałunek. Jakich wiele jeszcze tego ranka. Domek opuścili przed południem, trzymając się za ręce i szepcąc wciąż do ucha. Jakby czas się cofnął, a świat zatrzymał i znów łączyła ich tylko miłość.

My love, leave yourself behind.

Beat inside me.
I’ll be with you.

4 sierpnia 2011

57. Jedna nadzieja daje więcej siły niż dziesięć wspomnień.

Tytuł: Marlena Dietrich


Obudził się wtulony w jej szlafrok. Zapach jaśminu i wanilii krótką chwilę mącił mu myśli. Tą krótką chwilę wydawało mu się, że ma ją obok siebie. I to była najpiękniejsza z chwile, które przeżył w ciągu minionych tygodni. Ociężale zwlókł się z łóżka i poszedł do łazienki. Opłukał twarz zimna wodą i umył zęby. Wychodząc z pokoju, zahaczył jeszcze o garderobę i zmienił koszulkę na świeższą, sądził, że później może nie mieć na to czasu. Zabrał też telefon i schodząc na dół, wybrał numer Billa. Odebrał po czterech sygnałach.
- Mówisz – sapnął do słuchawki. Tom po drugiej stronie słyszał szum, więc uznał, że brak gdzieś wędruje.
- Rozmawiałeś ostatnio ze Scarlett?
- Zależy jak ostatnio.
- No, ostatnio – odpowiedział zmieszany. Dziwnie mu było nie mieć pojęcia, co mogło się z nią dziać przez czas dłuższy niż jeden dzień. Dotąd to było maksimum. A teraz nie miał pojęcia, jak radziła sobie przez ostatnie tygodnie.
- Hmmm, więc ostatnio gadałem z nią, jakieś dwa dni po tym, jak była w Loitsche.
- Gdzie była?
- A skąd mogę wiedzieć? Kiedy zapytałem, co robi, powiedziała, że spaceruje. Pogadaliśmy chwilę, była dziarska, bojowa i morowa, więc uznałem, że ma solidnego doła, ale to zrozumiałe, po twoim występie.
- Cholera – mruknął. Wyprostował się i podrapał po karku. Cały ścierpł.
- Co jest?
- Wczoraj wróciłem do domu, ale jej nie zastałem. Jej rzeczy zostawione są w nieładzie i mam wrażenie, że dawno jej nie było w domu. Myślałem, że coś wiesz. No, nic. Dzwonię do Liv.
- Ja właśnie idę na spotkanie z Davidem. Postaram się trochę przełożyć w czasie nasze wejście do studia. Myślę, że czas jest ci teraz potrzebny.
- Dzięki, brat.
- Wiesz, co sobie myślę?
- Co?
- Ona może być wszędzie. To przecież Scarlett. Gdy cierpi, ucieka. A teraz cierpi podwójnie.
- Wiem i to mnie przeraża – po tych słowach rozłączył się i rozejrzał po holu, jakby chciał się upewnić, czy aby na pewno nie wróciła, czy zaraz nie przyjdzie do niego, pachnąc słodko, jak ciasto, które właśnie upiekła. Wiedziony wyimaginowanym zapachem wszedł do kuchni i nalał sobie soku. Usiadł na wysokim stołku przy blacie i wybrał numer Liv.
- Cześć, szwagrze – odebrała niemal natychmiast, piorunując go radosnym świergotem. Mimowolnie skrzywił i upił spory łyk soku. Tak na osłodę.
- Cześć, Liv. Po twoim tonie mniemam, że nie rozmawiałaś ze Scarlett.
- Rozmawiałam, ale jakiś tydzień temu. Tuż po powrocie z Irlandii.
- Jesteś w domu?
- No, jestem, ale co się stało? Nie ma jej?
- Będę za dwadzieścia minut – rozłączył się i wrzucił telefon do kieszeni. W żołądku zaczęło ssać go z głodu, więc dopił duszkiem sok i wypalił z domu, w pędzie porywając portfel i dokumenty. Pod domem O’Connorów był nie po dwudziestu, a po piętnastu minutach. Po drodze przejechał przynajmniej dwa razy na czerwonym i wymusił pierwszeństwo niezliczoną ilość razy. Nie mówiąc o przekroczeniu prędkości. Kiedy wbiegał na schodek, drzwi otworzyły się przed nim i stanęła w nich zatroskana Liv. Była jakaś odmieniona, dokonała się w niej jakaś zmiana. Zmiena, którą już skądś znał, ale myśl ta była tak ulotna, że w natłoku niepokoju uleciała szybciej, niż zdążył się nad nią zastanowić. – Gdzie ona może być, Liv?
- Poczekaj – wyszła na moment, po czym wróciła z czasopismem i pokazała je Tomowi. Na okładce był on, kucający przy Davidzie i Lena tuż obok nich. Na szczęście widać było tylko jego twarz. – Myślisz, że widziała to? – zapytała, siadając naprzeciw niego. Liv nigdy nie oceniała. W jej głosie nie było złości czy krytyki. Nie wyrokowała, nie mając pewności i to w niej lubił.
- Widziała znacznie więcej. Ktoś zrobił dużo więcej zdjęć i wysłał je Scarlett. Ona je obejrzała i natychmiast przyjechała do Loitsche, a ja popełniłem największy błąd, nie wyprowadzając jej z błędu. Bo ta kobieta to moja… znajoma. Dawna znajoma. Scarlett nie zarzuciła mi niczego. Prosiła tylko o wyjaśnienia, a je nie byłem gotowy wyjaśnić jej niczego, bo sam niewiele rozumiałem. I wyjechała. To było mniej więcej tydzień temu. Wczoraj wróciłem, bo… bo uświadomiłem sobie coś, co wiedziałem od początku, a jej nie było. Myślałem, że może jest tu albo po prostu gdzieś wyszła, ale nie wróciła na noc i strasznie się martwię. Rozmawiałem wcześniej z Billem. Powiedział mi coś oczywistego; ona może być wszędzie. A ja muszę ją znaleźć. Muszę jej wytłumaczyć. Musimy wszystko naprawić – Liv słuchała go uważnie, a potem zastanawiała się chwilę.
- Bill ma racje, ale nie wie, jak rozumuje moja siostra. A ja tak – uśmiechnęła się pokrzepiająco.
- Dlatego tu jestem, bo chyba tylko ty możesz mi pomóc.
- Sęk tkwi w tym, że kiedy ona była gotowa wrócić, ty odszedłeś i to ją złamało. To było takie coś, jak z twoim powrotem wczoraj. Wielkie tarant przed pustą salą. Wiesz, nie neguję cię, bo miałeś do tego święte prawo. Zniosłeś sam zbyt wiele i czara się przelała, ale wiesz, jaka ona jest. Totalnie nieprzewidywalna. Widziałam ją w Los Angeles. Ona myśli, że ja tego nie wiem, ale z trudem znosiła mnie i Georga. Bo była tak nieszczęśliwa, rozżalona i samotna. I przede wszystkim u kresu sił. A potem wróciła z nadzieją, że zastanie cię w domu, a dostała zdjęcia, o których mówisz, a potem kolejny cios, bo pozwoliłeś jej wierzyć, że masz coś na sumieniu, więc uciekła. Moim zdaniem, żadne z was nie ponosi winy za to, co się stało. Radziliście sobie, jak umieliście. Nie wiem, czy przeżyłabym taką stratę.., ale wiem, że waszym błędem było to, że pozwoliliście sobie na samotność. Na wyizolowanie się. To już minęło, nieważne. Trzeba się zastanowić, jak naprawić te szkody. Bill miał świętą rację, mówiąc, że ona może być wszędzie. Ale biorąc pod uwagę, że działała impulsywnie, bez zastanowienia i potrzebowała czegoś na już, jasne jest, że nie wyjechała do jakiegoś Honolulu, tylko w sprawdzone miejsce. A sprawdzonym miejscem jest moje mieszkanie w Paryżu. Jest jeszcze domek po babce na riwierze, ale nie sądzę, by tam pojechała. Potrzebowała ciszy, spokoju i samotności, ale przede wszystkim pewnego miejsca. I jestem na dziewięćdziesiąt dziewięć procent pewna, że tam jest. Z resztą, poczekaj. Pierre. Użycz mi telefonu, swój mam w pokoju – Tom prędko podał Liv komórkę, a ona wybrała numer. Odebrano po dwóch sygnałach. Przez dłuższą chwilę słuchała wywodu po drogiej stronie, wywracając tylko oczami. Później spoważniała i mimowolnie skinęła głową. – Dzięki, Pierre – odparła tylko i oddała Tomowi komórkę.
- I co? – Liv spojrzała na Toma i gdyby tylko sytuacja nie była tak poważna, uśmiechnęłaby się. Nie musiał mówić, że kocha jej siostrę. To uczucie malowało się w jego zatroskanym spojrzeniu, niepewnych gestach i takiej tęsknoty emanującej z niego całego. Pokiwała znów  głową.
- Jest tam. Nie musiałam mówić, po co dzwonię. Najpierw wygłosił mi tyradę, że o nim zapomniałam, a potem od razu odrzekł, że Scarlett jest tam i ma się w miarę dobrze. Teraz jest z Hugo na zakupach. Ponoć wczoraj, kiedy wracała zaczepił ją jakiś nachalny fan i pewnie wszedłby z nią do klatki, ale weszła do jakiegoś sklepu, zadzwoniła po nich i Hugo swoją nieskromną posturą dał gościowi do zrozumienia, że pani sobie nie życzy i dziś na wszelki wypadek pojechali razem.
- Dzięki, Liv – zerwał się z miejsca i niemal popędził do wyjścia, jednak w połowie drogi zatrzymał się i odwrócił do niej. – Odkąd jest Scarlett, w moim życiu nie ma żadnej innej kobiety.
- Wiem – Liv uśmiechnęła się do niego. – Zadzwonię na lotnisko i zarezerwuję ci bilet na najbliższy lot – Tom tylko skinął głową i już go nie było. Liv odetchnęła głęboko i wyszła z pokoju. Miała wielką nadzieję, że tych dwoje wreszcie odnajdzie drogi ku sobie, bo jeśli oni nie wygrają swojej miłości, to ona nawet nie próbowała wierzyć we własne powodzenie.
*

Widok z wieży Eiffla zapierał dech w piersi. Na tej wysokości mogła spokojnie skupić się na swojej kawie i rogaliku, nie bojąc się, że znów ktoś ją zaskoczy. Odkąd wycofała się nieco w cień, przywykła do tego, że mogła czuć się, choć trochę anonimowa. Ostatni incydent przypomniał jej, że jednak się myliła. Toby przyleciał niemal natychmiast i czuła się o wiele lepiej. Słońce przyjemnie grzało, a ona siedząc tuz przy szklanej ścianie, mogła przyglądać się ludziom nie większym niż opuszek palca i widokom rozpościerającym się w dali. Razem z nim był też Hugo, więc nie obawiała się już niczego. Westchnęła, czując spokój. Pierwszy raz od wielu dni udało jej się rozluźnić. Nie wiedziała, czy zdążyła przywyknąć, czy może po prostu przestała czekać.
- Scarlett? – przyzwyczaiła się już do nieco niepewnego zapytania przesiąkniętego francuskim akcentem, jednak tym razem… Odwróciła się z delikatnym uśmiechem, gotowa zapozować do zdjęcia czy dać autograf, jednak czekała ją niespodzianka. Słusznie wyczuła inną nutę w owym głosie przesiąkniętym nonszalancją i pewnością siebie, bo to nie był żaden fan. – Javier Fontaine – przedstawił się i patrząc Scarlett prosto w oczy, ucałował jej dłoń. Oniemiała i tak też spoglądała na niego dłuższą chwilę. Jej mina musiała zaniepokoić Toby’ego, gdyż podszedł i tym samym wyrwał ją z tego chwilowego letargu. Delikatnie dotknął jej ramienia, spoglądając pytająco.
- Wszystko w porządku – skinęła głową, uśmiechając się delikatnie. – Mogę w czymś pomóc? – zapytała unosząc jedną brew. Doskonale wiedziała, dlaczego Fontaine do niej podszedł. Słyszała o tym, jak w wywiadach nie raz powtarzał, że nie może się doczekać ich spotkania i opowiadał jakieś niestworzone historie na temat jego rzekomego zainteresowania jej osobą. Kolejny, dla którego stanowiła tylko obiekt. Odrzuciła do tyły włosy, taksując go spojrzeniem.
- Miło mi poznać. Czekałem na tą chwilę od bardzo dawna – uśmiechnął się szelmowsko i usiadł obok niej. Scarlett upiła łyk kawy i wygodnie rozparła się na krześle. Nie podobało się jej to, że tak bezwstydnie przyglądał się każdemu odcinkowi jej ciała, który mógł zobaczyć nad stolikiem. Nie peszyło jej to, nauczyła się radzić sobie w takich sytuacjach, ale miała wrażenie, jakby te spojrzenia były jawnym brakiem szacunku. Czasem żałowała, że nie była tak zupełnie przeciętna, jak wydawało jej się, gdy była dzieckiem. Wydatny dekolt okazał się tym razem kiepską decyzją, bo spojrzenia Fontaine’a padały głównie tam. Nie zasłoniła się, ale usiadła tak, by ograniczyć mu widok. Oparła łokcie o blat stolika i splótłszy dłonie, oparła na nich brodę. Spoglądała na niego z dozą ignorancji, by uświadomić mu, że zainteresowanie było bezwzględnie jednostronne.
- Słyszałam coś o tym.
- Nie sądziłem, że moja sława sięga aż tak daleko – odparł z udawaną skromnością. Scarlett zaintrygował jego głos. Był jej jakby znajomy, ale jednocześnie zupełnie obcy. Była w nim nuta, czegoś, co kojarzyło jej się z kimś, nie wiedziała kim.
- Sława? Powiedziałabym, że głupota – odparła obojętnie, nie spuszczając z niego wzroku. Nie speszył się, nie zawstydził, a jedynie szerzej uśmiechnął.
- Urocza, jak zawsze. Nie dziwne, że zwojowałaś świat.
- Dziękuję – uśmiechnęła się, unosząc jeden kącik ust ku górze. Odszukała w torebce portfel i rzuciła na stół banknot. – Żegnam – powiedziała ze słodkim uśmiechem i z gracją wstała od stolika.
- Do zobaczenia – odpowiedział, odprowadzając wzrokiem kołyszące się biodra brunetki. – Do zobaczenia – powtórzył, gdy zniknęła mu z oczu.

Spakował kilka najpotrzebniejszych rzeczy i w pośpiechu ruszył aleją, żałując, że auto zostawił pod bramą. Pożałował jeszcze bardziej, gdy zobaczył, ilu reporterów zdążyło się pod nią zgromadzić w ciągu tych dwudziestu minut, gdy był w domu. Zaklął pod nosem i wsunął na niego okulary. Nim dotarł do furtki, zdążył zadzwonić do Maxa, by przyjechał jak najszybciej i sprawdził posesję. Obrzucił szybkim spojrzeniem swoje szanse w stosunku do całej grupy dziennikarzy, ale musiał zaryzykować. Grad pytań zasypał go już spory kawałek od ogrodzenia, nie słuchał. Zastanawiał się, jak przejść te kilka metrów i bez problemu dostać się do samochodu. W końcu doszedł do wniosku, że musi dać im to, czego oczekują, żeby ustąpili i odblokowali bramę. Zatrzymał się, jakiś metr przed nią i uważnie spojrzał na dziennikarzy, starając się nie mrużyć oczu przez wściekle błyskające flesze.
- Umowa jest taka, odpowiadam na pięć pytam, a potem dajecie mi święty spokój. Tak będzie najszybciej, jeśli wam nie odpowiada zawsze możemy rozwiązać problem w mniej przyjemny sposób. To jak? – wśród reporterów rozległ się niezadowolony pomruk, ale musieli zdawać sobie sprawę z tego, że faktycznie mógł rozwiązać sprawę inaczej. Poprawił sobie plecak na ramieniu i spojrzał po nich wyczekująco. To wystarczyło, by posypał się grad pytań, który zignorował. Zaś to wystarczyło, by dziennikarze opanowali się nieco. Pierwsze, które padło głośniej spośród szemraniny, ani trochę go nie zdziwiło.
- Czy to prawda, że rozstaliście się ze Scarlett?
- Nie – błysnął flesz i oślepił go zupełnie, kilkanaście ciągnących się w nieskończoność sekund nie widział nic. Zasłonił oczy i odczekał chwilę. Czuł jak się załzawiły. Kiedy je otworzył obraz był nieco zamazany. – Wyłączcie to z łaski swojej – padło kilka kolejnych pytań, które ignorował, dopóki nie przestali robić zdjęć. – Ja mam czas – skłamał. Zupełnie nie miał czasu, ale to zupełnie inna historia. Przestąpił z nogi na nogę i poprawił plecak na ramieniu.
- Jak radzisz sobie po stracie dziecka? – spojrzał na kobietę, która wypowiedziała to pytanie i w pierwszym odruchu miał ochotę posłać ją do diabła. Krwiopijcy. Nie umiał radzić sobie z prasa tak dobrze, jak Scarlett. Najchętniej uciekłby przed nimi.
- Najlepiej, jak można w takiej sytuacji. Zapewne nie masz zielonego pojęcia o tym, co czuje rodzic po stracie dziecka, a nawet jeśli masz, to i tak to powinno ci wystarczyć, a jeśli nie pomysl o wszystkich najgorszych rzeczach, jakie spotkały cię w życiu, o wszystkich lękach i trudnościach, o całym cierpieniu i dodaj to do siebie. Będziesz wiedzieć, jak się czuję i uznaj, że sobie radzę.
- Scarlett odpowiadałaby inaczej! – padło spośród tłumu. – Gdzie ona jest?!
- Tam, gdzie nikt pyta jej o to, jak się czuje, jak sobie radzi, co się z nią dzieje, co, jak i dlaczego. Odpoczywa. Nabiera sił. W ciszy i spokoju. Możecie być pewni, że w najbliższym czasie znów o niej usłyszycie. Wbrew pozorom jest tylko człowiekiem i potrafi cierpieć – szył, ale cóż mógł zrobić innego? Westchnął i spojrzał w stronę, z której padło kolejne.  
- Czy to oznacza, że podupadła na zdrowiu? Od dawna krążą plotki, że coś z nią nie tak. A do tego do mediów trafiły twoje zdjęcia w towarzystwie nieznanej kobiety, jak to skomentujesz? W połączeniu z doniesieniami, że nie mieszkacie już razem, fakt ten wzbudza kontrowersje.
- Nie skomentuję tego, bo to moja prywatna sprawa, z kim się spotykam. Nie dotyczy ona ani zespołu ani jego muzyki, więc nie rozumiem skąd te wszystkie pytania. Szerzycie plotki. Sądziłem, że zainteresuje was praca nad nowym krążkiem Tokio Hotel czy reedycją płyty Scarlett – zironizował, piorunując spojrzeniem bogu ducha winną dziennikarkę stojącą pomiędzy wyrywającymi się kolegami po fachu.
- Gdzie się wybierasz? – to pytanie wywołało na usta Toma niemal wredny, sarkastyczny uśmiech, który z trudem złagodził.
- Właśnie skopałeś ostatnie pytanie. Do widzenia państwu.
*

Wychodząc z budynku Universal Music, był święcie przekonany, że nic bardziej emocjonującego, niż stracie z producentami go już nie spotka.

Bill nie miał pojęcia, jak bardzo się mylił.

Szklane drzwi zamknęły się za nim z cichym trzaskiem, chował papiery do torby, zakładał okulary na nos i poprawiał włosy jednocześnie, nieco zbaczając z kursu. Kiedy już opanował wszystkie te chłonne zaangażowania czynności, podniósł wzrok w celu zlokalizowania taksówki i przeżył szok. Ciśnienie skoczyło mu przynajmniej do dwustu dwudziestu. Na chodniku, tuż przed głównym wejściem, na wprost niego stały właścicielki najcudowniejszych w świecie miodowych oczu, których spodziewał się już nigdy nie ujrzeć. Musiały być w niemniejszym szoku, bo po prostu stały i patrzyły. Za nic w świecie nie zamierzał po prostu pozwolić im odejść. To spotkanie jedno na milion. Przyłożył tylko palec do ust i przywołał taksówkę. Bez słowa wsiadły do środka. Podał adres Sheratona, podał kierowcy banknot studolarowy i nakazał, by jechał tuż za taksówką, w którą wsiądzie on sam i zatrzasnął drzwiczki. Serce waliło mu, jak oszalałe, gdy zatelefonował do recepcji i nakazał, by boy hotelowy czekał przed wejściem. Prędko podał kierowcy pieniądze i wysiadł z auta. Oglądając się nerwowo podał boyowi instrukcje, wcisnął chłopakowi w dłoń napiwek, który sprawi, że nawet nie przyśni mu się powiadamiać prasy o jego gościach i sam zniknął w hotelu. Kątem oka dostrzegł, jak z pełną galanterią poprowadził Rainie i Candy na tyły hotelu. W swoim pokoju był na tyle wcześniej, by zdążyć zebrać myśli. Uznał, że środki ostrożności, jakie zastosował były wystarczające, może nawet nieco przesadzone, ale działał w pośpiechu. Szybko zgarnął swoje rzeczy i rzucił je do otwartej walizki. W tej samej chwili rozległo się pukanie.
- Proszę! – wszystko działo się w zwolnionym tempie, jak w starym filmie. Dziewczyny weszły do pokoju, rozglądając się niepewnie, a boy natychmiast zamknął za nimi drzwi. Stali tak kilka niekończących się sekund, rozdzieleni długością całego pokoju i patrzyli na siebie, jakby po tych kilkunastu minutach napięcia, nie wiedzieli, co zrobić. Rainie przefarbowała włosy i zrobiła delikatną trwałą, schudła jeszcze bardziej, co podkreślały dopasowane ubrania i z pozoru wydawała się zupełnie inną kobietą. Jednak on poznałby ją wszędzie. Candy miała ścięte włosy nieco poniżej uszu. Bez kucyków do złudzenia przypominała matkę. Jasne włosy okalały jej okrągłą buzię, a miodowe oczy patrzyły na niego radośnie. Już bez smutku, ale wciąż z lękiem. Pojął, że stał tak już zbyt długo i powoli podszedł do nich, nie odrywając oczu od twarzy Rainie. Na jej ustach błąkał się uśmiech.
- Pan pozwoli, Michelle – siknęła głową – i Hailee – wskazała na córkę – Parker. Dokładnie od wczoraj.
- Bill Kaulitz – skłonił się elegancko. – Od zawsze – Hailee zachichotała, a Michelle uśmiechnęła się, kręcąc głową. Bill nieśmiało wyciągnął dłoń i delikatnie pogładził jej policzek. Przylgnęła do jego dłoni, przymykając powieki, a mała zachichotała znów i mocno przytuliła się do niego.
- Mówiłam mamie, że kiedyś cię tu spotkamy, ale nie chciała mi wierzyć.
- Bo ty zawsze masz rację – odparł z uśmiechem, biorąc dziewczynkę na ręce. Podniósł ją do góry i zaraz opuścił, mocno do siebie przytulając. – Ale ty jesteś ciężka. Urosłaś chyba, co?
- Trzy centymetry – odparła zadowolona. – Mam już metr czterdzieści cztery.
- Ale z ciebie wielkolud – Hailee zaśmiała się i pociągnęła Billa za włosy.
- Tamte podobały mi się bardziej.
- A ty mi się podobasz zawsze – odgryzł się, stawiając ją na podłodze.
- A mama? – zapytała z chytrym uśmiechem. Splotła ręce za plecami i posłała mu pełne przekory spojrzenie.
- Mama podoba mi się codziennie bardziej – ukradkiem spojrzał na Michelle, która też spoglądała na niego.
- Nawet jak nas nie ma?
- Wtedy podwójnie – odparł z powagą, spoglądając na Rainie.
- Chyba chce mi się siusiu – zmarszczyła nos, rozglądając się po pokoju. Kiedy zlokalizowała uchylone drzwi łazienki, oddaliła się zostawiając plecaczek na stercie ubrań Billa i szczelnie zamknęła za sobą drzwi.
- Twoja córka posiada szósty zmysł.
- Chyba nawet i siódmy – uśmiechnęła się, spoglądając na zamknięte drzwi. – Ciekawe, jak długo wytrzyma.
- Jak się czujesz?
- Przytul mnie, Bill – zrobił to bez słowa. Przygarnął do siebie jej kruche ciało, chowała się w jego ramionach niemal cała. Zmarniała w ciągu tych miesięcy. – Tak bardzo było mi tego potrzeba – objęła go rękami w pasie i przytuliła policzek do jego torsu. – Ciężko mi, wiesz? Takie życie wcale nie jest łatwiejsze. To nasza trzecia przeprowadzka. Kiedy dzwoni do mnie Armstrong już wiem, że muszę szybko pakować walizki i czekać na policję. Nie ma już Hansa, który krzywdziłby nas fizycznie, ale jest niepewność. Hans jest skazany, jego ojcu wytoczono proces, ale jest jeszcze jego matka. Ja wiem, że ona nas szuka. Przedwczoraj prawie nas znalazła. Nie wiem, jak ona to robi, ale robi. Policja też to wie, ale nie chce mi niczego powiedzieć, każą mi normalnie żyć, ale ja już chyba nie umiem… jakkolwiek było wtedy, przynajmniej mogłam być z tobą.
- Żałujesz? – zapytał cichutko.
- Nie, Candy… znaczy Hailee jest szczęśliwsza. Ma nowe koleżanki, choć nie na długo, ale zawiera nowe znajomości. Chodzi spać spokojna. Lubi się uczyć i chce poznawać świat, ale wiem, że ciągłe przeprowadzki, kiedyś ją zmęczą. Na razie to przygoda, ale ileż można…
- Wtedy będziesz wiedziała, co zrobić.
- Ale tak nie można, Bill… - podniosła głowę i spojrzała w jego zatroskane oczy. Tak bardzo tęskniła za tymi pełnymi miłości i ciepła oczami. – Póki, co minęło niewiele czasu, ale przecież musisz ułożyć sobie życie. Dziś spotkaliśmy się dzięki przypadkowi. Mam nadzieję, że tej chwili słabości nie przepłacę okładką żadnego piśmidła. Takie zrządzenie pewnie nie nastąpi prędko, jeśli w ogóle. Kiedy stąd wyjdziemy, nie będę mogła mieć pewności, czy cię jeszcze kiedyś zobaczę. Obiecałeś mi, Bill. Ja dotrzymuję słowa. Choć milion razy pragnęłam wsiąść w samolot i wrócić, nie robię tego. Ty też spełnij obietnicę.
- Wszystko się wali. Czuję się jak w jakiejś telenoweli. Ty odchodzisz, umiera Liam, Scarlett i Tom są o krok od rozstania. Chyba tylko Georg i Liv wychodzą na prostą, bo Gustav też nie ma łatwo. Caroline uciekła, pewnie już nie żyje, a on dowiedział się, że cały ten czas nie tylko okłamywała go, ale tez ukrywała prawdziwą tożsamość.
- Scarlett i Tom są bliscy rozstania..?
- To jakiś kosmos. Uciekają od siebie, potem się szukają i nie mogą znaleźć. Najpierw Scarlett przez dwa miesiące siedziała zamknięta w pokoju, potem Tom pojechał do Loitsche i spotkał swoją dawną miłość, która namieszała mu w głowie dzieckiem, które mogłoby być jego, ale na szczęście nie jest. Potem on wraca, ale jak się okazuje, jej nie ma, bo kiedy dowiedziała się o owej dziewczynie, on nie raczył jej wytłumaczyć czegokolwiek, więc Scarlett przepadła w eterze. Mówię ci… - westchnął i oparł policzek na czubku głowy Rainie, ona zawsze dla niego będzie Rainie. Pachniała truskawkami. – Brakowało mi ciebie.
- Nie mów o tym, nie chcę płakać. Hailee musi widzieć, że to popieram, bo wtedy ona przyjmuje cały stan rzeczy chętniej.
- Rainie? – uwielbiała, gdy wymawiał jej imię. W jego ustach brzmiało niczym najpiękniejsza piosenka. W odpowiedzi tylko mruknęła, pragnąc, by mówił dalej. – Czy myślisz, że mógłbym zrobić to, o czym myślę odkąd cię dziś zobaczyłem? – dziewczyna odsunęła się nieco, spoglądając na niego z ukosa. Jej twarz rozjaśnił piękny uśmiech.
- Lubię, gdy wymawiasz moje imię. Tak bardzo mi go brakowało… - westchnęła, zamilkła i przymknęła powieki. A Bill przyglądał się nie mogąc nadziwić się, jaka była piękna. – No, na co czekasz?
- Nawet nie wiesz, jak bardzo cię kocham, Rainie – westchnął, a ona otworzyła oczy. Patrzyła na niego długą chwilę i pokręciła głową.
- Wiem, Bill. Wiem – uśmiechnęła się i objęła jego twarz dłońmi. – Pasuje ci zarost – pogładziła opuszkami jego szorstkie policzki. – Teraz, dzięki temu, że cię widzę, będę miała nowy obraz ciebie przed oczami, gdy nie będę spać nocami.
- Rainie… - szepnął głosem przepełnionym bólem i pochyliwszy się nieco, delikatnie musnął jej wargi. Zadrżała, a on przypomniał sobie, jak bardzo bała się dotyku. Jakby odgadując jego myśli, powiedziała;
- Nie boję się ciebie, Bill. Nigdy się nie bałam – zaplotła ręce na jego karku i stanąwszy na palcach przyciągnęła go do siebie, przywarła do niego całym ciałem, całując go czule. Rozwarła zachęcająco wargi, co on z pełną żarliwością wykorzystał to. Całował ją długo i namiętnie. Niepewność, jaka wcześniej krępowała Rainie zniknęła. Odzyskała siebie. W tej samej chwili drzwi łazienki otworzyły się energicznie i wyszła z niej naburmuszona Candy.
- Przykro mi, ale nie miałam tam już co robić. Obejrzałam wszystko, a siusiu zrobiłam nawet dwa razy. Teraz musicie zająć się mną – wzięła się pod boki, posyłając mamie i Billowi buńczuczne spojrzenie. Jednak oboje widzieli, jak cieszyła się widząc ich przytulonych.
*

Ku jego zdziwieniu, dziennikarze zmyli się niemal od razu. Na samolot zdążył w ostatniej chwili, więc nie miał zbyt wiele czasu na myślenie. Jednak lot dłużył mu się w nieskończoność. Przerobił milion scenariuszy, których finał za każdym razem był inny, niż pragnąłby tego. Z trudem przełknął posiłek, który zamówił, jednak wiedział, że później mógł już nie mieć czasu na jedzenie.
Zaczął się bać. Poczuł autentyczny strach przed tym, że może być już za późno. Minęło tak wiele czasu, który zmienił ich oboje, ale czy zmieniła się też ich miłość? Przez cały ten czas był tak pogrążony w cierpieniu i rozpamiętywaniu, że zapomniał, jak było kiedyś dobrze. I kiedy konfrontował to jak bardzo byli sobie bliscy, to ile razem przeszli z ostatnimi miesiącami, nadzieja wracała. Scarlett powtarzała, że nigdy nie mogło być tak źle, by się nie podnieść. Tak musiało być i tym razem. Denerwowało go to wszystko. Zrozumiał, jak bezmyślnie postępował.
Kiedy samolot wreszcie wylądował pierwszy poderwał się do wyjścia, a że miał jedynie bagaż podręczny, wypalił z lotnika i złapawszy pierwsza wolną taksówkę, pojechał pod kamienicę Liv. Zapasowe klucze okazały się zbawiennymi. Nie ryzykował, że Scarlett nie zechce go wpuścić. Wydawało mu się, że winda jechała w górę w nieskończoność, kiedy wreszcie znalazł się na właściwym piętrze, siląc się na spokój, podszedł do drzwi i zadzwonił. Dźwięk dzwonka poniósł się głośno po mieszkaniu, jednak odpowiedziała mu tylko cisza. Nie chciał wchodzić tam bez jej wiedzy. Mogłoby to ją tylko bardziej zdenerwować. Zapukał, jakby to mogło coś zmienić. Potem beznadziejnie oparł ugiętą rękę na drzwiach, a na niej czoło. Nadzieja wykwitła w nim tak, jak wtedy, gdy wracał do domu z Berlina. Tak wierzył, że ją odnajdzie.
- Nie uciekła ci – usłyszał za sobą dobrotliwy ton Pierre’a. – Chodź, poczęstuję cię herbatą – Tom odwrócił się i beznamiętnie skinął głową. Zabrał plecak i wszedł do mieszkania, a Pierre zamykając za sobą drzwi pomyślał, że historia lubi się powtarzać.
- Pewnie myślisz o mnie same najgorsze rzeczy – usiadł w fotelu, niedbale rzucając plecak obok siebie. Pierre postawił tacę na szklanym stoliku. Nalał Tomowi herbaty do kubka i zabrał swój. Przypomniawszy sobie o ciasteczkach, prędko przyniósł je z kuchni.
- Sam piekłem – uśmiechnął się krótko. – Nie masz racji, Tom. Nie oceniam cię. Wiem, co powiedziała mi Scarlett, ale wiem też, jak bardzo potrafi wyolbrzymiać, gdy targają nią wielkie emocje. Wina nigdy nie leży po jednej stronie. Pamiętam, jak Georg przyjechał tu walczyć o Liv. Ona wtedy nie była gotowa na miłość. Jej dusza była zbyt niespokojna, jednak Scarlett… wydaje mi się, że każdego dnia marzyła, żebyś przyjechał i złagodził jej ból – upił spory łyk naparu i ugryzł ciasteczko. Pierre był człowiekiem, którego lubił każdy, kto miał z nim do czynienia. Był zabawny, szczery i miły, ale obchodziły go tylko konkrety. Słowa zmieniał w czyn. Potrafił słuchać i obiektywnie oceniać, gdy miał ku temu podstawy. Był takim współczesnym Salomonem.
- Popełniliśmy wiele błędów, ale ciężko o racjonalizm, gdy umiera ci dziecko i za nic nie potrafisz sobie z tym poradzić, gdy boli cię serce, umysł, ciało i dusza. W tej decydującej chwili wybraliśmy źle, gdybyśmy zamiast odwrócić się od siebie, zbliżyli się do siebie. Dziś byłoby inaczej. Wówczas dziś nie musiałbym bać się o to, że jedyna kobieta, którą kochałem, kocham i będę kochać, może nie zechcieć spojrzeć mi w oczy – odstawił kubek z nietkniętą herbatą i pochyliwszy się, schował twarz w dłoniach.
- Scarlett jest teraz bardzo samotna. Kiedy tu przyjechała, kiedy zobaczyłem ją pierwszy raz od tych kilku tygodni, aż ścisnęło mnie za serce, taka była smutna. Wiesz, ona nie potrzebuje wiele. Tylko tego, żebyś pozwolił jej uwierzyć, że kochasz ją wciąż tak samo. Jednak skoro tu jesteś…
- Jesteś dobrym przyjacielem, Pierre.
- Staram się, Tom. Jesteście dla mnie ważni. Poza wami, Hugonem, schorowaną babcią w Toulouse, która nie akceptuje mojego homoseksualizmu i rodzicami, z którymi nie rozmawiam od ponad dziesięciu lat, nie mam nikogo. Czyli mam tylko Hugo i was, ściśle mówiąc – uśmiechnął się, wzruszając ramionami. – Scarlett jest teraz z nim i Toby’m. Miał pokazać jej Paryż okiem rodowitego francuza. Powinni być niebawem – jego słowa okazały się prorocze, gdyż w tej samej chwili drzwi mieszkania otworzyły się i pojawił się w nich Hugo. Tom zerwał się na równe nogi i wypalił na korytarz niczym z procy. Scarlett szukała w torebce kluczy, Toby zobaczył go i odsunął się od niej. Tom dopadł do niej, nim zdążyła zareagować na szum i mocno ją do siebie przytulił. Minęło kilka sekund, nim zrozumiała, co się stało i zaczęła się szamotać.
- Puść mnie, Kaulitz – warknęła, usiłując odepchnąć go od siebie, jednak Tom nie dawał za wygraną. Trzymał ją mocno, bo wiedział, że jeśli wypuści ją z ramion, to tak jakby znów pozwalał jej odejść. – Puść mnie, do cholery!
- To Lena – wypalił. – To tylko ona, przecież nic nie znaczy. Pojawiła się i nie chciała zniknąć, a ja zgubiłem się bardziej i nie potrafiłem odróżnić tego, co prawdziwe od wyimaginowanych uczuć – mówił gorączkowo, a ona wiedząc, że nie miała szans z jego siłą, po prostu stała z luźno opuszczonymi rękoma. Torebka wypadła jej z ręki, leżała niedbale obok jej nogi. – Scarlett, proszę. Scarlett… - szeptał. Westchnęła. Delikatnie zwolnił uścisk spoglądając na jej nic nieodgadniony wyraz twarzy. Podniosła torebkę i odnalazła w niej klucze. Otworzyła drzwi i pchnęła je lekko, wykonując zapraszający gest. Tom wszedł, a ona nim zamknęła za nimi drzwi, spojrzała jeszcze na Pierra. Mrugnął do niej porozumiewawczo i uniósł do góry kciuk. ‘Będzie dobrze’ wyczytała z ruchu jego warg. Nie była tego taka pewna. Rzuciła torbę w korytarzyku i zsunęła ze stóp szpilki. Przeczesała palcami włosy, Tom stał w salonie i spoglądał przez okno. Oparła się o framugę.
- Co myśmy narobili, Tom… - wyszeptała, a on usłyszał. Odwrócił się, jakby zaskoczony jej obecnością i posłał jej pełne smutku spojrzenie. Nawet nie dziwiło jej to, że Tom ją znalazł. To nie miało najmniejszego znaczenia. Najbardziej przerażało ją to, że znaleźli się jednym pomieszczeniu i patrzyli wprost na siebie. Pierwszy raz od tak dawna…jego obecność wydała jej się czymś obcym i przestraszyła się tej myśli.  Nim zdążyła je powstrzymać, do jej oczu napłynęły łzy. Pokręciła żałośnie głową, pociągając nosem. – Jeszcze nigdy tego nie czułam. Nie czułam się przy tobie obco… boję się tego – ignorując cieknące po jej policzkach krople, usiadła w rogu sofy i zasłoniła usta dłonią. Tom bez wahania podszedł do niej ukląkł przy niej. Ścisnął jej dłoń i spojrzał w zapłakane oczy.
- Nauczę cię nie bać się, obiecuję ci. Obiecuję. Zaczniemy znów, od nowa – Scarlett patrzyła niego dłuższą chwilę. Zmienił się. Zapuścił zarost, zaokrąglił się na twarzy. Jego warkoczyki nieco się wydłużyły. W końcu minęło tyle czasu. – Tak bardzo cię przepraszam, Scarlett. Tak bardzo… - mówiąc, zapamiętale całował jej kruchą dłoń ściśniętą w jego własnej. – Myślałem, że jeśli ja też odetnę się od ciebie, to nam pomoże. Ta samotność… to takie głupie. A potem pojawiła się Lena z Davidem. On jest tak złudnie podobny do mnie… mamiłem się, że zastąpi mi Liama, ale było tylko gorzej. On mi go nie zastąpi, on ani żadne inne obce dziecko, żadne dziecko. Lena, ona myślała, że w jakiś sposób zbliżymy się do siebie, ale ja tylko ciebie kocham, Scarlett. Tylko ciebie…- milczała dłuższą chwilę, nieprzerwanie świdrując go wzrokiem. Delikatnie zabrała mu swoją dłoń i potarła oboma twarz. Ostatnie łzy połyskiwały na jej rzęsach, a kolor oczu stał się tak intensywny, że aż nieprawdopodobny.
- Ono nie jest twoje? – pokręcił głową. Nie zamierzał dolewać oliwy do ognia. – Nic się między wami nie zdarzyło? – znów zaprzeczył, a Scarlett skinęła głową, przyjmując jego odpowiedzi. Nie chciała wiedzieć niczego więcej. Wierzyła mu, potrzebowała tylko jego wyjaśnienia. Nie zamierzała po raz drugi zwątpić z niego. Nie zamierzała popełniać kolejnego błędu.
- Ona nic dla mnie nie znaczy. W Loitsche przekonałem się, że nie czuję do niej nawet żalu. Jest mi obojętna. Nie ma już jej dla mnie. Jesteś i będziesz tylko ty. Byłem głupcem zapominając o tym.
- Oboje popełniliśmy wiele błędów, Tom. Nie miałam prawa zostawiać cię samego. Nie miałam prawa być wtedy egoistką. Oboje cierpieliśmy, a ja zachowywałam się, jakbym tylko ja przeżyła tą stratę. Wiem, że teraz nie będzie nam lekko. Musimy pokonać całe to milczenie, które nas podzieliło. Ja wiem, że nie czas na to, ale… - zarumieniła się, spoglądając na niego tak, jak potrafiła tylko ona. – Kiedy skończy się trasa i cała ponowna promocja, chciałabym… - spojrzała mu prosto w oczy, a on się uśmiechnął.
- Ja też – odpowiedziała mu uśmiechem i zsunęła się z sofy prosto w jego ramiona. Oplotła Toma nogami w pasie i objęła rękoma kark. Tak dobrze było ja mieć znów przy sobie.
- Tej pustki nie da się zapełnić, ale chcę, by nasz dom wypełniło nowe życie. Chcę dać ci dużo dzieci Tom, bardzo dużo. Chcę byśmy je mieli – i znów tak naturalnym stało się to, by byli blisko siebie. Cały strach, cała obcość, całe napięcie zniknęły, choć niewypowiedziane słowa zostały. Scarlett mocno wtuliła się w Toma, a on ciasno zamknął ją w swoich objęciach. Była taka drobna. Dużo straciła na wadze. Oczy wydawały się większe przy drobnej buzi i szczupłych policzkach. Jej talia była tak cienka, że niemal objął ją obiema rękoma. I to by ją chronić stało się jeszcze bardziej oczywistym. – Tak bardzo za tobą tęskniłam, Tom.
Żadne z nich nie wiedziało, jak wiele czasu upłynęło, zanim oderwali się od siebie zupełnie ścierpnięci. Scarlett przeciągnęła się niczym kotka i opadła plecami na kanapę. Gdy wygięła plecy w łuk, jej bluzeczka uniosła się, odsłaniając pępek. Tom już nie tylko mógł poczuć, jaka była szczupła, ale też zobaczyć. Postanowił, że uczyni wszystko, żeby wróciła do dawnej formy. Uwielbiał ją taką okrągłą. Uwielbiał ją całą. Połaskotał ją tuż pod pępkiem, a ona zachichotała, natychmiast prostując się. Rozdzwonił się jego telefon. Z trudem wygrzebał go z kieszeni i zdziwiony spojrzał na wyświetlacz.
- Mama? – odparł zdziwiony i odebrał, wolną ręką obejmując Scarlett w talii. Słuchał dłuższą chwilę, a jego uniesione brwi wędrowały coraz wyżej. – Dzięki, mamo. Zupełnie zapomniałem – w tej samej chwili Scarlett poczuła się oświecona. Uderzyła się dłonią w czoło, co zaowocowało cichym plasknięciem. Ona też zupełnie zapomniała. – Jestem ze Scarlett – krótka przerwa. – Tak, wszystko okej – spojrzał na brunetkę z tak wielką miłością, która wydała się jej niemożliwa do udźwignięcia. Uśmiechnęła się, czule gładząc jego szorstki policzek. – Nie musisz nic przygotowywać, już dostałem najlepszy z możliwych prezentów – krótkie milczenie. – Serio? – uśmiechnął się. – Wszystko jej opowiem i zadzwonię do niego. Ja ciebie też, mamo – rozłączył się i schował telefon do kieszeni. Scarlett patrzyła na niego wyczekująco.
- Ja też zupełnie zapomniałam. Straciłam poczucie czasu.
- Nie szkodzi. Dwadzieścia dwa – załapał się za głowę, udając przerażenie. – Czasem czuję, jakbym przeżył już przynajmniej pięćdziesiąt – westchnęła i pochyliła się, by złożyć na jego ustach czuły pocałunek.
- Wszystkiego dobrego, Tom. Wszystkiego… - szepnęła wprost w jego usta, jej nierówny oddech mieszał się z jego własnym, a wytęsknione wargi aż prosiły się o pocałunek. – Dałabym ci gwiazdkę z nieba, gdybym tylko mogła.
- Nie musisz, Maleńka. Mam już wszystko, czego potrzebuję.
- Boję się – odrzekła, jakby nie pamiętała, o czym mówili.
- Ja też, ale to nic. Teraz wszystko wróciło już do porządku. Teraz będzie tylko lepiej – ujął w dłonie jej drobną buzię i delikatnie musnął jej drżące wargi. Scarlett westchnęła cichutko, mimowolnie uchylając je dla jego pocałunku. Poczuła ulgę, gdy jego usta przywarły do jej własnych, gdy z całym zaangażowaniem wkładał w tą czułość całego siebie, a ona nie była mu dłużna. Cała wzbierająca się tygodniami tęsknota przelała czarę, tama pękła, a wielkie emocje zawładnęły nimi. Dotyk Toma był dla niej tym, czym jest woda dla spragnionego. Jego palce wkradające pod bluzeczkę, jego dłoń na jej biodrze. Jej ręce mocno oplatające jego szyję. Czuła go tak bardzo i nic się nie liczyło, ani urywany dech, ani dzwoniący telefon, ani bolące mięśnie od niewygodnej pozycji. Całowała go z całą zachłannością, a wciąż nie miała dość. Tak bardzo była niczym bez niego. Odzywała z każdą sekundą i wszystko stawało się lepsze.
- Tom… - załkała, odrywając się gwałtownie od niego. – Kocham cię, tak bardzo cię kocham – wyszeptała, spoglądając mu w oczy i niemal łapczywie dotykając każdego miejsca na jego twarzy, jakby znów się go uczyła. Jego usta ułożyły się w nieznacznym uśmiechu, gdy znów obejmował jej talię.
- Jesteśmy strasznie melodramatyczni – odparł tym swoim niskim, gardłowym tonem, a ona się roześmiała, pociągając nosem. Odetchnęła głęboko i przeczesała włosy palcami. Rozejrzała się po mieszkaniu, jakby zdając sobie sprawę, gdzie się znajdowała.
- Niestety – uśmiechnęła się, ale zaraz posmutniała. – Nie mam siły teraz rozmawiać. Nie chcę na razie o tym myśleć, dobrze? Nie chcę wspomnień, chcę naszą nadzieję – szybko pocałowała go w usta i mocno przytuliła się do Toma. – Pewnie jesteś głodny, zaraz coś dla ciebie ugotuję – powiódł dłonią wzdłuż jej uwydatnionego kręgosłupa, jak mu się wydawało, okrytego jedynie cieniutką warstwą skóry, która zdawała się tak delikatna, jakby miała zaraz się rozerwać. Westchnął i mocno przygarnął ją do siebie.
- Dobrze, ale tylko pod warunkiem, że zjesz ze mną i opowiem ci, jaki prezent urodzinowy dostał Bill. Nie uwierzysz.

Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo