10 maja 2009

12. Duże dziewczynki też płaczą.


Ludzie przychodzili i odchodzili. Składali kondolencje, zostawiali kwiatki i posyłali współczujące spojrzenia, w głębi ducha ciesząc się, że za chwilę wrócą do domu, mając z głowy przykry obowiązek. Na pogrzebie pojawiło wiele osób; delegacje z pracy taty, z pracy mamy, wielu znajomych, jakaś daleka rodzina ze strony taty. Scarlett nawet nie zauważyła, jak szybko rozpierzchli się w swoje strony. Przez moment przemknęło jej przez głowę, że też chciałaby tak odejść. Bezmyślnie, bezuczuciowo, do siebie, do domu, do swoich spraw, z dala od cierpienia, ale nie mogła złożyć wiązanki, udając, że jej to nie dotyczyło. Nie mogła przejść obok, zapomnieć i zająć się swoimi sprawami, bo tym razem, śmierć stanęła tuż obok niej, rozdzierając serce. Była jej sprawą. Raz jeden odwróciła głowę; cmentarz już prawie opustoszał. Usiłowała skupić myśli. Tuż obok niej stała zapłakana mama, która dławiąc się łzami, ledwo co utrzymywała się na nogach. Były tez jakieś dwie ciotki, wujowie, jacyś znajomi, a może obcy. Przygodni ludzie, o których istnieniu, wcześniej miała blade pojęcie. Wszyscy łkali i wzdychali, żałowali i szeptali pocieszne słowa, a ona?  Ona stała tępo wpatrzona w tabliczkę z imieniem i nazwiskiem i nie mogła uwierzyć, że to co widziała było prawdą. Nie umiała tak jak mama płakać i żałować. Nie potrafiła wołać o pomstę do nieba i nieustannie pytać; dlaczego? Nie umiała zmusić się do czegokolwiek; łez, słów, histerii, pretensji, czegokolwiek co pozwoliłoby jej wyrzucić z siebie cały żal, albo choćby odrobinkę. Z trudem zmuszała się do tego, by stać tam pewnie, by nie odwrócić się na pięcie, nie wrócić biegiem do domu i nie zamknąć się w swoim pokoju. Choć chciała, nie umiała. Gorycz rozrywała ją od środka, jednak zobojętniałe ciało nie pozwalało jej wydostać się na zewnętrz. Przymknęła powieki i nabrała powietrza do płuc. Było jej tak niewyobrażalnie ciężko oddychać, tak niewyobrażalnie ciężko być, tam z nimi, nad jego grobem. Napis na tabliczce raził ją w oczy. Wydawały się być całkowicie niedorzeczne, bo jak to było możliwe? Przecież tata pojechał w trasę! Wróci za bity tydzień! Wróci. Wróci do nich! Ten cały koszmar okaże się tylko nieudanym żartem. Od początku do końca nieprawdą. Przecież tata nie mógł nie żyć! Nie mógł. Nico O’Connor. Lat 41. Zginął śmiercią tragiczną. To nie było możliwe. To nie mogło być prawdą! Do dnia pogrzebu żyła w swoistym otępieniu. Nie docierał do niej sens tego co się działo. Nie dopuszczała do siebie myśli, że jego już nie będzie. Był to fakt, którego prawdziwość nie wchodziła dla niej w grę. Dopiero dziś, gdy martwe ciało taty zostało złożone w ziemi w sosnowej skrzyni, dotarło do niej, że to naprawdę był koniec. Wszystkiego. Ta świadomość tak bardzo brutalnie rozrywały ją od wewnątrz. Została odarta z wszelkich złudzeń. Mrzonki o koszmarze, o głupim żarcie, pomyłce prysły z chwilą, gdy ujrzała tatę w kostnicy. Leżał na miękkich poduszkach, tak sprawdziła czy było mu wygodnie, w drewnianej trumnie. Miał spokojną twarz. Jak zawsze oponową. Tylko oczy miał zamknięte, wyglądał jakby spał. O tym, że tak nie było, świadczyły głównie liczne zadrapania, ranki, szwy na dłoniach i twarzy, które najwyraźniej usiłowano zatuszować, bo buzię pokrytą miał czymś, co w połączeniu mogłoby uchodzić za podkład i puder. Wszystko inne zakrywało ubranie. Ciemny garnitur pasował na niego, jak zawsze idealnie, a kwiatki w butonierce jeszcze nie zwiędły. Ten widok majaczył jej przed oczami przez całą mszę i całkowicie bezpłciowe kazanie księdza, aż do chwili, gdy sosnowa trumna nie zniknęła w czarnej ziemi. To było tak bardzo bolesne. Tak bardzo niesprawiedliwe. Tak bardzo nieludzkie i okropne. Czuła się tak bardzo bezsilna. Ona, Scarlett, która potrafiła wyjść z każdej sytuacji z podniesionym czołem, teraz była zupełnie bezradna. Tak, jak mogła stawać w konkury z życiem, brać się z nim pod boki, walczyć, kłócić się i robić mu na przekór, tak ze śmiercią nie miała szans, najmniejszych. Przegrała, nim zdążyła stanąć do walki. I czuła się z tym tak nieziemsko źle. Czuła się tak bardzo samotna. Miała wrażenie, że nikt nie będzie w stanie pojąć tego, co nią targało. Od kilka dni wciąż słyszała, że miała wziąć się w garść, przestać się ze sobą cackać, nie być dzieckiem, nie być egoistką, nie utrudniać, pomóc im, pomóc sobie, powiedzieć coś, zrobić coś, a ona zwyczajnie nie umiała. Nigdy nie podporządkowywała się czyjejkolwiek woli, bez mniejszego lub większego oporu, ale teraz, nawet gdyby chciała ‘zrobić coś ze sobą’, po prostu nie była w stanie. Nieustanna kontrola, nakazy i to ciągłe wypominanie, że powinna wszystko robić inaczej, że wszystko było nie tak, zniechęciło ją do wszystkiego. Była zmęczona. Zawsze to ona szła pod prąd, torowała drogę, a teraz tak bardzo chciała, by ktoś poprowadził ją za rękę. Dlatego wybrała milczenie, choć w zasadzie do końca nie wiedziała dlaczego. Może dlatego, że gdyby nie zamilkła, musiałaby mówić. Znając to, jak wytrwale mama i Liv potrafiłyby wiercić dziurę w brzuchu, wiedziała, że chciałyby, żeby ulżyła sobie, uzewnętrzniła całe swoje cierpienie. By płakała, żaliła się, tupała nogą i przeklinała zły los. Od tego feralnego dnia tak było; mama i Liv zapętliły się nawzajem, razem płacząc, razem załatwiając te wszystkie okropne sprawy, razem spędzając całe dnie, wspierały się. Może tak powinno być. Może ona powinna im towarzyszyć. Może powinna lamentować, ubolewać i głośno manifestować swój ból. Może to byłoby lepsze, ale to nie byłaby już Ona. Nie mogła słuchać tej głuchej ciszy, przerywanej spazmami, lakonicznym słowotokiem, który co rusz wyrywał się z ust mamy, albo dławionym łkaniem Liv. Być może była niesprawiedliwa. Być może była egoistyczna. Być może dostrzegała tylko siebie, ale drażniło ją to wszystko. Drażnił ją każdy szelest i każdy szept. Drażniło ją ubolewanie. Drażniło ją wszystko. Dlatego uciekła, by nie musieć mówić, słuchać i patrzeć. Dlatego zakamuflowała się, by nie stać się taką samą. Schowała w głębi siebie całe swoje cierpienie, zostawiając je tylko dla siebie. Nie wiedziała na jak długo to wystarczy, to był jedyny plan, lepszego nie miała.
  
Szum i zawodzenia wyrwały Scarlett z zamyślenia, jednocześnie zmuszając, by oderwała wzrok od świeżo usypanej ziemi. Kilka koleżanek podtrzymywało Sophie, która zachłannie łapiąc powietrze, ledwo utrzymywała się na nogach. Jej nierówny oddech przeplatał się z łkaniem, jeden z kolegów taty, nie zważając na protesty, wziął ją na ręce i bez wahania zaniósł do samochodu, który kilka chwil później odjechał. Powiodła za nim spojrzeniem, nawet nie bardzo dotarł do niej cały tragizm sytuacji. Jej matka prawie straciła przytomność na pogrzebie jej ojca, a ona miała wrażenie, jakby to wszystko działo się obok niej. Docierały do niej tylko nieliczne sygnały. Nie rejestrowała. Nie przyjmowała do wiadomości. Ogromne płatki śniegu zaczęły obficie spadać z nieba, przepłaszając tych nielicznych, którzy nie zdążyli jeszcze odjechać. Liv głośno wciągając powietrze, mimowolnie mocniej ścisnęła dłoń Scarlett, pewniej wplatając swoje między jej palce. Brunetka odpowiedziała tym samym, choć nie była do końca pewna, czy na pewno to zrobiła. Liv odrywając wzrok od kupki ziemi, utkwiła go w Scarlett. Nie mówiła nic, przez te kilka dni nauczyła się, że niewiele tym wskóra, może w domu powtarzałaby swoje mantry, ale tutaj milczała. Przez kilka chwil wpatrywała się w nią, a z każdą kolejną upływającą sekundą, jej dolna warga drżała bardziej. Scarlett ociężale mrugając powiekami, wpatrywała się w załzawione oczy siostry. Po policzkach Liv płynęły łzy, których ona nie zdołała wylać. Tak to już z nimi było; Liv charakteryzowała się tym, że ‘co w sercu, to na języku’, nie wstydziła się obnażać swoich uczuć, nawet okazywała je bez względu na czas i miejsce. Jeżeli co jej się nie podobało - mówiła o tym. Jeżeli chciała płakać – płakała. Jeżeli chciała się śmiać – śmiała się. Natomiast Scarlett będąc zdawałoby się bardziej otwartą i bardziej wygadaną, w gruncie rzeczy zachowywała dla siebie wszystko, co wiązałoby się z jej głębszymi uczuciami. Nauczyła się, że obnażanie ich, nie zawsze kończyło się dla niej dobrze. Wyjawiała tylko to co chciała pokazać. Kolejna próba usilnego powstrzymania łez, nie powiodła się, wciągając łapczywie powietrze, Liv wybuchła głębokim szlochem. Zaczęła mocniej drżeć. Wyswobodziła rękę z uścisku Scarlett i ukryła buzię w dłoniach. Równo z kolejnymi atakami spazmów, jej ramiona unosiły się i opadały, a całe ciało drżało i zdawało się, że zaraz upadnie. Scarlett poczuła gwałtowną falę gorąca, a zaraz za nią jeszcze silniejszą przejmującego zimna. Jej tęczówki wbite w siostrę, zarejestrowały silne ramiona okalające Liv, które nie były w żadnym wypadku ramionami Paula. Jego w końcu tam nie było. Jej siostra ufnie skryła się w objęciach Georga, który z trochę niepewną miną, przykładał policzek do czubka głowy Brunetki, spoglądając przy tym na Scarlett. Nie odrywając od nich wzroku, ujęła w obie dłonie swoją białą różyczkę i obróciwszy ją między palcami, prawie niezauważalnie kiwnęła głową. Potem przeniosła wzrok z powrotem na kopczyk. Nico O’Connor. Lat 41.Zginął śmiercią tragiczną. Ten napis widziała już po raz enty tego dnia, jednak nie zdołała przywyknąć. Ranił tak samo mocno. Przymknęła powieki, czekając aż zapierający dech, tępy, nieludzko silny ból zelży i pozwoli jej znów zaczerpnąć powietrza. Znała już ten ból. Towarzyszył jej nieustannie, ale bywały chwile, gdy stawał się nie do zniesienia. Jakby ktoś ściskał jej serce, uniemożliwiając mu pracę i przygniatał klatkę piersiową, broniąc oddychać. Mijały sekundy, a może minuty i wreszcie malał. Wtedy znów mogła dalej stosunkowo normalnie funkcjonować. Przytłumione głosy i zupełnie nie ciche, niczym mantra, powtarzane ‘ja już tak nie mogę, ja już tak nie mogę’, skłoniło Scarlett, by znów spojrzała na siostrę. Otoczona ramieniem Georga, w asyście Billa i Gustava, oddalała się coraz bardziej. Przez moment poczuła się nieswojo. Sama dla siebie nie była najlepszym towarzystwem. Choć większość minionego czasu spędziła w samotności, teraz ogarnęło ją przygnębienie, różniące się od tego cierpienia, które cały czas jej towarzyszyło. Dotarło do niej, że została zupełnie sama. Nie miała przy sobie ani łkających mamy i Liv, ani nikogo innego. Skrajności. Ta świadomość sprawiła, że w sercu piekło ją bardziej. Nigdy nie umiała określić bólu nie fizycznego, ten był piekący, wręcz palący. Jednak coś jej nie pasowało. Skoro oni odchodzili z Liv, to… odwróciła się za siebie i ujrzała Toma, stojącego blisko, a jednak za daleko, przygarbionego i wpatrującego się w nią intensywnie. Wiedząc, że cały czas tam był, poczuła się jakoś odrobinę lepiej. To ‘coś’ zleżało i napięcie, które zawładnęło jej ciałem, też zmalało. Zbliżył się powoli, usiłując oddychać normalnie. Nie spuszczając oczu ze Scarlett, stawiał krok za krokiem, coraz bardziej namacalnie wyczuwając ciężką atmosferę. W zasadzie, to nie wiedział co ze sobą zrobić, jak już tam obok niej stanie. Czy się przywitać, czy złożyć kondolencje, czy nic nie robić… Stała nienaturalnie sztywno i prosto. Chłodny wiatr smagał jej ciałem, szastał włosami i wydawała się znacznie drobniejsza, niż była w rzeczywistości. Nadal nie mówiła nic, gdy dzwonił odbierała, ale na tym się kończyło. Nie potrafił pojąć dlaczego milczała. Nie oczekiwał wyznań. Tak mu się przynajmniej wydawało. Chciał, by powiedziała cokolwiek. Mogła na niego nakrzyczeć, zbesztać za Maleńką, za cokolwiek, mogła szeptać, mogła krzyczeć, byleby tylko przerwała tą zatrważającą ciszę. Byleby nie tłamsiła siebie w sobie. Miał wrażenie, że zabijała tym siebie od wewnątrz. Nie za bardzo wiedział jak to jest na zawsze stracić bliską osobę, co się wtedy czuje, albo jak się reaguje, ale to nie było przecież normalne. Nie mogła przecież milczeć już zawsze! Może nie rozumiał co czuła. Może nie umiał, choć bardzo chciał, postawić się na jej miejscu. Próbował pojąć, ale zdarzenia ostatnich dni wydawały mu się zbyt kosmiczne, by mógł to zrobić. Zatrzymał się  tuż przy niej, niechcący muskając ręką jej ramię. Skręcił głowę, wbijając w nią przenikliwe spojrzenie. Nawet nie mrugnęła. Jej buzia zastygła w nieodgadnionym wyrazie, malinowe wargi tworzyły prostą linię, a oczy, które jako jedyne pozwoliłby mu dowiedzieć się czegoś, patrzyły w dal, zapewne nie widząc nic. W dłoniach obracała biały kwiatek, tak dobitnie kontrastujący z jej czarnym ubraniem. Scarlett nawet w cierpieniu była pełna gracji. Choć w jej postawie; ramionach, które trzymała aż nazbyt sztywno i powiekach, które od czasu do czasu opadały i znów unosiły się wolno, a nawet z trudem, malowało się zmęczenie. Zdawała się być podtrzymywana niewidzialnymi rękoma, bez których padłaby bezsilna. Chowała swoją słabość, wycieńczenie, swój strach i swoje cierpienie w tej przerażającej ciszy i pozornej sile, którą chciała emanować. Może wszyscy widzieli w niej właśnie to co tak dzielnie usiłowała pokazać, , jednak on widział w niej małą, bezsilną dziewczynkę, która pragnie, by ją po prostu przytulić. Chwile tonące w ciszy mijały, jedna za drugą, a on nie miał zielonego pojęcia, jak wiele ich upłynęło. Było mu trochę zimno. Wiatr ucichł, ale niska temperatura i tak nie dawała o sobie zapomnieć. Odwrócił wzrok, próbował uchwycić punkt, w który wpatrywała się Brunetka, ale niczego nie dostrzegł. Spojrzał znów na nią. Kwiatek, który cały czas dzielnie trzymała w dłoniach, leżał przy stopach Scarlett, a ona sama oddychając ciężko, stała z rękoma spuszczonymi wzdłuż tułowia i wzrokiem utkwionym w napis na tabliczce, przytwierdzonej do krzyża. Widywał ludzi popadających w histerię, pogrążonych w rozpaczy, zadumie, cierpiących i smutnych, ale tego co działo się ze Scarlett nie potrafił zakwalifikować do niczego z tych rzeczy. Chciał zrobić coś, co ulżyłoby jej w jakikolwiek sposób. Doskonale zdawał sobie sprawę, że całe zacięcie z jakim milczała, cała siła jej woli, którą broniła się przez słabością i cała moc, która miała od niej nieustannie bić, były sumą cierpień, siedzących w jej wnętrzu. Przez cały ten czas nie próbował skłaniać jej do niczego. Dzwoniąc mówił, nie prosząc by odpowiadała. Przychodząc, siedział przy niej, nie chcąc burzyć jej rytmu. Mówiąc, nie narzucał jej zmian. Starał się być. Po prostu. Nie miał pojęcia czy tak było trzeba, czy to dobre rozwiązanie, ale innego nie widział. Patrząc na jej przygnębienie, coś ściskało go w środku. Czasem uciekał. Było mu wstyd, ale chwilami nie wytrzymywał. Możliwe, że to tchórzostwo. Pluł sobie w brodę, gdy wyjeżdżając z podjazdu, spoglądał na jej okna. Jednak, gdy siedział obok niej, patrzył w jej zmęczone, przekrwione, a przede wszystkim zalane bólem oczy, nie potrafił tego udźwignąć. Przerastała go niemoc, cierpienie wiszące w powietrzu i ta przeklęta cisza, której nie umiał pokonać.  Nie wiedząc co mógł zrobić, nie mając pojęcia, jak ją pocieszyć, po prostu uciekał od tego. Towarzyszył mu wtedy taki nieprzyjemny skurcz żołądka. Bezradność bolała go od środka. Przyzwyczajony do wszechmocy pieniądza, przekonywał się, jak bardzo marny był w obliczu cierpienia. Wziął głęboki oddech, musnął palcami jej skostniałą dłoń. Nie zareagowała. Nie był pewien czy poczuła. Przygryzł lekko dolną wargę. Był czas, gdy Scarlett bez pozwolenia wdzierała się do jego życia. Bronił się rękami i nogami. Robił mnóstwo złych rzeczy. Wypowiedział gro niepotrzebnych słów. By w końcu i tak przyznać jej rację. Scarlett miała gdzieś jego zdanie i robiła to co uważała za słuszne, by wyciągnąć go z dołka. Odniósł wrażenie, że teraz przyszła kolej na niego. Pewnie wplótł swoje między jej palce. Poruszyła się. Uniosła głowę i spojrzała mu w oczy. Dzięki temu, upewnił się, że teraz to on musi popychać ją przodu. Scarlett była niczym mała dziewczynka, ale zbyt dumna i samodzielna, by dać choć mały znak, że potrzebowała, by teraz to on stał się jej siłą. Tom nie zamierzał czekać na prośbę. Postanowił, że uchroni ją przed nią samą, bez względu czy będzie się jej to podobało czy nie. Nie pozwoli jej zniknąć. Turkusowe, lekko otępiałe tęczówki lustrowały jego twarz. Po prostu patrzyła, oddychając trochę spokojniej, niż jeszcze kilka chwil wcześniej. – Scarlett…powiedz coś. – Szepnął, a jego słowa rozpierzchły się w lutowym powietrzu, bez najmniejszego echa. Nie spodziewał się niczego innego. Kolejny głęboki oddech. –  Scarlett… - Patrzył w jej zmęczone oczy, mówiąc powoli i ani na chwilę nie odwracał wzroku. – Powiedz coś. Tak nie można. – Wyszeptał z delikatną przyganą. - Wiem, że cierpisz, ale nie umiem sobie wyobrazić, jak bardzo. Wiem, że ta cisza to twoja tarcza, ale przed kim chcesz się bronić? Nie wyjaśniaj, nie tłumacz, nie wyjawiaj powodów, ale powiedz coś, cokolwiek. Nie chcę wyciągać z ciebie wspomnień i uczuć. Ja tylko nie chcę, byś się nie zamykała. Przede mną. Nie milcz już. Proszę. - Mocniej ścisnął jej dłoń i pogładził kciukiem jej wewnętrzną stronę. –  Scarlett, uciekając w milczenie nie sprawisz, że ból zmaleje. On nadal będzie. - Odetchnął ciężko, nie miał prawa tego robić. Nie mógł powoływać się na jej ojca, bo wiedział, że to dotknie ją do żywego, ale i tak postanowił to zrobić. Byleby wykrzesać z niej jakąkolwiek reakcję. - Scarlett… tata nie pozwoliłby ci na to… - Uścisk w żołądku. Napięcie mięśni. Niekontrolowany napływ łez do oczu. Mocno zacisnęła powieki, by nie pozwolić im wypłynąć. - Ty nadal żyjesz. Jesteś tutaj, a ja obok ciebie i nie mogę patrzeć, jak cierpisz. Nie umiem nie widzieć tego. Powiedz coś, Maleńka. Przecież jesteś tu, a zdaje się jakbyś chciała, żeby cię nie było. – Przyłożył dłoń do jej policzka i delikatnie pogładził go jej zewnętrzną stroną. Mimowolnie przytuliła się do jego dłoni. Jej organizm odmawiał posłuszeństwa. Chłonął jego dotyk, nawet, gdy ona solennie postanawiała się mu oprzeć. Tom się martwił. Nie oczekiwał żalów. Nie chciał, by się uzewnętrzniła. Nie zamierzał zmuszać jej do niczego. Martwił się, bo działo się z nią coś. Martwił się, bo milczała. Nie dlatego, że nie chciała powiedzieć o co chodziło. Martwił się o nią, a nie o przyczynę. Coś ścisnęło ją w dołku. Nie potrafiła zebrać myśli. Rozpraszały się; nie było taty, Tom się martwił, ją bolało tak bardzo, mama wciąż wymagała od niej wyjaśnień, zmian, Liv patrzyła smutnym wzrokiem. Obie nieustannie łkały. Wszystko było takie trudne. Przerastało ją. I milczała. Topiła w ciszy swoje obawy, by nie musieć mówić, dlaczego.  Zdała sobie sprawę, że on tego od niej nie oczekiwał. Nie oczekiwał. Nie żądał. Nie nakazywał. Wśród tysiąca rozbieganych myśli, jedna nakreśliła się aż nader wyraźnie; chciała złamać ciszę – dla niego. Odważyła się podnieść powieki, nie będąc do końca pewną czy za kilka sekund znów nie będzie musiała ich przymknąć. Tom dalej świdrował ją spojrzeniem. Było tak bardzo zatroskane, smutne. Jednak to był inny wyraz smutku, zupełnie różny od tego, który widziała w jego oczach, gdy spotkali się po raz pierwszy. Spojrzenie, tak jak i cały Tom były inne, niż tamtego wieczoru. Jego palce znów delikatnie przemknęły po jej policzku. Łzy niepostrzeżenie pojawiły się pod jej powiekami. Za nic w świecie nie chciała pozwolić im wypłynąć. Nie miały prawa. Przecież ona nie płakała. Skupiła całą swoją uwagę na jego dłoni na jej policzku, na jego oczach, które tak bardzo się w nią wpatrywały, na jego buzi, zgrabnym nosku, pełnych wargach i kolczyku w tej dolnej. Nie przewidziała, że to przyniesie odwrotny skutek do zamierzonego. Gula w gardle podwoiła objętość, a w kącikach oczu czuła coraz więcej łez.
- Nie ma go już. – Szepnęła ledwo słyszalnie, nie będąc do końca pewną, czy rzeczywiście to zrobiła, czy to wyobraźnia płatała jej figla. Struny głosowe po tylu dniach milczenia, zbuntowały się, dając jedynie niewyraźny szept. Nigdy nie pomyślałaby, że mówienie mogło być aż tak trudne. Nie pomyślałaby, że wymówienie tego zdania, będzie ją tyle kosztowało. W tej samej chwili zorientowała się, że jej dolna warga zaczęła drżeć. To było ponad nią. Nie umiała zahamować łez, zatrzymać drżenia bródki. Wszystko docierało do niej w zwolnionym tempie. Nie było zimna, cmentarza, niczego prócz jego ciepłych dłoni ujmujących jej buzię, zatroskanego spojrzenia. Gorzkie uczucia mieszały się ze sobą, myśli kłębiły się w głowie, serce waliło jej jak szalone, a organizm odmawiał posłuszeństwa. Wszystko było nie tak, a ona nie potrafiła tego ogarnąć. Silne ramiona Toma zrobiły to za nią. Zamknął ją w swoim uścisku, a Scarlett ufnie w nim zatonęła. Bez kontroli. Bez zastanowienia. Bez woli. Położyła głowę na ramieniu Toma. Kożuszek przy kapturze jego kurtki połaskotał jej policzek. Nie zwracając na to uwagi, wtuliła głębiej nosek, muskając niechcący szyję Toma. Ładnie pachniał i miał taką gładką skórę. Nie mogła wiedzieć, że uśmiechnął się przez chwilę. Mocniej przycisnął do siebie Scarlett. Jedną ręką objął jej talię, a drugą pogładził plecy. Nie miał pojęcia, jak inaczej mógłby ją wesprzeć, jak tylko ofiarować jej swoje bycie. Nie widział innej możliwości, jak próbować chronić ją, ale z drugiej strony, to było mu tak dziwnie obce. Do tej pory nigdy tego nie robił. Nie dbał o to, jak czuły się te dziewczyny, z którymi miał do czynienia. Dbał o siebie. Ops! Pominął mały szczegół. Ona nie była tymi dziewczynami. To była ta Scarlett. Jej nie mógł porównywać z innymi, bo ona nie była anonimowa, nie była kaprysem, ona nie przemijała wraz z nadejściem poranka. Ona wkradła się do jego świata i tak po prostu stała się jego częścią. Teraz nie dopuszczał do siebie myśli, że na nowo mogłaby zniknąć. Pokonała ciszę. Wyrzekła kilka słów, które malując się cierpieniem na jej buzi, przełamały je na swój sposób. Nie zamierzał pozwolić jej znów zniknąć. Mocniej przycisnął Scarlett do siebie, przytulając policzek do jej głowy.  –  Wołaj, krzycz, szepcz. Co tylko chcesz. Nakrzycz na mnie, jeśli masz ochotę, ale nie milknij już. – Wyszeptał wprost do jej ucha. Choć dokładnie słyszała, co Tom do niej mówił, zarejestrowała w pełni, tylko kawałeczek. Jak mogła krzyczeć na Toma, złościć się na niego, gdy tylko on tak naprawdę w tym wszystkim zainteresował się nią, a nie przyczyną? Tym jednym, może i nieświadomym gestem, zburzył cały mur, który wybudowała wokół siebie w ciągu tych kilku dni. Nie chciała, by tak myślał. Przecież tylko on tak naprawdę… To on został z nią, gdy wszyscy odeszli. To on teraz przytulał ją do siebie. To on sprawił, że chciała zrobić to ‘coś’, którego wciąż od niej żądano. Z tą różnicą, że Tom nie wymagał, nie namawiał, a był i to okazało się złotym środkiem, który ona sama odkryła dzięki niemu. Dlatego nie mieściło się jej w głowie, że mogłaby się na niego złościć, krzyczeć, przelewać swoje frustracje. Podniosła głowę i spojrzała mu w oczy. Nie spodziewał się tego. Czuła, jak coraz więcej łez nachodziło jej do oczu i nie miała już pojęcia, dlaczego. Czy to te wszystkie kumulowane emocje, czy to nagłe poczucie niesprawiedliwości. Czy to poczucie bezpieczeństwa, które sprawiało, że pękały jej wszelkie zahamowania. Wpatrywała się w Toma, a obraz stawał się coraz bardziej zamglony. Zacisnęła powieki i otwarłszy je znów, widziała go wyraźnie. Lubiła jego gładkie rysy, malujące spokojny wyraz twarzy. Nawet teraz przyprószone troską, były takie… Tomowe.
- Nie będę na ciebie krzyczeć, Tom. – Wychrypiała cichutko, z wielkim trudem i tak bardzo słabo, że aż nienaturalnie. – Jesteś tu, jak mogłabym? – Oczy znów miała zaszklone. Błyszczały tak bardzo, że dostrzegał w nich swoje odbicie. Nigdy nie widział jej takiej, do granic możliwości wyczerpanej, bladej, zmizerowanej, prawie płaczącej, ale walczącej. Tak bezsilnie broniącej czegoś, co w zasadzie zabijało ją od wewnątrz. Była na granicy. Mało brakowało, a przekroczyłaby ją. Ulżyłaby sobie, łamiąc zasady. Nie chciała sobie na to pozwolić, więc on musiał zrobić to za nią.
- Scarlett… ja wiem, że jesteś silna. Wiem, że jesteś w stanie przetrzymać wiele. Wiem, że doskonale potrafisz radzić sobie sama. Wiem, że nie lubisz okazywać słabości, ale łzy nie są słabością. Masz prawo mieć żal. Masz prawo się złościć. Masz prawo cierpieć. Duże dziewczynki też płaczą. – Jego czuły szept wyściełał jej zmysły. Fala gorąca zalała skostniałe ciało i nagle ugięły się pod nią nogi. Tom pewnie trzymał Scarlett w ramionach, gdy martwą ciszę zalewającą cmentarz, przeciął jej gorzki szloch. Szybko schowała buzię w kątku jego szyi, wybuchając kolejnymi spazmami. Zakryła buzię jedną ręką, chcąc jak najbardziej stłumić płacz, a jednocześnie w żaden sposób nie potrafiła go powstrzymać. Szlochała coraz bardziej, zachłannie łapiąc powietrze. To nie był zwykły płacz, to nie łkanie; to coś, co zawierało w sobie całą jej gorycz, która nagromadziła się przez te wszystkie dni. Drżała, zanosząc się co chwilę, a on tulił ją do siebie. – Płacz Maleńka, płacz.  – Gładził ją po głowie i plecach, czuł jak bardzo była spięta. Choć tonęła w jego objęciach, wszystkie mięśnie Scarlett były naprężone. Nie umiała się pohamować. Wylewała z siebie kolejne łzy, a ciężar zalegający na jej sercu, zdawał się, jakby maleć. Była przekonana, że po tak długim czasie, po tylu niegdyś wylanych łzach, nie potrafiła już płakać, a jednak On umiał skłonić ją nawet do tego. Nie orientowała się w czasie. Był jakby obok niej. Płakała, a uchodzący z niej żal, przeistaczał się w zmęczenie. Nawet nie zauważyła, kiedy szloch zmienił się w ciche łkanie. Podtrzymywała głowę na ramieniu Toma i dopiero, gdy trochę się uspokoiła, wszystko powoli zaczęło do niej docierać. Dzięki, albo przez niego, złamała kolejną zasadę. Zburzył następny filar. Ile ich zostało? Pociągnęła nosem i podniosła głowę. Materiał ciemnej kurtki Toma zdobiła spora, mokra plama. Spojrzała na nią, a później na Toma. Jakby trochę niepewnie, z dozą nieśmiałości, czy nawet może skruchy. Jak nie Scarlett. Jedną ręką puścił talię dziewczyny i powiódł dłonią po jej skroni, aż do policzka, z którego odkleił kilka kosmyków włosów. Uśmiechnął się delikatnie i kciukiem otarł łzy, najpierw z jednego, a później drugiego, bladego policzka Scarlett.  
- Widzisz, co narobiłeś? – Szepnęła.
- Powiem nieskromnie, że jestem z siebie dumny.
- Łamiąc moje zasady, kiereszując przekonania i burząc postanowienia?
- Tak.
- Wykorzystując moją chwilową niedyspozycję i kręcąc mną, jak ci się podoba?
- Tak.
- Zdajesz sobie sprawę, że przed chwilą zrobiłam coś, czego już nigdy miałam nie robić?
- Tak.
- Wiesz, że nie jest mi z tym dobrze, ale jednocześnie czuję się lepiej i jeszcze bardziej, niż przedtem nie wiem nic.
- Tak.
- A ja nie lubię nie wiedzieć, wiesz?
- Tak.
- Mimo tego jesteś z siebie zadowolony i nie będziesz miał wyrzutów sumienia?
- Tak.
- Jesteś okropny, wiesz?
- Tak.
- Zacięła ci się płyta?
- Tak. – Wywróciła teatralnie oczami, ale w tej samej chwili znów spoważniała. Odwróciła głowę i długo spoglądała na grób. Westchnęła i przeniosła spojrzenie na Toma. Jej głos, z każdym kolejnym słowem stawał się mocniejszy i zaczynał przypominać dawny ton. Choć gasiło go tak bardzo namacalne zmęczenie, przemieszane ze smutkiem. On też nie lubił nie wiedzieć. Nie lubił nie wiedzieć, co zrobić, by było jej lżej.
- Tom… ja… - Jej głosik się załamał, a ona wciągając powietrze, mocno zacisnęła powieki.
- Cii… - Przytulił do siebie Brunetkę, oddychając głęboko. Ona też odetchnęła. Tom poczuł, jak jej oddech połaskotał go w szyję. – Ja wiem. – Kolejne westchnienie, a po nim znów wtuliła nosek w kątek jego szyi.
- Tom, ja nie poradzę sobie bez niego. – Jęknęła cichutko i poczuła, jak łzy uparcie cisną się jej do oczu. Zachłysnęła się powietrzem. Straszne myśli znów zaczęły bombardować umysł Scarlett. Lęk powrócił. Potarła policzkiem o materiał kurtki Toma, tuląc się do niego jeszcze mocniej. Jakby jego uścisk miał ochronić ją przed całym złem. Pogładził Scarlett po plecach i delikatnie odsunął ją od siebie, spoglądając w jej zapuchnięte oczy. Były zupełnie wyprane ze swej soczystej barwy.
- Poradzisz sobie. Jesteś silna. Ja to wiem i ty też to wiesz, Scarlett. – Westchnął. – Może wydaje ci się, że jest inaczej, ale przekonasz się, że mam rację, ale teraz idziemy. Musisz odpocząć. – Nieznacznie kiwnęła głową. Nawet nie przyszło jej do głowy, żeby stawiać opór. Ostatni raz spojrzała na tabliczkę i ciężko westchnęła. Nim zdążyła się odwrócić, tuż przed nią pojawiła się ręka Toma, a w niej róża, którą upuściła. Ujęła go w obie dłonie i przymykając powieki, powąchała nierozwinięty jeszcze pączek. Złożyła na nim pocałunek. Otworzyła oczy i spojrzała w niebo. Poczuła jak jej ciało omiótł powiew mroźnego powietrza. Nabrała powietrza do płuc. Było takie świeże i pachniało zimą. Choć była zupełnie wyczerpana i przemarznięta, choć sądziła, że nie da rady, wyprostowała plecy i dumnie stanęła przy nagrobku. Dla taty i chciała wierzyć Tomowi.
- Kocham cię, tatusiu. – Położyła kwiatek w wolnym miejscu i uklęknąwszy na śniegu, opuszkami palców pogładziła zamarzającą już ziemię. - Nie miałeś sobie jeszcze iść. Miałeś jeszcze poczekać. Miałeś widzieć, jak dorastam, jak spełniam marzenia, jak idę do ołtarza i jak daję Ci wnuki. Miałeś być, obiecałeś. – Ostatnie wyszeptała głośniej, jakby z wyrzutem. - Za szybko puściłeś moją dłoń, za szybko kazałeś mi iść samej. Miałeś mi jeszcze tak dużo pokazać. Mieliśmy jeszcze tak dużo razem przeżyć. Tak naprawdę, to ja wcale nie jestem taka dzielna. Jestem mała, a świat jest taki duży. – Westchnęła, nie przejmowała się tym, że otwierała przy Tomie najszczelniej zamknięty kącik swojego serca. Tom i tak wiedział dużo, choć w gruncie rzeczy niewiele. Na myśl przyszły jej słowa taty; jesteś silna, dzielna i duża. Tata w nią wierzył, a ona sama przestała. Zaczęła użalać się nad sobą. A przecież Scarlett O’Connor nie jest słaba! Miała w głowie totalny mętlik. Z jednej strony coś ciągnęło ją w górę. Ta jej niezłomność i upartość odzywały się gdzieś tam w środku, ale coś znacznie silniejszego odbierało jej siłę, by prężnie ruszyć naprzód. Wciąż tkwiła w miejscu. – Nie, miałeś rację. Jestem silna, ale zapomniałam o tym na chwilę, ale tak ciężko znów normalnie żyć. – Wzięła głęboki oddech. –  Ja wiem, że chociaż cię nie ma, to i tak jesteś. – Wzięła garstkę sypkiego śniegu. Wzdrygnęła się. Cienki materiał rajstop przemókł już na dobrze i robiło jej się coraz zimniej. Dziwne, że wcześniej tego nie czuła. Otrzepała dłonie i znów spojrzała na tabliczkę. - Tylko nie zostawiaj mnie samej. – W tej samej chwili poczuła, jak Tom chwycił ją po boki i pomógł wstać.
- Nie jesteś sama. - Strząsnęła biały puch z płaszcza i pozwoliła mu objąć się ramieniem. Spojrzała na Toma, on też patrzył na nią. W taki magiczny sposób. Tak ciepło i czule, a może jej się tylko wydawało? To było takie dziwne. Poczuła coś takiego, nie potrafiła tego opisać. To trwało kilka sekund i zniknęło. Zbyt szybko, by jej zmęczony umysł mógł zarejestrować to i przetworzyć. Oparła głowę na ramieniu Toma i pozwoliła mu się prowadzić w kierunku auta.

Jechali w ciszy, ale nie była to cisza taka, jaka towarzyszyła jej przez te wszystkie dni. To była cisza przepełniona spokojem, a może nawet zmęczeniem. Scarlett była wyczerpana, może dlatego tak jej się wydawało. Tom opierając się jednym łokciem na bocznych drzwiczkach, prowadził w skupieniu.
             Emanowała z niego nonszalancja. Lubiła patrzeć, jak prowadził samochód. Był wtedy skupiony i zupełnie pewny siebie. Jednak to taka inna pewność; nie pyszałka, nie cwaniaka, nie flirciarza. To taka męska pewność i chyba właśnie dlatego lubiła z nim jeździć. Pomimo urazu do samochodów, z nim czuła się bezpiecznie. Z minuty na minutę bardziej zbliżali się do domu Scarlett. Na myśl przyszła jej płacząca mama, zdołowana Liv i ci wszyscy ludzie, którzy zostali grzecznościowo zaproszeni na obiad. Jakby było co świętować. Tom wjechał w jej uliczkę. Nie chciała tam wracać. Nie chciała. Gwałtownie odwróciła się i spojrzała na Toma.
- Tom, zabierz mnie stąd. – Szepnęła spoglądając mu prosto w oczy. Tom bez słowa kiwnął głową i zahamował gwałtownie, zawracając na środku ulicy, która na szczęście świeciła pustkami. Docisnął gazu i na chwilkę ujął jej dłoń spoczywającą na siedzisku. Nie wiedział do końca czy ten gest mógł coś znaczyć. Ścisnął jej dłoń i co było najbardziej paradoksalne, włożył w to bardzo dużo zaangażowania, by ten gest byle jaki nie był. I chyba mu się udało, bo na buzi Scarlett pojawił się drobny uśmiech, na bardzo krótką chwilę, ale się pojawił. Jeszcze nie wiedział dokąd ją zabrać, ale uznał, że wymyśli to po drodze.
- Może masz jakieś specjalne życzenie.
- Tylko jedno.
- Jakie?
- Byle jak najdalej.
- Mówisz i masz.


Była taka niewinna, gdy spała. Gdyby nie musiał patrzeć na drogę, najchętniej cały czas wpatrywałby się w jej buzię. Scarlett zsunęła się w głąb siedzenia i ułożyła w dosyć dziwnej pozycji, krępowanej pasami. Buzię przysłoniło jej kilka poskręcanych kosmyków, a malinowe wargi miała lekko rozchylone. Potrzebowała snu. Ta wyprawa była afrontem ku jej zmizerowanemu organizmowi. Wiedział, że powinna się wyspać, ale z drugiej strony zdawał sobie sprawę, że musiała też odpocząć psychicznie. Pomimo tego wszystkiego, pomimo sromotnego ciosu, pomimo słabości, Scarlett i tak pozostała dla niego symbolem siły. Obojętnie co by się działo, tak już chyba musiało być, bo choć wcześniej bywało różnie, to Tom wiele jej zawdzięczał. Chociaż nie mówił o tym głośno, dokładnie pamiętał. Odszukał w kieszeni kurtki swój telefon i spojrzawszy na Brunetkę, wybrał numer Billa.
- No?
- Bill, powiedz…
- Liv i pani O’Connor są w domu. – Rzucił krótko, nie dając dokończyć Tomowi, po czym dodał. – Obie wiedzą, że Scarlett jest z tobą. Tam mają małe zamieszanie, wiesz rodzina i znajomi. Nieobecność Scarlett narobiła trochę szumu. Jej mama trochę się poboczyła, ponarzekała i zajęła się gośćmi. Liv stwierdziła, że może tobie uda się przywrócić ją do życia i zaczęła znów płakać. Matko kochana, Tom. Ja nie mogę patrzeć na to wszystko. Ale wiesz co, Georg stanął na wysokości zadania. Byś widział jaki był przejęty, jak odprowadzał Liv do jej pokoju. – Westchnął. - Zaopiekuj się nią.
- Staram się.
- Wiem.
- Dzięki, brat.
- Się wie. – W słuchawce rozległ się sygnał. Telefon zamknął się z cichym trzaskiem i po chwili znów wylądował w kiszeniu kurtki Toma. Skręcił w polną drogę. Nie był tam bardzo długo, a jednak doskonale pamiętał trasę. Tu przyjechał, gdy pierwszy raz poważnie, pokłócił się z Billem. Przyjechał tu, gdy pierwszy raz poczuł wyrzut sumienia, spędziwszy noc z kolejną przygodną dziewczyną. Tu przyjechał, gdy podniósł rękę na Nią. Za każdym razem, gdy wspominał ten wieczór, podnosiło mu się ciśnienie. Mocniej zacisnął dłonie na kierownicy i spojrzał na Scarlett. Nie mógł się oprzeć. I pomyśleć, że była z nim tu i teraz, a on był przy niej, gdy jeszcze całkiem niedawno mogło nie być niczego. Choć było ciężko, czuł, że żył. Żył dobrze. Scarlett zaczęła się wiercić. Nawet nie uchwyciła momentu, gdy jej powieki stały się ciężkie, aż wreszcie opadły zupełnie. Obudziła się dopiero, gdy samochodem zaczęło lekko trząść. Rozespana i lekko nieprzytomna rozejrzała się wokół. Oczom Scarlett ukazały się połacie pól, pokryte grubą warstwą śniegu. Zmarszczyła czoło i usiłując przeciągnąć się w jakiś mało inwazyjny, dla siebie i Toma, sposób, spojrzała na niego pytająco.
- Gdzieś ty mnie wywiózł?
- Na życzenie, byle daleko.
- Widzę właśnie. – Podrapała się po głowie i przeczesała włosy palcami. Ścierpła i bolał ją kark od niewygodnej pozycji. Potarła buzię dłońmi i ukokosiła się wygodniej w fotelu. Miała wrażenie, jakby ktoś przyłożył jej obuchem w głowę. Wzięła głęboki oddech i zamrugała oczami. Złapawszy jako taki kontakt z otoczeniem, jeszcze raz rozejrzała się dokoła, a później przerzuciła spojrzenie na Toma. – Ładnie tu.
- To miejsce, gdzie zło nie ma wstępu.
- To coś dla mnie. Słyszałam, że nie lubisz bliższego kontaktu z roślinkami i robaczkami.
- Zapewne słyszałaś jeszcze wiele rzeczy, które nie do końca są zgodne z prawdą.
- Czyli to też ściema. Przestaję czytać gazety.
- Najlepiej będzie, jak zapomnisz o tym wszystkim i skupisz się na mnie. Jakkolwiek to zabrzmiało.
- Chyba zapomnę i skupię się na tobie. Jakkolwiek to zabrzmiało. – Wcale nie pomyślała o awersji do pszczół, łona natury i brokułach. Pomyślała o tych wszelakich pomówieniach, faktach i tych wszystkich chordach informacji z życia chłopaków. Pomyślała o tej sensacji, którą media nieustannie nakręcały. Pomyślała i doszła do wniosku, że do tej pory stała na pograniczu. Zamiast porównywać, powinna zacząć od nowa. Tu i teraz z nim, bo chyba nie umiała już bez niego. – Zapomniałam i już nie pamiętam. Twoja historia rozpoczęła się tego dnia, tego miesiąca, tego roku. Tego listopada. – Popatrzyła na Toma. Kiwnął głową i pomyślał chwilę.
- Twoja i moja historia, Scarlett. – Na usta cisnęło jej się nasza, jednak zdążyła się powstrzymać, nim powiedziała cokolwiek. – Żałujesz?
- Czego? – Spojrzała na Toma przenikliwie.
- No, że…
- Wlazłam ci w życie, pokiereszowałam je na wszystkie możliwe sposoby, robiłam gro rzeczy, które ci się nie podobały i przeczyły twoim poglądom, no i przy okazji, całkiem niechcący poprzestawiałam też swoje życie?
- Właśnie tak. – Uśmiechnął się pod nosem.
- Nie, nie żałuję, bo dzięki temu, choć pozornie straciłam coś, zyskałam znacznie więcej. Bill, Georg, Gustav i nawet Caroline, którą ledwo znam, to jedna z fajniejszych rzeczy jakie mnie w życiu spotkały, no i mam ciebie. A ty, żałujesz?
- Że wlazłaś mi w życie, pokiereszowałaś je na wszystkie możliwe sposoby, robiłaś gro rzeczy, które mi się nie podobały i zupełnie przeczyły temu w co wierzyłam, albo myślałem, że wierzę? Nie, ani trochę. –  Zwolnił i płynnie zatrzymał się na środku drogi, tuż przed rozstajem. Zgasił silnik. – Jesteśmy. – Scarlett jeszcze raz rozejrzała się wokół siebie. Pola, łąki, w oddali las i dwie drogi. Nic więcej. Spojrzała jeszcze raz na Toma, który uśmiechnąwszy się półgębkiem, odpiął swój pas,
Najspokojniej w świecie wysiadł, obszedł samochód i stanąwszy przy drzwiczkach po jej stronie, otworzył je. – Madame. – Skinąwszy głową, podał jej dłoń. Scarlett posłała Tomowi przygaszony uśmiech i podawszy mu dłoń, lekko wysiadła z auta. Odetchnęła mroźnym, rześkim powietrzem. Tam było tak nieskazitelnie idealnie. Tak dobrze, tak pięknie, tak niepojęcie pięknie. Na śniegu widniały jedynie ich ślady. Wokół żywej duszy. Powoli ruszyła przed siebie. Tom został z tyłu, opierając się o maskę samochodu, przyglądał się Scarlett. W każdym jej drobnym kroczku była jakaś niepewność, w sposobie w jaki stawiała każdy kolejny. Miała w sobie taką niepojętą specyfikę. Miał tyle dziewczyn, tak wiele widział, dotykał, ale żadna z nich nie miała w sobie tego czegoś, co posiadała Scarlett. Lubił na nią patrzeć. Zatrzymała się tuż przed rozstajem. Nabierając powietrze do płuc, przymknęła powieki. Pogłębiała oddech, po prostu będąc. Wszystko wokół się wyłączyło. Mogła pobyć sam na sam ze sobą i wszystkimi za i przeciw, sam na sam z żalem, sam na sam z goryczą, sam na sam z cierpieniem i sam na sam z bezsilnością. Kłucie w sercu było, ale na tle jasnych myśli, było jakieś takie znośne. Znów zaczerpnęła powietrza. Tam, z dala od wszystkiego i wszystkich, mętlik zniknął. Pozostały tylko klarowne uczucia. Było rozżalenie i złość, a na jej usta pierwszy raz zaczęło cisnąć się, dlaczego. Czuła krew pulsującą w żyłach, mroźne powietrze wędrujące do płuc. Poczuła w sobie życie. Pierwszy raz od tak wielu dni. Rozpostarła ramiona i zakręciła się wokół własnej osi. Kręciła się i kręciła, nie otwierając oczu, nie zważając na niepewny grunt. Kręciła się i kręciła, a cierpienie uchodziło z niej gorącymi łzami, płynącymi po jej bladych policzkach. Kręciła się i kręciła, czując pod stopami wysuszoną trawę. Podniosła powieki, a świat wirował razem z nią. Kręciła się i kręciła, póki nie zachwiała się i nie upadła na śnieżny puch. Wyczuła go pod opuszkami palców, na włosach i szyi. Nabrała go w obie dłonie. Był taki zimny. Chłód rozchodził się po całym jej ciele, od dłoni po czubek głowy, aż do stóp. Rozpostarła ramiona, świat wirował nadal, a po policzkach płynęły łzy. Oddychała nierówno i szybko. Wszystko krążyło tak szybko. Przez moment miała wrażenie, jakby wirująca ziemia chciała wessać ją do swego wnętrza. Wbiła palce w miękki śnieg, jakby to miało ją zatrzymać. Widząc, jak upada, Tom prawie natychmiast podbiegł i ukląkł przy Scarlett. Leżała w bezruchu, patrząc w niebo i płacząc. Łzy, jak grochy sączyły się z jej policzków, a jej to zdawało się nie wadzić. Trochę spanikował. Nie miał pojęcia, co się dzieje, czy nie zrobiła sobie krzywdy, ani tym bardziej, co on powinien zrobić. – Scarlett. – Odgarnął jej włosy z czoła. – Scarlett. – Przeniosła spojrzenie na niego i uśmiechnęła się smutno. Zaplotła ręce na brzuchu i zaczęła nimi pocierać. Strasznie zmarzła. – Scarlett. – Pogładził ją po policzku.
- Spójrz w niebo. – Szepnęła, a on to zrobił. –  Tata tam jest i patrzy na nas. Widzi, co tu się wyrabia bez niego i pewnie nie jest zadowolony. A może jest tu z nami? – Westchnęła. – Dla niektórych to jest śmieszne, ale ja wierzę, że on tu jest. Wierzę.
- Jeśli wierzysz, to musi tak być, bo komu, jak komu, ale tobie nie ma prawa nikt podskoczyć. – Uśmiechnął się czule i otarł łzy z policzków Scarlett. – Wiesz, myślę, że tata nie pozwoliłby ci leżeć tak długo na śniegu. Nie chciałby, żebyś się przeziębiła. – Kiwnęła głową. Wszystko nadal kręciło się jej nad nią. Tylko Tom wydawał się pewnie nie ruszać się z miejsca. Wstał, chwycił Scarlett pod paszki i pomógł jej się podnieść. Pomógł jej otrzepać się ze śniegu. – Znów przemokłaś. Ja mam z tobą trzy światy i pół Ameryki. Jak będziesz chora i będzie na mnie… - Pokręcił głową z dezaprobatą i mocno objął ją w talii. Zafundowała sobie niezłą karuzelę i plątały jej się nogi. – No tak. – Wolną ręką klepnął się w czoło. Scarlett uniosła do góry jedną brew, spoglądając na Toma pytająco. – Ty dzisiaj pewnie nic nie jadłaś. Mam rację? – Udała, że nie słyszy i bardzo poważnie zajęła się oglądaniem czubków swoich butów. – Gorzej, niż z dzieckiem. – Pokręcił głową i otworzył drzwi samochodu. Pomógł jej wsiąść i podał pas. Scarlett była taką infantylną dziewczynką, trochę naiwną, trochę bezpretensjonalną. A z drugiej strony kryła w sobie stanowczą, wręcz władczą kobietę. Popadała w skrajności. Tupała nogą i robiła co chciała. A teraz płakała. Miał do czynienia z niedostępnym dla wielu zakamarkiem jej osobowości i ten też był wyjątkowy. Pociągała go swą zmysłową siłą, ale lubił opiekować się nią, gdy brakło jej sił. Pchnął drzwi, które zamknęły się z cichym trzaskiem i potruchtał na swoją stronę, by szybko zająć miejsce po stronie kierowcy. Sięgnął na tylne siedzenie. Przed oczami Scarlett mignęła reklamówka z logiem stacji benzynowej.
- Ale nie jedźmy jeszcze.
- Ani mi się śni. Najpierw cię nakarmię. – Scarlett wywróciła oczami, wyczekując tego, co wymyślił Tom. Wyjął przynajmniej pięć jogurtów, każdy o innym smaku. – Do wybory, do koloru. Ziarna zbóż, suszone owoce, jabłko z cynamonem, truskawka, mango i banan. Który pani życzy?
- Suszone owoce. – Bąknęła, wiedząc, że z Tomem nie wygra. Nie była nawet głodna. Nie potrzebowała dużo jeść. Zapomniała o śniadaniu, o kolacji przed spaniem też, ale nie miała głowy do tego, żeby przejmować się jedzeniem.
- Świetny decyzja, też bym tak wybrał. – Zostawił dla siebie jeden z pozostałych i sięgnął po następną paczkę. Była znacznie większa.
- Bagietka, bułka pszenna, czy może razowa?
- Bagietka.
- Świetna decyzja, też bym tak wybrał.
- Tom?
- Hym?
- Wiesz, jakby kiedyś, coś z Tokio Hotel nie wyszło, to robotę w akwizycji masz jak w banku.
- Wiadomo, fach w ręku. Życzymy smacznego.
- Dziękujemy i życzymy wzajemnie, ale wiesz. Nakruszę ci tu.
- Przygotowałem się psychicznie na tą ewentualność. - W czasie, kiedy ona dobrnęła do połowy kubeczka, Tom zdążył opróżnić już dwa i zjeść połowę bagietki, gdzie ona walczyła z piętką. Nie miała apetytu. Każdy posiłek był walką ze samą sobą. Wziąwszy kolejny kęs, ciężko odetchnęła. – Chcesz spróbować mój? Z plewami, ale całkiem niezły. – Utkwiła w Tomie spojrzenie godne męczennicy i pokręciła głową.
- Już nie mogę.
- Pokaż brzuszek.
- Że co?
- Oj, mama tak cię nie uczyła? Jak byliśmy mali, mama zawsze tak robiła, jak nie chcieliśmy jeść. – Palcem wskazującym ucisnął kilka razy w miejscu, gdzie Scarlett miała żołądek i fachowo pokręcił głową. – Twój brzuszek jeszcze nie jest pełny. Jeszcze troszkę. Za Toma, dobrze? – Nie czekając na odpowiedź, wziął od Brunetki jej kawałek bagietki i oderwawszy kawałek, zamoczył go w jogurcie. – Otwórz buzię. – Zacisnęła wargi, kręcąc głową.- Scarlett – spojrzał jej w oczy – nie robisz na złość mnie, tylko sobie. Nie możesz tak. Na powietrzu długo nie uciągniesz. – No już. Za Toma. – Posłał jej uśmiech tak ciepły, że buzia otworzyła się sama. Spojrzenie Toma było przepełnione taką nieopisaną czułością. Nikt tak na nią nie patrzył. Tata, jak na córkę. Liv, jak na siostrę. Mama… z mamą bywało różnie. Chłopacy, lubieżnie, nieraz pożądliwie. Dziewczyny, z zazdrością, nawet pogardą. A jeszcze inni, zupełnie obojętnie. Tom. Tom patrzył na nią tak, jak zawsze pragnęła, by na nią patrzono. – Brawo. Jeszcze jeden i dam ci spokój. Za Scarlett. – Westchnęła i wzięła kęs, który dla niej przygotował. Coś zaczęło ją piec w żołądku. Dawno nie jadła, pewnie dlatego.
- Tyran. – Ostentacyjnie strzepnęła okruszki i zapięła pas. Spojrzała za okno, słońce zaczynało chylić się ku zachodowi. Było niczym ognista kula, tak bardzo kontrastująca z wszechobecnym śniegiem. – Dokąd prowadzą te drogi?
- Jedną można dojechać do autostrady i wrócić do Berlina, jakbyśmy nią pojechali, to zrobilibyśmy kółko, a ta druga prowadzi do Loistche. W dzieciństwie często tu bywaliśmy. Zabiorę cię tu latem, może przyjedziemy wszyscy. Jest jeszcze ładniej.
- Tom..?
- Tak?
- Zanim przyszedłeś bardzo się bałam, wiesz? Ja nigdy się nie boję, ale dziś się bałam i czułam się taka bardzo samotna. I wiesz co jeszcze? Nie tylko nie żałuję, że wtedy wtargnęłam do twojego życia. Teraz się z tego cieszę, bo… bo jesteś.  – Ujął jej dłoń i delikatnie ucałował ją od wewnątrz.
- I będę. – Położyła rączkę na dłoni Toma i lekko ją pogładziła. Spojrzała mu w oczy i delikatnie uśmiechnęła się. W kącikach jej oczu, znów pojawiły się łzy, ale szybko je otarła. Znów tak na nią patrzył, jakby czerpał z jej widoku. Zachłannie wpatrywał się w jej oczy, a Scarlett nie miała nic przeciwko temu, bo lubiła jego spojrzenie. Nie wymagające, nie interesowne, nie pełne niechęci, takie czułe.
- Nie mów nikomu, dobrze?
- To będzie nasz tajemnica. – Zwolnił uścisk i odpalił silnik. – Gotowa?
- Zupełnie, nie.
- No to jedziemy.

Gdy zapadła ciemność, nie chciała, by włączał światło. Lubiła jeździć nocą. Do czasu, ale teraz lubiła znów. Przyglądała się słabo oświetlonej drodze, umykającej pod kołami samochodu. Potem przeniosła spojrzenie na Toma i ukradkiem mu się przyglądała. Pomimo, że nie wydawał się spięty i wygodnie siedział w fotelu, prowadził ze skupieniem. Zagryzał dolną wargę, albo bawił się kolczykiem. Był wtedy taki pociągający. Jadąc, był panem i władcą, a to zdawało się czynić go takim pewnym. Lubiła tą stanowczość. Droga minęła niewiadomo kiedy i odrobinę zdziwiła się, gdy Tom zaparkował pod domem Scarlett. Światła były wszędzie pogaszone. Westchnęła.
- Witaj rzeczywistości.
- Chyba się nie łamiesz?
- Już dawno się złamałam, jakbyś nie zauważył. Muszę się wyprostować, kurka wodna. A wszystko przez ciebie, Kaulitz.
- Chyba nie jest z tobą, aż tak źle.
- To taka próba była. – Odpięła pas i sięgnęła do tyłu po swoją torebkę. Postawiła ją na kolanach i spojrzała na Toma. – Dziękuję. - Szepnęła.
- Wiesz, że nie mu..
- I tak dziękuję.
- Zadzwonię.
- Będę czekała. – Wysiadła i zamknąwszy drzwi, pomachała Tomowi na pożegnanie. Odjechał, a Scarlett dopiero wtedy, powoli ruszyła w stronę domu. Nie wiedziała, jak będzie. Nie wiedziała co ją czekało. Wiedziała jedno – musiała stoczyć kolejną walkę. Tym razem ze samą sobą.

Wenn in Meer der Trauer nächste Träne ertrinkt…
Wenn in die Seele ein starker Wind der Bitterkeit  weht…
Wenn ein Schlag für Schlag kommt…

Ich will, dass du bei mir bist.


*
Tekst powyżej, po niemiecku w wolnym tłumaczeniu oznacza;

‘Gdy w morzu smutku tonie następna łza.
Gdy w duszy wieje silny wiatr goryczy.
Gdy przychodzi cios za ciosem.

Chcę, żebyś przy mnie był. ‘

17 komentarzy:

  1. ~Nina

    10 maja 2009 o 21:20
    Jejku. To było takie piękne, gdy Tom wytrwale był przy Scarlett. Mimo tego, że się nie odzywała, uparcie chciał jej pomóc. I wreszcie do niej dotarł. Tak dzielnie się nią opiekował. Zatroszczył się o nią na cmentarzu, spełnił jej zachciankę, zabrał ją w osobiste miejsce, nakarmił.Ahh, teraz już może być tylko lepiej. Złączyli się w cierpieniu, więc na pewno teraz będzie tylko lepiej. „Bo jesteś” i „Będę” było cudowne.I ja chcę takiego Toma. Prywatnego pocieszacza, no. Ah, kocham Cię za to opowiadanie ;* I czekam…

    OdpowiedzUsuń
  2. ~Oluniaaa
    10 maja 2009 o 20:34
    ja też od kilku dni wchodziłam, a dzisiaj… weszłam, patrzę… jest!!!!!!!!!!!! Idę czytać;]

    OdpowiedzUsuń
  3. ~elzunia
    10 maja 2009 o 21:15
    Az zaparło mi dech w płucach :))odcinek 12 jest po prostu boski, normalnie kocham te opowiadanie :*

    OdpowiedzUsuń
  4. ~Anneliese.
    10 maja 2009 o 22:00
    Kurde, przeczytał od połowy chyba, tak z ciekawości i dobrnęłam do końca. Jej, już mi się podoba, a górna część jeszcze przede mną! Kocham takiego opiekuńczego Toma, normalnie, brak mi słów! Niech on się nią zajmuje jeszcze przez dłuuugi czas!

    OdpowiedzUsuń
  5. ~Tom'sGirl

    12 maja 2009 o 18:51
    no to teraz się zebrałam w sobie i postanowiłam w końcu napisać porządny komentarz o cechującej mnie długości. bo ostatnio chyba troszeczkę to zaniedbałam. wiesz, dużo myślałam o słowach, które powinny się tutaj znaleźć. zastanawiałam się, jak powinnam wyrazić to wszystko co myślę i czuję po przeczytaniu odcinka, ale chyba odpowiednich słów nie znajdę. pozostaje mi więc stwierdzić, że zrobiło mi się tak cholernie smutno, że prawie miałam ochotę się rozpłakać, a ja przecież tak rzadko płaczę. ale ten tytuł… chyba wezmę go sobie do serca. po pierwsze, to chciałam powiedzieć, że to co łączyło Scarlett i jej tatę było niezwykłe, godne pozazdroszczenia. a teraz tego już nie ma.. i ja nie jestem w stanie nawet sobie wyobrazić, jak bardzo ciężko musi jej być, bo mnie z nikim taka więź nie łączy. natomiast rozumiem jej strach. obawy o przyszłość. nie raz dawała dowody na to, że jest silna, ale w mojej ocenie jej siłą jest strach, właśnie ten strach, którego teraz jest znacznie za dużo, by mogła to znieść.i takie jedno zdanie strasznie mi się spodobało, ale teraz za nic w świecie nie jestem w stanie w tak długim odcinku go odnaleźć. ale to było o tym, że tak, jak Scarlett brała się pod boki z życiem, tam w stosunku do śmierci była bezsilna. i z tym milczeniem również ją rozumiem. też tak miewam, co prawda w mniej tragicznych sytuacjach, ale zdarza się, że chcę coś powiedzieć, bo ktoś tego ode mnie oczekuje, ale nie jestem w stanie. to zwykle zdarza się, gdy się boję.a co do Toma.. jestem pod wrażeniem; nie tylko jego troski, cierpliwości, poświęcenia i tak dalej. przede wszystkim jestem pod wrażeniem tego, że on zrozumiał Scarlett. może nie do końca, ale się starał, tak bardzo się starał. bo chroni ją przed tym, co w niej siedzi, a wielu nawet by nie zauważyło, że to w środku niej jest to coś, co najbardziej ją rani. te wszystkie jej uczucia i blokada, która je zatrzymuje. a Tom tą całą czułością i zrozumieniem, bezinteresownością i trwaniem po prostu to otworzył, ratując Scarlett przed nią samą. to jest tak piękne, że aż niewiarygodne. bo ja jeszcze nigdy nie widziałam, żeby ktoś w takim krótkim czasie zrozumiał taki złożony, trudny charakter. a przynajmniej z pozoru złożony, bo ja czując jakieś takie dziwne więzi z S. wiem, że to tak na prawdę nie jest takie, jak się wydaje. dobra, bo już zaczynam plątać. ale mam nadzieję, że wiesz co mam na myśli. po prostu jestem pod wrażeniem ich idealnie dobranych osobowości. i jeszcze chciałam powiedzieć, ze uwielbiam te słodkie sytuacje, gdy objawia się infantylizm S. i pod tym względem to ja chciałabym być na jej miejscu, bo uwielbiam, gdy ktoś się mną w taki sposób zajmuje. a Tom ze Scarlett robi to perfekcyjnie; trochę jak z dzieckiem, ale to słodkie. mam nadzieję, że ona z jego pomocą wyjdzie z tego. że będzie lepiej, bo wiele takich smutnych odcinków mogę emocjonalnie nie zwieść.

    OdpowiedzUsuń
  6. ~Traum
    11 maja 2009 o 12:24
    Byłam, ale nie przeczytałam. Zaczęłam, ale nie ma warunków i przerwałam. Kiedyś przeczytam. Całuję :***

    OdpowiedzUsuń
  7. ~madziulka
    11 maja 2009 o 19:17
    nie no cudaśnie takk mi sięęę podoba że aż mi kopara opadłai wiesz co mam wrżenie jak bym czytała ganzera ale to nic i tak mi się podoba na maxa czytam od początku i jest coraz fajniej

    OdpowiedzUsuń
  8. ~Anneliese.
    11 maja 2009 o 22:37
    I znowu. I znowu. I znowu. Nie wiem już który dokładnie to był raz, ale ZNOWU mnie doprowadziłaś do takiego stanu nieużywalności do jakiego jeszcze nikt nigdy mnie nie doprowadzał. A to nie jest dobre, Dark. Po prostu mama powinna mi zakazać czytać takie opowiadania, bo po nich robię się za refleksyjna, za smutna i za flegmatyczna. Po prostu, no nie lubię, kiedy Ona tak cierpi, kiedy ktoś tak cierpi. Jest to smutne, Dark, dlaczego odebrałaś jej ojca? Jedyną osobę w rodzinie, która ją tak bardzo wspierała i rozumiała? Jesteś najbardziej okrutniejszą pisarką ffth jaką znam! NIE ZASNĘ DZISIAJ PRZEZ CIEBIE. (To byłby smutny film :(

    OdpowiedzUsuń
  9. ~Brida
    12 maja 2009 o 20:48
    No. Tak jak mówiłam, Moda Na Sukces.Ale opinię wyrażę wtedy, kiedy moje myśli przestaną być rozbiegane. Bo jedne są tu, przy Prinzu i przy tej notce, a inne są przy Tobie i przy Czarodziejkach z księżyca. :p A jeszcze trzecie są przy ciepłym łóżku i podusi i kołderce i Tadeuszu. Sen. O tak.Wiem, że bez sensu gadam tu, kiedy wiadomość od Ciebie mi miga na pomarańczowo, ale cóż. Zacytuję pewną czytelniczkę; ‚musze się wygadać’.Dobra, idę;*Kocham:*I wiesz, że mi się podobało.

    OdpowiedzUsuń
  10. ~Daphne Deluxe
    13 maja 2009 o 19:35
    Ładnie. Nie pięknie, ale ładnie. Widać, że umiesz pisać i wiesz co piszesz. Ale zauważyłam jedno coś, co… wprawia mnie w irytację. Długie, ciągnące się w nieskończoność opisy są już, jakby… wizytówką twojego bloga. (Być może dlatego, przeczytałam ostatni odcinek, a resztą tylko przejrzałam.) Brakuje wartkiej, żywej, dynamicznej- czy nazwij to sobie jak chcesz – akcji. FFTH stały się takie nudne, nie przez brak pomysłów, a właśnie przez brak akcji, dynamiki, życia! Same, nudne, flegmatyczne opisy i bohaterzy, których można przejrzeć na wylot. Pozdrawiam serdecznie i oczywiście nie wściekaj się za to,

    OdpowiedzUsuń
  11. ~Katalin
    15 maja 2009 o 14:13
    Przeczytawszy odcinek i napatrzywszy się na nagłówek stwierdzam, że chciałabym, żeby ktoś zaopiekował się mną tak jak Tom Scarlett. Pomimo tego, że odcinek był bardzo opisowy i tomowo-scarlettowy, to kurka wodna, był przepiękny! Nie wydarzył sie milion mniej lub bardziej przypadkowych rzeczy, ale to lepiej. Te kilka tutaj opisane mają większą wartość niż jakby tu się miała jakaś rewolucja dokonać. Chyba coś popieprzyłam. Troche nie po polsku to napisałam xD Oczywiście czytając połykałam swoje łzy, ale to przecież nic nowego. No i nigdy nie przestanę się zachwycać nad dialogami. One są najbardziej zajebiście wyczesane w kosmos! I Ty dobrze o tym już wiesz, bo Ci mówiłam:) Ale chciałam powiedzieć,że nie umiem przestać się nimi zachwycać i nad nimi roztkliwiać. Aha, no i nie wiem jak to zrobisz, ale musisz mi wykminić takiego Toma xD Dla mnie. Takiego mojego, osobistego Toma.MUSISZ!:** <3

    OdpowiedzUsuń
  12. ~Aveen
    17 maja 2009 o 04:58
    O Matko Boska…myślałam, ze tego nie skończę czytać, ale udało się.Dobrze, że Scarlett miała przy sobie Toma i choć przez chwilę mogła przenieść się do innego świata. I może te wszystkie zmiany nie były takie złe, jakie namieszały w ich życiu.Tak, praca akwizytora dla Toma to wręcz idealna praca. Od kogo, jak od kogo, ale od niego to wszyscy wszystko wezmę. ;pAh….czekam na next

    OdpowiedzUsuń
  13. ~Życzliwa
    17 maja 2009 o 12:16
    Niesamowicie potrafisz opisać emocje . Czytając miałam dreszcze i byłam bardzo wzruszona. Nie przesadzę nazywając jedną z najlepszych pisarek onetu , które wciąż w tym trwają.

    OdpowiedzUsuń
  14. ~Black.
    17 maja 2009 o 18:46
    To jest takie cudowne. Tom jest taki pociągający, kiedy jest taki czuły. Aż chciałoby się w niego wtulić, normalnie:). I lubię, kiedy prowadzi. Jak się cieszę, że pomaga S. Cudownie to wyszło;*** jak zawsze, zresztą!:) /1483-marzen ; 9-months/

    OdpowiedzUsuń
  15. ~Anja
    24 maja 2009 o 15:33
    jaki ten Tomasz u ciebie szarmancki i uspokojony, aż dziw bierze że takiego cwaniaka potrafiłaś w takie ‚ciuszki’ włożyć ;) choć może to nie takie nie niemożliwe, kto wie. jestem przypadkiem, ale trochę chyba się wciągnęłam. to jakaś strasznie smutna historia z tym ojcem, 41 lat to rzeczywiście kwiecie wieku, nie czas na umiera, tym bardziej jeśli ma się jeszcze młodą córkę.podoba mi się postać Scarlett, wydaje się być taką dziewczyną, jaka najbardziej pasuje do Toma, przynajmniej z tego co wyczytałam w tym odcinku. ciekawie prowadzisz dialogi, prosto, ale z gracją, bardzo podobają mi się też opisy pełne prawdziwych uczuć. nie jestem żadnym znawcą, ale twoja proza przypadła mi do gustu bo masz łatwość języka, nie wkładasz do tekstu niepotrzebnych ozdobników, wszystko jest tak jak powinni być.postaram się wpadać częściej i dowiedzieć się co to za nieprzyjemna historia z tatą i jak Scarlett pojawiła się w życiu Toma ;)Pozdrawiam i życzę weny!/du-hast-mich/

    OdpowiedzUsuń
  16. 28 maja 2009 o 19:32
    nie mogę się powstrzymać od stwierdzenia, że to jeden z ładniejszych nagłówków, jakie tu widziałam. jakie w ogóle widziałam. bo to zdjęcie Christiny jest absolutnie rewelacyjne. skąd Ty je ześ wytrzasnęła?. przyznaję się, że jeszcze ani razu na nie nie natrafiłam, widzę je po raz pierwszy. ona jest tak idealna, że nie wiem jakim cudem udało jej się wyglądać jeszcze lepiej, niż zazwyczaj. ale ma tutaj takie śliczne oczy, takie duże i ciemne, więc bardziej przypomina mi Scarlett, bo jak np ma błękitne no to już trochę mniej. i chyba będę jakaś inna, ale przyznam się bez bicia, że o wiele bardziej wolę ją na nagłówku, niż Toma.

    OdpowiedzUsuń
  17. ~Kainka
    30 lipca 2009 o 20:23
    Wiem, że nie powinnam, a może powinnam. Wiem, że możesz mnie za to znielubić, ale nie ma słowa ” chłopacy” a użyłaś go gdzieś pod koniec ;]. Sama kiedyś używałam tego wyrazu, ale w liceum, dzięki polonistce, nauczyłam się, że nie istnieje takie słowo i stałam się strasznie wrażliwa na nie. Wybacz ; * Cieszę się, że wylała z siebie tą całą gorycz łzami. Cieszę się, że nie starała się być nadal twarda, bo jak to określił dom ” duże dziewczynki też płaczą”. Chłopcy również. Kurczę, ja się przy 10 odcinku nastawiałam na 5 rozdziałów, a tu miłe rozczarowanie ; ]. No nic, lecę dalej czytać ;]

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo