4 sierpnia 2011

57. Jedna nadzieja daje więcej siły niż dziesięć wspomnień.

Tytuł: Marlena Dietrich


Obudził się wtulony w jej szlafrok. Zapach jaśminu i wanilii krótką chwilę mącił mu myśli. Tą krótką chwilę wydawało mu się, że ma ją obok siebie. I to była najpiękniejsza z chwile, które przeżył w ciągu minionych tygodni. Ociężale zwlókł się z łóżka i poszedł do łazienki. Opłukał twarz zimna wodą i umył zęby. Wychodząc z pokoju, zahaczył jeszcze o garderobę i zmienił koszulkę na świeższą, sądził, że później może nie mieć na to czasu. Zabrał też telefon i schodząc na dół, wybrał numer Billa. Odebrał po czterech sygnałach.
- Mówisz – sapnął do słuchawki. Tom po drugiej stronie słyszał szum, więc uznał, że brak gdzieś wędruje.
- Rozmawiałeś ostatnio ze Scarlett?
- Zależy jak ostatnio.
- No, ostatnio – odpowiedział zmieszany. Dziwnie mu było nie mieć pojęcia, co mogło się z nią dziać przez czas dłuższy niż jeden dzień. Dotąd to było maksimum. A teraz nie miał pojęcia, jak radziła sobie przez ostatnie tygodnie.
- Hmmm, więc ostatnio gadałem z nią, jakieś dwa dni po tym, jak była w Loitsche.
- Gdzie była?
- A skąd mogę wiedzieć? Kiedy zapytałem, co robi, powiedziała, że spaceruje. Pogadaliśmy chwilę, była dziarska, bojowa i morowa, więc uznałem, że ma solidnego doła, ale to zrozumiałe, po twoim występie.
- Cholera – mruknął. Wyprostował się i podrapał po karku. Cały ścierpł.
- Co jest?
- Wczoraj wróciłem do domu, ale jej nie zastałem. Jej rzeczy zostawione są w nieładzie i mam wrażenie, że dawno jej nie było w domu. Myślałem, że coś wiesz. No, nic. Dzwonię do Liv.
- Ja właśnie idę na spotkanie z Davidem. Postaram się trochę przełożyć w czasie nasze wejście do studia. Myślę, że czas jest ci teraz potrzebny.
- Dzięki, brat.
- Wiesz, co sobie myślę?
- Co?
- Ona może być wszędzie. To przecież Scarlett. Gdy cierpi, ucieka. A teraz cierpi podwójnie.
- Wiem i to mnie przeraża – po tych słowach rozłączył się i rozejrzał po holu, jakby chciał się upewnić, czy aby na pewno nie wróciła, czy zaraz nie przyjdzie do niego, pachnąc słodko, jak ciasto, które właśnie upiekła. Wiedziony wyimaginowanym zapachem wszedł do kuchni i nalał sobie soku. Usiadł na wysokim stołku przy blacie i wybrał numer Liv.
- Cześć, szwagrze – odebrała niemal natychmiast, piorunując go radosnym świergotem. Mimowolnie skrzywił i upił spory łyk soku. Tak na osłodę.
- Cześć, Liv. Po twoim tonie mniemam, że nie rozmawiałaś ze Scarlett.
- Rozmawiałam, ale jakiś tydzień temu. Tuż po powrocie z Irlandii.
- Jesteś w domu?
- No, jestem, ale co się stało? Nie ma jej?
- Będę za dwadzieścia minut – rozłączył się i wrzucił telefon do kieszeni. W żołądku zaczęło ssać go z głodu, więc dopił duszkiem sok i wypalił z domu, w pędzie porywając portfel i dokumenty. Pod domem O’Connorów był nie po dwudziestu, a po piętnastu minutach. Po drodze przejechał przynajmniej dwa razy na czerwonym i wymusił pierwszeństwo niezliczoną ilość razy. Nie mówiąc o przekroczeniu prędkości. Kiedy wbiegał na schodek, drzwi otworzyły się przed nim i stanęła w nich zatroskana Liv. Była jakaś odmieniona, dokonała się w niej jakaś zmiana. Zmiena, którą już skądś znał, ale myśl ta była tak ulotna, że w natłoku niepokoju uleciała szybciej, niż zdążył się nad nią zastanowić. – Gdzie ona może być, Liv?
- Poczekaj – wyszła na moment, po czym wróciła z czasopismem i pokazała je Tomowi. Na okładce był on, kucający przy Davidzie i Lena tuż obok nich. Na szczęście widać było tylko jego twarz. – Myślisz, że widziała to? – zapytała, siadając naprzeciw niego. Liv nigdy nie oceniała. W jej głosie nie było złości czy krytyki. Nie wyrokowała, nie mając pewności i to w niej lubił.
- Widziała znacznie więcej. Ktoś zrobił dużo więcej zdjęć i wysłał je Scarlett. Ona je obejrzała i natychmiast przyjechała do Loitsche, a ja popełniłem największy błąd, nie wyprowadzając jej z błędu. Bo ta kobieta to moja… znajoma. Dawna znajoma. Scarlett nie zarzuciła mi niczego. Prosiła tylko o wyjaśnienia, a je nie byłem gotowy wyjaśnić jej niczego, bo sam niewiele rozumiałem. I wyjechała. To było mniej więcej tydzień temu. Wczoraj wróciłem, bo… bo uświadomiłem sobie coś, co wiedziałem od początku, a jej nie było. Myślałem, że może jest tu albo po prostu gdzieś wyszła, ale nie wróciła na noc i strasznie się martwię. Rozmawiałem wcześniej z Billem. Powiedział mi coś oczywistego; ona może być wszędzie. A ja muszę ją znaleźć. Muszę jej wytłumaczyć. Musimy wszystko naprawić – Liv słuchała go uważnie, a potem zastanawiała się chwilę.
- Bill ma racje, ale nie wie, jak rozumuje moja siostra. A ja tak – uśmiechnęła się pokrzepiająco.
- Dlatego tu jestem, bo chyba tylko ty możesz mi pomóc.
- Sęk tkwi w tym, że kiedy ona była gotowa wrócić, ty odszedłeś i to ją złamało. To było takie coś, jak z twoim powrotem wczoraj. Wielkie tarant przed pustą salą. Wiesz, nie neguję cię, bo miałeś do tego święte prawo. Zniosłeś sam zbyt wiele i czara się przelała, ale wiesz, jaka ona jest. Totalnie nieprzewidywalna. Widziałam ją w Los Angeles. Ona myśli, że ja tego nie wiem, ale z trudem znosiła mnie i Georga. Bo była tak nieszczęśliwa, rozżalona i samotna. I przede wszystkim u kresu sił. A potem wróciła z nadzieją, że zastanie cię w domu, a dostała zdjęcia, o których mówisz, a potem kolejny cios, bo pozwoliłeś jej wierzyć, że masz coś na sumieniu, więc uciekła. Moim zdaniem, żadne z was nie ponosi winy za to, co się stało. Radziliście sobie, jak umieliście. Nie wiem, czy przeżyłabym taką stratę.., ale wiem, że waszym błędem było to, że pozwoliliście sobie na samotność. Na wyizolowanie się. To już minęło, nieważne. Trzeba się zastanowić, jak naprawić te szkody. Bill miał świętą rację, mówiąc, że ona może być wszędzie. Ale biorąc pod uwagę, że działała impulsywnie, bez zastanowienia i potrzebowała czegoś na już, jasne jest, że nie wyjechała do jakiegoś Honolulu, tylko w sprawdzone miejsce. A sprawdzonym miejscem jest moje mieszkanie w Paryżu. Jest jeszcze domek po babce na riwierze, ale nie sądzę, by tam pojechała. Potrzebowała ciszy, spokoju i samotności, ale przede wszystkim pewnego miejsca. I jestem na dziewięćdziesiąt dziewięć procent pewna, że tam jest. Z resztą, poczekaj. Pierre. Użycz mi telefonu, swój mam w pokoju – Tom prędko podał Liv komórkę, a ona wybrała numer. Odebrano po dwóch sygnałach. Przez dłuższą chwilę słuchała wywodu po drogiej stronie, wywracając tylko oczami. Później spoważniała i mimowolnie skinęła głową. – Dzięki, Pierre – odparła tylko i oddała Tomowi komórkę.
- I co? – Liv spojrzała na Toma i gdyby tylko sytuacja nie była tak poważna, uśmiechnęłaby się. Nie musiał mówić, że kocha jej siostrę. To uczucie malowało się w jego zatroskanym spojrzeniu, niepewnych gestach i takiej tęsknoty emanującej z niego całego. Pokiwała znów  głową.
- Jest tam. Nie musiałam mówić, po co dzwonię. Najpierw wygłosił mi tyradę, że o nim zapomniałam, a potem od razu odrzekł, że Scarlett jest tam i ma się w miarę dobrze. Teraz jest z Hugo na zakupach. Ponoć wczoraj, kiedy wracała zaczepił ją jakiś nachalny fan i pewnie wszedłby z nią do klatki, ale weszła do jakiegoś sklepu, zadzwoniła po nich i Hugo swoją nieskromną posturą dał gościowi do zrozumienia, że pani sobie nie życzy i dziś na wszelki wypadek pojechali razem.
- Dzięki, Liv – zerwał się z miejsca i niemal popędził do wyjścia, jednak w połowie drogi zatrzymał się i odwrócił do niej. – Odkąd jest Scarlett, w moim życiu nie ma żadnej innej kobiety.
- Wiem – Liv uśmiechnęła się do niego. – Zadzwonię na lotnisko i zarezerwuję ci bilet na najbliższy lot – Tom tylko skinął głową i już go nie było. Liv odetchnęła głęboko i wyszła z pokoju. Miała wielką nadzieję, że tych dwoje wreszcie odnajdzie drogi ku sobie, bo jeśli oni nie wygrają swojej miłości, to ona nawet nie próbowała wierzyć we własne powodzenie.
*

Widok z wieży Eiffla zapierał dech w piersi. Na tej wysokości mogła spokojnie skupić się na swojej kawie i rogaliku, nie bojąc się, że znów ktoś ją zaskoczy. Odkąd wycofała się nieco w cień, przywykła do tego, że mogła czuć się, choć trochę anonimowa. Ostatni incydent przypomniał jej, że jednak się myliła. Toby przyleciał niemal natychmiast i czuła się o wiele lepiej. Słońce przyjemnie grzało, a ona siedząc tuz przy szklanej ścianie, mogła przyglądać się ludziom nie większym niż opuszek palca i widokom rozpościerającym się w dali. Razem z nim był też Hugo, więc nie obawiała się już niczego. Westchnęła, czując spokój. Pierwszy raz od wielu dni udało jej się rozluźnić. Nie wiedziała, czy zdążyła przywyknąć, czy może po prostu przestała czekać.
- Scarlett? – przyzwyczaiła się już do nieco niepewnego zapytania przesiąkniętego francuskim akcentem, jednak tym razem… Odwróciła się z delikatnym uśmiechem, gotowa zapozować do zdjęcia czy dać autograf, jednak czekała ją niespodzianka. Słusznie wyczuła inną nutę w owym głosie przesiąkniętym nonszalancją i pewnością siebie, bo to nie był żaden fan. – Javier Fontaine – przedstawił się i patrząc Scarlett prosto w oczy, ucałował jej dłoń. Oniemiała i tak też spoglądała na niego dłuższą chwilę. Jej mina musiała zaniepokoić Toby’ego, gdyż podszedł i tym samym wyrwał ją z tego chwilowego letargu. Delikatnie dotknął jej ramienia, spoglądając pytająco.
- Wszystko w porządku – skinęła głową, uśmiechając się delikatnie. – Mogę w czymś pomóc? – zapytała unosząc jedną brew. Doskonale wiedziała, dlaczego Fontaine do niej podszedł. Słyszała o tym, jak w wywiadach nie raz powtarzał, że nie może się doczekać ich spotkania i opowiadał jakieś niestworzone historie na temat jego rzekomego zainteresowania jej osobą. Kolejny, dla którego stanowiła tylko obiekt. Odrzuciła do tyły włosy, taksując go spojrzeniem.
- Miło mi poznać. Czekałem na tą chwilę od bardzo dawna – uśmiechnął się szelmowsko i usiadł obok niej. Scarlett upiła łyk kawy i wygodnie rozparła się na krześle. Nie podobało się jej to, że tak bezwstydnie przyglądał się każdemu odcinkowi jej ciała, który mógł zobaczyć nad stolikiem. Nie peszyło jej to, nauczyła się radzić sobie w takich sytuacjach, ale miała wrażenie, jakby te spojrzenia były jawnym brakiem szacunku. Czasem żałowała, że nie była tak zupełnie przeciętna, jak wydawało jej się, gdy była dzieckiem. Wydatny dekolt okazał się tym razem kiepską decyzją, bo spojrzenia Fontaine’a padały głównie tam. Nie zasłoniła się, ale usiadła tak, by ograniczyć mu widok. Oparła łokcie o blat stolika i splótłszy dłonie, oparła na nich brodę. Spoglądała na niego z dozą ignorancji, by uświadomić mu, że zainteresowanie było bezwzględnie jednostronne.
- Słyszałam coś o tym.
- Nie sądziłem, że moja sława sięga aż tak daleko – odparł z udawaną skromnością. Scarlett zaintrygował jego głos. Był jej jakby znajomy, ale jednocześnie zupełnie obcy. Była w nim nuta, czegoś, co kojarzyło jej się z kimś, nie wiedziała kim.
- Sława? Powiedziałabym, że głupota – odparła obojętnie, nie spuszczając z niego wzroku. Nie speszył się, nie zawstydził, a jedynie szerzej uśmiechnął.
- Urocza, jak zawsze. Nie dziwne, że zwojowałaś świat.
- Dziękuję – uśmiechnęła się, unosząc jeden kącik ust ku górze. Odszukała w torebce portfel i rzuciła na stół banknot. – Żegnam – powiedziała ze słodkim uśmiechem i z gracją wstała od stolika.
- Do zobaczenia – odpowiedział, odprowadzając wzrokiem kołyszące się biodra brunetki. – Do zobaczenia – powtórzył, gdy zniknęła mu z oczu.

Spakował kilka najpotrzebniejszych rzeczy i w pośpiechu ruszył aleją, żałując, że auto zostawił pod bramą. Pożałował jeszcze bardziej, gdy zobaczył, ilu reporterów zdążyło się pod nią zgromadzić w ciągu tych dwudziestu minut, gdy był w domu. Zaklął pod nosem i wsunął na niego okulary. Nim dotarł do furtki, zdążył zadzwonić do Maxa, by przyjechał jak najszybciej i sprawdził posesję. Obrzucił szybkim spojrzeniem swoje szanse w stosunku do całej grupy dziennikarzy, ale musiał zaryzykować. Grad pytań zasypał go już spory kawałek od ogrodzenia, nie słuchał. Zastanawiał się, jak przejść te kilka metrów i bez problemu dostać się do samochodu. W końcu doszedł do wniosku, że musi dać im to, czego oczekują, żeby ustąpili i odblokowali bramę. Zatrzymał się, jakiś metr przed nią i uważnie spojrzał na dziennikarzy, starając się nie mrużyć oczu przez wściekle błyskające flesze.
- Umowa jest taka, odpowiadam na pięć pytam, a potem dajecie mi święty spokój. Tak będzie najszybciej, jeśli wam nie odpowiada zawsze możemy rozwiązać problem w mniej przyjemny sposób. To jak? – wśród reporterów rozległ się niezadowolony pomruk, ale musieli zdawać sobie sprawę z tego, że faktycznie mógł rozwiązać sprawę inaczej. Poprawił sobie plecak na ramieniu i spojrzał po nich wyczekująco. To wystarczyło, by posypał się grad pytań, który zignorował. Zaś to wystarczyło, by dziennikarze opanowali się nieco. Pierwsze, które padło głośniej spośród szemraniny, ani trochę go nie zdziwiło.
- Czy to prawda, że rozstaliście się ze Scarlett?
- Nie – błysnął flesz i oślepił go zupełnie, kilkanaście ciągnących się w nieskończoność sekund nie widział nic. Zasłonił oczy i odczekał chwilę. Czuł jak się załzawiły. Kiedy je otworzył obraz był nieco zamazany. – Wyłączcie to z łaski swojej – padło kilka kolejnych pytań, które ignorował, dopóki nie przestali robić zdjęć. – Ja mam czas – skłamał. Zupełnie nie miał czasu, ale to zupełnie inna historia. Przestąpił z nogi na nogę i poprawił plecak na ramieniu.
- Jak radzisz sobie po stracie dziecka? – spojrzał na kobietę, która wypowiedziała to pytanie i w pierwszym odruchu miał ochotę posłać ją do diabła. Krwiopijcy. Nie umiał radzić sobie z prasa tak dobrze, jak Scarlett. Najchętniej uciekłby przed nimi.
- Najlepiej, jak można w takiej sytuacji. Zapewne nie masz zielonego pojęcia o tym, co czuje rodzic po stracie dziecka, a nawet jeśli masz, to i tak to powinno ci wystarczyć, a jeśli nie pomysl o wszystkich najgorszych rzeczach, jakie spotkały cię w życiu, o wszystkich lękach i trudnościach, o całym cierpieniu i dodaj to do siebie. Będziesz wiedzieć, jak się czuję i uznaj, że sobie radzę.
- Scarlett odpowiadałaby inaczej! – padło spośród tłumu. – Gdzie ona jest?!
- Tam, gdzie nikt pyta jej o to, jak się czuje, jak sobie radzi, co się z nią dzieje, co, jak i dlaczego. Odpoczywa. Nabiera sił. W ciszy i spokoju. Możecie być pewni, że w najbliższym czasie znów o niej usłyszycie. Wbrew pozorom jest tylko człowiekiem i potrafi cierpieć – szył, ale cóż mógł zrobić innego? Westchnął i spojrzał w stronę, z której padło kolejne.  
- Czy to oznacza, że podupadła na zdrowiu? Od dawna krążą plotki, że coś z nią nie tak. A do tego do mediów trafiły twoje zdjęcia w towarzystwie nieznanej kobiety, jak to skomentujesz? W połączeniu z doniesieniami, że nie mieszkacie już razem, fakt ten wzbudza kontrowersje.
- Nie skomentuję tego, bo to moja prywatna sprawa, z kim się spotykam. Nie dotyczy ona ani zespołu ani jego muzyki, więc nie rozumiem skąd te wszystkie pytania. Szerzycie plotki. Sądziłem, że zainteresuje was praca nad nowym krążkiem Tokio Hotel czy reedycją płyty Scarlett – zironizował, piorunując spojrzeniem bogu ducha winną dziennikarkę stojącą pomiędzy wyrywającymi się kolegami po fachu.
- Gdzie się wybierasz? – to pytanie wywołało na usta Toma niemal wredny, sarkastyczny uśmiech, który z trudem złagodził.
- Właśnie skopałeś ostatnie pytanie. Do widzenia państwu.
*

Wychodząc z budynku Universal Music, był święcie przekonany, że nic bardziej emocjonującego, niż stracie z producentami go już nie spotka.

Bill nie miał pojęcia, jak bardzo się mylił.

Szklane drzwi zamknęły się za nim z cichym trzaskiem, chował papiery do torby, zakładał okulary na nos i poprawiał włosy jednocześnie, nieco zbaczając z kursu. Kiedy już opanował wszystkie te chłonne zaangażowania czynności, podniósł wzrok w celu zlokalizowania taksówki i przeżył szok. Ciśnienie skoczyło mu przynajmniej do dwustu dwudziestu. Na chodniku, tuż przed głównym wejściem, na wprost niego stały właścicielki najcudowniejszych w świecie miodowych oczu, których spodziewał się już nigdy nie ujrzeć. Musiały być w niemniejszym szoku, bo po prostu stały i patrzyły. Za nic w świecie nie zamierzał po prostu pozwolić im odejść. To spotkanie jedno na milion. Przyłożył tylko palec do ust i przywołał taksówkę. Bez słowa wsiadły do środka. Podał adres Sheratona, podał kierowcy banknot studolarowy i nakazał, by jechał tuż za taksówką, w którą wsiądzie on sam i zatrzasnął drzwiczki. Serce waliło mu, jak oszalałe, gdy zatelefonował do recepcji i nakazał, by boy hotelowy czekał przed wejściem. Prędko podał kierowcy pieniądze i wysiadł z auta. Oglądając się nerwowo podał boyowi instrukcje, wcisnął chłopakowi w dłoń napiwek, który sprawi, że nawet nie przyśni mu się powiadamiać prasy o jego gościach i sam zniknął w hotelu. Kątem oka dostrzegł, jak z pełną galanterią poprowadził Rainie i Candy na tyły hotelu. W swoim pokoju był na tyle wcześniej, by zdążyć zebrać myśli. Uznał, że środki ostrożności, jakie zastosował były wystarczające, może nawet nieco przesadzone, ale działał w pośpiechu. Szybko zgarnął swoje rzeczy i rzucił je do otwartej walizki. W tej samej chwili rozległo się pukanie.
- Proszę! – wszystko działo się w zwolnionym tempie, jak w starym filmie. Dziewczyny weszły do pokoju, rozglądając się niepewnie, a boy natychmiast zamknął za nimi drzwi. Stali tak kilka niekończących się sekund, rozdzieleni długością całego pokoju i patrzyli na siebie, jakby po tych kilkunastu minutach napięcia, nie wiedzieli, co zrobić. Rainie przefarbowała włosy i zrobiła delikatną trwałą, schudła jeszcze bardziej, co podkreślały dopasowane ubrania i z pozoru wydawała się zupełnie inną kobietą. Jednak on poznałby ją wszędzie. Candy miała ścięte włosy nieco poniżej uszu. Bez kucyków do złudzenia przypominała matkę. Jasne włosy okalały jej okrągłą buzię, a miodowe oczy patrzyły na niego radośnie. Już bez smutku, ale wciąż z lękiem. Pojął, że stał tak już zbyt długo i powoli podszedł do nich, nie odrywając oczu od twarzy Rainie. Na jej ustach błąkał się uśmiech.
- Pan pozwoli, Michelle – siknęła głową – i Hailee – wskazała na córkę – Parker. Dokładnie od wczoraj.
- Bill Kaulitz – skłonił się elegancko. – Od zawsze – Hailee zachichotała, a Michelle uśmiechnęła się, kręcąc głową. Bill nieśmiało wyciągnął dłoń i delikatnie pogładził jej policzek. Przylgnęła do jego dłoni, przymykając powieki, a mała zachichotała znów i mocno przytuliła się do niego.
- Mówiłam mamie, że kiedyś cię tu spotkamy, ale nie chciała mi wierzyć.
- Bo ty zawsze masz rację – odparł z uśmiechem, biorąc dziewczynkę na ręce. Podniósł ją do góry i zaraz opuścił, mocno do siebie przytulając. – Ale ty jesteś ciężka. Urosłaś chyba, co?
- Trzy centymetry – odparła zadowolona. – Mam już metr czterdzieści cztery.
- Ale z ciebie wielkolud – Hailee zaśmiała się i pociągnęła Billa za włosy.
- Tamte podobały mi się bardziej.
- A ty mi się podobasz zawsze – odgryzł się, stawiając ją na podłodze.
- A mama? – zapytała z chytrym uśmiechem. Splotła ręce za plecami i posłała mu pełne przekory spojrzenie.
- Mama podoba mi się codziennie bardziej – ukradkiem spojrzał na Michelle, która też spoglądała na niego.
- Nawet jak nas nie ma?
- Wtedy podwójnie – odparł z powagą, spoglądając na Rainie.
- Chyba chce mi się siusiu – zmarszczyła nos, rozglądając się po pokoju. Kiedy zlokalizowała uchylone drzwi łazienki, oddaliła się zostawiając plecaczek na stercie ubrań Billa i szczelnie zamknęła za sobą drzwi.
- Twoja córka posiada szósty zmysł.
- Chyba nawet i siódmy – uśmiechnęła się, spoglądając na zamknięte drzwi. – Ciekawe, jak długo wytrzyma.
- Jak się czujesz?
- Przytul mnie, Bill – zrobił to bez słowa. Przygarnął do siebie jej kruche ciało, chowała się w jego ramionach niemal cała. Zmarniała w ciągu tych miesięcy. – Tak bardzo było mi tego potrzeba – objęła go rękami w pasie i przytuliła policzek do jego torsu. – Ciężko mi, wiesz? Takie życie wcale nie jest łatwiejsze. To nasza trzecia przeprowadzka. Kiedy dzwoni do mnie Armstrong już wiem, że muszę szybko pakować walizki i czekać na policję. Nie ma już Hansa, który krzywdziłby nas fizycznie, ale jest niepewność. Hans jest skazany, jego ojcu wytoczono proces, ale jest jeszcze jego matka. Ja wiem, że ona nas szuka. Przedwczoraj prawie nas znalazła. Nie wiem, jak ona to robi, ale robi. Policja też to wie, ale nie chce mi niczego powiedzieć, każą mi normalnie żyć, ale ja już chyba nie umiem… jakkolwiek było wtedy, przynajmniej mogłam być z tobą.
- Żałujesz? – zapytał cichutko.
- Nie, Candy… znaczy Hailee jest szczęśliwsza. Ma nowe koleżanki, choć nie na długo, ale zawiera nowe znajomości. Chodzi spać spokojna. Lubi się uczyć i chce poznawać świat, ale wiem, że ciągłe przeprowadzki, kiedyś ją zmęczą. Na razie to przygoda, ale ileż można…
- Wtedy będziesz wiedziała, co zrobić.
- Ale tak nie można, Bill… - podniosła głowę i spojrzała w jego zatroskane oczy. Tak bardzo tęskniła za tymi pełnymi miłości i ciepła oczami. – Póki, co minęło niewiele czasu, ale przecież musisz ułożyć sobie życie. Dziś spotkaliśmy się dzięki przypadkowi. Mam nadzieję, że tej chwili słabości nie przepłacę okładką żadnego piśmidła. Takie zrządzenie pewnie nie nastąpi prędko, jeśli w ogóle. Kiedy stąd wyjdziemy, nie będę mogła mieć pewności, czy cię jeszcze kiedyś zobaczę. Obiecałeś mi, Bill. Ja dotrzymuję słowa. Choć milion razy pragnęłam wsiąść w samolot i wrócić, nie robię tego. Ty też spełnij obietnicę.
- Wszystko się wali. Czuję się jak w jakiejś telenoweli. Ty odchodzisz, umiera Liam, Scarlett i Tom są o krok od rozstania. Chyba tylko Georg i Liv wychodzą na prostą, bo Gustav też nie ma łatwo. Caroline uciekła, pewnie już nie żyje, a on dowiedział się, że cały ten czas nie tylko okłamywała go, ale tez ukrywała prawdziwą tożsamość.
- Scarlett i Tom są bliscy rozstania..?
- To jakiś kosmos. Uciekają od siebie, potem się szukają i nie mogą znaleźć. Najpierw Scarlett przez dwa miesiące siedziała zamknięta w pokoju, potem Tom pojechał do Loitsche i spotkał swoją dawną miłość, która namieszała mu w głowie dzieckiem, które mogłoby być jego, ale na szczęście nie jest. Potem on wraca, ale jak się okazuje, jej nie ma, bo kiedy dowiedziała się o owej dziewczynie, on nie raczył jej wytłumaczyć czegokolwiek, więc Scarlett przepadła w eterze. Mówię ci… - westchnął i oparł policzek na czubku głowy Rainie, ona zawsze dla niego będzie Rainie. Pachniała truskawkami. – Brakowało mi ciebie.
- Nie mów o tym, nie chcę płakać. Hailee musi widzieć, że to popieram, bo wtedy ona przyjmuje cały stan rzeczy chętniej.
- Rainie? – uwielbiała, gdy wymawiał jej imię. W jego ustach brzmiało niczym najpiękniejsza piosenka. W odpowiedzi tylko mruknęła, pragnąc, by mówił dalej. – Czy myślisz, że mógłbym zrobić to, o czym myślę odkąd cię dziś zobaczyłem? – dziewczyna odsunęła się nieco, spoglądając na niego z ukosa. Jej twarz rozjaśnił piękny uśmiech.
- Lubię, gdy wymawiasz moje imię. Tak bardzo mi go brakowało… - westchnęła, zamilkła i przymknęła powieki. A Bill przyglądał się nie mogąc nadziwić się, jaka była piękna. – No, na co czekasz?
- Nawet nie wiesz, jak bardzo cię kocham, Rainie – westchnął, a ona otworzyła oczy. Patrzyła na niego długą chwilę i pokręciła głową.
- Wiem, Bill. Wiem – uśmiechnęła się i objęła jego twarz dłońmi. – Pasuje ci zarost – pogładziła opuszkami jego szorstkie policzki. – Teraz, dzięki temu, że cię widzę, będę miała nowy obraz ciebie przed oczami, gdy nie będę spać nocami.
- Rainie… - szepnął głosem przepełnionym bólem i pochyliwszy się nieco, delikatnie musnął jej wargi. Zadrżała, a on przypomniał sobie, jak bardzo bała się dotyku. Jakby odgadując jego myśli, powiedziała;
- Nie boję się ciebie, Bill. Nigdy się nie bałam – zaplotła ręce na jego karku i stanąwszy na palcach przyciągnęła go do siebie, przywarła do niego całym ciałem, całując go czule. Rozwarła zachęcająco wargi, co on z pełną żarliwością wykorzystał to. Całował ją długo i namiętnie. Niepewność, jaka wcześniej krępowała Rainie zniknęła. Odzyskała siebie. W tej samej chwili drzwi łazienki otworzyły się energicznie i wyszła z niej naburmuszona Candy.
- Przykro mi, ale nie miałam tam już co robić. Obejrzałam wszystko, a siusiu zrobiłam nawet dwa razy. Teraz musicie zająć się mną – wzięła się pod boki, posyłając mamie i Billowi buńczuczne spojrzenie. Jednak oboje widzieli, jak cieszyła się widząc ich przytulonych.
*

Ku jego zdziwieniu, dziennikarze zmyli się niemal od razu. Na samolot zdążył w ostatniej chwili, więc nie miał zbyt wiele czasu na myślenie. Jednak lot dłużył mu się w nieskończoność. Przerobił milion scenariuszy, których finał za każdym razem był inny, niż pragnąłby tego. Z trudem przełknął posiłek, który zamówił, jednak wiedział, że później mógł już nie mieć czasu na jedzenie.
Zaczął się bać. Poczuł autentyczny strach przed tym, że może być już za późno. Minęło tak wiele czasu, który zmienił ich oboje, ale czy zmieniła się też ich miłość? Przez cały ten czas był tak pogrążony w cierpieniu i rozpamiętywaniu, że zapomniał, jak było kiedyś dobrze. I kiedy konfrontował to jak bardzo byli sobie bliscy, to ile razem przeszli z ostatnimi miesiącami, nadzieja wracała. Scarlett powtarzała, że nigdy nie mogło być tak źle, by się nie podnieść. Tak musiało być i tym razem. Denerwowało go to wszystko. Zrozumiał, jak bezmyślnie postępował.
Kiedy samolot wreszcie wylądował pierwszy poderwał się do wyjścia, a że miał jedynie bagaż podręczny, wypalił z lotnika i złapawszy pierwsza wolną taksówkę, pojechał pod kamienicę Liv. Zapasowe klucze okazały się zbawiennymi. Nie ryzykował, że Scarlett nie zechce go wpuścić. Wydawało mu się, że winda jechała w górę w nieskończoność, kiedy wreszcie znalazł się na właściwym piętrze, siląc się na spokój, podszedł do drzwi i zadzwonił. Dźwięk dzwonka poniósł się głośno po mieszkaniu, jednak odpowiedziała mu tylko cisza. Nie chciał wchodzić tam bez jej wiedzy. Mogłoby to ją tylko bardziej zdenerwować. Zapukał, jakby to mogło coś zmienić. Potem beznadziejnie oparł ugiętą rękę na drzwiach, a na niej czoło. Nadzieja wykwitła w nim tak, jak wtedy, gdy wracał do domu z Berlina. Tak wierzył, że ją odnajdzie.
- Nie uciekła ci – usłyszał za sobą dobrotliwy ton Pierre’a. – Chodź, poczęstuję cię herbatą – Tom odwrócił się i beznamiętnie skinął głową. Zabrał plecak i wszedł do mieszkania, a Pierre zamykając za sobą drzwi pomyślał, że historia lubi się powtarzać.
- Pewnie myślisz o mnie same najgorsze rzeczy – usiadł w fotelu, niedbale rzucając plecak obok siebie. Pierre postawił tacę na szklanym stoliku. Nalał Tomowi herbaty do kubka i zabrał swój. Przypomniawszy sobie o ciasteczkach, prędko przyniósł je z kuchni.
- Sam piekłem – uśmiechnął się krótko. – Nie masz racji, Tom. Nie oceniam cię. Wiem, co powiedziała mi Scarlett, ale wiem też, jak bardzo potrafi wyolbrzymiać, gdy targają nią wielkie emocje. Wina nigdy nie leży po jednej stronie. Pamiętam, jak Georg przyjechał tu walczyć o Liv. Ona wtedy nie była gotowa na miłość. Jej dusza była zbyt niespokojna, jednak Scarlett… wydaje mi się, że każdego dnia marzyła, żebyś przyjechał i złagodził jej ból – upił spory łyk naparu i ugryzł ciasteczko. Pierre był człowiekiem, którego lubił każdy, kto miał z nim do czynienia. Był zabawny, szczery i miły, ale obchodziły go tylko konkrety. Słowa zmieniał w czyn. Potrafił słuchać i obiektywnie oceniać, gdy miał ku temu podstawy. Był takim współczesnym Salomonem.
- Popełniliśmy wiele błędów, ale ciężko o racjonalizm, gdy umiera ci dziecko i za nic nie potrafisz sobie z tym poradzić, gdy boli cię serce, umysł, ciało i dusza. W tej decydującej chwili wybraliśmy źle, gdybyśmy zamiast odwrócić się od siebie, zbliżyli się do siebie. Dziś byłoby inaczej. Wówczas dziś nie musiałbym bać się o to, że jedyna kobieta, którą kochałem, kocham i będę kochać, może nie zechcieć spojrzeć mi w oczy – odstawił kubek z nietkniętą herbatą i pochyliwszy się, schował twarz w dłoniach.
- Scarlett jest teraz bardzo samotna. Kiedy tu przyjechała, kiedy zobaczyłem ją pierwszy raz od tych kilku tygodni, aż ścisnęło mnie za serce, taka była smutna. Wiesz, ona nie potrzebuje wiele. Tylko tego, żebyś pozwolił jej uwierzyć, że kochasz ją wciąż tak samo. Jednak skoro tu jesteś…
- Jesteś dobrym przyjacielem, Pierre.
- Staram się, Tom. Jesteście dla mnie ważni. Poza wami, Hugonem, schorowaną babcią w Toulouse, która nie akceptuje mojego homoseksualizmu i rodzicami, z którymi nie rozmawiam od ponad dziesięciu lat, nie mam nikogo. Czyli mam tylko Hugo i was, ściśle mówiąc – uśmiechnął się, wzruszając ramionami. – Scarlett jest teraz z nim i Toby’m. Miał pokazać jej Paryż okiem rodowitego francuza. Powinni być niebawem – jego słowa okazały się prorocze, gdyż w tej samej chwili drzwi mieszkania otworzyły się i pojawił się w nich Hugo. Tom zerwał się na równe nogi i wypalił na korytarz niczym z procy. Scarlett szukała w torebce kluczy, Toby zobaczył go i odsunął się od niej. Tom dopadł do niej, nim zdążyła zareagować na szum i mocno ją do siebie przytulił. Minęło kilka sekund, nim zrozumiała, co się stało i zaczęła się szamotać.
- Puść mnie, Kaulitz – warknęła, usiłując odepchnąć go od siebie, jednak Tom nie dawał za wygraną. Trzymał ją mocno, bo wiedział, że jeśli wypuści ją z ramion, to tak jakby znów pozwalał jej odejść. – Puść mnie, do cholery!
- To Lena – wypalił. – To tylko ona, przecież nic nie znaczy. Pojawiła się i nie chciała zniknąć, a ja zgubiłem się bardziej i nie potrafiłem odróżnić tego, co prawdziwe od wyimaginowanych uczuć – mówił gorączkowo, a ona wiedząc, że nie miała szans z jego siłą, po prostu stała z luźno opuszczonymi rękoma. Torebka wypadła jej z ręki, leżała niedbale obok jej nogi. – Scarlett, proszę. Scarlett… - szeptał. Westchnęła. Delikatnie zwolnił uścisk spoglądając na jej nic nieodgadniony wyraz twarzy. Podniosła torebkę i odnalazła w niej klucze. Otworzyła drzwi i pchnęła je lekko, wykonując zapraszający gest. Tom wszedł, a ona nim zamknęła za nimi drzwi, spojrzała jeszcze na Pierra. Mrugnął do niej porozumiewawczo i uniósł do góry kciuk. ‘Będzie dobrze’ wyczytała z ruchu jego warg. Nie była tego taka pewna. Rzuciła torbę w korytarzyku i zsunęła ze stóp szpilki. Przeczesała palcami włosy, Tom stał w salonie i spoglądał przez okno. Oparła się o framugę.
- Co myśmy narobili, Tom… - wyszeptała, a on usłyszał. Odwrócił się, jakby zaskoczony jej obecnością i posłał jej pełne smutku spojrzenie. Nawet nie dziwiło jej to, że Tom ją znalazł. To nie miało najmniejszego znaczenia. Najbardziej przerażało ją to, że znaleźli się jednym pomieszczeniu i patrzyli wprost na siebie. Pierwszy raz od tak dawna…jego obecność wydała jej się czymś obcym i przestraszyła się tej myśli.  Nim zdążyła je powstrzymać, do jej oczu napłynęły łzy. Pokręciła żałośnie głową, pociągając nosem. – Jeszcze nigdy tego nie czułam. Nie czułam się przy tobie obco… boję się tego – ignorując cieknące po jej policzkach krople, usiadła w rogu sofy i zasłoniła usta dłonią. Tom bez wahania podszedł do niej ukląkł przy niej. Ścisnął jej dłoń i spojrzał w zapłakane oczy.
- Nauczę cię nie bać się, obiecuję ci. Obiecuję. Zaczniemy znów, od nowa – Scarlett patrzyła niego dłuższą chwilę. Zmienił się. Zapuścił zarost, zaokrąglił się na twarzy. Jego warkoczyki nieco się wydłużyły. W końcu minęło tyle czasu. – Tak bardzo cię przepraszam, Scarlett. Tak bardzo… - mówiąc, zapamiętale całował jej kruchą dłoń ściśniętą w jego własnej. – Myślałem, że jeśli ja też odetnę się od ciebie, to nam pomoże. Ta samotność… to takie głupie. A potem pojawiła się Lena z Davidem. On jest tak złudnie podobny do mnie… mamiłem się, że zastąpi mi Liama, ale było tylko gorzej. On mi go nie zastąpi, on ani żadne inne obce dziecko, żadne dziecko. Lena, ona myślała, że w jakiś sposób zbliżymy się do siebie, ale ja tylko ciebie kocham, Scarlett. Tylko ciebie…- milczała dłuższą chwilę, nieprzerwanie świdrując go wzrokiem. Delikatnie zabrała mu swoją dłoń i potarła oboma twarz. Ostatnie łzy połyskiwały na jej rzęsach, a kolor oczu stał się tak intensywny, że aż nieprawdopodobny.
- Ono nie jest twoje? – pokręcił głową. Nie zamierzał dolewać oliwy do ognia. – Nic się między wami nie zdarzyło? – znów zaprzeczył, a Scarlett skinęła głową, przyjmując jego odpowiedzi. Nie chciała wiedzieć niczego więcej. Wierzyła mu, potrzebowała tylko jego wyjaśnienia. Nie zamierzała po raz drugi zwątpić z niego. Nie zamierzała popełniać kolejnego błędu.
- Ona nic dla mnie nie znaczy. W Loitsche przekonałem się, że nie czuję do niej nawet żalu. Jest mi obojętna. Nie ma już jej dla mnie. Jesteś i będziesz tylko ty. Byłem głupcem zapominając o tym.
- Oboje popełniliśmy wiele błędów, Tom. Nie miałam prawa zostawiać cię samego. Nie miałam prawa być wtedy egoistką. Oboje cierpieliśmy, a ja zachowywałam się, jakbym tylko ja przeżyła tą stratę. Wiem, że teraz nie będzie nam lekko. Musimy pokonać całe to milczenie, które nas podzieliło. Ja wiem, że nie czas na to, ale… - zarumieniła się, spoglądając na niego tak, jak potrafiła tylko ona. – Kiedy skończy się trasa i cała ponowna promocja, chciałabym… - spojrzała mu prosto w oczy, a on się uśmiechnął.
- Ja też – odpowiedziała mu uśmiechem i zsunęła się z sofy prosto w jego ramiona. Oplotła Toma nogami w pasie i objęła rękoma kark. Tak dobrze było ja mieć znów przy sobie.
- Tej pustki nie da się zapełnić, ale chcę, by nasz dom wypełniło nowe życie. Chcę dać ci dużo dzieci Tom, bardzo dużo. Chcę byśmy je mieli – i znów tak naturalnym stało się to, by byli blisko siebie. Cały strach, cała obcość, całe napięcie zniknęły, choć niewypowiedziane słowa zostały. Scarlett mocno wtuliła się w Toma, a on ciasno zamknął ją w swoich objęciach. Była taka drobna. Dużo straciła na wadze. Oczy wydawały się większe przy drobnej buzi i szczupłych policzkach. Jej talia była tak cienka, że niemal objął ją obiema rękoma. I to by ją chronić stało się jeszcze bardziej oczywistym. – Tak bardzo za tobą tęskniłam, Tom.
Żadne z nich nie wiedziało, jak wiele czasu upłynęło, zanim oderwali się od siebie zupełnie ścierpnięci. Scarlett przeciągnęła się niczym kotka i opadła plecami na kanapę. Gdy wygięła plecy w łuk, jej bluzeczka uniosła się, odsłaniając pępek. Tom już nie tylko mógł poczuć, jaka była szczupła, ale też zobaczyć. Postanowił, że uczyni wszystko, żeby wróciła do dawnej formy. Uwielbiał ją taką okrągłą. Uwielbiał ją całą. Połaskotał ją tuż pod pępkiem, a ona zachichotała, natychmiast prostując się. Rozdzwonił się jego telefon. Z trudem wygrzebał go z kieszeni i zdziwiony spojrzał na wyświetlacz.
- Mama? – odparł zdziwiony i odebrał, wolną ręką obejmując Scarlett w talii. Słuchał dłuższą chwilę, a jego uniesione brwi wędrowały coraz wyżej. – Dzięki, mamo. Zupełnie zapomniałem – w tej samej chwili Scarlett poczuła się oświecona. Uderzyła się dłonią w czoło, co zaowocowało cichym plasknięciem. Ona też zupełnie zapomniała. – Jestem ze Scarlett – krótka przerwa. – Tak, wszystko okej – spojrzał na brunetkę z tak wielką miłością, która wydała się jej niemożliwa do udźwignięcia. Uśmiechnęła się, czule gładząc jego szorstki policzek. – Nie musisz nic przygotowywać, już dostałem najlepszy z możliwych prezentów – krótkie milczenie. – Serio? – uśmiechnął się. – Wszystko jej opowiem i zadzwonię do niego. Ja ciebie też, mamo – rozłączył się i schował telefon do kieszeni. Scarlett patrzyła na niego wyczekująco.
- Ja też zupełnie zapomniałam. Straciłam poczucie czasu.
- Nie szkodzi. Dwadzieścia dwa – załapał się za głowę, udając przerażenie. – Czasem czuję, jakbym przeżył już przynajmniej pięćdziesiąt – westchnęła i pochyliła się, by złożyć na jego ustach czuły pocałunek.
- Wszystkiego dobrego, Tom. Wszystkiego… - szepnęła wprost w jego usta, jej nierówny oddech mieszał się z jego własnym, a wytęsknione wargi aż prosiły się o pocałunek. – Dałabym ci gwiazdkę z nieba, gdybym tylko mogła.
- Nie musisz, Maleńka. Mam już wszystko, czego potrzebuję.
- Boję się – odrzekła, jakby nie pamiętała, o czym mówili.
- Ja też, ale to nic. Teraz wszystko wróciło już do porządku. Teraz będzie tylko lepiej – ujął w dłonie jej drobną buzię i delikatnie musnął jej drżące wargi. Scarlett westchnęła cichutko, mimowolnie uchylając je dla jego pocałunku. Poczuła ulgę, gdy jego usta przywarły do jej własnych, gdy z całym zaangażowaniem wkładał w tą czułość całego siebie, a ona nie była mu dłużna. Cała wzbierająca się tygodniami tęsknota przelała czarę, tama pękła, a wielkie emocje zawładnęły nimi. Dotyk Toma był dla niej tym, czym jest woda dla spragnionego. Jego palce wkradające pod bluzeczkę, jego dłoń na jej biodrze. Jej ręce mocno oplatające jego szyję. Czuła go tak bardzo i nic się nie liczyło, ani urywany dech, ani dzwoniący telefon, ani bolące mięśnie od niewygodnej pozycji. Całowała go z całą zachłannością, a wciąż nie miała dość. Tak bardzo była niczym bez niego. Odzywała z każdą sekundą i wszystko stawało się lepsze.
- Tom… - załkała, odrywając się gwałtownie od niego. – Kocham cię, tak bardzo cię kocham – wyszeptała, spoglądając mu w oczy i niemal łapczywie dotykając każdego miejsca na jego twarzy, jakby znów się go uczyła. Jego usta ułożyły się w nieznacznym uśmiechu, gdy znów obejmował jej talię.
- Jesteśmy strasznie melodramatyczni – odparł tym swoim niskim, gardłowym tonem, a ona się roześmiała, pociągając nosem. Odetchnęła głęboko i przeczesała włosy palcami. Rozejrzała się po mieszkaniu, jakby zdając sobie sprawę, gdzie się znajdowała.
- Niestety – uśmiechnęła się, ale zaraz posmutniała. – Nie mam siły teraz rozmawiać. Nie chcę na razie o tym myśleć, dobrze? Nie chcę wspomnień, chcę naszą nadzieję – szybko pocałowała go w usta i mocno przytuliła się do Toma. – Pewnie jesteś głodny, zaraz coś dla ciebie ugotuję – powiódł dłonią wzdłuż jej uwydatnionego kręgosłupa, jak mu się wydawało, okrytego jedynie cieniutką warstwą skóry, która zdawała się tak delikatna, jakby miała zaraz się rozerwać. Westchnął i mocno przygarnął ją do siebie.
- Dobrze, ale tylko pod warunkiem, że zjesz ze mną i opowiem ci, jaki prezent urodzinowy dostał Bill. Nie uwierzysz.

15 komentarzy:

  1. ~dirrtyfighter
    5 sierpnia 2011 o 00:06
    zbyt szybkie i chaotyczne, jak dla mnie, ale cieszę się, że w końcu zaczyna się układać. no i ten szablon!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ~d.

      6 sierpnia 2011 o 14:51
      dla ścisłości – chodziło mi nie tylko o szybkość akcji. po prostu czuję niedosyt w opisach otoczenia i myśli, w porównaniu z tym, co czasem tu się pojawiało.

      Usuń
    2. Dark Queen

      7 sierpnia 2011 o 13:21
      rozumiem, co masz na myśli. być może to jest prawda. od dnia publikacji nie czytałam już tekstu. każdy odbiera to inaczej i wiesz, jak to zawsze mówię, wszystkim nie dogodzę. jednak pisząc mam w sobie taki czujnik. w pewnym momencie uznaje, że wystarczy i nawet podczas sprawdzania, ponownego czytania nie widzę potrzeby dopisywania czegokolwiek. kiedy publikuję, dla mnie tekst jest kompletny. pomijając błędy^^i w sumie teraz trochę odeszłam od rozległych opisów. to uczyniło się samo. więcej przekazu w mniejszej ilości tekstu. nie wiem, jak mi to wychodzi, ale to się dzieje. nigdy nie robię nic na siłę. tekst płynie. a jak to już nie mnie oceniać. ale rozumiem, rozumiem.

      Usuń
  2. ~Sarah
    5 sierpnia 2011 o 11:44
    Nie przypuszczałam, że moja ciekawość zostanie zaspokojona tak szybko. Nie mogłam się powstrzymać i z samego rana przeczytałam część 57. na telefonie ;) Odnośnie Twojej odpowiedzi…ja również się wzruszyłam. Miło się czyta takie słowa, miło mieć świadomość, że to działa w obie strony. Ty nam dajesz emocje związane z Prinzem, my Tobie szczere słowa płynące prosto z serducha. A wracając do części 57. Faktycznie, bardzo szybko sie to potoczyło. Ale to też jest na swój swój sposób wyjątkowe w Prinzu. Taka niebanalna banalność ( wybacz, kilka razy przeczytane podobne zestawienie słów tutaj, chyba wchodzi mi w krew ;)) Łamiesz konwenanse, dzięki czemu to wszystko jest szalenie interesujące. No i nic nie dzieje się bez przyczyny, prawda? Cieszę się, że Tom się opamiętał, bo gdyby nie wyjechał z Loitsche, to zapewna nadal by uciekali przed sobą. A to nie miałoby najmniejszego sensu. Zaintrygował mnie Javier Fontaine ( mam nadzieję że nie przekręciłam nazwiska) i jakbym gdzieś już „słyszała” o nim. To imię pojawia się w prologu, sądze, że zbieżność imion nie jest przypadkowa ;) Ah i kompletnie nie spodziewałam się spotkania Billa z Rainie i Candy, a tak właściwie z Michelle i Hailee. Strasznie mi ich szkoda, muszą zmagać się z tym wszystkim same, tyle przeprowadzek, zmian tożsamości, to nie jest normalne. Podejrzewam, że Billowi znów będzie ciężko, chociaż tak naprawdę cały czas jest. Z jednej strony jest wniebowzięty bo ją zobaczył, a z drugiej będzie cierpiał, bo niedługo znów się rozstaną. Jestem ciekawa jak teraz będzie wyglądało życie Scarlett i Toma. Nie sądziłam, że S. będzie chciała tak szybko zajść w ciąże. Czyżby chęć posiadania potomka była większa niż strach przed ponowną utratą? Mam nadzieję, że tak ;) Pozstaje mi tylko po raz kolejny podziękować za wspaniałą część i czekać na kolejną ;) P.S Ale tu się ciemno zrobiło. Piękny szablon, chociaż już tak się przyzwyczaiłam do tamtego. Mam nadzieję, że kolor bloga nie będzie adekwatny do nadchodzących wydarzeń.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dark Queen

      7 sierpnia 2011 o 13:30
      nie, nie. kolor tu zawsze jest przypadkiem, celowe są tylko zdjęcia. kolor jest do nich dobierany. ;)jak juz wspominałam w jednej z odpowiedzi, pojawienie się Javiera to jeden z pierwszych kroków ku rzeczonemu prologowi. koło nam sie powoli zamyka, co jest dla mnie kolejnym powodem do radości/dumy/smutku/zadowolenia/wylania morza łez/satysfakcji/etc. ^^aczkolwiek wszystko się dzieje po cos i jest przyczyną czegoś, co w przyszłości zaowocuje skutkiem. jedni rodzicie po stracie dziecka nie potrafia przełamać sie, by mieć kolejne. Scarlett należy do tych drugich, którzy pragną udźwięcznić ciszę, która została po stracie, ale przyszłość jest przecież nieodgadniona.

      Usuń
  3. ~InesTa
    7 sierpnia 2011 o 12:06
    Niby zaczyna im się układać. Powinnam się cieszyć prawda? Może to nielogiczne, ale ja się jeszcze bardziej boję teraz, o. Pojawia się ten cały Javier ( czy jak mu tam) i on na pewno nie pojawił się od tak sobie, bo miałaś taki kaprys. Jeżeli dobrze pamiętam Javier pojawia się w prologu. On namiesza. Ja to wiem! ( Albo się kompletnie mylę. Wyprowadź mnie z błędu proszę.) Teraz będę dniami i nocami główkować jaką rolę tu odegra. I co zrobi by zdobyć Scarlett. Czekam na 58 z jeszcze większą niecierpliwością niż dotychczas. Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dark Queen

      7 sierpnia 2011 o 13:14
      nie myślisz się. Javier pojawił się w prologu. jak widać wszystko powoli prowadzi nas do tego, o czym rzeczony prolog mówi. nie obawiaj się, bo nie zdarzy się nic, czego bohaterowie nie mogliby znieść. już chyba nic gorszego, co śmierć Liama ich nie spotka, ale to kwestia gustu. już powoli pisze, ale obowiązki nie pozwalają mi, bym mogła poświęcić temu tyle czasu, ile bym chciała.

      Usuń
  4. ~Katalin
    8 sierpnia 2011 o 17:05
    Zaraz wyjdę z siebie. Napisałam mega długi komentarz i mi go szlag trafił. Opowiem Ci wrazenia na gadu:*

    OdpowiedzUsuń
  5. ~Lestat
    8 sierpnia 2011 o 22:10
    Uff. To był ciężki odcinek. Może nie długi i niespecjalnie naszpikowany emocjami, ale za to ile się wydarzyło! Chciałoby się powiedzieć nareszcie. Nareszcie stało się to na, co od tak dawno czekałam, o czym od dawna marzyłam i co tak często sobie wyobrażałam. Powrót i nowy początek. Scarlett i Tom znów są razem i znów widać miłość. Choć jej przecież nigdy nie zabrakło, choć zawsze była. Ostatnio nieco przyćmiła ją ich samotność, ale teraz ogień powoli znowu się rozpala. I to mnie cieszy. Z jednej strony mogłabym stwierdzić, że to rzeczywiście było trochę melodramatyczne, ta scena, kiedy się godzili, kiedy rozmawiali, gdy Scarlett płakała i Tom pewnie też uronił łezkę, gdy znowu trzymali się w objęciach. Mogłabym stwierdzić, że to stało się zbyt szybko, zbyt nienaturalnie. Ale nie stwierdzam, bo to właśnie takie powinno być. Naturalne. Bo przecież oni są dla siebie jak powietrze, nie mogą bez siebie żyć i co najważniejsze, kochają się. Kochają się miłością szczerą, wielką i prawdziwą. Zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że kochają się ‚miłością, która nigdy nie przeminie’. Bo właśnie tak z nimi jest. Mimo że los ich rozdzielił, z ich małą pomocą, i przez długie tygodnie i miesiące wyrastał między nimi mur, to przecież potrzebowali zaledwie kilku słów, kilku gestów, by ten mur zburzyć. To tak jak z przyjaźnią. Gdy los rozdziela przyjaciół na długi czas, a potem znowu się spotykają, mogą rozmawiać tak, jakby minął zaledwie jeden dzień. Scarlett i Tomowi potrzeba było kroku. Jednego kroku, kilku gestów i paru zdań, które nareszcie padły i, które zburzyły ten mur. Bo przecież oni nie przestali się kochać, przecież miłość została, mimo że tak nią poniewierali i wystawiali na próbę. Przetrwali rozłąkę, przetrwali kryzys, wyszli cało z próby ognia, choć pewnie to nie była ostatnia góra, którą musieli pokonać. Najważniejsze jest teraz. Teraz znowu jest dobrze, znowu są oni, znowu są razem. Naprawdę mnie to cieszy, nawet jeśli miałoby być tylko chwilowe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo gdzieś tam po cichutku oczekuję kolejnych problemów, kolejnej góry, po prostu czuję, że nie może być tak pięknie, jakby się mogło wydawać. Gdzieś, coś lub ktoś się czai. Ale chwilowo to jest nieważne. Ważne jest teraz, ważne jest to szczęście, ważna jest miłość. I to by znowu odbudować to, co było. By znowu mieć pewny grunt pod nogami, by znowu się nie bać i być szczęśliwym. I tego im naprawdę życzę.Ale przecież Scarlett i Tom to zaledwie ułamek tej historii. Największy owszem, ale są przecież inne i nie można o nich zapomnieć. Nie sądziłam, że do tego dojdzie tak szybko, jak dla mnie może nawet zbyt szybko. Chyba zbyt długo skupialiśmy się tylko na Scarlett i Tomie, na ich tragedii, by tak nagle dostać prawdziwą bombę pod postacią Rainie i Candy. Naprawdę mnie zdziwiłaś. Przypadkowe spotkanie? „Przypadkowe spotkanie jest czymś najmniej przypadkowym w naszym życiu”, jak to napisał Cortazar. Nie wierzę w przypadki, ale wierzę w przeznaczenie. Ich losy splotły się na jakiś czas, by potem przeznaczenie brutalnie ich rozdzieliło. Ale pozwoliło im się też ponownie spotkać. Może nie ostatni raz. Tutaj Ty tworzysz przeznaczenie, ich los jest w Twoich rękach i naprawdę zastanawiam się co będzie z nimi dalej. Z całą trójką. Co będzie dalej w ich życiu? Spotkają się jeszcze? Czy znowu rozdzielą na długo, może na zawsze? Nie wiem. Ale to trochę smutne, że los daje im taki policzek. Bo to wbrew pozorom nie było przecież tak do końca szczęśliwe spotkanie. Mieli nauczyć się o sobie zapomnieć, mieli wymazać się nawzajem z pamięci, a tymczasem znowu się spotykają, znowu dostają odrobinę nadziei, która może być ich przekleństwem. Trochę mi ich szkoda. Bo to spotkanie to prezent, ale może zupełnie niepotrzebny? Choć nie wiem co planujesz, może to tylko ja widzę wszystko w czarnych barwach i od razu układam najgorsze scenariusze, może konsekwencje tego spotkania będą zupełnie inne, niż te, które ja dostrzegam. Czekam, czekam na te konsekwencje z niecierpliwością. No i Javier, który pojawił się na chwilę i zasiał ziarno niepokoju. A nawet więcej niż tylko jedno ziarna. Czuję, że to nie było ich ostatnie spotkanie i jakoś od początku nie zaskarbił sobie mojej sympatii. Niestety, startuje od razu z przegranej pozycji. Jakoś nie za bardzo przypadły mi do gustu te jego spojrzenia w dekolt Scarlett i zbytnia pewność siebie. Ale może to tylko pierwsze wrażenie. Zobaczymy kim on się okaże. Trzymaj się ;*

      Usuń
    2. Dark Queen

      11 sierpnia 2011 o 21:04
      A mnie wręcz przeciwnie. Napisałam go w ekspresowym tempie i tak lekko, jak dawno nie. Wydaje mi się, że teraz tak właśnie będzie – sporo i szybko. Bo akcja nabiera nieco tempa, pewne sprawy się wyjaśniają, inne komplikują i tak oto zbliżamy się do bardzo znaczącego momentu. To się na pozór może wydawać, że ich miłość to tylko gadanie, a jak przyjdzie co do czego, to robią coś zupełnie odwrotnego. Jednak tak tylko wydaje się bądź będzie wydawać temu, kto nie mało o nich wie, bądź idzie prostą drogą. A ja zawsze daję jakąś podpowiedź. Ona kryje się w drobnych wymianach zdań czy sytuacjach, ale nieprzerwalność tego uczucia staram się utrwalać każdym postem, pomimo tego, co może się wydawać. Bo widzisz sęk tkwił w tym, że Scarlett nie było potrzebne to, by jej udowadniał jakkolwiek swoją niewinność, bo ona mu wierzy. I skoro powiedział jej, że Lena nic nie znaczy, a David nie jest jego synem, to tak musi być, bo ona nie zamierzała popełnić drugi raz tego samego błędu niewiary. Kocha Toma, a jeśli się kocha, to się wierzy i ufa. I ten motyw pojawi się tutaj jeszcze. Bo moja pewna powtarzalność to nie objaw braku pomysłów na fabułę, a celowego zamierzenia. Bo historia lubi się powtarzać. Dlatego ona tak po prostu padła mu w ramiona, jakby nic się nie wydarzyło, bo mu ufa. Bo stało się to, na co była gotowa już w dniu, w którym wyjechał do Loitsche. A skoro wrócił i on musiał dojrzeć do powrotu. Bill wiedzie smutny zywot. Ma mnóstwo własnych problemów, a w dodatku zyje tymi bliskich. W szczególności tymi Toma, które w pewien sposób współodczuwa. Dlatego zaserowałam mu nieprzypadkowy przypadek. I masz rację. To była chwila radości, ale jej skutkiem będzie tylko większe cierpienie, bo przecież znów muszą uczyć się być osobno. Wątek Billa jakkolwiek jest ciężki, jest smutny, ale jak to mówią; nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. W pewnym sensie. Javieeer, długo czekał na swoje pięć minut. To będzie długie pięć minut. Spalił na początku, ale jak mówiłam, tu nic nie dzieje się bez przyczyny ^^

      Usuń
    3. ~Lestat

      12 sierpnia 2011 o 13:36
      Wiem, już się przekonałam, że u Ciebie wszystko ma swoją przyczynę i skutek. I właśnie za to tak uwielbiam to opowiadanie, za ten ciąg, za realizm, za to, że nic nie wynika z niczego i nic nie przechodzi bez echa. Czekam ;*

      Usuń
  6. ~bas
    11 sierpnia 2011 o 15:24
    no i nadrobilam zaleglosci. w koncu cos dobrego sie stalo ciesze sie ze tom i scarlett sie pogodzili :) i znow czytalam niektore momety ze lzami w oczach ehh swietnie piszesz! :))pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  7. ~Sarah
    11 sierpnia 2011 o 16:22
    Czy to mocno niepoważne, że jestem tutaj codziennie i strasznie mi się tęskni za czymś nowym?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dark Queen

      11 sierpnia 2011 o 21:06
      to chyba nie jest niepoważne, ale moja ocena jest subiektywna. wiesz, bardzo mi miło.

      Usuń

Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo