14. lutego 2015
Dublin był pięknym miastem. Nie tak nostalgiczny jak
Londyn, nie tak pulsujący życiem jak Berlin. Trochę tajemniczy, wzbudzający
pewien respekt. Po prostu piękny. Odwiedzili Galerię Narodową, Zamek Dubliński,
Custom House i Muzeum Sztuki Nowoczesnej, a tuż przed wylotem zrobili sobie
krótki spacer po starym mieście. Scarlett miała nadzieję, że podczas trasy
koncertowej uda im się wygospodarować, chociaż jeden dzień na zwiedzanie
Dublina. Zauroczyło ją to miasto. Zdemaskowała ich wstawiając na portale
społecznościowe kilka zdjęć. Nie omieszkała dodać też jednego, które zrobił
Tom. Całowała go w policzek. Uznała, że byli słodcy, więc należało się nim
pochwalić. I utrzeć komuś nosa. Igrała z ogniem, ale czuła się tak bardzo
szczęśliwa, że to nie miało żadnego znaczenia.
Przespała większość lotu, a kiedy jechali już z lotniska,
zastanawiała się, co przygotować dla Toma na wieczór. Zupełnie wypadło jej z
głowy, że to już walentynki. W połowie drogi spostrzegła, że jechali do jej
domu rodzinnego, a nie do mieszkania.
- Dlaczego jedziemy do mamy? – zapytała, spoglądając na
Toma podejrzliwie, spod przymrużonych powiek. Żeby zrobić odpowiednie wrażenie
musiała zadrzeć głowę do góry, przez co chyba osiągnęła efekt nie do końca
taki, jak zamierzała. Bo Tom, zamiast się przejąć, krótko pocałował ją w usta. Uśmiechnął
się i zupełnie zadowolony, rozparł się wygodnie na tylnym siedzeniu, obejmując
ją ramieniem.
- Bo zabieram cię na kolejną randkę i proszę, żebyś
pozwoliła Liv się sobą zająć. Słuchaj jej poleceń i nie marudź, dobrze? –
poprosił, spoglądając na nią wymownie. Doskonale wiedział, że słuchanie poleceń
kogokolwiek nie należało do jej mocnych stron.
- Nie mogę sama? – poziom podejrzliwości w jej spojrzeniu
wzrósł do maksimum, jednak wciąż nie zamierzał powiedzieć jej, co zamierzał. Chyba
nie była wystarczająco groźna. Tom sięgnął po jej dłoń i ucałował jej
wewnętrzną stronę.
- Tym razem nie. Zaplanowałem coś miłego na wieczór i Liv
pomoże ci się przygotować. Wiem, że wychodzą gdzieś z Georgiem, ale zgodziła
się pomóc. Chodzi o to, że jest już dosyć późno i sama nie zdążyłabyś tego
zrobić. Trochę ją to przekonało. Do wieczora faktycznie zostało niewiele czasu,
ale udałby jej się wcisnąć się w jakąś sukienkę. Zatem musiało chodzić o jakiś
konkret.
- To dziwne – mruknęła, przypatrując mu się uważnie. – Ty
coś kombinujesz, Kaulitz.
- Nic nie kombinuję. Walentynki zawsze były dla nas ważne
– odparł z pełnym przekonaniem. Jakby to była największa oczywistość, że walentynki
to najważniejszy dzień w roku. – Do dziś pamiętam, jak czułem się, kiedy
tańczyliśmy razem po raz pierwszy. To był jeden z naszych najlepszych
wieczorów. Ty śpiewałaś, a twoi rodzice tak genialnie zatańczyli, a potem
odważyłem się i poprosiłem cię do tańca, no i zaiskrzyło między nami, upewniłem
się, że chcę zrobić wszystko, żebyś była moja. Dlatego chcę, żeby nasze nowe
pierwsze walentynki były równie dobre – zakończył przemowę, obserwując zmianę,
jaka zaszła w Scarlett. Podejrzliwość zmieniła się w czułość. Miał wrażenie, że
zaszkliły jej się oczy.
- Och – westchnęła. – Bogaty, zdolny, przystojny i
jeszcze w dodatku romantyczny – westchnęła znów, przysiadając bokiem na
siedzeniu i zakładając Tomowi ręce na szyję. Uśmiechnęła się i pocałowała go w
usta z głośnym mlaśnięciem.
- Dlaczego najpierw powiedziałaś: bogaty? – spytał, siląc
się na oburzenie i wielką podejrzliwość. Scarlett uśmiechnęła się jeszcze
szerzej i zerknęła na Toma niewinnie, spod rzęs.
- Naprawdę? – spytała zaskoczona. – Niemożliwe. Jestem
pewna, że zaczęłam od romantyczny – zapewniła go, przykładając dłoń do piersi
na znak swoich czystych zamiarów. – Nigdy nie interesowały mnie twoje
pieniądze, Todd – odparła z ogromnym przekonaniem. Zacisnęła drugą dłoń na
połach swojej kurtki. – Nigdy – szepnęła dramatycznie.
- Tom – poprawił ją, a Scarlett energicznie przytaknęła.
- Tak właśnie powiedziałam, Tom – uśmiechnęła się słodko,
trzepocząc przy tym rzęsami. Roześmiał się, porywając ją w ramiona i pocałował
mocno. – Obiecuję, że nie będę marudziła i zrobię wszystko, co każe mi Liv –
zapewniła żarliwie, przytulając się do niego. Cieszyła się, że ochrona jeździła
dużymi autami. Mogła śmiało usiąść Tomowi na kolanach i jeszcze miała miejsce.
- Będzie szczęśliwa, że choć raz posłuchasz jej we
wszystkim – stwierdził. – A w zamian za to, czeka na ciebie niespodzianka, ale
dostaniesz ją na sam koniec, kiedy już będziesz gotowa – dodał z przekornym
uśmiechem.
- Jejku, ale ty jesteś tajemniczy! – sapnęła. – O której
się spotkamy?
- Auto podjedzie po ciebie o dwudziestej. Bash i Matt
będą ci towarzyszyć. Toby ma już wolne, a na mnie czeka Max.
- No dobrze. To jest zbyt dobrze zaplanowane, panie
Kaulitz – westchnęła i pocałowała go krótko. – Jestem tak ciekawa, że zgadzam
się na wszystko – uśmiechnęła się, zerkając Tomowi w oczy, a potem znów go
pocałowała. – Dziękuję ci, że zabrałeś mnie do Irlandii. Dzięki tobie
zapomniałam o nim i nawet teraz mam wrażenie, że go nie ma.
- Dzisiaj on nie istnieje – odparł, czule gładząc jej
policzek. Scarlett przytuliła się do Toma i już o nic nie pytała. Nie minęła
długa chwila, jak podjechali pod dom Sophie. Odprowadził ją do drzwi, otworzyła
im Liv. Wycałowała Scarlett na powitanie, która zaraz została wciągnięta w wir
uścisków. Nico rzucił się jej na szyję, więc Tom wykorzystał tą chwilę nieuwagi
i przywitawszy się z Liv, zerknął na nią pytająco. Skinęła głową i uśmiechnęła
się nieznacznie. – Przesyłka już jest? – zagadnął, a ona znów potwierdziła.
- Wszystko gotowe, chłopaki czekają na instrukcje –
odparła, a on uśmiechnął się w odpowiedzi.
- Dziękuję – powiedział cicho, pożegnał się ze Scarlett,
która wraz z siostrą zniknęła w domu. Idąc do auta, wyjął telefon, gotowy
rozpocząć ostateczne przygotowania. Nie miał czasu przeczytać ostatniej
wiadomości od Billa, więc zrobił to, jadąc z Tobym do klubu. Jego żona drzemała
na przednim siedzeniu. Po drodze odwieźli ich bagaże do mieszkania, gdzie wnioskując
po bałaganie, uznał, że Bill już był po garderobę dla niego. Pod Vanilientraum
czekał na nich Max, więc pożegnał się z Tobym i od razu wszedł do budynku,
gdzie trafił w sam środek… pandemonium.
Mama, Sophie, Rainie i Margo sprzeczały się o dekoracje.
Bill krążył po scenie, wydając się załamanym. Jessica siedziała podłamana na
stołku przy pianinie i wyglądała, jakby płakała. Candy kucała przy niej, mówiąc
coś. Jedynie Georg okazał się oazą spokoju i stroił gitarę. Pierwszy zauważył
go Bill.
- Dobrze, że jesteś! – wyrwał w jego kierunku, mało nie
potykając się o kable. – Mamy kryzys – powiedział, na powitanie. klepiąc Toma
po plecach
- Co się stało? – zapytał, idąc prosto do Jessici. – Hej
– ukucnął przed nią. – Co jest?
- Jess nie chce śpiewać po hiszpańsku – odparowała Candy,
nim jej przyjaciółka zdołała złożyć zdanie. – Śpiewanie z Liv albo Billem nie
przynosiło jej problemów, ale solo jej nie wychodzi i martwi się, że będziesz
zły – dokończyła bardzo obronnym tonem. Tom pokręcił głową i westchnął. Nie
chciał wzbudzać aż takiej presji. Poprosił ją głównie dlatego, żeby sprawić jej
radość tym, że mogła zaśpiewać dla Scarlett.
- Jess? – zagadnął, chcąc skłonić ją, żeby na niego
spojrzała. – To moja wina. Powinienem zapytać cię, czy dasz radę z hiszpańskim,
czy to nie za dużo dla ciebie – powiedział miękko, gdy wpatrywała się w niego
smutnymi, pełnymi łez oczami. – Założyłem, że sobie z tym poradzisz i
zapomniałem, że nie masz takiej wprawy, jak Scarlett. Jeśli nie czujesz się na
siłach, to nie musisz nic śpiewać.
- Chciałabym – szepnęła, wycierając oczy. – Po prostu
pokonał mnie ten hiszpański. Na początku szło świetnie, a potem nagle zaczęłam
źle akcentować i mylić słowa, ale jest coś, co chciałabym zagrać – odparła,
spoglądając na Toma już znacznie pewniej. – Scarlett zasłużyła na to, żeby ten
wieczór był dla niej niezapomniany. Zagram ci, a ty ocenisz, dobrze? –
natychmiast przytaknął, a Jessica się rozchmurzyła. Kiedy usiadła do pianina
wszyscy zostawili swoje zajęcia i przyszli posłuchać. Natomiast, kiedy
skończyła, Tom ani trochę nie żałował, że nie zaśpiewa El beso del final. Rozejrzał się po klubie. Nie miał okien, więc
siłą rzeczy włączono wszystkie światła, żeby go w pełni udekorować. Podszedł do
wejścia, żeby objąć wzrokiem całe pomieszczenie. Po pierwsze i najważniejsze –
jego stolik stał we właściwym miejscu. Tuż przy scenie, po lewej stronie
lokalu. Nieco dalej od sceny ustawiono stoliki dla pozostałych gości. Natomiast
po prawej znajdowały się meble potrzebne do przygotowania szwedzkiego stołu. Po
środku została wolna przestrzeń, którą przewidział do tańca. Ku jego uciesze
Julian już nie pracował w klubie. Pozostali barmani uwijali się pod dyktando
Rainie. Mama i Sophie ustawiały świece, a Margo zajęła się wkomponowywaniem
kwiatów w całość wystroju. Wymyślił stroiki kwiatowe ze świeczką – frezja,
bratek afrykański i śniadek. Wcześniej nie wiedział o istnieniu większości
kwiatów, ale na szczęście kwiaciarnia oferowała dobór roślin poprzez stronę
internetową. Później dziewczyny tylko dokonały osobistego potwierdzenia, a
Margo, jako artystyczna dusza, miała za zadanie dopilnować, żeby ładnie
wyglądały. Dla Scarlett zamówił wiązankę z różowych storczyków, frezji i amarylisu.
Poprosił o finezyjne połączenie tych kwiatów i wykończenie jakimiś dodatkami.
Jeszcze nie widział tego bukietu, ale Margo twierdziła, że był piękny. Porozmawiał
ze wszystkimi czterema, chcąc upewnić się, czy nie miały żadnych problemów. Candy
i już zupełnie spokojna Jessica pomagały temu, kto wymagał tej pomocy, więc Tom
poszedł na scenę zobaczyć, co ze sprzętem. Georg nastroił mu gitarę, a Bill
udawał, że się na tym znał. Bawił się kablem, wypatrując Rainie.
- Będziesz ćwiczył? – zapytał jego bliźniak, który jako
jedyny słyszał tą piosenkę. Tom zaprzeczył.
- Znam to na pamięć. Pisałem ją od kwietnia – uśmiechnął,
a Bill mu zawtórował. Poklepał go po ramieniu i poszedł do Rainie, potykając
się o sznurowadła swoich niezawiązanych adidasów. Tom, choć nie pamiętał kiedy
ostatnio śpiewał publicznie, nie czuł żadnego niepokoju związanego z piosenką.
Owszem, często nucił przy Scarlett, przy Billu, czy w domu. Jednak to nie to
samo. Teraz zamierzał obnażyć swoje uczucia. Zamierzał pokazać wszystkim,
którzy będą z nimi tego wieczoru, jak bardzo kochał Scarlett i jak bardzo
pragnął spędzić z nią resztę życia. Ciekawiło go, jak Scarlett zareaguje na
prezent. Sam nie wiedział, co go podkusiło, ale jednego wieczoru zobaczył, jak
przeglądała w Internecie kolekcję Louboutina, a później przypomniał sobie, że
jedne z butów, które tam widział, doskonale dopełniałyby jej strój, więc zrobił
to. Kupił jej kolejne daffodile, których nazwy na początku nie umiał nawet
wymówić. Z zaplecza wyszedł Karl, niosąc skrzynkę piwa. Podszedł do baru i
zamówił sprite’a. - Dziękuję, że zgodziłeś się udostępnić nam klub –
powiedział, kiedy wymienili uścisk dłoni.
- Dzięki temu, że Scarlett tu śpiewała, mam pełną salę
każdego wieczoru. Zamknę dla was kiedy tylko będziecie chcieli.
- Chyba nieprędko nastąpi taka okazja – Barmanka podała
mu napój, zerkając na niego dłużej niż powinna. Uśmiechnął się przelotnie i
upił spory łyk napoju. W tej samej chwili podeszły do niego mama i Sophie.
Simone przytuliła go i pocałowała w policzek. – Nie było żadnego problemu z
dostawami?
- Żadnego – zapewnił. – Moi barmani zajmą się obsługą.
Możesz też liczyć na pełną dyskrecję, moja załoga nie puści niczego do
Internetu.
- Wszystko idzie, jak trzeba – zapewniła go mama,
siadając na stołku obok.
- Dostałam wiadomość od Liv, że nakarmiła Scarlett i wysłała
ją do kąpieli – dodała Sophie. – Mam potwierdzenie od wszystkich. Nie będzie tylko
Gin. Pierre i Hugo zwiedzają z Gustavem. Znaczy pewnie jakąś galerię, bo Pierre
cały wczorajszy wieczór przeżywał, że nie mają dla was upominku. – Mówiąc to,
wyjęła listę. – Ty i Scarlett – zaczęła czytać. – Simone, Gordon, Dominik, ja,
Liv, Georg, Saoirse, Bill, Rainie, Candy, Shie, Julie, Nico, Roxie, Lexie, Rico,
Sara, Kitty, Luka, Gustav, Margo, Pierre, Hugo. Liv podpowiedziała mi jeszcze,
żeby zaprosić Harper Bowen, Sadie Newton, Natalie Goldstein i Pię Engelbart, bo
Scarlett utrzymuje z nimi bliski kontakt. Dzwoniła też do Jareda, ale miał na
dziś jakieś zobowiązania. Zaprosiła też Jack’a Calloway’a i Isaac’a Wheeler’a. Ach,
no i bliskie znajome Scarlett; Ariel King, Jesy Nelson, Demi Lovato i Taylor
Momsen, ale one nie przylecą. Było jeszcze kilka osób na liście, głównie
sławnych, ale to jednak wyjątkowy dzień, więc odmówili. Może to i lepiej,
będzie bardziej rodzinnie.
- Chwila – przerwał. – Harper, Sadie i Natalie to są
dziewczyny z chórków, a Jack to tekściarz, a Isaac to gitarzysta? Ariel to ta z
House of blues? A Pia? – zrobiło mu
się wstyd, że tego nie wiedział, ani nie znał znajomych Scarlett, ale odkąd
znów się zeszli, nie spotykała się ze zbyt wieloma znajomymi. Kojarzył tylko
Ariel. Była fanką Scarlett i podczas meet & greet zapytała ją, czy gdyby
mogła zagrać w House of blues, to czy
by to zrobiła. Scarlett wyraziła wielką chęć zagrania tam koncertu, więc Ariel
odpowiedziała jej, że chętnie ustali z nią szczegóły. Okazało się, że jej wujek
pracował w tym klubie na wysokim stanowisku i zaproszenie gwiazdy na koncert
było jej prezentem urodzinowym. Przypadkowo okazało się, że dziewczyny bardzo
dobrze się dogadywały i szybko nawiązały przyjaźń. Nie miał jeszcze okazji
poznać Ariel, ale wiele o niej słyszał.
- Pia to dziewczyna od PR’u, ale przylecą tylko ona, Sadie,
Jack i Isaac. Scarlett bardzo się z nimi związała, kiedy byli w ostatniej
trasie. Będzie jeszcze Heike. To też sugestia Liv. Jeśli chodzi o twoich
znajomych, to będą Shiro i Shay. Bill zaprosił też Ezrę Jonsa, Jace’a
Crawford’a i Vivianne Stanton, Gavin’a
Brave’a i Indy Smith.
- Co to za ludzie, synku? – zainteresowała się Simone.
- Ezra to znajomy poznany przez Shiro. Zajmuje się modą.
Ma kilka butików. Jace i Vivianne to tekściarze. Pracowaliśmy z nimi przy
okazji nowego materiału. Gavin to gitarzysta, którego chcemy zatrudnić, a Indy
to jego dziewczyna. Poznaliśmy tych ludzi przy okazji pobytów w LA i w Nowym
Jorku. Szkoda, że nikt nie pomyślał o Amy. Ona najbardziej przyczyniła się do
tego, że odważyłem się walczyć o Scarlett.
- Bill zajmował się zapraszaniem twoich znajomych –
westchnęła zrezygnowana. – Pewnie myślami był z Rainie, kiedy to robił. Przykro
mi, że nie została zaproszona.
- Daj mu szlaban na Rainie, mamo – poskarżył się, a obie
mamy roześmiały się. Dopił sprite’a i odetchnął głęboko. – Co jeszcze jest
potrzebne? Goście są zaproszeni, okej. Catering? – zapytał.
- Będzie przed dwudziestą, żeby zdążyli wszystko podać –
odpowiedziała Sophie.
- Dj? – wymieniał dalej.
- Też przed dwudziestą.
- Rzeczy dla mnie?
- Bill zawiózł do mieszkania.
- O czym zapomniałem? – spytał, wzdychając ciężko głośno
wypuszczając przy tym powietrze. Simone znów go objęła i uśmiechnęła się
pokrzepiająco.
- Wszystko tutaj będzie dopięte na ostatni guzik. Jedź do
Billa i przygotuj się. Najważniejsze jest to, co jej powiesz. Wiesz już? –
zapytała z czułym, matczynym uśmiechem.
- Myślę o tym od kilku dni, ale co bym nie wymyślił, to
za mało – słysząc to, Sophie poklepała go po plecach i uraczyła go kolejnym
pokrzepiającym uśmiechem.
- Myślę, że całą resztę będziesz mówił jej przez resztę
życia. Scarlett kocha cię bezgranicznie, a życie z tobą to spełnienie jej
marzeń. Oboje dostaliście ciężką lekcję, kiedy się rozstaliście. Mieliście
szansę dowiedzieć się, że miłość trzeba pielęgnować, bo nawet najsilniejsza
zostawiona sama sobie nie wystarczy. Wierzę, że wszystko, co się zdarzy po
dzisiejszym wieczorze, będzie już tą lepszą częścią waszego życia. To tutaj –
wskazała na pięknie udekorowaną salę Vanilientraum. – To tylko dodatek, bo ona
i tak będzie widziała tylko ciebie.
- Dziękuję – odpowiedział. – Czyli mam rozumieć, że
oddajesz mi rękę swojej córki? – spytał, a Sophie się roześmiała.
- Tak, teraz oddaję ci ją bez wahania. Wiem, że jesteś
dla niej najlepszy. – Tom wstał i przytulił swoją przyszłą teściową.
- Wiem, że popełniłem wiele błędów – powiedział poważnie,
spoglądając na Sophie. – Skrzywdziłem nimi Scarlett i siebie, ale dzięki temu
wszystkiemu wiem, jakim człowiekiem chcę być, jakim się stałem. Wiem, że jestem
dla niej wystarczająco dobry i zrobię wszystko, żebyśmy mieli dobre życie.
- Jestem tego pewna, Tom – uśmiechnęła się, klepiąc go po
ramieniu. – Żałuję tylko, że Nico nie widzi, jak bardzo Scarlett stała się przy
tobie szczęśliwa.
- To pokręcone – zaczął trochę niepewnie. – On chyba
wiedział. W tamte walentynki powiedział mi coś, czego wtedy nie rozumiałem, ale
teraz myślę, że on wiedział – powiedział trochę pokrętnie. Zauważył łzy w
oczach Sophie i poczuł się głupio. – I też żałuję, że nie mogłem go poznać i
zasłużyć na Scarlett – mama uśmiechnęła się do niego i wzięła Sophie pod rękę.
- Jedź się przygotować, a my wszystkiego dopilnujemy –
zapewniła go Simone, a on przytaknął i ogarnąwszy spojrzeniem klub, wyszedł.
Max czekał na niego przy samochodzie. Kiedy ruszyli, od razu wybrał numer Billa,
bo oczywiście dopiero wtedy przypomniał sobie, co chciał mu powiedzieć.
Scarlett opatulona szlafrokiem i z turbanem na głowie
wyszła z łazienki, a za nią buchnęły kłęby pary. Przez moment poczuła się jak w
filmie. Kąpiel to było to, czego potrzebowała po podróży. Nie zastała Liv w
swoim pokoju, więc zeszła na dół. Kitty kolorowała z dziewczynkami w jadalni, a
Luka budował z lego razem z Nico. Weszła do kuchni, gdzie Liv trzaskała
pokrywkami garnków, szukając czegoś.
- Chciałam podgrzać obiad – powiedziała, nim Scarlett
zdążyła zadać pytanie. – Dziś Juls zrobiła takie dobre roladki.
- Gdzie są wszyscy? – Scarlett sięgnęła dwa talerze i
podała je siostrze.
- W lodówce jest surówka – odparła, nakładając porcję. –
Mama wyszła gdzieś z Dominikiem, bo wieczorem obiecała zająć się dziećmi. Shie
w pracy, Juls pojechała kupić sobie jakąś kieckę. Sara i Rico kupują coś do
swojego domu.
- Co robicie dziś z Geo? – zapytała, kiedy siostra
postawiła przed nią jedzenie. Jego zapach spowodował, że nagle stała się bardzo
głodna.
- Pozazdrościł Tomowi i szykuje jakąś niespodziankę –
uśmiechnęła się szeroko. – Niech się chłop stara. Kupiłam sobie nową bieliznę,
więc myślę, że będzie zadowolony, a później planuję, że pojedziemy na kilka dni
w jakieś ciepłe miejsce, ale muszę dowiedzieć się dokładnie, kiedy oni wchodzą
do studia – odpowiedziała pomiędzy kęsami. Scarlett trochę zdołowała się tym.
- Nie mam nic dla Toma. Wcześniej wydawało mi się, że mam
dużo czasu, a potem byliśmy w Wicklow. Straciłam rachubę i oto mamy już
walentynki. Nawet nowej bielizny nie mam, a do tej pory nie potrzebowałam
czegoś ekstra – zmartwiła się, bo tak jak cudowne było dostawanie prezentów od
Toma, tak samo chciała go czymś sama obdarować. Teraz już nie miała na to czasu
i przykro jej się zrobiło, że ona się starał, a ona nie dała od siebie niczego.
- To Tom już ogląda cię w bieliźnie? – Liv zagadnęła ją,
trącając łokciem w bok. Scarlett uśmiechnęła się pod nosem.
- Owszem, nawet i bez - odparła, biorąc kolejny kęs i
udając, że wcale nie wiedziała, o co chodziło siostrze.
- Wiedziałam, że jak SuperTom wkroczy do akcji, to majtki
zaczną ci same spadać – mrugnęła do siostry, a ta o mało nie zakrztusiła się
jedzeniem. Popatrzyła na Liv i wymownie wywróciła oczami.
- Przy nim wszystko jest łatwiejsze, lęki przestają być
straszne, wspiera mnie na każdym kroku, a ja nie mam dla niego prezentu –
mruknęła, dziabiąc widelcem mięso.
- Jeżeli dasz mu coś miłego za tydzień, to też będzie
dobrze. Sama powtarzałaś, że kochać się trzeba cały rok, a nie tylko w
walentynki.
- No tak, ale on szykuje jakąś niespodziankę. Zaangażował
nawet ciebie, żebym wyglądała specjalnie ładnie.
- Ale to jest Tom. Ostatnio wciąż czymś cię zaskakuje. –
Liv odsunęła od siebie talerz i spojrzała uważnie na siostrę. – Scarlett pozwól
mu na to. Obserwuję was i mam wrażenie, że Tom chce cię zdobyć, chociaż
doskonale wie, że cię ma. Nadrabia te wszystkie lata rozłąki, a nawet te, kiedy
kryliście się w czterech ścianach. Który facet się tak stara?
- Skoro on wymyślił dla mnie niespodziankę na dziś, to
może ja wymyślę coś na przyszły weekend? Zrobię walentynki tylko dla niego. –
Spodobał jej się ten pomysł. Będzie miała cały tydzień na przygotowanie czegoś dla
Toma. Wymyśli coś, co sprawi mu przyjemność. Ulżyło jej. Rozejrzała się po kuchni. Przy przebudowie
domu została powiększona, przez co straciła nieco na przytulności, ale Scarlett
dalej ją lubiła. Nieskończona ilość poranków z kawą i miską płatków na sucho na
zawsze pozostanie w jej pamięci. Te przegadane godziny z Liv, mamą, Julie i
Margo były dla niej bezcenne, gdy Toma już nie było. Dlatego wciąż lubiła tą
kuchnię, pomimo tego bardzo jasnego odcienia beżu na ścianach i niemalże białych
mebli z granitowymi płytami, które czyniły to pomieszczenie chłodnym. Rozluźniła
się, odetchnęła. Uśmiechnęła się do Liv. Mogły mieszkać w różnych miejscach i
nie rozmawiać długo, ale to nie zmieniało niczego. Była jej siostrą i najlepszą
przyjaciółką. Ta jedna rzecz w życiu Scarlett nie zmieniała się ani odrobinę.
Sięgnęła po telefon i nachyliła się do Liv. – Uśmiech proszę! – zrobiła zdjęcie,
po czym nałożyła na nie filtr. – Przynajmniej nie będzie widać moich worów pod
oczami.
- Spamujesz moją twarzą po Instagramie! – żachnęła się.
- Jesteś piękna, więc tobą spamuję – odpowiedziała,
dodając zdjęcie. – I hasztag: bestsisever i mysweetvalentine. Cudnie. Internety
oszaleją – cmoknęła zadowolona i wsunęła komórkę do kieszeni podomki.
- Lepiej chodź się szykować, ty internecie – Liv trąciła
Scarlett biodrem, wskazując na drzwi. Blondynka porwała jeszcze kilka kęsów
obiadu i posłusznie udała się do swojego pokoju.
- Tom uznał, że będziesz szczęśliwa, gdy tak grzecznie
posłucham wszystkiego, co powiesz – zagadnęła, zdejmując ręcznik z głowy.
Potrząsnęła nią kilka razy i przeczesała palcami poskręcane kosmyki. Kiedy się
wyprostowała, Liv stała przed nią z pakunkiem.
- Powiedział, że mam ci to dać na sam koniec, ale ja sama
chcę wiedzieć, co tam jest – powiedziała, podając je siostrze. – I tak, miał
rację – dodała, siadając na łóżku obok pudełka. Scarlett delikatnie zdjęła z
niego bibułę i z zachwytem spostrzegła logo na wieku Christiana Louboutin’a.
Zdjęła je niemal z namaszczeniem i aż pisnęła, gdy zobaczyła zawartość.
- Omatkokochanaonjestnajlepszynaświecie! – krzyknęła,
ostrożnie wyjmując z pudełka jeden but. Tom kupił jej cudowne daffodile. Miała
czarne, a on podarował jej złote, jakby wysadzane kamieniami. Zawsze bardzo jej
się podobały, niebieskie też, ale nie chciała kupować kolejnych podobnych. Uznała
to za szastanie pieniędzmi, a on to dla niej zrobił! Były przepiękne i aż
drżała wewnętrznie, gdy pomyślała o tym, że je założy.
- Są prześliczne, ale nie mam zielonego pojęcia, jakim
cudem ty w nich stoisz, nie wspominając o chodzeniu – mruknęła Liv, dokładnie
oglądając drugi but i z przerażeniem przypatrując się szesnastocentymetrowemu obcasowi.
- Kwestia wprawy – machnęła ręką, siadając na materacu i
przymierzając najpierw jeden, a potem drugi. – Idealne – odparła, robiąc kilka
kroków. – Jakim cudem tak dobrze dobrał rozmiar? – zapytała, czy nawet bardziej
stwierdziła. Nie zawsze rozmiary, które znajdowały się w butikach pasowały na
nią. Swoje pierwsze daffodile dopasowywano dla niej na zamówienie. Te leżały
perfekcyjnie. Usiadła znów i wyciągnęła nogę przed siebie prezentując but. –
One są przepiękne – westchnęła. – Bardziej cieszyłabym się tylko z pierścionka
zaręczynowego – westchnęła rozmarzona, zupełnie jakby na widok tych butów można
było tylko wzdychać. Liv na moment zatkało. – No, ale jeszcze trochę. W końcu
wróciliśmy do siebie dopiero trzy miesiące temu.
- No wiesz, nie możesz wymagać wszystkiego od razu –
odpowiedziała, oddalając się. Skorzystała z okazji, że Scarlett wpatrywała się
w swoje nowe buty, jak sroka w kość. W pierwszej chwili pomyślała, że jej
siostra domyśliła się i testowała ją. Dlatego nie chciała, żeby mogła spojrzeć
jej w twarz, bo zdemaskowałaby ją od raz. Zerknęła znów na nią - oglądała
czółenka z każdej strony, więc raczej przypadkiem trafiła w sedno, wygłaszając
swoje pobożne życzenie. Liv skupiła się na swoim zdaniu i wybrała cienie do
powiek, uporządkowała przybory i bardzo starała się nie uśmiechać pod nosem.
Scarlett nie miała bladego pojęcia, co wokół niej się szykowało. Rozkoszowała
się jeszcze chwilę noszeniem swoich nowych czółenek, po czym posłusznie usiadła
przed lustrem i pozwoliła Liv działać.
Tom, jadąc do mieszkania, zaczął się denerwować. Bał się,
że coś pójdzie nie tak, że pomyli słowa albo, że stanie się jakaś inna
nieprzewidziana katastrofa. Jedyne, czym się nie martwił to to, że Scarlett
mogła powiedzieć nie. To nie
próżność, to świadomość, że życie mogli spędzić tylko razem, dawała mu tą
pewność. Tylko razem życie mogło okazać się dobre, lepsze każdego dnia. Wtedy
spłynął na niego spokój. To nie konkurs, czy wyścigi. To jeden z dni, które
miał zapamiętać do końca życia, więc dlaczego psuł to stresem? Zaparzył Max’owi
kawę, a potem poszedł wziąć prysznic. Umył się dwa razy, a potem wykradł
Billowi jakiś balsam. Miał nadzieję, że należał do Billa, a nie do Rainie. Nie
pachniał podejrzanie, więc go użył. Włosy popsikał czymś, co również powinno
być odżywką. Zazwyczaj wystarczał mu szampon i żel do mycia, ale tego wieczoru
chciał wyglądać wyjątkowo dobrze. Rozczesał je i pozwolił im schnąć, bo
zamierzał je później związać. Z pewną obawą przeszedł do dawnego pokoju
Gustava, gdzie miały znajdować się rzeczy dla niego. Wprawdzie w jego dawnym pokoju
znajdowało się jeszcze trochę swoich rzeczy, ale zajęła go Candy i nie chciał
się tam panoszyć. Powinien już dawno opróżnić wszystkie półki, skoro nie
mieszkał już tam. Nie czuł się tam jak w domu. Tyle lat to był ich wspólny dom,
a teraz miał świadomość, że stał się gościem. Postanowił, że zostawi klucze
Billowi. Czas najwyższy. Wszedł do pokoju, który pełnił rolę czegoś na rodzaj
garderoby. Mnóstwo rzeczy Billa, a także jakaś część Rainie i Candy. Na drzwiach
szafy wisiały wieszaki. Trochę obawiał się tego, co brat dla niego wybrał, ale
okazało się, że trafił w dziesiątkę: czarny sportowy garnitur, który bardzo
lubił i koszulka z długim rękawem w gołębim kolorze. Była bardziej obcisła niż
inne, więc pasowała do całości. No i czarne Nike. Wolał czerwone, ale nosił je
przez ostatni tydzień i wymagały czyszczenia. Nie na darmo Bill był jego
bliźniakiem. Zadbał też o bieliznę i kosmetyki Toma. Co najważniejsze, na
nocnym stoliku, tuż obok kartki z napisem NIE
ZAPOMNIJ TEGO, ROMEO, leżało pudełeczko. T o pudełeczko. Poprawił ręcznik
na biodrach i podszedł do stolika, żeby je wziąć. Otworzył i upewnił się, czy
pierścionek znajdował się w środku. Nie był to największy, ani najbardziej
okazały diament. Jednak historia, którą za sobą niósł, był tak piękna, że Tom
nie wyobrażał sobie, by mógł dać Scarlett inny pierścionek, gdy poprosi ją o
rękę. Diamentami jeszcze ją obsypie. Ten pierścionek znaczył dla niego znacznie
więcej, niż każdy inny, warty nawet miliony. Wiedząc, że za kilka godzin
ofiaruje go kobiecie swojego życia, prosząc ją, by została jego żoną, czuł, że
dobrnął do momentu, którego najpierw nie potrafił sobie wyobrazić. Potem nie
wiedział, jak do niego doprowadzić. Jeszcze później czuł, że nigdy więcej nie
będzie miał takiej sposobności, aż wreszcie nie marzył o niczym innym, jak
przekonać Scarlett, by zechciała podjąć to ryzyko z nim. Dotarł do momentu, w
którym jego życie wydawało mu się pełne. Nie walczył z demonami przeszłości.
Nie szarpał się z teraźniejszością. Czuł się spokojny i szczęśliwy. Kochał i
był kochany. Uśmiechając się do siebie, włożył pudełeczko do kieszeni spodni,
żeby o nim nie zapomnieć i zrzucił ręcznik, zamierzając się ubrać. Nie zajęło
mu to zbyt wiele czasu. Ze swojej kosmetyczki wygrzebał gumkę do włosów i
grzebień. Próbował cztery razy, zanim uznał, że jego koczek wyglądał
przyzwoicie. Nigdy nie przykładał do tego wagi, więc zawsze mu wychodził, a
teraz się starał, więc... Na sam koniec spryskał się Farenheitem Diora. Lubił ten zapach, ale przede wszystkim wybrał
go, bo Scarlett go lubiła. Swoją drogą, używał tych perfum niemal cały czas,
odkąd powiedziała mu, że jej się podobały. Sprawdził, czy miał wszystko, czyli
pudełeczko z pierścionkiem i wyszedł z pokoju. Max czytał gazetę. Na blacie
leżał jego telefon. Mrugało błękitne światełko, więc to znak, że dostał
wiadomość. Oczywiście od Scarlett: Kiedy już
wrócimy do domu z twojego wieczoru-niespodzianki, będę miała na sobie tylko
to…;) A pod spodem zdjęcie jej stopy w nowym bucie. Uśmiechnął się pod
nosem. Miał nadzieję, że kiedy wrócą do domu, oprócz tych szpilek będzie miała
na sobie jeszcze tylko pierścionek. Zrobił sobie przesłodkie selfie z dziobkiem
i wysłał je do niej. Max starał się z niego nie śmiać, ale kiedy on sam wybuchnął
śmiechem, ochroniarz już się nie powstrzymywał.
- Ty ją serio kochasz – odparł rozbawiony. Tom wzruszył
ramionami, jakby chciał powiedzieć: co ja na to mogę? Przeszukał lodówkę i
szafki, w celu znalezienia czegoś do przegryzienia. Ku swojej uciesze znalazł
całe opakowanie ciastek oreo. Poczęstował Max’a. – Nie przepadam za słodyczami
– odparł, przerzucając kolejną stronę gazety. – Kiedy chcesz jechać? – Tom
włożył ciastko do ust i sprawdził godzinę. Parę minut po dziewiętnastej.
- W sumie to, jeśli chcę wszystko sprawdzić przed
przyjazdem Scarlett, to musimy się streszczać – odpowiedział, chowając telefon
do kieszeni. W tytoniowej szufladzie odnalazł niezaczętą paczkę cameli, więc
zabrał ją. Bill rzucił, więc nie miał pojęcia, na co mu ona, ale w tej chwili
spodobała mu się przezorność jego brata. Nie przerywając jedzenia, zabrał
kurtkę i ubierał ją, zamykał mieszkanie i starał się nie upuścić ciastek. Kiedy
zjeżdżali windą na parking, upewnił się, czy zabrał telefon i po raz kolejny,
czy pudełeczko nie wyparowało z kieszeni spodni. Nim odjechali, spalił
papierosa. Mimo wszystko, troszkę się denerwował. Zjadając ostatnie ciastko,
zadzwonił do Billa, od którego dowiedział się, że wszystko zostało dopięte na
ostatni guzik. Bill, Rainie, Candy i Jessica przygotowywali się u Liv, bo do
niej było bliżej, niż do ich mieszkania. Mama i Gordon u Gustava. Wszystko szło
gładko. Georg zawiózł Saoirse do Sophie na potwierdzenie faktu, że zajmowała
się dziećmi tego wieczoru. Tak naprawdę miała przypilnować ich Laura. Zaplanowali,
że zabierze z klubu całą wesołą gromadkę w granicach dwudziestej drugiej. Julie
wróciła do domu wcześniej, żeby móc szykować się na swoje wyjście. Shie
faktycznie musiał się spieszyć, żeby zdążyć, ale w najgorszej sytuacji była
właśnie Sophie, bo ona mogła zacząć szykować się dopiero po wyjściu Scarlett. Bill
powiedział mu też, że dziewczyny wyglądały fenomenalnie, a Jessica straciła
cały strach. To uspokoiło Toma, bo trochę obawiał się, że dziewczyna zwieje ze
sceny albo nie wejdzie na nią wcale, a planu B nie posiadał. Dlatego zanotował
w pamięci, żeby powiedzieć Dj’owi, że w razie, gdyby Jess nie zaśpiewała, miał
włączyć With arms wide open Creed’a.
To w końcu ich piosenka, to do niej tańczyli po raz pierwszy. Wszyscy goście
mieli być na miejscu maksymalnie kwadrans po dwudziestej, a żeby kupić trochę
czasu dla Sophie, Scarlett zostanie obwieziona po Berlinie. Miał wielką
nadzieję, że wszystko uda się zgrać w czasie. – W razie, gdybym zapomniał, to
przypomnij mi, że muszę ustalić z Jess, kiedy dokładnie ma zaśpiewać i z
Billem, Liv, czy mamą, żeby odpowiednio ustawili gości.
- O niczym nie zapomnisz – uspokoił go Max. – Kiedy ja
oświadczałem się Linie, po prostu zabrałem ją na kolację, a potem na spacer i
zapytałem ją na placu Poczdamskim. Uklęknąłem przed nią na oba kolana, otoczyło
nas trochę ludzi i Lin była zachwycona. Porównując to z tym, co przygotowałeś,
wypadam słabo, ale obaj wiemy, że okoliczności są dodatkiem. Jestem pewien, że
wszystko pójdzie, jak w zegarku. – Tom bardzo doceniał słowa ochroniarza.
Pracował dla nich niewiele krócej niż Toby. Widział wiele. Znał ich historię.
Tom wiedział, że Max poważnie podchodził do swojej pracy. Nie był jednym z tych
goryli, którym szare komórki wyparowały pod wpływem sterydów. Z tego, co
wiedział, Max miał możliwość iść na studia, ale wybrał szkołę ochroniarską. Lubił
ten zawód i naprawdę chciał go wykonywać, dlatego Tom mu ufał.
- Dzięki, Max – odparł, po czym głęboko odetchnął. –
Chyba zapalę – dodał, otwierając okno.
Na życzenie Scarlett, Liv umalowała ją skromnie; kreska
na górnej powiece, wytuszowane rzęsy i czerwona szminka. Złote louboutiny
wymagały czerwonej szminki! Fryzura także nie była mocno wyszukana; kilka pasem
upiętych z tyłu głowy, tak żeby trzymały całą resztę i kilka puszczonych przy
twarzy. Jednak nim do tego doszło, siostra zadbała, żeby jej włosy zostały
odżywione, by lśniły i wiły się naturalnie. Dzięki temu nie wiedzieć kiedy
wybiła dziewiętnasta trzydzieści. Dlatego Liv oddelegowała Scarlett, żeby
założyła bieliznę, a sama miała przygotować sukienkę, która też stanowiła
niespodziankę.
- Zamknij oczy – rozkazała, więc chcąc nie chcąc,
usłuchała. – Nie otwieraj – upomniała ją, gdy pomagała jej ubrać strój. Później
majstrowała coś przy karku i plecach Scarlett. Chcąc uniknąć podpatrywania,
nawet założyła jej buty. Dokonała ostatnich poprawek i podprowadziła Scarlett
do lustra. – Tadaaam! – wykrzyknęła, a zaciekawiona blondynka natychmiast
spojrzała.
- To jest moja sukienka – odparła zdziwiona. Okręciła się
wokół własnej osi, dokładnie oglądając zmiany, jakie w niej zaszły. – Miałam ją
na sobie, kiedy poznaliśmy się z Tomem – dodała, chociaż Liv doskonale to
wiedziała. Została zwężona, bo Scarlett nosiła teraz dwa rozmiary mniej, niż
wtedy. Długość pozostała ta sama. Przykrywała jej czubki czółenek. Została
odcięta pod linią piersi, a zamiast zwyczajnego zaokrąglonego dekoltu zostały
doszyte trójkąty podtrzymujące jej biust, a ramiączka zastąpiły cienkie sznurki
wiązane na szyi. Na plecach powiększono dekolt, sięgał niemal do pasa. Jednak
żeby sukienka pewnie leżała, od łopatek oba boki sukienki łączyły takie same
sznurki, które posplatane tworzyły ładny wzór na jej plecach, bo łączyły się z
tymi przy szyi. – Kto to zrobił?
- Mama – odpowiedziała z dumą. – Trochę sknociła przód,
dlatego masz taki wielki dekolt, a te sznurki z tyłu, to pomysł Margo.
- Dlaczego nie wybrałaś jakiejś sukienki z mojej szafy?
Mam kilka nienoszonych – zagadnęła oglądając się z każdej strony. Połyskujące
refleksy w materiale pięknie komponowały się z butami. Scarlett była zachwycona
tym, co mama zrobiła z jej sukienką. Wyglądała wspaniale. Mama szyła dla nich w
dzieciństwie. Przerabiała swoje rzeczy, zmniejszała te, które dostała od kogoś
albo kupiła w sklepie z używaną odzieżą. Nie mieli pieniędzy, ale mama zawsze
dbała o to, żeby wyglądały ładnie i nie odstawały od reszty.
- Bo wiem, że lubiłaś tą sukienkę – powiedziała, mając
nadzieję, że to wystarczy. – Wyglądasz bombowo. Tom padnie z wrażenia – dodała
od razu, chcąc zmienić tor rozmowy.
- Chyba o to chodziło, nie? – uśmiechnęła się szeroko. Nie
miała zbyt wiele złotej biżuterii, a ze względu na buty musiała taką założyć,
więc wybrała dosyć cienki i długi łańcuszek, który sięgał poniżej piersi i
cienką złotą bransoletkę. Na koniec spryskała się waniliowo-czekoladowymi perfumami.
Skoro miała sukienkę z ich pierwszego spotkania, to perfumy także. Do
kopertówki włożyła telefon i szminkę. Liv pomogła jej założyć krótkie futro i
odprowadziła ją do drzwi. – Mama usypia? – zapytała, a siostra natychmiast przytaknęła.
Jak na zawołanie u szczytu schodów pojawiła się Julie, a za nią Shie. Oboje
wystrojeni do swojego wyjścia.
- Wyglądasz cudownie, Scarlett! – wykrzyknęła szwagierka,
pokazując do niej dwa uniesione kciuki. Shie pokiwał głową z uznaniem i
uśmiechnął się do niej. Z kuchni wyszła Sara, też ładnie ubrana. Uśmiechnęła
się na widok blondynki.
- Udanego wieczoru – życzyła jej.
- Zrobię ci zdjęcie – powiedziała Liv, kiedy już stały przy
drzwiach. Wyjęła z kieszeni telefon i sfotografowała siostrę. Potem narzuciła
kurtkę i razem z Bashem odprowadziła ją do samochodu, bo chciała widzieć minę
Scarlett, kiedy zobaczy Rolls Royc’a. Miała nadzieję, że Georg też kiedyś
będzie miał taki gest i przewiezie ją takim cackiem.
- O mój Boże, to jest limuzyna! – wykrzyknęła na widok
auta. Piękny biały, dziesięcioosobowy Rolls Royce Phantom czekał na nią pod
bramą, a Matt w szykownym garniturze otworzył przed nią drzwi.
- Tom ma gest – Liv szturchnęła ją w bok. – Chyba jednak
trochę cię kocha – odparła, a Scarlett popatrzyła na nią zdumiona. Spodziewała
się, że pojadą Hondą albo Toyotą należącą do firmy ochroniarskiej, ale nigdy
nie pomyślałaby, że Tom wynajmie dla niej limuzynę.
- Sądziłam, że nasze randki będą fajne, ale to przebija
wszystko – wskazała na auto. – Dokąd jedziemy? – zapytała Matta, a on
uśmiechnął się tajemniczo i kłaniając się, podał jej dłoń.
- Madame – odparł szarmancko.
- Następny tajemniczy – westchnęła, zerkając na Basha,
który uraczył ją podobnym uśmiechem. Testowała go, ale niestety też twardo stał
w teamie Toma.
- Szampan jest w środku – powiedział. – Pozwolisz, że nie
będę siadał z tobą, tylko z przodu z Mattem. Byłoby mi trochę ciasno.
- No pewnie – odparła. Bash mierzył jakieś dwa metry
wzrostu i ważył przynajmniej sto dziesięć kilogramów. Ciężko byłoby go
zapakować na tyły limuzyny. Jak dla Scarlett był olbrzymem i idealnym bodyguard’em.
Wszyscy poza Mike’em baliby się do niego zbliżyć. Liv uściskała ją i ucałowała
w policzek, uważając, żeby nie uszkodzić jej makijażu.
- Baw się dobrze! – Matt pomógł Scarlett wejść do środka,
a gdy już wygodnie siedziała z kieliszkiem szampana w dłoni, zamknął za nią
drzwi. Po chwili odjechali, a Liv natychmiast wysłała wiadomość do Toma: Misja wykonana! Georg zaraz po mnie przyjedzie.
Mama chyba jest gotowa, bo się nie pokazała, kiedy Scarlett wychodziła z domu.
Dominik i Laura właśnie przyjechali. Jul, Shie i ciocia Sara też. Jak
wyjedziemy skontaktuję się z chłopakami, żeby wiedzieli, kiedy podjechać pod
klub.
Machając na powitanie przybyłym pobiegła do domu, żeby w
dwadzieścia minut zrobić ze sobą to, co ze Scarlett robiła ostatnie trzy
godziny.
Na początku Scarlett nie miała bladego pojęcia, gdzie ją
wieźli. Bacznie przyglądała się uliczkom, starając się wymyślić, które miejsce
mógł wybrać Tom. Po kilku minutach intensywnego wypatrywania znaków uznała, że
to bez sensu, więc skupiła się na przyjemności, jaką miała z podróży Rolls
Royce’m i cudownego smaku Don Perignon.
Ostatnie dni przeżyła, jak w bajce. Fatalne starcie z
Mike’m zapoczątkowało same cudowne zdarzenia. Wreszcie pokazała mu, że podjęła
rękawicę. Wytrąciła mu z ręki element zaskoczenia. Też potrafił go zaskoczyć, a
potem przekonała się, że nie odebrał jej zupełnie wszystkiego, jak sądziła.
Przełamała się i okazało się, że bliskość między nią a Tomem wciąż była tak
samo wspaniała, a może nawet lepsza, bo dojrzalsza. Już nie bała się, że nie
będzie potrafiła kochać się z Tomem. Teraz czuła się tak, jakby nigdy nie miała
tych obaw. A potem zabrał ją do Wicklow, gdzie cieszyli się sobą i nie istniały
żadne troski. Zrobił wszystko, żeby tak myślała. Wrócili do domu i okazało się,
że miał dla niej kolejną niespodziankę. Wnętrze limuzyny było tak samo
wspaniałe, jak cała ona. Białe skórzane kanapy, czarny, miękki dywan na
podłodze, dyskretne światła, barek. To wszystko było wspaniałe, ale wolałaby
jechać nią z Tomem. Wyjrzała przez okno i ze zdziwieniem stwierdziła, że znów
byli w Charlottenburgu.
- Panowie, dlaczego wróciliśmy? – zapytała. Bash
przyciszył muzykę, która grała w tle i odwrócił się do niej.
- Bo już dojeżdżamy – odparł.
- To, po co jeździliśmy po mieście prawie godzinę? –
powiedziała, sprawdzając czas.
- My tylko wykonujemy polecenia, Scarlett – dodał, a ona
przyjęła to z westchnieniem. Cokolwiek Tom wymyślił, potrzebował więcej czasu.
A może to u mamy w domu? Albo w jej mieszkaniu? Zaciekawiona rozglądała się po
ulicach, jednak ciemna noc umożliwiała jej rozpoznawanie szczegółów. Po kilku
minutach auto zaczęło zwalniać, a ona z konsternacją stwierdziła, że znajdowali
się pod Vanilientraum.
- No tak, mogłam się tego spodziewać – roześmiała się,
pojmując, dlaczego Tomowi tak bardzo zależało na tym, żeby wyglądała podobnie,
jak pierwszego wieczoru. Matt otworzył drzwi, a Bash pomógł jej wysiąść. Trzymała
się go mocno, bo mróz ściął cienką warstwę śniegu, który spadł tego dnia.
Zaprowadził ją do środka, gdzie czekał Max. Odebrał od niej futro, uśmiechając
się przyjacielsko. W klubie panował typowy dla niego delikatny półmrok.
Przeszła do głównej sali i zatrzymała się w drzwiach. Serce zatrzepotało jej w
piersi i poczuła się najszczęśliwszą dziewczyną na świecie. Tom wynajął dla
nich klub! Wzdłuż ścian znajdowało mnóstwo świec, a niektóre z nich ozdobiono
kwiatami. Jego stolik stał tuż pod
sceną, a cała reszta nieco dalej. Bar i stół szwedzki też ozdobiono świecami.
Razem z przygaszonym światłem tworzyły cudowny klimat. Zszokowana rozglądała
się chwilę, ale niczego nie rozumiała. Podeszła troszeczkę bliżej, ale nigdzie
nie było Toma, ani nikogo. Drzwi za nią cicho skrzypnęły i pojawiła się w nich
Liv, a za nią cała rodzina i przyjaciele. Szli całą grupą, jak armia wojska na
wojnę. Wszyscy milczeli. Nawet dzieci. Uśmiechnęła się na widok wystrojonej
siostry, ale ta wskazała jej scenę, więc Scarlett natychmiast się odwróciła i
zobaczyła tam nikogo innego, jak Toma. Rozsiadał się na stołku i poprawiał
gitarę. Popatrzył na nią i uśmiechnął się czule.
Objął ją spojrzeniem od stóp po czubek głowy i pokręcił swoją,
jakby z niedowierzaniem. Lubiła widzieć w jego oczach ten blask, gdy tak bardzo
podobało mu się, jak wyglądała. Dbała o siebie dla siebie samej, ale to
spojrzenie to dla niej największy komplement. Dziś cała była tylko dla Toma. Uśmiechnęła
się, podchodząc bliżej – powoli, kołysząc biodrami, ważąc każdy krok. Nie
odrywał od niej wzroku, gdy pierwszy raz trącił struny gitary. Wpatrywał się w
nią, jak w najcenniejszy skarb, gdy wyśpiewywał pierwsze słowa. Czysto i w
takt, zupełnie, jakby robił to, na co dzień. This is my parade, my happy
ever after. Only, if you’re here. Dosłownie na sekundę odwróciła się za
siebie, żeby upewnić się, czy oni wszyscy też to widzieli. Liv i mama stały
obok siebie z rozmarzonymi uśmiechami na twarzach. Wróciła spojrzeniem do Toma
i jak zaczarowana przypatrzyła mu się. Został stworzony dla sceny, stworzony do
śpiewania. Muzyka stanowiła jego wirtuozję. Był w niej perfekcyjny. Miał na
sobie czarny garnitur, włosy upięte, niby od niechcenia i te jego ukochane
Nike. Jednak najważniejsze były to, co dostrzegła w jego oczach. Take me as I am. Let me in your heart, right
here, where you stand. Wiara w to, że będą już wieczni. Wiara w ich miłość.
Wiara w przyszłość. Ofiarował jej każde kolejne słowo z żarliwością i
zaangażowaniem. Patrzył z miłością i oczekiwaniem. Pokonał dla niej kolejną z
granic, którą sobie wyznaczył. Tom nie śpiewał publicznie i właśnie tego
wieczoru zrobił to dla niej. Tylko dla niej. Zawsze powtarzał, że to Bill był
tym od wokalu, a on trzymał się gitary. W dodatku napisał własną piosenkę i
prosił w niej Scarlett, by dała mu kolejną szansę. Prosił, by wzięła go takim,
jakim był i żeby sama oddała mu się dokładnie taka, jaką się stała. A przecież
to oczywiste. To naturalne. Należeli do siebie. Mogli być tylko razem. Do końca
życia. Do końca świata. Ta piosenka to składowa słów i uczuć gromadzonych od
dawna. Obrazowała ich historię. Mówiła o ich powrocie. Powrocie bez odejścia.
Scarlett czuła w niej Toma. Take me as I
am – right here where I stand. Open up your arms and let me in. Uśmiechnęła
się czule. Przecież mieszkał w jej sercu od tak dawna. Od pierwszej minuty. Od
tego dnia, tamtego listopada, gdy po raz pierwszy pojawił się w Vanilientraum. W rogu, tuż pod sceną spostrzegła jego.
Zamyślony, zmęczony, szary. Tak bardzo nieczłowieczy. Pił i wpatrywał się w
nią. Choć jeszcze tego wtedy nie wiedziała, ale pokochała go już tego
wieczoru, gdy pojawił się w klubie, uciekając przed życiem i sobą samym, gdy
zupełnie nie radził sobie z niczym. Gdy nie miał siły do walki, gdy to ona
kazała mu b y ć. Gdy był zrozpaczony
i złamany. Kochała go w każdym upadku. Kochała, gdy podnosił się z nich.
Kochała go w jego sile. Kochała go w każdej minucie i z pełną świadomością nie
marzyła o niczym innym, jak przyjąć go takiego, jakim był. Chciała podejść i dotknąć
go, ale wiedziała, że nie mogła. Stała dwa metry od sceny i obserwowała, jak
jego palce uderzały w strony, jak usta układały się podczas wyśpiewywania
każdego słowa, jak przytupywał jedną nogą. Patrzyła, jak drżał mięsień przy
jego szczęce, jak przymykał oczy przy wyższych dźwiękach i jak otwierał je, by
za każdym razem odnaleźć ją spojrzeniem. Take
me as I am. Tom śpiewał. No, kto by pomyślał. Uśmiechnęła się czule,
chłonąc ten widok. Robił to dla niej. Na ich pierwsze, kolejne walentynki. Znów
oddał jej swoje serce, skradając jej własne. Znajdowała się w miejscu, w tym, w
którym się poznali. Wtedy to ona śpiewała dla niego. Nieświadomie pchnęła go ku
zmianie, a teraz po sześciu latach, to Tom stanął na jej drodze i pokazał, że
znów mogło być dobrze. Złapał ją. Uratował ją.
Fang mich, wenn ich
falle und bewahr mich vor mir.
Pierwsze kilkadziesiąt sekund było trudne. Skupiał się na
strunach, na oświetleniu, na gościach za plecami Scarlett, na obsłudze, swoim
wyglądzie, na wszystkim tylko nie na tym, na czym powinien. Dopiero, gdy
odnalazł jej pełne miłości spojrzenie, odzyskał spokój. Palce same trafiały w
struny, a głos wydobywał się nie z gardła, ale z serca. Śpiewanie dla niej, gdy
tak bardzo ją to wzruszało, było cudowne. Tak naprawdę, to sądził, że zaśpiewa
dla niej ten utwór w innych okolicznościach. Wydawało mu się, że będzie musiał
mocno prosić ją o kolejną szansę, stąd te wszystkie słowa. Jednak teraz, w tych
okolicznościach, uważał, że to dobry wstęp. Take
me as I am. Pokochał moment, w którym jej usta rozciągały się w delikatnym,
czułym uśmiechu, gdy prosił, by wzięła go takim, jakim był. Roznosiła go od
środka radość, ogromna energia, którą mógłby obdzielić wszystkich, którzy tam
przyszli. Gitara grała czysto, a jemu udawało się wyśpiewać wszystko
bezbłędnie, aż nie wierzył w swoje szczęście. Wysokie nuty, niskie nuty,
wszystko szło tak, jakby to on był wokalistą w zespole, a nie Bill. Śpiewał,
śpiewał, śpiewał, a jego serce krzyczało z nim. Tak bardzo kochał tą
dziewczynę. Była jego szczęśliwym zakończeniem. Ostatnie słowo padło, a gitara
zamilkła. Nie potrafił zachować powagi. Uśmiechnął się szeroko i wstając ze
stołka, odstawił gitarę.
Tak, jak prosił nikt nie klaskał, nie mówił, nie
krzyczał. Nawet dzieciom udało się zachować ciszę. Lekko zszedł ze sceny,
wpatrując się w Scarlett. Miała łzy w oczach i czekała na niego z szeroko otwartymi ramionami. Wpadł w nie
i objął ją mocno, podnosząc do góry. Przytuła go i nie zważając na makijaż
pocałowała go czule, a potem żarliwie, a potem bardzo, bardzo namiętnie. Kiedy
go tak mocno całowała, poczuł słony smak jej łez. Płynęły po jej policzkach,
chociaż śmiała się do niego.
- Tak bardzo cię kocham – szepnęła, wtulając się w niego,
a on w tym momencie nie potrzebował już więcej. Za nimi rozległy się oklaski.
Czuł się dumny i spełniony. Nie sądził, że jeszcze kiedyś wyjście na scenę tak
mocno go poruszy.
- Ja bardziej – odpowiedział, stawiając ją na podłodze.
Szminka nieznacznie rozmazała się wokół jej ust, więc starł ją, a Scarlett,
choć wciąż płakała, przyjrzała się jemu i roześmiała się w głos, po czym
usunęła czerwone ślady z jego warg.
- Popatrz, jakie mam ładne buty – zagadnęła, unosząc
lekko sukienkę i wysuwając stopę do przodu.
- A jak urosłaś – dodał, podziwiając mieniące się
czółenko. To był dobry zakup. Scarlett wyglądała idealnie. Tak pięknie, jak
mocno ją kochał. – Wyglądasz niesamowicie, Maleńka.
- To dzięki tobie – znów przyciągnęła go do siebie i
pocałowała. Jeszcze nie zapytała, dlaczego zebrał całą rodzinę. Cieszył się, bo
nie chciał motać i kręcić, a z pytaniem jej chciał jeszcze zaczekać. Po kolei.
Rozejrzał się za Billem, który w tej chwili powinien podać mu kwiaty, ale jego
brat stał zadowolony obok Rainie. Tłumek gości rozstąpił się i najpierw
zauważył mamę, która szła lekko pochylona, a zaraz potem Davida, któremu coś
tłumaczyła. Przywieźli jego synka! Nie wierzył własnym oczom. Popatrzył
uradowany na Scarlett, a ona uśmiechnęła się w odpowiedzi. Chłopczyk wpatrując
się w tatę, dzielnie wystąpił przed szereg i maszerując sztywno, podszedł, żeby
podać mu bukiet. Tom ukucnął i mocno go przytulił, nim ten zdążył przekazać mu
kwiaty.
- Tak się cieszę, że tu jesteś, synku – powiedział,
przytulając go dłużej i mając nadzieję, że nikt nie spostrzegł, że i jemu
zaszkliły się oczy. Nie umknęło to jego cudownej dziewczynie. Położyła dłoń na
jego ramieniu i ścisnęła je lekko.
- Babcia mnie przywiozła – powiedział, jak mu się
wydawało cicho, choć zapewne wszyscy go słyszeli. Domena siedmiolatków. David
popatrzył uważnie na tatę. Był bardzo przejęty swoją rolą, a w garniturze
wyglądał bardzo szykownie. Jak pomniejszona wersja Toma. – Mama nie chciała,
ale babcia na nią nakrzyczała i w końcu się zgodziła – dodał z przejęciem. Tom
przytulił go znów.
- Jestem szczęśliwy, że tu jesteś. To dla mnie bardzo
ważne, kolego – uśmiechnął się i pocałował synka w policzek. Ten skrzywił się i
podał mu kwiaty. Zerknął na Scarlett i czmychnął do Simone. – To dla ciebie,
skarbie – wręczył jej bukiet, a ona zachwycona go przyjęła.
- Dziękuję – uśmiechnęła się z czułością. Ciężko jej było
jej trzymać bukiet i kopertówkę. Na tym stoliku
spostrzegła wazonik, więc podeszła, żeby włożyć do niego kwiaty. Obok położyła
torebkę. Popatrzyła na swoich bliskich, potem na Toma. Widział, że była
wzruszona. – Jesteś najwspanialszy na całym świecie – powiedziała, podchodząc
do niego znów, a Tom poczuł się jak młody bóg. Nic tak go nie cieszyło, jak
komplementy od niej. Nic nie miało takiego znaczenia, jak jej słowa i obecność.
Ich bliscy skomplementowali jej wypowiedź brawami i gwizdami. Trochę, jak w
teatrze. Kątem oka spostrzegł, że Jessica szła w kierunku sceny. Scarlett stała
tyłem do niej, więc czekała ją kolejna niespodzianka. Ujął jej dłoń i pocałował
wewnętrzną stronę. Widział, że była trochę skonsternowana faktem, że wszyscy
goście wciąż stali w zbitej grupie przy wejściu, a ich dwoje na samym środku. Uśmiechnęła
się do niego, a on odwzajemnił gest. Jessica poprawiła mikrofon.
- Cześć, Scarlett – powiedziała, a blondynka odwróciła
się gwałtownie, mocno zaskoczona jej obecnością.
- Jess! – pisnęła, przypatrując się jej uważnie. W końcu
nie spotkała jej odkąd wyjechała do sanatorium. Widział, że z trudem utrzymała
się w miejscu, powstrzymując się przed podejściem do dziewczyny. Jednak musiała
pojąć, że skoro Jess była na scenie, a ona poza nią, to coś oznaczało. To była
jej chwila i Scarlett musiała wiedzieć, że nie mogła jej tego odebrać.
- Jak pewnie się domyślasz, będę śpiewać. Od ciebie
nauczyłam się, że dobra przemowa to połowa sukcesu każdej piosenki – na te słowa
po sali poniósł się chichot. Scarlett sama się roześmiała. Domeną jej koncertów
było mnóstwo gadania. Przemawiała przed każdą ważniejszą piosenką. Czasem nawet
i przed tymi mniej ważnymi. – Dlatego chciałabym najpierw podziękować, tobie
Tom, za to, że mnie tu zaprosiłeś. Jestem szczęśliwa, że mogę dla was
zaśpiewać. To dla mnie największa przyjemność. No i chcę przede wszystkim podziękować
tobie za to, że tu jestem, bo gdybyś o mnie nie walczyła, to nie byłoby mnie
nigdzie. – Tom spostrzegł, że oczy Scarlett znów się zaszkliły. Objął ją
ramieniem i uśmiechnął się do Jess. – Serce wali mi jak szalone. Mam nadzieję,
że dobrze je tam przymocowali – delikatnie poklepała się po klatce piersiowej.
– No, ale do rzeczy. Nie zaśpiewam żadnego Because
I love you, ani The power of love. Zaśpiewam
piosenkę, która ostatnio wpadła mi w ucho i nie może wypaść. Chyba trochę do
was pasuje – uśmiechnęła się pod nosem i zaczęła grać.
Scarlett poczuła dumę. Jej dziewczynka wyzdrowiała i
wyglądała przecudnie. Jasna sukienka z motywem kwiatowym, kwiat we włosach tuż
nad uchem. Była taka śliczna. Grała z radością, a gdy tylko z jej ust padły
pierwsze słowa, Scarlett nie mogłaby być szczęśliwsza. Udało jej się. Wygrała
życie Jessici. Uratowała własne. Spojrzała na Toma, on cały czas wpatrywał się
w nią, więc bez trudu odnalazła jego spojrzenie. Wszystko było takie piękne i
doniosłe. Czuła, jakby oni byli księciem
i księżniczką. Jakby właśnie trafili do cudownej bajki. Zupełnie, jak
wtedy. Jego czekoladowe tęczówki. Jej niebieskie. Wpatrywali się w siebie, bez
słów wyznając słowa miłości.
- Można panią prosić? – zapytał, szarmancko podając jej
dłoń. Ujęła ją delikatnie, uśmiechając się do Toma i do wspomnień. Podała mu dłoń, a on finezyjnie wplótł w jej
palce swoje i ścisnął je delikatnie. Poprowadził Scarlett między stolikami i
małym tłumkiem tulących się par. Była odrobinę skołowana, jednak nie na tyle,
żeby nie zarejestrować sposobu, w jaki ujmował jej dłoń, jego przyjemnego
dotyku, tego nonszalanckiego kroku, a przede wszystkim tego, że serce zaczęło
bić jej przynajmniej dwa razy mocniej. W pewnym miejscu zatrzymał się i
odwracając przodem do niej i stanął na tyle blisko, że ich ciała prawie stykały
się ze sobą. (…) Miała wrażenie, że oczekiwał na jej przyzwolenie, więc
postanowiła mu je dać. Obróciła się wokół własnej osi, łącząc ten ruch ze
zgrabnym balansem bioder. Spostrzegając, że Tom stał jak stał, jedynie
przyglądając się jej, uśmiechnęła się pod nosem i znów chwyciła jego dłoń.
Unosząc ku górze jego rękę, okręciła się pod nią kilka razy wokół własnej osi,
na końcu trącając go lekko swoim boczkiem. Zatrzymała się gwałtownie przy
Tomie, na tyle blisko, by czuł tuż przy swojej, jej szybko unoszącą i opadającą
klatkę piersiową. (…)
Wolną ręką ujął jej dłoń i
przytrzymał ją chwilę. Pogładził jej wewnętrzną stronę kciukiem i powoli
przeniósł jej rękę na swój kark, zatrzymując się po drodze na wysokości swoich
ust i złożył na niej najsubtelniejszy pocałunek. Scarlett poczuła, jak ugięły
się pod nią nogi. Najpierw jego dotyk, potem ten delikatny pocałunek, to
spojrzenie pełne czegoś, czego jeszcze nigdy nie widziała w jego oczach i ten
nikły uśmiech, w którym układały się jego wargi. Najpiękniejsze w tym wszystkim
było to, że nieustannie patrzył jej w oczy, niemo zawierzając jej targające nim
uczucia. Założyła drugą rękę na kark Toma, gdy on szczelniej obejmował ją w
talii, gdy byli tak blisko, gdy świat zaczął wirować, a oni wraz z nim. Trzymał
ją pewnie, w talii, choć jego palce wciąż wślizgiwały się pod materiał
sukienki. Scarlett splatała dłonie na karku Toma i patrząc mu w oczy,
uśmiechała się. Nie mogła się na niego napatrzeć. Wyglądał, jak zawsze.
Związane włosy, zarost, ale w jego twarzy było coś innego, coś nowego.
Emanowało z niego szczęście, jakiego dawno w nim nie widziała. Świdrował ją
spojrzeniem w taki sposób, że wciąż zastanawiała się, co chodziło mu po głowie.
- Lubię z tobą tańczyć – zagadnęła.
- Tak się składa, że ja z tobą też – odparł, przyciągając
ją bliżej. Przydeptywali z nogi na nogę, bujając się w rytmie pięknego śpiewu
Jessici. Scarlett urzekł jej głos. Pierwszy raz słyszała ją podczas występu z
prawdziwego zdarzenia. No i okazała się fantastyczna. Popatrzyła na nią, jak
grała pełna emocji, jak śpiewała wkładając w to całe swoje serce i duszę. Miała
dopiero niecałe piętnaście lat, a brzmiała, jak dwudziestolatka. Zachwycała
Scarlett. Zasługiwała na wszystko, co najlepsze.
- Jak ona pięknie śpiewa – westchnęła, spoglądając znów
na Toma. – Tyle talentu, co z nim zrobić?
- Pozwolimy mu dojrzewać, a potem zapytamy Jess, co ona chciałaby
z tym zrobić.
- Mówisz, jak dobry tatuś.
- Bo nim jestem – uśmiechnął się szeroko i pocałował ją
krótko. Niespodziewanie odsunął Scarlett od siebie i okręcił ją wokół jej osi,
a potem znów przyciągnął ją do siebie. – Teraz jestem ojcem Davida, ale później
będę tatą naszych dzieci, a jak dobrze pójdzie to kimś, kto mógłby zastąpić
ojca Jess. Nie mylę się? Chcę być ojcem. Chcę być przyjacielem. Chcę być mężem.
Chcę być kochankiem – mówiąc ostatnie, przesunął dłoń na jej pupę i znacząco
uszczypnął ją w pośladek. Zagryzła dolną wargę, spoglądając mu w oczy. Była
taka szczęśliwa, że aż ją to szczęście rozpierało od środka.
- W tamte walentynki zastanawiałam się, co zrobić, żeby
nie cierpieć, bo czułam, że przepadam w tobie. Bardzo chciałam i bardzo bałam
się ciebie pokochać. Choć miałam świadomość, że to się działo.
- W tamte walentynki czułem, że nie jestem w stanie cię
zostawić. Bałem się, że cię skrzywdzę, ale nie pragnąłem niczego innego, jak
być z tobą. Byłaś spełnieniem moich marzeń, ale jednocześnie wiedziałem, że
zasługujesz na najlepsze i ani trochę nie czułem się wystarczająco dobry.
- Od początku byłeś najlepszym – powiedziała spoglądając
mu w oczy i czule pieszcząc palcami jego kark.
If our love is
tragedy, why are you my remedy? If our love's insanity, why are you my clarity?
Pewnie trzymając ją w objęciach, pochylił się, a Scarlett
wygięła się w zgrabny łuk. Jeszcze raz okręcił ją wokół jej osi, a potem
zamknął w swoich objęciach. Uśmiechnęła się z miłością, a uśmiech ten sięgał
jej oczu. Coś w jej spojrzeniu sprawiło, że uznał, że to ten moment. Poczuł, że
później to zbyt długo. Teraz nadeszło
jego zawsze. Ich rodzina i przyjaciele bili brawa dla Jessici, a ona
uszczęśliwiona zeszła z podestu. Tom podchwycił jej spojrzenie, delikatnie
kiwając głową. Uśmiechnęła się szeroko i zamiast do Scarlett, podeszła do
Candy. Bill musiał zauważyć, że to ten moment, więc szturchnąwszy Liv,
wprowadził gości głębiej do sali, gdzie utworzyli półkole przy Scarlett i
Tomie.
- To jeszcze nie koniec niespodzianek? – zagadnęła,
sięgając dłonią jego policzka i gładząc go delikatnie. Tom odsunął się od niej
o pół kroku i chwytając ją za rękę, która przed momentem dotykała jego twarzy,
ucałował jej wewnętrzną stronę. Spojrzał Scarlett w oczy i powoli przyklęknął
na jedno kolano. Uśmiech zamarł na jej twarzy, a jego miejsce zastąpiło
zaskoczenie. Mimowolnie zakryła usta dłonią, spoglądając na niego ogromnymi jak
spodki oczyma. Uśmiechnął się, czule gładząc jej dłoń. Warto byłoby poświęcić
wszystko, żeby zobaczyć wyraz zaskoczenia i radości, gdy pojęła, co miało się
zadziać.
- Skarbie – zaczął trochę drżącym głosem. Odkaszlnął i odetchnął.
Choć nie zdążył jeszcze niczego powiedzieć, oczy Scarlett znów się zaszkliły.
Serce waliło mu jak oszalałe. Słyszał, jak krew dudniła w żyłach. Musiał wziąć
się w garść. – Nie bez powodu zaprosiłem tutaj najważniejsze dla nas osoby. To
ludzie, którzy towarzyszyli nam od początku naszej wspólnej drogi. Są świadkami
naszej miłości, więc chciałem, żeby byli z nami w tak ważnej chwili.
- Och, Tom – szepnęła czule, a w tym szepcie kryło się
więcej uczucia, niż mógłby znieść. Znów delikatnie pogładził jej dłoń i splótł
ich palce.
- Nie wiem, czym zasłużyłem sobie u Boga, że zesłał mi
ciebie. Poważnie, Maleńka, to chyba twoja sprawka, bo nie wierzę, że ja sam mam
takie chody tam u góry – zaśmiał się cicho, a ona mu zawtórowała. – Ale
spotkało mnie to szczęście. Pojawiłaś się w moim życiu i od pierwszej chwili
wywróciłaś je do góry nogami. Postawiłaś na swoim. Złapałaś mnie w ostatnim
momencie i uratowałaś przed upadkiem. Zawdzięczam ci życie. Dzięki tobie stało
się lepsze, ja stałem się lepszy i to dzieje się każdego dnia. Dziękuję ci za
to, kochanie – słysząc to, ledwo powstrzymała łzy. Na moment spojrzała w górę,
po czym biorąc głęboki oddech, znów ulokowała wzrok w Tomie. – Gustav
powiedział mi kilka miesięcy temu: zastanów się, czy chcesz ją mieć od
poniedziałku do niedzieli, od rana do wieczora, od stycznia do grudnia i od
teraz na zawsze? A ja bez chwili zastanowienia wiedziałem, że tak. Chcę cię
każdego dnia bardziej. Marzę o życiu z tobą. Chcę tego od chwili, kiedy
przekonałem się, że moje serce należy do ciebie. – Teraz to ona pokrzepiająco
ścisnęła jego dłoń. Nikt tego nie widział, ale ten gest wiele znaczył dla Toma.
– To ryzykowne oddać komuś serce, bo nie masz pojęcia, co ta osoba z nim zrobi,
ale wiem, że oddałem je właściwej osobie. Wiem, że zadbasz o moją miłość, tak
jak ja zadbam o twoją. Choć czeka nas ciężka praca. Teraz jest cudownie, ale
przyjdą dni, kiedy będziemy wątpić. Zacznie się życie pełne pieluch, kaszek,
zadań domowych i zupełnie zwyczajnej codzienności. Będzie ciekł kran, kończył
się cukier, pojawi się gorączka i nieprzespane noce, ty pojedziesz w trasę, a
ja z niej wrócę. Pewnie będziemy się kłócić. Będziemy zmęczeni, ale właśnie
wtedy będę szczęśliwy, że dzielę te troski z tobą. Bo dzielić szczęście jest
łatwo i wiem, że z tym sobie świetnie poradzimy. Dlatego chcę cię zapewnić, że
zrobię wszystko, żeby rozwiązywanie trudnych sytuacji tylko nas umacniało.
Wierzę, że tak będzie. Mamy długą historię i ona nie zawsze była kolorowa.
Wszyscy, którzy są tu dziś z nami, wiedzą, że nie zawsze udawało nam się
podołać trudnościom. Nasza miłość, choć silna i gwałtowna nie przeszła próby w
nieszczęściu. Dlatego teraz pragnę cię zapewnić, że zrobię wszystko, co w mojej
mocy, żeby wspierać cię we wszystkim. Będę twoją opoką, twoją siłą, kiedy
zesłabniesz, będę dla ciebie oparciem i będę cię wspierał zawsze. W każdej
sytuacji, bo już wiem, że nawet największa miłość nie wystarczy, gdy się jej
nie umacnia. Przyrzekam, że będę starał się dla ciebie, dla siebie, dla naszej
rodziny, dla nas każdego dnia naszego wspólnego życia. Wiem, że ty będziesz
przy mnie zawsze, nawet w najczarniejsze dni – Scarlett uśmiechnęła się do
niego czule, po raz kolejny ściskając jego dłoń. Rozgadał się, ale to wciąż nie
było wszystko, co chciał powiedzieć. Serce waliło mu w piersi i było tak wiele
jeszcze słów, których nagle zapomniał, a tak bardzo chciał jej przekazać. Ścierpło
mu kolano, ale nie myślał o tym. Zignorował ból. – Kocham cię, Scarlett – a mówiąc
to, roześmiał się, bo to przecież takie oczywiste. Od tego powinien zacząć. –
Kocham cię jak szalony i nie marzę o niczym innym, jak o tym, by spędzić życie
z tobą. Chcę poznać każdy jego smak. Chcę, żebyśmy doświadczyli wszystkiego, co
dla nas ma. Pragnę, żebyś towarzyszyła mi w podróżach i podczas czasu
spędzonego w domu. Pragnę pracy z tobą i odpoczynku. Marzę o dzieciach, które
wspólnie wychowamy. Chcę dawać ci szczęście i brać je od ciebie. Chcę
wszystkiego, co znamy i wszystkiego, czego jeszcze nie doświadczyliśmy. Jednak
to będzie miało sens tylko wtedy, kiedy będziesz przy mnie. Jesteś, wszystkim, czego nie miałem wcześniej i tym,
co kiedykolwiek mógłbym mieć. Jesteś moją połową, moim idealnym
uzupełnieniem. No i przecież tak ładnie razem wyglądamy – Scarlett zaśmiała się
cicho na te słowa, obdarzając go najczulszym spojrzeniem. – Weź mnie takim,
jakim jestem i stwórzmy sobie najwspanialsze życie, o jakim zawsze marzyliśmy.
Dlatego – odetchnął, sięgając do kieszeni po pierścionek, który wcześniej wyjął
z pudełeczka. – Scarlett O’Connor, czy
uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją ż o n ą? – wyciągnął w jej
stronę dłoń, na której spoczywał pierścionek, a ona jak zaczarowana wpatrywała
się w niego. Jej piękną twarz przyozdobił najcudowniejszy z uśmiechów, gdy
żarliwie pokiwała głową, mówiąc: t a k.
- Tak, Tom – powiedziała głośniej, śmiejąc się przez łzy.
Drżała mu ręka, kiedy wsuwał pierścionek na serdeczny palec jej prawej dłoni. A
zaraz potem wstał, czując jakby jego kolano zaraz miało eksplodować i porwał ją
w ramiona. – Tak bardzo cię kocham. Bardzo, bardzo t a k – wyszeptała
gorączkowo wprost do jego ucha i przytuliła go. Ich bliscy bili brawo i
zacieśniali krąg wokół nich. – O niczym innym nigdy nie marzyłam bardziej –
powiedziała, a potem mocno ją pocałował. Wszyscy wokół wiwatowali im, w tle
strzelił szampan, ktoś poklepał go po plecach i to nawet kilka razy.
Gratulowali im i ściskali ich. Z głośników zabrzmiało With arms wide open i wszystko było takie piękne. Serce mało nie
wyrwało się z jego klatki piersiowej, gdy trzymał Scarlett w ramionach i
przyjmował gratulacje. Do jego n a r z e
c z o n e j podbiegła Jessica i mocno ją przytuliła, a on poczuł uścisk na
nodze. To David zagubiony wśród tak wielu obcych ludzi schował się za nim.
- Synku – uśmiechnął się do niego i wziął go na ręce.
Chociaż był już bardzo dorosłym siedmiolatkiem, tym razem nie wyrwał się z
objęć taty. – Przestraszyłeś się? – zapytał, a chłopiec przytaknął.
- Byłem z babcią, a potem nagle zginęła. Nie widziałem
ani Nico, ani wujka, ani Candy, ale zobaczyłem ciebie.
- Bardzo dobrze zrobiłeś – powiedział, obejmując synka.
Scarlett zauważyła ich i razem z Jessicą podeszła bliżej.
- Ale twój tata zrobił mi niespodziankę – powiedziała
uśmiechając się do chłopca. – Cieszę się, że jesteś z nami. Bardzo by mi ciebie
brakowało, gdybyś nie przyjechał. – Zawstydził się na te słowa i zaczął wiercić
w ramionach taty. Tom postawił go na podłodze, choć żałował, że nie mógł chwilę
dłużej utulić synka i objął go ramieniem.
- Jess, chapeau bas – powiedział Tom, uśmiechając się do
dziewczyny. Pokraśniała radością, uśmiechając się od ucha do ucha.
- Jeśli moje zepsute serce, chociaż trochę przyczyniło
się do tego, że dziś tu jesteśmy, to wiedzcie, że warto było – odparła i
wydawało się, że mówiła zupełnie poważnie. Scarlett wydała z siebie głośne
westchnienie i znów ją przytuliła.
- Zróbmy sobie zdjęcie razem – zaproponowała. – Liv! Zrób
nam zdjęcie – gestem wskazała na ich czwórkę. Objęła ramieniem Jessicę, a Tom
przytulił ją i Davida. Jeszcze w tym momencie nie zdawała sobie sprawy z tego,
że właśnie zrobiono im pierwsze rodzinne zdjęcie. Szampan lał się dalej, więc
wypili kilka toastów, które gorliwie proponowali Bill, Liv, Pierre i Georg. Tom
zaprosił wszystkich do tego, żeby bawili się na poczet ich świetlanej
przyszłości. Jessica poszła gdzieś z Candy, a Sophie zabrała Davida do Nico.
Zostali na moment sami. Tom podprowadził Scarlett do t e g o stolika. Usiedli i
odetchnęli. To była bardzo intensywna godzina.
- Nie wierzę, że to zrobiłeś – powiedziała z czułością,
chwytając jego dłoń. Przepiękny pierścionek lśnił na jej palcu. Serce rosło jej
w piersi, bo chwila, o której tak marzyła, wreszcie stała się prawdą.
- Planowałem poprosić cię o rękę na jakiejś egzotycznej
wyspie, ale tuż przed wylotem do Irlandii wpadłem na pomysł z klubem i
pomyślałem sobie, że nie ma lepszego miejsca, niż to.
- Bo nie ma – odparła i pochyliła się, żeby go pocałować.
Przyjrzała się pierścionkowi. Dopiero teraz miała na to chwilę. Był przepiękny
i wyglądał na bardzo stary. Koszyczek dla kamienia wyglądał jak plecionka,
otaczał go wianuszek drobnych kamieni i obwódka ze stopu, z którego był
wykonany. Obrączka też została wysadzona drobnymi kamieniami. Nigdy nie
widziała równie pięknego pierścionka[i].
– Jest niesamowity – westchnęła.
- Dziadek, jako młody chłopak pomógł pewnej żydówce ukryć
się w czasie wojny – zaczął, zerkając na Scarlett i jej dłoń, którą zdobiła ta
ozdoba. Mogłaby już nigdy nie nosić innej biżuterii. – Znalazł dla niej kogoś,
kto pomógł jej uciec z kraju, czy coś takiego. No i ona w podziękowaniu dała mu
ten pierścionek. Podobno należał do jej babci. Dziadek trzymał go, żeby dać go
swojej narzeczonej. Minęło kilka lat nim poznał babcię, ale dał jej go, kiedy
się oświadczał. Byli razem prawie pięćdziesiąt lat. Wziąłem to za dobrą wróżbę
dla nas, więc poprosiłem mamę o ten pierścionek. Bill też się zgodził.
- Tom, ja…- zabrakło jej słów. Scarlett O’Connor nie
wiedziała, co powiedzieć. Patrzyła na niego, szukając w głowie choćby zdania,
które mogłoby oddać to, co czuła w tej chwili, ale nie potrafiła, więc po
prostu ujęła jego twarz w dłonie i pocałowała Toma. Najpierw delikatnie,
jedynie muskając jego wargi, a potem mocno i żarliwie - tak, jak bardzo jak
kotłowały się w niej uczucia.
- Nigdy, przenigdy mnie nie zostawiaj. Bądźmy razem już
każdego dnia, aż do końca życia. Niczego więcej nie potrzebuję – powiedział
czule.
- Już dłużej nie mogę siedzieć w ukryciu, kiedy mój
chłopiec wreszcie zrobił to, co należy! – Scarlett zdziwiła się, słysząc obcy
głos. W pierwszej chwili nie miała pojęcia, kim była dziewczyna, która do nich
podeszła, ale reakcja Toma wyjaśniła wszystko.
- Amy! – wykrzyknął radośnie i uściskał ją. Wycałowała go
w oba policzki, a potem pogłaskała po głowie. Zupełnie, jak Simone. – Jak się
tu znalazłaś? – zapytał zupełnie zaskoczony.
- Bill nas zaprosił – powiedziała i jak na komendę
pojawił się obok niej mężczyzna. Nie do końca przystojny, ale atrakcyjny w
typowo amerykański sposób. Ciemne oczy i ładnie wykrojone usta wydawały się
jego największymi atutami. Garnitur leżał na nim całkiem dobrze, ale w oczach
Scarlett, przy Tomie, wypadał kiepsko. – Tom znasz już Neal’a – powiedziała uprzejmie,
po czym zwróciła swoją uwagę na Scarlett. – Jestem twoją fanką, kocham twój
głos, twoją muzykę, twoje wszystko. Twojego Toma też kocham, ale zupełnie
niegroźnie – uśmiechnęła się, machając na niego ręką. – Jestem Amy – wyciągnęła
dłoń, którą Scarlett natychmiast uścisnęła, podnosząc się z miejsca.
- Bardzo mi miło. Tom bardzo dużo o tobie mówił. –
Faktycznie kilka razy opowiadał o niej. Scarlett wiedziała też o ich rozmowach
na skype’ie. W jego wyobrażeniu wydawała się przemiłą osobą, a teraz sama mogła
się przekonać, że faktycznie tak było. Emanowała z niej tylko pozytywna
energia.
- I słusznie, to ja kładłam mu do głowy, żeby zaczął
używać rozumu i walczył o ciebie. Długo mu zeszło uświadomienie sobie, że to,
co czuł to nie ból w mostku, tylko miłość i tęsknota za tobą, ale udało się i jestem
bardzo dumna z was obojga i niesamowicie szczęśliwa.
- Dziękuję, że na niego wpłynęłaś. Szkoda, że nie
poznałam cię wcześniej, może szybciej byśmy oprzytomnieli – stwierdziła,
spoglądając na Toma. Przysunął się do niej i objął Scarlett ramieniem. – No i
gratuluję! – dodała, wskazując na brzuch Amy.
- Amy, ty jesteś w ciąży! – Tom wydawał się dopiero
spostrzec całkiem sporych rozmiarów brzuch dziewczyny.
- Brawo Sherlocku – roześmiała się, chwytając Neala pod
ramię. – Chcemy wam przedstawić Colina – tu wskazała na prawą stronę swojego
brzucha. – I Shannona – tu wskazała na jego lewą stronę.
- I to bliźniaki – ucieszyła się Scarlett. – Będziesz
miała, co robić.
- Trochę się załamałam na początku. Za trzy tygodnie
otwarcie restauracji. Od dwóch miesięcy pracuję non stop, a kwitnąco się nie
czuję, ale co zrobić. Jak nie miałam nic, tak teraz mam Neala, dzieci i
restaurację. W sumie to dzięki Tomowi – uśmiechnęła się szeroko i mrugnęła do
niego.
- Chciałam wydać z siebie jakiś zachwyt, ale to chyba nie
na miejscu, bo to w końcu mój n a r z e c z o n y i to byłoby nie na miejscu – odparła, mocno
wtulając się w bok Toma. Czuła się, jak wniebowzięta. Nie pamiętała dnia, w
którym byłaby szczęśliwsza. Może kiedy mieli Liama, żyli szczęśliwie, ale
takiego szczęścia, jak to nie doświadczyła nigdy. Szczęścia, które rozświetlało
serce, umysł i duszę. Szczęścia, które unosiło ponad ziemię. Szczęścia, które
pokonywało wszelkie trudności. Szczęścia, które mogła dać jedynie prawdziwa,
trwała miłość.