Ludzie przychodzili i
odchodzili. Składali kondolencje, zostawiali kwiatki i posyłali współczujące
spojrzenia, w głębi ducha ciesząc się, że za chwilę wrócą do domu, mając z
głowy przykry obowiązek. Na pogrzebie pojawiło wiele osób; delegacje z pracy
taty, z pracy mamy, wielu znajomych, jakaś daleka rodzina ze strony taty.
Scarlett nawet nie zauważyła, jak szybko rozpierzchli się w swoje strony. Przez
moment przemknęło jej przez głowę, że też chciałaby tak odejść. Bezmyślnie, bezuczuciowo,
do siebie, do domu, do swoich spraw, z dala od cierpienia, ale nie mogła złożyć
wiązanki, udając, że jej to nie dotyczyło. Nie mogła przejść obok, zapomnieć i
zająć się swoimi sprawami, bo tym razem, śmierć stanęła tuż obok niej, rozdzierając
serce. Była jej sprawą. Raz jeden odwróciła głowę; cmentarz już prawie
opustoszał. Usiłowała skupić myśli. Tuż obok niej stała zapłakana mama, która
dławiąc się łzami, ledwo co utrzymywała się na nogach. Były tez jakieś dwie
ciotki, wujowie, jacyś znajomi, a może obcy. Przygodni ludzie, o których
istnieniu, wcześniej miała blade pojęcie. Wszyscy łkali i wzdychali, żałowali i
szeptali pocieszne słowa, a ona? Ona
stała tępo wpatrzona w tabliczkę z imieniem i nazwiskiem i nie mogła uwierzyć,
że to co widziała było prawdą. Nie umiała tak jak mama płakać i żałować. Nie
potrafiła wołać o pomstę do nieba i nieustannie pytać; dlaczego? Nie umiała zmusić się do czegokolwiek; łez, słów,
histerii, pretensji, czegokolwiek co pozwoliłoby jej wyrzucić z siebie cały żal,
albo choćby odrobinkę. Z trudem zmuszała się do tego, by stać tam pewnie, by
nie odwrócić się na pięcie, nie wrócić biegiem do domu i nie zamknąć się w
swoim pokoju. Choć chciała, nie umiała. Gorycz rozrywała ją od środka, jednak
zobojętniałe ciało nie pozwalało jej wydostać się na zewnętrz. Przymknęła
powieki i nabrała powietrza do płuc. Było jej tak niewyobrażalnie ciężko
oddychać, tak niewyobrażalnie ciężko być,
tam z nimi, nad jego grobem. Napis na tabliczce raził ją w oczy. Wydawały się
być całkowicie niedorzeczne, bo jak to było możliwe? Przecież tata pojechał w
trasę! Wróci za bity tydzień! Wróci. Wróci do nich! Ten cały koszmar okaże się
tylko nieudanym żartem. Od początku do końca nieprawdą. Przecież tata nie mógł
nie żyć! Nie mógł. Nico O’Connor. Lat 41.
Zginął śmiercią tragiczną. To nie
było możliwe. To nie mogło być prawdą! Do dnia pogrzebu żyła w swoistym
otępieniu. Nie docierał do niej sens tego co się działo. Nie dopuszczała do
siebie myśli, że jego już nie będzie.
Był to fakt, którego prawdziwość nie wchodziła dla niej w grę. Dopiero dziś,
gdy martwe ciało taty zostało złożone w ziemi w sosnowej skrzyni, dotarło do
niej, że to naprawdę był koniec. Wszystkiego. Ta świadomość tak bardzo
brutalnie rozrywały ją od wewnątrz. Została odarta z wszelkich złudzeń. Mrzonki
o koszmarze, o głupim żarcie, pomyłce prysły z chwilą, gdy ujrzała tatę w
kostnicy. Leżał na miękkich poduszkach, tak sprawdziła czy było mu wygodnie, w drewnianej
trumnie. Miał spokojną twarz. Jak zawsze oponową. Tylko oczy miał zamknięte,
wyglądał jakby spał. O tym, że tak nie było, świadczyły głównie liczne
zadrapania, ranki, szwy na dłoniach i twarzy, które najwyraźniej usiłowano
zatuszować, bo buzię pokrytą miał czymś, co w połączeniu mogłoby uchodzić za
podkład i puder. Wszystko inne zakrywało ubranie. Ciemny garnitur pasował na
niego, jak zawsze idealnie, a kwiatki w butonierce jeszcze nie zwiędły. Ten
widok majaczył jej przed oczami przez całą mszę i całkowicie bezpłciowe kazanie
księdza, aż do chwili, gdy sosnowa trumna nie zniknęła w czarnej ziemi. To było
tak bardzo bolesne. Tak bardzo niesprawiedliwe. Tak bardzo nieludzkie i
okropne. Czuła się tak bardzo bezsilna. Ona, Scarlett, która potrafiła wyjść z
każdej sytuacji z podniesionym czołem, teraz była zupełnie bezradna. Tak, jak
mogła stawać w konkury z życiem, brać się z nim pod boki, walczyć, kłócić się i
robić mu na przekór, tak ze śmiercią nie miała szans, najmniejszych. Przegrała,
nim zdążyła stanąć do walki. I czuła się z tym tak nieziemsko źle. Czuła się
tak bardzo samotna. Miała wrażenie, że nikt nie będzie w stanie pojąć tego, co
nią targało. Od kilka dni wciąż słyszała, że miała wziąć się w garść, przestać
się ze sobą cackać, nie być dzieckiem, nie być egoistką, nie utrudniać, pomóc
im, pomóc sobie, powiedzieć coś, zrobić coś, a ona zwyczajnie nie umiała. Nigdy
nie podporządkowywała się czyjejkolwiek woli, bez mniejszego lub większego
oporu, ale teraz, nawet gdyby chciała ‘zrobić coś ze sobą’, po prostu nie była
w stanie. Nieustanna kontrola, nakazy i to ciągłe wypominanie, że powinna wszystko robić inaczej, że wszystko było nie tak, zniechęciło ją do
wszystkiego. Była zmęczona. Zawsze to ona szła pod prąd, torowała drogę, a
teraz tak bardzo chciała, by ktoś poprowadził ją za rękę. Dlatego wybrała
milczenie, choć w zasadzie do końca nie wiedziała dlaczego. Może dlatego, że
gdyby nie zamilkła, musiałaby mówić. Znając to, jak wytrwale mama i Liv
potrafiłyby wiercić dziurę w brzuchu, wiedziała, że chciałyby, żeby ulżyła
sobie, uzewnętrzniła całe swoje cierpienie. By płakała, żaliła się, tupała nogą
i przeklinała zły los. Od tego feralnego dnia tak było; mama i Liv zapętliły
się nawzajem, razem płacząc, razem załatwiając te wszystkie okropne sprawy,
razem spędzając całe dnie, wspierały się. Może tak powinno być. Może ona powinna
im towarzyszyć. Może powinna lamentować, ubolewać i głośno manifestować swój
ból. Może to byłoby lepsze, ale to nie byłaby już Ona. Nie mogła słuchać tej
głuchej ciszy, przerywanej spazmami, lakonicznym słowotokiem, który co rusz
wyrywał się z ust mamy, albo dławionym łkaniem Liv. Być może była
niesprawiedliwa. Być może była egoistyczna. Być może dostrzegała tylko siebie,
ale drażniło ją to wszystko. Drażnił ją każdy szelest i każdy szept. Drażniło
ją ubolewanie. Drażniło ją wszystko. Dlatego uciekła, by nie musieć mówić, słuchać i patrzeć. Dlatego zakamuflowała się, by nie stać się taką
samą. Schowała w głębi siebie całe swoje cierpienie, zostawiając je tylko dla
siebie. Nie wiedziała na jak długo to wystarczy, to był jedyny plan, lepszego
nie miała.
Szum i zawodzenia wyrwały
Scarlett z zamyślenia, jednocześnie zmuszając, by oderwała wzrok od świeżo
usypanej ziemi. Kilka koleżanek podtrzymywało Sophie, która zachłannie łapiąc
powietrze, ledwo utrzymywała się na nogach. Jej nierówny oddech przeplatał się
z łkaniem, jeden z kolegów taty, nie zważając na protesty, wziął ją na ręce i
bez wahania zaniósł do samochodu, który kilka chwil później odjechał. Powiodła
za nim spojrzeniem, nawet nie bardzo dotarł do niej cały tragizm sytuacji. Jej
matka prawie straciła przytomność na pogrzebie jej ojca, a ona miała wrażenie,
jakby to wszystko działo się obok niej. Docierały do niej tylko nieliczne
sygnały. Nie rejestrowała. Nie przyjmowała do wiadomości. Ogromne płatki śniegu
zaczęły obficie spadać z nieba, przepłaszając tych nielicznych, którzy nie
zdążyli jeszcze odjechać. Liv głośno wciągając powietrze, mimowolnie mocniej
ścisnęła dłoń Scarlett, pewniej wplatając swoje między jej palce. Brunetka
odpowiedziała tym samym, choć nie była do końca pewna, czy na pewno to zrobiła.
Liv odrywając wzrok od kupki ziemi, utkwiła go w Scarlett. Nie mówiła nic,
przez te kilka dni nauczyła się, że niewiele tym wskóra, może w domu
powtarzałaby swoje mantry, ale tutaj milczała. Przez kilka chwil wpatrywała się
w nią, a z każdą kolejną upływającą sekundą, jej dolna warga drżała bardziej.
Scarlett ociężale mrugając powiekami, wpatrywała się w załzawione oczy siostry.
Po policzkach Liv płynęły łzy, których ona nie zdołała wylać. Tak to już z nimi
było; Liv charakteryzowała się tym, że ‘co w sercu, to na języku’, nie
wstydziła się obnażać swoich uczuć, nawet okazywała je bez względu na czas i
miejsce. Jeżeli co jej się nie podobało - mówiła o tym. Jeżeli chciała płakać –
płakała. Jeżeli chciała się śmiać – śmiała się. Natomiast Scarlett będąc
zdawałoby się bardziej otwartą i bardziej wygadaną, w gruncie rzeczy
zachowywała dla siebie wszystko, co wiązałoby się z jej głębszymi uczuciami.
Nauczyła się, że obnażanie ich, nie zawsze kończyło się dla niej dobrze. Wyjawiała
tylko to co chciała pokazać. Kolejna próba usilnego powstrzymania łez, nie
powiodła się, wciągając łapczywie powietrze, Liv wybuchła głębokim szlochem.
Zaczęła mocniej drżeć. Wyswobodziła rękę z uścisku Scarlett i ukryła buzię w
dłoniach. Równo z kolejnymi atakami spazmów, jej ramiona unosiły się i opadały,
a całe ciało drżało i zdawało się, że zaraz upadnie. Scarlett poczuła gwałtowną
falę gorąca, a zaraz za nią jeszcze silniejszą przejmującego zimna. Jej
tęczówki wbite w siostrę, zarejestrowały silne ramiona okalające Liv, które nie
były w żadnym wypadku ramionami Paula. Jego w końcu tam nie było. Jej siostra
ufnie skryła się w objęciach Georga, który z trochę niepewną miną, przykładał
policzek do czubka głowy Brunetki, spoglądając przy tym na Scarlett. Nie
odrywając od nich wzroku, ujęła w obie dłonie swoją białą różyczkę i obróciwszy
ją między palcami, prawie niezauważalnie kiwnęła głową. Potem przeniosła wzrok
z powrotem na kopczyk. Nico O’Connor. Lat
41.Zginął śmiercią tragiczną. Ten napis widziała już po raz enty tego dnia,
jednak nie zdołała przywyknąć. Ranił tak samo mocno. Przymknęła powieki,
czekając aż zapierający dech, tępy, nieludzko silny ból zelży i pozwoli jej
znów zaczerpnąć powietrza. Znała już ten ból. Towarzyszył jej nieustannie, ale
bywały chwile, gdy stawał się nie do zniesienia. Jakby ktoś ściskał jej serce,
uniemożliwiając mu pracę i przygniatał klatkę piersiową, broniąc oddychać.
Mijały sekundy, a może minuty i wreszcie malał. Wtedy znów mogła dalej stosunkowo
normalnie funkcjonować. Przytłumione głosy i zupełnie nie ciche, niczym mantra,
powtarzane ‘ja już tak nie mogę, ja już tak nie mogę’, skłoniło Scarlett, by
znów spojrzała na siostrę. Otoczona ramieniem Georga, w asyście Billa i
Gustava, oddalała się coraz bardziej. Przez moment poczuła się nieswojo. Sama
dla siebie nie była najlepszym towarzystwem. Choć większość minionego czasu
spędziła w samotności, teraz ogarnęło ją przygnębienie, różniące się od tego
cierpienia, które cały czas jej towarzyszyło. Dotarło do niej, że została
zupełnie sama. Nie miała przy sobie ani łkających mamy i Liv, ani nikogo
innego. Skrajności. Ta świadomość sprawiła, że w sercu piekło ją bardziej.
Nigdy nie umiała określić bólu nie fizycznego, ten był piekący, wręcz palący.
Jednak coś jej nie pasowało. Skoro oni odchodzili z Liv, to… odwróciła się za
siebie i ujrzała Toma, stojącego blisko,
a jednak za daleko, przygarbionego i wpatrującego się w nią intensywnie.
Wiedząc, że cały czas tam był, poczuła się jakoś odrobinę lepiej. To ‘coś’
zleżało i napięcie, które zawładnęło jej ciałem, też zmalało. Zbliżył się
powoli, usiłując oddychać normalnie. Nie spuszczając oczu ze Scarlett, stawiał
krok za krokiem, coraz bardziej namacalnie wyczuwając ciężką atmosferę. W
zasadzie, to nie wiedział co ze sobą zrobić, jak już tam obok niej stanie. Czy
się przywitać, czy złożyć kondolencje, czy nic nie robić… Stała nienaturalnie
sztywno i prosto. Chłodny wiatr smagał jej ciałem, szastał włosami i wydawała
się znacznie drobniejsza, niż była w rzeczywistości. Nadal nie mówiła nic, gdy
dzwonił odbierała, ale na tym się kończyło. Nie potrafił pojąć dlaczego
milczała. Nie oczekiwał wyznań. Tak mu się przynajmniej wydawało. Chciał, by
powiedziała cokolwiek. Mogła na niego nakrzyczeć, zbesztać za Maleńką, za cokolwiek, mogła szeptać,
mogła krzyczeć, byleby tylko przerwała tą zatrważającą ciszę. Byleby nie
tłamsiła siebie w sobie. Miał wrażenie, że zabijała tym siebie od wewnątrz. Nie
za bardzo wiedział jak to jest na zawsze stracić bliską osobę, co się wtedy
czuje, albo jak się reaguje, ale to nie było przecież normalne. Nie mogła
przecież milczeć już zawsze! Może nie rozumiał co czuła. Może nie umiał, choć
bardzo chciał, postawić się na jej miejscu. Próbował pojąć, ale zdarzenia
ostatnich dni wydawały mu się zbyt kosmiczne, by mógł to zrobić. Zatrzymał
się tuż przy niej, niechcący muskając ręką
jej ramię. Skręcił głowę, wbijając w nią przenikliwe spojrzenie. Nawet nie
mrugnęła. Jej buzia zastygła w nieodgadnionym wyrazie, malinowe wargi tworzyły
prostą linię, a oczy, które jako jedyne pozwoliłby mu dowiedzieć się czegoś,
patrzyły w dal, zapewne nie widząc nic. W dłoniach obracała biały kwiatek, tak
dobitnie kontrastujący z jej czarnym ubraniem. Scarlett nawet w cierpieniu była
pełna gracji. Choć w jej postawie; ramionach, które trzymała aż nazbyt sztywno
i powiekach, które od czasu do czasu opadały i znów unosiły się wolno, a nawet
z trudem, malowało się zmęczenie. Zdawała się być podtrzymywana niewidzialnymi
rękoma, bez których padłaby bezsilna. Chowała swoją słabość, wycieńczenie, swój
strach i swoje cierpienie w tej przerażającej ciszy i pozornej sile, którą
chciała emanować. Może wszyscy widzieli
w niej właśnie to co tak dzielnie usiłowała pokazać, , jednak on widział w niej małą, bezsilną
dziewczynkę, która pragnie, by ją po prostu przytulić. Chwile tonące w ciszy
mijały, jedna za drugą, a on nie miał zielonego pojęcia, jak wiele ich
upłynęło. Było mu trochę zimno. Wiatr ucichł, ale niska temperatura i tak nie
dawała o sobie zapomnieć. Odwrócił wzrok, próbował uchwycić punkt, w który
wpatrywała się Brunetka, ale niczego nie dostrzegł. Spojrzał znów na nią.
Kwiatek, który cały czas dzielnie trzymała w dłoniach, leżał przy stopach
Scarlett, a ona sama oddychając ciężko, stała z rękoma spuszczonymi wzdłuż tułowia
i wzrokiem utkwionym w napis na tabliczce, przytwierdzonej do krzyża. Widywał
ludzi popadających w histerię, pogrążonych w rozpaczy, zadumie, cierpiących i
smutnych, ale tego co działo się ze Scarlett nie potrafił zakwalifikować do
niczego z tych rzeczy. Chciał zrobić coś, co ulżyłoby jej w jakikolwiek sposób.
Doskonale zdawał sobie sprawę, że całe
zacięcie z jakim milczała, cała siła jej woli, którą broniła się przez
słabością i cała moc, która miała od niej nieustannie bić, były sumą cierpień,
siedzących w jej wnętrzu. Przez cały ten czas nie próbował skłaniać jej do
niczego. Dzwoniąc mówił, nie prosząc by odpowiadała. Przychodząc, siedział przy
niej, nie chcąc burzyć jej rytmu. Mówiąc, nie narzucał jej zmian. Starał się
być. Po prostu. Nie miał pojęcia czy tak było trzeba, czy to dobre rozwiązanie,
ale innego nie widział. Patrząc na jej przygnębienie, coś ściskało go w środku.
Czasem uciekał. Było mu wstyd, ale chwilami nie wytrzymywał. Możliwe, że to
tchórzostwo. Pluł sobie w brodę, gdy wyjeżdżając z podjazdu, spoglądał na jej
okna. Jednak, gdy siedział obok niej, patrzył w jej zmęczone, przekrwione, a
przede wszystkim zalane bólem oczy, nie potrafił tego udźwignąć. Przerastała go
niemoc, cierpienie wiszące w powietrzu i ta przeklęta cisza, której nie umiał
pokonać. Nie wiedząc co mógł zrobić, nie
mając pojęcia, jak ją pocieszyć, po prostu uciekał od tego. Towarzyszył mu
wtedy taki nieprzyjemny skurcz żołądka. Bezradność bolała go od środka.
Przyzwyczajony do wszechmocy pieniądza, przekonywał się, jak bardzo marny był w
obliczu cierpienia. Wziął głęboki oddech, musnął palcami jej skostniałą dłoń.
Nie zareagowała. Nie był pewien czy poczuła. Przygryzł lekko dolną wargę. Był
czas, gdy Scarlett bez pozwolenia wdzierała się do jego życia. Bronił się rękami
i nogami. Robił mnóstwo złych rzeczy. Wypowiedział gro niepotrzebnych słów. By
w końcu i tak przyznać jej rację. Scarlett miała gdzieś jego zdanie i robiła to
co uważała za słuszne, by wyciągnąć go z dołka. Odniósł wrażenie, że teraz
przyszła kolej na niego. Pewnie wplótł swoje między jej palce. Poruszyła się.
Uniosła głowę i spojrzała mu w oczy. Dzięki temu, upewnił się, że teraz to on
musi popychać ją przodu. Scarlett była niczym mała dziewczynka, ale zbyt dumna
i samodzielna, by dać choć mały znak, że potrzebowała, by teraz to on stał się
jej siłą. Tom nie zamierzał czekać na prośbę. Postanowił, że uchroni ją przed nią samą, bez względu
czy będzie się jej to podobało czy nie. Nie pozwoli jej zniknąć. Turkusowe,
lekko otępiałe tęczówki lustrowały jego twarz. Po prostu patrzyła, oddychając
trochę spokojniej, niż jeszcze kilka chwil wcześniej. – Scarlett…powiedz coś. –
Szepnął, a jego słowa rozpierzchły się w lutowym powietrzu, bez najmniejszego
echa. Nie spodziewał się niczego innego. Kolejny głęboki oddech. – Scarlett… - Patrzył w jej zmęczone oczy,
mówiąc powoli i ani na chwilę nie odwracał wzroku. – Powiedz coś. Tak nie
można. – Wyszeptał z delikatną przyganą. - Wiem, że cierpisz, ale nie umiem
sobie wyobrazić, jak bardzo. Wiem, że ta cisza to twoja tarcza, ale przed kim
chcesz się bronić? Nie wyjaśniaj, nie tłumacz, nie wyjawiaj powodów, ale
powiedz coś, cokolwiek. Nie chcę wyciągać z ciebie wspomnień i uczuć. Ja tylko
nie chcę, byś się nie zamykała. Przede mną. Nie milcz już. Proszę. - Mocniej
ścisnął jej dłoń i pogładził kciukiem jej wewnętrzną stronę. – Scarlett, uciekając w milczenie nie sprawisz,
że ból zmaleje. On nadal będzie. - Odetchnął ciężko, nie miał prawa tego robić.
Nie mógł powoływać się na jej ojca, bo wiedział, że to dotknie ją do żywego,
ale i tak postanowił to zrobić. Byleby wykrzesać z niej jakąkolwiek reakcję. - Scarlett…
tata nie pozwoliłby ci na to… - Uścisk w żołądku. Napięcie mięśni.
Niekontrolowany napływ łez do oczu. Mocno zacisnęła powieki, by nie pozwolić im
wypłynąć. - Ty nadal żyjesz. Jesteś tutaj, a ja obok ciebie i nie mogę patrzeć,
jak cierpisz. Nie umiem nie widzieć tego. Powiedz coś, Maleńka. Przecież jesteś
tu, a zdaje się jakbyś chciała, żeby cię nie było. – Przyłożył dłoń do jej
policzka i delikatnie pogładził go jej zewnętrzną stroną. Mimowolnie przytuliła
się do jego dłoni. Jej organizm odmawiał posłuszeństwa. Chłonął jego dotyk,
nawet, gdy ona solennie postanawiała się mu oprzeć. Tom się martwił. Nie
oczekiwał żalów. Nie chciał, by się uzewnętrzniła. Nie zamierzał zmuszać jej do
niczego. Martwił się, bo działo się z nią coś. Martwił się, bo milczała. Nie
dlatego, że nie chciała powiedzieć o co chodziło. Martwił się o nią, a nie o
przyczynę. Coś ścisnęło ją w dołku.
Nie potrafiła zebrać myśli. Rozpraszały się; nie było taty, Tom się martwił, ją
bolało tak bardzo, mama wciąż wymagała od niej wyjaśnień, zmian, Liv patrzyła
smutnym wzrokiem. Obie nieustannie łkały. Wszystko było takie trudne.
Przerastało ją. I milczała. Topiła w ciszy swoje obawy, by nie musieć mówić, dlaczego. Zdała sobie sprawę, że on tego od niej nie
oczekiwał. Nie oczekiwał. Nie żądał. Nie nakazywał. Wśród tysiąca rozbieganych
myśli, jedna nakreśliła się aż nader wyraźnie; chciała złamać ciszę – dla
niego. Odważyła się podnieść powieki, nie będąc do końca pewną czy za kilka
sekund znów nie będzie musiała ich przymknąć. Tom dalej świdrował ją
spojrzeniem. Było tak bardzo zatroskane, smutne. Jednak to był inny wyraz
smutku, zupełnie różny od tego, który widziała w jego oczach, gdy spotkali się
po raz pierwszy. Spojrzenie, tak jak i cały Tom były inne, niż tamtego
wieczoru. Jego palce znów delikatnie przemknęły po jej policzku. Łzy
niepostrzeżenie pojawiły się pod jej powiekami. Za nic w świecie nie chciała
pozwolić im wypłynąć. Nie miały prawa. Przecież ona nie płakała. Skupiła całą
swoją uwagę na jego dłoni na jej policzku, na jego oczach, które tak bardzo się
w nią wpatrywały, na jego buzi, zgrabnym nosku, pełnych wargach i kolczyku w
tej dolnej. Nie przewidziała, że to przyniesie odwrotny skutek do zamierzonego.
Gula w gardle podwoiła objętość, a w kącikach oczu czuła coraz więcej łez.
- Nie ma go już. – Szepnęła ledwo słyszalnie, nie będąc do końca
pewną, czy rzeczywiście to zrobiła, czy to wyobraźnia płatała jej figla. Struny
głosowe po tylu dniach milczenia, zbuntowały się, dając jedynie niewyraźny
szept. Nigdy nie pomyślałaby, że mówienie mogło być aż tak trudne. Nie
pomyślałaby, że wymówienie tego zdania,
będzie ją tyle kosztowało. W tej samej chwili zorientowała się, że jej dolna
warga zaczęła drżeć. To było ponad nią. Nie umiała zahamować łez, zatrzymać
drżenia bródki. Wszystko docierało do niej w zwolnionym tempie. Nie było zimna,
cmentarza, niczego prócz jego ciepłych dłoni ujmujących jej buzię, zatroskanego
spojrzenia. Gorzkie uczucia mieszały się ze sobą, myśli kłębiły się w głowie,
serce waliło jej jak szalone, a organizm odmawiał posłuszeństwa. Wszystko było
nie tak, a ona nie potrafiła tego ogarnąć. Silne ramiona Toma zrobiły to za
nią. Zamknął ją w swoim uścisku, a Scarlett ufnie w nim zatonęła. Bez kontroli.
Bez zastanowienia. Bez woli. Położyła głowę na ramieniu Toma. Kożuszek przy
kapturze jego kurtki połaskotał jej policzek. Nie zwracając na to uwagi,
wtuliła głębiej nosek, muskając niechcący szyję Toma. Ładnie pachniał i miał
taką gładką skórę. Nie mogła wiedzieć, że uśmiechnął się przez chwilę. Mocniej
przycisnął do siebie Scarlett. Jedną ręką objął jej talię, a drugą pogładził
plecy. Nie miał pojęcia, jak inaczej mógłby ją wesprzeć, jak tylko ofiarować
jej swoje bycie. Nie widział innej możliwości, jak próbować chronić ją, ale z
drugiej strony, to było mu tak dziwnie obce. Do tej pory nigdy tego nie robił.
Nie dbał o to, jak czuły się te dziewczyny,
z którymi miał do czynienia. Dbał o siebie. Ops! Pominął mały szczegół. Ona nie była
tymi dziewczynami. To była ta Scarlett. Jej nie mógł porównywać
z innymi, bo ona nie była anonimowa, nie była kaprysem, ona nie przemijała wraz
z nadejściem poranka. Ona wkradła się do jego świata i tak po prostu stała się
jego częścią. Teraz nie dopuszczał do siebie myśli, że na nowo mogłaby zniknąć.
Pokonała ciszę. Wyrzekła kilka słów, które malując się cierpieniem na jej buzi,
przełamały je na swój sposób. Nie zamierzał pozwolić jej znów zniknąć. Mocniej
przycisnął Scarlett do siebie, przytulając policzek do jej głowy. –
Wołaj, krzycz, szepcz. Co tylko chcesz. Nakrzycz na mnie, jeśli masz
ochotę, ale nie milknij już. – Wyszeptał wprost do jej ucha. Choć dokładnie
słyszała, co Tom do niej mówił, zarejestrowała w pełni, tylko kawałeczek. Jak
mogła krzyczeć na Toma, złościć się na niego, gdy tylko on tak naprawdę w tym
wszystkim zainteresował się nią, a nie przyczyną? Tym jednym, może i
nieświadomym gestem, zburzył cały mur, który wybudowała wokół siebie w ciągu
tych kilku dni. Nie chciała, by tak myślał. Przecież tylko on tak naprawdę… To
on został z nią, gdy wszyscy odeszli. To on teraz przytulał ją do siebie. To on
sprawił, że chciała zrobić to ‘coś’, którego wciąż od niej żądano. Z tą
różnicą, że Tom nie wymagał, nie namawiał, a był i to okazało się złotym środkiem,
który ona sama odkryła dzięki niemu. Dlatego nie mieściło się jej w głowie, że
mogłaby się na niego złościć, krzyczeć, przelewać swoje frustracje. Podniosła
głowę i spojrzała mu w oczy. Nie spodziewał się tego. Czuła, jak coraz więcej
łez nachodziło jej do oczu i nie miała już pojęcia, dlaczego. Czy to te
wszystkie kumulowane emocje, czy to nagłe poczucie niesprawiedliwości. Czy to
poczucie bezpieczeństwa, które sprawiało, że pękały jej wszelkie zahamowania. Wpatrywała
się w Toma, a obraz stawał się coraz bardziej zamglony. Zacisnęła powieki i
otwarłszy je znów, widziała go wyraźnie. Lubiła jego gładkie rysy, malujące
spokojny wyraz twarzy. Nawet teraz przyprószone troską, były takie… Tomowe.
- Nie będę na ciebie
krzyczeć, Tom. – Wychrypiała cichutko, z wielkim trudem i tak bardzo słabo, że
aż nienaturalnie. – Jesteś tu, jak mogłabym? – Oczy znów miała zaszklone.
Błyszczały tak bardzo, że dostrzegał w nich swoje odbicie. Nigdy nie widział
jej takiej, do granic możliwości wyczerpanej, bladej, zmizerowanej, prawie
płaczącej, ale walczącej. Tak bezsilnie broniącej czegoś, co w zasadzie
zabijało ją od wewnątrz. Była na granicy. Mało brakowało, a przekroczyłaby ją.
Ulżyłaby sobie, łamiąc zasady. Nie chciała sobie na to pozwolić, więc on musiał
zrobić to za nią.
- Scarlett… ja wiem, że
jesteś silna. Wiem, że jesteś w stanie przetrzymać wiele. Wiem, że doskonale
potrafisz radzić sobie sama. Wiem, że nie lubisz okazywać słabości, ale łzy nie
są słabością. Masz prawo mieć żal. Masz prawo się złościć. Masz prawo cierpieć.
Duże dziewczynki też płaczą. – Jego
czuły szept wyściełał jej zmysły. Fala gorąca zalała skostniałe ciało i nagle
ugięły się pod nią nogi. Tom pewnie trzymał Scarlett w ramionach, gdy martwą
ciszę zalewającą cmentarz, przeciął jej gorzki szloch. Szybko schowała buzię w
kątku jego szyi, wybuchając kolejnymi spazmami. Zakryła buzię jedną ręką, chcąc
jak najbardziej stłumić płacz, a jednocześnie w żaden sposób nie potrafiła go
powstrzymać. Szlochała coraz bardziej, zachłannie łapiąc powietrze. To nie był
zwykły płacz, to nie łkanie; to coś, co zawierało w sobie całą jej gorycz,
która nagromadziła się przez te wszystkie dni. Drżała, zanosząc się co chwilę,
a on tulił ją do siebie. – Płacz Maleńka, płacz. – Gładził ją po głowie i plecach, czuł jak bardzo
była spięta. Choć tonęła w jego objęciach, wszystkie mięśnie Scarlett były
naprężone. Nie umiała się pohamować. Wylewała z siebie kolejne łzy, a ciężar
zalegający na jej sercu, zdawał się, jakby maleć. Była przekonana, że po tak
długim czasie, po tylu niegdyś wylanych łzach, nie potrafiła już płakać, a
jednak On umiał skłonić ją nawet do tego. Nie orientowała się w czasie. Był
jakby obok niej. Płakała, a uchodzący z niej żal, przeistaczał się w zmęczenie.
Nawet nie zauważyła, kiedy szloch zmienił się w ciche łkanie. Podtrzymywała
głowę na ramieniu Toma i dopiero, gdy trochę się uspokoiła, wszystko powoli
zaczęło do niej docierać. Dzięki, albo przez niego, złamała kolejną zasadę.
Zburzył następny filar. Ile ich zostało? Pociągnęła nosem i podniosła głowę.
Materiał ciemnej kurtki Toma zdobiła spora, mokra plama. Spojrzała na nią, a
później na Toma. Jakby trochę niepewnie, z dozą nieśmiałości, czy nawet może
skruchy. Jak nie Scarlett. Jedną ręką puścił talię dziewczyny i powiódł dłonią
po jej skroni, aż do policzka, z którego odkleił kilka kosmyków włosów.
Uśmiechnął się delikatnie i kciukiem otarł łzy, najpierw z jednego, a później
drugiego, bladego policzka Scarlett.
- Widzisz, co narobiłeś? –
Szepnęła.
- Powiem nieskromnie, że
jestem z siebie dumny.
- Łamiąc moje zasady,
kiereszując przekonania i burząc postanowienia?
- Tak.
- Wykorzystując moją chwilową
niedyspozycję i kręcąc mną, jak ci się podoba?
- Tak.
- Zdajesz sobie sprawę, że
przed chwilą zrobiłam coś, czego już nigdy miałam nie robić?
- Tak.
- Wiesz, że nie jest mi z tym
dobrze, ale jednocześnie czuję się lepiej i jeszcze bardziej, niż przedtem nie
wiem nic.
- Tak.
- A ja nie lubię nie
wiedzieć, wiesz?
- Tak.
- Mimo tego jesteś z siebie
zadowolony i nie będziesz miał wyrzutów sumienia?
- Tak.
- Jesteś okropny, wiesz?
- Tak.
- Zacięła ci się płyta?
- Tak. – Wywróciła teatralnie
oczami, ale w tej samej chwili znów spoważniała. Odwróciła głowę i długo
spoglądała na grób. Westchnęła i przeniosła spojrzenie na Toma. Jej głos, z
każdym kolejnym słowem stawał się mocniejszy i zaczynał przypominać dawny ton. Choć
gasiło go tak bardzo namacalne zmęczenie, przemieszane ze smutkiem. On też nie
lubił nie wiedzieć. Nie lubił nie wiedzieć, co zrobić, by było jej lżej.
- Tom… ja… - Jej głosik się
załamał, a ona wciągając powietrze, mocno zacisnęła powieki.
- Cii… - Przytulił do siebie
Brunetkę, oddychając głęboko. Ona też odetchnęła. Tom poczuł, jak jej oddech
połaskotał go w szyję. – Ja wiem. – Kolejne westchnienie, a po nim znów wtuliła
nosek w kątek jego szyi.
- Tom, ja nie poradzę sobie
bez niego. – Jęknęła cichutko i poczuła, jak łzy uparcie cisną się jej do oczu.
Zachłysnęła się powietrzem. Straszne myśli znów zaczęły bombardować umysł
Scarlett. Lęk powrócił. Potarła policzkiem o materiał kurtki Toma, tuląc się do
niego jeszcze mocniej. Jakby jego uścisk miał ochronić ją przed całym złem.
Pogładził Scarlett po plecach i delikatnie odsunął ją od siebie, spoglądając w
jej zapuchnięte oczy. Były zupełnie wyprane ze swej soczystej barwy.
- Poradzisz sobie. Jesteś
silna. Ja to wiem i ty też to wiesz, Scarlett. – Westchnął. – Może wydaje ci
się, że jest inaczej, ale przekonasz się, że mam rację, ale teraz idziemy.
Musisz odpocząć. – Nieznacznie kiwnęła głową. Nawet nie przyszło jej do głowy,
żeby stawiać opór. Ostatni raz spojrzała na tabliczkę i ciężko westchnęła. Nim
zdążyła się odwrócić, tuż przed nią pojawiła się ręka Toma, a w niej róża,
którą upuściła. Ujęła go w obie dłonie i przymykając powieki, powąchała
nierozwinięty jeszcze pączek. Złożyła na nim pocałunek. Otworzyła oczy i
spojrzała w niebo. Poczuła jak jej ciało omiótł powiew mroźnego powietrza. Nabrała
powietrza do płuc. Było takie świeże i pachniało zimą. Choć była zupełnie
wyczerpana i przemarznięta, choć sądziła, że nie da rady, wyprostowała plecy i
dumnie stanęła przy nagrobku. Dla taty i
chciała wierzyć Tomowi.
- Kocham cię, tatusiu. –
Położyła kwiatek w wolnym miejscu i uklęknąwszy na śniegu, opuszkami palców
pogładziła zamarzającą już ziemię. - Nie miałeś sobie jeszcze iść. Miałeś
jeszcze poczekać. Miałeś widzieć, jak dorastam, jak spełniam marzenia, jak idę do ołtarza i jak daję Ci wnuki.
Miałeś być, obiecałeś. – Ostatnie wyszeptała głośniej, jakby z wyrzutem. - Za
szybko puściłeś moją dłoń, za szybko kazałeś mi iść samej. Miałeś mi jeszcze
tak dużo pokazać. Mieliśmy jeszcze tak dużo razem przeżyć. Tak naprawdę, to ja
wcale nie jestem taka dzielna. Jestem mała, a świat jest taki duży. –
Westchnęła, nie przejmowała się tym, że otwierała przy Tomie najszczelniej
zamknięty kącik swojego serca. Tom i tak wiedział dużo, choć w gruncie rzeczy
niewiele. Na myśl przyszły jej słowa taty; jesteś silna, dzielna i duża. Tata w
nią wierzył, a ona sama przestała. Zaczęła użalać się nad sobą. A przecież
Scarlett O’Connor nie jest słaba! Miała w głowie totalny mętlik. Z jednej
strony coś ciągnęło ją w górę. Ta jej niezłomność i upartość odzywały się
gdzieś tam w środku, ale coś znacznie silniejszego odbierało jej siłę, by
prężnie ruszyć naprzód. Wciąż tkwiła w miejscu. – Nie, miałeś rację. Jestem
silna, ale zapomniałam o tym na chwilę, ale tak ciężko znów normalnie żyć. –
Wzięła głęboki oddech. – Ja wiem, że chociaż
cię nie ma, to i tak jesteś. – Wzięła garstkę sypkiego śniegu.
Wzdrygnęła się. Cienki materiał rajstop przemókł już na dobrze i robiło jej się
coraz zimniej. Dziwne, że wcześniej tego nie czuła. Otrzepała dłonie i znów
spojrzała na tabliczkę. - Tylko nie zostawiaj mnie samej. – W tej samej chwili
poczuła, jak Tom chwycił ją po boki i pomógł wstać.
- Nie jesteś sama. - Strząsnęła
biały puch z płaszcza i pozwoliła mu objąć się ramieniem. Spojrzała na Toma, on
też patrzył na nią. W taki magiczny sposób. Tak ciepło i czule, a może jej się
tylko wydawało? To było takie dziwne. Poczuła coś takiego, nie potrafiła tego
opisać. To trwało kilka sekund i zniknęło. Zbyt szybko, by jej zmęczony umysł
mógł zarejestrować to i przetworzyć. Oparła głowę na ramieniu Toma i pozwoliła
mu się prowadzić w kierunku auta.
Jechali w ciszy, ale nie była
to cisza taka, jaka towarzyszyła jej przez te wszystkie dni. To była cisza
przepełniona spokojem, a może nawet zmęczeniem. Scarlett była wyczerpana, może
dlatego tak jej się wydawało. Tom opierając się jednym łokciem na bocznych
drzwiczkach, prowadził w skupieniu.
Emanowała z niego nonszalancja.
Lubiła patrzeć, jak prowadził samochód. Był wtedy skupiony i zupełnie pewny
siebie. Jednak to taka inna pewność; nie pyszałka, nie cwaniaka, nie
flirciarza. To taka męska pewność i chyba właśnie dlatego lubiła z nim jeździć.
Pomimo urazu do samochodów, z nim czuła się bezpiecznie. Z minuty na minutę
bardziej zbliżali się do domu Scarlett. Na myśl przyszła jej płacząca mama,
zdołowana Liv i ci wszyscy ludzie, którzy zostali grzecznościowo zaproszeni na
obiad. Jakby było co świętować. Tom wjechał w jej uliczkę. Nie chciała tam
wracać. Nie chciała. Gwałtownie odwróciła się i spojrzała na Toma.
- Tom, zabierz mnie stąd. –
Szepnęła spoglądając mu prosto w oczy. Tom bez słowa kiwnął głową i zahamował
gwałtownie, zawracając na środku ulicy, która na szczęście świeciła pustkami.
Docisnął gazu i na chwilkę ujął jej dłoń spoczywającą na siedzisku. Nie
wiedział do końca czy ten gest mógł coś znaczyć. Ścisnął jej dłoń i co było
najbardziej paradoksalne, włożył w to bardzo dużo zaangażowania, by ten gest
byle jaki nie był. I chyba mu się udało, bo na buzi Scarlett pojawił się drobny
uśmiech, na bardzo krótką chwilę, ale się pojawił. Jeszcze nie wiedział dokąd
ją zabrać, ale uznał, że wymyśli to po drodze.
- Może masz jakieś specjalne
życzenie.
- Tylko jedno.
- Jakie?
- Byle jak najdalej.
- Mówisz i masz.
Była taka niewinna, gdy
spała. Gdyby nie musiał patrzeć na drogę, najchętniej cały czas wpatrywałby się
w jej buzię. Scarlett zsunęła się w głąb siedzenia i ułożyła w dosyć dziwnej
pozycji, krępowanej pasami. Buzię przysłoniło jej kilka poskręcanych kosmyków,
a malinowe wargi miała lekko rozchylone. Potrzebowała snu. Ta wyprawa była
afrontem ku jej zmizerowanemu organizmowi. Wiedział, że powinna się wyspać, ale
z drugiej strony zdawał sobie sprawę, że musiała też odpocząć psychicznie.
Pomimo tego wszystkiego, pomimo sromotnego ciosu, pomimo słabości, Scarlett i
tak pozostała dla niego symbolem siły. Obojętnie co by się działo, tak już
chyba musiało być, bo choć wcześniej bywało różnie, to Tom wiele jej
zawdzięczał. Chociaż nie mówił o tym głośno, dokładnie pamiętał. Odszukał w
kieszeni kurtki swój telefon i spojrzawszy na Brunetkę, wybrał numer Billa.
- No?
- Bill, powiedz…
- Liv i pani O’Connor są w
domu. – Rzucił krótko, nie dając dokończyć Tomowi, po czym dodał. – Obie
wiedzą, że Scarlett jest z tobą. Tam mają małe zamieszanie, wiesz rodzina i
znajomi. Nieobecność Scarlett narobiła trochę szumu. Jej mama trochę się
poboczyła, ponarzekała i zajęła się gośćmi. Liv stwierdziła, że może tobie uda
się przywrócić ją do życia i zaczęła znów płakać. Matko kochana, Tom. Ja nie
mogę patrzeć na to wszystko. Ale wiesz co, Georg stanął na wysokości zadania.
Byś widział jaki był przejęty, jak odprowadzał Liv do jej pokoju. – Westchnął.
- Zaopiekuj się nią.
- Staram się.
- Wiem.
- Dzięki, brat.
- Się wie. – W słuchawce
rozległ się sygnał. Telefon zamknął się z cichym trzaskiem i po chwili znów
wylądował w kiszeniu kurtki Toma. Skręcił w polną drogę. Nie był tam bardzo
długo, a jednak doskonale pamiętał trasę. Tu przyjechał, gdy pierwszy raz
poważnie, pokłócił się z Billem. Przyjechał tu, gdy pierwszy raz poczuł wyrzut
sumienia, spędziwszy noc z kolejną przygodną dziewczyną. Tu przyjechał, gdy
podniósł rękę na Nią. Za każdym razem, gdy wspominał ten wieczór, podnosiło mu
się ciśnienie. Mocniej zacisnął dłonie na kierownicy i spojrzał na Scarlett.
Nie mógł się oprzeć. I pomyśleć, że była z nim tu i teraz, a on był przy niej,
gdy jeszcze całkiem niedawno mogło nie być niczego. Choć było ciężko, czuł, że
żył. Żył dobrze. Scarlett zaczęła się wiercić. Nawet nie uchwyciła momentu, gdy
jej powieki stały się ciężkie, aż wreszcie opadły zupełnie. Obudziła się
dopiero, gdy samochodem zaczęło lekko trząść. Rozespana i lekko nieprzytomna
rozejrzała się wokół. Oczom Scarlett ukazały się połacie pól, pokryte grubą
warstwą śniegu. Zmarszczyła czoło i usiłując przeciągnąć się w jakiś mało
inwazyjny, dla siebie i Toma, sposób, spojrzała na niego pytająco.
- Gdzieś ty mnie wywiózł?
- Na życzenie, byle daleko.
- Widzę właśnie. – Podrapała
się po głowie i przeczesała włosy palcami. Ścierpła i bolał ją kark od
niewygodnej pozycji. Potarła buzię dłońmi i ukokosiła się wygodniej w fotelu.
Miała wrażenie, jakby ktoś przyłożył jej obuchem w głowę. Wzięła głęboki oddech
i zamrugała oczami. Złapawszy jako taki kontakt z otoczeniem, jeszcze raz
rozejrzała się dokoła, a później przerzuciła spojrzenie na Toma. – Ładnie tu.
- To miejsce, gdzie zło nie
ma wstępu.
- To coś dla mnie. Słyszałam,
że nie lubisz bliższego kontaktu z roślinkami i robaczkami.
- Zapewne słyszałaś jeszcze
wiele rzeczy, które nie do końca są zgodne z prawdą.
- Czyli to też ściema.
Przestaję czytać gazety.
- Najlepiej będzie, jak
zapomnisz o tym wszystkim i skupisz się na mnie. Jakkolwiek to zabrzmiało.
- Chyba zapomnę i skupię się
na tobie. Jakkolwiek to zabrzmiało. – Wcale nie pomyślała o awersji do pszczół,
łona natury i brokułach. Pomyślała o tych wszelakich pomówieniach, faktach i
tych wszystkich chordach informacji z życia chłopaków. Pomyślała o tej
sensacji, którą media nieustannie nakręcały. Pomyślała i doszła do wniosku, że
do tej pory stała na pograniczu. Zamiast porównywać, powinna zacząć od nowa. Tu
i teraz z nim, bo chyba nie umiała już
bez niego. – Zapomniałam i już nie pamiętam. Twoja historia rozpoczęła się tego dnia, tego miesiąca, tego roku. Tego
listopada. – Popatrzyła na Toma. Kiwnął głową i pomyślał chwilę.
- Twoja i moja historia,
Scarlett. – Na usta cisnęło jej się nasza,
jednak zdążyła się powstrzymać, nim powiedziała cokolwiek. – Żałujesz?
- Czego? – Spojrzała na Toma
przenikliwie.
- No, że…
- Wlazłam ci w życie,
pokiereszowałam je na wszystkie możliwe sposoby, robiłam gro rzeczy, które ci
się nie podobały i przeczyły twoim poglądom, no i przy okazji, całkiem
niechcący poprzestawiałam też swoje życie?
- Właśnie tak. – Uśmiechnął
się pod nosem.
- Nie, nie żałuję, bo dzięki
temu, choć pozornie straciłam coś,
zyskałam znacznie więcej. Bill, Georg, Gustav i nawet Caroline, którą ledwo
znam, to jedna z fajniejszych rzeczy jakie mnie w życiu spotkały, no i mam
ciebie. A ty, żałujesz?
- Że wlazłaś mi w życie,
pokiereszowałaś je na wszystkie możliwe sposoby, robiłaś gro rzeczy, które mi
się nie podobały i zupełnie przeczyły temu w co wierzyłam, albo myślałem, że
wierzę? Nie, ani trochę. – Zwolnił i
płynnie zatrzymał się na środku drogi, tuż przed rozstajem. Zgasił silnik. –
Jesteśmy. – Scarlett jeszcze raz rozejrzała się wokół siebie. Pola, łąki, w
oddali las i dwie drogi. Nic więcej. Spojrzała jeszcze raz na Toma, który
uśmiechnąwszy się półgębkiem, odpiął swój pas,
Najspokojniej w świecie
wysiadł, obszedł samochód i stanąwszy przy drzwiczkach po jej stronie, otworzył
je. – Madame. – Skinąwszy głową, podał jej dłoń. Scarlett posłała Tomowi
przygaszony uśmiech i podawszy mu dłoń, lekko wysiadła z auta. Odetchnęła
mroźnym, rześkim powietrzem. Tam było tak nieskazitelnie idealnie. Tak dobrze,
tak pięknie, tak niepojęcie pięknie. Na śniegu widniały jedynie ich ślady.
Wokół żywej duszy. Powoli ruszyła przed siebie. Tom został z tyłu, opierając
się o maskę samochodu, przyglądał się Scarlett. W każdym jej drobnym kroczku
była jakaś niepewność, w sposobie w jaki stawiała każdy kolejny. Miała w sobie
taką niepojętą specyfikę. Miał tyle dziewczyn, tak wiele widział, dotykał, ale
żadna z nich nie miała w sobie tego czegoś, co posiadała Scarlett. Lubił na nią
patrzeć. Zatrzymała się tuż przed rozstajem. Nabierając powietrze do płuc,
przymknęła powieki. Pogłębiała oddech, po prostu będąc. Wszystko wokół się
wyłączyło. Mogła pobyć sam na sam ze sobą i wszystkimi za i przeciw, sam na sam
z żalem, sam na sam z goryczą, sam na sam z cierpieniem i sam na sam z
bezsilnością. Kłucie w sercu było, ale na tle jasnych myśli, było jakieś takie
znośne. Znów zaczerpnęła powietrza. Tam, z dala od wszystkiego i wszystkich,
mętlik zniknął. Pozostały tylko klarowne uczucia. Było rozżalenie i złość, a na
jej usta pierwszy raz zaczęło cisnąć się, dlaczego.
Czuła krew pulsującą w żyłach, mroźne powietrze wędrujące do płuc. Poczuła
w sobie życie. Pierwszy raz od tak wielu dni. Rozpostarła ramiona i zakręciła
się wokół własnej osi. Kręciła się i kręciła, nie otwierając oczu, nie zważając
na niepewny grunt. Kręciła się i kręciła, a cierpienie uchodziło z niej
gorącymi łzami, płynącymi po jej bladych policzkach. Kręciła się i kręciła, czując
pod stopami wysuszoną trawę. Podniosła powieki, a świat wirował razem z nią.
Kręciła się i kręciła, póki nie zachwiała się i nie upadła na śnieżny puch. Wyczuła
go pod opuszkami palców, na włosach i szyi. Nabrała go w obie dłonie. Był taki
zimny. Chłód rozchodził się po całym jej ciele, od dłoni po czubek głowy, aż do
stóp. Rozpostarła ramiona, świat wirował nadal, a po policzkach płynęły łzy.
Oddychała nierówno i szybko. Wszystko krążyło tak szybko. Przez moment miała
wrażenie, jakby wirująca ziemia chciała wessać ją do swego wnętrza. Wbiła palce
w miękki śnieg, jakby to miało ją zatrzymać. Widząc, jak upada, Tom prawie
natychmiast podbiegł i ukląkł przy Scarlett. Leżała w bezruchu, patrząc w niebo
i płacząc. Łzy, jak grochy sączyły się z jej policzków, a jej to zdawało się
nie wadzić. Trochę spanikował. Nie miał pojęcia, co się dzieje, czy nie zrobiła
sobie krzywdy, ani tym bardziej, co on powinien zrobić. – Scarlett. – Odgarnął
jej włosy z czoła. – Scarlett. – Przeniosła spojrzenie na niego i uśmiechnęła
się smutno. Zaplotła ręce na brzuchu i zaczęła nimi pocierać. Strasznie
zmarzła. – Scarlett. – Pogładził ją po policzku.
- Spójrz w niebo. – Szepnęła,
a on to zrobił. – Tata tam jest i patrzy
na nas. Widzi, co tu się wyrabia bez niego i pewnie nie jest zadowolony. A może
jest tu z nami? – Westchnęła. – Dla niektórych to jest śmieszne, ale ja wierzę,
że on tu jest. Wierzę.
- Jeśli wierzysz, to musi tak
być, bo komu, jak komu, ale tobie nie ma prawa nikt podskoczyć. – Uśmiechnął
się czule i otarł łzy z policzków Scarlett. – Wiesz, myślę, że tata nie
pozwoliłby ci leżeć tak długo na śniegu. Nie chciałby, żebyś się przeziębiła. –
Kiwnęła głową. Wszystko nadal kręciło się jej nad nią. Tylko Tom wydawał się
pewnie nie ruszać się z miejsca. Wstał, chwycił Scarlett pod paszki i pomógł
jej się podnieść. Pomógł jej otrzepać się ze śniegu. – Znów przemokłaś. Ja mam
z tobą trzy światy i pół Ameryki. Jak będziesz chora i będzie na mnie… -
Pokręcił głową z dezaprobatą i mocno objął ją w talii. Zafundowała sobie niezłą
karuzelę i plątały jej się nogi. – No tak. – Wolną ręką klepnął się w czoło. Scarlett
uniosła do góry jedną brew, spoglądając na Toma pytająco. – Ty dzisiaj pewnie
nic nie jadłaś. Mam rację? – Udała, że nie słyszy i bardzo poważnie zajęła się
oglądaniem czubków swoich butów. – Gorzej, niż z dzieckiem. – Pokręcił głową i
otworzył drzwi samochodu. Pomógł jej wsiąść i podał pas. Scarlett była taką
infantylną dziewczynką, trochę naiwną, trochę bezpretensjonalną. A z drugiej
strony kryła w sobie stanowczą, wręcz władczą kobietę. Popadała w skrajności.
Tupała nogą i robiła co chciała. A teraz płakała. Miał do czynienia z
niedostępnym dla wielu zakamarkiem jej osobowości i ten też był wyjątkowy.
Pociągała go swą zmysłową siłą, ale lubił opiekować się nią, gdy brakło jej sił.
Pchnął drzwi, które zamknęły się z cichym trzaskiem i potruchtał na swoją
stronę, by szybko zająć miejsce po stronie kierowcy. Sięgnął na tylne
siedzenie. Przed oczami Scarlett mignęła reklamówka z logiem stacji benzynowej.
- Ale nie jedźmy jeszcze.
- Ani mi się śni. Najpierw
cię nakarmię. – Scarlett wywróciła oczami, wyczekując tego, co wymyślił Tom.
Wyjął przynajmniej pięć jogurtów, każdy o innym smaku. – Do wybory, do koloru.
Ziarna zbóż, suszone owoce, jabłko z cynamonem, truskawka, mango i banan. Który
pani życzy?
- Suszone owoce. – Bąknęła,
wiedząc, że z Tomem nie wygra. Nie była nawet głodna. Nie potrzebowała dużo
jeść. Zapomniała o śniadaniu, o kolacji przed spaniem też, ale nie miała głowy
do tego, żeby przejmować się jedzeniem.
- Świetny decyzja, też bym
tak wybrał. – Zostawił dla siebie jeden z pozostałych i sięgnął po następną
paczkę. Była znacznie większa.
- Bagietka, bułka pszenna,
czy może razowa?
- Bagietka.
- Świetna decyzja, też bym
tak wybrał.
- Tom?
- Hym?
- Wiesz, jakby kiedyś, coś z
Tokio Hotel nie wyszło, to robotę w akwizycji masz jak w banku.
- Wiadomo, fach w ręku.
Życzymy smacznego.
- Dziękujemy i życzymy
wzajemnie, ale wiesz. Nakruszę ci tu.
- Przygotowałem się
psychicznie na tą ewentualność. - W czasie, kiedy ona dobrnęła do połowy
kubeczka, Tom zdążył opróżnić już dwa i zjeść połowę bagietki, gdzie ona
walczyła z piętką. Nie miała apetytu. Każdy posiłek był walką ze samą sobą.
Wziąwszy kolejny kęs, ciężko odetchnęła. – Chcesz spróbować mój? Z plewami, ale
całkiem niezły. – Utkwiła w Tomie spojrzenie godne męczennicy i pokręciła
głową.
- Już nie mogę.
- Pokaż brzuszek.
- Że co?
- Oj, mama tak cię nie
uczyła? Jak byliśmy mali, mama zawsze tak robiła, jak nie chcieliśmy jeść. –
Palcem wskazującym ucisnął kilka razy w miejscu, gdzie Scarlett miała żołądek i
fachowo pokręcił głową. – Twój brzuszek jeszcze nie jest pełny. Jeszcze
troszkę. Za Toma, dobrze? – Nie czekając na odpowiedź, wziął od Brunetki jej
kawałek bagietki i oderwawszy kawałek, zamoczył go w jogurcie. – Otwórz buzię.
– Zacisnęła wargi, kręcąc głową.- Scarlett – spojrzał jej w oczy – nie robisz
na złość mnie, tylko sobie. Nie możesz tak. Na powietrzu długo nie uciągniesz.
– No już. Za Toma. – Posłał jej uśmiech tak ciepły, że buzia otworzyła się
sama. Spojrzenie Toma było przepełnione taką nieopisaną czułością. Nikt tak na
nią nie patrzył. Tata, jak na córkę. Liv, jak na siostrę. Mama… z mamą bywało
różnie. Chłopacy, lubieżnie, nieraz pożądliwie. Dziewczyny, z zazdrością, nawet
pogardą. A jeszcze inni, zupełnie obojętnie. Tom. Tom patrzył na nią tak, jak
zawsze pragnęła, by na nią patrzono. – Brawo. Jeszcze jeden i dam ci spokój. Za
Scarlett. – Westchnęła i wzięła kęs, który dla niej przygotował. Coś zaczęło ją
piec w żołądku. Dawno nie jadła, pewnie dlatego.
- Tyran. – Ostentacyjnie
strzepnęła okruszki i zapięła pas. Spojrzała za okno, słońce zaczynało chylić
się ku zachodowi. Było niczym ognista kula, tak bardzo kontrastująca z
wszechobecnym śniegiem. – Dokąd prowadzą te drogi?
- Jedną można dojechać do autostrady
i wrócić do Berlina, jakbyśmy nią pojechali, to zrobilibyśmy kółko, a ta druga
prowadzi do Loistche. W dzieciństwie często tu bywaliśmy. Zabiorę cię tu latem,
może przyjedziemy wszyscy. Jest jeszcze ładniej.
- Tom..?
- Tak?
- Zanim przyszedłeś bardzo
się bałam, wiesz? Ja nigdy się nie boję, ale dziś się bałam i czułam się taka
bardzo samotna. I wiesz co jeszcze? Nie tylko nie żałuję, że wtedy wtargnęłam
do twojego życia. Teraz się z tego cieszę, bo… bo jesteś. – Ujął jej dłoń i
delikatnie ucałował ją od wewnątrz.
- I będę. – Położyła rączkę na dłoni Toma i lekko ją pogładziła.
Spojrzała mu w oczy i delikatnie uśmiechnęła się. W kącikach jej oczu, znów
pojawiły się łzy, ale szybko je otarła. Znów tak na nią patrzył, jakby czerpał
z jej widoku. Zachłannie wpatrywał się w jej oczy, a Scarlett nie miała nic
przeciwko temu, bo lubiła jego spojrzenie. Nie wymagające, nie interesowne, nie
pełne niechęci, takie czułe.
- Nie mów nikomu, dobrze?
- To będzie nasz tajemnica. –
Zwolnił uścisk i odpalił silnik. – Gotowa?
- Zupełnie, nie.
- No to jedziemy.
Gdy zapadła ciemność, nie
chciała, by włączał światło. Lubiła jeździć nocą. Do czasu, ale teraz lubiła
znów. Przyglądała się słabo oświetlonej drodze, umykającej pod kołami
samochodu. Potem przeniosła spojrzenie na Toma i ukradkiem mu się przyglądała.
Pomimo, że nie wydawał się spięty i wygodnie siedział w fotelu, prowadził ze
skupieniem. Zagryzał dolną wargę, albo bawił się kolczykiem. Był wtedy taki
pociągający. Jadąc, był panem i władcą, a to zdawało się czynić go takim
pewnym. Lubiła tą stanowczość. Droga minęła niewiadomo kiedy i odrobinę
zdziwiła się, gdy Tom zaparkował pod domem Scarlett. Światła były wszędzie
pogaszone. Westchnęła.
- Witaj rzeczywistości.
- Chyba się nie łamiesz?
- Już dawno się złamałam,
jakbyś nie zauważył. Muszę się wyprostować, kurka wodna. A wszystko przez
ciebie, Kaulitz.
- Chyba nie jest z tobą, aż
tak źle.
- To taka próba była. –
Odpięła pas i sięgnęła do tyłu po swoją torebkę. Postawiła ją na kolanach i
spojrzała na Toma. – Dziękuję. - Szepnęła.
- Wiesz, że nie mu..
- I tak dziękuję.
- Zadzwonię.
- Będę czekała. – Wysiadła i
zamknąwszy drzwi, pomachała Tomowi na pożegnanie. Odjechał, a Scarlett dopiero
wtedy, powoli ruszyła w stronę domu. Nie wiedziała, jak będzie. Nie wiedziała
co ją czekało. Wiedziała jedno – musiała stoczyć kolejną walkę. Tym razem ze
samą sobą.
Wenn in Meer der Trauer
nächste Träne ertrinkt…
Wenn in die Seele ein starker
Wind der Bitterkeit weht…
Wenn ein Schlag für Schlag kommt…
Ich
will, dass du bei mir bist.
*
Tekst powyżej, po niemiecku w
wolnym tłumaczeniu oznacza;
‘Gdy w morzu smutku tonie
następna łza.
Gdy w duszy wieje silny wiatr
goryczy.
Gdy przychodzi cios za
ciosem.
Chcę, żebyś przy mnie był. ‘
~Nina
OdpowiedzUsuń10 maja 2009 o 21:20
Jejku. To było takie piękne, gdy Tom wytrwale był przy Scarlett. Mimo tego, że się nie odzywała, uparcie chciał jej pomóc. I wreszcie do niej dotarł. Tak dzielnie się nią opiekował. Zatroszczył się o nią na cmentarzu, spełnił jej zachciankę, zabrał ją w osobiste miejsce, nakarmił.Ahh, teraz już może być tylko lepiej. Złączyli się w cierpieniu, więc na pewno teraz będzie tylko lepiej. „Bo jesteś” i „Będę” było cudowne.I ja chcę takiego Toma. Prywatnego pocieszacza, no. Ah, kocham Cię za to opowiadanie ;* I czekam…
~Oluniaaa
OdpowiedzUsuń10 maja 2009 o 20:34
ja też od kilku dni wchodziłam, a dzisiaj… weszłam, patrzę… jest!!!!!!!!!!!! Idę czytać;]
~elzunia
OdpowiedzUsuń10 maja 2009 o 21:15
Az zaparło mi dech w płucach :))odcinek 12 jest po prostu boski, normalnie kocham te opowiadanie :*
~Anneliese.
OdpowiedzUsuń10 maja 2009 o 22:00
Kurde, przeczytał od połowy chyba, tak z ciekawości i dobrnęłam do końca. Jej, już mi się podoba, a górna część jeszcze przede mną! Kocham takiego opiekuńczego Toma, normalnie, brak mi słów! Niech on się nią zajmuje jeszcze przez dłuuugi czas!
~Tom'sGirl
OdpowiedzUsuń12 maja 2009 o 18:51
no to teraz się zebrałam w sobie i postanowiłam w końcu napisać porządny komentarz o cechującej mnie długości. bo ostatnio chyba troszeczkę to zaniedbałam. wiesz, dużo myślałam o słowach, które powinny się tutaj znaleźć. zastanawiałam się, jak powinnam wyrazić to wszystko co myślę i czuję po przeczytaniu odcinka, ale chyba odpowiednich słów nie znajdę. pozostaje mi więc stwierdzić, że zrobiło mi się tak cholernie smutno, że prawie miałam ochotę się rozpłakać, a ja przecież tak rzadko płaczę. ale ten tytuł… chyba wezmę go sobie do serca. po pierwsze, to chciałam powiedzieć, że to co łączyło Scarlett i jej tatę było niezwykłe, godne pozazdroszczenia. a teraz tego już nie ma.. i ja nie jestem w stanie nawet sobie wyobrazić, jak bardzo ciężko musi jej być, bo mnie z nikim taka więź nie łączy. natomiast rozumiem jej strach. obawy o przyszłość. nie raz dawała dowody na to, że jest silna, ale w mojej ocenie jej siłą jest strach, właśnie ten strach, którego teraz jest znacznie za dużo, by mogła to znieść.i takie jedno zdanie strasznie mi się spodobało, ale teraz za nic w świecie nie jestem w stanie w tak długim odcinku go odnaleźć. ale to było o tym, że tak, jak Scarlett brała się pod boki z życiem, tam w stosunku do śmierci była bezsilna. i z tym milczeniem również ją rozumiem. też tak miewam, co prawda w mniej tragicznych sytuacjach, ale zdarza się, że chcę coś powiedzieć, bo ktoś tego ode mnie oczekuje, ale nie jestem w stanie. to zwykle zdarza się, gdy się boję.a co do Toma.. jestem pod wrażeniem; nie tylko jego troski, cierpliwości, poświęcenia i tak dalej. przede wszystkim jestem pod wrażeniem tego, że on zrozumiał Scarlett. może nie do końca, ale się starał, tak bardzo się starał. bo chroni ją przed tym, co w niej siedzi, a wielu nawet by nie zauważyło, że to w środku niej jest to coś, co najbardziej ją rani. te wszystkie jej uczucia i blokada, która je zatrzymuje. a Tom tą całą czułością i zrozumieniem, bezinteresownością i trwaniem po prostu to otworzył, ratując Scarlett przed nią samą. to jest tak piękne, że aż niewiarygodne. bo ja jeszcze nigdy nie widziałam, żeby ktoś w takim krótkim czasie zrozumiał taki złożony, trudny charakter. a przynajmniej z pozoru złożony, bo ja czując jakieś takie dziwne więzi z S. wiem, że to tak na prawdę nie jest takie, jak się wydaje. dobra, bo już zaczynam plątać. ale mam nadzieję, że wiesz co mam na myśli. po prostu jestem pod wrażeniem ich idealnie dobranych osobowości. i jeszcze chciałam powiedzieć, ze uwielbiam te słodkie sytuacje, gdy objawia się infantylizm S. i pod tym względem to ja chciałabym być na jej miejscu, bo uwielbiam, gdy ktoś się mną w taki sposób zajmuje. a Tom ze Scarlett robi to perfekcyjnie; trochę jak z dzieckiem, ale to słodkie. mam nadzieję, że ona z jego pomocą wyjdzie z tego. że będzie lepiej, bo wiele takich smutnych odcinków mogę emocjonalnie nie zwieść.
~Traum
OdpowiedzUsuń11 maja 2009 o 12:24
Byłam, ale nie przeczytałam. Zaczęłam, ale nie ma warunków i przerwałam. Kiedyś przeczytam. Całuję :***
~madziulka
OdpowiedzUsuń11 maja 2009 o 19:17
nie no cudaśnie takk mi sięęę podoba że aż mi kopara opadłai wiesz co mam wrżenie jak bym czytała ganzera ale to nic i tak mi się podoba na maxa czytam od początku i jest coraz fajniej
~Anneliese.
OdpowiedzUsuń11 maja 2009 o 22:37
I znowu. I znowu. I znowu. Nie wiem już który dokładnie to był raz, ale ZNOWU mnie doprowadziłaś do takiego stanu nieużywalności do jakiego jeszcze nikt nigdy mnie nie doprowadzał. A to nie jest dobre, Dark. Po prostu mama powinna mi zakazać czytać takie opowiadania, bo po nich robię się za refleksyjna, za smutna i za flegmatyczna. Po prostu, no nie lubię, kiedy Ona tak cierpi, kiedy ktoś tak cierpi. Jest to smutne, Dark, dlaczego odebrałaś jej ojca? Jedyną osobę w rodzinie, która ją tak bardzo wspierała i rozumiała? Jesteś najbardziej okrutniejszą pisarką ffth jaką znam! NIE ZASNĘ DZISIAJ PRZEZ CIEBIE. (To byłby smutny film :(
~Brida
OdpowiedzUsuń12 maja 2009 o 20:48
No. Tak jak mówiłam, Moda Na Sukces.Ale opinię wyrażę wtedy, kiedy moje myśli przestaną być rozbiegane. Bo jedne są tu, przy Prinzu i przy tej notce, a inne są przy Tobie i przy Czarodziejkach z księżyca. :p A jeszcze trzecie są przy ciepłym łóżku i podusi i kołderce i Tadeuszu. Sen. O tak.Wiem, że bez sensu gadam tu, kiedy wiadomość od Ciebie mi miga na pomarańczowo, ale cóż. Zacytuję pewną czytelniczkę; ‚musze się wygadać’.Dobra, idę;*Kocham:*I wiesz, że mi się podobało.
~Daphne Deluxe
OdpowiedzUsuń13 maja 2009 o 19:35
Ładnie. Nie pięknie, ale ładnie. Widać, że umiesz pisać i wiesz co piszesz. Ale zauważyłam jedno coś, co… wprawia mnie w irytację. Długie, ciągnące się w nieskończoność opisy są już, jakby… wizytówką twojego bloga. (Być może dlatego, przeczytałam ostatni odcinek, a resztą tylko przejrzałam.) Brakuje wartkiej, żywej, dynamicznej- czy nazwij to sobie jak chcesz – akcji. FFTH stały się takie nudne, nie przez brak pomysłów, a właśnie przez brak akcji, dynamiki, życia! Same, nudne, flegmatyczne opisy i bohaterzy, których można przejrzeć na wylot. Pozdrawiam serdecznie i oczywiście nie wściekaj się za to,
~Katalin
OdpowiedzUsuń15 maja 2009 o 14:13
Przeczytawszy odcinek i napatrzywszy się na nagłówek stwierdzam, że chciałabym, żeby ktoś zaopiekował się mną tak jak Tom Scarlett. Pomimo tego, że odcinek był bardzo opisowy i tomowo-scarlettowy, to kurka wodna, był przepiękny! Nie wydarzył sie milion mniej lub bardziej przypadkowych rzeczy, ale to lepiej. Te kilka tutaj opisane mają większą wartość niż jakby tu się miała jakaś rewolucja dokonać. Chyba coś popieprzyłam. Troche nie po polsku to napisałam xD Oczywiście czytając połykałam swoje łzy, ale to przecież nic nowego. No i nigdy nie przestanę się zachwycać nad dialogami. One są najbardziej zajebiście wyczesane w kosmos! I Ty dobrze o tym już wiesz, bo Ci mówiłam:) Ale chciałam powiedzieć,że nie umiem przestać się nimi zachwycać i nad nimi roztkliwiać. Aha, no i nie wiem jak to zrobisz, ale musisz mi wykminić takiego Toma xD Dla mnie. Takiego mojego, osobistego Toma.MUSISZ!:** <3
~Aveen
OdpowiedzUsuń17 maja 2009 o 04:58
O Matko Boska…myślałam, ze tego nie skończę czytać, ale udało się.Dobrze, że Scarlett miała przy sobie Toma i choć przez chwilę mogła przenieść się do innego świata. I może te wszystkie zmiany nie były takie złe, jakie namieszały w ich życiu.Tak, praca akwizytora dla Toma to wręcz idealna praca. Od kogo, jak od kogo, ale od niego to wszyscy wszystko wezmę. ;pAh….czekam na next
~Życzliwa
OdpowiedzUsuń17 maja 2009 o 12:16
Niesamowicie potrafisz opisać emocje . Czytając miałam dreszcze i byłam bardzo wzruszona. Nie przesadzę nazywając jedną z najlepszych pisarek onetu , które wciąż w tym trwają.
~Black.
OdpowiedzUsuń17 maja 2009 o 18:46
To jest takie cudowne. Tom jest taki pociągający, kiedy jest taki czuły. Aż chciałoby się w niego wtulić, normalnie:). I lubię, kiedy prowadzi. Jak się cieszę, że pomaga S. Cudownie to wyszło;*** jak zawsze, zresztą!:) /1483-marzen ; 9-months/
~Anja
OdpowiedzUsuń24 maja 2009 o 15:33
jaki ten Tomasz u ciebie szarmancki i uspokojony, aż dziw bierze że takiego cwaniaka potrafiłaś w takie ‚ciuszki’ włożyć ;) choć może to nie takie nie niemożliwe, kto wie. jestem przypadkiem, ale trochę chyba się wciągnęłam. to jakaś strasznie smutna historia z tym ojcem, 41 lat to rzeczywiście kwiecie wieku, nie czas na umiera, tym bardziej jeśli ma się jeszcze młodą córkę.podoba mi się postać Scarlett, wydaje się być taką dziewczyną, jaka najbardziej pasuje do Toma, przynajmniej z tego co wyczytałam w tym odcinku. ciekawie prowadzisz dialogi, prosto, ale z gracją, bardzo podobają mi się też opisy pełne prawdziwych uczuć. nie jestem żadnym znawcą, ale twoja proza przypadła mi do gustu bo masz łatwość języka, nie wkładasz do tekstu niepotrzebnych ozdobników, wszystko jest tak jak powinni być.postaram się wpadać częściej i dowiedzieć się co to za nieprzyjemna historia z tatą i jak Scarlett pojawiła się w życiu Toma ;)Pozdrawiam i życzę weny!/du-hast-mich/
28 maja 2009 o 19:32
OdpowiedzUsuńnie mogę się powstrzymać od stwierdzenia, że to jeden z ładniejszych nagłówków, jakie tu widziałam. jakie w ogóle widziałam. bo to zdjęcie Christiny jest absolutnie rewelacyjne. skąd Ty je ześ wytrzasnęła?. przyznaję się, że jeszcze ani razu na nie nie natrafiłam, widzę je po raz pierwszy. ona jest tak idealna, że nie wiem jakim cudem udało jej się wyglądać jeszcze lepiej, niż zazwyczaj. ale ma tutaj takie śliczne oczy, takie duże i ciemne, więc bardziej przypomina mi Scarlett, bo jak np ma błękitne no to już trochę mniej. i chyba będę jakaś inna, ale przyznam się bez bicia, że o wiele bardziej wolę ją na nagłówku, niż Toma.
~Kainka
OdpowiedzUsuń30 lipca 2009 o 20:23
Wiem, że nie powinnam, a może powinnam. Wiem, że możesz mnie za to znielubić, ale nie ma słowa ” chłopacy” a użyłaś go gdzieś pod koniec ;]. Sama kiedyś używałam tego wyrazu, ale w liceum, dzięki polonistce, nauczyłam się, że nie istnieje takie słowo i stałam się strasznie wrażliwa na nie. Wybacz ; * Cieszę się, że wylała z siebie tą całą gorycz łzami. Cieszę się, że nie starała się być nadal twarda, bo jak to określił dom ” duże dziewczynki też płaczą”. Chłopcy również. Kurczę, ja się przy 10 odcinku nastawiałam na 5 rozdziałów, a tu miłe rozczarowanie ; ]. No nic, lecę dalej czytać ;]