28 lipca 2010

38. There's always positive to goes negative times, because true out it. You come out so much stronger and wiser. Strength comes every hardship and I.. truly has been a lesson learn for me. It's been my teacher. Now, here is Fighter.

Przymknęła powieki, zagryzając wargi, kiedy poczuła na policzku chłód, dający jej jednocześnie ulgę i potęgujący ból. Z całych sił starała się nie jęknąć. Gwałtownie wciągnęła powietrze, mocno zaciskając powieki. Bała się otworzyć oczy, by nie zobaczyć tego smutku w spojrzeniu Billa. Swój nauczyła się już znosić, jednak jego przesycone bezradnością cierpienie było ponad jej siły. Bardzo starał się zniwelować skutki porannego ciosu na śniadanie, który z całą swoją żarliwością zaserwował jej Hans. Zapomniała posłodzić jego herbatę, a to wszystko przez to, że zaspała i spieszyła się z wyszykowaniem Candy do szkoły. Ileż później musiała się namęczyć, żeby zatuszować opuchliznę, kiedy odprowadzała córeczkę pod klasę. Wolała zwracać uwagę głębokim kapturem ciepłej bluzy naciągniętym na głowę w ciepłym wrześniu, gdy temperatura sięgała dwudziestu stopni, niż solidnie podbitym okiem. Nikt nie pytał, nie patrzył litościwie, czyli mogła uznać, że kolejny raz się udało, a Bill teraz robił wszystko, by jej twarz na nowo uczynić ludzką. Niekontrolowane westchnienie wyrwało się spomiędzy jej pełnych warg. Chłopak odsunął lód od jej policzka i zamarł w bezruchu. Niemal czując na sobie jego spojrzenie, ociężale podniosła powieki. Bill odłożył woreczek z lodem i delikatnie osuszył policzek blondynki puchowym ręcznikiem. Znacznie bardziej wolała dostawać razy każdego ranka, niż znosić te wieczory, kiedy Hans przypominał jej, gdzie jej miejsce. Tutaj czuła się bezpiecznie. Bill akceptował ją taką, jaką była. Razem z jej lękiem i ograniczeniami. Nie wymagał od niej niczego, czego nie była w stanie mu dać. Siedział obok, kiedy prosiła, by jej nie dotykał, zapewniając, że przy nim nie musi się niczego obawiać. Cierpliwie pozwalał jej płakać na swoim ramieniu, kiedy się bała i nie miała sił, by być twardą. Znosił wszystko, podporządkowywał się jej warunkom, pokochał Candy niczym rodzoną córkę, nie skarżąc się ani nie narzucając niczego. To wydawało jej się tak nieprawdopodobnie cudowne, że aż przerażające. Niejeden podkuliłby ogon pod jarzmem samej wizji jej sytuacji, a na wieść o córce zwiałby, gdzie pieprz rośnie. A Bill słuchał, pomagał, radził problemom i przede wszystkim był obok i na każde jej słowo. Nie pojmowała tego. Żyła w świecie, w którym nie było miejsca dla jakkolwiek pojętego dobra, a on był nim w najczystszej postaci.
- Wniesiesz przeciwko niemu oskarżenie – odparł, wyrywając Rainie z zamyślenia i spoglądając w jej miodowe oczy. Przecząco pokręciła głową.
- Na jakiej podstawie? Bill, mówiliśmy o tym nie raz… – bezradnie wzruszyła ramionami, spuszczając zawstydzone spojrzenie.  
- Maltretowanie. Przemoc fizyczna i psychiczna. Zbada cię nasz lekarz. Sprowadzę nawet i tuzin lekarzy, którzy udokumentują każde, nawet najstarsze złamanie na twoim ciele. Rozmawiałem z Tomem, Scarlett, Liv, Georgiem i Gustavem, ze wszystkimi. Jeśli trzeba, będą zeznawać w jakim stanie widzieli cię nie raz.
- Nie! – wykrzyknęła. – Nie narażę żadnego z was. Nie masz pojęcia, jakie ojciec Hansa ma możliwości! – odskoczyła do tyłu, wbijając w Billa przerażone spojrzenie.
- Dominik znajdzie dla ciebie najlepszego adwokata, a jeśli nie ma lepszych od niego, sam zajmie się twoją sprawą – Scarlett dziarsko wkroczyła do salonu, mówiąc tonem, który nie znosił najmniejszego sprzeciwu. Rainie odruchowo odwróciła głowę, wysuwając zza ucha włosy i zasłaniając policzek. Brunetka odstawiła na ławę dwa kubki ze świeżą kawą i usiadła obok Rainie. Odkręciła wieczko tubki z maścią i delikatnym, ale zdecydowanym ruchem zwróciła twarz Rainie ku sobie. –  Nie wstydź się – odparła ciepło, choć blondynka wciąż nie patrzyła jej w oczy. Nie dziwiła się temu. – Mam tu lepszą maść – starła rąbkiem powyciąganej koszulki maź, którą na policzek Rainie nałożył wcześniej Bill. – Liv często nabijała sobie siniaki, szalejąc w skateparku. Nierzadko na twarzy i to pomagało. Po kilku dniach niemal nie było śladu – delikatnie rozprowadziła dosyć grubą warstwę maści na opuchliźnie. – Rainie – odparła skupiając się na sińcu. Wiedziała, że speszyłaby ją patrząc jej w oczy. – Świat jest zły, a ludzie bezlitośni. W Afryce dzieci umierają z głodu, a w Chinach z przepracowania i głodu pewnie też. Muzułmanki traktowane są przedmiotowo i nie mają w połowie takich praw jak mężczyźni, o czadorze nie wspominając. Gdzieś tam majstrują broń jądrową, a jeszcze indziej ludzie nie mają godnych warunków do życia przez bezrobocie. Na to wszystko, co dzieje się w wielkim świecie nie mamy wpływu, ale możemy walczyć o nasz mały świat. A ty, czy tego chcesz, czy nie, jesteś już jego częścią. Nie jesteś sama. Bill nie jest sam. Mamy ogromne szanse na to, żeby z nim wygrać. I zrobimy to. Jeśli zechcecie pogadam z Dominikiem, a póki co, zostawiam was w towarzystwie świeżusieńkiej kawusi – ostrożnie pogładziła Rainie po policzku, uważając na bolące miejsce i nim wstała serdecznie ucałowała to samo miejsce. Posłała obojgu pokrzepiający uśmiech i prędko zniknęła w pokoju Toma.
- Scarlett ma rację – odparł, delikatnie kładąc kolejną warstwę maści na policzku Rainie. Wchłaniała się błyskawicznie. – Prawo jest po naszej stronie, a jeśli to za mało, zawalczymy i z nim – powiedział miękko, kiedy Rainie znów przysunęła się, by opatrywał jej policzek.
- Ja nie walczę tylko z Hansem, Bill – powiedziała, otwierając oczy. Jej spojrzenie było tak bardzo smutne. – Gdyby tak było, już dawno poszłabym do sądu. Jego rodzina... Jego ojciec. On zabierze mi Candy. W tym dokumencie napisano, że jeśli będę chciała odejść, to oni odbiorą mi dziecko.
- Byłaś niepełnoletnia.
- Ale moi rodzice jak najbardziej.
- Podważymy każdą z tych herezji – dziewczyna niepewnie wyciągnęła przed siebie rękę, delikatnie gładząc jego skroń i czule wplotła palce w długie włosy Billa. Był tak bardzo pewny siebie, tak bardzo zdeterminowany. Miał wszystko, czego jej samej brakowało. Jej palce nieśmiało mierzwiły jego włosy, uśmiechała się sennie, choć w jej oczach czaił się strach. Za każdym razem, gdy uciekała do jego świata, musiała na nowo uczyć się dobra, które ją tam otaczało, oswajać się z bliskością, która nie bolała i słowami, które nie raniły. A Bill za każdym razem, cierpliwie przechodził przez to z nią. Westchnęła, wysuwając delikatnie dłoń i sunąc nią wzdłuż jego ciała, zatrzymała ją na jego własnej i delikatnie splotła jego palce ze swoimi.
- Bill? – spojrzał na nią uważnie. – Ty mi nigdy nie mówisz. Zawsze tylko ja mówię o uczuciach, lękach i... i wszystkim, a ty nigdy. Zachowujesz się tak, jakby pojawienie się w twoim życiu maltretowanej kobiety z dzieckiem było czymś zupełnie normalnym. Wiem, że tobie też jest ciężko... ja chcę, żebyś mi mówił… - odetchnęła, jakby wypowiedzenie tych słów ujęło jej sporego ciężaru. Bill ścisnął jej dłoń odrobinę mocniej i uśmiechnął się ciepło.
- Rainie, posłuchaj – wstał z klęczek, uznając, że z siniakiem tak czy siak już więcej nie zdziała i usiadł obok blondynki. Nie puścił jej dłoni. Pragnął, by ten gest był kolejnym, który przypomni jej, że cały czas trwał przy niej. Spojrzał jej w oczy. Ciepły, brązowy odcień jego spojrzenia działał na nią kojąco. Zawiesiwszy spojrzenie na jego tęczówkach, zagryzła wargę, będąc zupełnie niepewną ciągu dalszego. – Chyba nie umiem tego wyjaśnić. Odkąd się pojawiłaś jest po prostu dobrze, choć nieraz jest totalnie źle. Wiesz, co mam na myśli? Ty jesteś tym dobrem ze wszystkim, co ze sobą wniosłaś w moje życie. A Candy… Candy też jest dla mnie ważna, pragnę jej szczęścia, bo jest twoją córką i to najbardziej oczywista rzecz, że jest, bo jest z tobą, a ciebie bez niej nie ma, prawda? – Rainie uśmiechnęła się nieśmiało, przytakując. – Ja, ja chyba cię kocham, wiesz? – zachłysnęła się powietrzem, wpatrując się z Billa z niedowierzaniem. – Jest mi trudno, jest mi trudno przyjąć wasze cierpienie i walczyć z waszymi lekami, z waszymi urazami. Nieraz zupełnie nie wiem, jak się zachować, co mówić, żeby nie pogorszyć sytuacji… ale to śmiesznie błahy problem w porównaniu z tymi, którym wy musicie stawiać czoła. Wiesz, nie mam zielonego pojęcia, jak radzić sobie z dziećmi, ale Candy jest po prostu wspaniała. Jak ty – uśmiechnął się czule, nieśmiało unosząc dłoń Rainie do swoich ust i musnął delikatnie jej wewnętrzną stronę.
- Bill, nie chcę, żebyś tylko ty pomagał nam. Mów mi, kiedy będzie ci ciężko, nawet jeśli powodem będę ja czy Cukiereczek, w porządku? Może to głupio zabrzmi, ale zdaję sobie sprawę, że nie jestem jak inne dziewczyny, a Candy, jak inne dzieci w jej wieku. Mamy w sobie skazę, taką rysę na szkle, która może nigdy nie zniknąć. Wciąż oglądam się za siebie na ulicy, po swojej stronie łóżka, za poduszką mam gaz pieprzowy, choć nigdy go nie użyłam, jestem przewrażliwiona i czasem wpadam w nieuzasadnioną panikę czy stan lękowy. Nie mówię ci o tym, bo to codzienność, której tak bardzo się wstydzę… - ostatnie wypowiedziała bardzo cichutko, nie patrząc Billowi w oczy. Dla Billa chciała być kobietą na jaką zasługiwał, a im bardziej tego pragnęła, tym bardziej nie wychodziło. Uszu Rainie dobiegło ciche westchnienie, nim jego smukłe palce delikatnie uchwyciły jej brodę i uniósłszy jej głowę, zmusiły do spojrzenia na siebie. Przez krótką chwilę spoglądał w oczy blondynki. A ona tak bardzo peszyła się jego spojrzeniem. Marzyła, by widział w niej piękną kobietę, a nie zaniedbany, poobijany wrak człowieka. – Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałabym, żebyś patrzył na mnie jak na kobietę, a nie obiekt przemocy w rodzinie… - przymknęła powieki, nie chcąc dłużej znosić jego spojrzenia.
- Ej, co ty mówisz? – szepnął, wciąż delikatnie podtrzymując jej brodę. – Rainie? – westchnęła ciężko, uchylając powieki pod jarzmem słów Billa. – Jesteś cudowną kobietą, a w niedalekiej przyszłości zupełnie moją – przerwał, czekając na jakiś odzew. Dziewczyna zarumieniła się uroczo. – Rainie, uwolnię cię od niego i będę uczył bezpieczeństwa, choćby do końca życia. Choćby to była moja ostatnia rzecz. To będzie trudne. Będziemy musieli zebrać jednoznaczne dowody i ułożyć wszystko tak, by nic wam nie groziło. Chcę również dowiedzieć się co nieco o rodzinie Hansa, by może tam znaleźć jakiś punkt zaczepienia. Nie obiecuję ci zmian dziś czy jutro, ale przyrzekam, że nadejdą. Uda nam się, zobaczysz. Shie już działa w tej sprawie. Kiedy wrócą, zaczniemy pracować razem.
- Przecież oni się pobierają w przyszłym roku – broniła się, jakby bojąc się, że walka o wolność zniewoli ją bardziej.
- Tak, w przyszłym roku, a nie tygodniu – uśmiechnął się nieznacznie, lecz zaraz znów spoważniał. – Boisz się, a ja nie wiem, co poradzić, byś się nie bała, ale jeśli nie spróbujemy skażesz się na długą, bolesną i przedwczesną śmierć.
- Bill? – Rainie zagadnęła po chwili namysłu, jakby bagatelizowała wszystko, co do niej powiedział. Chłopak obdarzył ją uważnym spojrzeniem, na powrót splatając ich dłonie. – Pamiętasz, czego próbowaliśmy kiedyś przy twoim aucie?
- Takich rzeczy się nie zapomina – powiedział z filuternym uśmiechem na ustach.
- Spróbujemy znów? – spytała nieśmiało. Bill objął jej twarz czułym spojrzeniem, w którego ślad podążył delikatny dotyk jego opuszków. Ujął jej policzki w dłonie, uważając na siniec pod okiem. Najczulej jak tylko potrafił, otulił jej usta swoimi wargami. Potem jeszcze raz i kolejny, wkładając w te pocałunki całe swoje uczucie, jakim darzył Rainie. Jakby wystraszona nagle odsunęła się od niego i z ciężkim westchnieniem oparła policzek na ramieniu Billa.
- Jeszcze trochę, Rainie. Jeszcze trochę – ostrożnie otulił jej ciało ramionami, przytulając policzek do czubka jej głowy.
*

Płynnie zaparkowała w wyznaczonym miejscu. Serce waliło jej jak oszalałe, a dłonie nieznacznie drżały. Zagryzała wargę, by nie dać ponieść się emocjom. Wrzuciła na luz, zaciągnęła ręczny i wyłączyła wszystkie oporniki prądu. Zgasiła silnik. Nieznacznie odetchnęła i spojrzała na egzaminatora. Miły pan pod sześćdziesiątkę patrzył na nią uważnie, a na jego ustach ćmił subtelny uśmiech. Odkaszlnął.
- Pani Scarlett O’Connor ukończyła niniejszy egzamin z wynikiem pozytywnym – odparł rzeczowo i wyraźnie, wypisując dokument. Scarlett miała ochotę piszczeć z radości. Zacisnęła dłonie w piąstki, mocniej zagryzając wargi. Uśmiech sam wpłyną na jej zarumienioną od emocji twarz. – Całkiem nieźle pani jeździ, Scarlett. Gratuluję – mężczyzna podał brunetce papier, po czym uścisnął jej dłoń.
- Dziękuję – odparła odpinając pas. Wysiedli z auta i powoli skierowali się w stronę ośrodka egzaminacyjnego.
- Pierwszy egzamin?
- Nie, nie – odpowiedziała, uśmiechając się pod nosem. Z budynku wyłonił się egzaminator, który oblał ją poprzednim razem. Spoważniała w tej samej chwili, mocno ściskając w dłoni kartkę. Prowadził na egzamin jakiegoś słaniającego się na nogach chłopaka. Musiał ją poznać, bo nachmurzył się wyraźnie, zaciskając usta. Dziewczyna zmrużyła oczy, piorunując go spojrzeniem. – Wstrętny szowinista – mruknęła pod nosem. Egzaminatorzy skinęli sobie na powitanie, zaś ona machnęła tamtemu swoja kartką tuż przed oczami. – A jednak kobiety też potrafią jeździć, proszę pana – warknęła, posyłając mu wrogie spojrzenie i przyspieszyła kroku, nim ten zdążył wyrzucić z siebie jakąkolwiek odpowiedź. Po kilku zamaszystych krokach zwolniła, przypominając sobie o obecności drugiego mężczyzny.
- A więc to pani – odparł, przepuszczając Scarlett w drzwiach.
- To ja? – spytała nieco zbita z tropu.
- Kolega opowiadał o bojowej kursantce – widząc pobłażający uśmiech na jego twarzy, sama pozwoliła sobie na podobny. – Nie pochwalam pani zachowania, ale odwagę owszem. Jeszcze raz gratuluję i szerokiej drogi, Scarlett.
- Dziękuję – skinęła mu na dowidzenia i prędko pokonała korytarz do końca. Energicznie otworzyła drzwi i dostrzegłszy mamę, ruszyła z piskiem w jej stronę. Teraz obecność osób trzecich już jej nie przeszkadzała. Rzuciła się niemal na mamę, podskakując w miejscu. Sophie od bardzo dawna nie widziała u córki takiego wybuchu emocji. Zawtórowała jej gromkim śmiechem. – Zdałam, zdałam, zdałam! – śmiała się perliście, tuląc do niej.
- Gratuluję, kochanie – Soph poklepała brunetkę po plecach i serdecznie ucałowała w oba oczliki. – Chodźmy stąd.
- Nie będę tęsknić – kierując się do wyjścia, Scarlett puściła oczko chłopakowi, który przypatrywał się całej scenie w oniemieniu. Speszył się i natychmiast odwrócił wzrok. Zadowolona z tego, że jej wdzięki wciąż działają nienagannie, uśmiechała się do każdego, kogo mijała. Puściła rękę mamy i truchtem przecięła parking. Skorzystawszy z wyrwy w żywopłocie, zwinnie przedostała się na plac przed supermarketem, znajdującym się na posesji obok ośrodka. Jeszcze szybciej pobiegła do zacienionej części parkingu, gdzie stało zaparkowane auto Toma. Widząc brunetkę, prędko wysiadł i uśmiechnął się szeroko, widząc jej radość. Wpadła w jego objęcia, śmiejąc się wesoło. Zakręcił się kilka razy wokół własnej osi, trzymając Scarlett mocno. Zarzuciła mu ręce na kark, a on chował ją tęsknie w ramionach. Radośnie pomachała nogami, nim postawił ją z powrotem na podłożu. – Zdałam, Tom. Zdałam! – szeptała gorączkowo, patrząc mu w oczy. Drobne dłonie dziewczyny, powoli przesunęły się na tors blondyna. Papier, który trzymała w jednej z nich zaszeleścił cicho, gdy chwytając za poły koszulki, pociągnęła go w dół. Zaśmiał się cicho, sprawnie obracając ich ciała o sto osiemdziesiąt stopni i przypierając Scarlett do drzwi auta. Lubieżnie oblizała wargi, spoglądając na niego łobuzersko. Uwielbiał ją taką. Zachłannie wpił się w jej wargi, ignorując ludzi wracających z supermarketu, Sophie, która starając się nie patrzeć, siedziała już w aucie i fakt, że ktoś mógł go rozpoznać. Napierał na nią, pogłębiając pocałunek. Jego silne ręce oplatały ją, zamykając w szczelnym uścisku, a twarde opuszki pieściły wrażliwą skórę karku. Mimowolnie mocniej zacisnęła dłonie na materiale koszulki Toma. Lubiła go takiego władczego, silnego, namiętnego. Całował ją zachłannie do utraty tchu. Głośne westchnienie wyrwało się spomiędzy jej rozchylonych warg, gdy starając się uspokoić oddech, wciąż ściskała w dłoniach T-shirt Toma. Czule musnął wargami czoło Scarlett.
- Gratuluję, Maleńka – powiedział, całując ją krótko raz jeszcze. – Jedziemy? – Scarlett energicznie skinęła głową i wymknąwszy się z jego objęć, obeszła auto. Zrobiła może dwa kroki i zatrzymała się gwałtownie. Niemal dosłownie wmurowało ją w ziemię.
- Mamo? – Sophie stała obok samochodu, wprawnie zaciągając się dymem. Cienka tytoniowa rurka żarzyła się między jej pacami. Zmrużyła oczy, wypuszczając dym. – Ty palisz? – o ile nie pomyliły jej się własne matki, była pewna, że ta którą znała od urodzenia, była przeciwniczką palenia. Cóż, prezesura robiła swoje.
- Ile miałam na was czekać, co? – odparła, depcząc niedopałek. – To się nazywa organizacja czasu.
- Nie sądzę, żebyś zaczęła palić przed trzema minutami! Mamooo, jak możesz? – brunetka podeszła do matki i zmarszczyła nos. – Będziesz brzydko pachnieć. W ogóle, co cię pokusiło, co? Przecież ty nie lubisz papierosów! – żachnęła się, karcąco patrząc na Sophie.
- A z jakiej racji mam ci się tłumaczyć, co? – odparowała zaczepnie, trącając bokiem córkę i zgrabnie wsiadła do auta. Scarlett spojrzała na Toma, który korzystając z okazji, dopalał papierosa. Sapnęła groźnie, wywracając oczami i zajęła miejsce z przodu. Nim zdążyła zapiąć pas, Tom siedział już w środku, odpalając silnik. Butnie splotła ręce na piersi.
- Śmierdziuchy – zasłoniła nos dłonią. – Następna do oduczenia. Wy to mnie chyba nie lubicie – mruknęła, otwierając okno. Czując pod opuszkami gładką fakturę papieru, nie potrafiła się nie uśmiechnąć. Oparła głowę na zagłówku i przymknęła powieki. Miała wreszcie prawko, o reszcie pomyśli jutro.
* 

Uciekłem.
Wypróbowałem Twoją metodę i wcale mi to nie pomogło. No, może trochę. Kilka dni sam na sam z własnymi myślami, to naprawdę niebezpieczna rzecz, jeśli ich motywem przewodnim jesteś Ty, wierz mi. Problem w tym, że choć układałem sobie wszystko w głowie, starałem się ogarnąć uczucia i zrozumieć wszystko, czego zrozumieć nie mogłem, ani trochę nie przestałem Cię kochać. Ironia, co nie?
Dużo myślałem o nas. W zasadzie myślałem tylko o nas.
W pełni rozumiem Twoją pogoń za marzeniami. Sam przecież o nie walczyłem. Jednak nie pojmuję, dlaczego, kiedy w grę weszło spełnienie Twoich marzeń, zupełnie wyrzuciłaś mnie ze swojego życia. Jakby mnie ono nie dotyczyło, jakbym ja się nie liczył... Przecież moja obecność nie koliduje z Twoimi planami. A może jednak? To boli, wiesz? Wciąż boli, że łączy nas tylko seks. Boli mnie, że przychodzisz i odchodzisz, kiedy Ci się żywnie podoba i że sam pozwalam Ci na to. Boli mnie też, że nie chcesz  pozwolić mi być obok siebie, że kurczowo trzymasz się blizn przeszłości, nie pozwalając mi sprawić, by zniknęły. Rozważałem Twoje słowa i wiesz, co? Tobie wcale nie chodzi o jedyną szansę, jedyną możliwość podjęcia pracy w dobrej redakcji. Ty uciekasz. Uciekasz przed tym, co do mnie czujesz, uciekasz przed nami, bo albo wizja związku tak bardzo Cię mierzi albo nie czujesz do mnie tego, co ja czuję do Ciebie. Doskonale wiesz, że można połączyć Twój staż we Francji i bycie razem. Wiesz, że to mogłoby się udać.
Ale ja nie potrafię się zahibernować, zakazać sercu czuć, zabronić sobie tęsknoty i zablokować myśli o Tobie. Nie mogę stać w miejscu nie wiedząc, czy doczekam się Ciebie czy nie. Skąd mam mieć pewność, że za rok nie wrócisz z jakimś francuzem u boku?
Podjąłem decyzję. Teraz kolej na Ciebie. Znasz moje uczucia. Znasz mnie. Wiesz, że wystarczy słowo, bym złożył świat u Twoich stóp. Chyba to zabrzmiało odrobinę patetycznie. Trudno. Kocham Cię i kochać nie przestanę, tego jestem pewien. Jednak wybór zostawiam Tobie. Daję Ci wolną rękę. Żyj, jak chciałaś żyć. Zdobywaj świat, przebieraj w mężczyznach, korzystaj z życia, tak jakby mnie nie było. Nie sugeruj się tym, co nas łączyło. To nic wiążącego, prawda? To był tylko seks i bycie obok w chwilach słabości. Czy nie będzie tak, jak tego chciałaś?
Mam nadzieję, że odnajdziesz szczęście, które tak usilnie próbujesz złapać i wreszcie poczujesz się wolna. Bo właśnie tego przecież pragniesz – wolności. Oddaję Ci ją, Liv, jeśli kiedykolwiek i jakkolwiek samowolnie Ci ją odebrałem.
To nie jest też zerwanie, bo przecież nigdy nie byliśmy razem. To tylko ja i moje głupie serce ubzduraliśmy sobie – zupełnie niedorzecznie, prawda? – że moglibyśmy być razem. Chciałem, by sprawy między nami pozostały jasne, byś nie czuła się przypadkiem niczym obligowana. Nie napiszę, że będę czekał, bo te słowa mogłyby odebrać cały sens temu listowi.
Napiszę; wiesz, gdzie mnie szukać.
                                                                                                       Georg.’

Liv starannie złożyła papier i przyłożyła go filiżanką z niemal nietkniętą kawą. Oparła się wygodnie na miękkim obiciu krzesła i zwilżyła wargi końcówką języka. Jej oczy koił widok miasta nocą. Paryż widziany z dwudziestego piętra wieży Eiffla zapierał dech w piersi. Zaś serce... wolała skupić się na tym, co widziała niż na tym, co czuła. Słowa Georga huczały jej w głowie. Potrzebowała ponad miesiąca, by być gotową na ich przyjęcie. Zabolało. Tak, jak każdy tęskny dzień. Jednak on już wybrał, stawiając ją u progu możliwości. Jednak tak naprawdę pozostało jej tylko jedno, więc i ona dokonała już wyboru. Dokonała jego wyboru. Ona uciekła, a Georg się poddał. Oboje otrzymali wolność. On przypieczętował to, co ona zapoczątkowała, choć szczerze liczyła na inny finał. Westchnęła. Dotąd wciąż jedną nogą tkwiła w Niemczech, Georg pomógł jej twardo stanąć na paryskiej ziemi, by sięgnęła swojej szansy, by wykorzystała ją w pełni, nie oglądając się za siebie.
- Widocznie tak miało być – wstając od stołu zabrała list i zostawiła banknot. Miała swoją wolność. Niczym nie krępowana była pewna, że znajdowała się we właściwym miejscu. Serce, kiedyś wreszcie przecież musiało dać sobie spokój.
*

- Pakuj się.
- Gdzie mnie zabierasz? – Scarlett mruknęła do słuchawki, podając Tomowi bitą śmietanę. Oparła się o blat czekając, aż chwila mająca na celu zbudowanie napięcia minie i David wysłowi się wreszcie. Przyglądała się, jak Tom z lubością pokrywał gofry grubą warstwą śmietany. – Ja chcę jeszcze z dżemem – szepnęła, zasłaniając słuchawkę dłonią.
- Jutro o tej porze będziesz w Hollywood – odparł niewątpliwie dumny z siebie.
- Że co?! – słoik z dżemem truskawkowym niemal wypadł jej z ręki, kiedy gwałtownie zatrzymała się w połowie drogi między lodówką a blatem.
- Nagrałem ci spotkanie z Ronem Fairem. Nie pytaj w jaki sposób, wielb mnie.
- Jasne, uważaj, bo zacznę bić pokłony. Żartujesz sobie ze mnie? David, wiesz, że tego nie lubię.
- Ani trochę. Pojutrze wieczorem Roxy jest twoje.  
- David, nie drażnij się ze mną – po drugiej stronie rozległo się teatralne westchnienie. Ciśnienie musiała mieć przynajmniej bliskie dwustu dwudziestu. Nie czuła nawet, że zacisnęła dłoń na rancie blatu tak, że zbielały jej knykcie. Starała się oddychać spokojnie. On musiał znów z nią igrać. Musiał. Tom zaprzestał twórczych zabiegów na gofrach i wpatrywał się uważnie w Scarlett.
- Ależ ja się z tobą nie drażnię, moja droga – Jost rzucił swobodnie, jednak w tej samej chwili odniosła wrażenie, że zmitygował się, po czym odchrząknął. – Odświeżyłem pewne stare znajomości i zorganizowałem ci ten występ. Zważ na to, że tam nie występują, wybacz mi wyrażenie, amatorzy. Tam grał Bob Marley, Nirvana, Marsi, Red Hoci czy David Bowie, a jutro zaśpiewasz tam ty. Widzisz różnicę? Jedna piosenka, Scarlett. Musisz powalić Faira na kolana. Jestem pewien twojego sukcesu i zamierzam zrobić wszystko, co w mojej mocy, by był druzgocący – odparł poważnie, a w jego głosie przebrzmiewała pewność. Scarlett zagryzła wargę, puszczając blat. Instynktownie odszukała dłoń Toma. – Wiem, że mamy bardzo mało czasu na przygotowanie, ale wiem, że dasz radę.
- O której mam być gotowa? – spytała, usiłując ignorować szaleńcze bicie serca.
- Bądź na lotnisku o wpół do siódmej – sapnęła zrezygnowana, nie wyobrażając sobie tak wczesnej pobudki. – Nie zapomnij dokumentów i przede wszystkim głosu. Resztą zajmiemy się na miejscu. Pokoje mamy zarezerwowane w Beverly Hills Plaza, ogarniesz się i pojedziemy do klubu na próbę. Pomyśl nad repertuarem. Myślę, że jutro zabawa zacznie się na dobre, Scarlett. – przerwał połączenie. Brunetka odłożyła telefon na blat. Była spokojna, zbyt spokojna, wydawało się, jakby nie docierało do niej nic z zewnątrz. Zamrugała prędko, odwracając się przodem do Toma.
- Jutro. Stany. Roxy Theatre – wydukała, spoglądając na Toma spod pochylonego czoła. – Jutro. Stany. Roxy – powtórzyła, a jej usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu. – Jutro. Stany. Roxy! – wykrzyknęła, wdzięcznie okręcając się wokół własnej osi i przeskakując przy tym z nogi na nogę. Mimowolnie wstrzymał oddech. Przypatrywał się Scarlett, dokładnie analizując jej słowa. Wirowała, pląsając radośnie. Jej głęboki śmiech dźwięczał w jego uszach, a on zdawał się zawisnąć między wczoraj a jutrem, w chwili, która też nie była teraźniejszą. Coś niewątpliwie miało się rozpocząć, choć pozornie stało się to już dawno. David przeszedł samego siebie, a on poczuł lęk. Strach przed tym, że Ameryka pożre ich miłość, że zmieni Scarlett, że on sam znów się zmieni. Nie mógł pozbyć się obawy, że był to początek końca. Odetchnął. Scarlett była szczęśliwa. Scarlett była szczęśliwa. Scarlett była szczęśliwa. Nie minęło kilka sekund, a Tom zdążył powtórzyć to zdanie w myślach chyba milion razy. Musiał wierzyć. Wiara była spoiwem. I wierzył, naprawdę wierzył, tylko troszeczkę się bał. Odetchnął po raz kolejny. Przecież jej ufał. Scarlett zakręciła piruet, wpadając prosto w jego ramiona. I w tej sekundzie wszystko już było już na swoim miejscu.
- Świat padnie do twoich stóp szybciej niż myślisz – uśmiechnął się czule, całując Scarlett w czoło. Zaborczo przygarnął ją do siebie.
- Będzie tam Ron Fair, wiesz A&R1. A jak mu się nie spodobam? – mruknęła, bucając Toma palcem w klatkę piersiową. Uwielbiał tą naburmuszoną minę. Zaśmiał się, kręcąc głową.
- Sądzisz, że to możliwe? – dłonie Toma zsunęły się wzdłuż talii brunetki, zatrzymując się na jej krągłych pośladkach. Ścisnął je stanowczo, namiętnie wpijając się w usta dziewczyny. Zatonęła w pocałunku, poddając się dotykowi jego miękkich warg, chłodowi kolczyka ocierającego się o jej skórę i zachłannemu językowi pieszczącemu jej podniebienie. Skryta w jego ramionach, ufnie zamknęła dłonie na barkach Toma, zawierzając jego pełnej bezpieczeństwa sile.
- W twoim wypadku nie – odparła słabo, wciąż czując jego wargi na swoich. – Mnie się kocha albo nienawidzi, wiesz dobrze. Tutaj mogę się podobać, a tam… Fair to Ameryka, fabryka szans i machina porażek.
- Uwierz, Maleńka. Twoja gwiazda lada chwila rozświetli niebo pełnym blaskiem. A spotkanie z tym facetem, to jeden z pierwszych kroków u temu. Z Davidem bywa różnie, ale kiedy mu zależy, jest gotów poruszyć niebo i ziemię, by osiągnąć cel.
- Zostawię mu ten cel i zajmę się swoją drogą.
- Widzisz? Sama sobie odpowiadasz. Poza tym, śmiem przypuszczać, że będzie zachwycony już po pierwszych dziesięciu sekundach.
- Ty jesteś nieobiektywny.
- I połowa Niemiec, która o tobie mówiła po gali też – uśmiechnął się szeroko, przytulając Scarlett. – Co zaśpiewasz?
- Nie mam pojęcia, ale.. co sądzisz o tym, nad czym ostatnio pracowałam?
- Fair jest twój, a teraz idziemy jeść gofry. Musze karmić nie tylko ducha – Scarlett roześmiała się i skradłszy Tomowi krótki pocałunek, chwyciła swój talerzyk, sos truskawkowy i prężnie wymaszerowała z kuchni, zabierając za sobą tęskne spojrzenie Toma.
- Przecież ona ich tam rozniesie – mruknął do siebie i uśmiechając się pod nosem, poszedł za brunetką.
Długie minuty spędzone w jego ramionach zdawały się być teraz jedynie krótką chwilą, która niespodziewanie przemknęła jej między palcami. Zbyt krótką chwilą. Nawet teraz, siedząc w samolocie wzniesionym tysiące metrów nad ziemią wciąż czuła na ustach jego słodkie pocałunki, dotyk szorstkich dłoni i ciepło, które spowijało ją zawsze, gdy był obok. Wciąż nieprzytomna, uśmiechała się sennie, patrząc w okienko samolotu. Minione dwanaście godzin było chyba najszybciej przeżytymi godzinami w jej całym dotychczasowym życiu. Musiała spakować się w ekspresowym tempie, powiadomić o wszystkim mamę, która jakby nigdy nic, była na jakimś zebraniu zarządu w Monachium i przy tym czerpała z chwil, kiedy miała Toma jeszcze przy sobie. To wszystko było takie piękne, pierwsze spotkania w wytwórni, próby głosu czy przymiarki do utworów. To wszystko zapierało jej dech w piersi, jednak występ w samym Los Angeles przebijał wszystko. David naprawdę przeszedł samego siebie.
- Jakim... – odwróciła się gwałtownie, wypowiadając myśli na głos. – Jak udało ci się tego dokonać? – Jost odłożył gazetę, posyłając brunetce promienny uśmiech.
- W zeszłym roku, kiedy chłopcy mieli trasę po Stanach, grali w The Roxy. Poznałem tam kilka osób, którzy zechcieli mi pomóc. Ktoś był mi też winien przysługę. Stąd Fair w The Roxy.
- A czy on czasem nie jest jakoś powiązany z RCA?
- To nie ma znaczenia. Jesteś nasza, on może nas skontaktować z ludźmi, którzy pomogą ci stworzyć prawdziwe perełki. W Niemczech możesz nagrać dobrą płytę, nawet bardzo dobrą, ale ja chcę dla ciebie, czegoś znacznie większego.
- Dlaczego nie ofiarowałeś ‘tego czegoś’ chłopakom? Przecież oni są twoi i najpierwsi.
- Bo wtedy nie wiedziałem tego, co wiem teraz. Teraz jestem w stanie pociągnąć za więcej sznurków niż kilka lat temu. Ich prowadzę dalej dopiero teraz, ciebie od razu rzucę na głęboką wodę – kiwnęła głową, uśmiechając się do Josta.
- Dzięki, David. Trochę się denerwuję. Tekst jako tako trzyma się kupy, a nad melodią pracowałam z Tomem, ale wiesz… to nic konkretnego.
- Mamy czas – Scarlett prychnęła, wywracając oczami.
- To szaleństwo.
- Nie przeczę – odparł, puszczając brunetce oko i wrócił do lektury swojej gazety.
*



Send a wish upon a star.
Make a map and there you are.

Mdłe światło lampki nocnej rozpraszało gęstniejący mrok. Odstawiwszy dwa kubki z gorącą czekoladą, spojrzał w okno. Na niebie rozsypywały się iskrzące gwiazdy, a on zupełnie naiwnie wypatrywał tej jednej jedynej należącej tylko do niej. Włożył ręce do przepastnych kieszeni. W jednej z nich znalazł metalową zapalniczkę, którą mimowolnie zacisnął w dłoni. Tęsknił, po prostu tęsknił. Głośne westchnienie Billa, sprowadziło go na ziemię. Spojrzał na niego przelotnie i z powrotem odwrócił wzrok ku niebu. Scarlett lubiła mrok. Kochała patrzeć w rozgwieżdżone niebo. Uśmiechnął się. Była w każdym kącie, spoglądała na niego ze zdjęć, jej śmiech donośnie brzmiał w jego myślach, mrugała do niego nawet z firmamentu gwiazd. Odwrócił się i podszedł do łóżka, na którym leżał Bill, wygodnie rozpostarty na jego poduszkach. Pokręcił głową, nie licząc, że zrobi mu miejsce i przysunął sobie fotel. Bill podał mu kubek, delektując się zapachem swojego napoju.
- Wiesz, co mnie męczy? – Tom zagaił po chwili, zlizując z warg czekoladowe wąsy.
- Wciąż martwisz się, że kariera namiesza między wami?
- Nie, tym razem nie to. Nie pozwolę jej odejść, jakkolwiek nieprzemyślanie i sam też tego nie zrobię – Bill uśmiechnął się pod nosem, wygodniej sadowiąc się na posłaniu. Skrzyżował nogi, przez chwilę wpatrując się w swoje skarpetki w biało-czarną kratkę. Czekał, dawał Tomowi czas. Ostatnio mieli go tak mało. – Cholera, głupio się czuję. Muszę to komuś powiedzieć – gwałtownie odchylił się do tyłu, opadając na oparcie.
- Komu, jak nie mnie?
- No właśnie, komu jak nie tobie – szepnął bardziej do siebie niż Billa. – Nie chcę jej martwić. Scarlett we mnie wierzy, a ja ją zawodzę. Nie zniósłbym wiedząc, że cierpi przeze mnie.
- Często? – spytał podnosząc wzrok na Toma. Po prostu wiedział, czuł, obawiał się i pragnął nie mieć racji. Na próżno. Jego tęczówki napotkały te zdawałoby się identyczne. Widział w nich to, co sam czuł właśnie w tej chwili. Niepewność przemieszaną z goryczą podszytą złością.
- Nie – pokręcił głową. – Tylko… - zaczął uparcie liczyć trójkąciki na kubku.
- Tom? – w głosie Billa usłyszał troskę. Coś ścisnęło go za gardło. Czasem nienawidził swoich słabości. Ba, on nienawidził ich zawsze, ale w szczególności wtedy, kiedy musiał się do nich przyznać, kiedy zaczynały ciążyć mu tak bardzo. Nienawidził upadać. Nienawidził świadomości, że zawodzi wszystkich dookoła, a w szczególności siebie. Nienawidził tego, że nie może pokonać pokus. Nie mógł już tłumaczyć się przed sobą problemami, samotnością, stłamszeniem czy czymkolwiek innym. Bo to w lwiej części było nieaktualne. Był szczęśliwy, na dniach mieli wypuścić kolejny krążek. Dobrze układało mu się ze Scarlett, Billem, rodziną i zespołem. Żył dobrze i tym razem była to prawda. Już nie kłamstwo, którym kiedyś się karmił, a mimo tego zaglądał do kieliszka. Mimo tego wciąż pchał się na dno, którego przysiągł już nigdy nie dotknąć.
- Nie wiem, dlaczego to robię, Bill. To przychodzi, kiedy jestem sam. Nie piję dużo, góra dwie szkockie, może trzy. To też nie zawsze, często potrafię powiedzieć sobie nie. Tylko czasem… Nie chcę pić za dużo. Nie w ten sposób. Nie umiem tego wyjaśnić. Po prostu wiem, że tak nie powinno być. Czuję się jak ostatnia ciota – niedbale odstawił kubek na podłogę. Czekolada zakołysała się wokół brzegów, mocząc opuszek jego kciuka. Nie poczuł. Wstał i wyszedł na balkon. Nim zdążył porządnie zaciągnąć się papierosem, Bill stał obok niego, wyjmując z jego paczki tytoniową rurkę. Przez chwilę palili w milczeniu, a ciszę burzył jedynie delikatny szelest niemal równo wypuszczanego dymu.
- Pamiętasz, jak bałem się nauczyć jeździć na rowerze? – Bill zerknął na brata kątem oka, dusząc niedopałek i sięgając kolejnego papierosa. Drobny ognik zapalniczki, zwrócił uwagę starszego bliźniaka. Oderwał wzrok od bezkresu nieba, przenosząc go na Billa. Skinął głową, wiedział, że Bill to dostrzegł. Nie potrafił wykrzesać z siebie niczego więcej. – Powiedziałeś mi wtedy – zaciągnął się mocno i powoli wypuścił dym. – Powiedziałeś mi wtedy, że jeśli nie spróbuję, to się nie nauczę, że trzeba próbować tak długo, aż wyjdzie, że tobie się udało i mnie na pewno też w końcu wyjdzie. Opowiadałeś mi, jak dobrze jest jeździć, nawet bez trzymanki. Pamiętam, że powiedziałeś mi też, że chociaż będę się przewracał i to wiele razy, to ty za każdym razem pomożesz mi wstać i wsiąść na rower. To jest wciąż aktualne i działa w obie strony.
- Bill, mieliśmy po... ile? Pięć, sześć lat? Poza tym, jak możesz porównywać picie na boku z jazdą na rowerze? – obruszył się, zaczynając krążyć po balkonie.
- Z życiem jest jak z jazdą na rowerze. Nigdy nie masz pewności, czy za chwilę się nie przewrócisz, nawet jeśli potrafisz dobrze jeździć. Chcąc wystrzegać się błędów, musisz je najpierw popełnić, żeby wiedzieć, czego unikać. A teraz to ja pomogę ci wsiąść na ten rower, Tom – Bill spojrzał w ciemność, dostrzegając niewyraźnie kontury sylwetki swojego bliźniaka. Wyrzucił niedopałek, patrząc chwilę, jak żarząca się jeszcze końcówka spada w dół. Kiedy zniknęła mu z oczu, oderwał dłonie od balustrady i jednym susem dostąpił do brata. Po omacku trafił na jego rękę, ściskając jego przedramię.

Place your past into a book.
Put in everything you ever took.
- Bill…- szepnął, nie patrząc na bliźniaka.
- Pomogę ci wsiąść na ten cholerny rower, Tom – ton głosu Billa był stanowczy, aż nader pewny swego, jak nigdy. Zawsze to Tom szedł przodem, przecierając ścieżki czasem bijąc się czy kłócąc z tymi, którzy mieli coś do jego małego braciszka. Teraz ten braciszek chciał bić się za niego i to było mu tak niesamowicie potrzebne. – Chyba nie wiem, jak postępuje się w takich chwilach. Musisz mi wszystko opowiedzieć. Musisz – uścisk na ręce starszego bliźniaka zacieśnił się. Spojrzał na Billa. Na jego twarzy malowała się determinacja. Nie musiał widzieć zbyt dużo, by to czuć.
- Opowiem ci, Bill. Opowiem ci wszystko – młodszy bliźniak, uśmiechnął się nieznacznie, unosząc kącik ust i przyciągnął do siebie Toma, przytulając go po bratersku. Lubił w nich to, że nie wstydzili się swoich uczuć. Poklepał go po plecach. Kilka chwil później wrócili do środka, zamykając za sobą dokładnie drzwi. By bolesne uczucia nie mogły wkraść się za nimi.
Send a wish upon a star…
*

‘Like I said, there's always positive to goes negative times, because true out it. You come out so much stronger and wiser. Strength comes every hardship and I.. truly has been a lesson learn for me. It's been my teacher. Now, here is Fighter.’

Scarlett odgarnęła do tyłu włosy, przeczesując je palcami. Miękkie pukle posłusznie układały się pod dotykiem jej palców, by zaraz, gdy tylko zabierze rękę, zsunąć się kaskadą na jej ramię. Westchnęła. Po raz kolejny analizowała, które miały paść za krótką chwilę, upewniając się po raz niezliczony, że znalazła ostateczny sposób, by rozliczyć się z przeszłością. Zatrzymała się na środku pomieszczenia służącego za garderobę, głośno wypuszczając powietrze z płuc. Po raz kolejny przeczesała włosy palcami. Za chwilę miało nastąpić coś, co w jednej chwili stało się dla niej niewypowiedzianie ważne. To już nie był tylko występ i tylko piosenka. To był jej ostatni rozrachunek. To było pogrzebanie duchów przeszłości. Ostateczne. David zorganizował dosłownie wszystko, począwszy od kompetentnego zespołu muzyków, przez osobę, która pomogła jej zapanować nad głosem w tym utworze i chórki, po fryzjera i czas na zakupy. Fryzjer wielkiego pola do popisu nie miał. Miły pan jedynie wklepał jej we włosy jakąś maź, która nadała jej lokom sprężystości. Natomiast Naomi – poskramiacz jej głosu – pomogła jej wycisnąć z piosenki i samej siebie wszystko, co najlepsze. Nie miała pojęcia, jak tego dokonała, ale czuła się niemal jak zawodowiec. Wszyscy współpracowali z nią chętnie, przyjmując jej ideę i dokładnie wprowadzając ją w życie. Na scenie czuła się cudownie. W centrum handlowym spędziła ledwo ponad godzinę, co David uznał za istny cud, porównując ją z Billem, oczywiście. Widząc, co kupowała, jedynie wywracał oczami. Była tam w kraju szans; pogromcy i stworzycielu marzeń. Miała stanąć na scenie, która dana była najlepszym. Otrzymała swoją szansę, spełniając każdą z chwil. To był ten czas i to miejsce, by wypowiedzieć te słowa ku temu człowiekowi i nieprzerwanie iść dalej. Odetchnęła głęboko, po raz ostatni przeczesując włosy. W pokoju rozległo się pukanie.
- Już czas.



After all you put me through,
you think I'd despise you,
but in the end, I wanna thank you,
because you make that much stronger.


Ciemność powoli rozpraszał coraz to mocniejszy blask lamp, stopniowo ukazując jej odzianą w czerń sylwetkę. Pochylała nieco głowę, wypowiadając stanowczo pierwsze słowa piosenki. Stres, towarzyszący jej jeszcze krótką chwilę temu zniknął, kiedy pojawiła się muzyka. Wraz z pierwszym dźwiękiem gitary, niczym przeszyta prądem wyprostowała się gwałtownie, zaczynając śpiewać. Wyraźnie, energicznie, głęboko. Patrząc przed siebie, pewnym krokiem dotarła na środek małej sceny, zmysłowo balansując przy tym biodrami. Zatrzymała się w miejscu, gdzie padało światło wszystkich lamp. Energicznie przeszła wzdłuż sceny, zatrzymując się naprzeciw Davida i siedzącego obok Rona Faira. Pochyliła się do przodu, wyśpiewując gładko trudniejsze partie. Czuła, jakby muzyka płynęła w jej żyłach, głośno dudniąc w uszach. Znów była melodią. Wszystko, co poza nią, zniknęło. Liczyły się tylko brzmienia i słowa zeń płynące, przepełnione jej siłą, jej wolą, jej przeszłością.


Cause, if it wasn't for all that you tried to do, I wouldn't know,
just how capable I am to pull through.

David kątem oka spojrzał na swojego towarzysza. Fair krytycznie wpatrywał się w Scarlett, uważnie wsłuchując się w każdy dźwięk. Przytupywał. Był ich. Jost przeniósł spojrzenie z powrotem na Scarlett. Tego wieczoru była prawdziwym wojownikiem. Biła od niej autentyczna siła, skryta w każdym geście potęgującym intensywność słowa. Śpiewała całą sobą. Choć niejednokrotnie spoglądała na gości klubu, nie sądził, by ich dostrzegała. Weszła w swój trans i to właśnie w niej lubił. Z każdym razem bardziej upewniała go, że warto pchać ją na szczyt. Scarlett nie miała tylko wielkiego głosu, dobrej techniki, czy chęci zaistnienia. Ona miała pasję i pokazała mu to po raz kolejny. Założył nogę na nogę, uśmiechając się pod wpływem głębi jej głosu. Ta moc chwilami go zaskakiwała, kiedy nie sądził, by mogła być potężniejsza. Nie dziwił się też, że Fair nie mógł oderwać od niej oczu. Sam wolał filigranowe blondynki, ale nie przeczył, że Scarlett miała w sobie coś. Coś w tym, w jaki sposób była; siłę skrytą w pozornej słabości pełną naturalnego uroku. Czerń poskramiała frywolę jej stroju. Odważny gorset, wyszywany delikatnie połyskującymi w świetle cekinami, który kupiła pomimo jego sprzeciwu, podkreślał jej sylwetkę, a spodenki, na które zużyto niezwykle mało materiału, barwą wtapiały się w rajstopy, miejscami smagnięte połyskującym ornamentem. No i te nieprzyzwoicie wysokie szpilki, w których nie wyobrażał sobie chodzić, a ona nawet w nich truchtała! Nie mógł zapomnieć o burzy gęstych loków opadających jej na twarz, kiedy pochylała się wyciskając dźwięki jak cytrynkę, które wciąż odgarniała. Właśnie jej twarz. Kiedy śpiewała, mówiła wszystko. Upadła na kolana, kuląc się niemal zupełnie. Na jej rumianej twarzy malowała się autentyczna rozpacz. Zacisnęła dłoń w piąstkę, przyciskając ją do skroni i powoli przesuwała w dół, by zatrzymać ją na sercu.


Could only see the good in you – pretended to not to see the truth.
You tried to hide your lies; disguise yourself.

Płynnie poderwała się z kolan, po raz wtóry idąc wzdłuż sceny. Jej każdy krok oddawał rytm, każdy gest moc przekazu. Wróciła na środek, mierząc prędkim spojrzeniem wszystko, co miała dokoła. Jej wzrok spoczęł na twarzy Rona Faira.

I am a fighter and I ain't goin' stop.

There is no turning back. I've had enough. 

Bez skrępowania patrzyła mu w oczy, wkładając w każde słowo więcej siebie niż to było możliwe. Gwałtownie odwróciła się, przechodząc bliżej i pochyliła się wykonując długą nutę. Głos ani razu jej nie zadrżał był jak ta chwila; prawdziwy, uderzająco prawdziwy i pełen niespożytej energii. Zatoczyła koło i zatrzymując się, wyrzuciła w górę dłoń zaciśniętą w pięść.

So, thanks for making me a Fighter.

Światła zgasły w chwili, gdy gwałtownie odwróciła się, znikając za kotarą, by rozbłysnąć znów, gdy wyłoniła się zza niej zaledwie kilka sekund później, by z szerokim uśmiechem ukłonić się nisko.

Thought I would forget, but I remember.

'Cus i remember.
I remember.

Ron Fair z nic nie mówiącym uśmiechem na ustach czekał obok garderoby Scarlett, David – dosłownie – wydeptywał obok niego. Kilka minut później z walącym sercem i słodkim uśmiechem na twarzy, Scarlett wyszła z przebieralni, ubrana niewiele mniej odważnie niż podczas występu. Fair uścisnął jej dłoń.
- Conway Recording Studios2 czeka na ciebie jutro o dziewiątej. Mam nadzieję, że mnie nie zawiedziesz – elegancko skinął obojgu na pożegnanie i odszedł.
Kiedy zniknął im z oczu, Scarlett z piskiem rzuciła się Davidowi na szyję, śmiejąc się w głos.

Thanks for making me a Fighter.
*

1A&R (Artists and Repertoire), termin związany z przemysłem muzycznym. Jest to dział artystyczny firmy fonograficznej, który zajmuje się odnajdowaniem artystów i ich rozwojem. Jest ogniwem łączącym artystę z firmą fonograficzną, pomaga artyście związanemu z wytwórnią płytową rozwijać się pod kątem artystycznym i komercyjnym.
2Conway Recording Studios, to światowej klasy studio nagraniowe, mieszczące się w Hollywood w Kalifornii.  

24 komentarze:

  1. Burlesque
    28 lipca 2010 o 13:37
    A KTO MA DZISIAJ URODZINY??? DAAAAAAAAARKYYY!!!STO LAT STO LAT NIECH ŻYJE ŻYJE NAM!!! STARA DU.PA;P KOCHAM CIE STAROWINKO:*:*:* <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dark Queen

      29 lipca 2010 o 16:41
      dziękuję, starowinko xD ;*

      Usuń
  2. Burlesque
    28 lipca 2010 o 13:45
    Takiego zakończenia po przeczytaniu niepełnej bety, nie spodziewałam się i ja xD nie wiedziałam, że wybierzesz Fighter, bardziej miałam na myśli I Am, bo jest boskie i obie o tym wiemy, ale zaskoczyłaś mnie bardzo, bardzo pozytywnie ;)Daję Ci prawie profesjonalny komentarz xddBoskie to było. <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dark Queen

      29 lipca 2010 o 16:40
      po prostu nie możesz wszystkiego wiedzieć, tak na raz xD

      Usuń
    2. ~Burlesque

      4 sierpnia 2010 o 23:03
      I tak wiem wszystko;p i teraz też wiem:D ale nie powiem. I nawet wiem, że Ty wiesz, gdzie Liv się ma znajdować xdd

      Usuń
  3. ~Rosa.
    28 lipca 2010 o 14:32
    Widzę, że sala szpitalna wróciła, ale już nie jest trupia, nabrała kolorów i życia ^^. I jestem zachwycona, że to ja pierwsza złożyłam Ci życzenia. Tak, to byłam ja! ^^. Wracając do konkretów.Odpłynęłam. Jak zwykle. Widzę, że Bill wziął się na poważnie za ratowanie Rainie. On ją tak kocha. Dobrze, że ona go ma. Uwielbiam ją. Za jej słodycz i niewinność. A Billa za tę miłość.A Scarlett, która zdała? Ale się wyuśmiechałam w tym momencie! To było cudowne. Może dlatego, że mam jakiś osobisty związek emocjonalny z tym jej prawem jazdy. Sophie, która pali? Toż to była czysta komedia!Tom, który znów upada. Smutne. Ale prawdziwe. I pod koniec jego rozmowy z Billem wyłączyłam się zupełnie. Byłam taka zdenerwowana, tak się trzęsłam z nerwów, że skupienie na reszcie odcinka odpłynęło. Ale podobał mi się. Wróciłam do ich świata, a to uwielbiam. Ogromnie się cieszę, że jest. Dzisiaj. I w ogóle. I że go nie było jednak w nocy, bo z tym bym się nie pogodziła, że nie przeczytałam od razu, jak się pojawił.Uwielbiam Cię :***.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dark Queen

      29 lipca 2010 o 16:46
      cieszę się, że się cieszysz i, że Ci się podobało i dziękuję :)

      Usuń
  4. Kalljet
    28 lipca 2010 o 15:41
    Zaraz oszaleję, bo nie chce mi się dodać komentarz, D. zrób coś!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kalljet

      28 lipca 2010 o 15:55
      http://img46.imageshack.us/img46/7086/kommt.jpg – mój komentarz! haha, ale ja mam niewyważone pomysły! nie chciał się zamieścić normalnie, to masz w innej formie xD

      Usuń
    2. Dark Queen

      29 lipca 2010 o 16:51
      to pomnik trwalszy od spiżu, wiesz? mówiłam Ci, jakie emocje we mnie wzbudziły Twoje słowa i kiedy znów je czytam, och.. coś Ty ze mną zrobiła, K.?i chyba nie będę mówić nic więcej, bo Ty wiesz, ja wiem i to jest najważniejsze. to bycie, ta miłość i to co wciąż wraca, nigdy nie odchodząc. po prostu, dziękuję.

      Usuń
  5. ~Lanni
    28 lipca 2010 o 20:35
    sto lat Dark! <3

    OdpowiedzUsuń
  6. ~Katalin
    28 lipca 2010 o 20:35
    Jestem zła. Jestem teraz złem wcielonym i jezeli jeszcze raz zrobi mi się cos takiego, to słowo daje, nastepnego podejscia nie bedzie. Zrozumiałeś onecie? Głupia jestem, że czytałam ten post w telefonie, bo straciłam faktycznie wiele,ale skreciłoby mnie zanim bym wróciła do domu. Co nie zmienia faktu,ze czytajac fragment o billu i tomie mialam łzy w oczach. Mimo ze czytalam to drugi raz i wiedziałam jak ta rozmowa mniej wiecej przebiegac bedzie. Magia Twoich słow i podkladu muzycznego sprawiły,ze znowu tonelam w ich słowach. To był majstersztyk, bejb, jak zywcem wyjety z jakiejs bardzo dobrej powiesci. Jak od Cobena! Nie wiem dlaczego ale z nim mi sie to kojarzy. Tak jak Jost, któy mnie dzisiaj niezle ubawił. Nie był surowym gościem, który traktuje ludzi jak maszynki do zarabiania pieniedzy. Był…jak cobenowskie postacie! xD A ten tekst „Wielb mnie” powalił mnie na kolana. Czysty Myron! Ach! O Billu i rainie nie bede sie juz rozwodzić, bo mowiłam Ci na gadu, wiec wiesz. Poprawiłas odrobinke i wyszło dobrze, prawdziwie. Chwytało za serce, tzn tak bardzo było mi jej zal kiedy czytałam. Emocje z komputera przechodza na mnie xD tak jak list Georga. Kolejny perfekcyjny fragment. wszystko nasaczone jesgo cichym bolem i cierpieniem, jego zawodem i rozczarowaniem połaczonym z nadzieja. Zrobiłas to naprawde swietnie. Wystep Scarlett….Cały czas, calutki czas mialam ciarki! Brakuje mi słów,zeby opisywac to jak ogromne wrazenie na mnie zrobiłas tym postem. Jezuu nooo…^^ Ale i tak ta rozmowa blizniakow pojawiła sie w idealnym momencie i odnosze wrazenie,ze wszystko da sie jeszcze naprawic. A jezeli nie wszystko to wiele. Najbardziej lubie kiedy konczac cos czytac, ciagle mam to w głowie. Zawsze po Cobenie (znowu ten Coben…xD) cały kolejny dzien, conjamniej jeden dzien on mi siedzi w głowie, jego fabula i wszystko zwiazane z ksiazką. I dzisiaj pol dnia myslalam po tej rozmowie. A teraz przeczytalam drugi raz i znowu mam te słowa w głowie. To jest chyba perfekcja,co?:) Moj zajebis.ty komentarz slag trafił i musisz sie zadowolic czyms takim. Brakuje mi słow, żeby powiedziec jak mi sie podobało. A zasługujesz na morze pochwał:*Wszystkiego najlepszego jeszcze raz:* I tego seksownego pana tez xD <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dark Queen

      29 lipca 2010 o 16:58
      och, Twój iście Cobenowski komentarz wcale nie wyglądał na odświeżany, MISZCZU Ty mój^^cóż Ci mogę powiedzieć, kiedy Ty już wiesz, co ja sobie myślę w tej kwestii. może po prostu po raz enty ‚dziękuję’? ;*

      Usuń
  7. ~Lestat
    28 lipca 2010 o 21:21
    Było jakoś tak krócej? Czy po prostu tak szybko się czytało? Nawet nie zauważyłam, kiedy ten czas minął, a już dotarłam do końca. Głupio mi już za każdym razem powtarzać jak bardzo zachwyca mnie ta historia, naprawdę. Ale cóż poradzę na to, że mogłabym to powtarzać bez końca. Bo naprawdę mnie zachwycasz. Czarujesz słowem w zupełnie inny sposób niż ten, z którym zwykle spotykam się w opowiadaniach. A czytam ich sporo. Zachwycasz każdym zdaniem, każdym fragmentem, każdą historią, każdym faktem, który przekazujesz. Prawdziwością i realizmem, który tak uwielbiam. Głębią, bo chyba nie znajdę u Ciebie czegoś co byłby nieprzemyślane, co brałoby się z kosmosu. Tutaj wszystko jest dokładnie przemyślane i ułożone w spójną, logiczną całość. I to jest wspaniałe. I podziwiam Cię za to z całego serca. Brak mi słów, żeby chwalić, naprawdę. Mogę tylko powiedzieć, że naprawdę mnie czarujesz. Wiem, to powoli robi się nudne, ale co ja na to poradzę? Scena z Billem i Rainie była taka… życiowa. Tak bym to określiła, tak bił z niej realizm i prawda. A to jest to, co ja uwielbiam. Nienawidzę zakłamanych, przesłodzonych opowiadań, które nie mają nic wspólnego z życiem. Wiadomo, w pewien sposób fikcja literacka jest po to, bu od rzeczywistości się oderwać, ale akurat ja poszukuję w opowiadaniach prawdy. A wierz mi, ze nie tak łatwo ja znaleźć. Wiem, ze ich droga nie będzie prosta, że ani Billowi, ani Rainie nie będzie łatwo, lekko i przyjemnie, ale mimo wszystko wierzę, że do końca pozostaną na tej drodze razem. Czy on jej powiedział, ze ją kocha? Jej, rozmarzyłam się. To było takie… męskie. Nie spodziewałabym się, że Bill jest tak silny, że upora się z demonami Rainie, że będzie potrafił żyć z jej codziennością. A jednak! Zaskoczył mnie, bardzo pozytywnie. Okazał się być silny. Zdeterminowany, czuję, ze nie odpuści, dopóki nie osiągnie swojego celu i nie uwolni Rainie od tego gnojka, który nie zasługuje na miano człowieka. Skąd się tacy biorą? Co on odnajduje w maltretowaniu swojej żony? W znęcaniu się fizycznym i psychicznym? W tym naprawdę można odnajdywać przyjemność? To przecież nieludzkie. Napawa mnie obrzydzeniem, on i wszyscy jego pokroju, bo przecież takich przypadków jest na świecie mnóstwo. A jak często te maltretowane kobiety kryją się w cieniu własnego domu, kuląc się ze strachu na każdy szmer, bojąc się wyjść i powiedzieć otwarcie, przedstawić prawdę o swoim życiu, doprowadzić do tego, by ci ludzie znaleźli się tam gdzie być powinni, czyli w więzieniu? Jak wiele takich ludzi, ofiar, mijam na ulicy nie zdając sobie sprawy, że pod maską zwykłej szarej Kowalskiej, kryje się zmaltretowana, zmęczona życiem w bólu kobieta? Chyba się troszkę zagalopowałam, wybacz, ale Twoje opowiadanie skłania mnie do rozmyślań. Chciałabym, żeby Bill jej pomógł, żeby im się udało, żeby Rainie i Candy nie musiały dalej żyć w wiecznym strachu. naprawdę bym chciała. Urzekłaś mnie tez rozmową bliźniaków. Lubię te momenty, te ich momenty. Tak czarujące, tak tętniące emocjami i tą braterską miłością.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wierzę w to, że Bill pomoże Tomowi, naprawdę, choć może nie poradzi sobie tak do końca sam. ostatnio chyba zbyt wiele spada mu na głowę, zbyt wiele odpowiedzialności na siebie bierze. Ale udowodnił, ze jest silny. Więc mimo wszystko wierzę, że sobie poradzi.No i doczekałam się listu od Georga. Ciężko mi się z tym pogodzić. Tak strasznie chciałam by im się udało, by oboje przestali zachowywać się jak dzieci i nawzajem przed sobą uciekać, by na chwilę się zatrzymali i dostrzegli to, co ich łączy. Choć może to im w jakiś sposób pomoże? Może dzięki temu rozstaniu właśnie w końcu przestaną być dziećmi, dojrzeją, zrozumieją? Nie wiem co dla nich szykujesz, ale czekam na to z niecierpliwością, bo jestem naprawdę ciekawa. No i występ Scarlett, cóż mogę powiedzieć poza tym, że ta dziewczyna zawojuje świat? Mam tylko nadzieję, ze oboje z Tomem nie pozwolą karierze zniszczyć ich miłości. Pewnie jeszcze wiele przejdą w związku z tą kwestią, ale wierzę w to, że uczucie przetrwa, silne i czyste, bo przecież takie właśnie jest. Masz urodziny? Jej! W takim razie życzę Ci wszystkiego, wszystkiego co najlepsze! Standardowo: zdrowia, szczęścia, pomyślności. I dodatkowo: mnóstwo weny i radości z tego, co piszesz, mnóstwo chęci i pasji jaką w to wkładasz, serca i duszy, które oddajesz po trosze wszystkim rozdziałom. Spełnienia marzeń, tych dużych i tych nieco mniejszych, wszystkich równie ważnych. I siły, mnóstwo siły, by uporać się z codziennymi, zwykłymi, ludzkimi problemami i kłodami, które ten okrutny świat rzuca nam pod nogi :) Wszystkiego co najlepsze :*

      Usuń
    2. Dark Queen

      29 lipca 2010 o 17:11
      krócej? raczej nie, utrzymałam się w tradycyjnych dziesięciu stronach, więc raczej pozostaje druga opcja ^^kiedy mówisz mi, że to wszystko jest jak najbardziej realne, to wówczas ja, chyba nie mogę słyszeć lepszej pochwały. lawirując pośród fikcji, często trudno jest zachować owy realizm, by nie przedobrzyć czy wręcz przeciwnie, by nie ująć czegoś za dużo. naprawdę miło mi też słyszeć, że odnajdujesz w mojej historii to, czego szukasz, że jest taka jak być powinna. och, dla mnie autorki, to naprawdę wspaniałe :)wiesz, mnie brakuje słów, żeby Ci dziękować za te wszystkie pochwały ;) jeszcze trochę, a zacznę się rumienić xDskłaniam do refleksji? och, kolejna rzecz, która napawa mnie dumą. wiesz, moim ‚celem’ nie było napisanie historyjki o miłości. pragnęłam i pragnę wciąż poruszyć też inne, niekoniecznie przyjemne aspekty życia, bo przecież ono nie składa się tylko z przyjemności. to głównie ból, cierpienie i nieustanna walka. dlatego staram się równoważyć dobro i zło. dawać im radość i szczęście, choć ich los już dawno przesądziłam. wątek Billa i Rainie jest dla mnie o tyle trudny, że mam niewielkie pojęcie o sytuacji maltretowanych kobiet, ale to zaleta, bo poszerzam horyzonty i uczę się. choć ta wiedza mnie zatrważa. to samo tyczy się Gustava i Caroline. bo mój Bill jest silny, za pociesznym chłopcem z artystyczną duszą kryje się silny mężczyzna. tak go widzę też i w życiu. wiesz i tak naprawdę, we wszystkich moich bohaterów tchnęłam siłę, tchnęłam wolę walki, ale nie każdy z nich będzie umiał jej sięgnąć. tak, jak w życiu, prawda?i serdecznie dziękuję za życzenia :)

      Usuń
  8. ~Schwarz
    31 lipca 2010 o 14:38
    Cudny nagłówek ^^ uwielbiam Toma w dredach ;) warkoczyki jakoś nie przypadły mi do gustu. No ale ja nie o tym ;)Jejjj… nie wiem co powiedzieć/napisać xD w ogóle to gratuluję Scarlett zdania prawka :D ja się boję wsiąść do auta i pewnie dopiero za parę lat zrobię prawko :D jakoś mi się nie śpieszy xDJacy oni są szczęśliwi i zakochani <3 Tom powinien być szczery ze Scarlett i opowiedzieć jej o swoim problemie, na pewno by coś zaradziła i pomogła mu. I szczerze to nie dziwię się, że Tom ma takie obawy. Sama je mam i boję się, że oni nie przetrwają tego całego zamieszania wokół Scarlett. Mimo, że wierzę w nich i ich miłość. Ciekawa jestem jak długo jeszcze Liv i Georg będą się tak mijać. Przecież oni są dla siebie stworzeni,no!Weny życzę ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dark Queen

      9 sierpnia 2010 o 18:32
      ja będę uwielbiać go nawet, jeśli zgoli się na łyso^^ swoją drogą, sądzę, że w warkoczykach wygląda bardziej męsko. w każdym razie dzięki. kochają się, to święta racja. i kochać będą, pomimo wszystko. szczerze mówiąc, bardzo lubię ten czas, który jest teraz w opowiadaniu. bo miłość wystarcza. zaś Georg i Liv. za każdym razem, kiedy o nich mowa, czytam w komentarzach, że dobrze byłoby, jakby się wreszcie zeszli. to miła dla oka mantra, ale kurczę.. chyba będę paskudna xDpozdrawiam ;),

      Usuń
  9. ~dirrtyfighter
    1 sierpnia 2010 o 19:52
    <33333333333333333!jak ja moglam przegapic Twoje urodziny, no jak?! jak zwykle jestem spozniona! ale wszystkiego najlepszego, kochana. i.... nawet nie wiesz, jak czekalam na ten odcinek. kocham go za fighter i za autentyczna sile w nim zawarta. w Scarlett to widac; jest soba, ta slodka dziewczynka, a jednoczesnie jest nieugieta wojowniczka. przekazujesz to idealnie i ja bardzo mocno to kocham.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dark Queen

      9 sierpnia 2010 o 18:26
      dziękuję ślicznie ;)

      Usuń
  10. ~nan
    8 sierpnia 2010 o 23:16
    Jeszcze nie skończyłaś tego opowiadania? Czytałam je dawno temu i właśnie mi się przypomniało. Myślałam, że wezmę ostatni odcinek, który czytałam i przelecę już do końca, do co najmniej setnej części a tu nadal. Zbierz się trochę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ~Burlesque

      9 sierpnia 2010 o 10:10
      Nawet jeśli Dark będzie pisała to opowiadanie przez tysiąc odcinków, to Tobie nic do tego.

      Usuń
    2. Dark Queen

      9 sierpnia 2010 o 18:41
      po pierwsze, z łaski swojej daruj sobie ten pretensjonalny ton, bo nie jestem na Twoich usługach, byś mogła cokolwiek mi nakazywać. polecenia możesz wydawać psu, o ile go posiadasz, a nie mnie. Twoja postawa wydaje mi się lekko nie na miejscu.po drugie, jak widać, mogę zaoferować Ci trzydzieści osiem napisanych już not i trzydziestą dziewiątą w niedalekiej przyszłości. na ową setkę będziesz musiała jeszcze poczekać, o ile w ogóle pojawi się tutaj taka liczba postów. nie powiem, że jest mi przykro, że się zawiodłaś, bo nie jest, aczkolwiek mogę Cię jedynie pocieszyć tym, że koniec, którego jak widać wyczekujesz, kiedyś nastąpi. pozdrawiam,

      Usuń

Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo