30 kwietnia 2011

50. Nic nie mija bez echa, nawet cisza.

Tytuł: Stanisław Jerzy Lec


Wyrok składał się z trzech słów: nagła śmierć łóżeczkowa.

Schulz z nadmierną dokładnością przedstawił im przyczyny i możliwe symptomy przepowiadające tragedię. Rozmawiał z nimi długo. Najlepiej, jak potrafił objaśnił im przyczyny śmierci Liama. Starał się objaśnić im wszystko delikatnie i klarownie, by nie mieli wątpliwości, że stał się tragiczny wypadek, a żadne z nich nie ponosi za niego winy. Jednak ile mogą słowa w obliczu takiej tragedii?  Jeśli wcześniej można było nazwać Scarlett złamaną, tak wizyta lekarza wprawiła ją w stan odpowiadający najwyższemu stopniu słowa ‘cierpienie’. I chyba właśnie ten dzień, godzinę, minutę można nazwać tą, która przypieczętowała nieuchronność przyszłych zdarzeń.

Ani Scarlett, ani Tom, żadne z nich nie miało pojęcia, jak wielką wagę miało właśnie to, co robili, a raczej czego nie robili, od chwili w której stracili syna. Patrząc na to wszystko, można by odnieść wrażenie, że początkowo oboje nie bardzo wierzyli w to, że wszystko co się działo było prawdą. Chyba nie mieli świadomości, że cisza, która zrodziła się między nimi, nie mogła obyć się bez skutków. Niestety bardziej niźli mniej tragicznych.  Może, gdyby tak było, gdyby wiedzieli, że milczeniem nie zaleczą ran, każde z nich wyrzekłoby i usłyszałoby słowa, których tak bardzo pragnęli. Ale co byłoby gdyby…? Tego nie wie nikt.
Tom, zdawałoby się z nadludzkim wysiłkiem, wstawał, co rano, odsłaniał  okna, ubierał się i opuszczał pokój, by zjeść śniadanie przygotowane przez mamę i wraz z nią oraz Sophie zajmować się sprawami dotyczącymi pogrzebu i wszystkiego, co z nim związane. Postronny obserwator zobaczyłby, że za każdym razem spoglądał na zakopane w pierzynach wątłe ciało, a w jego oczach wykwitał coraz większy smutek. Widziałby też, że jego ramiona były bardziej przygarbione, a chód ociężały. Nie zobaczyłby w nim tego szczęśliwego ojca i prawie męża, który był w stanie góry przenieść dla swej miłości. Nie zobaczyłby tego chłopaka, który wieczory spędzał w towarzystwie butelki whisky. Zobaczyłby kogoś o wiele bardziej, bardziej, bardziej smutnego. Zobaczyłby kogoś, jakby obcego, choć zupełnie znajomego.
Zaś Scarlett, nie przesypiając nocy, zwlekała się z łóżka, lecz tylko po to, by zaciągnąć zasłony i z powrotem zakopać się w kołdrze. Nie spała, nie wstawała, nie jadła, nie piła i zdawałoby się, że chciała również nie być. Od dnia śmierci Liama nie wychodziła z łóżka. Stało się jej oazą i klatką. Przykryta kołdrą po sam czubek głowy nie widziała, nie słyszała, nie żyła dalej. Trwała w zawieszeniu, w jednej chwili, która zmieniła wszystko. Dla niej nie było już żadnej następnej. Istniał  tylko moment, w którym dowiedziała się, że jej dziecko przestało żyć. Liczyło się to, że jak sądziła, mogła temu zapobiec. Scarlett po prostu czuła się winna, jednak nikomu nie pisnęła o tym słowem, bo jak, skoro nie nic mówiła? Od Schulza dowiedziała się, że kładzenie Liama na boczku, mogło uchronić go przed zachłyśnięciem, ale też wpłynąć na jego śmierć, a także to, że jego częste ulewanie niekoniecznie było efektem przejedzenia czy niepełnym wykształceniem narządów wewnętrznych, a nadmierne pobudzenie i bladość powinny ją bardziej martwić. Dopowiedziała sobie, że gdyby bardziej zainteresowała się tą sprawą, jej syn mógłby żyć. Doktor powiedział jej również wiele innych rzeczy, które zamiast upewnić ją w przekonaniu, że nie ponosiła najmniejszej winy za śmierć syna, odniosły odwrotny skutek. Każdego dnia milion razy na nowo przetwarzała przebieg krótkiego życia Liama. Wspominała, jak płakał, gdy go coś bolało, jak się śmiał i jak jej się wydawało, był radosny, jak wiele rzeczy mogła, powinna wiedzieć, a nie wiedziała. Winiła się, że starała się zbyt mało. Uważała, że była złą matką, skoro dopuściła do śmierci swojego dziecka. Nie przyszło jej jednak do głowy, że wcześniej nie miała możności wiedzieć pewnych rzeczy. Była kompletnie rozsypana, wciąż brała leki przepisane przez Schulza, była otępiała i nie do końca rejestrowała rzeczywistość. Czasem zasypiała, choć tylko na trochę. Niespokojnie i płytko, ale wtedy przynajmniej nie myślała. Wyłączyła się z życia. Otumaniona medykamentami o potrzebie urządzenia pogrzebu pomyślała dopiero, gdy mama i Liv, niemal siłą wyciągnęły ją z łóżka i zmusiły, by na niego poszła. To wpędziło ją w jeszcze większe poczucie winy. Media nie odstępowały ich na krok. Wypełnili cmentarz, ochrona z trudem opanowała sytuację i wystawali pod ich domem, pomimo upływającego czasu, a wszystko dlatego, że Scarlett O’Connor nie pokazała się ani na chwilkę. Kiedy opuszczała dom, wsiadła do auta pod samymi drzwiami, a ciemne szyby czyniły ją niewidzialną. Spekulowano, że może zaczęła pić, ćpać, a może wpadła w depresję i przebywa w specjalistycznym ośrodku. Mówiono o niej najróżniejsze rzeczy, obfotografowywano ich dom, usiłowano dostać się na teren posesji, a wszystko po to, by wedrzeć się do ich prywatnego, przepełnionego bólem świata. Jednak ona o niczym nie miała pojęcia, bo nie czytała gazet ani nie oglądała telewizji. Ba, Scarlett nawet nie wyglądała przez okno. Jej życie kręciło się wokół wyrzutów wobec siebie, łez, snu, sporadycznych wycieczek do łazienki czy kuchni, gdy organizm zmuszał ją do tego, by coś zjadła. Nie miała pojęcia, że za każdym razem, gdy wychodziła z pokoju, do serca Toma napływała nadzieja. Był gotów położyć świat u jej stóp, gdyby tylko dała mu jeden znak. Bo przecież przez cały ten czas, walczył o nią. Prosił, by wróciła do niego. Błagał ją. Błagał, by nie zostawiała go samego, zupełnie jak wtedy, gdy był przy niej, kiedy umarł Nico. Scarlett zawsze tylko płakała i nawet nie spoglądała na niego. Odwracała się od niego fizycznie i psychicznie. Po wielu bezskutecznych próbach, wyciągnięcia jej z łóżka poddał się. Nie pomogły też słowa mamy, ani Liv. Scarlett nie słuchała nikogo. Nawet siebie.
Ta sytuacja była o tyle przykra, gdyż obie strony interpretowały ją inaczej. Scarlett nie potrafiła spojrzeć w oczy Tomowi, winiąc się za ból, jakiego oboje doświadczali. Zaś Tom i ich bliscy, sądzili, że Scarlett zrezygnowała, że poddała się, że zamknęła się w swoim cierpieniu, tak jak zrobiła to, gdy straciła ojca. Każde z nich liczyło, że uda im się wyrwać ją z tej otchłani ciemności. Nikomu jednak nie przyszło do głowy, by powiedzieć jej, że śmierć Liama to nie jej wina.
Tom był zmęczony. Zmęczony tym, że sam musiał zmagać się ze stratą syna. Zmęczony widokiem Scarlett zakopanej w pościeli. Zmęczony tą sytuacją. Zmęczony łudzeniem się, że ‘jakoś to będzie’. Nie mogąc znieść przebywania w jednym pomieszczeniu z karykaturą kobiety, którą tak kochał, przeniósł się do innej sypialni, gdzie patrząc na ich wspólne fotografie, starał się znaleźć w sobie siłę, by nie sięgnąć znów po butelkę. Odnalazł ją, jednak na papierosy już jej nie wystarczyło. Nie przejmując się tym, że zielone ściany stracą świeżość, palił w pokoju, uczyniwszy z niego swoje małe mieszkanie. Jadł tam, odpoczywał, komponował, spał. Dom był dla niego samego zbyt wielki. Cisza sprawiała, że wariował. Zaś w zielonej sypialni czuł się trochę lepiej. Nabałaganił, naznosił mnóstwo rzeczy, więc nie było echa, nie było pusto. Z okna rozpościerał się ładny widok na ogród, na część obsadzoną drzewami owocowymi. Lubił tam spoglądać. Podczas jednego z gorących, lipcowych dni zaniepokoił go widok jabłoni. Zbiegł do ogrodu i kiedy spojrzał na nią z bliska, przekonał się, że uschła. Przestraszył się, bo to liche drzewko znaczyło przecież tak wiele. Pobiegł do Scarlett, by prosić ją znów, by wróciła. Spojrzała na niego wówczas przekrwionymi, spuchniętymi oczyma, z których zionął smutek i po kilku milczących chwilach po prostu rozpłakała się i wtuliła w poduszki, a on zrezygnowany odszedł, nie potrafiąc zrobić nic więcej. Tak było już zawsze. Nie pamiętał, kiedy ostatnio rozmawiali, a po dziesiątkach  nieudanych prób poddał się. Pozwolił ciszy kwitnąć. Zielona sypialnia była jedynym miejscem w domu, gdzie potrafił być dłużej niż pięć minut. Może dlatego, że była jedną z wielu gościnnych, do których wcześniej nie przykładali wagi? Stworzył tam kilka piosenek, w których Bill na wstępie się zakochał, ale nie umiał ich zaśpiewać, nie umiał ich oddać, więc Tom nie był pewien, czy kiedykolwiek ujrzą światło dzienne. W ogóle w domu bywał najkrócej, jak było to możliwe. Coraz częściej zostawał na noc u Billa, nie wiedział, czy Scarlett zauważała różnicę. Nie był pewien, jak długo wytrzyma taką sytuację. Z nią było coraz gorzej, a on nie potrafił jej pomóc. Miłość już nie wystarczała.
On sam też potrzebował wsparcia. Nie takiego od Billa czy mamy. On potrzebował wsparcia od niej, bo tylko ona mogła go zrozumieć. Tylko razem mogli sobie z tym poradzić. Ale z jakiegoś powodu nie chciała. Może go obwiniała? A może łatwiej jej było zamknąć się w swoim kokonie i siedzieć w nim, tylko pytanie jak długo tak można? Dziesiątki razy przechodził obok jej drzwi i słyszał jak zanosiła się płaczem, ale nie potrafił wejść i po prostu jej przytulić. Nie wiedział, dlaczego tak się działo. Coraz więcej ich dzieliło, każdy kolejny pełen ciszy dzień. Nie umiał już nawet przy niej być i choć tak bardzo chciał, za każdym razem, gdy stawał pod jej drzwiami, odchodził nim zdążył nacisnąć klamkę. Słyszał jej płacz i pełen ból szept, a odchodził. To było w nim. Blokowało go.
Bał się. Bał się tego, co nadejdzie i czuł, że to nie będzie dobre.
*

Drzwi otworzyła starsza kobieta. Jakież było jej zaskoczenie, gdy zamiast… kogokolwiek ujrzała piękną, rudowłosą kobietę o przyprawiającej o gęsią skórkę prezencji. Isobel specjalnie na tą okazję założyła beżową klasyczną sukienkę z ostatniej kolekcji Chloe i piękne zamszowe szpilki na platformie od Yves Saint Laurent, zaś torbę zdobił znaczek Louisa Vuitton’a. Isobel dopilnowała, by kobieta otwierająca jej drzwi skromnego domku, wszystko to dokładnie zobaczyła. Zdejmując okulary, śmignęła jej przed oczami symbolem Dolce&Gabbana.
- Isobel Bieglow Parker. Moje nazwisko zapewne nic pani nie mówi, ale zapewniam, że niebawem będzie przebrzmiewać w pani najpiękniejszych snach. Pragnę widzieć się z pani córką.
*

Od pogrzebu Liama zaczęto odprawiać za niego msze. Od Sophie, Liv, Shie’a i Julie, od Gustava i Georga z rodzinami, a nawet od Simone, która nie była specjalnie wierząca ani praktykująca tym bardziej, za bratanka modlił się też Bill. Co wydawałoby się niemożliwe, Tom modlił się najgorliwiej. Może nie tyle modlił się, co prosił Boga, w razie gdyby istniał, by pomógł mu ocalić i siebie i Scarlett, skoro Liama już nie mógł, by dał im choć odrobinę pocieszenia, by ona je otrzymała. W szczególności ona. Wśród wielu nabożeństw, które odprawiono – swoją drogą, głównie ze względu na nią, - brakowało jednak intencji od rodziców. Scarlett, jeśli jakimś cudem udało im się wyciągnąć ją do kościoła, całe nabożeństwo spędzała na klęczkach, szepcząc niezrozumiale i gorzko płacząc, a Tom nie chciał być sam i w tym. Wciąż czekał. On, zdeklarowany niewierzący, zaczął chodzić do kościoła, pociągając za tym całą swoją rodzinę. W jego mniemaniu dokonał się taki tyci, tyci cud, za sprawą ich malutkiego syneczka. A ona tego nie widziała, choć w jakimś stopniu najpierw zaczął robić to dla niej, dopiero później zdał sobie sprawę, że te rozmowy naprawdę mu pomagały. Tom był z siebie dumny. Od śmierci Liama minęły prawie dwa miesiące, a on nauczył się wstawać co rano bez duszącej klatkę piersiową potrzeby wypłakania morza łez. Chyba wziął się w garść. Nauczył się też, jak żyć z cierpieniem. Może nie szło mu fantastycznie, ale zdarzyło mu się uśmiechnąć, gdy Georg opowiadał o swoich podbojach serca Liv. A zatem wstawał co rano, szykował śniadanie, jadł je, popijając kawą, robił porządki, bawił się z psami i jechał na próbę, do Billa, czy gdziekolwiek, chcąc zachować choć pozory normalności. Ani razu nie sięgnął po butelkę. Nie sam. Nie tak. Czasem wypijali z chłopakami kilka piw, ale nie niosło to za sobą żadnych dewiacji. Znów palił, ale nie musiał dbać o zdrowie Scarlett i maleństwa, więc czemu miałby sobie odmawiać? Nagrywali. Ta płyta miała w sobie coś innego niż poprzednie. Miała w sobie dozę smutku, której nie zniwelowałaby nawet najżwawsza piosenka, więc pozwolili owej nucie brzmieć. W końcu składowymi tego krążka byli oni sami. Tom lubił te godziny w studiu. Zupełnie, jakby się wyłączał i żył innym życiem. Zupełnie, gdyby nie czekała na niego pustka. Zupełnie, jakby to wszystko się nie zdarzyło.
Dlatego kilkakrotnie wybrał się do Loitsche. Oczywiście informował o tym Scarlett, ale ona nie reagowała. Zamykając za sobą drzwi, słyszał jak zanosiła się szlochem, ale nie umiał tam wejść i siłą zmusić ja, by wzięła się w garść. Nie mógł zostać. Nie potrafił. Przepaść między nimi rosła, a on nie znał drogi, by ją pokonać. Męczyła go ta sytuacja, dusiła, zabijała. Nie potrafił pomóc Scarlett, ani sobie. Nie potrafił zmienić tego, że oni zacierali się, jak ślady Liama w domu, że  marnieli, jak drzewko, które miało być symbolem ich początku. W Loitsche pomagał mamie i Gordonowi. Przesiadywał w domku na drzewie i myślał. Spotkał ją kilka razy, ale na początku to nie miało najmniejszego znaczenia.
Do domu wracał z nadzieją, że zastanie Scarlett w salonie, w kuchni, gdziekolwiek, że okaże się, że doszła do tego, by wziąć się w garść, że wreszcie zechciała do niego wrócić. Gdy otwierał drzwi, witała go cisza i pogaszone światła. I za każdym razem uświadamiała sobie, że nic już nigdy nie będzie takie samo.

W dwudzieste urodziny Scarlett miała odbyć się ostatnia z zarezerwowanych mszy za duszyczkę Liama. Sophie i Liv, która dopiero co wróciła z Portoryko, siłą doprowadziły Scarlett do porządku. Liv załamała ręce widząc siostrę – dosłownie – zapuszczoną, zrobiły to, na co Tom nie miał odwagi. Wtargnęły do jej pokoju, pootwierały okna i zaprowadziły ją do łazienki. Dopilnowały ją w kąpieli; kiedy Sophie dopasowywała sukienkę Scarlett – straciła na wadze tyle, że jej wszystkie rzeczy stały się za duże przynajmniej o dwa rozmiary, - Liv zajęła się wypiłowaniem jej paznokci, rozczesaniem i odżywieniem skołtunionych i zaniedbanych włosów, a później pofarbowaniem ich. Czego jak czego, ale tego Scarlett pilnowała zawsze, bo za nic nie chciała, by jej naturalny słoneczny blond przypominał jej o przeszłości. A teraz wyglądała, jak karykatura niej samej. Nigdy nie było tak załamana, nigdy nie była tak upadła, by nie znaleźć w sobie choć cienia siły, by iść dalej. Matka i siostra były tym szczerze zmartwione. Mogły co dzień na siłę wyciągać ją z pokoju, ale co z tego, bo prędzej czy później i tak wróciłaby do pokoju, zasłoniłaby okna i zakopała się w pierzynie. Nie tędy droga, a po innej ani śladu. Marniała w oczach. Nie szczędziły jej kazań, a ona poddała im się niczym lalka, byleby mieć z głowy i odzyskać spokój. Spokój, którego nie zaznała od kilku tygodni. Nie lubiła wychodzić z domu, gdyby nie były to wyjścia do kościoła, nie pozwoliłaby się z niego wyciągnąć. Może nie pojawiała się w kościele, co niedzielę, ale modlitwa za synka pomagała jej nie zwariować. Upatrzyła sobie w tym jedyną możliwość odkupienia swoich win, swojego zaniedbania. Jednak bardzo przeszkadzało jej w tym to, że musiała wychodzić z domu. Czuła się taka widoczna, taka wyróżniająca się, taka skupiająca uwagę, gdy chciała zniknąć. Nie chciała pokazywać się publicznie. Przejazd między dziennikarzami napawał ją lękiem, kuliła się na siedzeniu, pomimo przyciemnianych szyb samochodu. Tak bardzo się bała. Przerażały ją krzyki, pukanie w szyby. Nie potrafiła spojrzeć nikomu w oczy. Nawet paparazzi. Chciała tylko schować się w swoim pokoju. Chciała wejść pod kołdrę i zniknąć. Doskonale wiedziała, że raniła swoich bliskich, ale czuła się zbyt winna, by wrócić do normalnego życia. Bo przecież ono nie mogło być już normalne. Dlatego najbezpieczniej było w ciszy jej pokoju. Tam nikomu nie mogła wyrządzić już większej krzywdy. Wiedziała, że kiedyś przyjdzie dzień, w którym będzie musiała opuścić pokój, ale liczyła, że do tego czasu wymyśli, jak zadośćuczynić najbliższym swój błąd. A najbardziej pragnęła, by wybaczył jej Liam. Wierzyła, że był już aniołkiem i to ją odrobinę pocieszało. Choć i tak nie przeżywała chwili, w której cierpienie nie spalałoby jej od wewnątrz. Niewypowiedziana tęsknota, ból, utrapienie jączyło się w jej sercu niczym najgłębsza rana. Boleść matki po stracie dziecka jest niewypowiedziana, a gdy potęguje ją poczucie winy, nie znajdziesz większego przejawu cierpienia. I ona tak właśnie się czuła, a choć za każdym razem znikała w swoim pokoju i nie wypowiadała jednego słowa, wołała o pomoc. Najgłośniej, jak jej zbolałe serce było w stanie.
A wystarczyło tak niewiele.
Dlatego postronny obserwator widząc tą dziewczynę, nie uwierzyłby, że to ta sama, którą uznano za najbardziej utalentowaną wokalistkę dekady. Nie uwierzyłby, że ta przerażona, drobna osóbka, to ten sam wulkan energii, ta sama dusza towarzystwa, której obecność wystarczyła, by dane przedsięwzięcie było udane. Nie uwierzyłby, że to ta sama piękna i zmysłowa kobieta, która zbierała ze sobą każde męskie spojrzenie i kobiecą zazdrość, wyglądając najzupełniej zwyczajnie. Nie uwierzyłby, że to ta sama dziewczyna, która z uśmiechem i należytą uwagą poświęcała czas fanom oraz tym, którzy o to zainteresowanie prosili. Tegoż dnia, widząc Scarlett O’Connor, ujrzałby cień człowieka; wychudzone słabe ciało, poszarzałą twarz i puste oczy. Nie było tam gwiazdy, nie było idolki, była tylko matka opłakująca śmierć dziecka, była dziewczynka, która niemym krzykiem błagała o zdjęcie z niej ciężaru poczucia winy.
Ksiądz modlił się i za nią. W dniu urodzin. Słysząc te słowa uderzyło ją to, jak wiele upłynęło czasu. Trzeci czerwca, to dzień, który zakończył jeden z najszczęśliwszych etapów jej życia. Trzeci czerwca przyniósł tylko nicość, tylko pustkę i cierpienie. Wcześniej miała wszystko; cudownego mężczyznę, zdrowe dziecko, świat u swoich stóp, a teraz została z niczym. Nic już nie było pewne, bo nawet Tom wymykał jej się z rąk. Nie walczył, ale to ona pozwoliła mu przestać…

Musiała coś zjeść. Nie jadła od… sama już nie wiedziała kiedy. Było jej niedobrze, a żołądek ściskała niewidzialna klamra. Nie miała już nawet czym przełykać. Musiała zejść na dół. Ostatkiem sił zwlokła się z łóżka, znów nie spała, tabletki jedynie ją otumaniły. Zauważyła, że przestawały działać. Na chwiejnych nogach zeszła na dół. Promienie ostrego, wieczornego słońca wpadały do salonu przez ogromne okna. Zobaczywszy go na tarasie, nie mogła tak po prostu iść do kuchni. Poza zdawkowymi półsłówkami nie rozmawiali od tak dawna. Tom do niej mówił, lecz ona nie potrafiła odpowiedzieć. Stanęła u wejścia do salonu i po prostu patrzyła. Jeszcze miesiąc wcześniej Tom krążył po nim tuląc Liama do snu, ona bawiła się z nim na puchatym kocu pełnym zabawek, po którym nie było już śladu. Liam istniał tylko jako wspomnienie. Żył na fotografiach i w ich sercach. Ta świadomość wycisnęła z niej kolejne łzy. Nie sądziła, że jeszcze była w stanie płakać. Stała i łkała, podtrzymując się framugi. Było jej tak bardzo słabo. Obraz rozmywał jej się przed oczami, ale i bez jego pełni była w stanie dokładnie opisać obraz, który ujrzała. Tom siedział na tarasie, w jednym w wiklinowych foteli. Był wygodnie rozparty, wyciągnął przed siebie nogi skrzyżowane w kostkach, a psy posłusznie leżały tuż przy nim. Ubrany w jej ulubioną flanelową koszulę w kratę, rozmiękczył ją jeszcze bardziej. Palił. Tak dawno nie widziała go z papierosem. Był zamyślony i taki osamotniony. Kilkudniowy zarost dodawał jego twarzy ostrości. Był jej tak bliski, ale jednocześnie dostrzegła w nim coś obcego. Coś, co spotęgowało jej strach. Tom cierpiał przez nią. Gdyby była lepszą matką, jej chłopcy byliby szczęśliwi. Pociągnęła nosem, zbyt głośno, by tego nie usłyszał. Tom odwrócił się gwałtownie i dostrzegłszy ją, zgniótł niedbale papierosa w popielniczce i mało co nie depcząc psów, wbiegł do salonu. Zatrzymał się kilka metrów od niej, jakby niepewny, czy mógł uczynić kolejny krok. Pełen nadziei i obaw, zostawił jej wybór. A ona opuściwszy wzrok, stała wpatrując się w swoje bose stopy. Chciała niezauważona zabrać tylko coś do jedzenia, a przez swoje nieopanowanie doprowadziła do kolejnej przegranej konfrontacji. Tak bardzo chciała wszystko powiedzieć Tomowi, tak pragnęła, by ją przytulił, by razem przez to przeszli, by nauczyli się od nowa żyć, ale nie mogła. Poczucie winy było w niej zbyt silnie zakorzenione, by mogła spojrzeć mu w oczy. By mogła spojrzeć komukolwiek.
- Scarlett. Scarlett, kochanie – szepnął, a ona miała wrażenie, że znów pęknie jej serce. W jego głosie brzmiał ból. Ból, który ona mu przysporzyła. – Stało się coś? Przyszłaś do mnie? – wycofała się nieco, kręcąc przecząco głową.
- Ja tylko… do kuchni – odpowiedziała cicho.
- Scarlett, ale tak nie można. Dlaczego zostawiasz mnie samego? Dlaczego, tak się dzieje? Ja już nie mam siły chodzić i prosić cię, byś wróciła. Pamiętasz, jak było po śmierci twojego taty? Wróciłaś do mnie, zaufałaś mi. Teraz też możesz. Przecież nic się nie zmieniło. Wciąż musimy się kochać, żeby żyć – odrzekł cicho, acz z przekonaniem..
- Jak możesz mówić, że nic się nie zmieniło? – zapytała zbolałym tonem, odwracając się i niemal biegiem pędząc do kuchni.
- Nic między nami… - odpowiedział sam sobie. Ramiona znów mu opadły, zwiesił głowę i schował ręce do kieszeni. Po raz kolejny przegrał z czymś silniejszym od nich wszystkich. Nim zdążył się odwrócić, usłyszał ociężały, nierówny tupot stóp na schodach, a nim zniknęła na piętrze, jego uszu doszedł kolejny wybuch płaczu. Nie poszedł za nią. Nie umiał już do niej mówić. – Nie możemy się nie kochać, Maleńka. Przecież możemy mieć jeszcze kilkoro zdrowych dzieci, przecież może być dobrze, ale nie możemy się nie kochać… - odparł do siebie, siadając w fotelu i odpalając kolejnego papierosa.

Szkoda, że nie powiedziałeś tego na głos, Tom.

 Schemat powielił się znów. Tom pojechał do kościoła z Billem i rodzicami, a Scarlett została wywleczona z domu przez mamę i Liv. Jak zwykle całą mszę spędziła na klęczkach, postrzegając wszystko przez zasłonę łez. Wszyscy przywykli, że tak właśnie odbywała każde z nabożeństw -  zalana łzami, na klęczkach, szepcząc gorączkowo niezrozumiałe słowa. Ksiądz modlił się też i za nią, z okazji jej dwudziestych urodzin, by wstąpiły w nią wiara i siła, by otrząsnęła się z tragedii. Bliscy nie byliby pewnie, czy słyszała to, gdyby nie rozpłakała się jeszcze bardziej.
Kiedy tylko przekroczyli próg domu, dziewczyna od razu popędziła na górę, by jak najszybciej zaszyć się w pokoju. Tom odprowadził ją smutnym wzrokiem, by zaraz przenieść go na gości.
- W sumie, czego ja się spodziewałem? – wzruszył ramionami i gestem pokierował ich do głównej jadalni.
- Usiądź, Tom. Podamy z Liv do stołu – Sophie uśmiechnęła się pokrzepiająco i poklepała go po ręce. Zajął miejsce u szczytu stołu. Scarlett zawsze siadała przy nim, kiedy jadali w tym pokoju, nigdy przy przeciwległym krańcu stołu. Teraz to miejsce było puste. Z ciężkim westchnieniem objął spojrzeniem pokój. Zaprosił tu wszystkich. Mamę, Gordona, Billa, Liv, Shie’a, Julie i oczywiście Nico, Sophie i Dominika,  Georga z rodzicami i Gustava z rodzicami i Francescą. Wszyscy oni trwali przy nim, przy nich od dnia pogrzebu, bywali na każdym nabożeństwie, pomimo, że większość z nich nie była praktykująca. To była taka strasznie dziwna sytuacja. Był im wdzięczny i korzystając z okazji urodzin Scarlett, pomyślał, że taki wspólny obiad nie byłby złym pomysłem. Naiwnie łudził się, że ona jednak zostanie. – Wiem, że mówiłem to już nie raz, ale dziękuję wam za to, że jesteście. Szczerze miałem nadzieję, że ona też wreszcie zechce.
- Scarlett się otrząśnie. Wydaje mi się, że potrzeba jej impulsu, czegoś co nią wstrząśnie i otworzy oczy – Sophie postawiła na stole miski z sałatkami i spojrzała na Toma. – Widzisz, moja córka jest do mnie bardziej podobna, niż sądziłam przez te wszystkie lata. Widziałam w niej Nico, ale tak naprawdę charakter ma po mnie. Pewnie dlatego było nam tam ciężko. W każdym razie, kiedy odszedł… - posłała Dominikowi krótkie spojrzenie i zbyła machnięciem reki wilgotniejące oczy. – Kiedy odszedł, mój świat upadł zupełnie. Tkwiłam w niebycie kilka ładnych tygodni, dopóki nie uświadomiłam sobie, że życie toczy się dalej. Do dziś nie wiem, co sprowadziło mnie na ziemię. To była chwila, a wszystko wydało się już inne. Może to było pojawienie się mojej matki, a może jedno ze spojrzeń moich córek. Musisz być cierpliwy, Tom.
- Głupio mi, przepraszam. Myślałem, że… – wypalił i oparłszy na stole ugięte w łokciach ręce, potarł twarz dłońmi. – Nie wiem, co się dzieje i nie ogarniam tego, szczerze mówiąc. Od prawie dwóch miesięcy mam wrażenie, że coś przeoczyłem, że jej zachowanie to też moja wina, że nie zrobiłem wszystkiego, by jej pomóc.
- Ależ synku, nie na wszystko masz wpływ. To, co siedzi w Scarlett, jest jedną z tych rzeczy, które dzieją się poza twoją mocą.
- Mamo, powiedz mi, jak mam nie doszukiwać się przyczyn, kiedy od prawie dwóch miesięcy ona nawet na mnie nie patrzy! – posłał matce bezradne spojrzenie, z trudem powstrzymując się, by nie uderzyć rękoma w stół. – Kiedy pytam, kiedy proszę, nie odpowiada, więc skąd mam wiedzieć, czy mnie nie wini, czy w jej mniemaniu śmierć naszego syna nie jest moją winą. Za każdym razem, kiedy staram się do niej przemówić wybucha płaczem na mój widok! Straciliśmy syna. Tamtego wieczoru to ja go usypiałem, to ja zaniosłem go do kołyski i to ja sprawdzałem, czy wszystko jest okej. To ja widziałem go po raz ostatni, kiedy jeszcze żył. Zaklinam się na wszystko, co kocham, że kiedy wychodziłem, on oddychał! Ale powiedz mi, jak mam nie myśleć, że mnie nie wini, jeśli… - wziął głęboki oddech, czując jak wzburzone emocje napełniają jego oczy łzami. – Nie macie pojęcia, ile razy błagałem ją, by do mnie wróciła, by choćby na mnie spojrzała. W końcu przestałem i nie wiem, do czego to wszystko prowadzi, ale wiem, że mam dosyć – wstał gwałtownie z krzesła i skierował się do wyjścia. – Częstujcie się, ja zaraz wrócę.

W pokoju znów panowała ciemność. Zasłony były niedbale zaciągnięte, jednak na tyle by nie przepuszczały ni smugi światła. Rozejrzał się dookoła. Panował tam jeszcze większy bałagan, niż ten który widział, gdy był u niej poprzednio. Kilka poduszek leżało zrzuconych na podłodze, jakieś ubrania plątały mu się między stopami, gdy próbował przejść, a pierzyna, w której zakopała się Scarlett sfałdowała się tak, że ledwo ją było widać. Nie trudziła się nawet, by zdjąć elegancką sukienkę. Jedynie wysokie szpilki zostały rzucone u podnóżka. Leżała w poprzek z twarzą wciśnietą w poduszkę. Zastanawiał się, jak ona oddychała. Obszedłszy łóżko, odłożył na materac poduszki blokujące mu drogę i przysiadł po swojej stronie. Nie odezwał się słowem, bo nie miał pojęcia, co powiedzieć. Oparł łokcie na kolanach i schował twarz w dłoniach. Przerażała go ta sytuacja. Przerażała, go ta cisza.

Na cmentarzu zebrało się mnóstwo ludzi. Niemal połowę z nich stanowili dziennikarze, których natarczywość z trudem została poskromiona przez ochronę. Trudno było im przeżywać ten tragiczny moment w jakkolwiek pojętym spokoju, gdy za plecami wciąż słyszeli strzelanie fleszy i relacje reporterów.
Tom obejmował Scarlett ramieniem w talii. Nie tylko z czułości, głównie dlatego, że gdyby pozwolono jej stać samej, upadłaby. Schulz naszprycował ją lekami uspokajającymi, tak by była w stanie przejść przez całą ceremonię we względnym stanie. W kościele szlochała zaledwie kilka razy, zaś na cmentarzu łkała bezgłośnie, cichutko szepcząc ‘mój synek, mój synek, mój synek’. On nie miał wyboru, jak nie pozwolić sobie na słabość. Choć nie raz czuł jak ogromna gula ściskała mu gardło, choć miotała nim tak nieopisana żałość, nie poddał się. Stał twardo, pewni podtrzymując ją ramieniem, bo wierzył, że ona wreszcie podtrzyma i jego.
Z chwilą, gdy mały grób ich synka został zasypany ziemią, goście – ci bliscy i zupełnie obcy, koledzy z branży i inni, którzy chcieli być z nimi w tej chwili – zaczęli podchodzić i składać im kondolencje. Tom nieustannie podtrzymywał Scarlett, ściskając wiele dłoni i przyjmując wiele słów współczucia. Scarlett ze wzrokiem utkwionym w kopczyku, myślami była gdzieś zupełnie indziej. Czasem tylko skinęła głową, gdy czyjeś słowa faktycznie jej dobiegły.
Obojgu wydawało się, że najgorszym momentem w ich dotychczasowym życiu był ten, w którym stracili synka, jednak mylili się. Najgorszym był ten, w którym spoczął w ziemi. Wówczas dotarło do nich, że to, co się stało, było wieczne i nieodwracalne.
Widok trumienki zsuwanej na linach do ciemnego dołu, miał już chyba na zawsze pozostać w jego pamięci. I co najdziwniejsze, w tejże chwili nie potrafił myśleć o niczym innym, jak o tym, czy jego chłopcu było dobrze tam, gdzie teraz był.
Ona o tym nie mówiła, a on bał się nawet pomyśleć, ale oboje czuli, że coś – nie wiedzieli co – właśnie bezpowrotnie dobiegło końca.

Wiedziała, że ktoś wszedł do pokoju, ale podduszenie się poduszką było tak zajmującą czynnością, która zwracała jej myśli na tor inny niż milion tych niechcianych, że nie była w stanie przerwać. A może po prostu wiedziała, że to Tom. Nie wiedziała, ile minęło czasu. Ona wtulała twarz w poduszkę przesiąkniętą jej łzami, a Tom siedział w milczeniu.
Nieśmiało przesunęła dłonią po fałdach kołdry, przyciskając ją nieznacznie do materaca, tak by jednym okiem móc mu się przyjrzeć. Turkusowa tęczówka błysnęła w półmroku, bacznie lustrując przygarbioną postać Toma. Delikatnie masował opuszkami skórę głowy, sunąc nimi między warkoczykami w te i z powrotem. Zanalizowała tą czynność pod kątem padania światła, nacisku jego dłoni i natężenia ruchów, a kiedy zdała sobie sprawę, jaki nonsesowny kierunek obrały jej myśli, uświadomiła sobie, jak bardzo tęskniła za Tomem. Jednak nie była to tęsknota, którą miała pod skórą od niemal dwóch miesięcy, to było coś zupełnie innego. Coś o wiele głębszego. Tęsknota, która wypalała ją od środka, to mieszanina bólu, pustki, żalu i pretensji. To coś, czego tak naprawdę zdefiniować nie potrafiła, a co znała doskonale. To samo cierpienie towarzyszyło jej, gdy umarł tata. Jednak teraz było o wiele większe. Podniosła się do pozycji siedzącej, co wcale nie było takie proste, jakby się wydawało. Ze wzrokiem utkwionym w plecach Toma, tak bardzo pragnęła, by ją przytulił i pocałował, by w cudowny sposób zdjął z niej ten ciężar, który wysysał z niej wszystkie soki życiowe. Tak bardzo chciała, by to wszystko się nie wydarzyło, by wciąż byli szczęśliwi, by brzmię winy nigdy nie spoczęło na jej barkach. Nie miała już sił, by je nieść. Piekące oczy znów napełniły się łzami, a Scarlett spuściła głowę. Tak bardzo nie chciała znów płakać, ale nie potrafiła powstrzymać łez. Przez to nie zobaczyła, jak Tom odwrócił się i objął spojrzeniem jej wątłe ciało. Potargane włosy, spuchnięta twarz i wygnieciona sukienka. Westchnął ciężko i usiadł wygodniej, tym samym nieświadomie zbliżył się do niej, co wywołało u Scarlett burzę zimnych dreszczy.
- Mam dosyć – odparł cicho swym głębokim, nieco ochrypłym głosem. Scarlett zadrżała. – Mam dosyć – powtórzył, bo tak naprawdę nie wiedział, co chciał powiedzieć. Wydawało mu się, że powiedział jej już wszystko. – Od tygodni nie wychodzisz z tego pokoju, całe dnie spędzasz w łóżku, nie rozmawiamy, ty nawet na mnie nie patrzysz! Nie wiem, co z tobą jest. Nie wiem, dlaczego zamknęłaś się w sobie i w żaden sposób nie dopuszczasz nikogo do siebie. Wszyscy się martwią. Wszyscy są tu nie tylko dla pamięci Liama, są tu też dla mnie, dla ciebie, żebyś nie czuła się sama. Bo ja się czuję samotny, bardzo samotny, pomimo tego, że cała rodzina jest z nami. A wiesz, czemu? Bo nie ma ze mną ciebie. – Scarlett wciąż nie patrzyła na niego, starając się z całych sił nie wybuchnąć płaczem. Jednak Tom znów milczał i wiedziała, po prostu czuła, że musiała jakoś zareagować. Serce waliło jej jak oszalałe, myśli pędziły w głowie, ale nie mogła. Jedynie podniosła na niego zaszklone oczy, pragnąc by zrozumiał. Tom pokręcił głową. – Gdy ty zalewasz się łzami i nie wyścibiasz nosa spod kołdry, ja muszę dawać sobie z tym radę sam. Sam co rano jem śniadanie. Sam słucham ciszy. Sam zastanawiam się, co Liam robiłby, gdybym właśnie trzymał go w ramionach, jakby wyglądał i jakie robiłby postępy. Sam odpieram ataki dziennikarzy, czyhających przy płocie. Sam mówię im, że sobie radzimy, ale potrzebujemy czasu i nie mam już pomysłu, co mówić, gdy nigdy nie ma za mną ciebie. Sam odbieram telefony zaniepokojonej mamy, Liv, Sophie, Billa czy kogokolwiek i też już nie wiem, co im mówić. Sam krążę po domu i walczę ze sobą, żeby nie dostać kręćka. Sam zastanawiam się, dlaczego to nas dotknęła taka tragedia i dlaczego nie możemy być zwyczajnie szczęśliwi. Myślę, myślę i myślę i nie wiem. Wiem, że to nie nasza wina, co nas spotkało. To nie twoja wina, że nasz synek umarł, ani moja też nie – Scarlett zachłysnęła się powietrzem, coś, jakby wielki kamień spadł jej z serca. Trzy słowa. Nie twoja wina. – Musimy żyć dalej, razem. Mam dość radzenia sobie z tym w pojedynkę, dlatego proszę, byś z łaski swojej zeszła na dół. Jeśli nie ze względu na mnie, to na swoją matkę – ona wciąż tylko patrzyła. Zrezygnowany wstał i ociężale ruszył w kierunku drzwi. Gdy chwycił za klamkę, odwrócił się raz jeszcze w kierunku Scarlett. – Wszystkiego najlepszego, kochanie – uśmiechnął się smutno i wyszedł, zostawiając ją z natłokiem myśli. Tom, sądząc, że nic nie wskórał, wrócił na dół i usiadł przy stole, do gości, którzy kończyli jeść. Nikt nie pytał, jak mu poszło i gdzie był, bo jego mina mówiła sama za siebie. Zdjął czarną marynarkę i napełnił swoją szklankę sokiem pomarańczowym. Liczył, że słodki napój pomoże mu przełknąć tą gorycz.

Scarlett siedziała tak jeszcze kilka długich chwil, analizując słowa Toma. Ogarnęło ją tak wiele uczuć na raz. Smutek, żal, złość, tęsknota, bezradność wypełniały ją, a ona nie potrafiła sobie z nimi poradzić. Od tak dawna zajmowało ją tylko cierpienie, pielęgnowała je w sobie, a teraz gdy nagle poczuła coś więcej, oszołomiło ją to zupełnie. Nie usłyszała od niego niczego nowego, ale miała wrażenie, jakby to co mówił, dopiero zaczęło do niej docierać. Może to te trzy magiczne słowa, może to coś, co było niezależne od niej, ale stało się. Dotąd tonęła w morzu cierpienia, a teraz jakby wreszcie wydostała głowę ponad powierzchnię. Ból, który w niej tkwił, nie zelżał, ale nagle poczuła się na tyle silna, by stawić czoło tym tygodniom milczenia. Bo to nie była jej wina.
Wygrzebała się z pościeli i na chwiejnych nogach poszła do łazienki. Spojrzała w lustro i przeraziła się siebie. Opłukała spuchniętą twarz zimną wodą, a potem wzięła szczotkę i zaczęła ostrożnie rozczesywać włosy. Dziewczyna, którą widziała w swym odbiciu była złudnie do niej podobna, ale miała nieodparte wrażenie, że to ktoś zupełnie inny, odmieniony ostatnimi zdarzeniami. Splotła włosy w warkocz na boku, po czym opuściła łazienkę i przeszła do garderoby. Zsunęła z siebie wygniecioną sukienkę i nie mając pojęcia, co na siebie włożyć, sięgnęła po legginsy i długą, luźną bluzkę, która z natury była duża, więc nie mogła wisieć na niej bardziej niż inne rzeczy. Wciągając na siebie getry, czuła pod palcami wystające kości, a skóra wydawała jej się jakoś nienaturalnie cienka. Wcześniej nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo schudła. Wsunęła na stopy płaskie klapki i czując, jakby czekał ją najcięższy egzamin, wyszła z pokoju. Schodząc na parter, słyszała gwar rozmów. Wzięła głęboki oddech i weszła do jadalni.
Pierwszy zauważył ją Bill, kiedy jego usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu, w jej stronę odwróciły się kolejne głowy i rozmowy ucichły. Powoli powiodła spojrzeniem po wszystkich, nie spodziewała się obecności rodzin Gustava i Georga. Mama uśmiechnęła się pokrzepiająco, Simone skinęła głową, Bill wciąż się uśmiechał, Shie i Jul też, Liv patrzyła jej prosto w oczy i to wystarczyło. Siostrzane nieme wsparcie dało jej najwięcej odwagi. Ostatnią osobą, na której zatrzymała wzrok, był Tom. On jako jedyny patrzył na nią w skupieniu, on jako jedyny wydawał się nie cieszyć. Przestąpiła przez próg i uśmiechnęła się nieznacznie.
- Przepraszam, że nie zachowałam się, jak gospodyni – odparła cicho. – Kto podjął trud przygotowania tych pyszności? – niepewnym krokiem podeszła do miejsca obok Toma i z aż nader widoczną ulgą, usiadła do stołu.
- To mama – odparła Liv.
- I mama – dodał Bill. Scarlett popatrzyła na obie kobiety, nie kryjąc wdzięczności. Starając się nie pamiętać o tych bacznych spojrzeniach, które ją lustrowały, sięgnęła po sałatkę grecką i nałożyła na talerz odrobinę. Liv, jak zwykle bezbłędnie, wyczuła jej bezgłośną prośbę i ponownie podjęła rozmowę. Scarlett jadła, choć przełyk i żołądek odmawiały przyjmowania pokarmu, zmusiła się do tego, wiedząc, że powinna. Nie podnosiła wzroku znad talerza, jednak podświadomie czuła, że Tom cały czas na nią patrzył.
- Scarlett – usłyszała ponad sobą głos mamy, a zaraz po tym, że wszyscy wstali. Podniosła wzrok. Mama trzymała przed sobą ogromny tort czekoladowy z misternym napisem głoszącym, że to z okazji jej urodzin. Zanim zdążyła zrozumieć kontekst sytuacji, z ust jej bliskich popłynęło gromkie ‘Sto lat’. Chciała też wstać, ale wyraźnie zaokrąglona Julie powstrzymała ją. Posłała jej serdeczny uśmiech i uścisnęła ramię. Julie ją rozumiała, czuła to. Do oczu znów napłynęły jej łzy, gdy zatonęła w kakofonii życzeń i uścisków. Była zbyt przejęta, by zapamiętać, kto życzył jej czego. Dopiero, kiedy stanął przed nią Tom, poczuła się na swoim miejscu. Dzieliła ich odległość pół kroku, ręce trzymał w kieszeni i po prostu patrzył na nią.
- Kocham cię, Maleńka – Scarlett rozpłakała się, a Tom ją przytulił. – Wróć do mnie, tak bardzo cię proszę – zamknął ją w swoich ramionach i kołysał, póki nie przestała łkać. Wszyscy już wrócili do stołu, Sophie pokroiła tort, więc i oni dołączyli do nich. Rozmowa płynęła wartko, ktoś się śmiał, ktoś inny opowiadał jakąś śmieszną historię. Ciężka atmosfera prysła, tort znikał, a bliskim udzielił się pogodny nastrój. Nawet Tom zaczął włączać się do rozmowy. A Scarlett dzióbała tort i niewyjaśniona irytacja wzrastała w niej wraz z każdym wybuchem śmiechu. Zacisnęła zęby i dłoń na widelczyku tak mocno, że zbielały jej kłykcie. Starała się oddychać głęboko, ale miała wrażenie, że się dusi. Nie podnosiła wzroku, bo wiedziała, co by zobaczyła, a widoku radosnych twarzy znieść nie byłaby w stanie. Miała nadzieję, że to minie, ale wręcz przeciwnie – czara zapełniała się, będąc coraz bliższą przepełnienia. Coś ściskało jej żołądek, piekło w okolicy serca. Ktoś musiał to spostrzec, bo zapytał jak się czuła, a to przelało czarę goryczy. Nie mogła tego słuchać. Nie mogła tego znieść. Jak oni mogli być tak beztroscy?! Jak mogli tak lekko rozmawiać?! Zerwała się z krzesła, wywracając je do tyłu. Objęła załzawionym spojrzeniem pokój, w którym momentalnie zaległa cisza. Oddychała ciężko, nierówno i było jej słabo.
- A jak mam się czuć, do jasnej cholery?! Pochowałam dziecko. Minęły ledwo dwa miesiące, a wy zachowujecie się, jakby nic się nie stało! – huknęła rękoma w stół i jakby się opamiętała. – Przepraszam – wyszeptała drżącym głosem i wybiegła z pokoju. Jakiś widelczyk stuknął o talerzyk, jakaś filiżanka o podstawek. Znów zaległa cisza. Tom siedział w bezruchu wpatrując się w swój kawałek tortu, jakby przeczuwał tą klęskę. Jedynie Sophie nie straciła animuszu, bo jako jedyna podniosła się ze swojego miejsca i nim wyszła, odrzekła;
- Ważne, że spróbowała.

11 komentarzy:

  1. ~Patrycja
    1 maja 2011 o 18:24
    Mam łzy w oczach. To chyba najlepiej oddaje to jakie uczucia uderzają z twojej notki. Po raz kolejny utwierdziłam się w przekonaniu jak utalentowaną pisarką jesteś. Trzymaj tak dalej a daleko zajdziesz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dark Queen

      4 maja 2011 o 19:26
      Dziekuję, Patrycjo ;)

      Usuń
  2. ~Kat.
    2 maja 2011 o 09:12
    Żeby tylko Tom nie stracił cierpliwości i coś się jeszcze bardziej nie zepsuło :< Zawsze po nowej notce potrzebuję kilka chwil, żeby wrócić do rzeczywistości… teraz było nie inaczej. Komentarz napisany na drugi dzień po przeczytaniu… (nie mówiąc już o tym, że tak dawno nie pisałam tutaj komentarzy…)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dark Queen

      4 maja 2011 o 19:28
      jak mniemam podobało Ci się ;) no i miło mi, że zdecydowałaś się dać znak życia.

      Usuń
  3. ~Rosa.
    2 maja 2011 o 14:53
    Ważne, że spróbowała. Bałam się, że już nigdy nie wyjdzie z tego pokoju. Nie spodobało mi się do końca to, jak zareagowała. Nie sam fakt reakcji, ale sposób opisania. Mimo to odcinek jak zwykle bardzo emocjonalny. I chcę zobaczyć, co będzie dalej. Wydaje mi się, że ten odcinek sprawi, że wszystko przeskoczy. Jakby był takim „intermission”. A może za dużo naoglądałam się filmów Bollywood.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dark Queen

      4 maja 2011 o 19:35
      No, ja nie wiem, co tu do rzeczy mają filmy Bollywoodu :P ale okej. Wiesz, wszystkim nie dogodzę, acz zdaję sobie sprawę z pewnych niedociągnięć, jak zawsze, ale czasem inaczej się nie da. Jest tak, jak być mogło. Mniejsza. To wyjście z pokoju… czasem do czegoś ważnego potrzeba bardzo niewiele, a tu, żeby zaszło Twoje ‘intermission’, Scarlett musiała usłyszeć swoje trzy magiczne słowa ‘nie twoja wina’. Bo to tak z ludźmi jest, że choć o czymś wiemy, ba, jesteśmy pewni, to czasem potrzeba usłyszeć te myśli od innej osoby. Tak było tutaj, ona nie przestałby się obwiniać, póki nie usłyszałaby tego. A im dalej w las, tym więcej drzew. Choć to i tak kropla w morzu, bo choć wydawałoby się, że nastąpiły jakieś zamiany, to to co się dzieje, wcale nie stanie się łatwiejsze. I tak, ważne, że spróbowała.

      Usuń
  4. ~Lestat
    2 maja 2011 o 15:56
    Ważne, że spróbowała. Bałam się, że zastygnie w tym marazmie, że ugrzęźnie w cierpieniu na tyle długo, że nie będzie już w stanie się z niego wyrwać. I tak mam wrażenie, że to trwało zbyt długo. Zbyt długo była sama, na zbyt długo zostawiła Toma samego. Zbyt długo żyli jak obcy sobie ludzie, zbyt długo mijali się we własnym domu, zbyt długo trwała pomiędzy nimi ta cisza. Ale spróbowała. I to jest ważne. Nie wiem, czy dzięki temu teraz będzie lepiej, nie wiem, czy to odniesie jakiś skutek, ale mam taką nieśmiała, cichutką nadzieję, że tak. Że teraz będzie im łatwiej. Ten rozdział był strasznie smutny. Mówiąc szczerze, nie wiem czy nie bardziej od poprzedniego. Ta stagnacja, w której pogrążyła się Scarlett, ta dojmująca samotność ich obojga, ich ból i cierpienie przeżywane osobno… to było bardzo smutne. Czekałam na to, aż w końcu coś drgnie, aż w końcu stanie się coś, co złamie ten mur, co zniszczy to milczenie. Przemowa Toma, kiedy przyszedł do niej, siedział z nią w łóżku i powiedział, że to nie była jej wina, była chyba właśnie tym momentem. Momentem, na który tak długo czekałam. Momentem, który odniósł skutek, który sprawił, że Scarlett na chwile otrzeźwiała, oprzytomniała, wstała z tego przeklętego łóżka i wyszła z pokoju. Jego słowa dały jej siłę, dały pewność, na która czekała, której potrzebowała. Przez chwilę łudziłam się, że teraz już wszystko będzie lepiej. Nie udało się. Ale przynajmniej spróbowała. Chyba rozumiem jej reakcję. Przez dwa miesiące żyła w zamknięciu, w odrętwieniu, sama, tylko ze sowim bólem i cierpieniem. jej światem był jedynie smutek i wspomnienia, jej myśli kręciły się tylko wokół Liama. Wyjście do rzeczywistości, do ludzi, musiało w niej obudzić zdziwienie, irytację. Bo okazało się, że jest coś oprócz. Coś oprócz jej bólu i smutku. Okazało się, że istnieje świat, mimo że przecież koniec świata już nastąpił. Jej reakcja była bardzo prawdziwa. Tyle że teraz ona będzie musiała to zrozumieć. Będzie musiała się pogodzić z tym, że ona żyje dalej. I że nie może żyć sama. To musi zrozumieć przede wszystkim; że nie tylko ona jest teraz samotna, że Tom również czeka na nią, tak samo jak ona na niego, że on oczekuje jej obecności, tak samo jak ona jego, że on też nie chce być sam. Bo to chyba było najsmutniejsze; to, że Scarlett zamknęła się w swoim świecie i nikogo do niego nie dopuściła, to że oboje byli tak strasznie samotni. Wierzę w to, że się podniosą, choć to z pewnością nie będzie łatwe. Ale muszą odnaleźć w sobie siłę, muszą dać sobie jeszcze jedną szansę. Nie mogą zostać w tym sami. Nie mogą skazywać się na samotność. Pozdrawiam serdecznie i czekam :*P.S. Nie podoba mi się obecność Isobel. Czego ona chce? I co ona knuje? Bo czuję, że ona coś knuje i bardzo mi się to nie podoba.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dark Queen

      4 maja 2011 o 19:54
      Wiesz, na dobrą sprawę myślę, że ten marazm byłby tutaj najmniej szkodliwy.No, ale nie wyprzedzajmy faktów. [to wina tego, że w dokumencie obok znajduje się świeżutki początek 51] Masz rację, bo jak wspomniałam w odpowiedzi nieco wyżej; im dalej w las, tym więcej drzew. Z każdą chwilą powrót stawałby się trudniejszy. I tak też jest.W sumie to masz rację. Wydawało mi się, że najtrudniejszą rzeczą, będzie dla mnie uśmiercenie Liama, ale tak naprawdę to wejście w ich role, stanowiło dla mnie największe wyzwanie, któremu, wciąż nie wiem, czy podołałam. Jednak biorąc pod uwagę pewne niejasności, które siedziały gdzieś tam w kąciku mojej podświadomości, które nie dawały mi spokoju, zaczynając 51 przekonałam się, że wszystko jest na swoim miejscu, że nie przeoczyłam niczego i jak zawsze każda przyczyna ma swój skutek. W sumie to czekałam na ten moment. Jakkolwiek to brzmi, chciałam żeby to się wreszcie stało, ale to chyba dlatego, żeby mieć to za sobą. Powoli idę na przód, ale i tak siedzę w tym z nimi. Scarlett jest specyficzna i czasem zbyt wąsko patrzy. Tak, jak teraz, nie dostrzega cierpienia u innych, widzi tylko swoje. Widzi tylko swój ból i swoją krzywdę. Bo jest matką, która nosiła synka pod sercem, karmiła go i ukochała od pierwszej chwili. Wraz z odejściem Liama, umarła też cząstka niej. Z resztą, miłości matczynej nie trzeba wyjaśniać. Scarlett nigdy nie lubiła dzielić się swoim bólem, zamyka go w sobie i nie pozwala innym wedrzeć się w te podwoje. Sądzi, że tak jest lepiej. Ten ból trochę ją otumania, bo nie dostrzega, że nie jest w tym sama, że cierpią też inni, głównie Tom, choć nie okazują tego jak ona. Och, chyba nabredziłam. A Isobel? Och, nie pooooowiem ^^

      Usuń
  5. ~EveLynn
    3 maja 2011 o 16:37
    Czytajac, chciałam złapac Scarlett i krzyknąć „zacznij żyć!”. Odcinek piękny, czytałam i płakałam…Dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
  6. ~Katalin
    3 maja 2011 o 17:28
    Od ostatniego postu wkroczyłas w najciezsze do poisania watki. Bo jak opisać śmierc takiego malenstwa i rozpacz rodziców? Łatwo jest wyobrazić sobie jak to jest stanąc na scenie i dać koncert, zakochac sie czy rozstać z ukochaną osobą, ale jak ubrać w słowa cierpienie, którego nie jestesmy w stanie ogarnąć rozumem? Z pewnoscia nad wyraz ciezko. A mimo wszystko, kurcze, dajesz rade. Wybierasz słowa, które układajsz misternie w zdania, a one zmieniaja sie w całe akapity. Mimo, ze na dobra sprawe stapasz po omacku, to ja to kupuję. Dla mnie to wszystko jest szalenie prawdopodobne i mysle, że nie brzmi to jak wyssana z palca bajeczka. Wiesz co podobało mi się najbardziej? Ha! Powiem ci xD Widac tu jak na dłoni różnice miedzy facetem a kobitką. Ameryki nie odkrywam w tej chwili, wiem, ale nie o to chodzi. Po prostu genialnie wg mnie przedstawiłas sposob w jaki reaguja na smierc dziecka i jak staraja sie z tym poradzic. Od razu wychodzi tez inna wiec jaka zbudowali z liamem. Wiadomo, że matka w pierwszch latach dziecka jest namber łan, a przez pierwsze miesiace funkvjonują jeszcze jakby wciaz byli polaczeni pepowiną. I dlatego pewnie w pewnym stopniu Scarlett chce zniknąć, bo bez jej malenstwa nie ma tez sporej czesci jej samej. Tom nie odczuwał tego w ten sposob. To nie on nosił go w sobie 9 miesiecy, nie czuł pierwszych ruchów, nie rodził go, nie karmił. Co by nie mowic, matka to matka. I nic nie jest w stanie jej zastapic. A Tom kochał Liama najlepiej jak mogł, ale to nie był ten rodzaj miłości. Wiez matki z niemowlakiem jest jak juz powiedziałam totalnie inna od wszystkich. No i przezywaja to na swoj sposob, innaczej. I tez dochodzi kolejny czynnik, czyli to, że Tom poczuł sie juz do roli głowy rodziny i podswiadomie widział, że musi sie pozbierac. Szkoda, że nie zdaje sobie sprawy, ze w tej chwili musi stac sie mega oparciem dla Scarlett, dla której w tej chwili swiat sie skonczył. Ale chyba byłoby za pieknie, gdyby przeszli przez to bez szwanku. Nie bede juz wspominac o tym,ze oboje czują sie winni, on bo kładł Liama wtedy spać, a ona, bo przeciez powinna cos zauwazyc. Naskładało sie miedzy nimi niedomówien i teraz posypia sie konsekwencje. Och, Kociku, bierz juz tego byka za rogi! :) :*

    OdpowiedzUsuń
  7. ~dirrtyfighter
    10 maja 2011 o 02:33
    to jest jedna z najboleśniejszych rzeczy, jakie w życiu czytałam. może stałam się mniej wrażliwa, a może nie potrafię ogarnąć tego ogromu cierpienia, ale cały czas czytając nie potrafiłam zareagować w jakikolwiek sposób. mimo, że coś w środku mnie tak bardzo nie zgadzało się z tym, co czytałam. podziwiam Cię, że dajesz sobie z tym radę, że nadal w ten sam, plastyczny, pełen emocji, a jednocześnie na tak wysokim poziomie sposób opisujesz to wszystko. to jest tak bardzo bolesne, bo stracili dziecko i tracą siebie na wzajem. a ten rodzaj ciszy i poczucia winy jest mi zbyt dobrze znany, więc tym bardziej… aż zabrakło mi słów. po prostu. boli. wcale nie takie zakończenie sobie wyobrażałam i tak bardzo chciałabym cofnąć wszystko to, co tu się wydarzyło. ale wiem, że nie mogę, że tak miało być, że to jedyna, słuszna wersja.

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo