Odrobinę
niepewnie przekroczyła próg przestronnego salonu. Choć już nie raz była w domu
mamy Scarlett, tym razem czuła się nienaturalnie skrępowana. Nim usiadła na
skórzanej sofie, dyskretnie rozejrzała się po pokoju. Nie była tutaj jeszcze po
przebudowie. Niegdysiejsze skromne wnętrza zostało odmienione elegancko, ale
nie nazbyt krzykliwie. Wszystko było pełne klasy, ale nie przepychu. Meble,
wykończenia, dobór kolorów, wszystko w harmonii. Zapadając się w miękkim obiciu,
przeniosła wzrok na Billa. Od samego rana był skupiony i zamyślony. Czuła, że
dręczyło go to, co miała usłyszeć. Splotła dłonie, składając je na kolanach.
Nieśmiało spojrzała na Shiea, który pogrążony był porządkowaniem jakichś
dokumentów i Julie wchodzącą do pokoju z talerzem kruchych ciastek. Posłała
Rainie przyjazny uśmiech i odstawiwszy naczynie na ławę, podeszła do niej.
Ukucnęła tuż przy boku sofy i położyła dłoń, na jej splecionych dłoniach
Rainie.
- Ależ
masz zimne dłonie – delikatnie ścisnęła je swoją. – Nie denerwuj się, Bill
zrobił wszystko, co w jego mocy, by doprowadzić sprawy do stanu, w jakim są
dzisiaj.
-
Wszyscy wszystko wiedzą, tylko nie ja. Od tak wielu miesięcy słyszę o tym
planie, byłam u tylu lekarzy, no i ten dzienniczek, a nie mam o niczym
zielonego pojęcia – wzruszyła ramionami, odgarniając kosmyk włosów za ucho.
- Już
niedługo – wstała posyłając Rainie pokrzepiający uśmiech. – Mam nadzieję, że
będziesz mogła być na ślubie…Cieszylibyśmy się, gdyby mogli być wszyscy. Wiesz,
nie wysyłaliśmy zaproszenia, bo.. bo Hans – Rainie nieznacznie skinęła głową.
Julie podniosła się i odetchnąwszy, ruszyła ku wyjściu z pokoju. – Zaparzę kawę
– spojrzała na Billa, a potem na swojego przyszłego męża i uśmiechnęła się
ciepło, a mijając Shiea lekko trąciła go bioderkiem. Wyrwany z zamyślenia,
odwrócił się gwałtownie i wychwytując jej czułe spojrzenie, odprowadził
dziewczynę do wyjścia, mając na twarzy ten typowy dla zakochanych – niemal
obłąkańczy – uśmiech. Kiedy zniknęła w holu, wrócił do papierów, momentalnie
poważniejąc. Bill zauważył ten ich drobny gest, po czym odwrócił się do Rainie
i czule objął ją ramieniem, delikatnie muskając wargami jej skroń.
- Tak
bardzo chciałbym, żeby było po wszystkim. Jakkolwiek, ale po wszystkim –
szepnął wprost do jej ucha, wiodąc nosem wzdłuż kości policzkowej jej twarzy.
Mimowolnie się wzdrygnęła. – Przepraszam – odparł szybko, odsuwając się trochę.
Spuściła wzrok, kręcąc przecząco głową, na znak, że nic się nie stało. Takie
rzeczy działy się same. Pomimo tego, że nie chciała wzbraniać się przed jego
dotykiem, ciało Rainie reagowało mimo jej woli. Wzięła głęboki oddech i
pocierając twarz dłońmi, podniosła z powrotem swoje miodowe spojrzenie na
chłopaka.
- Za
dwie godziny muszę odebrać Candy ze szkoły, zdążymy? – spytała, ujmując w
dłonie rąbek chabrowej bluzki. Bill kiwnął głową, w chwili, gdy głos zabrał
Shie, siedzący naprzeciw nich w przepastnym fotelu;
-
Zdążymy. W zasadzie, teraz wszystko jest już stosunkowo proste. W ciągu
ostatnich prawie dwóch lat, zbieraliśmy informacje i przygotowywaliśmy się do wytoczenia
procesu Hansowi o znęcanie się psychofizyczne nad tobą i dręczenie psychiczne
Candy.
- Nie –
Rainie gwałtownie pokręciła głową. – Oni mi ją zabiorą. Nie rozumiecie? Jeżeli
pójdę do sądu, zabiorą mi ją! – blondynka energicznie wstała z sofy, szybkim
krokiem przecinając salon. Krążyła tak kilka dobrych chwil, nim Shie odezwał
się znów.
-
Mylisz się, Rainie. Zasięgnąłem opinii u najlepszych prawników, między innymi
Dominika i starego Fitznera. Rozmawiałem z wieloma zupełnie niezależnymi
adwokatami z całych Niemiec i każdy powiedział mi to samo. Ta, pożal się Boże,
umowa nie może mieć jakichkolwiek podstaw prawnych, z wielu różnych powodów,
ale pierwszym i najważniejszym jest to, że prawo Niemieckie nie przewiduje
klauzul w niej zawartych, bo są zwyczajnie z nim niezgodne. Przecież nie można
komuś od tak odebrać możliwości samostanowienia, nie można legalnie sprzedać
człowieka, prawda? A to, co oni zrobili z tobą, to nic innego jak oddanie cię
do niewoli. Sprzedaż. Pomijając nawet całą tą umowę między Hansem i jego ojcem,
a twoimi rodzicami, on nie miał prawa jakkolwiek cię krzywdzić, bez względu na
to, jakie łączyłyby was więzi. I idąc dalej, nie mogą tak po prostu zabrać ci
Candy, a prawomocność tego dokumentu można łatwo podważyć. Chcesz słuchać
dalej? – Shie spojrzał uważnie w udręczoną twarz Rainie, która skinąwszy
nieznacznie, usiadła z powrotem obok Billa. Był zmęczony, jego twarz nie
zdawała się należeć do dwudziestodwu-, ale pięćdziesięciolatka. Żmudne
zdobywanie informacji, gromadzenie ich, porządkowanie, składanie całej historii
w jedną spójną całość wysysało z niego całą energię. Shie w swoim życiu widział
niewielu tak strapionych ludzi. Rainie w tej chwili była przerażona ogromem
faktów, które zaczęły na nią spadać, choć nie usłyszała jeszcze
najważniejszego. Zaś Billa zabijała pełna świadomość tego, czego ona za chwilę
miała się dowiedzieć. Masując skronie, opadł na skórzane oparcie, lustrując
siedzącego przed nim szatyna i profil Rainie. Choć znał dokładnie każde
wypowiedziane przez niego słowo, im bliżej było finału, tym bardziej stawał się
niespokojny. Nieuchronność słów, które miały tu paść za chwilę i każde kolejne
zdarzenie, które miały za sobą pociągnąć, druzgotały go mocniej i mocniej, choć
nie spodziewał się, że było to jeszcze możliwe. Ale nie było innej drogi ku
temu, by zwrócić jej wolność. Julie postawiła cichutko na ławie cztery kolorowe
kubki z parującą kawą i przycupnęła na boku fotela, zajmowanego przez Shiea. Pochyliwszy
się w przód, oparł ugięte łokcie na kolanach, splatając dłonie pod brodą. –
Przez cały ten czas szukaliśmy dodatkowych punktów zaczepienia. Z całą
ostrożnością zbadaliśmy twojego męża i całą jego rodzinę. Detektywi, których
wynajął Bill..
-
Wynająłeś detektywów? – przerwała Shieowi w pół zdania, gwałtownie odwracając
się przodem do Billa. Oddech dziewczyny stał się płytszy, a oczy bacznie
wpatrywały się w niego.
- Tak,
mówiłem ci, że zrobię wszystko – odparł spokojnie, zmęczonym głosem.
- Ale
pieniądze.. – zająknęła się.
-
Pieniądze to rzecz nabyta. Kiedy leżały na koncie nie miałem z nich pożytku,
nie dawały mi też szczęścia, ale teraz mogą zwrócić je tobie – powoli ujął dłoń
Rainie, splatając je delikatnie tuż przy swojej nodze. Nie zabrała ręki.
- Co
odkryli? – spytała drżącym głosem.
- Kiedy
pojawiają się tajemnice, w grę wchodzą pieniądze. Bardzo duże pieniądze. Ale
pozwól, że przejdę teraz do rzeczy najważniejszej. Wniesienie oskarżenia może
pociągnąć za sobą nie tyle skutki prawne, co niebezpieczeństwo ze strony jego
rodziny. Dlatego Bill przyszedł do
mnie z prośbą, bym pomógł mu włączyć cię do programu ochrony świadków –
zamilkł, wyczekując reakcji Rainie. Wydawało mu się, że brunet zamarł w
bezruchu na kilka długich sekund.
-
Program ochrony świadków? – powtórzyła, jakby pierwszy raz usłyszała tą nazwę.
-
Początkowo wydawało mi się to trudne do wykonania. Sprawa nie dotyczy polityki
ani organizacji przestępczych, jednak z czasem..
- Ale
co to oznacza? – przerwała mu znów, spoglądając raz na Shiea, a raz na Billa.
-
Zostaniesz odizolowana od źródła zagrożenia – ciągnął Shie.
-
Możesz jaśniej? – głos drżał jej nie na żarty, a dłoń, która jeszcze chwilę
wcześniej bezwładnie spoczywała zamknięta w dłoni Billa, teraz ściskała ją
mocno. Kiedy szatyn próbował znaleźć słowa, Bill uprzedził go, skupiając na
sobie uwagę całej trójki.
-
Włączenie do programu ochrony świadków w waszym wypadku – zaciął się, patrząc w
jej przelęknione oczy. Oczy, które zbyt wiele łez już wypłakały. Cudowne,
miodowe oczy, dla których musiał wziąć się w garść. – W waszym wypadku –
kontynuował opanowanym tonem – równa się z zupełnym odcięciem się od
dotychczasowego życia.
- Bill,
proszę cię – rzekła gorączkowo. – Co masz na myśli?
- Kiedy
zdecydujesz się obciążyć Hansa, zostaniecie oddane pod opiekę policji i
wystarczyłoby to, gdybym nie dowiedział się jakim człowiekiem jest jego ojciec.
Wyrok dla jego syna równa się z niesamowitym skandalem, co więcej może zwrócić
uwagę na niego samego, a biorąc pod uwagę, to czym się zajmuje, wnioskuję, że
nie będzie zadowolony. Zażąda rekompensaty. W najlepszym wypadku rozdzieliłby
cię z Candy. Mógłby próbować uskutecznić warunki tej nieszczęsnej umowy. Nie
mam pojęcia, jak on to sobie wyobraża, czy umieściłby ją w swoim domu, czy
wysłał, gdzieś, niewiadomo gdzie. Nie możemy ryzykować, nawet w najmniejszym
stopniu. Dlatego, najszybciej, kiedy to będzie możliwe wyjedziecie z kraju, a w
Stanach będzie czekać na was nowy dom, policja wciąż będzie nad wami czuwać, zapewni wam pomoc psychologa, a
przede wszystkim.. – zaciął się na moment, starając się nie dopuścić do tego,
by jego serce nie rozleciało się na kawałki. – Z chwilą opuszczenia budynku lotniska pod eskortą tajnych agentów
policji, przestaniesz być Rainie Everett. Zostaniecie wymazane. Wraz z
nowym życiem, czeka na was nowa tożsamość. Pierwsza i miejmy nadzieję ostatnia.
Zaczniecie tam nowe życie, bez lęku, niepewności, tyrana za ścianą. Będziecie
tam zupełnie bezpieczne. Wreszcie, Rainie. Wreszcie mogę spełnić obietnicę.
Wreszcie mogę oddać ci wolność – zakończył, siląc się na słaby uśmiech. Jego
dłoń, wciąż ściskająca jej własną była lodowata i wilgotna. Wiedziała, że coś
jest nie tak, jednak ogrom informacji zaburzył w niej możność jasnego myślenia.
Musiała ochłonąć. Bill się nie cieszył. Bill był załamany. Bill był na skraju
wytrzymałości.
- Oni mnie przecież znajdą i
odbiorą mi ją. Przecież ja nie mogę jej stracić! – brunet przymknął na moment
powieki, by – ze zdawałoby się – katorżniczym wysiłkiem unieść je znów. Uniósł
ich splecione ręce, zamykając jej kruchą dłoń w swoich własnych. Nim odważył
się znów spojrzeć jej w oczy, delikatnie musnął wargami jej opuszki, starając
się nie dopuszczać do siebie faktu, że może to być jeden z ostatnich razów,
kiedy miał ją tak blisko.
- Nie odbiorą ci jej, Rainie.
Uda nam się dzięki znajomością Shiea w Ameryce. Są tam ludzie, którzy pomogą ci
rozpłynąć się w powietrzu już tutaj, a tam zmaterializować się, jako inna
osoba.
- Nie, ja nie wierzę! –
wyrywając dłoń z uścisku Billa, pochyliła się do przodu, wszczepiając palce we
włosy. – Ja nie wierzę… - wyszeptała.
- Dziś, kiedy jesteśmy
gotowi, nadszedł czas, byś poznała możliwości, jakie się przed tobą otwierają.
Czasu na podjęcie decyzji masz tyle, ile potrzebujesz, ale… nigdy na własne
oczy nie widziałem, co on wam robił, ale boję się, że jeśli będziesz zwlekać,
kiedyś może uderzyć o raz za dużo – blondynka uniosła głowę, spoglądając na
Shiea zaszklonymi oczyma. – Pracując w policji mam do czynienia z przypadkami,
gdzie kobiety nie mają tyle szczęścia co ty. Nie mają swojego Billa, który gotów
jest wymordować wszystkich dookoła, byleby tylko zwrócić im wolność. Kobiety,
takie jak ty żyją w ciągłym strachu, nie mając nikogo, kto chociaż na chwilę
zdjąłby z ich barków ten ciężar. One wciąż się boją. One gwałcone, bite i
poniżane przez mężczyzn, którzy przyrzekali im miłość, giną przerażone albo
wycofują zeznania, wierząc, że to wszystko się już więcej nie powtórzy. Nie
chcę, żebyś decydowała się teraz. Przemyśl to wszystko, porozmawiaj z nim –
skinął na Billa – i dopiero wtedy podejmij decyzję – Shie doskonale wiedział,
że swoimi słowami dotyka spraw, które budzą w niej największe lęki, ale
wiedział też, że Rainie była nieświadoma tego, ile Bill zrobił przez te
wszystkie miesiące. Była nieświadoma słów, które usłyszał od niego, gdy nocami
siedzieli w dokumentach. Była chyba nieświadoma bezkresu miłości jakim ją
darzył. Przeczesując włosy palcami, odwróciła się do Billa, który widząc lęk
wymalowany na jej twarzy, instynktownie przygarnął ją do siebie. Nie odrzuciła
go. Była zbyt rozbita, zbyt wiele usłyszała, by wszystkie te informacje mogły w
pełni do niej dotrzeć. Myśli huczały jej w głowie, tworząc jeden przeogromny
mętlik.
- To mój sposób na twoją
wolność, jedyny jaki byłem w stanie znaleźć. Choć zaprzedałbym duszę, gdybym
tylko mógł zrobić cokolwiek innego…
*
Stanęła tuż obok niego,
stawiając na stole talerz z gorącymi tostami. Uśmiechnęła się promiennie, kiedy
upijając łyk kawy, posłał jej wdzięczne spojrzenie. To takie trywialne,
monotonne, powtarzalne, zupełnie zwyczajne, a tak bardzo to lubiła. Codzienne
budzenie się jego objęciach, przygotowywanie mu śniadań i zjadanie tych
zrobionych przez niego pośrodku ciepłej pościeli, żegnanie go i bycie witaną
przez niego, spory o danie na obiad i o zmywanie, wspólne gotowanie i oglądanie
telewizji, narzekanie i marudzenie, przytulanie i całowanie, niespodzianki i
kolacje w blasku świec, aż wreszcie zasypianie w silnym uścisku jego ramiona, w
takt uderzeń jego przepełnionego miłością serca. Tak, lubiła to. A jeszcze
bardziej to, że czuła się potrzebna, czuła się na swoim miejscu. Potrzebna, nie
tak jak wcześniej; jako córka, siostra, dziewczyna, piosenkarka. Czuła się potrzebna jemu; właśnie jemu i
tylko jemu. W tej najpiękniejszy z możliwych sposobów. Czuła się połową; połową, która miała przy sobie tą drugą - idealnie
dopasowaną. Nim odeszła od stołu, poprawiła supełek bandanki zawiązanej na
szyi Toma i pochyliwszy się, pocałowała go w policzek. To nic, że w tej chwili
zachowywali się jak stare dobre małżeństwo. Było dobrze, po prostu dobrze.
Czując sporych rozmiarów brzuszek opięty ciepłym swetrem napierający na jego
tors, nie potrafił się nie uśmiechnąć. Słodki ciężar, który gdyby tylko mógł,
dźwigałby za nią. Kątem oka widział wypukłość, z każdym większą, gdy pochylała
się nad nim, by przyłożyć swoje miękkie wargi do jego policzka. Upajał się jej
widokiem. Jeśli wcześniej uważał ją za śliczną, tak teraz, gdy nosiła pod
sercem jego dziecko, wydawała mu się uosobieniem piękna w najczystszej postaci.
Jego malutką, ukochaną dziewczynką. Kiedyś nie wierzył, że miłość uskrzydla.
Teraz, każdego dnia wstając z łóżka, miał wrażenie, że nie stawia stóp na
podłodze, a unosi się nad nią. Nie byłby sobą, gdyby nie skorzystał z okazji, by
choć o kilka chwil opóźnić swoje wyjście i dłużej mieć ją przy sobie. Odsuwając
nieco krzesełko, objął Scarlett ramieniem i przygarnąwszy ją do siebie,
sprawnie posadził sobie na kolanach.
- Tooooom! – pisnęła
zaskoczona, lądując w jego objęciach. W pełni z siebie zadowolony otoczył ją
ramieniem i przytulił do siebie, a drugą rękę położył na jej brzuchu. – Miałeś
jeść śniadanie, w sumie to obiad, ale miałeś jeść! – oburzyła się, starając się
nadać swemu głosowi jak najbardziej karcący ton. Jednak, mimo tego z filuternym
uśmiechem pstryknęła go palcem w nos.
- Co ja na to mogę, że nie
mogę – odparł zabawnie, patrząc, jak narywa swoją małą dłonią jego znacznie
większą, tak bardzo kontrastującą z jej własną. Palce Toma delikatnie gładziły
jej skórę ukrytą pod ciepłą wełną, a Scarlett uśmiechnęła się, przykładając
skroń do czoła Toma. Zaległa cisza, tak błoga i dobra. Cisza, która nie
potrzebowała słów, które mogłyby ją wypełnić. Cisza, która była od nich
znacznie cenniejsza. – Nie wierzę, by mogło być nam, tak po prostu dobrze, by
wszystko wiodło się tak sielsko-anielsko. Boję się, że to się skończy tak
porostu, jak po prostu się zaczęło.
- Nie wierzysz? – zagadnął,
spoglądając na nią tak, że gdyby stała, ugięłyby się pod nią nogi. Scarlett
rozszyfrowała bezbłędnie ten wzrok, przecząc z zadziornym uśmiechem na ustach. Lęki,
które nachodziły ją raz po raz, rozproszył jego przeszywający na wskroś wzrok. –
To ci udowodnię – rzucił lekko, nim skrył ją w swoich ramionach, namiętnie
wpijając się w jej usta. Poddała się żarliwym ruchom jego miękkich warg,
tęsknie i z największą czułością, oddając jego pocałunki. Nienasycone wargi
chłopaka miażdżyły jej własne, wkładając w tą pieszczotę całe uczucie, które
piętrzyło się w nim z dnia na dzień. Bardziej i bardziej. Całował ją
zachłannie, jakby szykując się na największą z tęsknot, choć przecież miał
wyjść zaledwie na kilka godzin. Delikatnym ruchem powiodła ręką do jego karku,
zamykając na nim dłoń, jakby bała się, że jej nie utrzyma. Muskała opuszkami
gorącą skórę Toma, chłonąc każdą kolejną sekundę, zachłannie spijając z jego
ust pocałunki, którymi ją obsypywał. Tak, jakby nasycić się nie mogli. –
Kochanie – mruknął prosto w jej usta, a ona uśmiechnęła się na dźwięk tych
słów. Już jej nie denerwowały. Zdrobnienia, które wypowiadał tym niskim,
ponętnym głosem spodobały się jej zupełnie.
- Taaaak? – spoglądając
Tomowi w oczy, zupełnie niewinnie, wodziła opuszkiem po jego szyi, tuż za uchem
i po skroni, budząc w nim uczucia, których pokłady zbierały się w nim od kilku
dobrych miesięcy. Wiedział, że ona zdawała sobie sprawę, że igra z ogniem i że
jej się to podobało. Natomiast on zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że
niecałą minutę temu zmieniła pozycję i siedziała okrakiem na jego kolanach,
bliżej niż dalej miejsc zupełnie strategicznych i doskonale czuła co działo się
z nim w tej chwili, ani trochę mu nie ułatwiając. Odchrząknął znacząco,
starając się skierować myśli na inny tor. Na próżno.
- Oszaleję, naprawdę
oszaleję. Wiesz, że jestem cierpliwy – odparł zupełnie poważnie, na co Scarlett
uniosła powątpiewająco brwi. – A nie? – żachnął się, sadzając ją na swoich
biodrach na tyle blisko, na ile pozwalał jej brzuszek. – No dobrze, próbuję być
cierpliwy i kosztem celów wyższych znoszę nasze cnotliwe życie, ale to nie
zmienia faktu, że to o czym myślę w tej chwili wykracza poza wszelką,
jakkolwiek pojętą cnotliwą cnotę! – niemal jęknął, gdy niby przypadkiem
wierciła się chwilę. Scarlett z tajemniczym uśmiechem, spoglądała na Toma spod
wpół przymkniętych powiek, kreśląc palcami rozmaite wzorki na jego gorącym
karku.
- Biedactwo – szepnęła,
sięgając wargami jego czoła i złożyła na nim najczulszy z możliwych pocałunków.
– Sam mi to zrobiłeś, więc teraz cierp – uśmiechnęła się zawadiacko,
przekrzywiając głowę na bok w ten charakterystyczny dla siebie sposób. A jemu
było coraz bardziej gorąco.
- A żebyś wiedziała, że
cierpię – odparł wielce urażony. – Ale czekaj tylko – mruknął, w ekspresowym
tempie przenosząc dłonie na jej pośladki i zaciskając je gwałtownie na nich.
Scarlett pisnęła cicho, śmiejąc się perliście. – Po chudych latach zawsze
przychodzą tłuste i wierz mi, że nasze będą wyjątkowo tłuste, tak tłuste, że aż…
- wywrócił oczami, dając brunetce do zrozumienia, jaką wielkość ma na myśli. –
Aż… nie będziesz miała dosyć – powiedział konspiracyjnym szeptem, spoglądając
na nią tak, by dokładnie wiedziała, co miał na myśli, wciąż trzymając dłonie na
jej pupie, po czym krótko musnął wargi Scarlett i jak gdyby nigdy nic podniósł
się z miejsca, stawiając ją na podłodze. – Będę za trzy, cztery godziny –
rzucił lekko i cmoknąwszy brunetkę w czubek głowy, porwał z talerza dwa tosty i
ruszył ku wyjściu.
- Okej – odpowiedziała samej
sobie, kiedy drzwi frontowe zamknęły się za nim z głuchym trzaskiem. Jeszcze
nie do końca świadoma zabrała ze stołu talerz i kubek z kawą Toma, kierując się
z powrotem do kuchni. – Ten twój ojciec, to niewyżyty jest, mówię ci. Mam
nadzieję, że nie urodzisz się z jego skłonnościami, bo jeśli tak, to klękajcie
narody – mruknęła do swojego brzucha, wymownie wywracając oczami.
Mimowolnie uśmiechnęła się,
gdy usłyszała samą siebie w radiu. Być może to było po prostu próżne, ale
lubiła takie drobne dowody na to, że wcale nie śniła. Czasem łapała się na tym,
że idąc ulicą, czy krojąc warzywa na sałatkę, wciąż nie potrafiła uwierzyć, że
jej najskrytsze z marzeń iszczą się najprawdziwszą jawą. Złożyła w równiutką
kosteczkę cienki sweterek i ułożyła go na półce. Ubrania, które częściowo
ostatnie dni spędziły w walizkach, a częściowo zostały dopiero przywiezione z
domu mamy same do szafy powędrować nie zamierzały, więc chcąc nie chcąc musiała
się tym zająć. Odetchnęła głęboko, czując jak dzidziuś zaczynał urządzać sobie
gimnastykę. Odczekała chwilę, starając się kontynuować układanie rzeczy, jednak
maluch najwyraźniej dopiero się rozkręcał. Teraz nie odczuwała jego ruchów tak
często, jednak kiedy już się pojawiały, doskonale przypominała sobie, czyje
dziecko nosiła pod sercem. W razie, gdyby zdarzyło się jej zapomnieć. Spojrzała
karcąco na swój brzuch w chwili, w której po jego prawej stronie pojawił się
bąbel, drobne wybrzuszenie, mogące być rączką albo nóżką najwyraźniej
rozciągającego się malca. Westchnęła rozczulona, gładząc miejsce na swojej
skórze, w którym jeszcze przed chwilą widoczna była nierówność. – Ty, szkrabie,
nie rozbijaj się tam. To nie hotel pięciogwiazdkowy – zaśmiała się, grożąc mu palcem,
tak jakby dziecko mogło to dostrzec. Była świadoma tego, że ostatnio
zachowywała się zupełnie irracjonalne, ale ani trochę jej to nie przeszkadzało.
Słysząc dzwonek do drzwi, podniosła się z podłogi, co nie przyszło jej z taką
łatwością jak jeszcze kilka miesięcy wcześniej i lekko chwiejnym krokiem –
swoją drogą, czasami przez to czuła się, jak Tom! – skierowała się na parter.
Miała nadzieję, że gościowi nie znudzi się czekanie zanim uda jej się dotrzeć
na dół. – Ciekawe, kto nas odwiedził – mruknęła do brzucha, pokonując ostatnie
schodki. W grę wchodziło tylko kilka najbliższych osób, które znały kod do
bramy wjazdowej, więc raczej każda z nich wiedziała, że nie pomyka już – a
raczej na razie – jak łania. – Bill? – zdziwiła się, gdy otworzywszy, ujrzała
postać bruneta. – Wejdź – uśmiechnęła się delikatnie, widząc jego zgaszony
wyraz twarzy. Mijając Scarlett, ucałował ją w policzek i machinalnie zsuwając
ze stóp sportowe buty, poszedł do salonu. – Toma nie ma – odparła, idąc tuż za
nim.
- Rainie już wie – odparł
ciężko, opadając na miękki fotel. Scarlett nie umknęła jego blada cera,
podkrążone oczy, ani zapadnięte ramiona. Jego ruchom brakowało dawnej
sprężystości, nie tryskał jak zawsze energią. Najwyższy czas, by skończyły się
domysły i spekulacje. Musiały wreszcie zapaść decyzje, bo pomimo wszystko, ta
niepewność odbijała się na wszystkich. A Bill był na skraju wytrzymałości. Pochylił
się do przodu i opierając łokcie na kolanach, potarł twarz dłońmi.
- I co? – spytała, siadając
na boku fotela i delikatnie położyła dłoń na ramieniu chłopaka.
- Była zdezorientowana.
- Chyba jej się nie dziwisz?
- Nie, wiem, że to za dużo na
raz. Przy najbliższej okazji muszę porozmawiać z nią sam. Ona chyba nie zdaje
sobie do końca z tego wszystkiego sprawy. Ale przecież musi się zgodzić… -
szepnął bezradnie, wplatając palce w – znacznie krótsze już – włosy. – Teraz,
kiedy wróci Hans, nie mam pojęcia, kiedy ją zobaczę.
- Musisz dać Rainie czas i
wszystko pięć razy wytłumaczyć. Ona się boi. Tak samo, jak obawia się wracać do
domu, tak boi się tego, że coś może się nie udać. Teraz, kiedy jest w szoku,
nie postawi sprawy racjonalnie. To wielki krok… Bill, musisz wiedzieć, że ona
może nie być gotowa odciąć się murem od wszystkiego, a.. a tym bardziej od
ciebie.
- Ona chyba myśli… chyba
jeszcze o tym nie wie, znaczy nie zdaje sobie sprawy z tego, że odcięcie się od
tego życia, to też rozstanie ze mną.
- Kiedy ona już wie, kiedy
teraz wytłumaczysz jej, po co za każdym razem chodziła do lekarza, po co
prowadziła dziennik, po co tak długo ukrywałeś to przed nią, a przede
wszystkim, kiedy pierwsze emocje opadną, będziesz mógł przekonać ją, by się
zgodziła.
- Musi, nie przeżyję ani dnia
więcej, patrząc bezczynnie, jak on ją krzywdzi. Chciałbym, żeby to wszystko się
zaczęło, żeby zaopiekowała się nimi policja. To musi się udać – mówił
gorączkowo. – Rainie nieźle radzi sobie z angielskim, jak na tak długą przerwę,
a Candy dzięki dodatkowym lekcjom niedługo będzie mówić lepiej ode mnie. To
będzie trudne, ale będą bezpieczne, Scarlett. Ona wreszcie zacznie chodzić na
zakupy, decydować, co ma nosić albo gotować na obiad. Candy będzie mogła
zapraszać koleżanki i mieć chociaż cząstkę normalnego dzieciństwa. To nie
przyjdzie od razu, ale za pól roku, za rok… będą oddychać swobodnie i nie
oglądać się za siebie. Potem pewnie kogoś pozna, przestanie się bać. Może
wyjdzie za mąż.
- Bill, a ty? – zacisnęła
dłoń na ramieniu chłopaka, zmuszając go, by na nią spojrzał.
- A ja… a ja będę dalej robił
muzykę. Będę bratem, wujkiem, synek, Billem..
- A rozstanie? Jak ty sobie z
tym poradzisz, co?
- Jakoś – wzruszył ramionami,
starając się ułożyć wargi w uśmiechu. Udało mu się jedynie upozorować coś na
rodzaj grymasu. – To nie ma znaczenia. Liczy się tylko to, by dziewczyny
wyrwały się z tego piekła. Kto wie. Może za pięć dziesięć lat spotkam ją na
ulicy i wtedy powie mi, że wreszcie jest szczęśliwa, że ułożyła sobie życie. To
byłaby najlepsza z nagród. Poświęcenie, na które zdążyłem przygotować się przez
te miesiące. Rainie chyba nigdy tak naprawdę mnie nie pokochała i nie mam jej
tego za złe. Ja kocham ją za nas oboje, dlatego
pozwalam jej odejść ze swojego życia, by mogła powrócić do własnego.
- Wiesz, co ci powiem? – Bill
pokręcił głową. – Gdybym nie miała Toma, z całych sił zazdrościłabym Rainie
Twojej miłości – uśmiechnęła się smutno, gładząc jego policzek okraszony
jednodniowym zarostem. – To, co dla niej robisz, nie sposób opisać słowami.
Jakkolwiek trudne jest to, co ona do ciebie czuje, wierzę, że zrozumie. Wierzę,
że przyjmie twoje poświęcenie i odnajdzie w nim swoją szansę – jeszcze raz
pogładziła jego policzek i patrząc na Billa, po raz wtóry nie mogła się
nadziwić, jak bardzo byli z Tomem do siebie podobni. – Chodź do mnie –
powiedziała ciepło, otwierając ramiona. Bez oporów przytulił się do niej,
obejmując Scarlett rękoma w talii, tak jak ona objęła jego szyję, przytulając
chłopaka do siebie i delikatnie gładziła go po głowie. To wcale nie wydawało
jej się niemęskie. W swoim – zdawałoby się – wydelikaceniu miał więcej siły,
niż niejeden twardziel. Może instynkt macierzyński obudził się w niej zbyt
wcześnie, a może po prostu nie potrafiła patrzeć na cierpienie Billa. Był dla
niej więcej niż przyjacielem, ale nie bratem, kimś po prostu bardzo ważnym i
bolało ją to, co działo się z nim w ostatnim czasie.
- Nim tu przyjechałem, ponad
godzinę rozmawiałem z mamą. Powiedziała mi to samo – odparł, kiedy przywierając
do boku Scarlett, poczuł ruch. – Kopie?
- Nie, układa się tylko. Pewnie
idzie spać, dało mi dziś nieźle popalić.
- Cześć, brzdącu –
powiedział, zwalniając uścisk jednej ręki i delikatnie bucnął palcem brzuch
Scarlett. – Tu wujek Bill. Kiedyś będziemy grać w piłkę – brunetka zaśmiała
się, wyobrażając sobie Billa ganiającego za piłką. Nie mogła tego w żaden
sposób przegapić.
- Albo bawić się lalkami –
sprostowała.
- Że co? – żachnął się wielce
obrażony, spoglądając w górę na uśmiechniętą twarz dziewczyny.
- Skąd wiesz, że to będzie
chłopiec?
- A dziewczyny nie grają w
piłkę? – odparł, uśmiechając się szeroko, na co Scarlett wywróciła tylko
oczami. Przez moment wydawał się zapomnieć o dręczących go problemach. Chciała
jak najdłużej podtrzymać ten stan.
- Co ja widzę, co ja widzę – w
pokoju rozległ się spokojny głos Toma – swoją drogą, rodem z serialu ‘rodzina
Sporano’ – który siląc się na minę męża przyłapującego żonę z kochankiem,
wszedł do pomieszczenia, splatając ręce na piersi. – Wyjdź człowieku z domu na
dwie godziny, a twoja dziewczyna myli cię z własnym bratem! – oburzył się, a
Scarlett patrząc mu w oczy, szczelniej objęła Billa, przygarniając go bliżej
swojej.. piersi. Zupełnie nieświadoma tego faktu, w pełni zadowolona z siebie,
spoglądała na Toma, którego oczy momentalnie powiększyły się wielkości mandarynek.
Nie mogła widzieć, że Bill zdziwił się niemniej, jednak jego to wszystko
zaczynało bardziej bawić, niż dziwić, więc czekał, zerkając na bliźniaka.
- Jeden Kaulitz w tą czy w
tą, a komu to robi różnicę – uśmiechnęła się niewinnie, na co Tom poderwał się
z miejsca, dopadając do nich niemal biegiem.
- Tego już za wiele! – bez
pardonu wpakował się Billowi na kolana, zaborczo obejmując Scarlett. Młodszy
bliźniak zaczął się wiercić i szamotać pod jego ciężarem, jednak on zupełnie
nie reagując na protesty swojego brata, spojrzał jej prosto w oczy i choć oboje
wiedzieli, że to tylko przedrzeźnianie, jego wzrok przeszył ją na wskroś,
budząc na jej skórze deszcze dreszczy. Uwielbiała, kiedy tak patrzył, kiedy
oczy Toma mówiły, że należała tylko do niego.
- Debilu! – Bill obkładał
Toma pięściami, ale on zdawał się tego nie zauważać. – Chcesz mnie zrobić
kaleką! – dopiero, kiedy oberwał od niego w głowę, podniósł się, żeby umożliwić
bratu wygrzebanie się z fotela, po czym znów opadł na niego, nie zważając na
wiązankę, która padła z ust Billa. Uniósł brew i spojrzał najpierw na Scarlett,
a kiedy upewnił się, że i Bill spogląda na niego, zupełnie bezwstydnie ujął w
dłoń jej obfitą pierś, niczym obfitą pomarańczę, a raczej grejpfruta i obdarzył
brata spojrzeniem nie znoszącym sprzeciwu.
- Żeby było jasne; ta pierś –
ku potwierdzeniu swoich słów ścisnął ją znacząco, na co Scarlett spłonęła
rumieńcem, zbyt zaskoczona, by zareagować – należy do mnie i ta – ujął dłonią
drugą, co w efekcie prezentowało się bardziej niż mniej komicznie – też jest
moja – Bill starając się nie parsknąć śmiechem i zapamiętać przy tym minę Toma,
klapnął na fotel obok, zasłaniając twarz dłońmi. Cichy trzask, skłonił go, by
znów podniósł wzrok. Widok, kiedy Tom – brzydko mówiąc – dostaje przez łeb, był
bezcenny.
- Nieprawda – Scarlett
spoglądając wymownie na Toma i zdejmując przy tym jego dłonie ze swojego
biustu, odparła spokojnie. – Bo moje i to obie – machnęła Tomowi przed oczami
dwoma palcami i podniosła się z naturalną sobie gracją, mrożąc go karcącym
spojrzeniem. Dużo kosztowało ją, by utrzymać powagę sytuacji. – Idę robić
obiad. Zostaniesz, Bill? – uśmiechnęła się do niego słodko, ignorując zupełnie
Toma.
- A co gotujesz? – spytał
zaciekawiony.
- Ogórkową.
- To zostanę – skinęła z
jeszcze szerszym uśmiechem na ustach, a Tomowi pokazała język. Pokręcił głową,
zwracając się do odrobinę rozluźnionego brata.
- Nawet jakby zrobiła rzadkie
z gęstym, to byś został – burknął Tom, gdy zniknęła już w holu.
- A co ja na to mogę, że
gotuje tak dobrze, jak mama?
*
Ciasny gorset podkreślał
pełne piersi Julie, jej talię i niknął w fałdach szerokiej, falbaniastej
spódnicy uwieńczonej subtelnym trenem. Blondynka stała na podeście, a
sprzedawczyni uwijając się prędko, nakładała na tiul wierzchnią, atłasową
warstwę jej sukni ślubnej, wyszywaną drobnymi kamieniami szlachetnymi. Julie
już nie mogła się doczekać, kiedy ujrzy efekt, bo była to już chyba piąta
suknia, którą przymierzała. Piąta podczas tej wyprawy w jej poszukiwaniu,
oczywiście. Zmęczyło ją już, to mozolne ubieranie i zdejmowanie tej sukni. Scarlett,
siedząc na sofie naprzeciw niej, uśmiechała się pobłażliwie, widząc jej
podekscytowanie i choć nie chciała, bo to działo się samo przez się, wyobrażała
sobie siebie na miejscu blondynki, w pięknej białej sukni ślubnej ze spódnicą z
dziesięciowarstwowego tiulu. Wyobrażała sobie przygotowania i kwiaty w
kościele, a nawet Toma w garniturze, co było raczej trudne do zobrazowania,
nawet w jej fantazjach. Rozmyślałaby tak dalej, spoglądając na przeróżne modele
wystawione w całym salonie Couture’a, gdyby nie szelest kroków blondynki.
Zeszła z podestu i wielce podekscytowana stanęła przed lustrem, a raczej wnęką
pełną luster. Powoli okręciła się wokół własnej osi, niepewnie dotykając
francuskich koronek i delikatnych kamieni szlachetnych. Westchnęła ciężko i
obróciwszy się jeszcze raz, spojrzała na Scarlett, kręcąc głową.
- Co myślisz?
- Podoba mi się to
marszczenie w górze spódnicy i te diamenciki. Ładnie się mienią. Jest niesamowita... jak poprzednie.
- No właśnie, jak poprzednie.
To jeszcze nie to – sapnęła zrezygnowana. – Pomoże mi pani ją zdjąć? – kobieta
skinęła głową, obrzucając Julie wprawnym spojrzeniem. Jej mina zdawała się
mówić: jestem cierpliwa. Scarlett podniosła się z sofy i zaczęła powoli przechadzać
się między wystawionymi modelami. Oglądała suknie białe, kremowe i ecru, dwu i
jednoczęściowe, z długimi rękawami i bez, proste i wymyślne, i starając się wypatrywać
czegoś pod kątem wymagań Jul, zatrzymała się przy jednej z nich. Ładna,
klasyczna, ale niezbyt prosta suknia z tafty w kolorze ciemnego ecru,
wykańczana białą koronką. Nie nazbyt oryginalna, ale też niezupełnie banalna. Uśmiechnęła
się, czekając, aż przyszła Panna Młoda pozbędzie się z siebie grubej halki i przywołała
blondynkę, gdy tylko narzuciła na siebie puszysty szlafrok.
- Co sądzisz o tej? – gdy
tylko wskazała Julie sukienkę, blondynka niemal pisnęła z zachwytu.
- Jest jak… - zastanawiała
się chwilę, usiłując przypomnieć sobie czyjeś nazwisko. – No wiesz, ta aktorka.
Ta.. – pstryknęła palcami. – Mogłabym przymierzyć? – zwróciła się do
sprzedawczyni, a ta podeszła do nich natychmiast i zabrawszy manekin, odeszła
do podestu, na którym Julie mierzyła suknie ślubne. – Ta od ‘Dziewczyny z
prowincji’ – powoli weszła na podest i zdjęła narzutkę.
- Grace Kelly – odparła
Scarlett. – Wiedziałam, że już gdzieś widziałam ten krój – z powrotem usiadła
na małej sofie, przyglądając się, jak dziewczyna ponownie nakłada na siebie
kilkuwarstwowy tiul. Wnioskując z autopsji, że to potrwa jeszcze dłuższą
chwilę, wzięła do ręki czasopismo z modą ślubną i zaczęła je przeglądać. Pomimo
tego, że ze swoimi planami nie wybiegała jeszcze aż tak daleko i nie myślała o
ślubie, nawet tak sama dla siebie, to patrząc na to całe zamieszanie wokół
Julie i Shiea, troszkę im zazdrościła. Teraz, kiedy lada moment mogła wydać na
świat dziecko Toma, wizja ślubu i wspólnej – tak zupełnie na poważnie –
przyszłości, nie była, aż tak bardzo odległa. Raczkując w roli pani domu,
tworząc z nim coś, co ośmielała się nazywać rodziną, pomyślała sobie, że gdyby
Tom postanowił poprosić ją o rękę, nie wahałaby się ani chwili. Choć było im
razem dobrze, choć wiedziała, że mogła być go pewna bardziej, niż siebie samej,
nawet bez obrączek i aktu ślubu, gdzieś tam w głębi siebie zapragnęła tej
stabilizacji. Zapragnęła założyć białą sukienkę, wyprawić wesele i powiedzieć
mu ‘tak’, patrząc prosto w jego oczy. Pragnęła być już na zawsze i aż do śmierci, ale i tak wiedziała, że zachowa
to tylko dla siebie. W końcu na wszystko przychodzi czas, a ona na tą chwilę
miała więcej, niż mogłaby pragnąć.
- Scarlett? – Julie
przywołała brunetkę, starając się opanować wzruszenie. Powoli obracała się
wokół własnej osi, przyglądając się własnemu odbiciu z każdej strony. Julie
sama w sobie była zwyczajnie urocza. Miała to, czego pragnie wiele dziewczyn;
miała po prostu to ‘coś’. A teraz, nawet bez makijażu i wykwintnej fryzury,
jedynie w tej sukience, była po prostu olśniewająca. Biło od niej piękno, może
nie to klasyczne, piękno div, ale piękno zrodzone ze szczęścia, najbardziej
autentycznego szczęścia. Scarlett uśmiechnęła się, szacując ją wzrokiem. Na
obszerną, tiulową halkę nałożona była spódnica z tafty w kolorze ecru, którą
nakrywała cieniutka, niemal przejrzysta warstwa koronki u dołu zdobionej wydatnymi
ornamentami kwiatowymi. Gorset układany niby z wąskich, poziomych pasków tafty,
z dekoltem w kształcie serca wykończonym subtelnym marszczeniem. Na odkryte
ramiona przyszła narzutka, zdająca się być nieodłączną częścią gorsetu,
idealnie przylegała do materiału, wpasowując się we wzór tuż pod linią piersi.
Wykonana była z tej samej francuskiej koronki o gęstym wzorze, jak dół
spódnicy. Miała długie wąskie rękawy i wysoką stójkę. Z tyłu zapinana była na
kuliste, również koronkowe guziczki. Całość dopełniał tren, odpowiednio długi,
by robił wrażenie, lecz nie za długi, by przeszkadzać.
- Będziesz najpiękniejszą
Panną Młodą, jaką kiedykolwiek widziałam – Scarlett odparła, powoli wstając z małej
sofy. Ciąża sprawiała, że męczyła się niemiłosiernie. Ściągnęła w dół obcisłą
bluzkę i poprawiła poły skórzanej kurtki. Jul westchnęła ciężko, nieustannie
przeglądając się w lustrach.
- Ona jest niesamowita.
Chciałam mieć białą, ale ta sukienka jest po prostu… idealna! Halka nie jest
ciężka, ani za gruba, bo nie poszerza mnie aż tak bardzo w biodrach –
wygładziła delikatnie materiał po bokach. – Przechodzi w miarę płynnie, nie? –
spojrzała na brunetkę, która uśmiechała się pobłażliwie, kiwając głową. – Ten
gorset jakoś tak ściska mnie w talii, że wygląda na całkiem szczupłą. Prawie,
jak przed ciążą.
- Jul, jak na kogoś kto
urodził prawie pięciokilowego bobasa i no.. nie oszukujmy się – uśmiechnęła się
szeroko – przypominał kluskę na dwóch nogach, to dziś masz talię osy, jak nic.
- Chyba bąka – zaśmiała się
perliście, unosząc sukienkę i przechodząc kawałek dalej. Musiała zobaczyć się w
całej krasie.
- Naprawdę, chciałabym
wyglądać po urodzeniu jak ty. Bardzo szybko strąciłaś kilogramy – Scarlett
westchnęła ciężko, zakręcając na palcu pojedynczy kosmyk włosów, gdy wpatrywała
się w promieniejącą blondynkę. – Piękna ta sukienka – westchnęła znów. Julie
jeszcze raz okręciła się wokół własnej osi, jak zaczarowana wsłuchując się w
szelest sukni i swoje ciche kroki. Uśmiechnęła się rozmarzona.
- Shieowi oczy wyjdą z orbit
– zachichotała. – Teraz jest trochę za długa, ale jak założę buty na obcasie,
to będzie w sam raz. W ogóle muszę kupić wysokie. Shie nie może wyglądać, jakby
szedł do ślubu z córką, nie?
- No nie – odparła, po czym
dodała; - Mamę ominęła cała zabawa. Teraz jej tylko firma w głowie. Niedługo
zapomnę jak wygląda – mruknęła. Julie wywróciła oczami, jakby chciała
powiedzieć ‘coś o tym wiem’. Właścicielka salonu zbliżyła się do niej, by
poprawić jakieś szczegóły, gdy po sklepie poniósł się dźwięk dzwonka telefonu Scarlett.
Nim wygrzebała go z bezdennej torebki minęła długa chwila, jednak rozmówca
musiał być cierpliwy albo zdeterminowany, gdyż sygnał nie ustawał. Gdy
spojrzała na wyświetlacz, stwierdziła, że to na pewno to drugie.
- Już myślałam, że się nie
doczekam – usłyszała, kiedy tylko zaakceptowała połączenie i przyłożyła aparat
do ucha.
- Też się cieszę, że cię
słyszę, Isa.
- To świetnie, a teraz
powiedz mi, kiedy wy urządzacie to przyjątko, co?
- A co? Chcesz przyjść?
- Ależ skąd New York City mi
odpowiada jak najbardziej i póki nie muszę, to nie zamierzam się stąd ruszyć.
Więc?
- Co dziś mamy? Wtorek? Więc
jest w sobotę.
- Cudownie, miałam nosa. W
takim razie zrobię ci rezerwację w Plazie na poniedziałek.
- Miałam już nie występować.
- Jeden mały wykon dla Today
– kiedy Scarlett nie odpowiadała, kobieta kontynuowała. – Wiem, że możesz
zacząć rodzić na scenie, ale czy to nie byłoby fantastyczne, gdyby twoje
dziecko zechciało przyjść na świat w takim miejscu? – zamilkła, wyczekując
reakcji Scarlett. Cała Isobel Bieglow Parker, a właściwie Irina Miodova –
menager Scarlett. Dwukrotna rozwódka, bezdzietna, nieco zgorzkniała, ale wciąż
piękna. Zawodowa modelka. A gdy uznano ją na to za starą, próbowała swoich sił
w aktorstwie, kiedy i to nie wypaliło, próbowała śpiewać. Koniec końców
przekwalifikowała się w agenta. Świat show businessu znała od podszewki – a
może i od prześcieradła? – z każdej możliwej strony. Była stanowcza, konkretna
i wiedziała, co należy zrobić, by uczynić z szarej myszy gwiazdę. Scarlett niewątpliwie
szarą myszą nie była, więc poniekąd Isobel miała ułatwione zadanie, jednak jak
się później okazało, kreowanie wizerunku medialnego podopiecznych zupełnie od
podstaw, było dla niej mniej stresujące, niż praca ze Scarlett, a konkretniej z
jej uporem. Brunetka twardo określiła, dokąd Isa mogła się posunąć
reprezentując ją. Postawiła granice, jasno określiła swój stosunek do wszelkich
omawianych przez nie spraw. Zatem jeśli chodziło o wizerunek brunetki w
mediach, Isobel nie mogła poszaleć. Wprawiało ją to w niezadowolenie, jednak
wizja zarobków i sukcesu brunetki, który wyczuwała odkąd się poznały,
przekonały ją, by zmieniła swoje zasady. Mogła jednak – i doskonale jej to
wychodziło – zajmować się karierą Scarlett, czasem nawet aż za bardzo.
- Jakbym nie mogła wystąpić
jako świeżo upieczona mama. Dobrze wiesz, że jestem teraz mniejszą wersją orki,
męczę się po wejściu na pięć schodów i poruszam się jak.. jak się poruszam.
- Dobrze wiesz, że wtedy
nawet siłą nie wyciągnę cię z domu. Będziecie z Tomem ciumkać nad dzieckiem i
bodźce ze świata zewnętrznego przestaną do ciebie docierać – odparła jakby
oschle, jednak zaraz zmieniła ton. – To co? Nie śpiewasz?
- Dobrze wiesz, że zaśpiewam.
Dawno nie występowałam, ale Isa. Po pierwsze siedzę. Po drugie ani mi się waż
wkręcić czegoś jeszcze. Numer z wywiadem i konferencją już więcej nie
przejdzie. Today Show i wracam do domu. Po trzecie nie próbuj wysyłać listy
piosenek przed konsultacją ze mną. Jutro ją dostaniesz.
- A ponoć kobiety w ciąży
miękną – zironizowała.
- Obalam mity, Isobel –
zaśmiała się krótko. – Jutro się zdzwonimy – zawiesiła połączenie i schowała
telefon. Julie za pomocą właścicielki salonu odpinała ostatnie halki. Kilka
chwil później do salonu wpadła Sophie. Scarlett była pod wrażeniem, że w ogóle
zdążyła. Julie finalizowała kupno sukni. Brunetka odwróciła się do matki i
pokręciła głową. Ta wzruszyła bezradnie ramionami i w nonszalanckim geście
zdjęła ciemne okulary. Pasemko ciemnych włosów wysmyknęło się z luźnego koka i
opadło jej na policzek. Prędko schowała je za ucho. Sophie, która stała przed
nią teraz diametralnie różniła się od tej, która wiele miesięcy otwierała drzwi
Hannah Durand. Tak, od tamtego czasu wiele się zmieniło. Wcześniej, mama była
kurą domową, która nie za bardzo potrafiła zapłacić rachunki przez Internet.
Nie ze względu na brak inteligencji, raczej dlatego, że to tata zawsze zajmował
się całą domową biurokracją. Kiedy została z tym wszystkim sama, podłamała się
jeszcze bardziej, bo na każdym kroku przekonywała się, jak wielką rolę w
funkcjonowaniu domu odgrywał tata. Zupełnie gubiła się we wszystkim. Zupełnie
sobie nie radziła. Potem pojawiła się Hannah. Krótki czas, w którym odzyskała
matkę, pozwolił jej zregenerować siły, a gdy odeszła i w rękach Sophie pozostał
już nie tylko dom, ale prężnie prosperująca firma zaczęła zmieniać się nie do
poznania. Jakby zaczerpnęła od Hannah jej niezłomności i zmieniając się z dnia
na dzień, stała się prawdziwą businesswoman. Zawsze miała dobry gust, jednak
teraz niemal niemożliwością było zobaczyć ją w jeansach i koszulce. Jako pani
prezes prezentowała się nienagannie; ładnie upięte włosy, subtelny makijaż,
buty od Jimmy’ego Choo, sukienka od Giambattista Valli, płaszcz od Prady,
okulary od.. nie wystarczyło, by upewnić się, że mama przeistoczyła się w
przysłowiowego łabędzia. I tu raczej nie chodziło o metki. Rozkwitła, realizowała
się. Była matką, babcią i panią prezes… i choć nie raz miała czerwone oczy,
była na swój sposób szczęśliwa.
- Wybrałyście? – odsapnęła
zrezygnowana, gdy Scarlett kiwnęła twierdząco głową.
- Nie wiem dokładnie jak to
będzie, kiedy Jul ustalała szczegóły, rozmawiałam z Isobel. Ale chyba jutro ją
przyślą. Kurczę, inne wymagałyby poprawek, a ta leży jak ulał.
- To znaczy, że to ta. Swoją
drogą myślałam, że Jul zdecyduje się na tą od Lacroix.
- Ta jest moja i nie zamienię
jej na żadną inną. To ideał. I-de-ał! Tamta Lacroix mnie pogrubiała. Tak
nieładnie poszerzała mnie w moich i tak szerokich biodrach. Dobrze, że
weszłyśmy tutaj.
- To może teraz coś
słodkiego? Musimy uczcić ten trafiony zakup – zagadnęła Sophie, obejmując obie
rękoma, przygarniając je nieco do siebie.
*
Mdłe światło sączące się z
kolorowych halogenów i cicha muzyka brzmiąca w tle budowały niewątpliwie
intymną atmosferę, co teoretycznie mogłoby sprzyjać spotkaniu takiemu, jak to.
Mała kawiarnia, choć
ulokowana w zapomnianym końcu uliczki, była jego ostatnim, ulubionym odkryciem.
Był tu zupełnie anonimowy. Do stolika nie ustawiały się kolejki po autografy, a
dyskretna obsługa zapewniała mu spokój. Szczerze się dziwił, że właściciele nie
pobiegli do prasy z wieścią o jego wizytach, by zareklamować ten mało
uczęszczany lokal. To miłe. Z reguły przychodził sam. Wypijał drinka albo latte.
Siedział i rozmyślał, ale dziś postanowił zaprosić tu Tanję. Poznał ją kilka
dni wcześniej, pod tym lokalem. Zupełnie banalnie, wpadł na nią, a jej z rąk
wypadły jakieś dokumenty. Pomógł pozbierać, przeprosił. Kiedy dziś spotkał ją
tu znów, postanowił zaryzykować i zaprosił ją na kawę. Ku jego zdziwieniu,
zgodziła się. teraz tak sobie siedzieli i gawędzili o niczym. Tanja była
atrakcyjna. Na oko dwudziestoletnia, szatynka, kilka centymetrów niższa od
niego, nieco przy kości, ale nie na tyle, by nie było jej z tym do twarzy.
Miała ładne szare oczy i dołeczki w policzkach, gdy się uśmiechała. Nie
należała do tych olśniewająco pięknych kobiet. Była zwyczajna, ale ładna.
Diametralnie różniła się od Liv. Może dlatego zechciał się z nią spotkać? W
przeciwieństwie do niej była spokojna, mówiła cichym przyjemnym głosem, była grzeczna
i uśmiechała się, gdy do niej mówił. Może ją onieśmielał? Była miła i taka…
głupio to brzmiało nawet w jego myślach, ale wydawała mu się taka mięciutka.
Nie rozpierała ją energia, nie gadała jak najęta, nie miała miliona pomysłów na
minutę. Zdawała się być doskonałym materiałem na żonę, ale choć próbował
wyobrazić sobie u swego boku taką kobietę, za nic nie potrafił.
- Zatem, co studiujesz? –
zagadnął, gdy zorientował się, że cisza trwa zbyt długo.
- Psychologię i zarządzanie.
- Skąd ta rozbieżność?
- Psychologia jest moją
pasją, od zawsze lubiłam pomagać ludziom. Lubię słuchać i rozmawiać. A
zarządzanie to życzenie rodziców. Chcą bym przejęła rodzinny interes i to może
mi pomóc – uśmiechnął się, upijając łyk kawy.
- A nie masz jakichś swoich
własnych marzeń?
- Ja chcę tylko dobrze żyć.
Chcę skończyć studia, założyć rodzinę i podtrzymać naszą firmę, to dobry
zarobek. Jeśli dobrze pójdzie, może uda mi się pracować, jako psycholog chociaż
na pół etatu – pokiwał głową ze zrozumieniem, posyłając Tanji serdeczny
uśmiech. Zaczerwieniła się. Minęło już tyle czasu, a jego serce wciąż
krzyczało; Liv albo żadna inna. Tanja nie była pierwszą dziewczyną, z którą
próbował się spotykać. Zazwyczaj kończyło się na trzeciej czy czwartej randce,
kiedy to próbowały zaciągnąć go do łóżka. Zdawał sobie sprawę, że w przypadku
Tanji raczej nie doszłoby do tego, bo miała niemal wypisane na twarzy, że szuka
kogoś na stałe, ale on wiedział, że nie będzie następnego razu. Tanja była
kropką nad ‘i’. przelała czarę, by upewnił się, że za bardzo kochał tą szaloną
brunetkę, by móc być z kimś innym. Zostaje mu czekać, tak długo jak będzie
trzeba.
- Masz jeszcze coś do
załatwienia, czy może odwieźć cię do domu? – zapytał, a dziewczyna wyraźnie
zmarkotniała. Jednak przywołała na twarz delikatny uśmiech i kiwnęła głową.
Było już po północy, a w
mieszkaniu wciąż świeciły się światła. Choć był bardzo zmęczony, zsunął ze stóp
buty i skierował się do kuchni. Ku jego zdziwieniu, zastał w kuchni przy stole
Billa i Gustava. Wyglądali na zmęczonych –
a może tylko mu się wydawało, bo sam stał ledwo na nogach? – i
rozmawiali o czymś. Rzucił kluczyki na szafkę i przywitał się.
- A wy co? Kółko różańcowe? –
zagadnął, obrzucając krótkim spojrzeniem najpierw Jacka Danielsa stojącego
dumnie na środku stołu, a potem ich skonsternowane twarze.
- Liv przylatuje w czwartek –
Bill rzucił niby od niechcenia, a Georga zmroziło. Mało brakowało, a ugięłyby
się pod nim nogi. Bez słowa wziął pełną szklaneczkę Billa i wychylił ją jednym
haustem, to samo zrobił z whisky Gustava, a potem dolał sobie dwa razy.
Odetchnął i dopiero wtedy spojrzał na niego, czując jak alkohol a nie wzburzone
emocje, krążą mu w żyłach. Choć w sumie sam nie wierzył w to, by to był
alkohol.
- Skąd wiesz? – odparł
spokojnie, siadając obok Gustava, po czym po czym spojrzał uważnie na Billa.
- Byłem dziś u Kaulitzów –
zamyślił się na moment. – Swoją drogą, to fajnie brzmi – odparł, jednak naglące
spojrzenie szatyna sprowadziło go na ziemię. – Byliśmy z Rainie u nich, bo
wiecie, ona wciąż się waha i w tym czasie zadzwoniła Liv. Przyleci w czwartek i
zostanie aż do ślubu Jul i Shiea.
- No, chłopie. Jak się nie
przyłożysz do rzeczy tym razem, to jesteś baba – Gustav odsunął szklaneczkę i
powoli podniósł się z miejsca. – Idę spać – nim odszedł, poklepał Georga po
ramieniu.
- To co? Jeszcze po jednym? –
spytał, przysuwając sobie szklaneczkę Gustava. Bill jedynie skinął głową. – Tak
na odwagę – mruknął, zapełniając szkło bardziej niż to konieczne.
Liv albo żadna inna.
*
~Nadd
OdpowiedzUsuń19 września 2010 o 22:25
a co jak Scarlett naprawdę urodzi na tej scenie? nie chciałabym tego oglądać na miejscu publiczności xD w ogóóóle, ja chcę już dziecko! tzn. nie swoje, tylko ich! i chcę Toma-tatusia! *serduszka* wglll szkoda mi Rainie, że będzie musiała się rozstać z biseksem, a jeszcze bardziej mi szkoda Candy, bo przecież ona go tak bardzo polubiła i w ogóle! ale biseks nie pozwoli, żeby one o nim zapomniały, no nie? powiedz, że będą żyli długo i szczęśliwie razem! bo inaczej sobie nie wyobrażam! i w ogóle, dodam tylko, że ta sukienka byłaby całkiem ładna, gdyby nie fakt, że ślubne mi się kompletnie nie podobają! xD kocham :*
Dark Queen
Usuń22 września 2010 o 14:57
nie bój się, nie urodzi na scenie xD mam już inne plany w tej kwestii, a co za tym idzie, TataTom już niebawem wkroczy do akcji ^^hm. jakbym odpowiedziała konkretnie na Twoje pytanie, musiałabym zdradzić połowę wątku Rainie i Billa, więc pozwól, że przemilczę. wszystko w swoim czasie, o. ta sukienka jest jedną z najładniejszych, jakie kiedykolwiek widziałam, a wierz mi, że widziałam ich wiele, bo mam manię oglądania sukien ślubnych :D:*
~Panna Aleksandra
OdpowiedzUsuń20 września 2010 o 17:21
Za długość tego odcinka powinnam Ci najzwyczajniej w świecie wlać w szanowne cztery litery. Krótszego się już nie dało?! Ale poza tym no suuuuuuuper! Znaczy nie, kurczę szczerze mówiąc to było takie… (oj no nie obraź się) ale Kaulitz był obleśny z tymi ee piersiami. ;D Dobrze, że chociaż Scarlett się przy nim nie zwieśniaczyła (to tylko takie moje głupie żarty). Ciekawi mnie co dalej z Rainie, kurczę domyślam się, że mimo wszystko jej historia z B. zakończy się happy endem ale tak strasznie mi ich mimo wszystko szkoda. Julie jest taka słodka i rzeczywiście ta sukienka jest śliczna. Podobał mi się również ostatni fragment, wszyscy mamy nadzieję, że Georg się przyłoży i nie okaże się babą. Choć moim zdaniem to Liv po przyjeździe powinna zanim latać i błagać o przebaczenie (no bo w końcu kurcze blade!).
~Dark Queen
Usuń22 września 2010 o 15:51
och, przesadzasz^^ ja już się boję myśleć, ilu stronicowe posty preferowałabyś najlepiej ;) hm. powszechnie wiadomo, że Kaulitz jest niewyżyty, ja to tylko ubieram w słowa. widzisz, w schematy not, które układam czasem wkradają mi się takie sytuacje, które pojawiają się podczas danej sceny. ‚pomarańcze’ były jedną z nich. uznaję, że pasuje, więc ją piszę, a raczej pisze się sama. lubię to, bo pomimo tego, że 90 procent fabuły jest przewidziane z góry, jest jeszcze te 10 procent, które żyje własnym życiem i zaskakuje mnie samą. i co ja miałam… aha. no, tak sobie umyślałam, że wątek Rainie i Billa nie będzie należał do najłatwiejszych. no i chyba mi wychodzi ^^ aczkolwiek, to nie jest ani początek końca, ani koniec zupełny, to jedynie koniec początku.
~Panna Aleksandra
Usuń26 września 2010 o 09:46
No mam nadzieję, że dopiero początek. ;) Wbrew pozorom nie preferuję zbyt długich postów na Prinzie, bo kompletnie nie miałabym na nie czasu, no ale ten odcinek naprawdę jest taaaki krótki w porównaniu do pozostałych.:) Hah no Kaulitz już zmądrzeć powinien! Fuu świntuch i oblecha! ;DD Jak tam 42?
~Alina
OdpowiedzUsuń20 września 2010 o 19:35
Nie podoba mi się ta sukienka. Za dużo koronki. Ale jak sobie wolą…Jestem zachwycona tym, że wiem, co też ten Bill i Shie wymyślili. Teraz tylko trzeba wstrząsnąć Rainie i wszyscy będą żyli długo i szczęśliwie. Oprócz Billa, rzecz jasna. Urocze były dialogii Toma i Scarlett. Chociaż „klękajcie narody” były najlepsze. I cudowne, że Scarlett tak smacznie gotuje. Dostanę zaproszenie do nich na obiad? Darkyyy! Muszę sama sprawdzić tę kucharkę xD.Musiałam sprawdzić, jak ta cała Grace Kelly wygląda. Stwierdziłam, że przypomina mi Audrey Hepburn i chyba ją wstawię na tapetę. Ale na razie króluje tam Kostja Ullmann, więc Grace musi poczekać. Lubię managerkę Scarlett. Ale lubię też Scarlett jako gwiazdę. Jest inna. Jest sobą. Ale mnie to też drażni. Nie pytaj czemu. I wyjaśnisz mi, czemu Georg od półtorej roku jęczy za Liz, zamiast ruszyć tyłek, przełożyć ją przez kolano i zdrowo sprać? Ona już nie jest dzieckiem, więc może. Niech uzna to za grę wstępną. A gdy już stwierdza, że ona to ona, to ona przyjeżdża. Mam nadzieję, że coś z tego wyniknie sensownego.Cholera, ten komentarz miał być krótszy.
~Dark Queen
Usuń22 września 2010 o 16:35
cóż, nieszczęśliwy to w jego przypadku bardzo ogólne określenie. jego podejście do sytuacji też nie jest takie do końca proste, bo w zasadzie, unieszczęśliwiając się poniekąd zapewni spokój nie tylko Rainie i Candy, ale i sobie. woli tęsknić, niż bać się, że Hans może uderzyć o raz za dużo. kurczę, skleroza mnie dopada. znów zapomniałam, co miałam napisać. ach, Liv. hm. każdy człowiek ma wolną wolę, prawda? każdy człowiek – bynajmniej ten przy zdrowych zmysłach – nie lubi, gdy ktoś mu tą wolę ogranicza. Georg uszanował wolną wolę Liv. kocha ją i chce jej szczęścia. kurczę, sami heroiczni bohaterowie tu^^ w każdym razie, jak już nie raz powtarzałam, wszystko ma swój czas i swoje miejsce.
~Katalin
OdpowiedzUsuń20 września 2010 o 20:28
Z racji tego, że w ten cudowny dzisiejszy dzień, kiedy to wszystko układa się po mojej myśli,moj komentarz sie nie dodał, musze napisac go ponownie. A wiadomo, jak sie cos pisze kolejny raz, to wychodzi…tak jak wychodzi. Więc moze zaczne od rzeczy wydawałoby sie najmniej istotnych. Nagłowek masz obłedny xD O konspiracyjnym planie Billa I Shie’a mowiłam Ci juz na gadu. Świetnie to rozegrałaś. Nie przekombinowałas,co w tej sytuacji było bardzo fajne. Bo gdyby ten fragment utonal w morzu opisow, to byloby kiepsko. A było w sam raz. Czytanie thrillerów nie poszło na marne xD Nie chce sie wypowiaac na temat Toma i Scarlett i ich sielnaki, bo ja im taaak zazdroszcze! Kurde no! Dlaczego Ty taki celibat nałożyłas Tomowi? W ciazy przeciez seks nie jest zabroniony, nie? Tylko na samiuskim koncu nie jest wskazany, bo moze wywołac przedwczesny poród. *chrząka. nie musze mowic,ze znacząco, nie?* Przypomnij mi, w którym miesiacu ciazy jest Scarlett. cos koło 8 nie? A tak btw, jak Ty mnie dobrze znasz! I moje zamiłowanie do pomarańczy! Jezu, ale ja jestem niewyzytek xD Kombinacja Billa, Toma i Scarlett jest taka komiczna xD Oni razem sa nie do podrobienia^^
~Dark Queen
Usuń22 września 2010 o 22:54
wiedziałam, że pomarańcze Ci się spodobają, niewyżytku xD ja wiem, że Ty byś mogła tak dzień i noc, i dzień czytać, jak oni.. nie dochowują celibatu, ale wiesz. jak sama stwierdziłaś to niedochowywanie celibatu jest już w ostatnim stadium ciąży niebezpieczne, a S. jakby nie było już się ku temu zbliża, bo moja droga, S. jest już w 34 tygodniu ciąży, co przekłada się na 8 miesięcy i dwa tygodnie. nie muszę dodawać, że akcja 41 opiewa 21 i 22 marca? xD przykładnie prowadzę jej kalendarzyk xD no, więc sama widzisz, że teraz to mogłoby wywołać niepowołane skutki i S. w najlepszym wypadku urodziłaby na tej rzeczonej scenie, jeśli nie duuuzo wcześniej, soł.. także wiesz, biorąc pod uwagę dobro kolejnego pokolenia, musisz zacisnąć zęby i ten.. trzymać za Toma kciuki xD
~Kalljet
OdpowiedzUsuń20 września 2010 o 20:28
Och, lubię ich miłość i jak czytam, jacy dla siebie są, jak mocno się kochają, to momentami jest mi dziwnie w środku, to chyba tęsknota za uczuciem, za byciem, za facetem, za budzeniem się przy kimś, zasypianiem w czyiś ramionach. Cholernie za tym tęsknię. I za nimi też, ostatnio zrobiło się tak cicho, snuję tutaj przypuszczenia, co mogą robić. Jakoś brakuje mi tej słodkiej, misiowatej twarzy spod hotelu, chociażby na zdjęciach, brakuje mi jego w mojej głowie, zasypianiem z jego twarzą pod powiekami, snów z nim i całego jego. Uch.A Ciebie to uwielbiam, także wiesz.
~Dark Queen
Usuń22 września 2010 o 23:01
bo wiesz, kiedy brakuje mi, nam tego, co on za sobą niesie, kiedy brak u boku tej twarzy, dotyku, słów, kiedy to wszystko zamyka się w obrębie najcudowniejszych z wspomnień, zostają oni. oni i wszystko, co niesie za sobą ich uczucie. wiesz, oni są moją niewypowiedzianą miłością. historią, hymnem, poświadczeniem, tego o czym nie mówię głośno, o czym mówię niedosłownie i nie wprost. bo, wiesz, kiedy naokoło jest zbyt cicho, zaczynam mówić ich ustami.
~Lestat
OdpowiedzUsuń23 września 2010 o 18:03
Oj, długo kazałaś na siebie czekać, ale było warto. O tak, z całą pewnością było warto! Rozdział jest… cudowny. Ma w sobie wszystko, czego mi było trzeba i jak zwykle wprowadził mnie w stan dziwnej euforii pomieszanej z nostalgią. Tak właśnie na mnie działa Prinz. Zawierasz tu wszystko to, co zawrzeć powinnaś, dawkujesz to w idealnych proporcjach i jest dzięki temu idealnie. Jest słodko i gorzko, szczęśliwie i smutno, łatwo i dużo trudniej. Zupełnie jak w życiu. I to jest najwspanialsze. Wiem, ze powtarzałam to sto razy, ale powtórzę i sto pierwszy: realizm. Myślę, ze to właśnie w tym tkwi Twój sukces. Sukces tej historii. W końcu pozwoliłaś mi poznać plan Billa. Przyznam, ze spodziewałam się czegoś w tym guście, a mimo to nie mogę pozbyć się wrażenie, że nie jest to rozwiązanie najlepsze. Choć lepszego raczej nie dałoby się znaleźć. Bill zrobił co było w jego mocy, a jeśli tylko to może pomóc Rainie i Candy wyrwać się z tej okrutnej rzeczywistości to muszą się na to zdecydować. Szkoda mi tylko, ze będzie to oznaczało niejaki koniec jej, ciągle przecież budującej się, więzi z Kaulitzem. To strasznie nie fair, ze życie często rozdziela dwie osoby, które się w nim na tak krótko odnalazły. Daje kilka ulotnych chwil szczęścia, a na długo pozostawia ból i cierpienie. Ale właśnie takie jest życie i, mimo wszystko, ciesze się, że nie postanowiłaś rozwinąć tego wątku w jakiś słodki i całkowicie irracjonalny i wypaczony sposób. Potem, o ile dobrze pamiętam, był Tom i Scarlett. Oni są cudowni i o tym nie trzeba wiele mówić. Ich miłość jest absolutnie zwyczajna i tak strasznie wyjątkowa zarazem. Chyba właśnie na tym powinna polegać miłość. Na odnajdywaniu szczęścia w najdrobniejszych, najbanalniejszych gestach i słowach. Na zwyczajnym przebywaniu w sowim towarzystwie. Na głupich kłótniach i namiętnym godzeniu się. To sprawia, że uczucie, które ich łączy jest, nie odważę się użyć słowa ‚idealne’, bo ideały nie istnieją, ale przynajmniej jest tego ideału bardzo, ale to bardzo bliskie. No i ta scena, kiedy Tom wrócił do domu, a Scarlett tuliła Billa! Normalnie widziałam tą zazdrość w oczach Toma. I zazdrościłam Scarlett, bo też bym chciała, żeby ktoś tak na mnie patrzył ;] Kupno suknie ślubnej? No tka, to z pewnością jest koszmarnie ciężki wybór. No bo jak się zdecydować na jedną, kiedy wszystkie są piękne. Ta, którą wybrała Julie… nie powiem, żeby specjalnie mi się podobała, ale z pewnością jest wyjątkowa. A im dłużej na nią patrzę, tym bardziej się do niej przekonuje, choć ja sama, chyba bardziej skłaniałabym się ku prostocie. Choć z drugiej strony, gdyby ta kiecka miała ukryć moje szerokie biodra… no cóż, wtedy kwestia prezentuje się zupełnie inaczej :]
A poza tym, na pewno ma w sobie coś, co może zachwycić. Nawet ja to znajduję, mimo że jak mówię specjalnie mi się ona nie podoba. Ale to jest już chyba syndrom sukni ślubnych, każda jest na swój sposób wyjątkowa. Aj! ujęłaś mnie ostatnią sceną. Taki typowo męski światek. Zawsze mnie zachwyca to jak kobiety piszą o facetach. Takie nasze wyobrażenie o płci przeciwnej bardzo mnie ujmuje. A poza tym, to bardzo interesujące. I naprawdę uwielbiam tego typu fragmenty. Georg szukał zapomnienia? Nie powiem, żeby mnie to specjalnie zaskoczyło. Próbował, ale nie potrafił. I to mnie bardzo cieszy, ze jednak nie umie zapomnieć. Nie to, ze życzę mu cierpienia związanego z beznadziejną miłością do Liv. Ja po prostu ciągle wierzę w to, ze i dla nich znajdzie się szczęśliwe zakończenie. Dlatego tez z ogromną niecierpliwością oczekuję kolejnych rozdziałów, kiedy Liv wróci do Niemiec. Ach, nie mogę się doczekać na ich konfrontację! Bardzo jestem ciekawa tego, co wymyśliłaś dla Liv i Georga!Nie wiem czy rozdział był już zbetowany, chyba nie, bo wyłapałam kilka błędów. ‚Prawo Niemieckie’, przymiotnik powinien być z małej litery. I jeszcze błąd zupełnie innego typu, bardziej logiczny. Jak Bill i Shie tłumaczyli Rainie cały swój plan to napisałaś coś takiego, że ‚Bill skupił na sobie uwagę całej trójki’ czy jakoś tak. Chyba chodziło ci o dwójkę. No, bo z tego co wnioskuję to ich tam było troję, a raczej nie mógł skupić na sobie uwagi samego siebie. Ech, masło maślane, ale wiesz o co mi chodzi ;] Pozdrawiam serdecznie i z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział :*
OdpowiedzUsuńDark Queen
Usuń24 września 2010 o 23:30
mówiłam Ci kiedyś, że uwielbiam Twoje komentarze? jeśli nie, to teraz mówię :)dziękuję Ci za te piękne słowa, to jak balsam dla ducha, naprawdę. staram się, by było ładnie, realnie, najlepiej jak mogłabym. i cieszę się, że Ci się to podoba. plan Billa to moje wyzwanie. jest dramatyczny, że tak powiem, ale na głównie na tym opiera się wątek Billa i Rainie. to co napisałam dotąd to wstęp do zdarzeń, które pociągnie za sobą jej decyzja. nie przeczę. ich historia jest smutna i trudna. nie tylko pod względem fabuły. jest trudna dla mnie i to stanowi o tym, by była jedną z moich perełek.Tom i Scarlett to samo przez się moi ulubieńcy. mogłabym tak o nich pisać i pisać i nie znudziłoby mi się, aczkolwiek już nie mogę doczekać się wątku pieprzu w tej w pieprzowo-waniliowej mieszance ich historii ^^z racji obszerności fabuły nie mogę sobie pozwolić na jakieś wielkie rozdrabnianie, bo wyszłoby mi milion not do napisania, ale nie przeczę. pisanie takich scen jak ostatnia jest swojego rodzaju odstępstwem od ‚normy’. chciałabym powiedzieć, że wątek Liv i Geosia również należy do trudnych, ale jakby tak po prawdzie spojrzeć na całość, to muszę przyznać bez bicia, że każdemu bohaterowi zgotowałam niełatwy los ^^ notka jeszcze nie była betowana, moja Burleska musi wreszcie wbić na gadu, żebym mogła ją o to pomęczyć :)
~Lestat
Usuń25 września 2010 o 18:56
Każdy musi mieć trudno. W końcu na tym właśnie polega życie. Raz na wozie, raz pod wozem. Ach, pobudziłaś moją ciekawość. Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział, bo naprawdę mam mnóstwo wątpliwości, pytań i zagadek, które natychmiastowo potrzebują szczegółowych wyjaśnień :) Lubisz moje komentarze? Ojej, no to bardzo mi miło. Ja lubię je pisać, choć zdaję sobie sprawę, że nie każdemu może odpowiadać moje zagłębianie się w emocje bohaterów i szukanie we wszystkim piątego dna :] Cieszę się, że nie masz nic przeciwko.
ewelinap7@onet.eu
OdpowiedzUsuń24 września 2010 o 20:53
Czytam Twoje opowiadanie już od jakiegoś czasu i muszę przyznać,że bardzo mi sie podoba. Ma w sobie coś szczególnego, co sprawia, że za każdym razem wracam. Gdy czytam, wszystko wkoło przestaje istnieć. To niesamowite uczucie. Jest tylko ta przestrzeń, świat Toma i Scarlett. Za każdym razem gdy wracam mam wrażenie jakbym znała ich od lat. Nie odważyłam się wcześniej skomentować, bo uznałam, że żadne słowa nie są w stanie oddać mojego zachwytu tą historią. Nie sądzę też by teraz mi sie to udało. Jednak pomyślałam, że to dobry moment by to zrobić. Dziękuje za możliwość przeżywania tak szczególnych chwil, jakie mi daje to opowiadanie. Dzięki tej historii choć na jakiś czas potrafię oderwać się oo tego co codzienne. Daje mi poczucie tego, że miłość istnieje i warto o nią walczyć. Dziękuje :*
Dark Queen
Usuń24 września 2010 o 23:20
ojej. to ja dziękuję. nie wiem, co powiedzieć. takie słowa uskrzydlają, wiesz? Twoich kilka słów sprawiło, że będę mieć dobry humor przynajmniej do jutra :) to dla mnie takie ważne, by moje słowa nie padały, jak grochem, o ścianę, a trafiały do ludzi, do serc. i kiedy dowiaduję się, że pojawiła się kolejna osoba, którą moja historia w jakiś sposób porusza, to naprawdę cudowne. i przy okazji, witam Cię serdecznie :)
~Luna
Usuń26 września 2010 o 11:21
Bądź pewna że trafiają do serc. Przynajmniej do mojego na pewno trafiają i długo je pamiętam.