31 maja 2009

13. I fall without my wings. I feel so small. I guess I need you. You are my wings, Baby.

Znów to robiła, trwoniła czas. To takie łatwe, gdy gubi się w natłoku myśli. To takie łatwe, gdy traci się jego poczucie. Scarlett siedziała naprzeciw ogromnego lustra, zagrzebana w poduszkach, wśród grona kratek, zadań i podręczników, od matematyki oczywiście. Tuż obok niej siedział miś od Toma, zaglądając jej przez ramię. Oparła głowę o chłodną ścianę i przymknęła powieki. Zwilżyła koniuszkiem języka wysuszone wargi.  


Every day is so wonderful 
And suddenly, it's hard to breathe
Now and then, I get insecure 
From all the pain

I am beautiful. No matter, what They say.


We're the song inside the tune 
Full of beautiful mistakes.

To, jakoś tak samo wyrwało jej się z ust. Nawet nie podejrzewałaby, że była zdolna nadal śpiewać. Nie robiła tego już od tak wielu dni. Dotąd nawet nie przemknęło jej przez myśl, że mogłaby to dalej robić, a teraz nagle samo się stało. Nawet nie bolało, aż tak bardzo. Jednak nie chciała, by tak było. Chciała zapomnieć, że marzyła. Kilka słów, które tak głęboko wryły jej się w pamięć, które tak dobrze znała i które były tak bardzo ważne, będące jej dewizą, w tej chwili stanowiły największe kłamstwo jakie usłyszała w życiu. Wydawały się być zupełnie pozbawione sensu, całkowicie nieprawdziwe i zakłamane. Tata tak bardzo lubił tą piosenkę. Ona tak bardzo lubiła mu ją śpiewać. Teraz nie było jego, więc i ona już dla niej nie istniała. Skapitulowała. Po prostu. Przygryzła dolną wargę, gwałtownie wciągając powietrze. Nie mogła znów płakać. Otworzyła oczy i spojrzała w swoje odbicie. Zobaczyła tam dziewczynę, wyglądającą zupełnie jak ona. Była jakaś taka pozbawiona życia, bez woli i bez siły, blada, zmęczona i nieobecna. Przypomniała jej się ta, która siedziała w tym samym miejscu kilkanaście miesięcy wcześniej. Tamta grzebiąc złudne nadzieje, odżywała nową wiarą. Choć płakała, miała w sobie pewność, że była w stanie coś zmienić. Była pewna siebie i swych ideałów. Nie przeszkadzało jej, że została sama. W ciszy rodziła się jej siła. Gotowa była poświęcić wszystko, by wspiąć się na swój szczyt. Gotowa była zostawić wszystko i wyruszyć w podróż po szczęście. Choć łzy dalej stróżkami płynęły po jej policzkach, choć bardzo cierpiała, jej wola walki przesłaniała cały ból. Uśmiechała się, nucąc, że jest piękna bez względu na to, co mówili inni. Dziś w gładkiej tafli lustra odbijała się ta sama dziewczyna. Może zewnętrznie odrobinę różniła się od tamtej. Jednak wewnątrz cierpiała równie mocno, a może nawet bardziej. Tak samo nie zgadzała się z tym, co działo się wokół niej. Jednak ta dzisiejsza nie wierzyła w marzenia, nie wierzyła, że mogła coś zmienić. Jej nadzieja była już martwa. Odkąd nie było już taty, nie potrafiła wyobrazić sobie, że mogłaby dalej iść swoją drogą. Jego śmierć zabiła w niej coś. Coś, co nakazywało jej walczyć zawsze i wszędzie. Czuła odrazę do swoich marzeń, planów, do wszystkiego, co robiła wcześniej. Poddała się. I pomyśleć, że to jedna i ta sama Scarlett. Wróciły do niej wspomnienia o trudzie, o walce, o przeciwnościach, które pokonała. Wszystko dlatego, by spełnić marzenia. Marzenia, które nadawały życiu sens. Pomyślała o tabliczce na nagrobku. Pomyślała o końcu, który przyszedł zbyt szybko. Poczuła napływającą złość, bezsilność ustępowała miejsca rozgoryczeniu, a drżąca bródka pewnemu spojrzeniu. Jej marzenia umarły razem z nim, a ona musiała żyć. Tak bardzo tęskniła, paradoksalnie z całych sił nienawidząc swojej tęsknoty. Chwyciła jedną z poduszek i zamachnąwszy się, z całej siły cisnęła nią w lustro. - Gówno prawda! – Odrzuciła wszystkie zeszyty i kartki, które rozsypały się po podłodze. Wierzgając odsunęła je najdalej, jak mogła. Przytuliła się do misia. Ze wszystkich sił. Zachłysnęła się powietrzem, pluszak nadal przesiąknięty był zapachem Toma. Poczuła się jeszcze gorzej. Skuliła się między jego łapkami, podciągnąwszy kolana pod samą brodę. Nie wierzyła już w nic. Jak miała wierzyć w powodzenie, skoro nie było już tego, który tak usilnie podtrzymywał płomyk tej wiary? Oddychała ciężko, patrząc, jak szparka w drzwiach niknie i zamykają się cichutko.

- Scarlett, nie zmarnuj tego, co dostałaś od losu. Tego nie da się kupić, ani wyuczyć. To trzeba mieć. Ty to masz. Idź do przodu, nie oglądając się za siebie. Spełnij swoje marzenia. Zrób wszystko, by tak się stało. Zrób wszystko, byś nie cierpiała przez rozwiane nadzieje. A ja, gdziekolwiek się znajdę, będę przy tobie.

- Jak mam wierzyć, tato? Jak? – Szepnęła, a jej głosik rozpierzchł się w ciszy.

Bez słowa wycofała się z pokoju Scarlett. Zamknęła za sobą drzwi i szybko oddaliła się w stronę schodów. Jej siostra stała umarłą wśród żywych i choć znów zdawała się być tą niezłomną. Choć znów szła przed siebie z podniesioną głową, cierpiała w samotności. Cała Scarlett. Nie to było najgorsze. Najboleśniejsze było to, że chciała wyzbyć się marzeń. Chciała wyzbyć się wiary, która czyniła ją tym, kim była. Liv tak bardzo nie chciała, by to co jakiś czas temu wygasło w niej samej, umarło również w sercu Scarlett. I nie miała pojęcia, co zrobić. A jej został miesiąc. Jemu został miesiąc, a ona coraz bardziej wiedziała. Usilnie ignorowała to pieczenie w sercu, za każdym razem, gdy o nim myślała. A nie wspominała go tak często. Paul milczał. Paula nie było. Paul nie odbierał. Paul nie odpisywał. Paul wyparował. Wtedy, kiedy potrzebowała go najbardziej w świecie. To będąc, zdawałoby się największym ciosem, ułatwiło jej podjęcie decyzji. Problemy osaczały ją z każdej możliwej strony, a Liv nie miała pojęcia, jak im zaradzić.

Sophie zamknąwszy szafkę, wzięła z podłogi kryształowy wazon i podniósłszy się lekko, wyszła z pokoju. Pomimo lat, pomimo zmian jakie zaszły w jej sylwetce, nadal miała w sobie tą grację. Nadal mogłaby uwodzić i nie jeden poddałby się jej urokowi, gdyby tylko zechciała. Nie chciała, uwodziła, prowokowała, kochała tylko jednego i tak miała już pozostać. Powoli stawiała każdy krok, jakby bała się, że straci równowagę. Powoli stawiała każdy krok, bo nie miała się już do kogo spieszyć. Koszula Nico nadal pachniała nim. Nosiła jego ulubioną i postanowiła nigdy jej nie wyprać, by nie zniszczyć śladów dłoni, które na niej pozostawił, by woń jego ciała, którą była przesiąknięta, nigdy z niej nie wyparowała. By czuła go przy sobie. Gdzieś, w podświadomości dosłyszała dźwięk dzwonka, musiało minąć kilka sekund, nim dostało do niej, że musi otworzyć. Zatrzymała się i bez pośpiechu zawróciła do drzwi. Otworzyła je i mobilizując całą swoją uwagę, spojrzała kto przyszedł.
W tej samej chwili, kryształowy wazon z hukiem spadł na podłogę i rozprysł się w drobny mak.
Liv zwabiona hałasem, przyspieszyła kroku i nie minęła chwila, a tuż przy niej pojawiła się Scarlett. Zbiegły do połowy schodów i zatrzymawszy się gwałtownie, ulokowały spojrzenia na matce, która stała otępiała, wśród pokruszonego szkła, przyglądając się kobiecie, stojącej za progiem. Widok był o tyle dziwny, że obie mierząc się wzrokiem, zdawały się nawet nie poruszać. Niczym w transie, wpatrywały się w siebie, całkowicie nie zwracając uwagi na to, co działo się wokół. Scarlett nigdy wcześniej nie widziała tej kobiety. Była zadbana, stateczna, zdecydowanie dużo starsza od jej matki, bogato ubrana. Jej rysy były takie znajome. Miała wrażenie, jakby je już gdzieś wcześniej widziała, jednocześnie będąc pewną, że nie znała jej. Spokój i powaga jakie emanowały z jej słów i gestów też były jej nader bliskie. Nie podobało jej się to. Tak samo jak reakcja mamy. Sophie wydawało się, jakby ktoś uderzył ją obuchem w głowę. Nie wiedziała, czy to brak snu tak na nią zadziałał, czy to może przywidzenie, albo coś na rodzaj bardzo wyraźnej halucynacji. Mogło to być wszystko, ale nie… ale nie jej własna matka! Fale gorąca i zimna zalewały ją naprzemiennie z taką intensywnością, że nawet nie rejestrowała ich. Nie wychwyciła też chwili, gdy oddech zaczął sprawiać jej trudność, a nogi zrobiły się dziwnie miękkie. Wpatrywała się w kobietę, paradoksalnie najbliższą, a jednak tak daleką. Widziała w niej tą samą, z którą żegnała się wiele lat wcześniej, choć w tej chwili, te wszystkie lata zdały się być jedynie krótką chwilą. Była zbyt oszołomiona, by próbować zastanawiać się, dlaczego ta kobieta pojawiła się w jej domu, jak tam trafiła, ani tym bardziej czego mogła chcieć. Sam fakt, że po tylu latach milczenia obleczonego bolesną tajemnicą, pojawiła się znów w jej życiu, był niepokojący, a świadomość, że mogłaby odebrać jej po raz kolejny, to co kochała najbardziej, zwalał ją z nóg. Sophie zaczęła się bać. Odczuła autentyczny lęk. Taki jak tamtego dnia. Lęk, który przebudził w niej siły, o których istnieniu nie miała pojęcia. Zalała ją fala obcej dotąd energii. Teraz nie bała się stawić jej czoła. Po tym wszystkim co przeszła przez tą kobietę, gotowa była walczyć nawet z najcięższą artylerią, którą mogła wytoczyć. Nie obchodziło jej, po co przyszła. Chciała, by zniknęła. Instynktownie odwróciła się, Liv i Scarlett były tuż za nią, nieco zdezorientowane. Jej dziewczynki. Nikomu ich nie odda. Zadarła głowę i lekko mrużąc oczy, ponownie obrzuciła matkę spojrzeniem. Nie było już przelęknione. Straciła zbyt wiele, by mogła stracić jeszcze więcej. - Czego chcesz?
- Dzień dobry, Sophie.
- Czego chcesz? – Powtórzyła dobitniej, akcentując wyraźnie oba słowa. Wcześniej nie podejrzewałaby, że była zdolna przybrać tak wrogi ton. Czuła wszystko dwa razy mocniej, zmysły wyostrzyły się i odbierały każdy najmniejszy bodziec. Jej mięśnie napięły się, jakby jej ciało przygotowywało się na odparcie ataku. Zacisnęła dłonie w pięści. Słyszała bicie własnego serca i krew dudniącą w żyłach. Nie bała się już.
- Przyszłam z tobą porozmawiać. – Tym krótkim zdaniem i spokojem z jakim je wypowiedziała, wyprowadziła Sophie z równowagi. Wszystko się w niej zagotowało. To się nazywa tupet! Miała ochotę zatrzasnąć jej drzwi przed nosem, ale z drugiej strony, coś zupełnie skrajnego kazało jej wysłuchać, co miała do powiedzenia.
- Porozmawiać? Może jeszcze herbatki byś chciała? Myślisz, że po tym wszystkim co mi zrobiłaś masz prawo tutaj przychodzić? Może ja nie chcę z tobą rozmawiać? Może ja nie chcę na ciebie patrzeć? Nie życzę sobie, żebyś znów ingerowała w moje życie! Zostaw mnie w spokoju. Zostaw nas w spokoju i ani mi się waż zbliżać do moich dziewczynek. Wynoś się stąd, rozumiesz?! Wynoś się! - Kobieta nawet nie drgnąwszy, słuchała Sophie, przyjmując kolejne słowa, jak agresywne ciosy.  Jeden za drugim. Przymknęła powieki i zaczerpnęła powietrza, by ponownie spojrzeć na nią pewnie.
- Wiem o Nico i… - Sophie zgromiła ją nienawistnym spojrzeniem.
- Zamilcz! Jak śmiesz, pojawiając się tutaj, wspominać o moim mężu? Jak śmiesz rozdrapywać moje rany? Nie dość sama mi ich zadałaś?! Nie masz najmniejszego prawa! Wyjdź stąd. Wyjdź!
- Sophie. Chcę tylko porozmawiać. – Zachowywała się tak, jakby słowa Soph w ogóle do niej nie docierały. Powtarzała swoje, uparcie czekając, aż osiągnie swój cel. Spokój, jaki od niej bił coraz bardziej denerwował Sophie. Ona była taka nieludzka. Zawsze zimna jak lód, całkowicie opanowana, choćby się waliło i paliło.
- Nie przyszło ci do głowy, że może ja nie mam na to ochoty? Ile razy mam powtarzać? Wynoś się! Wracaj do swojego wspaniałego świata i wspaniałych ludzi, a mnie zostaw w spokoju. Ty już wybrałaś. Ja z resztą też. – Chwyciła za klamkę, chcąc zamknąć drzwi. Miała dosyć. Chciała, jak najszybciej odgrodzić ją od siebie, by nie skrzywdziła jej już nigdy więcej. Chciała chronić siebie i dziewczynki. Matka ją powstrzymała. Przytrzymała mocno drzwi, spoglądając Sophie prosto w oczy.
- Daj mi pięć minut. Później, jeżeli zechcesz, na zawsze zniknę z twojego życia. Pięć minut, Sophie. Proszę. – Puściwszy drzwi, cofnęła się o krok, uparcie wpatrując się w Soph. A ona patrzyła, nie mając zielonego pojęcia, co zrobić. Bała się wpuszczać ją pod swój dach. Minęło wiele lat. Rany nie sączyły się już. Jednak nie goiły się i nie zanosiło się na to, ażeby miały się zabliźnić. Nie potrafiła na nowo otworzyć przed nią swojego życia. Przeszłość bolała zbyt bardzo.
- Prosisz o zbyt wiele. – Posłała zrezygnowanej kobiecie ostatnie spojrzenie, ani współczujące, ani ciepłe, tak samo zimne, jak to, którym ona obdarzyła ją, gdy widziały się po raz ostatni. Delikatnie napierając na powierzchnię drzwi, zamknęła je i nie zważając na odłamki szkła, osunęła się po nich na podłogę. Poczuła się bardzo zmęczona. Przymknęła powieki, oddychając ciężko.
- Mamo! – Liv, ocknąwszy się, pokonała schody dwoma susami i podbiegłszy do Sophie, delikatnie pomogła jej wstać z podłogi. – Skaleczysz się. – Uśmiechnęła się ciepło i chwyciła mamę pod ramię. Ostrożnie wyprowadziła ją z korytarza i pomogła usiąść na sofie w salonie. Scarlett przyszła zaraz za nimi, trzymając w dłoniach białą kopertę, podpisaną imieniem mamy. Podała ją Sophie i usiadła po jej drugiej stronie. Kobieta wyjęła list i obrzuciwszy go krótkim spojrzeniem, prychając, rzuciła go na stolik. – Mamo…? – Liv spojrzała na nią uważnie. Jej oczy mówiły same za siebie, a i nie patrząc w nie wiedziałaby, że sprawy zaszły za daleko, by mogła dalej skrywać prawdę. Sophie westchnęła i spojrzawszy najpierw na Scarlett, później na Liv, oparła się wygodnie na sofie. Znów westchnęła i przez chwilę, bawiąc się swoimi dłońmi, układała w głowie myśli. Musiała przedrzeć się do najbardziej skrywanych zakamarków swojego serca, a to bolało tak bardzo.


- To była Hannah Marie Durand. Moja matka. – W ogromie kłamstw, którymi karmiła je od maleńkości, ta prawda brzmiała nieprawdziwie, wręcz śmiesznie. Spojrzała po córkach, które lekko otumanione wpatrywały się w nią z niedowierzaniem. Zdawały się wstrzymać oddech, czekając na więcej. Tak bardzo brakowało jej teraz Nico. Tak bardzo potrzebowała jego siły. Wzięła głęboki oddech. Nie chciała się już zatrzymywać. - Przeszłość, którą przez większość swojego życia próbowałam uśmiercić, a która odżywała we mnie każdego ranka. Wiecie, bardzo ciężko było nam żyć, wiedząc, że skrywamy przed wami cały swój początek, najważniejszą z prawd, ale… łatwiej było udawać, że nic się nie zdarzyło. Nie chcieliśmy wracać, bo bolało zbyt mocno. Zamknęliśmy ten etap życia z chwilą, gdy przekroczyliśmy próg tego domu. Liv miała niebawem przyjść na świat. Mieliśmy zacząć od nowa, bez przeszłości, więc nie wracaliśmy do tego nigdy, aż do dzisiaj. No, z małymi wyjątkami. – Zrobiła pauzę i powoli omiotła wzrokiem dziewczyny, upewniając się, czy miała mówić dalej. Chwyciła rąbek koszuli Nico i kontynuując, skubała zaciekle nitki przy brzeżkach. – Od małego kochałam taniec, to było coś więcej, niż pasja. – Spojrzała na Scarlett. – Najpierw uczyłam się u najlepszych francuskich nauczycieli. We Francji wszystko inne, takie magiczne, bajkowe, a może wydaje mi się tak, bo byłam wtedy dzieckiem. Taniec wtedy był zabawą, niewinną igraszką, której poświęcałam się z każdym dniem bardziej. Później, gdy ze względu na interesy ojca przenieśliśmy się do Niemiec, trafiłam do niemieckich mistrzów. Zaczęły się turnieje, a z nimi zwycięstwa. Tutaj taniec miał już inne oblicze, prócz miłości miałam w sobie wolę walki. Chciałam być najlepsza i o ironio, byłam…Nie macie pojęcia, jak bardzo to kochałam. A może macie… - Kolejne spojrzenie w stronę Scarlett. – W mojej szkole, co roku przyznawano stypendia. Otrzymywali je uzdolnieni tancerze, których nie było stać na naukę tańca. Tak poznałam waszego ojca. Początkowo mieliśmy jedynie wspólne zajęcia. Po którychś kolejnych podszedł do mnie i się przedstawił. Stwierdził, że mam w sobie ogień. Dla dziewczyny z wyższych sfer, przyzwyczajonej do luksusu, całowania w rękę i wydumanych komplementów, stwierdzenie, że mam w sobie ogień, było przynajmniej oburzające, ale i tak pozwoliłam mu wtedy odprowadzić się do domu. Urzekła mnie prostota Nico. W moim otoczeniu nie było ludzi naprawdę szczerych. Szczerość przeliczała się na tysiące. On był inny. Nie z mojej bajki. Wasz ojciec miał niesamowite oczy, kiedy w nie wtedy patrzyłam, uginały się pode mną nogi. Zauroczyły mnie tamtego dnia i tak już zostało. Jeśli ja miałam w sobie ogień, to oczy waszego ojca płonęły, jak pożar, przynajmniej trzeciego stopnia. – Uśmiechnęła się pod nosem. – On miał swoją partnerkę, a ja miałam Hansa. Jednego razu, po zajęciach poprosił, byśmy razem zatańczyli. Tak po prostu, ni stąd ni zowąd. Od tego jednego tańca, praca z Hansem wydawała mi się nudna i bezowocna. To były tylko kroki, a zwycięstwa, które z nim odnosiłam, były zasługą techniki i mozolnych ćwiczeń, nie odczuwałam już satysfakcji. Hans był mistrzem, ale jego taniec nie wypływał z serca. W moich oczach jego mistrzostwo to zasługa wyuczonych kroków. Do dziś nie wiem, jak Nico to załatwił, ale zaczęłam tańczyć z nim. Sceptycyzm, z jakim nasz trener podchodził do naszej pracy, prysł już po pierwszym turnieju. Już nigdy więcej nie usłyszałam, że popełniam błąd, zostawiając Hansa. To co nam się przydarzyło, że nie można nazwać dobrą passą To za małe słowa. Połączyła nas miłość do tańca, ale to co zrodziło się później, nie sposób było opisać słowami, to swoista magia. Taniec nie był już postawą i krokami, to balans w chmurach. Minęło tyle lat, a ja nadal nie umiem zdefiniować tego, co działo się wówczas między nami. Ćwiczyliśmy dniem i nocą, a wciąż było mało. Czas spędzany z waszym ojcem był taki radosny, beztroski. Nadał koloryt mojemu życiu. Nie lubiłam wracać do domu, tamta rzeczywistość mnie przytłaczała. Staliśmy się objawieniem sceny tanecznej. Kolejne trofea, kolejne turnieje już nie tylko krajowe, tańczyliśmy w Japonii, Francji, Hiszpanii, Kanadzie i Nowej Zelandii, a każde zawody miały ten sam finał. Wśród pasma zwycięstw, udzielonych wywiadów i blasku fleszy, zupełnie po cichu i tak całkiem między nami zrodziła się miłość, nowa, inna, dotąd tak bardzo mi obca. W gruncie rzeczy zdałam sobie wtedy sprawę, że kochałam waszego ojca od dnia, kiedy zobaczyłam go pierwszy raz. Takie trochę nierealne, co? – Głęboki oddech – Nie skłamię, jeżeli powiem, że moje, nasze życie było sielanką. My dwoje, muzyka i taniec. Nico był moją ucieczką od luksusów, przepychu i osamotnienia. Hannah tak naprawdę nigdy nie dała mi tego, co dziecku należy się od matki. Może właśnie dlatego nie umiem okazywać uczuć, tak jak się wam to należy… Dopiero Nico nauczył mnie kochać. Pokazał mi życie, takie jakie znałam tylko z historii o miłości. Całe moje bogactwo było bezwartościowe, stanowiło nikły cień tego, co dał mi wasz ojciec. Mam trzy siostry; Anna, Clara i Celine. Każda z nas kształciła się w innym kierunku. Każda miała być w czymś najlepsza. Ja byłam najmłodsza i najszybciej odniosłam sukces. Stałam się oczkiem w głowie rodziców. Doskonale wiedziałam, że moim siostrom to się nie podoba, ale otrzymując choć cień zainteresowania, nie patrzy się na to, co sądzą inni. Później i tak zaczęłam uciekać do Nico. Pomimo tego, że byłam w centrum. Wtedy się dowiedzieli. Matka była oburzona, że śmiem zadawać się z ‘tym kimś’. Dla niej wasz ojciec był tylko pionkiem, dzięki któremu dotarłam na szczyt. Zaczęło się od gróźb, że przestanę ćwiczyć, że zamkną mnie w domu, ale ja gotowa byłam poświęcić nawet to, byleby tylko być z nim. Później faktycznie zamknęli mnie w domu. Tańczyłam w sali lustrzanej, miałam prywatne zajęcia. To było nie do opisania, ból, który równa się temu dzisiejszemu…Taki, jakby ktoś zaciskał w pięści jeszcze bijące serce i bezlitośnie wyrywał je z piersi. Ból, którego nie można opisać słowami. Odczuwam lęk wspominając tamte dni.  Czułam się jak ptak uwięziony złotej klatce. Będąc na szczycie, którym tak chełpiła się moja matka, nie miałam nic. Okazało się, że zastałam na nim zupełną pustkę. Tkwiłam tam sama i zrozumiałam, że to wszystko było nic nie warte, gdy Nico nie był przy mnie. Życie stało się gehenną, swoistą stagnacją, nawet taniec przestał się liczyć, bo miłość do tańca mogła być spełniona tylko, gdy szła w parze z miłością do Nico. Raz jeden, jedyny udało mi się uciec, po kilku tygodniach usilnych prób wymyślenia sposobu na obejście zabezpieczeń i ochrony, przechytrzyłam ich. – Uśmiechnęła się delikatnie, spoglądając na Liv. Tutaj powinna zacząć kolejną historię. Nową, a jednak wciąż tą samą. Jednak nie mogła kazać córkom stawiać jej czoła, gdy sama nie była na to gotowa. Wzięła głęboki oddech. Musiała odrobinę pozmieniać fakty. Odrobinę przeskoczyć w czasie. Kiedyś wróci do tych chwil na pewno. Wtedy przegrała, ale teraz chciała zwyciężyć. Musiała tylko zebrać siły do walki.. Zrobi to, ale nie dziś. Westchnęła. – Właśnie tej nocy zostałaś poczęta. – Sophie zarumieniła się. – Rano do domu taty wparował mój ojciec z kilkoma gorylami. Wręcz siłą zabrali mnie stamtąd. Wtedy nie wiedziałam tego, ale porządnie pobili Nico, ‘żeby popamiętał, że to za wysokie progi, jak na jego nogi’. Po tym incydencie rodzice trzymali mnie pod kluczem, autentycznie pod kluczem. Nie miałam pojęcia, dlaczego tak bardzo nienawidzili Nico. Gdy pytałam, słyszałam wciąż to samo; ‘to nie chłopak dla ciebie’. Ile ja nocy przepłakałam, ile razy błagałam, wszystko na nic. Miałam wrażenie, że rodzice karali mnie za miłość. Kilka tygodni po mojej ucieczce odkryłam, że jestem w ciąży. W pierwszej chwili się przeraziłam. Miałam wtedy skończone ledwo siedemnaście lat. Dziecko oznaczało dla mnie koniec kariery, ale zaraz po tym przyszła nowa myśl. Nosiłam pod sercem cząstkę Nico, cząstkę mojej miłości. Choć on był daleko, dzięki temu maleństwu, czułam jego obecność. Nie byłam sama. Nie było szans, byśmy w jakikolwiek sposób się spotkali. Nie było nawet szansy na telefon. Mimo tego wiedziałam, że czeka. O tym, że zostanę matką, nie powiedziałam nikomu. Rodzice gotowi byli zmusić mnie do aborcji… nie widywałam się z nimi, nie rozmawiałam. Jeżeli któreś z nich przychodziło do mojego pokoju, zastawali mnie w łóżku, więc nawet, gdy ciąża była już widoczna, stanowiła moją małą tajemnicę. Miałyśmy nianię. Doglądała nas, gdy mama zdobywała świat. Ona pierwsza odkryła, że spodziewam się dziecka. To było już około szóstego miesiąca. Sama byłam zszokowana, że tak długo udało mi się utrzymać to w tajemnicy. Niania w po kryjomu sprowadziła do mnie lekarza i posłała Nico list ode mnie. Nie macie pojęcia jaka byłam szczęśliwa, wiedząc, że mojej ciąży nic nie zagraża. Bardzo się bałam, że przez to ukrywanie mogę zaszkodzić maleństwu. Od tej pory niania stała się łącznikiem. Och, najpierw musiałam wysłuchać kazania, że nie prosiłam jej o pomoc wcześniej, ale ja tak bardzo się bałam… Kilka tygodni  przed rozwiązaniem prawda wyszła na jaw. W domu rozpętało się piekło, a później po salwach obelg i pretensji, wszystko stało się jasne. Nagle rodzicom coś się odmieniło. Stałam się niegodna. Splamiłam honor rodziny. Nie poszłam na studia, spodziewałam się dziecka przed ślubem, a co gorsza, jego ojcem był zwykły tancerzyna. Nie mieli pojęcia, że ten tancerzyna był całym moim życiem. Nie mieli pojęcia, że dzięki niemu pojęłam znaczenie kochania, o którym oni nie mieli zielonego pojęcia. Oni wszyscy sądzili, że odbierają mi coś, w rzeczywistości zwrócili mi wolność, której tak pragnęłam przez te wszystkie miesiące. Tego wieczoru wszystko działo się już bardzo szybko. Zabrałam część swoich rzeczy, pogardliwe spojrzenia i błogosławieństwo niani. Nigdy nie wydało się, że pomagała mi. Kierowca zawiózł mnie do domu Nico. Z chwilą, gdy po raz ostatni przekraczałam próg tamtego domu, zostałam wymazana z historii rodziny Durand, wydziedziczyli mnie. Nie ubolewałam z tego powodu. Jakiś czas później przeczytałam w gazecie, że zaginęłam. Początkowo trochę się tym przejęłam, ale później doszłam do wniosku, że to lepiej, że tamtej Sophie już nie było. Mogłam zacząć od nowa, z czystą kartą i waszym tatą. Nie macie pojęcia, jak wasz ojciec patrzył na mnie tamtego wieczoru, gdy po tylu miesiącach rozłąki, wreszcie byliśmy razem. Następnego ranka zabrał mnie do domu, naszego domu. To największa pamiątka po naszej przygodzie z tańcem. Zaraz po moich osiemnastych urodzinach wzięliśmy ślub, a krótko po nim okazało się, że noszę pod sercem kolejnego maluszka. Liv miała dopiero mniej więcej trzy miesiące, więc to był szok, ale tego szczęścia, tej miłości nie da się opisać słowami. Było nam trudno, pogrzebaliśmy marzenia, porzuciliśmy nadzieje, ale… Resztę znacie. – Odetchnęła głęboko, wypowiedziawszy ostatnie słowa. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę ze swoich łez, ciurkiem płynących po jej policzkach, ze szlochającej Liv i milczącej Scarlett, która nieobecnym wzrokiem wpatrywała się w kartkę, spoczywającą na stoliku. Dotarło do niej, to gdzie się znajdowała, a czas, który wydawał się jej stać w miejscu, ruszył na nowo. Osuszyła oczy rękawem i ujęła dłoń Liv. – No już, nie płacz. Przeszłość, jaka by nie była, jest tylko przeszłością, kochanie.
*

[2 tygodnie później]


Wyszedłszy ze szkoły, rozejrzała się po parkingu. Zmrużyła oczy, szukając czarnego opla. Wodziła wzrokiem między autami, ale to, którego szukała, jak na złość nie chciało się odnaleźć. Sapnęła, tupiąc nogą i ułożywszy wargi w dzióbek, jeszcze mocniej zmrużyła oczy. Była zmęczona i zła. Zawaliła kolejną klasówkę, choć tak bardzo jej zależało i tak bardzo się starła. Uczyła się kilka dni, Liv straciła przy tym masę nerwów, aż dziw, że nie osiwiała, a ona nie zaliczyła. Nie wierzyła w to, że popełniła aż tak wiele błędów, to było po prostu niemożliwe! Nie miała zamiaru tego tak zostawić, nie miała zamiaru pozwolić zaszczuć się Lockremann, nie miała zamiaru dać się pokonać. Miała za to zamiar wyemigrować z tej szkoły najszybciej, jak się da, uprzednio pokazując matematyczce, że to Scarlett miała ostatnie słowo. Ona zawsze osiągała swój cel, zawsze. Kolejna szóstka wywoływała u niej niezidentyfikowane przewroty w żołądku. Mimowolnie pogrążała się coraz bardziej, chociaż starała się równie mocno, jeśli nie mocniej, a matura była coraz bliżej. Usiłowała o tym nie myśleć. Usiłowała się nie przejmować, usiłowała nie być zła, usiłowała nie chcieć rozwalić czegoś, co było w pobliżu, ale nie potrafiła. Wszystko waliło jej się na głowę, a Scarlett nie wiedziała, z której strony miała się osłaniać. Zaczęło padać. W akcie desperacji, po prostu przymknęła powieki. Wzięła głęboki oddech, powietrze pachniało deszczem. Stała tak kilka sekund, by rozbiegane myśli mogły zacząć spokojnie płynąć, a walące serce bić spokojniej. Poskutkowało. Otworzyła oczy i jeszcze raz spokojnie rozejrzała się po parkingu. Jest. Samochód stał prawie naprzeciw niej. Zdążyła postawić pierwszy krok, gdy ktoś mocno złapał ją za ramię. Odruchowo zacisnęła dłonie w piąstki i odwróciła się na pięcie, smagając, jak się okazało Serenę, końcówkami włosów. Spojrzała na nią spod uniesionych brwi. Zaplotła ręce na piersi, przenosząc ciężar ciała na prawą stronę. Jeszcze tylko jej tam brakowało. Nie mogła rozgryźć tej dziewczyny i nie podobały jej się to, tak jak podchody, w które się bawiła. 
- Znów ci się o mnie przypomniało?
- Ja też się cieszę, że cię widzę Scarlett. Wracałam z Michaelem z papieroska i zobaczyłam cię tutaj. Stałaś, jak taka sierotka, więc pomyślałam, że się przywitam. Poza tym, ostatnio miałam małą kołomyję i nie było tak czasu pogadać, a później, a później to tak trochę wyglądało, jakbyś to ty mnie miała gdzieś. – Uśmiechnęła się, unosząc jeden kącik ust ku górze i spojrzała na Scarlett, tym swoim powłóczystym spojrzeniem, które jakoś specjalnie na nią nie działało. Taa, sierotka Ja ci dam sierotkę. Ciśnienie podniosło się Scarlett przynajmniej do dwustu dwudziestu. Przymrużyła powieki.
- Kręcisz, Serena. – Warknęła.
- Skąd ten pomysł?
- Intuicja.
- Ojej. Jakaś ty przewidywalna. – Zaplotła ręce na klatce piersiowej i ponownie spojrzała Brunetce w oczy, odważnie i zdecydowanie zbyt kpiąco. Scarlett spodziewała się, że Serena nie mogła mieć dobrych zamiarów. Zwykle nie myliła się, co do ludzi. Znów trafiła. Serena zbyt długo zgrywała przed nią spaloną gwiazdkę, by teraz tak nagle mogła zapałać do niej przyjaźnią. Musiała mieć w tym interes, ale długo nie wytrzymała. Może i potrafiła zgrywać groźną i wredną, ale na dłuższą metę aktorka z niej marna. Szybko zdjęła maskę. Brunetce nie podobało się to wszystko, ale nie miała ochoty na roztrząsanie popędów Sereny. Nie miała ochoty na rozmowę z nią. Nie miała ochoty jej oglądać. Serena, żeby normalnie funkcjonować, musiała z kimś konkurować, żeby w końcu udowodnić mu swoją wyższość. W szkole zawsze było o niej głośno i właśnie chyba o to jej chodziło. Nieważne jak, byleby mówili. Tylko, po co zgrywała przed Scarlett niewinną i porzuconą? Serenie nie potrzebni byli ludzie. Że też wcześniej o tym nie pomyślała. Ciśnienie podniosło się Scarlett jeszcze bardziej, na myśl, że mogła dać się w coś jej wkręcić. Jakby miała mało problemów, pojawiła się jeszcze Serena. Scarlett wyprostowała się, wypinając pierś. Na niewiele to się zdało, bo Serena i tak była wyższa i pełniejsza. Zadarła lekko głowę, spoglądając na nią spod przymrużonych powiek. – Ranisz mnie.- Westchnęła teatralnie.
- Daruj sobie. Nie mam pojęcia, po co ta cała szopka, ale mało mnie to obchodzi. Z nas dwóch, to ty masz problem. To ty przyszłaś do mnie. To ty zawracałaś mi głowę i to ty teraz się ode mnie odwalisz, jasne? Nie mam czasu ani chęci na twoje gierki, więc ciao bambina. – Posyłając jej ostatnie bojowe spojrzenie, odwróciła się na pięcie. Jednym ruchem odrzuciła do tyłu włosy i ruszając poprawiła na ramieniu pasek torebki.
- I tak ze mną nie wygrasz. – Scarlett odwróciła się, napotykając ironiczny uśmiech szatynki. Prychnęła.
- Nie nagrzewaj się tak, bo się spocisz i… żal mi ciebie, Serena.  
- Jeszcze nikt ze mną nie wygrał. To ja mam ostatnie słowo.
- Nie tym razem.
- Zobaczymy.
- Zobaczymy. – Przez moment hardo spoglądały sobie w oczy, póki Serena, nie odeszła zamaszyście, zadzierając głowę i kręcąc biodrami. Scarlett wypuściła ze świstem powietrze i szybko ruszyła do auta. Wsiadła, trzaskając drzwiami. Rzuciła torebkę na tylne siedzenie i oddychając płytko, tempo patrzyła przed siebie. Nie miała zielonego pojęcia, o co mogło chodzić Serenie. Zachciało jej się wojen, jakby Brunetka nie miała innych zmartwień. Była zła. Powinna od razu ją spławić, bo przecież znała charakter Sereny. Wiedziała, jaka jest i do czego mogła się posunąć, ale jej zachciało się bawić w pocieszycielkę zagubionych. Szarpnęła pas i zapinając go spojrzała na Liv. Ta wpatrywała się w nią, troszkę oniemiała.
- Co to było?
- Jedźmy. – Scarlett oparła głowę na zagłówku i przymknęła powieki. Uspokoiła oddech. Dopiero wtedy zauważyła, że auto nie ruszyło. Spojrzała na Liv, która cały czas wpatrywała się w nią wyczekująco. Jej siostra, gdy tylko chciała, była równie uparta, jak ona. Pokręciła głową, zaciskając dłonie na brzegach siedzenia. – Naiwna dziewucha. Naiwna! Jeśli kiedykolwiek powiem ci, że nie masz racji, przypomnij mi o Serenie. Okej?
- Tak myślałam. – Stwierdziła, odpalając silnik. – Czekając na ciebie, widziałam jak szła z Mikem. Rozmawiali moment przed szkołą, wskazał na ciebie, a później sobie poszedł, a ona została. Nie chcę krakać, ale on łatwo nie odpuści.
- Liiiv, nawet tak nie mów. Jeszcze mi tylko brakowało końskich zalotów Mike. Poza tym, tylko się nie śmiej, wydaje mi się, że Serena widzi we mnie konkurencję. – Skrzywiła się. – Dziś przynajmniej dwa razy powiedziała mi, że z nią nie wygram.
- Serena to raz typowa gwiazda, która nie może obejść się bez szumu wokół siebie, dwa rozkapryszona jedynaczka, trzy wredna suka.
- Idealnie. – Westchnęła.
- Ona myśli, że chcesz wskoczyć na jej miejsce, cokolwiek to znaczy. A tak w ogóle, to jak matma?
- Pilnuj drogi Liv i nie kop leżącego.
- Aha, czyli mamy problem.
- Nie my, tylko ja. Ty wyjdziesz śpiewająco, a Locermann chce mnie udupić. Przecież ja to umiem! Głupia suka nie chciała pokazać testów, tłumacząc się, że zapomniała. Guzik prawda, zgadnij ile dostał Mike.
- Letts, ale.
- Mam na imię Scarlett. – Warknęła.
- Wybacz, Scarlett. – Zaakcentowała, trochę przekornie, choć doskonale znała powód reakcji siostry. Tylko tacie tak pozwalała do siebie mówić. Teraz to zdrobnienie było zakazane. Westchnęła. – Wszystko można udowodnić. Bez podstaw, może cię cmoknąć.
- Bleee! Weź mi nawet takich rzeczy nie mów! – Liv pokręciła głową i włączyła kierunkowskaz, by zaraz skręcić na wjazd. Marszcząc czoło spojrzała w lusterko, zobaczywszy, że srebrne audi zatrzymało się tuż za nimi.
- A to, kto? - Scarlett wysiadła i przyjrzała się aucie, ale niczego nie dostrzegła przez przyciemniane szyby. Wyjęła swoją torebkę i zaplótłszy ręce na piersi, przekrzywiła głowę w bok, czekając, aż przybysz wreszcie wyłoni się z pojazdu. Liv zamknąwszy samochód, stanęła obok Scarlett. W końcu drzwiczki otworzyły się i wyłoniły się z nich, najpierw długie nogi, a później reszta… Billa. Kokosił się z bukietem kwiatów, usiłując go nie uszkodzić. Wydostawszy się z samochodu, beztrosko popchnął drzwiczki i ruszył w stronę sióstr. Scarlett zaśmiała się krótko, kręcąc głową. Bill radośnie pomachał do nich i podszedłszy, musnął je w policzki.
- Czyżbyś przyszedł prosić o moją rączkę, Bill? – Uśmiechnęła się niewinnie, robiąc słodkie oczy.
- Nie tym razem, złotko. Przyszedłem do waszej mamy.
- No wiesz, co? Łamiesz mi serce. – Westchnęła pretensjonalnie, przymykając powieki i ostentacyjnie przykładając wierzchnią stronę dłoni do czoła.
- Myślę, że nie będziesz długo po mnie płakać. – Poklepał ją pokrzepiająco po ramieniu. Scarlett uchyliła jedno oko i zaraz zmrużyła je złowieszczo. – A teraz prowadź o pani, ku memu przeznaczeniu. – Znów zaśmiała się pod nosem i ruszyła przed siebie. Bill szedł pół kroku za dziewczynami. Widział w Scarlett zmianę. Na cmentarzu nie kryła przygnębienia, cierpienie było wręcz namacalne w każdym jej geście. O tym, co działo się później opowiedział mu po trosze Tom. Teraz, do jej ruchów i postawy wróciła już dawna sprężystość i może uznałby, że otrząsnęła się po stracie ojca i wtaczała się na swe dawne tory, gdyby przez chwilkę nie uchwycił jej spojrzenia. Turkusowe tęczówki zalał smutek. Miała wyjątkowe oczy, to właśnie one, wtedy w klubie, utwierdziły go w przekonaniu, że mógł jej zaufać. Jak dobrze Scarlett nie potrafiłaby panować nad emocjami, jak dobrze nie potrafiłaby ich kryć, jej oczy zdradzały wszystko, co w niej siedziało. Może, dlatego nie wszystkim pozwalała w nie spoglądać. Była dzielna, bynajmniej wydawało mu się, że chciała taka być. Wszedł do domu i widząc mamę dziewczyn, zsunął ze stóp adidasy i ruszył w jej kierunku, zabierając za sobą ich pytające spojrzenia. Zdawał sobie sprawę, że jego pomysł był szalony, ale jakoś mało się tym teraz przejmował. Lubił je obie, a ludziom, których bardzo lubił, był gotów nieba przychylić. Z Sophie rozmawiał około dziesięciu minut, ignorując obecność Liv, jak i Scarlett, użył cały swój urok osobisty i argumenty, które rzetelnie układał przez drogę, żeby w końcu dopiąć swego. Mama dziewczyn wahała się tylko przez moment, a później szczerze go poprała. Spodziewał się zaciętej batalii, a sprawa rozwiązała się praktycznie sama. Z wrażenia zapomniał wręczyć jej kwiatki, więc zrobił to na końcu, troszkę zażenowany. Uśmiechnęła się smutno i podziękowała. Widział w niej własną matkę, tą ze wspomnień jego dzieciństwa. Jego mama też uśmiechała się smutno i też przez bardzo długi czas, miała non stop podpuchnięte oczy. Sophie od jego mamy odróżniało to, że jej życie złamało sprzeniewierzenie losu, a jego ojciec wybrał sam. Wtedy był dzieckiem i mało rozumiał, ale patrząc na nią, dokładnie pamiętał tamten ból, który odnajdował w swojej mamie. W sercu odnawiało się wspomnienie tego nieznośnego kłucia i pretensji, wobec której był tak bardzo bezsilny. Choć to co sam czuł, nijak miało się do tego, co przechodziły Scarlett i Liv, to znając namiastkę tych uczuć, chciał im ich zaoszczędzić. Chociaż w tak szalony i mało oryginalny sposób. Do tego jeszcze Tom. Coś się działo, nie wiedział co i to coś było złe. Odprowadził wzrokiem Sophie, znikającą za plecami sióstr i sam ruszył w ich kierunku. Stanęły w przejściu, uniemożliwiając mu wyjście z salonu. Mierzyły go zszokowanymi spojrzeniami, nic nie mówiąc. Uśmiechnął się szeroko. – Pakujcie się, jesteśmy po was jutro o dwunastej. – Znów cmoknął obie w policzki i zwinnie przemykając między nimi, założył buty i wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi.
- Bill oszalał.
- Mama zwariowała.
*

Patrzył na nią, tak po prostu. Co chwila spoglądał we wsteczne lusterko, nie mogąc skupić się na drodze. Była jakaś taka odmieniona, pozornie pozostając tą samą. Poczuł ukłucie. Może to on był inny? Spoglądała za okno. Delikatne fale okalały jej buzię, a policzki miała bledsze niż zwykle, malinowe wargi, leciutko uchylone układały się nieznacznie w podkówkę, a oczy… Oczy były poza jego zasięgiem. Była taka… śliczna. Nie umiał ubrać tego w konkretne słowa. Smutek bijący od niej, paradoksalnie dodawał jej takiego nieopisanego uroku, choć przecież wyczuwając go w jej każdym geście, czuł to cholerne kłucie. Czysta niewinność płynąca z jej gładkich rysów, jeszcze bardziej mąciła mu w głowie. Scarlett miała w sobie magię, nieodparty czar, tak bezpretensjonalnie uroczy. Stanowiła mozaikę przeciwieństw. Była jak ogień i woda, siła i niemoc, czerń i biel, niewinność i wyuzdanie, kamień i diament, szept i krzyk, płacz i śmiech, skała i kruszyna, słowo i milczenie, odwaga i strach, ciepło i zimno, miłość i nienawiść… i choć doskonale zdawał sobie sprawę z banalności swoich myśli, mało go to w tej chwili obchodziło. Mając ją przy sobie, tuż obok, pojął jak wielkim okazał się tchórzem. Skrył się za tysiącem nieistotnych spraw, porzucając tą najistotniejszą. Zostawił ją samą, choć obiecał, że będzie przy niej. Zagłuszał sumienie krótkimi telefonami i usilną wiarą w słowa, które spijał z jej ust, za każdym razem, gdy zapewniała, że wszystko było okej. Wierzył w prawdę, która obracała się w proch zawsze, gdy rozmawiał z Billem. Bill miał silę i odwagę, by spoglądać jej w oczy. Nie bał się słuchać, że było źle. Nie bał się przytulić jej, gdy opowiadała mu o niesprawiedliwości, o tym, że nie powinno tak być i jak bardzo chciałaby, żeby było inaczej. Nie umykał przed jej cierpieniem. Stawiał mu czoła. Bill był przy niej w chwilach, gdy on kręcił się bez celu po domu, szukając dobrego usprawiedliwienia przed samym sobą. Kłamstwa są wiarygodne, póki sam w nie wierzysz. Nie mając pojęcia, co zrobić, nie robił nic. Przerosło go to, co ona dzielnie dźwigała na swych barkach, a przecież nie musiał wiele. Wystarczyło, by był. Uciekł. Uciekł przed jej cierpieniem. Okazał się słaby, zwyczajnie słaby. Miał wrażenie, że zbłądził. Znów się zgubił. Najgorsze w tym wszystkim było to, że Scarlett cały czas była ważna, a im bardziej się oddalał tym bardziej była mu bliższa. Cały czas istniała w jego myślach, nawet, gdy myśleć już nie chciał. Istniała tak bardzo wyraźna, tak bliska, a jednak tak daleka. Nawet nie pamiętał chwili, gdy niewinne wspominki przeobraziły się w ciągłe myślenie, w tęsknotę, gdy zaczęła towarzyszyć mu od chwili, gdy budził się ze snu, aż do momentu, gdy znów w niego zapadał. Czasem była z nim nawet we śnie. Ona i tak rządziła się swoimi prawami nawet w jego podświadomości. Kiedyś buntował się, nie chciał, ale zrozumiał, że pragnął, pragnął bardzo, by została. Dlatego, tak bardzo bał się ją skrzywdzić. Dlatego, tak bardzo nie chciał zadziałać pochopnie. Dlatego uciekł. To brzmiało tak śmiesznie. On uciekł, bo przerosły go uczucia, kotłujące się w głowie myśli i ta odbierająca dech niemoc. Okazał się słaby, po raz kolejny pozwolił, by życie go przerosło. Dlatego czuł się winny. Winny, bo oczy spoglądające tam, w dal, były takie smutne. Winny, bo wargi, te pełne, kuszące wargi nie śmiały się słodko. Winny, bo powinien być, gdy go nie było. Winny, choć wiedział, że jej serce zaprzątało też o wiele więcej, gorszych rzeczy. Czuł się winny, bo czuł. Czuł to, co było mu zabronione. Bill wybuchnął śmiechem. Towarzystwo Liv, zdawało się być dla niego wystarczające, a ona, choć przygaszona, z delikatnym, chwilami odważniejszym uśmiechem słuchała go uważnie. Jego bliźniak włączył radio i nucąc z wokalistą, znów usiadł bokiem na siedzeniu, dalej zabawiając Liv. Minęli tablicę. Zaraz będą w domu. Znów spojrzał w lusterko. Scarlett odwróciła wzrok, uchwycił go i uśmiechnął się niemrawo. Nie odwzajemniła. Westchnęła i znów spojrzała za okno.


Wszystko działo się tak szybko. Nawet nie wiedziała kiedy, a wspinała się już schodami na pierwsze piętro, mając za sobą wszystkie rytuały powitalne. Przez całą drogę czuła się strasznie spięta. Nie wiedziała czego spodziewać się po tej wizycie, po Simone… Jednak te wątpliwości zostały rozwiane już na samym wstępie. Poznawszy mamę bliźniaków, widziała już po kim odziedziczyli charyzmę i oczy. Kamień spadł jej z serca, ale… choć pierwsze lody zostały przełamane, nadal źle się czuła. Tom szedł tuż przed nią, niosąc torby i ani się nie odezwał, ani nie odwrócił. Nie miała pojęcia co o tym wszystkim sądzić i przez to, czuła się jeszcze gorzej. Tom zdawał się być jakiś inny od ich powrotu, sama nie wiedziała skąd. Już przed pogrzebem taty był jakiś inny, przygaszony, ale zbytnio zajęta była kręgiem własnych, trudnych spraw, by skupić się nad tym dłużej. Potem wyjechali. Tom był tak cudownie opiekuńczy… a potem zamilkł, jakby zaczął jej unikać. W zasadzie nie miała podstaw, by tak sądzić, ale.. Nie dzwonił tyle, co wcześniej, nie wpadał choćby na pięć minut i co było najdziwniejsze, tak po prostu zadowalał się kłamstewkami, którymi go karmiła. Wiedząc, że coś się działo nie chciała go martwić, a on zdawał się tego zupełnie nie zauważać, gdy jeszcze kilka dni wcześniej, już po dwóch słowach kazałby jej przestać kręcić. Nie mogła mieć do niego jakichkolwiek pretensji. Nie mogło jej być smutno. Przecież nic ich nie łączyło. Tom nie miał wobec niej żadnych zobowiązań. Więc, dlaczego ten nagły brak jego osoby tak bardzo mącił jej spokój? Martwiła się. Nie wiedziała, co się z nim działo, a tak bardzo nie lubiła nie wiedzieć. W dodatku, przez całą drogę do Loitsche odezwał się może trzy razy i był zupełnie nieobecny. Tylko spoglądał na nią, co chwilę. Tego też nie rozumiała, bo to milczenie nijak miało się do wyrazu jego spojrzeń. Odnosiła wrażenie, że obecność jej i Liv była mu nie do końca na rękę. Już na samą myśl, że mogłoby tak być, niewidzialna dłoń ściskała jej żołądek. Dotarło do niej, że nie lubiła, gdy Toma nie było obok niej. Nie lubiła tego chłodu, pustki i głuchej ciszy. Nie lubiła już być sama. Jeszcze całkiem niedawno, bez zastanowienia była gotowa powiedzieć, że nie potrzebowała nikogo. Szła przed siebie z podniesioną głową, rozpychając się łokciami. Nie odczuwała tego niewytłumaczalnego braku czegoś, sama nie wiedziała, czego i tej całkowicie niematerialnej pustki. Teraz to byłoby wierutne kłamstwo. Świadomość, że Tom mógł tak po prostu zniknąć z jej życia przerażała ją. Odczuwała autentyczny lęk. Nie taki, jaki odczuwa się oglądając horrory. Nie taki, jaki ma się przed klasówką czy będąc w niebezpiecznym miejscu. To strach, który boleśnie ściskał za serce, powodował mdłości i gulę w gardle. Strach przed tym, że ktoś znów mógłby jej nie chcieć, że znów mogłaby się komuś znudzić, że znów ktoś odszedłby, zostawiając ją samą, pełną rozwianych nadziei. Strach przed tym, że tym kimś mógłby być Tom… Nie znała go wcześniej, tak jak wielu innych uczuć, których nauczyła się dzięki niemu. Zapatrzona w podłogę, nawet nie zauważyła, kiedy Tom zatrzymał się i stanąwszy do niej przodem, chciał otworzyć drzwi. Nie zdążył, bo Scarlett wpadła na niego. Wypuścił z rąk torby i machinalnie podtrzymał ją, by nie upadła. Musiało minąć kilka chwil, by dotarło do niej, co się stało. Zadarła lekko głowę, odrobinę niepewnie spoglądając mu w oczy. Znów miały ten ciepły, kojący wyraz, dzięki któremu bała się mniej. Oczy Toma patrzyły na nią tak czule i tym bardziej nie rozumiała, skąd to wszystko. Tak bardzo lubiła jego oczy. Te czekoladowe tęczówki otoczone kotarą gęstych rzęs. Te czekoladowe tęczówki patrzące na nią tak, jakby była jedyna i najważniejsza. Te czekoladowe tęczówki, przez które nogi miękły jej w kolanach i zapomniała o całym świecie. Zdała sobie sprawę, z jego dłoni spoczywających na jej talii. Speszyła się. Opuściła głowę, a gęste fale zasłoniły jej buzię. Na szczęście, nie zauważył, jak się rumieni.
- Musisz uważać, nie chcę cię mieć na sumieniu. – Wyszeptał jej wprost do ucha. Pod wpływem głosu Toma, wzdłuż kręgosłupa Scarlett przebiegł dreszcz. Lubiła jego głęboki, lekko ochrypły, spokojny głos. Zdecydowała się znów podnieść na niego swoje spojrzenie. Jedynym, na co było ją stać, to lekkie kiwnięcie głową. Tom powoli, jakby niechętnie zabrał dłonie i pchnął lekko uchylone drzwi. Scarlett weszła pierwsza, rozglądając się po pokoju. Simone musiała lubić prostotę. Wszechobecną biel złamano granatem. Pokój był jasny i przestronny. W centrum stało ogromne łóżko, powleczone białą, puszystą pościelą, po bokach stoliczki, a na wprost po prawej szafa, obok niej lustro. Do tego dodatki w najróżniejszych odcieniach granatu. Spodobało jej się bardzo. Zorientowawszy się, że cały czas się rozglądała, Scarlett odwróciła się szybko, spoglądając na Toma. Stał w drzwiach. Przez moment parzyli na siebie. Spostrzegła kontrast. Z jednej strony ta obojętność, która budziła w niej lęk, a z drugiej to spojrzenie, nie pozwalało jej się bać. Nie mogła tak dłużej. Nie mogła być tam z nim, słuchać złowrogiej ciszy i czekać na niedoczekanie. Wiedziała, że nie zmrużyłaby oka, nie zaznała spokoju, póki nie odarłby jej ze złudzeń albo podarował nadziei… Wzięła głęboki oddech.
- Tom… - Zagryzła dolną wargę i splotła ręce na piersi. Czuła się dziwnie niezręcznie. Przyjrzał się jej uważniej, wchodząc w głąb pokoju. Stanął naprzeciw Scarlett. Poczuła się jeszcze bardziej skrępowana. Schowała za ucho kilka kosmyków i musiała zadrzeć głowę, by móc spojrzeć mu w oczy. - Czy to, że tutaj jesteśmy, jest dla ciebie w jakikolwiek sposób nie na rękę? – Wydało mu się, jakby dostał w twarz. Jej obecność miałaby być mu nie na rękę? Jej obecność, jemu?! Zrobiło mu się gorąco i zimno na raz. Oto piwo, którego naważył. Zapędził się w kozi róg. Nie mógł dłużej uciekać. Nie chciał. Naraz w głowie rozpętała mu się nieopisana burza, natłok myśli krążących szalenie. Sam doprowadził do tego, że Scarlett zaczęła wątpić. Miała ku temu szerokie pole do popisu, a on robił wszystko, by jej go nie zbrakło. Znów zawiódł. Potrał buzię dłońmi, wypuszczając powietrze ze świstem. Napotkał jej niepewny wzrok. Miała takie smutne oczy…
- Scarlett nie, nigdy… to nie tak. - Tom nie mogąc znieść jej intensywnego spojrzenia, zaczął nerwowo krążyć po pokoju. Chodził w tą i z powrotem, próbując zebrać myśli. Zrobiło mu się niewyobrażalnie głupio. Czuł się, jak ostatni dupek, chowający się przed odpowiedzialnością.
- A jak? - Zapytała cichutko, a Tom zatrzymał się gwałtownie tuż przed nią. Nieustannie wpatrywała się w niego, ani na chwilę nie spuszczając wzroku. Tak trudno było mu ubrać w proste słowa te wszystkie skomplikowane myśli.
- Bo… - Trochę niepewnie położył dłonie na ramionach Scarlett. Była cała spięta. Zdawała się być taka krucha, taka drobna przy jego postawnej sylwetce. Ich spojrzenia się spotkały. Pewnie patrzył jej w oczy, by nie wątpiła już więcej. – Trzymając cię w ramionach, gdy wynosiłem cię prawie nieprzytomną z kuchni, albo wioząc gdzieś, sam nie wiedziałem gdzie, działałem pod wpływem chwili. To był impuls. Myślałem tylko o tym, żeby uchronić cię. Byś już się nie bała. Byś czuła, że jestem obok. A potem, gdy emocje opadły, sam zacząłem się bać. Przyszło tysiąc pytań i żadnej odpowiedzi. Zupełnie nie wiedziałem, co powinienem zrobić. Przerażało mnie twoje cierpienie, ta cisza, ból wiszący w powietrzu. Nie byłem w stanie spojrzeć ci w oczy, być przy tobie, a przecież obiecałem. Miałem nie pozwolić ci odejść, a sam odszedłem. – Skrzywił się na dźwięk własnych słów. Miotał się przez moment, odwrócił się najpierw w prawo, potem w lewo, nie wiedząc, co ze sobą zrobić, aż wreszcie usiadł na łóżku. Oparł łokcie na swoich kolanach i ukrył twarz w dłoniach. A Scarlett dalej stała, wodząc wzrokiem za Tomem. Choć to wszystko, co mówił, było na swój sposób przykre, to nie czuła się dotknięta. Nie dotarło do niej to wszystko w takim stopniu, jak to, że Tom nie był na nią zły, ani nie chciał… zostawić jej znów samej. Poczuła… ulgę? – Jestem słaby. Zwykły tchórz ze mnie. Przestraszyłem się, gdy w grę weszło prawdziwe życie.
- Więc nie zastanawiaj się już. Nie kalkuluj i nie przewiduj. Rób to, co czujesz. – Poderwał się na równe nogi i doskoczywszy jednym susem do Scarlett, objął ją najczulej jak potrafił. W tej samej chwili jej spięte mięśnie rozluźniły się i ufnie wtuliła się w Toma. Schowała nosek w kącik jego szyi. Mimowolnie odetchnęła głęboko. Lubiła zapach Toma. Ciepły oddech Scarlett połaskotał jego skórę. Uśmiechnął się pod nosem, szczelniej otaczając Scarlett ramionami. Poczuł się tak jakoś lepiej, gdy była blisko. Mając ją przy sobie, wiedząc, że była bezpieczna, poczucie winy zdawało się maleć. Nie potrafił pojąć, jak mógł doprowadzić do tego wszystkiego, ale nie chciał teraz o tym myśleć. Świadomość, że miał ją przy sobie wystarczyła.
- Już nie będę tchórzem. Już nie ucieknę. Nie zostawię cię samej. – Wyszeptał, muskając wargami jej włosy.
- Nie jesteś tchórzem, Tom. Może kiedyś nim byłeś, ale dziś widzę w tobie już innego człowieka. Nawet jeśli się bałeś, to nic. Nie każdy strach jest zły. Dobry strach uczy. A ty już wiesz, prawda? I nie miej do siebie pretensji. Nie chcę, byś je miał. – Mocniej wtuliła nosek w jego szyję, łaskocząc go delikatnie. – A teraz… trzymaj mnie mocno i nie puszczaj. – Powiedziała cichutko i wszystko nagle stało się jasne. Już nie widział innej możliwości, jak chronić Scarlett. Ona zawsze była tą jedyną, ale gubiąc się, stracił ją z oczu. Jedną ręką zwolnił uścisk, by przenieść ją pod kolana Scarlett, a drugą, cały czas mocno ją obejmował. Podniósł Brunetkę, nie napotykając oporu. Troszkę zdezorientowana, przylegając bardziej do jego klatki piersiowej, oplotła rękoma jego szyję. Cofnął się dwa kroki i usiadł na posłaniu, sadzając sobie Scarlett na kolanach. Ufnie pozwoliła mu utulić się w swoich objęciach, a potem złożyła głowę na jego ramieniu. Gdy był blisko, znów czuła się bezpieczna, tak pewna i spokojna. Tom czule gładził ją po plecach, opierając policzek na czubku jej głowy.
- Nawet, gdybyś chciała to tego nie zrobię. Będę tak samo uparty, jak ty byłaś. Przepraszam, że musiałaś być sama. Przepraszam, że zabrakło mi odwagi. Przepraszam, że mówię to dopiero teraz. – Scarlett podniosła głowę i skręciła się tak, by móc spojrzeć Tomowi w oczy.
- Nie przepraszaj, Tom. Nie przepraszaj. Wystarczy, jeżeli już będziesz. – Uśmiechnęła się delikatnie, gładząc kciukiem jego policzek.- Przez chwilę pomyślałam sobie, że nie chcesz już być i bym ja była, ale to było krótko i już tak nie myślę. – Spojrzała mu w oczy. Niepierwszy raz, ale pierwszy raz od tak wielu dni, dostrzegł w nich spokój. Oplótł rękoma talię Scarlett, przyciągając ją bliżej siebie. Było po prostu dobrze. Zmierzchało. W pokoju zaczynało robić się szaro. Wszyscy domownicy zajmowali się sobą, a oni siedzieli tak razem, we dwoje, w ciszy. W całym ciele Scarlett rozlewał się spokój, tak obcy w ostatnim czasie. Tom tak czule tulił ją do siebie, rozwiewając każdą wątpliwość. Oparła czoło na jego policzku. Przymknęła powieki i słuchała jego równomiernego oddechu. Nie myślała o niczym, ani o tym, co zostawiła w domu, ani o tym, co miało być jutro. Był tylko Tom. Tylko Tom. Otworzyła oczy, unosząc głowę. Zlustrowała jego profil. Miał zamknięte oczy. Zwilżyła końcówką języka wysuszone wargi. Lubiła jego nos. Tom miał bardzo zgrabny nos i usta. Tak wyraźnie zarysowane i kusząco pełne wargi i ten kolczyk. Gdy się nim bawił, był taki… zmysłowy i teraz też. Z ust wyrwało się jej westchnienie. Pochyliła się lekko do policzka Toma i delikatnie musnęła go wargami. Zaskoczony otworzył oczy i spojrzał na Scarlett pytająco. Uśmiechnęła się przekornie, niewinnie spuszczając wzrok. Była taka słodka, gdy spoglądała na niego spod kotary rzęs. Była taka słodka, gdy stawała się małą dziewczynką, pragnącą miłości zainteresowania, którą tulił do siebie. Była taka słodka, czasem nieporadna, wyjątkowa. Uśmiechnął się zawadiacko.
- Za co to?
- Za wszystko.

11 komentarzy:

  1. ~Brida

    31 maja 2009 o 21:26
    ooooooooooooooch.Na razie tyle. Bo wiecej wydusić nie mogę, szczególnie po tej histori Sophie… A teraz myk myk, Billson drynda do Żorża i ten przylatuje na skrzydłach miłości do Liv i żyli długo i szcześliwie. ;)A Tom i Scarlett na zawsze pozostali w objęciach. I już nigdy się nie ruszyli. KONIEC!

    OdpowiedzUsuń
  2. ~beichte@op.pl
    31 maja 2009 o 20:55
    I tym właśnie sposobem moja sesja idzie się paść!!!Nie wiem dlaczego wpadłam na ten blog dopiero dzisiaj, ale od tego momentu nie mogę się oderwać i czytam bez przerwy a we wtorek mam egzamin, więc Dzięki:) Twój styl przypomina mi opowiadanie ganzer-tom, które pokochałam od razu, i które dalej zostaje w moich myślach. Wielu się ze mną zgodzi, że było niesamowite, więc to chyba komplenent:)Kiedyś ta cudowna wariacja,zwana Tokio Hotel szerzyła się bardzo szybko a uwielbienie w stosunku do zespołu sięgało zenitu. Jak grzyby po deszczu pojawiały się strony, znalazły się też osoby z fantazją, które tworzyły niesamowite, wciągające opowiadania, przy których nie raz uroniłam łzę. Dzisiaj ta sama łza kręci mi się w oku kiedy widzę, jak to wszystko powoli zanika, umiera zapomniane śmiercią naturalną.Dlatego dziękuję Ci, że zostałaś i że dalej dajesz nam chwile radości poprzez karty tej historii. Z tego samego powodu ja też postanowiłam się sprzeciwić, kultywować FFTH i oddać tam cząstkę swojego serca. Serdecznie zapraszam na mój nowy blog: http://letzte-beichte.blog.onet.pl/ Pozdrawiam i mam nadzieję, że Ci się spodoba, a jeśli tak, odezwij się do mnie. Beichte.P.S.Bardzo bym chciała któregoś dnia znaleźć się w Twoich linkach, ale zdają sobię sprawę, że to dość elitarne grono,więc będę bardzo wdzięczna po prostu za Twoją uwagę i jakieś konstruktywne rady, jeżeli któregoś dnia znalazłabyś czas.

    OdpowiedzUsuń
  3. No po prostu koniec mnie rozmiękczył tak, jak kiedyś tutaj mówiłam. I dobrze, że przełożyłam czytanie Twojego postu na dzień, a nie na wieczór. Po prostu c-u-d-o-w-n-i-e. Przez DUŻE C. Wiem, że jestem najbardziej monotematyczna ze wszystkich tutaj zebranych czytelników, ale co ja mam napisać, skoro tak podobają mi się te posty? Już nawet pogubiłam się w tym, który podoba mi się najbardziej. Jeeeeejuuuuuu, zakochałam się w takim obarczonym winą Tomaszu i jak ją przepraszał i jak ją utulił, jak ją złapał i… Wszystko, wszystko mi się straszliwie podobało. Ale muszę Ci powiedzieć, że nie wiem dlaczego (bo to wiadome od początku), ale tak mnie dzisiaj uderzył ten kontrast między Liv a Scarlett! No strasznie! Liv bidulka płacze tam, jak głupia, a Scarlett taka spokojna i milcząca. No nie wiem dlaczego, ale tak mnie to.. no. A Syrena (wiem, że Serena), to mnie zdenerwowała. Jak ona mnie zdenerwowałaaaa! Nie masz pojęcia. Taka zołza, straszliwa. Za to od razu po tym humor poprawił mi Bill z kwiatami. ;-D Świetny Bill, świetny. Okej, kończęęęę, bo zejdę na jakieś inne, nieważne tematy i będzie komentarz typu lelum polelum. No to ja jeszcze zaapeluję, że nie zbiję, a pogłaskam nawet po główce! Bo pomimo tego, że było tak smutno (a teraz już jest fajnie, bo Tom tak ją wziął na kolanka) to ja Ci wybaczam i zgadzam się na taką śmierć Nica (<3), bo stwierdziłam, że ona ma ukryty sens! No, a teraz z czystym konteeeem u Ciebie, czekam na następną część!

    OdpowiedzUsuń
  4. ~Anneliese.
    31 maja 2009 o 22:44
    MATKO, ALE SZABLON! CUDOWNE ZDJĘCIE KRYŚKI. ŚWIETNY KOLOR OCZU. I RZĘSY (szkoda, że nie ma takich naprawdę) ACH CUDOWNY SZABLON. JEZUS. MUSZĘ WYJŚĆ Z ZACHWYTU, A ZARAZ BĘDĘ CZYTAŁA. UUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUCH MATULU!

    OdpowiedzUsuń
  5. ~Katalin
    1 czerwca 2009 o 13:29
    Omg, omg, omg. Uch… Muszę stanowczo przestać zachowywać się jak rozhisteryzowana histeryczka (?). I przede wszystkim przestać pisać jak rozhisteryzowana histeryczka. Ale nawet gdybym przyszła z zamiarem napisania czegoś w miarę składnego, to po przeczytaniu takiego odcinka wszystko idzie się…(wiadomo gdzie idzie)Coś jest nie tak. Albo to ja tak za bardzo przeżywam, albo Ty za dobrze piszesz!(Nie wiem jak Ty, ale obstawiam oba)Uwielbiam troskliwego Toma, po prostu go uwielbiam. Kiedy tak słodko i czule mowi do Scarlett, kiedy zachowuje się trochę jak nieporadny misiek…Cudownie się to czyta:)No i wyszła na jaw historia Sophie i Nico…Piękna historia, w której zwyciężyła miłość. A kiedy przeczytałam, że Sophie nosi koszulę Nico, to aż mnie tak coś w środku ścisnęło…Jak to czytam,co napisałam, to stwierdzam, że na tych rowerach wywiało mi dzisiaj mózg. No cóż, life is brutal:)Pięknie jak zawsze. A nawet i bardziej:);****

    OdpowiedzUsuń
  6. ~Tom'sGirl
    1 czerwca 2009 o 15:37
    w zasadzie to nie wiem od czego zacząć. znowu. po przeczytaniu Twojego odcinka po prostu brakuje mi słów. a to się nie zdarza często, co można wywnioskować chociażby po średniej długości komentarzy, jak już wyjdę z szoku i się rozkręcę. ale tak to się dzieje dlatego, że co bym nie powiedziała, to i tak byłoby bez sensu w porównaniu z tą treścią powyżej. bo mogę tu wyrażać swój podziw, mogę filozofować na temat ich charakterów, ich uczuć, ich zamiarów, no ale tak się teraz zastanawiam – po co to?. chyba teraz lepiej będzie, jak wypowiem się skromniej. więc po pierwsze podziwiam Cię za opisy uczuć i rozmyślań Toma. za to że tak świetnie potrafisz się postawić w jego sytuacji i tak dokładnie o tym napisać. po drugie to jest dobrze, bo ten odcinek nie rozemocjonował mnie aż tak bardzo, a przynajmniej do tej końcówki, bo ona podobała mi się najbardziej, ale jednocześnie przywołała trochę wspomnień i nie wszystkie z nich są teraz przeze mnie chciane. po trzecie, czy mi się wydaje, czy oni są zakochani i zaczynają się do tego przyznawać?. a po czwarte i już ostatnie Twoje opowiadanie bardzo kojarzy mi się z pewnym etapem w moim życiu, już Ci kiedyś o tym mówiłam. ten etap naprawdę nie był dobry, ale to chyba właśnie dzięki temu czuję takie jakieś osobiste… powiązanie?. takie emocjonalne i bardzo prywatne przywiązanie do Prinza.

    OdpowiedzUsuń
  7. ~Esmee
    1 czerwca 2009 o 16:50
    Uwielbiam piosenkę „Dancing” Elisy. Jak ją włączyłam, to po prostu odpłynęłam. Świetnie ją dopasowałaś. Ogólnie notka cudna.Ja zawsze mam zanik słownictwa po przeczytaniu czegokolwiek na Prinzu/ie (kij jeden wie, jak to po polskiemu odmienić).Kocham to co tworzysz.Scarlettowotomowe momenty były… takie… ach ^^I jeszcze ten szablon! Tło tak ładnie podkreśla kolor oczu Kryśki. W ogóle to mam na nią ostatnio taką fazę, że szok. Czuję, że Ty jesteś temu w jakimś stopniu winna! ;P Aha, no i się wydało ;P Z tym moim blogiem. Nie chwaliłam się, bo nie ma czym.Ale o tym, że Nina przechrzciła się ostatnio na Esmee bym Ci powiedziała :)Nie było tylko okazji, bo stanowczo za rzadko dodajesz notki, no! ;)Całuuuję ;*Czekam.

    OdpowiedzUsuń
  8. ~Kalljet
    2 czerwca 2009 o 23:04
    moje powietrze.*mir fehle die Worte o.*

    OdpowiedzUsuń
  9. ~Nichole
    9 czerwca 2009 o 12:15
    Dawno nie komentowałam, choć czytałam, ale dziś po prostu muszę. Śniła mi się Aguilera, tzn. wygląd Aguilery, ale ona była Scarlett ^^ i pytałam ją o Toma, Omg… Dziwne to wszystko, ale mnie tu przysłałoooo. Odcinek jak zawsze emocjonalny. Ty już chyba taka jesteś droga Dark, że dziadostwa nam nie dasz ;) wszystko dopracowane jak zawsze. I coraz bardziej zaczynam lubić Liv.

    OdpowiedzUsuń
  10. ~Aveen
    11 czerwca 2009 o 22:43
    Aż nie wiem co napisać. z resztą jednego jestem pewna. Powala na kolana i tej wersji się trzymam.I nich Tom dotrzyma tej obietnicy i niech już nie tchórzy.Czekam na next

    OdpowiedzUsuń
  11. ~Kainka
    1 sierpnia 2009 o 11:22
    No i wróciłam, by dokończyć opowiadanie ;]. Nie wiem dlaczego, ale mi się przeważnie podobają końcówki ; ). Ta scena z Tomem i Scarlett, gdy ją tak trzymał w swoich objęciach, jak małe dziecko, była taka słodka ; ). I wspomnienia Sophie. Naprawdę smutne. Ci jej rodzice… Ach. Jestem ciekawa tylko, co ukryła, a raczej czego nie była w stanie powiedzieć dziewczynkom ;]. Widziałam tam dwa błędy. Jednego już nie pamiętam, bo wypadł mi z głowy, a drugi to jest ten, że gdy Liv ze Scarlett siedzą w samochodzie napisałaś ”tempo” a powinno być ” tępo” ; )

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo