35 miesiąc od
rozstania; koniec sierpnia 2014, Berlin
Czworo dzieci. Cztery
dziewczynki. Cztery siostry. Cztery córki. Stały odwrócone tyłem, skąpane w
blasku zachodzącego słońca. Najwyższa z nich, usłyszawszy matkę, odwróciła się
powoli. Miała nie więcej niż dwanaście lat. Ciemne, mocne włosy spływały gładko
po jej ramieniu. Stała prosto, dumnie zadzierała podbródek, miała rozumne,
mądre spojrzenie. Trochę zbyt poważne, jak na dziecko. Miało znajomy kolor
czekolady. Uśmiechnęła się na widok matki. A uśmiech ten stopiłby każdy lód.
Dotknęła ramienia nieco niższej dziewczynki, szepnęła jej coś na ucho, a tamta popatrzyła
w tym samym kierunku. Mogła mieć dziewięć-dziesięć lat. Brązowe, kręcone włosy
opadały jej na twarz. Wciąż odgarniała je niezdarnie. Patrzyła na śmiejącymi
się, słodkimi jak karmel oczami. Była niższa od siostry, nieco drobniejsza, nie
trzymała się tak prosto i dostojnie, ale emanowała niezwykłym urokiem. Śmiejąc
się, pociągnęła za warkocza następną dziewczynkę, a tamta popatrzyła na nią
buńczucznie. Na oko sześcioletnia, złapała ostatnią z sióstr za rękę i
odwróciła się do matki. Obie miały jasne włosy splecione grube warkocze. Kolor
ich oczu przypominał niezapominajki, a niepełny uśmiech świadczył o tym, że
daleko im było do dorosłości. Pierwsza z rzędu wyrwała się ostatnia z
dziewczynek. Śmiejąc się radośnie podbiegła do matki i wpadła jej w ramiona. A
za nią trzy pozostałe.
Scarlett pożegnała się z Maxem przed drzwiami swojego loftu.
To był trzeci raz, kiedy miała ten sen. Trzeci raz, kiedy przespała noc, nie
budząc się z krzykiem. Obudziła się o siódmej i postanowiła iść do kościoła.
Zamówiła trzy msze: za zdrowie Jessici, za tatę i za dzieci, którym nie dane
było zaznać życia. Wróciła spokojna i zadowolona. W kościele schowała się w
kącie, gdzie nikt nie mógł jej rozpoznać, a kiedy trzeba było, kryła się za Max’em.
Był wprawdzie luteraninem, ale jakoś przeżył tą katolicką godzinę. Nie miała
wiele czasu na chodzenie do kościoła, nie modliła się tyle, ile powinna, ale
dziadek O’Connor nauczył ją, że jeżeli wierzy naprawdę, to ta wiara pomoże jej
w najgorszych chwilach. A Scarlett wierzyła w Boga. Wierzyła w jego plan.
Wierzyła, że wszystko działo się w jakimś celu. Dlatego ceniła sobie chwile,
kiedy kościół stawał się pusty, a w powietrzu unosił się jeszcze zapach
kadzidła. W takich momentach myślało się najlepiej. Mogła liczyć na odrobinę
spokoju, o który ostatnia było tak ciężko. Nie znalazła żadnego genialnego
rozwiązania. Jessica wciąż była w ciężkim stanie, pieniędzy brakowało, koncert
nie chciał zorganizować się sam, a ona wikłała się niezrozumiałą w relację z
Javierem. Nawet nie zauważyła, kiedy zaczął sypiać w jej łóżku. Wstawanie w
nocy, żeby ją uspokoić wymagało dużo zachodu, więc przyniósł swoją kołdrę,
poduszkę i został. Nie wiedziała, czy to ją faktycznie uspokajało, ale z
drugiej strony nie wyobrażała sobie, że mogłaby być sama. Nie miała też
pewności, czy jego coraz śmielsze kroki w jej życiu były tym, czego pragnęła. Dokąd
zmierzała? Dokąd to wszystko prowadziło? Ona? On? Oni? Ten cudowny sen
uświadomił jej jedno – nigdy nie będzie jej dane urodzić syna. Lekarz
przebąkiwał coś na ten temat. wspominał, że być może chodziło o konflikt
serologiczny, a może to jej organizm z jakiegoś powodu odrzucał ciąże z
chłopcami? Okaże się, pani O’Connor.
Okaże się, kiedy założy pani rodzinę i będzie starała się o dziecko. Wszystko w
swoim czasie. Być może okaże się, jeżeli jakimś cudem okaże jej się związać
z jakimś mężczyzną. Z Javierem? Czy wyobrażała sobie Javiera jako ojca swoich
dzieci? Na pewno wyobrażała go sobie jako ojca, bo był cudowny w stosunku do
dzieci, ale czy chciałaby , aby został ojcem jej własnych? Czy chciała być
panią Fontaine? Czy chciała iść z nim przez życie do samego końca? Chciałaby
kochać. Kochać taką miłością, jak ta, która już przeminęła. Chciałaby kochać do
utraty tchu. Chciałaby pokochać tak, jak kochała Toma. Czy to tak wiele? Nieśpiesznie
otworzyła drzwi i kiedy przestąpiła próg, czar prysł. Spokój, który przyniosła
z kościoła, wyparował.
- Scarlett, gdzieś ty była? – Javier podbiegł do niej i
przytulił ją tak mocno, że miała wrażenie, że połamie jej kości. – Zostawiłaś
telefon, żadnej kartki, wiadomości, cokolwiek. Nic. Gdzie ty byłaś? – trzymając
ją za ramiona, odsunął ją na długość swoich rąk i oszacował spojrzeniem, jakby
chciał sprawdzić, czy wróciła w jednym kawałku.
- Byłam w kościele – odparła spokojnie. Wygładziła
sukienkę i odłożyła torebkę, kiedy wreszcie ją puścił. Nie spodziewała się
takiej reakcji. W sumie to nie spodziewała się żadnej, bo była niedziela, dochodziła
jedenasta, a w niedzielę Javier nie podnosił się przed dwunastą.
Okej, głęboki oddech, Scarlett. To żadna kłótnia
małżeńska. Nie jesteście nawet parą. Nie ma powodów do krzyku, ani do nerwów.
Ani do niczego.
- Czemu mi nic nie powiedziałaś? – zapytał z wyrzutem.
Przeczesał palcami włosy, kręcąc się niespokojnie. Nie wiedziała, czy jednak
złościła się na niego, czy było jej go szkoda. Martwił się. Nie miała zbyt
wielu osób, które martwiły się o nią. Powinna to docenić.
- Spałeś – odpowiedziała, mierząc Javiera uważnym
spojrzeniem. Wyglądał na bardzo poruszonego. O co tyle szumu? Nie wychodziła
sama. Nie musiała się tłumaczyć. Dbała o swoje bezpieczeństwo. Odetchnęła. Nie
miała pięciu lat i pamiętała, jakie groziło jej niebezpieczeństwo. Przypominała
sobie o nim za każdym razem, gdy ktoś jej dotykał.
- Myślałem, że coś ci się stało! Wstałem, a ciebie nie
było… Talerze, kubki, jedzenie, książka, wszystko zostawione, a ty wsiąkłaś, czy
nie sądzisz, że po tym wszystkim, to mogło wydać mi się podejrzane? Scarlett,
on mógł się tu zjawić, porwać cię, skrzywdzić. Mogło stać się wszystko, a ty
słowem nie dałaś znać, że wychodzisz i nawet nie wzięłaś telefonu! – patrzył na
nią swoimi dobrymi, orzechowymi oczami, które teraz wypełniała frustracja.
Zrobiło jej się przykro, bo przecież mogła mu zostawić głupią wiadomość.
- Skoro chciałeś poruszyć niebo i ziemię, to czemu nie
zadzwoniłeś do ludzi, którzy nie odstępują mnie na krok? Przecież to już
zwyczaj, że wychodzę z Max’em albo z Toby’m – odparła cicho. Nie chciała tej
sytuacji, naprawdę była niepotrzebna. Javier spojrzał na nią rozeźlony, jakby
chciał powiedzieć jej: okej, przeoczyłem to, ale to nie ma znaczenia, bo to nie
zmienia faktu, że mi nie powiedziałaś. Westchnęła i powoli ruszyła do kuchni.
Po drodze zostawiła szpilki. Nalała sobie soku i wypiła wszystko do dna. To był
taki dobry dzień. Taki piękny i dobry dzień. Miała swój sen, mszę i plan, aby
odwiedzić Jessicę. Nic jej nie zostało.
- On mógł cię skrzywdzić, Scarlett. Nie zniósłbym tego.
Nie zniósłbym, że stało ci się coś, kiedy spałem obok! – powiedział, nie
odstępując jej na krok.
- Nawet, gdyby jakimś cudem udało mu się tu wejść,
usłyszałbyś od razu. Śpisz jak królik – postarała się uśmiechnąć. Miała dosyć
tego wywiadu. Wspólne mieszkanie nie obligowało go do kontrolowania jej. Już
nie raz wychodziła sama i bez meldunku. Nie rozumiała jego reakcji. Bywało, że
spał jeszcze, kiedy udawała się na spotkanie. Czasem z okazywało się, że
spotkanie musi odbyć się o ósmej, a nie o jedenstej i po prostu wychodziła, a
on wstawał i robił swoje, bo wiedział, że jeżeli jej nie ma, to znaczy, że
wyszła. A ochrona z nią. Nie miała pojęcia, co się stało, ani skąd ten wybuch,
ale nie chciała wiedzieć. Postanowiła zjeść śniadanie i pojechać do Jessici. A
Javier krzyczał tak jeszcze trochę, a ona stała wpatrując się w niego i czekała,
aż zakończy swoją tyradę. Martwił się. Okej. Ona nie chciała robić awantury.
Okej. Słowa wirowały wokół jej głowy, zataczając kręgi i próbując przebić się
przez blokadę w jej umyśle, ale Scarlett potrafiła myśleć tylko o tym, że
przestała pławić się w błogości i że nawiew był zbyt duży, bo czuła chłodne
powietrze na udach. Stała tak, a Javier mówił coś o strachu i stracie, o tym
jak się martwił i co byłoby gdyby, a do Scarlett docierała groteska całej tej
sytuacji. Wróciła z kościoła w pięknej kwiecistej sukience. Wróciła do swojego
mieszkania, które w dobre dni nazywała swoim domem. Wróciła do Javiera, który
myślał, że ją kocha, który odchodził od zmysłów i czekał na nią, który chciał
zerwać asfalt w całym Berlinie, żeby ją znaleźć, a ona wychodząc, nawet nie
pomyślała, żeby zostawić mu kartkę. Nawet przez sekundę nie przemknęło jej to
przez myśl. Co było z nią nie tak? Co było nie tak nim? Co było nie tak z nimi?
– O co tak naprawdę chodzi? – zapytała miękko. Walczył przez moment, otwierając
i zamykając usta. W końcu się poddał.
- Nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś ci się stało –
powiedział cicho i mocno ją przytulił, zapominając albo ignorując fakt, że
stroniła od dotyku. Delikatnie poklepała go po plecach, a Javier przytulił ją
bardziej. Utonęła w jego ramionach. Ale nie znalazła tam ukojenia.
*
Tom przygarnął
Scarlett mocniej do siebie. Wtulił się w jej szyję, wdychając słodki zapach
skóry. – Mógłbym cię zjeść – wymruczał. Dziewczyna, słysząc jego wyznanie,
parsknęła śmiechem. Spojrzała na niego, a jej buzia kraśniała radością. –
Chociaż nie, zmieniłem zdanie.
- Taaak? A szkoda,
bycie potencjalnym posiłkiem zaczynało mi się podobać.
- Mógłbym cię tak…
- zrobił pauzę, wymownie taksując wzrokiem ciało Scarlett. W jego sporo za
dużej koszulce wyglądała całkiem apetycznie. Zwilżył koniuszkiem języka
spierzchnięte wargi. – I dzień – ucałował jej prawy policzek. – I noc – ucałował
lewy. – I latem – musnął jej czoło. – I zimą – pocałował czubek nosa. – I
zawsze – wpił się namiętnie w jej wargi. Całował ją długo i zachłannie, tęsknie
smakował jej ust, jakby nie robił tego wieczność. Jego dłonie błądziły po
plecach brunetki, by wreszcie objąć ją szczelnie w talii. Z trudem odsunęła się
od niego, łapiąc oddech.
- Fantazjujesz,
Kaulitz – stwierdziła słabo, wzdychając z rozmarzeniem, po czym natychmiast
przywróciła się do pionu. Sapnęła dziarsko i spojrzała mu w oczy. – Idziemy.
Najpierw ubiorę się ja, a potem ubierzesz się ty –bucnęła go palcem w tors. -
Nie możesz się zaniedbywać panie Gitarzysto.
- A nie możemy
razem? – spytał, obsypując pocałunkami jej szyję. Niewiele robił sobie z jej
planu działania. Jako cel nadrzędy obrał sobie ucałowanie każdego widocznego
milimetra jej szyi. Nie, żeby jej się to nie podobało.
- Nieee – mrucząc, odsunęła
go od siebie. Choć miała wrażenie, że kosztowało ją to tyle, co Atlasa
podtrzymywanie kuli ziemskiej. – Bo ja mam na sobie twoją koszulkę i najpierw
muszę ją zdjąć, żebyś ty mógł ją założyć – odparła tonem objawiającego życiową
prawdę.
- Jest duża,
zmieścimy się oboje – rzekł, patrząc Scarlett w oczy w taki sposób, że zrobiło
jej się naprawdę gorąco i tylko siłą woli utrzymywała między nimi bezpieczny
dystans.
- Innym razem –
musnęła, wargami nos chłopaka, wykorzystując fakt, że nieco się pochylił i wyswobodziła
się z jego objęć, ruszając ku wyjściu1.
- O czym myślisz? – Scarlett, wyrwana z zamyślenia,
pytająco spojrzała na Jessicę. Dziewczynka uśmiechnęła się i pokręciła głową.
Dochodziła dziesiąta rano. Czekając, aż się obudzi, odpłynęła myślami.
Zdecydowanie za daleko. Ostatnio zbyt często w rozmyślaniach udawała się do
niebezpiecznych krain przeszłości. Odkaszlnęła i poprawiła się na krzesełku.
- O niczym ważnym – machnęła ręką i zerknęła na
wyświetlacz telefonu. – Myślałam, że będziesz spała do nocy.
- Myślałaś o Tomie – drążyła. Nie zmieniła pozycji,
jedynie otworzyła oczy. Bardzo starała się słuchać zaleceń lekarza i dbała o
to, aby się nie przemęczać. Pozycje zmieniała tylko dlatego, żeby nie dostać
odleżyn.
- Skąd ci to przyszło do głowy? – zapytała, przysuwając
się z krzesełkiem bliżej do łóżka.
- Zdradził cię wyraz twarzy – odparła spokojnie. Spostrzegawczość
Jessici była wspaniałą cechą, ale nie w przypadku Scarlett. Zwłaszcza, kiedy
jako rozrywkę obrała sobie analizę jej psychiki. Czasami rozumiała zbyt wiele.
Za dużo, jak na dziecko.
- Jaki to wyraz? – zapytała zaciekawiona.
- Totalnego rozmarzenia – roześmiała się, wygodniej opierając
głowę na poduszce. – Miałaś na twarzy taki głupkowaty uśmiech. Wiesz, jak
wtedy, kiedy dostajesz miłego sms’a i śmiejesz się do telefonu w autobusie
pełnym ludzi.
- To nie dowodzi tego, że myślałam o Tomie. Bo w
autobusie miłego sms’a można też dostać od koleżanki albo od siostry.
- Masz rację, ale twój sms był na pewno od Toma – odparła
niewzruszona wymówkami blondynki. – Odkąd odwiedzasz mnie w szpitalu, tylko
kilka razy miałaś taką minę. Ja nie zawsze śpię, kiedy myślisz, że śpię. Czasem
po prostu nie mam siły się odezwać i cię obserwuję. Kiedy myślisz o Javierze
albo przychodzisz tu z nim, to jesteś raczej… spięta i zakłopotana.
- Skąd ty bierzesz te pomysły, Jess? – zapytała, starając
się nie dać po sobie poznać, jakie wrażenie wywarły na niej słowa dziewczynki.
- Może i mam chore serce, ale nie jestem ślepa.
- Sądzę, że widzisz, aż za dużo, niż na czternastolatkę
przystało.
- Niewiele wiem o miłości – zaczęła, wzruszając
ramionami. – Dotąd kochałam tylko rodziców, ale widzę, jak zmieniasz się, kiedy
mówisz o Tomie, Billu, mamie, Javierze, Liv. To widać. Nie jesteś już taka,
jaka byłaś, kiedy się poznałyśmy. Mam wrażenie, że mówienie o Tomie sprawia ci
przyjemność. Kiedy opowiadałaś mi, jak zaniepokoił się o mnie, to miała taki
czuły głos. Chciałabyś myśleć o Javierze tak samo, więc czujesz się źle, kiedy
nie możesz. Po prostu go nie kochasz. Chyba wydawało ci się, że przy mnie nie
musisz się pilnować. Bo nie musisz, ale to nie jest tak, że ja nie widzę.
- Skarbie, to nie jest takie proste. Pogadamy, jak za
jakiś czas zakochasz się w jakimś szczęściarzu – Jessica wzruszyła ramionami,
nie odrywając wzroku od twarzy Scarlett. Miała wrażenie, że ona wiedziała coś o
niej, ale nie chciała jej tego powiedzieć. Na litość Boską! Ona miała tylko czternaście
lat. Nie powinna dać się ponieść słowom nastolatki, a jednak poruszyły ją. I to
mocno.
- Leżę tutaj już prawie dwa miesiące, mam wiele czasu na przyglądanie
się wszystkiemu. Poznałam Javiera. Często bywacie tu razem. Poznałam też Billa
i Toma, też widziałam was razem. Dlatego wiem, co mówię.
- Chyba przestanę ci przynosić książki. Naprawdę –
pokręciła głową, zerkając z ukosa na Jessicę. Może miała rację. Wizyty w Domu
Dziecka wyzwalały w niej spokój. Tam czuła się wolna i nieskrępowana. Jessica
była jej ulubienicą i znalazły wspólny język. Może dlatego pozwoliła emocjom
nieco wymknąć się spod kontroli, ale nie sądziła, że była pod tak pilną
obserwacją.
- Mów, co chcesz – kolejne wzruszenie ramionami. Jessica
nie przejmowała się jej protestami, ponieważ była święcie przekonana o
słuszności swojego zdania i czuła potrzeby, aby cokolwiek dalej tłumaczyć.
- Nie będzie mnie jakiś tydzień – zmieniła temat. Poczuła
ulgę, nie musząc dłużej myśleć, o tym, co usłyszała. – Mam do załatwienia kilka
spraw w Stanach.
- Candy obiecała, że mnie odwiedzi, jak tylko wrócą z
Monachium – odparła, a Scarlett była bardzo zadowolona z tego faktu. Obie
dziewczynki bardzo potrzebowały przyjaciółki w swoim wieku, a więź między nimi nawiązała się niemal
natychmiastowo. Candy spędzała całe dnie u Jessici, kiedy tylko była w
Berlinie. Z racji, że bliźniacy przebywali teraz w Monachium, przygotowując się
do przesłuchań do DSDS, Rainie i Candy
były tam z nimi. Wracali w przerwach, żeby odpocząć. Tom spotykał się z
Davidem, a pozostała trójka najczęściej spędzała czas w Berlinie. Rainie bardzo
starała się pomagać Scarlett, gotując, porządkując dokumenty, czy nawet
sprzątając, a Candy przesiadywała u Jessici, kiedy tylko czuła się
wystarczająco dobrze. Ostatnio było niewiele takich dni, ale każdy miał wagę
złota. Czas uciekał, a data koncertu wciąż była niejasna. Oprócz Linkin Park,
30 Sekonds to Mars, Jamesa Arthur’a, Eda Sheeran’a i Little Mix mieli wystąpić
również One Republic, The Pretty Reckless i Olly Murs. Scarlett utrzymywała
dobre relacje wszystkimi, jakkolwiek i gdziekolwiek poznanymi artystami, dzięki
czemu chętnie zgodzili się pomóc. Istniała szansa, że zgra również Passenger,
ale ta szansa była bardzo nikła, więc nie liczyła na nich mocno. Dziewięciu
gości na jednym koncercie to i tak duży sukces, więc cieszyła się z tego, co
miała. Do wykonania została jej największa misja. W połowie września musiała
polecieć do Londynu i wykonać ją osobiście. To spotkanie było chyba
najważniejsze, bo wiedziała, że ten zespół Jessica lubiła najbardziej. Od nich
potrzebowała najwięcej, dlatego tą prośbę musiała przedłożyć osobiście. Jednak
w tej chwili bardziej martwiły ją spostrzeżenia Jessici. Skąd jej to wszystko
przyszło do głowy? Przecież w ich rozmowach Tom pojawił się może dwa razy.
Wprawdzie zdarzało jej się odpływać myślami, kiedy Jessica spała, ale przecież
ona… spała. A nawet, jeśli nie, to nie miała możliwości wiedzieć, o czym
Scarlett w danej chwili myślała. Musiała mieć się na baczności. Skoro
czternastolatka dostrzegała, że wciąż czuła coś do niego, to co z innymi? A
zwłaszcza z Javierem? Javier. Dlaczego z największej otuchy przeistoczył się w
jej największe zmartwienie?
- Cieszę się, że dotrzymuje ci towarzystwa – odparła,
wygładzając kołdrę.
- Czy myślisz, że jeśli wyzdrowieję i wrócę do Domu
Dziecka, to ona wciąż będzie chciała się ze mną przyjaźnić? – zapytała,
zerkając na Scarlett nieco niepewnie.
- Jestem stuprocentowo pewna, że będzie chciała. Przecież
lubi cię za to, jaka jesteś, a nie gdzie mieszkasz – uśmiechnęła się, chwytając
dziewczynkę za rękę.
- Wolałam się upewnić. Mailujemy, wiesz? – drążyła.
- Co ciekawego ci pisała?
- Zwiedzają miasto, chodzą na zakupy i czekają na powrót
bliźniaków. Te całe przesłuchania się jeszcze nie zaczęły, za dwa tygodnie chyba.
Napisała mi, że kupiła mi prezent, ale nie chciała zdradzić co. Pytała, co u
ciebie i takie tam.
- Cieszę się bardzo, że znalazłyście wspólny język. Candy
nie ma tu żadnych koleżanek. Pewnie pozna jakieś, kiedy załatwią wszystkie
formalności ze szkołą, ale zawsze fajnie jest mieć kogoś bliskiego. A wy chyba
jesteście do siebie trochę podobne i myślę, że ta przyjaźń wyjdzie na dobre wam
obu – spojrzała na komputer dziewczynki i doznała olśnienia. Miała jej
przekazać wiadomość dnia i zapomniała. Miała pod nosem najlepszą wymówkę dla
dociekliwości Jessici i o niej zapomniała. Chyba potrzebowała już odpoczynku. –
Ale ze mnie skleroza! – pacnęła się ręką w czoło i wskazała na komputer. – Podaj
mi laptopa. Mam dla ciebie wiadomość specjalną.
- Od kogo? – zapytała zaciekawiona. Scarlett uśmiechnęła
się, uruchamiając komputer. Podniosła łóżko Jessici tak, żeby mogła swobodnie
oglądać. Zalogowała się na maila i postawiła laptopa przed dziewczynką, po czym
włączyła filmik. Pisnęła widząc uśmiechniętą twarz Harrego Styles’a. zerknęła z
niedowierzaniem na Scarlett, a potem wlepiła wzrok w ekran. Oglądała to trzy
razy. Chciała czwarty, ale zrezygnowała. Dostała wypieków i bardzo się
rozemocjonowała. Scarlett bała się, że mogła jej tym zaszkodzić, ale Jessica
wyglądała na ozdrowioną. – Jakim cudem skłoniłaś One Direction, żeby nagrali
dla mnie pozdrowienia? – zapytała oszołomiona.
- Skarbie to wcale nie było takie trudne – uśmiechnęła
się. – Prosiłam chłopaków o występ na twoim koncercie, ale odmówili, bo mają w
tym czasie inne zobowiązania. Urządziliśmy sobie małą video konferencję,
podczas której wypytali mnie o ciebie i twoją chorobę. Zdecydowali się
przekazać trochę pieniędzy na operację i nagrali dla ciebie ten film. Chciałabym,
żeby każdy był tak serdeczny i ofiarny, jak oni.
- O matko kochana. Oni wiedzą o moim istnieniu. Wystarczy
mieć zepsute serce i bach, już zna cię One Direction – mamrotała, wachlując się
dłonią. – Dużo pieniędzy? – zapytała przykładając chłodną książkę do policzka.
Scarlett uważnie jej się przyglądała. Chcąc sprawić radość Jessice, nie
pomyślała, że takie emocje mogą jej zaszkodzić.
- Całkiem sporo. Dziesięć tysięcy funtów.
- O matko kochana – powtórzyła.
- Mówiłam, że to fajne chłopaki – poklepała dziewczynkę
po ręce.
- Harry jest taki uroczy – westchnęła. No tak. Harry. Dlaczego
specjalnie jej to nie dziwiło? Scarlett uśmiechnęła się ode ucha do ucha i
zabrała laptopa z kolan Jessici. Jak to było, kiedy ona miała czternaście lat?
Ach tak. Wielbiła Toma Kaulitz z Tokio Hotel. Dziewczyny się nie zmieniają,
tylko idole. Dziewięć lat wcześniej była zauroczoną fanką Tokio Hotel. To
naprawdę trwało już tak długo? To naprawdę było dziewięć lat wcześniej?
Dziewięć? Zupełnie, jakby w innym życiu. Przejmowała się tym, że nie była taka
zgrabna i wysoka, jak Liv, że żaden z kolegów nie zwracał na nią uwagi, a Mike
w szczególności. Była zrozpaczona tym, jak wyglądała. Nie wiedziała, co zrobić,
żeby móc śpiewać w swoim życiu. A przede wszystkim wzdychała do kilkunastu
plakatów z podobizną ojca jej dzieci. Kto by pomyślał, że życie płata aż takie
figle, że trzy lata później nie pozwoli mu upaść, że sześć lat później tak
sromotnie upadnie sama? Kto by pomyślał, że dziewięć lat później, mając
dwadzieścia trzy lata, będzie miała wszystko, o czym marzyła, mając czternaście
lat i czuła, że tak naprawdę nie miała nic? Bo
jestem niczym, gdy nie ma ciebie przy mnie blisko. Tak. Rozumiała
zauroczenie Jessici. Pamiętała je doskonale. Bo kto by pomyślał?
- Jak będziesz grzeczna i wyzdrowiejesz, to zabiorę cię
na ich koncert i na każdy jaki tylko zapragniesz .
- Też mi wymagania – prychnęła, choć w jej oczach czaiły
się radosne ogniki. Dwa słowa od Harrego Styles’a zmieniły humor Jessici
diametralnie. – Choć w sumie Liam też jest słodki – stwierdziła.
- Powiedz mi, który z nich nie jest? – spojrzała wesoło
na dziewczynkę. Znów wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się do Scarlett. Bardzo
starała się nie piszczeć i emocjonować, ale wciąż była pod wrażeniem pozdrowień
od zespołu.
- No dobra, wygrałaś – machnęła ręką, łypiąc na
blondynkę. – Wiesz, co? Zazdroszczę ci tego, że ty znasz tak wiele gwiazd.
Wiem, że sama nią jesteś, ale ty jesteś taka normalna, że nie myślę o tobie,
jak o sławie.
- Więc pomyśl, że dla mnie takie Harry Styles czy Katy
Perry, to tak jak ja dla ciebie. To też są ludzie, skarbie.
- Wiem – westchnęła. – Cieszę się, że Marsi będą na
koncercie. Jared jest starszy od mojego taty, ale trzyma się nieźle, nie? –
Scarlett wywróciła oczami. Oczywiście, że Jared trzymał się nieźle. Nawet
bardzo nieźle. Humor nie opuszczał Jessici, która najwyraźniej miała ochotę
poplotkować o znanych przystojniakach. Scarlett nie zamierzała jej tego
odbierać. To w końcu było takie dziewczyńskie, a ona dawno nie robiła takich
rzeczy.
- Owszem i jest niesamowicie sympatyczny do tego – dodała.
- Scarlett? – Jessica popatrzyła na blondynkę już
zdecydowanie poważnie. – Bo ja tak sobie myślałam… skoro zapraszasz tyle gwiazd
i w ogóle, to czy myślałaś może o Dirty Mouses? – Jak mogłaby nie pomyśleć,
skoro płyty tego zespołu były pozdzierane od nieustannego słuchania? Jak
mogłaby nie pomyśleć, skoro to ulubiony zespół Jessici. Nie mogła też przyznać,
że rozmowy trwają, że załatwi to osobiście, choćby miała okopać się przed nimi
i czekać aż się zgodzą. Nie mogła powiedzieć, że zrobi wszystko, żeby
sprowadzić ulubiony zespół Jessici. Chciała, żeby to była niespodzianka.
Uśmiechnęła się lekko zakłopotana.
- Wiem, jak bardzo ci na nich zależy i że to twój
ulubiony zespół, ale wciąż nic nie wiadomo. Do końca tygodnia ustalimy
ostateczną listę gości i wybierzemy termin. Na ten koncert łączy się praca
bardzo wielu niezwiązanych ze sobą ludzi. Musimy to jakoś połączyć, ale
najważniejsze, że mamy O2 World. Zawarłam też umowę z firmą obsługującą
koncerty. To już naprawdę bardzo dużo.
- Okej. Tak tylko pytam.
- Widziałam, jak przeglądałaś zdjęcia Willa w Internecie
– mrugnęła do Jessici, która momentalnie się zaczerwieniła. – Skarbie, ja też
byłam nastolatką. Z tym, że trafiłam na okres, kiedy nie było aż tylko
przystojniaków do wzdychania. Mój pokój był obklejony tylko i wyłącznie Tomem.
- Czyli jesteś trwała w uczuciach – odgryzła się. –
Wiedział, że byłaś fanką Tokio Hotel?
- Dalej nią jestem – roześmiała się. – Dowiedział się
dosyć brutalnie, bo jednego razu obudził się w pokoju pełnym swoich podobizn i
przeżył szok.
- Naprawdę? O matko, to musiało być dziwne, kiedy
otworzył oczy, a wszędzie on – pokręciła głową. Scarlett, mogę zadać ci ważne
pytanie?
- No pewnie.
- Jak zaczęłaś do nas przychodzić i trochę cię poznałam,
to przeczytałam o tobie wszystko w Internecie. Przeczytałam, obejrzałam,
wysłuchałam i… w każdym wywiadzie mówiłaś o tym, jak bardzo kochacie się z
Tomem. Znaczy przez te kilka miesięcy, a potem nagle się rozstaliście. Nie
wierzę, że kłamałaś o miłości. Dlatego nie rozumiem, jak mogliście się tak po
prostu rozstać, skoro się kochaliście? – poważne spojrzenie Jessici i ogromne
brzemię jej słów utonęły w próżni. Scarlett nie zdołała odpowiedzieć na to
pytanie, bo do sali weszła pielęgniarka i wyprosiła blondynkę, jednak ono
padło. Wryło się w jej myśli. Nie dawało spokoju. Mąciło spokój. Jak
czternastolatka mogła wiedzieć i rozumieć tak dużo? Jak mogła zadawać tak
trudne pytania? Tak trafne? W połowie drogi do mieszkania zawróciła i pojechała
na cmentarz. Liczyła, że może chociaż tam odnajdzie odrobinę spokoju.
*
Początek września,
Loitsche
Czarna sukienka
gładko zsunęła się ze smukłego ciała Scarlett. Wylądowała na podłodze, niczym
wianuszek wokół jej stóp. Westchnęła lekko taksując wzrokiem własne ciało,
odziane jedynie w koronkową bieliznę. Podniosła z podłogi sukienkę i złożywszy
ją na pół, odrzuciła na fotel. Rozpuściła włosy i przeczesała je palcami,
nadając swoim lokom właściwą sprężystość. Wzięła głęboki oddech, powoli obracając
się wokół własnej osi i przyglądając sobie dokładnie. Powinna się za siebie
wziąć. Zdecydowanie. Koniec z czekoladą. Kątem oka zerknęła na drzwi,
spostrzegła w nich Toma, który jawnie jej się przyglądał. Scarlett speszyła
się. Zrobiło jej się gorąco. Ciśnienie podskoczyło do dwustu dwudziestu. Spuściła
wzrok, zasłaniając się rękoma. Była w takim szoku, że nawet nie zaczęła szukać
okrycia. Tom uśmiechnął się, unosząc ku górze jeden kącik ust. Powoli wszedł do
pokoju, zamykając za sobą drzwi. Postawił szklanki z napojami na stoliczku i
nie spiesząc się, podszedł do dziewczyny. Ona sama, jakby zapominając, że była
w swoim własnym pokoju, lekko zakłopotana, wpatrywała się w niego. Stanął tuż
przed nią i pocałował ją, uśmiechając się lekko.
- Jesteś urocza,
gdy się czerwienisz – odparł czule.
- Nie myślałam, że
tak szybko wrócisz.
- Całe moje
szczęście. Nie powiem, przyjemnie było patrzeć, jak prezentujesz swoje wdzięki
– ujął jej twarz w dłonie i zadziornie skradł jej kolejny pocałunek. Bystre,
turkusowoniebieskie tęczówki wpatrywały się w niego uważnie. Tom uśmiechnął
się, zaś Scarlett odsapnęła, stając przodem do lustra. Jego oczy mówiły same za
siebie. Jak mogła skończyć z czekoladą?
- Bo ja tak się
zastanawiam – odparła po chwili, przyglądając się swoim krągłym biodrom.
- Nad czym? – stanął
za brunetką i odgarnąwszy z ramion jej długie włosy, czule ucałował jej bark.
Spojrzał w ich odbicie.
- No, co ty
właściwie we mnie widzisz? – ulokowała uważne spojrzenie w tafli lustra,
wyczekując reakcji, która była zupełnie inna, niż się spodziewała. Tom
wybuchnął śmiechem. Odwrócił się do niej tyłem, łapiąc w pół. Zanosił się swoim
chichotem, który zwykle rozśmieszyłby i Scarlett, ale teraz musiała pozostać
poważna. W końcu chodziło o sprawę – dosłownie – wielkiej wagi. Odwróciła się
na pięcie i posłała mu butne spojrzenie, zakładając ręce na biodra.
Wyprostowała się, dumnie wypinając pierś, zupełnie nie przez przypadek. W głębi
duszy wiedziała, że ona ubrana mniej niż bardziej, równa się rozbrojony Tom
bardziej, niż mniej. Tupnęła, przenosząc ciężar ciała na prawą stronę. Buzia
dziewczyny nabrała intensywniejszego koloru, a pełne wargi ułożyły się w
dzióbek. – Co cię tak śmieszy, Kaulitz? – warknęła, a on odwracając się z
powrotem do Scarlett, odkaszlnął głośno. Brwi chłopaka mimowolnie uniosły się
ku górze, gdy lubieżnym spojrzeniem taksował jej ciało. Oblizał spierzchnięte
wargi. – Ja ci tu wyjeżdżam z egzystencjalnymi przemyśleniami, a ty się
śmiejesz? – prychnęła, odwracając się na pięcie. Zaserwowała mu widoki z rodzaju:
nie przed dwudziestą drugą. Zrobiło mu się gorąco. Otworzyła drzwi szafy,
zamierzając wyjąć z niej jakieś przyodzienie, jednak jego silne ramiona,
skutecznie jej to uniemożliwiły. Tom zamknął Scarlett w szczelnym uścisku,
jedną ręką zasuwając drzwi szafy. Znów mieli przed sobą własne odbicie.
- Śmieję się, bo
pytasz o rzeczy oczywiste – mruknął, całując szyję brunetki. To takie
absurdalne. Mieć obok siebie kobietę, którą pragnął najbardziej, jak tylko można
i nie wiedzieć przy tym, co ze sobą zrobić. Trzymał w ramionach półnagą
Scarlett i… oddychaj, Tom. Jednak, kiedy ona była tak blisko, kiedy jej skóra
muskała jego własną, kiedy jej obecność była bardziej namacalna, niż mógł to
sobie wyobrazić, nie chciał pójść za daleko, by znów nie zniknęła.
- To wcale nie jest
śmieszne, bo tak naprawdę nigdy nie zapytałeś mnie czy chcę z tobą być! –
zaperzyła się, usiłując ukryć uśmiech. Oparł brodę na ramieniu brunetki i
rozluźniwszy uścisk, splótł palce Scarlett ze swoimi, opuszczając ich ręce
wzdłuż jej ciała. Jej skóra w odcieniu brzoskwini, odcinała się od jego własnej
zdecydowanie jaśniejszej. Jej ciemne włosy tak bardzo różniły się od jego
ciemnoblond. On był wysoki i znacznie lepiej zbudowany, a ona niska i
filigranowa, acz niezwykle kobieca. Jego oczy miały kolor słodkiej, mlecznej
czekolady, zaś jej bezchmurnego nieba latem. Tak bardzo różni, a zupełnie
bliscy. Nigdy nie zapytał jej, czy chce z nim być. Faktycznie, musi to
nadrobić. – No, to co ty właściwie we mnie widzisz? – uśmiechnęła się
filuternie.
- Wszystko – odparł
bez chwili namysłu, spoglądając w jej odbicie.
- No, ale przecież
ja jestem taka mała i gruba i wcale nie taka piękna – wzruszyła ramionami,
wydymając wargi. – Ty mnie bujasz - mruknęła. Na pewno skrzyżowałaby ręce na
piersi, gdyby nie trzymał jej dłoni.
- Bujam, to ja się
w tobie, Maleńka – uśmiechnął się filuternie. – Jak chcesz mogę ci pokazać,
czego masz za dużo, a czego za mało – zagryzła dolną wargę, spoglądając
niewinnie na Toma. Uwielbiał to spojrzenie. Policzki dziewczyny oblały się
purpurą, gdy jego dłonie, delikatnie dotknęły jej brzucha. Zadrżała. Smukłe
palce powolutku przebierały po jej wrażliwej skórze. Nawet nie spostrzegła,
kiedy sprawnym ruchem odwrócił ją przodem do siebie i przyparł do chłodnej
powierzchni lustra. Zachłysnęła się powietrzem, zatracając się w jego
roziskrzonym spojrzeniu. Na ułamek sekundy zamarła.
- Czujesz –
szepnęła, gdy wrócił jej oddech. – Jakie boki?
- Twoje boczki są
jak najbardziej w porządku – mruknął zadowolony i w tej samej chwili jego
opuszki przemknęły wzdłuż talii, po krągłych biodrach, aż po linię jej koronkowych
majtek. Drobne dłonie Scarlett przesunęły się po torsie Toma, gdy ona uparcie
podtrzymywała jego wzrok, zwinnie wkradły się pod jego koszulkę, zaś jego
własne zacisnęły się na kształtnych pośladkach dziewczyny. Oboje nie odwrócili
wzroku. Pewnie uniósł ją do góry, mocniej przypierając do szklanej tafli. Jej
chłodna powierzchnia studziła jej rozgrzaną skórę, wywołując kolejne dreszcze.
Brunetka ciasno oplotła Toma nogami w pasie, śmiejąc się cicho.
- A tu? – wskazała
na swój obojczyk, który Tom w tej samej chwili czule musnął ustami. – A tu? –
jej opuszek powędrował ku płatkowi ucha, który też został naznaczony
pocałunkiem. Dalej jej drobna dłoń powolutku błądziła po ramionach, szyi,
policzku, pełnych piersiach, co wywnioskowała ze spojrzenia Toma, liczył, by
tam był kres wędrówki jej palców. Uśmiechnęła się, dotykając opuszkiem noska. –
A tu? – skradł i tam pocałunek, by zaczął błądzić ustami po każdym wskazanym
przez nią wcześniej miejscu, skrzętnie pomijając wargi. Całował jej szyję,
skronie, policzki, no i obojczyki, długo i czule. Spojrzenie chłopaka wreszcie
zatrzymało się na pełnych piersiach brunetki, ściśniętych czarnym biustonoszem.
Patrzył jak jej klatka unosi się i opada odrobinę za szybko. Scarlett założyła
ręce na jego szyję, a kotara jej długich włosów zasłoniła ich twarze.
Dziewczyna dotknęła swym czołem czoła Toma, spoglądając mu w oczy. Uśmiechnął
się. Patrzyli na siebie przez chwilę, tak po prostu, jakby nie liczyło się
więcej nic. Jeden kącik ust Toma powędrował ku górze, gdy wyszeptał;
- A tu masz w sam
raz – po czym złożył czuły pocałunek na prawej piersi Scarlett. – Nawet bardzo
w sam raz – zaśmiała się cicho, zagryzając wargę. Zwilżyła koniuszkiem języka
suche wargi, by zaraz lekko musnąć nimi usta Toma, lekko rozchyliła je swoimi.
Ich gorące oddechy mieszały się ze sobą, gdy pocałunek nabierał tempa. Prędko
wplotła smukłe palce w jego dredy, gdy dłonie Toma mocniej zaciskały się na
pośladkach dziewczyny. Szczelniej oplotła go nogami, gdy on chwyciwszy ją pewniej,
oderwał ciało Scarlett od powierzchni drzwi, po omacku kierując się w przeciwną
stronę pokoju.
Tak, wtedy też
zadzwonił telefon2.
O czym ty, cholery, myślisz, Kaulitz?
Powoli szedł do szopy. Scarlett od samego rana mąciła mu
w głowie. Dopadały go mniej lub bardziej niewskazane w tym momencie wspomnienia
i to mu ani trochę nie pomagało. W ogóle myślał o niej na okrągło i w głowie
przerobił już tyle wersji ich rozmowy, że nie warto ich liczyć.
Im więcej o niej myślał, tym bardziej tęsknił. A myślał
bardzo dużo. Czy to nie dziwne, że czasem, kiedy wspominał, to czuł jej dotyk
albo jej zapach? Pamiętał tembr głosu, jej zachowanie w różnych sytuacjach, a
co gorsza miał wrażenie, jakby to się działo naprawdę. Czasem budził się w nocy
i czuł, jakby trzymał ją w ramionach albo wdychał jej zapach. Czy to normalne
po trzech latach od zerwania? Miło było ją poczuć, ale przebudzenie wiązało się
ze znacznie mniej przyjemnym rozczarowaniem. W ogóle zastanawiał się, czy nie
powinien być w tej chwili w Berlinie i pukać do jej drzwi albo czy nie powinien
tego zrobić zaraz po tym, jak postanowił z nią porozmawiać. Od rozmowy na dachu
minął ponad miesiąc. Miał związane ręce. W międzyczasie widział ją ze trzy razy
i to w okolicznościach, które zupełnie nie sprzyjały rozmowie. Zwłaszcza
takiej. Zdecydował się poczekać. Wiedział, że będą często spotkać się przy
okazji koncertu, więc planował wykorzystać ten czas, żeby się do niej zbliżyć. Stracił
jej zaufanie. Tamtego październikowego dnia wybrał źle. Posłuchał swojej dumy i
urażonego ego, zamiast serca. Stracił ją, bo zdradził ją w najokrutniejszy
sposób. Dziś to wiedział. Jego duma i jej
upór. Ich strach. Teraz mógł mieć tylko nadzieję, że skuteczność Fontaine’a
nie wzrosła odkąd ostatnio widział ich razem. Scarlett, choć pewnie nie chciała
tego pokazać, utrzymywała względem niego bezpieczny dystans. Nie wiedział, o co
w tym chodziło. Mogłoby się wydawać, że skoro mieszkał u niej, to byli razem.
Jednak nie. Był pewien, że nie byli parą. Ona stała się mocno wycofana.
Uczestniczyła w centrum zdarzeń, ale unikała bezpośrednich konfrontacji. To go
mocno zastanawiało, bo nie było do niej podobne. To nie była Scarlett, którą znał.
Miał świadomość, że po takim czasie nie była już tą samą osobą, jednak czuł, że
chodziło o coś więcej. Scarlett nie uciekała, a teraz wydawała się niczego
innego nie pragnąć. Tym bardziej chciał z nią porozmawiać. Chciał jej pomóc. Nie
mógł znieść myśli, że czegoś się bała. Bo chyba nie Fontaine’a? Skoro z nim
mieszkała, to nie mogła się go bać. Coś było na rzeczy. Tom musiał dowiedzieć
się co. Georg mógł okazać się cennym źródłem informacji. W kolejnej przerwie
przed nagraniami do DSDS byli umówieni na potężne opijanie zakupu mieszkania,
ożenku Gustava i wszystkiego, co było godne opijania, więc jeżeli się postara,
to wszystkiego się dowie. Problem tkwił w tym, że on chciał wiedzieć już, a nie
za tydzień, dwa, czy trzy.
Wystawił rower z szopy i zaczął go czyścić. Obiecał
Candy, że pojadą z Davidem na wycieczkę. Bill stronił od takich sprzętów, więc
sam musiał się tym zająć. Jego bliźniak wolał romantyczne spacery z Rainie, niż
czyszczenie rowerów, a co dopiero jeżdżenie nimi. Nikt, a tym bardziej Candy,
nie miał mu tego za złe. Jej wystarczyło, że pokazywał jej różne skarby z
czasów, jak byli młodsi. I tak za nim przepadała. W żartach nazywała go „tatusiem”.
Nikt nie mówił tego głośno, ale wszyscy, którzy widzieli, jak była w niego zapatrzona,
wiedzieli, że chciała, żeby był nim naprawdę.
Uznał, że nie obejdzie się bez szlaucha, więc zdjął
koszulkę i buty. Postawił rower na słońcu i przyciągnął wąż ogrodowy. Nie
spiesząc się, odpalił papierosa i podszedł do zaworu. Woda zaczęła płynąć,
trochę go pochlapała, ale nie zwrócił na to uwagi. Mokra trawa przyjemnie
chłodziła jego stopy. Dokładnie spłukał cały rower, paląc. Papieros niedbale
spoczywał w kąciku jego ust. Dla Toma były to nic nie znaczące szczegóły, ale
nie mógł wiedzieć, że był obserwowany. Nie mógł wiedzieć, że odkąd zdjął
koszulkę jego obserwatorka wstrzymała oddech. Przyglądała się grze mięśni jego
pleców, silnym barkom, opalonej skórze, nisko opuszczonym szortom. Niżej, niż
wskazywałaby przyzwoitość. Nie wiedział, że jego ciało, spięte na czubku głosy
dredy, papieros w ustach i zamyślony wyraz twarzy dawały obserwatorce pełny
obraz niego samego. Tego, co być może wolałby ukryć. Jednak przede wszystkim
nie wiedział, że Lena patrząc na niego, nie czuła nic. Nie miał pojęcia, że kiedy
zdała sobie z tego sprawę, uszczęśliwiona poszła do domu. Zakręcił wodę, ocenił
wynik swoich starań, zabrał swoje rzeczy i wrócił na podwórko, paląc kolejnego
papierosa. Na werandzie zastał Davida i Candy.
- Cześć, kolego – przybili piątkę. – Gotowi na wielkie
zakwasy?
- Kto będzie miał zakwasy, to będzie miał – odparła
Candy. – Jakbyś faktycznie trochę pobiegał, zamiast udawać, że biegasz grając z
Billem na xboxie, to byś nie musiał martwić się o zakwasy – mówiąc to przybrała
swój najbardziej niewinny wyraz twarzy i uśmiechnęła się słodko. Tom prztyknął
ją w nos.
- Nie słuchaj jej, David – żartobliwie pogroził mu
palcem, a chłopiec się roześmiał. Candy potrafiła zniżyć się do poziomu
pięciolatka, więc z siedmiolatkiem radziła sobie idealnie. Chłopiec był nią
zauroczony, a ona czuła się doskonale w roli prowodyra. – Za chwilę wyjeżdżamy,
tylko spakuję co nieco, gdyby wyładowały się nam baterie – synek mu
zasalutował, a on wszedł do domu, gdzie panował przyjemny chłód. Pomimo
września było jeszcze bardzo ciepło. Mama czytała w kuchni gazetę, Gordon
pewnie kręcił się po obejściu, jak co sobotę, a Bill i Rainie siedzieli
wkomponowani w fotel i oglądali stare zdjęcia, jak się okazało były tam też
jego albumy, które zabrał z domu. kiedy podszedł przyglądali się zdjęciu
Scarlett. Święta 2010 roku. Siedziała na dywanie, a żółta sukienka opinała jej
spory już brzuch. Miała lekko rozsunięte nogi, a między nimi leżało duże
pudełko z kokardą. Wszystko różowe. To był prezent od Liv. Uśmiechała się od
ucha do ucha prosto do obiektywu. Miała zaróżowione policzki, a jej długie
włosy niesfornie kręciły się tuz przy twarzy. Była wtedy taka piękna. A on taki szczęśliwy.
- Była strasznie gruba – odparł Bill, jakby wyczuwając
jego myśli. – Ja nie wiem, co ty w niej widziałeś, chłopie – wszyscy troje się
roześmiali, doskonale wiedząc, że bardziej skłamać nie można było.
- Nie wiem, gdzie miałem oczy – mruknął czule, kucając
przy boku fotela. Oparł się o nogi Rainie, ale ona widząc jego rozmarzoną minę,
nawet się nie poruszyła. Tom przerzucił stronę, doskonale wiedząc, jakie tam
znajdzie zdjęcia. Scarlett w opasce z migającym „2011”, oni na spacerze, oni w
domu, oni w aucie, on z maleńkim Liamem, ona w szpitalu, ona z ich synkiem na
ogromnym łóżku w ich sypialni. Ona śpiąca, ona karmiąca, oni we trójkę. Patrząc
na te zdjęcia wiedział jedno. To nie było życie, które już przeminęło, ani miłość,
która odeszła. To życie i miłość, które nosił w sobie. To jedyne jakie mógł
mieć. Jedyne, jakie kiedykolwiek chciał mieć. Jego życie to ona. Uśmiechnął się
do brata i wstał klepiąc Rainie po kolanie. – Ładne zdjęcia – odparł wychodząc.
Znał je wszystkie na pamięć. Tak jak ją. Scarlett była jego jedynym możliwym
wyborem. Wiedział to od zawsze. Chciał o tym zapomnieć, ale jak można zapomnieć
o oddychaniu, czy zabronić płynąć krwi w żyłach? Ona wypełniała jego płuca,
żyły, serce, umysł. Dlatego zrobi wszystko, żeby ją odzyskać. Zrobi wszystko,
żeby spełnić obietnice.
*
Berlin, okolice centrum handlowego Lafayette
- Gustav, spójrz w
niebo.
Spojrzał.
- Policz gwiazdy.
- Nie da się,
myszko.
Roześmiał się
cicho, a ona zaniosła się szlochem. Nie potrafił znieść jej łez. Nie rozumiał,
dlaczego. Jedną ręką mocniej przycisnął ją do siebie, a drugą chciał otrzeć jej
łzy. Nie pozwoliła mu. Patrzyła na niego i usiłowała uśmiechać się przez łzy.
- Patrz w niebo,
Gustav, a ja będę patrzeć na ciebie.
Zrobił to, o co
prosiła. Patrzył w gwiazdy, mocno przyciskając ją do siebie. To było trudne,
tak bardzo trudne, gdy ona płakała tak żałośnie.
- Nie da się
policzyć gwiazd, tak samo, jak nie da się w żaden sposób zmierzyć tego, jak
bardzo cię kocham. Moja miłość jest większa, niż wszystkie gwiazdy na niebie,
niż ludzie na ziemi, niż pyłki na łące, niż... niż.. wszystko. Gustav,
pamiętaj.
Wyswobodziła jedną
rękę z jego uścisku i ujęła jego brodę, ciągnąc ją delikatnie w dół, by móc
spojrzeć mu w oczy.
- Pamiętaj,
obojętnie co, kocham cię3.
Gustav poczuł, jak zalewała go fala gorących potów,
duszności, sam nie wiedział czego. Zrobiło mu się ciemno przed oczami. Przystanął
mocno ściskając dłoń Margo. Starał się oddychać. Starał się nie wpaść w panikę.
Tak, on. Najspokojniejszy z zespołu. Oddychał. Skupił się na oddychaniu. W pierwszej
sekundzie myślał, że wzrok spłatał mu psikusa, ale nie. Patrzył i ledwo
oddychał.
- Gustav? – Margo zaniepokoiła się i popatrzyła na niego
uważnie. Szli zatłoczoną ulicą, co takiego mogło się stać? On patrzył w jednym
kierunku, nie mogąc się uspokoić. A ona nie wyrwała ręki z jego uścisku, choć
zaczynało ją boleć. – Skarbie? – spytała, lecz nie czekając na odpowiedź
popatrzyła w tą samą stronę. Od razu ją zauważyła. Skołtunione blond włosy,
blada twarz i sińce pod oczami nie zmieniły jej twarzy aż tak bardzo, by stała
się nie do poznania. Margo nie raz widziała zdjęcia Caroline. Ślicznej,
roześmianej Caroline. Karykatura człowieka, którą dostrzegła przed sobą trudno
określić tymi słowami. Znów popatrzyła na Gustava, który zbladł tak bardzo, że
obawiała się, że zemdleje na środku chodnika. Delikatnie wyswobodziła rękę z
jego żelaznego uścisku i dotknęła jego kredowego policzka. – Skarbie, spójrz na
mnie – odparła, zasłaniając mu widok na Caroline. Musiała zachować spokój, żeby
uspokoić jego. Pogładziła jego twarz, patrząc mu w oczy. – Wszystko jest w
porządku. Wszystko jest dobrze, Gustav – mówiła czule, cierpliwie czekając, aż
ją dostrzeże. Ocknął się. Wrócił. Jednak długą chwilę bała się, że rozpadnie
się na kawałki na środku tego przeklętego chodnika, a ona nie będzie umiała go
uratować. Patrzył jej w oczy, a ona starała się przekazać mu cały swój spokój.
- Margo – odparł, a ona zrozumiała. Nie musiał nic więcej
mówić. Ton jego głosu jej wystarczył. Delikatnie przyłożyła wargi do jego ust,
składając na nich czuły pocałunek.
- Chcesz do niej podejść? – dużo kosztowało ją to
pytanie, ale musiała je zadać.
- Nie – powiedział stanowczo. Zerknął ponad ramieniem
żony, a ona po raz kolejny powiodła spojrzeniem za nim. Carolnie przyglądała
się im. Była zszokowana równie mocno, co Gustav. Patrzył na nią jeszcze przez
moment, a wyraz jego twarzy na pewno nie wyrażał miłości. Nikt nie mógł
wiedzieć, że w ciągu tych kilkunastu sekund przez głowę Gustava przewinęły się
wspomnienia, słowa i nadzieje, które się z nią wiązały. Wspomnienia, które
pomimo tylu dramatów były piękne, a tej chwili wiedział, że przede wszystkim
stanowiły kłamstwo. Jedną wielką ułudę. Jej ogromne szare oczy wypełniły się
łzami. Dzieliło ich może dziesięć metrów. Wystarczyło coś powiedzieć, podejść.
Gustav już nie chciał. A ona już nie mogła. Jej ogromne szare oczy, choć pełne
łez, były już puste. Nie było w nich miejsca na miłość. Tylko na heroinę. Jej strój
świadczył o tym, w jakiś sposób ją zdobywała. Jego mała śliczna Caroline
puszczała się za działkę. Ona już nie była jego. Należała do heroiny. Od samego
początku. Spojrzał na Margo. W jej oczach czaiła się czułość i troska. Jej oczy
należały do niego. Jej oczy go kochały. Wyciągnął rękę, a ona ją ujęła. Ucałował
jej wewnętrzną stronę, a ona się uśmiechnęła. – Ona wybrała heroinę, choć
chciałem dać jej wszystko. Zrobiłem dla niej wszystko. Poświęciłem wszystko. Nie
zostało nic ze mnie, ani dla mnie. Dopiero ty oddałaś mi życie. Nie zamierzam
już patrzeć na nią, skoro mam przed sobą ciebie – odparł, kiedy mijali oniemiałą
dziewczynę. Nie wiedział, czy słyszała. Nie wiedział, czy to coś dla niej
znaczyło. Wiedział, że nie chciał, by cokolwiek go to obchodziło.
- A ja wybieram ciebie – odpowiedziała, mocno ściskając
jego rękę. Obrączka wpiła się w jego palec i pomyślał, że tak właśnie powinno
być. Miał przy sobie właściwą kobietę. Caroline wyssała z niego całą energię
życiową, a Margo tchnęła ją w niego. Wybór był oczywisty. Szkoda tylko, że wraz
z nią wróciły wszystkie wspomnienia. Uczucia też. W tym momencie dotarło do
niego, że ich miesiąc miodowy dobiegł końca.
___________________________
1 Nie pamiętam, który to post, ale sprawdzę,
to w jakiejś bliższej przyszłości.
2 Fragment postu nr 27.
3 Fragment postu nr 11.
wiesz, niektóre sceny w tym opowiadaniu mogłyby byc opisane troche bardziej realistycznie, no Gustav wyjezdza na wczasy i spotyka tam swoją byłą drugą połówkę. :P Co innego gdyby zobaczył ją w Niemczech, takie coś u Ciebie mi się akurat średnio podoba ale każdy ma prawo do subiektywnej opinii, natomiast...jejku żałuję, że G. nie porozmawiał z Caroline i prawdę mówiąc żałuję, że nie są razem.
OdpowiedzUsuńKtóre na przykład? Przecież Gustav spotkał Caroline w Berlinie, a nie na wczasach :P Spójrz na miejsce akcji ^^
Usuńo kurcze, przepraszam, to akurat rzeczywiscie mój błąd, głupio mi.
UsuńNic się nie stało :)
UsuńCo się z Tobą dzieje, Dark? Piszesz coraz lepiej, za to robisz coraz więcej błędów. Nie masz czasu na korektę pewnie, bidulo, bo się uczysz? :)
OdpowiedzUsuńLiterówki są moją zmorą od zawsze. Jednak zazwyczaj mam trochę więcej czasu na przejrzenie tekstu. Teraz publikowałam w biegu. W dodatku jestem zmęczona, niewyspana i ledwo na oczy patrzę. Także, sesja bardzo :D Ale jeżeli uda mi się zdać jutro, to będę wolna. W końcu.
UsuńLiterówki swoją drogą, ale błędy składniowe, interpunkcyjne, stylistyczne...
Usuńnikt nie jest idealny :)
UsuńMimo wszystko lepiej dążyć do ideału niż spocząć na laurach. Obce formy składniowe albo błędny szyk zdania razi ze zdwojoną siłą w tekście DOBREJ pisarki.
UsuńWiem, że w tekście są błędy. Jednak miałam dwie opcje: 1. czekać kilka dni z publikacją, żeby móc poświęcić odpowiednią ilość czasu na sprawdzenie tekstu albo 2. opublikować to sprawdzone pobieżnie.
UsuńNie wahałam się nad wyborem, ponieważ kilkakrotnie pytałyście mnie o to, kiedy będzie coś nowego.
W pełnie zdaję sobie sprawę z tego, że moje teksty są dalekie od ideału, ale mam zbyt mało wolnego czasu, żeby kilkanaście razy sprawdzać to, co napisałam i kolejna kwestia. Po pewnym czasie zwyczajnie nie widzę błędów. Znam tekst i detale mi umykają.
Jednak sądzę, że w przypadku Prinza i mojego stosunku do pisania nie musisz się obawiać, że kiedykolwiek osiądę na laurach. :)
Dobrze, że zwracasz uwagę na to, że takie błędy są. Ja rzadko szybko wracam do opublikowanego tekstu, więc po prostu nie wiem, jak wiele błędów znajduje się w tekście. Nie mam bety, nie mam korekty, a obowiązków wiele.
To tyle, mam nadzieję, że ta kwestia jest już wyjaśniona :)
A tak w ogóle, to mam przyjemność z...?
Z Anonimem póki co, ale wymyślę sobie jakiś nick.
UsuńNie martw się, porozdzielasz Prinza swoim czytelniczkom i my na pewno poprawimy wszystko, czego nie zauważyłaś. A potem jeszcze korekta wydawnictwa i będzie perfecto. :D
Dobrze Anonimie ^^ W każdym razie błędy to raczej nieodłączna część Prinza, bo jak mogłaś zauważyć niżej, moja beta wychodzi za mąż. Swoją drogą to przerażające, że mamy [przynajmniej ja i moja beta xd] już tyle lat, że możemy wyjść za mąż, rodzić dzieci, rozwodzić się i w ogóle wszystko. Czas strasznie leci. S T R A S Z N I E. No.
UsuńChyba musisz się zaopatrzyć się w relanium i jakoś przetrawić dziwności, które będą wyskakiwać z tekstu :D
O matko! Tego się nie spodziewałam! Po tak długim czasie, kiedy Gustav w końcu jest szczęśliwy, znalazł swoje miejsce na świecie spotyka Caroline. Samo wspomnienie tej postaci wywołuje u mnie spore emocje,bo ona taka właśnie była. Wywoływała zawsze u mnie szereg emocji i kurcze, cieszę się, że zjawiła się znowu. Choćby i przelotnie. Znając Ciebie, wiem, że to nie jest tylko przelotne pojawienie się, bo każde spojrzenie, nie mówiąc już o rozmowie, ma swoje znaczenie, więc czekam na rozwój sytuacji. Będę się powtarzać do znudzenia (czyt. aż do ich zejścia się), że Scarlett i Tom są... jak te dwie, przysłowiowe połówki, jak yin i yang. z nimi wszystko jest na swoim miejscu. Długą, okrężną i poplątaną drogą zmierzają ku sobie i choć juz bliżej niż dalej,to ja i tak mam ochote pchnąć ich trochę ku sobie. Ich wspomnienia zestawione z Javierem i odczuciami Scarlett względem niego, tylko potęgują tą przepaść między nimi (tzn. między Javierem i Tomem. Tłumaczę, żeby nie było niedomowień i nie wyszło, że Javier płacze na korytarzu... :D) Czego oni jeszcze potrzebują, żeby do siebie wrócić? Oboje wiedzą jak silne i ważne było to,co ich łączyło. Czekam teraz na jakiś ruch ze strony Toma. Bo jeśli będzie się tak czaił, to Scarlett w końcu się zniecierpliwi i rzuci w ramiona Javiera (na korytarzu może?:D) Podoba mi się bardzo jak rzeczywistość prinzowa zahacza o faktyczne wydarzenia i dzieki temu jest jeszcze bardziej wiarygodna- jurorowanie, znajome gwiazdy itp. To jest fajne. Coraz bardziej lubię też Jessice. Nie jest taką ofiarą, biednym, skrzywdzonym przez los dzieckiem, czego się na początku obawiałam. W ogóle, to opcja wprowadzenia DM jest mega! Nie wiem jak Ty to ogarniasz, żeby czasowo wszystko Ci się zgadzało jeszcze z Sy, ale matko! To bedzie piękne!
OdpowiedzUsuńA panika Javiera w związku ze zniknięciem Scarlett uświadamia, że faktycznie mogło być tak, jak mówił. To wcale nie był jego wymysł. Zagrożenie wcale nie zniknęło. A właściwie taka cisza ze strony Mike'a jes jeszcze gorsza. Cisza przed burzą. Właśnie! Czekam na naszą burzę! :)
xoxo
Katalin
Płacz na korytarzu to już legenda xD
UsuńWiesz, Jessica nigdy nie miała być ofiarą. Bierną. Odkąd Scarlett zaopiekowała się nią, zaczęła wierzyć, że jej marzenia mogą się spełnić. I nawet to, że może się jej nie udać nie jest tak straszne, gdy ma obok siebie ludzi, którzy ją kochają. Bo właśnie to przede wszystkim dała jej Scarlett - miłość i zainteresowanie. To za czym najbardziej tęskniła mieszkając w Domu Dziecka. Jessica jest takim trochę czarnym koniem. Nigdy nie wiadomo, co może pokazać.
wybacz, że rzadko komentuje, ale jak już mówiłam nie wiem, co pisać. nie zapominaj, że zawsze czytam! nie olewam :D
OdpowiedzUsuńsen Scarlett był taki słodki, aż sobie już pozwoliłam wybiec w przyszłość, jak mają te 4 córeczki. a skoro ma ten konflikt krwi, to powinna dostać zastrzyk po pierwszym porodzie... i tu wina lekarzy!
ale zaczyna się robić powoli słodko między nią a Javierem. nie mogę doczekać się ślubu, może wtedy ucieknie z kościoła albo Tom wbiegnie z: nie zgadzam się!, ohhhh.
i Mike... on pewnie się czai, żeby wyjść z ukrycia. mam nadzieje, że nie ma jakiejś sex taśmy, którą ma zamiar wrzucić do neta i ją oczernić? :P
pozdrawiam,
Cieszę się, kiedy już się na to decydujesz :D
UsuńNo wiesz, sęk w tym, że oni są mądrzy po szkodzie. Tak naprawdę nigdy nie zbadali tego do końca. Ona zamknęła się w pokoju. Potem Tom wyjechał, a jeszcze później się rozstali. Schulz dużo domniemywał w kwestii ciąż Scarlett.
co do Javiera, to nie wierz w to, że będzie płakał na korytarzu, jak wspomniała Katalin :D Ta wizja powstała przypadkiem, kiedy zbyt szybko coś pisałam :P Javier obejdzie się bez łez :D w każdym razie on jest bardzo opiekuńczy i mu zależy. Zasługuje na dziewczynę, która to odwzajemni. A ja mam dla niego bombę <3 Co do Mike'a, to jeszcze da znać. O sex taśmach nie myślałam, ale kto wie, kto wie xd Może to mnie natchnie ^^
tak sie zastanawiam czy zeswatasz Javiera z kims kto juz w opowiadaniu wystepuje/wystapil? hmm moze Laura, choc to mi sie nie wydaje:p
UsuńZdecydowanie nie :P Już ktoś mnie pytał, czy spiknę go z Amy, ale nie, nie, nie. Zarówno Laura, jak i Amy ułożyły sobie życie. Z resztą Laura niebawem się pojawi.
UsuńMam dla niego coś tak cudownego, że aż nie mogę się się tego doczekać.
Tak jak Rabbit musze sie przyznać, ze również rzadko komentuje, ale też nie wiem co napisac. Czasami musze po prostu przeczytac, a komenatrz napisac kilka dni później, tak jak jest teraz. Czasami jest tak, ze musze przemyslec ten rozdzial i przeanalizowac go w sobie.
OdpowiedzUsuńI stwierdzam zawsze, że mogę zgodzić sie ze wszystkimi poprzednimi komentarzami. Ze wszystkimi wypowiedziami.
Bardzo ciezko jest mi wogole wypowiadac sie na temat Scarlett czy Toma, bo jak o nich myśle, to mam po prostu mętlik w głowie. Mętlik uczuć, sprów lekkich niedomówien.
Ale pasuje mi tu troche piosenka Czarny HIFI ft. Pezet - Niedopowiedzenia.
No nie wiem, po przeanalizowaniu tekstu mi to tu pasuje.
Javier... Troche jest skrzywdzony, bo on jest piękny, bogaty, sławny i chce ofiarować wielką miłość Scarlett, a ona najzwyczajniej w świecie nie potrafi tego odwzajemnić. Mam wrażenie, ze będąc z nim, to będzie dla niej zwykły obowiązek niż miłość. Wiem, ze nie robi tego spacjalnie, ale czasami tak po prostu jest... Chociaż to jest chyba najgorsza z możliwych opcji w miłości... Nieodwzajemniona miłość, straszne.
Gustav. Mimo, że ucichło o Caroline, to ja gdzies tam widzialam, ze wróci. Tak jak było ze "Śmiercią" Mika, i to jak to rozgryzłam :D Bardzo podziwiam postawę Margo, że nie zrobila awantury, jak pierwsza lepsza dziewczyna, która byłaby na jej miejscu. Jest mega wyrozumiała i mimo, ze ją to zabolało, to nie pokazała tego i potrafiła zachowac kamienna twarz. Czekam na dalszy rozwój wydarzen w ich sprawie.
Jak mi cos do głowy przyjdzie to oczywiście napisze :D
Pozdrawiam, Lena. :D
Ty masz mętlik, myśląc o nich, a ja mam - mówiąc obrazowo - narąbane w bani :D Jednak 99 przyniesie pewnie wyjaśnienia, 100 jeszcze więcej, a 101 będzie przełomem. Tak myślę.
UsuńTo też tyczy się Javiera.
Powiem szczerze, że watek Caroline miał mieć otwarte zakończenie. Gustav miał sądzić, że uciekła i się zaćpała, ale ja chyba nie lubię łatwych rozwiązań xD
czy Caroline pojawi się jeszcze? czy tego nie zdradzisz?
OdpowiedzUsuńW pewnym sensie tak, zjawi się.
UsuńSzkoda mi tego, że już nie jestem Twoją betą, bo przez przygotowania do ślubu, studia i w ogóle zabiegane życie zwyczajnie nie mam na to czasu, a chciałabym znów...
OdpowiedzUsuńTak w ogóle, to powinnam pisać pracę, ale cóż. Są ciekawsze rzeczy ;D
:*:*:*:* Carmen Dark - pamiętasz jeszcze? :D
Nie. Zapomniałam o tobie zupełnie. W ogóle kim Ty jesteś człowieku? O jakim ślubie Ty mówisz? Studia? I have no idea. Ja cię nie znam. W ogóle. Ani trochę.
UsuńAle powiem Ci, że miałam kiedyś świetną bete, świetną. Ale nie znasz. Na bak xD
A tak w ogóle, to zaglądasz tu tylko jak nie masz innego wyjścia, niż pisanie pracy? xD
Ahahaha głupia. Nie. Nie zagladam tu, jak nie mam innego wyjścia, tylko jak mam wolna chwile :)
Usuń*.*
UsuńWiem, wiem :D
Carmen Dark ? o kurcze to chyba ja Cię pamiętam o ile myślę o odpowiedniej osobie, a tego nie wiem, bo to było z 8 lat temu xD
UsuńNigdy nie wiem co napisać, nie mam jakiś szczególnych uwag wartych wzmianki, gdyż wszystko co napiszesz wydaje mi się idealne, pochłaniam tekst w całości i intensywnie przeżywam przez najbliższe dni. (analizowanie Prinza to moje ulubione zajęcie gdy nie mogę spać po nocach). Piać z zachwytu za każdym razem też nie umiem, brakuje mi epitetów, wydaje mi się, że ciągle pisze to samo ;) Ale jednak zdecydowałam się napisać po tych kilkunastu dniach od publikacji, bo poczuwam się w obowiązku zostawić po sobie ten ślad, z szacunku do Ciebie i tego ile mi dajesz ;) Wiem, że to kolejny nic nie wnoszący komentarz, oceniać, tymbardziej negatywnie, nie wypada mi bo się na tym nie znam. Ale ten komentarz nie ma nic wnosić, ma po prostu być, żebyś wiedziała, że ktoś jest i czeka i dopinguje i przeżywa ich historie razem z Tobą! :)
OdpowiedzUsuńMajS
Och, ale ja nie oczekuję wnikliwej analizy. Mnie jest miło jak zostawisz słowo, czy Ci się podobało, czy nie. Czy może popłynęłam w kosmos i stworzyłam coś odbiegającego od rzeczywistości, czy może jest okej :D Także dzięki ^^
UsuńOch, i lubisz analizować Prinza? Co ciekawego wymyśliłaś? ;)
Podoba sie, jest ok więc zostawiam po sobie ślad ;)
OdpowiedzUsuńNa przyklad w kilka dni po publikacji, jak jeszcze mam wszystko na świeżo, analizuje fragmenty, które najbardziej przypadku mi do gustu w sensie probuje je sobie wyobrazić, przeniesc w rzeczywistosc; czasami jakies miejsce, piosenka, usłyszana przypadkiem rozmowa kojarzy mi sie z jakimś fragmentem z Prinza. Ostatnio któraś z czytelniczek wspomniała, ze mijając podwórka wszędzie widziala koszacego trawę Toma, cos w tym jest :D zastanawiam sie czasami a co by bylo gdyby, a co by bylo gdyby on powiedział jej to zamiast tamtego albo co by bylo gdyby udawać niezlomna najzwyczajniej rzucilaby mu sie wtedy w ramiona :) ciezko mi to wytłumaczyć, ale gdy jest mi źle i mam chwile dla siebie lubie odplynac myslami do Prinza. To jak ciągle powracanie do ulubionej ksiazki i ulubionych bohaterów :)
Pozdrawiam Cię cieplo i trzymam kciuki za owocny proces twórczy nastepnej cześci, juz nie moge sie doczekac :)
MajS
Aktualnie czytam Koontz’a i co? Bohater ma kardiomiopatię przerostową. Ja sama podświadomie szukam rzeczy, które są mi potrzebne do Prinza. Skrzywienie zawodowe. Co wiem, co zrobię, kiedy skończę tą historię^^
UsuńSchlebia mi, kiedy czytam, że Prinz jest jak ulubiona książka. Mam nadzieję, że kiedyś taką będzie dosłownie ;)
Od zawsze czytam opowiadania FFTH, przewinęło się ich setki. Miałam swoje ulubione, o wielu na pewno zapomniałam w tym nawale. W końcu trafiłam na Twój kilka dni temu i tak już tutaj zostałam do dzisiaj. Zarywając nocki żeby tylko czytać dalej. Na początku obiecywałam sobie, że to ostatni na dziś, ale w końcu o godzinie 5 rano musiałam położyć się chociaż na kilka godzin spać, bo nie mogłabym w dzień funkcjonować. Uzależniasz! Twoje słowa uzależniają, Twoja każda kropka uzależnia i każdy przecinek. Teraz z ręką na sercu muszę stwierdzić, że jest to najlepsze, powtarzam NAJLEPSZE opowiadanie o Tokio Hotel. Zaznaczam, że są w moim życiu od wakacji 2005. Nie potrafię ubrać tak pięknie jak Ty moich odczuć, bo po prostu będą tylko marnym skupiskiem słów. Śmiałam się ("rzępolić do obiadu" - plany Gustava i Margo. No i porównanie orki do ciąży, czy ciąży do orki). Płakałam z każdą porażką bohaterów. Bardzo dotkliwie przeżywałam śmierć, która dotknęła bliskich Scarlett. Przypomniałaś mi w ten sposób jak sama przeżywałam podobne chwile i podziwiam. Podziwiałam Scarlett, że tak sobie dała radę, że starała się (po jakimś czasie) walczyć o swoje życie. Chciała żyć, chciała szczęścia. Szczerze mówiąc mi już zabrakło takiej woli walki... Dlatego tak ciepło robi mi się na sercu kiedy czytam o miłości Toma i Scarlett. Po tych wszystkich trudnościach, przeciwnościach, po tych wszystkich kopniakach - oni dalej kochają się tak bardzo, że aż odczuwam to ja. No i popłakałam się pisząc to, jaka jestem słaba to nie mam słów. Chciałam tylko napisać, że jesteś moją Boginią. Boginią tych wszystkich pięknych zdań, które tutaj zamieszczasz.
OdpowiedzUsuń~ AussieGirl
Nie wiem, co powiedzieć AussieGirl. Kiedy czytam opinię taką, jak Twoja zyskuję niezbywalne przeświadczenie, że to co chciałam osiągnąć, udało mi się. Nie chodzi o ochy i achy. Krytykę i wytykanie błędów cenię sobie równie mocno. Chodzi o to, co Prinz robi z życiem innych. Kiedyś, dawno temu chciałam stworzyć historię, która będzie przestrogą, ucieczką, pomocą, pocieszeniem, odskocznią. Wiem, że w wielu momentach to mi się nie udało, bo zmieniałam wizję albo czegoś nie zdołałam odpowiednio napisać. Jednak to jak Ty reagujesz na tą historię, jak reagują inni, napawa mnie ogromną dumą. Bo wiele lat mojej pracy owocuje w tak cudowny sposób. Poprzez łzy, uśmiech, zdumienie, rozczulenie. Nie tylko Twoje. Moje także. W Prinzu jest wiele moich własnych bolączek, rzeczy których nie umiałam powiedzieć nikomu, w żaden sposób. Bardzo emocjonalnie traktuję tą historię, dlatego tym bardziej jestem szczęśliwa, kiedy dostaję takie słowa. Dziękuję. Bardzo dziękuję.
UsuńMam nadzieję, że zostaniesz tutaj do samego końca.
Tokio Hotel jest w twoim życiu od 2005? To chyba jesteś takim samym dinozaurem, jak ja :)
Czuć, że Prinz jest w pewnym sensie Twoją jakąś historią. Może nie dosłownie, ale zawsze. Trudno opisać, coś czego się nie przeżyło. Mam wrażenie, że coś z tych wszystkich historii dotknęło i Ciebie. Może nie umiałaś komuś tego powiedzieć, ale napisałaś. Twoi czytelnicy to czytają i możesz wierzyć lub nie, ale mogą Cię złapać przed upadkiem :) Bo każde słowo od nas podnosi Cię wyżej i wyżej. Dlatego nigdy nie spadniesz. Historia jest przesiąknięta emocjami, czuję to w każdym zdaniu - tego nie trzeba nawet mówić. Możesz być pewna, że zostanę tutaj do końca. Nawet wtedy, kiedy pojawi się tutaj epilog to będę wracać.
UsuńTakie z nas dinozaury, może nawet w tym samym wieku, ale ciągle czuję się jakbym zasypiała, jadła, śniła, czytała przy Durch den Monsun :) Ciągle z nimi od tylu lat, czuję się tak staro... :)
~ AussieGirl
A Ty pisałaś coś, kiedyś? Można cię skądś kojarzyć? Ja, niestety nie znam tych pierwszych, najwcześniejszych i zapewne najlepszych blogów. Niektóre opowiadania udało mi się przeczytać po zakończeniu. Jednak Tokio Hotel pokochałam już w 2005 roku i to wydaje mi się bardzo, bardzo odległa przeszłość.
UsuńTeż czuję się staro :D
A co do Prinza? To jest moje dziecko. Tyle, o ile kocham pisanie samo w sobie, tak Prinz był, jest i już będzie najbardziej wyjątkowy.
Och, i dziękuję. To co napisałaś, jest cudowne. Czuję się zaszczycona mając takie czytelniczki, jak Ty.
Nie, ja nigdy nie pisałam. Kiedyś coś tam do zeszytu, który jest ukryty w szufladzie. Tak jakoś, nie umiałam przelać moich myśli na papier. Według mnie było to banalne. Za dużo chyba chciałam ukryć, za mało powiedzieć od siebie. Dlatego nigdy, nic się nie pojawiło. Bo to, że w życiu udaję, to nie chciałam udawać poprzez pisanie. Odległa przeszłość, ale tak naprawdę jak teraz się zastanawiam to od 2005 zaczęło chrzanić mi się w życiu, a TH byli ciągle bardzo blisko mnie. Będę im do końca życia telepatycznie dziękować. I wiesz? Nigdy nikomu o tym nie mówiłam. Jesteś pierwsza :)
UsuńDlatego, że kochasz i pisanie i Prinza dlatego jest taki prawdziwy. Wręcz idealny.
Bardzo miło mi czytać takie słowa. Z tego co widzę, dogadałybyśmy się :)
~ AussieGirl
ja też tak mam, że zawsze mi się wydaje, że się powtarzam. że najpierw piszę jak cudownie, jak Cię uwielbiam, jak tęsknię za S&T, wspominam, że przeżyłam coś podobnego, a potem się czepiam i np narzekam, że nie mogłam się dostatecznie wczuć, albo że tak szybko skończyłam. to już chyba utarty schemat, dlatego głupio mi pisać po raz kolejny coś w ten deseń. dlatego czasem, gdy nie mam żadnych zastrzeżeń, po prostu milczę, ale mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, że po tych wszystkich latach, nadal tu jestem - od bodajże 3 odcinka. jestem, czekam i trzymam kciuki za to, że kiedyś przeczytam tą historię w wersji książkowej!
OdpowiedzUsuńuwielbiam ten Twój realizm, wiesz? może nie dosłowny, bo sława, bogactwo, czy też przeciwnie, te wszystkie skrajne tragedie nie są czymś, co zdarza się powszechnie. niektóre rzeczy są wyolbrzymione w porównaniu do naszego przeciętnego życia. ale w tych wszystkich uczuciach, reakcjach, relacjach międzyludzkich jest szczera prawda i samo życie. i to właśnie kocham. że mogę sobie usiąść i pomyśleć - o kurcze, byłam w podobnej sytuacji.
np to, w co ładuje się Scarlett. ja myślę, że ona po prostu potrzebuje kogoś, w głębi duszy potrzebuje Toma, ale boi się tego, bo ją zawiódł, kocha go, ale nie może wrócić, dlatego na siłę próbuje iść dalej, szukając oparcia gdziekolwiek. może też momentami chciała pokazać Tomowi, że potrafi sobie poradzić bez niego. ja tak miałam, chciałam pokazać całemu światu, że potrafi mi coś wyjść, że jestem super szczęśliwa, że wiem co robię, ale to było gówno warte i przejechałam się na tym kurczowym trzymaniu się własnych wyobrażeń i postanowień, które nijak miały się do rzeczywistości. udawanie, granie, zmuszanie, to rzadko wychodzi na dobre. a jeśli coś ma się zdarzyć, to i tak się zdarzy. ale wracając. myślę, że pod tym względem jest trochę mądrzejsza ode mnie, ale i tak po prostu się gubi, bo chce kogoś, ale czuje, że to nie Javier. dlatego się go trzyma, mimo, że czasem jego obecność ją irytuje, przytłacza. poza tym czuje się względem niego dłużna i nie chce go skrzywdzić. mam rację?
no i Margo! nigdy nie byłam szczególną fanką podocznych wątków, ale ta scena była genialna. ta postać jest genialna. godna podziwu. ona jest taka... dobra. właściwa. ma w ogóle jakieś wady? z początku dziwił mnie ten wątek, wszystko było niepokolei i w ogóle nie tak, jak powinno, ale wiem, że oni siebie kochają naprawdę. miłością o wiele bardziej prawdziwą, trwałą, dojrzałą, niż ta, która dopiero jest w etapie zauroczenia. wiesz o co mi chodzi? taką poważną, dobrą miłością, która jest na całe życia. ta cudowna reakcja Margo to potwierdza, bo przecież Caroline to jej poprzedniczka. i to taka, do której Gustav żywił o wiele bardziej, że tak to ujmę, dynamiczne, żywe, spontaniczne uczucia. wszystko było zupełnie inaczej, niż między nimi. a potem jeszcze C. niewyobrażalnie go skrzywdziła.. dziwię się, że ta złota kobieta nawet postawiona w takiej sytuacji zachowała zimną krew i kierowała się tylko i wyłącznie dobrem Gustava. ale chyba na tym polega miłość, prawda? no i lubię tą czułość między nimi. wcześniej było dość drętwo, sztywno i nie wiadomo było, na czym co stoi. teraz jest ciepło, uroczo - niemal rodzinie, choć... no właśnie. nie można mieć wszystkiego.
i jak tak czytam o tych cudownych dzieciach i ich cudownych przyjaźniach, to zastanawiam się, czy ktoś kogoś w ogóle nie lubi tutaj? bo póki co wszyscy są tak wspaniała, zgraną, wielką rodziną, że masakra. :D każdy nowy bohater w końcu dołącza do kręgu tej adoracji. no, oprócz Leny i Javiera oczywiście.
a opis tego, jak Lena przyglądała się Tomowi wyszedł trochę dziwnie. z jednej strony był na tyle apetyczny, że przypomniałaś mi, że kiedyś Tom mi się podobał! a z drugiej trochę kulawo w mojej głowie wyglądało to, że tak przyszła, postała i poszła. bez większego sensu w działaniu. ale z sensem emocjonalnym, przełomowym, więc wybaczamy.
jeszcze więcej szczęścia prosimy po tych złych chwilach!
d. :*
Ja zawsze lubiłam Twoje wywody i nigdy nie przeszkadzało mi, że się powtarzasz. Cieszę się, że wciąż jesteś, choć czas mija i wszystko się zmienia.
OdpowiedzUsuńWiesz, od zawsze dążę do tego, żeby Prinz nie był jakiś odrealniony. Uważam, że lektura powinna być w pewien sposób ucieczką, ale musi mieć też namiastkę prawdziwego życia. Dlatego zazwyczaj wszystko kończy się dobrze, choć po drodze dzieją się różne, nie raz prozaiczne rzeczy.
„co ładuje się Scarlett. ja myślę, że ona po prostu potrzebuje kogoś, w głębi duszy potrzebuje Toma, ale boi się tego, bo ją zawiódł, kocha go, ale nie może wrócić, dlatego na siłę próbuje iść dalej, szukając oparcia gdziekolwiek. może też momentami chciała pokazać Tomowi, że potrafi sobie poradzić bez niego.”
Lepiej bym tego nie ujęła. Dokładnie to staram się pokazać. Tą rozterkę. „Chcę, ale się boję i dlatego robię uniki.” Ona nie umie się przyznać do tego, że to co czuje to miłość do Toma, a nie wspomnienia. Za wszelką cenę stara się iść dalej, bo skoro wcześniej się nie zeszli, skoro w ogóle się rozeszli, to nie ma odwrotu. A on zaczyna robić podkop. Subtelnie wkracza w jej życie, krok po kroku ostaje się w nim tak, żeby jej nie przestraszyć, ale żeby zaznaczyć teren. Wie, że Javier jest bezpieczną wyspą dla Scarlett i że ona zmierza w tym kierunku. Wie, że powinien powiedzieć jej wszystko już teraz, ale drugiej strony zna ją. Ma świadomość, że życie osobiste w tej chwili nie ma dla niej znaczenia, bo ratuje Jessicę. Nie chce żeby pomyślała, że stara się wykorzystać sytuację. Jest w cieniu i wychodzi z niego zawsze, kiedy ona tego potrzebuje.
Nie ma go teraz na miejscu, więc nie chce też załatwiać tego na raty. A Scarlett? Ona jest trochę przestraszona swoimi uczuciami. Do tego dochodzi też ta niechęć do siebie po związku z Mike’em. Nie dopuszcza do siebie Javiera, choć trzyma się go kurczowo. Nie pozwalała sobie na myślenie o Tomie, ale on wciąż jest obecny.
Margo. Ona pojawiła się przypadkowo. Kiedyś powstała, ale nie wiedziałam co z nią zrobić. Zrezygnowałam z zamknięcia Gustava w szpitalu psychiatrycznym i olśniło mnie, że ona pasuje to idealnie. Taka roztrzepana, czasem niedojrzała i zupełnie nieogarnięta życiowo, ale jednocześnie najbardziej stała, pełna miłości i wrażliwa osoba. Dzięki tym pierwszym cechom udało mu się dojść do siebie, te drugie sprawią, że zrobi to po raz kolejny. Margo jest trochę jak skała. Gustav teraz mocno obrywa. Wspomnienia, widomo dawnej miłości, która tak na sto procent nie wygasła, miotają nim, a Margo go nie opuszcza. Może się na niej wesprzeć, budować swoje życie. Do takiej postawy potrzeba ogromnej dojrzałości. Jednak ona ją w sobie ma. Wie, że są rzeczy ważne i ważniejsze, że czasem trzeba coś poświęcić, aby wygrać.
Nie mogłoby być idealnie, dlatego ona jest bezpłodna. Dlatego ma ten współczynnik, który podkopuje jej wiarę w siebie. Właśnie to sprawia, że nie jest pewna, czy Gustav ją zawsze będzie kochał. Czy ją kocha? Bo przecież wzięli ślub z zupełnie dziwnych powodów. Z niecodziennych powodów. Wydawało im się, że to zadziała na zasadzie transakcji wiązanej. Ja podeprę ciebie, a ty mnie. Spędzimy razem życie, jako para takich dwóch, co im się nie udało. Nie mieli pojęcia, że tak naprawdę mają najwięcej.
Nie ma między nimi ognia, fajerwerków i jakkolwiek pojętego szaleństwa. Ich miłość wyrosła na zupełnie innych podstawach.
Wiesz, że ja nigdy nie myślałam o tym, kto kogo nie lubi? Czy w ogóle ktoś kogoś nie lubi. Nie zaznaczam tego. Choć są takie osoby. Tom i Bill nie lubią Javiera, ale to wiadomo. Scarlett nie lubi Leny. Też wiadomo. Ma słaby kontakt z Laurą, bo jej prawie nie zna. Z kolei Liv ma słaby kontakt z Rainie, bo w większości jej nie było, nim Rainie wyjechała. To nie jest brak sympatii, raczej zwykła znajomość. Co dalej? Nie ma u mnie zbyt wielu bardzo pobocznych bohaterów. Skupiam się na tych najważniejszych i ich łączy dosyć silna więź. Nikt nie lubił też Isobel, ale to raczej też nic dziwnego :D
Po tej małej zapowiedzi ( Tumblr )siedzę jak na szpilkach i już się nie mogę doczekać 99. Mam nadzieję, że pojawi się zanim oszaleję, a jednocześnie, że doprowadzi mnie do granic szaleństwa :D
OdpowiedzUsuńKuurcze, cokolwiek by nie zrobił tak strasznie uwielbiam Twojego Toma. Właściwie, to w mojej głowie istnieje chyba już tylko ta wersja Tomiego.
J.
Piszę sobie, jednocześnie wracając do poprzednich postów. No i tak mi się jakoś melancholijnie zrobiło, jak trafiłam na Lift me up. W sumie to ja już wyzbyłam się każdej innej wersji Toma. Mam w głowie tylko moją własną :D
UsuńMyślę, że dziś skończę notkę :)
średnio co pół godziny odświeżam Prinza! :D
Usuń/MajS