Margo, skończywszy posiłek, sięgnęła po dzbanek z sokiem
pomarańczowym i obdzieliła wszystkich. Zerknęła na dzieci, które zdążyły już
odejść od stołu i bawiły się w salonie. Lexie usiłowała namówić Saoirse, żeby
zgodziła się na zabawę w dom. Miała być córką Lexie. Jednak Saoirse nie
wyglądała na zainteresowaną. Cóż, ciężko dziwić się dwulatce, że miała inne
priorytety niż zabawa w dom. Roxie sztorcowała swoje lalki, a Nico wydawał się
stronić od damskiego towarzystwa sióstr i kuzynki. Zajął się swoimi Hot
Wheels’ami nieco oddalony od nich. Margo już kilka dni nosiła się z
powiadomieniem rodziny o ślubie, ale nie potrafiła wybrać odpowiedniej okazji.
Rzadko zdarzało się, że jedli razem, więc zamierzała skorzystać z chwili i
zebrała się na odwagę. Wiedziała, że to będzie trudne i liczyła się z tym, że
bliscy nie zrozumieją tej decyzji. Tym bardziej teraz, kiedy kupili z Gustavem
pierścionek, chciała przestać trzymać zaręczyny w tajemnicy. Warto dodać, że to
był piękny pierścionek. Złoty z zielonym oczkiem. Zachwyciła się nim od
pierwszego momentu, gdy tylko go zobaczyła. A Gustav nie oponował, a nawet,
kiedy tylko sfinalizował sprawę, oficjalnie poprosił ją o rękę. U jubilera,
przy wszystkich klientach. Choć sama oświadczyła mu się pierwsza, była zupełnie
wzruszona.
- Nie nalałam wam tego soku bez powodu – odparła
oficjalnym tonem, patrząc po kolei na Liv, Sophie, Julie i Shie’a, który
zamierzając się napić, w połowie drogi do ust zatrzymał rękę ze szklanką.
Uniósł brwi i podchwycił rozradowane spojrzenie kuzynki. – Mam cichą nadzieję
ciociu, że po tym co usłyszycie ode mnie, wyciągniesz jakieś wińsko.
- Nie mogę się doczekać, żeby wydobyć z czeluści piwnicznych
jakieś dobre chardonnay – odpowiedziała z uśmiechem.
- A więc – Margo wyprostowała się dumnie. – Wychodzę za
mąż – odparła zadowolona, a na jej usta wpłynął szeroki uśmiech. Przy stole
zapadła cisza, którą mąciły tylko głosy dzieci dobiegające z salonu. –
Wiedziałam, że nie będziecie mdleć z radości – mruknęła po chwili.
- Masz na myśli, że bierzecie z Gustavem ślub? – pierwsza
zreflektowała się Liv, choć jej oczy wciąż miały niedowierzający wyraz. Niemal
od początku Margo i Gustav wciąż słyszeli od rodziny i przyjaciół, że wyglądają
jak dobre małżeństwo i pytano ich czy coś nie było na rzeczy, a kiedy w końcu
coś zaczęło się dziać, to okazało się, że perspektywa ich małżeństwa stanowiła
wielki szok.
- Tak, dokładnie to mam na myśli. Nie trzymałam innego
narzeczonego w szafie.
- Ojej, ale nas zaskoczyłaś. W sumie to nawet oczywiste,
że pasujecie do siebie, ale chyba za długo wybijaliście wszystkim z głowy, że
łączy was coś poza przyjaźnią – Julie była zawstydzona swoją pierwszą reakcją.
Doskonale pamiętała, jak jej rodzina zareagowała na wiadomość o jej związku z
Shie’em. Nie chciała, by ktokolwiek czuł się tak, jak ona w tamtej chwili.
- W porządku – Margo machnęła ręką. – Tydzień temu nie
byliśmy jeszcze parą.
- W takim razie, co się stało, że postanowiliście wziąć
ślub? – zapytała Sophie. – To poważna decyzja.
- Być może wydaje się wam, że to bez sensu, bo tak nagle
i pozornie bez podstaw, ale prawda jest taka, że jesteśmy razem od pierwszego
dnia. Nasze drogi przecięły się w momencie, kiedy oboje byliśmy pozbawieni nadziei.
Gustav był moją niańką, kiedy ciocia jeszcze nie wiedziała, co ze mną zrobić.
Potem ja pomogłam mu przejść przez spotkanie z matką Caroline i… samo wyszło,
że zaczęliśmy spędzać ze sobą każdą chwilę. Mieliśmy siebie i to dało nam
obojgu poczucie bezpieczeństwa. Czułam, że tak musi być i już. Kiedy to
zrozumiałam, poczułam, że nie umiałabym się związać z kimś innym prócz Gustava
i wtedy pomyślałam, że powinniśmy się pobrać. Nie ma między nami płomieni, ale
to już przeżyłam, a to co łączy mnie z nim, znaczy dla mnie więcej niż
wszystko. Chyba nie umiem podać konkretnej przyczyny. Gustav bierze mnie taką
jaką jestem, pełen pakiet. Przy nim po prostu niczego się nie wstydzę i nie
obawiam. – Julie spostrzegła pierścionek i natychmiast sięgnęła po rękę Margo ponad
talerzem swojego męża. Oczy jej rozbłysły.
- Toż to szmaragd! – wykrzyknęła zachwycona. – Jak ci się
oświadczył?
- W zasadzie, to… - zabrała rękę i sama przypatrzyła się
pierścionkowi. – Ja oświadczyłam się jemu – Liv roześmiała się serdecznie.
- Jesteś cudowna. Coś takiego chyba mogłabyś zrobić tylko
ty – Margo wzruszyła ramionami. – Ale jednej rzeczy nie rozumiem. Dlaczego
chcesz wziąć z nim ślub, skoro go nie kochasz?
- A kto powiedział, że go nie kocham? To nie jest taka
miłość, jaka łączy was – popatrzyła na Julie i Shie’a. – Albo ciebie i Georga –
te słowa skierowała do Liv. – Jednak to jest miłość. Ja to wiem. Czuję to.
Szaleńcze zakochanie przeżyłam kilka lat temu. Potem byłam w tym ustawionym
związku z Paulem, a teraz kiedy jestem z Gustavem, wiem, że to jest właściwe. W
końcu jestem z kimś, przy kim czuję, że to jest dobre. Oboje przeszliśmy dużo,
targa nami wiele nieoczywistych uczuć, potrzebujemy siebie. Kiedy jestem z
Gustavem, jestem szczęśliwa i spokojna. Nie potrzebuję więcej – Sophie wstała
od stołu i przytuliła siostrzenicę.
- Kochanie, jeśli małżeństwo z Gustavem jest tym, czego
pragniesz, ja pomogę ci we wszystkim.
- Dziękuję, ciociu – dziewczyna uśmiechnęła się, mocno
odwzajemniając uścisk.
- Wybraliście już datę? – zapytała z powrotem zajmując
miejsce przy stole.
- Nie. W poniedziałek idziemy do Urzędu Stanu Cywilnego.
Wybierzemy pierwszy wolny dzień. Nie chcemy wielkiego wesela, tylko skromne
przyjęcie w jakiejś restauracji.
- Czyli na wariata? – Julie zapytała uśmiechając się
szeroko.
- Tak i powiem ci, że dawno nie byłam tak pewna, że
postępuję, jak powinnam.
- Oooch – blondynka westchnęła, przytulając się do
ramienia Shie’a. – Pamiętasz, jak my przygotowywaliśmy się do ślubu? To tylko
trzy lata temu, a wydaje się, że dużo więcej.
- To był najlepszy czas, skarbie – szatyn pocałował
krótko Julie. – Ale to fakt, często zapominam, że to tylko trzy lata, ale
pewnie dlatego, że dużo się w tym czasie działo.
- Liam się wtedy urodził – Sophie odparła z westchnieniem.
– Jak patrzę na wasze dziewczynki, to ciężko mi uwierzyć, że byłby taki duży
jak one. A nawet większy, bo przecież był starszy.
- Strasznie było mi przykro, że Scarlett nie mogło być z
nami, a Tom wyglądał jak zdjęty z krzyża, ale fakt, że Liam urodził się w dniu
naszego ślubu, wydawał mi się dobrą wróżbą… - Julie odwróciła się i zerknęła na
swoje dzieci, po czym bardziej przysunęła się do Shie’a.
- Wolałabym, żebyśmy borykali się z takimi problemami,
jak wtedy, niż z tym co dzieje się teraz – mruknęła Liv, zerkając na brata. –
Ale cieszę się, że w końcu zdarzy się coś pozytywnego. Nie mogę się doczekać
waszego ślubu – odparła z uśmiechem, ściskając dłoń kuzynki.
- Kiedy załatwimy formalności, zaczniemy szukać jakiegoś
lokum, a póki go nie znajdziemy, wprowadzimy się do mieszkania zespołu.
- Georg i tak praktycznie mieszka tutaj – dodała Liv. –
Może będziemy sąsiadkami? – zapytała, a Margo skwitowała to uśmiechem. – My też
wznawiamy poszukiwania. Chciałabym znaleźć coś blisko Scarlett.
- Martwię się o nią – Sophie wciąż nie wiedziała
wszystkiego. Scarlett zabroniła mówić mamie, ale Liv nie była pewna, czy długo
uda jej się utrzymać prawdę w tajemnicy. Shie twardo obstawał przy tym, aby
powiedzieć wszystkim, dlaczego polecieli do Scarlett. Głównie po to, aby
uczulić rodzinę na ewentualne pojawienie się Mike’a. Nie rozumiał, dlaczego
jego siostra nie chciała o tym mówić. – Zanim wróci do domu minie jeszcze sporo
czasu.
- Musi pracować. Zerwanie terminów kosztowałoby ją sporo
pieniędzy, a poza tym promocja jest ważna. W L.A. ma dobrą opiekę. Javier
prędzej wyszedłby z siebie i stanął obok, niż pozwolił, żeby stała jej się
krzywda.
- Wiem, Liv – powiedziała Sophie. – Jednak niepokoję się
o nią.
- Bo jesteś najlepszą mamą na świecie – odparła Liv,
zaczynając zbierać talerze. – Pozmywam, a potem musimy zacząć oglądać sukienki.
Margo, musisz mieć obłędną sukienkę – dziewczyna zajęła się sprzątaniem, nie
chcąc zagłębiać się w temat siostry, bo była pewna, że wygadałaby się, gdyby
rozmowa toczyła się wokół niej. A postanowiła, że jeszcze poczeka. Do następnej
rozmowy ze Scarlett, potem zdecyduje, czy powiedzieć mamie.
*
28. czerwca 2014,
Nowy Jork
- Idę po następną kolejkę – Amy energicznie wstała od
stołu, zostawiając bliźniaków samych. Ostatnio dosyć często wychodzili razem. A
jeśli zdarzało się, że Tom widywał się z nią sam, to te spotkania miały
zupełnie inny charakter. Taki… kumpelski. Więc nawet, jeżeli zamarzyłoby mu się
związać się z Amy, to raczej nic by z tego nie wyszło. Sam nie wiedział, czy za
mało się starał, czy może po prostu do siebie nie pasowali, ale chyba
odpowiadało mu to, że wszystko stało się między nimi jasne.
- To już nic ten tego? – Bill skwapliwie skinął w
kierunku Amy, dając bratu znać, co miał na myśli. Tom pokręcił głową. – Może to
i lepiej. Amy jest boska, ale nie wyobrażam sobie ciebie na stałe tutaj, ani
jej w Niemczech.
- A gdzie sobie nas wyobrażasz? – zapytał obracając w
dłoniach telefon. Bill zmarszczył brwi, podchwytując, o co chodziło jego
bliźniakowi. Dawno nie poruszali tego tematu.
- Życie tutaj jest fajne, ale wydaliśmy mnóstwo pieniędzy
na ten wyjazd, a nic nie zrobiliśmy. Nawet chyba nie zacząłem myśleć o tym, przez
co chciałem tu przyjechać – odpowiedział. Upper East Side nie zapierało już tchu
w piersi tak, jak w dniu, w którym przybyli do Nowego Jorku. To miasto, choć
piękne, nie było tym czego szukali. Wiedzieli to obaj, ale cały czas dojrzewali
do tego, żeby powiedzieć o tym na głos.
- Laura już na pewno zapomniała. Georg mówił mi, że raz
po raz odzywa się do dziewczyn, czasem przychodzi z ojcem i wygląda na
zadowoloną z życia.
- Nie chodzi tylko o Laurę, ale o całe moje życie, odkąd
Rainie wyjechała. Wiesz, jest puste. Wrócimy do domu, spędzimy czas z mamą,
potem zaczną się przesłuchania do DSDS1, po programie wejdziemy do
studia i będziemy robić, to co zwykle, ale przecież w życiu nie chodzi tylko o
zarabianie pieniędzy. A co z miłością, Tom? Myślisz, że obaj mamy ją już za
sobą? – starszy bliźniak nie odpowiadał dłuższą chwilę. Bo w zasadzie nie znał
odpowiedzi na to pytanie. Bill stracił dziewczynę, którą kochał i nie miał
szans na to, by ją odzyskać. A on? Czy rozstanie ze Scarlett było ostateczne?
Czy faktycznie postąpił wtedy właściwie? Minęły prawie trzy lata odkąd się
rozeszli. Minęły ponad trzy lata odkąd był ostatni raz naprawdę szczęśliwy.
Oboje pozwolili sobie na to rozstanie. Czy to oznacza, że nie kochali się na
tyle mocno, by walczyć? A może to, że wciąż o niej myślał oznaczało, że wciąż
istniała dla nich szansa? Spojrzał na Billa, który nie wyglądał najlepiej.
Pokręcił głową.
- Nie mam pojęcia. Tak naprawdę nie wiem, co jest
właściwe, a co nie. Kiedyś mieliśmy plan: grać koncerty, nagrywać płyty, bawić
się. Mieliśmy to robić całe życie, a teraz… zauważyłeś, że muzyka przestała być
dla nas tak ważna? A teraz zarabiamy dzięki pasji, więc powinniśmy być
szczęśliwi, ale nie jesteśmy, bo muzyka nie jest naszą jedyną miłością. Zmieniliśmy
się, dorośliśmy. Mamy inne priorytety, ale to wcale nie czyni wszystkiego
łatwiejszym. Jest tylko trudniej. Chciałbym wierzyć, że obaj mamy miłość przed
sobą, ale przez to, co przeżyłem ze Scarlett, wiem, że to ona jest moją
prawdziwą miłością. Każda następna, jeśli nadejdą, może być tylko mniejsza.
- Jesteśmy beznadziejni – odparł po chwili. – Ale ty
bardziej, bo wciąż o niej myślisz. Nie jest dla ciebie tylko dziewczyną, z
którą łączy cię burzliwa przyszłość. Czasem mam wrażenie, że traktujesz czas
bez niej, jako przerwę, po której znów się z nią zwiążesz. – Tom spojrzał na
brata oszołomiony, tym co od niego usłyszał. Przerwa? Trzy lata rozstania
miałyby być przerwą? Nie wyobrażał sobie dnia, w którym miałby stanąć przed nią
i powiedzieć: hej, minęło sporo czasu, nie uważasz, że to odpowiednia chwila,
żeby do siebie wrócić?
Samotnie przeszli przez najtrudniejsze chwile swojego
życia. To dokonało w nich wiele nieodwracalnych zmian. A przecież ich związku,
nie zniszczyła Lena, Fontaine, czy śmierć Liama. To zaczęło dziać się dużo
wcześniej, a wszystkie problemy, z którymi borykali się pod koniec, tylko
przypierały ich do podłoża, a nie powalały na ziemię. Kochał Scarlett. Nie
wypierał tego. Dzięki niej naprawił siebie i swoje życie. Spędził z nią
najpiękniejsze chwile w życiu. Była matką jego syna. A nawet dwóch… Nie mógł
jej nie kochać po tym wszystkim, co mu dała. Stanowiła najważniejszą część jego
życia. Tak ważną, że nie przypominał sobie nic ważniejszego przed nią, ani po
niej. Czy to oznaczało, że chciałby znów z nią być? Ta myśl go poraziła. Czy
mógłby znów być ze Scarlett? Myślał o tym podczas wielu bezsennych nocy, ale
czy to miałoby rację bytu za dnia?
Amy wróciła z piwem. Tom tylko zerknął na Billa, który
zauważył reakcję brata. Wyglądał na zadowolonego. Dał mu do myślenia. Bo czy
istniała szansa na to, że zdołają pokonać wszystkie demony przeszłości? A co
ważniejsze, czy ona czuła to samo?
*
30. czerwca 2014, Los Angeles, Pacific
Palisades
W mieszkaniu panował półmrok. Słońce już niemal zupełnie
skryło się za horyzontem. Kolejny dzień dobiegał końca. Przetrwała go.
Przywołała uśmiech na usta odpowiednią ilość razy. Odpowiedziała na
wystarczającą ilość pytań. Z pozowaniem było najlepiej. Ellen von Unwerth
przygotowała dla niej dosyć mroczny scenariusz, więc ta współpraca przyszła jej
z największą łatwością. Wszystkie swoje obowiązki wykonywała precyzyjnie. Na
każdej czynności, czy odpowiedzi skupiała się ponad stan i właśnie dzięki temu
przetrwała ostatni tydzień.
Łatwo było być niezłomną, kiedy wciąż trzymały ją negatywne
emocje. Kiedy była zła, potrafiła wziąć się w garść. Teraz było trudniej, kiedy
uświadamiała sobie z każdą chwilą więcej. W tym wypadku czas nie działał na jej
korzyć. Bo podczas kolejnych bezsennych nocy, zbyt wiele razy odtwarzała
przebieg znajomości z nim. Tęskniła zbyt mocno za tym dobrem, którego
doświadczyła z Tomem. Za mocno żałowała, że to już nie wróci. Wspominała zbyt
wiele.
- Scarlett. Scarlett. Scarlett. Nie bądź taka
niedostępna. Przecież wiem, że się ze mną bawisz. - Zatrzymała się gwałtownie,
głośno prychając, na co Mike uśmiechnął się jeszcze podlej. Nie miała pojęcia,
na co leciały te wszystkie dziewczyny. Już nie.
- Prędzej zginę
– syknęła zajadliwie. - Nie rozumiesz jak się do ciebie mówi? Daj mi
święty spokój. – Odwróciła się gwałtownie, chcąc odejść, jednak Mike zatrzymał
ją, chwytając na przedramię. Szarpnął, przez co lekko się zachwiała, jednak to
wystarczyło, by wykorzystał sytuację i wciągnął ją w swoje objęcia. Jego dłonie
powędrowały wprost na pośladki Scarlett. Momentalnie zrobiło się jej niedobrze,
gorąco i słabo jednocześnie. Jego dotyk
palił jej skórę. Czuła, jakby miliony niewidzialnych igieł raniło ją tam,
gdzie jej ciało stykało się z jego ciałem. Poczuła
się brudna. Zaczęła się szamotać, ale on tylko zacieśniał uścisk. Na nic
szły jej próby. Patrzył nań z cwanym uśmiechem wymalowanym na twarzy. Trzymając
ją niczym w pułapce, pochylił się tuż nad uchem brunetki, muskając nosem jej
pachnące wanilią włosy.
- Zawsze dostaję to, czego chcę, Maleńka – szarpnęła
po raz kolejny, najmocniej jak mogła, ale to tylko pogorszyło sytuację. Jego
słowa podziałały na nią jak płachta na byka. Palce mocniej wpiły się w jej
pośladki. […] Poczuła się upokorzona, jak lekka panienka, którą każdy mógł brać
gdzie i kiedy chciał. Zawładnęła nią panika, w głowie huczało jej jedno: musiała
się wyswobodzić, przechytrzyć jego siłę. Nikt nie miał prawa robić takich
rzeczy. Nikt, a zwłaszcza on. Szarpnęła znów, tym razem zabolało, coś
przeskoczyło jej w ramieniu, jego palce mocniej wbiły się w jej skórę. Mike
biernie stał, trzymając ją w żelaznym uścisku, jakby jej szamotanie nie robiło
na nim żadnego wrażenia. Uśmiechał się przy tym, jak ostatni szelma, a Scarlett
pragnęła mu ten uśmieszek skutecznie zetrzeć z twarzy. Nie miała pojęcia, że
był aż tak silny. Mike wydawał się niepozorny. W akcie desperacji, nieporadnie
uniosła nogę i wbiła obcas w czubek jego buta.
- Nie tym razem
– warknęła, odsuwając się od niego szybko, gdy puścił ją niczym
poparzony, krzywiąc się z bólu. Dla pewności cofnęła się jeszcze kilka kroków,
spoglądając na niego z obrzydzeniem. Momentalnie jej ulżyło, odzyskała
równowagę, a wraz z nią swoją pewność. Choć serce waliło jej jak oszalałe,
wiedziała, że najgorsze za nią. Wróciło racjonalne myślenie. Oblizując
wyschnięte wargi, rozejrzała się szybko dokoła. Oddychała szybko i nierówno,
stojąc z rękoma założonymi na biodra. Czekała, aż przestanie się miotać i
wyprostuje się. Miała ochotę go zabić długo i boleśnie. Uspokoiła oddech,
wygładziła ubranie i zaciskając pięści, mroziła go nienawistnym spojrzeniem.
Miała ochotę rzucić się na niego z pięściami, miała ochotę wybuchnąć, a pomimo
tego stała twardo, dumnie unosząc głowę. Nic nie było na tyle złe, by miała dać
się ponieść emocjom. Nic. W końcu przestał się miotać. Oburzony ruszył w jej
kierunku. To były sekundy. Instynktownie zamachnęła się, trafiając w sam nos.
Promieniujący ból rozszedł się po jej ręce. Usłyszała krzyk, jak się okazało
Michaela, wzmożony szum na korytarzu i jej własne syknięcie. Strzepnęła dłoń,
jakby to miało sprawić, że ból zniknie. Ścisnęła ją mocno drugą dłonią. Oczy
zaszły jej mgłą, więc zacisnęła je ma moment. Gdy je otworzyła, zobaczyła, że
ktoś podszedł do niego, chciał mu pomóc, a ten wrogo odganiał się, jak od
natrętnej muchy, trzymając się za nos. Skrzywiła się. Skoro ją zabolało tak
bardzo, to jemu musiało być gorzej. To poprawiło jej nastrój. Nikt nie będzie jej
poniżał. Tym bardziej on.2
Przez pierwsze dwa dni nie do końca zdawała sobie sprawę
z tego, że Jim to Mike. Wiedziała to. Skonfrontowała się z nim. Otrzymała
potwierdzenie. Jednak nie potrafiła myśleć o tym człowieku, jako o Mike’u. Jej
mózg uparcie trzymał się wersji, że Mike nie żyje, a to co się działo to tylko…
jakiś koszmar. Czuła złość, niechęć, obrzydzenie, wszystko co negatywne, ale
nie potrafiła uosobić Mike’a w ciele Jima. W jej głowie funkcjonowali jako dwie
różne osoby. A potem śniło jej się, że Jim próbował zmusić ją do seksu, a w
ostatniej chwili zdjął maskę, taką gumową twarz jakie często widuje się w
filmach i gwałtu na niej dokonał Mike. Z tego snu obudziła z się z krzykiem.
Przypomniał jej każdy dotyk, każdy pocałunek, każde zbliżenie. I potem
uświadomiła sobie, że to Mike, że robiła to wszystko z nim, że oddawała mu się
tak chętnie, że robił z nią, co chciał. Mike. Nikt inny.
Wtedy nastąpił przełom. Zalała ją fala obrzydzenia, nie
tyle do niego, co do siebie. Wróciło pytanie: jak mogła go nie rozpoznać?
Przed laty znała go na wylot. Jego fizyczność. Godzinami
badała każde zdjęcie, wpatrywała się w niego, kiedy tylko mogła. Nocami
wyobrażała sobie, że zakochiwał się w niej, że uważał ją za piękną. Wiedziała,
gdzie miał blizny, a gdzie znamiona. Jego głos rozpoznałaby w kakofonii innych.
Jego chód wyróżniał go na tle wszystkich. Jego gesty, mimika, spojrzenie.
Wszystko. Swojego czasu Mike znaczył dla niej więcej niż wszystko. Więc…
Jak mogła go nie rozpoznać?
Bo nie chciała.
Mike należał do przeszłości. Miał nie żyć. Miał już nie
wrócić. Miał zniknąć raz na zawsze, więc jak mogła dopatrywać się go w kimś
innym? Ludzie przecież bywają podobni. Łatwiej było wierzyć, że patrzył tak
samo przez przypadek. Łatwiej było wierzyć, że jego głos brzmiał podobnie przez
przypadek. Łatwiej było wierzyć, że nazywał ją maleńką przez przypadek. Łatwiej było wierzyć, że zdjęcie zdobył
przez przypadek. Łatwiej było wierzyć, że przypadkiem dowiedział się o
Alphie’m. Że to wszystko było jednym, wielkim przypadkiem. Jednak w życiu nie
ma przypadków. Nie ma aż takich. A Mike zadbał o to, by w jego planie nic nie
działo się przypadkiem.
Mike. Tak trudno było nazywać go właściwym imieniem.
Kiedy myślała o nim Jim, wciąż mogła sobie wmawiać, że takie imię nosił
naprawdę. Jednak to nie był już czas na wykręty. Musiała stawić czoła prawdzie.
Zmagała się z nią od kilku dni i każdy kolejny nie czynił jej łatwiejszej.
Każdy kolejny dzień nie sprawiał, że potrafiła pogodzić
się z faktem, że oddała ciało temu, którego dotyku się bała.
Czy to nie dziwne, że nie czuła lęku od samego początku?
Były momenty, że się go obawiała, że miała opory, ale ona natychmiast umiał je
rozwiać. Czyżby jakaś mała część jej serca wciąż kochała Mike’a? Tego Mike’a,
którego nosiła w sercu i w głowie? Bo tego prawdziwego nie sposób było kochać.
Scarlett uwielbiła jego obraz, który stworzyła. To niezwykłe, że w przypadku
Toma od samego początku widziała go prawdziwego. Niezupełnie, ale nigdy nie
doszło do tego, by jej obraz niego samego zderzył się z prawdziwym Tomem. Bo
Mike każdego dnia uświadamiał jej, że nie był tym, którego tak wielbiła. A ona
ślepo w niego wierzyła. A jak widać nie każdy zasługiwał na wiarę.
Ktoś mógłby powiedzieć, że wyolbrzymiała. W końcu nigdy
nie wziął jej siłą. Zawsze spotykała się z nim dobrowolnie. Lubiła te
spotkania. Cieszyła się na nie. Więc w czym problem?
Odpowiedź była prosta. Znała ją od kilku dni.
Problem tkwił w tym, że Jim nie był Jimem, że Jim był
Mike’em. Od związku z Jimem oczekiwała tylko rozrywki. Wciąż miała poharatane
serce, więc nie potrzebowała kolejnych zawirowań. Spędzanie z nim czasu
należało do bardzo przyjemnych. Nie mogła zaprzeczyć. Póki nie znalazła
zdjęcia, wszystko działo się tak jak chciała. Jednak potem okazało się, że ją
oszukiwał. To wystarczyło, by zerwała tą znajomość. Jednak fakt, że podawał się
za kogoś, kim nie był. Fakt, że Jim Felston to tak naprawdę Michael Miller,
powalił ją na deski. Bo to, że Jim okazał się Mike’em nie sprawiło, że jego
dotyk, pocałunki, czy czułe słowa stały się mniej przyjemne. One wciąż
sprawiały jej tyle samo przyjemności. A świadomość, że wyszły od Mike’a przyprawiała
ją o mdłości. Bo z radością oddawała się największemu wrogowi. Swojemu
najczarniejszemu strachowi.
Wciąż pamiętała, jak bardzo bała się jego dotyku. Jaki
wywoływał reakcje. Jak ciało zdradzało strach przed nim szybciej, niż myśli.
Obce kroki utonęły w dźwięku jej obcasów
rytmicznie uderzających o chodnik. Dopiero, gdy znów poczuła jego dłoń
na swoim pośladku,
dotarł do niej dźwięk jego kroków, a gorący oddech owiał jej szyję, wywołując
nieprzyjemny dreszcz. Nie musiała spoglądać na Mike’a, by wiedzieć, że to on
dorównał jej kroku. Nikt inny nie zrobiłby czegoś takiego. Jego dłonie były
zimne, a dotyk palący. Ciałem
Scarlett wstrząsnął silniejszy dreszcz, wróciło
obrzydzenie. Jak oparzona zrzuciła jego dłoń ze swojej pupy, automatycznie
odsuwając się od niego. Nie mieściło się jej w głowie, że można być tak
chamskim, namolnym, głupim..! Odwróciła się energicznie, miażdżąc Mike’a
nienawistnym spojrzeniem.
- Cześć, Maleńka. – Gdy chował ręce do kieszeni
obszernej bluzy, na jego twarz wpłynął szatański uśmiech. Patrzył na Scarlett w
taki dziwny sposób. Jego spojrzenie było zamglone, jakby nieobecne, a przy tym
pewne siebie, nawet wrogie. Jego oczy
napawały ją lękiem. Miała ochotę mu je wydrapać, by już nigdy więcej tak na
nią nie spoglądał. Jednak jedynie przyspieszyła kroku, nie patrząc więcej na
Mike’a. Tom szedł już w jej stronę, a jego twarz ściągnął gniew i chociaż
zbliżał się coraz bardziej, Scarlett zdawało się, że wciąż był za daleko. Mike
nie dając za wygraną, dorównał jej kroku i mocno przyciągając do siebie, objął Scarlett
w tali. Jego dłoń powędrowała zdecydowanie za nisko. Nie wytrzymała, z całych
swoich sił strząsnęła ją z siebie, odskakując od Michaela najdalej jak mogła. Skóra zaczęła palić ją, jakby żarzyło
się na niej milion ogni.
- Zostaw mnie w spokoju, idioto! Czy ty nie
rozumiesz, jak się do ciebie po ludzku mówi?! Nie dotykaj mnie! Nie mów do
mnie! Nie zbliżaj się! – Nie wytrzymała. Bo ile można? Zatrzymała się
gwałtownie, odwracając się do niego. Zadarła głowę do góry, spoglądając na
niego nienawistnie. – Nigdy więcej tego nie rób. – Zaakcentowała dokładnie
każde słowo, wkładając w nie moc całej swojej niechęci do niego, nawet nie
mrugnąwszy przy tym okiem. Mike, choć nieco zaskoczony jej reakcją, nie stracił
nic ze swego animuszu. Uśmiechnął się jeszcze podlej. Jego twarz zawisła tuż
nad buzią Scarlett, czuła jego lekko przyspieszony oddech i miała ochotę uciec.
Nie zrobiła tego.
- Nie byłbym tego taki pewien. - Nim zdążyła
wykrztusić z siebie słowo, poczuła jak silne dłonie, ujmują ją za ramiona i
delikatnie acz stanowczo odciągają do tyłu. Później wszystko działo się już tak
szybko. […] Znów siła mocy jej lęku brała górę nad nią samą.
Stawała ponad nie wszystkie. Ufnie pozwoliła Tomowi przesunąć się w tył, by
mógł stanąć z nim twarzą w twarz, by zapamiętać te nikczemne rysy, by ją
obronić przed przeszłością. Gdy zaciskał pięści, czuł jak krew burzyła mu się w
żyłach, instynktownie zamachnął się mocno, trafiając prosto w nos. […] Niechętnie
oderwał się od Mike’a, poddając się nerwowym szeptom i dotykowi drżących dłoni
Scarlett. Cofając się, nie spuszczał go z oczu, piorunując złowrogim
spojrzeniem. Mike próbował zatamować krwotok z nosa, mamrocząc do siebie. Nawet
nie usiłował ruszać za Tomem. Był zbyt zajęty sobą. Scarlett nie była pewna,
czy brak reakcji był taki dobry w jego przypadku. Tom gwałtownie wyswobodził
dłoń z uścisku Scarlett i szybko podszedł do Mike’a. Chwycił go za materiał
bluzy, brutalnie zmuszając do podniesienia się w górę i spojrzenia na siebie.
- Jeszcze raz dowiem się, że niepokoisz Scarlett, a nie ręczę za siebie. I
obiecuję ci, że skończysz dużo gorzej niż ze złamanym nosem. – Wysyczał przez
zaciśnięte zęby, na co Mike uśmiechnął się perfidnie, jakby to nie on dostał
manto, jakby to nie on był przegrany. Lekceważąco spoglądał na Toma.
- Warto ci brudzić rączki dla takiej małej dziwki, chłoptasiu? Tracisz czas
i tak ci nie da. – Tom znów zamachnął się, ale jego rękę zatrzymały drobne
dłonie Scarlett. Tak mocno drżała. Mocno chwyciła ją, patrząc na niego
intensywnie, ignorując obecność Mike’a.
- Nie warto. On już jest nikim, Tom. To on tapla się w brudach swojego dna.
Nie warto. – Szeptała gorączkowo, kurczowo trzymając się Toma. Mięśnie jego
ciała stopniowo, rozluźniały się, gdy powoli przesuwała dłonie po jego ręce,
tak, by w końcu ująć ją pod ramię i mocno przywrzeć do niej. Patrząc na Mike’a
groźnie przez kilka chwil, mocno odepchnął go, a ten zatoczył się, ale nie
upadł.
- Tknij ją, a przefasonuję ci tą parszywą buźkę. – Tom otoczył Scarlett
ramieniem i posławszy chłopakowi ostatnie wrogie spojrzenie, ruszyli w kierunku
samochodu. Mocniej przytulił do siebie brunetkę, pozwalając jej skryć się w
swoich objęciach. Cały czas trzęsła się, choć bardzo starała się by jej krok
był żwawy.
- I tak wezmę pierwszy! – Usłyszała za sobą, na co Tom zatrzymał się
gwałtownie, chcąc wrócić znów, jednak Scarlett mocniej przytuliła się do niego,
nie pozwalając mu ruszyć się z miejsca. Zadarła głowę, spoglądając mu w oczy.
Jej turkusowe tęczówki pociemniały. Przepełniał je nieopisany smutek. Scarlett
nie tchórzyła z byle powodu, nie uciekała przed problemami i nie chowała się
pod byle pretekstem, a to w jakim była stanie po tym spotkaniu z Mike’em
przechodziło wszelkie wyobrażenie.
- Nie idź, Tom. Nie daj mu tej satysfakcji. On chce wyprowadzić cię z
równowagi. Nie idź, proszę. - Szeptała, a jej głos wydawał się taki
słaby. Taki, jakby nie jej własny. Nie wyczuwał w nim jej siły i przekonania.
- Wszystko okej? - Wierzchem drugiej ręki pogładził jej policzek.
- Z tobą tak. – Wtuliła się w ramię Toma, gdy prowadził ją do auta.
Otworzył drzwi, a później zamknął je za Scarlett. Szybko zajął miejsce za
kierownicą. Zapinając pas, spojrzał w jego stronę. Mike patrzył na nich, cały
czas śmiejąc się podle. Ociekał krwią. Był cały brudny, a i tak ten parszywy
uśmieszek nie schodził mu z twarzy.3
Więc dlaczego jej instynkt zachowawczy nie zadziałał
teraz? Dlaczego tego nie wyczuła? Nie mogła pojąć, co ją omamiło. Przecież on
nie był aż tak bardzo inny. Miał inną twarz i zniknął jego tatuaż z przegubu,
ale wciąż był tak samo wysoki, wciąż miał to swoje przeszywające spojrzenie.
Czy była aż tak zaślepiona, że nie dostrzegała oczywistości? Tak bardzo chciała
ułożyć sobie życie na nowo, że narobiła ogromnego bałaganu. Spojrzała na
szczotkę, którą trzymała w ręce, już dawno zapomnianą i odłożyła ją na materac.
Niedbale związała włosy w supeł nad karkiem. Westchnęła i popatrzyła na słońce
niknące za horyzontem. Dlaczego zawsze wracały tyle złe chwile z przeszłości?
Dlaczego nie powtarzały się dobre rzeczy? Dlaczego nie mogła przypadkiem wpaść
na Toma? Dlaczego nie mogło się okazać, że te wszystkie straszne rzeczy się nie
zdarzyły, a oni wciąż potrafili być razem? Dlaczego to musiał być Mike? Bo nic
nie działo się przypadkiem?
I tak oto wracamy do punktu wyjścia, gdzie spoglądała na
te wszystkie zdarzenia z przeświadczeniem, że sama wpuściła się w bagno. Mike
był złym człowiekiem. Uknuł ten cały plan, żeby ją w końcu zdobyć. To nawet
podobne do niego. Ale ona? Gdyby nie szła w zaparte i za wszelką nie starała
się żyć „na luzie”, to on nie dopiąłby swego, a ona miałaby święty spokój.
Był koniec czerwca, więc pogoda w Los Angeles była
doskonała. W mieszkaniu temperatura wynosiła około dwudziestu stopni, a
Scarlett zrobiło się zimno. Otuliła się rękoma, pocierając dłońmi ramiona.
Dotyk. Za każdym razem, kiedy dotykała swojej skóry myjąc się albo ubierając,
przypominała sobie dotyk Mike’a. A co gorsza musiała zmierzyć się z tym, że go
lubiła. Sprawiał jej przyjemność. Okropieństwo całej tej sytuacji polegało na tym,
że bliskość z nim dawała jej ogromną rozkosz. Bliskość z Mike’em. Czy to nie
groteska? Czy gdyby ktoś zawiązał jej oczy i nie umiałaby rozpoznać, że to on,
to czy czułaby się tak samo? Świadomość, że było jej z nim dobrze, przytłaczała
ją. Czuła się brudna. Jak wtedy, gdy ją dotykał. Wspomnienia chwil, które z nim
spędziła, były miłe i jednocześnie z tego właśnie względu napawały ją
obrzydzeniem. Nie tyle do niego, co do siebie. Bo po raz kolejny wszystko
sprowadzało się do tego samego pytania: jak mogła go nie rozpoznać?
Drzwi pokoju uchyliły się, a Javier zajrzał do środka.
Odwróciła się, siląc się na uśmiech.
- Cześć, jak ci minął dzień? – zapytała przesuwając się
nieco w bok, tak, by mógł usiąść. Zajął miejsce przy niej, ale zachował
odległość. Zdążył wyczuć, że stroniła od jakiegokolwiek kontaktu fizycznego.
Nie dotykała go i robiła wszystko, by on, czy ktokolwiek inny, nie dotykał jej.
- Już niebawem będę olśniewał z każdego bilbordu w
mieście. Oczywiście w garniturze od Armaniego.
- Czyli nic nowego.
- A ty co dziś robiłaś? – zapytał obrzucając ją
ukradkowym spojrzeniem. Makijaż nie przykrył zmęczenia malującego się na jej
twarzy.
- Wszystko mamy dopięte. Jutro teledysk wskoczy na Vevo. Udało
się – odetchnęła. – Teraz tylko kilka programów i mogę wracać do domu.
- Aż tak źle ci tu ze mną? – zapytał zerkając na nią z
ukosa.
- Wiesz, że nie – spojrzała Javierowi w oczy. – Gdyby nie
ty, nie byłabym w stanie wytrwać tutaj sama. Ochrona nie opuszcza mnie na krok,
ale nie zniosłabym samotności po tym wszystkim.
- Wiem. Chciałem się droczyć, ale mi nie wyszło –
wzruszył ramionami, nie spuszczając jej z oczu. – Widzę, co się z tobą dzieje i
nie wiem, jak ci pomóc.
- Już nie możesz bardziej – odpowiedziała, posłając mu
kolejny słaby uśmiech.
- Chyba mogę – powiedział po chwili milczenia. – Zrobię
kolację, bo założę się, że nic nie jadłaś pół dnia.
- Nie zaprzeczę.
- W takim razie zawołam cię – dziewczyna pokiwała głową,
a Javier podniósł się i skierował do wyjścia. Przyjrzała mu się. Javier był dobrym
człowiekiem. Przeszedł wiele. Nie miał oddanych przyjaciół, ani rodziny. Czuła,
jak bardzo zależało mu na niej. Wiedziała, że pragnął, by odwzajemniła jego
uczucia, bo chciał założyć rodzinę, której nie miał. A ona teraz nie marzyła o
niczym innym, jak o tym, by to odwzajemnić. Z Javierem byłoby jej tak dobrze.
Otaczałby ją miłością i dawał poczucie bezpieczeństwa. Pewnie mieliby piękne i
zdolne dzieci. Dostrzegała tą tęsknotę w jego oczach za każdym razem, kiedy
przyłapywała go na tym, że się jej przyglądał. Chciałaby móc z nim być.
Chciałaby móc przeżyć z nim dobre życie. Odgoniłby jej lęki. Była tego pewna.
Dałby jej wszystko, ale… Scarlett zatrzymała go słowami, które zdziwiły ją tak
samo, jak i jego.
- Chciałabym cię kochać, Javier – spojrzała na niego, a
on milczał dłuższą chwilę, przyswajając jej słowa. Skinął głową i wydawało się,
jakby stanie tam i patrzenie na nią nagle stało się dla niego trudnością.
- Chciałbym, żebyś mnie kochała. Nawet nie wiesz, jak
bardzo – odpowiedział i wyszedł z pokoju. Nie potrzeba było więcej słów. Mówiły
wszystko. O każdym lęku. O każdym niewypowiedzianym marzeniu. O wszystkim, co
się wydarzyło. O wszystkim, co nie wydarzy się nigdy.
*
Berlin
Po kilku autografach dla córek pracownic Ratusza,
Gustavowi i Margo udało się wejść do biura kierowniczki Urzędu Stanu Cywilnego.
Zmierzyła ich uważnym spojrzeniem, które mówiło, skądś go znam i przywołała na usta serdeczny uśmiech. Po wymianie
uprzejmości zajęli miejsca przed jej biurkiem.
- Czym mogę państwu służyć? – zapytała, jakby mieli jakiś
wybór, co do usług, które mogła im świadczyć.
- Chcielibyśmy zarezerwować termin ślubu – odpowiedział
Gustav.
- Najbliższy – dodała Margo. Spojrzeli na siebie,
uśmiechając się w ten znamienny sposób dla osób szczęśliwych, które jako jedyne
wiedzą, dlaczego tak naprawdę się cieszą.
- Dobrze, więc zobaczmy – kobieta otworzyła odpowiedni
program w komputerze. – Najbliższa wolna sobota, to trzynasty września –
zakomunikowała, poprawiając okulary na nosie.
- Odpada – odparł Gustav, zerkając na Margo.
- Najbliższa wolna niedziela, to dwudziesty trzeci sierpnia
– kontynuowała.
- Też odpada – powiedziała Margo. Kierowniczka westchnęła
i wpisała coś na klawiaturze.
- W takim razie poniedziałek. Czternasty lipca –
popatrzyła na parę, a oni na siebie. Uśmiechnęli się jeszcze szerzej, o ile to
było możliwe. Margo skinęła głową.
- Odpowiada nam – powiedział Gustav.
- W takim razie poproszę państwa o dowody tożsamości.
Dopełnimy formalności. – Kilkanaście minut później, kiedy opuszczali Urząd
Stanu Cywilnego, Margo wyglądała, jakby ktoś dodał jej skrzydeł. Gustav chwycił
ją za rękę. To była dla nich nowość, ale oboje zdążyli to polubić. Wizja
wspólnego życia przepełniona poznawaniem takich drobnych, miłych gestów, dla
większości oczywistych, obojgu wydawała się cudowna. Bo każdy dzień przynosił
im coś nowego.
- Teraz musimy wybrać jakąś restaurację, nie sądzisz? –
zapytała, gdy wsiadali do auta.
- Masz jakiś typ?
- Co myślisz o tej, w której świętowaliśmy urodziny
Julie? Jest tam nawet miejsce na tańce, gdyby ktoś reflektował – zapięła pas i założyła
okulary przeciwsłoneczne na czubek głowy.
- Pojedziemy tam, zorientujemy się. A jak nic nie
wskóramy, to zapytamy Sophie. Ona najczęściej stołuje się na mieście –
powiedział, bacznie obserwując ulicę, gdy chciał włączyć się do ruchu.
- Dobra myśl. Tak myślę o liczbie gości. Wiesz, z mojej
strony będzie niewiele osób. Matce wyślę zawiadomienie, nie chcę żeby była ze
mną tego dnia. Będą Sophie, Shie, Julie, Liv, oczywiście Georg, Scarlett i
tyle. Spoza rodziny to jeszcze bliźniacy. No i może Dominik. On przecież jest
prawie jak rodzina. Problem stanowi Laura – zerknęła na narzeczonego, skinął
głową.
- Zorientujemy się, jak wygląda sytuacja z nią. Nie chcę
napięć. Ma być miło. Z mojej strony będą rodzice, no i Francie z Mathias’em. Myślałem
o mojej matce chrzestnej, to jest siostra mojej mamy, z mężem. Mój ojciec
chrzestny nie żyje, ale chciałbym zaprosić jego żonę. Szwagierkę mojego taty.
Mam jeszcze kilka ciotek i kuzynostwo oczywiście, ale raczej nie chcemy dużego
przyjęcia, prawda? – Margo pokiwała głową. – Zastanawiałem się nad Simone i
Gordonem. Są dla mnie jak rodzina.
- Więc ich zaprośmy – uśmiechnęła się. – To ile to jest
osób? – zamyśliła się, wyliczając na palcach. – Dwadzieścia jeden osób z Laurą
i dziećmi, o ile dobrze liczę. To i tak dużo.
- No, ale chyba mniej się nie da. Możemy zrezygnować
jedynie z Trümperów i Fitznerów.
- Ale czy chcemy? To są tylko cztery osoby, a skoro
przyjęcie zrobimy w restauracji, to już nie robi różnicy.
- Masz rację. A co z muzyką?
- W sumie nie myślałam o tańcach, ale możemy wynająć
jakiś zespół, który będzie rzępolił do obiadu.
- Idealnie – Gustav popatrzył na Margo, a ona rozpłynęła
się w uśmiechu. Kiedy ze sobą przebywali, wszystko było dobre i właściwe. Nie sprzeczali
się ze sobą, nie obrażali się na siebie. W wielu sprawach mieli takie samo
zdanie. Było między nimi tak dobrze, że aż nieprawdopodobnie.
- W takim razie mamy plan. Restauracja, potem musimy
zorientować się, co do zespołu. Musimy też zdecydować o formie zaproszeń, czy
elektroniczne, czy tradycyjne. No i fotograf. Nie chcę prosić Liv. Zrobi nam
jakieś zdjęcia w domu, ale na przyjęciu powinna mieć spokój.
- Może kogoś zna? – zapytał, wzruszając ramionami.
- Dobre! – wykrzyknęła. – Poczekaj, jak to muszę wszystko
zanotować, bo zapomnę i skończymy bez jedzenia albo grajków – powiedziała,
przeszukując torebkę w celu znalezienia kartki i długopisu.
- Jeszcze musimy się ubrać – odparł z pobłażliwym
uśmiechem. Margo zesztywniała.
- A wiesz, że to zupełnie wyleciało mi z głowy? –
powiedziała ze zgrozą w głosie. – Julie zasypała mnie jakimiś żurnalami, ale ja
chcę najprostszą sukienkę, jaka istnieje. Coś czuję, że będę musiała w tą misję
zaangażować Scarlett.
- Myślę, że w każdej będziesz wyglądała pięknie –
powiedział wjeżdżając na parking przed restauracją.
- Nawet w bezie? – zerknęła na Gustava podejrzliwie, a on
się tylko uśmiechnął.
*
4. lipca 2014, Sacramento
India odłożyła gazetę, słysząc dzwonek do drzwi. Czyżby
to któreś z rodziców przyjechała wcześniej odebrać swoje dziecko? Nie
spodziewała się nikogo, bo wszystkie koleżanki Candy już przyjechały. Podeszła
i zerknęła przez wizjer. Greg Armstrong? Szybko otworzyła, mając na myśli
najgorsze. Jednak mężczyzna nie wszedł w pośpiechu, zarzucając ją informacjami
o konieczności natychmiastowej wyprowadzki. Jak to zwykle bywało. Uraczył Indię
uśmiechem i uścisnął jej dłoń. Zaprosiła go do kuchni, zupełnie nie wiedząc, o
co mogło chodzić tym razem.
- Czy Candy powinna słyszeć to, co masz do powiedzenia? –
zapytała niepewnie.
- Myślę, że może i tak uczestniczy w waszych sprawach od
początku – dziewczyna prędko przywołała córkę. Przyszła roześmiana. Uwielbiała
nocowanie z koleżankami, spoważniała widząc policjanta. India miała wrażenie,
że jej córka wreszcie zaczęła zapuszczać korzenie, nawiązała przyjaźnie i
odnalazła się wśród rówieśników. Dlatego mimo pogodnej miny policjanta bała się
tego, co miał do powiedzenia.
- Co się stało? – zapytała stając obok mamy.
- Mam dla was dobrą wiadomość. Dziś popołudniu dostałem
wiadomość z Niemiec i miałem przylecieć jutro, ale wiem, jakie to dla was
ważne, dlatego przyleciałem już dziś – Candy położyła rękę na ramieniu mamy,
zaciskając na nim palce. Wizyty Grega Armstronga od zawsze kojarzyły się obu ze
stresem. – Gertrude Frommer nie żyje – odparł. – Zmarła kilka dni temu,
znalazła ją ekipa sprzątająca jej dom. Zawiadomili policję i tutaj zaczyna się
najciekawsza część historii. Twoi teściowie mieli dwoje dzieci. Hansa i sześć
lat młodszą Johannę. W latach siedemdziesiątych medycyna nie potrafiła zbyt
dobrze radzić sobie z nadpobudliwością dzieci i innymi tego typu zaburzeniami. Wykrywano
te najbardziej widoczne. Najczęściej te, które odbijały się też na fizyczności
dzieci, więc nikt nie podejrzewał nawet, że Hans był dzieckiem z ogromnymi
problemami. Źle przyjął siostrę, konkurencję. Nie zbliżał się do niej, reagował
agresją, kiedy mówiono o niej. Jako, że sam nie mówił zbyt dobrze, swoją
niechęć wyrażał poprzez napady złości. Aż w końcu jego nienawiść do dziecka,
które zabrało większość uwagi rodziców, wzięła górę. Udusił kilkumiesięczną
siostrę poduszką. Po tym incydencie Hans odbywał regularne wizyty u dziecięcego
psychiatry i dopiero wówczas wyszło na jaw, że wszystkie jego objawy, czyli późna
mowa, niemal zupełny brak zdolności do nauki, brak koncentracji, nadpobudliwość
i wiele innych są wynikiem upośledzenia umysłowego. Czyli krótko rzecz ujmując,
Hans cierpi na różnego rodzaju zaburzenia psychiczne. Nie będę jednak wchodził
w szczegóły. To nieco zatarło się przez lata. Wszystkie informacje mam z akt
jego matki. Prowadziła bardzo dokładną dokumentację dotyczącą jego choroby.
- To by wiele tłumaczyło – India odparła po chwili, kiedy
zdała sobie sprawę, że Greg czekał na jej reakcję.
- On najprawdopodobniej resztę swojego życia spędzi w
zakładzie zamkniętym. Wszczęto już w tej sprawie dochodzenie. Jego matka złożyła
fundusz, aby zawsze znalazły się pieniądze na jego utrzymanie. A resztę majątku
przeznaczyła na ściganie was – India pokiwała głową. Po tym wszystkim, co
przeszła, taka informacja nie stanowiła dla niej większego szoku.
- No tak, to oczywiste. Jej syn siedzi w psychiatryku, a
mąż umarł w więzieniu. Przez nas – zerknęła na Candy, ale z jej miny nic nie
dało się wyczytać.
- No więc ścigała was, co również odkryliśmy po jej
śmierci. Oprócz funduszu na rzecz Hansa, cały jej majątek pójdzie pod młotek. Ekipa,
która opróżniała dom, znalazła te wszystkie dokumenty poświadczające, iż to ona
wynajmowała ludzi, którzy mieli zrobić wam krzywdę. Więc… - popatrzył na Indię.
– Jesteście wolne.
- Powtórz to, proszę – powiedziała, choć w jej oczach
gromadziły się łzy.
- Jesteście wolne – powtórzył dobitniej, a matka i córka
rzuciły się sobie w ramiona. Ściskały się, płacząc i śmiejąc na przemian, bo
choć teoretycznie miały wolność od momentu opuszczenia Niemiec, to tak naprawdę
tylko wpadły w inny rodzaj niewoli.
- Jesteś pewien? – zapytała mocno obejmując Candy
ramieniem.
- W tej sprawie toczy się śledztwo w Niemczech, będę was
informował na bieżąco, jednak możecie być niemal pewne, że wasza ucieczka dobiegła końca. Możecie zacząć żyć w spokoju, mając pewność,
że nie zjawię się, zmuszając was do kolejnej przeprowadzki.
- Dziękuję – powiedziała uśmiechając się z wdzięcznością.
– Idź do koleżanek, jutro o wszystkim porozmawiamy, dobrze? – powiedziała spoglądając
uważnie na córkę. – Greg wszystko mi dokładnie opowie i poukładam to sobie w
głowie.
- Dobrze, mamo – Candy przytuliła się do mamy, a India
ucałowała ją w czubek głowy.
- Na ta okazję możecie zamówić sobie cos dobrego z
dziewczynami.
- Okej – powiedziała wycofując się do swojego pokoju.
India miała wrażenie, że jej córką zanuciła pod nosem I want to break free, ale nie była pewna, czy to czasem wyobraźnie
nie podsuwała jej takich rzeczy. Mogły być w końcu wolne. Mogły podróżować i
ułożyć sobie życie w jednym miejscu bez obawy, że jeden telefon albo jedna
wizyta zburzy cały świat, który udało im się wybudować. Candy nie będzie już wciąż
nowa w szkole, a ona nie będzie wciąż zmieniać pracy. Kupią sobie ładne rzeczy
do mieszkania, bo nie będą musiały martwić się tym, że podczas kolejnej
wyprowadzki całe wyposażenie zostanie w mieszkaniu. Zaczną podróżować i
korzystać z życia. Wyjrzała przez okno. Niebo było pełne gwiazd. Zupełnie jak w
nocy, gdy poznała tego człowieka,
który od pięciu nieprzerwanie był jej symbolem wolności. Wolności, która wreszcie mogła mieć naprawdę. Usiadła naprzeciw
Grega i poprosiła: Opowiedz mi to wszystko raz jeszcze.
_________________________________
1 DSDS – Deutschland Sucht Den Superstar –
niemiecki Talent Show.
2 Fragment postu nr 17
3 Fragment postu nr 18
Wymodliłaś się już?:D
OdpowiedzUsuńPo kilku ostatnich postach kipiących od emocji, gdzie napięcie tylko rosło, dobrze jest trochę zwolnić. Zresztą, cokolwiek by się nie działo, życie toczy się dalej. Najdziwniejsze w sytuacjach kryzysowych jest właśnie to, że nastanie kolejny dzień, a po nim następne. I trzeba jakoś żyć. To obrzydzenie Scarlett do siebie i wyrzuty związane z tym, że nie zorientowała się wcześniej, a w dodatku było jej z Jimem/Mikiem dobrze są takie...naturalne. Chyba każdy zareagowałby tak na jej miejscu. Czytają o jej obrzydzeniu mnie samej robi się niedobrze. Ja chyba nie dałabym rady wstawać rano każego dnia i pracować. Choć może to jest właśnie w tym tkwi rozwiązanie, pomocna dłoń. Bo musi wstać, musi myśleć trzeźwo, nie może sobie pozwolić na zakopanie się pod kołdrą i przespanie najbliższego czasu. Tyle złych rzeczy już ją spotkało, że naprawdę należy jej się prawdziwe happy ever after! :) Dlatego cieszę się już na to wesele,bo Gustav i Margo w całym swoim zakreconym życiu są takim promyczkiem tutaj. Kurcze, ja ją uwielbiam! 'Nawet w bezie?'- mój ulubiony tekst:D Nie mogę się doczekać ich wesela,bo to będzie coś dobrego. Nietypowy ślub, bo i para nietypowa, ale to będzie takie po prostu dobre. Cała rodzina zasłużyła na trochę wesela;D Byle tylko Tom nie przyjechał na ślub z Amy, bo mimo całej mojej sympatii do niej, tego bym nie chciała. No i Rainie! Poczułam się jakby bardzo zbliżał się koniec Prinza. To odzyskanie przez nią wolności wydawało mi się takie...symboliczne. Pewien etap ich życia własnie się skończył. Największy koszmar się skończył. I teraz najważniejsze, co zamierzają zrobić? Jejku! nie moge się doczekać!
Zapomniałabym! Piękny dialog Scarlett i Javiera o kochaniu. Szkoda mi go, ale ich związek byłby najgorszym co mogliby sobie zafundować. Scarlett już powinna się nauczyć na swoich błędach, że pakowanie się w związki wbrew sobie, wbrew temu co podpowiada jej serce, nigdy nie wychodzi na dobre. Tom uświdomił sobie, że Amy to świetna kumpela, ale nie dziewczyna, więęec teraz niech pakuje manatki i Billa i niech wracają do Berlina. I niech przypadkiem wpadnie na Scarlett <3 Dobra, fantazjuje, wiem ;) W każdym razie, przebieram już nóżkami w miejscu z ciekawości na to, co będzie dalej! :)
Katalin
W czasie jak pytałaś, to byłam akurat w trakcie modlenia. Także wiesz… :D
UsuńAmy na ślubie? No co Ty! Jak miałoby zaistnieć 'When I was your man'? :D Jakby ona była na ślubie, to by znaczyło, że oni są bliżej niż są. A poza tym ma być tylko najbliższa rodzina i przyjaciele.
To wpadanie przypadkiem na siebie Scarlett i Toma stało się ostatnio popularną wizją. A ja i tak mam inny plan ^^
Super, świetnie, epicko :) Tak dobrze się czytało o Margo i Gustawie, oni są tacy pozytywni <3
OdpowiedzUsuńNo i Rainie, której tak dawno nie było, mam nadzieję teraz na jej spotkanie z Bilem i na te wszystkie łzy, które wyleje czytając o tym... Już nie mogę się po prostu doczekać tego wszystkiego co szykujesz dla nas Dark. :)
Ina.
o nie, przez chwile przeszlo mi na mysl, ze jak juz T i S do siebie wroca to zestawatasz Amy z Javierem, blagam nie rob tego :D
OdpowiedzUsuńAmy i Javier? O nie. Nawet ja nie jestem az tak przewidywalna :D
UsuńTo było cudowne ...
OdpowiedzUsuńPo pierwsze : Margo i Gustaw - uwielbiam ich !! Są tacy pozytywni , pokazują ,że po nawet najgorszej burzy musi wyjść słonce. Ich ślub już się nie mogę doczekać , spotkanie Scarlett i Toma <3 , moze Raini pojawi się na ślubie ?
Po drugie : Scarlett i Tom - w końcu uzmysłowili sobie ,że dalej się szaleńczo kochają ...
Po trzecie : Scarlett i Javier - dialog o miłości piękny i taki autentyczny.
Po czwarte: wszystko się stabilizuję , największe dramaty za nami , koniec coraz bliżej : <
Po piąte ( i jedyne na minus) : Scarlett - wie , że kochała, kocha i zawszę będzie kochać Toma ,a znowu próbuję związać się z facetem którego nie kocha! Nie dość , że będzie raniła siebie to jeszcze biednego Javiera, to nie jest okey ...
T.
PS Błagam , gdy doczekamy się "Happy endu" ( Scarlett i Tom razem ) nie zostaw nas z niedosytem , pokaż nam ich wspaniałe , pełne miłości życie ....
Do końca to jeszcze całkiem daleko! Nie myślałabym o nim na razie ;)
Usuńwszystkiego najlepszego z okazji listopada.
OdpowiedzUsuńd.
och, dziękuję. szybko ucieka.
UsuńWszystko się układa, wszystko się układa! Powtórzę się, ale czekam zniecierpliwiona na spotkanie S i T. Nie omieszkam się twierdzić, że stanie się to na ślubie G i M. Ciekawa jestem co dalej.
OdpowiedzUsuńAnta
Margo i Gustav są słodcy. Dobrze, że rozwijasz ich wątek, bo przy całym napięciu związanym ze Scarlett i Mike'iem, dobrze poczytać, że komuś się powodzi w miłości. Tom oczywiście będzie na ślubie? Jezu (a właściwie Dark), jak Ty mnie dołujesz tymi rozmyślaniami Scarlett. Podobno po lekturze "Cierpień młodego Wertera" wielu młodych chłopców popełniło samobójstwo. Chcesz, żebym ja popełniła po następnym odcinku? ;D
OdpowiedzUsuńPS Obczaiłam dzisiaj jak wyglądają obecnie chłopaki z Tokio Hotel i muszę przyznać, że z Georga zrobiło się niezłe ciacho.
Oczywiście, że będzie. Tom to w końcu przyjaciel Gustava. A co do Scarlett, to ta cała sytuacja nie mogła obejść się bez echa. Dużo smutku tu teraz, ale chyba nie da się inaczej, ale powoli wychodzimy na prostą. Smutno byłoby, jakbyś poszła w ślady czytelników Goethego i tego nie doczekała :D Myślę, że po następnej nocie nie będziesz miała myśli samobójczych :D
UsuńA Geosiowi służy ta cisza i spokój z dala od mediów. Skutecznie zaszył się w tych Niemczech i to mu służy. W tych krótkich włosach wygląda jak Boski Elvis :D
a ja zauważyłam, że, nie wiem czy celowo czy nie, strasznie dużo jest powtórzeń. co kilka akapitów wracałaś do jednego zagadnienia i nie wnosiło to zbyt wiele. jak na przykład z tym obrzydzeniem, dużo o tym było.
OdpowiedzUsuńnie chcę być uszczypliwa, ale jak już Ci mówiłam, zmienił Ci się styl pisania na bardziej chaotyczny, a ja wielbiłam ten rozwlekły, lakoniczny i plastyczny, o. zauważyłaś, że ostatnio prawie nie opisujesz wyglądu bohaterów i otoczenia? ^^ a obecnej sytuacji się nie dziwię, bo i tak dużo się dzieje, bardzo dużo, i dobrze, że skupiasz się na emocjach, ale tak Ci tylko sugeruję na przyszłość :*
d.
Hmmm... tak sobie myślę o tym, co napisałaś i powiem Ci, że mój styl pisania zmienia się sam. Nie wiem, jak to się dzieje i od czego zależy, ale nie pracuję nad tym. Dzieje się samo i nie wiem, czy to lepiej, czy gorzej. Sądzę, że to, jak pisałam trzy czy cztery lata temu już raczej nie wróci, bo sama jestem inna. A może to też kwestia tego, o kim piszę. Naprawdę nie wiem.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o te wspomnienia Scarlett, to celowo wrzuciłam dwa, zbliżone. Może nie wyszło, jak zamierzyłam, ale to nie przypadek.
Wygląd bohaterów i otoczenia, mówisz. Pomyślę nad tym.
"Japierdole15listopadaroktemutobyło!" ~~ moje pierwsze wypowiedziane słowa. jejku..... jeszcze nie wiem jak skomentować tego bloga... najpierw doczytam do końca, ale musiałam zaznaczyć 15 listopada.../ Lukrecja
UsuńI jeszcze do mnie dotarło, że ja przecież rok temu czytałam już FFTH... więc dlaczego nie trafiłam na tego bloga wcześniej? Smutne...
UsuńSzczerze mówiąc, to rozdział przeczytałam już kilka dni temu i bylam w totalnym szoku że już pojawił sie na blogu! Po prostu go pochłonęłam, bo teraz kiedy leże już piąty tydzien w domu ze złamaną nogą i nie mam co robić, to chętnie całymi dniami czytałabym dalsze losy Prinza. :)
OdpowiedzUsuńChyba jak wszyscy ciesze sie, że jest miły wątek Margo i Gustava, bo dodaje troche "słoneczka" pośród wszystkich tych problemów.
Rainie, moja kochana Rainie :D Z niecierpliwoscia czekalam na jej wątek i się doczekałam! Jestem szczęsliwa jak potoczyly sie ich losy i mam nadzieje, ze jak najszybciej skontaktuja sie z Billem, bo on przez ten cały czas pochłoniety był sobą, pracą i rodziną. Nie doświadczył już zadnej takiej miłości... Dlatego licze na ich pozytywny dalszy kontakt pełen emocji, lez i szczescia! Wzrusz nas!
Rozmowa Scarlett i Javiera rzeczywiście prawdziwa.
I tutaj naprawde nic sie nie dzieje bez przyczyny. Dałaś sie nam o tym przekonac już nie raz, wiec teraz też wierze w to, ze opisy obrzydzenia Scarlett wobec Mika tez nie sa przypadkowe.
Oczywiscie juz przebieram nogami na rozdział slubu naszej nowej pary. Może kiedy Tom i Scarlett beda patrzec na nich w urzedzie to zrozumieją, ze to oni mogli być na ich miejscu?
A! I co do komentarza koleżanki wyżej, to przeczywiście styl pisania Ci sie zminil. Już nie ma tyle opisów ubioru, otoczenia i emocji jakie siedza w bohaterach. No i nie ma już tych słynnych opisów niebieskich oczu ;D Ale powiem, ze ja lubie takie opisy i rzeczywiscie mi ich troche brakuje :)
Pisz szybko :)
Lena.
O matko, złamana noga? Coś Ty nawyprawiała? :D
UsuńMargo i Gustav to aktualnie moja największa odskocznia od smutków Scarlett. Potrzebuję ich radości. Rainie to też będzie moja odskocznia. Już, już :D
Opis niebieskich oczu to chyba moja wizytówka. Nie wiem tylko czy działająca na korzyść. Zastanawiałam się nad tym swoim stylem. Nie umiem zmieniać go na siłę, ale może coś w tym jest? Prinz miał swój kolor z tymi wszystkimi emocjami i niebieskimi oczami.
Jestem Twoim (bo tak to pozwolę sobie nazwać) czytelnikiem od początku istnienia blogu. Kolejne rozdziały czytam bez wytchnienia. Piszesz bardzo pięknie. Myślę, mogę jedynie życzyć Tobie, jako autorce, obyś zawsze pisała tak piękne rozdziały, abyśmy my jako czytelnicy, długo na nie nie czekali :) Musze się powtórzyć ale uwielbiam czytać tę opowieść, czasami wracam do pierwszego rozdziału i czytam od początku, po prostu aż brak słów na opisanie jak to piękna historia :)
OdpowiedzUsuńOch, to prawdziwa weteranka z Ciebie! Jakkolwiek Ci na imię :) Gratuluję wytrwałości i mam nadzieję, że sostaniesz do końca.
Usuń