13 kwietnia 2011

49. Znamię miłości.

Wszedłszy do pokoju, zamknęła za sobą drzwi i oparła się o nie. Zsunęła ze stóp wysokie czółenka i odetchnęła niemal z ulgą. Po nocnym szaleństwie na imprezie po gali Comet, jej stopy odmawiały współpracy z dwunastocentymetrowym obcasem. Nie pamiętała, kiedy ostatnio tak się bawiła. Tom zaskoczył wszystkich swoimi umiejętnościami tanecznymi i płynnością ruchów. Nie mogła powiedzieć, że nie była dumna, zauważając niejedno zazdrosne spojrzenie. Choć teraz miała potężne zakwasy, uważała, że jak najbardziej było warto. Przebierając palcami po chłodnych panelach, zwróciła uwagę na otwarte drzwi do sypialni w ich apartamencie. Ten widok dał Scarlett o niebo większą rozkosz niż zimna podłoga jej stopom. Tom powoli przechadzał się po owym pokoju bosy, odziany jedynie w szare, dresowe spodnie od piżamy, równie wielkie, jak cała jego garderoba. W ramionach trzymał Liama, a synek opierał się na jego ramieniu i szeroko otwartymi oczami bacznie wszystko obserwował. Przeszła do drzwi sypialnego i oparła się o framugę. Tom dostrzegł ją i posławszy Scarlett czuły uśmiech, usiadł na łóżku. Ułożył malca na swoich kolanach, a ten zadowolony zaczął wierzgać nóżkami i rączkami, strzelając wciąż zupełnie nieświadomymi i urzekająco bezzębnymi uśmiechami. Brunetka zapaliła światło, aby Liam mógł dostrzec cokolwiek i nie odrywając od nich wzroku, podeszła do łóżka i wygodnie ułożyła się za plecami Toma tak, by móc im się przyglądać. Liam z wielkim zaangażowaniem próbował chwycić jego palec, a kiedy wreszcie mu się to udało, wbił w ojca przenikliwe spojrzenie swych ogromnych oczu. Ich barwa z niemowlęco niebieskiej zmieniła się już w szarą, zaś ta powoli zaczynała mienić się brązem. Jeśli na początku łudziła się, że Liam będzie choć odrobinę podobny do niej, tak z każdym dniem jej nadzieje rozmywały się bardziej. Liam kropka w kropkę wdał się w ojca i choć na przestrzeni lat miał się jeszcze nie raz zmienić, i tak była pewna, że to podobieństwo pozostanie niezatarte. Tom z rozmiłowaniem wpatrywał się w pyzatą buźkę malca, gdy ten nieskoordynowanie wierzgał coraz mocniej. Scarlett, nie mogąc oprzeć się pokusie, delikatnie musnęła opuszkami wyraźnie zarysowane mięśnie bicepsa, obojczyki, a potem mięśnie pleców, które pod jej subtelnym dotykiem delikatnie się napinały. Uśmiechnęła się, a Tom posłał jej zabawnie ostrzegawcze spojrzenie.
- Zaprosiłam Toby’ego na śniadanie i zamówiłam je na ósmą – odparła przyglądając się profilom swoich mężczyzn.
- To karygodne, żeby zrywać się po trzech godzinach snu – mruknął, trąc oko.
- Mama i tak poświęciła dla nas noc. Brzydko byłoby, gdybyśmy spali sobie w najlepsze, gdy ona wyruszała bladym świtem, prawda? – mrugnęła do Toma i podniósłszy się do pozycji siedzącej, przytuliła się do jego ramienia i ucałowała je delikatnie. – Kiedy byłam na dole, dzwoniła do mnie Isobel. Pojutrze przyleci, żeby poczynić jakieś ustalenia.
- Muszę się poważnie zastanowić, czy w tym czasie nie będę miał jakichś spraw na Alasce. Tam pewnie będzie cieplej niż w jej towarzystwie – skrzywił się, a Scarlett roześmiała się serdecznie. Podała mu grzechotkę dla Liama.
- Dlaczego ty jej tak nie lubisz, co? Ja wiem, że ona jest dziwna, arogancka, czasem chamska i nieprzejednana, ale dobrze wykonuje swoją robotę. Gdyby nie ona, to ludzie pewnie, by o mnie już nie pamiętali.
- Ludzie nie kochają cię dzięki zabiegom Isobel – odparł, mając nadzieję, że wymiga się od odpowiedzi na pytanie Scarlett. – Oni kochają cię za ciebie samą. Dlatego wciąż o tobie pamiętają.
- No, ale musisz przyznać, że gdyby nie wykopała mnie z domu pod koniec ciąży, to nie zaliczyłabym kilku dobrych występów.
- Nie ujmuj sobie, Maleńka – uśmiechnął się dobrodusznie i połaskotał Liama za uszkiem. Chłopiec pisnął, wydając trudny do zidentyfikowania dźwięk.
- Mama mówiła, że był w nocy niespokojny. Wiesz, w ogóle zauważyłam, że jest jakiś nieswój od jakiegoś czasu. Mam nadzieję, że ten wyjazd mu nie zaszkodzi.
- To chłop jak dąb, co to nie niego taki wypadzik – malec wierzgnął solidnie i wydał z siebie kolejny, radosny okrzyk. – Zauważyłaś, że rozwija się jakoś szybciej? No, wiesz, nie żebym się znał, ale wydaje mi się, że Nico śmiał się w głos, mając trzy miesiące. Liam ładnie trzyma już główkę i siłuje się na nogach, kiedy się go trzyma nad twardszym podłożem, no i się ślini – na to ostatnie Tom skrzywił się z niesmakiem.
- Mając takich rodziców, nie mógł być inny – odparła dumnie, poprawiając zapięcie błękitnych śpioszków synka. – Wiesz, każde dziecko jest inne. To, że się ślini nie znaczy, że zaraz dostanie ząbki. To może trwać jeszcze i pół roku.
- Pół roku? Myślisz, że będzie się ślinił jeszcze pół roku? – powiedział to z taką miną, że Scarlett nie mogła się nie rozśmiać.
- Nie bądź taki przerażony, to normalne. Pierwszy ząbek może mu wyjść zarówno w trzecim, jak i w szóstym miesiącu. Wierz mi, że on dopiero zacznie się ślinić.
- Chłopie nie zrobisz tego tatusiowi, nie? – Liam zaśmiał się w głos, obnażając swoje bezzębne dziąsełka. – Mam rozumieć, że to co mówię, jest zabawne?
- Niczym się nie martw syneczku, możesz się ślinić do woli – Scarlett mrugnęła do chłopca i pogruchała przed nim grzechotką. Ta miała kształt mikrofonu. Nie żeby to była sugestia z jej strony. Skoro miał gitarę, to czemu nie mikrofon?
- Nie ma to jak zgodność w związku.
- Otóż to, kochanie ty moje – odparła zabawnie, ciągnąc Toma za jeden warkoczyk. Nie zdążył zaprotestować, gdyż Scarlett już zeszła z łóżka i kierowała się w stronę łazienki. – Pójdę się ubrać, bo tak się składa, że nie zdążyłam założyć, nic oprócz tej bluzki – odparła niby od niechcenia, wyciągając rzeczy z walizki.
- I ty mi to mówisz dopiero teraz? – przygryzła wargę, by nie wybuchnąć śmiechem, ale już nie mogła odmówić sobie, zerknięcia na Toma i jego pełną uroczej pretensji minę, nim zniknęła we wnętrzu łazienki.
*

- Kawy, dajcie mi kawy – Sophie niepostrzeżenie pojawiła się w kuchni, zaskakując dzieci swoim rychłym powrotem. Zostawiła niedbale swoją walizkę i nie trudząc się zdjęciem żakietu, opadła na krzesło u szczytu stołu.
- Cześć, mamo. My też cieszymy się, że cię widzimy – Shie posłał matce szeroki uśmiech, stawiając przed nią kubek ze świeżo zaparzoną kawą. – Masz szczęście, bo przed chwilą usiedliśmy do śniadania.
- Nie mądruj się, synu. Mając tyle lat, co ja i tyleż samo na głowie, też będziesz narzekał – upiła spory łyk i skrzywiła się. – Czarna, paskudztwo – dolała mleka i napiła się znów. – Od razu lepiej – dopiero wtedy, zdjęła żakiet i spojrzała na swoje dzieci. Juli karmiła kaszką Nico, a Shie smarował chleb. Posłała mu krótki uśmiech i rozsiadła się wygodniej.
- Myśleliśmy, że przyjedziecie po południu.
- Ja też tak myślałam, ale popołudniu muszę być w Monachium. Wieczorem dostałam telefon od dyrektora finansowego, w zasadzie i tak jestem już spóźniona, ale musiałam wrócić, żeby przepakować się i trochę odświeżyć. Nie spałam niemal całą noc, bo Liam był bardzo niespokojny, a czeka mnie przynajmniej jeszcze piętnaście godzin na nogach. Wystąpiły problemy w związku z amerykańską filią, w zasadzie z kredytem na jej otwarcie. O piątej miałam samolot i jestem – wypiła duszkiem niemal całą zawartość kubka. – A jak wy sobie radziliście? Jak się czujesz, Jul?
- Lepiej – uśmiechnęła się do teściowej, ale widać było po niej zmęczenie. – Nie wymiotuję już, więc to sukces, ale mdli mnie cały czas. Ja nie wiem, kto nazwał ciążowe mdłości porannymi, kiedy one trwają cały dzień.
- Mam nadzieję, że niebawem miną. Oglądaliście galę?
- No, pewnie. Moja siostra zamienia w złoto wszystko, czego się dotyka.
- Scarlett zdążyła mi powiedzieć, że dostała nieoficjalne zaproszenie do ‘Wetten, dass…?’ i Vivy. Mam nadzieję tylko, że Liam na tym nie ucierpi.
- Mamo, czy sądzisz, że Scarlett przyłożyłaby rękę do tego, żeby jej dziecku stała się choćby najmniejsza niedogodność? Ona jest jeszcze bardziej ostrożną matką, niż ja.
- Racja – Sophie wyciągnęła rękę do Nico, który dotąd zajęty był wzburzoną konwersacją z misiem na jego kubeczku i zmierzwiła mu włoski. Chłopiec spojrzał zdziwiony na babcię i uśmiechnął się szeroko. Przyglądał jej się chwilę i wyciągnął do niej rączki. – A zjadłeś już śniadanko, brzdącu? – przytaknął i wyciągnął do niej rączki, więc Sophie nie miała innego wyjścia, jak wziąć wnuka na ręce. Wytarła mu buzię pieluszką i wyjęła z krzesełka. – Babcia i tak już jest spóźniona. Mam nadzieję, że od tych pięciu minut z tobą firma nie upadnie. Poszukamy jakąś czapkę i zobaczymy, co się dzieje w ogródku, a mama w tym czasie spróbuje zjeść śniadanie, a babcia coś ci opowie… - Sophie powoli odeszła z chłopcem na rękach i choć nie miała zupełnie sił i mdlały po całonocnym noszeniu Liama, nie mogła odmówić proszącemu spojrzeniu oczu Nico. Jej Nico.
*

Scarlett, upewniwszy się, że Liam w żaden sposób nie mógł zrobić sobie krzywdy, wyszła z poduszkowej fortecy, którą wybudowała dla niego na środku materaca. Leżał grzecznie najedzony i podziwiał coś, czego istnienia nie potrafiła zidentyfikować. Powinna wreszcie wypakować walizki. Od powrotu z Oberhausen minęły dwa dni, a bagaże stały, jak je zostawili. Tom rano teleportował się do studia i tyle go widziała. Czasami denerwowało ją to, że zostawała ze wszystkim sama, ale z drugiej strony wiedziała, że to ważny okres dla zespołu i nie mogła zatrzymywać Toma w domu. Wystarczy, że Gustav nie zawsze był osiągalny. Liam już zaczął pokwękiwać, więc prędko odrzuciła rzeczy do prania, zostawiając w walizkach tyle te, które mogły wrócić do razu do garderoby. Między rzeczami znalazła niewiadomego jej pochodzenia paczkę żelków, ale ani trochę nie przeszkadzało Scarlett, by ją sobie przywłaszczyć. Wracając do Liama, zjadła kilka, co trochę złagodziło gorzką prawdę o jej obolałych piersiach. Liam chyba uznał, że są z gumy, bo w ostatnich dniach podczas karmienia przeżywała katusze. Wszedłszy na podwyższenie, na którym stało ich łóżko, odłożyła żelki na stoliczek. Rozpięła bluzkę i haftkę trzymającą miseczkę specjalnego biustonosza dla karmiących, a czyniąc to spojrzała na synka. Uśmiechnęła się, nie mogąc nadziwić się, jaki był śliczny. Jej matczyny obiektywizm był równy zeru, ale każdy przyznałby, że Liam był naprawdę ładnym dzieckiem. Nim pojawił się na świecie, nie sądziła, by istniała silniejsza miłość, niż ta jej i Toma. A jednak myliła się. Siła miłości matki do dziecka stanowiła, nawet dla niej samej tajemnicę; bezbrzeżna i silna, ponad wszystkie inne. Nie wiedziała, skąd to się brało. Ona po prostu była w niej, ona była miłością do tego dziecka i bezwarunkowo przyjęła bezmiar miłości, jakim był dla niej, bo taka była kolej rzeczy. Teraz to ono było najważniejsze. Nie wyobrażała sobie chwili, w której on mógłby zniknąć. Ta mała istotka zdominowała jej życie całym swoim kruchym jestestwem i nie wyobrażała sobie, by kiedykolwiek mogło być inaczej. Jej synek, jej malutki synek. Uśmiechnęła się czule, gdy coraz głośniej zaczął domagać się swego. Scarlett odrzuciła kilka poduszek i wygodnie ułożyła się obok synka. Podała mu pierś i tuląc go do siebie, patrzyła, jak spokojnie zasypiał, raz po raz spoglądając na nią swoimi ogromnymi oczkami. To spojrzenie nazwała w myślach bezmiarem szczęścia.
*
                                                                                                                          

Nie mogąc oprzeć się pokusie sfotografowania bawiącego się Nico, usadowiła się z aparatem na kocu nieopodal piaskownicy, w której malec najwyraźniej robił akcję pustynna burza, z naciskiem na bardzo dosłowną burzę. Zdjęć Liama miała dziesiątki, a nie mogła przecież zaniedbać Nico. Uwielbiała obu chłopców, choć sama jeszcze nie umiała wyobrazić sobie siebie w roli matki, to zdecydowanie ją przerażało. Jednak nie zmieniało faktu, że patrzenie na obydwóch chłopców, sprawiało jej ogromną frajdę. Z Nico mogła się już bawić, lubiła z nim spacerować, bo był bardzo zainteresowany wszystkim dookoła. Zaczynał już wypowiadać pojedyncze słowa i mówił monosylabami, był bardzo bystry. Do niedawna wydawał się wszystkim bardzo malutki, a dopiero kiedy urodził się Liam, dostrzegła, jak wielka dzieliła ich różnica tych kilkunastu miesięcy.
- Ciocia, oć! – wykrzyknął, wychodząc z piaskownicy i ruszył nieporadnym truchtem w kierunku bramy. Wyłączyła aparat zawierający niemałą serię zdjęć Nico i dogoniła go, porywając go w ramiona w biegu. Zapiszczał i śmiał się w głos, obejmując ją oblepionymi piaskiem rączkami.
- Gdzie idziemy, co? – Nico wskazał na bramę wjazdową, gdzie stał samochód. Doskonale jej znany granatowy nissan. Już się domyśliła, Nico był maniakiem samochodowym, zupełnie jak ojciec. Miał dopiero półtora roku, a w jego pokoju półki uginały się od najróżniejszych modeli. Nie, żeby się nimi bawił. Lubił je oglądać, a kraksy powodował zupełnie innymi autkami. Teraz musiał dostrzec podjeżdżający samochód i nie miała innego wyjścia, jak wyjść mu naprzeciw. Z domu wyszła Jul, najwyraźniej też musiała zobaczyć gościa.
- Daj mi go, bo chyba macie do pogadania – mrugnęła konspiracyjnie do Liv i nie wiedzieć jak, rozpłynęła się w powietrzu, odebrawszy jej ostatnią wymówkę, jaką był Nico. Wcisnęła ręce do kiszeni szortów i nie mając odwagi podnieść wzroku, wpatrywała się w usmolone czubki swoich tenisówek. Kiedy dotarła do bramy, nie miała innego wyjścia, jak spojrzeć na Georga. Otworzyła bramę, siłując się z nią dłużej, niż powinna i wreszcie stanęła przed nim. Stał opary o bok auta, wpatrując się w nią z nic nie mówiącym wyrazem twarzy.
- Przejdźmy się, co? – zaproponowała z marszu, nie wiedząc, jak powinna się z nim przywitać. Światła mrugnęły i dało się słyszeć piknięcie alarmu. Szli powoli, a widok basisty Tokio Hotel, ani żadnego innego członka zespołu, chyba już nie robił wrażenia na żadnym z sąsiadów. Minęło kilka minut zanim Liv odważyła się przenieść wzrok ze swoich butów najpierw na chodnik, a potem na posępny profil szatyna. – Chyba kiedyś dam ci medal.
- Co? – mruknął, jakby poirytowany tym, że nie potrafiła przejść do rzeczy.
- Medal za anielską cierpliwość, jaką mi ofiarowujesz.
- Liv, możesz choć raz nie obchodzić tematu na około? – zasmuciła ją wrogość w głosie Georga, ale ją rozumiała. Wiedziała, że wszystko potoczyło się nie tak, jak chciała i nie mogła już schować głowy w piasek. Po kilku milczących chwilach zaczęła drżącym głosem;
- Masz do czynienia z wielkim tchórzem, Georg. Od samego początku uciekam przed tobą, ale nie potrafiłam odejść zupełnie, żeby wreszcie przestać ranić ciebie i siebie też. Nie potrafię, bo cię kocham, dlatego zawsze wracam, ale uciekam, bo boję się tego uczucia. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że nigdy nie potraktujesz mnie, jak Paul, ale to wszystko, co z nim przeszłam, nadal jest we mnie. Taki lęk, że jeśli pozwolę sobie kochać, to będę cierpieć. I bez względu na to, jak bardzo wiem, że ty jesteś ostatnią osobą, która chciałaby sprawić mi jakąkolwiek przykrość, to tak samo nie mogę pokonać tego, co jest we mnie. Wiem, że wszystko psuję – odparła smętnie, kopiąc kamienie, jakie leżały na jej drodze. Skręcili w parkową alejkę. Georg milczał, nie wiedziała ile czasu mogło minąć. Lawirowali tak między ścieżkami, on nic nie mówił, a ona wpatrywała się w czubki swoich butów, zaciskając dłonie w pięści skryte w kieszeniach spodenek.
- Liv, nigdy, ale to przenigdy nie naciskałem cię w żaden sposób. Nigdy nie oczekiwałem od ciebie niczego poza tym, żebyśmy spróbowali. Prosiłem cię tylko o szansę na to, by pokazać ci, że miłość nie boli, a to ty wymyślałaś sobie przeszkody, które rzekomo stały nam na drodze. Wiesz, z czego dziś zdałem sobie sprawę? – nie czekając na odpowiedź, kontynuował, a ona wiedziała, że w pełni zasłużyła na gorszą tyradę, niż to, co mówił. – Zdałem sobie sprawę, że minęły ponad dwa lata odkąd cię znam, odkąd kocham się w tobie beznadziejnie. Dwa długie lata spędzone na czekaniu. Może kiedyś lubiłem przygody, ale od tych nieszczęsnych walentynek myślę tylko o tobie. Nie mówię, że nie spotykałem się z innymi dziewczynami. Przyznaję było ich kilka, ale kiedy po wspólnie spędzonym wieczorze one liczyły na coś więcej, ja odwoziłem je do domu, bo w głowie miałem tylko ciebie. Nie mam do ciebie żalu o tych innych – skrzywił się. – Nie wiem, jak silne jest twoje uczucie do mnie, w końcu dotąd łączył nas tylko seks, tak jak i z innymi. Nie mam w sumie prawa nawet o tym wspominać, bo to twoja rzecz z kim sypiasz, ale byłem zazdrosny wiesz? Jestem cholernie zazdrosny o każdego faceta, któremu pozwalasz być blisko siebie i zachodzę w głowę, dlaczego oni mogą, a ja nie! Tylko razy zabiegałem o ciebie. Tyle razy prosiłem cię, żebyś dała nam czas. I jestem zmęczony – dopiero wtedy spojrzał na nią, na jej smutną twarz i łzy gromadzące się pod powiekami, którym tak bardzo nie chciała pozwolić płynąć. Przez to poczuł się jeszcze gorzej. Dostrzegłszy kamienną ławkę, skierowała się w jej kierunku. Wolała usiąść, bo czuła się jakoś dziwnie słaba. Kiedy Georg spoczął obok niej, nie miała w sobie tyle odwagi, żeby na niego spojrzeć. Oczy zalewały jej łzy, a zamazany obraz falował przed nią. Zacisnęła powieki.
- W Paryżu zrozumiałam postępowanie Toma – odparła dławiącym głosem. – On chciał tylko nie być sam. Chciał, żeby noc nie była samotna i zimna. Chciał poczuć ciepło drugiej osoby, nawet jeśli wraz ze świtem miała zniknąć, nawet jeśli następnej nocy miała zastąpić ją inna. Ja postępowałam tak samo, wpuszczałam do łóżka kolejnych facetów, łudząc się, że przez miłość fizyczną stłumię tęsknotę za tobą, że zagłuszę swoje serce. Z nimi nie łączyło mnie nic poza kilkoma godzinami w łóżku, bardzo rzadko przeciągałam to do kilku spotkań. Bo to było bezpieczniejsze, nie czułam nic poza pociągiem fizycznym, nie musiałam martwić się uczuciami. Wyłączałam z tego serce, bo ono jest po prostu twoje. Jakkolwiek beznadziejnie to brzmi, taka jest prawda. Kocham cię Georg, ale z każdym dniem boję się bardziej. Boję się tego, co zrobiłam, co robię. Boję się, że skrzywdzę ciebie, siebie, że wszystko zepsuję.
- Liv, jakie widzisz rozwiązanie? – zapytał, zastanawiając się, do czego to wszystko prowadzi. – Bo głowię się nad nim od tygodni i nie potrafię nic wymyślić – czuła, że pochylił się do przodu, opierając ugięte łokcie na kolanach. Ona też nie znała sensownego rozwiązania. Nie umiała zaproponować mu związku, ani rozstania tym bardziej. Umarłaby, gdyby jej już nie chciał. Pociągnęła nosem i otarła oczy wierzchem dłoni. Liv wyprostowała się i zbierając w sobie całą odwagę, na jaką mogła się zdobyć, spojrzała na Georga.
- Wyśmiejesz mnie, jeśli zaproponuję, byśmy dali sobie czas? – spojrzał na nią zdziwiony, bo po prawdzie, przygotował się na to, że Liv pośle go do diabła. Dziewczyna uśmiechnęła się, a w jej policzkach pojawiły się słodkie dołeczki. Ten uśmiech zawsze sprawiał, że uginały się pod nim kolana. Jakiś zalążek nadziei zaczął tlić się w jego sercu i licząc na ciąg dalszy, utkwił w brunetce wyczekujące spojrzenie. – My nigdy, tak naprawdę nie mieliśmy okazji się dobrze poznać. Zaczęliśmy od końca i później brnęliśmy w niewłaściwym kierunku zamiast się cofnąć. Nie przeczę, że to moja wina. Dlatego teraz proszę, byśmy zaczęli we właściwej kolejności – wstała z ławeczki, wygładziła ubranie i potarła lodowatymi dłońmi buzię, licząc, że zniweluje opuchliznę. Kiedy już to zrobiła, wyprostowała się dumnie i z szerokim uśmiechem, wyciągnęła ku szatynowi dłoń. – Cześć, jestem Liv Hannah – twarz Georga rozświetlił czuły uśmiech, a serce niewypowiedziana radość. Z trudem powstrzymał się, by nie wziąć jej w ramiona.
- Georg, miło mi – podniósłszy się, uścisnął jej dłoń, a sposób w jaki to zrobił oblał purpurą policzki brunetki. Stali tak krótką chwilę, patrząc sobie w oczy. Liv uśmiechała się do niego, a szatyn miał wrażenie, jakby ktoś zdjął z niego wielki ciężar. Kiedy puścił jej dłoń, oboje nie za bardzo wiedzieli, co zrobić, więc pokierował się instynktem i przytulił ją. Zamknął dziewczynę w niedźwiedzim uścisku, nie wiedząc, ile ta zwykła czułość dawała jej siły. Liv nie chciała, by wypuszczał ją z ramion. Tam było jej dobrze. Tam było jej miejsce.
- Piekłam dziś z Julie ciasteczka czekoladowe, masz może ochotę? – zapytała, kiedy szli już powoli parkową alejką.
- Wiesz, tak się składa, że od rana skręcało mnie na czekoladowe ciastka. Spadłaś mi z nieba! – mrugnął do brunetki i oboje roześmiali się w głos. Idąc, objął ją ramieniem, a Liv nie protestowała.
*


Scarlett przeciągnęła się niczym kotka, wchodząc do sypialni. Gniazdko uwite z kołdry, w którym spał Liam, jeszcze kiedy wychodziła wziąć prysznic, było puste, a chłopiec spoczywał na kolanach taty, wierzgając i wydając z siebie niezidentyfikowane piski. Tom wykładał mu coś bardzo uważnie i z wielką powagą, wymachując przy tym palcem. Liama zdecydowanie bardziej interesował poruszający się palec ojca, niż jego wykład. Westchnęła przeciągle, kręcąc głową. Miała cichą nadzieję, że Liam będzie już spał do pierwszej nocnej pobudki. Rozpuściła włosy i przeczesała je palcami, po czym przeszła do swoich chłopców. Zburzyła gniazdko, odrzucając kołdrę i przygotowała łóżko do snu. Kiedy już usadowiła się wygodnie, wzięła Liama od Toma, a on sam obszedł łóżko i położył się obok.
- Zachowujesz się, jakbyś nie jadł miesiąc – skarciła go głosem pełnym rozbawienia, kiedy chłopiec wyczuł jej bliskość i zaczął wydawać z siebie charakterystyczne postękiwanie. Malec najwyraźniej nie wziął do siebie reprymendy mamy, bo kiedy tylko przystawiła go do piersi, zaczął jeść z wielkim zapałem. Swoją malutką rączką objął jej pełną pierś i zaczął ją delikatnie poklepywać. Zaśmiała się cicho i spojrzała na Toma, który przyglądał się wszystkiemu. Leżał na boku, wspierając głowę na ugiętej ręce. – Byłam dziś u lekarza – odparła, uśmiechając się szerzej. Cudowny uśmiech Scarlett sięgał jej mieniących się turkusem oczu.
- Co powiedział? – zapytał, gładząc opuszkiem najpierw pyzaty policzek synka, a potem jego mamy. Scarlett westchnęła pod wpływem jego czułego dotyku. Tom nie mógł odmówić sobie skradnięcia pocałunku z jej miękkich ust, a gdy chciał się już odsunąć, przytrzymała go, obejmując wolną ręką jego kark i na powrót przyciągnęła do siebie, by pocałować go długo i leniwie.
- Powiedział, że bardzo ładnie się zagoiłam i już tylko ode mnie zależy, kiedy będę gotowa, by… - udała, że próbuje przypomnieć sobie słowa lekarza. – By ukrócić męki mego lubego i zakończyć jego niepokalaną uciechami cielesnymi egzystencję – odrzekła tonem znawcy, lecz w jej oczach krył się uśmiech.
- Znając Schulza, użył mniej poetyckich określeń – powiedział z łobuzerskim uśmiechem, a Scarlett pokiwała głową, śmiejąc się cicho.
- Tak się zastanawiam, wciąż obstajesz przy tej gromadzie dzieci?
- Oczywiście, Liam musi mieć mnóstwo rodzeństwa i osobiście dopilnuję, by to przedsięwzięcie zostało solidnie przeprowadzone, ale najpierw będę musiał poćwiczyć, bo po tylu miesiącach nie mam pewności, czy wciąż potrafię zabrać się do rzeczy – odparł zupełnie poważnie, na co Scarlett wybuchła śmiechem, budząc tym Liama. Westchnęła i delikatnie znów podsunęła mu pierś. Zupełnie niezadowolony z tego, że wyrwano go z pierwszego snu, zaczął płakać, na co brunetka uśmiechnęła się słodko do Toma.
- Pooooonoś go – w czasie, kiedy wziął chłopca i zaczął z nim wędrówkę po pokoju, zapięła koszulę i wygodnie ułożyła się na posłaniu. Tak bardzo ukochała sobie widok Toma, kołyszącego Liama. Uświadomiła sobie, że to nigdy nie zostało uwiecznione, więc prędko chwyciła telefon i zrobiła kilka zdjęć pod każdym możliwym kątem i z każdej możliwej strony. Byli razem tak cudowni. Byli miłością jej życia. Tom ze swoją kojącą siłą i Liam tak kruchy i bezbronny w jego ramionach. Trzymał go pionowo, a malec opierając policzek na ramieniu taty, już niemal spał. Ślina toczyła się z jego buzi, spływając po ramieniu Toma, ale on zdawał się tego nie czuć. Jedną rękę trzymał Liama pod pupą, a drugą na pleckach i gładził je delikatnie. Malec budził się jeszcze kilka razy i zasnął dopiero, kiedy solidnie mu się odbiło. Tom cierpliwie nosił go jeszcze kilka długich chwil, by upewnić się, że spał spokojnie. Był w stosunku do niego taki delikatny i ostrożny, tak dbał, by było mu dobrze i wygodnie. Tom był cudownym ojcem. Kiedy skierował się do drzwi, by zanieść maluszka do jego pokoju, Scarlett zrobiła jeszcze jedno zdjęcie, na którym uwieczniła szerokie ramiona Toma i malutką główkę Liama ufnie wtulonego w ojca.

Kilka chwil później, Tom leżał już obok niej, nakrywając ich ciała cienką kołdrą. Wtulił się w zakole szyi Scarlett obejmując ją ramieniem. Oparła policzek na jego czole, wpatrując się w otwarte drzwi ich sypialni i pokoju Liama. W mroku majaczyło jego jasne łóżeczko.
- Śpi? – odpowiedziało jej mruknięcie przeplatane pocałunkami obsypującymi jej obojczyk. – Na boczku? – kolejne mruknięcie i dłoń Toma pod jej koszulką nocną. – Pieluszka nie zasłania mu buzi? Nie zakryje mu jej? – tym razem zaprzeczenie i jego palce nieśpiesznie muskające wrażliwą skórę jej ud. Westchnęła rozkosznie, na co wyposzczone ciało Toma zareagowało natychmiastowo. – Tom, a… - kolejne pytanie ugrzęzło jej w gardle, gdy chłopak zamknął jej usta namiętnym pocałunkiem. Zarzuciła mu ręce na szyję i przyciągnęła go blisko siebie, mocno oddając pocałunek. Całowała go szalenie zupełnie zapominając o tym, o co chciała go zapytać, a co teraz wydało jej się zupełnie dalekie. Jedna ręka Toma wsunęła się pod jej plecy, a drugą zamknął na jej biodrze, przygarniając Scarlett do siebie na tyle blisko, na ile to się dało. Z westchnieniem ulgi rozkoszowała się tęsknym dotykiem jego dłoni błądzących po jej ciele. Z zapomnianą pasją zaciskała ręce na jego barkach, gdy Tom odnajdował do niej drogę. W pośpiechu zdjął spodnie, a potem jej koszulę bieliznę i choć widział ją nagą setki razy, koił oczy jej widokiem z błogim uśmiechem na twarzy. Owionął go jej niespokojny oddech, gdy ucałowała płatek jego ucha, skroń i czubek nosa, by zaraz wpić się namiętnie w jego wagi. Gdy musnął ją palcami, wygięła ciało w łuk, pragnąc odnaleźć go jak najszybciej, ale Tom czekał. Siłą woli, skupił się na przypominaniu sobie faktury ciała Scarlett; jej aksamitnej skóry, obrzmiałych piersi, miękkich warg. Dotykał ją, karząc się najsłodszą z tortur. Jęknęła, gdy z niebywałą dokładnością pocałunkami obsypywał całe jej ciało. Tak, jak robił to zawsze. Dawał jej rozkosz, nie żądając nic w zamian, a ona wiedziała, że w jego rękach była niczym instrument, na którym potrafił grać perfekcyjnie, dzięki czemu mimowolnie oddawała mu wszystko. Oddawała mu siebie. Drżącą dłonią rozsunął je uda, a Scarlett przyjęła go z całą swoją miłością. Doskonale dopasowani współgrali w jednym rytmie. W rytmie miłości zapierającym dech i przyspieszającym bicie serca.


Obudziła się z dziwnym przeczuciem, że coś nie było jak zwykle. Poczuła niepokój. Podniosła się i oparłszy na łokciach, rozejrzała się po pokoju. Ziewnęła przeciągle, spoglądając na śpiącego obok Toma. Uśmiechnęła się na myśl o tym, co działo się między nimi jeszcze kilka godzin wcześniej. Spojrzała na zegarek. Dziesiąta. Zmarszczyła nos i wychyliła się, żeby sięgnąć z podłogi swoją koszulę, gdy silne ramię oplotło ją w pasie. Zaśmiała się i z powrotem opadła na poduszki, przyciskając materiał do piersi. Tom obejmował ją zaborczo, wspierając się na ugiętej ręce i przyglądał się jej zadziornie.
- Pójdziesz po Liama? – zapytała, gładząc Toma po czole, jakby odgarniała nieistniejące włosy. – Jeśli go zaraz nie nakarmię, to pęknę – skinął głową i zgarnąwszy z podłogi swoje bokserki, leniwie podniósł się z posłania. Scarlett powiodła za Tomem tęsknym wzrokiem, a kiedy zniknął w pokoju synka wciągnęła na siebie koszulę. Niepokój nasilił się, kiedy Tom stał nad łóżeczkiem i wpatrywał się w nie. Wstała, czując jak serce ścisnęła jej ciernista obręcz. Serce matki wie zawsze. Przerażona pobiegła do pokoju synka.
Przełknął ślinę wpatrując się w bladą, zastygłą w niewinnym uśmiechu twarz Liama. Spał. On spał. Musiał spać. Nie słyszał, że Scarlett weszła do pokoju. Świat się zatrzymał, gdy podnosił kołderkę i drżącą dłonią dotknął buzię synka. Chłód. Poczuł chłód. Serce zaczęło mu walić, jak oszalałe. Do oczu napłynęły łzy, gdy desperacko sięgnął po dziecko i wyjął je z kołyski. Podniósł go na wysokość policzka, by sprawdzić jego oddech. Nic. Spanikowany podbiegł do przewijaka. – Liam – krzyknął przerażony, kładąc go na kocyku. Objął go nerwowym spojrzeniem, nie mając pojęcia, jak reanimować niemowlę. Pochylił się i wpuścił w jego malutkie usteczka trochę tlenu, ucisnął jego klatkę piersiową dwoma palcami i ponowił czynność dziesięć, piętnaście, a może tysiąc razy. Nie wiedział. – Scarlett! – krzyknął przez ściśnięte gardło. – Scarlett! – bał się go dotknąć, bał się zrobić cokolwiek, przecież mógł mu zrobić krzywdę, a Liam żył. Na pewno żył. Tylko spał, jego malutki synek tylko spał. Jeszcze raz spróbował sztucznego oddychania, a gdy to na nic się zdało, przytulił do siebie synka, nie czując, by się budził. Nie ruszał się, nie oddychał. Nie czuł nic. Odwrócił się gwałtownie i spostrzegł stojącą w drzwiach śmiertelnie bladą Scarlett. Patrzyła na niego przerażonymi oczyma. Już wiedziała. W chwili, gdy jej spojrzenie napotkało pełen bólu wzrok Toma, jej serce roztrzaskało się na milion kawałków. Upłynęło kilka sekund, a może cała wieczność, nim ocknął się i niemal biegiem zbliżył się do niej.
- Scarlett, zrób coś. Scarlett, obudź go. Scarlett! On musi spać! Scarlett, proszę. Scarlett… - powtarzał gorączkowo, tuląc do siebie malca. To nie mogła być prawda. Nie Liam. To niemożliwe, by spotkało ich cos takiego. Nie ich. Oni byli rodziną. Szczęśliwą rodziną. Liam był zdrowy i rozwijał się prawidłowo. Nie jego malutki synek, on musiał żyć. Musiał. Tom cały dygotał, do oczu cisnęło mu się coraz więcej łez. Stał przed nią pełen złudnej nadziei, że była w stanie cofnąć ostateczne, a ona nie potrafiła zdobyć się na to, by choćby ruszyć palcem. Miała suche oczy i puste serce. Jeszcze chwilę temu była miłością. Teraz stała się cierpieniem. – Scarlett… - szepnął błagalnie, a ona spojrzała w jego przeszklone oczy. Wyciągnął ku niej bezwładne ciało synka, ich synka. – Scarlett, zrób coś… - wzięła w ramiona chłopczyka i skierowała się z powrotem do sypialni. Bezwiednie, beznadziejnie, nie mając większego pojęcia, co robiła. Była jak w amoku. Rozumiała, a jednocześnie była tak daleka przyjęcia do wiadomości, że coś się w niej właśnie skończyło. Tuliła go tak, jak robiła zawsze, gdy zabierała go rano z łóżeczka. On przecież spał, on tylko spał. Weszła na podest i przysiadła na łóżku. Przytuliła chłopczyka do piersi i pogładziła malutką główkę. -

Twinkle, twinkle, little star, 

when there's nothing, he shines upon, 

then you show your little light and
twinkle, twinkle, through the night. 


Then the traveler in the dark, 

thanks you for your tiny spark, 
he could not see, where to go, 
if you did not twinkle.

Twinkle, twinkle little star.

Tom stał i patrzył, a jego ciałem wstrząsały spazmy niemego płaczu. Po raz kolejny los zakpił z niego, zabierając mu jedno z tych, które kochał najbardziej. Nie wierzył, nie mógł. Przecież Liam wieczorem pokrzykiwał i wierzgał. Był taki radosny. Był zdrowy. Nic nie wskazywało na to, by mogło coś mu się stać. Wciąż się uśmiechał, a teraz… teraz nie żył. Nie, to niemożliwe. Nie mógł znieść myśli, że coś znów się skończyło, że szczęście, które los na chwilę na niego zesłał, znów zniknęło. Poczuł lęk. Spojrzał na otępiałą Scarlett, która niczym w malignie nuciła, tuląc do siebie dziecko. Ich miłość. Znamię ich miłości. Nie mógł tak stać. Bezczynność go przerażała. Minęła minuta, może dwie, odkąd zawalił mu się świat, a to już trwało za długo. Musiał coś robić. Czuł narastającą w nim panikę. To nie mogła być prawda. To był sen, okrutny sen. Zaczął krążyć po pokoju, chowając twarz w dłoniach. To niemożliwe. Liam żył. Liam żył. Liam musiał żyć. Nie mógł znieść dźwięku bezbarwnego głosu Scarlett. Nie mógł znieść tego, że niewiadoma siła rozrywała go od środka, a on nie wierzył. To wszystko musiało być głupim żartem. Tylko głupim żartem! Porwał spodnie i wciągnął je na siebie. Telefon. Sięgnął po słuchawkę i wybrał numer lekarza, jakby on mógł im jeszcze pomóc. Nie mogąc znieść widoku Scarlett, odwrócił się i zaczął krążyć po pokoju. A ona wciąż nuciła. Nie rozumiał, jak mogła być taka spokojna! Nie rozumiał, dlaczego nie płakała. Nie rozumiał, dlaczego po prostu tak siedziała, dlaczego nic nie robiła! Dlaczego go nie ratowała. Przecież mogła, przecież ona mogła wszystko… Zaczął się tak bardzo bać. Serce waliło mu jak szalone, a brutalna prawda wpijała się w umysł. Usłyszał głos po drugiej stronie, zaś Scarlett, czując chłód bijący od Liama przez materiał piżamki, przymknęła oczy, chcąc wmówić sobie, że to wszystko nie działo się naprawdę. To sen, koszmar. Niemożliwe. – Mama cię utuli i wszystko będzie dobrze – wyszeptała, przytulając do siebie malca. Tak jak lubił najbardziej. Nie mogła pozwolić, by się bał. Słyszała jego radosny śmiech, widziała wesołe oczka i bezzębne uśmiechy. – Mamusia jest przy tobie, syneczku – zapewniła, nie mogąc się zdobyć na to, by na niego spojrzeć. Ucałowała jego malutką główkę, a chłód jego skóry, niczym ostry sztylet przebił jej serce. Szloch uwiązł jej w gardle, zdławił kolejne słowa kołysanki. Nie potrafiła zapłakać. To było tak okrutne uczucie. Czuła się słaba, bezwolna, pusta, a jednocześnie na tyle silna, by znieść ciężar jego kruchego ciała. By podźwignąć to, że miała ostatnie chwile na to, by trzymać je w ramionach. Uniosła powieki i spojrzała na niego. Jej malutki synek. Gdzieś za sobą słyszała spanikowany głos Toma, a ona była spokojna. – Wszystko będzie dobrze, obudź się, synku. Tylko się obudź – mówiła cichutko drżącym głosem. – Tylko się obudź, a sięgnę ci gwiazdkę z nieba, wszystko ci dam. Tylko się obudź… - zapewniała go czule i kołysząc się w przód i w tył, koiła oczy widokiem jego pyzatej buzi, ładnie wykrojonych usteczek i małych uszek. Pulchna rączka spoczywała na jej piersi, jak zawsze gdy jadł i wszystko było jak zawsze, gdyby nie to, że jej słodki synek nie żył. Dwa krótkie słowa wwiercały się w jej umysł, miażdżyły serce, zacieniały duszę. Jej malutki, kochany synek. Jej synek. Jej synek. Jej synek. Jej synek. Brzmiało w jej uszach tak głośno i wyraźnie, tak boleśnie i brutalnie. Nie mogła. Już nie mogła dłużej. Odłożyła go ostrożnie na środek posłania, tak by nic mu się nie stało i tępym wzrokiem wpatrywała się w jego bladą twarzyczkę. Jej synek. Jej synek. Jej synek. Jej synek. Umarł. Ta myśl przebiła ją niczym ostra włócznia. Dotąd tak klarowna i ostateczna tkwiła w zakątku jej umysłu, a dopiero wypowiedziana głośno dotarła do niej w pełni. Nogi ugięły się pod nią i ostatnim, co zobaczyła były niebieskie śpioszki Liama, a potem nastała już tylko ciemność.

[Placebo 'Running up the hill']

Nim się rozłączył, krzyknął do telefonu, że Scarlett zemdlała. Wcisnął go do kieszeni i podbiegł do niej, bojąc się, że uderzyła głową o kant szafki. Przykląkł przy niej i wymacał bok jej głowy. Chyba była cała. Ostrożnie wsunął ręce pod jej łopatki i zgięcia kolan. Chwiejąc się na nogach, wstał i skierował się do wyjścia. Nie mógł dłużej zostać w tym pokoju. Z trudem otworzył drzwi obok i położył Scarlett na niezasłanym materacu. Czuł się zupełnie bezradny. Tu miał zemdloną Scarlett, a w pokoju obok był jego martwy syn. Nie wiedział co robić. Usiadł na brzegu łóżka i skulił się, chowając głowę między ramionami. Nie tak miało być. Niemożliwe, by ten pełen zycia malec, miał już nigdy nie uśmiechnąć się do niego, nie poczynić pierwszych kroków, ani nie wypowiedzieć pierwszych słów. Nie zobaczy, jak idzie do szkoły, ani jak zdaje maturę. Nie będzie martwił się jego dorastaniem, ani kłopotami z dziewczynami. Nie doświadczy tego wszystkiego. To wszystko go ominie. Poczuł się ojcem, pierwszy raz dotarło do niego, jak bardzo czuł się ojcem, gdy stracił swojego syna. Do oczu napłynęły mu piekące łzy, w gardle wyrosła dławiąca gula, a ciałem zaczął wstrząsać spazm szlochu, którego nie zdołał powstrzymać. Płakał, jak dziecko, a jego ramiona drżały, zachodził się płaczem i nawet nie próbował się opanować. Cały żal, całe napięcie, cały smutek uchodziły z niego potokiem łez. Dlaczego życie tak bardzo go karało? Dlaczego odbierało to, co kochał najbardziej? Dlaczego wciąż go zawodziło? Najpierw ojciec, potem Lena, a teraz Liam. Nie miał siły myśleć, ani martwić się tym, jak puste będzie teraz życie. Nic poza nieogarnionym bólem nie zajmowało go jakkolwiek. Nie wiedział, co robić. Chciał działać i popaść w bezczynność. Chciał krzyczeć i milczeć. Chciał coś zniszczyć, zrobić cokolwiek, by czuł tego rozdzierającego cierpienia. Dzwonek do drzwi. Przypomniał sobie o Scarlett i o tym, że powinien ją ocucić. Zbiegł na dół i wpuścił lekarzy. Po drodze wytarł twarz wierzchem dłoni. Schulzowi wskazał pokój, gdzie była Scarlett, a sam poprowadził sanitariuszy do ich sypialni.
Wszystko działo się tak szybko. Sanitariusze wykonali wszystkie rutynowe czynności, a on stał i patrzył, nawet nie wiedział, kiedy zebrali się gotowi do wyjścia i zabrali jego maleństwo. Tom odprowadził ich do drzwi, wysłuchując po drodze o tym, co miało teraz nastąpić. Lekarze mu współczuli, lecz odjechali do swoich spraw, a on został ze swoim cierpieniem. Zamknął drzwi i w tej samej chwili dopadła go myśl, że po raz kolejny coś skończyło się w jego życiu. Nie był pewien, czy miał wystarczająco dużo sił na konfrontację ze Scarlett. Przysiadł na stopniu schodów. W domu było cicho. Spojrzał na zegarek. Dziesiąta pięćdziesiąt dwa. Minęła tylko niespełna godzina, a on miał wrażenie, jakby wszystko działo się nieskończenie długo. Nie mógł pojąć, jak to było możliwe, że jeszcze przed chwilą miał wszystko, a teraz został z niczym. To bolało tak bardzo, tak nieznośnie i tak dotkliwie. Już nic nie miało być takie samo i to napawało go lękiem. Tak bardzo się bał tego, co miało przynieść kolejne pięć minut. Czując, że zaraz znów się rozklei, wstał i udał się na piętro. Wszedłszy do pokoju, zastał Schulza pakującego swoją torbę. Posłał Tomowi bezradne spojrzenie i zaraz przeniósł wzrok na Scarlett.
- Podałem jej środki uspokajające, będzie spała przynajmniej dwie godziny. Kiedy się ocknęła, nie wyrzekła nawet słowa, ani nie spojrzała na mnie. Byłem przygotowany na atak furii, paniki, a ona nawet nie kiwnęła palcem. Tom, spotkało was coś najgorszego i musicie być w tym razem już od tej chwili. Musicie zrobić wszystko, by ta tragedia nie zniszczyła waszego związku. Myślisz pewnie, że to nie najlepszy moment na takie rady, ale widziałem nie jeden rodzinny dramat i w tej chwili po prostu bądźcie razem. Może tobie też podać jakiś środek? – zapytał zatroskany.
- Nie, dziękuję – odrzekł wypranym z emocji głosem. – Muszę myśleć trzeźwo. Muszę… muszę zawiadomić rodzinę i muszę tu posprzątać. Muszę pomyśleć o pogrzebie i muszę… muszę nie zwariować. Muszę się trzymać, bo wiem, że ona nie będzie w stanie przejść przez to bez mojej pomocy. Muszę ją złapać. Muszę ją ochronić. Tak wiele muszę, doktorze… Choć to wszystko do mnie nie dociera, ja nie wierzę. On jeszcze chwilę temu tu był…- odparł roztargniony, będąc myślami w zupełnie innym miejscu, niż ten pokój.
- Tom, w razie potrzeby dzwoń. Jestem dla was dostępny całą dobę. Zostawiam tu środki uspokajające. To ziołowe tabletki, mogą się przydać. A teraz pojadę do dowiedzieć się, co z waszym chłopcem. Zajmę się wszystkim. Naprawdę współczuję ci, Tom – mężczyzna poklepał go po ramieniu i wyszedł z pokoju, nie prosząc, by odprowadził go do drzwi, a Tom nawet o tym nie pomyślał. Stał tak dłuższą chwilę, wpatrując się w skulone ciało Scarlett.
- Ile jeszcze każesz mi wycierpieć..? – wyszeptał, nim opuścił pomieszczenie, by przynieść dla niej koc.

Było ciemno, gęsty mrok zalewał cały pokój. W pierwszej chwili nie wiedziała, gdzie się znajdowała, ani co się stało. Bolała ją głowa. Leżała na gołym materacu, pod kocem, w koszuli nocnej. Liam. Zachłysnęła się powietrzem. To był sen. To musiał być sen. Gwałtownie odrzuciła koc i omal się w nim nie zaplątawszy, jak burza wypadła z pokoju i równie gwałtownie wpadła do jego pokoiku. Pusto i ciemno. Ostatki nadziei zaczęły w niej gasnąć, gdy zajrzała do ich sypialni. A jednak to była prawda. Oparła się o ścianę w korytarzu i osunęła się po niej na podłogę. Podkuliła nogi pod brodę i objęła je rękoma. Próbowała oddychać, ale brakowało jej tchu. Chciała się ruszyć, ale nie potrafiła. Znów, tak trudno było jej być. Zbierało jej się na płacz, ale nie umiała uronić łzy. Potężny wybuch gromadził się w niej, była już na granicy, a nie potrafiła wylać ani jednej łzy. Dlaczego odebrano jej kolejną osobę, którą kochała nad życie? Dlaczego zabrano jej synka? Jej malutkiego syneczka, który nawet w najmniejszym stopniu nie zaznał życia. Czym sobie zawiniła. Z trudem podniosła powieki. Zobaczyła zielonego misia niedbale leżącego u stóp ich łóżka. To przelało czarę. Nie mogła tam być. Nie mogła tam być ani chwili dłużej! Zrywając się na równe nogi, straciła równowagę i prawię przewróciła. Nie bacząc na to, wsparła się ściany i łapczywie chwytając się poręczy, zbiegła na dół. Zatrzymała się na środku holu i nogi wrosły jej w podłogę. W salonie byli prawie wszyscy; Shie, Julie z Nico na kolanach, Liv, Bill, Simone, Gordon i nawet Georg. U wejścia stał Tom i mama, która musiała dopiero dotrzeć. Wszyscy byli ubrani na czarno i mieli podpuchnięte oczy. Przerażona patrzyła na swoich bliskich i czuła się taka wyodrębniona. Jej czerwona koszula kłuła w oczy. Serce waliło Scarlett jak oszalałe. Niczym zwierzę w potrzasku przebiegała gorączkowym spojrzeniem po wszystkich. Nie spostrzegła nawet, kiedy mama podeszła do niej i mocno ją przytuliła, a wtedy hamulce puściły. Grubymi, przystosowanymi na najgorszą burzę i wichurę murami wstrząsnął zupełnie niekontrolowany, wręcz nieludzki wybuch płaczu. Dziewczyna wtuliła się w matkę, ignorując wszystko i wszystkich. W jej silnym uścisku na króciutką chwilę poczuła się bezpieczna. Zanosiła się spazmatycznym szlochem, a z jej oczu płynęły potoki łez. Płakała i płakała, a nikt nie ośmielił się nawet głębiej odetchnąć, czując istotę tej chwili. Minęło zaledwie kilka godzin, a świat wywrócił się do góry nogami. Nastąpił chaos, budząca niepokój anarchia wśród porządku, a w powietrzu unosiła się woń cierpienia. Wielkiego cierpienia, które przenikało do szpiku kości. Tylko matka, która straciła swe dziecko, mogła zrozumieć ból po tej stracie. Scarlett długo nie mogła się uspokoić. Wciąż wstrząsały nią nowe fale płaczu, a Sophie nieprzerwanie tuliła ją do siebie. Głaskała ją po głowie i plecach, mocno trzymała ją w matczynym uścisku, czekając, aż wypłacze cały szok i przerażenie, aż oczyści się na tyle, by dopuścić do siebie prawdę. Choć Sophie wiedziała, że oboje długo jej nie zaakceptują, nie mogła pomóc córce bardziej. Dopiero, gdy ciszę przecinał urywany oddech brunetki, Sophie delikatnie odsunęła ją od siebie i spojrzała na zapuchniętą twarz Scarlett. Odgarnęła z czoła i policzków wilgotne od łez kosmyki i schowała je jej za uszy. Nic nie znacząca czynność, a dała dziewczynie kilka niezbędnych chwil na to, by zebrać w sobie odwagę na podniesienie oczu. Najpierw spojrzała na mamę, a Sophie wyczytała z jej oczu wszystko, czego nie można było ubrać w słowa. Matka matkę najlepiej rozumie. Przytuliła Scarlett znów, ale słysząc, jak na nowo zbierało jej się na płacz, odsunęła ją od siebie. Zrozumiała.
- Przepraszam – szepnęła spoglądając na bliskich i słabym krokiem weszła do salonu. – Ale ja nie wiem… ja nie rozumiem – bródka jej znów zadrżała, a głos ugrzązł w gardle. Zachłannie wciągnęła powietrze. – Nie mówcie tylko, że będzie dobrze i że wam przykro, bo ja to wiem. Nie zniosłabym żadnego słowa otuchy. Dziękuję, że przyjechaliście. Nie powinnam spać, ale Schulz podał mi jakieś prochy – mówiła lakonicznie, błądząc wzrokiem po pokoju. – Jest tyle do zrobienia, a ja nie wiem za co się zabrać – ramiona jej zadrżały, a ciszę przeciął spazm, który ledwo powstrzymała. Poczuła dłoń na swoim ramieniu. Tom. – Mój malutki synek… - szepnęła, jakby zapominając, że nie była sama w pokoju. – Mój syneczek… - wyszeptała i wybuchła znów, ale dźwięk ten stłumił tors Toma, do którego stanowczo ją przyciągnął. Mocno przytulił Scarlett, a ona szlochała w jego ramionach. Przyłożył policzek do czubka jej głowy i poczuł wilgoć pod powiekami. Dlaczego? Boże, dlaczego? Jeśli istniejesz, za co mnie tak srogo karzesz? Nie wiedział, skąd wzięło się w nim tyle woli, by się nie rozkleić. Ale udało się, pozwolił jej płakać, a sam powstrzymał łzy.
- No już, Maleńka – szepnął, całując jej włosy. Głośno wciągnęła powietrze i pociągnęła nosem, nim ospale wyswobodziła się z objęć Toma. Podniosła wzrok na jego twarz. Mrużąc zmęczone oczy, dokładnie zlustrowała ją. Ostatnio, kiedy na niego patrzyła, emanował miłością, a teraz… teraz nie czuła nic, tylko smutek. Tak bardzo się tego przestraszyła. Pusta w jego spojrzeniu była tak dojmująca, tak bolesna. Z trudem powstrzymała kolejny wybuch. Tom nie płakał. Tom był dzielny i nawet teraz dbał o nią. Nawet teraz, gdy walił się ich świat. Nie miała sił. Oparła czoło na jego torsie, a on objął ją rękoma w talii. Stali tak, ignorując fakt, że nie byli sami.
- Kochasz mnie? – wyszeptała słabo, a pod nim ugięły się nogi.
- Z każdą chwilą bardziej – odparł równie cicho, a Scarlett podniosła głowę i spojrzała na niego załzawionymi oczyma. Tom mocno przygarnął ją do siebie i zamknął w szczelnym uścisku. I zaległa cisza.

And if I only could,make a deal with God.

22 komentarze:

  1. ~Izka
    13 kwietnia 2011 o 20:15
    Poryczałam się, serio! Nie wiem co ci się tam w tej Twojej głowie wymyśliło, ale dlaczego Liama, że tak nie ładnie powiem uśmierciłaś?! Dlaczego?! Przecież było tak fajnie… Ja rozumiem, że nie zawsze jest wszystko doskonale, pięknie i kolorowo, ja to doskonale wiem, ale nie musiałaś Go zabijać. Tak w ogóle to odcinek fajny, pełen emocji, uczuć i nie wiem jak długo wytrzymam do następnej części. Proszę pisz dalej!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dark Queen

    17 kwietnia 2011 o 13:28
    Chyba w każdym kolejnym komentarzu pod Twoim, ukazywało się to pytanie; dlaczego?A odpowiedź jest zdumiewająco prosta. Liam musiał umrzeć z tego samego powodu, dla którego został poczęty. Bo tak zaplanowałam. Już niejednokrotnie powtarzałam, że tu nie ma przypadków. Niemal wszystko dzieje się po coś, bo na tym także buduję swój własny światopogląd; wszystko w świecie dzieje się po coś. Tak samo zbudowałam swoją fabułę. Na podstawie przyczyn i skutków. Wiesz, prawie dwa tygodnie codziennie uruchamiałam Worda, po to, aby zacząć pisać, aby ubrać w słowa scenę, którą od dawien dawna miałam przed oczami, ale nie potrafiłam i wierz mi, że nie raz chciałam odwrócić bieg wydarzeń, zmienić doszczętnie resztę fabuły, odmienić ich los, byleby tylko nie musieć tego pisać, byleby tylko nie odbierać mu życia, co zdaje się irracjonalne, bo Liam był przecież fikcją. Kosztowało mnie to wiele, zaparłam się siebie i to napisałam, bo tak po prostu musiało być. Wiesz, gdybym nie napisała 49, równie dobrze mogłabym napisać już epilog i skończyć Prinza. W każdym bądź razie, dziękuję za opinię i cieszy mnie bardzo, że zdecydowałaś się ‘ujawnić’. To wiele dla mnie znaczy. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. ~Manson
    13 kwietnia 2011 o 20:22
    popłakałam się. to bolało .

    OdpowiedzUsuń
  4. ~dirrtyfighter
    13 kwietnia 2011 o 20:56
    po prostu nie wierzę w to, co tutaj się stało. jak mogłaś to zrobić? no nie wierzę…i jeszcze w trakcie czytania po prostu przeniosłam się tam i czułam cały ten ból na sobie, i nadal do mnie nic nie dociera, nadal nie mogę uwierzyć i nadal mam ochotę płakać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dark Queen

      17 kwietnia 2011 o 13:31
      to nie są złe łzy. myślę, że jeśli płaczemy, gdy coś nas bardzo porusza, to świadczy o wrażliwości. ale czy takie nie jest życie? rzuca kłody pod nogi w chwilach, gdy się tego zupełnie nie spodziewamy.

      Usuń
  5. ~Burlesque
    13 kwietnia 2011 o 21:43
    ja też się popłakałam.

    OdpowiedzUsuń
  6. ~Agnes
    13 kwietnia 2011 o 22:35
    szok. jest we mnie jakaś pustka, jakby to się stało na prawde… dlaczego? nie rozumiem… dlaczego?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ~Agnes.
      13 kwietnia 2011 o 23:50
      nie było mnie przy ostatniej notce ale moje jedyne wytłumaczenie to szkoła, bo już zupełnie nie miałam czasu na nic.Ale teraz po nadrobieniu jestem w szoku, płacze i nie mogę się uspokoić…I chyba mnie zatkało…napisze więcej jutro po szkole…

      Usuń
  7. ~EveLynn
    14 kwietnia 2011 o 21:32
    jestem tu nowa, wiec oficialnie mowie wam wszystkim czesc :) Twoje opowiadanie czytałam juz od jakiegos czasu, ale dopiero teraz odwazyłam sie skomentowac. Szczerze mowiąc, jestem w szoku, liczyłam na to ze to byl tylko sen Scarlett…Płakałam…Wiesz, za kazdym razem gdy czytam to opowiadanie wydaje mi sie ze to na prawde dzieje sie w zycu Toma. Myslę ze napewno byłby wspaniałym ojcem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dark Queen

      17 kwietnia 2011 o 13:34
      Witam Cię serdecznie! No i miło mi, że zdecydowałaś się zostawić słowo. Wiesz, bardzo staram się, aby moje opowiadanie miało w sobie dużo realizmu. Dlatego wielką nagrodą dla mnie jest to, że czytelnik czuje się częścią świata, który tworzę. Dziękuję ;)

      Usuń
    2. ~EveLynn

      21 kwietnia 2011 o 21:09
      Jest ogromna dawka realizmu! Czuje wręcz, że to dzieje sie naprawde! To jest piękne, Twoja twórczość przenosi mnie w zupełnie inny swiat, dziękuję :)Muszę sie przyznac, ze 2 razy dziennie sprawdzam czy przypadkiem nie ukazał sie nowy odcinek, jestem zakochana!

      Usuń
  8. ~Katalin
    15 kwietnia 2011 o 09:38
    No to pojechałas po bandzie^^ Tak jak już Ci wspomniałam, gdyby nie to, ze czytałam kilka minut przed wyjściem na autobus, to z całą pewnością polałyby się łzy. Znasz mnie, to zadna nowość xD Mimo, że już przecież powinnam być całkiem gotowa na to, co było. Podkłady muzyczne, które dodałas rozczulą chyba każdego. Pasują idealnie do sytuacji. Nie wiem czy powinnam jeszcze raz pisać co myslę o tym fragmencie, bo moja opinię juz znasz. Chociaż wiesz co było najgorsze? Bo kiedy wysłałas mi tamten fragment, to to był tylko fragment, wycinek, wyrwany z historii. A czytając ten post i częśc kiedy Liam jeszcze zył i wierzgal nózkami wesolutki była nie do zniesienia. Już wtedy było mi tak przykro, bo wiedziałam, że za kilka chwill już go nie będzie. Njabardziej chyba jest żal takich maluszków, które przecież są takie kochan i bezbronne, jeszcze nie zaczeły życ na dobre,a juz umierają. No, ale dość o tym,bo skoro już naopowiadałam CI w smsach co mysle, to jeszcze słówko o Liv xD Mogę szczerze powiedzieć, że jestem z nije dumna xD W koncu odwazyła się powiedzieć Georgowi prawde, to co czuje,a nie wymyslac i wymigiwac się. Może to dlatego, że on ją postraszył tym tekstem, że czeka już dwa lata xD Ale powaznie, to oboje w koncu zachowali się dojrzale i powiedzieli obie jak cywilizowani ludzie jak to wszystko wyglada z ich perspektywy i Liv, której nie lubiłam nagle stała się dla mnie człowiekiem z krwi i kości, takim zagubionym i potrzebującym wsparcia. teraz kiedy Georg juz tyle wie i zaczynaja od nowa (w koncu od dobrej strony, tj poczatku,a nie od koooonca xD) to juz musi im sie udac. Nie ma innej opcji! oczywiscie, opcja jest lub może być i to pewnie niejedna w Twojej główce, ale mam nadzieje,ze dasz im teraz troche szczescia. Dla równowagi z rozpacza toma i scarlett. Okej, koncze,bo głupotki same pisze xD To co Miśku, teraz to juz z górki?:D :**

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dark Queen

      17 kwietnia 2011 o 13:40
      Domyślam się, że zrobiłaś to specjalnie, żeby nie zalać klawiatury? ^^ Celowo nie pokazałam Ci całości, bo wiedziałam, jak to zagra. Jestem okrutna, ot co. Ale Ty, jak nikt inny wiesz, że tak musiało się stać i co to za sobą poniesie. Wiesz, ile mnie to kosztowało i chyba nic więcej nie dodam. Zaś Livs. Kiedy pisałam ich rozmowę, wydała mi się strasznie sztuczna, ale potem doszłam do wniosku, że mogłoby być między nimi sztywno w sytuacji, w jakiej się znaleźli. Ale wiesz. Wiesz, co się stanie z nimi, z S. i w ogóle, więc wiesz też, że to ich pojednanie i to wszystko to tak nie do końca… i choć mogłabym powiedzieć, że teraz będą szczęśliwi, to chyba bym skłamała xD

      Usuń
  9. ~Lestat
    15 kwietnia 2011 o 20:30
    Mówiąc szczerze to nie mam bladego pojęcia co teraz powiedzieć. Czuję się jakbym tam była, jakbym była w tym salonie, siedziała gdzieś między Liv i Julie i po prostu nie wiem co powiedzieć. Mam wrażenie, że patrzę na Scarlett, na Toma, na Toma i Scarlett, którzy w jednej chwili stracili wszystko, czuję, że tak jak i oni mam pod powiekami łzy, którym nie chcę pozwolić na wypłynięcie i… i zwyczajnie nie wiem co powiedzieć. Kompletnie mnie zaskoczyłaś. Kompletnie, bo naprawdę czytając to, co było na początku, ciesząc się ich szczęściem, ciesząc się szczęściem Toma, gdy w końcu skończył się jego celibat, rozkoszując się ich codziennością, ani trochę nie spodziewałam się, że za chwilę nastąpi coś takiego. Ani trochę. To, co się stało jest trudne. Bardzo trudne. Mogę tylko wierzyć, że to do czegoś prowadzi. Na pewno tak jest, bo w końcu to Twoja historia, w której wszystko jest idealnie zaplanowane, wszystko ma swój początek i koniec, każdy ruch pociąga za sobą konsekwencję. To cholernie trudny moment w tym opowiadaniu. Nie tylko dla mnie, jako czytelniczki, nie tylko dla Twoich bohaterów, ale pewnie też dla samej Ciebie. Zresztą sama o tym mówisz. Nie dziwię się, że tak jest. Sama trochę bawię się w pisanie i wiem jak to jest, jak bardzo człowiek zżywa się z tym, co tu stworzył, jak bardzo to wszystko może boleć. Wiem, że to, co się stało będzie do czegoś prowadzić, będzie jakimś przełomem w życiu Toma i Scarlett, kolejnym już zresztą. Ale ciągle nie mogę się nadziwić. Dałaś im to szczęście na tak krótko, a ja zastanawiam się dlaczego. Co takiego planujesz? To było bardzo smutne. Bardzo. Podsumować rozdział jednym słowem? To trudne, ale tutaj chyba by się udało. Ból. Przerażający ból, jakiego ja nawet nie jestem sobie w stanie wyobrazić. Smutek. Pustka. Wierzę, że napisanie tego nie przyszło Ci z łatwością, ale możesz być dumna z efektu. Może łzy nie są najlepszym miernikiem poziomu pisania, ale w tym przypadku chyba jednak skusze się ku stwierdzeniu, że jednak tak jest. A udało Ci się je ze mnie wycisnąć. Z całego rozdziału najbardziej chyba podobały mi się stwierdzenia, że tylko matka zrozumie matkę. Ten uścisk Sophie, jej wsparcie okazane Scarlett, siła, którą jej dała… po prostu kwintesencja macierzyństwa. Mogłabym napisać dużo, dużo więcej, ale niektóre rozdziały, niektóre sytuacje, chyba jednak lepiej podsumować milczeniem. I to jest na to najlepszy moment. Zostawiasz mnie z koszmarną pustką w oczekiwaniu na kolejny rozdział.PS. Z tego wszystkiego nawet nie wspomniałam o Liv, a przecież tak bardzo ucieszyła mnie jej rozmowa z Georgiem. Cieszę się, że dają sobie szansę

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dark Queen

      17 kwietnia 2011 o 13:53
      Masz rację, że to trudny moment. To przełom i bez obawiania się, że zdradzę jakiś fragment fabuły, mogę śmiało powiedzieć, że teraz zmieni się wszystko, że to ten moment, który doprowadzi do tego, co rozpoczęło tą historię. Niebawem wszyscy będziemy mogli cofnąć się do 25. października 2008, ale tylko po to, by iść dalej. Tak, i to ten moment, który zaważył na całej ich przyszłości. Ale wiesz, z czego się cieszę? Cieszę się z tego, że najgorsze, co było dla mnie jako autorki, mam już za sobą. Mam za sobą śmierć Nico, której opisanie mnie przerosło i śmierć Liama, z którą usiłowałam się pogodzić, nim przyszedł na świat. Wiesz, co jeszcze? Po tym wszystkim, bez względu na to, co ktokolwiek kiedykolwiek powie o mnie, czy o Prinzu, ja wiem, że dokonałam czegoś dużego, bo napisanie tych kilku stron było dla mnie czymś, czego bałam się, że nie dokonam, a jednak mi się udało. I bez względu na to, jak bardzo jestem dumna z Prinza, to 49 będzie już zawsze dla mnie przypomnieniem, że udało mi się przeskoczyć samą siebie. Dając im Liama, doskonale wiedziałam kiedy i jak im go odbiorę. Co planuję, chyba dojdziesz do odpowiednich wniosków, czytając to, co napisałam wyżej. Ale długa droga przed nami. I wiesz, po burzy zawsze wychodzi słońce. Nawet jeśli trzeba czekać na nie długie lata.

      Usuń
  10. ~Patrycja
    16 kwietnia 2011 o 20:56
    Ta notka podziałała na mnie podwójnie, bo sama nie tak dawno widziałam cierpiącą matkę, która utraciła swoje dziecko. Czytałam otępiała a w oczach miałam łzy. Jeszcze ta muzyka, którą dobrałaś. Szok, szok i jeszcze raz szok. Nie wierzę, że uśmierciłaś Liama. A notka, piękna. Normalnie, polecenie ci się za nią należy. Chociaż to i tak by było mało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dark Queen

      17 kwietnia 2011 o 13:57
      Wiesz, co? Pisząc te fragmenty obawiałam się, że odbieram im prawdziwość, że przekoloryzuję, że wyjdzie nierealnie i tandetnie, bo choć w życiu widziałam sporo cierpienia, ubrać je w słowa nie było łatwo. Dlatego serdecznie dziękuję Ci za te słowa. No i witam Cię cieplutko, bo Twojego nicku jeszcze nie kojarzę ;)

      Usuń
    2. ~Patrycja

      17 kwietnia 2011 o 17:44
      Pewna fanka twojego opowiadania, która nawet wysyłała ci maile z podziękowaniami za to, że ponownie rozbudziłaś we mnie sympatię do chłopaków ;)

      Usuń
    3. Dark Queen

      19 kwietnia 2011 o 20:45
      a tak! już wiem, kojarzę Cię ;)

      Usuń
  11. ~ania
    17 kwietnia 2011 o 02:43
    poryczana, zaryczana jestem. boli mnie serce.

    OdpowiedzUsuń
  12. ~czytelniczka
    22 kwietnia 2011 o 19:14
    nie jestem wyjątkiem, ja również jak moje poprzedniczki płakałam czytając ten odcinek. Chciałabym zapytać dlaczego, bo uwielbiałam wątki z Liamem, ale wiem, że tak miało być. To Twoje opowiadanie od początku do końca i pozostaje nam jedynie czekać na to, co nam „podarujesz”. Mam tylko nadzieję, że to nie zniszczy związku Toma ze Scarlett, a bardzo go umocni. Jestem tym bardziej poruszona tym odcinkiem, że sama panicznie się boję syndromu śmierci łóżeczkowej – a zakładam, że właśnie to spowodowało śmierć Liama i choć sama jeszcze dziecka nie mam, to wiem, że będzie mi to spędzało sen z powiek, całe szczęcie są monitory oddechu, ale i tak będę panikowała. Teraz czekam na to, co przyniosą kolejne odcinki. Po odcinkach wesołych, czas na smutki…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dark Queen

      23 kwietnia 2011 o 23:50
      nie mylisz się :) wszystko ma tu swoje miejsce. i to musiało się zdarzyć. po prostu musiało, taką wybrałam im drogę i choć nie raz każę tym samą siebie, idę wytyczoną ścieżką. ale otwarcie już nie raz przyznałam, że nie lubię smutnych zakończeń, więc to chyba jest jakieś pocieszenie, prawda? co do Liama też masz rację ;)

      Usuń

Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo