30 sierpnia 2010

40. Wszystko ma swój czas i swoje miejsce.

- Zatem, powiedz nam, jak to z tobą właściwie jest – prezenterka zagadnęła Scarlett, a wszystkie kamery skupiły się niej. Brunetka wywróciła oczami, posyłając w ich stronę niewinny uśmiech. Splotła dłonie na swoim brzuchu, jakby chcąc ukryć go przed tysiącami wścibskich spojrzeń.
- Zatem zadaj mi pytanie, jakiego jeszcze nie słyszałam.

Tom prędko usadowił się na sofie, jednocześnie włączając telewizor na odpowiedni kanał. Technicy ze sklepu RTV dosłownie trzy minuty wcześniej opuścili dom, podłączywszy wszystkie urządzenia. Pracowali w takim tempie, że wydawało mu się już, że nie zdąży. Ominął go początek, ale przynajmniej zdążył na samą rozmowę. Lubił oglądać wywiady, których udzielała Scarlett, tak jak ona lubiła się wypowiadać. Jeszcze to lubiła. Scarlett miała coś, czego zabrakło im. Potrafiła powiedzieć tyle, by zadowolić swoich fanów, a jednocześnie nie zdradzić zbyt wiele. Oni swojego czasu popadali w skrajności. Albo opowiadali fanom o wszystkim albo nie mówili nic. Tak jak teraz. A ona, choć dopiero raczkowała w świecie show bussinesu, już skradła dziesiątki serc. Była naturalna, pełna wdzięku i zupełnie nieskażona brudami sławy. A niewątpliwie już ją osiągnęła. Była na językach krytyków, rozpisywano się o niej w prasie i otrzymywała już pierwsze nominacje. Świetnie prezentowała się w telewizji i przed obiektywem. Chciano przeprowadzać z nią wywiady, zapraszano ją do programów i proszono, by swymi występami uświetniała różne przedsięwzięcia, a minęło tylko kilka miesięcy odkąd pojawiła się jej płyta. Jej głos urzekał każdego przed kim wystąpiła, a jej bezpretensjonalność ściągała do niej rzesze ludzi. I ani trochę jej w tej chwili nie idealizował, ani nie naciągał faktów. Scarlett stała się objawieniem. Objawieniem, które nosiło pod sercem cząstkę niego samego. Jej fenomen nie brał się z wyuczonych odpowiedzi, wyszkolonych póz czy min. Jej fenomen to po prostu ona; cudowny głos i prostolinijna szczerość, a przy tym nieprzyzwoita zmysłowość. Nawet teraz będąc w niemal ósmym miesiącu ciąży uwodziła każdym gestem, a może mu się tylko wydawało?

- No właśnie, nim zaprosiłam cię do programu, głowiłam się nad tym oryginalnym pytaniem. W sumie pytano cię już o wiek, wykształcenie, naukę wokalu, twoją drogę do gwiazd, a nawet prywatność, ale przyznam szczerze, że i tak niewiele o tobie wiem – brunetka uśmiechnęła się tajemniczo, upijając łyk wody z wysokiej szklanki. – Szperanie w twojej biografii też mi niewiele dało, bo w gruncie rzeczy, nic konkretnego z niej nie wyczytałam, dlatego pytam; jak to z tobą właściwie jest?

Scarlett nie czytała pytań przed wywiadami, nie uczyła się odpowiedzi, ani nie trzymała się żadnych formuł. Mówiła to, co uważała za stosowne. Zawsze błyskotliwa, w razie potrzeby miała w zanadrzu ciętą ripostę albo twardy komentarz. W głębokim poważaniu miała wszelkie konwenanse, dzięki czemu nawet drobne wpadki uchodziły jej płazem. Niemcy, ba, Europa szalała na jej punkcie. Nawet potężna Ameryka zaczynała doceniać tą dziewczynę ‘znikąd’. To właśnie ją bez przekłamania nazywano gwiazdą. A wszystko w pięć krótkich miesięcy. Wygodnie rozparł się na miękkim obiciu sofy. Uśmiechnął się do siebie, unosząc kącik ust. Tego blasku w oczach nie dało się nie zauważyć.

- Wiesz, wydaje mi się, że mogłabym na to pytanie odpowiedzieć tak wyczerpująco, że zabrakłoby nam czasu antenowego. Może sprecyzuj, a jeszcze lepiej, powiedz wprost, czego chciałabyś się ode mnie dowiedzieć.
- Och, właśnie zburzyłaś mój misterny plan budowania napięcia – prezenterka zaśmiała się nerwowo, wertując swoje notatki.
- To może po prostu go nie buduj? – Scarlett zagadnęła, wzruszając ramionami, tak jakby to była najbardziej oczywista rzecz pod słońcem. – Na początku śpiewałam w klubie. To było miłe, mogłam robić to, co kocham, a przebywającym tam ludzie – kolejny tajemniczy uśmiech – doceniali to. Nawet nie wiesz, jak kilka słów uznania może poprawić humor. Później dostałam szansę zaśpiewania na gali urodzinowej Universalu, a stamtąd moja droga była już, powiedzmy, prosta. Dzięki magicznym zdolnościom Davida wystąpiłam w The Roxy, gdzie słuchał mnie Ron Fair, a w ciągu trzech następnych dni nagrałam prawdziwe ‘amerykańskie’ demo, z którym poszłam do Roba Hoffmana. Sprawy przypieczętował Glen Ballad, który słuchając mnie, nie dał mi dojść nawet do refrenu.Uznał, że jestem tym, kogo potrzebuje i skontaktował mnie z Lindą Perry, z którą opracowałam sporą część piosenek z płyty. Ale to chyba raczej powszechnie znane fakty, prawda? – brązowowłosa prezenterka z zainteresowaniem potrząsnęła głową. – Czasem wydaje mi się, że to tylko sen, wymarzona bajka, które w każdej chwili mogą prysnąć niczym bańka mydlana – uśmiechnęła się, przebiegając nieobecnym wzrokiem po studiu. –  Zatem pytaj, wyduś to z siebie – Scarlett uśmiechnęła się przekornie, zdawałoby się puszczając oko do szatynki. Kamery prosto z twarzy Scarlett przesunęły się na jej brzuch, a dalej na dziennikarkę.
- Hm. Za dwa tygodnie minie pięć miesięcy odkąd ukazała się twoja płyta. Wydałaś dwa single. Wyruszyłaś w trasę koncertową, która, chyba nie zaprzeczysz, miała oryginalny przebieg, do tego wystąpiłaś w wielu programach i uświetniałaś niejedno przedsięwzięcie, a to wszystko, kiedy nosiłaś już w sobie dziecko. To aż nieprawdopodobne, niewielu udaje się zajść tak daleko w tak krótkim czasie, a masz dopiero niespełna dwadzieścia lat. To nie za dużo na raz? – Scarlett czule splotła dłonie na swoim brzuchu, spoglądając reporterce w oczy, czym zmusiła ją do patrzenia na siebie, a nie na niego. 
- Fakt, trasa była dosyć ciekawa, ale przyznaj, wilk był syty i owca cała. Dając pierwszy koncert, tu w Berlinie, wiedziałam już, że będę matką. Starałam się przygotować wszystko tak, by stworzyć dobre show i nie przeforsować się zbytnio. Musiałam też pamiętać o tym, że moja płyta ukazała się jednocześnie w Europie i Stanach, przez co podzieliłam i tak ograniczoną już liczbę koncertów. Chciałabym odwiedzić wszystkich, ale w chwili obecnej to raczej niemożliwe. Dlatego wymyśliłam występy akustyczne w większości miast, w których zmuszona byłam odwołać koncerty. I to się przyjęło. Podczas pierwszych dziesięciu koncertów zorganizowanych zgodnie z pierwotnym planem, przez sporą część występu miałam założony kardiomonitor, który kontrolował stan mojego dziecka. Później, kiedy graliśmy akustycznie nie musiałam bać się już o nic – przerwała na moment i upiła kolejny łyk wody. – Wiesz, nie wydaje mi się, by działo się za dużo. Mam wszystko o czym marzyłam, czy można chcieć więcej? Fakt, gdybym mogła jakoś kontrolować bieg wydarzeń, ułożyłabym sprawy zawodowe i prywatne w odrobinę innej kolejności, ale nie można mieć przecież wszystkiego. Jestem wdzięczna wszystkim fanom za okazane mi wsparcie i cierpliwość.
- Nie sądzisz, że niespełna pięć miesięcy to zbyt krótki czas na tak wiele zdarzeń?
- Nie, dlaczego? Najwidoczniej tak miło być. Marzyłam o takim życiu. Wiesz, co jest w tym wszystkim najlepsze?
- Co takiego?
- A to, że kiedy skończy się ten wywiad, wsiądę do samochodu i po kilkudziesięciu minutach będę już u boku mężczyzny, dzięki któremu wszystko staje się bardziej dźwięczne. Nawet muzyka. Nie mam problemu dzielenia życia osobistego i kariery. Choć współistnieją, nie przenikają się w żaden sposób. Śpiewam, daję koncerty, występuję w telewizji i udzielam wywiadów prasie, ale kiedy flesze gasną, kiedy wracam do domu, to wszystko już nie istnieje. Jesteśmy tylko my. On, moja rodzina i ja.  Wszystko ma swój czas i swoje miejsce.
- Chyba masz zdrowe podejście do sławy, co?
- Nie mnie to oceniać. Ja po prostu żyję tak, żeby bez zażenowania co dzień spoglądać w lustro. To raczej nic wielkiego.
- Wspomniałaś o swoim ukochanym – zacięła się na moment, starając się sformułować pytanie, a oko kamery uchwyciło w tym momencie pobłażliwy uśmiech Scarlett. Poprawiła się na miejscu, czekając na ciąg dalszy. – Dlaczego ujawniłaś swój związek z Tomem Kaulitzem dopiero, kiedy potwierdzałaś pogłoski o ciąży?
- To było głupie pytanie, wiesz? Ale przynajmniej doszłaś do sedna – Scarlett uśmiechnęła się serdecznie, a prezenterka spłonęła rumieńcem.

Czasami nie ogarniał tego, że była tak swobodna i bezpośrednia w wywiadach. Peszyła dziennikarzy i sprawiała, że nie widzieli, co powiedzieć, a i tak ją kochano. Ceniono jej szczerość, tak rzadką wśród ludzi, między którymi się obracała. Scarlett miała dobrą zabawę, a brązowowłosa kobieta problem. Uśmiechnął się pod nosem, upijając łyk coli, którą zdążył przynieść, kiedy prezenterka zastanawiała się, co powiedzieć. Był dumny ze Scarlett. Dzielnie walczyła ze starymi wygami show bussinesu i na razie szło jej całkiem nieźle. Zdawał sobie sprawę, że z czasem jej szczerość nie wystarczy i zaczną się kłamstwa, ale był pewien, że była na tyle silna, by przechytrzać dziennikarzy jeszcze długo. Byli przeszczęśliwi, kiedy opowiadała o trudnościach nim stała się sławna, o jej drodze na szczyt i powiązaniach podczas nagrywania płyty. Była ewenementem pod każdym względem. A najlepsze w tym wszystkim było to, że była zupełnie jego.

- To tak, jakbyś zapytała mnie, dlaczego nie stanęłam przed tłumem fanek Toma i otwarcie nie przyznałam się, że z nim jestem. Z całym szacunkiem, cenię swoje życie.
- No, właśnie. Przecież zdarzają się fani, którzy są bardzo niechętni wobec wybranek chłopaków. Nie boisz się?
- Ojej, nie. W sumie, może troszkę. Początkowo menagament obawiał się, że jeśli nasz związek wyjdzie na jaw, popularność chłopaków spadnie, a ja będę ‘tą, która wybiła się dzięki Tokio Hotel’, ale ku zdumieniu wszystkich było zupełnie odwrotnie.
- Zatem, jak? Chyba nie zaprzeczysz, że znajomość z nimi pomogła ci w starcie?
- To złożone. Gdybym nie śpiewała w studiu chłopaków, nie usłyszałby mnie David i nie wybrałby, a raczej nie przyczyniłby się do wybrania mnie do grupy osób śpiewających podczas gali, ale z drugiej strony, to moja siostra wysłała zgłoszenie, a Pat Benzner zainteresował się moim wokalem. Na mój sukces składa się praca wielu osób. Wierutnym kłamstwem byłoby stwierdzenie, że wybiłam się dzięki Tokio Hotel, ale również to, że nie mieli w tym żadnego udziału. Zdaję sobie sprawę, że to tylko moje słowa i tak naprawdę tyle ile osób, tyle opinii, ale na to nie mam wpływu, wiem jak było, jak jest i jak mam nadzieję będzie. Dotąd nie mieszałam życia prywatnego z karierą i nie mam zamiaru tego robić. Nigdy nie wykorzystywałam mojego związku z Tomem, by się jakkolwiek upublicznić.
- Proponowano ci, byś śpiewała z Billem, prawda?
- Tak, ale oboje odrzuciliśmy tą ewentualność. Może kiedyś.
- Wróćmy do ciebie i Toma. Ta kwestia chyba frapuje widzów najbardziej.
- Słucham – odparła z przekornym uśmiechem.
- Jak to z wami jest? Spodziewacie się dziecka, oboje jesteście bardzo sławni, żyjecie w biegu, w rozjazdach. Czy to wszystko nie odbija się na waszym związku?
- Jesteśmy razem już na tyle długo, by przywyknąć do rozłąk. Nasi menagerowie starają się tak układać plany koncertowe, by jak najczęściej się pokrywały. Ja siłą rzeczy spędzam teraz dużo czasu w domu, więc jest niemal tak, jak było nim nagrałam płytę. Jednak kiedy rozjeżdżamy się, gramy w różnych krajach, a nawet kontynentach, to przecież wciąż istnieją telefony i Internet. Wówczas tęsknota wpisuje się w plan dnia już na stałe, ale oboje dokonaliśmy wyboru. Tom jest najcudowniejszym człowiekiem jakiego spotkałam. Tom... Tom ofiaruje mi niewiarygodną, bezwarunkową miłość... – wzięła głęboki oddech, gdy jej głos zaczął lekko drżeć. – Jest taki opiekuńczy i dobry, tak dba o mnie. Emanuje z niego tak cudowne, wręcz niewytłumaczalne uczucie, każdego dnia zakochuję się na nowo – zaśmiała się cicho, jakby zdała sobie sprawę z banalności własnych słów. – Chyba właśnie zburzyłam, jego wizerunek, co? Z całym szacunkiem, ale media kłamią – zaśmiała się serdecznie, spoglądając krótko w oko kamery. Prezenterka zawtórowała jej nieco mniej swobodnie i po raz kolejny przewertowała notatki.

Po raz kolejny uśmiechnął się do telewizora. Wywiady z nią napawały dziennikarzy jednocześnie obawą i podekscytowaniem. Nigdy nie wiedzieli, co od niej usłyszą. Nie mogli być pewni czy będzie słodka, czy jej słowa pójdą im w pięty. Mimo wszystko ją kochali. Była wisienką na medialnym torcie. Na ekranie pojawiła się reklama mleka. Wstał i przeciągając się przeszedł przez pokój. Otworzył drzwi na taras i owiało go rześkie, wiosenne powietrze. Odetchnął głęboko, nim wyciągnął z kieszeni papierosy i odpaliwszy jednego, zaciągnął się mocno. Utrzymywanie ich związku w tajemnicy, jeszcze kilka miesięcy wcześniej było czymś naturalnym. Nawet opowieść o początkach kariery Scarlett bez ich wątku nie była naciągana, więc kiedy już wyszło na jaw, że są razem, nikt nie posądził jej o kłamstwo. Nie pokazywali się razem, nie chodzili do kina czy na zakupy i przywykli już do tego. Mieli siebie, swój świat z dala od blasku fleszy i to wystarczyło. Oboje byli dla wytwórni kurami znoszącymi złote jajka i wszyscy byli zadowoleni. Zarówno im, jak i producentom było tak wygodnie. Kiedy ciąża Scarlett zaczynała robić się widoczna, pojawił się problem. Jej dziecko przecież musiało mieć ojca, a utrzymywanie jego tożsamości w tajemnicy z czasem minęłoby się z celem. Oboje doszli do wniosku, że pomimo konsekwencji jakie mogła przynieść ta decyzja, postanowili ujawnić swój związek. Plotki o rzekomej ciąży Scarlett były coraz barwniejsze, więc nadszedł czas, by je rozwiać. Pierwszą i jak im się wydawało najdogodniejszą ku temu okazją była inauguracja rozdań nagród Grammy. Scarlett była nominowana i miała również wystąpić. Pojawił się tam z nią. Wszystko wówczas stało się jasne. Reporterzy na czerwonym dywanie nie nadążali robić zdjęć. Zasypywano ich gradem pytań, na które doczekali się odpowiedzi dopiero, kiedy swoje pięć minut mieli fotoreporterzy i dziennikarze. Pamiętał doskonale, kiedy pozowała wdzięcznie tonąc w blasku fleszy. Pamiętał sukienkę odcinaną pod linią biustu, która łagodnie opadała na jej wyraźnie zaokrąglony brzuch. To była przecież już połowa szóstego miesiąca. Gdyby nie ponad miesięczna przerwa, którą miała między ostatnimi koncertami, a galą, pewnie wszystko wyszłoby wcześniej. Obserwował ją, kiedy pozwalała zasypać się gradem pytań parze prowadzących. Domyślał się, że rozmowa na czerwonym dywanie dotyczyłaby zupełnie innych aspektów jej życia, gdyby nie sensacja jaką wywołali. Później zawołała go do siebie, co wywołało jeszcze większe poruszenie. Pisk fanów, grad pytań, ciekawskie spojrzenia innych gwiazd, nieustające flesze i plączący się pod nogami kamerzyści. Oczywiście Scarlett zgarnęła statuetkę dla najlepszego nowego artysty roku, ale to było zaledwie ciekawostką w porównaniu do tego, że pojawili się tam razem, w dodatku jako para i przy okazji potwierdzając plotki o ciąży Scarlett. Wywołali burzę, mając tam przedsmak tego, co działo się później. Urywały się telefony, chciano ich w wielu programach, by udzielali wywiadów i pokazywali się razem. Ludzie pragnęli informacji, wieści, co jak i dlaczego. David najbardziej obawiał się tego, że stracą fanki, które były przy nich niekoniecznie dla muzyki, a dla jakiegoś wyimaginowanego obrazu nich samych albo inaczej, wspólnej świetlanej przyszłości, przypadkowego spotkania i wielkiej miłości, o jakich rozpisywali się autorzy romansów. Jednak ku wielkiej uldze producentów, listów o treści: ‘jak mogłeś mi to zrobić, przecież mieliśmy być razem’ i tym podobnych przyszło stosunkowo mało w porównaniu do: ‘kocham Cię, ale rozumiem, że wolałeś inną’, czy też zupełnie normalnych z gratulacjami i życzeniami szczęścia. To było bardzo miłe zaskoczenie. Słysząc końcówkę reklam, zgasił niedopałek i wrócił do pokoju. Siadając, ujrzał znów kraśniejącą radością twarz Scarlett.

- Nie boisz się, że to, jak otwarcie mówisz o swoim życiu prywatnym sprawi, że zatrze się granica między nim, a jego medialną stroną?
- Nie, mówiłam ci już. One współistnieją, ale w żaden sposób się nie przenikają. Tu zostawiam słowa, a tam mam życie, które w nie tu ubieram. Rozumiesz, co mam na myśli? Mogę otwarcie mówić, co przeżywam, ale to tylko słowa, nie wywlekam swoich spraw poza muzy mojego domu, bo moje prywatne życie toczy się z dala od tego całego szumu.
 - Jesteś nieprzewidywalna.
- To pytanie czy stwierdzenie?
- Po trosze jedno i drugie.
- Hm. Nie mnie to oceniać, ja po prostu mówię co myślę i robię to, co uważam za stosowne. W nosie mam konwenanse. Mam kłamać, bo wszyscy tu kłamią? Mam kraść, bo ludzie kradną? Mam się sztucznie uśmiechać, bo tak wypada? Mam być miła, bo ten koleś jest ważny, a tamten może załatwić mi wejście tu czy tam i to może mi się przydać w przyszłości? Nie, dziękuję. Skandale są nie dla mnie. Udawanie czegokolwiek wydaje mi się zupełnie mijać z celem. Nie rozumiem osób, które robią rzeczy, na które nie mają najmniejszej ochoty, udają kogoś, kim nie są tylko po to, by wypaść dobrze w telewizji, czy po to, by o nich mówiono przez kolejny tydzień.
- Przecież budzisz kontrowersję, mówi się o tobie, ostatnio nawet sporo – Scarlett się rozgadała, a dziennikarka była wyraźnie coraz bardziej pobudzona jej słowotokiem. Chcąc drążyć, z napięciem wsłuchiwała się w jej wypowiedź.
- A czy ja wystawiam się paparazzi, albo robię jakieś niestworzone rzeczy tylko po to, żeby było o mnie głośno? Nie sądzę. Budzę kontrowersję, bo nie robię tego co inni. Budzę kontrowersję, bo przeczę regule i mam w głębokim poważaniu, co ludzie o tym sądzą. Budzę kontrowersję, bo osiągnęłam już jakiś sukces, a pomimo tego nie wszczynam skandali i mam gdzieś cały ten biznesowy shit. Więcej grzechów nie pamiętam.
- Nie sądzisz, że to odbije się na tobie. Taka postawa.
- Co ma się na mnie odbić? To, że nie rozpowiadam o swoim prywatnym życiu na prawo i lewo? Och, przepraszam, nie powiem jakie Tom ma dzisiaj skarpetki. Albo, że nie dochodzę do wszystkiego za pomocą innych i nie dążę do celu po trupach? To, że nie boję się mówić o faktycznym stanie rzeczy i moich osobistych odczuciach? Och, z tego wszystkiego zapomniałam dać się stłamsić – swoją krytyczną wypowiedź zakończyła nic nie mówiącym uśmiechem i upiła łyk wody.
- Masz dosyć trwałe poglądy jak na dziewiętnastolatkę.
- Ciekawa jestem z jakimi dziewiętnastolatkami miałaś do czynienia, Katharine.  

Pokręcił z niedowierzaniem głową. Scarlett rewolucjonizowała wszystko, co stanęło jej na drodze. Jeśli ich dziecko miało odziedziczyć jej temperament, już współczuł sobie samemu, kiedy zacznie wchodzić w wiek dojrzewania. Dopił swój napój i wygodniej ułożył się na sofie. Jego dziewczynka podbijała świat. I pomyśleć, że w wytwórni chciano preparować jej wizerunek, jako nowej gwieździe. Chciano uczynić z niej kolejną słodką dziewczynkę, która z czasem ewoluowała w drapieżną kobietą. Chciano powielić schemat, a ona jak zwykle stawiła kontrę. Ona jedna postawiła kontrę kilku producentom. I postawiła na swoim. Scarlett z niewyparzonym językiem, potrafiła jednym słodkim uśmiechem stopić zatwardziałe wygi z branży. Nie pojmował drzemiących w niej sprzeczności, ale przecież już dawno dał sobie z tym spokój. Wciąż odpakowywał cukierka. Wciąż poznawał jego smak. Była stworzona do sceny, kamer i fleszy. Idealnie wypadała na zdjęciach, zawsze miała błyskotliwą odpowiedź, a na scenie czuła się jak ryba w wodzie. Nawet ślepy zauważyłby, że była w swoim żywiole.

- Wróćmy do twojej kariery. Pominę twój młody wiek, bo w chwili obecnej nie jest on już niczym wyróżniającym się w branży muzycznej, ale za to niewątpliwym ewenementem jest  to, że zdobyłaś Grammy po powiedzmy czterech miesiącach na rynku. Dotąd wydawałoby się to niemożliwe.
- Jak widać można – uśmiechnęła się delikatnie. – Tamten wieczór był pełen wrażeń, jednak ostatnią rzeczą jakiej się jeszcze wówczas spodziewałabym, było zwycięstwo w najlepszym debiucie.
- Dedykowałaś tą nagrodę tacie. Muszę przyznać, że twoje słowa chwytały za serce. Pozwól, że przypomnę tą chwilę.

‘- Ojej, ale się porobiło – odebrawszy nagrodę i gratulacje, Scarlett stanęła przy mównicy. Niemal maksymalnie opuszczając mikrofon, uśmiechnęła się niewinnie, co przyjęto kolejną salwą braw. – Kto by pomyślał, że Scarlett będzie debiutem roku, no, no – wzięła głęboki oddech i spojrzała na statuetkę, a zaraz po tym uniosła ją do góry. Była na tyle ciężka, że musiała wspomóc sobie drugą ręką. Kolejny, zdawałoby się nic nie znaczący gest, który porwał zebranych. Niska, drobna, w zaawansowanej ciąży i tak bezpretensjonalnie delikatna, zdążyła w ciągu tej krótkiej chwili do końca zauroczyć pozostałych gości. – Widzisz tato. Jestem tu – odparła z dumą. –  Spełniłam obietnicę i walczyłam do końca. Nie poddałam się wtedy, nie poddałam miesiąc temu, nie poddam się dziś, ani za rok. Wiem, że tu jesteś i strzeżesz mnie – jej głos zaczął drżeć. – Wiem, że tu jesteś, chociaż cię nie ma – niemal szeptała, starając się zachować naturalny ton. Odchrząknęła. – Tą nagrodę z całego serca dedykuję mojemu tacie. To dzięki niemu uwierzyłam w marzenia i zaczęłam do nich dążyć. To on wpoił we mnie wolę walki. To on powtarzał, że nikt za mnie życia nie przeżyje. To dzięki niemu stoję tu przed wami. Powinnam złożyć podziękowania rzeszy ludzi, którzy przyczynili się do mojego sukcesu, ale pozwólcie, że uczynię to jutro. Dzisiejszy wieczór i ta statuetka są hołdem ku mojemu wspaniałemu ojcu, człowiekowi, dla którego nie istniało niemożliwe. Byłbyś dziś ze mnie dumny – szepnęła czule. – Kocham cię, tatusiu – ukłoniła się nieznacznie, pewnie ujmując statuetkę. – Dziękuję – zeszła z podestu, pewnie krocząc między rzędami i zabierając za sobą wiele spojrzeń. Tuż przy jej miejscu czekał Tom, odebrał od niej nagrodę i złożywszy na jej czole pocałunek, przepuścił Scarlett pierwszą, by usiadła.’

- Śpiewanie pomogło ci otrząsnąć się po tej tragedii? – dziennikarka zagadnęła od razu, kiedy ekran telewizora ściemnił się.
- Szczerze powiedziawszy, kiedy umarł tata, uznałam, że dalsze śpiewanie nie ma sensu. Jednak szybko przekonałam się, że nie potrafię bez tego żyć, a poza tym.. obiecałam mu, że się nie poddam. A ja obietnic dotrzymuję.
- A Tom?
- Tom? Tom cały czas chroni mnie przed mną samą. Tom był po prostu, kiedy inni głowili się, w jaki sposób mogliby to czynić.
- Chcesz przez to powiedzieć, że nie otrzymałaś wsparcia od rodziny?
- Absolutnie. Przykro mi to mówić, ale ta tragedia spoiła nas jeszcze bardziej. Jednak mama cierpiała na swój sposób, moja siostra też i one same potrzebowały wsparcia. Wydaje mi się, że byłyśmy nim dla siebie, kiedy układałyśmy nasz świat, ale to bezwarunkowa, bezinteresowna obecność Toma pomogła mi oswoić się z tym wszystkim i jakoś wrócić do życia. On nie pytał, nie prosił, nie wymagał. Po prostu był i jest niezmiennie. To pierwszy mężczyzna, jakiego kiedykolwiek spotkałam, który spełnia wszystkie możliwe kryteria – zaśmiała się radośnie, przekrzywiając głowę w bok. Uniosła dłoń do szyi, opuszkami muskając wisiorek.
- Wiesz, to urocze jak bardzo się kochacie. Nie boisz się, że to kiedyś minie?
- Nie mam pojęcia. Nie wiem co przyniesie życie. Wiem, że prawdziwą miłość spotyka się raz. Ja już ją odnalazłam.
- Jesteś pewna jego uczuć?
- Och, spytaj wprost – wywróciła oczami, sięgając po szklankę. Powoli upiła spory łyk i odstawiła ją, spoglądając uważnie na prezenterkę. Tylko ślepiec nie dostrzegłby w jej oczach iskierek rozbawienia.
- Rozmowa z tobą to istne wyzwanie, Scarlett! – roześmiała się, kiwając pobłażliwie głową. Brunetka uniosła brwi, uśmiechając się poprzez uniesienie jednego kącika ust. – Zatem, czy nie obawiasz się, że Tom powróci do swego dawnego życia, o którym tak huczało swojego czasu?
- Wiesz… – zaczęła z namysłem. – Wydaje mi się, że nie masz zielonego pojęcia, jakie życie wcześniej prowadził Tom. Musiałabyś go o to zapytać. Natomiast, jeżeli chodzi ci o te domniemane romanse z połową Europy i ćwiartką Ameryki, to… cóż. Myślę, że Tom już wybrał. Podjął decyzję i obrał cel. Pozostawię to dla siebie, ale.. hm. Jego jestem pewna bardziej niż kogokolwiek na tym świecie.
- Zatem bez dwóch zdań mogę przyznać, że jesteś prawdziwą szczęściarą. Może zaśpiewasz teraz dla nas? – brunetka skinęła głową, rozpromieniając się nieco. – Dziękuję ci za rozmowę i zapraszam cię do fortepianu.

Pogłośnił telewizor i powoli przeszedł do kuchni, szukając czegoś, co nadawałoby się do jedzenia. Jego zdolności kulinarne miały sporo do życzenia, więc zadowolił się mleczną kanapką, która była jedyną rzeczą, którą znalazł w dopiero co podłączonej lodówce. Swoją drogą, sam ją tam schował, by sprawdzić czy dobrze chłodzi. Scarlett wciąż grała. Doskonale znał tą piosenkę. Przez całą swoją karierę nie wyrzekł w wywiadach tyle prawdy, ile ona w tym jednym. Nie zdradzała tajemnic, ani nie mijała się z prawdą. Wybrała właściwą drogę, bo nie dała sobą kierować, gdyby jakieś sześć, może siedem lat wcześniej wiedział to, co sam wiedział już teraz, może ich ścieżka potoczyłaby się inaczej? A może tak miało być? Może, gdyby nie był tym, kim się stał, nie poznałby jej? Własne i zupełnie odpowiedzialne życie zrobiło z niego myśliciela. Zaśmiał się do siebie. Zabawne, jaki los bywał przewrotny. On, Tom Kaulitz, mają niespełna dwadzieścia dwa lata będzie prawie ojcem prawie rodziny. Przygładził warkoczyki. Podobała mu się ta wizja.
- I’ll be right here, when your world starts to fall – zanucił, razem ze Scarlett, kiedy kończyła utwór. – I tak ma być – mruknął, szukając w skrzynce śrubokrętu.
*
  
Pokój wymalowany był na biało. Niemal biała była też podłoga, stolik i dwa stojące przy nim krzesła. Wszystko było tam białe – czyste, oni mieli być czyści, a ten kolor przypominał im o tym. Po tylu miesiącach w ośrodku Caroline też była prawie biała. Jej cera stała się niemal papierowa, a włosy zdawały się zjaśnieć. I do tego ten biały kubraczek, który zmuszona była nosić. Jeszcze kilka dni, a przejdzie do ostatniej fazy. Będzie mogła nosić własne rzeczy i wychodzić z gośćmi, a konkretnie z Gustavem do ogrodu. Bo poza nim i jego przyjaciółmi nie miała już nikogo. Nikt jej nie odwiedzał. Jak większości narkomanów. Są skazani na samotność. W ich świecie nie ma miejsca na miłość. Jest tylko heroina. Ale to już za nią. Ciężko pracowała na to, by uwolnić się od nałogu. Do końca życia będzie już narkomanką. Tej metki nie traci się nigdy, tak samo jak już zawsze jest się alkoholikiem czy niedoszłym samobójcą. To nie odchodzi, wpisuje się w życiorys raz na zawsze. Jednak można być niepijącym alkoholikiem, prawda? Można być niepalącym palaczem? Ona zamierzała być trzeźwą narkomanką. Przemierzała mały biały pokój wzdłuż i wszerz, wyczekując przybycia Gustava. Na początku odwyku nie mogła widywać nikogo. I dobrze. Za nic nie chciała, by Gustav widział ją w stanie, w jakim wtedy była. A może widział ją w gorszym? W każdym razie cieszyła się, że kiedy ją zobaczył momentalnie się uśmiechnął. To było jedno z najcudowniejszych przeżyć, jakie zaznała w życiu. Była wyspana, nawet odrobinkę rumiana, włosy miała ładnie przycięte, a strój dobrany w najmniejszym rozmiarze, by nie wisiał na niej tak strasznie. Opiekunki pomogły jej ładnie wyglądać, wiedząc, jak bardzo zależało jej na tym spotkaniu. Opłaciło się. Po tych kilku miesiącach rozłąki, Gustav szczerze uśmiechnął się na jej widok. To był jeden z najszczęśliwszych dni w jej życiu. Choć na początku było im trudno znaleźć od nowa wspólny język, nie poddał się. Przyjeżdżał tak często, jak to było możliwe i choć niekiedy milczeli niemal cały czas, następnym razem witał ją takim samym uśmiechem. Zdarzało się, że powiedziała coś głupiego i złościł się potem. Miał do niej żal, że wygaduje bzdury. Nie lubił, kiedy mówiła źle o sobie. Gustav ją kochał. Gustav był dobry i tak wiele dla niej zrobił. Tak bardzo marzyła, by plany jakie snuł od niemal roku mogły kiedyś się ziścić.
Chciał kupić dom, a może nawet mieszkanie, wziąć ślub i adoptować dzieci. Nie jedno, ale kilkoro. Skoro ona nie mogła ich mieć, zapragnął dać szczęście tym osieroconym, ale na to potrzeba było im czasu. Ona nie była gotowa jeszcze zapanować nad własnym życiem. Nie mogła brać odpowiedzialności za inne. Nie potrafiła wyobrazić sobie chwili, kiedy opuści odwyk, choć tak bardzo tego pragnęła. Wiedziała, że przyjdzie taki dzień, że to ona da mu szczęście, że będzie gotowa na to, by stać się dla niego kobietą, jakiej potrzebuje. Jednak teraz, wizja jakiegokolwiek innego życia przerażała ją. Dzięki terapii zrozumiała, że była coś warta. Zrozumiała, że pomimo błędów, które popełniła, ma prawo do szczęścia. Ma prawo do Gustava. Uśmiechnęła się szeroko, a w jej szczupłych policzkach pojawiły się dołeczki. Na podjeździe przed budynkiem ośrodka spostrzegła jego auto. Prędko podeszła do stolika i usiadła na jednym z krzesełek, nie chcąc wydać mu się zniecierpliwioną. Poprawiła włosy, które już nie były takie rzadkie i splotła dłonie na blacie. Kiedy drzwi uchyliły się i pojawił się w nich Gustav, nie wytrzymała. Zerwała się z miejsca i rzuciła mu się w objęcia.
- Już myślałam, że nigdy nie przyjedziesz – szepnęła, z całej wątłej siły zaciskając ręce na jego karku.
- Przecież obiecałem – odparł radośnie, mocno tuląc ją do siebie.


Każdym kolejnym dniem wystrój pomieszczeń stawał się bardziej kompletny, wszystko znajdowało swoje miejsce, zapełniały się i powoli nabierały odpowiednich kształtów. W całym domu nie dało się słyszeć już tego echa, które niosło wcześniej każde słowo. To nie były już tylko kolorowe ściany, drewniane podłogi czy marmurowe posadzki, dobrze usytuowane okna czy finezyjnie rozmieszczone pokoje. To nie była już tylko forma. Teraz otaczała go do cna sprecyzowana treść. Przechadzał się powoli po piętrze, później po parterze i podziwiał efekt kilkunastomiesięcznej pracy. Wszystko było tak jak tego chcieli. Nie bacząc na koszty stworzyli swoje miejsce na ziemi wypełniając je kolorami, wykończeniami rozmaitej maści i faktury, czy meblami sprowadzanymi z różnych części kraju. Od podstaw budowali swoją wizję, dopełniając ją i doskonaląc. Wizję, która jeszcze całkiem niedawno była nagim fundamentem, a już dziś stanowiła ostoję, azyl fundament czegoś, czego jeszcze sam nie był do końca świadom. Nie był to tylko budynek zapełniony meblami, z kolorowymi ścianami i miękkimi dywanami. To był dom. Do był jego, ich dom i czuł to całym sobą. Zapach nowości przykryła woń spełnienia. Choć czuł się niepewny i jakby przerażony obrazem jutra, który skrupulatnie kreślił od wielu miesięcy, choć nie wiedział, co go czeka, był pewien, że to było dobre. Czuł się tu bezpiecznie. Miał jakąś trudną do sprecyzowania pewność, która pojawia się, gdy wszystko idzie tak jak powinno.
Siedemnastego marca dwa tysiące jedenastego roku przechadzał się po własnym domu. Siedemnastego marca dwa tysiące jedenastego roku był przyszłym ojcem i zapewne też mężem, choć tej opcji jeszcze nie rozważał.
Siedemnastego marca dwa tysiące jedenastego roku był szczęśliwy.
Siedemnastego marca dwa tysiące jedenastego roku był pewien, że wszystko znajdowało się na swoim miejscu i w swoim czasie.
Jeszcze trzy lata wcześniej wyśmiałby tego, kto przepowiedziałby mu założenie rodziny – bo jak inaczej to nazwać? – w wieku niespełna dwudziestu jeden lat. Wówczas nie sądził, by pisana była mu miłość, bo przecież już w nią nie wierzył. Dla niego istniała tylko bliskość fizyczna, chemia i późniejsze partnerstwo umożliwiające tworzenie długotrwałych związków. Nie wierzył, że miłość można spotkać gdziekolwiek indziej niż w filmie czy książce. Wówczas był jedynie ciałem, pozbawionym wnętrza. Żyjącym nie z wyboru, a z przyzwyczajenia. Dopiero przy niej odżyło jego wnętrze. Obudziła w nim skrupuły i przypomniała, co znaczy być człowiekiem. A potem przyniosła miłość, w którą uwierzył, gdy pojął, że wypełnia go całego. Może w sumie tak miało być? Może miał upaść, by ona go podniosła? Po to, by stanął tu i teraz, w kieszeni trzymając pęk kluczy do ich przyszłości? Trochę udzieliła mu się jej wiara w przeznaczenie. Może faktycznie, ktoś nad tym czuwał. Jednak jakby nie było, podobał mu się ten stan rzeczy. Chociaż piekielnie się bał. Bał się, że nie podoła, że okaże się niedobrym ojcem, że jakkolwiek skrzywdzi tą kruszynę albo Scarlett. Nie był do końca pewny, czy mógł ufać samemu sobie. Jednak nic nie cieszyło go teraz bardziej. Jakiś czas temu dotarło do niego, że jego priorytety zupełnie się odmieniły. Marzył, by stworzyć dom, rodzinę, jakiej sam nie miał w dzieciństwie, ale jednocześnie lękał się, że powieli schemat, że okaże się taki jak swój ojciec.
You know we’ve been down that road, what seems a thousand times before.

Potrzebował śrubokrętu. Kupił małą lampkę i choć nie miał zielonego pojęcia, gdzie będzie pasować i czy w ogóle ją powiesi, postanowił ją skręcić. Z niewiadomych przyczyn, zobaczywszy ją na wystawie stwierdził, że chciał ją kupić i kupił. Może miała dać mu światło, którego potrzebował teraz w nadmiarze? Przeszedł z kuchni tylnymi drzwiami do krótkiego korytarzyka, prowadzącego do piwnicy. Ostrożnie minął kartony i sprzęty, które wciąż czekały, aż trafią na miejsce swego przeznaczenia. Prędko badał wzrokiem całą powierzchnię, szukając skrzynki z narzędziami. Wśród tych wszystkich narzędzi, które zmuszony był kupić tylko po to, bo potrzebne były jednemu czy drugiemu fachowcowi, mała skrzyneczka była trudna do odnalezienia. Wzrok Toma zatrzymał się na drewnianej konstrukcji, zajmującej niemal w całości dwie tylne ściany. Była jeszcze niemal w całości nie zapełniona. W specjalnych otworach znajdowało się kilka butelek Jacka Daniels’a, Goldwassera i Porto, zawczasu kupionych na parapetówkę. Zatrzymał się, nie mogąc oderwać wzroku od bursztynowego trunku. Nie pił często. To w zasadzie było dziwne. Kiedy zaczął uciekać do klubów, pił, by zabić czas i to jakoś weszło mu w krew, ale kiedy związał się ze Scarlett, nie odczuwał przemożnej potrzeby wracania do nałogu. Może nie zdążył się uzależnić? Bez problemu mógł wypić piwo czy dwa z chłopakami, szampana podczas jakiejś uroczystości czy wino do uroczystych kolacji i nie myśleć bez przerwy tylko o tym, by się napić. Chyba nad tym panował, ale bywały dni, jak ten. Chwile jak ta, kiedy widząc butelkę, po prostu musiał. Potrzebował pociągnąć łyka czy dwa. Choć nienawidził tego w sobie, zawsze przegrywał.
Sięgnął po jedna z butelek.
Zawsze przegrywał.
Odkręcił korek.
Zawsze przegrywał.
Poprzez szyjkę, spojrzał na falujący wewnątrz płyn. Zawahał się.
Zawsze przegrywał.
Przystawił butelkę do ust.
Zawsze przegrywał.
Pociągnął łyk. Zawsze przegrywał.

And when it’s late at night you can look inside.

Poczuł jak whisky pali mu przełyk. I pojął, że znów przegrał. Dotąd błogi spokój zastąpiła złość. Miał wszystko, czego brak wielu innym. Rodzinę, przyjaciół, ukochane zajęcie, miłość, ogrom miłości, a sam pchał się na dno. Drobnymi kroczkami na dno. Tak jak wcześniej alkohol jego przełyk tak teraz złość paliła całe jego ciało. Beznadziejnie poirytowany, bez większego powodu stał w piwnicy z Jackiem Daniels’em w ręce i czuł się jak ostatni idiota. Cisnął butelką o posadzkę z taką siłą, że roztrzaskała się na drobne kawałki. Tuż przy jego nogach. Alkohol pomoczył jego buty i nogawki. Nie miało to większego znaczenia. Chwycił donice stojące na stole i z całą siłą zrzucił je na podłogę, kopiąc tą, która zatoczyła się przy jego nogach. Huk poniósł się głośnym echem w całym pomieszczeniu, a on słyszał tylko bicie swojego serca. Był słaby, był beznadziejnie słaby i po raz kolejny uświadomił to sobie. Zamiast walczyć, zamiast starać się tak, jak robiła to ona, poddawał się. Sięgał po butelkę. Nie musiał pić codziennie. Nie musiał upijać się do nieprzytomności. Wystarczyło, by w tak głupiej chwili jak ta, sięgnął po butelkę. To wystarczyło, by przegrał. Przecież nie był alkoholikiem. Przecież nie był pieprzonym alkoholikiem! Miotał się po piwnicy przecinając ją w tą i z powrotem. Palce pachnące whisky przytknął do skroni, które zaczęły pulsować boleśnie, nawet nie zauważył kiedy. Nienawidził tych chwil, kiedy zostawał sam ze swoją marnością. Nienawidził wracać do takiego początku. Nie chciał jej zawieźć po raz kolejny. Scarlett mu przecież ufała i wierzyła, że da sobie radę. Przecież jej to obiecał. Złożył jej tą cholerną obietnicę, której przecież zamierzał dotrzymać!
- Co ty do kurwy nędzy odpierdalasz, Kaulitz – mruknął do siebie, opierając otwarte dłonie na chłodnej ścianie. Schylił głowę, chowając ją między ramionami i przymknął oczy. Musiał ochłonąć. Ostatnie dziesięć minut było zbyt niedorzeczne, by nie mógł nad tym zapanować. I jak ty chcesz odpowiadać za kogokolwiek, kiedy nie potrafisz za samego siebie? Zmełł przekleństwo, gniewnie uderzając rękoma w ścianę. Zapaliło się światło. Odwrócił się gwałtownie, spostrzegając Scarlett ostrożnie zmierzającą w jego kierunku. Wiosenny płaszczyk leżał na niej zgrabnie, nieznacznie podkreślając krągły brzuszek, a długie włosy zgarnięte na jedno ramię spływały falistą kaskadą, dodając jej jeszcze więcej niewinności. Musiała go tutaj widzieć, bo była zatroskana. Zatrzymała się tuż przy Tomie i opierając małe dłonie na jego torsie, wspięła się na palcach, by musnąć jego policzek. Jej ciepłe wargi dotknęły go delikatnie, gdy zamarła, by głębiej zaczerpnąć powietrza. Odsunęła się od niego o pół kroku, omiatając spojrzeniem najpierw jego samego, a zaraz potem nieco zdemolowaną piwnicę. Jej zaróżowiona twarz stała się jeszcze bardziej zatroskana.
- Tom, co tutaj się stało? Czy ty…? – urwała, zrezygnowana wplatając palce we włosy i przeszczekując je beznamiętnie. Kilka kosmyków opadło jej na policzek.
- Scarlett… - zaczął dziwnie spokojny. Spojrzała na rdzawą kałużę i roztrzaskane szkło na posadzce. – Nie wypiłem. Znaczy łyk, ale nie więcej. Powstrzymałem się – mówił jakby nieskładnie, wpatrując się w jej pobladły profil. – Wiem, to brzmi idiotycznie – mruknął i ruszył się z miejsca. – Posprzątam to – jego uszu dotarło ciężkie westchnienie i jej powolne kroki niosące echo stuku obcasów.


Even in the daylight, shine on.

Nie słyszał jej. Nie nuciła. Nie było jej w kuchni. Z piętra też nie dochodził żaden odgłos. To było takie… nieprzyjemne. W tym krótkim czasie, jaki spędzili w domu nie musiał je widzieć, by wiedzieć, gdzie była. Odgłos sprzętów, jej melodyjny głos, gdy mówiła do dziecka czy nuciła, każdy drobny dźwięk, wszystko to było naturalne, tworzyło melodię domu, który z dnia na dzień tworzyli bardziej. A teraz grała mu cisza. Powłócząc nogami, powoli kierował się do wyjścia. Sam jeszcze nie wiedział, gdzie powinien się udać, ale czuł, że potrzebuje świeżego powietrza. Tego dni było wyjątkowo słonecznie. Od niechcenia zerknął do salonu i momentalnie się zatrzymał. Wzdłuż pleców przebiegł mu dreszcz, a ciało zalało zimne poty. Przestraszył się, po prostu się przestraszył, widząc ją stojącą na wysokim stołku, usiłującą zawiesić firanę. Scarlett wchodząc w ósmy miesiąc ciąży, wieszała firanę! Zagotowało się w nim i gdyby nie to, że nie mógł jej przestraszyć, by przypadkiem nie zachwiała się i nie spadła, zdjąłby ją stamtąd siłą. Serce zabiło mu dwa razy mocniej i dla odmiany zrobiło mu się nienaturalnie gorąco. Minęło może piętnaście sekund, nim przeciął salon, gorączkowo zastanawiając się czy najpierw się odezwać czy ją złapać. Nie miał pojęcia, co jej strzeliło do głowy. Nie wyglądało na to, by go słyszała. Z naturalną sobie determinacją, zawzięcie zaczepiała materiał ujęty w niemal idealnych odstępach w żabki przy karniszu. Stanąwszy za krzesłem pewnym ruchem, chwycił ją za biodra. Scarlett zamarła, a on był szczęśliwy czując, że panował nad sytuacją.
- Ty głupia, nieodpowiedzialna dziewczyno – zaczął cicho i opanowanie. – Możesz się na mnie wściekać, możesz udowadniać mi, co tylko chcesz, ale bądź tak łaskawa nie narażać się, kiedy w każdej chwili możesz zacząć rodzić – zapatrzył się na jej dyndające końcówki włosów, starając się nie skupiać w takiej chwili na jej zgrabnej pupie, kiedy Scarlett opuściła ręce, a nieugięta fałda materiału wysmyknęła się jej z rąk. Stała dumnie wyprostowana, nie poruszając się ani o centymetr. – Zejdziesz? Czy mam rozmawiać z twoją.. z twoimi plecami? – sapnęła groźnie, zamierzając przykucnąć i stanąć na przystawionym obok krześle, jednak, kiedy tylko schyliła się nieco, Tom stanowczo wziął Scarlett na ręce, bezpiecznie stawiając ją na podłodze. – Nie rób mi więcej takich numerów, dobrze? – spojrzał jej w oczy, nim zupełnie wypuścił ją z objęć. – Możesz sobie milczeć, proszę bardzo. Wkurzaj się, ale nigdy więcej mi tego nie rób. Nie narażaj się. Jakkolwiek – rzekł twardo, jednak nawet jeśli próbowałby, nie zdołał usunąć z niego przelęknionych nut. Scarlett patrzyła na niego, wciąż uparcie milcząc, ale z jej oczu zniknęła już złość. Jej turkusowe tęczówki przepełnione były swojego rodzaju lękiem i, co wcale go nie dziwiło, żalem. Nie lubił, kiedy tak patrzyła. Smutno, a zarazem buńczucznie, niczym skarcone dziecko. W akcie rezygnacji wzruszył ramionami, załamując ręce. Po tym bez słowa wszedł na stołek i starając się robić to tak jak brunetka, dokończył wieszanie firan. Zrobił to szybko i musiała przyznać, że całkiem nieźle. Najgorsze było to, że nawet teraz, gdy przelewały się w niej złość do niego siebie samej, nie mogła oderwać oczu od jego silnych ramion, pracujących metodycznie, od napinających się i rozluźniających mięśni widocznych spod cienkiego materiału T-shirtu. Skarciła się w duchu. Czując delikatny ból w podbrzuszu oparła się o tył sofy. Solidny kopniak. Zasłużyła. Skrzywiła się, zginając lekko w pół. Starała się oddychać głęboko, choć teraz to wcale nie było takie łatwe. Nie wiedzieć kiedy Tom zszedł ze stołka i momentalnie był przy niej, obejmując ją ramieniem. Westchnął, prowadząc ją, by usiadła. – Wiesz, co mam ochotę teraz zrobić? – ciągnął dalej, nie spodziewając się odpowiedzi. – Najchętniej przełożyłbym cię przez kolano i sprawił solidne lanie, patrząc czy równo puchnie! Tylko ty jesteś zdolna, żeby wleźć na ten przeklęty stołek i wieszać firany. Tylko nie zacznij rodzić, okej? – żachnął się i momentalnie zamilkł, kiedy skrzywiła się mocniej, kuląc na sofie.
- Zamknij się, Kaulitz. Twoje dziecko urządza sobie mecz piłki nożnej, a ty włączasz nawijkę o rodzeniu. Dzięki bardzo, jeszcze tego mi teraz trzeba! – warknęła mu prosto w twarz, powoli prostując się. – I wcale nie jestem głupia – mruknęła, mrożąc go spojrzeniem.
- Jeśli nasze dziecko odziedziczyło charakter po tobie i tak cud, że jeszcze nie postanowiło przyjść na świat ze względu na niewygodną kwaterę tymczasową – rzucił lekko, jednak zaraz znowu spoważniał.
- Aleś ty zabawny.
- Problem w tym, że wcale nie jest mi do śmiechu.
- Niewiarygodne – zironizowała, wygodniej opierając się na poduszkach. Wypięła dumnie brzuch, gładząc go delikatnie. Tom zatrzymał dłonie Scarlett, nakrywając je własnymi. – I co ja mam myśleć, Tom? Powiedz mi, co ja mam zrobić?
- A czy jeśli powiedziałbym, żebyś mi po prostu zaufała, nie pytając i nie domagając się wyjaśnień, to byłoby za dużo?
- Boję się. Boję się, że to wróci i nie wiem, co robić. Dziś skończyło się stłuczeniem butelki, ale czy jutro też tak postąpisz? – spytała łamiącym się głosem. Cała bojowość, która aż buchała z niej jeszcze minutę wcześniej uleciała, ustępując miejsca drżącej bródce i szklącym się oczom. – Ja się po prostu boję.
- Zaufaj mi – uniósł dłonie Scarlett do swych ust i ucałował je czule. – Proszę – przymknęła powieki, starając się spokojnie oddychać. – I obiecaj mi.
- Co takiego? – zapytała, uchylając powieki. Jej lazurowo niebieskie oczy pociemniały, przypominając barwą burzowe niebo.
- Obiecaj, że już nigdy nie narazisz się nawet w najmniejszy sposób.
- Tom, ale to tylko firanki!
- Cholera jasna, Scarlett! Mogło zakręcić ci się w głowie, mogłaś stracić równowagę, spaść, mogło stać się wszystko! Nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo się przestraszyłem, widząc cię na tym stołku – mówił podniesionym tonem, mocniej ściskając jej dłonie. A Scarlett, dotąd nie widząc nic złego w wieszaniu firan, doszła do wniosku, że mógł mieć rację, a ona postąpiła bezmyślnie. Nie miała zamiaru przyznawać się do błędu. Nie mogła też od razu rzucić mu się w ramiona, bo scena, którą zastała wróciwszy do domu, wciąż stała jej przed oczami. Westchnęła ciężko.
- No dobrze, dopóki nie urodzę, nie będę wieszać firanek, zadowolony? – odburknęła, znów spoglądając na niego wzrokiem urażonego dziecka.
- Nie będziesz wieszać firan, wspinać się na stoły, stołki, drabiny ani inne cuda, a wszystko, co umyślisz zrobić w domu powiesz mnie i zrobię to za ciebie, jasne? – westchnęła ciężko po raz enty w ciągu ostatnich piętnastu minut. Spojrzała na Toma zatrzymując wzrok na jego oczach. Pociemniałe miały w sobie wciąż nutę irytacji, ale przede wszystkim ogromną troskę. Patrzył na nią tak smutno. Przymknęła powieki i podniosła się do pozycji siedzącej. Przysunęła się bliżej Toma i delikatnie objęła swoją małą dłonią jego szorstki policzek. Wciąż patrzyła mu w oczy, nie mogąc przestać. Poczuła się jakaś taka bezsilna. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że kąciki jej ust opadły, tworząc podkówkę, a oczy zaszkliły się nieco. Jednak nie umknęło to Tomowi. – Maleńka – szepnął i nie bacząc na to czy będzie protestować czy nie, przygarnął ją do siebie, bez większego trudu wciągając sobie Scarlett na kolana. Nie broniła się. Pomimo tego, że skrzywiła się czując zapach alkoholu, pozwoliła objąć się Tomowi. Delikatnie, acz stanowczo ułożył ją w swoich ramionach, jakby instynktownie wiedząc już, jak było jej wygodnie. Oparła głowę na ramieniu chłopaka, a on zamknął ją w swoich objęciach, splatając dłonie na zaokrąglonym brzuchu brunetki. – Maleńka – zaczął znów. – Kocham cię jak szalony i prędzej zginąłbym marnie, niż zniósł świadomość, że tuż pod moim nosem stała ci się krzywda.
- Też cię kocham, Tom – mruknęła, kreśląc opuszkiem wzorki na jego torsie. – Wcale nie chciałam cię przestraszyć, ale byłeś zajęty, a ja odebrałam te firany i chciałam zobaczyć, czy dobrze je wybraliśmy.
- Czyli z twojego na nasze, byłaś na mnie zła i chciałaś poradzić sobie sama i nie przyszło ci do głowy, że to może być niebezpieczne? – zagadnął, siląc się na poważny ton. Wierciła się przez chwilę na kolanach Toma, kreśląc wciąż wzorki, z tymże już nie na jego torsie, a mięśniach brzucha, które pod wpływem jej dotyku napięły się nieco.
- Och, no, Tom! – brunetka obruszyła się, bucając chłopaka palcem w brzuch.
- To znaczy, że mam rację. Jeszcze mi nie obiecałaś.
- Obiecuję – mruknęła niechętnie. Odetchnęła głęboko, czując delikatne ruchy dziecka. Uśmiechnęła się do siebie czując, że i Tom się uśmiechnął.
- Nie miałem okazji ci jeszcze powiedzieć, że jak zwykle byłaś świetna.
- Ta dziewczyna była śmieszna. Nie mogłam się powstrzymać.
- Pewnie już cię więcej nie zaproszą – rzucił zabawnie, całując brunetkę w czubek głowy.
- Tom! Byłam miła.
- Jak zawsze.
- A teraz jestem głodna – wyswobodziła się z jego objęć i wstawszy, pociągnęła za sobą chłopaka . – Znaczy, twoje dziecko jest głodne – zaśmiała się pod nosem, popychając drzwi kuchenne.


You’ll start my heart again,
when I come along.

*
  
Shie przemierzał pokój powolnym krokiem, trzymając na ramieniu zaśmiewającego się w głos niemowlaka. Chcąc nie chcąc, nie potrafił skupić myśli na rozmowie z Billem, gdyż wierzgający malec, zabierał całą jego uwagę. Westchnął i zatrzymawszy się na środku pomieszczenia, ujął chłopca pod paszkami, unosząc go na tyle, by spojrzeć mu w oczy.
- Nico Durandzie, jesteś zupełnie niepoważnym mężczyzną – chłopiec z dzikim piskiem zaczął wymachiwać nóżkami w powietrzu, co jego tata skwitował pobłażliwym uśmiechem. Ponownie oparł synka na swoim ramieniu, który ku własnej radości odnalazł ucho Shiea i zaczął rozciągać je na wszystkie możliwe strony, pokrzykując wesoło. – Wybacz, zaraz się tobą zajmę. Julie przed chwilą go karmiła i musi mu się odbić. Zaraz po niego przyjdzie – Bill kiwnął głową, uśmiechając się pod nosem, przy czym upił łyk kawy.
- Rośnie jak na drożdżach.
- Bo je za trzech. Jakby miał jeść co trzy godziny, to w międzyczasie chyba padłby z głodu – ku potwierdzeniu słów Shie, małemu Nico odbiło się głośno. – Właśnie – odparł i zdjąwszy go ze swojego ramienia sprawdził, czy chłopczyk miał czystą buzię.
- Słyszałaaam – rzuciła Julie, wchodząc do pokoju. Nim wzięła synka od Shiea, zatrzymała się przy Billu i ucałowała go w policzek. – Cześć, jak Rainie?
- Hans wyjechał do ojca, wraca za dwa dni – co w dosłownym tłumaczeniu oznaczało, że nie pobił jej, nie skrzywdził w żaden inny sposób, ma wolne mieszkanie, więc trzyma się całkiem dobrze.
- Będziemy gotowi? – zapytała, biorąc Nico na ręce.
- Może jeszcze nie do końca, ale to już kwestia dni.
- To w takim razie my idziemy się kąpać. Zaparzyłam świeżą kawę.
- Jesteś aniołem, pewnie posiedzimy trochę.
- Za to mnie kochasz.
- Bo w lodówce są kanapki? – zaśmiała się cicho, potakując i nadstawiła policzek. Shie miał jednak inne plany, bo nie patyczkując się zbytnio, skradł z ust dziewczyny czułego całusa. Pokręciła głową i delikatnie ujmując rączkę Nico pokiwała nią do obu.
- Trzymaj się, Bill – dopiero kiedy drzwi zamknęły się za blondynką, Shie usiadł naprzeciw Billa. Brunet potarł twarz rękoma. Bez makijażu wyglądał niemal jak Tom. Stosy dokumentów rozłożonych przed nimi, przeraziłyby kogoś zupełnie niezorientowanego w sprawie, jednak dla obu, zdawałoby się zupełnie sprzeczne treści, były ze sobą ściśle powiązane. Shie zmierzwił palcami włosy, zakładając ręce za głowę i spojrzał na Billa.
- Kiedy jej powiesz?
- Przyjadę z nią jutro, nie mam pojęcia, jak to wszystko przyjmie.
- Zaczynając tą sprawę, obaj zdawaliśmy sobie sprawę, że podejmie inną decyzję. To zaważy na całym jej życiu.
- Wiem, ale będąc przy niej przez ostatnie dwa lata, pomagając jej dojść do siebie nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie, mam wrażenie, że znam tego sukinsyna i że będzie gotowa poświęcić… poświęcić to, byleby tylko od niego odejść. Zbyt wiele razy widziałem jak płacze, by teraz nie zrobić wszystkiego, by ją przekonać do naszego planu – Shie zamyślił się chwilę.
- Wiesz, opracowaliśmy niemal idealny plan naprawienia życia Rainie i Candy, ale co z tobą, Bill? Ratując je, odbierzesz sobie, hm. Nie skłamię mówiąc, miłość.
- To, co czuję ja, jest tutaj najmniej ważne – odparł twardo, zaciskając dłonie w pięści. Rozbolała go głowa. Za każdym razem, kiedy myślał o tym wszystkim, nachodził go uporczywy ból głowy. – Od dnia, w którym przyszedł mi do głowy ten pomysł, nie robię nic innego, jak tylko rozważam za i przeciw. Mogę mieć ją przy sobie i patrzeć, jak ten gnój ją bije albo wiedzieć, że jest bezpieczna i żyje normalnie, chociaż z dala ode mnie. Powiedz mi, Shie, co wybrałbyś, gdyby chodziło o Jul? – spojrzał na szatyna udręczonymi oczyma. – Mogę zapalić? – pytał zawsze, kiedy siedzieli tam pracując, a Shie zawsze się zgadzał. Podszedł do okna i otworzywszy je szeroko, zapalił papierosa. Zaciągnął się mocno, czując na twarzy chłodny powiew wiatru i dym powoli rozchodzący się w płucach.
- Jutro pomówimy z Rainie, a tymczasem musimy jeszcze ustalić parę rzeczy. Rozmawiałem dziś z prawnikiem – Bill prędko skończył papierosa i uważnie słuchając, usiadł z powrotem naprzeciw Shiea. Im bliżej było rozwiązania, tym bardziej czuł się zagubiony…

27 komentarzy:

  1. ~Panna Aleksandra
    31 sierpnia 2010 o 10:51
    Eej nawet nie wiesz jak mi się przeogromnie miło zrobiło czytając dedykację, a przecież nie masz mi za co dziękować, bo tylko napisałam Ci wcześniej co myślę. Kurczę szkoda, że nie było nic o Liv i Georgu. Scarlett i Tom są tacy idealni. Cieszę się, że ją broni i wszystkie dziewczyny chyba zazdrość łapie, kiedy to czytają. Caroline wyszła? Wyszła???????!!!!! Przecież kiedyś miałaś dla niej zupełnie inną wizję, jeśli chodzi o tą bohaterkę nie miało być happy endu. Czy to znaczy, że zmieniłaś zdanie, czy masz jeszcze zamiar wcielić tamten plan w życie? A co do Billa i Rainie, szczerze mówiąc myślałam, że są już razem. Uciekała od Hansa do B. aż przez dwa lata, to naprawdę długo i kurczę, choć wciąż się głowie, szczerze mówiąc pojęcia nie mam, co mieli na myśli Shie i B. podczas swojej rozmowy. Dziękuję za dedykację i mam nadzieję, że informacje, które chcę uzyskać pojawią się w następnym rozdziale. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dark Queen

      31 sierpnia 2010 o 13:25
      taaak, tak. powoli wszystko rozjaśnię. nie mogłam tak na raz i tak onet mnie uciął już i musiałam kombinować ^^Caroline jeszcze nie wyszła. wciąż jest w ośrodku, Gustav przyjechał w odwiedziny. mój plan się nie zmienił, jednak przecież gdybym już o nich nie wspomniała, byłoby tak jakoś.. ucięte, prawda? ich wątek, chyba jako jedyny, nie uległ żadnej korekcie. natomiast jeśli chodzi o wspomniane dwa lata w części Billa i Shie. Bill i Rainie znają się plus minus dwa lata i tu miałam to na myśli, rzecz jasna. a w okresie tego ‚przeskoku czasowego’, Bill i Shie pracowali nad sposobem, wyciągnięcia jej z tej okropnej sytuacji i jakby nie było, już w 41 pojawi się coś więcej na ten temat. nie wiem, czy ktokolwiek spodziewał się takiego rozwiązania, jeśli nie, będę się cieszyć ^^mam tu bardzo dużo rzeczy do dodania, a propos zdarzeń z tych 18 miesięcy, gdybym tak miała wszystko na raz pewnie notka byłaby pocięta na kilka części^^

      Usuń
  2. ~Agnes
    31 sierpnia 2010 o 12:24
    Właśnie na taką kontynuacje, poprzedniego odcinka, czekałam :) Podoba mi sie sposób w jaki kształtujesz Scarlett, nie jedna dziewczyna chciałaby mieć taki talent, a co dopiero jej charakter, heh. Podziwiam jej prawdziwość w tym wszystkim. Tom ma szczęście. Tylko niech skończy z tym alkoholem…A właśnie, nie spodziewałam sie takiego obrotu sprawy co do Billa i Rainie, gdy wybierze tą drugą opcje, będzie mi go bardzo szkoda, ale z drugiej strony sama nie wiem. Czekam z niecierpliwością na dalszy ciąg. Myślałaś już nad tym co będą mieli Tom i Scarlett? :) ;DPS. Dzięki, ale jakoś nie mam ochoty wracać do szkoły… Blee… xD wgl miałaś w tym roku mature, nie? dobrze pamiętam? :D wybierasz sie na studia? jaki kierunek jeśli można wiedzieć? ;)ale sie rozpisałam, aż ci współczuje to czytać ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dark Queen

      31 sierpnia 2010 o 13:43
      cieszę się, że się nie zawiodłaś ;) cóż, mam swoje wyobrażenie na temat Scarlett. w sumie to nie jest wyobrażenie. znam ją; stworzyłam ją od podstaw, z wadami i zaletami; taką jaką miała być. wiem, jak postąpi w danej sytuacji, wiem, co to za sobą pociągnie. znam jej myśli i poglądy. och, jak każda autorka swoje postacie. w każdym bądź razie, jest jak człowiek, taka jaka jest, czy ludziom się to podoba czy nie. ale nie o tym miałam. ;) Tom i alkohol. przykro mi na samą myśl, jak myślę o tym wątku, bo niemiło mi, kiedy jemu jest źle, nawet jeśli jestem tego przyczyną^^ niebawem zobaczysz, do czego to poprowadzi, jakie będzie miało skutki, a co więcej – finał. jak już pisałam w odpowiedzi dla Panny Aleksandry, więcej o sytuacji Billa i Rainie powiem już w 41. wtedy, myślę, że wszystko stanie sie jasne, na temat planu, o którym niejednokrotnie już wspominałam. dziecko S.&T.? oczywiście, że wiem. :) znam już płcie i imiona wszystkich dzieci, które pojawią się w Prinzu :) hm. w której jesteś klasie? wiesz, ja chętnie wróciłabym do liceum. nawet cofnęłabym się do 1 klasy, bo całe te trzy lata, to był cudowny okres. pomimo pani od biologii [pozdrowienia dla Nyksona xD]. maturę miałam i nawet całkiem nieźle zdałam matematykę, to iście wielki wyczyn, jak na mnie! ^^ a wybieram się na filologię germańską.

      Usuń
    2. ~Agnes

      31 sierpnia 2010 o 20:52
      omg! Już sie boje finału z alkoholem i Tomem… :( tak bardzo mi go szkoda. mam nadzieje, że nigdy sie tak nie stanie w prawdziwym życiu. bo ostatnio sie zastanawiałam co bym zrobiła, gdybym go zobaczyła właśnie w takim stanie w jakim poznała go Scarlett… czyli na dnie.wow! będzie więcej dzieci?! :Dzapomniałam dodać wcześniej, że brakuje mi Geosia, który mnie bawi na każdym kroku i obojętnie co zrobi (np. gdy tańczy razem z Billem podczas kręcenia ‚Automatisch’ hahaha) ;) tylko troche mi go szkoda jak Tom sie z niego nabija xDObecnie ide do II klasy LO (jestem na p. humanistycznym – o zgrozo – ale to ze względu na historie ^^) nie wyobrażam sobie mnie i matmy na maturze… wgl całej matury ;PTeż myślałam o filologii germańskiej, bo w sumie to już kolejny krok bliżej Toma ;) ale jeszcze do końca nie jestem zdecydowana… xDPS. Jak chcesz możesz iść za mnie do szkoły – ja sie chętnie zamienie ;D :P

      Usuń
    3. Dark Queen

      7 września 2010 o 13:00
      no ja głęboko wierzę, że moja imaginacja nie zaistnieje jakkolwiek w prawdziwym życiu. w sumie, żadnemu z nich nie życzę życia, jakie im sprawiłam xD no może nie do końca^^dzieci w Prinzu będzie dużo, taaak. tu się uwidoczni moja mania na ich punkcie. oczywiście nie tylko u S. i T., miałam na myśli wszystkich bohaterów. Geoś ma niewdzięczny los zespołowej maskotki xD ale jest zabawnie. a on wygląda, jakby to zlewał. cóż, chyba miał czas przywyknąć. mnie się marzył human, ale nie było tego profilu w moim liceum. hm. matura to bzdura, możesz mi wierzyć na słowo. nauczyciele tak tylko straszą. tak naprawdę to pikuś. :)

      Usuń
  3. ~Nadie
    31 sierpnia 2010 o 14:13
    już koniec? och, było jakoś tak krócej? jesteś niesamowita, D.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dark Queen

      1 września 2010 o 16:36
      prawie dwanaście stron, to krócej? to ja się boję myśleć, co w Twoim mniemaniu znaczy dłużej! xDi nie. nie mów tak, bo jeszcze uwierzę. ;*

      Usuń
  4. Alina_N
    31 sierpnia 2010 o 20:07
    Wywiad ze Scarlett był kochany. A cała reszta? Słodka.

    OdpowiedzUsuń
  5. ~Katalin

    1 września 2010 o 18:01
    Soł, wróciłam dzisiaj, jak obiecałam. Prawdę mówiąc liczyłam, że przez noc i dzisiejszy dzień trochę ułoży mi się w głowie, ale zdaje się, że się przeliczyłam. Trudno, będę improwizować. Od dwóch dni żyję głównie Prinzem, zajmuje on moje całe dnie. W pracy i w domu każdą wolną chwilę poświęcam na czytanie caluśkiego Prinza od początku. Już dawno chciałam to zrobić, ale jakoś nie potrafiłam się za to zabrac. Aż ostatnio samo się to tak zrobiło. Czytam, czytam i czytam. I tak jak już wspomniałam, żyję Prinzem. To strasznie dziwne uczucie. Tak, dziwne. Nie umiem znaleźć bardziej pasującego określenia. Cały czas mam w głowie strzępki Twoich słów, moje myśli układają się mimowolnie w zdania o podobnej budowie, której Ty uzywasz w Prinzu, postać Scarlett i Toma tak wyraznie majaczy mi się w każdym zakamarku mojej głowy. To niesamowite jak bliscy stali się dla mnie Twoi bohaterowie. i dopiero teraz, kiedy przeczytałam tak wiele postów na raz, poczułam się jakbym ich znała, znała naprawdę. Jakby byli mi tak bardzo bliscy i jakby byli…prawdziwi. To dziwne uczucie, ale to dziwność z rodzaju tych przyjemnych. I kiedy wczoraj przeczytałam nr.40 to dopiero było mi dziwnie, bo ja zatrzymałam się na wątkach,w których oni dopiero zaczynali wspolną drogę, a tu już tak daleko zaszli (daleko, choć tyle jeszcze przed nimi). A wiesz co było najpiękniejsze w tym wszystkim? Ciągłość i spójność. Przez dwa dni czytałam bardzo dogłębnie o tym jaka była Scarlett, jaki był Tom, o jego pociągu do alkoholu, a teraz, juz bez tych dogłębnych analiz ich charakterów znalazłam potwierdzenie tych słów z początku Prinza w ich zachowaniu. Tego się troche obawiałam, bo przy tak ogromnej ilości opisów (to się czuje dopiero jak się przeczyta kilka, czy kilkanaście postów na raz) wartkość akcji troche niknie i mogłoby Ci się troche poplątać. Z tym, że to przecież Ty, wiec głupotą byłoby Cię posądzać o taki błąd. Ja mocno wierzyłam, że go nie popełnisz, ale i tak trzymałam kciuki, żeby to tworzyło piękna całość. I tworzy, dla mnie tworzy piekna, książkową całość.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mineło18 miesięcy, a oni wciąż są, wciąż to te same postacie, z którymi pożegnaliśmy się 18 miesięcy wczesniej. Trochę sie zmienili, troche wydorośleli, stawili po drodze czoła pewnym przeciwnościom losu, ale to wciąż w środku są oni. I to mnie tak…cieszy. I to też jest dziwne, bo wczesniej nie zdarzało mi się tak mocno wiązać z jakimikolwiek postaciami internetowych opowiadań. Bo dla mnie, Myszko, to nie jest zwykłe, internetowe opowiadanie. To coś znacznie większego, ważniejszego, o wiele bardziej prawdziwego. Dopiero teraz dotarł do mnie ogrom Twojego wysiłku, pracy, serca i talentu włozonego w Prinza, a także to, jak dobry on jest. Kilka pomyłek, drobnych błedów było, ale to myślę, jest skutkiem tego, że piszesz to juz dosc długo i niektóre detale mogły Ci umknąć.Ale o tym może jak nie zapomne powiem Ci kiedyś na gadu. Widzisz, rozpisuję się na temat całości Prinza, całości w sensie tej części, która juz tutaj jest opublikowana, bo nie mogłam inaczej. Musiałam Ci to powiedzieć, bo to uczucie fajnej dziwności jest tak silne, że musiałam sie z Toba tym podzielić. Nie chciałam po prostu pisać Ci, że znowu mnie zaskoczyłaś, tak cholernie pozytywnie, że po raz kolejny myślę sobie „Wow, jak ona to robi?”, że do głowy przychodzą mi tylko te same określenia co zwykle: majstersztyk,perfekcja, doskonałość. Chciałabym, żebys wiedziała, że jesteś dużo większa niż Ci się prawdopodobnie wydaje. Uwielbiam każde słowo tutaj, każdą kropkę i każdy przecinek. Uwielbiam jak Ona opowiada o ich miłości, a On patrzy na Nią, choćby przez ekran telewizora i jest dla Niego najważniejsza na świecie. Uwielbiam Twojego Toma nawet wtedy gdy słabnie i znowu upada, sięga po butelke i dąży do swoistej samozagłady. Uwielbiam kiedy Ona tak się o Niego martwi i jest taka uparta i chce Mu pomóc. I kiedy się kłócą, godzą, są razem tak zwyczajnie szczęśliwi. Uwielbiam kiedy są…Cóż, ja chyba właśnie zdałam sobie sprawę jak bardzo uwielbiam Prinza. W sumie mogła Ci to napisać od razu i oszczedzić Ci przedzierania się przez ten cały słowotok, ale co tam, trochę Ci pouprzykrzam życie :) Och… kocham Cię :*

      Usuń
    2. Dark Queen

      2 września 2010 o 12:39
      wiesz, co? siedzę i zastanawiam się, co powiedzieć. i doszłam do wniosku, że lepiej będzie, jak nie powiem nic, bo po co mam zacząć pleść, kiedy naprawdę nie wiem, co mogłabym rzec. chyba tylko dziękuję.

      Usuń
  6. ~ja:-)
    1 września 2010 o 09:57
    Cała ta część wprawiła mnie w lekkie „rozmarzenie”. No, może poza końcówką, która również strasznie mi się podobała. Żałuję, że na blogu nie ma czegoś takiego jak : W następnym odcinku….:-) wiesz, taki zwiastun:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dark Queen

      1 września 2010 o 16:38
      cieszy mnie bardzo, że notka Ci się spodobała. no i z racji, że jeszcze nie miałam okazji, witam Cię w moich skromnych progach. ;)gdybym zaczęła wstawiać ‚zwiastuny’, odebrałabym sobie sporo zabawy, a wam element zaskoczenia ^^

      Usuń
  7. ~Burlesque
    1 września 2010 o 17:05
    Burleska jest w szoku, bo widzi i się dziwi, że tak krótko *.* a gdzie kolejny odcinek Mody na sukces? to najwyzej Klan był, albo M jak miłość, ale nie moja Moda na sukces. -.-Podsumowując -> owszem, chodziło mi o wątek Billa, ale o to, żebyś wyjaśniła wreszcie na czym polega jego plan, a nie na wiekszym wkurzaniu mojej cierpliwości. Przypominam Ci, jakbyś zapomniała, iż ona też ma swoje granice.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dark Queen

      2 września 2010 o 12:46
      ja Ci dam Klan albo M jak miłość, to była obraza stanu przesz. a za modę na sukces dostaniesz kopa już w grudniu, nie bój się. poświęcę się i odkopię z szafy glany, specjalnie na tą okazję. o. więc tym bardziej nie dziw się, że nadszarpuję Twoją cierpliwość. to bardzo miłe zajęcie jest!a tak poważnie mówiąc – tak, tak, nie przesłyszałaś się – to nie myslałam o Twojej cierpliwości pisząc ten fragment. uznałam, że tyle wystarczy. a konkretniej mówiąc obawiałam się pocięcia przez onet, choć i tak go przechytrzyłam. ha!

      Usuń
    2. ~Burlesque

      2 września 2010 o 17:06
      Nie mądruj się, bo ja we wrześniu zasadzę Ci takiego kopa, że obcas mojej szpilki wbije Ci się w pośladek. I oczy wyjdą Ci z orbit. O!

      Usuń
  8. ~kulka
    1 września 2010 o 19:14
    Ja nie chcę nic mówić, ale mam urodziny 17 marca :D

    OdpowiedzUsuń
  9. ~Lestat
    3 września 2010 o 23:12
    Na początek (bo potem jeszcze zapomnę, a tego bym wolała uniknąć) gratuluję serdecznie tego jubileuszu! 40 rozdziałów… no cóż, to naprawdę bardzo dużo. A już w ogóle patrząc na ich długość. Podziwiam i gratuluję. Przede wszystkim tego, że ciągle się rozwijasz, bo to naprawdę widać na przestrzeni tych wszystkich postów. Nie stoisz w miejscu, a tym bardziej się nie cofasz, co byłoby porażką, ale cały czas ustawicznie, małymi kroczkami idziesz do przodu i doskonalisz swoje pisanie. Gratuluję :* Teraz już rozdział. Wiesz, czytając ten wywiad ze Scarlett miałam wrażenie, że momentami zaprzeczasz sama sobie. A raczej, że Scarlett zaprzecza sama sobie. Z jednej strony powiedziane było, że potrafi oddzielić życie prywatne od zawodowego, a z drugiej opowiada tej dziennikarce o Tomie. Hm.. troszkę mnie to zdziwiło, ale w momencie, w którym powoli zaczynałam mieć tego dość, pośpieszyłaś z wyjaśnieniem. Idealne wyczucie chwili :] Właśnie wtedy Scarlett wyjaśniła, bardzo dobitnie, że jednak stanowczo rozdziale sprawy prywatne i zawodowe. Że współistnieją, ale się nie przenikają. Bardzo mi się podobało to stwierdzenie. Muszę przyznać, że zaskakuje mnie dojrzałość tej dziewczyny. Tzn. ona zawsze taka była, ale teraz, kiedy jest w ciąży, kiedy weszła całą sobą w dorosłość i brutalny świat show biznesu, świetnie to widać. Podziwiam nie tylko jej naturalność (która w tej branży raczej często się nie zdarza), ale też, a może przede wszystkim, tą dojrzałość i odpowiedzialność, która przejawia się w jej słowach i czynach. No może pomijając to włażenie na krzesło i wieszanie firanek, ale to była inna sytuacja. Musiała odreagować złość. Choć rzeczywiście postąpiła dość lekkomyślnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze, że Tom był na straży. To było takie.. słodkie. Tom też mnie zachwyca, jest taki męski. Taki dojrzały i odpowiedzialny. Jak ona. Choć każde z pewnością na swój sposób. Szkoda tylko, że ciągle nie potrafi zwyciężyć z tym zakazanym owocem, który tak go kusi. Ale fakt, że Scarlett zastała go w tej sytuacji może być tutaj kluczowy, tak mi się zdaje. Nie będzie chciał jej znowu zawieść. Miejmy nadzieję, że to wystarczy. Choć boję się, że nie. Trochę zdenerwował mnie też fakt, że on nie pozwala jej się wtrącać w tę kwestię. Iście po męsku. Chce to załatwić sam, sam się ze wszystkim uporać, a to z pewnością nie będzie łatwe. Mimo wszystko, dobrze, że ta scena skończyła się tak a nie inaczej. Oni nie umieją się kłócić i gniewać i to jest cudowne, bo świadczy tylko o sile ich uczucia. No i… uroczo było :) Aż się łezka w oku zakręciła, naprawdę. I to aż trzy razy przy tym jednym rozdziale! Kobieto, co Ty ze mną robisz? Kiedyś naprawdę się rozkleję. Ech, trzy razy. Jeszcze jak Scarlett mówiła o tacie i o tym, że dedykuje mu tę nagrodę (która jej się należała, a co), no i jak Gustav pojechał do Caroline…. Oczywiście. Dziękuję Ci z całego serca za ten fragment. Za fragment, który pozwala mi mieć nadzieję na to, że i dla nich znajdzie się szczęśliwe zakończenie. Dobrze, że się znalazła w ośrodku. To jej dużo dało. No i może w końcu zrozumiała, ze Gustav naprawdę ją kocha. To jak przygotowywała się do jego wizyty i w ogóle… och, to było wspaniałe! Tzn. to był wspaniały opis, aż mi się oczka zaszkliły jak to wszystko czytałam. Osz Ty! :*Chyba chciałam powiedzieć więcej, ale gdzieś mi wszystko uciekło. Tyle wystarczy. Jeszcze tylko jedna mała uwaga, nie odnoście treści, raczej formy. Wyłapałam kilka literówek, zjadłaś w kilku miejscach ostatnie litery, albo coś było źle odmienione. A w końcówce wkradło się coś o tym, że Bill pomagał jej dojść do siebie ‚nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim fizycznie’. No właśnie, Bill! Już mi się przypomniało o czym jeszcze miałam powiedzieć ;) Jej. Co też oni planują? Jestem absolutnie zaintrygowana tą sceną z nim i Shie. Uratuje ją, ale ona będzie daleko od niego? Co, wywiozą ją gdzieś z dala od Hansa? Jej, dziewczyno, za dużo pytań postawiłaś tymi kilkoma zdaniami. teraz będzie mnie zżerać ciekawość! A swoją drogą, jak już przy tym jestem; Shie jest uroczym ojcem. Miałam pewne podejrzenia co do tego, że syn Scarlett (o ile to byłby syn) dostanie na imię Nico, ale Ty mnie jak zwykle zaskoczyłaś i to jednak szkrabowi Shie’a przypadło to imię :] Na koniec (obiecuję, że to już koniec, rozpisałam się jak nie wiem ;d) chciałam bardzo, bardzo, bardzo mocno podziękować za dedykację. Jej, w życiu bym się nie spodziewała! Tym bardziej dziękuję za piękne słowa :*

      Usuń
    2. Dark Queen

      7 września 2010 o 14:57
      teraz to ja nie wiem, co powiedzieć. na początek, może dziękuję? tak, chyba będzie dobrze :)ten wywiad ze Scarlett, praktycznie napisał się sam. słowa płynęły, a kiedy czytałam wszystko od początku, żeby sprawdzić, czy jako tako się trzyma kupy uznałam, że balansowałam na granicy. ale.. zaraz po tym doszłam do wniosku, że ona taka jest. dużo gada, czasem przeczy sama sobie i popada w skrajności, ale jednak nie przekracza granic i niczego nie zmieniłam, poza poprawkami korekcyjnymi. w jej postaci lubię to, że nie muszę zastanawiać się, co powinna zrobić czy powiedzieć. z góry dokładnie wiem, jak będzie i to w sumie logiczne, bo przecież ja to wszystko wymyśliłam, ale decyzje podejmowane przez innych bohaterów, niekiedy pod wpływem czegoś, ulegają zmianie. ale nie jej.wymyśliłam jej trudny, ale konkretny charakter i choć może w rzeczywistości ciężko spotkać takich ludzi, to przecież w fikcji wszystko jest możliwe. i dlatego też nie dała się i nie da minusom sławy. chce by była gwiazda, której sodówka nie strzeliła do głowy, powiedzmy taki mój wyimaginowany ideał osoby medialnej. dlatego dla niej te dwa światy współistniejąc, nie przenikają się. to zupełnie nieodpowiedzialne włażenie na krzesło to był jej osobisty manifest niezależności^^ skrajność. będąc z Tomem w piwnicy myślała zupełnie trzeźwo, przejęła się tym, co zobaczyła zaś kiedy tylko z niej wyszła, weszła na stołek, żeby powiesić firanki, bo ‚nie chciała się prosić’. wiesz, ja go sobie takiego wyobrażam. pomimo tego, co się o nim mówi, co on sam ogłasza wszem i wobec, widzę w nim taką niesamowicie męską kluskę. staram się nie wypychać go jej pod pantofel, ale to też niekiedy dzieje się samo^^ ten moment w piwnicy znaczył coś, ale jeszcze więcej znaczyć będzie to, co zdarzy się w niedalekiej przyszłości. Tom dostanie kopa od samego siebie. kurczę, ale reklama xD trzy razy łezka? ojeeeej, chyba mogę być z siebie dumna ;)mnie samej smutno, jak pisze o Gutku i Caro, bo wiem, co będzie dalej, chyba wolałabym nie! ^^plan Billa wyjawię już całkiem niebawem. Prinz zacznie wkraczać w sferę Since Fiction xD az się sama tego boję, bo z własnej woli będę bawić się w prawo i bezprawie, ale co tam^^ najwyżej stworzę nowy kodeks karny. jakiś czas wahałam się, co do tego, które z nich nada imię ojca swemu dziecku, ale kiedy już wyprowadziłam wątek ciąży Julie, a potem ich dwójkę w życie Soph i dziewczyn, uznałam, że to będzie ładny hołd Shie’a w stronę nieżyjącego taty. jeśli chodzi o dzieci S. i T. to nie będzie taka prosta sprawa, ale imię już wybrałam, dla każdego z nich xD co do literówek to bardzo możliwe, bo kiedy publikowałam, zbetowany był tylko wywiad Scarlett. muszę się przypomnieć mojej Becie wykazującej niezliczone pokłady cierpliwości, co do długości not^^

      Usuń
    3. ~Lestat

      7 września 2010 o 17:52
      Dzieci Toma i Scarlett? To będzie ich więcej?! Ej, rozbudziłaś właśnie w tym momencie moją wyobraźnię i nie wiem czy aby na pewno w dobrym kierunku xD No cóż, ale skoro już zdecydowałaś o imionach to ja mogę tylko czekać na to, aż zechcesz się tym z nami podzielić. Scarlett jest właśnie taka jak ją opisałaś, ale to mi się w niej podoba. Ta siła, którą w sobie niesie. I ciesze się z tego, że będzie ona taką gwiazdą, której sodówka nie uderzyła do głowy, bo takich osób w realnym świecie coraz bardziej brakuje, niestety. A Tom.. no cóż, Tom to Tom. Po prostu. Uwielbiam go tutaj, u Ciebie, co tu dużo gadać xDNa plan Billa czekam z niecierpliwością, choćbyś nawet miała stworzyć nowy kodeks karny, ja się tam na tym za bardzo nie znam, więc nie sądzę by miało mi to specjalnie przeszkadzać ;]I proszę bardzo :*

      Usuń
  10. ~Kalipsa
    4 września 2010 o 21:15
    Powiem jedno… Wow… No może jeszcze jedno… WOW!Masz taki talent, że aż zaniemówiłam, co bardzo rzadko mi się zdarza.Normalnie to gadam i gadam a jadaczka mi się nie zamyka. Jak ona pięknie mówiła o Tomie… Normalnie miałam łzy w oczach. na jest taka… taka… Nie. Po prostu nie potrafię ubrać to w odpowiednie słowa. Nie wiem, co jeszcze mogłabym do tego dodać. Dodaję cię do linków na moich blogach :www.niezwykla-historia-aski-i-billa.blog.onet.pl i http://www.rescue-me-please.blog.onet.pl... Mam nadzieję że sie nie obrazisz… No i jeszcze jedno… czy możesz mnie powiadamiać… będę niezmiernie wdzięczna i obiecuję przeczytać wszystkie notki od samego początku… trochę tego jest XD zacznę już dzisiaj. Jeśli nie powiadamiasz na blogach napisz, a podam ci gg. z góry baaaardzo dziękuję i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dark Queen

      7 września 2010 o 15:02
      dziękuję ślicznie i witam w moich skromnych progach. bardzo mi miło, że moja pisanina spodobała Ci się ;)jak już wspominałam, zostaw mi swój numer gadu, a będę Cię informować.

      Usuń
  11. ~Nur ein Blick
    12 września 2010 o 10:56
    Wiesz, za co najbardziej kocham Twoje opowiadanie? Bardzo często mi się zdarza, że kiedy jestem w trakcie czytania rozdziału, nagle nachodzą mnie różne pomysły, sceny i natychmiast muszę iść pisać, co oczywiście robię. Tym samym wczoraj zaczęłam już pisać rozdział 24 :D. A dzisiaj sobie do Ciebie wróciłam i dokończyłam rozdział ^^. Uwielbiam wywiady. Uwielbiam, kiedy nikomu nie znane dziewczyny stają się gwiazdami i później tych wywiadów udzielają. Jestem niezwykle szczęśliwa, że Scarlett nareszcie znalazła się w tym punkcie życia.Niestety, kiedy czytałam ten wywiad, naszła mnie myśl, a co z piekielną parką Mike & Serena? Trochę już czasu minęło. Czyżby czekali na odpowiedni moment, żeby zniszczyć Scarlett?Jestem zadowolona, że Caroline niedługo wyjdzie i że Gustav uśmiecha się tak radośnie. Aczkolwiek mam wrażenie, że ona już zawsze będzie z niego wysysała siły życiowe i naprawdę lepiej by mu było bez niej.Tomasz i jego alkoholizm. Nie powiem, zawsze kiedy czytam z nim te wątki, to jakoś się nie czuję, by były one prawdą. Jakoś tak… strasznie trudno chyba do mnie dociera świadomość, że ma 22 lata i jest alkoholikiem. Nie wiem dlaczego tak mam, ale te wątki nigdy nie są dla mnie hm, autentyczne? Natomiast Scarlett na krześle wieszająca firanki sprawiła, że przed moimi oczami ukazała się scena z Angeliną Jolie z Pan i Pani Smith. Powiedz, wzorowałaś się na tym? ^^ A zdenerwowanie Toma było jak najbardziej zrozumiałe. Bill mnie męczy. Ta cała sytuacja mnie męczy. Już tak bardzo chcę, żeby to nareszcie się rozwiązało, pozytywnie oczywiście. Dwa lata już. I czy ja dobrze zrozumiałam, że Rainie jest w ciąży? Nie wiem, coś tam w tym wątku było o rozwiązaniu xD. Ale pewnie coś przeinaczam. To gdzie te 41? Już możesz dawać, 40 nadrobiłam ;p.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dark Queen

      15 września 2010 o 16:59
      ja właśnie też, wiesz? uwielbiam książki, historie, biografie, czy to fakcja czy fakt, ale uwielbiam historie zarania sław, a jeszcze bardziej, kiedy te sławy urastają do mian legend. choć to i tak równie mnie cieszy, gdy czytam o modelkach, aktorkach czy wokalistkach, droga do sławy zawsze mnie fascynowała. dawno nikt o nich nie wspominał, odkąd zostali, że tak powiem, pochowani, słuch o nich zaginął. ale ich udział w tworzeniu fabuły jeszcze nie dobiegł końca. jeszcze się pojawią. i zrobią swoje. choć teraz, kiedy o tym wszystkim myślę, wydaje mi się to zupełnie banalne i zapewne zostanę przejrzana na wylot już w przedbiegach, ale cóż zrobić ^^masz racje. dla niego uwolnienie Carloine od nałogu jest synonimem szczęścia. Gustav tak bardzo się na to uparł, to stało się jego celem. i choć on naprawdę ją kocha, troszkę przesłoniło mu to ją samą, co jak mówisz wysysa z niego energię. brnie ślepo pod prąd i choć wydaje mu się, że robi dobrze, sam zaciska sobie na szyi pętlę. wiesz, ja nigdy nie chciałam zrobić z niego takiego typowego alkoholika. może to dziwnie brzmi, może nierealnie, ale ale w moim zamyśle, alkohol jest dla Toma taką jednorazową ucieczką. jest źle, więc bach, sięga po butelkę, a kiedy wszystko wraca do normy i wie, że panuje nad sytuacją, picie nie jest mu potrzebne. i chyba troszkę się zapętliłam, bo to odrobinę naiwne, ale już zapanowałam nad sytuacją, o :D wiesz, ja wiem, że ‚Pan i Pani Smith’ to ulubiony film rzeczonego Kaulitza i grzechem jest go nie obejrzeć [xD], ale go nie widziałam i te firanki to mój wymysł, miało to wyglądać ciut i inaczej, ale koniec końców uznałam, że tak jest dobrze. Bill jest taki.. umęczony tym wszystkim. tutaj trafniej chyba byłoby przyrównać określenie ‚wysysanie energii życiowej’. oddał wszystko, poświęcił samego siebie, by uratować kobietę, którą kocha i masz rację, to już trwa zbyt długo, ale no… i tak doszłam do wniosku, że jestem okropna planując żywoty moich bohaterów. powiem Ci, że już niedługo, cokolwiek to znaczy w tej sytuacji.ach, Rainie nie jest w ciąży. chodziło o sytuację. jeśli chodzi o udział Billa w tym przedsięwzięciu, to było to raczej technicznie niemożliwe, bo oni całowali się zaledwie kilka razy dopiero xD a Hans, to inna bajka, bo dziewczyna jest przezorna i broni się przed armią dzieci, które mógłby jej zrobić. a 41 się pisze. brak internetu podziałał na mnie wczoraj inspirująco^^

      Usuń
  12. ~Kalipsa
    18 września 2010 o 18:08
    Ohh Scarlett… Jakaż ona urocza… Ten niesamowity charakter i talent…. Nawet nie wiesz, jak bardzo jej zazdroszczę… Zaczęłam nadrabiać kolejne części twojego opowiadania, ale jakoś wolno mi to idzie. Powiem jedno. masz niesamowity talent i styl pisania. Bardzo wciągasz czytelnika. Czytając to, doskonale wczuwałam się w sytuację bohaterów. Czułam ich emocje… Często smutek i żal… Dosłownie wyciskałaś mi z oczu łzy… A radość? Miałam ochotę zacząć skakać ze szczęścia… Boże… Niejeden początkujący blogowicz, taki jak na przykład ja- wiele mógłby się od ciebie nauczyć. W tej chwili, doszłam do wniosku, że moje opowiadanie nawet do pięt ci nie dorasta… I tak długo wytrwałaś w tym, co robisz. Widać, jak bardzo ci na tym zależy i nikt, ani nic nie zwiedzie cię z tej drogi. Bo masz w sobie to coś. Coś, czego wielu artystom i pisarzom brakuje. Tak. Jesteś niesamowitą pisarką. Bez wątpienia mogę cię tak nazwać. Podziwiam cię. Jesteś kimś, kto może osiągnąć wiele. Bardzo wiele. Ehhh… Nie wiem co jeszcze mogę dodać. Będę powtarzać to samo, przy każdym rozdziale. Kobieto…. Masz Talent. Ale to nie byle jaki! Pfff…. Nie ma byle jakiego talentu. Tego nie da się nauczyć. To trzeba mieć i ty, to masz.Może skończę na ten jeden raz i dam sie wypowiedzieć innym.Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo