19 sierpnia 2011

58. Miłość jest zawsze chaotyczna. Gubisz się, tracisz trzeźwy osąd. Nie umiesz się bronić. Im większa miłość tym większy chaos.


Tytuł: Jonathan Carroll
Białe jabłka


Pierwszym, co zobaczył, była płynna linia jej ciała. Cienka kołdra skotłowała się u jej stóp, odkrywając ją niemal zupełnie. Satynowa koszulka gładko spływała w głębokim wcięciu talii i pełnej krągłości jej bioder. Westchnął, czując jak wewnątrz nie radzi sobie z uczuciami, jakie w nim wykwitły. Wszystko wydawało mu się takie odrealnione. Tempo ostatnich godzin było tak wielkie, że zupełnie się pogubił. Nie sądził, że Scarlett tak po prostu go przyjmie. Myślał, że miała do niego żal, że nie będzie go chciała widzieć na oczy, ale zrozumiał ją, kiedy dostrzegł niej jej własne poczucie winy. Nie mówiła tego na głos, ale kiedy rozmawiali do późna w nocy, czuł, że obwiniała się za całe to zamieszanie. Nie raz powtarzała, że gdyby go nie zostawiła, wszystko byłoby inaczej. Ale on nie czuł do niej żalu, już nie, bo sam postąpił wobec niej nie fair. I wydawałoby się, że doszli do punktu, w którym wszystko powinno być dobrze.
Winy zostały wyznane, przebaczone i odsunięte z myśli, ale wciąż był między nimi mur, który wyrósł przez te tygodnie. Wciąż było między nimi milczenie. Nie obecne, to dawne. Wszystkie niewypowiedziane słowa trwały w nich i ciążyły, jak kamienie.
Poruszyła się. Wtuliła policzek w miękką poduszkę, a śliski materiał przesunął się wyżej po jej ciele. Zagryzł wargi i nie mogąc się powstrzymać, przesunął opuszkiem palca wskazującego od wzniesienia tuż pod jej piersiami, po wgłębienie tali, aż do krągłych bioder, gdzie kończył się materiał jej piżamy, a zaczynały uda. Nakreślił małe kółeczko na jej delikatnej skórze, a Scarlett znów się poruszyła. Prędko zabrał dłoń, obawiając się, że zrobił coś, co jej się nie spodobało. A ona tylko przekręciła się na plecy, wyciągnęła ręce w górę i przeciągnęła się niczym kotka. Posłała mu ciepłe spojrzenie spod na wpół przymkniętych powiek, a on się uśmiechnął. Odwróciła się na drugi bok, przodem do niego i podparła głowę ręką. Teraz jej kształty rozpraszały go jeszcze bardziej.
- Cześć – mruknęła.
- Cześć – odpowiedział i pocałował ją delikatnie.
- Brakowało mi tego.
- Mnie chyba bardziej – pokręciła głową i sięgnęła dłonią do jego policzka. Pogładziła jej spodem kilkudniowy zarost, którego Tomowi nie spieszyło się zgolić.
- Za tydzień skończyłby pięć miesięcy – westchnęła i natychmiast spojrzała w górę, by nie pozwolić sobie na łzy. – Tak bardzo za nim tęsknię, Tom. Moje ciało już przestawiło się na dawny tryb. Nie bolą mnie już piersi i dawno skończył mi się pokarm, gdy on już nie jadł, ale ja ani trochę nie potrafię przestać być jego matką – powiedziała cichutko, a Tom przykrył jej drobną dłoń na swoim policzku, własną dużo większą.
- Tak już będzie chyba zawsze. On będzie w nas; będzie tym ciepłem w sercu i trawiącym je bólem – odparł smutno. – Nasz synek zawsze będzie częścią nas; naszą miłością, naszą tęsknotą, naszym smutkiem. Minie wiele czasu zanim uda nam się na dobre z tym pogodzić. Miesiące czy lata, kto wie…
- Wiesz, kiedy byłam sama w tym pokoju, nie raz błagałam los, by odebrał mi głos, sławę, urodę, wszystko. Byleby tylko oddał mi Liama, ale nie chciał słuchać – wzruszyła ramionami i potarła twarz dłońmi.
- Maleńka… - Tom wyciągnął ręce i objąwszy ją, przyciągnął Scarlett do siebie. Wtuliła się w jego tors i odetchnęła. Z przyzwyczajenia, które wyrobiła sobie w czasie ciąży, założyła na niego nogę i odetchnęła znów. – Wiesz, bardzo dziwnie zasypiało mi się bez tego – zaśmiała się cicho.
- Mnie gorzej, bo nie miałam na kogo zakładać nogi. To było frustrujące. Zawsze, jak się kładłam, robiłam zamach, a ciebie nie było…- powiedziała cichutko, a jej oddech muskał klatkę piersiową Toma, tak jak opuszki jej palców, gdy kreśliła na jego skórze rozmaite wzorki.
- Ale już jestem – objął ją mocniej i ucałował w czubek głowy.
- To dobrze, bo ja też. Nie wiem, jak mogliśmy być tak głupi. Jak ja mogłam…
- Przestań już. Jesteśmy tylko ludźmi, a Liam… to było tak niespodziewane.
- Był zdrowy, rósł, miał apetyt. Nie rozumiem, dlaczego on, Tom? Dlaczego nasz synek? – podniosła głowę i spojrzała na Toma tak zrozpaczonym wzrokiem, że poczuł się jeszcze gorzej. Z trudem przełknął ślinę i objął ją ramieniem tak szczelnie, że nie wścibiłby między nich igły. Pocałował ją w czoło i miał wrażenie, że to nie działo się naprawdę. Poczucie odrealnienia dopadało go w chwilach, w których najmniej się tego spodziewał. Czuł, że to nie mogło dziać się naprawdę, wciąż wydawało mu się, że ich maleństwo żyło i spało za ścianą. Bo i co miał jej powiedzieć? Skoro sam nie wiedział, dlaczego to spotkało właśnie ich. Zespół przedwczesnej śmierci łóżeczkowej odbierał szczęście tysiącom rodzin. Pech chciał, że los zmusił ich do podbicia statystki. Westchnęła. Przyłożyła dłonie do jego torsu, po lewej stronie. Dwie małe zupełnie lodowate dłonie przywarły do jego rozgrzanej skóry i przeszył go dreszcz. – Wiem, ty tego nie wiesz. Nie umiem dobrać słów, ani zebrać myśli. Nie wiem, co robić, ani co będzie dalej. A ja tak nie lubię nie wiedzieć. I tak mi smutno, Tom.
- Z jednej strony – zaczął, ale jej zimne dłonie skłoniły go do tego, by przyciągnąć kołdrę i przykryć ich. Tomowi było ciepło, wręcz gorąco, ale lodowate dłonie i stopy Scarlett były wystarczającym argumentem, żeby się nakryć. – Z jednej strony – kontynuował, gdy brunetce spod kołdry wystawał tylko czubek nosa i bystre niebieskie oczy. – Chciałoby się schować pod kołdrę i zatopić się w tym smutku.
- Lepiej nie. To się źle kończy – przerwała mu, a Tom uśmiechnął się smutno i instynktownie znów pocałował ją w czoło.
- A z drugiej wiem, że życie toczy się dalej i trzeba dalej brać się z nim pod boki. Próbowaliśmy obu sposobów, ale w pojedynkę. Myślę, że teraz razem będzie nam łatwiej.
- Wolałabym, żebyśmy mogli teraz pobyć razem. Nie podoba mi się to, że będziemy musieli się rozstać.
- Złe miejsce i zły czas.
- I zła Isobel – burknęła, wtulając nos w kątek szyi Toma.
- Nie mogę się nie zgodzić – odparł chłodno, na co Scarlett parsknęła śmiechem. – Co?
- Uwielbiam to, jak jej nie lubisz. Jesteś wtedy strasznie groźny.
- Póki nie zmienisz menagera będę zmuszony być groźnym – pogłaskał brunetkę po plecach, siląc się na lekki ton. Nie lubił poruszać tematu Isobel, bo nie chciał, by Scarlett dopytywała się o źródło jego niechęci do jej menager. Nie wiedział, co powstrzymywało go od powiedzenia jej o tym, chyba tylko męskie ego. Nie pójdzie do niej na skargę. Sprawa się rozmyła, więc teraz musi tylko jakoś tłumaczyć swój brak sympatii do Isobel. – Wiem, że jest dobra, ale ona nie ma ludzkich odruchów. Jest jak maszyna; po trupach do celu. Boję się, że kiedyś staniesz się jej przeszkodą.
- Wiesz, że jej na to nie pozwolę. Ona się zapomina i próbuje mną dyrygować, ale lubię przypominać jej, że jest inaczej.
- Ty wszystkim lubisz pokazywać, że jest inaczej – zaśmiał się cicho i krótko pocałował Scarlett. Pokręciła głową i uśmiechnęła się pod nosem. Wyciągnęła rękę i pogładziła policzek Toma.
- Drapiesz.
- I kąsam – mrugnął i uśmiechnął się tak, jak tylko on potrafi. Tak, że zaparło jej dech. Westchnęła i objęła jego twarz dłońmi. Spojrzała mu w oczy i poczuła się lepiej. Oczy Toma zawsze ją uspokajały; jego ciepłe, pełne miłości spojrzenie topiło w niej każdą złość czy niepewność. Jego oczy zawsze mówiły więcej, niż chciał powiedzieć, ale nie każdy umiał ich słuchać.
- Czasem myślałam sobie, że łatwiej byłoby nie kochać. To oszczędziłoby wielu cierpień, ale kiedy myślę sobie, że miałabym żyć bez ciebie, wiem, że to nie byłoby życie. Dopadło mnie to, że nie wiedzieć, kiedy przestaliśmy być dziećmi, kiedy wszystko stało się takie prawdziwe i poważne. To nie ciąża, ani Liam. To chyba stało się dużo wcześniej i tak sobie myślę, że nie powinniśmy tak żyć. Czasem czuję, jakbyśmy przechodzili obok wielu spraw. I nie mówię tu o imprezach do rana czy jakiś hulankach, mówię o jakiejś takiej większej beztrosce. Bo teraz to już nie pamiętam, co to takiego.
- Ty raczej nie należysz do tych imprezowych, Maleńka.
- No nie, ty też – trąciła go palcem w ramię. – Wiesz o co mi chodzi. Chciałabym, żebyśmy chodzili do kina, na zakupy, na spacery, gdziekolwiek. Chciałabym, byśmy pomimo całej tej sławy żyli, jak każda para. Zauważyłeś, jak sława wiele nam zabrała?
- Mówiłem ci już wtedy, gdy dopiero, co się poznaliśmy. Mówiłem, że nigdy nie będziemy tradycyjną parą. Wtedy ze względu na twoje dobro, a teraz…
- Teraz jest zawsze, Tom. To była nasza wspólna decyzja. Zrezygnowałam z kina, spacerów i innych wypadów. Byłam w pełni świadoma tego, że musimy pozostać w ukryciu i chciałam tego, ale teraz już nie musimy.
- Więc zróbmy to.
- Co? – zapytała zaciekawiona. Podniosła się, podpierając na ugiętym ramieniu. W niebieskich oczach Scarlett zabłysły przekorne ogniki. Tom się uśmiechnął
- Chodźmy na spacer, do centrum, do kina. Gdzie tylko chcesz.
- Naprawdę? – uśmiechnęła się szeroko. Wyglądała jak mała dziewczynka, która wreszcie dostanie obiecaną rzecz. Oczy miała jeszcze podpuchnięte, a policzki zaróżowione. Kiwnął zdecydowanie głową i roześmiał się w głos. Scarlett pisnęła radośnie i wycisnąwszy na jego ustach krótki pocałunek, wyskoczyła z łóżka, jakby ją parzyło.
*

Drzwi otworzyła kobieta pod pięćdziesiątkę. Była dystyngowana, poważna i nienagannie ubrana. Zmierzyła ich krytycznym spojrzeniem, co dla Margo – z doświadczenia – było sygnałem, że nie spodobali się jej. Dziewczyna uśmiechnęła się i wystąpiwszy krok do przodu, wyciągnęła ku niej dłoń.
- Dzień dobry. Margarette Weisberg – kobieta niechętnie uścisnęła rękę dziewczyny i prędko ją cofnęła. – Przepraszamy za najście, jednak sprawa jest raczej ważna.
- Mianowicie? – zapytała chłodno. – Niczego nie zamierzam od was kupić.
- Nie, nie. My nie jesteśmy żadnymi domokrążcami. My… - zaczęła, jednak Gustav, dotąd milczący, zdecydował się zabrać głos.
- Chodzi o Melanie – pod panią Rosner wyraźnie ugięły się nogi, a jej twarz stała się kredowo biała. – Możemy wejść?
- Nie znam żadnej Melanie. Idźcie stad – odparła, przymykając drzwi, jednak Margo była szybsza. Zablokowała drzwi stopą. Zabolało, ale zignorowała to. – Proszę przestać. Proszę stąd iść.
- Wiemy, że była pani córką – Margo położyła nacisk na słowo ‘była’, podziałało. Kobieta, wyraźnie zbita z tropu, jakby złagodniała.
- Melanie pewnie już nie żyję, a ja byłem z nią związany przez ostatnie lata, jednak… myślę, że pani niemniej niż ja pragnie odpowiedzi na pewne pytania – kobieta wpatrywała się dłuższą chwilę w Gustava. Patrzyła mu prosto w oczy, jakby szukając w nich prawdy. I chyba znalazła ją w tych ciepłych, orzechowych oczach, skoro otworzyła szeroko drzwi, dając ulgę stopie Margo i nadzieję Gustavowi.
Gdy siedzieli w przestronnym, bogato urządzonym salonie, a parująca kawa stała przed nimi w filiżankach z chińskiej porcelany na antycznym stoliku, a blondynowi zdążył minąć pierwszy szok spowodowany przepychem, jaki panował w domu, opowiedział Leonie Rosner historię jej córki od dnia, w którym ją poznał po chwilę, w której otrzymał od lekarza wiadomość o jej ucieczce. Kawa wystygła, a Leonie – już nie tak poważna i nieprzejednana – zalała się łzami. Matczyne uczucia zwyciężyły z urazą. – Przez cały ten czas – kontynuował – myślałem, że moją myszką jest nieśmiała Carolinie Reiter, która wyjechała z domu, żeby próbować samodzielnego życia – powiedział cicho, z rozrzewnieniem. – Była skryta i miała swoje sprawy, w które nie wnikałem, bo ona szanowała moje zobowiązania muzyczne. Kilka razy w tygodniu wychodziła na parę godzin, twierdząc, że idzie do pracy. Zawsze miała pieniądze na koncie, więc sądziłem, że prosperuje całkiem nieźle. Dopiero później dowiedziałem się, że się sprzedawała. Wybaczyłem jej wszystko. Kiedy była w ośrodku, sprawy szły dobrze. Miała wyjść, mieliśmy założyć rodzinę, adoptować dzieci… a zastałem tylko ten list – podał kobiecie kartkę. – Podała swoje nazwisko, więc postanowiłem sprawdzić, co to za sobą poniesie. Dlatego jesteśmy dziś tutaj. Margo jest kuzynką mojej serdecznej przyjaciółki i pomaga mi. Byłbym zobowiązany, gdyby wyjaśniła mi pani, co powodowało Caro… znaczy Melanie, że zmieniła personalia i uciekła aż do Berlina – Leonie milczała dłuższą chwilę. Otarła łzy, napiła się zimnej już kawy i patrzyła w przestrzeń. Dopiero, kiedy jej twarz znów nieco nabrała koloru, a dłonie przestały się trząść, spojrzała na niego. Patrzyły na Gustava oczy Caroline.
- Melanie była genialnym dzieckiem. IQ ponad przeciętną, wyniki w nauce doskonałe, grała na skrzypcach, żebyś wiedział jak pięknie. Miała miłe koleżanki. Kiedy miała dziewięć lat, na świat przyszedł Albert. Poświęciliśmy mu całą uwagę, sądząc, że Melanie sobie poradzi. To był błąd. Przez pierwsze dwa, trzy lata zaciskała zęby. Potem zaczęła uciekać z lekcji, zmieniła towarzystwo, zrezygnowała ze skrzypiec. Zachowywała się jak pies, który zerwał się z łańcucha i na oślep korzystał z wolności. Na nic kary i ostrzeżenia. Zmieniła się nie do poznania, a my nie sądziliśmy, że to reakcja na brak uwagi. Ona zawsze się izolowała. Miała swój świat, swoje zainteresowania, więc uznaliśmy, że to bunt młodzieńczy. Nie wiedzieliśmy, że ćpa. Kiedy wróciła do domu zupełnie odurzona, to był szok. Nie przeczę, jesteśmy majętni i obracamy się w wyższych sferach, więc córka narkomanka to nie była zbyt przyjemna idea. Zastraszyliśmy ją, próbowaliśmy leczyć, ale na nic się to zdało. Melanie była twarda i wciąż nas kompromitowała. Im bardziej próbowaliśmy jej pomóc, tym mocniej ona zapadała się w nałogu. W końcu mój mąż nie wytrzymał, uderzył ją, nazwał od najgorszych. Liczyliśmy, że to nią wstrząśnie. Następnego ranka już jej nie było. Policja znalazła tylko rzeczy w jakimś worku na śmieci. Zabrała z domu wiele cennych rzeczy. Jak się później okazało kradła już wcześniej jakieś drobiazgi, które łatwo przeoczyć. Wyczyściła sejf, zabrała kilka cennych rzeczy. W sumie na równowartość około dwudziestu tysięcy. Musiała za to żyć jakiś czas. Szukaliśmy jej, na próżno. Wynajęliśmy nawet prywatnego detektywa. Za pierwszym razem bez skutku. Udało się dopiero za drugim razem, w zeszłym roku. Była w klinice. Pomyśleliśmy, że wychodzi na prostą. Dowiedzieliśmy się, że ktoś sponsoruje jej leczenie. Zostawiliśmy tą sprawę, wierząc, że nasza córka wyjdzie z tego i wróci. Nie miałam pojęcia, że tak to się skończy… - westchnęła ciężko i potarła twarz dłońmi. W jednej chwili zdawała się zestarzeć o dziesięć lat. Gustav poczuł się zagubiony. Nie miał pojęcia, co o tym wszystkim myśleć. Jednocześnie znienawidził matkę Melanie i było mu jej żal.
- To wiele tłumaczy – odpowiedział po długiej milczącej chwili. – Jednak… ona musiała wzrastać w poczuciu, że jest gorsza od innych. Często powtarzała mi, że nie zasługuje na to, co ma.
- Nie wiem, skąd jej się to wzięło. Zawsze powtarzaliśmy, że jesteśmy dumni z tego, jak sobie radziła. Bo byliśmy. Melanie była naszą chlubą.
- Jednak pozostawiona sama sobie, czuła się odrzucona i bezwartościowa. No nic. Tego już nie zmienimy. Melanie najpewniej już nie żyje. Wolałbym się mylić albo, chociaż znać miejsce jej pochówku, ale… dokonała wyboru – podniósł się z miejsca i wyciągnął rękę do matki Melanie. – Dziękuję za poświęcony czas, bardzo mi pani pomogła. Teraz rozumiem więcej i ona najwyraźniej pragnęła, bym poznał tą prawdę.
- Cieszę się, że kochałeś moją córkę, że miała kogoś, kto dał jej tyle miłości, ile my nie zdołaliśmy. Miała szczęście, że pojawiłeś się na jej drodze, szkoda, że tego nie wykorzystała. Będę ci niezmiernie wdzięczna, gdy poinformujesz mnie, jeśli dowiesz się czegoś o niej.
- Zrobię to, ale myślę, że lepiej będzie, jeżeli nie będzie pani czekać. Ja nauczyłem się już tego nie robić. Trzeba żyć dalej – kobieta skinęła głową i uśmiechnęła się smutno. Odprowadziła ich do drzwi i czekała, aż odjadą. Później je zamknęła, a Gustav poczuł, że dział podpisany imieniem Caroline, bo właśnie nią zawsze dla niego będzie ta dziewczyna, został bezpowrotnie zamknięty. Margo milczała dłuższą chwilę, dając mu czas na ochłonięcie i był jej za to wdzięczny. Patrzyła za okno, wierciła się i raz zapinała pas, raz go odpinała i tak w kółko. Włączyła radio, poskakała po stacjach i wyłączyła je. Potem zaczęła przeglądać płyty. Gdy wreszcie zdecydowała się na ‘Master of Puppets’ Metallici, spojrzał na nią przerażony, a Margo uśmiechnęła się od ucha do ucha. W jej wypadku było to bardzo dosłowne stwierdzenie. Julia Roberts nie sięgała jej do pięt.
- Mam nadzieję, że nie zamierzasz robić z płytami tego, co zrobiłaś z radiem? – Margo parsknęła śmiechem i kręcąc głową, wsunęła płytę do odtwarzacza.
- Bez obaw, gdzieś tam czytałam, że lubisz ich, a sama też chętnie posłucham, choć preferuję lżejsze klimaty – gdy dźwięki ‘Battery’ wypełniły auto, zlękła się w pierwszej chwili i natychmiast ściszyła na tyle, żeby mogli rozmawiać. – Jak się z tym wszystkim czujesz? – zapytała usiłując usiąść bokiem, ale długie nogi uniemożliwiły jej zrobienie tego tak, jak chciała.
- Jeszcze nie wiem, musze to przetrawić. Przespać się z tym. Dziękuję, że ze mną pojechałaś – oderwał wzrok od drogi i spojrzał na Margo. Ona się tylko uśmiechnęła.
- Od tego są przyjaciele – Gustav z wdzięcznością skinął głową i odwzajemnił uśmiech. – To co? Kawa i kanapki? Mam tego chyba na cały tydzień. 
*

Scarlett pokazała mu Montmartre, byli w Luwrze, gdzie częściej pozowali do zdjęć i rozdawali autografy, niż oglądali eksponaty. Pili kawę i zajadali się słodkościami w małej kawiarence, gdzie nikt nie zaczepił ich ani razu. Spacerowali Polami Elizejskimi, aż do łuku Triumfalnego. Nogi Scarlett odmówiły posłuszeństwa po niemal połowie odcinka jaki dzielił ich od Łuku, więc niosła wysokie buty w ręce, zaś ją niósł Tom. Dumnie rozglądała się dokoła, siedząc mu tak na plecach i mocno oplatając go nogami w pasie. Tom był mniej zadowolony z tego, że musiał ją dźwigać, ale radość bycia z nią była tak wielka, że nie czuł jej ciężaru. Swoją drogą nie pamiętał, by kiedykolwiek była tak lekka. Martwiło go to. Dlatego zabrał ją na lody, do cukierni i wielkiego sklepu z żelkami, gdzie wybrała sobie każdy smak i kształt, na jaki miała ochotę. Kiedy tak niósł ją, ludzie przyglądali im się z pobłażliwymi uśmiechami, a kiedy ich rozpoznawali, od razu robili zdjęcia. Czuł już rozkładówki i huczący Internet. Ale nijak go to obchodziło, bo nie pamiętał, kiedy ostatnio śmiał się tyle, ile tego dnia. Pod wieczór udali się na wieżę Eiffla, gdzie zjedli późny obiad w jednej z restauracji, a wracając kupił jej kwiatka. Nie znalazł storczyków, więc zadowolił się czerwoną różą. Scarlett była wniebowzięta. W ciągu tych kilku godzin smutki codzienności rozproszyły się w jej śmiechu i dziecinnym tonie. Było tak, jak być powinno od zawsze.
Pod wieczór, zamknęli na cztery spusty mieszkanie Liv i ze splecionymi dłońmi opuścili Paryż. By wrócić do domu.
Oczywiście nie obyło się bez spotkania z panami Leferve i Bonnet, którzy objuczyli ich podarkami dla Liv i reszty rodziny.

- Boję się tam wracać – Scarlett oderwała spojrzenie od widoku za oknem i przeniosła je na Toma. Milczała przynajmniej ostatnią godzinę. Myślał, że spała, bo dochodziła już północ, a dzień obfitował we wrażenia.
- Dlatego przyjechaliśmy do Loitsche – odparł, kiedy płynnie parkował pod bramą. – Mamy czas, Maleńka.
- Chciałabym, żeby tak było, naprawdę. Chciałabym zaszyć się tutaj, czy gdziekolwiek. Byle z tobą – uśmiechnęła się delikatnie, a Tom wyciągnął ku niej rękę i pogładził jej policzek. – Czuję niedosyt. Straciliśmy tyle czasu, a już musimy znów się rozstać.
- Nie myśl dziś o tym. Dziś czeka nas magiel, potem mama wmusi w nas kolację i wyśle spać – pocałował ją czule, a ona westchnęła rozkosznie.
- Kocham cię, Tom. Tak bardzo mocno – powiedziała drżącym głosem, a w oczach zebrały jej się łzy. Prędko odpiął pas, najpierw swój potem Scarlett i mocno ją przytulił.
- Ja ciebie też, Maleńka. Chyba aż za bardzo – pocałował jej włosy i gładził po plecach. Siedzieli tak chwilę, póki nie usłyszeli szczęku otwieranej bramy. – Mama – mruknął i pocałował ją raz jeszcze. – Wszystko będzie dobrze, zobaczysz – mówiąc to, spojrzał jej prosto w oczy, a Scarlett nie potrafiła mu nie uwierzyć. Pokiwała głową i otarła policzki. Rozentuzjazmowana Simone, już w piżamie machała do nich radośnie, więc odmachała jej, sięgając po torebkę z podłogi. Tom zatrzymał się tuż pod domem, a gdy Scarlett otworzyła drzwi, prawie, co zdążyła wysiąść, a Simone już zakleszczyła ją w swoich objęciach. Brunetka ledwo nadążała za jej słowotokiem. – Mamo, bo ją udusisz. Nie widzisz, jakie to chude teraz? – Simone odskoczyła od Scarlett i natychmiast otakstowała ją krytycznym spojrzeniem.
- Dziecko, czy ty w ogóle jesz? – brunetka przewróciła oczami i sięgnęła po swoją torbę. Tom, który sam padł ofiarą matczynych uścisków, wyrwał się jak oparzony i zabrał jej torbę.
- Nie szalej, dobrze? – spojrzał na nią wymownie, a Scarlett sapnęła groźnie i zrezygnowana ruszyła za Simone i Tomem.
- Traktujesz mnie, jak jakąs umierającą, a ja tylko straciłam parę kilo, no! – została zignorowana, więc nawet nie próbowała zrównać z nimi kroku. Szła wolno z tyłu, czując, że to będzie ciężki wieczór. Pokłady opiekuńczości Toma stanowiły jedynie ułamek tych, którymi szczyciła się Simone. To na pewno będzie ciężki wieczór, a raczej noc.
- Ty wiesz, mamo, co ona wymyśliła? Uparła się, żebyśmy pieszo przeszli Pola Elizejskie.
- Nie marudź, może nie był to najlepszy pomysł na spacer, ale pamiętaj, że przez ponad połowę drogi musiałam nieść buty w ręce – odparła z udawaną powagą, a Tom słysząc to, odwrócił się do niej z szerokim uśmiechem na ustach. Mrugnął do niej i otworzył drzwi.
- Zapomniałaś dodać, że ja niosłem ciebie – dodał, a Smione roześmiała się w głos.
- Szczegół – mruknęła, przechodząc przodem tuż za nią. Tom zamknął drzwi i rzucił torby w korytarzu, po czym doskoczył do niej jednym susem i złapawszy ją za rękę, przyciągnął brunetkę do siebie.
- Już się burmuszysz? – zapytał wprost do ucha dziewczyny, obejmując ją nisko w talii. Ona zarzuciła mu ręce na szyję i odchyliła się lekko do tyłu, ufając, że jej nie wypuści. Pokręciła głową i uśmiechnęła się uroczo. Ciężkie loki przegrały z prawem grawitacji, zsunęły się z jej ramienia i zawisły tuż przy jej plecach, łaskocząc dłonie Toma.
- Wiesz dobrze, że musisz postarać się bardziej, żeby mnie zdenerwować.
- Wiem – odparł krótko i pocałował Scarlett w czubek nosa. – Na przesłuchanie marsz – uśmiechnął się szeroko i bez jakiegokolwiek problemu odwrócił ją w kierunku kuchni i dał klapsa, na co dziewczyna zareagowała wyraźny oburzeniem. Tom roześmiał się w głos i uciekł do kuchni. Znów czuł się szczęśliwy.

Opuściła łazienkę w kłębach szarej pary. Niczym w filmie z efektami specjalnymi. Było już po drugiej i nie marzyła o niczym innym, jak o tym, by zasnąć w ramionach Toma. To był długi dzień, ale za to jaki miły. Dawno nie bawiła się tak dobrze, ani nie czuła się tak wolna i beztroska. Kwiatek od Toma jakoś przeżył podróż i stał teraz w wazoniku, a ona uśmiechała się na jego widok. Tego dnia dotarło do niej, tak do cna, że mogą jeszcze normalnie żyć, że śmierć Liama nie była końcem, a przed nimi długie życie. Miała dopiero dwadzieścia lat, a zdążyła tyle przeżyć. Wiedziała, że czas zwolnić, choć nie zamierzała z niczego rezygnować. Rzuciła ręcznik na podłogę i założyła gruby szlafrok Toma. Chciała przygotować się do trasy, wywiązać się ze wszystkich zobowiązań, przeżyć to prawdziwe tournée, o którym tak marzyła i w każdej wolnej chwili mieć Toma u boku. Ale on gdzieś zniknął. Wysuszyła włosy ręcznikiem i zeszła na parter. Simone w kuchni jeszcze zmywała naczynia. Szkoda, że Tom nie był takim fanem porządku. Westchnęła i oparła się o framugę.
- Wiesz, gdzie jest Tom?
- Chyba w domku. Miał wyjść tylko na papierosa, ale widziałam, że świeci się tam światło.
- Okej – uśmiechnęła się, zarzucając kaptur na głowę i wyszła na podwórze. Owionął ją powiew chłodnego wiatru. Ostatnie, co teraz powinna, to się przeziębić, ale nie cofnęła się do domu. Bez trudu znalazła drzewo, na którym zbudowano domek. Widziała go wiele razy, ale nie zdarzyło się, by kiedyś tam była. Drabinka poruszała się pod wpływem wiatru. – Dasz radę – mruknęła i zaczęła się wspinać. Serce waliło jej jak oszalałe, ale nie zamierzała wołać Toma, by jej pomógł. Duma jej na to nie pozwalał. Nie musiała szczycić się tym, jakim była tchórzem. Kiedy deski miała już na wyciągnięcie ręki, przyspieszyła, by jak najszybciej znaleźć się na trwałym gruncie. Wolała nie myśleć o tym, że czekała ja jeszcze droga w dół. Drzwi były otwarte, kiedy była już niemal u góry, dostrzegła Toma brzdąkającego na gitarze. Złapała się uchwytów wmontowanych w podłogę, które ułatwiały podciągnięcie się i z gracją, o jaką siebie nie posądzała na tej wysokości, weszła na – jak sądziła – ganek. W tej samej chwili zobaczył ją Tom i zerwał się z gwałtownością taką, jakby przynajmniej miała zaraz spaść. Podniósł ją, nim zdążyła zebrać się do wstania z klęczek.
- Co ty tu robisz? – zapytał z troską w głosie. – Przeziębisz się, chodź – wprowadził ją do środka i zamknął drzwi. Było tam zadziwiająco ciepło.
- Nie było cię, kiedy wróciłam – odpowiedziała, siadając na materacu. Zerknęła w nuty i tekst, które Tom niemal od razu sprzątnął jej sprzed oczu. – Co to? – zainteresowała się, spoglądając na niego przekornie.
- Stare szpargały. Nie jest ci zimno? – usiadł obok i posłał jej zmartwione spojrzenie.
- Tom, ja nie jestem obłożnie chora, ani umierająca. Wszystko jest w porządku. Nie musisz się tak o mnie zamartwiać.
- Boje się o ciebie.
- Nie ma powodu – uśmiechnęła się, ściskając dłoń Toma. – Nigdy tu nie byłam – powiedziała rozglądając się po pomieszczeniu.
- Sam wróciłem tu dopiero niedawno. Z tym miejscem wiąże się wiele wspomnień, musiałem się z nimi uporać.
- Chodzi o nią? – zapytała wprost, pierwszy raz odnosząc się jakkolwiek do Leny. Po tym, jak Tom przyjechał do niej w Paryżu i upewniła się, że po raz kolejny komuś zależało na ich rozstaniu, tamta nie interesowała jej ani trochę. Tutaj poczuła, że powinna.
- Też – odpowiedział, jakby troszkę speszony. – Spędziłem tu więcej czasu, niż w domu w ciągu tych ostatnich tygodni. Myślałem, myślałem i myślałem, a odpowiedź i tak była tylko jedna.
- Jaka? – zapytała przekrzywiając głowę.
- Ty – odparł po prostu i spojrzał jej głęboko w oczy. – Ty byłaś, jesteś i będziesz jedynym z możliwych wyborów. Bez względu na to wszystko, czy się pokłócimy czy będziemy szczęśliwi, czy praca rozrzuci nas na przeciwne krańce świata, zawsze jedyna odpowiedzią będziesz dla mnie ty. – Scarlett uśmiechnęła się i pokręciła głową. Zagryzła wargę, zastanawiając się nad czymś moment, po czym bez słowa wgramoliła się Tomowi na kolana. Ciasno oplotła go nogami w pasie, przywierając ciałem do jego klatki piersiowej i pocałowała go mocno, zaplatając ręce na jego szyi.
- I co teraz powiesz? – zapytała zadziornie, a Tom w odpowiedzi uśmiechnął się szelmowsko i rozwiązał z niewielkim trudem pasek szlafroka brunetki, rozchylił jego poły i przeżył szok. Zamarł na chwilę, zastanawiając się czy to, co zobaczył naprawdę było otaczającą go rzeczywistością. Stwierdzając, że wyobraźnia nie płata mu tak okrutnego żartu, i że z jego wzrokiem jeszcze wszystko w porządku, uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Chyba tylko to, że mam dwa całkiem spore powodu ku temu, żeby nie pozwolić ci się stąd ruszyć – odparł wpatrzony w jej ciężkie piersi, zdawałoby się jeszcze większe niż wtedy, gdy widział je ostatni raz, a Scarlett wybuchła śmiechem. Naznaczone macierzyństwem wydawały mu się jeszcze doskonalsze, jak ona cała. Westchnął i wsunąwszy dłonie pod poły szlafroka Scarlett, sunął powoli dłońmi od jej bioder w górę. Patrzył jej w oczy, a ona się uśmiechała. Jej spojrzenie było tak przepełnione miłością, tak wielką czułością. Ona cała była po prostu doskonała. Doskonała dla niego. – Zastanawiałem się… - urwał, spoglądając głęboko w jej jasne, niczym bezchmurne niebo tęczówki.
- Nad czym? – zapytała cicho, gładząc kciukami kark Toma.
- Próbowałem przypomnieć sobie jak pachniesz, jaka w dotyku jest twoja skóra. Wciąż to czułem, a jednocześnie potrafiłem tego zdefiniować – przesunął dłonie na plecy dziewczyny, a potem zatrzymał je na jej biodrach. Pocałowała go czule i miłością spojrzała mu w oczy. Jej były tak zachwycająco niebieskie.
- Tak bardzo mi ciebie brakowało. Potrzebowałam cię, kiedy sięgałam do górnych szafek, kiedy otwierałam słoiki, kiedy poszła uszczelka kranie w kuchni, kiedy Rufus mnie nie słuchał, kiedy jadłam w samotności, kiedy oglądałam Pearl Harbor, a zrobiłam to chyba z dziesięć razy, budziłam się rano i kiedy sama kładłam się spać. Potrzebowałam, żebyś zapewnił mnie, że wszystko będzie w porządku, i że wciąż mnie kochasz. Potrzebowałam przytulenia i milczenia i wszystkiego. Ciebie całego.
- Już jestem – odparł, całując jej obojczyk. – Cały – przysunął ją jeszcze bliżej siebie, a ona się zarumieniła.
- Nie umiem znaleźć słów, by ci powiedzieć, jak cię kocham. To takie patetyczne, banalne i rodem z pospolitego romansu, ale… tak jest – wzruszyła ramionami, uśmiechając się pod nosem. Objęła twarz Toma dłońmi i lustrując uważnym każdy kolejny centymetr, gładziła ją dłońmi.
- Bo jesteśmy nudni, Maleńka, jak z flaki z olejem. Tylko kocham cię i nie mogę bez ciebie żyć, jesteś moim światem, moim szczęściem, moim powietrzem, ileż można, powiedz mi? – uśmiechnął się szeroko, a ona obrysowała opuszkami zmarszczki, które utworzyły się pod wpływem tego uśmiechu.
- Nie wiem, naprawdę. Musisz chyba wymyślić inny sposób wyrazu.
- Chyba nawet wiem jaki – odparł i mocno ją pocałował. Niemal agresywnie zmusił ją do uchylenia warg, na co ona z chęcią przystała. Zaśmiała się cicho, oddając pocałunek z niemniejszą intensywnością. Objęła szyję Toma rękoma, przywierając do niego niemal zupełnie. Całował ją długo i leniwie, wodząc dłońmi po aksamitnej skórze jej ciała. Scarlett wzdychała rozkosznie, a jego kark stawał się coraz bardziej gorący. Nie przerywając pocałunku, zsunął z jej ramion szlafrok, a Scarlett zadrżała. Powiódł dłońmi po jej plecach, ramionach i brzuchu, drażniąc opuszkami wrażliwą skórę. Zagryzła dolną wargę, odchylając głowę do tyłu, gdy czule całował jej szyję i obojczyki. Oddychała ciężko i nierówno, gdy jego usta odnajdowały na nowo każde miejsce jej ciała. Dotykał jej brzuch, łaskocząc okolice pępka, muskał obojczyki, szczypał wargami płatki uszu i całował jej powieki, wytrwale omijając nabrzmiałe oczekiwaniem piersi. W jednej chwili szlafrok został gdzieś sponiewierany, a niecierpliwe dłonie Scarlett sprawiły, że koszulka Toma podzieliła ten sam los. Uśmiechnęła się wiodąc opuszkami palców wzdłuż linii rzeźby mięśni jego torsu.
- Dotykaj mnie – powiedziała cichutko, pochylając się do przodu, tuż do ucha Toma. Jej szept, jej gorący oddech, jej dotyk, to przebrało miarę. Wezbrana tama pękła. Wziął ją w ramiona i całował do utarty tchu. Dłonie Toma błądziły po całym jej ciele, po najskrytszych nawet zakamarkach. Dotykał ją, jak tego pragnęła. Spragnionymi ustami obsypywał pocałunkami każdy kawałek jej ciała. Dłonie pieściły piersi, drażniły skórę, a ona wijąc się, szeptała jego imię. Gdy leżała już obok niego z delikatnie zaróżowionymi policzkami, przyspieszonym oddechem i pełnymi tłumionego pożądania oczyma, tak bardzo zapragnął dać jej wszystko, czego pragnęła. I dał jej to. Tej nocy nie jeden raz. I wierzył, że zamknął koło, że zamazał ostatni ślad przeszłości, że wszystko, co łączyło go z nią zostało wypełnione obecnością Scarlett.
Obudził się, czując na skórze dotyk jej palców. Kreśliła najróżniejsze wzorki, zakręcając spirale i kółka, obrysowując strukturę jego mięśni i chyba bawiła się całkiem przednio, bo gdy jeden jej nie wyszedł przerwała szepcąc ‘kurczę blade’ i zaczęła od nowa. Tom mimowolnie parsknął śmiechem, co znów wyrwało ją z rytmu. Sapnęła i pocałowawszy go w tors, spojrzała na niego. Miała radosne oczy, a jej tęczówki jasny, lazurowy odcień.
- Nie jest ci zimno? – zapytał, nasuwając na ramię Scarlett szlafrok, którym była przykryta, zaraz po tym poprawił koc. Niezbyt wyszukane posłanie, ale kiedy bywał tu sam, materac, koc i poduszka były jak najbardziej wystarczające. Nie przewidział takiego obrotu spraw. Ostatnim razem, kiedy ją miał umarł Liam. Chyba trochę obawiał się, co przyniesie ten dzień.
- Nie, jest dobrze – uśmiechnęła się, splatając jego dłoń z własną. – Tak sobie myślałam o tym, co robią inne, zwykłe pary wrześniową porą.
- Hmmm… - zamyślił się na chwilę, szukając pomysłu na to, czym mógłby sprawić jej przyjemność. – Co zwykłe pary robią w takiej metropolii jak Loitsche? Może chodzą na spacery? Może organizują ogniska? Może… - nie dokończył, bo przerwał mu dziki, triumfalny okrzyk.
- Ognisko! – poderwała się z miejsca, przysiadając na nogach i zupełnie ignorując swoją nagość. Ten widok nie ułatwiał mu koncentracji, ani skupienia na jej twarzy. – Zróbmy ognisko, Tom! Zaprosimy Billa, Liv, Georga, Gustava, Shie’a i Julie, Margo, no i dzieciaki! No mamę i Dominika też! Niech przyjadą wszyscy, będziemy piec ziemniaki i słuchać starych piosenek, tak, tak, tak! – zaklaskała w dłonie, śmiejąc się od ucha do ucha. – I będziesz grał na gitarze.
- A ty będziesz śpiewać – odparł z uśmiechem. Nie spodziewał się, że ten luźny pomysł, który przyszedł mu do głowy, przypadnie jej do gustu. – Chyba, że cię Bill wygryzie.
- Stworzymy duet – odparła uradowana i złożyła na jego ustach soczysty pocałunek. Zaśmiał się i przytrzymał ją przy sobie, a Scarlett, wykorzystując chwilę, bez pardonu wgramoliła się na niego. Splotła dłonie na jego podołku i oparłszy na nich brodę, niewinnie spojrzała mu w oczy.
- Myślę, że dla ego mojego braciszka będzie bezpieczniej, jeśli nie będzie z tobą śpiewał.
- Oj tam, oj tam – wywróciła oczami. – To przecież tylko… - urwała i uśmiechnęła się słodko, wiedząc, że ‘tylko’ to już hipokryzja w jej wypadku. Jednak Tom nie miał tylu skrupułów i dokończył za nią.
- Cztery oktawy – wywróciła oczami po raz kolejny i mruknęła coś pod nosem. – Przykro mi kochanie, że jesteś odkryciem dekady, złotym głosem, cudownym objawieniem, magiczna barwą, niezmierzoną głębią wyrazu i czymkolwiek cię tam jeszcze zwą. Ciężkie życie gwiazdy – uśmiechnął się łobuzersko, a ona rozmyślnie zaczęła się wiercić, wbijając w niego łokcie, kolana i każdą możliwą kostkę. – Scarlett! – stęknął. – Nie jesteś już tak opływowa, zlitujże się!
- Tere fere – mruknęła, kokosząc się w sposób imitujący ostateczny, dobijający cios. Tak się w to wczuła, że aż z niego spadła. Nie na materac, a na twarde deski. Scarlett wpadła w chwilowy szok, a Tom zaniósł się śmiechem. Częściowo owinięta w koc, a częściowo w szlafrok z potarganym włosem i zaróżowionymi policzkami, zmiażdżyła Toma spojrzeniem, co rozbawiło go jeszcze bardziej. – Śmiej się, śmiej – zrobiła groźną minę i z impetem znów przygniotła go swoim ciałem. – I co teraz powiesz? – zapytała unosząc brew.
- Chyba nie będę za dużo gadał – stwierdził po chwili namysłu. – Zajmę się raczej czynami – odparł z szatańskim uśmiechem i nie wiedzieć kiedy zrzucił Scarlett z siebie na materac i sam zawisł nad nią, zabierając jej pole manewru, i złożył na jej ustach gorący pocałunek. Jakich wiele jeszcze tego ranka. Domek opuścili przed południem, trzymając się za ręce i szepcąc wciąż do ucha. Jakby czas się cofnął, a świat zatrzymał i znów łączyła ich tylko miłość.

My love, leave yourself behind.

Beat inside me.
I’ll be with you.

11 komentarzy:

  1. ~InesTa
    19 sierpnia 2011 o 17:57
    Jestem pierwsza? Wiesz co odcinek był prześwietny! Wyznania Toma i Scarlett były mistrzowskie i to jak opisałaś te uczucia… Wbiło mnie w podłogę. ;) Byli tacy wolni. Zakochałam się od nowa w tym opowiadaniu! A co do Gustava to… Szczerze, to nie wiem co on zrobi. Zostawi Caroline w spokoju i zwiąże się z Margo czy może nadal będzie jej szukał? Widać, że ‚coś’ pomiędzy nimi jest. Świetnie opisujesz. Tego ci bardzo zazdroszczę. Ja tak nie umiem!;D Miałaś kilka drobnych literówek, ale tak długo czekałam, że czytałam z zapartym tchem i wcale mi to nie przeszkadzało. Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Dark Queen

      23 sierpnia 2011 o 11:47
      literówki, to moja zmora od zawsze. kiedy czytam tekst, któryś raz z rzędu ślepnę na nie. cieszę się, że tak ci się podoba, bardzo :)

      Usuń
  2. ~Sarah
    19 sierpnia 2011 o 17:58
    Ah, ah, ah wreszcie się doczekałam. Doczekałam się uczucia, miłości, szczęścia i tego wszystkiego, czego w ostatnich częściach brakowało. Cieszę się bardzo, że Tom i Scarlett wreszcie odżyli, mimo tego, że zapewne nie dane im będzie żyć w sielance zbyt długo.Gustav nareszcie dowiedział się prawdy i zamknął rozdział zatytułowany Caroline/ Melanie. A swoją drogą Margaret wydaje się być idealną… przyjaciółką dla Gustava. Cóż mogę więcej napisać… Dark, jak zawsze czarujesz słowem i wprowadzasz przecudowną atmosferę.

    OdpowiedzUsuń
  3. ~Kat.
    21 sierpnia 2011 o 18:35
    „Zakochałam się od nowa w tym opowiadaniu” – dokładnie! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. ~Bas
    22 sierpnia 2011 o 23:28
    no i wszystko w normie :) na swoim miejscu i wogole tere fere :D czekam na dalszy bieg wydarzen buziaki

    OdpowiedzUsuń
  5. ~Manson
    24 sierpnia 2011 o 23:29
    Piękne. Jak ja kocham to opowiadanie < 33

    OdpowiedzUsuń
  6. ~Lestat
    25 sierpnia 2011 o 21:26
    Ten rozdział wydał mi się niesamowicie krótki. A może wcale taki nie był? Może po prostu przebrnęłam przez niego w iście ekspresowym tempie? Pochłonął mnie, naprawdę, czytałam, nie mogąc przestać i kiedy dotarłam do końca, poczułam, że to za mało. Dlatego tym bardziej niecierpliwie będę czekać na kolejny. Cieszy mnie ta radość, która znowu zawitała do ich życia, nawet jeśli jest tylko chwilowa, nawet jeśli mam takie same obawy jak Tom, odnośnie tego dnia, który nadchodzi po ich wspólnej nocy. Ale może tym razem los ich oszczędzi, może nie szykuje dla nich żadnej parszywej niespodzianki. Przydałoby im się kilka dni oddechu, kilka chwil szczęścia, trochę spokoju i zwyczajności. W tym rozdziale choć odrobinkę tego im podarowałaś, co niezwykle mnie cieszy. Ten rajd po Paryżu, te rozmowy, nawet jeśli wciąż wiele pozostaje między nimi niedomówień i niewypowiedzianych słów, cieszy mnie radość, którą znowu w sobie mają, cieszy mnie ich bliskość. Bo wszystko powoli wraca na właściwe tory, powoli wszystko zaczyna być tak, jak dawniej, choć przecież nic już nie jest takie samo. Mimo wszystko, mimo że trochę obawiam się ich jutra i wszystkiego, z czym przyjdzie im się jeszcze zmagać, mimo to cieszy mnie teraz. Cieszy mnie to, że w końcu mają trochę szczęścia, nawet jeśli to tylko krótkie chwile. Nie wybiegam na razie myślami w przyszłość, bo czuję, że nad nią zbierają się ciemne chmury, na razie chcę tylko dzielić ich radość i cieszyć się razem z nimi. W końcu. Gustav zamknął pewien rozdział w swoim życiu. Nie wiem dlaczego, ale czuję, że to jednak nie do końca będzie takie proste. Czuję, że Caroline wcale nie zniknie tak szybko, wcale tak łatwo nie wywietrzeje z pamięci, wcale nie przejdzie bez echa. Jeszcze długo będzie w nim żyła i jeszcze długo będzie czyniła jego życie smutnym. Boję się tego, ale przeczuwam, że właśnie tak będzie. Bo nie tak łatwo zamknąć jakiś etap w swoim życiu, nie tak łatwo wymazać wspomnienia, nie tak łatwo zapomnieć. Dobrze, że on ma przy sobie wspaniałych przyjaciół. Takich, na których zawsze można liczyć. Teraz do tego grona dołączyła też Margo. Tak bardzo inna od spokojnego, milczącego Gustava. Ale może właśnie tego mu teraz trzeba, jej radości, jej pełni życia, jej entuzjazmu. Może to właśnie ona pomoże mu wydostać się z tego emocjonalnego dołka, w który wpadł po odejściu Caroline, może będzie jego jasną gwiazdą, jego światełkiem w tunelu. Może, może, może. Mam taką nadzieję, ale jak mówiłam, nie wybiegam w przyszłość. Poczekam na to, co Ty dla nich zaplanowałaś. Trzymaj się ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dark Queen

      29 sierpnia 2011 o 23:50
      bo Ty się za dużo domyślasz i zapewne w dobrym kierunku i przez to, wyprzedzasz chwilę obecną. choć jest dobrze, czujesz już to, co będzie za chwile. och, Lestat. co dzień otwieram word’a i guzik mi z tego wychodzi. ciężką drogę wybrałam, ale z czasem, mam nadzieję, podołam. znaczy tak będzie ^^oni teraz mają swoją chwilę beztroski. burza minęła, ciemne chmury odpłynęły i jest pięknie. 59, to nic innego jak dalsza część sielanki i tym trzeba się cieszyć. na wieeelką rozkminę przyjdzie jeszcze czas. bedąc w pracy, miałam wieczorami sporo czasu na plany i rozpisałam w postach sporą częśc tego, co nastąpi. i chyba sobie i im współczuję &&a Guuuustav. Gustav na razie próbuje żyć. a co mu z tego wyjdzie to się okaże.

      Usuń
  7. ~Katalin
    1 września 2011 o 14:23
    Wygląda na to, że łapię coraz większe poślizgi i docieram z coraz większym opóźnieniem na prinza. Dobrze, że dzęki Tobie jestem zawsze na bieżąco[a nawet wyprzedzam prinzową teraźniejszość xD]. No, ale do rzeczy. Faktycznie, jakoś krócej mi się wydawało, całkiem możliwe, że nawet było krócej i wcale mi się nie wydawało xD To takie…dziwne u Ciebie! Mówiłm Ci juz przy okazji kolejnych fragmentów, które mi pokazywałas i wczoraj, jak bardzo podobają mi się dialogi S&T. I wiesz, w tym poście zobaczyłam Scarlett z początków znajomości z Tomem, z początku ich związku. Była szczęśliwa w końcu i tak trochę słodko-infantylna. Tak jak na początku. Po urodzeniu Liama stała się matką i to matke w niej widziałam, taką lwicę, która bez wahania rozszarpałaby każdego, kto tylko spróbowałby skrzywdzić jej maluszka. A teraz znów Scarlett jest dziewczęca, jest trochę jak inne 20latki. Jestem ogromnie ciekawa co wymyśliłas z tym ogniskiem i jak to ostatecznie będzie wyglądało!Gustav w końcu dowiedział się prawdy i może odpuści. To zadziwiające, że fizycznie ta sama Caroline/Melanie to tak skrajnie dwie, różne postacie. Jej matka i Gustav znali de facto dwie różne osoby. Po wczorajszej rozmowie znów nie mogę się doczekać wątków z Gustavem! xD Czekam tez niecierpliwie na Liv, bo od czasu zerwania z Paulem i zawirowań z Georgiem ona bardzo się zmieniła. A mnie te zmieny baaaardzo do gustu przypadły.Zreszta, Ty wieeeesz^^ Musze Cię wypytac szczegolowo co i jak na gadu xD Takze strzez się! Ściskam mocno!:*

    OdpowiedzUsuń
  8. ~dori
    10 września 2011 o 17:28
    nie potrafię sobie przypomnieć, kiedy ostatnio tak długo zastanawiałam się nad tym, co napisać. może dlatego, że tutaj jeszcze nie pisałam? zaglądam na verloren-prinz od pewnego czasu i choć nigdy nie zostawiłam tutaj po sobie śladu, czuję, że tym razem muszę, bo coś mnie strzeli. chyba nie ma sensu, abym wychwalała wszystkie posty od początku istnienia tego opowiadania, bo zgarnęłaś ogrom słów uznania, a ja nie jestem w stanie dodać czegokolwiek ponad to wszystko. wyrażę to w prostych słowach: uwielbiam verloren-prinz. przez tych 58 postów przywiązałam się do słów wypływających spod twojej klawiatury i chyba właśnie przez to przywiązanie było mi (i nadal jest!) trudno komentować.jestem osobą o praktycznie zerowej wrażliwości i nie wzruszyła mnie śmierć Nico ani jej następstwa, narkotykowa historia z Caroline ani koszmar, który przeżywała Rainie. mimo to czytałam ze łzami w oczach, gdy umarł Liam. i nawet nie chodzi o to, jak opisałaś ból po stracie dziecka. raczej chodzi o cierpienie które wraz ze zniknięciem Liama wtargnęło do życia Scarlett i Toma. sam fakt, że go nie ma jest po prostu przykry.cieszę się, że teraz wszystko powoli zaczęło się układać i że znowu mogą być ze sobą, a Scarlett jest znowu taka, jaką ją lubię. wiem, że nie na długo, bo pewnie jeszcze sporo tu namieszasz. ale Dark (wolno mi się do ciebie zwracać w ten sposób?), proszę cię! nie zabieraj im tak szybko tej odrobiny szczęścia. tak strasznie mi ich szkoda. najbardziej ze wszystkich bohaterów.z rzeczy konstruktywnych: jak sama kiedyś powiedziałaś – lubisz lać wodę. i to widać. wiesz, że czytając, miałam miejscami wrażenie, że piszesz dwa razy o tym samym tylko zmieniasz konstrukcję zdania i kilka słów, a sens pozostawał ten sam? nie twierdzę, że to źle. zresztą, przy tym jak piszesz można ci to puścić w niepamięć (; trochę mi nawet brakuje tej ‚rozwlekłości’, bo ostatnio jakoś tego mniej.a ten szablon jest zniewalający w swojej prostocie. i to wklejenie Toma przy Scarlett.. wygląda bardzo prawdziwie.choćby paliło się i waliło, będę tu cały czas aż do końca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dark Queen

      12 września 2011 o 19:33
      po prostu… dziękuję.

      Usuń

Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo