31 maja 2009

13. I fall without my wings. I feel so small. I guess I need you. You are my wings, Baby.

Znów to robiła, trwoniła czas. To takie łatwe, gdy gubi się w natłoku myśli. To takie łatwe, gdy traci się jego poczucie. Scarlett siedziała naprzeciw ogromnego lustra, zagrzebana w poduszkach, wśród grona kratek, zadań i podręczników, od matematyki oczywiście. Tuż obok niej siedział miś od Toma, zaglądając jej przez ramię. Oparła głowę o chłodną ścianę i przymknęła powieki. Zwilżyła koniuszkiem języka wysuszone wargi.  


Every day is so wonderful 
And suddenly, it's hard to breathe
Now and then, I get insecure 
From all the pain

I am beautiful. No matter, what They say.


We're the song inside the tune 
Full of beautiful mistakes.

To, jakoś tak samo wyrwało jej się z ust. Nawet nie podejrzewałaby, że była zdolna nadal śpiewać. Nie robiła tego już od tak wielu dni. Dotąd nawet nie przemknęło jej przez myśl, że mogłaby to dalej robić, a teraz nagle samo się stało. Nawet nie bolało, aż tak bardzo. Jednak nie chciała, by tak było. Chciała zapomnieć, że marzyła. Kilka słów, które tak głęboko wryły jej się w pamięć, które tak dobrze znała i które były tak bardzo ważne, będące jej dewizą, w tej chwili stanowiły największe kłamstwo jakie usłyszała w życiu. Wydawały się być zupełnie pozbawione sensu, całkowicie nieprawdziwe i zakłamane. Tata tak bardzo lubił tą piosenkę. Ona tak bardzo lubiła mu ją śpiewać. Teraz nie było jego, więc i ona już dla niej nie istniała. Skapitulowała. Po prostu. Przygryzła dolną wargę, gwałtownie wciągając powietrze. Nie mogła znów płakać. Otworzyła oczy i spojrzała w swoje odbicie. Zobaczyła tam dziewczynę, wyglądającą zupełnie jak ona. Była jakaś taka pozbawiona życia, bez woli i bez siły, blada, zmęczona i nieobecna. Przypomniała jej się ta, która siedziała w tym samym miejscu kilkanaście miesięcy wcześniej. Tamta grzebiąc złudne nadzieje, odżywała nową wiarą. Choć płakała, miała w sobie pewność, że była w stanie coś zmienić. Była pewna siebie i swych ideałów. Nie przeszkadzało jej, że została sama. W ciszy rodziła się jej siła. Gotowa była poświęcić wszystko, by wspiąć się na swój szczyt. Gotowa była zostawić wszystko i wyruszyć w podróż po szczęście. Choć łzy dalej stróżkami płynęły po jej policzkach, choć bardzo cierpiała, jej wola walki przesłaniała cały ból. Uśmiechała się, nucąc, że jest piękna bez względu na to, co mówili inni. Dziś w gładkiej tafli lustra odbijała się ta sama dziewczyna. Może zewnętrznie odrobinę różniła się od tamtej. Jednak wewnątrz cierpiała równie mocno, a może nawet bardziej. Tak samo nie zgadzała się z tym, co działo się wokół niej. Jednak ta dzisiejsza nie wierzyła w marzenia, nie wierzyła, że mogła coś zmienić. Jej nadzieja była już martwa. Odkąd nie było już taty, nie potrafiła wyobrazić sobie, że mogłaby dalej iść swoją drogą. Jego śmierć zabiła w niej coś. Coś, co nakazywało jej walczyć zawsze i wszędzie. Czuła odrazę do swoich marzeń, planów, do wszystkiego, co robiła wcześniej. Poddała się. I pomyśleć, że to jedna i ta sama Scarlett. Wróciły do niej wspomnienia o trudzie, o walce, o przeciwnościach, które pokonała. Wszystko dlatego, by spełnić marzenia. Marzenia, które nadawały życiu sens. Pomyślała o tabliczce na nagrobku. Pomyślała o końcu, który przyszedł zbyt szybko. Poczuła napływającą złość, bezsilność ustępowała miejsca rozgoryczeniu, a drżąca bródka pewnemu spojrzeniu. Jej marzenia umarły razem z nim, a ona musiała żyć. Tak bardzo tęskniła, paradoksalnie z całych sił nienawidząc swojej tęsknoty. Chwyciła jedną z poduszek i zamachnąwszy się, z całej siły cisnęła nią w lustro. - Gówno prawda! – Odrzuciła wszystkie zeszyty i kartki, które rozsypały się po podłodze. Wierzgając odsunęła je najdalej, jak mogła. Przytuliła się do misia. Ze wszystkich sił. Zachłysnęła się powietrzem, pluszak nadal przesiąknięty był zapachem Toma. Poczuła się jeszcze gorzej. Skuliła się między jego łapkami, podciągnąwszy kolana pod samą brodę. Nie wierzyła już w nic. Jak miała wierzyć w powodzenie, skoro nie było już tego, który tak usilnie podtrzymywał płomyk tej wiary? Oddychała ciężko, patrząc, jak szparka w drzwiach niknie i zamykają się cichutko.

- Scarlett, nie zmarnuj tego, co dostałaś od losu. Tego nie da się kupić, ani wyuczyć. To trzeba mieć. Ty to masz. Idź do przodu, nie oglądając się za siebie. Spełnij swoje marzenia. Zrób wszystko, by tak się stało. Zrób wszystko, byś nie cierpiała przez rozwiane nadzieje. A ja, gdziekolwiek się znajdę, będę przy tobie.

- Jak mam wierzyć, tato? Jak? – Szepnęła, a jej głosik rozpierzchł się w ciszy.

Bez słowa wycofała się z pokoju Scarlett. Zamknęła za sobą drzwi i szybko oddaliła się w stronę schodów. Jej siostra stała umarłą wśród żywych i choć znów zdawała się być tą niezłomną. Choć znów szła przed siebie z podniesioną głową, cierpiała w samotności. Cała Scarlett. Nie to było najgorsze. Najboleśniejsze było to, że chciała wyzbyć się marzeń. Chciała wyzbyć się wiary, która czyniła ją tym, kim była. Liv tak bardzo nie chciała, by to co jakiś czas temu wygasło w niej samej, umarło również w sercu Scarlett. I nie miała pojęcia, co zrobić. A jej został miesiąc. Jemu został miesiąc, a ona coraz bardziej wiedziała. Usilnie ignorowała to pieczenie w sercu, za każdym razem, gdy o nim myślała. A nie wspominała go tak często. Paul milczał. Paula nie było. Paul nie odbierał. Paul nie odpisywał. Paul wyparował. Wtedy, kiedy potrzebowała go najbardziej w świecie. To będąc, zdawałoby się największym ciosem, ułatwiło jej podjęcie decyzji. Problemy osaczały ją z każdej możliwej strony, a Liv nie miała pojęcia, jak im zaradzić.

Sophie zamknąwszy szafkę, wzięła z podłogi kryształowy wazon i podniósłszy się lekko, wyszła z pokoju. Pomimo lat, pomimo zmian jakie zaszły w jej sylwetce, nadal miała w sobie tą grację. Nadal mogłaby uwodzić i nie jeden poddałby się jej urokowi, gdyby tylko zechciała. Nie chciała, uwodziła, prowokowała, kochała tylko jednego i tak miała już pozostać. Powoli stawiała każdy krok, jakby bała się, że straci równowagę. Powoli stawiała każdy krok, bo nie miała się już do kogo spieszyć. Koszula Nico nadal pachniała nim. Nosiła jego ulubioną i postanowiła nigdy jej nie wyprać, by nie zniszczyć śladów dłoni, które na niej pozostawił, by woń jego ciała, którą była przesiąknięta, nigdy z niej nie wyparowała. By czuła go przy sobie. Gdzieś, w podświadomości dosłyszała dźwięk dzwonka, musiało minąć kilka sekund, nim dostało do niej, że musi otworzyć. Zatrzymała się i bez pośpiechu zawróciła do drzwi. Otworzyła je i mobilizując całą swoją uwagę, spojrzała kto przyszedł.
W tej samej chwili, kryształowy wazon z hukiem spadł na podłogę i rozprysł się w drobny mak.
Liv zwabiona hałasem, przyspieszyła kroku i nie minęła chwila, a tuż przy niej pojawiła się Scarlett. Zbiegły do połowy schodów i zatrzymawszy się gwałtownie, ulokowały spojrzenia na matce, która stała otępiała, wśród pokruszonego szkła, przyglądając się kobiecie, stojącej za progiem. Widok był o tyle dziwny, że obie mierząc się wzrokiem, zdawały się nawet nie poruszać. Niczym w transie, wpatrywały się w siebie, całkowicie nie zwracając uwagi na to, co działo się wokół. Scarlett nigdy wcześniej nie widziała tej kobiety. Była zadbana, stateczna, zdecydowanie dużo starsza od jej matki, bogato ubrana. Jej rysy były takie znajome. Miała wrażenie, jakby je już gdzieś wcześniej widziała, jednocześnie będąc pewną, że nie znała jej. Spokój i powaga jakie emanowały z jej słów i gestów też były jej nader bliskie. Nie podobało jej się to. Tak samo jak reakcja mamy. Sophie wydawało się, jakby ktoś uderzył ją obuchem w głowę. Nie wiedziała, czy to brak snu tak na nią zadziałał, czy to może przywidzenie, albo coś na rodzaj bardzo wyraźnej halucynacji. Mogło to być wszystko, ale nie… ale nie jej własna matka! Fale gorąca i zimna zalewały ją naprzemiennie z taką intensywnością, że nawet nie rejestrowała ich. Nie wychwyciła też chwili, gdy oddech zaczął sprawiać jej trudność, a nogi zrobiły się dziwnie miękkie. Wpatrywała się w kobietę, paradoksalnie najbliższą, a jednak tak daleką. Widziała w niej tą samą, z którą żegnała się wiele lat wcześniej, choć w tej chwili, te wszystkie lata zdały się być jedynie krótką chwilą. Była zbyt oszołomiona, by próbować zastanawiać się, dlaczego ta kobieta pojawiła się w jej domu, jak tam trafiła, ani tym bardziej czego mogła chcieć. Sam fakt, że po tylu latach milczenia obleczonego bolesną tajemnicą, pojawiła się znów w jej życiu, był niepokojący, a świadomość, że mogłaby odebrać jej po raz kolejny, to co kochała najbardziej, zwalał ją z nóg. Sophie zaczęła się bać. Odczuła autentyczny lęk. Taki jak tamtego dnia. Lęk, który przebudził w niej siły, o których istnieniu nie miała pojęcia. Zalała ją fala obcej dotąd energii. Teraz nie bała się stawić jej czoła. Po tym wszystkim co przeszła przez tą kobietę, gotowa była walczyć nawet z najcięższą artylerią, którą mogła wytoczyć. Nie obchodziło jej, po co przyszła. Chciała, by zniknęła. Instynktownie odwróciła się, Liv i Scarlett były tuż za nią, nieco zdezorientowane. Jej dziewczynki. Nikomu ich nie odda. Zadarła głowę i lekko mrużąc oczy, ponownie obrzuciła matkę spojrzeniem. Nie było już przelęknione. Straciła zbyt wiele, by mogła stracić jeszcze więcej. - Czego chcesz?
- Dzień dobry, Sophie.
- Czego chcesz? – Powtórzyła dobitniej, akcentując wyraźnie oba słowa. Wcześniej nie podejrzewałaby, że była zdolna przybrać tak wrogi ton. Czuła wszystko dwa razy mocniej, zmysły wyostrzyły się i odbierały każdy najmniejszy bodziec. Jej mięśnie napięły się, jakby jej ciało przygotowywało się na odparcie ataku. Zacisnęła dłonie w pięści. Słyszała bicie własnego serca i krew dudniącą w żyłach. Nie bała się już.
- Przyszłam z tobą porozmawiać. – Tym krótkim zdaniem i spokojem z jakim je wypowiedziała, wyprowadziła Sophie z równowagi. Wszystko się w niej zagotowało. To się nazywa tupet! Miała ochotę zatrzasnąć jej drzwi przed nosem, ale z drugiej strony, coś zupełnie skrajnego kazało jej wysłuchać, co miała do powiedzenia.
- Porozmawiać? Może jeszcze herbatki byś chciała? Myślisz, że po tym wszystkim co mi zrobiłaś masz prawo tutaj przychodzić? Może ja nie chcę z tobą rozmawiać? Może ja nie chcę na ciebie patrzeć? Nie życzę sobie, żebyś znów ingerowała w moje życie! Zostaw mnie w spokoju. Zostaw nas w spokoju i ani mi się waż zbliżać do moich dziewczynek. Wynoś się stąd, rozumiesz?! Wynoś się! - Kobieta nawet nie drgnąwszy, słuchała Sophie, przyjmując kolejne słowa, jak agresywne ciosy.  Jeden za drugim. Przymknęła powieki i zaczerpnęła powietrza, by ponownie spojrzeć na nią pewnie.
- Wiem o Nico i… - Sophie zgromiła ją nienawistnym spojrzeniem.
- Zamilcz! Jak śmiesz, pojawiając się tutaj, wspominać o moim mężu? Jak śmiesz rozdrapywać moje rany? Nie dość sama mi ich zadałaś?! Nie masz najmniejszego prawa! Wyjdź stąd. Wyjdź!
- Sophie. Chcę tylko porozmawiać. – Zachowywała się tak, jakby słowa Soph w ogóle do niej nie docierały. Powtarzała swoje, uparcie czekając, aż osiągnie swój cel. Spokój, jaki od niej bił coraz bardziej denerwował Sophie. Ona była taka nieludzka. Zawsze zimna jak lód, całkowicie opanowana, choćby się waliło i paliło.
- Nie przyszło ci do głowy, że może ja nie mam na to ochoty? Ile razy mam powtarzać? Wynoś się! Wracaj do swojego wspaniałego świata i wspaniałych ludzi, a mnie zostaw w spokoju. Ty już wybrałaś. Ja z resztą też. – Chwyciła za klamkę, chcąc zamknąć drzwi. Miała dosyć. Chciała, jak najszybciej odgrodzić ją od siebie, by nie skrzywdziła jej już nigdy więcej. Chciała chronić siebie i dziewczynki. Matka ją powstrzymała. Przytrzymała mocno drzwi, spoglądając Sophie prosto w oczy.
- Daj mi pięć minut. Później, jeżeli zechcesz, na zawsze zniknę z twojego życia. Pięć minut, Sophie. Proszę. – Puściwszy drzwi, cofnęła się o krok, uparcie wpatrując się w Soph. A ona patrzyła, nie mając zielonego pojęcia, co zrobić. Bała się wpuszczać ją pod swój dach. Minęło wiele lat. Rany nie sączyły się już. Jednak nie goiły się i nie zanosiło się na to, ażeby miały się zabliźnić. Nie potrafiła na nowo otworzyć przed nią swojego życia. Przeszłość bolała zbyt bardzo.
- Prosisz o zbyt wiele. – Posłała zrezygnowanej kobiecie ostatnie spojrzenie, ani współczujące, ani ciepłe, tak samo zimne, jak to, którym ona obdarzyła ją, gdy widziały się po raz ostatni. Delikatnie napierając na powierzchnię drzwi, zamknęła je i nie zważając na odłamki szkła, osunęła się po nich na podłogę. Poczuła się bardzo zmęczona. Przymknęła powieki, oddychając ciężko.
- Mamo! – Liv, ocknąwszy się, pokonała schody dwoma susami i podbiegłszy do Sophie, delikatnie pomogła jej wstać z podłogi. – Skaleczysz się. – Uśmiechnęła się ciepło i chwyciła mamę pod ramię. Ostrożnie wyprowadziła ją z korytarza i pomogła usiąść na sofie w salonie. Scarlett przyszła zaraz za nimi, trzymając w dłoniach białą kopertę, podpisaną imieniem mamy. Podała ją Sophie i usiadła po jej drugiej stronie. Kobieta wyjęła list i obrzuciwszy go krótkim spojrzeniem, prychając, rzuciła go na stolik. – Mamo…? – Liv spojrzała na nią uważnie. Jej oczy mówiły same za siebie, a i nie patrząc w nie wiedziałaby, że sprawy zaszły za daleko, by mogła dalej skrywać prawdę. Sophie westchnęła i spojrzawszy najpierw na Scarlett, później na Liv, oparła się wygodnie na sofie. Znów westchnęła i przez chwilę, bawiąc się swoimi dłońmi, układała w głowie myśli. Musiała przedrzeć się do najbardziej skrywanych zakamarków swojego serca, a to bolało tak bardzo.


- To była Hannah Marie Durand. Moja matka. – W ogromie kłamstw, którymi karmiła je od maleńkości, ta prawda brzmiała nieprawdziwie, wręcz śmiesznie. Spojrzała po córkach, które lekko otumanione wpatrywały się w nią z niedowierzaniem. Zdawały się wstrzymać oddech, czekając na więcej. Tak bardzo brakowało jej teraz Nico. Tak bardzo potrzebowała jego siły. Wzięła głęboki oddech. Nie chciała się już zatrzymywać. - Przeszłość, którą przez większość swojego życia próbowałam uśmiercić, a która odżywała we mnie każdego ranka. Wiecie, bardzo ciężko było nam żyć, wiedząc, że skrywamy przed wami cały swój początek, najważniejszą z prawd, ale… łatwiej było udawać, że nic się nie zdarzyło. Nie chcieliśmy wracać, bo bolało zbyt mocno. Zamknęliśmy ten etap życia z chwilą, gdy przekroczyliśmy próg tego domu. Liv miała niebawem przyjść na świat. Mieliśmy zacząć od nowa, bez przeszłości, więc nie wracaliśmy do tego nigdy, aż do dzisiaj. No, z małymi wyjątkami. – Zrobiła pauzę i powoli omiotła wzrokiem dziewczyny, upewniając się, czy miała mówić dalej. Chwyciła rąbek koszuli Nico i kontynuując, skubała zaciekle nitki przy brzeżkach. – Od małego kochałam taniec, to było coś więcej, niż pasja. – Spojrzała na Scarlett. – Najpierw uczyłam się u najlepszych francuskich nauczycieli. We Francji wszystko inne, takie magiczne, bajkowe, a może wydaje mi się tak, bo byłam wtedy dzieckiem. Taniec wtedy był zabawą, niewinną igraszką, której poświęcałam się z każdym dniem bardziej. Później, gdy ze względu na interesy ojca przenieśliśmy się do Niemiec, trafiłam do niemieckich mistrzów. Zaczęły się turnieje, a z nimi zwycięstwa. Tutaj taniec miał już inne oblicze, prócz miłości miałam w sobie wolę walki. Chciałam być najlepsza i o ironio, byłam…Nie macie pojęcia, jak bardzo to kochałam. A może macie… - Kolejne spojrzenie w stronę Scarlett. – W mojej szkole, co roku przyznawano stypendia. Otrzymywali je uzdolnieni tancerze, których nie było stać na naukę tańca. Tak poznałam waszego ojca. Początkowo mieliśmy jedynie wspólne zajęcia. Po którychś kolejnych podszedł do mnie i się przedstawił. Stwierdził, że mam w sobie ogień. Dla dziewczyny z wyższych sfer, przyzwyczajonej do luksusu, całowania w rękę i wydumanych komplementów, stwierdzenie, że mam w sobie ogień, było przynajmniej oburzające, ale i tak pozwoliłam mu wtedy odprowadzić się do domu. Urzekła mnie prostota Nico. W moim otoczeniu nie było ludzi naprawdę szczerych. Szczerość przeliczała się na tysiące. On był inny. Nie z mojej bajki. Wasz ojciec miał niesamowite oczy, kiedy w nie wtedy patrzyłam, uginały się pode mną nogi. Zauroczyły mnie tamtego dnia i tak już zostało. Jeśli ja miałam w sobie ogień, to oczy waszego ojca płonęły, jak pożar, przynajmniej trzeciego stopnia. – Uśmiechnęła się pod nosem. – On miał swoją partnerkę, a ja miałam Hansa. Jednego razu, po zajęciach poprosił, byśmy razem zatańczyli. Tak po prostu, ni stąd ni zowąd. Od tego jednego tańca, praca z Hansem wydawała mi się nudna i bezowocna. To były tylko kroki, a zwycięstwa, które z nim odnosiłam, były zasługą techniki i mozolnych ćwiczeń, nie odczuwałam już satysfakcji. Hans był mistrzem, ale jego taniec nie wypływał z serca. W moich oczach jego mistrzostwo to zasługa wyuczonych kroków. Do dziś nie wiem, jak Nico to załatwił, ale zaczęłam tańczyć z nim. Sceptycyzm, z jakim nasz trener podchodził do naszej pracy, prysł już po pierwszym turnieju. Już nigdy więcej nie usłyszałam, że popełniam błąd, zostawiając Hansa. To co nam się przydarzyło, że nie można nazwać dobrą passą To za małe słowa. Połączyła nas miłość do tańca, ale to co zrodziło się później, nie sposób było opisać słowami, to swoista magia. Taniec nie był już postawą i krokami, to balans w chmurach. Minęło tyle lat, a ja nadal nie umiem zdefiniować tego, co działo się wówczas między nami. Ćwiczyliśmy dniem i nocą, a wciąż było mało. Czas spędzany z waszym ojcem był taki radosny, beztroski. Nadał koloryt mojemu życiu. Nie lubiłam wracać do domu, tamta rzeczywistość mnie przytłaczała. Staliśmy się objawieniem sceny tanecznej. Kolejne trofea, kolejne turnieje już nie tylko krajowe, tańczyliśmy w Japonii, Francji, Hiszpanii, Kanadzie i Nowej Zelandii, a każde zawody miały ten sam finał. Wśród pasma zwycięstw, udzielonych wywiadów i blasku fleszy, zupełnie po cichu i tak całkiem między nami zrodziła się miłość, nowa, inna, dotąd tak bardzo mi obca. W gruncie rzeczy zdałam sobie wtedy sprawę, że kochałam waszego ojca od dnia, kiedy zobaczyłam go pierwszy raz. Takie trochę nierealne, co? – Głęboki oddech – Nie skłamię, jeżeli powiem, że moje, nasze życie było sielanką. My dwoje, muzyka i taniec. Nico był moją ucieczką od luksusów, przepychu i osamotnienia. Hannah tak naprawdę nigdy nie dała mi tego, co dziecku należy się od matki. Może właśnie dlatego nie umiem okazywać uczuć, tak jak się wam to należy… Dopiero Nico nauczył mnie kochać. Pokazał mi życie, takie jakie znałam tylko z historii o miłości. Całe moje bogactwo było bezwartościowe, stanowiło nikły cień tego, co dał mi wasz ojciec. Mam trzy siostry; Anna, Clara i Celine. Każda z nas kształciła się w innym kierunku. Każda miała być w czymś najlepsza. Ja byłam najmłodsza i najszybciej odniosłam sukces. Stałam się oczkiem w głowie rodziców. Doskonale wiedziałam, że moim siostrom to się nie podoba, ale otrzymując choć cień zainteresowania, nie patrzy się na to, co sądzą inni. Później i tak zaczęłam uciekać do Nico. Pomimo tego, że byłam w centrum. Wtedy się dowiedzieli. Matka była oburzona, że śmiem zadawać się z ‘tym kimś’. Dla niej wasz ojciec był tylko pionkiem, dzięki któremu dotarłam na szczyt. Zaczęło się od gróźb, że przestanę ćwiczyć, że zamkną mnie w domu, ale ja gotowa byłam poświęcić nawet to, byleby tylko być z nim. Później faktycznie zamknęli mnie w domu. Tańczyłam w sali lustrzanej, miałam prywatne zajęcia. To było nie do opisania, ból, który równa się temu dzisiejszemu…Taki, jakby ktoś zaciskał w pięści jeszcze bijące serce i bezlitośnie wyrywał je z piersi. Ból, którego nie można opisać słowami. Odczuwam lęk wspominając tamte dni.  Czułam się jak ptak uwięziony złotej klatce. Będąc na szczycie, którym tak chełpiła się moja matka, nie miałam nic. Okazało się, że zastałam na nim zupełną pustkę. Tkwiłam tam sama i zrozumiałam, że to wszystko było nic nie warte, gdy Nico nie był przy mnie. Życie stało się gehenną, swoistą stagnacją, nawet taniec przestał się liczyć, bo miłość do tańca mogła być spełniona tylko, gdy szła w parze z miłością do Nico. Raz jeden, jedyny udało mi się uciec, po kilku tygodniach usilnych prób wymyślenia sposobu na obejście zabezpieczeń i ochrony, przechytrzyłam ich. – Uśmiechnęła się delikatnie, spoglądając na Liv. Tutaj powinna zacząć kolejną historię. Nową, a jednak wciąż tą samą. Jednak nie mogła kazać córkom stawiać jej czoła, gdy sama nie była na to gotowa. Wzięła głęboki oddech. Musiała odrobinę pozmieniać fakty. Odrobinę przeskoczyć w czasie. Kiedyś wróci do tych chwil na pewno. Wtedy przegrała, ale teraz chciała zwyciężyć. Musiała tylko zebrać siły do walki.. Zrobi to, ale nie dziś. Westchnęła. – Właśnie tej nocy zostałaś poczęta. – Sophie zarumieniła się. – Rano do domu taty wparował mój ojciec z kilkoma gorylami. Wręcz siłą zabrali mnie stamtąd. Wtedy nie wiedziałam tego, ale porządnie pobili Nico, ‘żeby popamiętał, że to za wysokie progi, jak na jego nogi’. Po tym incydencie rodzice trzymali mnie pod kluczem, autentycznie pod kluczem. Nie miałam pojęcia, dlaczego tak bardzo nienawidzili Nico. Gdy pytałam, słyszałam wciąż to samo; ‘to nie chłopak dla ciebie’. Ile ja nocy przepłakałam, ile razy błagałam, wszystko na nic. Miałam wrażenie, że rodzice karali mnie za miłość. Kilka tygodni po mojej ucieczce odkryłam, że jestem w ciąży. W pierwszej chwili się przeraziłam. Miałam wtedy skończone ledwo siedemnaście lat. Dziecko oznaczało dla mnie koniec kariery, ale zaraz po tym przyszła nowa myśl. Nosiłam pod sercem cząstkę Nico, cząstkę mojej miłości. Choć on był daleko, dzięki temu maleństwu, czułam jego obecność. Nie byłam sama. Nie było szans, byśmy w jakikolwiek sposób się spotkali. Nie było nawet szansy na telefon. Mimo tego wiedziałam, że czeka. O tym, że zostanę matką, nie powiedziałam nikomu. Rodzice gotowi byli zmusić mnie do aborcji… nie widywałam się z nimi, nie rozmawiałam. Jeżeli któreś z nich przychodziło do mojego pokoju, zastawali mnie w łóżku, więc nawet, gdy ciąża była już widoczna, stanowiła moją małą tajemnicę. Miałyśmy nianię. Doglądała nas, gdy mama zdobywała świat. Ona pierwsza odkryła, że spodziewam się dziecka. To było już około szóstego miesiąca. Sama byłam zszokowana, że tak długo udało mi się utrzymać to w tajemnicy. Niania w po kryjomu sprowadziła do mnie lekarza i posłała Nico list ode mnie. Nie macie pojęcia jaka byłam szczęśliwa, wiedząc, że mojej ciąży nic nie zagraża. Bardzo się bałam, że przez to ukrywanie mogę zaszkodzić maleństwu. Od tej pory niania stała się łącznikiem. Och, najpierw musiałam wysłuchać kazania, że nie prosiłam jej o pomoc wcześniej, ale ja tak bardzo się bałam… Kilka tygodni  przed rozwiązaniem prawda wyszła na jaw. W domu rozpętało się piekło, a później po salwach obelg i pretensji, wszystko stało się jasne. Nagle rodzicom coś się odmieniło. Stałam się niegodna. Splamiłam honor rodziny. Nie poszłam na studia, spodziewałam się dziecka przed ślubem, a co gorsza, jego ojcem był zwykły tancerzyna. Nie mieli pojęcia, że ten tancerzyna był całym moim życiem. Nie mieli pojęcia, że dzięki niemu pojęłam znaczenie kochania, o którym oni nie mieli zielonego pojęcia. Oni wszyscy sądzili, że odbierają mi coś, w rzeczywistości zwrócili mi wolność, której tak pragnęłam przez te wszystkie miesiące. Tego wieczoru wszystko działo się już bardzo szybko. Zabrałam część swoich rzeczy, pogardliwe spojrzenia i błogosławieństwo niani. Nigdy nie wydało się, że pomagała mi. Kierowca zawiózł mnie do domu Nico. Z chwilą, gdy po raz ostatni przekraczałam próg tamtego domu, zostałam wymazana z historii rodziny Durand, wydziedziczyli mnie. Nie ubolewałam z tego powodu. Jakiś czas później przeczytałam w gazecie, że zaginęłam. Początkowo trochę się tym przejęłam, ale później doszłam do wniosku, że to lepiej, że tamtej Sophie już nie było. Mogłam zacząć od nowa, z czystą kartą i waszym tatą. Nie macie pojęcia, jak wasz ojciec patrzył na mnie tamtego wieczoru, gdy po tylu miesiącach rozłąki, wreszcie byliśmy razem. Następnego ranka zabrał mnie do domu, naszego domu. To największa pamiątka po naszej przygodzie z tańcem. Zaraz po moich osiemnastych urodzinach wzięliśmy ślub, a krótko po nim okazało się, że noszę pod sercem kolejnego maluszka. Liv miała dopiero mniej więcej trzy miesiące, więc to był szok, ale tego szczęścia, tej miłości nie da się opisać słowami. Było nam trudno, pogrzebaliśmy marzenia, porzuciliśmy nadzieje, ale… Resztę znacie. – Odetchnęła głęboko, wypowiedziawszy ostatnie słowa. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę ze swoich łez, ciurkiem płynących po jej policzkach, ze szlochającej Liv i milczącej Scarlett, która nieobecnym wzrokiem wpatrywała się w kartkę, spoczywającą na stoliku. Dotarło do niej, to gdzie się znajdowała, a czas, który wydawał się jej stać w miejscu, ruszył na nowo. Osuszyła oczy rękawem i ujęła dłoń Liv. – No już, nie płacz. Przeszłość, jaka by nie była, jest tylko przeszłością, kochanie.
*

[2 tygodnie później]


Wyszedłszy ze szkoły, rozejrzała się po parkingu. Zmrużyła oczy, szukając czarnego opla. Wodziła wzrokiem między autami, ale to, którego szukała, jak na złość nie chciało się odnaleźć. Sapnęła, tupiąc nogą i ułożywszy wargi w dzióbek, jeszcze mocniej zmrużyła oczy. Była zmęczona i zła. Zawaliła kolejną klasówkę, choć tak bardzo jej zależało i tak bardzo się starła. Uczyła się kilka dni, Liv straciła przy tym masę nerwów, aż dziw, że nie osiwiała, a ona nie zaliczyła. Nie wierzyła w to, że popełniła aż tak wiele błędów, to było po prostu niemożliwe! Nie miała zamiaru tego tak zostawić, nie miała zamiaru pozwolić zaszczuć się Lockremann, nie miała zamiaru dać się pokonać. Miała za to zamiar wyemigrować z tej szkoły najszybciej, jak się da, uprzednio pokazując matematyczce, że to Scarlett miała ostatnie słowo. Ona zawsze osiągała swój cel, zawsze. Kolejna szóstka wywoływała u niej niezidentyfikowane przewroty w żołądku. Mimowolnie pogrążała się coraz bardziej, chociaż starała się równie mocno, jeśli nie mocniej, a matura była coraz bliżej. Usiłowała o tym nie myśleć. Usiłowała się nie przejmować, usiłowała nie być zła, usiłowała nie chcieć rozwalić czegoś, co było w pobliżu, ale nie potrafiła. Wszystko waliło jej się na głowę, a Scarlett nie wiedziała, z której strony miała się osłaniać. Zaczęło padać. W akcie desperacji, po prostu przymknęła powieki. Wzięła głęboki oddech, powietrze pachniało deszczem. Stała tak kilka sekund, by rozbiegane myśli mogły zacząć spokojnie płynąć, a walące serce bić spokojniej. Poskutkowało. Otworzyła oczy i jeszcze raz spokojnie rozejrzała się po parkingu. Jest. Samochód stał prawie naprzeciw niej. Zdążyła postawić pierwszy krok, gdy ktoś mocno złapał ją za ramię. Odruchowo zacisnęła dłonie w piąstki i odwróciła się na pięcie, smagając, jak się okazało Serenę, końcówkami włosów. Spojrzała na nią spod uniesionych brwi. Zaplotła ręce na piersi, przenosząc ciężar ciała na prawą stronę. Jeszcze tylko jej tam brakowało. Nie mogła rozgryźć tej dziewczyny i nie podobały jej się to, tak jak podchody, w które się bawiła. 
- Znów ci się o mnie przypomniało?
- Ja też się cieszę, że cię widzę Scarlett. Wracałam z Michaelem z papieroska i zobaczyłam cię tutaj. Stałaś, jak taka sierotka, więc pomyślałam, że się przywitam. Poza tym, ostatnio miałam małą kołomyję i nie było tak czasu pogadać, a później, a później to tak trochę wyglądało, jakbyś to ty mnie miała gdzieś. – Uśmiechnęła się, unosząc jeden kącik ust ku górze i spojrzała na Scarlett, tym swoim powłóczystym spojrzeniem, które jakoś specjalnie na nią nie działało. Taa, sierotka Ja ci dam sierotkę. Ciśnienie podniosło się Scarlett przynajmniej do dwustu dwudziestu. Przymrużyła powieki.
- Kręcisz, Serena. – Warknęła.
- Skąd ten pomysł?
- Intuicja.
- Ojej. Jakaś ty przewidywalna. – Zaplotła ręce na klatce piersiowej i ponownie spojrzała Brunetce w oczy, odważnie i zdecydowanie zbyt kpiąco. Scarlett spodziewała się, że Serena nie mogła mieć dobrych zamiarów. Zwykle nie myliła się, co do ludzi. Znów trafiła. Serena zbyt długo zgrywała przed nią spaloną gwiazdkę, by teraz tak nagle mogła zapałać do niej przyjaźnią. Musiała mieć w tym interes, ale długo nie wytrzymała. Może i potrafiła zgrywać groźną i wredną, ale na dłuższą metę aktorka z niej marna. Szybko zdjęła maskę. Brunetce nie podobało się to wszystko, ale nie miała ochoty na roztrząsanie popędów Sereny. Nie miała ochoty na rozmowę z nią. Nie miała ochoty jej oglądać. Serena, żeby normalnie funkcjonować, musiała z kimś konkurować, żeby w końcu udowodnić mu swoją wyższość. W szkole zawsze było o niej głośno i właśnie chyba o to jej chodziło. Nieważne jak, byleby mówili. Tylko, po co zgrywała przed Scarlett niewinną i porzuconą? Serenie nie potrzebni byli ludzie. Że też wcześniej o tym nie pomyślała. Ciśnienie podniosło się Scarlett jeszcze bardziej, na myśl, że mogła dać się w coś jej wkręcić. Jakby miała mało problemów, pojawiła się jeszcze Serena. Scarlett wyprostowała się, wypinając pierś. Na niewiele to się zdało, bo Serena i tak była wyższa i pełniejsza. Zadarła lekko głowę, spoglądając na nią spod przymrużonych powiek. – Ranisz mnie.- Westchnęła teatralnie.
- Daruj sobie. Nie mam pojęcia, po co ta cała szopka, ale mało mnie to obchodzi. Z nas dwóch, to ty masz problem. To ty przyszłaś do mnie. To ty zawracałaś mi głowę i to ty teraz się ode mnie odwalisz, jasne? Nie mam czasu ani chęci na twoje gierki, więc ciao bambina. – Posyłając jej ostatnie bojowe spojrzenie, odwróciła się na pięcie. Jednym ruchem odrzuciła do tyłu włosy i ruszając poprawiła na ramieniu pasek torebki.
- I tak ze mną nie wygrasz. – Scarlett odwróciła się, napotykając ironiczny uśmiech szatynki. Prychnęła.
- Nie nagrzewaj się tak, bo się spocisz i… żal mi ciebie, Serena.  
- Jeszcze nikt ze mną nie wygrał. To ja mam ostatnie słowo.
- Nie tym razem.
- Zobaczymy.
- Zobaczymy. – Przez moment hardo spoglądały sobie w oczy, póki Serena, nie odeszła zamaszyście, zadzierając głowę i kręcąc biodrami. Scarlett wypuściła ze świstem powietrze i szybko ruszyła do auta. Wsiadła, trzaskając drzwiami. Rzuciła torebkę na tylne siedzenie i oddychając płytko, tempo patrzyła przed siebie. Nie miała zielonego pojęcia, o co mogło chodzić Serenie. Zachciało jej się wojen, jakby Brunetka nie miała innych zmartwień. Była zła. Powinna od razu ją spławić, bo przecież znała charakter Sereny. Wiedziała, jaka jest i do czego mogła się posunąć, ale jej zachciało się bawić w pocieszycielkę zagubionych. Szarpnęła pas i zapinając go spojrzała na Liv. Ta wpatrywała się w nią, troszkę oniemiała.
- Co to było?
- Jedźmy. – Scarlett oparła głowę na zagłówku i przymknęła powieki. Uspokoiła oddech. Dopiero wtedy zauważyła, że auto nie ruszyło. Spojrzała na Liv, która cały czas wpatrywała się w nią wyczekująco. Jej siostra, gdy tylko chciała, była równie uparta, jak ona. Pokręciła głową, zaciskając dłonie na brzegach siedzenia. – Naiwna dziewucha. Naiwna! Jeśli kiedykolwiek powiem ci, że nie masz racji, przypomnij mi o Serenie. Okej?
- Tak myślałam. – Stwierdziła, odpalając silnik. – Czekając na ciebie, widziałam jak szła z Mikem. Rozmawiali moment przed szkołą, wskazał na ciebie, a później sobie poszedł, a ona została. Nie chcę krakać, ale on łatwo nie odpuści.
- Liiiv, nawet tak nie mów. Jeszcze mi tylko brakowało końskich zalotów Mike. Poza tym, tylko się nie śmiej, wydaje mi się, że Serena widzi we mnie konkurencję. – Skrzywiła się. – Dziś przynajmniej dwa razy powiedziała mi, że z nią nie wygram.
- Serena to raz typowa gwiazda, która nie może obejść się bez szumu wokół siebie, dwa rozkapryszona jedynaczka, trzy wredna suka.
- Idealnie. – Westchnęła.
- Ona myśli, że chcesz wskoczyć na jej miejsce, cokolwiek to znaczy. A tak w ogóle, to jak matma?
- Pilnuj drogi Liv i nie kop leżącego.
- Aha, czyli mamy problem.
- Nie my, tylko ja. Ty wyjdziesz śpiewająco, a Locermann chce mnie udupić. Przecież ja to umiem! Głupia suka nie chciała pokazać testów, tłumacząc się, że zapomniała. Guzik prawda, zgadnij ile dostał Mike.
- Letts, ale.
- Mam na imię Scarlett. – Warknęła.
- Wybacz, Scarlett. – Zaakcentowała, trochę przekornie, choć doskonale znała powód reakcji siostry. Tylko tacie tak pozwalała do siebie mówić. Teraz to zdrobnienie było zakazane. Westchnęła. – Wszystko można udowodnić. Bez podstaw, może cię cmoknąć.
- Bleee! Weź mi nawet takich rzeczy nie mów! – Liv pokręciła głową i włączyła kierunkowskaz, by zaraz skręcić na wjazd. Marszcząc czoło spojrzała w lusterko, zobaczywszy, że srebrne audi zatrzymało się tuż za nimi.
- A to, kto? - Scarlett wysiadła i przyjrzała się aucie, ale niczego nie dostrzegła przez przyciemniane szyby. Wyjęła swoją torebkę i zaplótłszy ręce na piersi, przekrzywiła głowę w bok, czekając, aż przybysz wreszcie wyłoni się z pojazdu. Liv zamknąwszy samochód, stanęła obok Scarlett. W końcu drzwiczki otworzyły się i wyłoniły się z nich, najpierw długie nogi, a później reszta… Billa. Kokosił się z bukietem kwiatów, usiłując go nie uszkodzić. Wydostawszy się z samochodu, beztrosko popchnął drzwiczki i ruszył w stronę sióstr. Scarlett zaśmiała się krótko, kręcąc głową. Bill radośnie pomachał do nich i podszedłszy, musnął je w policzki.
- Czyżbyś przyszedł prosić o moją rączkę, Bill? – Uśmiechnęła się niewinnie, robiąc słodkie oczy.
- Nie tym razem, złotko. Przyszedłem do waszej mamy.
- No wiesz, co? Łamiesz mi serce. – Westchnęła pretensjonalnie, przymykając powieki i ostentacyjnie przykładając wierzchnią stronę dłoni do czoła.
- Myślę, że nie będziesz długo po mnie płakać. – Poklepał ją pokrzepiająco po ramieniu. Scarlett uchyliła jedno oko i zaraz zmrużyła je złowieszczo. – A teraz prowadź o pani, ku memu przeznaczeniu. – Znów zaśmiała się pod nosem i ruszyła przed siebie. Bill szedł pół kroku za dziewczynami. Widział w Scarlett zmianę. Na cmentarzu nie kryła przygnębienia, cierpienie było wręcz namacalne w każdym jej geście. O tym, co działo się później opowiedział mu po trosze Tom. Teraz, do jej ruchów i postawy wróciła już dawna sprężystość i może uznałby, że otrząsnęła się po stracie ojca i wtaczała się na swe dawne tory, gdyby przez chwilkę nie uchwycił jej spojrzenia. Turkusowe tęczówki zalał smutek. Miała wyjątkowe oczy, to właśnie one, wtedy w klubie, utwierdziły go w przekonaniu, że mógł jej zaufać. Jak dobrze Scarlett nie potrafiłaby panować nad emocjami, jak dobrze nie potrafiłaby ich kryć, jej oczy zdradzały wszystko, co w niej siedziało. Może, dlatego nie wszystkim pozwalała w nie spoglądać. Była dzielna, bynajmniej wydawało mu się, że chciała taka być. Wszedł do domu i widząc mamę dziewczyn, zsunął ze stóp adidasy i ruszył w jej kierunku, zabierając za sobą ich pytające spojrzenia. Zdawał sobie sprawę, że jego pomysł był szalony, ale jakoś mało się tym teraz przejmował. Lubił je obie, a ludziom, których bardzo lubił, był gotów nieba przychylić. Z Sophie rozmawiał około dziesięciu minut, ignorując obecność Liv, jak i Scarlett, użył cały swój urok osobisty i argumenty, które rzetelnie układał przez drogę, żeby w końcu dopiąć swego. Mama dziewczyn wahała się tylko przez moment, a później szczerze go poprała. Spodziewał się zaciętej batalii, a sprawa rozwiązała się praktycznie sama. Z wrażenia zapomniał wręczyć jej kwiatki, więc zrobił to na końcu, troszkę zażenowany. Uśmiechnęła się smutno i podziękowała. Widział w niej własną matkę, tą ze wspomnień jego dzieciństwa. Jego mama też uśmiechała się smutno i też przez bardzo długi czas, miała non stop podpuchnięte oczy. Sophie od jego mamy odróżniało to, że jej życie złamało sprzeniewierzenie losu, a jego ojciec wybrał sam. Wtedy był dzieckiem i mało rozumiał, ale patrząc na nią, dokładnie pamiętał tamten ból, który odnajdował w swojej mamie. W sercu odnawiało się wspomnienie tego nieznośnego kłucia i pretensji, wobec której był tak bardzo bezsilny. Choć to co sam czuł, nijak miało się do tego, co przechodziły Scarlett i Liv, to znając namiastkę tych uczuć, chciał im ich zaoszczędzić. Chociaż w tak szalony i mało oryginalny sposób. Do tego jeszcze Tom. Coś się działo, nie wiedział co i to coś było złe. Odprowadził wzrokiem Sophie, znikającą za plecami sióstr i sam ruszył w ich kierunku. Stanęły w przejściu, uniemożliwiając mu wyjście z salonu. Mierzyły go zszokowanymi spojrzeniami, nic nie mówiąc. Uśmiechnął się szeroko. – Pakujcie się, jesteśmy po was jutro o dwunastej. – Znów cmoknął obie w policzki i zwinnie przemykając między nimi, założył buty i wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi.
- Bill oszalał.
- Mama zwariowała.
*

Patrzył na nią, tak po prostu. Co chwila spoglądał we wsteczne lusterko, nie mogąc skupić się na drodze. Była jakaś taka odmieniona, pozornie pozostając tą samą. Poczuł ukłucie. Może to on był inny? Spoglądała za okno. Delikatne fale okalały jej buzię, a policzki miała bledsze niż zwykle, malinowe wargi, leciutko uchylone układały się nieznacznie w podkówkę, a oczy… Oczy były poza jego zasięgiem. Była taka… śliczna. Nie umiał ubrać tego w konkretne słowa. Smutek bijący od niej, paradoksalnie dodawał jej takiego nieopisanego uroku, choć przecież wyczuwając go w jej każdym geście, czuł to cholerne kłucie. Czysta niewinność płynąca z jej gładkich rysów, jeszcze bardziej mąciła mu w głowie. Scarlett miała w sobie magię, nieodparty czar, tak bezpretensjonalnie uroczy. Stanowiła mozaikę przeciwieństw. Była jak ogień i woda, siła i niemoc, czerń i biel, niewinność i wyuzdanie, kamień i diament, szept i krzyk, płacz i śmiech, skała i kruszyna, słowo i milczenie, odwaga i strach, ciepło i zimno, miłość i nienawiść… i choć doskonale zdawał sobie sprawę z banalności swoich myśli, mało go to w tej chwili obchodziło. Mając ją przy sobie, tuż obok, pojął jak wielkim okazał się tchórzem. Skrył się za tysiącem nieistotnych spraw, porzucając tą najistotniejszą. Zostawił ją samą, choć obiecał, że będzie przy niej. Zagłuszał sumienie krótkimi telefonami i usilną wiarą w słowa, które spijał z jej ust, za każdym razem, gdy zapewniała, że wszystko było okej. Wierzył w prawdę, która obracała się w proch zawsze, gdy rozmawiał z Billem. Bill miał silę i odwagę, by spoglądać jej w oczy. Nie bał się słuchać, że było źle. Nie bał się przytulić jej, gdy opowiadała mu o niesprawiedliwości, o tym, że nie powinno tak być i jak bardzo chciałaby, żeby było inaczej. Nie umykał przed jej cierpieniem. Stawiał mu czoła. Bill był przy niej w chwilach, gdy on kręcił się bez celu po domu, szukając dobrego usprawiedliwienia przed samym sobą. Kłamstwa są wiarygodne, póki sam w nie wierzysz. Nie mając pojęcia, co zrobić, nie robił nic. Przerosło go to, co ona dzielnie dźwigała na swych barkach, a przecież nie musiał wiele. Wystarczyło, by był. Uciekł. Uciekł przed jej cierpieniem. Okazał się słaby, zwyczajnie słaby. Miał wrażenie, że zbłądził. Znów się zgubił. Najgorsze w tym wszystkim było to, że Scarlett cały czas była ważna, a im bardziej się oddalał tym bardziej była mu bliższa. Cały czas istniała w jego myślach, nawet, gdy myśleć już nie chciał. Istniała tak bardzo wyraźna, tak bliska, a jednak tak daleka. Nawet nie pamiętał chwili, gdy niewinne wspominki przeobraziły się w ciągłe myślenie, w tęsknotę, gdy zaczęła towarzyszyć mu od chwili, gdy budził się ze snu, aż do momentu, gdy znów w niego zapadał. Czasem była z nim nawet we śnie. Ona i tak rządziła się swoimi prawami nawet w jego podświadomości. Kiedyś buntował się, nie chciał, ale zrozumiał, że pragnął, pragnął bardzo, by została. Dlatego, tak bardzo bał się ją skrzywdzić. Dlatego, tak bardzo nie chciał zadziałać pochopnie. Dlatego uciekł. To brzmiało tak śmiesznie. On uciekł, bo przerosły go uczucia, kotłujące się w głowie myśli i ta odbierająca dech niemoc. Okazał się słaby, po raz kolejny pozwolił, by życie go przerosło. Dlatego czuł się winny. Winny, bo oczy spoglądające tam, w dal, były takie smutne. Winny, bo wargi, te pełne, kuszące wargi nie śmiały się słodko. Winny, bo powinien być, gdy go nie było. Winny, choć wiedział, że jej serce zaprzątało też o wiele więcej, gorszych rzeczy. Czuł się winny, bo czuł. Czuł to, co było mu zabronione. Bill wybuchnął śmiechem. Towarzystwo Liv, zdawało się być dla niego wystarczające, a ona, choć przygaszona, z delikatnym, chwilami odważniejszym uśmiechem słuchała go uważnie. Jego bliźniak włączył radio i nucąc z wokalistą, znów usiadł bokiem na siedzeniu, dalej zabawiając Liv. Minęli tablicę. Zaraz będą w domu. Znów spojrzał w lusterko. Scarlett odwróciła wzrok, uchwycił go i uśmiechnął się niemrawo. Nie odwzajemniła. Westchnęła i znów spojrzała za okno.


Wszystko działo się tak szybko. Nawet nie wiedziała kiedy, a wspinała się już schodami na pierwsze piętro, mając za sobą wszystkie rytuały powitalne. Przez całą drogę czuła się strasznie spięta. Nie wiedziała czego spodziewać się po tej wizycie, po Simone… Jednak te wątpliwości zostały rozwiane już na samym wstępie. Poznawszy mamę bliźniaków, widziała już po kim odziedziczyli charyzmę i oczy. Kamień spadł jej z serca, ale… choć pierwsze lody zostały przełamane, nadal źle się czuła. Tom szedł tuż przed nią, niosąc torby i ani się nie odezwał, ani nie odwrócił. Nie miała pojęcia co o tym wszystkim sądzić i przez to, czuła się jeszcze gorzej. Tom zdawał się być jakiś inny od ich powrotu, sama nie wiedziała skąd. Już przed pogrzebem taty był jakiś inny, przygaszony, ale zbytnio zajęta była kręgiem własnych, trudnych spraw, by skupić się nad tym dłużej. Potem wyjechali. Tom był tak cudownie opiekuńczy… a potem zamilkł, jakby zaczął jej unikać. W zasadzie nie miała podstaw, by tak sądzić, ale.. Nie dzwonił tyle, co wcześniej, nie wpadał choćby na pięć minut i co było najdziwniejsze, tak po prostu zadowalał się kłamstewkami, którymi go karmiła. Wiedząc, że coś się działo nie chciała go martwić, a on zdawał się tego zupełnie nie zauważać, gdy jeszcze kilka dni wcześniej, już po dwóch słowach kazałby jej przestać kręcić. Nie mogła mieć do niego jakichkolwiek pretensji. Nie mogło jej być smutno. Przecież nic ich nie łączyło. Tom nie miał wobec niej żadnych zobowiązań. Więc, dlaczego ten nagły brak jego osoby tak bardzo mącił jej spokój? Martwiła się. Nie wiedziała, co się z nim działo, a tak bardzo nie lubiła nie wiedzieć. W dodatku, przez całą drogę do Loitsche odezwał się może trzy razy i był zupełnie nieobecny. Tylko spoglądał na nią, co chwilę. Tego też nie rozumiała, bo to milczenie nijak miało się do wyrazu jego spojrzeń. Odnosiła wrażenie, że obecność jej i Liv była mu nie do końca na rękę. Już na samą myśl, że mogłoby tak być, niewidzialna dłoń ściskała jej żołądek. Dotarło do niej, że nie lubiła, gdy Toma nie było obok niej. Nie lubiła tego chłodu, pustki i głuchej ciszy. Nie lubiła już być sama. Jeszcze całkiem niedawno, bez zastanowienia była gotowa powiedzieć, że nie potrzebowała nikogo. Szła przed siebie z podniesioną głową, rozpychając się łokciami. Nie odczuwała tego niewytłumaczalnego braku czegoś, sama nie wiedziała, czego i tej całkowicie niematerialnej pustki. Teraz to byłoby wierutne kłamstwo. Świadomość, że Tom mógł tak po prostu zniknąć z jej życia przerażała ją. Odczuwała autentyczny lęk. Nie taki, jaki odczuwa się oglądając horrory. Nie taki, jaki ma się przed klasówką czy będąc w niebezpiecznym miejscu. To strach, który boleśnie ściskał za serce, powodował mdłości i gulę w gardle. Strach przed tym, że ktoś znów mógłby jej nie chcieć, że znów mogłaby się komuś znudzić, że znów ktoś odszedłby, zostawiając ją samą, pełną rozwianych nadziei. Strach przed tym, że tym kimś mógłby być Tom… Nie znała go wcześniej, tak jak wielu innych uczuć, których nauczyła się dzięki niemu. Zapatrzona w podłogę, nawet nie zauważyła, kiedy Tom zatrzymał się i stanąwszy do niej przodem, chciał otworzyć drzwi. Nie zdążył, bo Scarlett wpadła na niego. Wypuścił z rąk torby i machinalnie podtrzymał ją, by nie upadła. Musiało minąć kilka chwil, by dotarło do niej, co się stało. Zadarła lekko głowę, odrobinę niepewnie spoglądając mu w oczy. Znów miały ten ciepły, kojący wyraz, dzięki któremu bała się mniej. Oczy Toma patrzyły na nią tak czule i tym bardziej nie rozumiała, skąd to wszystko. Tak bardzo lubiła jego oczy. Te czekoladowe tęczówki otoczone kotarą gęstych rzęs. Te czekoladowe tęczówki patrzące na nią tak, jakby była jedyna i najważniejsza. Te czekoladowe tęczówki, przez które nogi miękły jej w kolanach i zapomniała o całym świecie. Zdała sobie sprawę, z jego dłoni spoczywających na jej talii. Speszyła się. Opuściła głowę, a gęste fale zasłoniły jej buzię. Na szczęście, nie zauważył, jak się rumieni.
- Musisz uważać, nie chcę cię mieć na sumieniu. – Wyszeptał jej wprost do ucha. Pod wpływem głosu Toma, wzdłuż kręgosłupa Scarlett przebiegł dreszcz. Lubiła jego głęboki, lekko ochrypły, spokojny głos. Zdecydowała się znów podnieść na niego swoje spojrzenie. Jedynym, na co było ją stać, to lekkie kiwnięcie głową. Tom powoli, jakby niechętnie zabrał dłonie i pchnął lekko uchylone drzwi. Scarlett weszła pierwsza, rozglądając się po pokoju. Simone musiała lubić prostotę. Wszechobecną biel złamano granatem. Pokój był jasny i przestronny. W centrum stało ogromne łóżko, powleczone białą, puszystą pościelą, po bokach stoliczki, a na wprost po prawej szafa, obok niej lustro. Do tego dodatki w najróżniejszych odcieniach granatu. Spodobało jej się bardzo. Zorientowawszy się, że cały czas się rozglądała, Scarlett odwróciła się szybko, spoglądając na Toma. Stał w drzwiach. Przez moment parzyli na siebie. Spostrzegła kontrast. Z jednej strony ta obojętność, która budziła w niej lęk, a z drugiej to spojrzenie, nie pozwalało jej się bać. Nie mogła tak dłużej. Nie mogła być tam z nim, słuchać złowrogiej ciszy i czekać na niedoczekanie. Wiedziała, że nie zmrużyłaby oka, nie zaznała spokoju, póki nie odarłby jej ze złudzeń albo podarował nadziei… Wzięła głęboki oddech.
- Tom… - Zagryzła dolną wargę i splotła ręce na piersi. Czuła się dziwnie niezręcznie. Przyjrzał się jej uważniej, wchodząc w głąb pokoju. Stanął naprzeciw Scarlett. Poczuła się jeszcze bardziej skrępowana. Schowała za ucho kilka kosmyków i musiała zadrzeć głowę, by móc spojrzeć mu w oczy. - Czy to, że tutaj jesteśmy, jest dla ciebie w jakikolwiek sposób nie na rękę? – Wydało mu się, jakby dostał w twarz. Jej obecność miałaby być mu nie na rękę? Jej obecność, jemu?! Zrobiło mu się gorąco i zimno na raz. Oto piwo, którego naważył. Zapędził się w kozi róg. Nie mógł dłużej uciekać. Nie chciał. Naraz w głowie rozpętała mu się nieopisana burza, natłok myśli krążących szalenie. Sam doprowadził do tego, że Scarlett zaczęła wątpić. Miała ku temu szerokie pole do popisu, a on robił wszystko, by jej go nie zbrakło. Znów zawiódł. Potrał buzię dłońmi, wypuszczając powietrze ze świstem. Napotkał jej niepewny wzrok. Miała takie smutne oczy…
- Scarlett nie, nigdy… to nie tak. - Tom nie mogąc znieść jej intensywnego spojrzenia, zaczął nerwowo krążyć po pokoju. Chodził w tą i z powrotem, próbując zebrać myśli. Zrobiło mu się niewyobrażalnie głupio. Czuł się, jak ostatni dupek, chowający się przed odpowiedzialnością.
- A jak? - Zapytała cichutko, a Tom zatrzymał się gwałtownie tuż przed nią. Nieustannie wpatrywała się w niego, ani na chwilę nie spuszczając wzroku. Tak trudno było mu ubrać w proste słowa te wszystkie skomplikowane myśli.
- Bo… - Trochę niepewnie położył dłonie na ramionach Scarlett. Była cała spięta. Zdawała się być taka krucha, taka drobna przy jego postawnej sylwetce. Ich spojrzenia się spotkały. Pewnie patrzył jej w oczy, by nie wątpiła już więcej. – Trzymając cię w ramionach, gdy wynosiłem cię prawie nieprzytomną z kuchni, albo wioząc gdzieś, sam nie wiedziałem gdzie, działałem pod wpływem chwili. To był impuls. Myślałem tylko o tym, żeby uchronić cię. Byś już się nie bała. Byś czuła, że jestem obok. A potem, gdy emocje opadły, sam zacząłem się bać. Przyszło tysiąc pytań i żadnej odpowiedzi. Zupełnie nie wiedziałem, co powinienem zrobić. Przerażało mnie twoje cierpienie, ta cisza, ból wiszący w powietrzu. Nie byłem w stanie spojrzeć ci w oczy, być przy tobie, a przecież obiecałem. Miałem nie pozwolić ci odejść, a sam odszedłem. – Skrzywił się na dźwięk własnych słów. Miotał się przez moment, odwrócił się najpierw w prawo, potem w lewo, nie wiedząc, co ze sobą zrobić, aż wreszcie usiadł na łóżku. Oparł łokcie na swoich kolanach i ukrył twarz w dłoniach. A Scarlett dalej stała, wodząc wzrokiem za Tomem. Choć to wszystko, co mówił, było na swój sposób przykre, to nie czuła się dotknięta. Nie dotarło do niej to wszystko w takim stopniu, jak to, że Tom nie był na nią zły, ani nie chciał… zostawić jej znów samej. Poczuła… ulgę? – Jestem słaby. Zwykły tchórz ze mnie. Przestraszyłem się, gdy w grę weszło prawdziwe życie.
- Więc nie zastanawiaj się już. Nie kalkuluj i nie przewiduj. Rób to, co czujesz. – Poderwał się na równe nogi i doskoczywszy jednym susem do Scarlett, objął ją najczulej jak potrafił. W tej samej chwili jej spięte mięśnie rozluźniły się i ufnie wtuliła się w Toma. Schowała nosek w kącik jego szyi. Mimowolnie odetchnęła głęboko. Lubiła zapach Toma. Ciepły oddech Scarlett połaskotał jego skórę. Uśmiechnął się pod nosem, szczelniej otaczając Scarlett ramionami. Poczuł się tak jakoś lepiej, gdy była blisko. Mając ją przy sobie, wiedząc, że była bezpieczna, poczucie winy zdawało się maleć. Nie potrafił pojąć, jak mógł doprowadzić do tego wszystkiego, ale nie chciał teraz o tym myśleć. Świadomość, że miał ją przy sobie wystarczyła.
- Już nie będę tchórzem. Już nie ucieknę. Nie zostawię cię samej. – Wyszeptał, muskając wargami jej włosy.
- Nie jesteś tchórzem, Tom. Może kiedyś nim byłeś, ale dziś widzę w tobie już innego człowieka. Nawet jeśli się bałeś, to nic. Nie każdy strach jest zły. Dobry strach uczy. A ty już wiesz, prawda? I nie miej do siebie pretensji. Nie chcę, byś je miał. – Mocniej wtuliła nosek w jego szyję, łaskocząc go delikatnie. – A teraz… trzymaj mnie mocno i nie puszczaj. – Powiedziała cichutko i wszystko nagle stało się jasne. Już nie widział innej możliwości, jak chronić Scarlett. Ona zawsze była tą jedyną, ale gubiąc się, stracił ją z oczu. Jedną ręką zwolnił uścisk, by przenieść ją pod kolana Scarlett, a drugą, cały czas mocno ją obejmował. Podniósł Brunetkę, nie napotykając oporu. Troszkę zdezorientowana, przylegając bardziej do jego klatki piersiowej, oplotła rękoma jego szyję. Cofnął się dwa kroki i usiadł na posłaniu, sadzając sobie Scarlett na kolanach. Ufnie pozwoliła mu utulić się w swoich objęciach, a potem złożyła głowę na jego ramieniu. Gdy był blisko, znów czuła się bezpieczna, tak pewna i spokojna. Tom czule gładził ją po plecach, opierając policzek na czubku jej głowy.
- Nawet, gdybyś chciała to tego nie zrobię. Będę tak samo uparty, jak ty byłaś. Przepraszam, że musiałaś być sama. Przepraszam, że zabrakło mi odwagi. Przepraszam, że mówię to dopiero teraz. – Scarlett podniosła głowę i skręciła się tak, by móc spojrzeć Tomowi w oczy.
- Nie przepraszaj, Tom. Nie przepraszaj. Wystarczy, jeżeli już będziesz. – Uśmiechnęła się delikatnie, gładząc kciukiem jego policzek.- Przez chwilę pomyślałam sobie, że nie chcesz już być i bym ja była, ale to było krótko i już tak nie myślę. – Spojrzała mu w oczy. Niepierwszy raz, ale pierwszy raz od tak wielu dni, dostrzegł w nich spokój. Oplótł rękoma talię Scarlett, przyciągając ją bliżej siebie. Było po prostu dobrze. Zmierzchało. W pokoju zaczynało robić się szaro. Wszyscy domownicy zajmowali się sobą, a oni siedzieli tak razem, we dwoje, w ciszy. W całym ciele Scarlett rozlewał się spokój, tak obcy w ostatnim czasie. Tom tak czule tulił ją do siebie, rozwiewając każdą wątpliwość. Oparła czoło na jego policzku. Przymknęła powieki i słuchała jego równomiernego oddechu. Nie myślała o niczym, ani o tym, co zostawiła w domu, ani o tym, co miało być jutro. Był tylko Tom. Tylko Tom. Otworzyła oczy, unosząc głowę. Zlustrowała jego profil. Miał zamknięte oczy. Zwilżyła końcówką języka wysuszone wargi. Lubiła jego nos. Tom miał bardzo zgrabny nos i usta. Tak wyraźnie zarysowane i kusząco pełne wargi i ten kolczyk. Gdy się nim bawił, był taki… zmysłowy i teraz też. Z ust wyrwało się jej westchnienie. Pochyliła się lekko do policzka Toma i delikatnie musnęła go wargami. Zaskoczony otworzył oczy i spojrzał na Scarlett pytająco. Uśmiechnęła się przekornie, niewinnie spuszczając wzrok. Była taka słodka, gdy spoglądała na niego spod kotary rzęs. Była taka słodka, gdy stawała się małą dziewczynką, pragnącą miłości zainteresowania, którą tulił do siebie. Była taka słodka, czasem nieporadna, wyjątkowa. Uśmiechnął się zawadiacko.
- Za co to?
- Za wszystko.

10 maja 2009

12. Duże dziewczynki też płaczą.


Ludzie przychodzili i odchodzili. Składali kondolencje, zostawiali kwiatki i posyłali współczujące spojrzenia, w głębi ducha ciesząc się, że za chwilę wrócą do domu, mając z głowy przykry obowiązek. Na pogrzebie pojawiło wiele osób; delegacje z pracy taty, z pracy mamy, wielu znajomych, jakaś daleka rodzina ze strony taty. Scarlett nawet nie zauważyła, jak szybko rozpierzchli się w swoje strony. Przez moment przemknęło jej przez głowę, że też chciałaby tak odejść. Bezmyślnie, bezuczuciowo, do siebie, do domu, do swoich spraw, z dala od cierpienia, ale nie mogła złożyć wiązanki, udając, że jej to nie dotyczyło. Nie mogła przejść obok, zapomnieć i zająć się swoimi sprawami, bo tym razem, śmierć stanęła tuż obok niej, rozdzierając serce. Była jej sprawą. Raz jeden odwróciła głowę; cmentarz już prawie opustoszał. Usiłowała skupić myśli. Tuż obok niej stała zapłakana mama, która dławiąc się łzami, ledwo co utrzymywała się na nogach. Były tez jakieś dwie ciotki, wujowie, jacyś znajomi, a może obcy. Przygodni ludzie, o których istnieniu, wcześniej miała blade pojęcie. Wszyscy łkali i wzdychali, żałowali i szeptali pocieszne słowa, a ona?  Ona stała tępo wpatrzona w tabliczkę z imieniem i nazwiskiem i nie mogła uwierzyć, że to co widziała było prawdą. Nie umiała tak jak mama płakać i żałować. Nie potrafiła wołać o pomstę do nieba i nieustannie pytać; dlaczego? Nie umiała zmusić się do czegokolwiek; łez, słów, histerii, pretensji, czegokolwiek co pozwoliłoby jej wyrzucić z siebie cały żal, albo choćby odrobinkę. Z trudem zmuszała się do tego, by stać tam pewnie, by nie odwrócić się na pięcie, nie wrócić biegiem do domu i nie zamknąć się w swoim pokoju. Choć chciała, nie umiała. Gorycz rozrywała ją od środka, jednak zobojętniałe ciało nie pozwalało jej wydostać się na zewnętrz. Przymknęła powieki i nabrała powietrza do płuc. Było jej tak niewyobrażalnie ciężko oddychać, tak niewyobrażalnie ciężko być, tam z nimi, nad jego grobem. Napis na tabliczce raził ją w oczy. Wydawały się być całkowicie niedorzeczne, bo jak to było możliwe? Przecież tata pojechał w trasę! Wróci za bity tydzień! Wróci. Wróci do nich! Ten cały koszmar okaże się tylko nieudanym żartem. Od początku do końca nieprawdą. Przecież tata nie mógł nie żyć! Nie mógł. Nico O’Connor. Lat 41. Zginął śmiercią tragiczną. To nie było możliwe. To nie mogło być prawdą! Do dnia pogrzebu żyła w swoistym otępieniu. Nie docierał do niej sens tego co się działo. Nie dopuszczała do siebie myśli, że jego już nie będzie. Był to fakt, którego prawdziwość nie wchodziła dla niej w grę. Dopiero dziś, gdy martwe ciało taty zostało złożone w ziemi w sosnowej skrzyni, dotarło do niej, że to naprawdę był koniec. Wszystkiego. Ta świadomość tak bardzo brutalnie rozrywały ją od wewnątrz. Została odarta z wszelkich złudzeń. Mrzonki o koszmarze, o głupim żarcie, pomyłce prysły z chwilą, gdy ujrzała tatę w kostnicy. Leżał na miękkich poduszkach, tak sprawdziła czy było mu wygodnie, w drewnianej trumnie. Miał spokojną twarz. Jak zawsze oponową. Tylko oczy miał zamknięte, wyglądał jakby spał. O tym, że tak nie było, świadczyły głównie liczne zadrapania, ranki, szwy na dłoniach i twarzy, które najwyraźniej usiłowano zatuszować, bo buzię pokrytą miał czymś, co w połączeniu mogłoby uchodzić za podkład i puder. Wszystko inne zakrywało ubranie. Ciemny garnitur pasował na niego, jak zawsze idealnie, a kwiatki w butonierce jeszcze nie zwiędły. Ten widok majaczył jej przed oczami przez całą mszę i całkowicie bezpłciowe kazanie księdza, aż do chwili, gdy sosnowa trumna nie zniknęła w czarnej ziemi. To było tak bardzo bolesne. Tak bardzo niesprawiedliwe. Tak bardzo nieludzkie i okropne. Czuła się tak bardzo bezsilna. Ona, Scarlett, która potrafiła wyjść z każdej sytuacji z podniesionym czołem, teraz była zupełnie bezradna. Tak, jak mogła stawać w konkury z życiem, brać się z nim pod boki, walczyć, kłócić się i robić mu na przekór, tak ze śmiercią nie miała szans, najmniejszych. Przegrała, nim zdążyła stanąć do walki. I czuła się z tym tak nieziemsko źle. Czuła się tak bardzo samotna. Miała wrażenie, że nikt nie będzie w stanie pojąć tego, co nią targało. Od kilka dni wciąż słyszała, że miała wziąć się w garść, przestać się ze sobą cackać, nie być dzieckiem, nie być egoistką, nie utrudniać, pomóc im, pomóc sobie, powiedzieć coś, zrobić coś, a ona zwyczajnie nie umiała. Nigdy nie podporządkowywała się czyjejkolwiek woli, bez mniejszego lub większego oporu, ale teraz, nawet gdyby chciała ‘zrobić coś ze sobą’, po prostu nie była w stanie. Nieustanna kontrola, nakazy i to ciągłe wypominanie, że powinna wszystko robić inaczej, że wszystko było nie tak, zniechęciło ją do wszystkiego. Była zmęczona. Zawsze to ona szła pod prąd, torowała drogę, a teraz tak bardzo chciała, by ktoś poprowadził ją za rękę. Dlatego wybrała milczenie, choć w zasadzie do końca nie wiedziała dlaczego. Może dlatego, że gdyby nie zamilkła, musiałaby mówić. Znając to, jak wytrwale mama i Liv potrafiłyby wiercić dziurę w brzuchu, wiedziała, że chciałyby, żeby ulżyła sobie, uzewnętrzniła całe swoje cierpienie. By płakała, żaliła się, tupała nogą i przeklinała zły los. Od tego feralnego dnia tak było; mama i Liv zapętliły się nawzajem, razem płacząc, razem załatwiając te wszystkie okropne sprawy, razem spędzając całe dnie, wspierały się. Może tak powinno być. Może ona powinna im towarzyszyć. Może powinna lamentować, ubolewać i głośno manifestować swój ból. Może to byłoby lepsze, ale to nie byłaby już Ona. Nie mogła słuchać tej głuchej ciszy, przerywanej spazmami, lakonicznym słowotokiem, który co rusz wyrywał się z ust mamy, albo dławionym łkaniem Liv. Być może była niesprawiedliwa. Być może była egoistyczna. Być może dostrzegała tylko siebie, ale drażniło ją to wszystko. Drażnił ją każdy szelest i każdy szept. Drażniło ją ubolewanie. Drażniło ją wszystko. Dlatego uciekła, by nie musieć mówić, słuchać i patrzeć. Dlatego zakamuflowała się, by nie stać się taką samą. Schowała w głębi siebie całe swoje cierpienie, zostawiając je tylko dla siebie. Nie wiedziała na jak długo to wystarczy, to był jedyny plan, lepszego nie miała.
  
Szum i zawodzenia wyrwały Scarlett z zamyślenia, jednocześnie zmuszając, by oderwała wzrok od świeżo usypanej ziemi. Kilka koleżanek podtrzymywało Sophie, która zachłannie łapiąc powietrze, ledwo utrzymywała się na nogach. Jej nierówny oddech przeplatał się z łkaniem, jeden z kolegów taty, nie zważając na protesty, wziął ją na ręce i bez wahania zaniósł do samochodu, który kilka chwil później odjechał. Powiodła za nim spojrzeniem, nawet nie bardzo dotarł do niej cały tragizm sytuacji. Jej matka prawie straciła przytomność na pogrzebie jej ojca, a ona miała wrażenie, jakby to wszystko działo się obok niej. Docierały do niej tylko nieliczne sygnały. Nie rejestrowała. Nie przyjmowała do wiadomości. Ogromne płatki śniegu zaczęły obficie spadać z nieba, przepłaszając tych nielicznych, którzy nie zdążyli jeszcze odjechać. Liv głośno wciągając powietrze, mimowolnie mocniej ścisnęła dłoń Scarlett, pewniej wplatając swoje między jej palce. Brunetka odpowiedziała tym samym, choć nie była do końca pewna, czy na pewno to zrobiła. Liv odrywając wzrok od kupki ziemi, utkwiła go w Scarlett. Nie mówiła nic, przez te kilka dni nauczyła się, że niewiele tym wskóra, może w domu powtarzałaby swoje mantry, ale tutaj milczała. Przez kilka chwil wpatrywała się w nią, a z każdą kolejną upływającą sekundą, jej dolna warga drżała bardziej. Scarlett ociężale mrugając powiekami, wpatrywała się w załzawione oczy siostry. Po policzkach Liv płynęły łzy, których ona nie zdołała wylać. Tak to już z nimi było; Liv charakteryzowała się tym, że ‘co w sercu, to na języku’, nie wstydziła się obnażać swoich uczuć, nawet okazywała je bez względu na czas i miejsce. Jeżeli co jej się nie podobało - mówiła o tym. Jeżeli chciała płakać – płakała. Jeżeli chciała się śmiać – śmiała się. Natomiast Scarlett będąc zdawałoby się bardziej otwartą i bardziej wygadaną, w gruncie rzeczy zachowywała dla siebie wszystko, co wiązałoby się z jej głębszymi uczuciami. Nauczyła się, że obnażanie ich, nie zawsze kończyło się dla niej dobrze. Wyjawiała tylko to co chciała pokazać. Kolejna próba usilnego powstrzymania łez, nie powiodła się, wciągając łapczywie powietrze, Liv wybuchła głębokim szlochem. Zaczęła mocniej drżeć. Wyswobodziła rękę z uścisku Scarlett i ukryła buzię w dłoniach. Równo z kolejnymi atakami spazmów, jej ramiona unosiły się i opadały, a całe ciało drżało i zdawało się, że zaraz upadnie. Scarlett poczuła gwałtowną falę gorąca, a zaraz za nią jeszcze silniejszą przejmującego zimna. Jej tęczówki wbite w siostrę, zarejestrowały silne ramiona okalające Liv, które nie były w żadnym wypadku ramionami Paula. Jego w końcu tam nie było. Jej siostra ufnie skryła się w objęciach Georga, który z trochę niepewną miną, przykładał policzek do czubka głowy Brunetki, spoglądając przy tym na Scarlett. Nie odrywając od nich wzroku, ujęła w obie dłonie swoją białą różyczkę i obróciwszy ją między palcami, prawie niezauważalnie kiwnęła głową. Potem przeniosła wzrok z powrotem na kopczyk. Nico O’Connor. Lat 41.Zginął śmiercią tragiczną. Ten napis widziała już po raz enty tego dnia, jednak nie zdołała przywyknąć. Ranił tak samo mocno. Przymknęła powieki, czekając aż zapierający dech, tępy, nieludzko silny ból zelży i pozwoli jej znów zaczerpnąć powietrza. Znała już ten ból. Towarzyszył jej nieustannie, ale bywały chwile, gdy stawał się nie do zniesienia. Jakby ktoś ściskał jej serce, uniemożliwiając mu pracę i przygniatał klatkę piersiową, broniąc oddychać. Mijały sekundy, a może minuty i wreszcie malał. Wtedy znów mogła dalej stosunkowo normalnie funkcjonować. Przytłumione głosy i zupełnie nie ciche, niczym mantra, powtarzane ‘ja już tak nie mogę, ja już tak nie mogę’, skłoniło Scarlett, by znów spojrzała na siostrę. Otoczona ramieniem Georga, w asyście Billa i Gustava, oddalała się coraz bardziej. Przez moment poczuła się nieswojo. Sama dla siebie nie była najlepszym towarzystwem. Choć większość minionego czasu spędziła w samotności, teraz ogarnęło ją przygnębienie, różniące się od tego cierpienia, które cały czas jej towarzyszyło. Dotarło do niej, że została zupełnie sama. Nie miała przy sobie ani łkających mamy i Liv, ani nikogo innego. Skrajności. Ta świadomość sprawiła, że w sercu piekło ją bardziej. Nigdy nie umiała określić bólu nie fizycznego, ten był piekący, wręcz palący. Jednak coś jej nie pasowało. Skoro oni odchodzili z Liv, to… odwróciła się za siebie i ujrzała Toma, stojącego blisko, a jednak za daleko, przygarbionego i wpatrującego się w nią intensywnie. Wiedząc, że cały czas tam był, poczuła się jakoś odrobinę lepiej. To ‘coś’ zleżało i napięcie, które zawładnęło jej ciałem, też zmalało. Zbliżył się powoli, usiłując oddychać normalnie. Nie spuszczając oczu ze Scarlett, stawiał krok za krokiem, coraz bardziej namacalnie wyczuwając ciężką atmosferę. W zasadzie, to nie wiedział co ze sobą zrobić, jak już tam obok niej stanie. Czy się przywitać, czy złożyć kondolencje, czy nic nie robić… Stała nienaturalnie sztywno i prosto. Chłodny wiatr smagał jej ciałem, szastał włosami i wydawała się znacznie drobniejsza, niż była w rzeczywistości. Nadal nie mówiła nic, gdy dzwonił odbierała, ale na tym się kończyło. Nie potrafił pojąć dlaczego milczała. Nie oczekiwał wyznań. Tak mu się przynajmniej wydawało. Chciał, by powiedziała cokolwiek. Mogła na niego nakrzyczeć, zbesztać za Maleńką, za cokolwiek, mogła szeptać, mogła krzyczeć, byleby tylko przerwała tą zatrważającą ciszę. Byleby nie tłamsiła siebie w sobie. Miał wrażenie, że zabijała tym siebie od wewnątrz. Nie za bardzo wiedział jak to jest na zawsze stracić bliską osobę, co się wtedy czuje, albo jak się reaguje, ale to nie było przecież normalne. Nie mogła przecież milczeć już zawsze! Może nie rozumiał co czuła. Może nie umiał, choć bardzo chciał, postawić się na jej miejscu. Próbował pojąć, ale zdarzenia ostatnich dni wydawały mu się zbyt kosmiczne, by mógł to zrobić. Zatrzymał się  tuż przy niej, niechcący muskając ręką jej ramię. Skręcił głowę, wbijając w nią przenikliwe spojrzenie. Nawet nie mrugnęła. Jej buzia zastygła w nieodgadnionym wyrazie, malinowe wargi tworzyły prostą linię, a oczy, które jako jedyne pozwoliłby mu dowiedzieć się czegoś, patrzyły w dal, zapewne nie widząc nic. W dłoniach obracała biały kwiatek, tak dobitnie kontrastujący z jej czarnym ubraniem. Scarlett nawet w cierpieniu była pełna gracji. Choć w jej postawie; ramionach, które trzymała aż nazbyt sztywno i powiekach, które od czasu do czasu opadały i znów unosiły się wolno, a nawet z trudem, malowało się zmęczenie. Zdawała się być podtrzymywana niewidzialnymi rękoma, bez których padłaby bezsilna. Chowała swoją słabość, wycieńczenie, swój strach i swoje cierpienie w tej przerażającej ciszy i pozornej sile, którą chciała emanować. Może wszyscy widzieli w niej właśnie to co tak dzielnie usiłowała pokazać, , jednak on widział w niej małą, bezsilną dziewczynkę, która pragnie, by ją po prostu przytulić. Chwile tonące w ciszy mijały, jedna za drugą, a on nie miał zielonego pojęcia, jak wiele ich upłynęło. Było mu trochę zimno. Wiatr ucichł, ale niska temperatura i tak nie dawała o sobie zapomnieć. Odwrócił wzrok, próbował uchwycić punkt, w który wpatrywała się Brunetka, ale niczego nie dostrzegł. Spojrzał znów na nią. Kwiatek, który cały czas dzielnie trzymała w dłoniach, leżał przy stopach Scarlett, a ona sama oddychając ciężko, stała z rękoma spuszczonymi wzdłuż tułowia i wzrokiem utkwionym w napis na tabliczce, przytwierdzonej do krzyża. Widywał ludzi popadających w histerię, pogrążonych w rozpaczy, zadumie, cierpiących i smutnych, ale tego co działo się ze Scarlett nie potrafił zakwalifikować do niczego z tych rzeczy. Chciał zrobić coś, co ulżyłoby jej w jakikolwiek sposób. Doskonale zdawał sobie sprawę, że całe zacięcie z jakim milczała, cała siła jej woli, którą broniła się przez słabością i cała moc, która miała od niej nieustannie bić, były sumą cierpień, siedzących w jej wnętrzu. Przez cały ten czas nie próbował skłaniać jej do niczego. Dzwoniąc mówił, nie prosząc by odpowiadała. Przychodząc, siedział przy niej, nie chcąc burzyć jej rytmu. Mówiąc, nie narzucał jej zmian. Starał się być. Po prostu. Nie miał pojęcia czy tak było trzeba, czy to dobre rozwiązanie, ale innego nie widział. Patrząc na jej przygnębienie, coś ściskało go w środku. Czasem uciekał. Było mu wstyd, ale chwilami nie wytrzymywał. Możliwe, że to tchórzostwo. Pluł sobie w brodę, gdy wyjeżdżając z podjazdu, spoglądał na jej okna. Jednak, gdy siedział obok niej, patrzył w jej zmęczone, przekrwione, a przede wszystkim zalane bólem oczy, nie potrafił tego udźwignąć. Przerastała go niemoc, cierpienie wiszące w powietrzu i ta przeklęta cisza, której nie umiał pokonać.  Nie wiedząc co mógł zrobić, nie mając pojęcia, jak ją pocieszyć, po prostu uciekał od tego. Towarzyszył mu wtedy taki nieprzyjemny skurcz żołądka. Bezradność bolała go od środka. Przyzwyczajony do wszechmocy pieniądza, przekonywał się, jak bardzo marny był w obliczu cierpienia. Wziął głęboki oddech, musnął palcami jej skostniałą dłoń. Nie zareagowała. Nie był pewien czy poczuła. Przygryzł lekko dolną wargę. Był czas, gdy Scarlett bez pozwolenia wdzierała się do jego życia. Bronił się rękami i nogami. Robił mnóstwo złych rzeczy. Wypowiedział gro niepotrzebnych słów. By w końcu i tak przyznać jej rację. Scarlett miała gdzieś jego zdanie i robiła to co uważała za słuszne, by wyciągnąć go z dołka. Odniósł wrażenie, że teraz przyszła kolej na niego. Pewnie wplótł swoje między jej palce. Poruszyła się. Uniosła głowę i spojrzała mu w oczy. Dzięki temu, upewnił się, że teraz to on musi popychać ją przodu. Scarlett była niczym mała dziewczynka, ale zbyt dumna i samodzielna, by dać choć mały znak, że potrzebowała, by teraz to on stał się jej siłą. Tom nie zamierzał czekać na prośbę. Postanowił, że uchroni ją przed nią samą, bez względu czy będzie się jej to podobało czy nie. Nie pozwoli jej zniknąć. Turkusowe, lekko otępiałe tęczówki lustrowały jego twarz. Po prostu patrzyła, oddychając trochę spokojniej, niż jeszcze kilka chwil wcześniej. – Scarlett…powiedz coś. – Szepnął, a jego słowa rozpierzchły się w lutowym powietrzu, bez najmniejszego echa. Nie spodziewał się niczego innego. Kolejny głęboki oddech. –  Scarlett… - Patrzył w jej zmęczone oczy, mówiąc powoli i ani na chwilę nie odwracał wzroku. – Powiedz coś. Tak nie można. – Wyszeptał z delikatną przyganą. - Wiem, że cierpisz, ale nie umiem sobie wyobrazić, jak bardzo. Wiem, że ta cisza to twoja tarcza, ale przed kim chcesz się bronić? Nie wyjaśniaj, nie tłumacz, nie wyjawiaj powodów, ale powiedz coś, cokolwiek. Nie chcę wyciągać z ciebie wspomnień i uczuć. Ja tylko nie chcę, byś się nie zamykała. Przede mną. Nie milcz już. Proszę. - Mocniej ścisnął jej dłoń i pogładził kciukiem jej wewnętrzną stronę. –  Scarlett, uciekając w milczenie nie sprawisz, że ból zmaleje. On nadal będzie. - Odetchnął ciężko, nie miał prawa tego robić. Nie mógł powoływać się na jej ojca, bo wiedział, że to dotknie ją do żywego, ale i tak postanowił to zrobić. Byleby wykrzesać z niej jakąkolwiek reakcję. - Scarlett… tata nie pozwoliłby ci na to… - Uścisk w żołądku. Napięcie mięśni. Niekontrolowany napływ łez do oczu. Mocno zacisnęła powieki, by nie pozwolić im wypłynąć. - Ty nadal żyjesz. Jesteś tutaj, a ja obok ciebie i nie mogę patrzeć, jak cierpisz. Nie umiem nie widzieć tego. Powiedz coś, Maleńka. Przecież jesteś tu, a zdaje się jakbyś chciała, żeby cię nie było. – Przyłożył dłoń do jej policzka i delikatnie pogładził go jej zewnętrzną stroną. Mimowolnie przytuliła się do jego dłoni. Jej organizm odmawiał posłuszeństwa. Chłonął jego dotyk, nawet, gdy ona solennie postanawiała się mu oprzeć. Tom się martwił. Nie oczekiwał żalów. Nie chciał, by się uzewnętrzniła. Nie zamierzał zmuszać jej do niczego. Martwił się, bo działo się z nią coś. Martwił się, bo milczała. Nie dlatego, że nie chciała powiedzieć o co chodziło. Martwił się o nią, a nie o przyczynę. Coś ścisnęło ją w dołku. Nie potrafiła zebrać myśli. Rozpraszały się; nie było taty, Tom się martwił, ją bolało tak bardzo, mama wciąż wymagała od niej wyjaśnień, zmian, Liv patrzyła smutnym wzrokiem. Obie nieustannie łkały. Wszystko było takie trudne. Przerastało ją. I milczała. Topiła w ciszy swoje obawy, by nie musieć mówić, dlaczego.  Zdała sobie sprawę, że on tego od niej nie oczekiwał. Nie oczekiwał. Nie żądał. Nie nakazywał. Wśród tysiąca rozbieganych myśli, jedna nakreśliła się aż nader wyraźnie; chciała złamać ciszę – dla niego. Odważyła się podnieść powieki, nie będąc do końca pewną czy za kilka sekund znów nie będzie musiała ich przymknąć. Tom dalej świdrował ją spojrzeniem. Było tak bardzo zatroskane, smutne. Jednak to był inny wyraz smutku, zupełnie różny od tego, który widziała w jego oczach, gdy spotkali się po raz pierwszy. Spojrzenie, tak jak i cały Tom były inne, niż tamtego wieczoru. Jego palce znów delikatnie przemknęły po jej policzku. Łzy niepostrzeżenie pojawiły się pod jej powiekami. Za nic w świecie nie chciała pozwolić im wypłynąć. Nie miały prawa. Przecież ona nie płakała. Skupiła całą swoją uwagę na jego dłoni na jej policzku, na jego oczach, które tak bardzo się w nią wpatrywały, na jego buzi, zgrabnym nosku, pełnych wargach i kolczyku w tej dolnej. Nie przewidziała, że to przyniesie odwrotny skutek do zamierzonego. Gula w gardle podwoiła objętość, a w kącikach oczu czuła coraz więcej łez.
- Nie ma go już. – Szepnęła ledwo słyszalnie, nie będąc do końca pewną, czy rzeczywiście to zrobiła, czy to wyobraźnia płatała jej figla. Struny głosowe po tylu dniach milczenia, zbuntowały się, dając jedynie niewyraźny szept. Nigdy nie pomyślałaby, że mówienie mogło być aż tak trudne. Nie pomyślałaby, że wymówienie tego zdania, będzie ją tyle kosztowało. W tej samej chwili zorientowała się, że jej dolna warga zaczęła drżeć. To było ponad nią. Nie umiała zahamować łez, zatrzymać drżenia bródki. Wszystko docierało do niej w zwolnionym tempie. Nie było zimna, cmentarza, niczego prócz jego ciepłych dłoni ujmujących jej buzię, zatroskanego spojrzenia. Gorzkie uczucia mieszały się ze sobą, myśli kłębiły się w głowie, serce waliło jej jak szalone, a organizm odmawiał posłuszeństwa. Wszystko było nie tak, a ona nie potrafiła tego ogarnąć. Silne ramiona Toma zrobiły to za nią. Zamknął ją w swoim uścisku, a Scarlett ufnie w nim zatonęła. Bez kontroli. Bez zastanowienia. Bez woli. Położyła głowę na ramieniu Toma. Kożuszek przy kapturze jego kurtki połaskotał jej policzek. Nie zwracając na to uwagi, wtuliła głębiej nosek, muskając niechcący szyję Toma. Ładnie pachniał i miał taką gładką skórę. Nie mogła wiedzieć, że uśmiechnął się przez chwilę. Mocniej przycisnął do siebie Scarlett. Jedną ręką objął jej talię, a drugą pogładził plecy. Nie miał pojęcia, jak inaczej mógłby ją wesprzeć, jak tylko ofiarować jej swoje bycie. Nie widział innej możliwości, jak próbować chronić ją, ale z drugiej strony, to było mu tak dziwnie obce. Do tej pory nigdy tego nie robił. Nie dbał o to, jak czuły się te dziewczyny, z którymi miał do czynienia. Dbał o siebie. Ops! Pominął mały szczegół. Ona nie była tymi dziewczynami. To była ta Scarlett. Jej nie mógł porównywać z innymi, bo ona nie była anonimowa, nie była kaprysem, ona nie przemijała wraz z nadejściem poranka. Ona wkradła się do jego świata i tak po prostu stała się jego częścią. Teraz nie dopuszczał do siebie myśli, że na nowo mogłaby zniknąć. Pokonała ciszę. Wyrzekła kilka słów, które malując się cierpieniem na jej buzi, przełamały je na swój sposób. Nie zamierzał pozwolić jej znów zniknąć. Mocniej przycisnął Scarlett do siebie, przytulając policzek do jej głowy.  –  Wołaj, krzycz, szepcz. Co tylko chcesz. Nakrzycz na mnie, jeśli masz ochotę, ale nie milknij już. – Wyszeptał wprost do jej ucha. Choć dokładnie słyszała, co Tom do niej mówił, zarejestrowała w pełni, tylko kawałeczek. Jak mogła krzyczeć na Toma, złościć się na niego, gdy tylko on tak naprawdę w tym wszystkim zainteresował się nią, a nie przyczyną? Tym jednym, może i nieświadomym gestem, zburzył cały mur, który wybudowała wokół siebie w ciągu tych kilku dni. Nie chciała, by tak myślał. Przecież tylko on tak naprawdę… To on został z nią, gdy wszyscy odeszli. To on teraz przytulał ją do siebie. To on sprawił, że chciała zrobić to ‘coś’, którego wciąż od niej żądano. Z tą różnicą, że Tom nie wymagał, nie namawiał, a był i to okazało się złotym środkiem, który ona sama odkryła dzięki niemu. Dlatego nie mieściło się jej w głowie, że mogłaby się na niego złościć, krzyczeć, przelewać swoje frustracje. Podniosła głowę i spojrzała mu w oczy. Nie spodziewał się tego. Czuła, jak coraz więcej łez nachodziło jej do oczu i nie miała już pojęcia, dlaczego. Czy to te wszystkie kumulowane emocje, czy to nagłe poczucie niesprawiedliwości. Czy to poczucie bezpieczeństwa, które sprawiało, że pękały jej wszelkie zahamowania. Wpatrywała się w Toma, a obraz stawał się coraz bardziej zamglony. Zacisnęła powieki i otwarłszy je znów, widziała go wyraźnie. Lubiła jego gładkie rysy, malujące spokojny wyraz twarzy. Nawet teraz przyprószone troską, były takie… Tomowe.
- Nie będę na ciebie krzyczeć, Tom. – Wychrypiała cichutko, z wielkim trudem i tak bardzo słabo, że aż nienaturalnie. – Jesteś tu, jak mogłabym? – Oczy znów miała zaszklone. Błyszczały tak bardzo, że dostrzegał w nich swoje odbicie. Nigdy nie widział jej takiej, do granic możliwości wyczerpanej, bladej, zmizerowanej, prawie płaczącej, ale walczącej. Tak bezsilnie broniącej czegoś, co w zasadzie zabijało ją od wewnątrz. Była na granicy. Mało brakowało, a przekroczyłaby ją. Ulżyłaby sobie, łamiąc zasady. Nie chciała sobie na to pozwolić, więc on musiał zrobić to za nią.
- Scarlett… ja wiem, że jesteś silna. Wiem, że jesteś w stanie przetrzymać wiele. Wiem, że doskonale potrafisz radzić sobie sama. Wiem, że nie lubisz okazywać słabości, ale łzy nie są słabością. Masz prawo mieć żal. Masz prawo się złościć. Masz prawo cierpieć. Duże dziewczynki też płaczą. – Jego czuły szept wyściełał jej zmysły. Fala gorąca zalała skostniałe ciało i nagle ugięły się pod nią nogi. Tom pewnie trzymał Scarlett w ramionach, gdy martwą ciszę zalewającą cmentarz, przeciął jej gorzki szloch. Szybko schowała buzię w kątku jego szyi, wybuchając kolejnymi spazmami. Zakryła buzię jedną ręką, chcąc jak najbardziej stłumić płacz, a jednocześnie w żaden sposób nie potrafiła go powstrzymać. Szlochała coraz bardziej, zachłannie łapiąc powietrze. To nie był zwykły płacz, to nie łkanie; to coś, co zawierało w sobie całą jej gorycz, która nagromadziła się przez te wszystkie dni. Drżała, zanosząc się co chwilę, a on tulił ją do siebie. – Płacz Maleńka, płacz.  – Gładził ją po głowie i plecach, czuł jak bardzo była spięta. Choć tonęła w jego objęciach, wszystkie mięśnie Scarlett były naprężone. Nie umiała się pohamować. Wylewała z siebie kolejne łzy, a ciężar zalegający na jej sercu, zdawał się, jakby maleć. Była przekonana, że po tak długim czasie, po tylu niegdyś wylanych łzach, nie potrafiła już płakać, a jednak On umiał skłonić ją nawet do tego. Nie orientowała się w czasie. Był jakby obok niej. Płakała, a uchodzący z niej żal, przeistaczał się w zmęczenie. Nawet nie zauważyła, kiedy szloch zmienił się w ciche łkanie. Podtrzymywała głowę na ramieniu Toma i dopiero, gdy trochę się uspokoiła, wszystko powoli zaczęło do niej docierać. Dzięki, albo przez niego, złamała kolejną zasadę. Zburzył następny filar. Ile ich zostało? Pociągnęła nosem i podniosła głowę. Materiał ciemnej kurtki Toma zdobiła spora, mokra plama. Spojrzała na nią, a później na Toma. Jakby trochę niepewnie, z dozą nieśmiałości, czy nawet może skruchy. Jak nie Scarlett. Jedną ręką puścił talię dziewczyny i powiódł dłonią po jej skroni, aż do policzka, z którego odkleił kilka kosmyków włosów. Uśmiechnął się delikatnie i kciukiem otarł łzy, najpierw z jednego, a później drugiego, bladego policzka Scarlett.  
- Widzisz, co narobiłeś? – Szepnęła.
- Powiem nieskromnie, że jestem z siebie dumny.
- Łamiąc moje zasady, kiereszując przekonania i burząc postanowienia?
- Tak.
- Wykorzystując moją chwilową niedyspozycję i kręcąc mną, jak ci się podoba?
- Tak.
- Zdajesz sobie sprawę, że przed chwilą zrobiłam coś, czego już nigdy miałam nie robić?
- Tak.
- Wiesz, że nie jest mi z tym dobrze, ale jednocześnie czuję się lepiej i jeszcze bardziej, niż przedtem nie wiem nic.
- Tak.
- A ja nie lubię nie wiedzieć, wiesz?
- Tak.
- Mimo tego jesteś z siebie zadowolony i nie będziesz miał wyrzutów sumienia?
- Tak.
- Jesteś okropny, wiesz?
- Tak.
- Zacięła ci się płyta?
- Tak. – Wywróciła teatralnie oczami, ale w tej samej chwili znów spoważniała. Odwróciła głowę i długo spoglądała na grób. Westchnęła i przeniosła spojrzenie na Toma. Jej głos, z każdym kolejnym słowem stawał się mocniejszy i zaczynał przypominać dawny ton. Choć gasiło go tak bardzo namacalne zmęczenie, przemieszane ze smutkiem. On też nie lubił nie wiedzieć. Nie lubił nie wiedzieć, co zrobić, by było jej lżej.
- Tom… ja… - Jej głosik się załamał, a ona wciągając powietrze, mocno zacisnęła powieki.
- Cii… - Przytulił do siebie Brunetkę, oddychając głęboko. Ona też odetchnęła. Tom poczuł, jak jej oddech połaskotał go w szyję. – Ja wiem. – Kolejne westchnienie, a po nim znów wtuliła nosek w kątek jego szyi.
- Tom, ja nie poradzę sobie bez niego. – Jęknęła cichutko i poczuła, jak łzy uparcie cisną się jej do oczu. Zachłysnęła się powietrzem. Straszne myśli znów zaczęły bombardować umysł Scarlett. Lęk powrócił. Potarła policzkiem o materiał kurtki Toma, tuląc się do niego jeszcze mocniej. Jakby jego uścisk miał ochronić ją przed całym złem. Pogładził Scarlett po plecach i delikatnie odsunął ją od siebie, spoglądając w jej zapuchnięte oczy. Były zupełnie wyprane ze swej soczystej barwy.
- Poradzisz sobie. Jesteś silna. Ja to wiem i ty też to wiesz, Scarlett. – Westchnął. – Może wydaje ci się, że jest inaczej, ale przekonasz się, że mam rację, ale teraz idziemy. Musisz odpocząć. – Nieznacznie kiwnęła głową. Nawet nie przyszło jej do głowy, żeby stawiać opór. Ostatni raz spojrzała na tabliczkę i ciężko westchnęła. Nim zdążyła się odwrócić, tuż przed nią pojawiła się ręka Toma, a w niej róża, którą upuściła. Ujęła go w obie dłonie i przymykając powieki, powąchała nierozwinięty jeszcze pączek. Złożyła na nim pocałunek. Otworzyła oczy i spojrzała w niebo. Poczuła jak jej ciało omiótł powiew mroźnego powietrza. Nabrała powietrza do płuc. Było takie świeże i pachniało zimą. Choć była zupełnie wyczerpana i przemarznięta, choć sądziła, że nie da rady, wyprostowała plecy i dumnie stanęła przy nagrobku. Dla taty i chciała wierzyć Tomowi.
- Kocham cię, tatusiu. – Położyła kwiatek w wolnym miejscu i uklęknąwszy na śniegu, opuszkami palców pogładziła zamarzającą już ziemię. - Nie miałeś sobie jeszcze iść. Miałeś jeszcze poczekać. Miałeś widzieć, jak dorastam, jak spełniam marzenia, jak idę do ołtarza i jak daję Ci wnuki. Miałeś być, obiecałeś. – Ostatnie wyszeptała głośniej, jakby z wyrzutem. - Za szybko puściłeś moją dłoń, za szybko kazałeś mi iść samej. Miałeś mi jeszcze tak dużo pokazać. Mieliśmy jeszcze tak dużo razem przeżyć. Tak naprawdę, to ja wcale nie jestem taka dzielna. Jestem mała, a świat jest taki duży. – Westchnęła, nie przejmowała się tym, że otwierała przy Tomie najszczelniej zamknięty kącik swojego serca. Tom i tak wiedział dużo, choć w gruncie rzeczy niewiele. Na myśl przyszły jej słowa taty; jesteś silna, dzielna i duża. Tata w nią wierzył, a ona sama przestała. Zaczęła użalać się nad sobą. A przecież Scarlett O’Connor nie jest słaba! Miała w głowie totalny mętlik. Z jednej strony coś ciągnęło ją w górę. Ta jej niezłomność i upartość odzywały się gdzieś tam w środku, ale coś znacznie silniejszego odbierało jej siłę, by prężnie ruszyć naprzód. Wciąż tkwiła w miejscu. – Nie, miałeś rację. Jestem silna, ale zapomniałam o tym na chwilę, ale tak ciężko znów normalnie żyć. – Wzięła głęboki oddech. –  Ja wiem, że chociaż cię nie ma, to i tak jesteś. – Wzięła garstkę sypkiego śniegu. Wzdrygnęła się. Cienki materiał rajstop przemókł już na dobrze i robiło jej się coraz zimniej. Dziwne, że wcześniej tego nie czuła. Otrzepała dłonie i znów spojrzała na tabliczkę. - Tylko nie zostawiaj mnie samej. – W tej samej chwili poczuła, jak Tom chwycił ją po boki i pomógł wstać.
- Nie jesteś sama. - Strząsnęła biały puch z płaszcza i pozwoliła mu objąć się ramieniem. Spojrzała na Toma, on też patrzył na nią. W taki magiczny sposób. Tak ciepło i czule, a może jej się tylko wydawało? To było takie dziwne. Poczuła coś takiego, nie potrafiła tego opisać. To trwało kilka sekund i zniknęło. Zbyt szybko, by jej zmęczony umysł mógł zarejestrować to i przetworzyć. Oparła głowę na ramieniu Toma i pozwoliła mu się prowadzić w kierunku auta.

Jechali w ciszy, ale nie była to cisza taka, jaka towarzyszyła jej przez te wszystkie dni. To była cisza przepełniona spokojem, a może nawet zmęczeniem. Scarlett była wyczerpana, może dlatego tak jej się wydawało. Tom opierając się jednym łokciem na bocznych drzwiczkach, prowadził w skupieniu.
             Emanowała z niego nonszalancja. Lubiła patrzeć, jak prowadził samochód. Był wtedy skupiony i zupełnie pewny siebie. Jednak to taka inna pewność; nie pyszałka, nie cwaniaka, nie flirciarza. To taka męska pewność i chyba właśnie dlatego lubiła z nim jeździć. Pomimo urazu do samochodów, z nim czuła się bezpiecznie. Z minuty na minutę bardziej zbliżali się do domu Scarlett. Na myśl przyszła jej płacząca mama, zdołowana Liv i ci wszyscy ludzie, którzy zostali grzecznościowo zaproszeni na obiad. Jakby było co świętować. Tom wjechał w jej uliczkę. Nie chciała tam wracać. Nie chciała. Gwałtownie odwróciła się i spojrzała na Toma.
- Tom, zabierz mnie stąd. – Szepnęła spoglądając mu prosto w oczy. Tom bez słowa kiwnął głową i zahamował gwałtownie, zawracając na środku ulicy, która na szczęście świeciła pustkami. Docisnął gazu i na chwilkę ujął jej dłoń spoczywającą na siedzisku. Nie wiedział do końca czy ten gest mógł coś znaczyć. Ścisnął jej dłoń i co było najbardziej paradoksalne, włożył w to bardzo dużo zaangażowania, by ten gest byle jaki nie był. I chyba mu się udało, bo na buzi Scarlett pojawił się drobny uśmiech, na bardzo krótką chwilę, ale się pojawił. Jeszcze nie wiedział dokąd ją zabrać, ale uznał, że wymyśli to po drodze.
- Może masz jakieś specjalne życzenie.
- Tylko jedno.
- Jakie?
- Byle jak najdalej.
- Mówisz i masz.


Była taka niewinna, gdy spała. Gdyby nie musiał patrzeć na drogę, najchętniej cały czas wpatrywałby się w jej buzię. Scarlett zsunęła się w głąb siedzenia i ułożyła w dosyć dziwnej pozycji, krępowanej pasami. Buzię przysłoniło jej kilka poskręcanych kosmyków, a malinowe wargi miała lekko rozchylone. Potrzebowała snu. Ta wyprawa była afrontem ku jej zmizerowanemu organizmowi. Wiedział, że powinna się wyspać, ale z drugiej strony zdawał sobie sprawę, że musiała też odpocząć psychicznie. Pomimo tego wszystkiego, pomimo sromotnego ciosu, pomimo słabości, Scarlett i tak pozostała dla niego symbolem siły. Obojętnie co by się działo, tak już chyba musiało być, bo choć wcześniej bywało różnie, to Tom wiele jej zawdzięczał. Chociaż nie mówił o tym głośno, dokładnie pamiętał. Odszukał w kieszeni kurtki swój telefon i spojrzawszy na Brunetkę, wybrał numer Billa.
- No?
- Bill, powiedz…
- Liv i pani O’Connor są w domu. – Rzucił krótko, nie dając dokończyć Tomowi, po czym dodał. – Obie wiedzą, że Scarlett jest z tobą. Tam mają małe zamieszanie, wiesz rodzina i znajomi. Nieobecność Scarlett narobiła trochę szumu. Jej mama trochę się poboczyła, ponarzekała i zajęła się gośćmi. Liv stwierdziła, że może tobie uda się przywrócić ją do życia i zaczęła znów płakać. Matko kochana, Tom. Ja nie mogę patrzeć na to wszystko. Ale wiesz co, Georg stanął na wysokości zadania. Byś widział jaki był przejęty, jak odprowadzał Liv do jej pokoju. – Westchnął. - Zaopiekuj się nią.
- Staram się.
- Wiem.
- Dzięki, brat.
- Się wie. – W słuchawce rozległ się sygnał. Telefon zamknął się z cichym trzaskiem i po chwili znów wylądował w kiszeniu kurtki Toma. Skręcił w polną drogę. Nie był tam bardzo długo, a jednak doskonale pamiętał trasę. Tu przyjechał, gdy pierwszy raz poważnie, pokłócił się z Billem. Przyjechał tu, gdy pierwszy raz poczuł wyrzut sumienia, spędziwszy noc z kolejną przygodną dziewczyną. Tu przyjechał, gdy podniósł rękę na Nią. Za każdym razem, gdy wspominał ten wieczór, podnosiło mu się ciśnienie. Mocniej zacisnął dłonie na kierownicy i spojrzał na Scarlett. Nie mógł się oprzeć. I pomyśleć, że była z nim tu i teraz, a on był przy niej, gdy jeszcze całkiem niedawno mogło nie być niczego. Choć było ciężko, czuł, że żył. Żył dobrze. Scarlett zaczęła się wiercić. Nawet nie uchwyciła momentu, gdy jej powieki stały się ciężkie, aż wreszcie opadły zupełnie. Obudziła się dopiero, gdy samochodem zaczęło lekko trząść. Rozespana i lekko nieprzytomna rozejrzała się wokół. Oczom Scarlett ukazały się połacie pól, pokryte grubą warstwą śniegu. Zmarszczyła czoło i usiłując przeciągnąć się w jakiś mało inwazyjny, dla siebie i Toma, sposób, spojrzała na niego pytająco.
- Gdzieś ty mnie wywiózł?
- Na życzenie, byle daleko.
- Widzę właśnie. – Podrapała się po głowie i przeczesała włosy palcami. Ścierpła i bolał ją kark od niewygodnej pozycji. Potarła buzię dłońmi i ukokosiła się wygodniej w fotelu. Miała wrażenie, jakby ktoś przyłożył jej obuchem w głowę. Wzięła głęboki oddech i zamrugała oczami. Złapawszy jako taki kontakt z otoczeniem, jeszcze raz rozejrzała się dokoła, a później przerzuciła spojrzenie na Toma. – Ładnie tu.
- To miejsce, gdzie zło nie ma wstępu.
- To coś dla mnie. Słyszałam, że nie lubisz bliższego kontaktu z roślinkami i robaczkami.
- Zapewne słyszałaś jeszcze wiele rzeczy, które nie do końca są zgodne z prawdą.
- Czyli to też ściema. Przestaję czytać gazety.
- Najlepiej będzie, jak zapomnisz o tym wszystkim i skupisz się na mnie. Jakkolwiek to zabrzmiało.
- Chyba zapomnę i skupię się na tobie. Jakkolwiek to zabrzmiało. – Wcale nie pomyślała o awersji do pszczół, łona natury i brokułach. Pomyślała o tych wszelakich pomówieniach, faktach i tych wszystkich chordach informacji z życia chłopaków. Pomyślała o tej sensacji, którą media nieustannie nakręcały. Pomyślała i doszła do wniosku, że do tej pory stała na pograniczu. Zamiast porównywać, powinna zacząć od nowa. Tu i teraz z nim, bo chyba nie umiała już bez niego. – Zapomniałam i już nie pamiętam. Twoja historia rozpoczęła się tego dnia, tego miesiąca, tego roku. Tego listopada. – Popatrzyła na Toma. Kiwnął głową i pomyślał chwilę.
- Twoja i moja historia, Scarlett. – Na usta cisnęło jej się nasza, jednak zdążyła się powstrzymać, nim powiedziała cokolwiek. – Żałujesz?
- Czego? – Spojrzała na Toma przenikliwie.
- No, że…
- Wlazłam ci w życie, pokiereszowałam je na wszystkie możliwe sposoby, robiłam gro rzeczy, które ci się nie podobały i przeczyły twoim poglądom, no i przy okazji, całkiem niechcący poprzestawiałam też swoje życie?
- Właśnie tak. – Uśmiechnął się pod nosem.
- Nie, nie żałuję, bo dzięki temu, choć pozornie straciłam coś, zyskałam znacznie więcej. Bill, Georg, Gustav i nawet Caroline, którą ledwo znam, to jedna z fajniejszych rzeczy jakie mnie w życiu spotkały, no i mam ciebie. A ty, żałujesz?
- Że wlazłaś mi w życie, pokiereszowałaś je na wszystkie możliwe sposoby, robiłaś gro rzeczy, które mi się nie podobały i zupełnie przeczyły temu w co wierzyłam, albo myślałem, że wierzę? Nie, ani trochę. –  Zwolnił i płynnie zatrzymał się na środku drogi, tuż przed rozstajem. Zgasił silnik. – Jesteśmy. – Scarlett jeszcze raz rozejrzała się wokół siebie. Pola, łąki, w oddali las i dwie drogi. Nic więcej. Spojrzała jeszcze raz na Toma, który uśmiechnąwszy się półgębkiem, odpiął swój pas,
Najspokojniej w świecie wysiadł, obszedł samochód i stanąwszy przy drzwiczkach po jej stronie, otworzył je. – Madame. – Skinąwszy głową, podał jej dłoń. Scarlett posłała Tomowi przygaszony uśmiech i podawszy mu dłoń, lekko wysiadła z auta. Odetchnęła mroźnym, rześkim powietrzem. Tam było tak nieskazitelnie idealnie. Tak dobrze, tak pięknie, tak niepojęcie pięknie. Na śniegu widniały jedynie ich ślady. Wokół żywej duszy. Powoli ruszyła przed siebie. Tom został z tyłu, opierając się o maskę samochodu, przyglądał się Scarlett. W każdym jej drobnym kroczku była jakaś niepewność, w sposobie w jaki stawiała każdy kolejny. Miała w sobie taką niepojętą specyfikę. Miał tyle dziewczyn, tak wiele widział, dotykał, ale żadna z nich nie miała w sobie tego czegoś, co posiadała Scarlett. Lubił na nią patrzeć. Zatrzymała się tuż przed rozstajem. Nabierając powietrze do płuc, przymknęła powieki. Pogłębiała oddech, po prostu będąc. Wszystko wokół się wyłączyło. Mogła pobyć sam na sam ze sobą i wszystkimi za i przeciw, sam na sam z żalem, sam na sam z goryczą, sam na sam z cierpieniem i sam na sam z bezsilnością. Kłucie w sercu było, ale na tle jasnych myśli, było jakieś takie znośne. Znów zaczerpnęła powietrza. Tam, z dala od wszystkiego i wszystkich, mętlik zniknął. Pozostały tylko klarowne uczucia. Było rozżalenie i złość, a na jej usta pierwszy raz zaczęło cisnąć się, dlaczego. Czuła krew pulsującą w żyłach, mroźne powietrze wędrujące do płuc. Poczuła w sobie życie. Pierwszy raz od tak wielu dni. Rozpostarła ramiona i zakręciła się wokół własnej osi. Kręciła się i kręciła, nie otwierając oczu, nie zważając na niepewny grunt. Kręciła się i kręciła, a cierpienie uchodziło z niej gorącymi łzami, płynącymi po jej bladych policzkach. Kręciła się i kręciła, czując pod stopami wysuszoną trawę. Podniosła powieki, a świat wirował razem z nią. Kręciła się i kręciła, póki nie zachwiała się i nie upadła na śnieżny puch. Wyczuła go pod opuszkami palców, na włosach i szyi. Nabrała go w obie dłonie. Był taki zimny. Chłód rozchodził się po całym jej ciele, od dłoni po czubek głowy, aż do stóp. Rozpostarła ramiona, świat wirował nadal, a po policzkach płynęły łzy. Oddychała nierówno i szybko. Wszystko krążyło tak szybko. Przez moment miała wrażenie, jakby wirująca ziemia chciała wessać ją do swego wnętrza. Wbiła palce w miękki śnieg, jakby to miało ją zatrzymać. Widząc, jak upada, Tom prawie natychmiast podbiegł i ukląkł przy Scarlett. Leżała w bezruchu, patrząc w niebo i płacząc. Łzy, jak grochy sączyły się z jej policzków, a jej to zdawało się nie wadzić. Trochę spanikował. Nie miał pojęcia, co się dzieje, czy nie zrobiła sobie krzywdy, ani tym bardziej, co on powinien zrobić. – Scarlett. – Odgarnął jej włosy z czoła. – Scarlett. – Przeniosła spojrzenie na niego i uśmiechnęła się smutno. Zaplotła ręce na brzuchu i zaczęła nimi pocierać. Strasznie zmarzła. – Scarlett. – Pogładził ją po policzku.
- Spójrz w niebo. – Szepnęła, a on to zrobił. –  Tata tam jest i patrzy na nas. Widzi, co tu się wyrabia bez niego i pewnie nie jest zadowolony. A może jest tu z nami? – Westchnęła. – Dla niektórych to jest śmieszne, ale ja wierzę, że on tu jest. Wierzę.
- Jeśli wierzysz, to musi tak być, bo komu, jak komu, ale tobie nie ma prawa nikt podskoczyć. – Uśmiechnął się czule i otarł łzy z policzków Scarlett. – Wiesz, myślę, że tata nie pozwoliłby ci leżeć tak długo na śniegu. Nie chciałby, żebyś się przeziębiła. – Kiwnęła głową. Wszystko nadal kręciło się jej nad nią. Tylko Tom wydawał się pewnie nie ruszać się z miejsca. Wstał, chwycił Scarlett pod paszki i pomógł jej się podnieść. Pomógł jej otrzepać się ze śniegu. – Znów przemokłaś. Ja mam z tobą trzy światy i pół Ameryki. Jak będziesz chora i będzie na mnie… - Pokręcił głową z dezaprobatą i mocno objął ją w talii. Zafundowała sobie niezłą karuzelę i plątały jej się nogi. – No tak. – Wolną ręką klepnął się w czoło. Scarlett uniosła do góry jedną brew, spoglądając na Toma pytająco. – Ty dzisiaj pewnie nic nie jadłaś. Mam rację? – Udała, że nie słyszy i bardzo poważnie zajęła się oglądaniem czubków swoich butów. – Gorzej, niż z dzieckiem. – Pokręcił głową i otworzył drzwi samochodu. Pomógł jej wsiąść i podał pas. Scarlett była taką infantylną dziewczynką, trochę naiwną, trochę bezpretensjonalną. A z drugiej strony kryła w sobie stanowczą, wręcz władczą kobietę. Popadała w skrajności. Tupała nogą i robiła co chciała. A teraz płakała. Miał do czynienia z niedostępnym dla wielu zakamarkiem jej osobowości i ten też był wyjątkowy. Pociągała go swą zmysłową siłą, ale lubił opiekować się nią, gdy brakło jej sił. Pchnął drzwi, które zamknęły się z cichym trzaskiem i potruchtał na swoją stronę, by szybko zająć miejsce po stronie kierowcy. Sięgnął na tylne siedzenie. Przed oczami Scarlett mignęła reklamówka z logiem stacji benzynowej.
- Ale nie jedźmy jeszcze.
- Ani mi się śni. Najpierw cię nakarmię. – Scarlett wywróciła oczami, wyczekując tego, co wymyślił Tom. Wyjął przynajmniej pięć jogurtów, każdy o innym smaku. – Do wybory, do koloru. Ziarna zbóż, suszone owoce, jabłko z cynamonem, truskawka, mango i banan. Który pani życzy?
- Suszone owoce. – Bąknęła, wiedząc, że z Tomem nie wygra. Nie była nawet głodna. Nie potrzebowała dużo jeść. Zapomniała o śniadaniu, o kolacji przed spaniem też, ale nie miała głowy do tego, żeby przejmować się jedzeniem.
- Świetny decyzja, też bym tak wybrał. – Zostawił dla siebie jeden z pozostałych i sięgnął po następną paczkę. Była znacznie większa.
- Bagietka, bułka pszenna, czy może razowa?
- Bagietka.
- Świetna decyzja, też bym tak wybrał.
- Tom?
- Hym?
- Wiesz, jakby kiedyś, coś z Tokio Hotel nie wyszło, to robotę w akwizycji masz jak w banku.
- Wiadomo, fach w ręku. Życzymy smacznego.
- Dziękujemy i życzymy wzajemnie, ale wiesz. Nakruszę ci tu.
- Przygotowałem się psychicznie na tą ewentualność. - W czasie, kiedy ona dobrnęła do połowy kubeczka, Tom zdążył opróżnić już dwa i zjeść połowę bagietki, gdzie ona walczyła z piętką. Nie miała apetytu. Każdy posiłek był walką ze samą sobą. Wziąwszy kolejny kęs, ciężko odetchnęła. – Chcesz spróbować mój? Z plewami, ale całkiem niezły. – Utkwiła w Tomie spojrzenie godne męczennicy i pokręciła głową.
- Już nie mogę.
- Pokaż brzuszek.
- Że co?
- Oj, mama tak cię nie uczyła? Jak byliśmy mali, mama zawsze tak robiła, jak nie chcieliśmy jeść. – Palcem wskazującym ucisnął kilka razy w miejscu, gdzie Scarlett miała żołądek i fachowo pokręcił głową. – Twój brzuszek jeszcze nie jest pełny. Jeszcze troszkę. Za Toma, dobrze? – Nie czekając na odpowiedź, wziął od Brunetki jej kawałek bagietki i oderwawszy kawałek, zamoczył go w jogurcie. – Otwórz buzię. – Zacisnęła wargi, kręcąc głową.- Scarlett – spojrzał jej w oczy – nie robisz na złość mnie, tylko sobie. Nie możesz tak. Na powietrzu długo nie uciągniesz. – No już. Za Toma. – Posłał jej uśmiech tak ciepły, że buzia otworzyła się sama. Spojrzenie Toma było przepełnione taką nieopisaną czułością. Nikt tak na nią nie patrzył. Tata, jak na córkę. Liv, jak na siostrę. Mama… z mamą bywało różnie. Chłopacy, lubieżnie, nieraz pożądliwie. Dziewczyny, z zazdrością, nawet pogardą. A jeszcze inni, zupełnie obojętnie. Tom. Tom patrzył na nią tak, jak zawsze pragnęła, by na nią patrzono. – Brawo. Jeszcze jeden i dam ci spokój. Za Scarlett. – Westchnęła i wzięła kęs, który dla niej przygotował. Coś zaczęło ją piec w żołądku. Dawno nie jadła, pewnie dlatego.
- Tyran. – Ostentacyjnie strzepnęła okruszki i zapięła pas. Spojrzała za okno, słońce zaczynało chylić się ku zachodowi. Było niczym ognista kula, tak bardzo kontrastująca z wszechobecnym śniegiem. – Dokąd prowadzą te drogi?
- Jedną można dojechać do autostrady i wrócić do Berlina, jakbyśmy nią pojechali, to zrobilibyśmy kółko, a ta druga prowadzi do Loistche. W dzieciństwie często tu bywaliśmy. Zabiorę cię tu latem, może przyjedziemy wszyscy. Jest jeszcze ładniej.
- Tom..?
- Tak?
- Zanim przyszedłeś bardzo się bałam, wiesz? Ja nigdy się nie boję, ale dziś się bałam i czułam się taka bardzo samotna. I wiesz co jeszcze? Nie tylko nie żałuję, że wtedy wtargnęłam do twojego życia. Teraz się z tego cieszę, bo… bo jesteś.  – Ujął jej dłoń i delikatnie ucałował ją od wewnątrz.
- I będę. – Położyła rączkę na dłoni Toma i lekko ją pogładziła. Spojrzała mu w oczy i delikatnie uśmiechnęła się. W kącikach jej oczu, znów pojawiły się łzy, ale szybko je otarła. Znów tak na nią patrzył, jakby czerpał z jej widoku. Zachłannie wpatrywał się w jej oczy, a Scarlett nie miała nic przeciwko temu, bo lubiła jego spojrzenie. Nie wymagające, nie interesowne, nie pełne niechęci, takie czułe.
- Nie mów nikomu, dobrze?
- To będzie nasz tajemnica. – Zwolnił uścisk i odpalił silnik. – Gotowa?
- Zupełnie, nie.
- No to jedziemy.

Gdy zapadła ciemność, nie chciała, by włączał światło. Lubiła jeździć nocą. Do czasu, ale teraz lubiła znów. Przyglądała się słabo oświetlonej drodze, umykającej pod kołami samochodu. Potem przeniosła spojrzenie na Toma i ukradkiem mu się przyglądała. Pomimo, że nie wydawał się spięty i wygodnie siedział w fotelu, prowadził ze skupieniem. Zagryzał dolną wargę, albo bawił się kolczykiem. Był wtedy taki pociągający. Jadąc, był panem i władcą, a to zdawało się czynić go takim pewnym. Lubiła tą stanowczość. Droga minęła niewiadomo kiedy i odrobinę zdziwiła się, gdy Tom zaparkował pod domem Scarlett. Światła były wszędzie pogaszone. Westchnęła.
- Witaj rzeczywistości.
- Chyba się nie łamiesz?
- Już dawno się złamałam, jakbyś nie zauważył. Muszę się wyprostować, kurka wodna. A wszystko przez ciebie, Kaulitz.
- Chyba nie jest z tobą, aż tak źle.
- To taka próba była. – Odpięła pas i sięgnęła do tyłu po swoją torebkę. Postawiła ją na kolanach i spojrzała na Toma. – Dziękuję. - Szepnęła.
- Wiesz, że nie mu..
- I tak dziękuję.
- Zadzwonię.
- Będę czekała. – Wysiadła i zamknąwszy drzwi, pomachała Tomowi na pożegnanie. Odjechał, a Scarlett dopiero wtedy, powoli ruszyła w stronę domu. Nie wiedziała, jak będzie. Nie wiedziała co ją czekało. Wiedziała jedno – musiała stoczyć kolejną walkę. Tym razem ze samą sobą.

Wenn in Meer der Trauer nächste Träne ertrinkt…
Wenn in die Seele ein starker Wind der Bitterkeit  weht…
Wenn ein Schlag für Schlag kommt…

Ich will, dass du bei mir bist.


*
Tekst powyżej, po niemiecku w wolnym tłumaczeniu oznacza;

‘Gdy w morzu smutku tonie następna łza.
Gdy w duszy wieje silny wiatr goryczy.
Gdy przychodzi cios za ciosem.

Chcę, żebyś przy mnie był. ‘
Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo