Tytuł: Wisława Szymborska
Nic dwa razy
25. października
2026
Deszcz zacinał, dudniąc w szyby. Samo spojrzenie za okno
przyprawiało o dreszcze. Jesień przyszła szybko i była bardzo dżdżysta. Dzieci
były nieznośne, a żadna ilość kawy nie mogła przemóc senności. Najlepszy czas
na zapadnięcie w sen zimowy. Rainie z radością odpłynęłaby do krainy Morfeusza,
gdyby nie jazgot dobiegający z pokoju chłopców. Oczywiście każdy z nich
posiadał własny, ale woleli spać razem, więc w jednym bawili się, a w drugim
spali. Dźwięki dobiegały z tego drugiego. Ospale pokonała schody, mając
nadzieję, że dodatkowa minuta nie spowoduje rozlewu krwi. Gotowa na ślady
brutalnej walki, zastała swoich słodkich, blondwłosych chłopców po środku
pokoju, obkładających się pięściami, tarzających, ciągnących i szarpiących w
najróżniejszych kombinacjach i konfiguracjach.
- Chłopcy?! – podniosła głos, mając nadzieję, że to
wystarczy. Złudną nadzieję. Alan i Brian wściekli się bardziej i ciężko było
określić, gdzie jest koniec, a gdzie początek. – Chłopcy! – krzyknęła, ale
szarpanina i kakofonia nie malały. Podeszła łapiąc za czerwoną bluzę Alana i
zieloną Briana. Używając niemało siły starała się odciągnąć ich od siebie,
stając pomiędzy nimi, ale te małe skrzaty były bardzo zwinne. Jej wyrywni i gorącokrwiści
synowie do postękiwań dodali litanię: mamo
to on, to on się zaczął, to jego wina, ja go nie uderzyłem, to on mnie bije. Odsunęła
chłopców na tyle na ile była w stanie. Jednak jej ramiona nie miały takiej
rozpiętości, jakby sobie teraz życzyła.– Spokój! – zagrzmiała, bo w całym tym
szale nie docierało do nich, co mówiła.
- Mamomamomamaomamomamo! – zaskrzeczał Alan ochrypnięty
od wrzasków.
- Niemamoniemamoniemamomamonie! – dołączył Brian, a
Rainie próbując odnaleźć w sobie spokój i mądrość Salomona, czekała.
- Nie słucham, dopóki się nie uspokoicie – odparła, nie
patrząc na nich. Przyciągnęła stopą odsunięte na bok małe krzesełko, obok
drugiego, które stało już blisko. Ulokowała na nich swoich synów, którzy
spletli ręce na torsach i zrobili obrażone miny. Odetchnęła, usiadła przed nimi
po turecku i odczekała chwilę. Całkiem solidnie się zmachała. Kiedy zaczęli się
wiercić, uznała, że to już ten moment. – Słucham? Alan? – zapytała, jak zwykle
w kolejności alfabetycznej. Scarlett używała hierarchii starszeństwa, a Rainie
musiała zdać się na alfabet. Chłopczyk zaparł się w sobie, wydał stęko-jęk i
obruszył się. Co mogło oznaczać, że był winowajcą. – Brian? – zagadnęła,
zerkając na drugiego.
- Alan zepsuł mi autko! Urwał kabinę mojego kamaza!
Powiedziałem, że ma naprawić albo oddać swojego, a on kopnął mój! – oburzył się
i zaczął podnosić głos, więc Rainie udała, że słucha wszystkiego w koło tylko
nie jego. – No i go uderzyłem – dodał ciszej. – Ale on mnie pobił mocniej! –
zaperzył się.
- Alan? – ponowiła, chcąc dojść sprawiedliwości. – To
prawda? – zapytała, wpatrując się w synka. Ponownie wydał swój stęko-jęk, po
czym mocniej zaplótł ręce i wcisnął brodę w klatkę. – Chciałabym wiedzieć, co o
tym myślisz.
- Brian się na mnie rzucił, a ja nie chciałem mu popsuć –
mruknął, dalej zamknięty w sobie.
- To dlaczego popsułeś, skoro tego nie chciałeś? –
zapytała łagodnie. Na tyle, na ile była w stanie.
- Chciałem sprawdzić, czy da się zdjąć kabinę – wyjaśnił.
- A dlaczego nie sprawdziłeś tego na własnej ciężarówce? –
zapytała, po raz kolejny nie mogąc nadziwić się dziecięcej logice.
- Bo mogłaby się popsuć – mruknął, wciskając mocniej
podbródek w swoją klatkę piersiową.
- I dlatego zepsułeś samochód Briana? – zapytała, a chłopiec
nie odpowiedział, najpewniej dochodząc do wniosku, że jednak w jego logice
zabrakło logiki. Wzięła głęboki oddech, starając się znaleźć jakieś mądre
rozwiązanie. Przydałby jej się teraz Bill.
- Alan, Brian – zwróciła się do synków, biorąc zepsute i
sprawne auto. – Konfiskuję obie zabawki. Samochód Briana nie nadaje się do
niczego, więc go wyrzucę, a twój zabieram jako nauczkę. Nie wolno niszczyć
czyjejś własności. Nie wolno psuć zabawek, a czyichś szczególnie. Musimy
szanować to, co mamy, bo rzeczy nie rosną na drzewach. Ktoś wydał pieniążki,
żebyście mogli mieć te samochody, ktoś się postarał, żeby zrobić wam
przyjemność, a ty Alanie bezmyślnie zniszczyłeś zabawkę. Być może masz ich za
dużo i nie umiesz docenić, że masz ich aż tyle. Przykro mi synku – powiedziała
z przyganą. – A co do ciebie Brianie – westchnęła, zbierając myśli. – Nie wolno
się bić, o czym wiesz. Przemoc to nie jest rozwiązanie w żadnym wypadku.
Powinieneś powiedzieć mi, co się stało.
- To od Davida – powiedział zasmucony Brian. Był bardzo
empatyczny. Przejmował się losem innych, dzielił się wszystkim, co miał i
czasem źle na tym wychodził. Zaś Alan to żywe srebro, najpierw robił, potem
myślał.
- Na pewno byłoby mu przykro, że prezent od niego był tak
po prostu zepsuty. Chodźcie ze mną – zarządziła, a chłopcy z minami pokonanych
przez życie powlekli się z Rainie na parter, gdzie jak już się domyślali,
czekały na nich karne poduchy. – Alan pięć minut za zepsucie auta i bojkę, a
Brian trzy minuty za bójkę. – Chłopcy ociężale klapnęli na poduchy, a Rainie
ustawiła minutnik na trzy i pięć minut. Zostawiła chłopców i wyszła z salonu.
Wiedziała, że już nie będą się kłócić. Jej synowie byli jak słomiany ogień.
Wybuchali nagle i gaśli szybko. Zabrała z blatu kuchennego swoją zimną już kawę
i stanęła przy oknie, obserwując jak Pumba w swoim legowisku wierzgał przez
sen. Ich leciwy psiak najwięcej wigoru miał, kiedy spał. Najwidoczniej śnił
swoje młodzieńcze zabawy. Lubił spać na dworze, nawet gdy było już chłodno.
Tego nie rozumiała zupełnie. Rainie w taką pogodę najchętniej zawinęłaby się w
kołdrę. Drzewa w ich ogrodzie wyglądały bardzo smętnie. Bill miał przyciąć
gałęzie, ale byłby chory, gdyby udało mu się tego dokonać, więc logiczniej
byłoby go poprosić, żeby pomówił o tym z Manuelem, kiedy przyjdzie do pracy w
ogrodzie Scarlett i Toma. Zima nie zaczęła się na dobre, a Rainie już tęskniła
za wiosną, kwiatami i ciepełkiem. Porzuciła niesmaczną kawę i ciaśniej otuliła
się swetrem. W domu temperatura była optymalna, ale nagle poczuła jakiś taki
niemiły chłód.
Było ciepło jak na
kwiecień, a powietrze wydawało się jakieś takie czyste? Ale i tak ciasno
otuliła się swetrem i próbując nie hałasować butelkami, niemal biegła parkiem
do domu. Tak bardzo nie lubiła zostawiać Candy samej, z nim. Szukał pretekstu,
żeby zrobić jej awanturę, myślał, że nie wykona jego polecenia i będzie mógł ją
uderzyć, ale Rainie już wiedziała, co robić. Znała go lepiej, niż sądził.
Zamknęła Candy w pokoju i wyszła w to zimno i ciemno. Bała się nocy. Bała się
parków, ale jakie miała wyjście.
Szła tak szybko, że
nawet nie zauważyła dziury w chodniku. O jej istnieniu dowiedziała się dopiero,
kiedy poczuła ból w kostce. Stanęła krzywo i musiała przystanąć. Rozejrzała się
wokół zszokowana tym, gdzie się znalazła. Przysiadła na ławce i masowała ją
energicznie, chcąc jak najszybciej ruszyć dalej. Masowała mocno i niewprawnie,
po chwili nawet już nie wiedziała, czy ból ustąpił, bo skupiła się na tym w
sercu. Gorące łzy skapywały na jej rękę i nie miała siły przestać. Rzadko
płakała. Rzadko pozwalała sobie na myślenie, ale teraz to stało się samo. Łzy
chytrze wypłynęły, gdy zatrzymała się nad sobą samą, żeby rozmasować nogę.
Płakała i płakała, a łzom nie było końca. Nagromadziła ich bezmiar. Gdy
usłyszała kroki, nie miała siły uciekać. Cokolwiek miało się zdarzyć, nie miała
siły się bronić.
- Nie bój się mnie.
Nic ci nie zrobię. Ja na twoim miejscu bym się wystraszył zakapturzonego
faceta, który siada obok mnie, ale jakbym wiedział, że to ja to bym się nie
bał, – zrobił pauzę, marszcząc nos - chyba namotałem – stwierdził bardziej do
siebie niż do niej i zdjął kaptur z głowy, cały czas spoglądając w jej oczy.
Jego oczy: dobre, ciepłe, pełne sympatii, to one przekonały ją o jego
zamiarach. – W każdym razie szedłem
sobie i kiedy zobaczyłem, że płaczesz, nie mogłem odejść, nie pytając, czy
wszystko w porządku, ale skoro płaczesz to chyba nie jest, nie? Jest późno,
jest niebezpiecznie, to miejsce jest ogólnie niefajne, a ty tu sama siedzisz i
sobie pomyślałem, że ktoś, kto tędy będzie szedł i cię zobaczy, może mieć mniej
pokojowe zamiary niż ja i wiesz… ja tam się nie boję, ale ty jesteś, taka… no
delikatna i ładna i to różnie bywa, nie? Jak chcesz, to sobie pójdę i nie będę
ci zawracał głowy, bo może panikuje, ale no… musiałem spytać. – Uśmiechnął się
łagodnie. Ona patrzyła, mrugając raz po raz, bo nikt nigdy nie okazał jej tyle
serca, tyle dobroci. Nikt nigdy nie martwił się o nią.
- Wszystko w
porządku, dzięki za troskę. – mówiła przez nos i jej głos, tak bardzo drżał,
przebrzmiewała przez niego tak wielka rozpacz, bo tak naprawdę to siebie
chciała przekonać, że wszystko było w porządku. – Wiem, że chciałeś dobrze, ale
nie zawracaj sobie mną głowy. Naprawdę nie warto. Zaraz się zbiorę i wrócę do
domu. Muszę. Nie zrobię niczego głupiego, jeśli to miałeś na myśli.
- Jesteś pewna, że
sobie poradzisz? – dopytywał, a jej obolałe serce goiło się pod wpływem tych
pełnych troski słów.
- Pewna nie jestem,
ale sobie poradzę. - Próbowała się uśmiechnąć, ale jej nie wyszło, a on skinął
głową i choć nie chciał, podniósł się z ławki, powoli ruszając alejką. Uszedł
kilka kroków, gdy nie mając pojęcia dlaczego, zawołała za nim: - Ty jesteś,
Bill, prawda? – Odwrócił się energicznie, jakby tylko czekał na jedno jej słowo.
Co ona najlepszego robiła? Nerwowo zaciskając dłonie, zagryzała wargę.
Uśmiechnął się lekko i szybko wrócił do niej, znów siadając obok. - Poznałam
cię po głosie. Na ulicy pełno twoich sobowtórów, ale twój głos znam. Nie raz
słyszałam cię w radiu. Może słono zapłacę za to, że cię zatrzymałam, ale…-
urwała spuszczając wzrok, a po chwili dodała. - Nie boję się ciebie.
- A tego, że coś ci
się tutaj stanie? W koło krąży pełno podejrzanych typów – zaniepokoił się.
- Nie. Nie boję
się. Już nie – wahała się. Przez chwilkę otwierała i zamykała usta, próbując
coś powiedzieć. W końcu wysunęła dłoń z uchwytu jednorazowego woreczka
foliowego, w którym niosła zakupy i splotła obie na kolanach, ponownie
podnosząc wzrok na Billa. - Mam na imię Rainie - odrzekła po chwili. - Tak
naprawdę, to bardzo się boję tu być. W sumie powinnam iść do domu, ale nie
jestem w stanie się stad ruszyć. Powinnam iść. Nie powinnam zostawiać jej samej
z nim, ale… Chętnie porozmawiam z kimś… - zastanowiła się, dobierając słowa –
innym.
- Pierwszy raz od
bardzo długiego czasu wybrałem się na spacer i ciach, spotkałem ciebie. Nie
żebym twierdził, że to przeznaczenie, czy coś, ale wiesz… ja też się cieszę, że
mogę porozmawiać z kimś innym. Czemu płakałaś? Wiem, że o takich rzeczach nie
mówi się przypadkowym nieznajomym, ale może zrób wyjątek? – Rozejrzała się
wokół, bo wciąż wahała się. Powinna wracać do Candy.
- Płakałam, bo mi
smutno, bo ciężko i brak mi sił do walki. Musiałam, gdzieś ten smutek wyrzucić,
żeby wrócić i znów być silna.
- Gdy mnie jest
smutno, to piszę piosenki. Odkąd pamiętam.
- Ja nie mam
talentu do wierszoklectwa i zostają mi łzy, ale nie są złe. Bill?
- Tak?
- Odprowadziłbyś
mnie do domu? Będzie mi raźniej.– Kiwając głową, uśmiechnął się ciepło i
wstawszy, podał jej dłoń. Chwyciła swoją reklamówkę, znów się wahając.
Spoglądała przez chwilę to na jego rękę, to na twarz, która w poświacie
księżyca wyglądała jakoś tak… magiczne. Nie miała nic do stracenia, a on
wzbudzał w niej zaufanie. Chyba tylko z tego powodu nie pozwoliła mu odejść.
Nie miała pojęcia, skąd to się brało, przecież był jej zupełnie obcy. Podała mu
swoją drobną dłoń i wstała z ławki. Wciąż nie miała pojęcia, czy nie skręciła w
złą uliczkę, ale pozwoliła Billowi wziąć się pod rękę. Złych skrętów w jej
życiu było już tak wiele, że jeden więcej nie robił już różnicy.
Uśmiechnęła się do tych wspomnień. To był pierwszy dzień
jej nowego życia. Nie ten, w którym uciekły od Hansa, nie ten, w którym
wróciły. Dzień, a raczej wieczór, gdy poznała Billa, był jej nowym początkiem.
Trwał już siedemnaście lat. Hans dawno nie żył, jej rodzice i jego też. A ona
była szczęśliwa. Miała prawdziwą, kochającą rodzinę, w której o sile więzi nie
decydowała krew. Postanowiła zrobić coś wyjątkowego tego dnia. Dobry obiad,
ulubiony deser dzieci? Jeszcze nie wiedziała co, ale chciała uczcić fakt, że
Bill tamtego dnia wyszedł na spacer, a ona musiała przysiąść na ławce. Powinni
świętować to codziennie. Drzwi wejściowe cicho trzasnęły i chwilę później w
kuchni zjawił się jej mąż, ociekając wodą.
- Co za pogoda – sapnął, stawiając siatki z zakupami na
wyspie. Zdjął kurtkę i przewiesił ją przez oparcie krzesła. Przeczesał palcami
jasne włosy i podszedł do żony. Przywitał ją pocałunkiem. – Czy ta cisza
oznacza, że nasi synowie coś przeskrobali? – W odpowiedzi Rainie wyjęła z
kieszeni swetra dwa kamazy.
- Alan chciał sprawdzić, czy da się zdjąć kabinę, ale
wolał wykorzystać do tego samochód Briana w razie, gdyby się zepsuł, a potem
się pobili, bo Brian walczył o honor swojego zepsutego auta – zadzwonił
pierwszy minutnik, a dziesięć sekund później w kuchni pojawił chłopczyk.
- Cześć, tato – powiedział trochę niepewnie. Bill był
bardziej surowy od niej, choć chyba nie tym razem.
- No witam pana – mrugnął do synka. – Mam nadzieję, że
problem już rozwiązany? – Brian pokiwał głową. – To biegnij się bawić. – Rainie
zabrała się za wypakowywanie zakupów. Kolejne dwie minuty upłynęły niespodziewanie
szybko i Alan znalazł się na miejscu brata. Przywitał się z Billem. – I co tam,
synek? – zapytał, widząc jak chłopczyk zbierał się w sobie, żeby coś
powiedzieć.
- Przepraszam, mamo. Już nie będę celowo psuł – odparł
skruszony, a Rainie zamknęła lodówkę i podeszła do niego. Ukucnęła, żeby
znaleźć się na tym samym poziomie.
- Cieszę się, że to mówisz. Teraz pogódź się z bratem –
uśmiechnęła się i żartobliwie uszczypnęła go w nos. Przytaknął i pobiegł do
pokoju głośno tupiąc na schodach. Rainie odetchnęła i oparła się o blat wyspy.
Bill stanął przed nią. – Do następnego razu.
- Idziemy dziś do kina – odparł, co mocno ją
zainteresowało. – Myślę, że oderwanie od kłótni o samochodziki dobrze nam
zrobi. Chłopców podrzucimy Scarlett i Tomowi, dodatkowa dwójka nie zrobi im
różnicy. – Uśmiechnęła się szeroko i zarzuciła mężowi ręce na szyję. Nie
przeszkadzało jej, że był cały mokry od deszczu. Czyżby czytał jej w myślach?
- Kocham cię, Bill – odparła i mocno się przytuliła. Jej
mąż był nieco zdziwiony tym nagłym wyznaniem, ale przygarnął ją mocno do siebie
i pocałował w czubek głowy.
- Pomimo lat praktyki, doświadczeń, testów, prób i
niekiedy błędów, śmiem się nie zgodzić i twierdzić, że to ja kocham ciebie
bardziej, Rainie Kaulitz – powiedział, podłapując jej spojrzenie i wywołując na
twarz uśmiech.
*
7. listopada 2026
Ulewne deszcze znikły równie niespodziewanie, jak się
pojawiły. Wypogodziło się i ociepliło na tyle, że gdyby nie brak liści na
drzewach można byłoby pomylić listopad z początkiem października. David
wymyślił, że zamiast angażować Manuela do uprzątnięcia tych ton liści z ogrodu,
to on zorganizuje liść-party i
zaprosi kilkoro znajomych, z którymi najpierw je zgrabią, a później spalą. Tom
nie zamierzał gasić jego entuzjazmu, choć przeczuwał, że ogrodnik i tak będzie
musiał wjechać do ogrodu liściarką. Przygotował drewno na ognisko i odkurzył
grill, bo nie do końca wiedział, co David rozumiał przez kilkoro znajomych. Scarlett
pojechała z dziećmi do swojej mamy, on miał dołączyć, kiedy skończy pomagać
Davidowi. Ufał swojemu synowi i wiedział, że nie zrobią niczego głupiego, choć
i tak odczuwał lekki niepokój. David przygotowywał termosy z kawą i herbatą i
zanosił przekąski do altany, choć Tom podejrzewał, że gdy tylko opuści teren
ich posesji, to na stolik wjedzie alkohol. To pierwsza taka impreza, na którą
zapraszał znajomych. Czasem pojawiali się u niego koledzy i siedzieli do późna
przygotowując materiały do szkoły, grając na konsoli, czy robiąc cokolwiek, co
robili nastoletni chłopcy. Ostatnimi czasy najczęściej przychodził do niego
najlepszy kolega Oliver i grzebali przy Hondzie Davida. Nico przyjechał chwilę
wcześniej z Frankiem, bratem Basi i Izy. Ubolewał nad tym, że nie miał jeszcze
prawa jazdy, bo bardzo chciał już jeździć, ale musiał wytrzymać jeszcze rok.
Dziewczyny miały się zjawić chwilę później, Basia obiecała dostarczyć i odwieźć
też bliźniaczki. Oprócz nich, David zaprosił znajomych ze szkoły – Finna, Erica
i Bena. Ten trzeci planował przyprowadzić dziewczynę Emilie, a także Angelinę,
Emmę i Cassandrę. Dwie ostatnie miały przyjść z chłopakami, których znał ze szkoły
i wspólnych spotkań. Na uniwersytecie też miał kilkoro znajomych, ale nie
nabrał jeszcze pewności, czy mógł im zaufać na tyle, żeby zabrać ich do domu.
Zbyt wielu chciało się tam wedrzeć pod pozorem koleżeństwa z nim. Zebrała się
całkiem spora grupka rzekomo chętna, zwarta i gotowa o pracy, a na pewno
zainteresowana ogniskiem. Nico i Franek kończyli układać drewno na stosie.
David podał górę chipsów i napojów. Tom uznał, że czas się ulotnić, choć na
wszelki wypadek dwa razy sprawdził, czy wszystko zostało zabezpieczone i czy
czasem nie powinien czegoś zrobić. Potem podszedł do syna.
- Wszystko już masz? – zagaił. David oparł się o altanę i
rozejrzał po ogrodzie.
- Grabie, taczki i inne niezbędne sprzęty – spojrzał w
niebo, mrużąc oczy. Wprawdzie było pochmurno, ale słońce i tak trochę
oślepiało. – Oby się utrzymało.
- W razie czego dzwoń – przypomniał. Tom miał wrażenie,
że przejmował się bardziej niż David. Miał świadomość, że jego syn dorastał, ale
kiedy teraz tak na niego spojrzał ubranego na czarno, w starej skórzanej
kurtce, którą dostał kiedyś od Billa i tymi długimi włosami, które wciąż
wpadały mu do oczy, a on zaczesywał je do tyłu w charakterystyczny sposób, to
aż nie mógł się nadziwić, że jego synek jest już taki dorosły, że to już
mężczyzna, z którym mógłby stanąć ramię w ramię. Tom nie czuł się stary. Nic z
tych rzeczy. Trzydzieści siedem, to wciąż niewiele, ale świadomość, że miał już
takiego syna, który wchodzi w prawdziwe dorosłe życie i czeka go tyle dobrych i
złych rzeczy, trochę go przerażała. Chciał uchronić Davida przed zawodami,
których sam doświadczył. Nie mógł. Tak jak nikt nie ochronił jego, dopóki nie
poznał Scarlett.
- Tato – David uśmiechnął się w ten ich Kaulitzowy sposób.
Doskonale wiedział, że jego tata martwił się tym, czy nie puszczą domu z dymem
i najpewniej milionem innych rzeczy. – Nikt nie będzie miał zgonu, nikt niczego
nie zarzyga, nic nie spłonie, nic nie ulegnie zniszczeniu. Cieszę się, że mi
ufacie i pozwalacie zorganizować to spotkanie, nie nawalę – przyznał solennie,
co nieco uspokoiło Toma.
- Wiem, ale jednak jestem twoim ojcem i chcąc nie chcąc
zawsze będę się trochę martwił – przyznał zgodnie z prawdą, na co obaj się
roześmiali.
- Prawda jest taka, że chcę wprowadzić Basię w moje
towarzystwo. Poznała tylko Olivera, kiedy spotkaliśmy się przypadkowo na
mieście. Chcę, żeby znała moich znajomych, żeby była częścią mojego życia tak
już zupełnie – mówiąc to zmarszczył brwi
i głupkowato się uśmiechnął, zdając sobie sprawę z tego, jak ckliwie to
zabrzmiało. – Czy ja nie jestem na to za młody? – zapytał mocno zmieszany.
- Historia lubi się powtarzać – stwierdził Tom, bo nagle
bardzo mocno sobie to uświadomił. – Byłem w twoim wieku, kiedy poznałem
Scarlett, ale… Basia nie musi być tą jedyną, może będą inne, a może to właśnie
ona, ale zakochałeś się i to jest najważniejsze – uśmiechnął się tak jak przed
chwilą śmiał się David. – Nie wiadomo, co przyniesie jutro, ale dziś ona jest ważna,
więc…– Tom załamał ręce, spoglądając na swojego syna, jakby trochę szukał w nim
siebie sprzed lat. Kto by pomyślał, że zakocha się tak szybko? Jeszcze oficjalnie
nie poznał tej dziewczyny, ale widział ją kiedyś, kiedy czekała na Davida w
samochodzie. Może to światło, fryzura albo makijaż, ale wydawała mu się dziwnie
podobna do pewnej brunetki, którą poznał lata temu. – Spotykałeś się wcześniej
z dziewczynami i one znały twoich kolegów, jeśli nie wszystkich to niektórych,
dlaczego z Basią ma być inaczej? To nie jest taka wielka sprawa, ale myślę, że
Basia jest dla ciebie ważna i zależy ci, żeby obie strony się zaakceptowały i
to jest w porządku, dlatego mocno to przeżywasz.
- Basia jest… - zamyślił się. – Jak cukierek, ale
odpakowanie go zajmie mi mnóstwo czasu. Nie znałem takiej dziewczyny, tato.
Jest zupełnie inna od tego, co znałem wcześniej – przyznał zawstydzony swoją
emocjonalnością. Tom starał się nie okazać, jak poruszyły go słowa syna. Znał
te porównania. Odnosiły się do jedynej kobiety, którą naprawdę kochał. Był
spokojny o swojego syna.
- Wiesz, jesteś młody. Do tej pory kierowałeś się
niekoniecznie tylko sercem – odparł, spoglądając na Davida wymownie. – Masz moją
krew, nie mogło być inaczej.
- Dzięki, tato – odpowiedział i obaj się zaśmiali. – Nie wiem,
co sobie o tym myśleć. Z jednej strony ciągnie mnie do świata, myślałem o
wymianie studenckiej, a z drugiej strony jest Basia i nie wyobrażam sobie
miesiąca bez niej.
- Nie musisz podejmować żadnej decyzji teraz. Dopiero zacząłeś
studia, możesz wyjechać na drugim roku, jeśli okaże się, że z Basią nie
wyjdzie. Swoją drogą ma strasznie dziwne imię – przyznał, gdy wymawianie go
sprawiało mu trochę trudności. Starał się naśladować Davida.
- Basia – wymówił je nabożnie. – To typowo polskie imię.
Ma je po prababci – zamyślił się na chwilę. – Kurde, tato. To jest takie
dziwne.
- Nie zastanawiaj się nad tym. Bawcie się dzisiaj, ale
serio – wskazał palcem na syna. – Chcę mieć do czego wrócić – David uśmiechnął
się i pokręcił głową.
- Mamy dwie gaśnice, dwa wiadra z piaskiem i jeszcze
przyniosłem bańki z wodą.
- Dobra, nie mam pytań – Tom uniósł ręce w poddańczym
geście. Nico krzyknął Davidowi, że dziewczyny przyjechały, więc jego syn
niesiony wiatrem pognał na front. Tom jeszcze raz rozejrzał się po ogrodzie i
upewnił, czy mógł jechać. Mógł. Wszedł do domu zabrać swoje rzeczy i stojąc w
holu zobaczył Davida witającego się z Basią. Pocałował ją krótko i przytulił.
Dziewczyna wtuliła twarz w jego szyję i wydawała się być szczęśliwa widząc go.
Była ładna. David miał gust. Jego mały synek dorósł. Miał dziewiętnaście lat i
własne życie. Zaskakujące, bo Tomowi wydawało się, że jeszcze chwilę temu sam
stał u progu życia, na szczycie kariery. A teraz patrzył jego syn wkracza na tą
drogę. Odczekał chwilę, aż młodzi przejdą na tył domu. Wyprowadził Chryslera i
wyjechał z posesji. Wybrał trochę dłuższą trasę, chcąc trochę ochłonąć. To
kosztowało więcej niż się spodziewał i znaczyło o wiele więcej.
*
13. listopada 2026,
Berlin
Cisza, po przyjęciu urodzinowym ośmiolatki i hałasie
wytwarzanym przez jej rówieśników, była jak balsam dla uszu. Cichy szum
zmywarki, odgłos telewizora dobiegający z salonu, to jej odpowiadało. Scarlett
pakowała resztę tortu do pudełka, podjadając przy okazji kilka kandyzowanych
wiśni. Łupało ją w krzyżu, a nogi nabrzmiały tak, że nie mieściły się jej w
nogawkach jeansów, ale przeżyła tą inwazję, a Nicole była przeszczęśliwa. O to
chodziło, prawda? Jubilatka spała wtulona w Lily na sofie w małym salonie.
Emocje ją wykończyły. Była zachwycona byciem w centrum uwagi. Każdy składał jej
życzenia, dostała kilka prezentów. W tle leciała jej ulubiona muzyka, a kiedy
Theo zaśpiewał dla niej Sto lat, to
mało nie zemdlała. Tańczyła, bawiła się z koleżankami, zjadła ponadprogramową
ilość słodyczy i śmiała się bez ustanku. Rainie pomogła jej pozbierać naczynia
i zapakować zmywarkę, a później zanieśli z Billem swoich śpiących już chłopców
do domu. Scarlett nie bardzo wiedziała, co działo się z Nell i Hanną.
Bliźniakami zajmowali się Jessica i Theo, więc uznała, że skoro panowała cisza,
to nie musiała się interesować, żeby przypadkiem dzieci nie przypomniały sobie
o niej i nie zażądały uwagi.
Odetchnęła głęboko, kiedy schowała do lodówki resztę
jedzenia, starła blat, oceniając stan kuchni jako całkiem przyzwoity. Podkradła
jeszcze jedną wisienkę, zostawiła balerinki na podłodze i boso udała się na
kontrolę. Nikki i Lily spały smacznie, a Mulan wskrobywała się na pal, żeby
zdobyć strzałę. Postanowiła nic nie tykać, żeby ich nie obudzić. W dużym
salonie cicho grał kanał muzyczny, a Tom zbierał ostatnie zabawki, papierowe
czapeczki i inne drobiazgi. Wszystko bolało ją tak, że miała ochotę położyć się
i płakać, ale nie mogła pozwolić Tomowi sprzątać samemu. On był równie
zmęczony. Podniosła jakieś resztki papieru w baloniki, poprawiła poduszki i
usadziła pluszaki, które walały się po podłodze. Wynieść można je przecież
jutro. Jutro brzmiało bardzo kusząco. Na przykład: nie wstać jutro, przespać
całe jutro, leżeć jutro. Pracowali w ciszy, a Scarlett odtwarzała w głowie
sprawy, którymi musiała się zająć, niestety dla niej – jutro.
- Zapłaciłeś za gaz? – zapytała, przypominając sobie o
rachunku, który przyniosła rano ze skrzynki.
- Przedwczoraj? – odpowiedział, drapiąc się głową Iron
Mana we własną.
- Bo przyszedł dziś jakiś rachunek.
- Może wyrównanie – wyjaśnił. – Zajmę się tym jutro –
dodał, a Scarlett się roześmiała. Powtórzyła w głowie to słowo tyle razy, że
wypowiedziane na głos brzmiało komicznie. Popatrzył na nią zdziwiony, a
Scarlett usiadła, mając pełną świadomość, że to groziło niewstaniem. Ta sofa
jeszcze nigdy nie była taka wygodna. Opadła na nią bez sił i poklepała miejsce
obok siebie.
- Robiłam w głowie listę tego, czym zajmę się jutro, a
potem powiedziałeś to na głos – przyjął przytakując i położył głowę na oparciu.
- Musimy je jeszcze położyć – powiedział to tak, jakby
się skarżył, a Scarlett doskonale rozumiała tą pretensję. Bardzo chciałaby,
żeby to ją ktoś zapakował do łóżka.
- Może Nellie śpi? A Hannah z nią? Jak dobrze pójdzie to
tylko przeniesiemy Nikki i Lily, nakarmię bliźnięta i finito – marzyła.
- Śpią w opakowaniach, nic im się nie stanie –
zawyrokował.
- Jesteś taki zaradny – zaćwierkała, uśmiechając się do
Toma i wtuliła się w jego ramię. – Nawet mi przez głowę nie przeszło, żeby je
budzić. Idziemy? – westchnęła. – Chcę już się przytulić – dodała miękko,
posyłając swemu mężowi senny uśmiech, a Tom nie potrzebował lepszej zachęty. Pewne
rzeczy nie zmieniają się nigdy. Wstał, podając Scarlett rękę i udali się na
piętro. Mijając pokój Davida, Tom zauważył, że leżał na łóżku, kiwając stopą w
rytm muzyki i najwyraźniej z kimś smsował. To musiała być Basia, jeśli sądzić
po tym głupkowatym uśmiechu. Czasem sam łapał się na tym, że uśmiechał się w
ten sposób na myśl o Scarlett, więc to chyba całkiem nieźle. W pokoju Nell
wciąż świeciło się światło, a ona i Hannah spały skulone na dywanie wtulone w
misia, którego przed kilkunastoma laty Scarlett dostała od Toma w podziękowaniu
za ratunek. Pan Miś był cerowany kilka razy i dostał nowe wnętrze, ale suma
summarum trzymał się całkiem nieźle jak na swoje lata i ilość uwielbienia od
czterech kilkuletnich dziewczynek.
- Przeniosę je, a potem Nikki i Lily – rozdzielili się, a
Scarlett poszła do pokoju bliźniąt, gdzie Jessica i Theo kołysali ich z całkiem
udręczonymi minami. Roześmiała się, widząc tą dwójkę tulącą niemowlęta. Wyglądali
jakby bali się poruszyć w bujanych fotelach. Jemu pierwszemu odebrała
maleństwo.
- Dziękuję, że się nimi zajęliście – powiedziała,
przytulając Milę. Dziewczynka przebudziła się, czując zapach mamy i zaczęła
charakterystycznie postękiwać. Zajęła miejsce Theo i zaczęła rozpinać bluzkę.
- Pomogę Tomowi – rzucił, ulatniając się z pokoju. Katem
oka dostrzegła, że rozmasowywał ręce. Mila chowała się bardzo zdrowo. Na
ostatniej kontroli ważyła pięć sześćset. Leo trochę mniej, bo cztery
dziewięćset, ale przybierał regularnie na wadze i Scarlett już się tak nie
bała. Wprawdzie, gdy spali, bardzo często sprawdzała im oddech, ale fakt, że
mieli doświadczenie z Liamem, pomógł na tyle, że dzieci były pod stałą
kontrolą. Dziewczynka jadła łapczywie, jakby nie była karmiona miesiąc. Jessica
przyglądała się Scarlett dłuższą chwilę.
- Jesteś herosem – westchnęła, przytulając mocniej
chłopczyka, gdy mruczał przez sen. – Szóstka dzieci, hormony Davida, no i ja. Nie
wyobrażam sobie, ty jesteś jakimś nadczłowiekiem – przyznała z podziwem, a
Scarlett tylko się zaśmiała. Oparła się wygodnie na poduszce, którą miała pod plecami. – Nie
jestem jeszcze gotowa na dziecko. Rozmawialiśmy o tym z Theo teraz i uznaliśmy,
że chcemy jeszcze pobyć we dwoje. Może za dwa, trzy lata.
- To tylko tak wygląda, Jess. Byłaś tu. Wiesz, jak bardzo
nie raz sobie nie radzę. Nie zapominaj o nieocenionej pomocy Silke, Christine i
mam. Bez nich bym zginęła, naprawdę. Dopóki bliźniaki nie odrosną każdy dzień
będzie walką o przetrwanie – przyznała, ale zaraz uśmiechnęła się jak chochlik.
– Ale sama tego chciałam i ty też będziesz chciała, ale we właściwym czasie.
Szykuje ci się fajna praca, do tego ślub, masz mnóstwo czasu.
- Myślimy o maju – podjęła.
- Piękny miesiąc. Ślub w bzie. Wyobrażasz to sobie?
Altana cała ozdobiona kwiatami, stoliki i parkiet – westchnęła. – To byłoby
cudowne.
- Moja mama kochała bez, to ciekawa alternatywa. Cieszę
się, że po tylu wspólnych latach, tych trudach i próbach, w końcu weźmiemy
ślub. Theo jest najlepszy – odparła wzruszona, mimowolnie całując włoski Lea.
Scarlett się uśmiechnęła. Jej dziewczynka była na swoim miejscu. Sama poczuła
ścisk w gardle, więc schowała pierś i wygrzebała się z fotela, żeby wynieść
Milę do łóżeczka stojącego w ich sypialni. Odetchnęła kilka razy nim wróciła i
przejęła synka, przytulając go. Jessica nie ruszyła się z miejsca. – Dzisiaj
Lily pokonała swój zwyczajowy poziom słodyczy – podjęła po chwili. – Co chwilę
mówiła mi, że jestem piękna, że mam ładne korale i spinkę we włosach. Podobały
jej się moje oczy i buty – wymieniała, a Scarlett roześmiała się. Jej
najmłodsza mówiąca latorośl była dobrą wróżką. Każdemu z bliskich mówiła, że go
kocha, że ładnie wygląda, chwaliła wszystko co tylko się dało i przytulała się
nieustannie. Była dobra i słodka, choć momentami piekielnie niegrzeczna.
- Lily ostatnio upodobała sobie Shie’a. Wyobraź sobie,
jak niemal dwumetrowy wujek z bicepsem jak jej obwód klatki, bierze ją na ręce,
a ona spogląda mu w oczy, uśmiecha się słodko i mówi: jesteś taki ładny wujku. Autentyk
z urodzin Roxie i Lexie. – Jessica zasłoniła usta dłonią, gdy się roześmiała, nie
chcąc, żeby Leo się obudził.
- Żałuję, że tego nie widziałam.
- Myślałam, że Julie spadnie z krzesła, tak się śmiała, a
potem parę razy mówiła Shie’owi, że jest ładny.
- Wiesz – podjęła Jessica, po chwili milczenia. Fotele
cicho skrzypiały, było bardzo miło tak po prostu razem pobyć. – Lubię moje
życie w Londynie. Theo, studia, praca, znajomi, ale brakuje mi tych zjazdów
rodziny bez powodu, kawek i babskich posiedzień, a nawet zwykłych poranków,
kiedy dziewczyny gubią kapcie i zabierają nieswoje śniadaniówki. Jesteście
najlepszą rodziną, o jakiej mogłabym marzyć i tęsknię – wyznała znów wzruszona.
Odetchnęła głęboko, uśmiechając się bezradnie do Scarlett.
- Bardzo przeżywam, że ciebie nie ma, ale rozumiem, że
wasze życie nie może toczyć się tutaj.
- Może kiedyś? – Jess uśmiechnęła się rozmarzona i
podniosła z fotela. – Poradzisz sobie? Jestem skonana, a jutro kolejny dzień
wrażeń – pogłaskała policzek Leo i poszła do swojego pokoju. Scarlett ostrożnie
wstała i zakrywszy się, zaniosła synka do łóżeczka. Ułożyła go na boczku,
podobnie jak jego siostrę. Nie odbiło im się, więc dwa razy sprawdziła, czy
dobrze leżeli. Zapięła bluzkę i posłała tęskne spojrzenie w stronę łóżka.
Najpierw zajrzała do Nell i Hanny. Spały już w łóżku starszej. Hannah jak
zawsze miała uchylone usta i ręce nad głową, a Nell spała zwinięta w kłębek z
rękoma złożonymi pod policzkiem. U Nicole, Tom okrywał ją i Lily.
- Zapatrzyłem się na Mulan – powiedział, wzruszając
ramionami. Nie chciał tego przyznać, ale miał słabość do tej bajki.
- Och, mój ty Lingu – powiedziała uśmiechając się od ucha
do ucha. Szczelniej okryła dziewczynki. Wypięła spinki-motylki z włosów Lily.
Nicole niedawno straciła zęba i była takim słodkim szczerbatkiem. Scarlett była
zauroczona swoimi córeczkami. Wiedziała, że to niewychowawcze, ale dla niej
były absolutnie najpiękniejsze. Przytuliła się do Toma i popatrzyła na nie
jeszcze przez chwilę. Każda inna, a wszystkie takie wspaniałe. Ciekawiło ją, co
wyrośnie z najmłodszej dwójki. – Nie
zrobiłabym niczego inaczej – dodała, obejmując Toma mocniej, przytuliła
policzek do jego torsu i słuchała serca. Zabiło mocniej, gdy przycisnął ją do
siebie i pocałował w czubek głowy.
- I ani jednego
dnia bym nie zmienił – dodał, a
serce Scarlett urosło. Dalej objęci wyszli z pokoju i powoli poszli do swojej
sypialni. Po szybkim prysznicu i kolejnym karmieniu Mili i Lea, Scarlett
położyła się obok Toma i przytuliła znów do niego. Objął ją mocno i przez
chwilę, gdy dzieci spały, a dom zapadał w sen, przez chwilę było tak, jakby
dopiero co wzięli ślub, jakby mieli tylko siebie i żadnego świata poza nimi,
ale zaraz dosłyszała kaszel Nell, a w innym z pokoi zaskrzypiało łóżko. Wtedy
znów poczuła się na swoim miejscu zupełnie kompletna i właściwa. Najbardziej szczęśliwa.
Bo przecież najważniejsze jest, żeby każdego dnia mieć poczucie, że było warto.
*
22. listopada 2026
- Rox, przestań, bo cię strzelę! – warknęła Lexie, która
bezskutecznie próbowała pomalować sobie paznokcie. Jej bliźniaczka, co chwilę
kręciła się w miejscu i szturchała ją, bo sama z kolei była zaczepiana przez
młodszego brata. Max próbował uszczypnąć Roxie, a ona się odsuwała.
- Śmierdzi, jak u lakiernika – skwitował Nico
beznamiętnie zmieniając kanały w telewizji. – Poszła byś z tym, to by cię nie
szturchała – wyjawił tonem znudzonego mędrca przemawiającego do przygłupiego
tłumu.
- Sam sobie wyjdź, jak ci nie pasuje – burknęła.
- Mamy spędzić razem popołudnie, więc raczcie się zamknąć
– wtrąciła Roxanne, kiedy w końcu udało jej się złapać Maxa i go
unieszkodliwić. Chłopiec wierzgał i próbował się uwolnić, ale tak naprawdę
bardzo mu się podobała zabawa z siostrą. Julie zerkała na nich z kuchni,
czekając na popcorn i męża, który kończył jeść obiad. Uśmiechnęła się pod
nosem.
- Lubię, jak są tak razem – odpowiedziała na spojrzenie
Shie’a. – Nico i dziewczynki mają już swoje życie tak na dobrą sprawę. Naszego
chłopca więcej nie ma, niż jest, a one albo się uczą albo wiszą na skype’ie z
koleżankami albo wychodzą z Saoirse i Izą. Został nam tylko Max i dopiero teraz
dostrzegam, jak bardzo muszę zapamiętywać każdą chwilę – wyznała z nostalgią. –
Kiedy ten czas minął?
- Młodo ich mieliśmy, odrośli nam, a my dalej jesteśmy
młodzi, to jest nawet fajne – powiedział, mrugając do żony.
- Nie myśl, że ja bym chciała kolejne – zaznaczyła,
zdając sobie sprawę z tego, jak mogły zabrzmieć jej słowa. – Nie, nie, nie. W zupełności
już wystarczy. – Pogroziła mężowi palcem, a Shie uśmiechnął się wymownie, choć
kornie przytaknął. – Miałam na myśli to, że jeszcze całkiem niedawno
zarywaliśmy nocki, wymieniając się bliźniaczkami, a dziś one są prawie dorosłe.
Cieszę się z tego, jak nam się wszystko ułożyło – wyjęła popcorn z mikrofali i
wstawiła następny. Zerknęła jeszcze raz do salonu, gdzie Lexie suszyła
paznokcie, a Max uwolnił się i siedział na Roxanne, łaskocząc ją. Shie odstawił
talerz do zmywarki i umyył ręce. Stanął za nią i przytulił się do jej pleców.
- Ja wiedziałem, że tak będzie. – Wtulił nos w jej włosy.
Pachniały owocami, samą Julie i popcornem. – Wtedy, w szkole, kiedy cię
pierwszy raz zobaczyłem. Wiedziałem, że ta prześliczna dziewczyna będzie moją
żoną. Miałaś kucyka i jasnozielony sweterek z jakąś kokardką. Zupełnie różniłaś
się od tych wszystkich dziewczyn, które jako piętnastolatki próbowały udawać
dorosłe.
- A ja myślałam, że wyglądam jak zagubione dziecko i masz
litość, żeby skończyć moje męki.
- Spodobałaś mi się jak nigdy, żadna dziewczyna. Dalej mi
się najbardziej podobasz – wyznał, a Julie starając się zachować, jak stateczna
matka i żona, a nie zakochana nastolatka, odwróciła się przodem do Shie’a,
wciąż tkwiąc w jego objęciach.
- Mężu, cóż to za nostalgia? – zagadnęła filuternie. Shie
roześmiał się, a wraz z tym mikrofalówka dała znać, że popcorn był gotowy.
- Ostatnio dużo myślałem o naszym życiu, o przeszłości i
przeniosłem się do biura. Lubiłem jeździć w teren, ale myślę, że czas przestać
kozaczyć – odpowiedział uśmiechem, a Julie niespodziewanie i niezwykłą dla niej
siłą przyciągnęła Shie’a do swojego poziomu i mocno go pocałowała. Tylko żona
policjanta wie, jak wielką ulgę daje taka informacja. Przytuliła go
uszczęśliwiona i szeptała słowa miłości, nim Nico nie wpadł do kuchni
wykrzykując, że popcorn się spalił i że śmierdzi w całym domu.
*
23. listopada 2026
Tom zatrzymał się pośrodku holu i nasłuchiwał przez
chwilę. Było jakoś cicho. Zaczął zastanawiać się, czy aby o niczym nie
zapomniał. Jak sprawdzał na górze, to Christine pilnowała Nell i Nicole przy
lekcjach, mając oko na śpiące bliźnięta. Hannah była na tańcu, skąd miał
odebrać ją David wracając z zajęć. A Lily bawiła się z Alanem i Brianem. Czy to
nie było zbyt piękne, żeby było prawdziwe? W ostatnich dniach sam mógł przystopować w pracy, bo przed
tygodniem Rita Herz wydała swój album. To był jego największy projekt i cieszył
się, że miał to z głowy. Prowadził jeszcze kilka mniejszych produkcji, ale to
nie wymagało od niego teraz zbyt wiele zaangażowania. Mógł skupić się na sobie
i swojej rodzinie. Planował wyjechać z Billem na dwa, trzy dni gdzieś do Włoch
albo Hiszpanii, żeby zaszyć się w małej miejscowości i pograć dla siebie. Obaj
tego potrzebowali. Scarlett była jeszcze uwiązana w domu, przy dzieciach, więc
był jej wdzięczny, że tak chętnie na to przystała. Już umówił się ze swoją
mamą, żeby przyjechała jej pomóc. Odkąd urodziły się dzieci, a w zasadzie odkąd
oboje wyszli ze szpitala, wszystko układało się sielsko. Owszem, byli zmęczeni,
nie mieli zbyt dużo czasu dla siebie, ale układało im się wszystko. Każdy dzień
przynosił coś nowego, coś dobrego. Po Bożym Narodzeniu planowali wyjechać w
góry, żeby dziewczynki zaczęły uczyć się jazdy na nartach. Przyda im się trochę
oddechu i zmiana otoczenia. W wolnych chwilach, których było bardzo niewiele,
Scarlett pracowała nad swoją nową muzyką. Chciała w ciągu dwóch, trzech lat
wydać kolejny album. Bez pośpiechu. Postanowiła, że przypomni swoim fanom, za
co ją pokochali. Sukces jej pierwszych trzech albumów już na stałe zapisał się
w historii muzyki. Kolejne miały nieco mniejszy wydźwięk, bo promocja z jej
strony nie była tak intensywna, jak wcześniej. Przed kilkoma tygodniami
spotkała się z Gin i dyrektorem muzycznym Felixem Rannke. Przedstawiła im swój
plan i zamysł na tą płytę. Kolejne dwa lata spokojnie wystarczą na to, żeby
zebrała materiał. Dzieci podrosną, więc pojadą w trasę i wypromują krążek jak
należy. Scarlett chciała dorównać samej sobie, a nawet przebić to, co do tej
pory osiągnęła. Stwierdziła, że fani nie opuścili jej przez tyle lat, więc
należało im się coś specjalnego. Jeszcze o tym nie rozmawiała z nikim poza
Tomem, ale chciała na trasie Billa. Chciała też Gustava na perkusji i Georga na
basie. No i oczywiście Toma, ale jego obecność była więcej niż pewna. Nie tyle
dla siebie, co dla nich. Bo każdemu w jakimś sensie brakowało muzyki. Tworzyli
ją, grali na żywo w klubach, ale tęsknie wspominali lata w trasie. Żaden z nich
nie chciał reaktywować Tokio Hotel, ale gdyby tak…? Ten temat pojawiał się
kilka razy w ostatnich latach. To pomysł Scarlett, nie jego, niczego jej nie
podsuwał, ale Tomowi się podobał. Ostatnim razem, gdy mieli swoją Honey Moon Tour, to wszyscy świetnie się
bawili. Tak szczerze, to lepiej niż na ostatniej trasie Tokio Hotel, gdy
kończyli swoją działalność. Dlatego Tom był za tym, ale na rozmowy o gościnnym
udziale chłopaków miał przyjść jeszcze czas. Największe plany dotyczyły czasu „gdy
już wyjdą z pieluch”, czyli bliżej nieokreślonego, ale to były fajne plany i
wiązało się z nimi dużo ciekawych rzeczy, które mogli jeszcze zrobić.
Zabrał z kuchni
karton soku pomarańczowego i pijąc bezpośrednio z niego zszedł do studia. Udało
im się bardzo. Część robocza miała ściany zbite do gołej cegły, a podłogę
pokrywały panele w przyjemnym ciemnym odcieniu jesionu. Grube dywany i ciężkie
zasłony dawały idealną atmosferę do tworzenia. Wprawdzie ukochany Steinway
Scarlett stał w salonie, gdzie uczyła grać dziewczynki i sama grała od czasu do
czasu, ale w studiu miała niezgorszy instrument, bo fortepian marki Yamaha. Tom
kiedyś spytał ją, dlaczego nie chciała kupić pianina, które mogłoby się nadać
równie dobrze i zajmowałoby mniej miejsca. Zupełnie nie rozumiała, dlaczego on
nie rozumiał wyższości fortepianu nad pianinem i uznała, że było jej niezbędne
do tworzenia. Miała rację. Wystarczyło popatrzeć, jak grała. W tym
pomieszczeniu znajdował się również cały zestaw jego gitar, głośniki, mikrofon,
żeby mogła ćwiczyć. To kolejne miejsce, które uwielbiały dziewczynki. Dalej był
niewielki pokój, gdzie znajdowała się konsola umożliwiająca nagrywanie i pracę
z dźwiękiem. Wygodna kanapa, fotele i stolik, żeby mogło działać tam kilka
osób. No i oczywiście pokój nagrań znajdujący się za dźwiękoszczelną szybą.
Scarlett zastał w pierwszej części, gdzie grała. Wokół nie leżało mnóstwo
notatek, ale ona nie tworzyła czegoś nowego. Doskonale znał piosenkę, którą
wykonywała.
Delikatna melodia i
mocny, piękny głos wyrwały go z zadumy. Ujrzał dziewczynę. Tak bardzo delikatną
w sile jej głosu. Miała zamknięte oczy. Tak bardzo oddawała się muzyce. Zdawała
się być słodką nutą. Była tak bardzo prawdziwa, tak bardzo oddana temu, co
robiła.
Teraz też tak było. Starał się zachować ciszę, żeby jej
nie przeszkodzić. Tak lubił patrzeć, gdy grała. A kiedy zaczęła śpiewać… to
było tak inne od występów na galach, czy trasach. Jej głos miał taką… intymną
barwę. Zachwycał go niezmiennie od osiemnastu lat. Ich miłość była pełnoletnia.
Ich listopad też. Nie miała na sobie pięknej sukni i pełnego makijażu, jak tego
pierwszego wieczoru. Jedynie czarne getry i koszulkę na ramiączkach, a że była
już późna jesień to także grube, beżowe skarpety i długi sweter. Wprawdzie w
domu panowało przyjemne ciepło, to Scarlett i tak było chłodniej niż
pozostałym. Jej włosy zdążyły już nieco odrosnąć. Związane w wysoki kucyk
opadały falami na jej plecy. Jak tak na nią patrzył, to zapominał, że minęło
już tyle lat. Jej twarz była tak samo piękna jak pierwszego dnia. Bardziej
dojrzała, już nie dziecinna, ale tak samo wspaniała. Jak cała ona.
Ciekawiło go, co się stało, że przypomniała sobie o tej
niegranej od lat piosence. Może też wspominała? Odetchnął. To go naprawdę
relaksowało. Scarlett miała coś w głosie, nawet gdy mówiła mógłby słuchać jej
bez końca. Miał stresujący dzień, problemy w pracy, wszystko się waliło? Wracał
do domu i choćby dzieci powodowały pandemonium, to na koniec dnia mieli pięć
minut dla siebie i było po prostu lepiej. Tak chyba działało spędzanie życia z
właściwą osobą. No, kochał ją. Co mógł poradzić? Nie potrafił powiedzieć, kiedy
najbardziej, ale uświadamiał to sobie, kiedy wracał do domu, a ona panowała nad
wszystkim. Dziewczynki bywały niegrzeczne, bo to przecież tylko dzieci, ale znajdowała
na nie sposób. Nigdy nie podniosła na żadną ręki, wystarczyło jej spojrzenie i
brak tradycyjnej dla niej czułości, żeby córeczki szukały wniosków. Miała na
głowie sześcioro dzieci. Trójka najmłodszych bardzo jej potrzebowała. Lily
często smuciła się, bo mama nie miała dla niej już tyle czasu. Przechodzili
ciężki okres, ale dzięki tej cierpliwości i miłości, które miała w sobie jego
żona, udawało im się. Podziwiał ją w każdej minucie. Wprawdzie mogła liczyć na
pomoc, ale Silke i Christine nie mieszkały u nich. Scarlett była urodzoną mamą,
silną, stanowczą i nad wszystko kochającą. Jego też tak kochała. Nie należała
do ideałów. Czasem potrafiła huknąć, zostawić wszystko i wyjść, bo miarka się
przelewała. Tak samo jak głośno się śmiała, tak też głośno krzyczała. Nie na dzieci,
ale gdy coś ją wyprowadziło z równowagi, ciężko było ją zatrzymać. Działała impulsowanie,
choć potrafiła zaciąć się i rachować na zimno. Niezmiennie. Czasem podejmowała
złe decyzje, nie radziła sobie z harmidrem i płakała razem z dziećmi. W końcu
nie zawsze mogła być taka silna i wytrwała. Odkąd na świat przyszły bliźnięta,
wciąż była zmęczona. On też, ale on wychodził do pracy, gdzie zmieniał
otoczenie, a ona zostawała. Miał nadzieję, że szybko ustabilizują dzieci, a
przed rokiem odstawi je od piersi, żeby mogła wreszcie trochę odetchnąć.
Uśmiechnął się na tą myśl. Kiedyś myślał w kategorii następnych pięciu dni, a
teraz planował życie za dwa, trzy albo dziesięć miesięcy. Chciałby ją mieć
tylko dla siebie, choćby na dzień lub dwa, żeby mogli sobie przypomnieć, że
byli nie tylko rodzicami. Chociaż to na razie nie wchodziło w grę, dbał o to,
żeby miał czas na tworzenie. On nabierał tchu w pracy, ona też potrzebowała
takich momentów. A jak pięknie one brzmiały.
I will be strong on my own. I
will see through the rain. I will find my way. I will keep on traveling this
road, till I finally reach my dream, till I'm living, and I'm breathing. My
destiny.
Scarlett chyba nie do końca zadawała sobie sprawę, że
spełniła każde słowo tej piosenki. Była
w każdym tego słowa znaczeniu. Dzięki jej sile, pewności i wytrwałości
odnaleźli drogę, którą podążali do dziś i wspierali się w tym, by z niej nie
zboczyć. Nie mogło być piękniej. Nie ujmował sobie, znał swoją wartość i wkład
w ich życie, ale to Scarlett przez to, jak cudownie była, tworzyła ich dom.
Podszedł do fortepianu i stanął przy nim, żeby jeszcze na
nią popatrzeć. Uśmiechnęła się, dalej śpiewając. Patrzyła mu w oczy, jak
tamtego pierwszego wieczoru. Różnicę stanowiło to, że teraz miał ją na
wyciągnięcie ręki. Nie musiał się już niczego obawiać. Scarlett zakończyła
dźwięk miłym pomrukiem i oderwała dłonie od klawiszy. Uśmiechnął się do niej,
odwzajemniła gest.
- A co to się stało? – zapytał.
- Rozmyślałam nad piosenką i przypomniałam sobie o tej, o
naszym pierwszym wieczorze. Jest listopad. Często o tym myślę – przyznała zamykając
pokrywę.
- Zastanawiałem się nad tym, kiedy cię słuchałem i wiesz,
co? Wszystko się sprawdziło. Każde słowo. Byłaś,
jesteś, będziesz – powiedział bardziej rozrzewniony, niż sądził. Scarlett
wstała od instrumentu i przytuliła się do niego.
- Jesteśmy, Tom.
Niektóre obietnice nam się udały.
- Teraz, kiedy mamy takie dobre życie, to rzadko wracam
do tamtego okresu, ale teraz, kiedy zagrałaś tą piosenkę, jakoś tak wszystko do
mnie wróciło. Przypomniałem sobie, jaki byłem nieszczęśliwy, jak czułem się
nikim. A ty poprzestawiałaś wszystko. Wkurzałem się na ciebie, ale wiesz co? –
Scarlett zadarła głowę i oparła brodę na torsie Toma, a on mocniej ją
przytulił. – W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że lubię się na ciebie
złościć, bo byłaś jedną z niewielu osób, którym na mnie szczerze zależało.
- Wiem o tym – powiedziała zadowolona. – Gdybym czuła, że
jesteś stracony, to bym cię zostawiła w spokoju, a tak. Masz co chciałeś –
dodała z szerokim uśmiechem, a Tom nie mógł się powstrzymać, żeby jej nie
pocałować. Tylko oni dwoje. Takie cuda działy się rzadko.
- Jesteś wszystkim, czego nie miałem, wszystkim, czego mi
brakowało, wszystkim, czego potrzebuję i wszystkim, czego chcę. – Wyznał
niespodziewanie po chwili przypatrywania się jej. Zupełnie jak naście lat
wcześniej. Lazurowy błękit i mleczna czekolada. Najlepsze połączenie.
- Więc faktycznie masz już wszystko – odpowiedziała. Nie
mówili sobie tego od lat. To takie kocham
cię w ich własnym języku. Uśmiechnął się i pocałował jej jeszcze raz –
długo, powoli, jakby smakował i rozkoszował się tą chwilą. Tak było. Deszcz za
oknem zacinał, wiatr huczał. To było naprawdę nieprzyjemne popołudnie, ale
czuł, że nie mogłoby być lepsze.
- To było naprawdę trudne – powiedziała po chwili. Tom
popatrzył na nią nie wiedząc, o co jej chodziło. – Łapanie cię – wyjaśniła. –
Wtedy nie myślałam o tym, ani później też, ale bałam się o siebie, o ciebie.
Zupełnie nie wiedziałam, co robić. Byłam tylko nastolatką, która zobaczyła
drugą stronę medalu życia swojego idola. I to nie miało żadnego znaczenia, że
ty to ty, ale jak teraz o tym myślę, to to było naprawdę trudne.
- Wiem – odpowiedział, czule gładząc jej policzek. – Do
dziś nie mam pojęcia, skąd wzięłaś taką odwagę, żeby podjąć samobójczą misję
ratowania mnie.
- A jednak żyję – przyznała zadowolona.
- Oboje żyjemy. Złapałaś
mnie, gdy upadałem i ochroniłaś mnie przede mną.
- I wzajemnie – westchnęła, trochę wzruszona. – Tom,
dlaczego tak smęcimy, jakbyśmy zaraz mieli umrzeć? – zerknęła przekrzywiając
głowę w ten swój sposób.
- Pewnie dlatego, że pierwszy raz od tygodnia mamy dla
siebie więcej niż pięć minut. Od razu człowiek robi się sentymentalny i
wspomina czasy, kiedy największym problemem były początki alkoholizmu, kiepski
charakter i wstręciucha, która postanowiła temu zapobiec.
- Faktycznie, tęsknię za tymi czasami – przyznała ze
śmiechem. – Zajęcia pozaszkolne, przeziębienia, kłótnie i rzadkie kupy są
zdecydowanie mniej atrakcyjne.
- Nie wychodźmy stąd jeszcze chwilę, co? – zaproponował,
a Scarlett z radością się zgodziła. Stali tak przytuleni, w klimatycznym pokoju
pełnym ich marzeń. Półki piętrzyły się od nagród, ściany od zdjęć z
najróżniejszych okazji; z tras, z gal, z pojedynczych występów. To takie
miejsce, gdzie byli tylko Scarlett i Tomem. Było im bardzo potrzebne, gdy
czasem bycie rodzicem na pełen etat przechodziło ich ludzkie możliwości.
- Mamoo? – dobiegł ich głos Nell. Scarlett zrobiła
zawiedzioną minę, wracając na ziemię. – Tato jest tam mama? – zapytała znów, a
Scarlett i Tom nie mogli się nie uśmiechnąć. Mama była centrum wszechświata.
Nie mogła nie poczuć się szczęśliwa i dumna, choć piekielnie zmęczona. Bliźniaki
nie spały większą część nocy, a szykowanie do szkoły wyglądało jak gehenna. Na
szczęście ze szkoły odebrała ich Christine i Scarlett mogła chwilę odpocząć.
- Idę, skarbie! – odkrzyknęła. Otuliła się swetrem i
pozwalając, by Tom skradł jej jeszcze jeden krótki pocałunek, ruszyli z
powrotem na górę. Nell stała u szczytu schodów. Ich cudowna, pierwsza córeczka.
Zerknęli na siebie, wymieniając uśmiechy. Byli z niej tacy dumni.
Dlaczego musisz tak
brutalnie sprowadzać mnie na ziemię?
Bo ze mną, tutaj na
ziemi, będzie ci o niebo lepiej.
- Mamusiu, boli mnie gardło – poskarżyła się, gdy pokonywali
ostatnie schody.
- Moje maleństwo – Scarlett pożałowała córeczki,
wyciągając do niej ręce i przytuliła ją, gdy tylko stanęła przed nią. – Pokaż
czoło – poprosiła czule, po czym sprawdziła temperaturę i wydawało jej się, że
mała miała podwyższoną. I tak długo uchowali się przez przeziębieniami. –
Zaaplikujemy lekarstwo, a tatuś sprawdzi, co z Nikki i bliźniakami, okej? –
zerknęła na Toma, a on już kierował się na piętro. To tyle, jeśli chodzi o pięć
minut dla siebie.
- Odrobiłam lekcje, będę mogła obejrzeć bajkę? –
zapytała, gdy wskrobywała się na na stołek w kuchni, a mama szukała dla niej
lekarstwa na gorączkę. Jak w każdym domu mieli w kuchni szafkę pełną lekarstw. Jedna
z półek należała do dzieci. Przy szóstce, Scarlett potrzebowała cały arsenał.
- Zrobimy tak – zaczęła, aplikując Nell syrop. – Zjemy
obiad, bo zaraz powinni wrócić Hannah i David, a potem wybierzesz sobie bajkę i
zrobimy ci gniazdko, żebyś miała ciepło i wygodnie, dobrze? – dziewczynka
chętnie zaakceptowała taki pomysł. Scarlett podała jej lizaka na gardło. –
Pójdziemy do taty, on cię poprzytula, a ja z Nicole podam obiad. No, chyba, że
obudziły się bliźnięta, to poprosimy o to Christine. Zgoda? – Nell przytaknęła,
przytulając się do mamy. Siedziała jeszcze na stołku, więc znajdowała się na
jej wysokości.
- Będę mogła też kakałko? – zapytała, w przerwach
zajadania lizaka.
- Jak zjesz ładnie obiad, to jak najbardziej.
- A co jest?
- Dzisiaj mięsko. Pieczeń, ziemniaki i różne surówki.
- A mogę bez surówki? – nawet trzydzieści siedem cztery
nie przytępiły uwagi Nell. Pod tym względem ani trochę nie odstawała od sióstr.
Lubiła tylko marchewkę.
- Zastanowię się, bo jak ty nie zjesz, to dziewczyny też.
- Ale mamo…- zawyła błagalnie. Scarlett starała się być
konsekwentna, ale kiedy Nell tak wyraźnie źle się czuła, była taka lejącą i
rozgrzana, to czuła się w obowiązku, żeby jej ustąpić. Westchnęła.
- W porządku, niech będzie – przyznała, a córeczka
ożywiła się w jej ramionach. Od razu jakby trochę bardziej ozdrowiała i chciała
już iść. Zeskoczyła ze stołka, uwieszając się na szyi mamy.
- Zobaczymy, czy Christine i Nicole już skończyły
zadania, co? – zagaiła, gdy pod rękę szły już na piętro.
- Lubię Christine – przyznała. – A mogę jutro nie iść do
szkoły?
*
15. marca 2027,
Berlin
Wielki tort już czekał. Max wybrał sobie prostokątny z
czerwonym wozem strażackim. Od rana kilka razy sprawdził, czy ten tort aby na
pewno nie zniknął. To były jego pierwsze tak huczne urodziny. Niemal wszyscy
goście już byli. Wystroił się w czerwone spodnie pod kolor strażakówy, białą
koszulę i czerwoną muchę. Każdemu z domowników kazał ubrać się odświętnie i
prosił mamę, żeby telefonicznie poinformowała o tym gości. Każdy spełnił jego
życzenie. Nawet Leo miał garnitur, z bawełny, ale jednak. Siedmioletni jubilat
bawił się razem z kuzynostwem, młodzież snuła się po domu bez celu. Liv jak
zwykle wpadła na ostatnią chwilę i przebierała się na miejscu, bo jechała
prosto ze zdjęć. Wpadła do salonu, prosząc mamę o zapięcie kolczyków. Georg
mało nie oślinił się na jej widok, a Saoirse zrobiła mu fotkę. Nie rozstawała
się ze swoim kompaktowym aparatem. Scarlett i Tom nosili bliźnięta, które odkąd
odkryły sztukę siedzenia, chciały oglądać świat tylko w pionie. Julie dwoiła
się i troiła, ale Shie i tak znalazł sposobność, żeby uszczypnąć ją w opięty
sukienką pośladek i podkraść ciastko. Dominik zauroczony Milą, porwał ją z
objęć Scarlett i zaczął pokazywać jej dom. Odetchnęła, strzepnęła ręce i
ulotniła się do kuchni, ale nim to zrobiła, skradła całusa synkowi. Leo rósł
jak na drożdżach. Był silnym, zdrowym chłopcem. Z wzorowymi wynikami przeszedł
przez okres ryzyka wystąpienia nagłej śmierci łóżeczkowej. Był książkowym
dzieckiem. Różnice między nim a Milą nikły z każdym miesiącem. Świadomość, że
zdołała urodzić zdrowego i silnego chłopca, wyciskała z niej łzy za każdym
razem, gdy o tym myślała. Teraz już wiedziała, że los jest jednak sprawiedliwy.
Daje, ile odbiera, ale trzeba na to pracować. Bardzo ciężko. Przed szesnastoma
laty odebrał jej życiu światło. Musiała przejść próbę. Musieli z Tomem przejść
przez wielką próbę. Ale udało się. Nauczyli się sporo i dostali nagrodę: Nell,
Nicole, Hannah, Liliane, Mila i Leo, a w bonusie Jessica i David. Mieli więcej,
niż mogliby marzyć. Nim schowała się w kuchni, patrzyła przez chwilę na Toma. Trzymał
w ramionach synka, który bawił się jego łańcuszkiem, na którym wciąż wisiała
połowa serduszka. Rozmawiał z Shie’em i mężem Kitty. Był swobodny, zadowolony i
szczęśliwy. Po prostu on. Niewiele spali tej nocy, Nicole bolał brzuch, a
bliźniaki budziły się co godzinę. A w dzień dzieciaki nie mogły doczekać się
wyjścia, więc były niegrzeczne, a David nie zaliczył jakiegoś testu, przez co
chodził zły jak burza. Jednak to była część ich życia. W dobrym i złym. W zdrowiu
i w chorobie. Scarlett kupiła Tomowi nową koszulę, błękitną. Podkreślała ciemny
odcień jego skóry, dopasował do niej beżowe spodnie i klasyczne, czarne Nike. To
chyba nie zmieni się nigdy. Częściowo spiął, a częściowo rozpuścił włosy, czyli
tak jak podobał się jej najbardziej. Od lat. Jej mąż prezentował się
fenomenalnie. Nawet nie zauważyła, kiedy dołączyła do niej Julie.
- My to mamy szczęście – przyznała z miną kota, który
złapał tłustą mysz. Scarlett przytaknęła jej z uśmiechem.
- Sama aż sobie zazdroszczę – westchnęła z zadowoleniem.
- Tylko mu tego nie mów, bo opadną mu skrzydełka –
trąciła ją w bok i ruszyła do jadalni z paterą ciasta w rękach. Jej miejsce
zaraz zajęła mama. Przytuliła się do boku Scarlett. Wzdychały sobie tak przez
chwilę. Mama i córka. Dwie matki. Dwie kobiety.
- Ładnie wyglądasz – pochwaliła Sophie, wygładzając
materiał sukienki na biodrze Scarlett w swój matczyny sposób. Faktycznie, to
była okazja, żeby się wystroić. Straciła już niemal wszystkie ciążowe kilogramy.
Założyła szarą sukienkę z motywem granatowych ptaków i białym kołnierzykiem, a
do tego malinowe szpilki. Włosy miała upięte w kok i delikatny makijaż. Czuła
się bardzo kobieco.
- Starałam się. Teraz mam rzadkie okazje na strojenie.
Miło jest dziś – przyznała spoglądając na mamę. – Od świąt nie spotkaliśmy się
wszyscy.
- Dominik mi się oświadczył – szepnęła wyciągając przed
siebie dłoń. Serdeczny palec Sophie zdobił skromny, złoty pierścionek z
niewielkim kamieniem. – Na razie nie bierzemy ślubu. Nie ogłaszamy tego na
forum To jest nasze, taka namiastka – dodała, kiedy Scarlett już ją wyściskała.
- Cieszę się, mamo! – pisnęła. – Dominik jest wspaniały i bez względu na to,
czy będzie ten ślub czy nie, postąpił jak należy. To jest ten czas i właściwe
miejsce. – Obie przyglądały się pierścionkowi, ciasno przytulone. Liv w pełni
już gotowa zrobiła im w tym momencie zdjęcie.
- Mam was – mruknęła, dołączając do uścisku. – I strasznie
was kocham – dodała niespodziewanie. Liv była ostatnią osobą, którą można było
posądzić o jakieś wyznania. Stały tak przez chwilę. We trzy. Jak kiedyś. Kiedy
były tylko we trzy. – Wiecie co? Czas upływa, rodzina się powiększa. Byłyśmy we
trzy, a teraz jest nas czterdziestka z okładem, jakby dobrze policzyć, ale
jedno się nie zmieni – i wskazała po kolei na Sophie, Scarlett i siebie.
- Coś wisi w powietrzu, skoro Liv Hannah O’Connor-Listing
mówi takie rzeczy – dodała Scarlett. – Ale masz rację. Jesteśmy fajne babki. – Tą
chwilę wzruszeń przerwała im Hannah, która posprzeczała się z Brianem i
domagała się sprawiedliwości. Liv postanowiła być rozjemcą, porawała
dziewczynkę w objęcia i udały się do dzieci, a Sophie wróciła do kuchni wołana
przez Julie. Margo wyłoniła się niosąc kolejne półmiski, a Rosalie jej
pomagała. Gustav zmaterializował się przed żoną i zabrał jej część prowiantu,
całując ją w policzek. I wtedy nastąpił ten moment. Jak klatka z filmu. Tom
odwrócił się i spostrzegł Scarlett. Uśmiechnął się i mrugnął do niej. Znów w rodzinnym
zgiełku byli tylko oni. Scarlett i Tom. Tom i Scarlett.
Bo przecież
najważniejsze jest to, żeby mieć świadomość, że zawsze znajdzie się ktoś, kto
złapie cię, gdy upadasz i ochroni cię przed złem, nawet przed tobą samym.
*
1. września 2027
Scarlett siedziała po turecku na trawie, Mila siłowała
się przy jej kolanie, próbując samodzielnie wstać. Chodziła już, ale pewniej
czuła się, trzymając się czegoś lub kogoś. Na tarasie przy grillu i piwie
siedziało ich rodzeństwo, plus Margo i Gustav. Dzieci bardzo głośno bawiły się
w ogrodzie, a Mila próbowała ich naśladować. Jakieś półtora metra przed nią
stał Tom, trzymając pod paszkami Leo, który maszerował w miejscu, wyciągając do
niej rączki. Tom zerknął na nią, a ona się uśmiechnęła. Ostrożnie puścił synka,
który zachwiał się, ale zaraz złapał balans. Patrzył podejrzliwie na mamę,
mówiąc tajemnicze: papapapa i cmokał
przy tym uroczo. Zadał się i postawił krok. Zarzuciło go, ale wyraźnie się
zawziął. Scarlett mało nie pisnęła ze szczęścia. To już szósty pierwszy krok w
jej życiu, ale tak samo wzruszający. Wyciągnęła ręce, zachęcając Lea, a on
ruszył dalej. Chwiał się i trochę go zarzucało, ale pokonał trasę prosto w jej
ramiona. Porwała go i wyściskała.
- Brawo, skarbie! – ucałowała go w policzek, a Tom położył
się przy Mili i przytulił ich wszystkich.
- Ale zrobiłeś mi prezent, synku – powiedział uradowany. Leo
nie bardzo wiedział, o co chodzi, ale zaczął pokrzykiwać, śmiać się i bić sobie
brawo. Lubił być w centrum uwagi. Mila poszła w jego ślady, ale zaraz wyczuła
możliwość wstania, więc złapała się Toma i dźwigała się do góry.
- Niech jeszcze powiedzą najpierw tata i będę spełniony jako rodzic – powiedział zadowolony, objął
Scarlett, przyciągnął ją i pocałował. Wszystkie cztery dziewczynki najpierw
mówiły mama, więc był tego bardzo
spragniony. Scarlett roześmiała się i jeszcze raz wycałowała synka.
Życie nie mogłoby być lepsze.
To Leo powie tata, dobrze? Możemy się tak umówić? Proszę?
OdpowiedzUsuńNie chcę końca, ale wszystko już zostało powiedziane i zakończone szczęśliwie, więc...?
Teraz nie pozostanie już nic, tylko wracanie do listopadowego Toma i listopadowej Scarlett, ehh. Niby tyle lat, a jakoś poczytałabym coś jeszcze. O Basi i Davidzie! Oni będą tak samo idealni jak wyżej wymieniona para, w mojej głowie są najcudowniejsi! Zaraz po S&T Kaulitz.
Będę za Tobą tęsknić. Ale o tym napiszę za miesiąc.
Trzymaj się, pisz, rozwijaj się i napisz czasem coś tak cudownego i szczęśliwego, ok?
Planuję mały jednopart na tumblr'a o Basi i Davidzie. Pokochałam ich i czuję potrzebę, żeby o nich napisać. To się gdzieś tam po drodze pojawi ;)
UsuńCo do samej historii, wszystko już zostało powiedziane. Ich historia znalazła szczęśliwe zakończenie. Jestem z nich dumna, z siebie też, ale czas najwyższy puścić ich wolno. Ja sama potrzebuję już czegoś nowego.
Niebawem zacznę nowe opowiadanie, więc już teraz zapraszam cię serdecznie ;)
Mogłaś troszkę bardziej napisać co u rodziny Gustava na koniec. Nie bardzo mi się podoba też takie pomijanie Davida (to pewnie przez to, że jest dorosły) ale np. we wcześniejszej notce Tom pokazał Scarlett zdjęcie dziewczynek jak się kłócili, o Davidzie nie było nic. Wiadomo, że to nie jej syn no ale… Poza tym taka słodkość jest może zbyt wielka, fajnie by było jakby tej słodkości było trochę mniej, jakbyś trochę bardziej napisała o tym, że Scarlett ma sińce pod oczami, że po tylu dzieciach jej figura nie była już idealna, że gdzieś tam jakaś zmarszczka się pojawiła (bez przesady przy dużych oczach pojawiają się wcześnie, sama mam jakieś mimiczne mimo 23 lat :D). Nie chodzi mi o pisanie o wyglądzie ale piszesz np. ze już prawie wróciła do wcześniejszej figury, bez przesady ciało się zmienia po tylu ciązach dość mocno. Mimo wszystko przyzwyczaiłam się do czytania i choć chciałam już epilogu to jednak będzie łyso jak go opublikujesz. Robisz odpoczynek po Prinzu czy od razu będzie coś nowego?
OdpowiedzUsuńMasz rację. Pominęłam szczegóły wyglądu, ale to chyba wina przepracowania materiału. Pisałam tą notkę w doskokach i non stop czytałam to od początku. Potem już nie myślałam o takich szczegółach. Scarlett nie ma teraz figury modelki. Jeśli zajrzysz na tumblr to zobaczysz, że wybierałam zdjęcia Christiny nie takie super szczupłe. Właśnie w moim wyobrażeniu, Scarlett jest teraz taka trochę zaokrąglona, mamusiowata, jeśli mogę użyć takiego sformułowania. Zły dobór słów. Nie omieszkam poprawić się w epilogu, bo masz co do tego zupełną rację.
UsuńA co do Davida, to nie chciałam robić aż takiej sielanki. 128/129 nie pamiętam, w której notce, ale pisałam o jej relacji z Davidem. Było też wspolne śniadanie, gdzie pokazałam ich relację. To też dobra sugestia do epilogu. Nie mam nic przeciwko dorzucenia go tam, bo oni są zgraną rodziną i ona kocha Davida. Długo byl jej jedynym 'synem'.
A co do czegoś nowego, to już świerzbią mnie palce, ale chcę wszystko dokładnie zaplanować, muszę popracować nad watkami nowego opowiadania. Na pewno będzie krótsze. Obstawiam 30-40 postow, ale wymaga doszlifowania. Sądzę, że zacznę na przełomie listopada i grudnia, ale nie umiem jeszcze tego dokładnie przewidzieć.
Widzisz Dark, zdjęć nie oglądam, zerknęłam i rzeczywiście (choć nie lubię patrzeć na Christinę jako S bo ja sobie zawsze Scarlett zupełnie inaczej wyobrażam i Christina mi się nie podoba) ale jak czyta się wydaną książkę to zdjęć tam nie ma, wybacz ale uważam, że mogłabyś bardziej sprecyzować, Tobie właśnie wychodzi duuuża sielanka a mówisz, że chciałaś tego uniknąć… Jak dla mnie to też za mało uczuć Georga tu opisane ale tu już po prostu moje preferencje wychodzą bo, mimo wszystko, wydaje mi się, że jednak dla Ciebie ważniejszymi bohaterami byli np. Bill i Rainie (o nich było najwięcej zaraz po T i S). Poza tym wiesz, nie podoba mi się, że u G i L i tak większość rzeczy jest po myśli Liv niestety, za mało kompromisów, sama byłam na miejscu Georga i strasznie mnie to razi, odbieram ją jako straszną egoistkę, może dlatego, że odrobinę przypomina mi byłego chłopaka… :D Nie wiem czy mam rację ale ona nie jest taka, żeby się dla tego jedynego poświęcić, musi być po jej myśli. Szkoda mi Davida, jednak myślę, że powinien utrzymywać kontakt z matką ale tu już zrobiłaś tak, żeby dodać go do kaulitzowej sielanki… Jednej rzeczy jestem ciekawa, choć to głupie, czy w ich świecie istnieje ktoś taki jak Christina Aguilera? :D No wiesz, jak jest na przykład Miley Cyrus(chyba było, że to przyjaciółka Scarlett), jak jest Tokio Hotel czy ogólnie sporo sław tam wprowadziłaś to czy istnieje też Christina? :P Chyba nie, skoro użyczyłaś S jej wizerunku?
UsuńJa sobie to wszystko zapamiętam, bo bardzo cenię sobie takie rzeczowe uwagi od osoby „spoza”. Teraz to już niewiele da, bo został mi tylko epilog, ale będę pamiętała o tym, co tutaj napisałaś przy poprawkach Prinza. Bo one nastąpią. A w chwili obecnej to 1384 strony, plus epilog i te fragmenciki z tumblr’a, bo niektóre umieszczę w tekście. Myślę, że uzbiera się w sumie prawie 1500 stron. Dlatego trochę mnie to przeraża i myślę, że zabiorę się za to po nowym roku. Muszę odpocząć od tej historii i trochę się zdystansować. Wydaje mi się, że właśnie brak dystansu zaowocował tymi „uchybieniami”, oczywiście nie dogodzę wszystkim, ale przyznaję ci rację w kwestii Liv i Georga. Za mało było jego perspektywy, ale nie zgodzę się, że są mniej ważni. Historia Rainie i Billa była bardziej skomplikowana i wymagała więcej miejsca, stąd różnice. Gustava było jeszcze mniej, ale nie dlatego, że go nie lubię. Po prostu watek jego i Margo nie wymagał tyle miejsca.
UsuńTo samo tyczy się tego doprecyzowania. Owszem, powinnam to zrobić, ale umknęło mi to. Jestem tylko człowiekiem i choć bardzo się staram, po prostu wypadają mi z głowy pewne rzeczy. I widzisz, to już jest dla mnie lekcja na przyszłość.
Wiem, że Prinz jest sielanką, ba to nawet Arkadia ;)I ja to wiem, przyznaję bez bicia, że nie raz popłynęłam i wiem też, że to rzutuje na calośc i że nie każdemu może się to podobać, ale. Po tych wszystkich latach mogę wreszcie przyznać, że Prinz to moja „terapia”. Dzięki tej historii, jakkolwiek to brzmi, pokonałam swoje demony. I z pełną świadomością tego, jak ta historia wygląda – nie żałuję.
Wracając do Liv i Georga. Miłośc ma różne barwy. To też był mój zamysł, czasem szarpie mnie na myśl, co ta Liv wyprawia, bo ona postępuję zupełnie sprzecznie z moim własnym kodeksem, ale o to chodzi też żeby stawiać sobie wyzwania. Oni pojawią się w epilogu i bardzo mi się to podoba ;) W sumie to Liv budzi kontrowersje od samego początku…:D
Co do Davida. Początkowo Lena była takim trochę ideałem, ale ja jej bardzo nie lubiłam. Wiedziałam, że ona jest fałszywa w gruncie rzeczy. Wiedziałam, jakie ma zamiary, ale ujawniła je dopiero po czasie. Być może to zerwanie kontaktów było zbyt brutalne, ale zrobiłam to dla własnej radości.
Kogo widzisz jako Scarlett? Jak ona twoim zdaniem powinna wyglądać? Dla mnie to ona i Christina były od początku tożsame. Nie wyobrażałam sobie innej opcji.
No właśnie to był dla mnie dylemat od samego początku, bo jednak wykorzystywałam wizerunki gwiazd, więc szołbiznes trochę podupadł, bo bez sensu mieć postać ze zdjęciami Christiny i posłać ją np. na koncert Aguilery :D
A przyjaciółką jest Demi, nie Miley ;p Dlatego użyczyłam tylko wizerunku, podobnie jak Ashlee Simpson, Rachel McAdams, Drew von Acker, czy Ryan Gosling. Choć chyba gdzieś kiedyś wspomniałam coś o Goslingu, ale to było przed Jimem :D
Tęskno mi za Javierem...
OdpowiedzUsuńNigdy nie był głównym bohaterem i nie zostawiłam go też bez dobrego zakończenia. Wydaje mi się, że każdy je dostał.
UsuńMilion razy w ciągu tych 131 postów z wrażenia nie wiedziałam co powiedzieć, ale dziś, mając świadomość, że to juz koniec, zupełnie nie potrafię pozbierać myśli w głowie i poukładać ich w jakieś sensowe zdania. Chyba powinnam zacząć szykować elaborat na epilog (jakiś licek może?).
OdpowiedzUsuńKurde, odwaliłaś cholerny kawał cholernie dobrej roboty. I nigdy nie przestanę tego podziwiać. Chapeau bas.
Katalin
Dziękuję, Kaśku, ale należy głośno powiedzieć, że bez Twojego wsparcia byłoby mi bardzo, bardzo ciężko <3
UsuńKur.wa nie wiem co mam tu napisać, ale wiem jedno: wspaniale, i cudownie, że doprowadziłaś tą historię do końca i dałaś radę pokonać wszystko co stanęło na Twojej drodze, żeby tak się nie stało. Więcej napiszę przy epilogu :*
OdpowiedzUsuńJestem i ja. Już nie pamiętam jaki mialam nick i pojawiam się coś późno. Jakoś w natłoku codzienności ta historia schowała się bardzo. Na szczęście tylko aż do dzisiaj, a raczej wczoraj, gdy nagle sobie przypomniałam i postanowiłam odszukać. Zakończenie piękne, fakt, bardzo słodkie, ale kto bardziej zasłużył na tyle szczęścia i słodkości, niż oni? Po tym wszystkim, co musieli pokonać, by ich miłość mogła zwyciężyć. Po tych wszystkich ich i moich łzach, zarwanych nocach na czytanie. To głupie, ale pamiętam mój pierwszy raz z Twoim opowiadaniem. Pamiętam, że znalazłam je i przepadłam. Był chyba luty? Możliwe, na pewno były ferie, a ja siedziałam z laptopem w pokoju rodziców i łapałam przez okno zimowe słonko. Nie wiem dokładnie, kiedy to było, ale podejrzewam, że 6 lat temu? To przecież długo, przez tyle lat może się zmienić wszystko, ale na szczęście nie miłość do tego opowiadania. A Ciebie tym bardziej podziwiam. Za konsekwencje, za wytrwałość, 8 lat? Jesteś moim mistrzem.
OdpowiedzUsuńSkoro nie wiem, kim byłam wcześniej, to teraz po prostu: Justyna, Twoja fanka.
Ou, nie. Mój komentarz miał znaleźć się pod epilogiem, czemu przeskoczył tutaj.
OdpowiedzUsuńJustyna.
Dziękuję, Justyno. Przeczytać taki komentarz po roku od zakończenia historii? Coś wspaniałego. Dziękuję Ci za te piękne słowa, bardzo, bardzo dziękuję <3
Usuń