20 września 2009

19. Liebe ist wie zarter Wind. Du siehst ihr nicht, aber du fühlst sie...

Bardzo przyjemnym było przypominanie sobie, jak to jest mieć po prostu dziewiętnaście lat, maturę na karku, problemy z doborem garderoby do szkoły czy czymś zupełnie innym, plasującym się w kategorii banał. Znów mogła przejmować się klasówką z niemieckiego czy krajoznawstwa, kląć na wczesne wstawanie i być w pełni zwykłą i nie rzucającą się w oczy. Mogła jawnie nosić trampki i swoje ukochane, jak to mówił Paul, lumpiarskie jeansy i nikt, to jest on sam, nie truł jej nad głową, że nie ma za grosz klasy ani wyczucia smaku w doborze swojej garderoby. I pomyśleć, że dla takiego bubka wciskała się sukienki koktajlowe. Nie miała pojęcia, czym ją nafaszerował, ale musiało to być bardzo skuteczne, skoro trzymało ją tak długo. Choć od jej ostatniej rozmowy z Paulem dzieliły ją zaledwie godziny, to i tak czuła się lekka, wolna i nieprzytłoczona jarzmem jego osoby. Może, gdyby od początku nie kryła się ze swoim zdaniem, to ich związek nie wisiałby teraz na włosku? Może, gdyby nauczyła go swojego życia, to jego świat nie byłby dla niej takie zły? Stanowił sporą część jej życia, zajmował wiele miejsca w sercu i choć żywiła do niego urazę, nie potrafiła tak po prostu go zeń wyrzucić. Miał jeszcze kilkanaście dni. Choć nie wierzyła w to, by je wykorzystał. Zrzuciła z siebie ciężar, jaki dźwigała przez ostatnie tygodnie. Postawiła pierwszy krok, najtrudniejszy, ku odzyskaniu siebie na własność. Teraz mogło być już tylko łatwiej. Zaczynała znów żyć w swoim dawnym rytmie i dopiero zdała sobie sprawę, jak bardzo brakowało jej tego. Bez bankietów i nudnych kolacji ciągnących się prawie do świtu, pustych uśmiechów i próżnych spojrzeń, bez udawania i bycia marną ozdobą jego idealnej persony. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak bardzo dała mu się poniżyć i nie mieściło jej się w głowie, że ona ta pyskata, szalona dziewczyna tak po prostu dała mu się ubezwłasnowolnić. Bo to było ubezwłasnowolnienie. Z jednej strony było lepiej, bo wyrzuciła z siebie część tego, co ją męczyło, ale z drugiej… z drugiej strony pojawił się Georg. Plan Liv był zupełnie inny. Uwolnić się od Paula, nie wiązać się już więcej, nie przywiązywać, nie zakochiwać, tylko żyć z dnia na dzień. Jak dawniej. A teraz, z nim to już nie było takie oczywiste. Znów zaczynała motać się w sieci swoich własnych uczuć. Oparta o drewnianą framugę drzwi przyglądała się siostrze, uświadamiając sobie, jak wiele zaprzepaściła, jak wiele straciła dla tego, co warte było niczego. Choć cały czas była obok, choć zdawała się wspierać Scarlett, to tak naprawdę w najważniejszych momentach kisiła się na jakichś bankietach, zamiast towarzyszyć jej. Ominęło ją tak wiele spraw, w tak wielu jej obecność mogła zapobiec przykrościom, jakie dotykały jej siostry. Wystarczyło, by tylko była. Choć brunetka nie miała jej nigdy tego za złe, to teraz, na przestrzeni czasu zrozumiała, jak bardzo skrzywdziła nie tylko siebie, ale i ją. Odepchnęła się od drewnianej powierzchni i biorąc głęboki oddech, weszła do sypialni Scarlett. Ślęczała nad zeszytami, nietrudno było zgadnąć, że z matematyki. Na kolanach przesunęła się po materacu w kierunku brunetki, by przysiąść za nią i przytulić się, opierając brodę na jej ramieniu. Zamarła, nie mając pojęcia, o co mogło chodzić Liv. Przekrzywiła lekko głowę, skręcając ją tak, by choć kątem oka spoglądać na siostrę. Zamknęła w swoich dłoniach dłonie siostry, wplatając swoje między jej palce.
- Przepraszam, Scarlett. – Wyszeptała słabo, mocno zaciskając powieki. Nie chciała płakać, a gula ściskająca jej gardło, wcale nie ułatwiała tego zadania.
- Za co, głuptasie?
- Za to, że nie było mnie przy tobie, gdy tego potrzebowałaś. Za to, że cię nie słuchałam. Za to, że byłaś sama, gdy ten dupek znów cię krzywdził. Za to wszystko, czego nie zrobiłam, kiedy powinnam. Za to, że trwoniłam czas, poświęcając go temu, kto nie był go wart i za to, że pozwoliłam ci samej iść przez noc.– Scarlett uśmiechnęła się delikatnie.
- Kocham cię najmocniej w świecie, Liv.
- Ja bardziej. Chociaż ostatnio nie dawałam tego najlepszych dowodów.
- Przestań, łobuzie. Nie chcę, żebyś mnie przepraszała. Wiem, że jesteś, byłaś i będziesz. Nie potrzebuję więcej. Trochę mi uciekłaś, trochę długo dochodziłaś do tego, że nie tędy droga, ale… jedno serce, jedna dusza. Zapomniałaś? – Trochę niezdarnie potarła policzkiem czubek nosa Liv, uśmiechając się do niej.
- Nigdy, nawet przy całym stadzie Paulów. - Uśmiechnęła się krótko. - Naprawdę nie jesteś, nie byłaś zła?
- Skąd ci się zebrało na takie rzeczy, co? Liv, weź posłuchaj sama siebie, co? Ja? Ja, miałabym milczeć, gdy coś mi nie pasuje? Ja?
- Fakt, niemożliwe. – Stwierdziła po chwili, parskając śmiechem. Odsunęła się od Scarlett, niedbale rzucając na poduszki. Założyła ręce pod głowę i rozejrzała po pokoju. Scarlett miała zdecydowanie za mało maskotek. W zasadzie żadnej prócz Pana Misia. Skręcając głowę, dostrzegła fotografię. Znała ją doskonale, bo w końcu sama przyłapała Scarlett i Toma na przytulaniu. Podniosła się do pozycji siedzącej.
- Ale ty się wiercisz. – Scarlett skwitowała kręcąc głową, po czym wróciła do zadań z matematyki. Liv wzięła do rąk zdjęcie, przyglądając mu się uważnie. Biło zeń coś, czego nie można objąć rozumem i określić słowem. Westchnęła.
- Scarlett, co zamierzasz z tym wszystkim?
- Wszystkim, czym?
- Mamą, Sereną, Mike’em, maturą, śpiewaniem, no i Tomem. – Scarlett zastanawiała się przez moment, kreśląc na marginesie zeszytu nieokreślone wzorki. Liv zaś, ani na chwilę nie oderwała oczu od fotografii. Stwierdziła, że musi ich fotografować częściej. Gdyby ktoś potrzebował definicji miłości, pokaże mu ich zdjęcie.
- Hym…- podniosła wzrok na Liv – mama w końcu zrozumie, że sama muszę przejść przez życie. Mike i Serena niebawem znikną już na zawsze z mojego życia. Maturę zdam, choćby nie wiem, co się działo. Śpiewać będę, jeśli nie na wielkiej scenie to do kotleta, kiedy będę gotować obiad…obiad dla Toma, – uśmiechnęła się pod nosem, lokując wzrok we wzorach, – ale się nie poddam. Wykorzystam wszystkie możliwe szanse. Najważniejsze jest to, że będę po prostu żyć.
- Bez planów i założeń?
- Będę pamiętać o tym, co było, ale nie pozwolić przeszłości zdominować teraźniejszości. To, co było, Mike, Sam i Tasha, cały tamten etap musiał nastąpić, bym mogła dziś być tym, kim jestem. Właśnie, muszę z nimi porozmawiać. – Zamyśliła się. - Musiałam upaść, by wstać. Tak samo było teraz. Musiałam zostać pozbawiona wszystkiego, w co wierzyłam, by przekonać się, że to nie było do końca dobre. Widzisz, to, co było do tej pory, to taki mur obronny przed życiem. Kryłam się za zasłoną zasad, by nie doświadczyć prawdziwych uczuć. Tom go obalił.
- Wszystko przez niego.
- Wszystko dzięki niemu. – Poprawiła Liv i zrzuciwszy zeszyty na podłogę, usiadła obok niej. – Jak tak usiłuję sobie pomyśleć, co byłoby, gdyby jego nie było, to nie potrafię, to jakiś kosmos, abstrakcja totalna. Ja nie… nie wiem, no, ale on już musi być. Musi. – Szepnęła, na co Liv uśmiechnęła się, odkładając zdjęcie.
- Wiedziałam, że tak będzie. Wiedziałam, że z tej batalii prędzej czy później zrodzi się miłość. Tata też to wiedział. – Scarlett gwałtownie uniosła głowę, bacznie spoglądając na Liv. – Pamiętasz walentynki? – Brunetka kiwnęła głową. – Wtedy płakałam przez Paula i tata przyszedł do mnie. Nie mówiłam ci o tym, bo nie było, kiedy później, bo wiesz… te wszystkie sprawy… No i żaliłam mu się na Paula, że tak mnie traktuje, a ja wciąż liczę na cud i mówiłam jeszcze, że ciebie spotkało takie szczęście, że masz Toma i że on kocha cię nawet spojrzeniem, chociaż tak naprawdę wtedy jeszcze wtedy wydawało wam się, że to wszystko nic nie znaczy, że nic was nie łączy, to macie już wszystko, bo macie siebie. No i się nie myliłam, a tata wypytał mnie trochę o Toma. Na końcu stwierdził, że pojawiłaś się w jego życiu, by uchronić go przed ostatecznym upadkiem i by on obronił cię przed tym wszystkim, co siedzi w tobie, by obalił ten mur. Nie potrafię dokładnie przytoczyć jego słów, ale pamiętam jak na was patrzył, gdy to mówił.
- Jak? – Szepnęła.
- Tak, jak zawsze patrzył na nas, gdy mówił, że nas kocha. I tata miał rację. Chociaż jeszcze nie raz będziecie się kłócić, chociaż będzie ci się wydawać, że to koniec, nigdy nie będzie tak źle, by nie odwrócił się, żeby na ciebie zaczekać, byś ty nie cofnęła się o krok, by do niego wrócić. Możesz mówić, co chcesz, że to nie miłość, że niewiadomo, co przyniesie jutro, że życie pisze różne scenariusze i jutro możecie być już ty i on, a nie wy, ale wiesz, co? Jeśli tak się stanie, to obje spędzicie resztę życia w swoistych katuszach, bo taka miłość trafia się raz.
- On cię kocha, Liv. – Scarlett nie potrafiła wydusić z siebie nic więcej, prócz tego jednego zapewnienia. Liv ukazała jej więcej prawdy, niźli sama pozwalała sobie dostrzec i nie chciała już zaprzeczać. ‘Pozwól, by to się po prostu działo.’ Jeszcze jakiś czas temu nie do końca rozumiała, to, co Simone miała na myśli. Teraz już wiedziała. Tak wiele zdarzeń, a ona będąc w centrum broniła się przed najistotniejszym. Chociaż nie, nie broniła się. Scarlett po prostu, doskonale wiedząc, nie zdawała sobie sprawy z tego, kiedy między nich wkradło się uczucie. Kiedy on przestał być zagubionym chłopcem z klubu, a ona śpiewającą dziewczyną, która jednego razu go spostrzegła. Kiedy stali się dla siebie Scarlett i Tomem. Kiedy pierwszy raz granica między ja i ty płynnie zatarła się, formując się na nowo. Formując się w nas. Objęła siostrę, mocno przyciągając do siebie. Liv oparła głowę na ramieniu Scarlett i choć obu było strasznie niewygodnie w takiej pozycji, to liczyło się w tej chwili najmniej. Mówiąc ‘on’, Scarlett bynajmniej nie myślała o Paulu. Liv pragnęła wolności, a gdy wreszcie miała jej zasmakować, w jej życiu pojawił się Georg. Chłopak ewidentnie się zadłużył. Liv też ciągnęło do niego, ale coś ją blokowało. To coś miało na imię Paul i tu bynajmniej nie chodziło o to, że nadal oficjalnie byli parą. Liv blokowała świadomość przywiązania, ewentualnego związku i całej jego otoczki. Nie chciała znów być dodatkiem, nie chciała stać w czyimś cieniu, zmieniać się na siłę. Choć doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że zielonooki był zupełnie innym człowiekiem, a jej obawy zupełnie paradoksalne, to piętno, które pozostawił po sobie związek z Paulem było na tyle silne, by nie pozwolić Liv przełamać tej bariery. – Wspomnisz moje słowa. – Wyszeptała, całując siostrę w czubek głowy.
- Nie tak miało być, Scarlett. Nie tak…
- Widocznie tak musiało być. Musiał pojawić się on, byś zrozumiała, byś uwolniła się od Paula, byś zaczęła znów żyć. Tak jak tego chcesz.
- Ale o jakiej miłości ty mówisz, to przecież… nieee.
- Nie będę kochać, Scarlett.
- Nie powielaj moich błędów, Liv. – Powiedziała odrobinę zbyt stanowczo, obdarzając Liv karcącym spojrzeniem. Ta podniosła się i wyprostowawszy, oparła o ścianę. Westchnęła się ciężko, wpatrując się w swoje dłonie. Dopiero po chwili podniosła wzrok na Scarlett, która ani na chwilę nie oderwała od niej swojego.
- O czym my mówimy, Scarlett?
- Po prostu nie wzbraniaj się. Pozwól życiu toczyć się, okej?
- Nie wiem. Nie wiem niczego i nie chcę planować, zakładać, nastawiać się. Najpierw muszę rozstrzygnąć kwestię Paula.
- Myślałam, że to już masz za sobą.
- Nie, jeszcze nie. On wróci. Nie wiem, kiedy, ale wróci.

W domu rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. 
*

Siedząc przy elegancko zastawionym stoliku, patrząc na tych wszystkich ludzi, których nie lubiła, ba, nawet nie znała, dusząc się w niewygodnej sukience, mając na szyi te przeklęte perły i pozwalając, by trzymał ją za dłoń, słodko gawędząc z inwestorami, szczerze zastanawiała się, jakim cudem przystała na to zaproszenie. Przecież obiecała sobie, że już nigdy więcej, że to koniec, że nie da mu się znów stłamsić, a jednak tam siedziała. Nie wiedzieć, czemu, słuchała potoku jego słów, rozważyła najbardziej irracjonalną na tą chwilę propozycję i o zgrozo, przyjęła ją. Po co był jej ten bankiet? By po raz kolejny przekonać się, że Paul to wcielenie seniora Bindera, że nie kochał jej, że interesowało go tylko jej ciało i to jak prezentowała się w satynowej kiecce. Tak, one zawsze były satynowe. To chyba jakieś zboczenie, jedno z wielu. Od samego wejścia nie zamienił z nią słowa, a jedynie uśmiechał się z wyższością do swoich kolegów i z dumą do ich ojców. Szturchał ją lekko, gdy miała się uśmiechnąć, no i oczywiście miała nie mówić niepytana. Choć pluła sobie w brodę, że była tam z nim, to coś, jakiś wewnętrzny głos mówił jej, że wbrew pozorom to kolejny krok w przód. Uniosła dumnie głowę, rozglądając się dyskretnie. Mama Paula rozmawiała z kilkoma innymi kobietami. Ta kobieta ją fascynowała. Emanowała niepomierną klasą. Biło od niej specyficzne ciepło. Chyba jako jedyna w tej rodzinie nie dała się zatruć pieniądzowi. Liv zastanawiało, dlaczego nie odeszła od Paula seniora, skoro tłamsił ją i podcinał skrzydła, nie szanował i można powiedzieć, że poniżał. Może z tego samego powodu, dla którego ona sama niedawno posłusznie chadzała na bale i dzielnie pełniła rolę kwiatka w butonierce Paula. Olśniewała tych wszystkich starych pryków, szczerzących do niej swoje sztuczne zęby, mających się za niewiadomo kogo, z powodu kilku zer na koncie. Tak bardzo nie chciała tam tkwić, a jednak obietnica była silniejsza. Przyrzekła sobie, że Paul ma czas do ostatniego dnia marca i chcąc nie chcąc dotrzymywała tego. Scarlett milcząc, po prostu patrzyła jak szykowała się do wyjścia. Brutalnie zamordowała Paula spojrzeniem, przynajmniej kilka razy, a gdy o coś pytał lub zagadywał, po prostu udawała, że go tam nie było. Jej milczenie było znacznie gorsze, niż wszystkie wyrzuty, utarczki i kłótnie. Milczała, bo w końcu to Liv przeczyła samej sobie, a nie ona.
- I jak? – Zapytał, pierwszy raz tego wieczoru skupiając swoją uwagę na Liv. Przez moment przyglądała się Paulowi, zastanawiając się jakiej udzielić odpowiedzi. Do głowy przyszło jej jednak, coś lepszego.
- Paul, jaki jest mój ulubiony kolor? – W pierwszej chwili wyraźnie go zatkało, zaśmiał się nerwowo, mocniej ściskając jej dłoń. A Liv zupełnie spokojna, nadal przyglądała mu się w skupieniu.
- Skąd ci to przyszło do głowy, Liv? Co? – Uśmiechnął się, jakby chciał jej słowa obrócić w żart, a najlepiej zrobić replay, by ich wcale nie było. Twarz Liv rozpogodziła się, uśmiechała się delikatnie, sprawiając wrażenie nieodgadnionej. Nie mógł rozszyfrować, o co jej chodziło. Tego też nie rozumiał.
- To proste pytanie, Paul. Przecież na pewno wiesz. – Zachęciła go.
- No pewnie, że wiem.
- No, więc?
- Czerwony. – Stwierdził z miną znawcy. Stało się jak przewidywała. Z jej twarzy ani na sekundkę nie zniknął ten nic niemówiący uśmiech, gdy delikatnie, acz znacząco wyswobadzała swoją dłoń z uścisku Paula. On nieco zdziwiony, przyglądał się, jak wstając z krzesła posyła mu pewne spojrzenie i płynnie oddala się od niego. Zarejestrował jedynie, jak jej perłowa sukienka falowała delikatnie, gdy idąc zmysłowo kołysała biodrami. Satyna połyskiwała w mdłym świetle lamp i wydała mu się tak niezwykle inna. Poczuł, jakby jego oczy się otworzyły i dopiero teraz dostrzegł ją prawdziwą. Niezwykle piękną kobietę, pełną siły i pasji. Jego kobietę, która powoli oddalała się od niego. Uczyniwszy kilka kroków, zatrzymała się i odwróciwszy, spojrzała na niego, a jej wargo wciąż układały się w tajemniczy uśmiech.
- Granatowy, Paul. Granatowy. – Jej głos pewny, acz nasycony nutką żalu poniósł się po pomieszczeniu, odbijając echem od wstrzymanych oddechów przysłuchujących się w zadziwieniu gości. Jakby w zwolnionym tempie przyjmował do wiadomości, jak odwraca się, wypinając z włosów klamrę i rzuca ją na podłogę, a jej lśniące włosy kaskadami opadają na ramiona i nagie plecy. Gdzieś w tle dobiegł go, trzask uderzającej o ziemię spinki. Powiódł za nią wzrokiem, gdy go podniósł, Liv już nie było. Niknęła w ogromnych drzwiach salonu. Nagły impuls przeszył jego ciało. Zerwał się z miejsca, ruszając za nią. Nie potrafił stwierdzić, czy bardziej ubódł go wstyd, jaki mu przyniosła czy fakt, że kilka chwil wcześniej, coś niezaprzeczalnie się zmieniło. Wybiegłszy z domu, rozejrzał się nerwowo po posesji. Nigdzie jej nie było. Stał przed wejściem kilka chwil, oddychając płytko i mocno zaciskając pięści. Zniknęła. Jak Kopciuszek. Rozejrzał się, ale nigdzie nie było pantofelka. Przymknął powieki, chcąc opanować nagłą falę złości. Gdy je na powrót uniósł, kilka metrów przed sobą dostrzegł coś wyróżniającego się pośród ciemności. Podszedł. Na chodniku leżał zerwany sznur pereł. Podniósł go, kilka chwil obracał w dłoniach drobne kuleczki, które jeszcze nie zdążyły zsunąć się z łańcuszka. Przyglądał im się gorączkowo, nie potrafią dać sobie rady z targającymi nim emocjami. Odwracając się na pięcie, cisnął nimi w ziemię i wrócił do środka.


Biegła ile sił w nogach. Był marzec, a ona odziana jedynie w satynową sukienkę, przemierzała kolejne ulice miasta. Nawet buty przestały być niewygodne, wiatr zimny, a brak tchu nie aż tak doskwierający, gdy z każdą sekundą bardziej oddalała się od posiadłości Binderów. Jej policzki smagane wiatrem, żarzyły się rumieńcem, a włosy zupełnie potargał wiatr. Była wolna, tak bardzo wolna, że bardziej nie można. Śmiała się w głos, nie zauważając drwiących spojrzeń nielicznych przechodniów, nie czując lęku, nie mając obaw. Nie czuła nic, nic poza wolnością.

W klubie nie było wielu gości. Kilkoro stałych bywalców, kilkoro singli bez pomysłu na wieczór, jakaś paczka przyjaciół i kilka par. No i oni trzej. Trzej słomiani wdowcy. Swoją drogą dawno tam nie był. Ostatni raz odwiedził ten klub dla niej, opuścił go z nią, a teraz wrócił, też dla niej. Małe światełka nad sceną zgasły, za to zaświeciły się te umieszczone wzdłuż jej krawędzi. Lubił tą aurę tajemniczości, jaką niósł za sobą każdy jej wstęp, a raczej to wszystko, co działo się przed. Ściskało go w żołądku, gdy zastanawiał się, co zaśpiewa albo, w czym wystąpi jego Tajemnicza Dziewczyna. Bo w gruncie rzeczy nadal była Tajemniczą Dziewczyną. Chociaż znał jej imię i nazwisko, pieszczotliwe zdrobnienia, tatę urodzenia, wiedział ile słodzi i co lubi jeść. Mniej więcej orientował się jakie lubi filmy i jakiej słuch muzyki, czy jakie czyta książki. Znał urywki jej przeszłości, posmakował charakteru i był przy niej w wielu znaczących chwilach. Doświadczył jej upadku i trwał przy niej, gdy się podnosiła, ale i tak miał wrażenie, że nic o niej nie wiedział, że nie znał jej tak, jak znał wiele innych osób. Miała w sobie tą niepomierną specyfikę, to coś, co sprawiało, że z każdą chwilą chciał być bliżej i choć miał pewność, że mu ufa, pragnął ją poznać, rozgryźć. Tylko nie miał zielonego pojęcia, jak odpakować tego cukierka. Nie chciał naciskać, ani zmuszać jej czegokolwiek, chciał być i pragnął znaleźć sposób na to, by poczuła w sobie tyle pewności, by otworzyć się przed nim. Musiał czekać, zdawał sobie z tego sprawę. Tym bardziej, że znał już powód jej lęków. Martwił się o nią. Scarlett miała niewątpliwie silną osobowość, niezłomny charakter, ale zdołał się przekonać, jak bardzo może być krucha. Dlatego tak bardzo paraliżowała go świadomość, że przekroczyła już tą granicę. Zachwyciła wytwórców. Miała potencjał, który oni mogli zechcieć obrócić w tysiące euro. Tak bardzo nie chciał, by sprzedali jej pasję. A z drugiej strony myślał o sobie, o tym, jak kariera mogłoby wpłynąć na nich. Choć to egoistyczne, chciał mieć ją przy sobie, być pewnym, że nic jej nie grozi i bronić w razie potrzeby. Tak bardzo lękał się, że wielki świat mógłby mu ją odebrać… usłyszał szelest. Spojrzał w stronę podestu i dostrzegł tam ją skąpaną w mroku. Na ciemnym tle zarysowywały się jedynie jej kształty, delikatnie połyskiwała sukienka i lśniły włosy. Powolutku zapaliło się światło. Mógł znów na nią patrzeć. Jej długie loki upięte wsuwką z lewej strony, w pełni ukazywały jej śliczną buzię, oczy rozświetlone delikatnym makijażem i pełne wargi. Na szyi połyskiwał drobny naszyjnik, a ciało przyodziała w czarną, długą satynową sukienkę lekko rozkloszowaną ku dołowi. Wyglądała jak Księżniczka. Była nią, jego małą Księżniczką. Ujęła jedną dłonią mikrofon, a muzyk wygrał kilka pierwszych nut, gdy w tyłach pomieszczenia rozległy się, jakieś dźwięki. Dała znak, by muzyk zaprzestał gry i spojrzała w kierunku wejścia. Tom również skierował wzrok w tamtą stronę. W drzwiach stała roztrzęsiona Liv. Cała potargana i zmarznięta. Miała na sobie tylko cienką sukienkę. Patrzyła na wszystkich zmieszana, nie mogąc znieść ogromu spojrzeń. Ciszę rozdarły delikatne kroki Scarlett. Z gracją przecięła salę, skupiając na sobie kilka zachłannych spojrzeń. W tym jego własne. Podszedłszy do Liv mocno ją przytuliła, pozwalając, by ta ufnie przylgnęła do niej. Georg siedział jak na szpilkach, a Bill przypatrywał się im w zadumie. Scarlett gładziła siostrę po potarganych włosach, szepcząc jej coś do ucha. Tuląc ją do siebie odzyskała spokój. – Grzeczna dziewczynka. – Szepnęła i ucałowała siostrę w policzek. Odsunęła ją od siebie, mierząc krytycznym spojrzeniem. – Rozchorujesz mi się. – Wygładziła jej sukienkę, otarła policzki i przeczesała palcami włosy. – Znów jesteś śliczna. – Uśmiechnęła się, a Liv odwzajemniła ten uśmiech. – Wiedziałam, że wrócisz, a teraz chodź. Musisz to zrobić ze mną. – Ujęła Liv za rękę i poprowadziła za sobą. Brunetka odetchnęła ciężko, nie do końca będąc świadomą, na co się pisze. - Pamiętasz naszą piosenkę?


Muzyk przesunął się do samego brzegu ławeczki, by obie mogły zająć miejsce przy fortepianie. Zaczęły grać. Scarlett pierwsza, Liv chwilę po niej odrobinę niepewnie przyłożyła dłonie do czarno – białych klawiszy, idąc w ślad siostry. To zupełnie szalone grać bez jakiejkolwiek próby po tylu latach przerwy, ale przecież cały ten wieczór był jednym wielkim szaleństwem. Kto normalny biegiem pokonuje pół miasta, mając na sobie w dodatku dziesięciocentymetrowe szpilki i niewygodną sukienkę. Tylko Liv Hannah O’Connor. Dlatego gra na fortepianie bez rozgrzewki przed kilkudziesięcioosobową publicznością to już pikuś. Scarlett twierdziła, że z fortepianem było, jak z rowerem. Nie można było zapomnieć. Musiało tak być skoro grała i o zgrozo śpiewała. Nigdy za tym nie przepadała. Śpiew należał do Scarlett, to ona to kochała i była w tym dobra. Wolała jej słuchać, choć jak twierdzili ci, który ją słyszeli, nieźle jej to wychodziło. Znacznie pewniej czuła się z aparatem w dłoni, a to, co się teraz działo, a raczej to, że się na to zgodziła, musiało być efektem szoku pourazowego, a raczej popaulowego. W sumie nie było, aż tak źle. Śpiewanie ze Scarlett było bezpieczne, bo przy skali jaką miała, jej własna nie była bardzo słyszalna, więc prawdopodobieństwo, że jej niedociągnięcia wokalne będą znacząco rzucać się w oczy, było na szczęście małe. Skręciła głowę. Spojrzała w róg salki. Był. Patrzył na nią swoimi zielonymi oczami w taki sposób, że ciarki przeszły jej po plecach. Nie mogła tak reagować, w końcu to tylko Georg. Uśmiechnęła się wychwytując jego spojrzenie.


Jesteś tą jedyną, właściwą osobą.
Jedyną, która poznała moje wnętrze. 
Teraz mogę oddychać,
Bo jesteś tu ze mną.

Scarlett gwałtownie oderwała palce od politury instrumentu, w chwili, gdy muzyk płynnie przejął grę. Wstając, wyjęła mikrofon ze stojaka i nie przerywając, wyszła zza instrumentu, porywając za sobą Liv. Trzymając się za ręce, powolutku przeszły na środek podestu. Splotła swoje z jej palcami, mocno ściskając jej dłoń. Powiodła spojrzeniem po pomieszczeniu, dłużej zatrzymując się najpierw na Georgu, który nawet nie próbował ukryć swojej fascynacji jej siostrą. Wpatrywał się w Liv jak w ósmy cud świata, co ona musiała dostrzec, bo jej policzki oblały się purpurą. Dalej uśmiechnęła się do Billa, puszczając mu oczko, by wreszcie ulokować swoje spojrzenie w nim. Pochwyciła intensywne spojrzenie czekoladowych tęczówek Toma, uśmiechając się niewinnie. Równocześnie powolutku uniosły ku górze wolne ręce, zaciskając dłonie w piąstki na wysokości głów, by równie wolno opuścić je swobodnie wzdłuż ciała. Efekt podobał jej się bardzo. Liv świetnie wczuła się w tonacje, pamiętała nuty, bo w przeciwieństwie do niej nigdy nie miała problemu z rozczytaniem ich i po prostu dała się ponieść. Lubiła czuć, jak dźwięki przepełniają każdą najmniejszą cząstkę jej ciała. Ten ostatni występ miał być wyjątkowy, wieńczący ten niewątpliwie ważny etap w jej życiu. Ten, dzięki któremu wszystko się zaczęło, wszystko się zmieniło, wszystko stało się lepsze, choć nie łatwiejsze. Etap, dzięki któremu miała jego. Bo tak, jak tego dnia chciała być silna. Chciała widzieć poprzez deszcz. Chciała znaleźć swoją drogę. Chciała spełnić marzenia. Chciała żyć i oddychać swym przeznaczeniem. I przecież był też on. Przy niej. 


Jesteś wszystkim, co mam, 
Wszystkim, czego pragnę.

Tom uśmiechnął się pod nosem, wsłuchując się w kolejne słowa piosenki. Razem z Liv tworzyły całkiem niezły duet. Mozaika przeciwieństw, Scarlett cała w czerni, a Liv w bieli. Tak bardzo inne, a jednak takie same, zagubione, a jednak odnalezione. Silne w swych słabościach. Słodko wyglądały. Patrzył na nią i nie mógł nasycić oczu, gdy tak uśmiechała się do niego, spoglądała prosto w oczy, by wiedział, że to specjalnie dla niego. Ten ostatni raz. Zatoczył koło. Dokładnie pamiętał, jak dostrzegł ją tam po raz pierwszy, jak wyszedł i wracał znów, znów i znów. Jak potykał się, a ona wytrwale pomagała mu wstać. Jak bronił się i uparcie pchał się niżej i niżej, a ona i tak była, choć dawno powinna odejść. I chyba właśnie za to był jej tak niesamowicie wdzięczny, że nie odeszła, że nie zostawiła go samego, że była tak uparta i nieznośna, a najbardziej za to, że zostając sprawiła, że uzależnił się od niej, że poko… Wziął głęboki oddech, gdy to jedno małe słówko ugrzęzło mu w myśli. Muzyka ucichła i po pomieszczeniu potoczyła się salwa braw. Siostry ukłoniły się zgrabnie i lekko zbiegły ze sceny, by zniknąć na zapleczu.

- Powiedz mi tylko, że od niego odeszłaś? – Scarlett z nadzieją w głosie, spojrzała na siostrę, opadając na kręcony fotel w swojej garderóbce. Liv, siadając obok, chwyciła gruby pędzel i przypudrowała nos, jakby zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Nie, w zasadzie to nie. – Wzruszyła ramionami. - Wracamy do domu?
-  Nie rozumiem, jak możesz tak zwlekać. Przecież to już tylko formalność. – Westchnęła. - Muszę rozliczyć się Karlem. Jeszcze trochę mi zejdzie.
- Paul otrzymał dziś bardzo wyrazisty sygnał. Jeśli nie jest, aż tak niebotycznym idiotą, to zrozumie, że coś ma się na rzeczy. Scarlett, wierz mi, że wiem, co robię. – Położyła dłoń na dłoni siostry, ściskając ją lekko. - To ja poproszę Georga, żeby mnie odwiózł. Jestem skonana.
- Wszystko mi opowiesz.
- Jakżeby inaczej. Nie siedź za długo. – Uśmiechnęła się, wychodząc z pomieszczenie.

Zagryzając dolną wargę, zapukała w drewniane drzwi, po czym cicho weszła do pokoju. Zastała w nich szefa, jak zawsze zakopanego w papierkowej robocie. Jak w każdy piątek. Zamknąwszy za sobą drzwi, stanęła przy nich czekając, Az oderwie się od rachunków. Widząc brunetkę, skinął głową na krzesło. Usiadła.
- Dawno cię nie było, Scarlett, ale okej. Nie przejmuj się, słyszałem o Nico. – Uśmiechnął się niemrawo. - Byłyście dziś świetne, Liv powinna była towarzyszyć ci częściej.
- Ona nie lubi śpiewać. Dziś to tak wyjątkowo. Chciałam, żeby tak było, by mój ostatni raz tutaj taki właśnie był.-  Posłała mu przepraszające spojrzenie, składając splecione dłonie na swojej nodze.
- Przeczuwałem to. Domyślałem się, że po tak długiej przerwie już nie wrócisz. Szkoda, fajnie było mieć cię tutaj.
- A mnie świetnie było tu być, Karl, ale nie mogłabym śpiewać dłużej dla ciebie. Vanilientraum to tata, a ja muszę nauczyć się żyć bez niego.
- Ale nie rzucaj śpiewania. Jesteś zbyt dobra. Jak już będziesz sławna, to będę miał niezłą reklamę. – Uśmiechnął się przebiegle.
- Materialista. – Pokręciła głową, odwzajemniając uśmiech. – Nie rzucę. Po prostu pójdę dalej. Nie wiem jeszcze gdzie, ale pójdę.
- Tak, a propos pieniędzy, jak rozliczamy się za dziś?
- Nie chcę zapłaty, Karl. Ten występ był dla mnie zbyt wyjątkowy, by kalać go pieniądzem. – Wstała, wyciągając dłoń ku mężczyźnie. – Trzymaj się, Karl. Wysokich obrotów. – Puściła mu oczko.
- Wpadnij czasem na stare śmieci i pozdrów mamę. – Kiwnęła głową, posyłając mu ostatni uśmiech. Po czym wyszła z pomieszczenia zamykając za sobą drzwi. Drzwi dawnego życia.

Wyszła z klubu, a chłodny wieczorny wiatr rozwiał jej włosy. Postawiła kołnierz płaszcza i zapięła ostatni guzik. Patrzył jak stawia kolejne kroki, jak wiatr pomiatał jej długą suknią, odsłaniając jej zgrabne nogi i wyglądała tak słodko walcząc z nim, by nie uniósł materiału zbyt wysoko. Podszedłszy do niego, sapnęła poirytowana i stając lekko na palcach, krótko pocałowała go w usta. Jej buzię rozjaśnił słodki uśmiech, gdy nie pozwalając Scarlett odsunąć się od siebie, objął ją rękoma w talii i mocno przytulając do siebie, złożył na jej wargach kolejny pocałunek, długi i namiętny. Położyła płonie na torsie Toma, zgarniając materiał jego kurtki, zacisnęła je w piąstki. Niechętnie oderwał od niej swoje wargi, układając je w tajemniczy uśmiech i przyglądał jej się chwilę w skupieniu. Zmarszczyła brwi, posyłając mu pytające spojrzenie.
- Mogę wiedzieć, co robisz? – Jeszcze przez moment nie odrywał od niej wzroku, by jak gdyby nigdy nic odsunąć Scarlett od siebie i otworzywszy drzwi samochodu, zaczekać, aż opadnie na fotel i zamknąć je za nią. Sam zajął miejsce za kierownicą i odpalił silnik. – Tom?
- Upewniałem się. – Gdy nadal nie spuszczała z niego bystrego spojrzenia, obdarzył ją zniewalającym uśmiechem i skradł kolejny pocałunek. – Upewniałem się, czy to wszystko jest aby na pewno prawdą.
- Ale dlaczego?
- Bo jeszcze kilka miesięcy temu, opuszczając ten klub z dziewczyną, której imienia nie jestem w stanie sobie przypomnieć, byłem przekonany, że nie mam prawa zbliżyć się do ciebie, że tylko z dala ode mnie jesteś bezpieczna, a dziś jesteś ze mną ty, zupełnie moja i zupełnie nie na chwilę. – Wyjeżdżając z parkingu, skupił się na jeździe, płynnie zmieniając biegi i łagodnie kręcąc kierownicą. W aucie rozległa się cicha muzyka, w której takt zaczął uderzać placami o kierownicę. Spoglądała na jego ściągniętą w skupieniu twarz, analizując sens wypowiedzianych przez Toma słów.

W rogu, tuż pod sceną spostrzegła jego. Zamyślony, zmęczony, szary. Tak bardzo nieczłowieczy. Pił i wpatrywał się w nią. Bez swojej słynnej czapeczki. Obszerna bluza, wisiała na nim tak bardzo nienaturalnie. Miał zapadnięte policzki. Wyglądał niczym cień człowieka. I nagle miała wrażenie, że była świadkiem upadku Toma Kaulitza. Tego, którego znała z gazet. Tego, który w morzu swoich błędów był człowiekiem bez skazy. Tego, którego znali wszyscy, nie wiedząc o nim nic. Patrzył na nią. Takimi ufnymi, smutnymi oczami. Patrzył, a w niej coś pękło.

Teraz to ona spoglądała na niego, na jego zgrabny profil. Nie było w nim już człowieka, którego dostrzegła tamtego listopadowego wieczoru. Jego policzki wypełniły się i nabrały kolorytu, skóra poczęci odzyskała swój dawny odcień. Jej przygnębiająca szarość zniknęła gdzieś po drodze. Scarlett już zapomniała, że Tom kiedykolwiek taki był. Choć nabrał wagi, porzucił część dawnych, złych przyzwyczajeń, to coś pozostało niezmienne. Była świadkiem upadku i powstania prawdziwego Toma Kaulitza, nie człowieka bez skazy, nie ideału, nie Casanovy, nie cwaniaka i nie gwiazdki z pierwszych stron gazet. Miała Toma, prawdziwego, całego Toma, który był tylko jej, już jej. Uśmiechnęła się delikatnie. Odpięła guziki płaszcza. W aucie było już bardzo ciepło. Tom, oderwawszy wzrok od drogi, posłał Scarlett czuły uśmiech.
- O czym myślałaś?
- O tobie.
- O mnie? A co sobie myślałaś?
- Nie powiem. – Wystawiła do niego język i uśmiechnęła się chytrze. – Gdzie jedziemy?
- Jakiś czas temu ustaliliśmy, że ty jesteś moją koleżanką, a ja twoim kolegą, tak? – Kiwnęła głową uśmiechając się pod nosem. – Zatem, pomyślałem sobie, że pójdziemy o krok dalej i zaproszę cię na randkę.
- Randkę? A dokąd? – Spytała zaciekawiona, na co Tom zrobił triumfującą minę.
- Nie powiem.

Oszołomiona ogromem budynku, niezwykłym oświetleniem, fasadą i zdobieniami, którym przyglądała się, gdy trzymając ją za rękę wprowadzał do środka. Jednak jego zewnętrzne nijak miało się do tego, co zastała w środku. Przed jej oczami rozpościerał się bardzo duży hol, utrzymany w złoto – brązowej tonacji, bogato zdobiony, niezwykle elegiacki. Taki w jakim zatrzymują się gwiazdy filmowe. Z wrażenia zapomniała spytać, co zamierzał. Recepcjonistka z firmowym uśmiechem podała Tomowi kartę magnetyczną, życząc miłego pobytu. Odniosła wrażenie, że wszystko zostało wcześniej przygotowane. Dopiero wchodząc do windy, jakby ocknęła się. Drzwi powoli zasunęły się przed jej oczami. Spojrzała  na Toma, który wybrawszy ostatni numer piętra, uśmiechnął się doń czule.
- Tom, co to wszystko znaczy? – Nic nie mówiąc, pogładził dłonią jej policzek, przesuwając ją wzdłuż jej ucha i schował za ni kilka kosmyków jej włosów.
- Niespodzianka. – Szepnął, obiema dłońmi ujmując jej buzię. Spojrzał w jej turkusowe tęczówki, chłonąc bijące z nich ciepło i ukochany spokój. Kciukami powiódł wzdłuż linii oczu Scarlett, poprzez kości policzkowe, aż do pełnych ust, które zarysował subtelnie. Uśmiechnęła się niewinnie, przymykając powieki, gdy utulał jej wargi swoimi w czułym pocałunku. Nie niecierpliwym, nie niespokojnym, nie pożądliwym, ale delikatnym i pełnym uczucia. Zawirowało jej w głowie. Położyła swoje drobne dłonie na łopatkach Toma, zaciskając je lekko. Wraz z cichym brzękiem drzwi windy otworzyły się, rozpościerając przed nimi długi korytarz. Tom, mocno ściskając dłoń Scarlett, prowadził ją, szukając odpowiedniego numeru. Nie miała pojęcia, co zaplanował. W środku korciła ją niepewność przemieszana z przyjemnym oczekiwaniem. Nie pytała, by nie zburzyć tej magicznej otoczki, która nienamacalnie opiewała każdą kolejną chwilę. Cierpliwie czekała, pozwalając mu się prowadzić i patrząc na jego spokojny wyraz twarzy, lustrując każdy krok. Osiemset dziewięćdziesiąt jeden. Wyjął z kieszeni kartę magnetyczną i wprawnym ruchem przesunął ją przez czytnik. Pchnął lekko drzwi, które natychmiast ustąpiły. W pokoju panowała ciemność, którą, gdy tylko pstryknął palcami, zastąpiło delikatne światło. Przepuścił Scarlett przodem, zamykając za sobą drzwi. Znajdowała się w przestronnym pokoju, urządzonym z niezwykłą klasą, prosto i olśniewająco. Jeszcze nigdy nie widziała czegoś takiego. No, może w gazetach, ale tamten widok nijak miał się do tego, co ujrzała tu. Hebanowe meble, ściany w kolorze ecru, złote wykończenia. Całość zapierała dech w piersi. Odwróciła się przodem do Toma, dotąd stojącego za nią z rękoma splecionymi na klatce piersiowej. Przyglądał się jej.
- Toom? – Spytała niewinnie, kładąc swoje dłonie na jego splecionych rękach. – Wyjaśnij mi proszę. Wiem, że może burzę twój zamysł, ale ja nic Noe rozumiem. To wszystko jest takie piękne i w ogóle… - spuściła wzrok, a Tom uśmiechnąwszy się, ujął opuszkami palców jej bródkę, unosząc ją lekko ku górze, by móc spojrzeć Scarlett w oczy. Gdy już tak się stało, otoczył ją ramionami, kładąc otwarte dłonie na jej plecach.
- Może to ci się wydać głupie, ale… każda moja wizyta w hotelu, zawsze kończyła się tak samo i ja chciałem, żeby raz było inaczej. No i mam osobny pokój.
- To wcale nie jest głupie, - uśmiechnęła się i ufnie przylgnęła do torsu Toma, gładząc go delikatnie, - teraz przecież jest inaczej, było od samego początku. Ty jesteś inny i wcale nie musisz się obawiać, że zrobisz coś źle. Jestem tego pewna bardziej, niż czegokolwiek. – Nim położyła głowę na jego ramieniu, złożyła delikatny pocałunek po lewej stronie jest piersi.
*

Ciemne auto zatrzymało się przed bramą wjazdową. Liv spojrzała w kierunku domu. Światła były wszędzie pogaszone. Westchnęła ciężko, spoglądając na Georga swoimi szaroniebieskimi oczami. To spojrzenie sprawiło, że coś ścisnęło go w środku. Westchnęła po raz kolejny, podnosząc z podłogi torebkę i znów spoglądając na niego. Miała na sobie jego kurtkę, otulał ją przyjemny zapach perfum Georga. Nie chciała, by zniknął.
- Nikogo nie ma w domu. Może posiedzisz ze mną, co? Nie chce mi się jeszcze spać, a nie mam ochoty być sama. – Chłopak kiwnął twierdząco głową, posyłając Liv pokrzepiający uśmiech.

Przebrała się w dres, a włosy związała w niedbały kucyk, a i tak zdawała mu się uosobieniem piękna. Wszedłszy do pokoju, postawiła na stoliczku dwa kubki z gorącą herbatą i sama usadowiła się obok chłopaka. Przypadkiem musnęła dłonią jego dłoń. Uśmiechnął się.
- Co wybrałeś? – Skinęła głową na laptop spoczywający na jego kolanach.
- Twój folder ‘ulubione’ zawierał tylko jeden film, więc wielkiego wyboru nie miałem. - Roześmiała się cicho, opierając głowę na jego ramieniu.
- Mogę?
- Pewnie.

Kolejne klatki filmu przemijały niepostrzeżenie, a on nie miał zielonego pojęcia, o czym mówiły. Sceny przewijały się przez ekran monitora, ani nie wychwycił też ani jednego słowa ze wszystkich wypowiedzianych, mając na uwadze tylko jedno. Siedziała obok, tak blisko, ufając mu i czując się przy nim bezpiecznie. Serce waliło mu jak oszalałe, dłonie zaczęły się pocić i miał wrażenie, że świat wirował. A to wszystko przez jedną kobietę. W pewnej chwili splotła swoje z jego palcami, przytulając się bardziej, przyprawiając go o kolejny zawrót. Przymknął powieki, biorąc głęboki oddech. Przestał trudzić się okazywaniem jakiegokolwiek zainteresowania filmem, przyglądając się jej delikatnie uśmiechniętej buzi. Mimowolnie pogładził kciukiem jej dłoń. Na moment zamarła, po czym podniosła się do pozycji siedzącej, nie puszczając ani na moment jego ręki. Spojrzała na Georga, oblizując swoje malinowe wargi. Nikłe światło, jakie dawał ekran komputera, pozwalało mu dostrzec jej nierównomiernie unoszącą się i opadającą się klatkę piersiową. Przez cienki materiał t – shirtu przebijały się jej krągłe piersi. Wstrzymał oddech. Powiódł spojrzeniem wzdłuż obojczyków i zgrabnej szyi, aż do pełnych ust, których już od tak dawna pragnął zasmakować. W pokoju stawało się coraz bardziej duszno. Powietrze gęstniało z każdą kolejną upływającą sekundą, utrudniając czerpanie oddechu. Swoją wędrówkę skończył na jej oczach, które wpatrywały się w niego, tak po prostu ufnie i ciepło. Nie miał pojęcia, co go podkusiło, gdy obejmując twarz Liv dłońmi, pocałował ją czule. Długo i wyrafinowanie smakował jej słodkich warg, spijając z nich upragniony pocałunek. Nie broniła się, nie wyrywała, oddawała się pieszczocie, chłonąc czuły dotyk jego ust. Przerywając pocałunek, podniosła powieki, bez słowa spoglądając mu w oczy. Igrały w nich wesołe iskierki. Zamknęła laptopa, przerywając aktorom w pół zdania i odłożyła go gdzieś na podłogę. Uśmiechając się delikatnie, usiadła okrakiem na jego kolanach i przyłożywszy czoło do czoła chłopaka, znów spojrzała mu w oczy. Zagryzła dolną wargę, lustrując każdy najmniejszy odcinek jego twarzy. Uśmiechnęła się szerzej, gdy dłonie Georga spoczęły na jej biodrach. Wodziła opuszkami palców po wrażliwej skórze szyi chłopaka, rysując rozmaite wzory i było tak niewyobrażalnie dobrze. Przy nim czuła się sobą, po prostu bezpiecznie i pewnie. Pragnęła dotyku jego dłoni, smaku ust, śladów pocałunków. Pragnęła świadomości jego bycia. Wszystko stanęło w miejscu. Zapomniała o miejscu i czasie. Pragnęła tylko, by był blisko. Zachłysnęła się powietrzem, gdy mocniej ścisnął jej pośladki, wpijając się w jej usta. Przymknęła powieki, oddając pocałunek całą siłą swego pragnienia. Czując dotyk jego dłoni, powiodła swymi wzdłuż jego pleców, zaciskając je na łopatkach chłopaka. Prężąc plecy w zgrabny łuk, odsunęła się gwałtownie od niego łapiąc oddech. Silny dreszcz przeszył jej ciało.
- Kochaj mnie Georg, - wyszeptała ciężko – kochaj mnie mocno.
*


Chłodne nocne powietrze szczelnie otulało jej ciało, wywołując nań gęsią skórkę. Stała z szeroko rozpostartymi ramionami, opierając się o balkonową balustradę. Przed Scarlett rozpościerała się panorama Berlina. Miasta, które nigdy nie śpi. Widziana z trzynastego piętra, zdawała się jeszcze bardziej zapierać dech w piersi, niźli działo się to, gdy stąpała po ziemi. Miliony świateł migotało tam w dole, na tle czarnego nieba. Jej uszu dobiegała muzyka miasta. Wzdłuż kręgosłupa przebiegały kolejne fale dreszczy, ale nie wadziło jej to. Oddychała pełną piersią, a umysł wypełniał błogi spokój. Cieszyła się, że była tu z nim, że rozmawiali długo, że tulił ją do siebie, gdy chwilami milczeli, że opowiedział jej o tylu rzeczach i że ona mówiła jemu. Choć była już późna noc, ani trochę nie chciało jej się spać. Ta noc była zbyt wyjątkowa, by poświęcić ją na sen. Rześkie powietrze niosło sobie zapowiedź rychłych zmian. Nie myślała o swoim ostatnim występie w studiu, nie myślała teraz o muzyce, o tym, że chciałaby ją tworzyć. Teraz w jej myśli gościł Tom i to, jak bardzo ważny stał się dla niej. Na myśl wróciły jej te wszystkie zdarzenia, począwszy od pierwszego wieczoru, po dziś dzień. Analizowała to, jak bardzo zmienił się Tom, jak zmieniła się ona, jak zmieniali się oni. W pełni pojęła słowa taty. Pojawiła się w jego życiu, by pomóc mu odbić się od dna, by zrozumiał, że można inaczej. Tom po to, by ochronił ją przed tym wszystkim, co w niej siedziało i  nauczył nie bać się. Znaleźli się wśród tłumów, by zrozumieć, że są jedyni. Przymknęła powieki, delektując się ciszą. Uśmiechnęła się, gdy usłyszawszy ciche stąpnięcie, poczuła jak ciepły materiał bluzy Toma, otulał jej nagie ramiona.
- Przeziębisz się. – Wyszeptał wprost do ucha Scarlett, całując jego płatek. Ujął dłońmi jej ręce, przesuwając dłońmi wzdłuż ich linii, aż do dłoni Scarlett, by spleść palce z jej palcami i zatoczywszy rękoma łuk, złączyć je na jej brzuchu. Uśmiechnęła się, odchylając lekko głowę, gdy opierał brodę na jej ramieniu. Stali tak przez moment, wsłuchując się w szum dobiegający z dołu, a chłód owiewający ich ciała, sprawiał, że tulił ją do siebie mocniej i mocniej.
- Przy tobie jest mi gorąco, więc to niemożliwe, bym się przeziębiła. – Zaśmiał się cicho, całując szyję brunetki. Stanowczym ruchem odwrócił ją przodem do siebie, przypierając wątłe ciało Scarlett do metalowej barierki.
- Nie omieszkam tego wykorzystać. – Uśmiechnął się chytrze, przez moment zatrzymując wzrok na dekolcie dziewczyny, by powoli przenieść go na jej usta, później roześmiane oczy. – Śliczna jesteś, wiesz? – Przekrzywił głowę raz na jedną stronę, a raz na drugą, uważnie lustrując jej zarumienioną buzię. Na tle nocnego nieba wydawała się jeszcze ładniejsza, niż kilka chwil wcześniej w pokoju. Uśmiechała się do niego słodko, oplatając rękoma w pasie i była tak blisko, tak bardzo… jej ciało dotykało jego ciała, ocierało się o nie, krągłe piersi, brzuch i zmysłowe uda. Była tak blisko, naraz zapragnął jej tak bardzo, jak nigdy przedtem. Jego ciało zalała fala pożądania. Chciał całować ją zachłannie, tulić do siebie, kochać najmocniej jak się da! Kusił los, okoliczności sprzyjały tak bardzo i zdawał siebie sprawę, że sam poddał się próbie. Sam testował swoją wytrzymałość, jednak był pewien, że nie podda się słabościom, że z nią, dzięki niej i dla niej, nie da się im prowadzić, już nie. Zadrżał. Bynajmniej nie było mu zimno, pomimo chłodnego wiatru jego ciało paliła wysoka temperatura. Zmarszczyła nos, posyłając Tomowi uważne spojrzenie. Delikatnie pogładziła go dłońmi po plecach, chcąc wzbudzić w nim jakąś reakcję. – Przytul mnie, Scarlett. Proszę, przytul mnie mocno. – Bez słowa uczyniła, o co prosił. Wtuliła się w jego silne ramiona, otaczając go swoimi najszczelniej, jak potrafiła. Przywarł do niej, mocno zaciskając ręce na jej plecach. Oddychał niespokojnie, a serce waliło mu jak oszalałe. Nim wtuliła głowę w kącik szyi Tom, ucałowała czule jego obojczyk.
- Może i jestem śliczna, ale tylko twoja. – Wyszeptała mu wprost do ucha.

Mijały minuty, a spięte mięśnie Toma rozluźniały się powolutku. Coraz swobodniej tulił do siebie brunetkę, oddychał spokojniej, a serce zaczęło bić w równym rytmie. Zwalczył słabości, bo pozwolił się jej prowadzić. Delikatnie odsunął od siebie Scarlett. Jego jedna dłoń nadal spoczywała nad jej krzyżami, a drugą schował za ucho jej niesforne loki. Uśmiechnął się czule, nim złożył na jej wargach czuły, acz krótki pocałunek.
- Tylko moja. – Powtórzył jej słowa, wypowiedziane kilka minut wcześniej i znów czule otulił jej wargi swoimi.

Ich ciała omiótł delikatny powiew wiatru.

Liebe ist wie zarter Wind.
Du siehst ihr nicht, aber du fühlst sie...

11 komentarzy:

  1. ~At's.

    21 września 2009 o 22:26
    I żyli długo i szczęśliwie, choć nie wszyscy :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ~At's.

      22 września 2009 o 15:40
      Oczywiście ja tutaj jestem przedstawicielką Team Paul. Bo niby jak Liv takiego to Paula wymieniła na Żohrża! Matematycznie niemożliwe. Z resztą Ty wiesz dlaczego ja uwielbiam Paula, to wpływ tego imienia, mógłby nawet zabić Bilcza, a ja i tak bym go uwielbiała [Paula, nie Bilcza (!), ofc.]A Scarlett i Tom…Lubię Twojego Toma. Jest taki ciepły, mogę nawet powiedzieć, że WRAŻLIWY. Ich miłość jest niesamowita. Taka szczera i zwyczajna. Bez wielu wyniosłych słów, ale magiczna. Jesteś moim światełkiem w tunelu, D. Ty i Kalljet. Obie pokazujecie, że FFTH może być naprawdę magiczne, bez zbędnego cukierkowania uczuć i komercjalizacji treści. Gdyby tak obecna ‚Królowa’ zechciała posłuchać mądrych ludzi i poczytała trochę dobrej literatury – może wtedy wszystkie opowiadania z serii FFTH był takie jak Prinz. Dziękuję Słońce :*.

      Usuń
  2. Nadek

    20 września 2009 o 22:40
    Pragnę zauważyć, iż jestem powinnam właśnie czytać Niemców, ale wybrałam sobie Prinza. Jak jutro dostanę jedynkę z polskiego, to zwalę wszystko na ciebie, okej? Po pierwsze, do Paula trochę za późno wszystko dotarło, o ile dotarło w ogóle i niech on nie waży się pakować się pomiędzy Liv a Geosia, bo mu tak tyłek skopię, że się do końca życia chłopak nie podniesie. Po drugie, uch, już myślałam, że pomiędzy Tomkiem, a Scarlett coś się wydarzy, a tu niiic! :C ale i tak lubię czytać o nich razem. Bardzo. Och, Darky, masz buzi ode mnie. =*

    OdpowiedzUsuń
  3. ~Tom'sGirl
    20 września 2009 o 22:17
    piękne.

    OdpowiedzUsuń
  4. ~Katalin
    21 września 2009 o 20:23
    Wyrwałam się z Wesela Staśka Wyspiańskiego i postanowiłam zrobić kolejne podejście do skomentowania. Mam nadzieję, że skoro już się wszystko załadowało, to nie zgaśnie nagle komputer, bo mnie chyba wtedy krew zaleje. No, ale poki działa wszystko w miare sprawnie, to piszę…Wstyd mi, tak strasznie mi wstyd, tym bardziej po tym, co przeczytałam na górze. Wczoraj nie doczekałam, chociaz było już blisko…A napisałaś,że byłam…Ja wiem,ze to nie tylko o to takie bycie Ci chodziło. Ale to może i lepiej, ze dzisiaj na spokojnie przeczytałam, bo wczoraj musiałabym znieść to, że M. patrzy mi przez ramie i głupio zagaduje. A tak to spokojnie się skupiłam na czytaniu… Nie gniewaj się mocno, co? A co do treści, bo się troche skupiłam nie na tym, co trzeba. Po trochę juz się wypowiedziałam, ale i tak postaram się zebrać to w całość.Uwielbiam ten początek. Mówiłam Ci już zresztą. Świetnie to napisałaś. Najbardziej podobało mi się to, jak wplatałaś w niby zwykłe zdania, porównania do życia z Paulem. Tak jak było z tymi jeansami, które wg Paula są lumpiarskie. Albo strasznie spodobało mi się też zdanie o tym, jak to Liv jest dodatkiem, czy ozdobą (nie pamiętam dokładnie) do jego idealnej persony. Niby taki szczegół, a mnie uwiódł:) No i dzięki Bogu (Albo dzięki Tobie:D) ze Liv się opamiętała! Ileż to mozna tkwić z takim…bubkiem! Siostrzany dialog był taki…słodko-prawdziwy. Cholernie umiejętnie połączyłaś ważne wypowiedzi, mądre słowa z takimi prozaicznymi siostrzanymi tekstami w stylu „Ależ ty się kokosisz” itp.[wiem, ze pewnie błędnie cytuje, ale chodzi mi o ogólny zarys,a Ty pewnie i tak rozumiesz o co mi chodzi] Na początku dziwiłam się bardzo, że mimo tego wszystkiego Liv nadal zgodziła się na zaproszenie na ten bal. Ale w miare czytania uswiadomiłam sobie,ze ona ma jakiś plan względem niego! I bardzo dobrze. Niech mu to wszystko nie ujdzie na sucho. A ich jedyny dialog tego wieczoru, był tak wymowny, że nie wymaga komentarza. Ja nie wiem jak ty to robisz, ale to było takie prawdziwe! I szczerze Ci powiem,że miałąm cichą nadzieję, że Liv na odchodne zrobi mu mega scene, wykrzyczy mu wszystko co o nim mysli i zniknie^^ A ta piosenka w klubie…I to, że Tom patrzył na Scarlett i wiedział, że jest jego, że je jwzrok jest dla niego..A Georg nie potrafił oderwac wzroku od Liv…to było ultrasłodkie i kocham Cię za to:* Czy naprawdę muszę komentować wątek L i G podczas ‚oglądania’ filmiku? No chyba nieee:D Przecież Ty wiesz co ja o tym myślę…^^ Świetnie to rozegrałaś. Pozostawiłaś niedopowiedziane i głów się czytelniku nad tym sam. A co!;) A jeszcze ze się tak cofnę, to co Scarlett powiedziała szefowi,tez było w jakimś stopniu przełomowe. Waniliowe marzenia [nie umiem tego napisać poprawnie po niem] to tata…I coś sie konczy, ale po to, zeby mogło zaczac sie cos, nieprawdaz?:)A scena balkonowa…Co prawda moja wizja była nieco [ekheeem] inna, ale okej, przystaje na Twoją wersje. Bardzo fajnie to napisałaś. Myslałam,ze nie dodasz niczego o tym, że Tom miał chwilę wahania, ze pzez ułamek sekundy bał się, że bedzie jak zawsze. Ale chwila, jak mogłam pomyslec,ze TY być tego NIE zaakcentowała? No własnie. Głupieje od tego wesela..Jeeej, ale sie rozpisałam. Na bank mi tego onet nie doda. Dziękuje za ta dedykację. To b. dużo dla mnie znaczy:*Achh mooooja Tyyy:***

    OdpowiedzUsuń
  5. ~Kainka
    22 września 2009 o 19:26
    Stwierdzam iż uwielbiam całe Twoje opowiadanie, ale fragmenty, w których w rolach głównych występują Scarlett i Tom, nic nie przebije. Nawet Liv i Georg ; ). Aczkolwiek, ta przedostatnia scena z nimi mi się niezwykle podobała :D. Ja nie wiem. Ale wychwyciłam i zapamiętałam, takie dwa główne błędy, ale jest ich jeszcze więcej. Gdzieś tam masz ” tatę urodzin” wiesZ? Zamiast ” datę”. A tam, gdzie oni stoją w tym pokoju masz ” Złożyła delikatny pocałunek po lewej stronie jest piersi”. Chyba ”jego” co? ;] No, to właśnie te dwa błędy ; ). Okej ; ). No, nareszcie Liv przekonuje się o tym, jaki Paul jest. No bez przesady by nawet nie wiedział, jaki jest ulubiony jej kolor. Pewnie, gdyby zapytała się go, o soją datę urodzin, też by jej nie znał. Teraz Liv ma Georga, i niech nawet nie próbuje mieć wyrzutów sumienia z powodu tego, że zdradziła Paula, bo w końcu oni nadal formalnie są parą :D. Ale ja i tak wolę się skupić na mojej ulubionej parze. Ach, ta ich miłość jest cudowna. Och, tak. Niewątpliwie. Tom zaczyna się kontrolować i robi to specjalnie dla niej… KLgną do siebie, och lgną. Niech nic, ani nikt nie popsuje tego ich szczęścia… Choć jak to bywa, zawsze trafi się ktoś nieżyczliwy, kto zburzy całą tą sielankę… Ach… ; )

    OdpowiedzUsuń
  6. ~Dragon Queen
    23 września 2009 o 19:17
    Ale ja jestem przytomna… Codziennie sprawdzam na gg czy nie dałaś wiadomości o nowym rozdziale i ciągle widzę, że nie… xDDD. Dobrze, że mnie tknęło żeby tu zajrzeć, nie wiem czemu nie widziałam tej 19 xD. Albo już czytam, albo teraz zacznę i dokończę, a tym samym skomentuję treść później. :***

    OdpowiedzUsuń
  7. ~Esmee
    24 września 2009 o 16:11
    Daaark! Ta notka to mistrzostwo. Mistrzostwo.Idę jeszcze raz przeczytać mój ulubiony fragment (nie trzeba wcale się głowić, by wymyślić jaki^^).I w ogóle jesteś MISZCZEM! ;*I w ogóle chcę Toma, którego stworzyłaś na Prinzu (TU i TERAZ!)I w ogóle… no!

    OdpowiedzUsuń
  8. ~beste
    25 września 2009 o 15:45
    Jesteś moim guru, tak niezmiennie. (;

    OdpowiedzUsuń
  9. ~Nichole
    28 września 2009 o 12:53
    Mam po tym wszystkim inny, zmieniony obraz Georga, (nie licząc, że mam też chyba kg więcej bo przy Twoim opowiadaniu ciągle jem ciastka! xD) on zawsze kojarzył mi się z taką fajtłapą z której Tom się wyśmiewa i generalnie nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że jest nieco niekumaty. Tu jest taki ciekawszy, szczególnie z miss Liv. Ale i tak moją ulubioną bohaterką jest Scarlett, bo ona jest taka… Super? Taka super jak Hannah Montana dla 10 latek, jak piosenka Fighter i jak 19 odcinek! I ja też chcę Ci dać podarek za to wszystko. I jak znalazłam te fotki to od razu pomyślałam o Scarlett. http://img22.imageshack.us/img22/9910/scarlettmo.jpg

    OdpowiedzUsuń
  10. ~Daria_1990
    30 września 2009 o 13:31
    Ależ proszę bardzo xD co do odcinka to jaz zwykle superaśny :] dlaczego faceci zawsze myślą, że ulubionym kolorem każdej laski jest czerwony? to jest takie yyy… jednowymiarowe :D podziwiam Liv za ten ‚maraton’ w szpilkach xP Heh… i ta randka Toma i Scarlett. Żeby mój facet był taki pomysłowy… xD Trzymaj się cieplutko :*

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo