19 marca 2010

31. Będziemy mieli kiedyś dom i już żadne z nas nigdy nie będzie samo.

Krople bursztynowego płynu przemknęły gładko pomiędzy perfekcyjnymi żłobieniami w gładkim, kremowo białym szkle. Jego rdzawy odcień wyraźnie kontrastował z, jakby mlecznym kolorem szklanki. Tak, jak jego zachowanie zupełnie nie pasowało do sytuacji. Opróżniwszy naczynie, odstawił je na stolik przed sobą i otarł wierzchem dłoni spierzchnięte wargi. Zwilżył je koniuszkiem języka, czując nań pozostałości szkockiej. Skrzywił się, przecież przeczył sam sobie. Tym, że znów pił. Tym, że wyszukał kolejny irracjonalny powód ku temu. Tym, że miał sobie za złe to, że pił, a jednocześnie wydawało mu się, że tylko w ten sposób uda mu się uciec od tego, co popychało go do picia. Miał dosyć samego siebie, swojej słabości i przede wszystkim tego, że choć jeszcze o tym nie wiedziała, krzywdził ją. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie miał pojęcia, kiedy to się znów zaczęło. Przy Scarlett bez większych trudów uwolnił się od pragnienia pełnej szklaneczki. Zapełniła cały jego wolny czas i nie miał kiedy zatęsknić za tym życiem, bo nowe z nią, było stokroć lepsze od przebierania w coraz to nowych kobietach i rodzajach whisky. Nalał sobie i wychyliwszy zawartość naczynia jednym haustem, skrzywił się jeszcze bardziej. Nie mógł stwierdzić czy to przez gorycz trunku czy życia. Cisza otulająca mieszkanie zaczęła kłuć go w uszy. Godziny, które spędzał sam, na powrót stały się uciążliwe. Bill, kiedy tylko mógł, nie odstępował Rainie na krok. Georg znikał na całe dnie, jeśli nie do Liv, to w bliżej nieokreślone miejsca, a Gustav prawie oficjalnie mieszkał z Caroline. A on siedział sam. Mógłby pojechać do Scarlett, ale… nie wiedział, dlaczego tego nie robił. Było mu tak źle, tak niesamowicie źle, że nawet nie potrafił określić tej beznadziei słowami. Wszystko straciło sens, a półmrok panujący w pokoju, zdawał się też rzucać cień na całe jego życie. A przecież był szczęśliwy. Naprawdę szczęśliwy. To, że spotkał Scarlett było najlepszym, co go dotąd spotkało. Jej miłość przewyższała szczęście, które towarzyszyło mu, gdy założyli zespół, gdy zagrali pierwszy koncert, gdy David zaproponował im współpracę, gdy nagrali płytę, gdy okryła się platyną, gdy koncertowali, gdy kochano ich i wznoszono pod niebiosa, gdy miał to wszystko o czym marzył. Jej miłość była ponad jego życiem. Zawsze sądził, że prawdziwej miłości nie ma, że istnieje jedynie w filmach, książkach czy opowieściach z minionych epok. Uważał, że ludzie spotykają na swojej drodze osobę, która stanie się dla nich na tyle ważna, by spędzić z nią życie, ale nie widział w tym, czegoś głębszego. Partnerstwo, współpraca, obowiązki, dom, dzieci, coś na rodzaj przywiązania owszem, ale nic więcej. W domu miał idealny przykład na to, że się mylił. Gordon ubóstwiał ich mamę. Nie wyobrażał sobie bez niej życia i z wzajemnością, a on i tak nie wierzył. Zaspokajał swoją potrzebę bliskości przelotnymi miłostkami. Póki nie spotkał jej. Scarlett, tak drobna i niepozorna, pokazała mu wręcz nadludzką siłę woli, serca i ducha. Ona postawiła go do pionu i przypomniała, o co walczył. Ona stała się najważniejsza. Ona stała się jego życiem. Sprawiła, że zapomniał o innych kobietach, krótkotrwałych przyjemnościach, alkoholu i całym tym marnym życiu, które prowadził. Ona nauczyła go kochać, swą miłością przyćmiewając wszystko inne. Tym bardziej czuł się źle, wiedząc, że właśnie zaprzepaszcza jej starania. Zgasił niedopałek w kryształowej popielnicy. Wargi piekły go, paliły. Odwykły od goryczy whisky. Zastąpiły ją jej słodkie pocałunki i miękki dotyk warg. Zwilżył je koniuszkiem języka. Nie wiedział, co mógłby ze sobą zrobić. Nie wiedział, jak zmienić to, w co się znów wpakował. Nie wiedział, czy się śmiać czy płakać, ze swojej głupoty, bo nie dostrzegał sensu w swoim postępowaniu. Widział jedynie słabość, której poddał się bez walki, nie mając nawet najbardziej niedorzecznego ku temu powodu. Stracił kontrolę. Znów upadł. Znów się zgubił. Dlatego pozostało mu już tylko jedno. Najlepszy z możliwych ratunków.
- Jesteś słaby, Tom – szepnął, szukając w kieszeni telefonu.
*
  
Pierwszym, co dostrzegła, była jasnozielona ściana korytarzyka. Nie przypominała sobie, by kiedykolwiek, jakakolwiek ściana w jej mieszkaniu nosiła na sobie ten kolor. Od zawsze wszędzie było biało, bezosobowo, pusto, tak jakie było jej życie. Nieśmiało przestąpiła próg. Gustav pewnie podtrzymywał ją w talii. Był zupełnie blisko, a jednocześnie tak daleko. Trzymał się na dystans, był uprzejmy, nawet na swój sposób czuły, troskliwy, ale przy tym bardzo odległy. Kiedy przypadkiem jej dotknął, jego mięśnie napinały się i zaciskał szczęki. Nie zasługiwała na to, co dla niej robił. Powinna była umrzeć. Odstawił na podłogę torbę podróżną i zamknął za nimi drzwi. Oczekiwał jej reakcji. Dopasowując do kierunku i tempa, jakie obrała, asekurował ją cierpliwie. Czuła się, jak dziecko, które dopiero, co uczyło się chodzić. Powoli docierało do niej, to co widziała. Barwne, choć stonowane ściany, ładne, klasyczne meble, przyjemny zapach nowości. To wszystko było takie niesamowite, zniknęła chłodna biel i zastąpiły ją przyjemne, ciepłe kolory. Wszystko sprawiło wrażenie wygody i przytulności. Zachwycona, gwałtownie spojrzała na chłopaka. Musiała na moment przymknąć powieki, zakręciło jej się w głowie. Kiedy je na powrót uniosła, napotkała jego orzechowe tęczówki. Nie potrafiła wyrzec słowa. Odkąd się obudziła miała problem z wypowiadaniem się przy nim. Czuła się zbyt niegodna jego obecności, zbyt marna przy jego wspaniałym charakterze, by móc cieszyć się z tego, że przy niej był. Gustav starał się być sobą. To jej poczucie winy niweczyło te starania. Choć trzymał dystans, robił wszystko, by czuła się komfortowo, a ona nawet nie umiała mu za to podziękować. Miała wyrzuty sumienia i totalny rozgardiasz w głowie.
- Wszyscy pomagali, nawet Rainie udało się wyrwać – odrzekł spokojnie, wciąż patrząc jej w oczy. – Obiecałem ci spróbować. Obiecałem, że ci pomogę, że pomogę nam, ale zrobimy to na moich zasadach. Wyrzuciłem stąd wszystko, co wiązało się z… tamtym życiem. Meble, wyposażenie, a nawet twoje ubrania – sięgnął ręką do kieszeni jeansów i wyjął z niej dwie paczuszki. – Tego nie wyrzuciłem – oczy blondynki powiększyły się na widok szczelnie zapakowanego białego proszku. – Chcę byś ty to zrobiła. Wciąż masz wybór. Nie musisz się tego pozbywać. Możesz to zatrzymać, wtedy ja odejdę. Jeśli nie chcesz spróbować, zrozumiem to. To twoje życie, ja jestem tylko dodatkiem – mówił tak spokojnie, patrzył jej w oczy, usiłował opanować emocje. Choć jego twarz nie zdradzała niczego, oczy Gustava przepełniało cierpienie. Westchnęła żałośnie, nie zdając sobie z tego sprawy. Wciąż była zbyt otumaniona lekami, by czuć głód. To jedno nie niepokoiło jej przez ostatnie dni. Jednak wiedziała, że nadejdzie. Pragnienie przemożne i ponad jej siły. Bardzo się go bała. Tak bardzo chciała choć raz wybrać jego, nie heroinę. Jej organizm zaczynał wracać do normy, pragnienie miało nadejść szybciej, niż była w stanie przewidzieć.
- Chcę się tego pozbyć – szepnęła. – Chcę wyrzucić to ze swojego życia, ale tak bardzo się boję, że nie umiem – spuściła wzrok, próbując utrzymać równy oddech. Widok narkotyku obudził w niej świadomość chęci posiadania go. Tak bardzo chciała nie myśleć. Zaczęła drżeć.
- Zrobimy to razem – w jego głosie odnalazła czułość okraszoną lękiem. Odważyła się spojrzeć na Gustava. – Będę przy tobie, kiedy będzie źle i gorzej, a nawet całkiem beznadziejnie. Muszę tylko wiedzieć, że tego chcesz. Nieważne, ile razy ci się nie uda. Wystarczy, że będę wiedział.
- Nie zasługuję na ciebie, Gustav – szepnęła, niepewnie opierając czoło na jego ramieniu. – Nie zasługuję na to, co mi dajesz.
- Odpowiedz – rzekł już nieco łagodniej.
- Chcę wybrać ciebie – nim to powiedziała, uniosła głowę, spoglądając mu prosto w oczy.  W tej właśnie chwili, usta blondyna rozciągnęły się w delikatnym, prawie niewidocznym uśmiechu. Pierwszym, jakim obdarzył ją odkąd się obudziła. Olbrzymi ciężar spadł jej z serca. O ile większe było jej zaskoczenie, gdy w jednej chwili Gustav delikatnie przyciągnął ją do siebie. Ostrożnie przytulił Caroline, nie ukrywając dystansu, który wciąż zachowywał. Jednak z jego gestów zniknął chłód. Nie wiedziała na jak długo. W tej chwili wystarczyło jej to, że tulił ją do siebie. Ufnie oparła głowę na jego ramieniu i zamknęła oczy. Miała wrażenie, choć zupełnie symbolicznie, że ciężar, jaki oboje dźwigali, w tej właśnie chwili równo rozłożył się na ich barki. Zniknął ból Caroline i ból Gustava. Został ból ich zbolałych serc, który wzajemnie mieli uśmierzyć. Westchnęła ciężko. Miała tyle dni na myślenie, jednak teraz do głowy nie przychodziło jej nic sensownego. Huczały w niej myśli, panował zupełny mętlik. Nie potrafiła powstrzymać się przed przyjęciem czułości, którą jej ofiarował. Choć uważała, że na nią nie zasługiwała, zbyt bardzo pragnęła jego obecności. Była egoistką. – Dziękuję – szepnęła. Blondyn odsunął ją od siebie, biorąc przy tym głęboki oddech. Nie miała pojęcia, ile kosztowała go ta obojętność. Podtrzymując ją nieprzerwanie, poprowadził w stronę łazienki. Niepewnie wzięła od niego paczuszki. Patrzyła na nie przez moment. Patrzyły jej delikatną skórę. Kusiły. Przywoływały wspomnienie ulgi. Czując ssanie w żołądku i falę zimna zalewającą jej ciało, mocno zacisnęła powieki i wypuściła je z dłoni, tak by wpadły wprost do otwartego sedesu. Zacisnęła mocno drobną dłoń, czując jaki wielki ciężar stanowiło dla niej te kilka gramów. Oddech miała płytki i nierówny i wciąż zaciskała powieki. Zdała sobie z tego sprawę, dopiero kiedy usłyszała szum spuszczanej wody. Ocknąwszy się, spojrzała na ściągniętą skupieniem twarz Gustava. Po skroni dziewczyny, płynęła strużka potu. Nagle poczuła się bardzo wyczerpana. Te kilka chwill wyssało z niej całą energię. Potrzeba przypomniała jej o sobie. Wróciła. Poczuła się nieswojo. Wszystko trwało zaledwie kilka sekund. W dodatku, nawet nie ruszyła się z miejsca, a czuła się, jakby przebiegła maraton. Miała ochotę zapaść się w jego silnych ramionach, wykrzesała z siebie ostatek sił, by spojrzeć ukochanemu w oczu i rzec – chcę wybrać ciebie, Gustav. – W jej głosie wyczuł determinację. Determinację, która obudziła w nim nadzieję. Nie mówiąc nic, jedną ręką ujął blondynkę pod łopatkami, a drugą pod zginkami kolan. Bez większego problemu uniósł ją i spokojnie wyszedł z pomieszczenia. Wiedząc, że była bardzo obolała, mówiąc trafniej wychudzona i przez to obolała, kupił najmiększy materac, jaki dostał w Berlinie. Ostrożnie ułożył dziewczynę w miękkiej pościeli i zdjąwszy jej buty, delikatnie nakrył kołdrą. Choć był środek lata, drżała z zimna. Kiedy odszedł od jej posłania, nie spuszczała z niego wzroku. Uważnie przyglądała się jak otwierał okno, stawiał obok łóżka torbę z jej rzeczami i przeszedł do aneksu kuchennego, by po kilku chwilach wrócić stamtąd z miseczką czegoś. Delikatnie przysiadł na brzegu materaca.
- Lekarz mówił, żebym karmił cię lekkimi potrawami. Na początek owsianka, okej? – nie była pewna, czy kiwnęła głową. Choć za nic w świecie nie chciała jeść, była zbyt oszołomiona, by mu się sprzeciwić. Gustav troszczył się o nią, pielęgnował i był, wytrwale był. Niejeden zostawiłby ją, żałując, że trwonił czas na podrzędną narkomankę. Tak, była narkomanką – marną, nic nie wartą narkomanką. Wrzodem w społeczeństwie. Nawet teraz, kiedy miała jego obok siebie, nie mogła porzucić myśli o proszku, który teraz był już głęboko pod ziemią. Na skórze dłoni wciąż czuła dotyk folii i ciężar tych kilku gramów heroiny, którą mogła mieć. Z otępienia wyrwał ją uśmiech Gustava, nieco śmielszy niż poprzednio. – Widzisz, nie było tak źle. Zjadłaś całą porcję – z jego twarzy emanowała prawdziwa ulga. Widać, bał się tak samo, jak ona. Jednak Gustav był twardy. Był niezłomny. Był wspaniały. Nie to co ona.. Przymknęła powieki zapadając się w pościeli. – Caroline – jego głos na raz stał się poważny. – Obiecaj mi coś – mimowolnie spojrzała na niego, nieznacznie potakując. – Kiedy poczujesz, że to wraca, powiedz mi. Będę wtedy przy tobie. Nie chcę byś była z tym sama, dobrze? – znów przytaknęła. Powie mu, na pewno, ale nie dziś. Jutro, może jutro. Mocno zacisnęła dłonie w piąstki.  
* 

Ze zgrozą w oczach czytał dokumenty, które przyniosła Rainie. Rozumiał z nich jedynie to, że została zapędzona w ślepą uliczkę. Nie zamierzał pozwolić na to, by męczyła się z tym tyranem. Jeśli adwokat nie będzie w stanie mu pomóc, sam zajmie się wymierzaniem sprawiedliwości. Nie dopuści do tego, by cierpiała. Siedziała cichutko po drugiej stronie stolika, wpatrując się w niego uważnie. Bardzo starała się ukryć siniec pod okiem, niestety nie wyszło. Może ktoś, kto zobaczyłby ją na ulicy nie dostrzegłby niczego, ale on widział zsinienie bardzo dobrze. Bez pomyłki mógł stwierdzić, że uderzył ją dwa, może trzy dni temu. Musiał użyć wiele siły woli, by się nie zdenerwować i nie przestraszyć ani jednej ani drugiej pani Everett. Młodsza z zapałem pałaszowała dużą porcję lodów. Rainie, nawet nie tknęła swojej kawy, nieustannie wpatrując się w Billa. W jej smutnych oczach tliła się resztka nadziei.
- Zajmę się tym, kochanie – odparł łagodnie, wyciągając dłoń, by czule pogładzić jej policzek. Najdelikatniej jak umiał potarł kciukiem uderzone miejsce, dając jej tym samym znać, że zauważył. Zawstydzona opuściła wzrok. Westchnął ciężko, odrywając dłoń od jej policzka i ujął dłonie dziewczyny, spoczywające na blacie, patrząc jej prosto w oczy. – Obiecuję, że to stanie się przeszłością – nie odpowiedziała, a jedynie powoli przeniosła wzrok na córeczkę. Candy obdarzyła ich szczerbatym uśmiechem. Wpatrywali się w nią, póki zupełnie zadowolona nie odsunęła pucharka. Wytarła usta chusteczką w kolorowe misie, po czym spojrzała najpierw na mamę, a potem na Billa.
- Bill, pójdziemy do kina? – uśmiechnęła się słodko, wlepiając w chłopaka niewinne spojrzenie. Uśmiechnął się.
- Cukiereczku, tak nie można! – Rainie zgromiła córkę spojrzeniem. – Nie wolno się tak narzucać. To nieładnie – Bill czule uścisnął dłoń blondynki i ucałował jej wewnętrzną stronę, obdarzając ją promiennym uśmiechem.
- Nie słuchaj mamy. Możesz prosić, o co tylko zechcesz – Candy zapiszczała radośnie, skupiając na sobie uwagę nie tylko mamy i Billa, ale także innych gości lokalu.
- To nie wychowawcze – Rainie poddawszy się, pokręciła głową z dezaprobatą, jednak uśmiechnęła się, widząc uradowaną córkę. Bill wyjął z portfela banknot o niemałym nominale i zostawiwszy go na stoliku, wstał, przepuszczając swoje panie przodem. Na parkingu usadowił Candy w aucie, zapinając ją w foteliku, a kiedy się z tym uporał, zamknął drzwi. Rainie wciąż stała obok pojazdu. Postanowił zrobić coś, z czym zamierzał się od bardzo dawna. Coś, czego tak bardzo pragnął. Rainie była taka śliczna. Taka delikatna, a zarazem tak bardzo silna. Nosiła zwykłe ubrania z drugiej ręki, nie malowała się i nie nosiła wyszukanej fryzury. Była najzwyczajniej zwyczajna, a pomimo tego, swoją urodą zawstydzała kobiety, które błyszczały drogą biżuterią, metkami od Versace czy Lacroix. Rainie miała w sobie klasyczne piękno, które biło z jej wnętrza. Nie mógł znieść, że było tak poniewierane. Stanął tuż przed nią, ujmując jej twarz dłońmi. Uśmiechnęła się, gdy spojrzał w jej miodowo złote oczy i delikatnie, niczym dotyk skrzydeł motyla, musnął jej wargi. Smakowały tak słodko. Znacznie lepiej, niż to sobie wyobrażał. Uśmiechała się wciąż, ufnie spoglądając mu w oczy. Jego pocałunki nie krzywdziły. Hans już jej na szczęście nie całował. W pierwszej chwili nagły odruch Billa ją przestraszył, miała się na baczności, ale przecież on nie mógł jej skrzywdzić. Tego była pewna, jak niczego innego na świecie. Pozwoliła, by Bill pocałował ją znów, nieco odważniej, choć wciąż powściągliwie. Westchnęła, gładząc dłonią jego policzek. – To był mój pierwszy prawdziwy pocałunek, wiesz? – uśmiechnął się czule, całując ją w skroń i odwróciwszy się, otworzył przed nią drzwi samochodu. Nim wsiadła, oboje spojrzeli na Candy. Była szeroko uśmiechnięta.
*
  
Puchaty ręcznik sunąc delikatnie po skórze brunetki, zbierał z niej ostatnie kropelki wody. Wspominając całkiem niedawną kąpiel, w której towarzyszył jej Tom, wciąż miała wypieki na policzkach. Dlatego prędko wysuszyła się do końca i ubrawszy się, związała włosy w wysoki kucyk. Nie mogła reszty dnia spędzić na suszeniu się po kąpieli i roztrząsaniu niewątpliwie przyjemnych doznań. Nucąc pod nosem, obejrzała się dokładnie i stwierdzając, że wyglądała przyzwoicie, lekkim krokiem podeszła do swojego łóżka i rzuciwszy się na nie, zaczęła przeglądać teksty piosenek. Do gali zostało tak niewiele czasu, a ona wciąż nie mogła się zdecydować. Myśli mącił jej Tom, Shie, Liv i cały ten spadek, wszystko tylko nie występ, na którym teraz powinna skupić się szczególnie. Rzuciła okiem na tekst I will always love you, prześpiewała refren, wypróbowała długą nutę i stwierdziła, że to nie to. Lubiła śpiewać tą piosenkę, ale nie czuła, by na gali był jej moment. I have nothing i without you też jej nie odpowiadały. All by myself również odrzuciła. Chciała zaskoczyć, a jednocześnie wykonać coś, co niewątpliwie czuła. Fakt, mogła po prostu pobawić się skalą, ale to nie byłoby to samo. Wertowała strony, przeglądała teksty w sieci, aż wreszcie sobie przypomniała. Znała przecież piosenkę idealną. Już miała przećwiczyć długą notę, gdy rozdzwonił się jej telefon. Sięgnęła po niego i uśmiechnęła się, gdy na wyświetlaczu ujrzała jego imię. 
- Taaaaak - wymruczała dosłuchawki. Cisza, która nastała po drugiej stronie, obudziła w niej niepokój. Kilka następnych sekund, zdawałoby się ciągnących się w nieskończoność, wypełniło jej serce lękiem. Coś nie grało. - Tom? - Szepnęła w końcu, wsłuchując się w złowróżbną, głuchą ciszę. Serce załomotało w piersi dziewczyny, a niedobre przeczucie zakorzeniło się w nim trwale. Po prostu wiedziała. Nie potrafiła zdefiniować źródła tego przeświadczenia. Po prostu się pojawiło. - Powiedz mi - zachęciła. 
- Znów upadłem, Scarlett - odezwał się po chwili nienaturalnie chrapliwym tonem. Gorąco i przeraźliwy chłód falami zalały jej ciało. Napięła wszystkie mięśnie oczekując ciągu dalszego, jednak znów zamilkł. Wzięła głęboki oddech koncentrując się i mocno ścisnęła słuchawkę. Stało się coś naprawdę niedobrego, wolała nie myśleć, co takiego. 
- Jesteś w domu?
- Tak.
- Nigdzie się stamtąd nie ruszaj - wstając z łóżka, energicznie wcisnęła czerwoną słuchawkę i jak szalona wybiegła z pokoju. Zbiegła na dół, przeskakując co drugi stopień, wsunęła nastopy sportowe buty i zamarła dosłownie na ułamek sekundy. Jej wahanie zdawało się być zupełnie nie zauważalne. Doskonale wiedziała, co zamierza zrobić. Matka będzie chciała ją zabić, ale to nic, nie pierwszy i nie ostatni raz. Zgarnęła kluczyki z komody w przedpokoju i ledwo zamknąwszy drzwi od domu, pobiegła do auta. Wsiadła, zapięła pas i ustawiła lusterka. Zacisnęła dłonie na kierownicy i wzięła głęboki oddech. Przez krótką chwilę znów się wahała. Nie pozwoliła sobie na to zbyt długo, nie miała czasu. Odpaliła silnik, wciskając sprzęgło. W duchu dziękowała Liv, że zachciało jej się parkować tyłem. Scarlett miała wkońcu za sobą dopiero trzy jazdy i mistrzem kierownicy jeszcze nie była. Musiała sprawdzić, czy nauki taty nie poszły w las. Teraz nie miała innego wyjścia. - Dajesz, Lettsy. Jedyneczka i jedziemy. 


Nie wiedziała, jakim cudem udało jej się przebić przez prawie całe miasto. Samochód zgasł jej tylko raz i to w niespecjalnie krytycznym miejscu, więc mogła sobie pogratulować, ale nie miała na to czasu. Przez ten pośpiech i całą burzę emocji, nawet zapomniała o swojej traumie przed redukcją na skrzyżowaniach! Miała wrażenie, jakby zrobiła czary - mary i przeniosła się spod domu do apartamentowca chłopaków. Kiedy zdziwiony dozorca otwierał przed nią bramę, ledwo skinęła mu na powitanie i zaparkowawszy, szybko zniknęła w budynku. Zrobiła to mechanicznie, wykonując czynności, których uczył ją tata i Matthias na kursie. Jakoś poszło, nikt nie zginął. Biegła co sił, wiedziona bolesnym przeczuciem. Wydawało jej się, że winda wlokła się na górę w nieskończoność. Oparła się o poręcz, a smukłe palce dłoni spoczywającej na niej, wybijały niecierpliwy rytm. Gdyby tylko była w stanie, intensywnością swojego spojrzenia wypaliłaby dziurę w metalowych drzwiach. Ledwo zaczęły się otwierać, a Scarlett prześlizgnąwszy się między nimi, ruszyła w głąb korytarza. Cisza, która brzmiała w słuchawce, jego ton, sam sens słów, które wypowiedział, nie wiedzieć czemu przeraziły ją. W głowie dziewczyny pojawiło się mnóstwo scenariuszy. Ogarnął ją lęk przed tak wieloma rzeczami skumulowanymi w jeden wielki mętlik, z którego nie potrafiła wydobyć jednego konkretu. Mogło stać się wszystko, coś nic nieznaczącego, coś, czym nie musiał się przejmować, a zrobił to, ale... znów upadł. Dwa słowa, a zdawały się być gorsze od każdego najczarniejszego strachu. Nie zawracając sobie głowy pukaniem, nacisnęła klamkę i jak się spodziewała, było otwarte. W mieszkaniu panował półmrok i unosił się dym. Doskonale znana jej mieszanka. Jednak nie rozpoznała jej od razu. Walące serce nie pozwalało brunetce zebrać myśli. Usiłowała powstrzymać szybki oddech, by usłyszeć coś, cokolwiek z wnętrza domu. Na próżno. Wrzuciła kluczyki do szklanej misy, stojącej nastoliku przy wejściu. Brzęknęły głucho. Wilżąc suche wargi koniuszkiem języka, zerknęła do salonu. Siedział tam, wpatrując się w nieistniejący punkt przed sobą. Ramiona Toma zdawały się opaść bezradnie, a siła zeń bijąca, jakby się ulotniła. Był niczym chłopiec zagubiony w wielkim mieście. Pochylał się, opierając ugięte ręce na kolanach i palił papierosa. Jej Tom, ten, który swąsiłą łagodził jej lęki, ten który trwał, który zdawał się nie słabnąć, stał się znów maleńki. Jak wtedy. Na stoliku stała prawie zupełnie opróżniona butelka, a obok niej szklaneczka. Dopiero w tej chwili jej umysł skojarzył tytoniowo - alkoholową woń. Nogi ugięły się pod Scarlett. I zrozumiała. Coś ścisnęło ją za serce. Mimowolnie zasłoniła dłonią usta. Przez krótką chwilę przed oczami miała ciemność, a w uszach szum. Siłą woli wciąż spoglądała na niego, nie poczuła się zła czy rozgoryczona, ale smutna. Już nie przerażona, bo zdała sobie sprawę, że nie był w bezpośrednim niebezpieczeństwie; nie rozgoryczona, bo przecież nie skrzywdził jej w żaden sposób. Było jej poprostu smutno. Historia lubiła się powtarzać i wróciła jak bumerang. A ona uwierzyła, że problem Toma zniknął. Naiwnie sądziła, że jeśli nie chodził do barów i zrezygnował z dawnych przyzwyczajeń, to jego przeszłość zniknęła.Wydawało jej się, że radził sobie. Jak bardzo była głupia! Wolała myśleć, że wszystko było w porządku, niż uważnie patrzeć. Nie wiedziała, co teraz. Wszystkie emocje, które zaprowadziły ją aż tutaj naraz opadły i zawładnęła nią bezsilność. Wciąż mu się przypatrywała. Zgasił niedopałek i powoli odwrócił głowę, spoglądając na Scarlett przekrwionymi oczami. Zmobilizowana siłą woli podeszła do Toma i przyklęknąwszy u jego boku, wyjęła z jego dłoni pustą szklaneczkę. Zemdliło ją od pomieszanego zapachu dymu i whisky. Przymknęła powieki, opanowując oddech. Ostatnim, czego teraz potrzebowała, był seans w toalecie. Nie raz pachniało od niego już gorzej. Nieświadomie zacisnęła palce na udzie Toma. Otworzywszy oczy, napotkała jego cierpiące spojrzenie. Jego oczy tak bardzo przeczyły obrazkowi, który zastała. Rozluźniła uścisk na jego nodze i ująwszy pod brodą twarz chłopaka, spojrzała mu prosto w oczy. 
- Co się stało? - Zapytała miękko, nieco drżącym głosem. - Tom, przestraszyłam się, wiesz?
- Upadłem - szepnął.
- Dlaczego?
- Nie wiem. Ta butelka tam stała. Wziąłem ją i pomyślałem sobie, że mam ochotę się napić. A potem zdałem sobie sprawę, jak bardzo głupi byłem myśląc, że mam to za sobą - odparł beznamiętnym tonem. Scarlett westchnęła ciężko, pocierając buzię dłońmi. 
- Bez względu na to, ile razy upadniesz, pomogę ci wstać. Nie zapominaj o tym - znów delikatnie zacisnęła dłonie na jego nodze. - Myślałam, że jesteś szczęśliwy - dodała po chwili, wciąż drżącym, nieco pretensjonalnym tonem. 
- Bo jestem. Po prostu... Byłem sam. Przypomniało mi się, jak to było, gdy wszyscy wychodzili, a ja nie miałem do kogo się odezwać. Gdy zostawałem sam z butelką. Poczułem się tak, jak wtedy. Nie wiem, dlaczego. Naglę zrobiło mi się tak... smutno - podniósł wzrok, spoglądając na dziewczynę tak, że nie miała wątpliwości, co do tego czy mówił prawdę. W jego czekoladowych tęczówkach lśniło przygnębienie i zasnuła je mgła zbyt dużej ilości whisky. 
- Mogłeś przyjechać do mnie. Czy nie rozumiesz, że odkąd masz mnie, nie jesteś już sam? - Nie czekała na odpowiedź. Rozmowa z nim w tym stanie nie miała wielkiego sensu. Wzdychając poraz kolejny, podniosła się z podłogi i podeszła do okna. Odsłoniła je i otworzyła na oścież. Tom zmrużył oczy. Zachodzące słońce poraziło go mocno. Odwróciła się, lustrując twarz chłopaka bacznym spojrzeniem. Był blady i opuchnięty. Bez słowa podeszła i wyciągnęła do niego rękę. Kiedy ją ujął, zaprowadziła Toma do jego sypialni i gestem rozkazała się położyć. Potem zdjęła mu buty i nakryła go kołdrą. Był bardzo ciepło, a on miał lodowate dłonie. Otulając go nakryciem, poczuła jak jego ciało przeszył dreszcz. Dopiero wtedy przysiadła obok niego.Wygładziła nakrycie. Wpatrywał się w nią pytająco. Oczekiwał reakcji, a ona nie potrafiła jej okazać. Zbyt długo wypracowywała w sobie stoicki spokój, by tak po prostu wybuchnąć. Nie mówiła nic jeszcze długą chwilę, bo nie wiedziała jakich słów użyć. Nie zawiódł jej. Nie wiedziała czym było to, co się stało. Widok, który zastała wydawał jej się zaskoczeniem. Przestraszyła się i posmutniała, ale nie była zła. Tom wybaczał jej upadki. Teraz kolej na nią. Musiała mu pomóc, to nie podlegało jakiejkolwiek dyskusji.  Jeszcze nie bardzo wiedziała jak, ale gdyby tamta sytuacja się powtórzyła, jeśli on znalazłby się na dnie, ona poszłaby za nim. Tom sprawiał wrażenie odważnego, pewnego siebie, niezłomnego, a tak naprawdę chował w sobie wiele lęków, a największym z nich była samotność. Dlatego nie pozwoli mu więcej się bać. - Kocham cię - szepnęła wreszcie. Czuła, jak wilgotniały jej oczy i ściskało się gardło. Nie mogła pozwolić sobie na łzy. Wzięła głęboki oddech. Tom wciąż na nią spoglądał, starając się nie zamykać oczu, ale jego powiekom coraz ciężej było na powrót się unieść. - Śpij, okej? Kiedy się obudzisz, będę tuż obok - zapewniła, starając się uśmiechnąć. Kiwnął głową. Świat wirował, oczy zamykały mu się same. Scarlett była obok. Nie potrafił zebrać myśli, sen nadszedł zbyt szybko. Jednak nim ogarnął go zupełnie, jej obraz wciąż majaczył mu przed oczami. 

Alles wird Gut, meiner kleiner, verlorener Prinz. 
Schlaf, mach die Augen zu, träum. 
Ich werde neben dir1.

Kiedy oddychał już miarowo i była pewna, że zasnął, wstała i wyszedłszy, cicho zamknęła za sobą drzwi. Wyrzuciła butelkę, opróżniła popielnicę, pootwierała inne okna, by zrobić przeciąg, co w taki bezwietrzny dzień graniczyło z cudem, wstawiła zmywarkę i usiłując zrobić coś z niczego, wyczarowała spaghetti. Nie zaprzątała sobie myśli niczym prócz porządków. Starła się najbardziej jak mogła, by odgonić natrętne myśli. Włączyła radio, skupiła się na muzyce i nuciła z wykonawcami. W między czasie wrócił Georg, a krótko po nim Bill, obaj pochłonęli prawie całe danie, które przygotowała. Kiedy spytali ją co się stało, zgodnie z prawdą odpowiedziała, że nie wie. Georg oznajmił, że w razie czego jest obok, a Bill przytulił i powiedział, że porozmawia z Tomem. Uśmiechnęła się, miało być pokrzepiająco, jednak wyszło jedynie grymaśnie. Pozmywała po nich, a kiedy nie miała już nic do roboty, a całe mieszkanie lśniło bardziej, niż kiedy sprzątali je wszyscy czterej na raz, zajrzała do Toma. Wciąż spał. Jego niedawno jeszcze blada twarz nabrała koloru, a lekko uchylone wargi łączyła cienka nitka śliny. Znów zdawał się być jej Tomem. Ten przygnębiony, jakby zamroczony, zamaskowany chłopak ulotnił się. Na jego twarzy pojawiły się wypieki, majaczył nań nikły uśmiech, malował się spokój. Miała przed sobą dwóch Tomów; jej ukochanego, który z całą swą mocą wypełniał jej umysł i serce oraz tego, którego znali wszyscy - gitarzystę, uwodziciela, gwiazdę. Łączyło ich tylko ciało. Różniła ich tylko dusza. Stanęła przed półką, na której stały kolorowe ramki ze zdjęciami. Na pierwszym widnieli mali bliźniacy, mogli mieć po pięć, co najwyżej siedem lat, na kolejnym byli z mamą i Gordonem, a po drugiej stronie półki było zdjęcie całego zespołu z pierwszych wygranych Comet, obok niego z kolorowej ramki spoglądała uśmiechnięta mama, a na samym środku stało ich wspólne zdjęcie. Jedno z tych, które ona miała w pokoju. Uśmiechnęła się, muskając opuszkiem palca uśmiechniętą twarz Toma. Nigdy nie zapomni tego dnia. Liv uparcie robiła im wtedy zdjęcia. Stali przytuleni, Tom za nią, obejmując ją wtalii, całując w szyję i spoglądając łobuzersko w obiektyw. Tylko on potrafił tak patrzeć. Wzięła głęboki oddech, wyprostowała się i zadarła głowę. Musiała się wreszcie zebrać w sobie. 
- Nie ma takiej rzeczy, która byłaby wstanie nie pozwolić ci wstać - powiedziała do siebie, ostatni razgładząc opuszkiem papierowe odbicie Toma. 
- Dotrzymałaś słowa - zesztywniała słysząc jego ochrypły głos. - Mówiłaś mi to nie raz - powoli odwróciła się i ruszyła w jego stronę, uchylając po drodze okno. Tom leżał na plecach, wpatrując się w sufit. Wciąż był opuchnięty na twarzy, jednak nie było to już wynikiem przemęczenia, a kilkugodzinnego snu. Po jego skroniach sączyło się kilka kropel potu, a wielka koszulka zwilgotniała i przywarła do jego skóry. Upojenie zdawało się wyparowywać z niego. Przysiadła na brzegu materaca, a Tom nie próbował przyciągnąć jej do siebie. 
- Kiedy zadzwoniłeś do mnie, w głowie pojawiło mi się milion scenariuszy, nawet nie wiesz, jak się o ciebie bałam. A to, co tutaj zastałam zwaliło mnie z nóg, ale nie dlatego, że poczułam się zawiedziona widząc, że znów pijesz, ale dlatego, że... jesteś cały i zdrów. Bynajmniej fizycznie. Może powinnam zacząć histeryzować, wypominać ci, mieć pretensje, ale ja po prostu... cieszę się, że to tylko to. - Chłopak posłał Scarlett zdziwione spojrzenie. Nie tego się spodziewał.
- Tylko?
- Tylko - odparła pewnie. - Po prostu... poradzimy sobie. Nie ma innego wyjścia - dodała dobitnie. - Jak często to robisz? 
- Od... - zaciął się. Nie patrzył jej w oczy. - Czasami... - Brunetka przymknęła powieki czując, jak zaczynało bić jej serce. Wzięła głęboki oddech.
- Jesteś ze mną szczęśliwy? - Zaskoczyła go, mimowolnie musiał na nią spojrzeć. 
- Co to za pytanie. Pewnie, że tak - chciał, by jego ton brzmiał swobodnie, jednak nie do końca mu się to udało. Znów wszystko popsuł. Scarlett była blada, widział jak drżały jej dłonie. Choć zaciskała je w piąstki, chwilami o tym zapominała. Naprawdę nie była zła. W jej niebieskich oczach gościł jedynie smutek. Chyba wolałby, żeby obłożyła go pięściami, niż patrzyła tak bezsilnie.
- A kochasz mnie? - Spytała znów, podtrzymując jego wzrok. 
- Najbardziej na świecie - odpowiedział bez wahania, zupełnie nie rozumiejąc do czego dążyła. Miał wielką ochotę przytulić ją do siebie. Jednak coś w środku broniło mu tego. Usiadł, opierając się plecami o stelaż łóżka. Świat znów wirował, środek przeciwbólowy i whisky to nienajlepsze rozwiązanie. Było mu jakoś tak nieswoje. Miał wrażenie, że nie pasuje do swojego ciała. Czuł się brudny. Zarówno psychicznie jak i fizycznie. 
- Kiedy umarł tata, obiecałam ci, że pozwolę ci być przy sobie. Teraz chciałabym, że ty obiecał coś mnie - odrzekła po chwili. Nie wiedziała, co zrobić z rękoma. Chciała zapleść za ucho kosmyk włosów, ale przecież związała je w kucyk. Splotła je na udach, zagryzła wargę, uważnie przyglądając się Tomowi. 
- Wszystko - zapewnił.
- Obiecaj mi, że zaczniesz z tym walczyć, że nie będziesz się wstydził zadzwonić i powiedzieć mi, że nie udało ci się wytrwać albo, że jesteś sam i nie możesz sobie z tym poradzić. Obiecaj mi, że nie będziesz poddawał się bez walki, że zrobisz wszystko, by to znów zniknęło. Obiecuję ci, że zawsze cię złapię, ale ty musisz nie chcieć upadać. Obiecasz? - Tom przez chwilę wpatrywał się w brunetkę, analizując jej słowa. Spodziewał się wykładu, wybuchu złości, a zastał tylko miłość. Poczucie winy rozlało się w jego sercu, raniąc je boleśnie. Jej drżący, ale tak bardzo kojący głos podziałał na nie niczym najskuteczniejszy lek. Niewidzialne kajdany ścisnęły je i gardło Toma. Było mu tak niewyobrażalnie źle. 
- Przytul mnie, Scarlett - szepnął, odwracając wzrok. - Przytul mnie mocno - bardzo dawno nie czuł się taki bezradny. Dziewczyna bez słowa wdrapała się na materac i odsuwając kołdrę usiadła okrakiem na kolanach Toma. Oplotła go nogami, przyciągając go do siebie i pozwalając jego głowie opaść na swoje ramię. Objęła go bardzo mocno, przytulając policzek do czubka jego głowy. Jeszcze nie wiedziała, co miała myśleć. Kołysała się przez chwilę, pozwalając mu na słabość, dając chwilę na zebranie sił. Może była naiwna. Tom miał problem, poważny problem. Może powinna kazać mu się leczyć i dopiero wtedy do siebie wrócić. Może powinna zrobić tysiąc innych rzeczy, ale czuła, że najlepiej będzie, jeśli go po prostu przytuli. Poczuła, jak jedna drobna kropelka, spadła na jej obojczyk. Kotara gęstych rzęs rozmazała ją prawie w tym samym momencie. Nie było ich więcej. Poczuła, jak Tom brał głęboki oddech. Westchnęła. Zaraz po tym, suche wargi Toma otarły się o jej skórę, gdy wymawiał jedno, krótkie słowo; obiecuję.
Kiedy brał prysznic, przygotowała dla Toma kolorowe kanapki. Spaghetti niestety zniknęło w niewyjaśnionych okolicznościach. Zaparzyła dla niego herbatę, słodką, mocną i z cytryną. Później czekała, wyglądając przez okno. Mama i Liv nie dawały znaku życia, najwyraźniej krótka wiadomość Scarlett musiała im wyjaśnić. Może to wina tego zwariowanego dnia, ale przykro jej było, że nie doczekała się najmniejszego zainteresowania ze strony ani jednej ani drugiej. Otuliła się rękoma, pocierając dłońmi ramiona. W mieszkaniu panowała cisza. Słyszała terkot własnych myśli, cichy spadek emocji i czuła pojawiające się zmęczenie. Na niebie migotało wiele gwiazd. Próbowała je policzyć. Przy dwieście trzynastej usłyszała szczęk zamka w łazience. Tom wszedł do kuchni. W mdłym świetle kinkietów dostrzegł ją przy oknie. Dopiero teraz dostrzegł, że była jakaś inna. Nie chodziło o zachowanie, ale podobała mu się ta zwykłość jaka od niej biła. Ubrana w koszulkę na ramiączkach, krótką jeansową spódniczkę i sportowe bokserki, w związanych włosach i bez grama makijażu, była taka zupełnie inna. Nie olśniewała jak zawsze. Czarowała prostotą. Była dziewczyną o tysiącu twarzy. Za każdym razem zaskakiwała go czymś innym i lubił to. Ocknął się, czując na sobie jej spojrzenie. Usiadł do stołu, posyłając Scarlett wdzięczny uśmiech, kiedy znalazła się obok niego. Kiedy do niej zadzwonił, nie potrafił sobie wyobrazić tego spotkania, jednak... spodziewał się wszystkiego, prócz tego, że się nim po prostu zaopiekuje. Nie umiał zdefiniować uczucia, które kwitło w jego sercu na myśl o niej. Tom zjadł w milczeniu, a brunetka bacznie obserwowała jego profil. Choć spał długo, zmęczenie malowało się na jego twarzy, ale ona też czuła się już wyczerpana. To był długi dzień. Kiedy kończył przeżuwać ostatni kęs, upijając łyk herbaty, wplotła swoje między jego palce, uśmiechając się delikatnie. 
- Chyba spanikowałem - odparł po chwili. 
- Nie. Cieszę się, że to ty do mnie zadzwoniłeś, że nie powiedział mi tego Bill, czy ktokolwiek inny - ucałował zewnętrzną stronę jej dłoni. - Upadki są po to, żeby się z nich podnosić. Wymyślę coś, dzięki czemu nie będziesz się bał - spojrzał na dziewczynę nieco zbity z pantałyku. - Strach przed samotnością nie jest powodem do wstydu. Ja też się jej boję. 
- Kocham cię, Maleńka - uśmiechnęła się. - A tak w ogóle, jak się tutaj dostałaś? - na twarz brunetki wpłynął filuterny uśmiech. Ciężki nastrój, który dosłownie przed sekundą unosił się między nimi, wyparował momentalnie.
- Przyjechałam - odparła dumnie.
- Autobusem? Tak szybko?
- Nie, samochodem - kąciki jej warg powędrowały jeszcze wyżej, gdy konsternacja na twarzy Toma przeobraziła się w niemałe zdziwienie. 
- Ale przecież, Liv... - Zaciął się, kiedy fakty połączyły się w jego głowie. - Chyba nie chcesz powiedzieć, że... - Scarlett uśmiechnęła się jeszcze szerzej, gdy brwi Toma, zdawałoby się, unosiły się prawie pod samą linię włosów. - Jeszcze mi powiedz, że cię złapali! Przecież nie wydadzą ci prawka! - Zaperzył się, czerwieniejąc na twarzy.
- Ale mnie nie złapali. Poza tym, spieszyłam się, nie miałam czasu czekać na autobus czy taksówkę - odparła rzeczowo. - Swoją drogą, to pięknie wierzysz w moje możliwości. 
- Mama cię uziemi do emerytury - uśmiechnął się, wyobrażając sobie ten widok. 
- Napisałam jej smsa, ale bez szczegółów, a pozaaaaa tym, w niedzielę kończę osiemnaście lat, więc z tym uziemieniem mogłoby jej nie wyjść. 
- O kurczę, starzejesz się, Maleńka - zasępił się, udając współczucie, za co oberwał kuksańca. Scarlett zgromiła Toma spojrzeniem. 
- Doprawdy, zabawny jesteś - rzuciła sarkastycznie. - Twoja dziewczyna będzie pełnoletnia, pomyśl, jaki to prestiż. Nie będziesz chodził z gówniarzem - uśmiechnęła się szeroko i puściła Tomowi oczko.
- Wiem, że jestem zabawny, jak zawsze - poruszył wymownie brwiami. - Swoją drogą samo 'twoja dziewczyna' brzmi już bardzo prestiżowo - rzekł dumnie, wstając od stołu i stanąwszy za Scarlett objął ją z tyłu w talii. Zapadła się w jego ramionach, mimowolnie rozluźniając spięte dotąd mięśnie. Czyniąc ze swoich ramion wygodne posłanie, czule całował szyję i obojczyki dziewczyny. Uśmiechnęła się, kładąc dłonie na przedramionach blondyna. 
- Lubię tak - mruknęła sennie. Kołysana tak czułym dotykiem Toma, ziewnęła mimowolnie. W jednej chwili całe skupienie, w jakim trwała większą część dnia, uleciało. Kilka chwil w jego objęciach wystarczyło, by zmiękła zupełnie. Przytuliła policzek do kącika szyi Toma, wdychając jego przyjemny zapach. 
- Wracasz do domu? - zapytał po chwili. 
- Nie chcę być sama. Liv pewnie zaszyła się gdzieś, bo nie dała mi znaku życia, mama też nie, więc pewnie w najlepsze siedzi u Shiea - w jej głosie wyczuł rezygnację. Wiedział, że wcale nie na rękę jej było to, że mama i siostra wciąż gdzieś wybywają i zostawiają ją samą. Scarlett zawsze chciała być dzielna, ale tak naprawdę sporo w niej było z małej dziewczynki, bardzo mocno potrzebującej opieki. - Z resztą, mój dom jest tam, gdzie jesteś ty - dodała, mocniej przywierając do jego torsu. Tom się uśmiechnął. Tak po prostu, sam z siebie. Przy niej wszystko było możliwe. Nie mówiąc nic więcej, wziął Scarlett w objęcia i powoli, jak zawsze nieco chwiejnie, poszedł do swojego pokoju. Delikatnie położył ją w miękkiej pościeli. Tak jak ona wcześniej uczyniła z nim, zdjął jej buty i rozpuścił włosy. Sam szybko przygotował się do snu i położył obok niej. Nie wiedzieć kiedy, zaczęły kleić się jej powieki, pracowały ciężko, gdy wpatrywała się w niego. Bez trudu ułożył ją w swoich ramionach pilnując, by było jej wygodnie. Zamknął ją w szczelnym uścisku i delikatnie przyłożył wargi do jej czoła. Zasypiała kołysana jego spokojnym oddechem. Dopiero teraz zobaczył, jak bardzo była wykończona. Dopiero teraz, gdy nie musiała panować nad sytuacją, pozwoliła sobie na zmęczenie. Przygarnął ją bliżej siebie, delikatnie gładząc po plecach. 
- Tom? - Mruknęła na pół śpiąc. 
- Co, Maleńka? - Spytał troskliwie. 
- Będziemy mieli kiedyś dom i już żadne z nas nigdy nie będzie samo.
* 

Świadomość posiadania brata dotąd nie była dla niej jakoś specjalnie namacalna. Kiedy pierwszy szok minął, zajęła się wszystkim innym tylko nie myśleniem o nim. Wiedziała, że był, że na powrót stał się częścią ich rodziny, że gdzieś tam sobie żył, a mama nie widziała poza nim świata. Dopiero teraz przygotowując się na jego przyjście, dotarło do niej znaczenie jego zaistnienia w jej życiu. Znów wszystko ulegnie zmianom, o ile to już się nie stało. Opowieść mamy odżyła w jej pamięci. Wspomniała słowa, malujące ból na twarzy Sophie. To wszystko wydawało jej się zupełnie nierealne, jakby wyjęte z filmu sensacyjnego. Powoli uświadamiała, jak wiele przeszli jej rodzice, jak wiele znieśli i z jak ogromnym ciężarem żyli przez te wszystkie lata. Nosili w sobie koszmarna tajemnicę, a pomimo tego zdawali się być szczęśliwymi. Choć ta historia zdawała się być zupełnie nierealną, tak samo jak to, że za chwilę w domu miał pojawić się jej brat i to starszy. Niektórzy narzekali na brak rewelacji. Mogła śmiało stwierdzić, że ci ludzie nie wiedzą, co mówią. Słowa; mam brata, wydawały jej się zupełnie odległe. Jeszcze nie do końca docierało do niej, że on naprawdę istniał, choć żył w opowieściach mamy. Znała jego kolor oczu, włosów, wzrost, typ budowy, cechy charakteru i podobieństwa z rodzicami. Znała po części jego historię i to, co miało dziać się z nim w przyszłości, ale Shie wciąż dla niej nie istniał. Był legendą. Legendą, która właśnie ożyła. Usłyszawszy dzwonek u drzwi, spięła się momentalnie. Chwila, której w żaden sposób nie potrafiła sobie wyobrazić, nadeszła. Najzupełniej blisko niej znajdował się człowiek, który będąc jej jednym z najbliższych był zupełnie obcy. To bardzo dziwne uczucie ścisnęło jej żołądek boleśnie ostrymi kleszczami. To nie zdenerwowanie czy trema. Nie potrafiła wyobrazić sobie siebie w roli siostry brata. To nie tak, że się nie cieszyła. Świadomość, że marzenie o starszym bracie ziściło się niespodziewanie była dobra. Niedobry był nawał zdarzeń, który temu towarzyszył. Zupełnie nie wiedziała, co ze sobą zrobić na tą okazję. Po trzykrotnym przejrzeniu zawartości swojej szafy, doszła do wniosku, że przynajmniej z kolorem nie miała problemu, bo wszystko w niej było czarne. Wreszcie zdecydowała się na prostą sukienkę z umarszczonymi rękawkami i stanikiem. Włosom pozwoliła wić się w niesforne fale. Schowała je wcześniej za ucho malując oczy i tak też pozostały. Musiała wreszcie zejść. Czas na ceremonię powitalną. Kilka chwil wcześniej usłyszała, jak Liv wyszła ze swojego pokoju. Wyprostowała się i z gracją pokonała schody. Cała czwórka stała już w salonie. Słysząc jej kroki, odwrócili się. Ujrzawszy twarz brata, zamarła. Odniosła wrażenie, jakby spoglądał na nią tata, jedynie trochę młodszy. Przypominając sobie o oddychaniu, powoli ruszyła dalej. Shie odłączył się od reszty i wyszedł jej naprzeciw. Liv miała czerwone oczy, mama i blondynka, czyli jak się domyślała Juliette, też. Nie skupiała na nich uwagi, koncentrując się na bracie. Stał z rękoma w kieszeni i był nieswój zupełnie jak ona. Spoglądał na nią niepewnie, jakby pytając, czy był tam mile widziany. Na jego twarzy błąkał się nieśmiały uśmiech. Stanęła przed nim, zachowując dystans i spoglądając mu w oczy. Nie mogła oderwać od nich wzroku. Były zupełnie jak tęczówki taty. Zdając sobie sprawę, że nie mogła gapić się tak w nieskończoność, szepnęła – Shie – uśmiechnął się szerzej, przysuwając się kroczek bliżej niej.
- Scarlett.
- Tak mi na imię – na jej wargi wpłynął radosny uśmiech, a kleszcze więżące wnętrzności dziewczyny rozwarły się niespodziewanie. Poczuła się zupełnie swobodnie. Pierwsze lody przełamane. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszelki opór, co do jego osoby zniknął. Miała przed sobą wierną kopię ojca, to chyba przeważyło szalę. – Witaj w domu – powiedziała lekko drżącym głosem, ale nie chciało jej się płakać. Niepewność przeobraziła się w radość. Widząc drobniutkie łezki w kącikach jego oczu, rozpostarła ramiona. – Przytul mnie, noooo – chłopak nie potrzebował zachęty. Zamknął brunetkę w serdecznym uścisku, a ona uczyniła to samo, obejmując jego umięśnione ciało. Był niepozorny. Szczupły i wysoki, jednak przez materiał koszuli wyraźnie wyczuwała kształt mięśni. Przewyższał ją przynajmniej trzydzieści centymetrów, jeżeli nie więcej. Był przystojny, zupełnie jak tata, miał bystre spojrzenie, osmaganą wiatrem i słońcem skórę, nieład na głowie i szczery uśmiech, a pod jego skórą wyczuwała stal. Już wiedziała, że przy bracie nie mogła nie czuć się bezpiecznie. Zaśmiała się cicho sama do siebie. Shie już nie był historią. Był jej nowym życiem. Poczuła jak czyjeś ręce obejmują ich z obu stron. Jak się domyśliła, to mama i Liv. Uśmiechnęła się do siebie.
- Witaj w domu synku – usłyszała cichy szept mamy, wyrywający się spomiędzy jej pochlipywań. Przyjemnie było tak trwać. Ta chwila była niewątpliwie ważna. A ona nie umiała zareagować pośrednio. Wykazać się zachowawczością i przyjąć go z uprzejmością. Dla Scarlett szarość nie istniała. Była tylko biel i czerń. Jeśli przyjmowała Shiea w swoim życia jako brata, to robiła to całym sercem, jakby te osiemnaście lat jej życia nie upłynęło bez niego.
- Kopie – zdławiony szept zapomnianej na chwilę blondynki wyrwał z zadumy całą czwórkę. Shie natychmiast wyswobodził się z uścisku i podszedł do Juli, kładąc dłoń na brzuchu dziewczyny. Uśmiechnął się, czując ruchy dziecka. Julie oparła głowę na jego ramieniu i przymknęła powieki, pozwalając błogiemu uśmiechowi wkraść się na swoją zapłakaną twarz. Scarlett, nawet nie spostrzegła, kiedy mama wkradłszy się między nią a Liv, czule przygarnęła je do siebie. Uśmiechała się.
*

Tłum. Wszystko będzie dobrze mój mały, zagubiony książę.
Śpi, zamknij oczy, śnij.
Będę obok ciebie.

36 komentarzy:

  1. ~Nadie
    19 marca 2010 o 23:08
    hihihihi elitka rządzi! <3 ‚ja pier. dole k. urwa jego mać i ch. uj Toma Kaulitza’, och musiałam to napisać! wiesz, jak mi was brakuje? seeeerio, mam teraz taką ochotę was wszystkie wyściskać! no, ale to nie był ostatni raz, prawda? i każdy następny będzie z taką samą ekipą! kocham cięęę, kocham was i w ogóle, koniec tego komentarza, bo zaraz się popłaczę! :* wrócę, jak przeczytam!

    OdpowiedzUsuń
  2. ~Paullita.
    19 marca 2010 o 23:17
    Scena z Shie – cudowna.

    OdpowiedzUsuń
  3. Tiniebla
    20 marca 2010 o 00:32
    Daark, jak mogłaś mi to zrobić dzisiaj, właśnie dzisiaj, gdy ja miałam już taki ambitny plan zajęcia się moją prezentacją na ustny polski! :D Przeczytałam, ale pobieżnie z uwagi na późną porę. Jutro zrobię to uważniej, dokładniej i wtedy wrócę z jakimś sensownym komentarzem. ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Tiniebla

    21 marca 2010 o 00:24
    Pierwszy fragment mnie rozłożył. Tak jakby, no, nie spodziewałam się. A może po prostu nie spodziewałam się tak szybko? I przeżyłam chwilę zwątpienia po zdaniu: „najlepszy z możliwych ratunków”. Całe szczęście, że to moje zwątpienie w Niego było chwilowe, a Scarlett nie wahała się ani chwili. Ba, nawet w samochód wsiadła! :D Odnoszę też wrażenie, że ten następny wątek to Liv, której na próżno szukałam w tym odcinku. Ale poczekam, poczekam, rozumiem, że i na to przyjdzie właściwy moment. ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. ~Aveen
    20 marca 2010 o 03:32
    Ty wiesz, że mi się zawsze odoba, no i tym razem było tak samo.Dobrze, ze Tom ma przy sobie Scarlett, która będzie przy kazdym jego upadku, z którego z jej pomocą sie podniesie. W koncu to wszystko przez taki długi okres się w nich „formowało” że nie mogłoby być inaczejZ resztą Gustav też ma nie lada przed sobą zadanie, ale skoro Caroline (?) wybrała jego, zamiat tych narkotuków, to wierzę, że i im się uda.I Bill z Georgiem, o nich nie mogłabym zapomnieć.

    OdpowiedzUsuń
  6. ~Róża
    20 marca 2010 o 10:49
    Wybacz mi, że dzisiejszy komentarz nie odda nawet części tego, co czuję, gdy to czytam. Zresztą wiesz, że moje warunki są raczej, hm… kiepskie, żeby stworzyć coś ambitnego.Po pierwsze – to było takie smutne, że Tom znowu zaczął pić, ale byłam dumna ze Scarlett. Z tym samochodem i wszystkim innym. Te cudowne uczucia, które się rozgrywały między nimi, smutek, wiara i coś takiego nieokreślonego… Dwa – uczucie, które czuła Scarlett, gdy Shie ją przytulił. Znam je. Miałam takie samo, gdy zobaczyłam Toma pod hotelem. Teraz wszystko się zmieniło… I kopie!Odcinek wydaje mi się jakiś krótszy niż zwykle, ale może to dlatego, że czytałam go na raty. W końcu ponad połowę przeczytałam wczoraj ^^.Do zobaczenia :*.

    OdpowiedzUsuń
  7. ~Traumfaengerin
    20 marca 2010 o 11:37
    Ooooojjjj. (Wyjaśnij mi proszę, czemu ja każdy komentarz muszę zaczynać tego typu dźwiękiem?). Od czego by tu zacząć… No wszystko mi się spodobało, bardzo a bardzo. Może oprócz fragmentu otwierającego rozdział, bo go najzwyczajniej w świecie nie rozumiałam, ale dalszy ciąg chyba trochę wyjaśnił, tak mi się przynajmniej wydaje… Hm.. Pierwszy raz Scarlett była taka, że… nie wiem jak to nazwać. Mogłam się z nią utożsamić? Nie odczuwałam jej jak obcej? No nie wiem, naprawdę. O, może to, że zachowała się tak dojrzale, kobieco i mądrze? Nie wiem, chyba wszystko po troszeczku. Bardzo mi się tutaj spodobała. Tomasz mnie mocno zdziwił, ale jak powiedziałam, chyba rozumiem. Bill i Rainie… Mam takiego banana na twarzy :). Trudno sobie wyobrażać że on nie ma dwudziestu kilku lat tutaj (tak a propos, ile oni mają tu lat? xD). Ale o nim się nie wypowiadam więcej, jakoś od czasów koncertu nie potrafię by było tak jak kiedyś. Twoje pisarstwo najbardziej mnie zachwyca ostatnio w wątkach Gustava i Caroline. Nie będę się już powtarzać, powiem jedynie, że znów przyjemnie zaskoczyło mnie niezwykle trafne, psychologiczne spojrzenie na ich związek i na nich samych. Jak ja bym miała ich opisywać, to połowę rzeczy bym pominęła, bo po prostu nie przyszła by mi do głowy….Aaa, ale przy ostatnim zdaniu ich wątku przeszły mnie dreszcze i w głowie zaczęło wyć „nieeeee!”, za co podziwiam Cię jeszcze bardziej. Już się boję, co tam znowu się wydarzy, choć wydaje się, że idzie ku lepszemu…Gdy Juliette powiedziała „kopie” to odniosłam ogromne wrażenie, że zrobiła to specjalnie, bo nie zwracali na nią uwagi i chciała o sobie przypomnieć. Ja jej nie lubię xD. Widzę w niej paskudną manipulantkę i inaczej nie potrafię.Przy zdaniu Scarlett „Będziemy mieli dom i już żadne z nas nigdy nie będzie samo” zrobiło mi się smutno… Ja też tak chcę…. I tym oto smutnym i niepotrzebnym akcentem kończę swoją wypowiedź…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dark Queen

      21 marca 2010 o 15:43
      Te wyrazy dźwiękonaśladowcze świadczą o emocjonalnym nacechowaniu Twojej wypowiedzi! Ha xDJeżeli Tobie naprawdę spodobała się Scarlett, to chyba zaznaczę to w kalendarzu xDBill ma jeszcze 19. Akcja aktualnie toczy się pod koniec lipca 2009 roku. Bo wiesz, on właśnie taki jest w moich oczach – dojrzały i odpowiedzialny. Dlatego właśnie jemu trafiła się miłość obarczona wielkim bagażem doświadczeń. Ale Julie jest fajna, słodka i w ogóle! Ona im przerwała, bo dzidzia kopnęła pierwszy raz. Nie jest ani paskudna, ani zołzowata xD chociaż… chyba podsunęłaś mi pewien pomysł ^^;*

      Usuń
    2. ~Traumfaengerin

      21 marca 2010 o 19:40
      Haha, miło, że podsunęłam pewien pomysł i wiedziałam, że przekręciłam jej imię, ale byłam zbyt leniwa by to sprawdzić, za co przepraszam ;p. Cieszę się, że tak odbierasz Billa :). A co, czyżbym już wcześniej dawała znać, że Scarlett jakoś mnie nie pociąga? Nie pamiętam tego xDD.

      Usuń
    3. Dark Queen

      24 marca 2010 o 18:47
      No ja właśnie tak prawie od początku odnoszę wrażenie, że Ty tak za bardzo za nią nie jesteś xD I nawet nie zauważyłam, że przekręciłaś imię^^ Jestem ślepa na jakiekolwiek literówki.

      Usuń
    4. ~Traumfaengerin

      25 marca 2010 o 18:22
      Hehe, to bardzo dobre odnosisz wrażenie ;). Scarlett jest… by bardzo lubić danego bohatera, w jakiś sposób musisz w nim odnaleźć siebie. Ja chyba nie widzę siebie w Scarlett, może to stąd wynika, że nie jest ona moją ulubioną bohaterką. Naprawdę wolę Liv. Ale te sceny kiedy S. tak troszczy się o Toma, gotuje to spaghetti itd., a później moment, gdy Tom zauważa, że jest bez makijażu, to wszystko trafiło do mnie. I, jak chyba wcześniej wspomniałam, po raz pierwszy poczułam z nią jakąś więź ^^.

      Usuń
    5. ~Traumfaengerin

      25 marca 2010 o 18:23
      Ach, i przypomniało mi się w ostatniej chwili – jedyne momenty, kiedy czuję z nią jakąkolwiek więź, to te przy pianinie lub w studio… Wtedy jestem z nią całym sercem ^^.

      Usuń
  8. ~Anneliese
    20 marca 2010 o 13:27
    Muszę napisać, że strasznie się cieszę, że przeczytałam to w dzień, bo pewnie jakbym to przeczytała wieczorem, to byłabym niezdolna do wszystkiego! Poza tym taki Tom, u takiej Ciebie był mi strasznie potrzebnyyy. W ogóle, „elita”, haha. Nasze nocne rozmowy w łóżkach, otwieranie piwa o mur, który się rozkruszył bezczelnie, stanie na balkonie w samych bluzach, jak było tak zimno, manufaktura, głupia baba w łazience, co w dzień wyjazdu postanowiła urządzić sobie jakieś spa, i te nieszczęsne tramwaje, maaaatko! Siedząc w tej swojej dużej wsi mam ochotę tam wrócić, noo! Przecież było tak świeeeetnie :( Ja bym chciała z moją kochaną elitką w wakacje poszalec teeeż! I to niekoniecznie w Łodzi! …może jakiś open-air z TH w roli głównej? :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ~Nadie

      21 marca 2010 o 01:25
      popłakałam się przez ciebie! jesteś niedobra, Annnnn! ale z tym open airem to dobry pomysł, ale zostańmy tam razem dłuuuużeeeeeeeej!

      Usuń
  9. ~Katalin
    20 marca 2010 o 16:14
    Nie za bardzo wiem od czego mam zacząć, wiec moze zaczne od rzeczy mniej istotnych. Otóż, szablon jest nieziemski. To zdjecie ani troche mi nie wygląda na fotomontaż. On tak na nią paaaatrzy! No i od razu widac,ze to ona rządzi w tym związku xD Kiedy zaczełam czytać, ne mogłam uwierzyć,ze to Tom i,ze znowu pije. Od razu zaczełam sie zastanawiac czy nie pominełam czegos, jakiegos watku, jakiejs kłótni,ale nie. To był Twój sprytny plan, który był strzałem w dziesiątkę, gdyż nastąpil zupelnie niespodziewany zwrot akcji. A ja, fanatyczna wielbicielka Cobena, nagłe i niespodziewane zwroty akcji uwielbiam. Bezradny Tom, który upada wydaje sie być taki…ze chciałoby sie od razu pomoc mu wstac. I swietnie i absolutnie genialnie opisałas powrot Caroline do domu. No po prostu mistrzostwo! Czysta przyjemnosc czytania i och! Ja piernicze, jak ty to robisz,cooo? to było wszystko tak prawdziwe, tak naturalne! Tak samo jak spotkanie z bratem. Te wszystkie watpliwosci i oczekwianie na to,co bedzie. Jezu, Słońce! To jest jeden z najlepszych postów tutaj, wg mnie! Brak mi słów normalnie. No,ale nie ma sie co dziwić, w koncu ‚You’re simply the best’ :* :* :*

    OdpowiedzUsuń
  10. ~Lestat
    20 marca 2010 o 19:48
    Po pierwsze to bardzo się cieszę z tego rozdziału, bo dawno nic tutaj nie było i już zaczynałam tęsknić za tą, jakże barwną, historią. A poza tym to dobrze mi to zrobi, że na chwilę oderwę się od ‚jakże ciekawych’ przygód Kmicica, Wołodyjowskiego i reszty bandy z ‚Potopu’. Ja nie wiem kto to wymyślił, żeby to w szkole kazać czytać. Przecież to jest straszne, wpędzą mnie kiedyś do grobu takimi książkami. Dlatego tym bardziej chętnie zabieram się za czytanie Twojego rozdziału, który z pewnością będzie stokroć ciekawszy niż moja lektura. Jak dla mnie to jest to nawet więcej niż zastanawiające. Mówię tutaj o tym, że Tom znowu powrócił do dawnych przyzwyczajeń. Nie wiem, ale jakoś nie potrafię się doszukać ku temu żadnych powodów. Zresztą on sam chyba nie umie ich znaleźć. Bo przecież jest szczęśliwy. Ma wszystko. Ma miłość, czyli to, co niejeden uważa za najważniejszą sprawę w życiu. ma Scarlett, dziewczynę, którą kocha i która kocha jego. Czego więc tutaj chcieć więcej? Naprawdę zaskakujące wydaje mi się to, ze znowu sięgnął po alkohol. A nawet nieco przerażające. Nie chce mi się wierzyć w to, ze mógłby przez własną głupotę i zagubienie stracić to na, co tak długo razem pracowali! O nie, nie. Na pewno tak się nie stanie. On do tego nie dopuści. Albo ona znowu go uratuje. Ale mam tylko nadzieję, ze nie będzie tutaj kolejnego spektakularnego upadku pana Toma Kaulitza. Myślałam, ze ten etap ma już chłopak za sobą, ale jak widać nieco się pospieszyłam. Czyżby naprawdę okazało się, ze nie tak łatwo jest sie zmienić? Oczywiście wiesz doskonale o tym, że uwielbiam wątek Caroline i Gustava. I z tego, co teraz myślę to wiesz też doskonale jak pobudzić we mnie emocje, kiedy o nich czytam. Boże. Nawet nie wiem co by tutaj sensownego powiedzieć. Bo to było po prostu cudowne. Uwielbiam ich, uwielbiam tę historię, którą im wykreowałaś. Bo mimo że jest ona tak chol.ernie trudna i smutna to jednak ma w sobie coś, czego ja zawsze w opowiadaniach poszukuję. Realizm. Realizm i chyba pewnego rodzaju heroiczność, którą można dostrzec przede wszystkim w postawie Gustava. Jestem więcej niż pewna, ze niejeden na jego miejscu już dawno by się załamał, odszedł, zostawił ją samą, bo przecież zasługuje na kogoś więcej niż marną narkomankę, która ciągle go okłamywała. A jednak został, okazał się silniejszy. Po prostu przy niej jest. I to jest chyba właśnie najważniejsze. I najpiękniejsze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nieco zadziwiające z pewnością też, bo chyba nie podejrzewałabym go na pierwszy rzut oka o taki hart ducha, taką waleczność. Ale ja lubię zaskoczenia, zwłaszcza takie. Nieco mniej dziwi mnie już Caroline. To całkiem logiczne, że obwinia siebie o wszystko, zresztą dziwne by było gdyby sie nie obwiniała. Nie dziwi mnie to, ze wmawia sobie, ze na niego nie zasługuję. To całkiem wytłumaczalne. Dobrze jednak, ze on ją z tego błędu, który w swoich rozmyślaniach popełnia, krok po kroku wyprowadza. Myślę, ze tutaj nie potrzeba niczego więcej niż to, co on jej już ofiarował. A ofiarował jej swoją obecność, to ze jest i swoją miłość. Niby nic, a jednak tak wiele. Mam nadzieje, ze dalej będzie podobnie, ze już jej nie zostawi, ze tyle razy ile ona upadnie on będzie blisko i pomoże jej wstać. Ze kiedy ona będzie szła do przodu on będzie szedł pół kroku za nią podnosząc ją kiedy upadnie, lub zupełnie blisko obok niej podtrzymując ją przed tymi upadkami. Na pewno nie będzie łatwo. Nikt tego im nie obiecywał i nie obiecuje, ale ja w nich wierzę. Zwłaszcza w Gustava, który mnie przekonał swoją ogromną siłą, dotąd gdzieś skrywaną. Ale też w Caroline, mimo ze ostatnie zdania tej części nieco mnie nie zaniepokoiły. Oby tylko nie odkłada tego, co musi mu powiedzieć zbyt długo. Oby to jutro nie zamieniło się w kolejne jutro, a następne jutro w tydzień. Niech mu powie jak najszybciej. Niech w końcu dotrze do niej, ze on musi wiedzieć. Musi! Bo inaczej nie będzie potrafił jej pomóc. I to by było tyle z mojej strony w tej kwestii, wiem, że Ty i tak poprowadzisz te historię w koszmarnie ciekawy sposób. Z całego serca pragnę, by im się udało. Billowi i Rainie. Wiesz, nigdy go sobie nie wyobrażałam jako kogoś takiego. Wykreowałaś z niego całkiem ciekawą postać. Zupełnie inną niż w mojej wyobraźnie, gdzie, no cóż, zbyt przyjaźnie nigdy do niego nastawiona nie byłam. Ale tutaj wszystko uległo zmianie. Wydaje się być taki… kochany. Czarujący, słodki i niesamowicie silny zarazem. Podoba mi się ta więź jaka połączyła go z Rainie i niesamowicie cieszy mnie fakt, ze pokochał również Candy. To wszystko jest bardzo trudne, ale chłopak wychodzi w tej sytuacji bardzo dobrze. Bo to wspaniałe, ze kochając Rainie potrafił obdarzyć tym uczuciem również jej córkę. Każdy inny, no dobra, może nie każdy, ale większość z pewnością, dowiadując się, ze dziewczyna ma dziecko, i w ogóle o całej sytuacji jaka ma miejsce w jej życiu, pewnie zabrałby nogi za pas i zwiewał gdzie pieprz rośnie. A on… on zachował się bardzo dojrzale, jak prawdziwy mężczyzna, a nie pozbawiona uczuć szowinistyczna świnia, której zależy tylko na jednym. Nie to żebym kiedykolwiek go za kogoś takiego uważała, aż tak radykalna w swoich osądach nie jestem xD Ale naprawdę, jego postawa bardzo mi imponuje i nie przeczę, ze dzięki temu bardzo urósł w moich oczach.To takie cudowne, że Tom jednak do niej zadzwonił. Wiesz, to też w jakiś sposób świadczy o jego sile. Nie wiem czemu, ale obawiałam się tego połączenia, obawiałam się o to do kogo zadzwoni. Gdzieś podświadomie pragnęłam, zęby to była Scarlett, ale z drugiej strony bałam się, ze upadł już na tyle, by wybrać jakiś inny numer zamiast niej. Wybrał ją i mnie to strasznie cieszy. Bo to znaczy, ze jeszcze pamięta o tym, ile ta dziewczyna dla niego znaczy i o tym, że tak naprawdę tylko ona może mu pomóc i że tylko w niej może znaleźć oparcie. Dobrze, że ona przy nim była, dobrze, że złożyli sobie tą obietnicę. Mam nadzieję, ze on ją wypełni, ze zawsze pójdzie do niej, kiedy będzie tego potrzebował. No w końcu spotkały się z bratem. Dobrze, ze ta legenda, którą był dotąd owiany w końcu ożyła. Że stał się realną i całkowicie namacalną częścią ich życia. Teraz już chyba nie może być źle, prawda? No dobra, wiem, ze może, bo takie już jest życie, ze szczęście przeplata łzami.

      Usuń
    2. Ale jednak mam takie irracjonalne marzenie, żeby teraz już było dobrze, żeby w końcu było dobrze, żeby oni wszyscy w końcu byli szczęśliwi. Trochę to nierealne i wydumane, ale jednak jest. Ale wiem, ze tak nie będzie. Już Ty coś im wymyślisz xD Ale to dobrze, bo bez tego nie byłoby jednej z najważniejszych cech tego opowiadania, czyli realizmu. Trochę to dziwne, bo opowiadanie, które przecież w rzeczywistości jest tak bardzo nierealne dla mnie Am jednak w sobie całą ogromną masę realizmu. Nie wiem jak to wyjaśnić. Może chodzi o przekazywane przez Ciebie uczucia. To chyba to. Może właśnie to jest klucz do tego jak do mnie dotrzeć. Możliwe. Nawet bardzo. I rób to nadal, bo wychodzi Ci to cudownie :) To chyba tyle. Rozdział był cudowny, jak zwykle zresztą. Naprawdę. I widze też nowy szablon. W sumie to jestem mało spostrzegawcza, ale zauważyłam. Mój osobisty sukces ;D Podoba mi się, ale już tak bardzo przyzwyczaiłam się do tamtego, że aż poczułam nutkę jakiegoś nieokreślonego żalu i tęsknoty jak zobaczyłam, ze go zmieniłaś. No ale do tego też sie w końcu przyzwyczaję. Pozdrawiam, trzymaj się ;*

      Usuń
    3. Dark Queen

      21 marca 2010 o 15:15
      Ojej. To nie jest fajne. Potop nie jest fajny. Na pocieszenie mogę Ci powiedzieć jedynie, że Chłopów czyta się równie źle. To znaczy, nawet streszczenie męczyłam godzinę xD Właśnie taki był mój cel, by pokazać, że nie tak łatwo zmienić siebie. Pomimo tego, że życie zaczęło prowadzić Toma zupełnie inną, lepszą ścieżką, to tendencje upadkowe wciąż w nim są. Bo przecież takiego problemu nie tak łatwo się pozbyć i nawet Scarlett nie ma takiej mocy, by jak za dotknięciem różdżki znikł. Gustav i Caroline.. chyba Cię, Was trochę zawiodę, bo… ich losy są już przesądzone. Wszystko, co się wydaje ulegnie zmianie, w zasadzie już uległo zmianom, bo odkąd on się dowiedział, coś się skończyło. Choć pozornie, dzięki temu, że został mogło zacząć na nowo. Bill i Ranie też przejdą swoje. Czeka ich próba. A z resztą, czy u mnie ktoś ma łatwo? xD ale wydaje mi się, że pomimo tego, co może się niebawem wydać, Bill otrzyma od życia ogromne szczęście, choć – mówię otwarcie – nie raz będzie płakał. A szablon już tu był. Po prostu tamten mi się opatrzył już. Siedział na Prinzu rekordowo długo. Czekam na nowy ;)

      Usuń
  11. ~Schwarz
    21 marca 2010 o 00:24
    Uwielbiam tego Twojego Toma, mimo wszystko. Każdy ma czasem zły dzień ale nie każdy ma przy sobie kogoś takiego jak Scarlett. A Tom ma to szczęście, że ją ma. Kochają sie i mając tę niezwykłą miłość przetrwają wszystko, a bynajmniej ja w to wierzę :) Bill napewno coś wymyśli i Rainie uwolni się od Hansa by móc być oficjalnie z Billem;) Candy cholernie mnie rozczula, trafiłaś w mój słaby punkt. Nieładnie;) Ta dziewczynka jest tak niesamowicie słodka i inteligentna, że aż nie potrafię tego ogarnąć;) rany, ale ja głupoty gadam. Wybacz, już się zmywam i czekam na kolejną część :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dark Queen

      21 marca 2010 o 13:49
      Uwielbiam dzieci, dlatego nie zbraknie ich tutaj xD Candy jest jedną z moich pupilek, więc nie ma innej możliwości, jak ta, że ta dziewczynka jest naprawdę fajna^^ A co do reszty… ich losy zostały już spisane przez ‚górę’ xD

      Usuń
    2. ~Schwarz

      23 marca 2010 o 22:16
      Ahh to baaardzo dobrze, że nie zabraknie tutaj dzieci bo ja też je uwielbiam i uwielbiam jak są w opowiadaniach ^^ Candy jest przesłodka, taka jak jej imię :D a czy ich losy potoczą się w miarę hm.. prosto czy będą niebezpieczne zakręty ;>?

      Usuń
    3. Dark Queen

      24 marca 2010 o 18:43
      Jeżeli pytasz o Billa, Rainie i Candy, to… nie wiem, czy Cię uspokoję, jeśli powiem, że choć zostaną poddani niejednej próbie, to z każdej wyjdą zwycięsko. Po prawdzie nie można stwierdzić, czy ich wątek będzie miał dobre zakończenie. Spotka ich szczęście w nieszczęściu. Musiałabym opowiedzieć Ci wątek, żeby dotrzeć do sedna ^^

      Usuń
    4. ~Schwarz

      25 marca 2010 o 10:02
      Ja się wcale nie obrażę jeśli opowiesz mi wątek ^^ ja bym chciała żeby oni mimo wszystko byli razem. Żeby Rainie rozwiodła się z tym kretynem i związała z Billem. Nawet jeżeli miałoby to długo trwać, ja poczekam tylko nie rozdzielaj ich xD

      Usuń
  12. ~Izka
    21 marca 2010 o 11:31
    Nie muszę chyba pisać, że jest świetnie, fenomenalnie, fantastycznie! I tak to napisałam :P Czekam na dalszą część! Marzy mi się żeby Tom i Scarlett mieli dzidziusia! Ale to są moje takie odchyły.

    OdpowiedzUsuń
  13. ~fertig.mylog.pl
    25 marca 2010 o 23:25
    zabrałam się za czytanie – zapowiada się naprawdę świetnie. Jestem przy czwartym rozdziale i trochę mi się dłuży (za dużo bardzo szczegółowych, trochę bezsensownych opisów), ale myślę, że się rozkręci. Zawsze wraz z trwaniem opowiadania jest coraz lepsze (chyba, że ktoś przegina z fabułą :P ale Tobie to chyba nie grozi).I strasznie długie odcinki piszesz! dlatego dopiero jestem przy 4 części.. jezu a jest ich 31 narazie.. to dobrze więcej czytaniapozdrawiam!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dark Queen

      27 marca 2010 o 22:53
      Witam Cię serdecznie. Skoro jednak czytasz, to, to chyba nie jest, aż taka straszna lektura, co? ;) Masz do czynienia z miłośniczką lania wody, więc życzę powodzenia ^^

      Usuń
  14. Geheimnis
    27 marca 2010 o 16:36
    Trochę złą kolejnością zaczęłam komentowanie Twojego bloga, ale kiedy zobaczyłam tą Małpkę wyżej, nie potrafiłam się powstrzymać. Fika i fika, aż się o coś w końcu rozbije.Przyznam, że wpadłam tu nie tyle przypadkiem, co pamiętałam adres. Dawno temu kiedy jeszcze siedziałam w tokiohotelowych opowiadaniach, byłam u Ciebie i czytałam chyba 5 post o ile dobrze pamiętam. Adres w pamięci mi zapadł o tyle szczęśliwie, że go nie zapomniałam i kiedy powróciła chęć na czytanie o tych dynamicznych panach, zwanymi Tokio Hotel, wróciłam tu. Wiele chyba nie jestem w stanie napisać. Bardzo podobał mi się wątek Scarlett z Tomem. I równie mocno zdziwił mnie fakt, że oni wszyscy tu są tacy młodzi. Z tego, co przeczytałam wyżej, bliźniaki mają 19lat.. Jakby nie było czyta się to teraz niemalże jak retrospekcje z ich życia. Odwaga głównej bohaterki z ruszeniem autem mnie powaliła, nie ma to jak kobieca determinacja! Słodki był dzień w wykonaniu S&T, pomimo iż z początku dość smutny. Na samym końcu, podobnie jak komuś wyżej, to `kopie` bardziej skojarzyło mi się ze zwróceniem na siebie uwagi, aniżeli czymś innym. Chyba nieświadomie ukazałaś ją w świetle takiej sieroty, prawda? :-DD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dark Queen

      27 marca 2010 o 23:03
      Witaj ;) To miło, bardzo miło, że wciąż pamiętasz. No i że wciąż Ci się podoba. Są tu młodzi. Akcja toczy się znacznie wolniej, niż czas rzeczywisty, niestety^^ nie wyrabiam się z pisaniem. No i jakby nie było, ta część opowiadania jest retrospekcją, bo jak pewnie zauważyłaś w prologu, tam akcja dzieje się w zupełnie innym czasie. Co do Julie to wszyscy odebrali ją nie tak jak powinni!^^ Ja ją naprawdę lubię i ona jest naprawdę miła, a słyszę tu posądzenia o to, że jest zołzą xD Pierworodny kopnął pierwszy raz, więc musiała przerwać tą sielankę, w końcu pierwsze dziecko kopie pierwszy raz tylko raz, prawda? xD

      Usuń
  15. ~Mirki
    30 marca 2010 o 22:04
    Niektórzy chyba nie umieją przeboleć straty ganzera. Nie wiem co tym ludziom bije. Tamto opowiadanie było i się skończyło. Potem mówią i narzekają że FFTH się kończy. Czemu ? Bo wszystkich autorów opowiadań Tokio Hotel porównują do ganzera. Szczerze mówiąc nie wiem co było w tamtym blogu, owszem autorka umiała pisać ale jak patrzeć na tamto i na to opowiadanie, to Prinz jest lepszy. Czuję przepełniające je emocje, uczucia. Wszystko wydaje się takie prawdziwie i realne, dlatego łatwiej i miło się czyta. Scarlett to ideał kobiety, zarówno pod względem wyglądu jak i charakteru. Ona i Tom to idealna para. No i imię Scarlett na plusik, imię mojej ulubionej aktorki :) Muszę przyznać Dark ma talent. Życzę Ci dalszej weny i mieć w nosie komentarze zazdrosnych itp.Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dark Queen

      31 marca 2010 o 22:32
      Cóż, to smutne, ale co zrobić? Jakby nie było, cieszę się, że sobą takie osoby jak Ty, które racjonalnie patrzą na FFTH-ową rzeczywistość. Przy tej okazji witam Cię serdecznie ;) Sama bardzo lubię Johansson, aczkolwiek to nie po niej Scarlett odziedziczyła imię ;)

      Usuń
  16. ~K.
    31 marca 2010 o 21:11
    Wiem, że rzadko komentuję, bo zwyczajnie nie jestem do tego przyzwyczajona :).Cholernie podoba mi się to, jak oni wzajemnie się wspierają. Taka ilość miłości jest niewyobrażalna, Sparksie w spódnicy ;D. Naprawdę, dorównujesz mistrzowi. Ich cielesne relacje i niesamowite wsparcie, jakie sobie dają, wszystko opisałaś wręcz idealnie, igrając z ludzkimi emocjami i manipulując nimi. Jestem pod wrażeniem, naprawdę. I trudny wątek wprowadznie Shie do rodziny, ale Ty sobie poradziłaś, jesteś najlepsza. Żeby opisać taki dosyć trudny temat i jednocześnie nie zrobić go mdłego jak maca z miodem i kiczowatego jak filmy Eda Wooda :). Jesteś moją faworytką, chcoiaż na dzień dzisiejszy czytam tylko Twoje opowiadanie xD.Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dark Queen

      31 marca 2010 o 22:44
      Jeeejku, to jeden z największych komplementów, jaki kiedykolwiek usłyszałam! Sparks to mój mistrz numer dwa! Pierwszy jest Coben^^ Dzięki, dzięki ;*Wątek Shie, obok wątku Gustava, a raczej na równi z nim wymaga ode mnie zręcznej manipulacji, żeby mi tutaj do reszty nie zrobiła się jakaś maniana^^ Aczkolwiek, skoro to co już napisałam, wydaje się w porządku, to śmiem twierdzić, że dalej również będzie nieźle ;)

      Usuń
  17. ~Alevue
    2 kwietnia 2010 o 01:03
    Potrafię napisać tylko tyle: Dziękuję, Kocham, Pamiętam i Tęęęęsknię. Tak bardzo moooocno. <3″Ja P.ierdolę Kur.wa Jego Mać I Ch.uj Toma Kaulitza”! Taaak, mi też proszę, wybacz.

    OdpowiedzUsuń
  18. ~fertig.mylog.pl
    3 kwietnia 2010 o 23:15
    super, chociaż uśmiech Toma na tamtym szablonie miał w sobie coś niesamowitego!ale na tym będzie się o wiele lepiej czytało bo jest ciemny tekst na jasnym tle. Oczy się nie psują ;) a dla mnie to ważne bo jeszcze długa droga do trzydziestego rozdziału (jestem przy jedenastym..)pozdrawiam!!

    OdpowiedzUsuń
  19. dark.bay@onet.eu
    4 kwietnia 2010 o 23:15
    Jestem zafascynowana Twoim opowiadaniem. Przeczytałam dziś pare pierwszych rozdziałów i muszę przyznać, że dawno nie czytałam nic tak ciekawego, opisanego w sposób tak niezwykle obrazowy. Powolutku będę nadrabiać braki i mam nadzieję, że wkrótce będę na bierząco. Pozwoliłam sobie dodać do linków. [done-me-wrong.blog.onet.pl]

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo