Tytuł: Jonathan Carroll
Białe jabłka
Pierwszym, co zobaczył, była płynna linia jej ciała. Cienka
kołdra skotłowała się u jej stóp, odkrywając ją niemal zupełnie. Satynowa
koszulka gładko spływała w głębokim wcięciu talii i pełnej krągłości jej
bioder. Westchnął, czując jak wewnątrz nie radzi sobie z uczuciami, jakie w nim
wykwitły. Wszystko wydawało mu się takie odrealnione. Tempo ostatnich godzin
było tak wielkie, że zupełnie się pogubił. Nie sądził, że Scarlett tak po
prostu go przyjmie. Myślał, że miała do niego żal, że nie będzie go chciała
widzieć na oczy, ale zrozumiał ją, kiedy dostrzegł niej jej własne poczucie
winy. Nie mówiła tego na głos, ale kiedy rozmawiali do późna w nocy, czuł, że
obwiniała się za całe to zamieszanie. Nie raz powtarzała, że gdyby go nie
zostawiła, wszystko byłoby inaczej. Ale on nie czuł do niej żalu, już nie, bo
sam postąpił wobec niej nie fair. I wydawałoby się, że doszli do punktu, w
którym wszystko powinno być dobrze.
Winy zostały wyznane, przebaczone i odsunięte z myśli, ale
wciąż był między nimi mur, który wyrósł przez te tygodnie. Wciąż było między
nimi milczenie. Nie obecne, to dawne. Wszystkie niewypowiedziane słowa trwały w
nich i ciążyły, jak kamienie.
Poruszyła się. Wtuliła policzek w miękką poduszkę, a śliski
materiał przesunął się wyżej po jej ciele. Zagryzł wargi i nie mogąc się
powstrzymać, przesunął opuszkiem palca wskazującego od wzniesienia tuż pod jej
piersiami, po wgłębienie tali, aż do krągłych bioder, gdzie kończył się
materiał jej piżamy, a zaczynały uda. Nakreślił małe kółeczko na jej delikatnej
skórze, a Scarlett znów się poruszyła. Prędko zabrał dłoń, obawiając się, że
zrobił coś, co jej się nie spodobało. A ona tylko przekręciła się na plecy,
wyciągnęła ręce w górę i przeciągnęła się niczym kotka. Posłała mu ciepłe
spojrzenie spod na wpół przymkniętych powiek, a on się uśmiechnął. Odwróciła
się na drugi bok, przodem do niego i podparła głowę ręką. Teraz jej kształty
rozpraszały go jeszcze bardziej.
- Cześć – mruknęła.
- Cześć – odpowiedział i pocałował ją delikatnie.
- Brakowało mi tego.
- Mnie chyba bardziej – pokręciła głową i sięgnęła dłonią do
jego policzka. Pogładziła jej spodem kilkudniowy zarost, którego Tomowi nie
spieszyło się zgolić.
- Za tydzień skończyłby pięć miesięcy – westchnęła i
natychmiast spojrzała w górę, by nie pozwolić sobie na łzy. – Tak bardzo za nim
tęsknię, Tom. Moje ciało już przestawiło się na dawny tryb. Nie bolą mnie już
piersi i dawno skończył mi się pokarm, gdy on już nie jadł, ale ja ani trochę
nie potrafię przestać być jego matką – powiedziała cichutko, a Tom przykrył jej
drobną dłoń na swoim policzku, własną dużo większą.
- Tak już będzie chyba zawsze. On będzie w nas; będzie tym
ciepłem w sercu i trawiącym je bólem – odparł smutno. – Nasz synek zawsze
będzie częścią nas; naszą miłością, naszą tęsknotą, naszym smutkiem. Minie
wiele czasu zanim uda nam się na dobre z tym pogodzić. Miesiące czy lata, kto
wie…
- Wiesz, kiedy byłam sama w tym pokoju, nie raz błagałam
los, by odebrał mi głos, sławę, urodę, wszystko. Byleby tylko oddał mi Liama,
ale nie chciał słuchać – wzruszyła ramionami i potarła twarz dłońmi.
- Maleńka… - Tom wyciągnął ręce i objąwszy ją, przyciągnął
Scarlett do siebie. Wtuliła się w jego tors i odetchnęła. Z przyzwyczajenia,
które wyrobiła sobie w czasie ciąży, założyła na niego nogę i odetchnęła znów.
– Wiesz, bardzo dziwnie zasypiało mi się bez tego – zaśmiała się cicho.
- Mnie gorzej, bo nie miałam na kogo zakładać nogi. To było
frustrujące. Zawsze, jak się kładłam, robiłam zamach, a ciebie nie było…-
powiedziała cichutko, a jej oddech muskał klatkę piersiową Toma, tak jak
opuszki jej palców, gdy kreśliła na jego skórze rozmaite wzorki.
- Ale już jestem – objął ją mocniej i ucałował w czubek
głowy.
- To dobrze, bo ja też. Nie wiem, jak mogliśmy być tak
głupi. Jak ja mogłam…
- Przestań już. Jesteśmy tylko ludźmi, a Liam… to było tak
niespodziewane.
- Był zdrowy, rósł, miał apetyt. Nie rozumiem, dlaczego on,
Tom? Dlaczego nasz synek? – podniosła głowę i spojrzała na Toma tak
zrozpaczonym wzrokiem, że poczuł się jeszcze gorzej. Z trudem przełknął ślinę i
objął ją ramieniem tak szczelnie, że nie wścibiłby między nich igły. Pocałował
ją w czoło i miał wrażenie, że to nie działo się naprawdę. Poczucie
odrealnienia dopadało go w chwilach, w których najmniej się tego spodziewał.
Czuł, że to nie mogło dziać się naprawdę, wciąż wydawało mu się, że ich
maleństwo żyło i spało za ścianą. Bo i co miał jej powiedzieć? Skoro sam nie
wiedział, dlaczego to spotkało właśnie ich. Zespół przedwczesnej śmierci
łóżeczkowej odbierał szczęście tysiącom rodzin. Pech chciał, że los zmusił ich
do podbicia statystki. Westchnęła. Przyłożyła dłonie do jego torsu, po lewej
stronie. Dwie małe zupełnie lodowate dłonie przywarły do jego rozgrzanej skóry
i przeszył go dreszcz. – Wiem, ty tego nie wiesz. Nie umiem dobrać słów, ani zebrać
myśli. Nie wiem, co robić, ani co będzie dalej. A ja tak nie lubię nie
wiedzieć. I tak mi smutno, Tom.
- Z jednej strony – zaczął, ale jej zimne dłonie skłoniły go
do tego, by przyciągnąć kołdrę i przykryć ich. Tomowi było ciepło, wręcz
gorąco, ale lodowate dłonie i stopy Scarlett były wystarczającym argumentem,
żeby się nakryć. – Z jednej strony – kontynuował, gdy brunetce spod kołdry
wystawał tylko czubek nosa i bystre niebieskie oczy. – Chciałoby się schować
pod kołdrę i zatopić się w tym smutku.
- Lepiej nie. To się źle kończy – przerwała mu, a Tom
uśmiechnął się smutno i instynktownie znów pocałował ją w czoło.
- A z drugiej wiem, że życie toczy się dalej i trzeba dalej
brać się z nim pod boki. Próbowaliśmy obu sposobów, ale w pojedynkę. Myślę, że
teraz razem będzie nam łatwiej.
- Wolałabym, żebyśmy mogli teraz pobyć razem. Nie podoba mi
się to, że będziemy musieli się rozstać.
- Złe miejsce i zły czas.
- I zła Isobel – burknęła, wtulając nos w kątek szyi Toma.
- Nie mogę się nie zgodzić – odparł chłodno, na co Scarlett
parsknęła śmiechem. – Co?
- Uwielbiam to, jak jej nie lubisz. Jesteś wtedy strasznie
groźny.
- Póki nie zmienisz menagera będę zmuszony być groźnym –
pogłaskał brunetkę po plecach, siląc się na lekki ton. Nie lubił poruszać tematu
Isobel, bo nie chciał, by Scarlett dopytywała się o źródło jego niechęci do jej
menager. Nie wiedział, co powstrzymywało go od powiedzenia jej o tym, chyba
tylko męskie ego. Nie pójdzie do niej na skargę. Sprawa się rozmyła, więc teraz
musi tylko jakoś tłumaczyć swój brak sympatii do Isobel. – Wiem, że jest dobra,
ale ona nie ma ludzkich odruchów. Jest jak maszyna; po trupach do celu. Boję
się, że kiedyś staniesz się jej przeszkodą.
- Wiesz, że jej na to nie pozwolę. Ona się zapomina i
próbuje mną dyrygować, ale lubię przypominać jej, że jest inaczej.
- Ty wszystkim lubisz pokazywać, że jest inaczej – zaśmiał
się cicho i krótko pocałował Scarlett. Pokręciła głową i uśmiechnęła się pod
nosem. Wyciągnęła rękę i pogładziła policzek Toma.
- Drapiesz.
- I kąsam – mrugnął i uśmiechnął się tak, jak tylko on
potrafi. Tak, że zaparło jej dech. Westchnęła i objęła jego twarz dłońmi.
Spojrzała mu w oczy i poczuła się lepiej. Oczy Toma zawsze ją uspokajały; jego
ciepłe, pełne miłości spojrzenie topiło w niej każdą złość czy niepewność. Jego
oczy zawsze mówiły więcej, niż chciał powiedzieć, ale nie każdy umiał ich
słuchać.
- Czasem myślałam sobie, że łatwiej byłoby nie kochać. To
oszczędziłoby wielu cierpień, ale kiedy myślę sobie, że miałabym żyć bez
ciebie, wiem, że to nie byłoby życie. Dopadło mnie to, że nie wiedzieć, kiedy
przestaliśmy być dziećmi, kiedy wszystko stało się takie prawdziwe i poważne.
To nie ciąża, ani Liam. To chyba stało się dużo wcześniej i tak sobie myślę, że
nie powinniśmy tak żyć. Czasem czuję, jakbyśmy przechodzili obok wielu spraw. I
nie mówię tu o imprezach do rana czy jakiś hulankach, mówię o jakiejś takiej
większej beztrosce. Bo teraz to już nie pamiętam, co to takiego.
- Ty raczej nie należysz do tych imprezowych, Maleńka.
- No nie, ty też – trąciła go palcem w ramię. – Wiesz o co
mi chodzi. Chciałabym, żebyśmy chodzili do kina, na zakupy, na spacery,
gdziekolwiek. Chciałabym, byśmy pomimo całej tej sławy żyli, jak każda para.
Zauważyłeś, jak sława wiele nam zabrała?
- Mówiłem ci już wtedy, gdy dopiero, co się poznaliśmy.
Mówiłem, że nigdy nie będziemy tradycyjną parą. Wtedy ze względu na twoje
dobro, a teraz…
- Teraz jest zawsze, Tom. To była nasza wspólna decyzja.
Zrezygnowałam z kina, spacerów i innych wypadów. Byłam w pełni świadoma tego,
że musimy pozostać w ukryciu i chciałam tego, ale teraz już nie musimy.
- Więc zróbmy to.
- Co? – zapytała zaciekawiona. Podniosła się, podpierając na
ugiętym ramieniu. W niebieskich oczach Scarlett zabłysły przekorne ogniki. Tom
się uśmiechnął
- Chodźmy na spacer, do centrum, do kina. Gdzie tylko
chcesz.
- Naprawdę? – uśmiechnęła się szeroko. Wyglądała jak mała
dziewczynka, która wreszcie dostanie obiecaną rzecz. Oczy miała jeszcze
podpuchnięte, a policzki zaróżowione. Kiwnął zdecydowanie głową i roześmiał się
w głos. Scarlett pisnęła radośnie i wycisnąwszy na jego ustach krótki
pocałunek, wyskoczyła z łóżka, jakby ją parzyło.
*
Drzwi otworzyła kobieta pod pięćdziesiątkę. Była
dystyngowana, poważna i nienagannie ubrana. Zmierzyła ich krytycznym
spojrzeniem, co dla Margo – z doświadczenia – było sygnałem, że nie spodobali
się jej. Dziewczyna uśmiechnęła się i wystąpiwszy krok do przodu, wyciągnęła ku
niej dłoń.
- Dzień dobry. Margarette Weisberg – kobieta niechętnie
uścisnęła rękę dziewczyny i prędko ją cofnęła. – Przepraszamy za najście,
jednak sprawa jest raczej ważna.
- Mianowicie? – zapytała chłodno. – Niczego nie zamierzam od
was kupić.
- Nie, nie. My nie jesteśmy żadnymi domokrążcami. My… -
zaczęła, jednak Gustav, dotąd milczący, zdecydował się zabrać głos.
- Chodzi o Melanie – pod panią Rosner wyraźnie ugięły się
nogi, a jej twarz stała się kredowo biała. – Możemy wejść?
- Nie znam żadnej Melanie. Idźcie stad – odparła,
przymykając drzwi, jednak Margo była szybsza. Zablokowała drzwi stopą.
Zabolało, ale zignorowała to. – Proszę przestać. Proszę stąd iść.
- Wiemy, że była pani córką – Margo położyła nacisk na słowo
‘była’, podziałało. Kobieta, wyraźnie zbita z tropu, jakby złagodniała.
- Melanie pewnie już nie żyję, a ja byłem z nią związany
przez ostatnie lata, jednak… myślę, że pani niemniej niż ja pragnie odpowiedzi
na pewne pytania – kobieta wpatrywała się dłuższą chwilę w Gustava. Patrzyła mu
prosto w oczy, jakby szukając w nich prawdy. I chyba znalazła ją w tych
ciepłych, orzechowych oczach, skoro otworzyła szeroko drzwi, dając ulgę stopie
Margo i nadzieję Gustavowi.
Gdy siedzieli w przestronnym, bogato urządzonym salonie, a
parująca kawa stała przed nimi w filiżankach z chińskiej porcelany na antycznym
stoliku, a blondynowi zdążył minąć pierwszy szok spowodowany przepychem, jaki
panował w domu, opowiedział Leonie Rosner historię jej córki od dnia, w którym
ją poznał po chwilę, w której otrzymał od lekarza wiadomość o jej ucieczce.
Kawa wystygła, a Leonie – już nie tak poważna i nieprzejednana – zalała się
łzami. Matczyne uczucia zwyciężyły z urazą. – Przez cały ten czas – kontynuował
– myślałem, że moją myszką jest nieśmiała Carolinie Reiter, która wyjechała z
domu, żeby próbować samodzielnego życia – powiedział cicho, z rozrzewnieniem. –
Była skryta i miała swoje sprawy, w które nie wnikałem, bo ona szanowała moje
zobowiązania muzyczne. Kilka razy w tygodniu wychodziła na parę godzin,
twierdząc, że idzie do pracy. Zawsze miała pieniądze na koncie, więc sądziłem,
że prosperuje całkiem nieźle. Dopiero później dowiedziałem się, że się
sprzedawała. Wybaczyłem jej wszystko. Kiedy była w ośrodku, sprawy szły dobrze.
Miała wyjść, mieliśmy założyć rodzinę, adoptować dzieci… a zastałem tylko ten
list – podał kobiecie kartkę. – Podała swoje nazwisko, więc postanowiłem
sprawdzić, co to za sobą poniesie. Dlatego jesteśmy dziś tutaj. Margo jest
kuzynką mojej serdecznej przyjaciółki i pomaga mi. Byłbym zobowiązany, gdyby
wyjaśniła mi pani, co powodowało Caro… znaczy Melanie, że zmieniła personalia i
uciekła aż do Berlina – Leonie milczała dłuższą chwilę. Otarła łzy, napiła się
zimnej już kawy i patrzyła w przestrzeń. Dopiero, kiedy jej twarz znów nieco
nabrała koloru, a dłonie przestały się trząść, spojrzała na niego. Patrzyły na
Gustava oczy Caroline.
- Melanie była genialnym dzieckiem. IQ ponad przeciętną,
wyniki w nauce doskonałe, grała na skrzypcach, żebyś wiedział jak pięknie.
Miała miłe koleżanki. Kiedy miała dziewięć lat, na świat przyszedł Albert.
Poświęciliśmy mu całą uwagę, sądząc, że Melanie sobie poradzi. To był błąd.
Przez pierwsze dwa, trzy lata zaciskała zęby. Potem zaczęła uciekać z lekcji,
zmieniła towarzystwo, zrezygnowała ze skrzypiec. Zachowywała się jak pies,
który zerwał się z łańcucha i na oślep korzystał z wolności. Na nic kary i
ostrzeżenia. Zmieniła się nie do poznania, a my nie sądziliśmy, że to reakcja
na brak uwagi. Ona zawsze się izolowała. Miała swój świat, swoje
zainteresowania, więc uznaliśmy, że to bunt młodzieńczy. Nie wiedzieliśmy, że
ćpa. Kiedy wróciła do domu zupełnie odurzona, to był szok. Nie przeczę,
jesteśmy majętni i obracamy się w wyższych sferach, więc córka narkomanka to
nie była zbyt przyjemna idea. Zastraszyliśmy ją, próbowaliśmy leczyć, ale na
nic się to zdało. Melanie była twarda i wciąż nas kompromitowała. Im bardziej
próbowaliśmy jej pomóc, tym mocniej ona zapadała się w nałogu. W końcu mój mąż
nie wytrzymał, uderzył ją, nazwał od najgorszych. Liczyliśmy, że to nią
wstrząśnie. Następnego ranka już jej nie było. Policja znalazła tylko rzeczy w
jakimś worku na śmieci. Zabrała z domu wiele cennych rzeczy. Jak się później
okazało kradła już wcześniej jakieś drobiazgi, które łatwo przeoczyć.
Wyczyściła sejf, zabrała kilka cennych rzeczy. W sumie na równowartość około
dwudziestu tysięcy. Musiała za to żyć jakiś czas. Szukaliśmy jej, na próżno.
Wynajęliśmy nawet prywatnego detektywa. Za pierwszym razem bez skutku. Udało
się dopiero za drugim razem, w zeszłym roku. Była w klinice. Pomyśleliśmy, że
wychodzi na prostą. Dowiedzieliśmy się, że ktoś sponsoruje jej leczenie.
Zostawiliśmy tą sprawę, wierząc, że nasza córka wyjdzie z tego i wróci. Nie
miałam pojęcia, że tak to się skończy… - westchnęła ciężko i potarła twarz
dłońmi. W jednej chwili zdawała się zestarzeć o dziesięć lat. Gustav poczuł się
zagubiony. Nie miał pojęcia, co o tym wszystkim myśleć. Jednocześnie
znienawidził matkę Melanie i było mu jej żal.
- To wiele tłumaczy – odpowiedział po długiej milczącej
chwili. – Jednak… ona musiała wzrastać w poczuciu, że jest gorsza od innych.
Często powtarzała mi, że nie zasługuje na to, co ma.
- Nie wiem, skąd jej się to wzięło. Zawsze powtarzaliśmy, że
jesteśmy dumni z tego, jak sobie radziła. Bo byliśmy. Melanie była naszą
chlubą.
- Jednak pozostawiona sama sobie, czuła się odrzucona i
bezwartościowa. No nic. Tego już nie zmienimy. Melanie najpewniej już nie żyje.
Wolałbym się mylić albo, chociaż znać miejsce jej pochówku, ale… dokonała
wyboru – podniósł się z miejsca i wyciągnął rękę do matki Melanie. – Dziękuję
za poświęcony czas, bardzo mi pani pomogła. Teraz rozumiem więcej i ona
najwyraźniej pragnęła, bym poznał tą prawdę.
- Cieszę się, że kochałeś moją córkę, że miała kogoś, kto
dał jej tyle miłości, ile my nie zdołaliśmy. Miała szczęście, że pojawiłeś się
na jej drodze, szkoda, że tego nie wykorzystała. Będę ci niezmiernie wdzięczna,
gdy poinformujesz mnie, jeśli dowiesz się czegoś o niej.
- Zrobię to, ale myślę, że lepiej będzie, jeżeli nie będzie
pani czekać. Ja nauczyłem się już tego nie robić. Trzeba żyć dalej – kobieta
skinęła głową i uśmiechnęła się smutno. Odprowadziła ich do drzwi i czekała, aż
odjadą. Później je zamknęła, a Gustav poczuł, że dział podpisany imieniem
Caroline, bo właśnie nią zawsze dla niego będzie ta dziewczyna, został
bezpowrotnie zamknięty. Margo milczała dłuższą chwilę, dając mu czas na
ochłonięcie i był jej za to wdzięczny. Patrzyła za okno, wierciła się i raz
zapinała pas, raz go odpinała i tak w kółko. Włączyła radio, poskakała po
stacjach i wyłączyła je. Potem zaczęła przeglądać płyty. Gdy wreszcie
zdecydowała się na ‘Master of Puppets’ Metallici, spojrzał na nią przerażony, a
Margo uśmiechnęła się od ucha do ucha. W jej wypadku było to bardzo dosłowne
stwierdzenie. Julia Roberts nie sięgała jej do pięt.
- Mam nadzieję, że nie zamierzasz robić z płytami tego, co
zrobiłaś z radiem? – Margo parsknęła śmiechem i kręcąc głową, wsunęła płytę do
odtwarzacza.
- Bez obaw, gdzieś tam czytałam, że lubisz ich, a sama też
chętnie posłucham, choć preferuję lżejsze klimaty – gdy dźwięki ‘Battery’
wypełniły auto, zlękła się w pierwszej chwili i natychmiast ściszyła na tyle,
żeby mogli rozmawiać. – Jak się z tym wszystkim czujesz? – zapytała usiłując
usiąść bokiem, ale długie nogi uniemożliwiły jej zrobienie tego tak, jak
chciała.
- Jeszcze nie wiem, musze to przetrawić. Przespać się z tym.
Dziękuję, że ze mną pojechałaś – oderwał wzrok od drogi i spojrzał na Margo.
Ona się tylko uśmiechnęła.
- Od tego są przyjaciele – Gustav z wdzięcznością skinął
głową i odwzajemnił uśmiech. – To co? Kawa i kanapki? Mam tego chyba na cały
tydzień.
*
Scarlett pokazała mu Montmartre, byli w Luwrze, gdzie
częściej pozowali do zdjęć i rozdawali autografy, niż oglądali eksponaty. Pili
kawę i zajadali się słodkościami w małej kawiarence, gdzie nikt nie zaczepił
ich ani razu. Spacerowali Polami Elizejskimi, aż do łuku Triumfalnego. Nogi
Scarlett odmówiły posłuszeństwa po niemal połowie odcinka jaki dzielił ich od Łuku,
więc niosła wysokie buty w ręce, zaś ją niósł Tom. Dumnie rozglądała się
dokoła, siedząc mu tak na plecach i mocno oplatając go nogami w pasie. Tom był
mniej zadowolony z tego, że musiał ją dźwigać, ale radość bycia z nią była tak
wielka, że nie czuł jej ciężaru. Swoją drogą nie pamiętał, by kiedykolwiek była
tak lekka. Martwiło go to. Dlatego zabrał ją na lody, do cukierni i wielkiego
sklepu z żelkami, gdzie wybrała sobie każdy smak i kształt, na jaki miała
ochotę. Kiedy tak niósł ją, ludzie przyglądali im się z pobłażliwymi
uśmiechami, a kiedy ich rozpoznawali, od razu robili zdjęcia. Czuł już
rozkładówki i huczący Internet. Ale nijak go to obchodziło, bo nie pamiętał,
kiedy ostatnio śmiał się tyle, ile tego dnia. Pod wieczór udali się na wieżę
Eiffla, gdzie zjedli późny obiad w jednej z restauracji, a wracając kupił jej
kwiatka. Nie znalazł storczyków, więc zadowolił się czerwoną różą. Scarlett była
wniebowzięta. W ciągu tych kilku godzin smutki codzienności rozproszyły się w
jej śmiechu i dziecinnym tonie. Było tak, jak być powinno od zawsze.
Pod wieczór, zamknęli na cztery spusty mieszkanie Liv i ze
splecionymi dłońmi opuścili Paryż. By wrócić do domu.
Oczywiście nie obyło się bez spotkania z panami Leferve i
Bonnet, którzy objuczyli ich podarkami dla Liv i reszty rodziny.
- Boję się tam wracać – Scarlett oderwała spojrzenie od
widoku za oknem i przeniosła je na Toma. Milczała przynajmniej ostatnią
godzinę. Myślał, że spała, bo dochodziła już północ, a dzień obfitował we
wrażenia.
- Dlatego przyjechaliśmy do Loitsche – odparł, kiedy płynnie
parkował pod bramą. – Mamy czas, Maleńka.
- Chciałabym, żeby tak było, naprawdę. Chciałabym zaszyć się
tutaj, czy gdziekolwiek. Byle z tobą – uśmiechnęła się delikatnie, a Tom
wyciągnął ku niej rękę i pogładził jej policzek. – Czuję niedosyt. Straciliśmy
tyle czasu, a już musimy znów się rozstać.
- Nie myśl dziś o tym. Dziś czeka nas magiel, potem mama
wmusi w nas kolację i wyśle spać – pocałował ją czule, a ona westchnęła
rozkosznie.
- Kocham cię, Tom. Tak bardzo mocno – powiedziała drżącym
głosem, a w oczach zebrały jej się łzy. Prędko odpiął pas, najpierw swój potem
Scarlett i mocno ją przytulił.
- Ja ciebie też, Maleńka. Chyba aż za bardzo – pocałował jej
włosy i gładził po plecach. Siedzieli tak chwilę, póki nie usłyszeli szczęku
otwieranej bramy. – Mama – mruknął i pocałował ją raz jeszcze. – Wszystko
będzie dobrze, zobaczysz – mówiąc to, spojrzał jej prosto w oczy, a Scarlett
nie potrafiła mu nie uwierzyć. Pokiwała głową i otarła policzki.
Rozentuzjazmowana Simone, już w piżamie machała do nich radośnie, więc
odmachała jej, sięgając po torebkę z podłogi. Tom zatrzymał się tuż pod domem,
a gdy Scarlett otworzyła drzwi, prawie, co zdążyła wysiąść, a Simone już
zakleszczyła ją w swoich objęciach. Brunetka ledwo nadążała za jej słowotokiem.
– Mamo, bo ją udusisz. Nie widzisz, jakie to chude teraz? – Simone odskoczyła
od Scarlett i natychmiast otakstowała ją krytycznym spojrzeniem.
- Dziecko, czy ty w ogóle jesz? – brunetka przewróciła
oczami i sięgnęła po swoją torbę. Tom, który sam padł ofiarą matczynych
uścisków, wyrwał się jak oparzony i zabrał jej torbę.
- Nie szalej, dobrze? – spojrzał na nią wymownie, a Scarlett
sapnęła groźnie i zrezygnowana ruszyła za Simone i Tomem.
- Traktujesz mnie, jak jakąs umierającą, a ja tylko
straciłam parę kilo, no! – została zignorowana, więc nawet nie próbowała
zrównać z nimi kroku. Szła wolno z tyłu, czując, że to będzie ciężki wieczór.
Pokłady opiekuńczości Toma stanowiły jedynie ułamek tych, którymi szczyciła się
Simone. To na pewno będzie ciężki wieczór, a raczej noc.
- Ty wiesz, mamo, co ona wymyśliła? Uparła się, żebyśmy
pieszo przeszli Pola Elizejskie.
- Nie marudź, może nie był to najlepszy pomysł na spacer,
ale pamiętaj, że przez ponad połowę drogi musiałam nieść buty w ręce – odparła
z udawaną powagą, a Tom słysząc to, odwrócił się do niej z szerokim uśmiechem
na ustach. Mrugnął do niej i otworzył drzwi.
- Zapomniałaś dodać, że ja niosłem ciebie – dodał, a Smione
roześmiała się w głos.
- Szczegół – mruknęła, przechodząc przodem tuż za nią. Tom
zamknął drzwi i rzucił torby w korytarzu, po czym doskoczył do niej jednym
susem i złapawszy ją za rękę, przyciągnął brunetkę do siebie.
- Już się burmuszysz? – zapytał wprost do ucha dziewczyny,
obejmując ją nisko w talii. Ona zarzuciła mu ręce na szyję i odchyliła się
lekko do tyłu, ufając, że jej nie wypuści. Pokręciła głową i uśmiechnęła się
uroczo. Ciężkie loki przegrały z prawem grawitacji, zsunęły się z jej ramienia
i zawisły tuż przy jej plecach, łaskocząc dłonie Toma.
- Wiesz dobrze, że musisz postarać się bardziej, żeby mnie
zdenerwować.
- Wiem – odparł krótko i pocałował Scarlett w czubek nosa. –
Na przesłuchanie marsz – uśmiechnął się szeroko i bez jakiegokolwiek problemu
odwrócił ją w kierunku kuchni i dał klapsa, na co dziewczyna zareagowała
wyraźny oburzeniem. Tom roześmiał się w głos i uciekł do kuchni. Znów czuł się
szczęśliwy.
Opuściła łazienkę w kłębach szarej pary. Niczym w filmie z
efektami specjalnymi. Było już po drugiej i nie marzyła o niczym innym, jak o
tym, by zasnąć w ramionach Toma. To był długi dzień, ale za to jaki miły. Dawno
nie bawiła się tak dobrze, ani nie czuła się tak wolna i beztroska. Kwiatek od
Toma jakoś przeżył podróż i stał teraz w wazoniku, a ona uśmiechała się na jego
widok. Tego dnia dotarło do niej, tak do cna, że mogą jeszcze normalnie żyć, że
śmierć Liama nie była końcem, a przed nimi długie życie. Miała dopiero dwadzieścia
lat, a zdążyła tyle przeżyć. Wiedziała, że czas zwolnić, choć nie zamierzała z
niczego rezygnować. Rzuciła ręcznik na podłogę i założyła gruby szlafrok Toma.
Chciała przygotować się do trasy, wywiązać się ze wszystkich zobowiązań,
przeżyć to prawdziwe tournée, o którym tak marzyła i w każdej wolnej chwili
mieć Toma u boku. Ale on gdzieś zniknął. Wysuszyła włosy ręcznikiem i zeszła na
parter. Simone w kuchni jeszcze zmywała naczynia. Szkoda, że Tom nie był takim
fanem porządku. Westchnęła i oparła się o framugę.
- Wiesz, gdzie jest Tom?
- Chyba w domku. Miał wyjść tylko na papierosa, ale
widziałam, że świeci się tam światło.
- Okej – uśmiechnęła się, zarzucając kaptur na głowę i
wyszła na podwórze. Owionął ją powiew chłodnego wiatru. Ostatnie, co teraz powinna,
to się przeziębić, ale nie cofnęła się do domu. Bez trudu znalazła drzewo, na
którym zbudowano domek. Widziała go wiele razy, ale nie zdarzyło się, by kiedyś
tam była. Drabinka poruszała się pod wpływem wiatru. – Dasz radę – mruknęła i
zaczęła się wspinać. Serce waliło jej jak oszalałe, ale nie zamierzała wołać
Toma, by jej pomógł. Duma jej na to nie pozwalał. Nie musiała szczycić się tym,
jakim była tchórzem. Kiedy deski miała już na wyciągnięcie ręki, przyspieszyła,
by jak najszybciej znaleźć się na trwałym gruncie. Wolała nie myśleć o tym, że
czekała ja jeszcze droga w dół. Drzwi były otwarte, kiedy była już niemal u
góry, dostrzegła Toma brzdąkającego na gitarze. Złapała się uchwytów
wmontowanych w podłogę, które ułatwiały podciągnięcie się i z gracją, o jaką
siebie nie posądzała na tej wysokości, weszła na – jak sądziła – ganek. W tej
samej chwili zobaczył ją Tom i zerwał się z gwałtownością taką, jakby
przynajmniej miała zaraz spaść. Podniósł ją, nim zdążyła zebrać się do wstania
z klęczek.
- Co ty tu robisz? – zapytał z troską w głosie. –
Przeziębisz się, chodź – wprowadził ją do środka i zamknął drzwi. Było tam
zadziwiająco ciepło.
- Nie było cię, kiedy wróciłam – odpowiedziała, siadając na
materacu. Zerknęła w nuty i tekst, które Tom niemal od razu sprzątnął jej
sprzed oczu. – Co to? – zainteresowała się, spoglądając na niego przekornie.
- Stare szpargały. Nie jest ci zimno? – usiadł obok i posłał
jej zmartwione spojrzenie.
- Tom, ja nie jestem obłożnie chora, ani umierająca.
Wszystko jest w porządku. Nie musisz się tak o mnie zamartwiać.
- Boje się o ciebie.
- Nie ma powodu – uśmiechnęła się, ściskając dłoń Toma. –
Nigdy tu nie byłam – powiedziała rozglądając się po pomieszczeniu.
- Sam wróciłem tu dopiero niedawno. Z tym miejscem wiąże się
wiele wspomnień, musiałem się z nimi uporać.
- Chodzi o nią? – zapytała wprost, pierwszy raz odnosząc się
jakkolwiek do Leny. Po tym, jak Tom przyjechał do niej w Paryżu i upewniła się,
że po raz kolejny komuś zależało na ich rozstaniu, tamta nie interesowała jej
ani trochę. Tutaj poczuła, że powinna.
- Też – odpowiedział, jakby troszkę speszony. – Spędziłem tu
więcej czasu, niż w domu w ciągu tych ostatnich tygodni. Myślałem, myślałem i
myślałem, a odpowiedź i tak była tylko jedna.
- Jaka? – zapytała przekrzywiając głowę.
- Ty – odparł po prostu i spojrzał jej głęboko w oczy. – Ty
byłaś, jesteś i będziesz jedynym z możliwych wyborów. Bez względu na to
wszystko, czy się pokłócimy czy będziemy szczęśliwi, czy praca rozrzuci nas na
przeciwne krańce świata, zawsze jedyna odpowiedzią będziesz dla mnie ty. – Scarlett
uśmiechnęła się i pokręciła głową. Zagryzła wargę, zastanawiając się nad czymś
moment, po czym bez słowa wgramoliła się Tomowi na kolana. Ciasno oplotła go
nogami w pasie, przywierając ciałem do jego klatki piersiowej i pocałowała go
mocno, zaplatając ręce na jego szyi.
- I co teraz powiesz? – zapytała zadziornie, a Tom w
odpowiedzi uśmiechnął się szelmowsko i rozwiązał z niewielkim trudem pasek
szlafroka brunetki, rozchylił jego poły i przeżył szok. Zamarł na chwilę,
zastanawiając się czy to, co zobaczył naprawdę było otaczającą go rzeczywistością.
Stwierdzając, że wyobraźnia nie płata mu tak okrutnego żartu, i że z jego
wzrokiem jeszcze wszystko w porządku, uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Chyba tylko to, że mam dwa całkiem spore powodu ku temu,
żeby nie pozwolić ci się stąd ruszyć – odparł wpatrzony w jej ciężkie piersi,
zdawałoby się jeszcze większe niż wtedy, gdy widział je ostatni raz, a Scarlett
wybuchła śmiechem. Naznaczone macierzyństwem wydawały mu się jeszcze
doskonalsze, jak ona cała. Westchnął i wsunąwszy dłonie pod poły szlafroka
Scarlett, sunął powoli dłońmi od jej bioder w górę. Patrzył jej w oczy, a ona
się uśmiechała. Jej spojrzenie było tak przepełnione miłością, tak wielką czułością.
Ona cała była po prostu doskonała. Doskonała dla niego. – Zastanawiałem się… -
urwał, spoglądając głęboko w jej jasne, niczym bezchmurne niebo tęczówki.
- Nad czym? – zapytała cicho, gładząc kciukami kark Toma.
- Próbowałem przypomnieć sobie jak pachniesz, jaka w dotyku
jest twoja skóra. Wciąż to czułem, a jednocześnie potrafiłem tego zdefiniować –
przesunął dłonie na plecy dziewczyny, a potem zatrzymał je na jej biodrach. Pocałowała
go czule i miłością spojrzała mu w oczy. Jej były tak zachwycająco niebieskie.
- Tak bardzo mi ciebie brakowało. Potrzebowałam cię, kiedy
sięgałam do górnych szafek, kiedy otwierałam słoiki, kiedy poszła uszczelka
kranie w kuchni, kiedy Rufus mnie nie słuchał, kiedy jadłam w samotności, kiedy
oglądałam Pearl Harbor, a zrobiłam to chyba z dziesięć razy, budziłam się rano
i kiedy sama kładłam się spać. Potrzebowałam, żebyś zapewnił mnie, że wszystko
będzie w porządku, i że wciąż mnie kochasz. Potrzebowałam przytulenia i
milczenia i wszystkiego. Ciebie całego.
- Już jestem – odparł, całując jej obojczyk. – Cały –
przysunął ją jeszcze bliżej siebie, a ona się zarumieniła.
- Nie umiem znaleźć słów, by ci powiedzieć, jak cię kocham.
To takie patetyczne, banalne i rodem z pospolitego romansu, ale… tak jest –
wzruszyła ramionami, uśmiechając się pod nosem. Objęła twarz Toma dłońmi i
lustrując uważnym każdy kolejny centymetr, gładziła ją dłońmi.
- Bo jesteśmy nudni, Maleńka, jak z flaki z olejem. Tylko
kocham cię i nie mogę bez ciebie żyć, jesteś moim światem, moim szczęściem, moim
powietrzem, ileż można, powiedz mi? – uśmiechnął się szeroko, a ona obrysowała
opuszkami zmarszczki, które utworzyły się pod wpływem tego uśmiechu.
- Nie wiem, naprawdę. Musisz chyba wymyślić inny sposób
wyrazu.
- Chyba nawet wiem jaki – odparł i mocno ją pocałował. Niemal
agresywnie zmusił ją do uchylenia warg, na co ona z chęcią przystała. Zaśmiała
się cicho, oddając pocałunek z niemniejszą intensywnością. Objęła szyję Toma
rękoma, przywierając do niego niemal zupełnie. Całował ją długo i leniwie, wodząc
dłońmi po aksamitnej skórze jej ciała. Scarlett wzdychała rozkosznie, a jego
kark stawał się coraz bardziej gorący. Nie przerywając pocałunku, zsunął z jej
ramion szlafrok, a Scarlett zadrżała. Powiódł dłońmi po jej plecach, ramionach
i brzuchu, drażniąc opuszkami wrażliwą skórę. Zagryzła dolną wargę, odchylając
głowę do tyłu, gdy czule całował jej szyję i obojczyki. Oddychała ciężko i
nierówno, gdy jego usta odnajdowały na nowo każde miejsce jej ciała. Dotykał
jej brzuch, łaskocząc okolice pępka, muskał obojczyki, szczypał wargami płatki
uszu i całował jej powieki, wytrwale omijając nabrzmiałe oczekiwaniem piersi. W
jednej chwili szlafrok został gdzieś sponiewierany, a niecierpliwe dłonie
Scarlett sprawiły, że koszulka Toma podzieliła ten sam los. Uśmiechnęła się
wiodąc opuszkami palców wzdłuż linii rzeźby mięśni jego torsu.
- Dotykaj mnie – powiedziała cichutko, pochylając się do
przodu, tuż do ucha Toma. Jej szept, jej gorący oddech, jej dotyk, to przebrało
miarę. Wezbrana tama pękła. Wziął ją w ramiona i całował do utarty tchu. Dłonie
Toma błądziły po całym jej ciele, po najskrytszych nawet zakamarkach. Dotykał
ją, jak tego pragnęła. Spragnionymi ustami obsypywał pocałunkami każdy kawałek
jej ciała. Dłonie pieściły piersi, drażniły skórę, a ona wijąc się, szeptała
jego imię. Gdy leżała już obok niego z delikatnie zaróżowionymi policzkami,
przyspieszonym oddechem i pełnymi tłumionego pożądania oczyma, tak bardzo
zapragnął dać jej wszystko, czego pragnęła. I dał jej to. Tej nocy nie jeden
raz. I wierzył, że zamknął koło, że zamazał ostatni ślad przeszłości, że
wszystko, co łączyło go z nią zostało
wypełnione obecnością Scarlett.
Obudził się, czując na skórze dotyk jej palców. Kreśliła
najróżniejsze wzorki, zakręcając spirale i kółka, obrysowując strukturę jego
mięśni i chyba bawiła się całkiem przednio, bo gdy jeden jej nie wyszedł
przerwała szepcąc ‘kurczę blade’ i zaczęła od nowa. Tom mimowolnie parsknął
śmiechem, co znów wyrwało ją z rytmu. Sapnęła i pocałowawszy go w tors,
spojrzała na niego. Miała radosne oczy, a jej tęczówki jasny, lazurowy odcień.
- Nie jest ci zimno? – zapytał, nasuwając na ramię Scarlett
szlafrok, którym była przykryta, zaraz po tym poprawił koc. Niezbyt wyszukane
posłanie, ale kiedy bywał tu sam, materac, koc i poduszka były jak najbardziej
wystarczające. Nie przewidział takiego obrotu spraw. Ostatnim razem, kiedy ją
miał umarł Liam. Chyba trochę obawiał się, co przyniesie ten dzień.
- Nie, jest dobrze – uśmiechnęła się, splatając jego dłoń z
własną. – Tak sobie myślałam o tym, co robią inne, zwykłe pary wrześniową porą.
- Hmmm… - zamyślił się na chwilę, szukając pomysłu na to,
czym mógłby sprawić jej przyjemność. – Co zwykłe pary robią w takiej metropolii
jak Loitsche? Może chodzą na spacery? Może organizują ogniska? Może… - nie
dokończył, bo przerwał mu dziki, triumfalny okrzyk.
- Ognisko! – poderwała się z miejsca, przysiadając na nogach
i zupełnie ignorując swoją nagość. Ten widok nie ułatwiał mu koncentracji, ani
skupienia na jej twarzy. – Zróbmy ognisko, Tom! Zaprosimy Billa, Liv, Georga,
Gustava, Shie’a i Julie, Margo, no i dzieciaki! No mamę i Dominika też! Niech
przyjadą wszyscy, będziemy piec ziemniaki i słuchać starych piosenek, tak, tak,
tak! – zaklaskała w dłonie, śmiejąc się od ucha do ucha. – I będziesz grał na gitarze.
- A ty będziesz śpiewać – odparł z uśmiechem. Nie spodziewał
się, że ten luźny pomysł, który przyszedł mu do głowy, przypadnie jej do gustu.
– Chyba, że cię Bill wygryzie.
- Stworzymy duet – odparła uradowana i złożyła na jego
ustach soczysty pocałunek. Zaśmiał się i przytrzymał ją przy sobie, a Scarlett,
wykorzystując chwilę, bez pardonu wgramoliła się na niego. Splotła dłonie na
jego podołku i oparłszy na nich brodę, niewinnie spojrzała mu w oczy.
- Myślę, że dla ego mojego braciszka będzie bezpieczniej,
jeśli nie będzie z tobą śpiewał.
- Oj tam, oj tam – wywróciła oczami. – To przecież tylko… -
urwała i uśmiechnęła się słodko, wiedząc, że ‘tylko’ to już hipokryzja w jej
wypadku. Jednak Tom nie miał tylu skrupułów i dokończył za nią.
- Cztery oktawy – wywróciła oczami po raz kolejny i mruknęła
coś pod nosem. – Przykro mi kochanie, że jesteś odkryciem dekady, złotym
głosem, cudownym objawieniem, magiczna barwą, niezmierzoną głębią wyrazu i
czymkolwiek cię tam jeszcze zwą. Ciężkie życie gwiazdy – uśmiechnął się
łobuzersko, a ona rozmyślnie zaczęła się wiercić, wbijając w niego łokcie,
kolana i każdą możliwą kostkę. – Scarlett! – stęknął. – Nie jesteś już tak
opływowa, zlitujże się!
- Tere fere – mruknęła, kokosząc się w sposób imitujący
ostateczny, dobijający cios. Tak się w to wczuła, że aż z niego spadła. Nie na
materac, a na twarde deski. Scarlett wpadła w chwilowy szok, a Tom zaniósł się
śmiechem. Częściowo owinięta w koc, a częściowo w szlafrok z potarganym włosem
i zaróżowionymi policzkami, zmiażdżyła Toma spojrzeniem, co rozbawiło go
jeszcze bardziej. – Śmiej się, śmiej – zrobiła groźną minę i z impetem znów
przygniotła go swoim ciałem. – I co teraz powiesz? – zapytała unosząc brew.
- Chyba nie będę za dużo gadał – stwierdził po chwili namysłu.
– Zajmę się raczej czynami – odparł z szatańskim uśmiechem i nie wiedzieć kiedy
zrzucił Scarlett z siebie na materac i sam zawisł nad nią, zabierając jej pole
manewru, i złożył na jej ustach gorący pocałunek. Jakich wiele jeszcze tego
ranka. Domek opuścili przed południem, trzymając się za ręce i szepcąc wciąż do
ucha. Jakby czas się cofnął, a świat zatrzymał i znów łączyła ich tylko miłość.
My
love, leave yourself behind.
Beat
inside me.
I’ll be with you.