Dokładnie zgiął mlecznobiałą
kartkę papieru i schował ją do koperty. Zawierając w sobie wszystkie jego
najgłębsze uczucia, wydawała się Georgowi ogromnie ciężka. Zaczynał ten list
kilkanaście razy. Po raz pierwszy zrobił to zaraz po przylocie. Był w stanie
nakreślić jedynie kilka zdań, nim karta wylądowała w koszu. Z każdym kolejnym
działo się to samo, póki sam nie upewnił się, że wie, co powinien Liv
powiedzieć. Kiedy wszystko wyklarowało się w jego głowie i sercu, słowa zdawały
się płynąć same, a on był pewien, że postanowił właściwie. Upewniwszy się, że spakował
wszystko, zapiął torbę i na jej wierzchu zostawił kopertę. Powoli podszedł do
okna i wyjął z kieszeni paczkę marlboro. Odpalił papierosa, mocno zaciągając
się dymem. Spojrzał na rozpościerającą się przed nim wielką wodę. Potrzebował
uciec setki kilometrów, by móc uporać się ze swoimi uczuciami. Tam w Berlinie
nie był w stanie spojrzeć na nie obiektywnie. Tu też przychodziło mu to z
trudem. Przeanalizował dokładnie wszystko, co czuł do Liv, co ich łączyło, co
zdarzyło się między nimi i postawił to na szali minionych zdarzeń. Georg był pewien tego, co czuł do Liv. Był pewien,
że ją kochał. Zupełnie ślepo i bezgranicznie, nawet teraz, gdy wybrała siebie,
a nie ich. Pokochał ją już w dniu, w którym zobaczył ją pierwszy raz, w klubie,
w walentynki. Już wówczas, choć nieświadomie nawet dla niego samego, znalazła
miejsce w jego sercu. Nigdy tak naprawdę nie byli razem. Łączyła ich miłość
fizyczna i to coś, o czym nie chciała mówić, o czym nie chciała nawet myśleć.
Liv nie chciała mówić o miłości. Obawiając się przeszłości, przekreślała
przyszłość z nim. Perswadowała teraźniejszość, a on pozwalał na to, wierząc, że
swą wytrwałością pokaże jej, że przyszłość z nim mogłaby być zupełnie inna niż
ta, której o mały włos sobie nie zgotowała. Uciekała zawsze, kiedy zaczynało
dziać się między nimi coś poważnego i wracała, kiedy tęsknota brała nad nią
górę. Kończyło się za każdym razem tak samo, a on był zbyt słaby, by postawić
na swoim. Kochali się. Był tego pewien, ale ona zbyt mocno lękała się tej
miłości, by przyznać się do niej, a on za bardzo bał się, że ją utraci, gdy
każe jej wybrać. Dlatego wybrał za nią. Choć tak bardzo pragnął być z nią już
teraz i na zawsze, choć tak bardzo bolało go jej odejście i jego własna
reakcja, wiedział, co musi zrobić. Wiedział, że decyzja jaką podjął, była
dobra. Kosztem siebie, bo zbyt mocno ją kochał. Zbyt wiele gotów był dla niej
poświęcić. Nawet siebie. Utwierdziwszy się w swoich postanowieniach, mógł już
wrócić i żyć, jakby nigdy nic się nie
zdarzyło. Zgasił niedopałek i schował list do bocznej przegródki. Wzburzone
fale rozbijały się o skaliste wybrzeże, pieniły się i burzyły, zupełnie jak
uczucia w jego sercu. Jednak był już gotowy, by stawić im czoła. Omiótł
ostatnim spojrzeniem pokój i wyszedł, dokładnie zamykając za sobą drzwi. Nie
wiedzieć czemu, przeświadczenie, że zostawił tam coś ważnego nasilało się z
każdym kolejnym krokiem.
*
Obrzuciła krytycznym
spojrzeniem swoje odbicie. Włosy jak zwykle nieskładnie poskręcane, wiły się w
swoje strony, zupełnie nie dając się ułożyć. Koniec końców zostawiła je w
spokoju, licząc, że nadrobi subtelnym makijażem. Białą tunikę spięła w talii
szerokim pasem, a do wąskich, czarnych jeansów założyła nieodłączne trampki. Chciała
wyglądać ładnie, ale jak zwykle, gdy jej na tym zależało, po prostu nie wyszło.
Przydałaby się jej Scarlett, która zapanowałaby nad jej włosami. Może
doradziłaby inny makijaż? Sapnęła groźnie i przymknęła powieki. – Wyglądasz
dobrze, Liv – raz, dwa, trzy. Otworzyła oczy i posłała sobie szeroki uśmiech. –
To twój wielki dzień – mruknęła, chwytając z komódki teczkę i torebkę, po czym
prędko zamknęła drzwi. Odetchnąwszy, ruszyła w stronę winy, którą odnalazła
dzięki Pierrowi. Gdyby nie pokazał jej, że to wcale nie drzwi do kolejnego mieszkania,
nie wpadłaby na to i pewnie biegałaby schodami te siedem pięter. Czekając, aż
przyjedzie, siłą sugestii usiłowała przywołać ją na górę. Gdy drzwi się
rozsunęły, ujrzała w nich Pierra. Uśmiechnął się szeroko na widok brunetki i otaksował
ją pełnym uznania spojrzeniem. Zacmokał, zupełnie jakby mu się podobała.
Zaśmiała się krótko, kręcąc głową.
- Jak smakowała ci szarlotka,
droga sąsiadko? – zagadnął, zbierając z podłogi torby z zakupami.
- Była wyśmienita.
- Musisz spróbować moich
innych wypieków. Eksplodujesz z rozkoszy, kochana! – wykrzyknął radośnie,
szurając ją łokciem w bok, gdy mijali się w przejściu.
- Nie mogę się doczekać –
roześmiała się znów i pomachała mężczyźnie na pożegnanie. Lepszych sąsiadów nie
mogła sobie zażyczyć. Wystarczyło pół godziny, by Pierre zrelacjonował jej całą
historię swojego życia. Hugo był znacznie mniej otwarty, jednak razem tworzyli
mieszankę doskonałą. Przy nich nie mogła się nie śmiać. Nawet teraz,
wystarczyły dwa słowa, by na moment zapomniała o całym zdenerwowaniu. Wsiadłszy
do taksówki i podawszy kierowcy adres, nie potrafiła się nie uśmiechnąć. Sen
stawał się jawą. Trafiła do swego miasta marzeń. Była o krok od rozpoczęcia
stażu w czasopiśmie, o którym do niedawna mogła jedynie snuć nierealne mrzonki.
Nie raz spacerowała ulicami Paryża, chłonęła jego piękno, ale wciąż nie
potrafiła do końca uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę. Każdego ranka,
gdy tylko otworzyła oczy, wyglądała przez okno, by upewnić się, czy to aby na
pewno rzeczywistość, a nie kolejny cudowny sen. Magia bijąca z każdego kąta,
zdawała się jej za każdym razem doskonalsza. Kochała widok wieży Eiffla,
kochała Pola Marsowe. Nie wiedzieć kiedy znalazła się pod budynkiem redakcji.
Bolał ją brzuch i denerwowała się trzy razy mocniej niż przed maturą. To było
jedno z najważniejszych spotkań w jej życiu i musiała wypaść dobrze. Po prostu
musiała. Miała dostać szanse o jakiej marzyło wielu. I wykorzysta ją. Całą
sobą.
Carinne Roitfeld przyglądała się jej niezwykle uważnie od chwili, w
której przekroczyła próg gabinetu. Liv to dekoncentrowało, jednak starała się
nie zwracać uwagi na krytyczne spojrzenie przyszłej szefowej. Pomimo tego, że
chyba każdy element jej ubioru został oszacowany przez naczelną, otaksowała
wzrokiem brunetkę w taki sposób, jakby miała na sobie rzeczy prosto z kubła na
śmieci. Cóż dla niej Prada, Gucci czy Versace to w końcu codzienność, ale Liv
cóż… po prostu udawała, że nie widzi tego spojrzenia. Choć w gruncie rzeczy była
bardzo rzeczowa. Od razu zaczęła omawiać warunki, na jakich będzie opierała się ich
współpraca, niejednokrotnie wspominając Hannah, którą jak się okazało, znała
bardzo blisko.
-
Moje dziewczyny bywały nierzadko twarzami linii zapachowych twojej babki. Gdyby
nie to, że miałam wobec niej dług wdzięczności, nie siedziałabyś tu dziś. Muszę
zobaczyć na co cię stać. Pokaż mi, co przyniosłaś – Liv, usiłując opanować
drżenie rąk, podała kobiecie sporej grubości portfolio. Splótłszy dłonie na
złączonych kolanach, w milczeniu przyglądała się, jak Riotfeld zaczyna oglądać
zdjęcia. W skupieniu, dokładnie badała wzrokiem każdą fotografię, zwracając
uwagę na najmniejszy szczegół. Najdłużej zatrzymała się przy zdjęciu
portretowym – o dziwo – jednym z jej ulubionych. – Kto to jest? Nie wygląda mi na przyszłą
modelkę. Jest za gruba – odparła krytycznie, cofając się do jednej z
fotografii, które ukazywały całą postać Scarlett. – I przede wszystkim za niska
– dodała, po raz wtóry lustrując postać brunetki.
-
To moja siostra. Nie jest modelką, ani nie zamierza nią być – a po chwili
namysły dorzuciła. – Jednak uwielbiam ją fotografować, proszę wybaczyć mi śmiałość,
ale może przyzna pani, że doskonale odnajduje się przed obiektywem.
-
Jest naturalna – mruknęła. – Ten portret jest całkiem niezły. Myślałam, że okażesz
się laikiem, ale chyba nie jest z tobą aż tak źle. Ta ruda mi się podoba –
wskazała na jedną z dziewczyn, z którymi współpracowała. Liv miała modelki, a
one portfolio. – Ale brak jej swobody. Widać, że starała się dobrze wypaść.
-
Poza moją siostrą i mamą, fotografowałam dziewczyny, które liczą na karierę
modelki.
-
Nie kojarzę twojej matki. To Anna?
-
Nie, moja mama ma na imię Sophie. Może pani jej nie kojarzyć, ponieważ bardzo
długo nie utrzymywała kontaktów z Hannah. Babka odnowiła je, spodziewając się
śmierci – kobieta znów zatrzymała wzrok na zdjęciach Scarlett. Było to kilka
fotografii zrobionych z zaskoczenia. To, któremu przyglądała się najdłużej,
było zrobione w klubie, podczas występu brunetki. Liv uwielbiała je za emocje,
które zdawały się być, aż nader widoczne.
-
Śpiewa? – Riotfeld posłała Liv przenikliwe spojrzenie. Ta odpowiedziała jej
skinieniem głowy. – Kolejna protekcja? – naczelna uśmiechnęła się ironicznie.
-
Nie, tylko ja zawdzięczam Hannah wstawiennictwo – kobieta odłożyła portfolio i
wstawszy z miejsca, ruszyła w kierunku drzwi. Liv, nieco zbita z pantałyku,
nieśmiało poszła z nią.
-
Marie powinna mieć sesję, chcę zobaczyć cię w akcji – ciałem Liv wstrząsnął
dreszcz. Nogi nie chciały jej nieść i same uginały się pod ciężarem jej ciała i
choć miała wrażenie, że zaraz upadnie, ku swojemu zdziwieniu, twardo szła za
naczelną. Kilka pięter niżej weszły do sporych rozmiarów pomieszczenia, w
którym jakiś mężczyzna wyrzucał z siebie słowa z prędkością światła, nie mogąc
porozumieć się z wyraźnie poirytowaną modelką. – Jean, zaparz sobie kawy, idź
pooddychać świeżym powietrzem czy powdychać te swoje olejki. Potrzebuję Marie.
-
Jak sobie życzysz. Może tobie uda się okiełznać tą niepokorną duszę! – prychnął
i czym prędzej wyszedł z pomieszczenia. Modelka warknęła coś pod nosem,
posyłając mężczyźnie mordercze spojrzenie.
-
Marie, to Liv Hannah stażystka. Chcę zobaczyć jak pracuje – wysoka i
niesamowicie szczupła dziewczyna, nie mogąca liczyć sobie więcej niż
dwadzieścia lat, otaksowała Liv krytycznym spojrzeniem. Póki co nic tam nie
było miłe. Czuła się jak niepotrzebny element. – Voila – odrzekła Riotfeld,
wygodnie sadowiąc się na krześle stojącym nieopodal. Liv spojrzała najpierw na
nią, później na modelkę i wiele nie myśląc, ruszyła w kierunku aparatu. Po
drodze zdjęła z nadgarstka gumkę i związała nią włosy w wysoki kucyk. Zapoznała
się ze sprzętem. Dotykając aparatu, o jakim do teraz mogła jedynie marzyć, nie
potrafiła powstrzymać drżenia dłoni. Ustawiając obiektyw, pstryknęła jedno zdjęcie,
zupełnie z zaskoczenia, co znów oburzyło Marie. Nie licząc na to samo,
uśmiechnęła się do dziewczyny. Miała włosy w kolorze pszenicy i duże szare
oczy. Szara sukienka i buty w ciemniejszym o kilka tonów kolorze, niemal
wtapiały ją w równie popielate tło. Przyglądała jej się chwilę, zastanawiając
się, co robić, by nieco ożywić tą szarość. Całą swoją uwagę skupiła na
zdjęciach. Niemal zapomniała o obecności kobiety, którą tak podziwiała. Niemal
zapomniała braku chęci do współpracy Marie. Raźno podeszła do niej żywo
gestykulując objaśniła jej swoją wizję. Dziewczyna coraz bardziej zaskoczona
postawą Liv, kiwała jedynie głową. Brunetka ustawiła ją, mierzwiąc włosy i
zsuwając szerokie ramiączko sukienki, ośmieliła się nawet poszczypać jej
policzki i uciec, nim zaskoczona modelka zdążyła zareagować. Kątem oka
dostrzegła, że naczelna jedynie przygląda im się z nieodgadnionym wyrazem
twarzy. Nim odpowiednio ustawiła obiektyw, wydała Marie jeszcze kilka komend.
Kiedy flesz zaczął błyskać wściekle, modelka wykonywała polecenie, które Liv
wcześniej objaśniła jej szczegółowo. Uznając zadanie za zakończone spojrzała na
Riotfeld, po czym skinęła głową. Kobieta z gracją podniosła się z siedziska i wykonawszy
kilka poleceń na klawiaturze laptopa, znajdującego się na stoliku obok, usiadła
przed jego monitorem. Liv z zaciekawieniem wpatrywała się w ekran, czekając aż
pojawią się na nim pierwsze zdjęcia. Nawet Marie była zaciekawiona na tyle, by
podejść i zobaczyć, co wyszło z szalonej wizji Liv. Naczelna dokładnie oglądała
fotografie, po czym odwróciła się, lokując w Liv uważne spojrzenie. – Jesteś
lepsza niż myślałam. Będziesz płakać, ale zrobię z ciebie fotografa – ku
potwierdzeniu swoich słów skinęła głową i pierwszy raz od początku spotkania
uśmiechnęła się do Liv. – Widzimy się w poniedziałek. W moim gabinecie o
dziewiątej.
*
Jako prawnik spotykał się z
wieloma wyrazami złości, smutku, rozpaczy, a nawet niekontrolowanymi spazmami.
Był pewien, że widział już wszystko. Do czasu. Widok Scarlett wysiadającej z
auta egzaminacyjnego, skutecznie uświadomił mu, że wiele jeszcze przed nim.
Spojrzenie, którym uraczyła egzaminatora wręczającego jej dokument
stwierdzający oblanie egzaminu, wystarczyłoby, żeby skuć lodem całą Afrykę.
Ostentacyjnie wepchnęła go do torebki i przecinając parking przez sam środek –
nie spoglądając nawet na chodnik – weszła do holu głównego z taką miną, że inni
oczekujący autentycznie usuwali się jej z drogi. Wręczyła Dominikowi kwit, bez
słowa kierując się ku wyjściu. Bojąc się o drzwi własnego auta, wyprzedziwszy
ją, otworzył je i zamknął za nią. Kiedy opuścili parking ośrodka, zaczęła
wyrzucać z siebie słowa z taką prędkością, że niektórych nie rozumiał.
Spąsowiała i brakło jej tchu, ale zamilkła dopiero, kiedy zrelacjonowała mu
cały przebieg egzaminu. Oddychała szybko, zaciskając dłonie na pasku torebki. Z
jej oczu wręcz buchała wściekłość, ale nawet nie podniosła głosu. Ta dziewczyna
potrafiła panować nad emocjami lepiej niż nie jeden jego kolega po fachu. Nie
spodziewał się tak ogromnej pogardy od – zdawałoby się – tak niewinnej
dziewczyny. Dopiero, kiedy uspokoiła oddech i milcząc wpatrywała się w drogę,
zdecydował się odezwać. Scarlett bardzo trudno znosiła porażki, wystarczyło na
nią spojrzeć, by się o tym przekonać. Zacięta mina i zaciśnięte w pięści
dłonie, mówiły same za siebie.
- Czyli na czym cię oblał? –
sapnęła groźnie, spoglądając na mężczyznę. Jej niebieskie oczy stały się
chłodne i wyjątkowo chmurne. Zmarszczył brwi, starając się spoglądać
równocześnie na nią i na drogę.
- Ten cieć usiłował mi
wmówić, że wymusiłam pierwszeństwo. Czy ty to rozumiesz? I to jeszcze przed
jakąś babcią, przed którą zmieniłabym pas pięć razy, zanim ona znalazłaby
kierunkowskaz! Ten imbecyl od samego początku patrzył na mnie krzywo! Miałam
ochotę podłożyć mu nogę, kiedy zamieniałam się z nim miejscami. I jeszcze
zaczął mi insynuować, że kobiety, rozumiesz? Że kobiety – wyraźnie
zaakcentowała to słowo – potrzebują więcej treningu i powinny przechodzić
dodatkowe kursy. Wiesz jak się zbulwersowałam?
- Chyba zaczynam się bać o
tego gościa.
- Bardzo śmieszne – sarknęła.
– Ja się tylko broniłam? Wam facetom
jest łatwiej. Wam nikt nie imputuje, że nadajecie się tylko do garów – żachnęła
się.
- Co mu powiedziałaś? –
spytał łagodnie, nie zamierzając drażnić byka czerwoną płachtą. Czuł po
kościach, że nie szczędziła słów. Była zbyt przeczulona na punkcie swojej niezależności.
- Że jest zakompleksionym
szowinistą, który poprzez swój status emancypuje racje przeczące ogólnie
przyjętemu równouprawnieniu. I..
- I? – zapytał, podchwytując
jej naburmuszone spojrzenie.
- I że to, że jest facetem,
nie daje mu prawa do umniejszania wartości kobiet – zagwizdał wymownie,
zatrzymując samochód na czerwonym świetle. – No co? – burknęła.
- Ciekaw jestem – odparł,
wrzucając pierwszy bieg i płynnie ruszając z miejsca. – Czy wzięłaś pod uwagę
fakt, że następnym razem też możesz na niego trafić.
- Oczywiście – odparła
pewnie, na co Dominik odpowiedział jej spojrzeniem spod uniesionych brwi. –
Jeśli na niego trafię i znów mnie obleje, albo i jeszcze kolejny raz, to zdam
to prawko w Hamburgu, Essen czy nawet Monachium, jeśli będę musiała i osobiście
go znajdę i machnę mu tym kwitkiem przed oczami – warknęła, splatając ręce na
piersi. Pod maską obojętności, a nawet wrogości widział burzące się w niej
emocje. Jako prawnik zdążył nauczyć się odgadywać ludzkie uczucia, nawet te
zdawałoby się doskonale ukryte. Nie miał zielonego pojęcia, co stworzyło tą
maskę, jak bardzo bolesne przeżycia, ale wydawało mu się, że Scarlett należała
do ludzi, który zacięcie walczyli do końca i dopiero wówczas pozwalali sobie na
słabość. Dla niej nie istniały półśrodki, wszystko było białe albo czarne. Na
ostatnim spotkaniu w wytwórni, kiedy to omawiano jej wizję materiału na debiut,
mógł zaobserwować, jak walczyła o postawienie na swoim. Twardo podważała
argumenty producentów, którzy zamierzali wynieść ją na szczyty list przebojów,
dzięki chwytliwym piosenkom w sam raz na hity przyszłego lata. Niezmiennie
obstawała przy swoim, podpierając się postanowieniami kontraktu, co
niewątpliwie zdziwiło Benznera, który wdał się z nią w dyskusję. Wydawało mu
się, że producent liczył na braki w wiedzy dziewczyny. Dominik jedynie
uśmiechał się pod nosem, widząc jak brunetka sama świetnie radzi sobie z
kontrargumentami. Koniec końców wywalczyła sobie swoją wizję płyty, bez jednej
zmiany. Była konkretna i opanowana, choć zdradzała się zaciśniętymi w pięści
dłońmi, oni nie mogli tego widzieć. Nawet nie podniosła głosu, co Benzner
zrobił nie raz. Naprawdę podziwiał ją za wewnętrzną siłę, której nie dało się
nie zauważyć. Jednak niekiedy nie znała granicy, nie odpuszczała w odpowiednim
momencie i to mogło być dla niej zdradliwe. Tak jak na dzisiejszym egzaminie.
- Nie wiem, komu współczuć
bardziej; tobie czy jemu – brunetka zmroziła mężczyznę spojrzeniem.
- Dominik! To zabrzmiało tak,
jakbym ja naprawdę była niemiła.
- Bo jesteś – odparł
uśmiechając się triumfalnie. – Czasem
nawet bardzo.
- Nie zawsze to co widzisz,
jest tym naprawdę – mruknęła spoglądając w szybę.
- Może, ale wiem jedno. Nieszczęśni
ci, którzy wejdą ci w drogę.
- To źle, że nie pozwalam
sobą pomiatać? – odwróciła się, lokując w nim pretensjonalne spojrzenie.
- Jeszcze się nauczysz, że
czasem trzeba spuścić z tonu i na moment schować dumę do kieszeni, by coś
zyskać. Czasem w ten sposób można szybciej osiągnąć cel – brunetka otworzyła
usta, żeby zaprzeczyć, ale ją powstrzymał. – Nic nie mów, tylko to przemyśl.
Wiem, że jesteś silna, że walczysz do końca i gotowa jesteś wydrapać oczy temu,
kto próbowałby jakkolwiek skrzywdzić ciebie albo tego kogo kochasz, ale medal
ma zawsze dwie strony – zaparkował przed bramą i zgasił silnik. – Jadę po twoją
mamę. Nie chcę, żeby czekała na mnie na lotnisku – trochę przygaszona kiwnęła
głową i leniwie wysiadła z czarnego chryslera.
- Dzięki – mruknęła,
zamykając drzwi i machnąwszy mu na pożegnanie, weszła na podwórze. Przez moment
przez myśl przemknęło jej, że Dominik jest bardzo opiekuńczy w stosunku do jej
matki, jednak nie widząc Toma przed domem, ani w samochodzie, stojącym na wjeździe
do garażu, skupiła myśli na tym, by znaleźć go jak najszybciej. Obeszła budynek
dookoła. Spostrzegła Toma siedzącego na tarasie. Od razu tam poszła. Słysząc
kroki brunetki, zgasił papierosa i wstawszy od stolika, włożył ręce do
kieszeni. Przyglądał się Scarlett, kiedy szła ku niemu. Jej mina nie wróżyła
niczego dobrego. Początkowo starała się iść spokojnie, trzymając nerwy na
wodzy, jednak będąc już tak blisko, nie wytrzymała i rzuciwszy torebkę na
kafelki, podbiegła do niego, rzucając mu się w ramiona. Objęła Toma mocno w
pasie przytulając policzek do jego torsu. Oddychała płytko, jakby walczyła z
wzbierającymi się w niej łzami. Przytulił ją mocno do siebie, zamykając czuły
uścisk na jej drżących plecach. Nie mówiła nic, a Tom, gładząc je metodycznie, nie
wymagał od niej słów. Przyłożył policzek do jej pachnących jaśminem włosów,
wdychając ich zapach, mieszający się z waniliową wonią jej skóry. Była taka
drobna w jego objęciach. Mijały minuty, a z każdą kolejną Scarlett drżała mniej
i oddychała równomierniej. Delikatnie wyswobodził ją nieco ze swych objęć i
otulając palcami jej zaróżowione policzki, delikatnie musnął jej lekko
rozchylone wargi. Pocałował ją czule i bez pośpiechu. Otulił subtelnymi
pocałunkami jej nosek, powieki, skronie i brodę, by wrócić do ust i scałować z
nich każde jeszcze niewypowiedziane słowo. Scarlett westchnęła, przesuwając
dłonie z pleców Toma, po żebrach, by zatrzymać je na jego torsie i zacisnąć na
połach koszulki. Musnęła jego wargi, uchylając powieki. Spojrzała na niego pełnym
buty, turkusowym spojrzeniem, tylko trochę bardziej smutnym niż zwykle.
- To wszystko nie tak –
szepnęła, a Tom pogładził wierzchem dłoni policzek Scarlett.
- Opowiesz mi. Zaparzymy
herbaty i wszystko mi opowiesz – uśmiechnął się nieznacznie, spoglądając na nią
z czułością. Brunetka westchnęła, kiwając głową. Nim cofnęła się po torebkę, na
moment oparła czoło na torsie Toma i przymknęła powieki. Musiała zebrać siły. Za
dużo emocji, jak na jeden dzień. Za dużo ich kumulowało się w niej ich
ostatnio. Przeżywała je tak prędko, nie mając czasy, by skupić się na nich. A
one zbierały się w niej, urastając do ogromnych rozmiarów i w dodatku nie
potrafiła ich opisać. Nie lubiła chwil, kiedy nie potrafiła zdefiniować tego,
co się z nią działo. Było jej przykro, była zmęczona i zła. Cały ten dzień
powinna spędzić w łóżku i nie wyścibiać nosa spod kołdry. Musiała uprać się z
tak wieloma rzeczami, a coraz więcej z nich komplikowało się niespodziewanie.
Wcale jej się to nie podobało.
- Ja umiem jeździć – mruknęła
w tors Toma. Objął ją ramieniem i kierując się w stronę głównego wejścia, po
drodze zabrał torebkę brunetki.
*
Beznamiętnie wpatrywał się w
białą ścianę. Wyłączył się. Słowa lekarza nie docierały do niego. Odpływały w
eter. Gustawowi zbrakło sił. Z zamyślenia wyrwał go dopiero silny uścisk dłoni
na swoim ramieniu. Posłał mężczyźnie przepraszające spojrzenie. Był
niesamowicie zmęczony. Chciał odejść w niebyt. Zniknąć po prostu.
- To naprawdę dobry ośrodek,
Gustavie. Tam, Caroline ma szanse wyzdrowieć. Pamiętaj, że narkomania jest
chorobą – zwolnił uścisk, wracając na miejsce.
- Wierzyłem, że jej się uda.
- To nie Caroline przegrała z
chorobą, to choroba wygrała z nią. Ta dziewczyna nie jest w stanie sama z nią
walczyć, dlatego jej pomożemy. Za chwile karetka przewiezie ją do ośrodka.
Możesz jechać z nimi. Przyjechałeś tu wczoraj ambulansem, prawda? – blondyn
skinął głową, nim ukrył twarz w dłoniach, trąc zmęczone oczy. Całą noc przy
niej czuwał. – Wiesz, myślę, że gdyby nie dała zwieść się pokusie, z czasem w
pełni potrafiłaby ją opanować. Jednak… wydaje mi się, że ona chciała mieć
okazję. Jeszcze nie była gotowa wgrać z nałogiem. Szkoda tylko, że cierpisz na
tym i ty – podpisał plik dokumentów i złożywszy je na boku biurka, spojrzał na
perkusistę. – Wytrwałeś najgorsze. Byłeś przy niej, kiedy wymiotowała,
wyklinała cię i cały świat, kiedy miotała się w gorące i opętańczym szale i
zniosłeś to. Zawiodłeś się, ale znałeś cenę swojego wyboru… Teraz może być
tylko lepiej. Zaopiekują się nią specjaliści. Choć nie przeczę, minie wiele
czasu zanim uda jej się z tego wyjść. Gorąco w to wierzę. Odpocznij przez kilka
dni. Zrób coś dla siebie. Teraz odpowiedzialność za nią spocznie już na całym
sztabie kompetentnych ludzi.
- Chyba tego potrzebuję –
odparł cicho, podnosząc wzrok na doktora. Był niesamowicie mu wdzięczny, że
znów uratował go z opresji, jednak zupełnie nie miał sił na to, by wdać się z
nim w jakąkolwiek rozmowę. Młody lekarz pomagał mu odkąd Caroline próbowała się
zabić. Nie wiedział dlaczego, ale torował mu drogę i wspierał go. Przed nim nie
wstydził się tego, co działo się z jego dziewczyną. Oddalił się od przyjaciół,
bo nie potrafił znieść świadomości, że jego ukochana ćpa, a on sam nie może
sobie z tym poradzić. Chociaż wciąż ich potrzebował. Pragnął wrócić. Może teraz
mu się uda. Może spędzając dnie przy perkusji wybije sobie ich rytmem te
wszystkie cieżkie myśli. Może… Rozbrzmiał dźwięk pagera.
- Caroline jest w karetce,
chodźmy.
*
Pierre zdziwił się, widząc
siedzącego – dosłownie – na wycieraczce przed mieszkaniem Liv, jak mu się
wydawało, mężczyznę. Wyglądał, jakby spał, opierając ręce na podkurczonych
nogach i kryjąc w nich twarz. Długie włosy były troszkę mylące, ale cudownie
szerokie barki upewniły go, że był to jednak mężczyzna. Wiedząc, że jego nowa
sąsiadka mogła prędko nie wrócić, czuł się upoważniony, by przywitać gościa i
niejako zatroszczyć się o niego, a przynajmniej zapytać, czy przypadkiem czegoś
mu nie potrzeba. Jak pomyślał, tak też zrobił i odstawiwszy siatki z zakupami
obok drzwi do własnego mieszkania, podszedł do niego. Pochylił się nieco,
czując przy tym przyjemny zapach perfum – to musiał być Kelvin Klein! –
postukał jego twardy biceps. Ten poderwał się jak oparzony, uderzając przy tym
głową w powierzchnię drzwi.
- Cholera jasna! – syknął z
bólu, na powrót chowając głowę miedzy ramionami. Z jego ust wydobył się
wulgarny bełkot, na co Pierre nieznacznie się skrzywił.
- Ojej! – Pierre przykląkł
obok Georga. – Nic panu nie jest?! – nie mając pojęcia jakiego języka użyć,
zaczął po angielsku i przerażony położył dłoń na ramieniu szatyna, którą ten
panicznie strącił.
- Czuję się zupełnie rześko!
– warknął, kuląc się w sobie. Delikatnie masował potylicę, chcąc jakkolwiek
zmniejszyć siłę rozsadzającego jego czaszkę bólu. – Kim, żeś, pan jest?! –
mruknął, spoglądając na Pierra. Francuz starał się nie uśmiechnąć na widok
Georga. Jednak jeśli był on jakkolwiek bliski Liv, musiał przyznać, że
dziewczyna miała dobry gust. Jej gość był wyjątkowo urodziwy, jak na Niemca.
Ten akcent! Chciało mu się wywrócić oczami, ale jakoś się powstrzymał. Szatyn swoim szmaragdowym spojrzeniem
wywoływał na ciele Pierrea gęsią skórkę. – Czy tu mieszka Liv? Liv Hannah
O’Connor? – zapytał nieco zbyt buńczucznie, nie doczekawszy się od francuza
żadnej odpowiedzi.
- Oczywiście, monsieur. Pierre Leferve, sąsiad – wyciągając dłoń w stronę
szatyna, uśmiechnął się szeroko, prezentując dwa rządki białych zębów. Georg
przerywając rozmasowywanie wciąż bolącego miejsca, nieco niepewnie uścisnął
dłoń mężczyzny.
- Georg Listing – na te słowa
Pierre zapowietrzył się, celując w niego palcem.
- Ty masz zespół! –
wykrzyknął radośnie. – Że też od razu cię nie poznałem! Dasz mi swój autograf?
Wprawdzie nie pamiętam, jak wy się tam nazywacie, ale widziałem cię ostatnio w
telewizji! Ojej! – szatyn zmrużył oczy, przyglądając mu się powątpiewająco. Ten
facet był dziwny. – Liv może prędko nie wrócić. Zapraszam do siebie, na
herbatkę i ciasteczka. Wczoraj piekłem, są rozkoszne, zobaczysz! –
rozentuzjazmował się.
- Chyba zaczekam tu na Liv, nie
będę robił kłopotu – posłał Pierrowi niemrawy uśmiech, licząc, że ten odejdzie.
Przeliczył się.
- Żaden kłopot! Goście Liv są
moimi gośćmi. Już, już, idziemy – podał Georgowi dłoń, a on nie widząc dla
siebie ratunku, podniósł się z podłogi. Bez pomocy Pierra. Francuz odwrócił
się, żywiołowo kierując się do własnego mieszkania. Georg westchnął, kierując
się za nim. Inaczej to sobie wyobrażał.
Sącząc już trzecią filiżankę
herbaty i przegryzając ente ciasteczko, słuchał wywodu Pierra na temat jego sztuki.
Obejrzał trzy albumy z fotografiami jego prac i starał się być bardzo
entuzjastycznie nastawiony, jednak wolałby mieć już za sobą spotkanie z Liv. A
jej wciąż nie było. Pierre przekonywał go, że ma się rozluźnić i spokojnie
czekać, bo Liv na pewno zajdzie do nich, wracając do domu. Z utęsknieniem
spoglądał na drzwi już od trzech godzin. Wreszcie dzwonek zabrzęczał i Pierre poszedł
otworzyć. Dosłownie kilkanaście sekund później w salonie pojawiła się
rozentuzjazmowana Liv. Od progu rzuciła się na szyję sąsiadowi, piszcząc dziko.
A Georga coś ścisnęło w żołądku.
- To było tak niesamowicie
głupie i fajne jednocześnie, że pojęcia nie masz! Pieeeeeeere! – mężczyzna
wyswobadzając się z jej uścisku, poklepał ją po plecach.
- Bo mnie udusisz, złotko! –
brunetka rozejrzała się po pokoju, szukając wzrokiem Hugo. Napotkała za to
Georga. Zamarła. Torebka, którą trzymała w ręce, upadła na podłogę, a Liv
odwróciwszy się na pięcie, jak oparzona wypadła z mieszkania. Szatyn pobiegł za
nią, mało co nie rozlewając herbaty na śnieżnobiałej serwecie. Kiedy zrównał
się z nią, drżącymi rękoma usiłowała przekręcić klucz w zamku, a ten jak na
złość nie pasował. Nie miała pojęcia, dlaczego chciała, chciała się z nim
pogodzić. Poddała się instynktowi, jak zwykle schowała głowę w piasek. Georg
dopadł do niej i chwytając ją za ramię, gwałtownie odwrócił ją przodem do
siebie. Siła z jaką to zrobił, wepchnęła dziewczynę prosto w objęcia szatyna. Nie
dając jej możliwości reakcji, namiętnie wpił się w jej wargi. Georg zamknął Liv
w szczelnym uścisku, składając dłonie na jej drżących plecach. Serce waliło mu
jak młotem. W ten jeden pocałunek włożył całe swoje uczucie, jakie do niej
żywił. Całą miłość, tęsknotę i oddanie. Oderwał się od niej, gdy brakło mu
tchu. Oddychając płytko, wpatrywała się w niego zszokowana.
- Georg… - szepnęła, a on nie
mówiąc nic, wyjął z tylnej kieszeni jeansów zgiętą na pół kopertę.
- Ja już wybrałem. Teraz
kolej na ciebie – wręczył jej list, posyłając dziewczynie ostatnie spojrzenie,
po czym odwrócił się i zabierając torbę, stojącą u progu mieszkania Pierra,
odszedł, zabierając jej zadziwione spojrzenie. Nie była w stanie zareagować.
Stała w bezruchu, wpatrując się w biały papier i wypisane na nim regularnym
pismem jej imię. Dopiero zdając sobie sprawę z wagi jego słów, westchnęła
żałośnie, spoglądając na list, Pierra, który przyglądał się wszystkiemu i drzwi
windy, które były już dawno zamknięte. Przykucnęła i wplatając palce we włosy,
schowała twarz między rękoma. Serce waliło jej jak oszalałe, myśli kołatały w
głowie i czuła się tak niesamowicie źle. Bolało, tak bardzo bolało. Wiara w to,
że jej decyzje były właściwe runęła niczym domek z kart. Miała wrażenie, że nic
już nie będzie takie samo.
*
[miesiąc później]
Spoglądając na napis na
tablicy nagrobka, obracała w dłoniach białą różę. Prawdą było, że czas nie
leczy ran, a jedynie przyzwyczaja do bólu. Zgodnie z tą właśnie myślą,
potrafiła spędzać długie minuty nad grobem taty, rozmyślając i opowiadając mu o
tym, co ją dręczyło. Zdawała sobie sprawę ze swojej naiwności, ale nie
potrafiła przestać tego robić. Wracając z kolejnego spotkania z producentami,
naturalnym było zajście na cmentarz. Siedziała na niskiej ławeczce, pozwalając
letniemu wiatrowi smagać swoją twarz. Przymknęła oczy, pozwalając sobie
wierzyć, że tata był tuż obok. Minęło pół roku, o zgrozo, właśnie tego dnia
mijało właśnie pół roku od jego śmierci. Pół roku a jej życie zdążyło nie raz
wywrócić się do góry nogami. Przymknęła powieki, zagryzając wargę. Nie chciała
płakać, po prostu zrobiło się jej smutno. 6 długich, a zarazem niesamowicie
krótkich miesięcy, w ciągu których przywykła do myśli, że nigdy więcej nie
zobaczy ukochanego ojca, zdążyła bezgranicznie pokochać, choć wcześniej
wydawało się jej, że nie była w stanie tego zrobić, nawiązała nić porozumienia
z matką i niejako utraciła ukochaną siostrę, a wszystko odkąd nie było już
taty. Czasem zastanawiała się, czy musiał
zginąć, by wreszcie coś się zmieniło? Ta myśl bolała ją bardzo mocno. Początkowo
wizyty na cmentarzu były przykrym obowiązkiem, bo nie potrafiła zmierzyć się z
widokiem nagrobka, jednak z upływem czasu pojęła, że dzięki nim, była bliżej
taty. Siedząc tu – nad jego grobem, dotykała jego kawałka nieba i.. było jej
lżej. W tym miejscu, będącym symbolem końca, uzewnętrzniała wszystkie swoje
żale, by móc po raz wtóry zaczynać od początku. Opowiadała tacie o swoich
sukcesach i porażkach, o planach, uczuciach, o mamie i Liv, wygłaszała swoje
zdanie na temat ich poczynań i mówiła mu nawet o tym, co jadła na śniadanie, czy
jak poprzestawiała zdjęcia na półce, a najwięcej mówiła o Tomie. Chciała, by
wiedział, by był pewien słuszności jej wyboru, zupełnie jak ona sama. Była
pewna, że tata polubiłby Toma. Stojąc nad grobem ojca, ogarniało ją zawsze
takie przyjemne znużenie. Rana w sercu otwierała się nieznacznie, ale miała
wrażenie, że dzięki temu pełniej czerpie z tych chwil. Dzięki temu pieczeniu w
sercu potrafiła zdefiniować swoją tęsknotę i pozwalać cierpieniu uchodzić z
niej potokiem słów czy strugami łez. Jej myśli wyciszały się i nabierała
dystansu. Chcąc nie chcąc musiała przystanąć choć na chwilę, by skupić się na
opowieści, co pomagało jej zobaczyć w innym świetle, wszystko, co pragnęła
poukładać i o dziwo, opuszczając cmentarz, zazwyczaj wszystko widziała w innych
barwach. Czuła, że tata nie rzucił słów na wiatr. Obojętnie, gdzie teraz był, trwał
przy niej. Odczuwała to za każdym razem, gdy tam była. Dziś opowiadała
tacie o wytwórni, spotkaniach z producentami i pracy nabierającej coraz
większego tempa. Najbardziej skarżyła się na prawo jazdy. Ona córka kierowcy,
nie mogła zdać tego głupiego egzaminu. Była zła na wszystko, ale też i
zdeterminowana. Prędzej czy później zamierzała machnąć tym nieszczęsnym
kwitkiem przed oczami tym egzaminatorom. Zapewne nie ona jedna. Westchnęła i
przeniosła wzrok na kwiatka. Od pół roku ten sam. Ucałowała delikatnie białe
płatki i ułożyła różyczkę na płycie. Odmówiła modlitwę i dotknąwszy opuszkami
nagrzanego granitu, uśmiechnęła się smutno. Podniósłszy się, wygładziła
nieistniejące zakładki na zwiewnej, czarnej sukience i powoli ruszyła w stronę
alejki. Mijając kolejne grobowce, niedaleko wyjścia dostrzegła spory tłum.
Jacyś nieczuli reporterzy robili zdjęcia. Przebiegła wzrokiem po zebranych
ludziach, zastanawiając się, kto znany mógł umrzeć. Brakowało tylko wozów
transmisyjnych. Skwasiła się na samą myśl. Jej uwagę przykuły długie blond
włosy. Dosłownie kilka sekund później, ich właścicielka odwróciła się i
Scarlett rozpoznała w niej Samarę. Tłum powoli przesuwał się w głąb cmentarza,
zaś ona w towarzystwie Natashy i kilkorga innych została w tyle. Zalewała się
łzami. To do niej niepodobne. Scarlett, nie będąc do końca pewną, czy powinna,
podeszła do nich. Zatrzymała się tuż za blondynką. Miała na sobie klasyczną
czarną sukienkę i baletki, a włosy schludnie upięte. To też do niej niepodobne.
Musiało stać się coś złego. Tasha spostrzegła ją jako pierwsza.
- Scarlett – szepnęła, a
kilkoro ludzi, których kiedyś mogła nazwać przyjaciółmi, spojrzało na nią wrogo,
przynajmniej jakby była wilkiem wkraczającym między owce. Zbywając te
spojrzenia ironicznym prychnięciem, zwróciła się do Koreanki. Ta wzdychając
ciężko, podeszła do brunetki, ujmując jej dłonie. – Straszne rzeczy, Scarlett –
mówiąc to, spojrzała smutno na Samarę. – Miło, że przyszłaś. Choć ciebie się
nie spodziewałam.
- Przyszłam? Tash, ale ja
byłam u taty – sprostowała, spoglądając na nią pytająco.
- Ja myślałam, że…
- Możesz mi wyjaśnić, o co tu
chodzi? – spytała, wyswobadzając dłonie.
- Mike nie żyje! – pisnęła
Samara, wybuchając szlochem. Scarlett zamurowało. Jak to ‘Mike nie żyje’?
Nienawidziła go. Pragnęła, by zniknął, ale nigdy… zszokowana, zasłoniła dłonią
buzię. – Serena też – mruknęła z pogardą. Otarła łzy chusteczką, jakby to miało
zapobiec pojawieniu się następnych. Sara, jedna z najlepszych w zespole,
podeszła do niej i mocno objęła Samarę, pozwalając jej szlochać na swoim
ramieniu.
- Ale jak…? – brunetka
podniosła wzrok na Natashę, wiedząc, że z Samarą się nie dogada. Samara była w
nim po uszy zakochana. Od dawna. Scarlett nie była pewna, czy to uczucie nie
siedziało w niej już wówczas, kiedy ona wyznała mu własne. Sam mogła się bać,
że zostanie potraktowana tak samo, jak ona. A teraz bawili się w związek. Scarlett
zastanawiała się, co skłoniło go do bycia z Samarą. Na pewno nie była to
miłość. On udawał, że coś do niej czuł, a ona, że nie widzi, jak Mike usiłował
zdobyć Scarlett, przymykając jednocześnie oko na szeroko pojęte zdrady, których
musiał się dopuszczać. Nie byłby sobą, gdyby tego nie robił. Tasha posłała
Scarlett smutne spojrzenie, wzdychając, nim odpowiedziała na jej pytanie.
- Mike i Serena byli
przyszywanym rodzeństwem. Jego mama i jej tata pobrali się, czy coś w ten
deseń. Wiedziałaś o tym? – podniosła na brunetkę swoje czarne oczy, wyczekując
odpowiedzi. Scarlett jedynie pokręciła głową. – Auto Sereny zostało znalezione
kilkaset kilometrów od Berlina, doszczętnie spłonięte. Jechali razem w góry.
Tak twierdzi mama Mikea. Z samochodu została jedynie strawiona ogniem karoseria.
Ich rodzice nie chcieli nam nic powiedzieć na ten temat. Wiemy tylko, że rozpłynęli
się w powietrzu. Nie było ich we wraku. Wciąż ich szukają. Rodzice chcieliby
ich pogrzebać, stąd ten symboliczny pogrzeb. Oni nie mogli przeżyć. Policja
twierdzi, że to po prostu niemożliwe. A jednak ich nie ma. Niesprawiedliwe jest
to, że nic nam nie mówią, a przecież przyjaźniliśmy się z Mikeem. Sam była jego
dziewczyną… – powiedziała cichutko i natychmiast podeszła do Samary, która
słuchając opowieści Natashy, znów zanosiła się szlochem. Scarlett wpatrywała
się w nie obie, nie mogąc wydusić z siebie słowa. Mike przestał dla niej
istnieć w dniu odebrania wyników matur. Był jej obojętny. Stanowił jedynie
przykre wspomnienie i symbol straconego czasu, jednak nigdy nie życzyła mu
śmierci… To, co usłyszała od Tashy przerosło nawet ją, która szczerze go
nienawidziła. Ich oboje. Spojrzała na swoich dawnych przyjaciół. Z ich spojrzeń
zniknęła wrogość. Żadne nie odezwało się słowem. Jednak było w nich coś.. Scarlett
stojąc pod ostrzałem tych spojrzeń, czuła się tam tak bardzo inna, obca. Nie
brakowało jej ich, nie tęskniła. Nie żałowała, ani nie roztrząsała wspólnych
chwil. Razem śmiali się, wygłupiali, niekiedy byli poważni. Pomagała im i
zdarzało się, że oni pomagali jej. Naprawdę ich lubiła. Później to wszystko się
skończyło, a ona nie tęskniła, ufając słuszności swojej decyzji. Odnosiła
wrażenie, że była wśród nich czernią w palecie bieli. Sukienka od Gucciego, buty
od Loubotina, okulary miały znaczek Chloè, a torebka Prady. Zdawałoby się, że
wreszcie im dorównała, że wreszcie była jak oni, a wciąż czuła się inna. Bo w
gruncie rzeczy zawsze taka była. Mentalnie, wewnętrznie, psychicznie,
jakkolwiek to nazwać różniła się od nich. Może to też przyczyniło się do tego,
że odeszła? Zmrużyła oczy, odpierając spojrzenie Sandry, jednej z byłych Mikea
i równie dobrze tańczących jak on. Właściwie, to nie wiedziała ile dziewczyn z
grupy nie było ‘byłymi Mikea’. Momentalnie odniosła wrażenie, że się dusi.
Czuła się osaczona. Zbombardowana spojrzeniami przeszłości. Zachłannie
zaczerpnęła powietrza. Wyjęła z włosów okulary i założyła je na nos. Jeszcze
raz spojrzała po otaczających ją ludziach, po czym ruszyła przed siebie,
mijając ich. Nikt nie usunął jej się z drogi, ani ona nikogo nie przeprosiła,
by przejść. Wcześniej zatrzymała się obok Samary i Natashy. Położyła dłoń na
ręce blondynki i jeszcze na moment zdjęła okulary, spoglądając w jej spłakane
oczy.
- Możesz mi nie wierzyć, ale
naprawdę mi przykro. Wierzę – przerwała, szukając słów. Blondynka utkwiła w
Scarlett oczekujące spojrzenie. – Wierzę, że sobie poradzisz. Masz dla kogo.
Teraz ty tu jesteś najlepsza – uśmiechnęła się krótko i założywszy z powrotem
okulary, wyprostowała się i odeszła, nie oglądając się za siebie. Jej
przeszłość została pogrzebana bardziej niż się tego spodziewała.
Czy aby na pewno?
Potrzebowała samochodu, a
raczej związanych z nim uprawnień. Nie lubiła bycia zależną od Dominika, który
był nie tylko jej prawnikiem, ale i kierowcą, nie wspominając o chwilowej funkcji
‘niby – menagera’. Była mu wdzięczna, bo dwie za dwie ostatnie funkcje nie
żądał honorarium. Uznał, że to część jego obowiązków, bo skoro zobowiązał się
chronić jej interesy, podejdzie do tego bardzo poważnie. Stwierdził, że jej
bezpieczeństwo i wygoda są również jej interesem, więc rozmowa na ten temat
była skończona. Choć i tak zamierzała szepnąć mamie kilka słów na ten temat.
Liczba czekających ją spotkań piętrzyła się, a Scarlett każdym kolejnym była
bardziej uradowana. Jednak teraz, pożegnawszy się z Fitznerem, idąc w stronę
domu, te sprawy odłożyła na bok. Wróci do nich jutro. Była już po pracy. Nie
marzyła o niczym innym, jak tylko iść spać. Była wyczerpana. Nie tylko
niekończącymi się ustaleniami w wytwórni, ale bardziej tym kilkuminutowym spotkaniem
z dawnymi znajomymi. Myśl o śmierci Mikea wciąż huczała jej w głowie. Bolała ją
głowa, pulsowały skronie. Przeczesała palcami, rozwiane włosy i powoli pokonała
kilka schodków, dzielących ją od drzwi frontowych. W przepastnej torebce
odnalazła klucze, które znalazły się w niej znów, gdy tylko znalazła się w
domu. Zapadał zmrok. Zsunęła ze stóp wysokie buty, z nosa okulary, które razem
z torbą zostawiła na komodzie. Tom miał być w domu, a wyglądało na to, że
gdzieś zniknął. W kuchni zastała otwarte opakowanie ciastek z kawałkami
czekolady. Zjadła jedno i napiła się soku pomarańczowego. Oparła się o szafkę i
sącząc sok, przymknęła powieki. W domu grała cudowna cisza. Choć tak bardzo
brakowało jej jego silnych ramiona, które pozwoliłyby jej odzyskać spokój,
zmęczenie było na tyle silne, że nie potrafiła się martwić się tym, że go nie
ma, bynajmniej w ciągu kolejnych pięciu minut. Marzyła o swoim miękkim łóżku.
Wychodząc z kuchni, chwyciła jeszcze jedno ciastko i leniwie wspięła się na
piętro. Włączyła lampkę na nocnym stoliku w swoim pokoju. Rozejrzała się,
jednak nie znalazła kartki czy listu od Toma. Chcąc nie chcąc musiała wrócić na
dół, by zabrać z torebki telefon. Obrawszy sobie za cel, skontaktowanie się z
Tomem, przestała myśleć o śmierci Mikea. Nie wiedziała, czy miał klucze, czy
miała czekać, czy mogła iść spać, bo zdecydował się zostać z Billem. Żeby zająć
się sobą, musiała dowiedzieć się co z nim. Odkąd mama zaczęła żyć w rozjazdach,
zapoznając się z filiami firmy, Tom jedną nogą wprowadził się do niej. To było
przyjemne tak pomieszkiwać razem, martwić się zakupami, sprzątaniem, praniem i
obiadami. Choć robiła to już wcześniej, gdy mama zajmowała się Hannah, teraz
przynosiło jej to o wiele większą satysfakcję. Zaczęła dożywiać nie tylko Toma,
ale Billa i Georga też. Gustav zawsze dziękował za zaproszenie i obiecywał
przyjść następnym razem, ale nigdy nie przyszedł. Kiedy ona pojawiła się u
niego z pierogami, odniosła wrażenie, że się wzruszył. Nie mogła zapomnieć o
Davidzie, który wraz ze swym najlepszym przyjacielem laptopem, stołował się u
niej niekiedy razem ze swoimi podopiecznymi, zasypując ją swoimi wizjami.
Ostatni miesiąc był szalony, ale już uzależniła się od tego szaleństwa. Czuła,
że coraz bardziej zbliża się ku marzeniom. Zabrawszy z kuchni kolejne ciastko,
wróciła na piętro i wybrała numer Toma. Wchodząc do swojego pokoju, jej uszu
dobiegła znajoma melodia. Zdziwiła się, nasłuchując w pomieszczeniu, ale dźwięk
dobiegał skąd indziej. W głębi korytarza uznała, że słyszy go w łazience. Naciskając
klamkę, usłyszała w słuchawce, że zaakceptowano połączenie. Zaczęła się śmiać,
wiedząc kogo zastanie po drugiej stronie drzwi. Stał tuż przy nich ze słuchawką
przy uchu i uśmiechał się figlarnie. Pokręciła głową, uchylając je szerzej.
- Wariat – mruknęła,
pozwalając Tomowi wciągnąć się do pomieszczenia. Zarzuciła ręce na jego kark,
gdy zamykał ją w swoich objęciach, składając na ustach tęskny pocałunek. – A
jakbym tak nie przyszła do łazienki? – zagadnęła, przytulając się do torsu
chłopaka.
- Przyszłabyś przed spaniem,
ale wtedy kąpiel byłaby zimna i wykup połowy kwiaciarni poszedłby trochę na
marne – zmarszczyła brwi i stając na palcach, spojrzała Tomowi przez ramię. Na
tafli wody wypełniającej wannę niemal po brzegi, unosiły się płatki czerwonych róż.
Płytki na podłodze przed wanną wysypane były też płatkami herbacianych, białych
i żółtych róż. Zaśmiała się, całując Toma krótko.
- Naprawdę jesteś szalony. To
musiało kosztować majątek – chłopak wzruszył ramionami, jakby to nie miało
znaczenia, bo faktycznie nie miało. Dla niej i na nią mógłby wydać każde
pieniądze. Uśmiechnął się, chowając jej włosy za uszy.
- Jak będziesz grzeczna to
umyję ci plecy – wyswobodził brunetkę ze swoich objęć i nie czekając na odzew z
jej strony, sięgnął dołu sukienki, którą miała na sobie i delikatnie pociągnął
materiał do góry, wiodąc opuszkami wzdłuż krągłych bioder i zgrabnie wciętej
talii. Zdejmując ją niemal zupełnie, zahaczył o koronkową miseczkę czarnego
biustonosza. Odrzucił ubranie na podłogę i układając usta w czuły uśmiech,
sięgnął haftek stanika. Scarlett uniosła jedną brew, odpowiadając mu zalotnym
uśmiechem. Zatrzymując dłonie na cienkiej koronce, skradł z jej malinowych ust
kolejny pocałunek.
- Woda stygnie – szepnęła,
swobodnie opuszczając ręce wzdłuż tułowia. Odpiął haftki i sunąc opuszkami
placów wzdłuż linii wykończenia bielizny, czuł pod palcami jej delikatną skórę.
Scarlett odetchnęła głębiej, gdy ciasny biustonosz przestał krępować jej
piersi. Ramiączka stanika zsunęły się nieznacznie z jej ramion, odsłaniając je
nieco. Wyraźnie zadowolony ze swoich poczynań, uważnie zsunął go do końca. Odrzucił
bieliznę na bok, kładąc dłonie tuż pod łopatkami dziewczyny. Po raz wtóry
pocałował ją nieśpiesznie. Chłonąc słodki smak jej pocałunków. Nie zawstydzona
stała przed Tomem, ufnie patrząc mu w twarz. Mając Scarlett przy sobie taką
nagą, zupełnie bezbronną, zupełnie jego, na nowo uświadomił sobie jak bardzo ją
kocha. Wzrok Toma palił jej skórę. Scarlett odrzuciła do tyłu długie włosy, gdy
dłoń chłopaka sunąc po jej talii, zamknęła się na jej prawej piersi.
Uśmiechnęła się, przymykając powieki. Z jej ust wydobyło się ciche
westchnienie, które stłumił namiętnym pocałunkiem. Odrywając się leniwie od jej
ust, przesunął dłonie na biodra brunetki, zarysowując nimi kontury koronkowych
fig, które zsunął z nich, nieprzerwanie spoglądając jej w oczy. Nie mógł
powstrzymać się przed tym, by nie objąć jej spojrzeniem. Czyniąc to,
mimowolnie, zupełnie lubieżnie oblizał wargi. Scarlett zaśmiała się cicho i
puszczając Tomowi oko, oddaliła się, a jej długie włosy zafalowały przy jej
nagich plecach. Prędko weszła do wody, a słodka różana woń otuliła ją
szczelnie, gdy zanurzyła się w jeszcze gorącej wodzie. Spojrzała w jego
kierunku i wyciągnąwszy rękę ponad powierzchnię wody, zachęciła Toma gestem, by
zbliżył się do niej. Przyglądając się brunetce, przekrzywił głowę i chowając
ręce w kieszeniach spodni, przyglądał jej się długą chwilę. – Może reflektujesz
kąpiel w moim towarzystwie? – uśmiechnęła się zalotnie, gładząc opuszkami palców
swoją zgrabną nogę, swobodnie opartą o brzeg wanny. Tom roześmiał się
promiennie, podchodząc do Scarlett. Oparł się rękoma o brzeg wanny i uważnie
spojrzał na nią.
- Będę czekał na ciebie –
mruknął, całując ją w czubek głowy. – Kolacja też.
Wpił resztę mleka, które
sączył już od ponad pół godziny. Ścienny zegar w kuchni wskazywał pięć po wpół
do czwartej. Robiło się jasno. Tej nocy spał trzy może cztery godziny, w
dodatku płytko i niespokojnie. Myśl, której nie potrafił do końca zdefiniować,
sprawiała, że sen tej nocy nie był mu dany. Potarł zmęczone oczy. Dolał sobie
mleka i wypił je duszkiem. Ociężale podniósł się z miejsca i odstawił szklankę
do zlewu. Objął rękami ramiona i ziewając wyszedł z kuchni. Ciężko było mu
uwierzyć w opowieść Scarlett. Wszystko wydało mu się jakieś nieprawdopodobne.
Życie plecie różne scenariusze, ale niewyjaśniona śmierć Mikea nie mogła być
przypadkowa. Musiał mieć sporo nieprzyjaciół, którzy byli znacznie bardziej
wrogo nastawieni niż Scarlett. Przecież nie mógł rozpłynąć się w powietrzu i to
w towarzystwie Sereny. Tomowi ta historia nie podobała się ani trochę. Być może
nie powinien, ale jedynym plusem tej sytuacji było to, że ten człowiek już nie
mógł niepokoić Scarlett. Choć bardziej cieszyłby się, gdyby złożono go w
grobie. Miałby pewność, że nie
zmartwychwstanie. Wszedł do pokoju. Rozpraszający się mrok pozwolił mu
zobaczyć kontury jej postaci. Scarlett spała zwinięta w kłębek. Robiła tak, gdy
była niespokojna. Zasnęła niemal od razu, gdy tylko utulił ją do snu. Była
wyczerpana i przytłoczona widmem śmierci Mikea. Nie żałowała go. Po prostu
wróciły wspomnienia. Zamknąwszy cicho drzwi, podszedł do łóżka i delikatnie
wślizgnął się pod cieniutką kołdrę. Sierpniowe upały dawały się we znaki. Na
biurku cichutko pracował przenośny wentylator, a przez otwarte okno do pokoju
wkradał się przyjemnie chłodny wietrzyk, wprawiający firanki w delikatne
falowanie. Liczył, że mleko i siedzenie w kuchni przyniosą sen, a on jak na
złość, czuł się coraz bardziej temu daleki. Zatrzymał wzrok na jaśniejącym
niebie i przez głowę przemknęła mu myśl, że tak właśnie było dobrze. Oni,
razem, w własnym domu. Robił zakupy, zmywał, sprzątał, martwił się o nią i o
to, co będzie jutro. Wracał do domu, w którym czekała z kolacją i sam niekiedy
czekał w nim na nią. Razem tworzyli swoje własne, niepowtarzalne teraz, które
rzucało cień na ich równie wspólne jutro i to było w tym najlepsze. Nie chciał
już być sam. Pragnął tylko z nią. Wyśmiewał Billa, kiedy mówił mu, że kiedy
spotka właściwą kobietę, będzie to po prostu wiedział. Tom będąc ze Scarlett
zyskał tą pewność. Ona była jedyna.
Ironio, on, który najmniej zasłużył na tak wielkie szczęście, miał je u swego
boku. Los mu sprzyjał. Ofiarował mu
dar, na jaki inni czekają całe życie. Dał mu prawdziwą miłość. Czuł ją całym
sobą. Nie wyobrażał sobie stracić jej kiedykolwiek. Mając dwadzieścia lat był pewien, że to jej chce kupić pierścionek, z
nią stanąć przed ołtarzem, mieć własny, prawdziwy dom, by to ona ofiarowała mu
gromadkę dzieci i to z nią chciał się zestarzeć, z nią chciał przejść przez
resztę swojego życia, z nią; Scarlett. I żałował, że spotkał ją tak późno.
Położył się na boku, podpierając głowę na ugiętej ręce. Odgarnął jej długie
włosy, dotąd niedbale rozsypane na poduszce, uważając, by ich nie przygnieść.
Przyglądał się jej profilowi i ramionom unoszącym się i opadającym pod wpływem
spokojnego oddechu. Uśmiechnął się pod nosem. W tak delikatnym ciele skrywał
się wulkan. Zapragnął jej tu i teraz, kiedy zaczynało świtać. Powiódł dłonią po
jej nagiej ręce, zataczając kręgi i tworząc zawiłe wzory na jej pachnącej
wanilią skórze. Przysunął się bliżej, chowając twarz w zgince jej szyi. Muskał
wrażliwą skórę, hacząc o obojczyki, potem płatki uszu, policzki i skronie. Gdy
leniwie otwierała oczy, ucałował kącik jej ust. Uśmiechnęła się. Spoglądając na
niego szeroko otwartymi oczami. Jej tęczówki mieniły się turkusem nawet w
mroku. Westchnęła cicho, przewracając się na plecy. Wysunęła dłoń spod kołdry i
czuje pogładziła policzek Toma, gdy zawisł na nią, wpatrując się intensywnie w
jej twarz.
- Cześć – szepnęła, wciąż
dotykając jego skroni i kości policzkowych.
- Cześć – odpowiedział z
figlarnym uśmiechem na ustach. – Kocham cię, wiesz? – brunetka przekrzywiła
głowę, pogłębiając uśmiech. – Musiałem ci to powiedzieć.
- Więc kochaj mnie, Tom –
mruknęła, przesuwając dłonią po jego szyi, zarysowujących się mięśniach
bicepsa, klatce piersiowej i wyraźnych mięśniach brzucha, zatrzymując ją tuż
przy gumce bokserek. Opuszkiem podrażniła jego wrażliwe podbrzusze, spoglądając
na chłopaka niewinnie. Zaśmiał się, nim pożądliwie wpił się w jej wargi.
Całował ją długo i namiętnie, mocno trzymając w swoich ramionach. Scarlett
ufnie poddała się jego dotykowi, oddając go równie mocno. Kiedy całował jej
obojczyki, nieśpiesznie odpięła guziczki koszulki nocnej. Wiódł ścieżkę
drobnych pocałunków od zgrabnej szyi, między pełnymi piersiami, aż do pępka z
każdym kolejnym szerzej rozsuwając poły koszulki. Scarlett oddychała ciężko,
zaciskając drobne dłonie na jego ramionach. Kochał ten dotyk. Przesuwała je
wzdłuż jego pleców, drażniąc je długimi paznokciami. Chłonął słodki smak jej
skóry, odurzony waniliową wonią, całował coraz zachłanniej każdy kawałek jej
ciała. Przez moment zatrzymał się. Spojrzał w jej zamglone oczy i po raz wtóry
namiętnie wpił się w jej wargi. Zaśmiała się cichutko, gdy ssąc jej nabrzmiałe
piersi, połaskotał jej skórę. Zacisnęła dłonie na jego łopatkach, wijąc się pod
nim. Cicho jęknęła, gdy jego dłoń wemknęła się między jej uda, łaskocząc
kobiecość. Mocniej wbiła palce w skórę jego pleców, wyginając plecy w zgrabny
łuk, gdy drażnił się z nią leniwie. Obejmując Scarlett czułym spojrzeniem, czuł
jak jej dłonie zarysowują jego napięte mięśnie, błądzą po jego ciele,
odbierając zdolność jasnego myślenia. Z trudem wciąż trzymał się w ryzach, gdy
znacząc pocałunkami tego tors, zaczęła mocować się z jego bokserkami. Pozbył
się ich, niemal zdzierając je z siebie, widząc jak Scarlett zmysłowo wiodła
opuszkiem po swoim ciele, dotykając piersi, zahaczając sutki, zataczając kręgi
wokół pępka i kształtnych bioder. Zagryzła dolną wargę i przyjęła go,
rozchylając uda. Jęknęła cicho, gdy delikatne pchnięcia przeszły w znacznie
silniejsze. Wtuliła się w jego ramię, gdy kochał ją szybko i mocno. zacisnęła
dłonie na jego łopatkach, poddając się rytmowi, który nadał ich ciałom.
Odchyliła głowę, pozwalając jego pocałunkom zrosić swoją szyję. Szeptał czułe
słowa, gdy jej oddanie miało swój kres. Zacisnęła nogi oplatające go w pasie,
napierając na niego, by być bliżej, by czuć go całą sobą. Wygięła plecy w łuk,
przywierając do torsu Toma klatką piersiową miotaną płytkim oddechem. Jego
ruchy nabrały tempa tuz przed tym, jak sam wydając z siebie pełen namiętności
jęk, opadł na nią, tuląc twarz do piersi brunetki. Objął ją, uważając, by nie
przywrzeć do niej zbyt mocno. gładziła jego głowę i plecy, wciąż nie mogąc
wydobyć z siebie słowa. Mijały minuty, a ich ciała stygły powoli, a oddechy
uspokajały się. Zaczął morzyć go sen. Kleił jego powieki, gdy pierwsze promienie
słoneczne zaczęły wpadać do dusznego pokoju. Położył się obok, ani na monet nie
wypuszczając Scarlett ze swych objęć. Skrył ją w swoich ramionach, czule
całując w czoło, gdy zupełnie rozbudzona wpatrywała się w niego swymi ogromnymi
oczami. – Jesteś niemożliwy, mówił ci to ktoś? – zagadnęła, wodząc opuszkiem po
barku chłopaka. Sięgnął kołdrę i otulił ich ciała.
- Chyba tylko ty – uśmiechnął
się, mówiąc te słowa. – Zamierzam cię budzić w ten sposób jeszcze nie raz –
mruknął, wtulając nos we włosy brunetki.
- Nie mam nic przeciwko temu
– odparła tym swoim dziecinnym tonem, całując jego obojczyk. – Chcę byś mnie
budził. Co rano. Do końca świata – uśmiechnął się, czując spowijający jego
umysł sen. Jak wiele w jej słowach było jego prawdy. Do końca świata, a nawet
dłużej.
~Rosa.
OdpowiedzUsuń6 lipca 2010 o 01:46
Kto by pomyślał, że to ja poświęcę sen na rzecz Prinza… Och, nawet nie wiesz, jak cudownie mi się go czytało. To chyba jedyny odcinek, który czytałam tak uważnie. Wtapiałam się w niego. I nawet nie było tak dużo błędów jak zwykle. Chociaż raz zamiast „winda” napisałaś „wina”. To było przezabawne. I jeśli kiedykolwiek miałam wątpliwości, dzisiaj sobie uświadomiłam, jak świetnie piszesz. Prinz znowu mnie zainspirował. Nie wiem jeszcze do czego, ale to kwestia czasu, aż się okaże.Wiesz, jak bardzo uwielbiam Pierre’a i jego ciasteczka? Jest cudowny. I dziwić się, że chciałabym mieć przyjaciela geja. Ale boję się, że bym się w nim zakochała. Pani Roitfeld była fascynująca. Podeszła do niej sceptycznie. Ale Liv jest siostrą Scarlett. Nie mogła się poddać, nie tutaj. Cudownie ujarzmiła naszą nieposkromioną modelkę. Ale tak jest najlepiej – wziąć kogoś z zaskoczenia, żeby nie zdążył zaprotestować i nie wiedział, co się dzieje. I odniosła sukces. Piękne to było, jak Carinne powiedziała: Będziesz płakać, ale zrobię z Ciebie fotografa. Zakochałam się w tym. Sądzę, że Liv też. Potem wróciła do siebie i Georg… Eem… W sumie najlepsze było z tego, gdy Pierre go spotkał, spacyfikował, ogłosił, że nie do końca jest świadom, kim on jest, ale chce autograf, po czym zaciągnął na herbatę i ciasteczka. A to, że Liv wybiegła? Znielubiłam ją w tamtej chwili. Taka dziwna reakcja obronna. Uciec. Jak najdalej. Mam nadzieję, że podejmie dobrą decyzję. Okay, wiem, że podejmie dobrą, ale nie wiem, czy dokładnie teraz.W każdej chwili podziwiam Scarlett coraz bardziej, gdy walczy z producentami. To jest naprawdę piękne. Dąży do swojego. Może odrobinę straci na popularności, ale będzie sobą. Nie sprzeda się. Wspaniałe. Chyba mało kto by sobie z tym poradził. Jej opanowanie… Jest już legendarne. Chciałam tak kiedyś. Gdy to osiągnęłam, zrezygnowałam. Czasem lepiej wybuchnąć. A ja lubię wybuchać. Scarlett jest wielka. Ale ona jest Krysią, więc musi być wielka. Gwiazda przez duże „G”.Jeszcze prawo jazdy. Czy Ty nie oblałaś na wymuszaniu pierwszeństwa? Cały czas miałam Ciebie przed oczami w tej scenie. Tylko Ty raczej nie objechałaś egzaminatora, chociaż na pewno miałaś ochotę. Scarlett była z tym cudowna. Jestem ciekawa, czy ten facet zrozumiał, o czym do niego rozmawia. Oni są takimi idiotami, że wątpię. A Dominik jest świetny. Daj mi do niego numer, chętnie się z nim umówię. Nie dość, że prawnik, to wydaje się być sensowny. Och, za to kocham Prinza. I za wiele innych rzeczy.Tom był cudownie słodki z tym przytulaniem i papierosem. Nawet papieros wydał mi się słodki! Kobieto, co Ty robisz?! Jak Ty to robisz?Czy ten lekarz miał taką samą sytuację jak Gustav z Caroline? Tak mi wyglądało.Scarlett na cmentarzu była rozczulająca. Ta wspaniała miłość do ojca. Opowiadanie wszystkiego. Skarżenie się. Córka zawodowego kierowcy, która nie może zdać egzaminu. To takie emocjonalne. Ech, rozumiem to… Wyrwało mnie tylko z transu to całe zamieszanie związane z Mike’m i Sereną. Było sztuczne. Ten ich płacz, to wszystko. Ale patrzyłam na to z punktu widzenia Scarlett, która nie czuła z nimi powiązania. Więc może dlatego. Ostatnia scena. A właściwie ostatnia część odcinka. Cudowna. Chłonęłam ją. Taka romantyczna. Najpierw kąpiel, róże, kolacja… A potem cudowna pobudka. Poczułam taką okropną zazdrość, że to nie ja tam jestem. Pisz Prinza do końca świata. A nawet dłużej. Ja go będę czytać. Naprawdę. Zakochuję się w Twoim stylu z każdym odcinkiem. Och, troszkę długi ten komentarz xDD.Kocham Cię, Darky :*.
~Dark Queen
Usuń6 lipca 2010 o 16:22
wszelakie błędy są możliwe, bo 37 nie poczuło jeszcze sprawdzenia. wiesz, nie powiem, żeby mi to nie schlebiało, ale znając Twoje prawdziwe pobudki nocnego siedzenia, przemilczę xDna tym polu Liv się nie podda. walczy o swoją wolność, nie mając świadomości, że w dużej części ją sobie odbiera, ale i na to przyjdzie czas. teraz cieszy się marzeniami. ona się boi tego co czuje, bo sądzi, że jesli pozwoli się kochać Georgowi, to straci marzenia i osłabnie. a i pani Riotfeld pokaże jej, czym jest prawdziwa fotografia. i da jej to o czym tak marzy, dzięki czemu uświadomi jej, co traci. marzeniem Scarlett jest robić muzykę. być muzyką i brzmieć w uszach ludzi. dlatego tak walczy o to, by wszystko było tak jak sama chce. pomimo tego, że na muzyce zupłnie niekomercyjnej może nie być odkryciem roku, pomimo, ze może nie mieć milionow fanow, najważniejsze jest dla niej to, by jej muzyka była prawdziwa, inaczej nagranie plyty nie mialoby sensu. a druga sprawa, ona nie nalezy do ludzi, ktorzy dają się ustawiać. cieszę się, że tak postrzegasz Scarlett, naprawdę. widzisz, czynię cuda, skoro Ty uważasz papieros za słodki xD wiesz, wciąż uważam, że nie umiem opisywać scen miłosnych, ale cieszę się, że Ci się spodobał. a propos Mike’a to musiało takie być. po prostu. myślę, że pisanie Prinza zajmie mi niewiele mniej czasu, niż do konca swiata, wiec mozesz być spokojna^^
~Kalljet
OdpowiedzUsuń6 lipca 2010 o 01:56
czasami myślę, że wiesz aż tyle, że nie muszę pisać nic więcej. gdy jestem daleko, to tęsknię, gdy jestem blisko… też tęsknię. żale Ci się na… włosy, wysyłam rozpaczliwe smsy, a Ty… jesteś, taka jakby ponad mną, wiesz? Dojrzalsza, wyrozumiała… uwielbiam to w Tobie. musiałam Ci to napisać o.a ta końcowa scena… cudowna. widzę, że nasze nocne rozmowy pełne ‚chciałabym, żeby..’ dały się we znaki.a on… jeszcze stanie na naszej drodze, richtig?
~Dark
Usuń6 lipca 2010 o 02:12
och. aż nie wiem, co powiedzieć. jestem, jestem, jestem. bez wczoraj i jutra. jestem dziś. jestem tak długo, jak Ty będziesz, a nawet dłużej, o. i chyba to wiesz, nie? z resztą, nie będę się publicznie na ten temat rozwodzić. nasze nocne rozmowy działają na mnie bardzo inspirująco, ale nie zawsze mogę brać je pod uwagę, bo Prinz byłby już nie tylko modą na sukces, ale ten, no. wiesz, co by z Prinzem było, jakbym to wszystko urzeczywistniła! *
~Katalin
OdpowiedzUsuń6 lipca 2010 o 10:53
To tylko moje wrażenie, czy te posty sa coraz krótsze?
Dark Queen
Usuń6 lipca 2010 o 15:32
zdecydowanie Ci się wydaje. ostatnimi czasy dobijam niemal dwunastu stron^^
~Katalin
Usuń6 lipca 2010 o 16:31
W takim razie zrzucam to na brak stycznosci z Prinzem przez tak długi czas xD Mam takie wrazenie,ze starasz sie wdrazac w Prinza to, co Ci wczesniej umkneło, przez co Prinz w moich oczach zyskuje na wiarygodnosci. Ale o tym juz chyba pisałam ostatnio. Mam kilka spostrzezen,ale o tym na gadu;) Bardzo podobała mi sie scena na cmentarzu, a potem to,ze Scarlett tak to przezyła. Ale o tym to juz wczoraj Ci mowilam. Zżera mnie ciekawosc co do listu Georga do Liv, moge sie jedynie domyslac co tam bedzie xD Zauwazylam,ze zachwycam sie tym co wydaje sie byc realne,bo kiedy mysle o tym co mi sie podobało,to argumentuje to sobie tym, ze jest wiarygodne. I taki był fragment z Gustavem. Normalnie tak mu wspolczuje,ze az mnie sciska w dołku kiedy o nim czytam! A egzamin Scarlett i te jej nerwy pokazały jej ludzka twarz. Bo momentami była troche za idealna, a teraz wsciekała sie jak kazdy:) No iiiii Liv w pracy. Bałam sie troche tego jak to przedstawisz, ale znowu niepotrzebnie. Szczerze mowiac obawiałam sie,ze po prostu Liv bedzie idealna, perfekcyjna i od razu odniesie mega sukces. A wiadomo,ze łatwo to tak nie ma. I ulzyło mi, bo jak zwyyyykle pokazałaś klasę;) Gdzie można zamówic sobie taki budzik jaki ma Scarlett? xD
~Dark Queen
Usuń6 lipca 2010 o 17:50
staram się, żeby było lepiej. z resztą, Ty wiesz najlepiej, ile to wszystko dla mnie znaczy. wiesz też, jak ważny jet dla mnie realizm i cieszę się, że udaje mi się do zachować. z resztą, gdzieś tam o tym wspominałam. lista zawiera w sobie to, co jest siłą motorową kolei losu Liv i Georga, czyli nic nowego, jednak nieco uściślone i jasne ^^jakbym wiedziała, gdzie zamawiać takie budzie, byłabym po nie pierwsza xD
~Nur ein Blick
OdpowiedzUsuń6 lipca 2010 o 14:57
Przeczytałam! Mogę być z siebie dumna! xD Nie mam już żadnych zaległości, cudownie. Ale przyspieszyłaś – miesiąc później. Też tak chcę xD. W momencie, kiedy Scarlett podpisywała umowę (wybacz, ale poplączę te trzy odcinki xD) przypomniała mi się Ivy i wyobraziłam sobie tą samą salę, ale te dwie, tak różne kobiety. To było niesamowite. Podoba mi się jak opisałaś Liv u Carinne, czy jak jej było na imię. Dobrze oddałaś to, że tam wcale nie jest przyjemnie. No i sama Liv w pracy, świetne. A Georg! Co za akcja! Zdardzisz nam , co on tam napisał? Uwielbiam Pierra a Georg zmuszony pić herbatkę i jeść ciasteczka bardzo mnie rozśmieszył. Czy reakcja Scarlett na oblany egzamin, to Twoja własna? ;) Czuję, że Dominic zostanie ojczymem Scarlett.Tom jest wiecznie napalony! Ale tak uroczo ^^. oczywiście Bill pospieszający Toma był zachwycający, ale chciałabym go więcej. Co z jego planem uratowania Rainie?Sposób, w jaki rainie opowiedziała Scarlett swoją historię zachwycił mnie, tak dobrze to opisałaś. Jej historia jest wstrząsająca, czułam ten jej ból i niechęć do włączania we wszystko Billa „bo przecież też jest mężczyzną”. No i caroline. Biedy Gustav, tak strasznie mi go żal. Szczerze, to myslałam, że ona nie zyje, tak chyba byłoby nawet dla niego lepiej. No, zobaczymy, co dalej. Ostatnio ciągle mi się przypomina Twój prolog! Ile planujesz jeszcze odcinków? xD
~Dark Queen
Usuń6 lipca 2010 o 16:01
możesz, to nie lada wyczyn xDten miesiąc to nic w porównaniu z tym, co przyjdzie niebawem. wiesz, moja wiedza na temat podpisywania kontraktów i nagrywania płyt jest niestety ograniczone, bo sama jeszcze żadnego nie podpisałam^^ ale to przyjemne przechodzić w pełni do tego etapu opowiadania, choć jak tak sobie myślę o całej fabule, to wydaje mi się niebywałe, że to już, że zaszłam tak daleko. bardzo chciałabym zachować tu realizm. nie chciałabym przerysować postaci, ani zrobić z Prinza bajki. to dla mnie bardzo ważne i dlatego uznałam, że taki chłodny wstęp do kariery Liv będzie dobrym rozwiązaniem, bo przecież w zyciu początki są bardzo niełatwe. Pierre, niebawem też Hugo, jakoś sami z siebie wydają mi się zabawni. taka para ekstra- i introwertyka, żyjących we własnym świecie, bo czy nawiedzony artysta malarz i księgowy – pisarz amator to nie idealna para? ;) i do tego Geoś w ich łapkach. wpadnie w nie nie raz. reakcja nie, ale mało brakowało, ale świadomość, że będę musiała tam wrócić uczyniła mnie niemową, zaś sam powód niezdania już jest mój. ja nie wymusiłam tego pierwszeństwa. baba od początku krzywo na mnie patrzyła! Dominik póki co jest, a czy zdoła skruszyć cierpiące serce Soph to się dopiero okaże. Bill póki co ma niewielkie pole do manewru. ze względu na sytuację Rainie i jej stan psychiczny. jdnak możesz być pewna, że poświęcę im bardzo dużo uwagi, ale w swoim czasie. Bill działa i jak wspominałam Shie również, wszystko wyjaśnię i opiszę, już całkiem niedługo. zaś Gustav i Caroline.. mnie samej jest go szkoda. i kurczę, niełatwa przed nim droga. pytanie o ilość postów jest jednym z niewielu dotyczących Prinza, na które nie znam odpowiedzi, ale śmiało mogę powiedzieć, że będzie ich duuużo :*
~Nadie
OdpowiedzUsuń8 lipca 2010 o 02:11
nie wiem, czy już o tym mówiłam, a jeśli tak, to się powtórzę. kocham ten nagłówek. przypomina mi o dobrych czasach i mam ogromną słabość do tego zdjęcia. a teraz w sprawie odcinka. kocham ich, wiesz? kocham Scarlett i Toma. nie pytaj mnie dlaczego, bo sama nie umiem tego wyjaśnić, ale strasznie lubię o nich czytać. brakowało mi trochę Rainie i Billa, bo oni też są dla mnie jacyś tacy magiczni, ale jestem w stanie znieść to, bo było przynajmniej dużo S&T. pokręciłam trochę, wiem, ale spójrz, która godzina. no xDkochaaam cię:*
Dark Queen
Usuń11 lipca 2010 o 19:01
to zdjęcie ma klimat, nie? musiało tu być i tyle. i wiesz, co? ja chyba nic nie powiem, ani nic nie dodam, przemilczę, bo nie mogę cuć się lepiej wiedząc, że i dla Ciebie są tak bardzo ważni. :*
~Alevue
OdpowiedzUsuń10 lipca 2010 o 16:06
Jakaś nienasycona tym ich seksem jestem. Dosłownie szybki numerek. Och…
UsuńDark Queen
11 lipca 2010 o 19:13
Tobie to zawsze mało, Łobuzie xD :*
~Alevue
Usuń16 lipca 2010 o 21:56
Tak jakoś, tęęęęskno mi nagle…
~Lestat
OdpowiedzUsuń22 lipca 2010 o 00:35
Jestem, nareszcie, nawet nie wiesz jak się cieszę :) Jeeej, wiesz, że uwielbiam Liv, prawda? Jest taka… malutka i zagubiona w wielkim świecie i natłoku uczuć, z którymi strasznie ciężko sobie poradzić, ale właśnie za to ją uwielbiam. Jest taka prawdziwa! Zresztą, jak wszyscy Twoi bohaterowie, właśnie to w nich lubię, realizm. Wiem, że powtarzam to przy każdym rozdziale, ale nic nie poradzę na to, że zwykle mi tego w opowiadaniach brakuje, a tutaj dostaję to w idealnej dawce i po prostu muszę się tym pozachwycać :] Wracając do Liv, te fragmenty z jej osobą w roli głównej w tym rozdziale były absolutnie fantastyczne, naprawdę. Strasznie mnie urzekło to jak opisałaś tą jej sesję. Była taka naturalna. To była po prostu Liv. Niby tak prosto to opisałaś, ale strasznie mi się to spodobało i zapadło w pamięć, no a przy okazji, to wspaniale, że zrobiła dobre wrażenie na pracodawczyni. No i jeszcze scena, w której przyszedł do niej Georg. Uwielbiam tego chłopaka u Ciebie, no naprawdę uwielbiam! Jest taki… zupełnie inny niż go sobie wyobrażałam. Naprawdę. I to na lepsze, a to ważne. Jest taki uroczy. I taki… Nawet nie wiem jak to ująć. Ale świetnie ich do siebie dobrałaś, tego męskiego, dojrzałego Georga i nieco zagubioną i przytłoczoną Liv, malutką i bezbronną i jego silnego. Cudowne. Ciekawa jestem co jej napisał w tym liście, to chyba w końcu musi jakoś na nią wpłynąć. A teraz chyba będzie jej dużo trudniej dokonać wyboru, bo przecież świetnie sobie poradziła w pracy, nie sądzę by chciała wyjechać i wcale się temu nie dziwię. A związek na odległość to cholernie trudna sprawa. No ale nie prorokuję, zobaczymy jak to się potoczy. Caroline jedzie do szpitala. Ostateczność. Ale miejmy nadzieję, że obojgu, jej i Gustavowi wyjdzie to na dobre. Uwielbiam tę historię, wiesz o tym i po prostu marzę o szczęśliwym zakończeniu, choć chyba na razie nie ośmielam o takim myśleć, do końca pewnie jeszcze daleko, dużo się musi między nimi wyjaśnić i dużo zmienić. Aj, scena ze Scarlett i Tomem. Powiem Ci że ich uwielbiam. Tak, a kogo ja tu niby nie uwielbiam? :] Ale mają w sobie tą magię, tą taką cudowną bezinteresowność uczuć, tego co ich łączy. To jest wspaniałe. Widać, to po prostu widać, bo to aż bije od tego, co czytam, że oni naprawdę się kochają. Szaleńczo mocno. I wierzę, ze Tom będzie ją chrobił kiedy Mike powróci. Bo powróci na pewno. Zastanawiam się tylko jak bardzo musi być on zdesperowany by zaaranżować własną śmierć. Aż tak się uwziął na tą biedną Scarlett? Wiem, ona jest silna, ale w starciu z takim napastnikiem to może nie wystarczyć. Dobrze, że ma przy sobie Toma. I mam tylko nadzieję, że będzie go przy sobie miała również wtedy, kiedy Mike znowu się pojawi w jej życiu. Cudny rozdział, długaśny, ale ja takie lubię. Trzymaj się, pozdrawiam :*
Dark Queen
Usuń22 lipca 2010 o 14:01
dziękuję ślicznie, Lestat. czytając Twoje komentarze nie sposób się nie uśmiechnąć :)hm. zagubienie Liv to kontrast dla pewności Scarlett. za wiele nie mówiłam o ich przeszłości, jednak na pewno nie raz wspominałam, że kiedyś było zupełnie odwrotnie. Scarlett była tą szarą myszką, a Liv przecierała wszystkie ścieżki. koleje losu doprowadziły je do tego momentu, w którym są. Scarlett wie czego chce i idzie po to, a Liv odpuszcza, kiedy przekonuje się, że czegoś pragnie. wybiera inną drogę, ucieka, choć jeśli stawiłaby czoła sytuacji znalazłaby wyjście dobre dla niej i w tym wypadku Georga. powiem Ci w sekrecie, że jeśli teraz postąpiłaby inaczej, ich wątek byłby zbyt sielankowy i chyba skończyły się szybciej niż to planuję. a Georg, choć zdawałoby się, że odpuszcza, zmusza tym Liv do walki, ale wszystko w swoim czasie. i dodam, że też go tu lubię. on dla mnie nie jest ciapą. wydaje mi się właśnie takim silnym, opiekuńczym facetem, naprawdę spokojnym skoro pozwala Tomowi na te wszystkie docinki ^^ i bardzo lubię jego uśmiech. o. wydaje mi się, że w najbliższych postach zaspokoję Twoją ciekawość Gustavowo-Carolinową. trochę ich będzie. i tu muszę znów nawiązać do postaw Liv i Scarlett. starsza ucieka przed miłością, bojąc się zaangażowania, bojąc się powielenia schematu i tego, że jeśli pozwoli na tą miłość, to coś zepsuje i nie będzie mieć nawet tej namiastki, na którą sobie pozwala. zaś Scarlett, uświadomiwszy sobie, że kocha nie wypuszcza Toma z rąk [i z wzajemnością^^]. pragnie miłości i wie, że on jest jej najwyższym wyrazem, choć nie kochała nigdy wcześniej i trochę boi się, że coś pójdzie nie tak, jest jednocześnie pewna, że Tom jest tylko jej i tylko dla niej, o. [powtórzę się 'i z wzajemnością']. i dlatego oboje tak bardzo czerpią z tych wspólnych chwil, jakby chcąc nacieszyć się sobą na zapas. są po prostu zakochani, no ^^ co tu dużo mówić. nie boją się walczyć. jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam,
lilus002@buziaczek.pl
OdpowiedzUsuń22 lipca 2010 o 14:55
Ajj… zapomniałam skomentować a tak cholernie podobał mi się ten odcinek! Niestety nie mam sił skomentować całego, natomiast powiem, że zakochałam się w ostatniej scenie i w Tomie i Scarlett! ^^ Oni są tak niesamowicie magiczni, że aż brak mi słów na to. Tak się kochają… Pozazdrościć. I jestem mega ciekawa co z Liv i Georg’iem. Podziwiam go. I gratuluję podjęcia dobrej decyzji, tak trzymaj, Georg! No nic ja uciekam, życzę weny i udanych wakacji :)Schwarz