Tytuł:
A Great Big World feat. Christina Aguilera Say
something.
36. miesiąc od rozstania; 25. października
2014, Berlin
Scarlett nie spała najlepiej. Znów miała koszmary. Po
wizycie w szpitalu była zupełnie roztrzęsiona. Nie tylko stanem Jessici, ale
też tym, co stało się między nią a Tomem. Zupełnie nic nie rozumiała. To było
cudowne i przerażające zarazem. Kiedy wrócili na przyjęcie, musiała się przebrać,
uczesać i jakoś doprowadzić do porządku. Tom czekał na nią pod drzwiami, a
potem towarzyszył jej, kiedy opowiadała, co się stało. Ogólnie trzymał się
blisko i miała wrażenie, jakby czuwał nad nią i był gotowy udzielić jej pomocy
w każdej chwili. To było miłe. A co jeśli..? Zatrzymała się na antresoli,
łapiąc się poręczy, bo ugięły się pod nią nogi. A co jeśli Tom też coś do niej
czuł? A co jeśli wciąż ją kochał? To wszystko było tak bezgranicznie pokręcone.
Rozbolała ją głowa. Nie miała siły teraz o tym myśleć. Schodząc z piętra,
wyczuła intensywny zapach z kuchni. Zaburczało jej w brzuchu, ale nie miała
ochoty na posiłek z Javierem, nie była na to gotowa. Odwrócił się, nim zdążyła
dobrze przekroczyć próg. Posłał jej czarujący uśmiech.
- Zjesz? – zapytał, wskazując na patelnię. Omlet wyglądał
cudownie, ślinka napłynęła jej do ust, ale Scarlett poczuła potrzebę ewakuacji.
Odwzajemniła uśmiech.
- Nie dziękuję, spieszę się – nalała sobie szklankę soku
i wypiła całą zawartość niemal duszkiem. Musiało jej wystarczyć, zanim dotrze
do hotelu.
- Jedziesz do Jess? – zagaił, siadając przy stoliku ze
swoim śniadaniem.
- Nie, jadę do hotelu. Mam spotkanie z chłopakami – nie
uściśliła, których chłopaków miała na myśli, bo zajęłoby to zbyt wiele czasu.
Javier obrzucił ją uważnym spojrzeniem. Tego ranka założyła czarny, jeansowy kombinezon
z rękawem do łokcia. Z przodu miał koszulowe zapięcie. Strój był bardzo
dopasowany, wręcz obcisły, a Javier przywykł do jej bezkształtnych ubrań, więc
na pewno węszył spisek w jej ubiorze. A
ona tylko próbowała odzyskać cząstkę
siebie. Odstawiła szklankę, wygrzebała z torebki malinową szminkę i
lusterko, po czym poprawiła makijaż. Zrezygnowała z biżuterii. Jedynie na szyję
założyła muchę w lamparcie cętki, by nieco ozdobić zapięty pod samą szyję
kombinezon. Dopasowała do niej botki Louboutin’a z tym samym zwierzęcym motywem.
Rzęsy pomalowała tuszem, a usta soczyście malinową szminką. Włosy spięła w
niedbały kok na czubku głowy. A wszystko po to, żeby wyglądać na pewną siebie i
odważną.
- The Pretty Reckless i Adam mieli samolot o dziewiątej.
- Z Edem też nie zdążyłam się pożegnać, bo leciał z rana
do Nowego Jorku. Ma dziś próbę przed Good Morning America.
- Zdążyłaś porozmawiać wczoraj z Tedder’em o współpracy?
– pokręciła głową.
- Umówię się z nim na lunch jak będę w Stanach. Za dużo
ważnych rzeczy do obgadania. Poza tym oni mają za chwilę samolot – wrzuciła
szminkę do torebki i ruszyła do wyjścia, zgarniając po drodze banana z misy.
Musiał wystarczyć na śniadanie. – Później jadę do Jess. Nie wiem, o której
wrócę – machnęła mu na pożegnanie i wyszła z kuchni, spiesząc do wyjścia.
Do hotelu dotarła, kiedy Shannon, Tommo i Jared kończyli
wczesny lunch. Mieli zjeść go razem, ale Scarlett utknęła w korku. Całe
szczęście, że zabrała z domu owoc, bo umarłaby z głodu. Choć i tak wciąż
burczało jej w brzuchu. Jak burza wpadła do hotelowej jadalni. Leo i Sebastian
za nią, niczym dwumetrowy mur. Kilka zainteresowanych twarzy odwróciło się za
nią, gdy mknęła między stolikami kołysząc biodrami. Zamaszyście rozpięła
skórzaną kurtkę, zdecydowanie zbyt cienką, jak na koniec października i
przywitała całusem każdego z, chciałoby się powiedzieć, chłopców.
- Jestem piekielnie głodna – sięgnęła po jedyną ocalałą
bułeczkę i uskubnęła spory kawałek. – Wybaczcie. – Shannon spojrzał na nią z
rozbawieniem. W drodze do hotelu postanowiła, że nie da po sobie poznać, jak
bardzo zmartwiła się stanem Jessici i telefonem Mike’a. Na szczęście niewiele
osób o tym wiedziało.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że wszyscy w koło robią
nam zdjęcia? – zapytał, patrząc jak bułeczka kurczyła się w jej dłoniach.
- Jakbym miała przejmować się za każdym razem, gdy robią
mi zdjęcia, to nie wychodziłabym z domu – odparła.
- Już widzę te nagłówki – zaczął Jared. – Scarlett
O’Connor wolała bułkę niż gorący skład Thrity Seconds to Mars. – Uraczyła ich
ujmującym uśmiechem i kontynuowała jedzenie. Po chwili stanęła przed nią
świeżutka expresso.
- O tym marzyłam – upiła łyk i położyła niedokończoną
bułeczkę na podstawku. – Okej. Teraz mogę myśleć – przełknęła i odetchnęła. –
Jesteście cudowni za to, co wczoraj zrobiliście. Skrzynka mailowa pęka w szwach
i przeważają w niej wiadomości typu: Scarlett,
Ty i Jared wyglądacie razem wspaniale. Życzę wam szczęścia i mam nadzieję, że
nagracie razem płytę – błysnęła uśmiechem. – Ale generalnie ludzie są
zachwyceni, a co najlepsze wpływy na konto nie ustają. Jak tak dalej pójdzie,
to może uda nam się pomóc z sfinalizowaniu leczenia jeszcze innego dziecka.
- Ze mną nie wyglądasz wspaniale? – Shannon skrzywił się,
posyłając jej pełne goryczy spojrzenie. Sięgnęła przez stół i poklepała go po
ręce ze współczuciem.
- Cieszę się, że wychwytujesz sedno sprawy – wszyscy
trzej się roześmiali. – Kiedy jedziecie na lotnisko?
- Czekamy na samochód.
- W takim razie biegnę dalej. Jeszcze raz z serca wam
dziękuję. Jesteście wspaniali i uwielbiam was wiecznie, dozgonnie i niezmiennie.
- Mamy tutaj mały prezent dla Jessici – Jared położył
przed Scarlett ich ostatnią płytę i DVD z trasy przewiązane zieloną wstążką.
Między opakowania była wetknięta kartka.
- Będzie przeszczęśliwa – podniosła się i pożegnała z
każdym.
- Rozsiewasz dobro wszędzie, gdzie się pojawisz –
powiedział Jared, obejmując ją serdecznie. – Nie przestawaj robić tego, co
robisz. To prędzej czy później wróci. Dobro zawsze wraca. Wierz i miej
nadzieję. Jessica sobie poradzi.
- Obyś miał rację – ich spojrzenia spotkały się na krótką
chwilę, ale to wystarczyło, by spłynął na nią spokój. Oczy Jareda miały coś w
sobie. Coś tajemniczego, pociągającego, niesamowitego. Coś, do czego kiedyś
mocno wzdychała. Teraz przekonała się, że to jego wiara i dobro, jakie w sobie
nosił.
- Jeżeli kiedykolwiek będziesz organizować jakąkolwiek
akcję charytatywną, masz nasze wsparcie – powiedział Tommo, gdy już odchodziła.
Pomachała im na pożegnanie i pomknęła ku wyjściu, a dwóch barczystych
ochroniarzy tuż za nią. Dla postronnego obserwatora mogło się to wydawać nieco
dziwne, że nieoficjalnie miała przy sobie dwóch potężnych ochroniarzy, jednak
ów obserwator nie znał jej obaw.
Winda wjechała na odpowiednie piętro i drzwi rozsunęły
się. Odetchnęła mogąc opuścić to malutkie pomieszczenie. Nie cierpiała wind.
Obawiała się ich. Dostawała napadów paniki, kiedy jej dwóch bodyguard’ów
wypełniło prawie całą przestrzeń. Wyłoniła się z niej, a oni z nią. Bash
odnalazł właściwe drzwi i zapukał, kiedy usłyszał zaproszenie, wszedł do środka
i rozejrzał się. Uznawszy, że wszystko było w porządku, umożliwił Scarlett
przejście.
- Dziękuję – skinęła im i drzwi zaraz się zamknęły. Pięć
par oczu przypatrywało się tej scenie.
- Dziewczyno, ty to masz posłuch – odparł Alex Whitworth
podchodząc do niej, by się przywitać.
- Musimy dogadywać się bez słów – odpowiedziała,
pozwalając ucałować się w policzek. – Powinniście to wiedzieć najlepiej –
dodała, witając się z pozostałą czwórką. – Jessica jest bardzo słaba – rzekła,
nie siląc się na wstępy.
- Czyli nici ze spotkania? – zapytał Theo Kershaw.
- Niestety nie. Mogę odwiedzać ją tylko ja i jej
opiekunka z Domu Dziecka, ale na bardzo krótko. Na razie nie zanosi się na to,
żeby miało być lepiej – westchnęła ciężko.
- Najważniejsze jest to, że ona walczy – dodał Jack
Reeve.
- Ma naobiecywanych tyle koncertów, że nie ma wyjścia.
Musi wyzdrowieć i na nie pójść – Harry Whitworth uśmiechnął się do niej
pokrzepiająco. Scarlett spotkała się z nimi zaledwie kilka razy, kiedy
organizowała koncert, ale cała piątka mocno przypadła jej do gustu. Byli
odporni na cienie sławy. Robili to, co lubili i pozwalali mieszać sobie w
szykach. Za bardzo lubi swoje życie, by pozwolić sławie je zmienić i za to ich
ceniła.
- Rozmawialiśmy o tym, że chcielibyśmy spotkać się z
Jessicą. Dlatego przylecimy tu, jeżeli poczuje się lepiej albo kiedy dojdzie do
siebie po operacji.
- Naprawdę chcecie? – usiadła na bocznym oparciu fotela.
– To byłoby cudownie, bo ona tak mocno was lubi. Zna piosenki na pamięć. Często
opowiada mi o tym, co mądrego z nich wydobywa. Dajecie jej odwagę. Ostatnio
jest na etapie waszego Say: stop.
- Szkoda, że nam o tym nie powiedziałaś. Zagralibyśmy ją
na koncercie – odparł Harry.
- Usłyszy ją przy innej okazji. Serio chłopaki. Uważam,
że jesteście świetni i jeżeli dalej będziecie robić taką muzykę, to świat
będzie bardziej wasz, niż jest – uśmiechnęła się.
- To trochę dziwne – zaczął Ben. – Znaczy dla mnie.
Obracam się wśród ludzi, których jeszcze parę lat temu podziwiałem i myślałem
sobie: kurczę, chciałbym robić muzykę, tak jak robią oni. Wczoraj piłem z
Jaredem Leto i Chesterem Beningtonem. Dziś siedzę tu z tobą.
- I możemy licytować się kto ma więcej Grammy, a kto MTV
– mrugnęła do niego. – Ale masz rację. Siedzę w tym biznesie już… - zawiesiła
się, uświadamiając sobie, jak wiele czasu upłynęło. – Wow, to już pięć lat –
zdziwiła się. – I to nie zmienia faktu, że kiedy rozmawiam z Chesterem albo gdy
Mariah powiedziała mi, że pięknie śpiewam, to chciałam usiąść z wrażenia, ale tak
chyba już będzie. W tej branży są osoby, które podziwiamy, których muzyki
słuchamy. To się nie zmienia. Inne jest tylko to, że jesteśmy tez osobami,
które są podziwiane, których muzykę słucha wielu.
- Nie powiem, żeby to nie było fajne – dodał Alex,
znacząco poruszając brwiami.
- Pod wieloma względami – uśmiechnęła się blado. – Gdybym
nie stała się tak wpływową osobą, to nie pomogłabym Jess. Nie zebrałabym
pieniędzy tak szybko, bo nie oszukujmy się, osobom nieznanym idzie to o wiele
wolnej. Przykład Jess pokazał mi, jak wiele mogę dokonać i chcę to robić.
- Ja od zawsze powtarzam, że przekazywanie szans dalej to
najlepsza rzecz w byciu popularnym, zaraz przy robieniu muzyki – dodał Ben.
- Bardzo cieszę się, że was poznałam panowie – rzekła zbierając
się do wyjścia. – Ale teraz muszę wracać do obowiązków. Zawiozę Jess wszystkie
prezenty, kiedy je obejrzy, będzie przeszczęśliwa.
- Pamiętaj, żeby nas zawiadomić, kiedy tylko będziemy
mogli spotkać się z nią – przypomniał jej Jack. Scarlett pokiwała głową i
podeszła do niego, by się pożegnać.
- I jeszcze jedno, czy przysłać wam kogoś, żeby was
oprowadził, pokazał miasto? Lecicie po południu, prawda? Sama chętnie bym to
zrobiła, ale jestem dziś zakopana robotą po uszy.
- Nie chcemy sprawiać ci kłopotu – Theo uśmiechnął się do
niej serdecznie. – Zajmiemy się sobą.
- To nie jest żaden kłopot. Nie mieliście okazji
pozwiedzać, prawda? – skinęli głowami. – A zatem postanowione. Zadzwonię do Liv
i Georga, żeby zrobili wam wycieczkę z super atrakcjami.
- Jesteśmy w kontakcie – zapewnił Ben, gdy już zmierzała
do wyjścia obładowana prezentami dla Jessici. Ledwo dotknęła klamki, a
otworzyły się przed nią i Leo zabrał od Scarlett pakunki. Pomachała chłopakom i
ruszyła w kierunku wind.
Siedząc już w samochodzie kalkulowała, co powinna zrobić
najpierw. Miała spotkanie z lekarzem prowadzącym Jess, potem z dyrektorką Domu
Dziecka, po południu spotkanie z Gin przed jej wylotem do domu, ale najpierw
musiała jechać na policję. Obiecała Shie’owi, że zgłosi się, kiedy on będzie w
pracy. Za bardzo bała się tego, co zrobi Mike, żeby zignorować tą sytuację. Jestem wszędzie, gdzie spojrzysz. Czy to
nie brzmiało jak z jakiegoś horroru drugiej kategorii? Nienawidziła gierek.
Zawsze starała się wystawiać otwarte karty, a teraz najzwyczajniej w świecie
nie mogła, bo Mike postanowił bawić się z nią w kotka i myszkę. Oczywiście ona
musiała grać rolę myszy.
Jak tak teraz o nim myślała, to doszła do wniosku, że
zawsze był typem dręczyciela. Uwielbiał pokazywać swoją wyższość. Większość
rzeczy robił na pokaz. Chciał być najważniejszy i zawsze w centrum uwagi.
Pamiętała doskonale, jak w ósmej klasie upodobał sobie dręczenie kolegi z
klasy. Tamten bał się sam poruszać po korytarzu. Na widok Mike’a uciekał, gdzie
się dało. W końcu doszło do tego, że biedak zmienił szkołę, bo nieustanny
strach doprowadził go do załamania nerwowego.
Jak mogła zakochać się w takim człowieku? Leo i Sebastian
na przednich siedzeniach sprawiali, że czuła się odrobinę spokojniejsza. Byli z
nią na zmianę z Toby’m i Max’em. Wiedziała, że nigdy nie będzie sama, a w domu
czekał na nią Javier. Miała nadzieję, że to wystarczy, że jeśli dojdzie do
konfrontacji z Mike’em to nie będzie sama. Na samą myśl zrobiło jej się zimno.
Bo zupełnie nie wiedziała, na czym stała. Chciał ją przestraszyć? Udało mu się.
Chciał, żeby o nim myślała? Także osiągnął sukces. Chciał pokazać, że to on
wyznacza reguły gry? Proszę bardzo. Co mogła zrobić, by stawić mu czoła? Krycie
się za ochroniarzami nie ustrzeże jej przed nim na zawsze, bo Michael Miller
nie odpuszczał, póki nie dopiął swego. Jim Felston był zbyt zadufany w sobie,
by dopuścić do przegranej. Wydawało jej się, że zna ich obu, ale tak naprawdę
nie miała pojęcia, kim był człowiek, który ich uosabiał. Dlatego walka z nim
nie mogła okazać się łatwa. Poczuła uścisk w żołądku.
Źle. Źle. Źle. Źle. Dlaczego choć przez chwilę nie mogło
być dobrze? Było. Pomyślała. Dobrze
było poprzedniej nocy, przez kilka minut, na szpitalnym korytarzu, w objęciach
człowieka, który kiedyś potrafił odgonić wszystkie lęki. Jak się okazało. Wciąż
umie.
Co teraz?
*
30. października
2014, Berlin
Margo wpinała w uszy malutkie diamentowe kolczyki, które
dostała od Gustava na ostatnie urodziny. Aktualnie pomieszkiwali u Sophie. Nie
wiedziała, czy tak było łatwiej, ale w wśród gwaru dzieci i ciągłej obecności
domowników łatwiej było znosić nieco napiętą atmosferę między nimi. Minęło
sporo czasu, odkąd Gustav zobaczył Caroline. Choć było między nimi już znacznie
lepiej, to wciąż czuła jej oddech na szyi. Za chwilę miało odbyć się małe
przyjęcie urodzinowe cioci. Na tą okazję kupiła sobie jasnozieloną sukienkę z
długim rękawem. Sięgała połowy uda, miała prostu krój. Była mocno dopasowana, a
jedyną ozdobą był ciężki, złoty zamek na plecach. Włosy jej nico odrosły, więc
upięła je w coś co przypominało kok. Bardzo starała się, by ładnie wyglądać dla
swojego męża. Nie zbliżyli się do siebie od dwóch miesięcy i Margo martwiła
się, że duch Caroline doprowadzi do ich końca. Trzy i pół miesiąca po ślubie.
Zamyślona, nie usłyszała, kiedy ktoś wszedł do sypialni. Zdziwiła się czując
dotyk dłoni Gustava na swoich biodrach i widząc jego odbicie w lustrze. Dotykał
jej delikatnie, a i tak dostała gęsiej skórki. Nie robił tego od tak dawna, że
niemal zapomniała jak to było. Pocałował jej nagie ramię, a jego palce
wślizgnęły się pod delikatny materiał jej białych fig. Zamarła.
- Stało się coś niezwykłego – zaczął cicho. – Przed
chwilą, kiedy szedłem korytarzem, natknąłem się na nasz portret ślubny –
wszystkie zdjęcia ślubne wisiały na honorowych miejscach na parterze. Pierwsza
była fotografia Sophie i Nico, następna Shie’a i Julie, dalej Margo i Gustava.
Na przeciwległej ścianie wisiała fotografia Scarlett, Toma i Liama, której nikt
nie śmiał zdjąć i taki sam portret Liv, Georga i Saoirse. – Spojrzałem na niego
i dotarło do mnie, że jak tak dalej pójdzie, to cię stracę – nogi ugięły się
pod Margo. Tak, dzięki Ci Boże. –
Dotąd wydawało mi się, że ty po prostu zawsze będziesz. Przywykłem do tego, że
jesteś, bo nie pamiętam już życia bez ciebie i teraz o nim pomyślałem. Margo –
szepnął, spoglądając w odbicie jej oczu. – Przepraszam. Zdałem sobie sprawę, że
nie mógłbym być bez ciebie. Jesteś moją żoną. Bez względu na to, jak doszło do
naszego ślubu. Bez względu na powody, dla których się pobraliśmy. Jesteś moją
żoną i to najlepsze co mnie w życiu spotkało. Przepraszam – jego palce
zacisnęły się na jej podbrzuszu, kiedy wymawiał słowa przeprosin. Zaraz jednak
zabrał ręce i stanął przed nią. A ona w bieliźnie i diamentowych kolczykach
czuła się zupełnie niekompletna.
- Boję się o nas, Gustav, ale wierzę, że sobie poradzimy
– zapewniła, bo tak naprawdę nie
wiedziała, co mogłaby powiedzieć.
- Zrobiłem już krok w tym kierunku.
- Jaki? – zapytała, drżącym głosem.
- Jutro jesteśmy umówieni z deweloperem. Pokaże nam kilka
domów i mieszkań. Nie możemy mieszkać wszędzie po trochu. Jak mamy stworzyć
dom, skoro nie mamy własnego miejsca? – westchnęła zupełnie rozczulona i sięgnęła
dłonią do policzka Gustava.
- Nie odchodź ode mnie. Po prostu już więcej ode mnie nie
odchodź, bo czuję się taka pusta bez ciebie. Jesteś obok, ale tak jakby cię nie
było i ja już nie wiem, co robić, żebyś mnie chciał. Czuję jej obecność. Czuję
jej oddech na plecach i mam wrażenie, że gdyby się zjawiła, to wybrałbyś ją.
- Przepraszam – powiedział, patrząc Margo w oczy. –
Bardzo cię przepraszam za każdy dzień ostatnich tygodni. Chyba nie jestem tak
silny, jak mi się wydawało. Chyba byłem zbyt pewny, że zawsze będziesz, ale
dziś… przeraziłem się, Margo. Przepraszam. Zrobię wszystko, żeby naprawić, co
zepsułem.
- Nie możesz przepraszać mnie za to, co czujesz. Boję
się, że to co nas łączy jest za słabe, żeby wygrało z twoją miłością do niej.
- Kochanie, ona jest… - zawiesił się szukając słów. – Ona
jest moim młodzieńczym zakochaniem. Ty jesteś przyszłością mojego życia. Ty
jesteś moim życiem, bo tak po prostu jest – uśmiechnął się do niej. Tak, jak
robił to tuż po ślubie. Tak, jak robił to, gdy byli tak bardzo szczęśliwi. –
Nie mogę obiecać ci, że od dziś będzie jak dawniej, ale ja nie chcę żyć w
marazmie, który zawładnął mną tamtego dnia. Czuję się tak, jakby spadły mi
klapki z oczu.
- Jesteś moim mężem i to, co wydawało mi się dobrym
wyjściem dla nas obojga, stało się dla mnie czymś znacznie więcej. Bardzo chcę
obejrzeć domy. Bardzo chcę stworzyć z tobą dom.
- Wiesz co, Margo? – objął ją rękoma w talii i
przyciągnął do siebie. – Ja cię chyba po
prostu kocham – powiedział to zwyczajnie, jak najbardziej oczywistą rzecz
na świecie, a ona zaczęła się śmiać. Śmiała się, bo ogromny kamień spadł jej z
serca. Nie dlatego, że Gustav wyznał jej miłość. To uczucie w ich wypadku
idealnie wpasowywało się w ramkę „to skomplikowane”. Poczuła się lekka, bo
Gustav przyszedł do niej, mówił do niej i dał jej nadzieję.
- Kiepski moment na takie wyznania – powiedziała, zanim
go pocałowała.
*
Scarlett rzuciła torebkę na sofę i wbiegła na piętro. Była już spóźniona
na kolacje urodzinową mamy. Javier wyłonił się ze swojej sypialni, już gotowy
do wyjścia. Spodnie garnituru od Gucciego wyglądały jak wyjęte spod prasy, a złote
spinki z wygrawerowanymi inicjałami połyskiwały przy mankietach koszuli w
bardzo jasnym odcieniu seledynu. Jak zawsze wyglądał, jak z okładki.
- Już się przebieram – rzuciła, wbiegając do swojego
pokoju. – Zasiedziałam się u Jessici, a potem musiałam jechać objazdem, bo był
jakiś wielki wypadek. Już myślałam, że nigdy tu nie dotrę – krzyknęła,
przechodząc do garderoby. Nie miała pojęcia, że Javier wszedł za nią do
pokoju. Wychodząc z garderoby, zapinała
guziczki koszuli. Poza tym miała na sobie tylko bieliznę. Zatrzymała się jak
wryta, dostrzegłszy, że siedział na krześle przy toaletce. Nie wiedziała, czy
uciec, czy stać, czy kucnąć, czy co powinna zrobić? Czuła się naga, a on nie
miał prawa patrzeć, jak się przebierała.
- Przepraszam – odparł, odwracając głowę. Czmychnęła do
garderoby i wyszła z niej dopiero, kiedy miała na sobie czarne rajstopy i
spódniczkę w kształcie litery A. Czuła, jak jej policzki wciąż się czerwieniły,
a serce biło jak oszalałe. Nie podobało jej się to, że Javier nie czuł
skrupułów, by iśc za nią, wiedząc, co miała robić. Wprawdzie wcześniej zdarzało
mu się widzieć, ją podczas przebierania, ale to były przypadki. Widział ją też niemal
zupełnie nagą, ale to też inna sprawa, o której teraz nie chciała myśleć. Nie
życzyła sobie, by ktokolwiek widział ją nagą. Nie po tym, co się między nimi
stało. Nie po tym, co czuła. Nie po tym, w jakim stanie się znalazła. – Musimy
o tym w końcu porozmawiać – odparł, jakby czytał jej w myślach. Rubin, który
dostała od Toma po narodzinach Liama, mało nie wysmyknął jej się z rąk.
Milczała uparcie, zastanawiając się, jak wybrnąć z sytuacji. Bo od tej feralnej
nocy zachowywała się, jakby byli przypadkowymi współlokatorami. Czuła się zbyt
upokorzona, by przejść z tym do porządku dziennego. Wiedziała, że nie
traktowała Javiera najlepiej, ale broniła się, jak umiała. A odpychanie ludzi
wydawało jej się najbezpieczniejszą z opcji. Odpychanie Javiera konkretnie, bo
nikt inny nie wiedział, co między nimi zaszło. Omijała mężczyzn, a jeżeli nie
mogła tego uniknąć, starała się zachowywać naturalnie, co chyba udało jej się
całkiem dobrze w przypadku gości koncertu. Przywdziewanie maski z każdym
kolejnym tygodniem stawało się coraz łatwiejsze. Ułudne marzenia, że będzie
mogła zawsze postępować w zgodzie ze sobą i swoim samopoczuciem rozpłynęły się
już dawno. Wierzyła, że tak można, ale nie w tym momencie. Jeżeli nie chciała
dać się jeszcze bardziej skrzywdzić, musiała udawać.
Scarlett. Silna swą
lęku mocą.
To co postanowiła po terapii, czy nawet całkiem niedawno
przed koncertem, przed tamtą nocą, to wszystko miało znaczenie. Wciąż wierzyła,
że przetrwa, że sobie poradzi, że wyjdzie na prostą, że wszystko w końcu będzie
dobrze. Jednak teraz przychodziło jej to z większą trudnością. Teraz odczuwała
więcej lęku, mniej pewności siebie. Miotało nią więcej niepewności, a mniej
spraw wyglądało na proste. Zachowanie spokoju i życie w jako takiej normalności
wiązało się z większym wysiłkiem. Łatwiej było jej wpaść w panikę albo się
rozkleić. Wciąż wierzyła, że kiedyś będzie szczęśliwa, tylko z tą różnicą, że
teraz droga do szczęścia wydawała jej się jeszcze bardziej kręta i wyboista. To
nie zmieniło się przez powrót Mike’a i to co z nią uczynił. Jego obecność w jej
życiu wybiła ją z równowagi, uczyniła strachliwą i niepewną siebie. Sprawił, że
bała się każdego telefonu, z bijącym sercem odbierała maile i pocztę. Nie
lubiła siebie. Nie lubiła dotyku. Unikała otwartych konfrontacji. Udawała. Potrzebowała
tylko troszkę więcej miłości.
- Nie ma o czym – odpowiedziała twardo, zdając sobie
sprawę z tego, że powinna coś powiedzieć.
- Wydaje mi się, że jest. Gdybym tylko wiedział, czym
skończy się próba zbliżenia do ciebie, nigdy nie wykroczyłbym poza
przyjacielskie relacje – rzekł, siląc się na spokój. Widziała, jak walczył ze
sobą. Teraz i każdego dnia. Nie robił tego, co chciał, tylko to, co mu
wypadało. Teraz też zapewne inaczej rozwiązałby tą sytuację. Może chciał ją
pocałować? Może spoliczkować? Może chciał wygarnąć jej wszystko? Cieszyła się,
że wybrał najbezpieczniejszą opcję i został na miejscu. Nie miała siły na
kolejną walkę. Chciała tylko jechać do mamy.
- Może trzeba było – warknęła, szarpiąc się z kolczykami.
Popatrzył na nią litościwie, co wpędziło ją w jeszcze większą złość. – Po co
chcesz to wywlekać, Javier? – syknęła. – Żeby mnie upokorzyć? Śmiało! Pomówmy o
tym, jaka jestem świetna w łóżku. No dalej – bojowo zadarła głowę i oparła ręce
na biodrach. Może nie powinna się tak unosić? Może wystarczyło powiedzieć, żeby
wyszedł, ale chyba chciała się z nim pokłócić, żeby przestał być taki układny i
poddany jej woli.
- Chciałem ci tylko powiedzieć, że nie chcę, żebyś czuła
się źle. Mówiłem ci to nie raz. Po tym, co przeszłaś, to przecież nic takiego,
a ja nie chcę, żebyśmy skakali sobie do gardeł, żebyś uciekała przede mną,
jakbym miał trąd.
- Może ja nie umiem być inna? – w złości wyrzuciła ręce w
górę i pomknęła do garderoby po kozaki. Dlaczego nie umiał krzyczeć? Dlaczego
przy niej stawał się taki potulny? Potrzebowała kogoś, kto będzie potrafił
huknąć ręką w stół, a przy niej Javier stawał się bardziej niewinny niż
noworodek. Dlaczego nie potrafił pokazać jej, że to on nosił spodnie, że mogła
na nim polegać, że był? Skoro męskość buchała z niego z każdego zdjęcia, z
każdej reklamy, to dlaczego przy niej stawał się takim… pantoflarzem?
- Scarlett – powiedział cicho, gdy wróciła do pokoju i
usiadłszy na łóżku nerwowo wciągała buty. – Wydaje mi się, że z nas dwojga to
ty masz problem z całą tą sytuacją. Znaczy, że nie możesz przejść z nią do
porządku dziennego. Nie raz upewniałem cię, że nie chcę rozpamiętywać tamtego
zdarzenia – odparł miękko i czule, a ją to tylko rozwścieczyło. Wolałaby, żeby
powiedział, że ma przestać się ze sobą cackać i wziąć do kupy, że jakoś to
będzie, że sobie poradzi, a nie że ma problem. Wolałaby oparcie. Wolałaby
kogoś, kto zna ją na tyle, by wiedzieć, czego potrzebowała. Był taki ktoś i to
sprawiło, że straciła cały zapał do krzyków.
- Kurwa – sapnęła. – Javier – przerwała dopinanie buta. –
Czy ty nie rozumiesz, że tamta noc to tylko kropka nad „i”? – popatrzyła na
niego zupełnie znużona całą tą wymianą zdań. Zupełnie jakby przed chwilą nie
była wściekła. – Wszystko się sypie. Ja się sypię. Jessica słabnie. Mike mnie
prześladuje. Nie mam władzy nad niczym. Wszystko wymyka mi się z rąk. Dlatego
nie chce mi się gadać o tym, że seks nam się nie udał. Czuję się kiepsko i bez
rozpamiętywania tamtej nocy. Wiem, że to ja zaczęłam sprawę, ale myślałam, że
coś z tego będzie, ale myliłam się. Nie potrafię być z kimkolwiek, nawet sama
ze sobą, więc tak. Mam problem z tą sytuacją – podeszła do toaletki. –
Przepraszam – fuknęła. – Muszę się uczesać – Javier podniósł się z krzesła i
odszedł na bezpieczną odległość.
- Chcę ci pomóc – dodał tym swoim anielskim tonem.
- Nie możesz. Sama nie mogę sobie pomóc, więc jakim cudem
tobie miałoby się to udać? – spojrzała z wyrzutem w odbicie Javiera, gdzieś za
jej plecami. – Skończmy ten temat – upięła włosy nad karkiem i przyjrzała się
sobie.
- Mówiłem ci nie raz, że pomogę ci zawsze i we wszystkim.
Teraz tym bardziej. Zależy mi na tobie i ciężko mi, kiedy tobie jest źle –
widziała, że męczył go ten spór. Chciał wybrnąć, ale nie wiedział jak. Chciał
jej pomóc, ale nie umiał. Chciał, żeby go pokochała, ale nie potrafił sprawić,
by tak się stało. Chciał, żeby oboje byli szczęśliwi, ale póki co obojgu działo
się źle. Postanowiła odpuścić. Musiała z nim to wszystko wyjaśnić, ale nie dziś.
Może jutro. Pomyśli o tym jutro.
- Róbmy swoje, dobra? – ucięła, spoglądając na niego
krótko. Spryskała się perfumami i sięgnęła po kurtkę. – Możemy iść. Mama pewnie
się niecierpliwi.
- Wiesz co? – powiedział, patrząc na nią dłuższą chwilę. Wyglądał,
jakby się wahał. – Ja jednak zostanę. Przeproś ode mnie Sophie.
- Jak chcesz – wzruszyła ramionami i wyszła. Javier
siedział jeszcze kilkanaście minut w pokoju Scarlett, zastanawiając się, co
właściwie działo się między nimi. Z każdym dniem oddalała się od niego.
Zamykała się w swojej skorupie. Nie wiedział, czy to reakcja na ponowne
pojawienie się Mike’a, czy Toma. Nie był ślepy i domyślał się, że Kaulitz
będzie próbował odzyskać Scarlett. Przymierzał się do tego od dłuższego czasu,
ale Javier skutecznie mu to uniemożliwiał, nie opuszczając jej na krok. Nie
mógł przewidzieć wszystkiego, choćby koncertu, czy tych sporadycznych spotkań,
kiedy nie mógł towarzyszyć Scarlett. Do dziś nie wiedział, co zdarzyło się w
szpitalu. Jednak to tylko mocniej wybiło ją z równowagi. Javier zastanawiał
się, czy miała mu za złe, że nie domyślił się, że za tym dziwnym telefonem stał
Mike? To musiało być coś więcej. Tamta noc ją zawstydziła, ale to nie mógł być
jedyny powód jej niechęci wobec niego. Wymykała mu się z rąk i już nie
wiedział, co robić, żeby znów zbliżyła się do niego. Bał się, że straci ją
zupełnie. Uwielbiał ją. Była pierwszą kobietą, którą pokochał. Ich relacja była
trudna ze względu na to, że uczucie wypływało tylko z jego strony, a teraz
działo się tyle złych rzeczy, których nie umiał kontrolować. Czasem chciał
odpuścić. Wrócić do swojego życia, nauczyć się żyć bez niej, ale te ostatnie
miesiące były tak dobre, że nie potrafił zrezygnować z tych okruchów, które mu
dawała. Pierwszy raz miał dom. Bardzo niestabilny, stworzony na pokręconych
fundamentach, ale dom. Bardzo bał się, że go straci i znów zostanie zupełnie
sam. Dlatego robił wszystko, żeby ją zatrzymać, a im bardziej się starał, tym
mniej mu wychodziło. Przestraszył się słysząc donośny dźwięk dzwonka telefonu.
Telefonu Scarlett. W pierwszym momencie zaniepokoił się, że zapomniała go
zabrać, a potem podszedł do toaletki i spojrzał kto dzwonił. W pierwszej chwili
chciał odejść. Niech sobie dzwoni, ale potem przyszła mu do głowy szalona myśl.
Przez moment gryzł się, czy warto.
- Pieprz się, Kaulitz – mruknął wciskając zieloną
słuchawkę.
*
Tom nie lubił wracać do Monachium. Nie teraz. Na początku
cała idea DSDS była ciekawą alternatywą dla ich chwilowej zawodowej stagnacji,
ale w tym momencie czuł, że powinien być przy Scarlett. Może nie dosłownie przy
niej, ale chociaż na miejscu, żeby móc reagować. To pokręcone, cała ta próba
zbliżenia się do niej, ale Fontaine wciąż u niej mieszkał, więc nie mógł
działać odważniej. Chociaż… może powinien? W końcu, jeżeli z nią nie
porozmawia, to nic nie wskóra. Mogliby już znów być razem, gdyby się tak nie
ociągał. Sęk w tym, że bał się. Bał się, że zrobi coś nie tak i zniszczy ich
kruchy sojusz. Wrzucił ostatnie rzeczy do walizki i zamknął ją z trzaskiem.
Pakowanie wychodziło mu już automatycznie. Z pokoju Billa dochodził go śmiech
Rainie i Candy, a potem pisk nastolatki.
Było im już ciasno w tym mieszkaniu. Georg wciąż się nie wyprowadził, bo
nie potrafili z Liv wykończyć swojego gniazdka. Gustav i Margo tułali się z
jednego miejsca na drugie. Rainie z Candy mieszkały tu na stałe, a on spał w
swoim pokoju na te pojedyncze noce, kiedy nie był w Loitsche, bo generalnie
mieszkała tam Candy. Nie miał swojego miejsca i uwierało go to. Każdego z nich.
Nadszedł czas decyzji, ale wszyscy czterej nie potrafili się zmobilizować, bo
to oznaczał kolejny koniec pewnego życia. Coś niepewnego. Coś nowego. No,
trzej, bo Georg już jedną nogą się wyprowadził. Wyszedł na balkon, po drodze
wyjmując z paczki papierosa. Ledwo znalazł się na powietrzu, już zaciągał się
dymem. Oparł się o barierkę i patrzył na wysoki budek oddalony o kilka ulic. Na
samej górze paliło się światło. Jeszcze całkiem niedawno nie zwracał uwagi na
to, że mieszkała tak blisko. Na ścisłość, z lornetką pewnie zobaczyłby co
robiła. Ciekawe, czy była w domu? Może spędzała wieczór oglądając filmy z
Fontainem albo co gorsza wyszła gdzieś z nim? Ewentualność, że pozwalała
chłoptasiowi zbliżyć się do siebie niepokoiła Toma najbardziej. W końcu
mieszkali pod jednym dachem, a on miał na nią chrapkę od dawno. A co jeśli mu
się udało? To jak zachowywała się w stosunku do niego nie wróżyło promiennego
romansu, ale…
- Nie ma jej – usłyszał za sobą głos Billa. Nie odwrócił
się. Brat dołączył do niego. Dzielnie znosił pokusę i nie jak zwykle odmówił
papierosa.
- Skąd wiesz?
- Dziś są urodziny Sophie. Georg i Gustav są na kolacji u
niej.
- Więc zostawiła światło albo Fontaine’a w domu.
- Albo jego przy włączonym świetle – Bill parsknął
śmiechem i trącił brata łokciem. – Wiem, że powinieneś przestać być idiotą i
zadzwonić do niej.
- Nie rozmawiamy ze sobą przez trzy lata, a potem nagle
do niej dzwonię? – mruknął, zerkając na Billa przez kłąb dymu. Zmrużył oczy.
Jego brat zawsze miał jakąś pokrętną logikę na temat wielu spraw. W kwestii
jego związku ze Scarlett uważał się za eksperta.
- Nie rozmawiacie przez trzy lata, potem jesteś przy niej
w bardzo trudnej chwili i… tak! Cholera, dzwonisz do niej! – Bill sapnął ze
złości, spojrzał na brata jak na idiotę i oczywiście wywrócił oczami. – Jaki ty
jesteś czasem oporny, Tom.
- Ja chcę z nią porozmawiać – odparł, puszczając mimo
uszu krytykę bliźniaka. – Chcę się zbliżyć, ale minął tydzień od koncertu i co?
Nagle dzwonię? Coć mi tu nie pasuje.
- A czemu nie? Martwisz się o nią, o Jess? Co w tym
złego? Jutro rano lecisz do Monachium, więc przed wyjazdem chcesz dowiedzieć
się, co słychać. To całkiem niezły pierwszy krok – zapewnił.
- Niby masz rację – odparł, odpalając kolejnego
papierosa.
- Mam. Wiem to. Ty
strasznie to sobie utrudniasz, już od dawna wiesz, że chcesz odzyskać Scarlett,
a zachowujesz się tak, jakbyś zostawił jaja w innych spodniach – powiedziawszy
to tonem pełnym dezaprobaty, wrócił do mieszkania, nie dając Tomowi szansy na
odpowiedź. W sumie niewiele było do powiedzenia, bo Bill miał rację. Skakał na
palcach wokół tematu, zamiast zabrać się do rzeczy jak należy. Postanowił do
niej zadzwonić. Kiedy chciał odnaleźć jej numer w spisie uświadomił sobie, że
przecież znał go na pamięć. Wystukał na klawiaturze te dziewięć magicznych
cyferek i zawahał się. Rozmowa z Billem nieco rozjaśniła mu umysł, ale wciąż
nie miał pewności, czy to był dobry moment, a co jeśli ją spłoszy? Chociaż czy
jeden telefon mógł aż tak bardzo zaszkodzić? W końcu był przy niej w trudnym
momencie i ona tą obecność przyjęła. Mógł się martwić tym, w jakim była stanie.
No i martwił się, ale nie tylko tym, że załamała się w jego obecności.
Niepokoił się, bo Scarlett nie przypominała, ani trochę siebie, nawet nie tej,
którą tak dobrze znał, ale tej którą stała się po ich rozstaniu. Wiedział, że
coś bardzo było nie tak. Wiedział, że działo się coś złego i musiał spróbować
czuwać nad nią, nawet z daleka. Wcisnął zieloną słuchawkę i czekał. Trochę się
denerwował. Sygnał ciągnął się w nieskończoność, a w końcu zaakceptowano
połączenie.
- Tak? – usłyszał rozanielony głos Fontaine’a. Ciśnienie
skoczyło mu do dwustu dwudziestu.
- Dlaczego, do cholery, odbierasz telefon Scarlett? –
zapytał, siląc się na spokój, choć zrobiło mu się gorąco. Miał wrażenie, że
poczerwieniał. Serce zabiło mu jak oszalałe. To nic takiego. Chłoptaś odebrał
jej telefon. Mieszkali razem. Jednak skoro odbierał jej telefony, to oznaczało,
że byli blisko.
- Wybacz stary, ale Scarlett właśnie bierze prysznic –
Fontaine powiedział to tak sugestywnym tonem, że Toma aż zemdliło. Słyszał w
jego głosie obrzydliwą satysfakcję. Dawał mu do zrozumienia, że Tom spóźnił się,
że należała do niego.
- W porządku. Zadzwonię później – odpowiedział, starając
się panować nad głosem. Nie zamierzał dać mu tej satysfakcji, choć sytuacja
wyglądała tragicznie w jego położeniu.
- No nie wiem, czy Scarlett będzie miała czas na rozmowy.
Wiesz, jak jest – odparł pobłażliwym tonem, jakby solidarnie chciał mu
powiedzieć; wiesz, jakie są kobiety.
- Bez obaw, złapię
ją – odparł, nim się rozłączył. Przymknął powieki i stał tak chwilę,
uspokajając oddech. Czy to możliwe, że Scarlett spała z nim po tym, jak robiła
wszystko, żeby się do niej zbytnio nie zbliżył? Czy to możliwe, że jej
zachowanie na koncercie to tylko stres? Czy to możliwe, że całe to wrażenie, że
działo się coś złego to tylko jego bujna wyobraźnia? Nawet on nie odbierał
telefonów Scarlett, chyba że dzwonił ktoś z rodziny. Czy istniała szansa, że
nie wiedziała o tym, że Fontaine odebrał jej telefon? Może chciał mu zrobić na
złość? Przecież nie skrzywdziłby Scarlett. Fontaine miał różne rzeczy za
uszami, ale kochał się w niej i robił wszystko, żeby jej dogodzić. Czy to
możliwe, że chciał w ten sposób pokazać, kto teraz ją miał? Tom nie wierzył, że
te ich malutkie chwile sprzed tygodnia to złudzenie. Wierzył w Scarlett. Popatrzył
jeszcze przez chwilę w jasne punkty okien jej mieszkania. – Bill! – krzyknął,
wchodząc do mieszkania. Bliźniak ostatnimi czasy był specem od spraw sercowych,
więc na pewno rozjaśni mu sytuację.
31. października
2014.
Javier przezornie wykonał do Scarlett dwa telefony. Jeden
trzy godziny po jej wyjściu, a drugi cztery. Nie chciał, żeby sądziła, że tykał
jej telefon. Mógł skasować tamto połączenie z rejestru, ale z wrażenia
zapomniał, a teraz było za późno, bo usłyszał trzask drzwi. Nie bardzo
wiedział, o której się jej spodziewać, ale dochodziło południe, więc pewnie
przełożyła swoje spotkania. Jeżeli Scarlett się połapie, to na pewno nie będzie
zadowolona. Mógł mieć nadzieję, że będzie zbyt roztargniona, żeby zwracać uwagę
na indeks połączeń. Zbliżał się termin jego wyjazdu. Miał sporo zobowiązań i
zdawał sobie sprawę z tego, że mógł wrócić do niej dopiero po nowym roku. Do
tego czasu mogło zdarzyć się wszystko. Miał nadzieję, że chociaż trochę
ostudził Kaulitza. Miał nadzieję, że w końcu się pogodzą i przed jego wylotem
dojdą do porozumienia. Scarlett przemknęła przez mieszkanie, jak burza.
- Zostawiłam w domu telefon? – zapytała, zaglądając do
jego sypialni. Spojrzał na nią, udając, że nie wiedział o co chodziło.
- Możliwe, bo nie mogłem się do ciebie dodzwonić –
odpowiedział i pogrążył się w lekturze pulpitu swojego laptopa, ale nie musiała
przecież wiedzieć, że podziwiał ikonki. Wychodząc, mruknęła okej i tyle było ją widać. Słysząc szum
prysznica, wyszedł z pokoju. Postanowił zaparzyć kawę, czy coś przy czym będzie
mu się z nią łatwiej rozmawiało. Nastawił ekspres na latte i czekał. Wróciła po
chwili ubrana w ciemne jeansy i dopasowany sweter z dekoltem w serek. Rzadko
nosiła zieleń, ale musiał przyznać, że w tym kolorze też ładnie wyglądała. Jak
niemal w każdym, z resztą. Przesunął w jej stronę wysoką szklankę z jej
ulubioną kawą. Miał nadzieję, że przyjmie tą gałązkę oliwną. Uśmiechnęła się
krótko i zabrała ją, siadając na wysokim stołku. – Jak było u mamy? – zapytał,
zajmując miejsce naprzeciw niej.
- Fajnie. Posiedzieliśmy, porozmawialiśmy, trochę wypiliśmy.
Mama zrobiła pyszną kolację. Jul upiekła tort. Margo i Gustav powoli dochodzą
do porozumienia, więc atmosfera nie była aż tak napięta. Julie opowiadała o
szkole, jest zachwycona zajęciami. Generalnie bardzo miło.
- Cieszę się, że dobrze spędziłaś wieczór – odparł
serdecznie. – Ja zająłem się swoim terminarzem. Uporządkowałem wszystko i
dokonałem kilku ustaleń z moim agentem. Zarezerwował mi lot na przyszły
czwartek – skinęła głową, po czym upiła łyk kawy.
- Pyszna – odparła, a on przyjął to jako przeprosiny z
jej strony. Sięgnęła po swój telefon, który do tej pory spoczywał w tylnej
kieszeni jej jeansów. Trochę się zdenerwował, ale nie mógł już nic zrobić. Może
dopisze mu szczęście. Czytała sms’y i maile, odpisała na kilka. – Jessica mi
napisała, że wczoraj wstała na pięć minut. Fizjoterapeuta poprowadził ją kilka
metrów, a potem mogła wysłać kilka widomości. Kamień spada mi z serca, w dni,
kiedy czuje się lepiej – upiła kolejny łyk i dalej grzebiąc w telefonie, zeszła
z krzesła. – Jadę do niej – zerknęła krótko na Javiera i wyszła z kuchni. Poczuł
ulgę. Istniała szansa, że wieczorem porozmawiają jak ludzie. Może dobra kolacja
trochę ją udobrucha. Uznał, że jego nadzieje były przedwczesne, gdy odrobinę
zbyt długo stała w miejscu, wciąż spoglądając na wyświetlacz telefonu.
Przeglądała rejestr połączeń. Zdziwiła się, widząc
nieodebrane połączenie od Billa, dwa od Javiera i jedno odebrane od Toma.
Odebrane od Toma. Nie rozmawiała z nim, ani z Billem w razie, gdyby dzwonił z
jego komórki. Nie rozmawiała z nikim przed wyjściem, więc dlaczego ktoś odebrał
połączenie akurat od Toma i to tuż po jej wyjściu? Ktoś? Prychnęła i cofnęła
się do kuchni. – Dlaczego rozmawiałeś z Tomem? – zapytała, spoglądając na niego
uważnie.
- Myślałem, że to ważne – odparł. Zauważyła, że odrobinę
zbladł. – Nie patrzyłem kto dzwoni – dodał szybko. Scarlett spojrzała na niego,
jak na osobę niespełna rozumu.
- Gówno prawda – skwitowała. O dziwno nie wpadła w furię.
Fakt, że dzwonił do niej Tom, działał na nią jakoś tak kojąco. – Jakim prawem
odbierasz moje telefony? Ciekawe dlaczego akurat telefon od Toma cię tak
zainteresował, co? W co ty grasz? Myślałam, że etap oszustw mamy już za sobą. Myślałeś,
że się nie domyślę, jak zobaczę, że sam do mnie dzwoniłeś? Wiesz co, Javier? To
było słabe. Po prostu słabe. Jeżeli sądzisz, że zbliżysz się do mnie, próbując
odizolować mnie od przyjaciół to się grubo mylisz – odwróciła się do wyjścia,
nie spodziewając się odpowiedzi. Tym razem to ona została zaskoczona.
- To teraz on jest przyjacielem? – zirytował się. – Ile
miesięcy płakałaś, bo okazał się ostatnim gnojem? Ile razy mówiłaś, jaki jest
zły i nieczuły? Ile razy przeklinałaś jego i tą małą? Mało? – podniósł głos.
Wyczuła w nim zmianę. W końcu przestał być potulny, ale to nie pomogło, bo nie
zamierzała pozwolić, żeby mieszał się w jej relację z Tomem.
- A powiedz mi, kto się do tego przyczynił? – wysyczała,
patrząc mu prosto w oczy. Wiedziała, że to cios poniżej pasa, ale nie dbała o
to.
- No proszę! Pomówmy o tym – rozsiadł się wygodnie,
emanując tą swoją sławetną arogancją. Zniknął czuły i kochany Javier. Pojawił
się ten, którego znają wszyscy.
- Nie – syknęła. – Nie dam się wciągnąć w żadną szarpankę
słowną – odparła kategorycznie. – Nie zamierzam kłócić się o takie byle co w
moim własnym domu, dlatego wybacz, ale idę sobie, bo nie mam ochoty z tobą
rozmawiać. A tak na przyszłość, nie waż się tykać mojego telefonu. Nawet gdyby
dzwonił Papież – spakowała kilka niezbędnych rzeczy i wychodząc, nawet nie
spojrzała w jego kierunku.
W drodze do mamy uznała, że popełniła błąd, uciekając ze
swojego własnego domu. mieszkanie było jedynym miejscem, które jako jedyne
potrafiła nazywać teraz domem, więc dlaczego umknęła, jakby nie była u siebie? Pojeździła
po mieście, kupiła sobie kawę i ciastko francuskie, którymi posiliła się w
pobliżu Placu Poczdamskiego, a potem wróciła do mieszkania. Być może szczytem
głupoty było samotne poruszanie się po mieście, ale dawno nie czuła się tak
dobrze. Jeździła bez celu, a chłodne jesienne powietrze orzeźwiało ją, wpadając
do środka przez uchyloną szybę. Tom do niej zadzwonił. Prawdopodobnie nie
powinna się cieszyć, bo niedługo po tym dzwonił też Bill. Jednak ocieplenie
stosunków między nimi było bardzo wyraźne i cieszyło ją. Wprawdzie daleko im
było do wyjaśnienia sobie wszystkiego, ale zaczynali zachowywać się jak
cywilizowani ludzie. Niewiele mieli ze sobą do czynienia, ale sporadyczne
spotkania utwierdzały ją w przekonaniu, że w pewien sposób wciąż byli sobie
bliscy. Choćby to, jak zatroszczył się o nią w szpitalu, a wcześniej w trakcie
koncertu. Jak tak myślała o ich relacji w ostatnich miesiącach, to uświadomiła
sobie, że Tom zachowywał się w taki sposób odkąd zjawił się w jej mieszkaniu
razem z Billem, Rainie i Candy. Już wtedy dostrzegł, że działo się z nią coś
niedobrego. Przypomniała sobie ich taniec podczas wesela Margo i Gustava. Takich
sytuacji było całkiem sporo, ale nie zwracała na nie szczególnej uwagi, bo
wtedy nie myślała, ani nie marzyła nawet o czymś takim jak powrót. Nawet teraz
wydawało jej się to zupełną abstrakcją, ale wszystko wskazywało na to, że Tom
wciąż coś do niej czuł. Coś dobrego. Zadzwonił do niej pierwszy raz od trzech
lat i to musiało mieć znaczenie. Nie wierzyła, że nie. To znacznie poprawiło
jej nastrój. Postanowiła oddzwonić do niego z samego rana. Tak powinno być
uczciwie, a do Javiera nie zamierzała się odzywać. Bez względu na to, jakie
były jego intencje, a na pewno nie tak krystalicznie czyste jak jej mówił, nie
miał prawa odbierać jej telefonu. Nie była głupia. Javier czuł się zazdrosny o
Toma za każdym razem, gdy pojawiał się na horyzoncie. Być może tego nie
kontrolował, ale stawał się wtedy bardzo zaborczy i za wszelką cenę chciał
pokazać, kto teraz opiekował się nią. Jako, że jego uczucia były przez nią
nieodwzajemnione, przymykała oko na takie zachowanie. Nie chciała go krzywdzić.
Jednak przeczuwała, że odbierając jej telefon, chciał po prostu zaznaczyć
teren, a na to nie zamierzała pozwolić. Być może była lękliwa i niepewna
siebie, ale na pewno nie dopuścić do tego, żeby w ten sposób manewrowano jej
życiem. Chciała, żeby im wyszło, ale to chyba stawało się coraz bardziej
niemożliwe. Starała się. Próbowała, ale jej serce było ślepe, głuche i nieczułe
na podszepty rozumu. Znalazła się w tak kiepskim położeniu, że nie mogła
pozwolić sobie na zmuszanie się do czegokolwiek, bo nie zniosłaby tego
psychicznie. Nie potrzebowała kolejnych zmartwień. Chyba będzie musiała poważnie
porozmawiać z Javierem na temat jego uczuć, jej uczuć, jego zachowania i jej
reakcji. To nie mogła być łatwa rozmowa, ale niezbędna, jeżeli mieli dalej
razem mieszkać. Pokrzepiona tą myślą wróciła do mieszkania. Panowała tam
zupełna cisza. Javier albo spał albo gdzieś wyszedł. Toby dobijał się do niej,
bo nikt nie wiedział, gdzie zniknęła. Napisała mu wiadomość, wzięła kąpiel i potwornie
zmęczona zasnęła niemal od razu. Pierwszy raz od bardzo dawna spała kamiennym
snem. Jak się później okazało pełnym znamiennych snów.
Ten rozdział to kwintesencja tej całej szczegółowości i detali, ktorymi Prinz się charakteryzuje. Wszystko jest dopracowane, takie jak powinno być, choć nie działo się tam nic skomplikowanego, że tak powiem, to i tak wyszło świetnie! Był spacer, ale jakże znaczący w swojej prostocie.
OdpowiedzUsuńCieszę się ogromnie z takiej niespodzianki, nie spodziewałam sie niczego w tym tygodniu! Jesteś wielka.
MajS
Nie umiałabym pisać tego przeklętego licencjatu, wiedząc, że mam niedokończoną notkę :D To są dopiero priorytety, a teraz mam kryzys twórczy, więc postanowiłam odpowiedzieć na komentarze ^^.
UsuńFaktycznie taki delikatny spacerek, ale za to jaki przyjemny. Myślę, ze idealny po burzy jaka miala miejsce w ostatnim poscie. Fajnie, ze jednak znalazlas na to chwile, no i trzymam kciuki za Twoją prace.
OdpowiedzUsuńBardzo rozczarowalo mnie dzis zachowanie J. Chociaz z drugiej strony, moze postapilabym na jego miejscu tak samo. Nie wiem. Walczy juz chyba ostatkiem sil jak umie. Tym bardziej ciekawi mnie jak z tego punktu chcesz doprowadzic do scenj z prologu.
Pozdrawiam,J.
Ps. Przepraszam za brak polskich znakow i bledy, ale pisze szybko na telefonie.
Przekonasz się już całkiem niebawem. Rozwinięcie prologu jest już przygotowane, czeka tylko na swój moment. Z Javierem będzie teraz ciekawie. W końcu porzucił maskę pantoflarza i pokaże na co go stać.
UsuńMargo i Gustav <3 Jak dobrze było poczytać o nich! Tyle razy już Ci mówiłam, że tak ich lubię,ze chyba nie ma sensu się powtarzać;) A w trójkącie Tom-Scarlett-Javier lekkie poruszenie. Robi się nerwowo;D Każdy z nich się czai i bardzo asekuracyjnie zachowuje, aż w końcu Javier chyba nie wytrzymał presji. I zaczyna się dziwnie zachowywac. Desperację wyczuwam u niego. W sumie to mu się nie dziwie. Poświęcił Scarlett jakby nie było trzy lata swojego życia. Była na każde jej zawołanie, był ramieniem, które wspierało i w które mogła się swobodnie wypłakać. I kiedy w końcu wyglądało na to, że coś będzie z tego miał (brzmi jak transakcja biznesowa;D) to wkracza Tom. Ma chłopak wyczucie czasu:D I lepiej niech zagęści ruchy,bo skołowana Scarlett może znów się władować w jakiś dziwny związek. No i Tom zdecydowanie powinien dowiedziec się o Mike'u,zeby ją ochronić przed nim! W każdym razie czuję, że zbliżamy się do sytuacji przełomowej,bo i w Scarlett i w Javierze zbiera się juz mnostwo emocji i myślę,ze wybuch jest nieunikniony. Chętnie bym przeczytała jeszcze o starciu Toma z Javierem;D Ta rozmowa telefoniczna to mogłby być przedsmak:D Tak tylko sugeruje:D Mogłąbym wrócić do swojej arcyważnej funkcji przy dialogach:D
OdpowiedzUsuńKatalin
O taaaak! Rozmowa Toma z Javierem to byłoby... coś :)
UsuńMajS.
O jakiego typu rozmowę chodzi? Ustną czy na pięści? :D
UsuńMyślę, że zarówno jedna jak i druga wzbudziłaby wiele emocji, oj tak.
UsuńJuż sobie wyobrażam te cięte riposty z obydwu stron, to by przeszło do historii Prinza! :)
MajS.
oczywiście nie zapomniałaś o Jarku w tym rozdziale :D oh, już myślałam, że się da ponieść i będzie love forever, hahaha :D
OdpowiedzUsuńco do Javiera to jest zazdrosny i tyle, chłop kombinuje jak może i jak się da, ale troche słabe zagranie, ale nie wiem w sumie jakbym się zachowała.. pewnie szybko to skasowała, ale on to jednak ciapa :D
no i w sumie nie wiem jak ten prolog ma się tu znaleźć, bo listopad tuż tuż, a oni na wojennej ścieżce teraz. hmmm...
sorrka, że tak bez ładu i składu, ale po 5h opracowywania 99 zagadnień z cywila, mój mózg zapłonął żywym ogniem :c
Jarek dostał swoje ostatnie pięć minut, jego czas się niestety skończył, więc wiesz :D nici z forever love :D
Usuńprzeczuwałam, że coś gorszego wyniknie z samotnego wyjścia Scarlett, na szczęście zaskoczyłaś mnie pozytywnie i spokojnie wróciła do domu.
OdpowiedzUsuńi Javier, uch, jak mi działa na nerwy. raz ciepła kluska, która powie wszystko, czego się od niej oczekuje, a potem taki złośliwiec. S. też nie jest bez winy, była bardzo zuchwała i niewdzięczna, wyżyła się na nim, a podczas ostatniej rozmowy to on miał rację. Tom zrobił jej sporo złego i przez dłuuugi czas rozpamiętywała tylko to, a potem wystarczyło kilka spotkań i niezobowiązujących rozmów, żeby nagle naprawić ich stosunki i wymazać wszystkie jego grzeszki. ja ją rozumiem, ale z perspektywy Javiera musi to nie za fajnie wyglądać. mimo całej jego arogancji, uważam że akurat wtedy postąpił dobrze. ale tylko wtedy. przez cały odcinek tak mnie irytował, jeeezu. przypominał mi pewną żenującą osobę, która w podobny sposób chodziła, miałaczała, próbowała wyjaśniać, przepraszać, poruszała po raz setny tematy, o których nikt nie chce już rozmawiać, a potem nagle się irytowała i nie umiała zapanować nad emocjami. no, Javier był podobny. rozgotował się ostatnio, oj, gotujesz go coraz bardziej. w sumie on od zawsze był takim przydupasem :D z jednej strony super męski, w rzeczywistości pod maską kryje się zagubiony szczeniaczek z przebiegłymi zapędami. jak wspomniana sytuacja, w której specjalnie rozłożył parasol nad Scarlett. tutaj z telefonem mamy dokładnie taką samą zagrywkę. znów chciał stworzyć przed Tomem pozory posiadania S., choć to nieprawda. wtedy chyba było bardzo podobnie z tego co pamiętam, nie? chyba S. też była na niego zła, a on żeby ratować swój tyłek posunął się do manipulacji faktami. i tu o - S. mu się wymyka, więc odbiera telefon, żeby Tom tego nie wykorzystał. znielubiłam go za to. serio. stracił resztki mojej sympatii, którą kiedykolwiek udało mu się wzbudzić (no był taki moment, no, jak byli tak już całkiem blisko jeszcze :)) i teraz napiszę Ci tutaj całą litanie o jego podłych zagrywkach. to takie prawie w stylu Mika. jeden i drugi myślał o sobie i swojej własności. chociaż J. przynajmniej nie chce skrzywdzić S. i ma niby uczciwe pobudki, to myślę, że uczucia do Scarlett go zaślepiły, a bezowocne starania zmęczyły. to byłby dobry moment, żeby sobie odpuścił i spróbował ułożyć normalne życia, z dala, z kimś kto go doceni. albo żeby S. wyrzuciła go z mieszkania za ten telefon i za tą wymianę zdań. przecież nie powinno być tak, żeby musiała wychodzić z własnego mieszkania, nie móc czuć się w nim swobodnie i odwlekać powroty. niestety to nie nastąpi.
ale widzę, że jej myśli wskakują na właściwie tory. wiedziała, że potrzebuje mężczyzny. teraz wie, że potrzebuje właściwego mężczyzny, który będzie wiedział, kiedy pogłaskać po główce, a kiedy ustawić ją do pionu. mimo, że Tom zdecydowanie częściej wybierał pierwszą wersję i też bywał kompletnie rozgotowany, to ona czuje, że mimo swoich wad, jest dla niej idealny. a Javier ją irytuje. i dobrze. dalej tylko nie mam pojęcia, jak dojdzie do tego ślubu! toć całą ich relacje musiałabyś do góry nogami wywrócić, a nie da się tego wszystkiego wymazać z dnia na dzień. nic mi do siebie nie pasuje, więc chyba udało Ci się stworzyć niespodziankę i cały czas ją utrzymujesz. widzę kompletne niespójności z prologiem póki co i nie mogę przewidzieć, jak to wpleciesz. ostatnio czytałam 3 pierwsze odcinki, niesamowicie przywodzą wspomnienia z dawnych lat, wciąż mają ten klimat :) no, ale w prologu odniosłam wrażenie, że ona właśnie była szczęśliwa z Javierem i nie utrzymywała z Tomem kontaktów aż do dnia ślubu. a póki co jest odwrotnie, uch! niezła zagwozdka, bo z jeden strony nie mogę się doczekać rozwiązania, a z drugiej nie chcę nawet myśleć o tym, że zbliżamy się do końca czegoś tak istotnego i od dawna obecnego w moim życiu.
d.
Zachowanie S. pokazało stan jej uczuć, że tak powiem. Pomimo rozstania, pomimo wszystkich złych rzeczy, które sie stało, ona broni Toma. Javier miał rację, że wystarczyło parę miłych spotkań i ona już broni jego, a J. który jej pomagał, jest już be. Miał rację, ale tylko w tym momencie, bo jej chodziło o to naruszenie prywatności. O to, że mamie, Liv, Billowi, komukolwiek pozwoliłby dzwonić, ale telefon od Toma odebrał, żeby pokazać czyja ona teraz jest. I zgadza się to co mówisz, uciekł się do podobnego fortelu, jak z tym parasolem. S. była na niego zła, wyśmiała go, chciała jak najszybciej od niego odejśc, a Tom zobaczył coś zupełnie innego - śmiejącą się Scarlett, pod wielkim parasolem z Liv i Javierem. Teraz było podobnie. Odebrał ten telefon, dając Tomowi do zrozumienia, że S. należy teraz do Javiera. Jednak Tom już nie jest głupi, żeby wierzyć tak od razu. Tom mocno się zmienił. Scarlett jest bardzo zagubiona. Ta sytuacja z Mike'em mocno wytrąciła ją z równowagi. Dlatego tak wyszło z Javierem. Straciła trzeźwy osąd, co do siebie i swoich uczuć, ale jak już powtarzałam nie raz, jesteśmy blisko wyjawienia, jak to było z tym prologiem :)
UsuńCóż tu jeszcze można powiedzieć? Po tym jak opadły emocje po ostatnim rozdziale, to jest naprawde spacerek, ale jakże przyjemny. Może zacznę od Gustava i Margo. Szczerze mowiac nie przepadałam na samym poczatku za ich dziwna relacja, ale od kąd ich życie upodobnilo sie z lekka do mijego ja ich rozumiem. I dzisiejszy fragment jest moim ulubionym z wszystkich ich scen.
OdpowiedzUsuń"Spojrzałem na niego i dotarło do mnie, że jak tak dalej pójdzie, to cię stracę – nogi ugięły się pod Margo. Tak, dzięki Ci Boże. – Dotąd wydawało mi się, że ty po prostu zawsze będziesz. Przywykłem do tego, że jesteś, bo nie pamiętam już życia bez ciebie i teraz o nim pomyślałem. Margo – szepnął, spoglądając w odbicie jej oczu. – Przepraszam. Zdałem sobie sprawę, że nie mógłbym być bez ciebie."
To jest piękne. Kazda kobieta marzy o takim wyznaniu. Potrafisz takie rzeczy pisać Dark :)
A teraz Scarlett... niezmiennie co by zrobila, lub czego by nie zrobila to ją uwielbiam. Javier nie miał prawa grzebać w jej telefonie czy odbierać połączen. Prywatność przede wszytskim. Źle ze musiała wyjsc z własnego domu, w którym w gruncie rzeczy czuje sie najbezpieczniej.
Ale z drugiej strony potrafię też zrozumiec go, bo przez ten caly czas był dla niej mily, kochany, oddany, a nic nie miał za to. Chodzi mi o to, że ona nawet przez chwile nie oddała nawet kawałka uczucia jemu, jakim on darzy ją. Czlowiek nie jest ze stali i każdy ma swoje granice cierpliowsci. Jego widocznie juz sie skończyły.
Ach Tom.. w koncu zrobił ten krok żeby znów było tak cudownie jak kiedyś. Tzn, ja wiem, ze nigdy nie bedzie tak jak kiedys bo różne wydarzenia różnie wpływaja na relacje ludzi. Ale znow chcialabym poczytać za tą ich sielanką :)
Dobra robota Dark :)
Oczywiście czekam na nastepny rozdział :)
Pozdrawiam, Lena ;)
Margo i Gustav to jedni z moich ulubieńców. Aktualnie są ponad Billem i Rainie, nawet. Ich związek oznacza wiele trudności, jest zbudowany na zupełnie nieoczywistych podstawach, więc borykają się ze swoimi problemami w nieco odmienny sposób od innych par, ale są wyjątkowi. To pewne.
UsuńScarlett robi teraz dużo niekoniecznie właściwych rzeczy. Jest mocno zagubiona i popełnia błędy. Relacja z Javierem była bezpieczna, ale trochę nie przemyślała konsekwencji, jakie może przynieść. On robi, co może, ale czara powoli się przelewa.
Za każdym razem, gdy czytam fragmenty z Javierem nie potrafię sobie wyobrazić jak doszło do sytuacji z prologu. Po prostu Scarlett i Javier nie pasują do siebie. A co do odcinka - dlaczego Scarlett nie oddzwoniła do Toma?! czasami denerwuje mnie jej zachowanie ;_; Javier natomiast totalnie mnie zaskoczył - niby taki ułożony chłopczyk, a nagle okazuje się, że jednak ma swoją drugą stronę ;)
OdpowiedzUsuńNiecierpliwie czekam na następną część!
Pozdrawiam, N.
Wszystko wyjdzie już w 103. A przynajmniej spora część. Javier jest dobrym człowiekiem. Swoją postawą trochę zaprzepaszcza to, co budował tak długo, ale generalnie to mi go szkoda. Bo się zakochał i stara się o S. jak może. Ona balansuje między tak, a nie. Chciałaby, a nie może. W chwilach słabości zbliża się do niego, ale zaraz ucieka, bo uświadamia sobie, że nie odwzajemnia jego uczuć. Zachowywałaby sie inaczej, gdyby wciąż nie kochała Toma. Pewnie próbowałaby bardziej, gdyby on nie był wciąż w jej polu widzenia. A tak jest rozdarta. Chce mieć szansę na nowe zycie z J, ale nie potrafi mu jej dać, bo Tom wciąż przypomina jej, że jest blisko i zachowuje się tak, jakby chcial żeby tak pozostało. Scarlett nie postepuje właściwie, ale chyba nie ma osoby, która nie popełniałaby błędów.
UsuńRacz nie nazywać w ten sposób moich fanek. Psiarko.
OdpowiedzUsuńSpoczko, oczko. Psiarko :)
Usuńprzebrzmiała gwiazdeczka przybyła, ale jaja
Usuńwierzysz w to, że to naprawdę ona? bo ja nie :) ktoś kto ma gdzieś swoich "fanów" od tylu lat nie zjawia się ot tak, by pogrozić paluszkiem tylko dlatego, że zostali brzydko nazwani.
Usuńwierzę w jej miłość własną :) lubi pewnie jak jej temat wypływa
UsuńJa bym sie nawet nie przyznawała do 'takich' fanów na jej miejscu.
OdpowiedzUsuńJakie to smutne. Cały dorobek przekreślony przez kilka nadgorliwych osób.
UsuńKażdy ma takich fanów, jakich przyciąga. Jakoś mi jej nie żal. :)
UsuńPS Myślę, że trolle już poszły i będziesz mogła wkrótce odblokować dodawanie normalnie komentarzy.
Wiesz, ja jej nie znam. Rozmawiałam z nią raz. Jednak ja nie chciałabym mieć takich fanów. Wstydziłabym się za takie postępowanie. Jednak z czegoś to się wzięło. Nasłuchałam się sporo historii na temat F. i mogę wyciągnąć jakieś wnioski. Zbierasz to, co zasiejesz.
UsuńMyślę, że jeszcze trochę to potrwa. Jest ich coraz mniej i ostatnio ujawnili się na asku, ale to nie jest to, co było, więc za jakiś czas im się znudzi. Mam nadzieję, bo z moderowaniem jest więcej pracy.