23 marca 2009

10. I could hold you in my arms.

Dyskretnie rozglądała się po dużej i jasnej jadalni, utrzymanej w tonacjach bieli i szarości, umeblowanej z ogromnym wyczuciem. Hebanowy bufet i owalny, jak szacowała na oko, dwudziestoosobowy stół, a przy nim, rodem z pałacu królewskiego, krzesła wyściełane miękkim atłasem. Cały dom urządzony był z niebanalnym wyrafinowaniem. Mieszkanie bardziej przypominało wystrojem dworek kolonialny, niźli apartament w centrum stolicy. Mama Paula miała niezwykły zmysł artystyczny, zupełnie nieadekwatny do pracy, którą się zajmowała. Być może, ani Paul senior, ani Paul junior nie dostrzegali w niej tego, co było aż nader wyczuwalnym dla Liv. Patrzyła na tą kobietę  i za każdym razem zastanawiała się, czy ją czekał taki sam los? Mama Paula zdawała się być zupełnie zdominowana przez męża, podległa, wręcz usłużna. Jeżeli to domena kobiet wchodzących w tą rodzinę, to Brunetce podobało się to coraz mniej. Biorąc pod uwagę fakt, że Paul będąc z nią, nie raz niewiele różnił się od ojca, coraz poważniej zastanawiała się, czy chciała tego wszystkiego. Jeżeli Paul miał być jej takim ograniczeniem, jakim senior jest dla jego matki, to odpowiedź nasuwała się sama. Miała wrażenie, że nie kochała go na tyle mocno, by znosić takie traktowanie przez resztę życia. Zdążyła się nauczyć przez ten czas bycia razem, że Paul nie był skory do naginania się, a ona nabierała coraz większej pewności, że sama nie chciała wciąż się dopasowywać. Nieważne było dla niej czy  winą była słabość jej charakteru, uczucia, czy może jakiś rodzaj bierności. Wiedziała, że nie chciała się tego dowiadywać, to już zdawało się być dla niej nieistotne i na pewno nie była gotowa na taką próbę. Mama Paula będąc z dala od męża, choćby w kuchni, gotując obiad, zdawała się być od razu inna, bardziej żywa, naturalna. Zagadywała Liv, pytała o rodzinę czy szkołę. Wydawała się być najbardziej normalna z całej ich trójki. Przy seniorze zmieniała się diametralnie, Liv nie raz dostrzegała swojego rodzaju ból w jej oczach. Wówczas zastanawiała się, co kierowało tą niezależną zawodowo, zaradną kobietą, która w pojedynkę mogłaby zajść o wiele dalej, niż przy boku despotycznego męża. Nie przychodziło jej do głowy nic, prócz jednego. Musiała kochać tego poważnego, wiecznie opanowanego mężczyznę, który dostrzegał jedynie swoje interesy, związane z nimi korzyści, swoją pozycję i opinię. Ją też dostrzegał, gdy błyszczała przy jego boku. Znasz to skądś, Liv? Paul gawędził z ojcem o najnowszych rokowaniach bankowych, a ona siedząc naprzeciw jego matki, wpatrywała się w groszek na swoim talerzu i jadła najwolniej, jak mogła, by nie skończyć jako pierwsza. Minuty ciągnęły się w nieskończoność, a potrwała ubywała jej z talerza zbyt szybko. Pani Binder też zdawała się nader interesować swoim posiłkiem, a ojciec i syn wniebowzięci sporym spadkiem inflacji. Skrzypnięcie wysuwanego krzesła, skłoniło Liv do podniesienia głowy. Napotkała, jak zawsze spokojny wzrok Paula. Spytał niemo czy skończyła, a otrzymawszy potwierdzenie, w mgnieniu oka znalazł się przy niej, by odsunąć jej krzesło. Uśmiechnęła się blado i podziękowawszy, pozwoliła chwycić mu swoją dłoń i poprowadzić do jego pokoju. Tam, jak zawsze raczył ją flegmatyczną rozmową o wszystkim i o niczym, a najbardziej o tym, jak to będzie kiedyś. Lubił snuć wydumane plany na przyszłość, jak to będzie, gdy już staną się małżeństwem, on przejmie firmę i będą sobie żyć we dwójkę, w domku z ogródkiem, co oznaczało willę z basenem i kortem tenisowym, tudzież polem golfowym. Nigdy nie planował imprez, wypadów, gdziekolwiek choćby do kina. Paul w gruncie rzeczy był nieziemsko nudnym człowiekiem i nie potrafiła pojąć jego awersji do jakichkolwiek wyjść, o szaleństwach nie wspominając. Przyszłość w oczach Paula mieniła się wszystkimi kolorami tęczy. On w nią wierzył, był święcie przekonany, że się ziści. Liv widziała w niej jedynie mrzonkę. Znając inne życie i innych ludzi, nie umiała brać na poważnie jego bajek. Paul zdawał się być typowym racjonalistą, człowiekiem, który miał objąć kierownictwo nad ogromną firmą, kimś, kto nie miał czasu na marzenia. Jednak czasem z całą tą swoją powagą zdawał jej się być bardziej niedojrzały, niż zbuntowany nastolatek. Obiady z jego rodzicami, w zasadzie nic nie wnosiły, ani nie poznawali się lepiej, ani nie wyrabiali sobie zdania na swój temat, bo nie rozmawiali ze sobą. Wszystko opierało się na kilkuminutowej rozmowie w kuchni z matką Paula przed podaniem posiłku. To działo wręcz odwrotnie, niż zapewne Paul zamierzał. Dzięki temu dawał jej jeszcze bardziej namacalny przykład na to, jaki był naprawdę i na czym mu zależało. Te spotkania z jego rodzicami dopełniały wizerunku ich wspólnych chwil. Nie raz zastanawiała się, czy czasem nie grał przed nimi idealnego syna, gdy spędzali czas razem, czy też na bankietach, tych wszystkich kolacjach, obiadach i koktajlach biznesowych, jednak mając na uwadze to, jakie było ich sam na sam, traciła wszelkie złudzenia, co do swoich podejrzeń. Paul nie udawał, był nader prawdziwy i to chyba imponowało jej w nim najbardziej. Zawsze był sobą, jaka by ta jego osobowość nie była. Wychodząc z apartamentowca, poczuła, jak mroźne powietrze otulało jej ciało i w tym samym momencie, odniosła wrażenie, jakby wielki ciężar spadł z jej serca. Wolność smakowała lutowym powietrzem.
*

Ujmując w dłoniach bawełnianą koszulkę, dokładnie się jej przyglądała, oceniając począwszy od nasycenia koloru, a skończywszy na motywie nadruku. Oglądała tak już któryś t-shirt z kolei, podnosząc tą banalną czynność, do miana swojej małej celebracji. Naturalnym było, że każda wizyta w centrum handlowym kończyła się właśnie w skateshopie. Lubiła tak po prostu pooglądać te obszerne koszulki, czapki, froty. To miejsce miała dla niej coś specyficznego. Po prostu. Od kilku chwil miała wrażenie, że ktoś ją obserwował. Początkowo nie zwracała na to uwagi, będąc przekonaną, że to przewrażliwienie, nabyte dzięki Mikowi. Przejrzała kilka kolejnych i wyjmując następną koszulkę, lekko poirytowana podniosła wzrok i w tej samej chwili zamarła. Trwało to może kilka, albo kilkanaście sekund. Nie była w stanie stwierdzić ile. To spojrzenie ją sparaliżowało, mało co nie zwalając z nóg. Na moment zapomniała, jak się nazywa, co robi, gdzie jest. Nie wiedziała czy to działo się naprawdę, czy może jej się wydawało, czy to kolejny z tych snów, które tak ukochała. Pierwszy raz od bardzo wielu miesięcy oderwała się od rzeczywistości, pofrunęła, a winne temu były jego oczy i to nie nocą, gdy jej zmysły poił słodki sen. Za dnia, gdy lutowe słońce wisiało jeszcze na niebie, gdy ona daleka była od domu, swojego łóżka, gdzie śniły jej się najpiękniejsze sny, od jego podobizny, której widok je przywoływał. Lubiła śnić, bo w snach było tak błogo i tak spokojnie, nie musiała się o nic martwić, była całkiem bezpieczna i beztroska, taka lekka i szczęśliwa. Mimowolnie uśmiechnęła się. Dostrzegła, że i on się uśmiechnął. W kącikach jego oczu powstało kilka drobnych zmarszczek. Miała wrażenie, że jej policzki spłonęły szkarłatem. Tak, jak ona ledwo dostrzegała go po drugiej stronie, tak i Tom, na całe jej szczęście, mógł dostrzec jedynie jej tęczówki. Mógł spijać z nich jej chwilę słabości, gdy nie wiedzieć czemu, dała porwać się jego spojrzeniu. Wysoki wieszak nie pozwalał dostrzec zbyt wiele, mimo tego, nie potrzebowała niczego więcej. Wpatrywała się w niego, niczym zahipnotyzowana i żadnym sposobem nie potrafiła oderwać wzroku. Wiedziała, że to był on. Wątpliwość wydała jej się czymś całkowicie śmiesznym. Nikt inny nie miał takich oczu. Zapalczywie wyłapywała, skryte w ich mlecznoczekoladowym odcieniu radosne ogniki. Bezwiednie przesuwała się równolegle z Tomem, ku końcowi rzędu t-shirtów. Spuścił wzrok i niby od niechcenia oglądał kolejne wzory, co chwila rzucając ukradkowe spojrzenia Scarlett. Nie chcąc wpatrywać się bezustannie w jego buzię, której usiłował nadać bardzo skupiony wyraz, robiła to samo, cały czas trzymając w dłoniach koszulkę, którą oglądała gdzieś na początku. Mając wrażenie, że całkowicie zapomniała po co tam przyszła, płonęła żarem jego spojrzenia. Niespodziewanie stanęła tuż przed nim. Nie dzieliło ich już nic, ani żaden wieszak, ani materiał, ani nic, zupełnie nic. Zupełnie niepodobnie do siebie, całkowicie niepewnie powiodła wzrokiem po jego smagłej sylwetce, począwszy od białych butów, przez szerokie spodnie, kurtkę i ogromną bluzę wystającą zza rozpiętego zamka, aż do twarzy opatrzonej płynnymi, ale swoiście męskimi rysami; pełnych wargach, zgrabnym nosie i oczach, tych oczach, które w tej chwili mówiły tak wiele, choć on milczał. Szeptały do niej, cicho i subtelnie swoją czekoladową barwą. Stał tuż obok niecały metr przed Scarlett. Zdał jej się taki prawdziwy, tak dotkliwie rzeczywisty, jak nigdy i pominąwszy całą anormalność tego, co właśnie działo się w jej głowie, ten niewytłumaczalny mętlik, którego pojawienia nigdy nie spodziewałaby się i całej swojej głupoty, której aż nader była świadoma, nie oddałaby tej chwili za nic i nikomu. Jedno jego spojrzenie dało jej więcej niewypowiedzianego ciepła, niż mogłaby się spodziewać od kogokolwiek, kiedykolwiek i choć nie lubiła, gdy patrzono na nią, właśnie w ten sposób, teraz wydało jej się to całkowicie niegroźne. Nie rozumiała co wprowadziło ją w ten stan, nie rozumiała sensu tego, co właśnie się między nimi działo, to było całkowicie niezaplanowane, niewytłumaczalne, niepojętne, nienormalne, nie.... nierozważnie piękne i od początku do końca poza jej wolą, wszelkimi zasadami i normami. Całkowicie, tak po prostu, poza kontrolą. Nie miała na to reguły, wytłumaczenia, sposobu, była bezradna wobec samej siebie, ale pierwszy raz nie chciała znaleźć odpowiedzi. Nie chciała opanować sytuacji, ani mieć w zanadrzu kilku wyjść. Chciała płynąć. Omiótł wzrokiem jej ciało. Nie do końca wierzył, czy to możliwe, że była wszędzie, gdzie on się udawał. Klub, impreza, teraz nawet sklep! Po głowie, przez moment krążyła mu opcja z ukrytą kamerą. Wyczekiwał, aż z którejś kabiny wyskoczy miły pan z wąsem i muchą w kropki i krzyknie 'mamy cię!', a ona się rozpłynie, albo okaże jedynie złudzeniem. Minęła jedna, dwie, trzy, pięć sekund, ale nikt się nie pojawił. Scarlett stała tuż przed nim, zaskoczona jeszcze bardziej, niż on i wpatrywała się w niego tymi swoimi ogromnymi, turkusowymi oczami. Na jej puchatych policzkach tliły się rumieńce, a malinowe, lekko rozchylone wargi łączyła cieniutka nitka śliny, miotana jej lekko przyspieszonym oddechem. Scarlett była mozaiką przeciwieństw. Z jednej strony słodka buzia, niewinne spojrzenie i ta dziecięca ufność, które w jego oczach czyniły ją taką kruchą, delikatną, zupełnie niepodobną do tej, którą znali wszyscy. Zrozumiał, że swojej wrażliwości dawała skosztować tylko nielicznym. Jednak ta bezpretensjonalna dziewczęcość, może nawet ujmujące dziecięctwo były częścią tej walecznej dziewczyny, którą znali wszyscy, bo ona taka była słodka w swojej bucie. Te dwie osobowości płynnie igrały w niej, ciało odziane było w czerń;  skórzaną, dopasowaną kurtkę, wąskie spodnie, podkreślające jej bujne kształty i kozaki, na wysokiej szpilce, optycznie jeszcze bardziej wydłużające jej zgrabne nogi, a oczy mówiły resztę. Ściskała w dłoniach, czarny t-shirt, który spokojnie mógłby być dla niej sukienką. Teraz w sklepie, wśród półek z najrozmaitszymi elementami garderoby, wśród kilku obcych ludzi, w centrum Berlina, przed południem, w walentynki, pierwszy raz tak naprawdę patrzył na nią. Choć widział ją już, dziesiątki razy, teraz dopiero patrzył i dostrzegał. Wcześniej była tą nieugiętą, zdawałoby się despotką, która bez pardonu, tak po prostu wtargnęła w jego życie. Była zmysłową Tajemniczą Dziewczyną, która swym głosem, swym ciałem wprawiała go w zachwyt. Była ponętną barmanką, z którą nie raz usiłował flirtować. Była zadziorna i denerwująca, ironiczna, zimna, konsekwentna, słodka i bezpretensjonalna, pociągająca i naturalna. Miała mnóstwo cech, pokazywała się z wielu stron, wcielała się w wiele ról, ale to właśnie w tym dniu, w tej chwili miał przed sobą Scarlett. Nie musiał pytać, zastanawiać się, domyślać. Nie było między nimi ironii, żartu, flirtu, ani złości, byli oni, oboje. To zabrzmiało tak banalnie, zupełnie lapidarnie w jego myślach. On, przecież to on Tom Ka... Tak to był on, to naprawdę on. Bez filuternego uśmiechu, bez pozowania i gwiazdowania, bez świateł i gapiów, bez fleszy i mikrofonu. On. Tom, Tom Kaulitz. Dźwięk jego własnego nazwiska pierwszy raz od dawna zabrzmiał w jego głowie całkowicie naturalnie i ani przez myśl przeszło mu się skrzywić. Usta Toma mimowolnie rozciągnęły się w czułym uśmiechu, gdy zdecydował się wreszcie przerwać ciszę, która między nimi panowała.
- Szukasz sukienki? - Roześmiała się perliście, skupiając na sobie uwagę kilku innych osób. Pokręciła głową , zagryzając dolną wargę i znów spojrzała na niego, delikatnie przekrzywiając głowę w bok. Jej pełne wargi cały czas uśmiechały się do niego tajemniczo, a oczy rozbłysły nowym blaskiem.
- A wyglądam na dziewczynę, która w dziale dla facetów szuka sukienki? - Tom lekko pochylił głowę w bok i uważnie przyglądał się jej spod odrobinę przymrużonych powiek. Nadal przyciskała do siebie czarny t-shirt, a słodki uśmiech zdobił jej buzię. Policzki Scarlett wyraźnie się zaróżowiły. Nie wiedziała czy świadomie, czy też nie, jednak czuła, że jego kokieteryjne spojrzenie stawało się, z każdą chwilą śmielsze. Dokładnie i bardzo powoli zlustrował Brunetkę, od samych stóp po czubek głowy, nie omieszkawszy zatrzymać się sekundkę dłużej, niż powinien przy jej pełnych wargach, po czym znów utkwił swoje spojrzenie w jej oczach.
- Szczerze, tak. - Wymownie przerzucił na moment wzrok na koszulkę, którą ściskała w dłoniach i uśmiechnął się, tak jakby, zniewalająco.
- Szczerze, ty też. - Jakby nigdy nic, chwyciła materiał na wysokości ramion i uniosła go wyżej, by móc mu się lepiej przyjrzeć. Po chwilowych oględzinach, odwróciła t-shirt przodem do Toma i przystawiwszy go do siebie, spojrzała na niego. Obrzuciła jego sylwetkę krótkim spojrzeniem i uśmiechnęła się filuternie, unosząc jedną brew. - Może ta?
- W prawdzie nie miałem zamiaru nic kupować, ale skoro nalegasz.
- Ja nalegam? Jeszcze czego. - Żachnęła się. - Potem do końca życia będziesz mi wypominał, że przeze mnie wyrzuciłeś pieniądze w błoto.
- Już planujesz nasze wspólne życie, Scarlett? - Zapowietrzyła się, posyłając mu mordercze spojrzenie. Zmrużyła oczy do wielkości cienkich szparek i ułożyła wargi w złowrogi dzióbek, jednak nie udało jej się ani trochę przestraszyć Toma swoją miną miną, bo  stwierdził jedynie w duchu, że słodko wyglądała, gdy była  naburmuszona. Puścił jej oczko, racząc cwanym uśmiechem i wziął koszulkę od Scarlett. - Ale grrrrroźna, Scarlett, uch, aż mam ciary. - Uśmiechnął się jeszcze bardziej szelmowsko, niż przed momentem i chodem triumfującego pana i władcy, zamierzał zniknąć w przebieralni, ale przed tym nie zdołał umknąć kuksańcowi Brunetki.
- Nie łap nie za słówka, Kaulitz. - Rzuciła oburzona. Usiłowała być bardzo poważna i bardzo oburzona, ale ani trochę nie chciało jej to wyjść. Uśmiech sam, nie wiedzieć czemu, cisnął się jej na usta. Całe szczęście Tom był w przebieralni i nie mógł widzieć, jak jej policzki oblały się purpurą. Po raz kolejny tego dnia, znów za jego przyczyną. Kręcąc głową z dezaprobatą, dmuchnęła sobie w czoło i przeczesała włosy palcami. - Swoją drogą, nie schlebiaj sobie. - Udało jej się przywrócić swojemu głosowi normalny, dziarski ton. Przy nim to było jakoś nienaturalnie trudne. Potrafił zmiękczyć ją jednym uśmiechem. Nie podobało się jej, że tak łatwo kręcił nią, jak mu się spodobało. Nie podobało jej się, że tak łatwo mu ulegała. Najbardziej nie podobało jej się to, że jej się to podobało. Uśmiechnęła się tajemniczo, gdy Tom wyłonił się zza kotary i obrzuciła go bardzo krytycznym spojrzeniem. - Może być. - Rzuciła niby od niechcenia i odwróciwszy się na pięcie, szybko podeszła do sofy stojącej nieopodal. Nim znów  odwróciła się przodem do Toma zrobiła bardzo poważną i bardzo obojętną minę, za nic nie mogła pozwolić, by dostrzegł, że 'może być' dalece mijało się z prawdą. Tom stał nadal przed przebieralnią, taksując Scarlett filuternym spojrzeniem, jakby zupełnie podważając to co przed momentem powiedziała. Uniosła brew, gdy on to uczynił. Uśmiechnął się tajemniczo, gdy ona to zrobiła. Rozsiadła się wygodnie, nie spuszczając wzroku z Toma. - Czekasz na oklaski, przepraszam?
- No wiesz, nie chciałem tego mówić głośno, ale przydałoby się. - Wzruszył ramionami, udając bardzo zasmuconego. Scarlett westchnęła teatralnie i wstawszy, podeszła do niego i poklepała go pocieszająco po przedramieniu.
- Muszę cię zmartwić, ale z mojej strony nie możesz liczyć, ani na oklaski, ani na histerię, ani na euforyczny stan podwójnej ekstazy, ani nic z ten deseń, ale pamiętaj, że łączę się z tobą w bólu.
- Kurczę no, a ja tak na to liczyłem. Ranisz mnie, Scarlett. - Odwrócił się na pięcie i wszedłszy do przebieralni, zamaszyście zasłonił kotarę. Prychnęła pod nosem i w tej samej chwili Tom wystawił znów głowę zza zasłonki. - Na pewno nie powiesz mi, że wyglądałem super seksownie, bosko, albo jakoś nieziemsko?
- Ubieraj się, bo wychłodzenie organizmu zdecydowanie ci szkodzi. -  Idąc w stronę gabloty z frotami, pstryknęła Toma w nos, a dziesięć minut później siedzieli już w aucie Toma, usiłując wyjechać z parkingu. Scarlett wpatrywała się w rządek samochodów przed nimi, na jednej ręce wspierając głowę, drugą wystukując rytm na swoim udzie, a Tom patrząc przed siebie, prowadził auto. Scarlett przyglądała mu się kątem oka, był zamyślony, niby skupiony na jeździe, jednak widziała, że myślami wędrował gdzieś daleko. Miał mętlik w głowie. Czuł, jakby stał pośrodku równoważni. Z jednej strony bardzo chciał spędzać z nią najwięcej czasu, jak tylko to było możliwe, a z drugiej coś go blokowało. Jakaś wewnętrzna obawa, która mówiła mu, że wszystko znów skończy się, jak zawsze. Z całych sił tego nie chciał. Scarlett to Scarlett i na samą myśl, że mogłaby cierpieć i to przez niego, robiło mu się źle. Obawiał się swoich nawyków. Obawiał się swoich czynów. Obawiał się swoich słabości. Obawiał się swoich skłonności upadkowych. Obawiał się też wielu innych rzeczy, których nie potrafił nazwać po imieniu. Zajmowały go nowe uczucia, o których zapomniał, albo których nigdy wcześniej nie znał. Miewał nowe, inne reakcje na pewne sytuacje. Robił rzeczy, które dziwiły jego samego. Skupiał się na innych sprawach i przede wszystkim przeklasyfikował, zdecydowanie niechcący, swoje priorytety. Wszystko zaczęło się od chwili, kiedy poznał Scarlett. Od tego czasu jego życie zaczęło zmieniać się tak po prostu, teraz to mu nawet odpowiadało, ale nie potrafił jeszcze odnaleźć się niekiedy w relacjach ze samym sobą. Denerwowało go to czasami, robił, mówił rzeczy, o których wcześniej nawet nie pomyślałby. Kiedyś nie zastanawiał się nad uczuciami innych, nad tym jak konsekwencje jego decyzji odbiją się na nich, czy to co robił albo mówił miało znaczenie czy też nie, ważny był on ze swoimi zachciankami i słabostkami. Zdawał sobie z tego wszystkiego sprawę, ale znając swój brak silnej woli, nie próbował się jej nawet przeciwstawić, po prostu brnął dalej. Scarlett, chyba, się nie bała. Scarlett pokazała mu, że można inaczej, choć niedosłownie, ale przejął od niej mały promyczek jej przekonania i później wszystko potoczyło się już jakoś samo. Pamiętał doskonale ten moment... wówczas nie zdawał sobie z tego sprawy, ale coś pękło w nim tego wieczoru w klubie, gdy... gdy podniósł na nią rękę. Nie lubił przemocy, a jednak... a potem ona mimo tego, dalej, niezrażona robiła swoje. Choć w gruncie rzeczy, na zdrowy rozum powinna go zostawić, omijać szerokim kołem, ale nie zrobiła tego. Cały czas wierzyła, że miała rację i walczyła o nią, a on szedł w zaparte już tylko po to, by nie okazać się pantoflarzem, niezdolnym do własnego zdania, kierowania własnym życiem facetem, którym jakaś laska kręci, jak zechce. Nie chciał być słaby. Nie chciał zawracać z drogi, którą wybrał, bo jemu przecież nie wypadało popełniać błędów.  Choć przecież większa część całego jego życia była błędem. A potem sam, choć nie wiedział dlaczego, zaczął coś zmieniać, bo tak kazał mu głosik z jego wnętrza. Głosik, który miał jej barwę, jej buzię, jej usta, nos, miał jej oczy, które karciły go zawsze, gdy robiąc co zechciał, postępował wbrew sobie. Analizując całą ich znajomość, doszedł do wniosku, że mogą poszczycić się niebanalną oryginalnością. Mimowolnie się uśmiechnął i spojrzał na Scarlett.
- Tobie też się wydaje, że nasza znajomość jest trochę dziwna?
- Mnie się nie wydaje, ja jestem tego pewna.
- To dobrze, nie muszę czuć się osamotniony. - Uśmiechnęła się i znów spojrzała na drogę. Zajeżdżali już w jej ulicę. Sięgnęła do tyłu po swoją torebkę i odpiąwszy pas, przeniosła wzrok na Toma.
- Przyjdziesz dzisiaj?
- Miałem w planie zabrać Billa i Georga. Wiesz, walentynki, a my trzy robaczki samotni jesteśmy.
- Świetne.
- Świetnie, że samotni czy świetnie, że przyjdziemy? - Uśmiechnął się szelmowsko, a Scarlett zapowietrzyła się i znów posłała mu mordercze spojrzenie. Sprzedała Tomowi kuksańca w ramię, bo w bok niestety nie trafiła.
- Świetnie, że zobaczę Billa i Georga. - Wystawiła mu język i  zaplotła ręce na klatce piersiowej, z zamiarem nie spoglądania na Toma już ani razu, bynajmniej w ciągu następnych piętnastu minut. Wyglądała uroczo, gdy się denerwowała. Tym właśnie było jedno z tych nowych uczuć,  miłym ciepłem w całym organizmie, gdy na nią patrzył. Tak, jak wydawało mu się, że coś zmieniło się tamtego wieczoru w klubie, tak jak coś pękło na imprezie sylwestrowej, tak to niespodziewane spotkanie też przyniosło coś nowego. Jeszcze nie wiedział co, ale już mu się podobało. Zatrzymał samochód na podjeździe i zgasił silnik. Odwrócił głowię i zlustrował profil Brunetki, nadal usiłowała na niego nie patrzeć, ale złapał ją na tym, że spoglądała na niego kątem oka. Nie raz, nie dwa, gdy celowo odwracał wzrok. Droczyła się z nim, on droczył się z nią. To było takie banalne, takie bezpretensjonalne. Ona taka była. Z nią czuł się tak dobrze, tak zwyczajnie i po ludzku.
- Uważaj, bo zeza dostaniesz. - Prychnęła pod nosem i odpiąwszy pas, otworzyła drzwi samochodu. Rzuciła mu krótkie spojrzenie, które miało mu uzmysłowić, jak bardzo ją uraził, jednak zupełnie jej się nie udawało być groźną. Tom dostrzegł, jak bardzo walczyła ze sobą, by się nie uśmiechnąć.
- Cześć, Tom.
- Cześć. - Pokręcił głową, gdy wysiadłszy, lekko trzasnęła drzwiami i uśmiechnął się, widząc, jak jej włosy zafalowały na wietrze. Ruszyła w kierunku furtki, a on patrzył, jak się oddala. Tuż przy niej zatrzymała się gwałtownie i odwróciła w stronę auta, tak, jakby chciała cofnąć się do niego. Spoglądała w jego stronę, tak jakby dostrzegała coś przez przyciemniane szyby audi. Na jej buzi nie malowało się już, ani oburzenie, ani naigrywana złość, a jedynie ta urzekająca tajemniczość, delikatny uśmiech i jakby niewidzące spojrzenie. Zatrzymała tam wzrok, może kilka sekund, a później odwróciła się na pięcie i ani się obejrzał, a zniknęła za mu z oczu Była zmienna, nieprzewidywalna, przy tym spontaniczna i nigdy nie wiedział, czego mógł się spodziewać; słodkiego uśmiechu czy kuksańca w bok. Takie prozaiczne sytuacje, te najdrobniejsze i zdawałoby się najmniej znaczące, te utarczki słowne, słodka ironia czy drobna kpina, one dawały mu prawie najwięcej, dawały mu Scarlett, po prostu Scarlett. Tą, której nie znał nikt. Tak sobie umyślał i poprawił pas. - Maleńka. - Szepnął odpalając silnik.
*

Powoli wyłoniła się zza parawanu,oddzielającego wejścia dla pracowników i pomieszczenie, w którym znajdowali się goście. Światła były przygaszone, a salę rozświetlały jedynie świece, stojące na stolikach i małe światełka przy barze. Cały wystój był niczym z filmu o miłości. Róże, świece i mnóstwo zakochanych. Początkowo Scarlett wdało się to całkowicie durne robić z walentynek takie halo, ale z czasem, gdy sama brała udział w próbach, pomagała Karlowi z wystrojem, wydało jej się to nawet nie takie tragiczne. Pomimo że budziły się wspomnienia i chwilami było jej trochę duszno, nie dała im wygrać. Nawet teraz, gdy miała zaśpiewać akurat tą piosenkę, wiedziała, że będzie dzielna, bo co było miało nigdy nie wracać. Tego wieczoru miała zamiar zacząć budować dalszą część nowej historii. Wzięła głęboki oddech. Miała na sobie, krótką sukienkę, wiązaną na szyi, wykonaną z czarnego materiału, usianego połyskującymi drobinkami, które mieniły się w świetle świec, sprawiając, że Scarlett wyglądała na wyjętą z bajki. Zdawała się leżeć na niej, jak ulał. Na nogach miała czarne buty, na wysokiej szpilce, utrzymujące stopę, jedynie wąskimi paseczkami, które okalały stopy Scarlett, aż do samej kostki. Jej zgrabne nogi, dzięki dobremu krojowi, dopasowanej sukienki, która zakrywała je tylko do pół uda, wydawały się jeszcze dłuższe i smuklejsze. Włosy skręcone w delikatne loki, lśniły pięknie, spływając kaskadami na jej nagie plecy i ramiona. Pojedyncze pukle opadały tuż przy jej buzi, dodając jej jedynie więcej uroku. Liv spisała się na medal. Zmierzając ku scenie, przykuła uwagę prawie wszystkich gości, a zwłaszcza tych kilku wyjątkowych. Tom siedział z Billem i Georgiem przy 'swoim' stoliku, a tuż obok przy następnym, przed podestem, Nico, Sophie, Liv i Paul. Z gracją weszła na podwyższenie i wziąwszy mikrofon, przysiadła na wysokim stołku, na samym jego środku. Delikatne światło reflektora padało wprost na nią. Mieniąca się sukienka, roziskrzone oczy, zaróżowione policzki i najdelikatniejszy, będący zarazem najsłodszym, uśmiech pod słońcem. Powiodła wzrokiem po sali, zatrzymując się dłużej przy tacie. Trzymał dłoń mamy i oderwawszy od niej wzrok, utkwił go w Scarlett. Uśmiechnął się pokrzepiająco. Sophie była nieco oniemiała. Scarlett za to szczęśliwa, że wreszcie rodzice zobaczą ją w swoim żywiole. Mama jakimś cudem zdołała się przekonać, żeby iść do tego lokalu i posłuchać Scarlett. Tata nie chciał jej zdradzić, jakim cudem mu się to udało. Liv otoczona ramieniem Paula, siedziała wpatrując się w siostrę ze splecionymi na klatce piersiowej rękoma i zdawała się nie zauważać swojego chłopaka. Wydawała się być spokojna. Później spojrzała na nich, ich spojrzenia się spotkały, bo on cały czas patrzył. Czekał, wpatrując się w nią, niczym w obrazek, bo wyglądała niczym Księżniczka z kart jakiejś pięknej opowieści. Jeszcze jej takiej nie widział. Przyszło mu na myśl, że ostatnio często to powtarzał. Nie miał pojęcia czy to aura walentynek tak na niego działała, czy może to oświetlenie tak bardzo dodawało jej czaru. Wiedział jednak, że mógłby spędzić na patrzeniu na nią resztę nocy. Scarlett posłała Tomowi uśmiech, wiedział, był pewien, że kierowała go specjalnie dla niego, a potem skinęła do Billa i Georga, po czym przymknąwszy oczy, na moment spuściła głowę. W sali zapanowała cisza. W powietrzu unosiła się magia i naprawdę miał wrażenie, że zaczynał wariować, skoro myślał o takich rzeczach. Cisza, pełna delikatnego napięcia. Cisza, w której tonął jej oddech, nim popłynęły pierwsze takty muzyki.


Oddychając spokojnie, uniosła głowę. Zaczęło się. Jej taniec z melodią. Nie unosiła powiek. Zdała się na wyczucie, nie potrzebowała patrzeć, by czuć całą sobą. Choć korciło ją, by na moment spojrzeć na niego, powstrzymała się. Czuła, że patrzył. To też wystarczyło. Cieszyła się, że przyszedł. Nico uśmiechnął się, gdy tylko z ust Scarlett padły pierwsze słowa. Pogłaskał kciukiem wewnętrzną stronę dłoni Sophie i spojrzał na nią. Nadal była oszołomiona. Nie widziała jeszcze Brunetki, ani w takim wydaniu, ani takiej pochłoniętej czymkolwiek. Powoli docierało do niej, jak słabo znała własne dziecko. Nico odsunął krzesło i wstał. Poczuł, że to wieczór, w którym powinny zniknąć wszystkie tajemnice. Wiedział, że Sophie też tego pragnęła, a on jedynie musiał pomóc jej to zrozumieć. Wstał i podał jej dłoń. Przez moment spoglądała na niego z wahaniem. Siła jego spojrzenia sprawiła, że nie miała w sobie tyle woli, by mu się sprzeciwić. Tak bardzo pragnęła znów zatańczyć. Serce zabiło jej kilka razy mocniej. Za ich stolikiem rozpościerał się kawałek parkietu, pozostawiony tego wieczoru specjalnie ta par chcących pobujać się w rytmie romantycznych ballad. Było na nim już kilka par. Nico wziął Sophie w ramiona. Zupełnie bezwolna, oszołomiona nieopisana radością, pozwoliła mu się prowadzić. Pozwoliła, by poniósł ją jak dawniej, wprost do nieba. Pomimo lat, ich stopy doskonale pamiętały kroki. Ich wytęsknione ciała, znów zaczęły grać w jednym rytmie. Uśmiechnęła się szeroko, spoglądając wprost w jego zamglone tęczówki, gdy pochylał ją, tuląc do siebie. Nagle przed oczami stanęły jej te wszystkie lata i dzień, w którym pochowała swe marzenia. Pamiętała, jak bardzo płakała, powtarzając w kółko, że już nigdy nie zatańczy, nigdy nie odda się swej miłości. Pamiętała też, jak bardzo bolały ją dni, których nie wypełniała już pasja, oczekiwanie, tak bardzo pokrzepiające zmęczenie, albo radość ze zwycięstwa. Pamiętała, jak trudno było jej zaakceptować własną rzeczywistość. Zdawało jej się, że to było wczoraj. Jakby te lata nie minęły, a oni nadal mieli naście lat.


Bycie bez ciebie,

Wiem, ze bym cierpiała.

Uniosła powieki, powoli wracając na ziemię. Pierwszym co dostrzegła, to to, że Liv siedziała odwrócona do niej tyłem. Scarlett powiodła wzrokiem za siostrą i o mało brakowało, a zapomniałaby, że powinna śpiewać. Widok, który zastała, zaparł jej dech w piersiach. Pierwszy raz w życiu widziała tańczących rodziców. Tańczących! To było o wiele za małe słowo. Oni płynęli po parkiecie. W mdłym blasku świec wyglądali, jak zaczarowani, jakby świat dla nich nie istniał. Całkowicie pochłonięci sobą, swoim świtem, czymś czego zidentyfikować nie potrafiła. Parkiet opustoszał. Wszyscy goście przyglądali i się z podziwem, a ona śpiewała. Najpiękniej, jak potrafiła. Dla nich dawała z siebie więcej, niż wszystko, słowa płynęły z głębi serca, a nawet więcej niż z głębi. Uśmiechnęła się delikatnie. Nie było nikogo, kogo nie zachwyciliby. Oszołomiona,  utkwiła w nich swoje spojrzenie. Byli idealni, w każdym calu perfekcyjni. Oddani sobie bardziej, niż kiedykolwiek, tańczący lepiej, niż ktokolwiek. Nie umiała tego określić. Była dumna, tak bardzo dumna, jak nigdy. Nie poznawała Sophie. Zdawała się być zupełnie inną kobietą, złudnie podobną do jej matki. Tak lekka, piękna, szczęśliwa do granic możliwości... Płynęła wraz z muzyką. Atłasowa sukienka Sophie połyskiwała w mdłym świetle świec, falując przy każdym jej kroku. Buzię miała rozanieloną, a jej oczy, tak, dokładnie to widziała, błyszczały. Tata trzymał mamę pewnie w swych silnych ramionach, nieustannie patrząc jej w oczy. To nie mogli być jej rodzice! To nie tata, który zawsze odpowiedzialny, pewny i opiekuńczy trzymał pieczę nad nimi i to nie mama, która twardo stąpała po ziemi, nie pozwalając nikomu na zbyt duże odrywanie się od niej. To nie byli oni, Ci stateczni i odpowiedzialni. Widziała przed sobą ludzi do granic możliwości zakochanych w sobie, w muzyce, w tańcu. Widziała przed sobą ludzi, których zaczęła darzyć zupełnie innym, nowym szacunkiem. Chociaż, to nie byli ludzie. Miała przed sobą lecące anioły. Poczuła coś, coś nowego, nieznanego, zapomnianego, coś tuż przy sercu. Zatęskniła.


Nie chce wyobrażać sobie

Ze to był pożegnalny pocałunek.

Bez zwątpienia obracał ją w kółko i uśmiechał się szerzej, gdy przed oczami migał mu jej uśmiech. Ten, który zniknął z jej warg tak bardzo dawno. Tak delikatnie, zwiewnie, z gracją, każdy krok stawiała, jakby nad ziemią, ufnie poddając się jego woli. Czuł się, jak w bajce. Temat tabu, nie tylko dla słów, ale i dla myśli został zupełnie odkryty i czuł, jakby ogromny ciężar spadł mu z serca. Widząc Sophie taką szczęśliwą, tańcząc z nią i tylko z nią, życie znów wydało mu się proste.


Nie chce wyobrażać sobie

Ze to był pożegnalny pocałunek.

Znów okręcił ją wkoło i raz i drugi, dopóki słowa śpiewane przez Scarlett wyściełały im drogę. Muzyka ucichła, zatrzymał Sophie gwałtownie, mocno przycisnąwszy do siebie i spojrzał jej głęboko w oczy.  Hasały w nich te ogniki, które tak dobrze pamiętał, te, które współgrały z przyspieszonym oddechem, bijącym sercem i smakiem zwycięstwa. Teraz też tak było. Czterdziestka na karku ani trochę przeszkadzała mu w wyczuwaniu magii w powietrzu. Czerpał ją razem z powietrzem, które pachniało pasją i różami. Uśmiechnął się szeroko i omiótł czułym spojrzeniem jej buzię. Uśmiechnął się tak, jak ona to kochała. Ciszę złamały brawa, które popłynęły, gdzieś zza nich. Pogładziła dłonią jego klatkę piersiową. Stali na środku parkietu, nie zważając na miejsce, ani czas, bo to była ich chwila. Moment, który czekał swego spełnienia przez te wszystkie lata. Ignorując cały świat i panujące weń zasady, mając przed sobą tą, która od chwili, gdy ją poznał, stała się nim całym, pocałował ją namiętnie. Tak namiętnie, jak bardzo ją kochał. Tak czule, że zawirował świat, że zatrzymał się czas.


Nie chce wyobrażać sobie

Ze to był pożegnalny pocałunek.

To było coś niewiarygodnego. Nawet nie zwróciła uwagi na to, że tata pocałował w taki sposób mamę publicznie, na takie zażyłości nie pozwalali sobie w domu, przy nich, ale to było nieistotne. To co zrobili, ten czterominutowy, wręcz niebiański show, którego nie zastąpiłby występ mistrzów. Oni byli w tej chwili jej mistrzami. Scarlett nie miała zielonego pojęcia, że rodzice potrafili tańczyć. Oni nigdy, przenigdy na żadnej imprezie, odkąd tylko pamiętała nie zatańczyli jednego kawałka. A tu nagle się okazuje, że potrafią i to, tak, że słów brak! Była w totalnym szoku. Nie miała pojęcia o co w tym wszystkim chodziło, ale pewnym było, że musiała się tego dowiedzieć. Tato ujął mamę za rękę i zaprowadził z powrotem do stolika, siadając puścił oczko Scarlett. Uśmiechnęła się. Odłożyła mikrofon i wstała z krzesełka. Zostawiła rodziców ze słowotokiem Liv. Planowała sobie z nimi porozmawiać później, zwłaszcza z tatą. Schodząc z podestu głęboko zaczerpnęła powietrza. Potrzebowała kilku chwil samotności. Zamykając drzwi pomieszczenia, które Karl uparcie nazywał jej garderobą, oparła się o nie i poczuła ulgę. Było tam stosunkowo cicho. Nie kręciło się gro ludzi i była zupełnie sama. Stojąc oparta o białe drzwi, miała na wprost siebie lustro, w którym odbijała się cała jej sylwetka. Dostała rumieńców. Dotknęła policzki dłońmi, które w przeciwieństwie do reszty ciała były zupełnie zimne. Przymknęła powieki i trwała tak przez moment, oddychając pełną piersią. W głowie kotłowało jej się milion myśli, setki pytań i żadnej odpowiedzi. Zdawała sobie sprawę, że rodzice tego wieczoru wyjawili część swojej tajemnicy. Do tej pory wiedziała jedynie, że kiedyś też mieli marzenia. Teraz wszystko ułożyło się w całość; niespełnione marzenia, taniec i awersja mamy, a raczej obawa o nią i to jakie piętno odcisną na Scarlett jej własne marzenia. To nawet miało sens. Była wrogo nastawiona, bo sama zasmakowała porażki. Z drugiej strony leżało, to w jaki sposób tańczyli. Coś podobnego widziała chyba tylko w 'Dirty Dancing', jednak to było sto razy bardziej prawdziwe i milion razy piękniejsze. Nie umiała tego nawet opisać, tych emocji, tego uczucia, które emanowało z każdego ruchu, dotyku, kroku... Błyszczały im oczy i to tak bardzo, że nawet półmrok panujący w klubie nie był w stanie go zgasić. To było tak bardzo namacalne, a zarazem nieprawdziwe. W całym tym zdumieniu, można powiedzieć nawet szoku, odznaczało się jedno; duma. To jej rodzice skupili na sobie uwagę wszystkich, a co więcej wzbudzili respekt. A tym pocałunkiem zburzyli chyba wszystkie stereotypy, co do staroświeckości rodzicieli. Na samą myśl o tym uśmiechnęła się i podniosła powieki. Dłonie Scarlett nabrały już temperatury, wyprostowała się i wygładziła sukienkę. Odrzuciła niesforne loki do tyłu i wyszła z garderoby.


Rozejrzała się wokół, goście bawili się w szeroko pojęty sposób, Liv znudzona do granic możliwości słuchała jakiegoś bardzo żywego wywodu Paula, rodziców nie widziała nigdzie, a bliźniacy i Georg siedzieli po prostu przy stoliku, sącząc drinki. Bill zauważywszy Scarlett, poderwał się na równe nogi i pomachał do niej, więc ruszyła w ich kierunku, posyłając Liv współczujące spojrzenie. Musiała ich jeszcze sobie przedstawić. Jak tylko znalazła się przy stoliku chłopaków, Bill wyściskał ją na powitanie, zalewając słowotokiem, z którego wychwyciła mniej więcej tyle, że podobało mu się, jak śpiewała i że ci tańczący ludzie byli genialni. Przywitała się z Georgiem, a później zdecydowała się przebrnąć przez ceremonie powitalne. Paul, jak tylko wymienił z nimi uścisk dłoni, zmył się pod pretekstem pilnego telefonu. Scarlett zaintrygowała mina Georga, gdy usłyszał, że Liv Hannah była jej siostrą. Jego spojrzenie też nie dawało jej spokoju, bo odkąd tylko zostali sobie przedstawieni, przyglądał się Liv nieprzeniknionym wzrokiem, który sprawił, że Brunetka dostała rumieńców. Scarlett miała to do siebie, że potrafiła wyczytać z małych gestów, wielkie sygnały. To co stało się w momencie, gdy podawali sobie ręce można zobrazować, jako stop klatkę na filmie. Właśnie ten moment, właśnie to spojrzenie, właśnie oni. Odrzuciła zaraz tą myśl. To było już niezdrowe, zaraz doszłoby do tego, że zaczęłaby swatać każdego z każdym. Wydawało jej się. W końcu Liv upierała się, że kochała Paula. Musiała przywołać go myślami, bo przyszedł i ostentacyjnie obejmując ją w talii, poprosił do tańca. Georg powiódł za nimi wzorkiem i usiadł, milcząc. Scarlett zmrużyła oczy i już chciała coś powiedzieć, gdy tuż przed nią pojawiła się dłoń Toma. Uniosła do góry jedną brew i powoli powiodła wzrokiem wzdłuż jego ręki, aż do samej buzi. Nie wyglądał na takiego, co chciał pożartować. Uśmiechnęła się radośnie i kiwnęła głową. Podała mu dłoń, a Tom finezyjnie wplótł w jej palce swoje i ścisnął je delikatnie. Poprowadził Scarlett między stolikami i małym tłumkiem tulących się par. Była odrobinę skołowana, jednak nie na tyle, żeby nie zarejestrować sposobu, w jaki ujmował jej dłoń, jego przyjemnego dotyku, tego nonszalanckiego kroku, a przede wszystkim tego, że serce zaczęło bić jej przynajmniej dwa razy mocniej. W pewnym miejscu zatrzymał się i odwracając przodem, stanął na tyle blisko, że ich ciała prawie stykały się ze sobą. Scarlett nieustannie wpatrywała się w Toma, który zdawał się być nieprzenikniony. Nie potrafiła odczytać jego intencji. Przez ułamek sekundy, zawahał się. Nie wiedział, czy dobrze robił, stawiając kolejny krok w jej stronę. Nie miał pojęcia, czy zbliżając się do Scarlett nie narażał siebie, ale też i jej. Zastanawiał się, czy nie lepiej byłoby, gdyby już na zawsze pozostała jego znajomą z klubu 'Vanilientraum', tą która pomogła mu wyjść na prostą. Pomimo że tak często głowił się nad tym, że szukał różnych dróg i nawet czasem wymyślał już coś, to zawsze gdy stawał przed nią, spoglądał w jej oczy, rozmawiał z nią, gdy po prostu była obok, wszystko, co postanowił znikało, przestawało mieć znaczenie. Wtedy liczyło się tylko to, że była. Nigdy nie miał najmniejszych trudności z tym, żeby objąć dziewczynę. To w jego przypadku było zwyczajnie śmieszne. A przy niej zastanawiał się, czy powinien, by nie urazić jej, ani nie skrzywdzić. Czuł się dziwnie śmieszny, ale w tym momencie nie przeszkadzało mu to, ani trochę. Spojrzała na niego przekornie. Podobała się jej jego niepewność. Choć wolałaby, żeby pewnie wziął ją w ramiona i zaczął kołysać się w rytm muzyki. Miała wrażenie, że oczekiwał na jej przyzwolenie, więc postanowiła mu je dać. Obróciła się wokół własnej osi, łącząc ten ruch ze zgrabnym balansem bioder. Spostrzegając, że Tom stał jak stał, jedynie przyglądając się jej, uśmiechnęła się pod nosem i znów chwyciła jego dłoń. Unosząc ku górze jego rękę, okręciła się pod nią kilka razy wokół własnej osi, na końcu trącając go lekko swoim boczkiem. Zatrzymała się gwałtownie przy Tomie, na tyle blisko, by czuł tuż przy swojej, jej szybko unoszącą i opadającą klatkę piersiową. Pod wpływem bliskości niewątpliwie kobiecych piersi zrobiło mu się gorąco, znał już doskonale to uczucie. Pamiętał, jak wiele dziewczyn tak po prostu sprawiło, że zaczynało się w nim gotować. Pamiętał, jak tracił wtedy nad sobą panowanie. Pamiętał, jak dogadzał sobie, doprowadzając je do białej gorączki. Pamiętał, za dobrze pamiętał. Puściwszy dłoń Scarlett ujął ją w talii i jeszcze bardziej przyciągnął do siebie. Spojrzał jej głęboko w oczy. Potrzebował jej siły, by znów pomogła mu wygrać ze samym sobą. Zrobił coś, czego się nie spodziewała. Znieruchomiał, uparcie wpatrując się w jej tęczówki. Jego mięśnie napięły się, a oczy zaszły mu mgłą. Zrozumiała, albo musiał coś sobie przypomnieć, albo do głowy przyszły mu niepożądane myśli, nad którymi wolała się nie zastanawiać. Wiedziała jedno, walczył ze sobą. Dostrzegła to w jego oczach. Nie wiedziała skąd, ale była pewna, że tak właśnie się działo. Oddychał szybko i płytko. Oblizała spierzchnięte wargi. Uniosła prawą rękę i delikatnie położyła ją na jego piersi. Dokładnie w miejscu, gdzie jego serce waliło, jak szalone. Pogładziła go lekko opuszkami palców i raz i drugi, nieprzerwanie patrząc mu w oczy. Uśmiechnęła się delikatnie. Poczuł, jak napięcie powoli go opuszcza, a wzburzone emocje, przeradzają się w coś zupełnie innego. Uczucie, w którym swojego rodzaju poczucie winy i nieodparta chęć chronienia Scarlett, zaczęły współgrać ze sobą prawie idealnie. Nie umiał pojąc tego, jak jej pełne przekonania, wręcz namacalnej siły woli spojrzenie, wystudziło go, aż do tego stopnia. Nikt, nigdy nie działał tak na niego. Wolną ręką ujął jej dłoń i przytrzymał ją chwilę. Pogładził jej wewnętrzną stronę kciukiem i powoli przeniósł jej rękę na swój kark, zatrzymując się po drodze na wysokości swoich ust i złożył na niej najsubtelniejszy, jak tylko potrafił, pocałunek. Scarlett poczuła, jak ugięły się pod nią nogi. Najpierw jego dotyk, potem ten delikatny pocałunek, to spojrzenie pełne czegoś, czego jeszcze nigdy nie widziała w jego oczach i ten nikły uśmiech, w którym układały się jego wargi. A najpiękniejsze w tym wszystkim było to, że nieustannie patrzył jej w oczy, niemo zawierzając jej targające nim uczucia. Nie miała pojęcia, co nim tak wstrząsnęło, jednak zdawała się o tym zapominać, zakładając drugą rękę na kark Toma, gdy on szczelniej oplatał ją rękoma w talii, gdy byli tak blisko, gdy świat zaczął wirować, a oni wraz z nim. Obojgu umknęło, że żywsza piosenka, do której mieli tańczyć już dawno się skończyła. Kołysali się w rytm spokojnej ballady. Scarlett ufnie złożyła głowę na ramieniu Toma. Słyszała, jak biło mu serce. Czuła, jak szamotało się w jego klatce. Mimowolnie uśmiechnęła się pod nosem. Było jej tak niewyobrażalnie dobrze. Tom zdawał jej się być, jakiś taki inny, niż wszyscy. Pomimo wszystkich swoich wad, błędów, które popełniał, tego, jak kreowały go media, czy nawet tego w jaki sposób odnosił się do Billa czy kogokolwiek innego. Wobec niej był inny. Tak pięknie inny. Tak inny, że aż nie umiała ubrać tej jego inności w słowa. Wiedziała, że mu ufała. Tak po prostu, pomimo tego wszystkiego, co między nimi zaszło, ufała mu. Zdała sobie sprawę, że bezgranicznie. Całym swoim jestestwem topił jej lodowy mur, odbierając możliwość ukrycia się, obrony, odzierał ją z hardości, budził uśpione uczucia. Topił jej lęk. Topił jej butę. Nie potrafiła ignorować go, gasić, odsuwać od siebie, jak wszystkich innych. To co zaczynało się między nimi dziać, dając jej tyle ciepła, sprawiając, że czuła się całkowicie bezpieczna, jednocześnie zastanawiało ją. Odzierał ją z odwagi, czerpał z jej siły, topił jej niezłomność. Czynił ją delikatną, chronił i był. Chwilami obawiała się, że tak, jak tamten, później wykorzysta to przeciw niej.  Nie chciała, by ta chwilowa bajka, której uczynił ją Księżniczką, skończyła się, a ona pozostałaby kopciuszkiem ze wspomnieniem najpiękniejszego balu w życiu, jednym pantofelkiem i dynią zamiast karocy. Nie chciała cierpieć. Przymknęła powieki i wzięła głęboki oddech. Poczuła jego zapach. Delikatna woń perfum w komitywie z melodią jego serca, odarły ją i z lęku. Podniosła głowę i znów spojrzała mu w oczy. Coś w nim zadrżało, gdy  te ogromne, niebieskie tęczówki ponownie wpatrywały się w niego. Były tak ufne i tak niewinne. Tak delikatne i kruche, jak ona. Już wiedział. Już rozumiał. Już się nie bał.
- Nie wiedziałam, że umiesz tańczyć. - Pochylił się bliżej niej, by nie musiała przekrzykiwać muzyki.
- Szczerze, to ja też o tym nie wiedziałem. - Powiedział wprost do jej ucha i roześmiał się cicho. - Ślicznie dzisiaj wyglądasz, Scarlett.
- Dziękuję, Tom. Cieszę się, że przyszedłeś.
- Złożyłem ci coś na kształt obietnicy, więc nie miałem wyjścia.
- Lubię z tobą tańczyć.
- Tańczymy dopiero pierwszy raz.
- To nic, już lubię.
- Ja lubię ciebie, Scarlett. - Powiedział, to szybciej, nim zdążył ugryźć się w język. Jego źrenice automatycznie rozszerzyły się i zdawał się zesztywnieć. Scarlett doszła do wniosku, że nie przywykł do takich wyznań. Uśmiechnęła się mimowolnie.
- Ja też cię lubię, Tom. - Piosenka dobiegła końca, a pary rozpierzchły się do stolików. Tom zabrał jedną dłoń z talii Scarlett, ujmując jej rękę, która nadal spoczywała na jego karku. Zdjął ją i powoli, patrząc na nią przenikliwie, obrócił Brunetkę wokół jej własnej osi. Zlustrował ją dokładnie, gdy obracała się wkoło i  uśmiechnął się czule. Mała dziewczynka z wielką duszą. W dodatku nieziemsko śliczna. Nie puszczając jej dłoni, odprowadził ją do stolika, gdzie czekali już jej rodzice.


I could hold you in my arms. 

I could hold on forever.

Siedząc samotnie przy stoliku, przyglądała się Scarlett i Tomowi. Paula nie było. Znów zniknął pod pozorem ważnego telefonu. To chyba były najgorsze walentynki, jakie przeżyła. Magia, jaka łączyła jej siostrę i Toma, dołowała ją jeszcze bardziej. Oni nie byli razem i nawet się na to nie zanosiło. Jednak on spoglądał na nią, jak na największe bóstwo, do miana celebracji podnosił każdy dotyk, gest czy uśmiech. Obchodził się z nią, jak z najdelikatniejszym skarbem na świecie i w dodatku tak na nią spoglądał... tak, jak Paul nigdy nie patrzył na nią, nawet przez moment. Tom uczynił z jej bojowej, dzielnej, twardej, a przede wszystkim niedostępnej siostry miękką kluskę i widać było, że jej to nawet nie przeszkadzało. Scarlett tonąc w jego objęciach, była tak rozanielona, tak rozczulona i tak szczęśliwa, jak żadnego innego dnia w ciągu ostatnich miesięcy. Ona chyba nigdy nie emanowała nigdy takim blaskiem. Nienamacalnym, niewidzialnym, nierealnym, który dostrzegała tylko ona, która znała ją lepiej, niż ktokolwiek inny. Liv patrząc na Scarlett i Toma zrozumiała jedno. On był lekiem na chorobę jej siostry. Tylko jemu pozwoliła dojść do siebie. Żadnemu innemu chłopakowi nigdy nie pozwoliła się dotknąć, a do Toma lgnęła. Widać było, jak bardzo pragnęła jego ciepła, jak chłonęła jego dotyk. Nie było między nimi nic, a łączyło ich wszystko. Liv to po prostu wiedziała. I dlatego tak bardzo zazdrościła Scarlett. Ona nie mając nic, posiadała wszystko. Wiedziała, że będą jeszcze się długo mijać, bo oboje byli uparci i oboje zaślepieni swoją niezależnością, ale bez względu na to, co stało się między nimi tego wieczoru, przypieczętowało początek nowego początku. Liv uśmiechnęła się blado, gdy do stolika przysiedli się mama z tatą. Piosenka dobiegła dobiegła końca. Tom spojrzał jeszcze głębiej w oczy jej siostry i największą delikatnością okręcił ją wkoło. Przy tym znów tak na nią spoglądał. W Liv coś pękło, czara goryczy przelała się. Nieodwzajemniona miłość, a raczej brak miłości, który właśnie do niej dotarł, wzięły górę. Znów czekała ją bezsenna noc. Znów czekało ją życie bez życia. Zasłoniła dłonią buzię i pobiegła do łazienki. Nie chciała znów przez niego płakać.

Tom zdziwił się odrobinę, gdy Scarlett przystanęła przy 'parze wieczoru'. Jednak był zbytnio rozemocjonowany, adekwatniejszym słowem byłoby rozmiękczony, ale wolał się sam przed sobą do tego nie przyznawać, by zachować choć resztki wewnętrznej godności. Scarlett puściła jego dłoń i pozwoliła ująć ją owemu mężczyźnie, uśmiechając się do niego.
- Mamo, tato to jest Tom. - Oczy Nico i Sophie, skierowały się na Toma, a on poczuł, jak serce podskoczyło mu do gardła. Jeszcze nigdy nie znalazł się w takiej sytuacji! Najważniejsze to zachować spokój. Wyciągnął dłoń najpierw w kierunku mamy Scarlett, później w kierunku taty. Scarlett uśmiechnęła się, ciesząc się, że miała za sobą starcie z mamą, a jeszcze bardziej to, że obeszło się bez komentarza. - Wy się bawcie, a ja pójdę do chłopaków. A, i powiem wam jeszcze, że byliście oszałamiający.
- Ty nie gorsza, Scarlett. - Nico puścił oczko Brunetce i wyciągnął Sophie na parkiet.


Egipskie ciemności panujące przed klubem, rozświetlił nikły płomień zapalniczki. Odpalił papierosa i mocno się zaciągnął. Jego ciałem wstrząsnęły dreszcze, ale chłód, ani trochę mu nie przeszkadzał. Wręcz przeciwnie, dzięki niemu był w stanie racjonalnie myśleć. Wszystko działo się zatrważająco szybko. On, Scarlett. Scarlett i on. Przebywanie z nią i ta bliskość, na którą mu pozwalała, tak bardzo tego pragnął. Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Ta noc niewątpliwie zbliżyła ich do siebie. Był ostrożny, ale trzymanie jej na dystans stawało się coraz trudniejsze. Pociągała go w każdym możliwym tego słowa znaczeniu. Chciał być bliżej i bliżej. To się stało tak nagle. Spojrzał na nią i czuł i chciał. To tak, jakby ktoś włączył w nim jakiś przycisk. Pik i on już nie umiał skupić myśli na kimś innym, prócz niej. Z jednej strony to było tak nieziemsko dobre, a z drugiej był przecież tylko sobą. Usłyszał skrzypnięcie śniegu za sobą. Ktoś szedł w jego stronę. Tata Scarlett. Z rękoma w kieszeniach spodni, zatrzymał się przy nim i bez słowa patrzył przed siebie. Tom spalił do końca i spojrzał na niego pytająco.
- Ona nie lubi dymu. - Tom zmarszczył brwi. - Scarlett nie lubi, gdy ktoś pali.
- Ja...
- Nie wiem, co was łączy, jakie panują między wami relacje. Nie wiem skąd się znacie i jak bardzo się lubicie. Nie wnikam w to, bo moja dziewczynka jest już na tyle duża, by podejmować dorosłe decyzje. Widziałem, jak patrzyłeś na nią, gdy tańczyliście. Ona wycierpiała już w życiu wystarczająco dużo. Nie chciej nigdy patrzeć na nią inaczej. - Nico odwrócił się i obaj ruszyli w stronę klubu. - Wiem, że jej nie skrzywdzisz. - Bez słowa weszli do środka.

17 komentarzy:

  1. ~Brida

    29 marca 2009 o 20:52
    Nie śmiej się, ani też nie obrażaj za to co zaraz powiem:)Normalnie ‚Moda na sukces’! Pod względem długości rzecz jasna, bo treść jest jedyna w swoim rodzaju.Cieszy mnie to, że było tak długo i tak romantycznie i w ogóle pięknie.Bardzo mnie cieszy. Oczywiście zaskoczona jestem ostatnim fragmentem, ale skoro Nico akceptuje Toma i wie, że będzie jej z nim dobrze, to naprawdę musi być idealnie.I wiem też, że żal mi Liv. Żal mi jej, bo Paul ją zabija od środka. On ją całkowicie niszczy! Mam nadzieję, że szybko go rzuci i będzie z Żorżem. I Sophie też mnie zaskoczyła. To świetnie, że Nico wyciągnął ją na parkiet pozwalając jej wrócić do marzeń i minionych lat. Widać, że to na nią podziałało. Może teraz będzie inaczej pracować na relację z córkami i nie będzie taką zgryźliwą jędzą.I nawet Tomasz zrozumiał. Troszkę mało Billa, ale wiem, że tak musi być i w swoim czasie wyciągniesz go za fraki na samą górę. :)Ach, te Walentynki, co One robią z człowiekiem…Kocham:*:*:*

    OdpowiedzUsuń
  2. ~Tom'sGirl
    29 marca 2009 o 20:46
    druga. przeczytałam i jestem pod jeszcze większym wrażeniem i w jeszcze większym szoku, niż zwykle.

    OdpowiedzUsuń
  3. AliceW_
    29 marca 2009 o 20:52
    Ta piosenka Christiny jest moją ulubioną z całego jej repertuaru. Naprawdę piękna! Co do rozdziału, pewnie nie muszę powtarzać, że jak zwykle ujęłaś mnie za serce. Kurczę, to jest niezwykłe, jak z codziennej czynności (jaką niewątpliwie jest ‚podróż’ do centrum handlowego) potrafisz stworzyć coś tak magicznego, czarując czytelnika słowami. Pokłony! Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. ~Traumfängerin
    29 marca 2009 o 22:48
    All I can say is „Wow”. Wybacz, nie mam pojęcia, czemu powiedziałam to po angielsku, ale była to pierwsza myśl, jaka się pojawiła w mojej głowie po skończeniu czytania.Ten rozdział jest… magiczny. Przepełniony na wskroś miłością i to taką, że nie można się jej oprzeć. Nie dziwię się, że to Twój ulubiony rozdział, mój też, jest wspaniały. I najlepsze jest to, że im bardziej się akcja rozwija, tym zwiększasz dawki czaru spowijającego bohaterów. Opisałaś wszystko tak realnie… Muzykę dobrałaś idealnie, tak doskonale zgrałaś ją z tekstem, nawet udało mi się tak czytać, że gdy rodzice Scarlett kończyli tańczyć to i mi się kończyła piosenka Christiny; swoją drogą to piękna piosenka, tak samo jak ta druga. Czytałam z rozmarzonym wzrokiem o Tomie i S. na parkiecie i sama się kołysałam do taktu, to mi się jeszcze nie zdarzyło :D.Cały rozdział jest przesiąknięty takim wspaniałym złotym ciepłem, nie wiem jak to zrobiłaś, podziwiam. O Tomie pisałaś tu tak, że można w nim się natychmiast zakochać, gdybym była chłopakiem, powiedziałabym pewnie to samo o S. :D. Oni są razem tacy cudowni, że brak mi słów. Już wiesz, jak rozbawiły mnie ich dialogi i reakcje na siebie nawzajem. Przy ich tańcu się wręcz roztapiałam, co zostało wzmożone przez fragment napisany od strony Liv. Właśnie, Liv. Ogromnie mi jej żal, ale wizyta u wróżki mnie uspokoiła co do jej przyszłości ;). Ten fragment o tym, jak dostrzegła brak miłości u siebie i Paula i jak uciekła do łazienki był śliczny, choć bardzo smutny. No, a rozpoczynający rozdział okropny, oczywiście w sensie tego, co się działo na kolacji ^^. Przy tamtym fragmencie przyszło mi do głowy, jak wspaniale opisujesz różnorakie postaci, potrafisz je dogłębnie opisać, zaznaczyć wszystko co potrzebne. Zwróciłam na to uwagę przy matce Paula, doskonale ją opisałaś. Rodzice S. i Liv – kolejny wspaniały moment. Naprawdę, jeszcze raz powtórzę – ten rozdział jest magiczny. Tak wszystko opisałaś… Nie będę się już powtarzać, myślę, że dosyć się już narozpływałam. Przepiękny odcinek, gratulacje, naprawdę :******.A, i P.S. Cieszę się, że Sacrlett wreszcie odkryła lub zaczyna odkrywać, że jej matka jest takim samym człowiekiem jak ona. To samo się też tyczy Sophie, w drugą stronę

    OdpowiedzUsuń
  5. ~Black.
    30 marca 2009 o 20:30
    Nie było między nimi nic, a łączyło ich wszystko. – To zdanie chyba mówi wszystko za siebie, czyż nie? :) I w ogóle to bardzo mi się podobał moment w przebieralni. Hoh. I wiesz co Ci jeszcze powiem, D.? Lubię tego Nica. Taki fajny z niego tatuś ;)). Oczywiście odcinek cudowny w każdym calu. Kocham wręcz, o. /1483-marzen.

    OdpowiedzUsuń
  6. ~Nina
    31 marca 2009 o 20:30
    Jeej… To było takie piękne… Brak mi słów….Awww…<3

    OdpowiedzUsuń
  7. ~Katalin
    31 marca 2009 o 22:41
    Jak zwykle potrzebowałam odczekac trochę, żeby wrócić nieco spokojniejsza na umyśle. Nie udało mi się to, ale trzeba próbować:) Jak Ci napiszę, że było tak pięknie i kluchowato (tak jak Kasiek luuubi^^) to będzie stanowczo za mało, prawda? Prawda. Bo nie potrafie wyrazić mojego podziwu do Ciebie i Prinza. Kurczę! Wyobraź sobie, że w dniu publikacji, jakoś tak po południu, w przypływie misiowatego nastroju włączyłam sobie…Infantilla. I którą scenę przeczytałam? tą ze sklepu. A tu czytam sobie Prizna i co? I sklep xD Wiesz co? Znajdz mi takiego Toma tu, w realu. Zróóóóób to dla mnie, cooo? Ja go chce takiego. Całego, calusieńkiego. A własnie, a te walentynki…widziałam to. naprawdę! Stałam jakby obok! O mały włos a Nico i Soph otarliby się o mnie tancząc. Ja noramalnie widziałam to doskonale. I kuź.wa ja kiedys się zaryczę przez tego Prinza! Bo kiedy Nico tak powiedział do Toma to mi się tak dziwnie zrobiło. Misiowato xDOgólnie to jesteś bez serca piszcząc takie odcinki. Dobrze wiesz, ze wpędzasz mnie tym samym w ten potworny misiowaty humor. Ale wybaczam Ci to, nie przejmuj się^^Głupoty pletę, ale to przecież nic nowego:DKooocham:****

    OdpowiedzUsuń
  8. ~Kat.
    1 kwietnia 2009 o 14:56
    Jak ja lubię czytać Twoje opowiadanie :) Jest takie… hm… strasznie przyjemne, czyta się je powoli, powoli, aż w końcu szybciej, zeby doczytać jak to się skończy. Bardzo ładnie opisujesz te wszystkie emocje i tak dalej… dużo by można pisać… Wątki momentami zaplątane, ale to taki drobiazg, nie istotny, na samym początku zaplątałam się z imionami, ale udało mi się wyjść z opresji ;PCzekam na c.d.Pozdrawiam! =)

    OdpowiedzUsuń
  9. ~Jess(ica)
    2 kwietnia 2009 o 21:31
    Tomasz poznał rodziców Scarlett….Nareszcie;) Opisy to masz dziewczyno nieziemskie, że aż sie rozpływam;P Jeszcze trochę takich notek i na zawał padnę;D Ale za bardzo coś nie kumam o co biega z jej siostrą i tym nadętym bufonem, zwanym inaczej jej ‚narzeczonym’? Oj, co tam będę się pytać, ja to od razu poproszę dalsze części;)[th-ona-i-oni]PS. Dodaję do linków, jak onet przestanie szwankować:/

    OdpowiedzUsuń
  10. ~takajedna
    3 kwietnia 2009 o 00:13
    Jezu, mam słabość do tej historii. MAGIA. *.*

    OdpowiedzUsuń
  11. bill_th3@onet.eu
    3 kwietnia 2009 o 19:57
    W końcu mogłam przeczytać, uch! Wiesz co lubię Liv. Tak właśnie Liv! Wszyscy przez cały czas rozwodzą się na temat Scarlett, ale mnie osobiście bardzo zaintrygowały też Liv i Caroline. Myślę, że ta pierwsza w końcu coś zrozumiała. Jak można żyć z człowiekiem, który tak cię traktuje? Ja chyba nie chciałabym patrzeć na własną siostrę, która jest szczęśliwa, kiedy sama czułabym się samotnie, mimo partnera. (Nie, żebym go miała xD ). Uchh jestem chyba zUa;D, ale to nie to, że sądzę, że Liv powinna źle życzyć Scarlett(ja też bym nie życzyła) po prostu też odczuwałabym chęć wyrwania się z tej pułapki, którą dla Liv jest Paul. A wiesz co jest jeszcze fajne? To, że Sophie i Nico są tak dobraną parą, a ich uczucia nadal nie przeminęły mimo długiego stażu. Skupiasz się także na rodzicach i na zażyłości między dziećmi, a nimi i robisz to ciekawie, jesteś oryginalna. Poza tym Tom i Scarlett zachowują się tak… idealnie? Kaulitz naprawdę się zmienił pod wpływem dziewczyny, choć dla mnie mogliby już stać się oficjalną parą. No cóż, jestem pewna, że kiedyś to nastąpi i będę czekać. Pisz dalej. ;*Oluniaaa

    OdpowiedzUsuń
  12. AliceW_
    5 kwietnia 2009 o 23:04
    Jakoś tak tu jaśniej się zrobiło. Mnie również się podoba ;) Wiosnaaaaaaaaaaaaaaaaaaa ;)[out-from-under-story.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  13. ~Anneliese.
    6 kwietnia 2009 o 23:24
    Od pierwszej litery do ostatniej kropki było: super seksownie, bosko i tak jakoś nieziemsko. Nie mam już do Ciebie słów, Dark. Ja nie wiem, jak Ty to robisz, jak Ty czarujesz tymi postami i sprawiasz, że ja staję się taką kluchowatą dziewczynką, która pragnie, by ktoś ją przytulił. Nie mogę zostawiać Twoich postów na wieczory, po prostu nie mogę. To źle na mnie działa. Mam ochotę tak potańczyć z Tomem, tak pobyć z nim w tym sklepie, tak pożyć w tym życiu bajecznej Scarlett. Dalej utrzymuję to, że gdyby zrobić z tego film, to otrzymałby Oskara. To, co jest tu, jest jedyne w swoim rodzaju. To, co jest tu, tylko tutaj ma tę odpowiednią magię. Po prostu ubóstwiam to wszystko.

    OdpowiedzUsuń
  14. ~Oluniaaa
    6 kwietnia 2009 o 23:49
    Nie no ja przepraszam, że to właśnie tutaj wyładowuje swoją energię, ale tak sobie myślałam i… SPIESZMY SIĘ KOCHAĆ DEBILKI, TAK SZYBKO ODCHODZĄ! Aaaaaa sama to wymyśliłam! Niby jestem blondynką, a takie mądre stwierdzenia mi przychodzą do głowy. ;D Sandra zmienia ludzi! ;D

    OdpowiedzUsuń
  15. ~panna P.!
    8 kwietnia 2009 o 14:41
    Widzę zmianę czcionki, o. A już tak u Ciebie przyzwyczaiłam się do tej większej. Cóż. xDCo do szablonu to… I poprzedni niebieski, i ten są genialne. *.* Napawają optymizmem, no i czuć z nich powiew radości oraz wiosny. U mnie też przydałby sie jakiś kolorowy, bo wiecznie tylko czerń i szarość…W końcu zaistniały fragmenty o życiu Liv. I nigdy, przenigdy nie zmienię swojego zdania: ona umiera w tym związku! Wszystkie pokłady szczęścia i radości wymierają z niej i pozostaje jedynie nużąca rutyna smutku i udawanego podziwu z ‚genialnego’ życia. Jej wnętrze gnije w niej. Życie obumiera. Pomału zaczyna zamieniać się w istotę niepotrafiącą wyrażać własnych uczuć i zdań, a jedynie umiejącą mówić to co ktoś chce usłyszeć. Na litość, trzeba mieć własne zdanie. Ona zanika u boku Paula. A tak w związku nie powinno być. Uwielbiam to jak się ze sobą tak droczą. Tzn. może nie tyle co droczą, ale prowadzą taką nieziemsko ciekawą konwersację. Widać na kilometr, że jakaś dziwna siła ich do siebie przyciąga. Spawa ze sobą, tak, że nie mogą się od siebie oderwać. Miło czytać o tej ich jeszcze nie odkrytej miłości. O tym ich zauroczeniu własnymi sposobami na życie, postępami, wybrykami. Oni są tacy inni w tej całej historii. Tworzą swój własny świat, jednocześnie starając się nie za bardzo oderwać od tego w którym już istnieją. Oj, oni to naprawdę są inni w tej całej bajce. Wyróżniają się na tle reszty postaci…Zaskoczona? Jak najbardziej. Wiedziałam o marzeniach rodziców S. ale w życiu nie powiedziałabym, że związane one były z tańcem. Bardziej pasowała mi na to muzyka… Sophie aż za bardzo sprzeciwiała się śpiewaniu by nie wpadło mi do głowy, że ona może kiedyś również śpiewała. A tu taka niespodzianka… Taniec. Szkoda, że musieli porzucić pasję, by móc stworzyć rodzinę. wielka szkoda, na pewno byliby świetnymi tancerzami. Wszystko wszystkim, ale że Tom umie tańczyć w tych wielkich ciuchach to po prostu szok. Nawet nie chce myśleć jak udało im się poruszać. ^^ I znowu ta rozmowa. Oh, mogłabym na okrągło czytać o wymianach zdań pomiędzy nimi. Eh.Biedna Liv. Szczerze współczuje jej tego jak Paul ją traktuje. Niech w końcu sie zbuntuje i oderwie od siebie jego sznurki. Niech wróci do świata wolności, a nie siedzi jak wiezień w więzieniu. O, Nico zaszalał. Mówiłam, że na kilometr widać to, że oni coś do siebie mają?! Mówiłam, a on to potwierdził, ha! xD Ale nie ma co, on chyba naprawdę myśli, że to już coś poważnego, o.Dotarłam ze standardowym opóźnieniem. Normalka. ; ))Oczywiście czekam na nowość. ; **

    OdpowiedzUsuń
  16. ~ariel.ka
    11 kwietnia 2009 o 20:30
    Ja po prostu kocham to opowiadanie. :)

    OdpowiedzUsuń
  17. ~C.
    12 kwietnia 2009 o 14:39
    Czytam wszystko, ale nigdy nie komentuje, heh nie chce mi się xD Lenistwo, ale teraz muszę bo chcialam cie prosić abyś powiekszyla czcionkę

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo