31 sierpnia 2012

76. Un-break my heart.

Kaśkowi,
za kolejny 31. sierpnia,
za pięć lat cudownej przyjaźni,
za Twój spokój i cierpliwość dla mnie i moich niekończących się wywodów na wiadomy temat,
za każdą minutę Twojej obecności,
za miniony i przyszły rok,
za to, że choćby inni zniknęli, Ty zawsze będziesz.

Za wszystko, przyjaciółko.
*


25. miesiąc od rozstania; 10. listopada 2013r.

W tle grało Un-break my heart Toni Braxton, a Scarlett cichutko nuciła razem z nią. Składała przy tym kolejne ubrania w równiutką kosteczkę i pakowała je do pudła. Zrobiła bardzo odważny krok i dokonała gruntownego przeglądu swoich rzeczy. Wszystkich. Magazynowała je, odkąd wyprowadziła się od mamy. Spora część była na nią za wąska, a inne za duże. Podpisała odpowiednio kartony i zajęła się sortowaniem. Doktor Bähr poleciła jej uporządkować nawet drobiazgi, by przestała stać jedną nogą w starym i jedną w nowym życiu. Nie sądziła, by to mogło wiele zmienić, ale okazało się, że po raz kolejny się myliła. Kiedy pozbyła się niepotrzebnych rzeczy, kiedy uporządkowała pozostałe, poczuła się lekka. W jej garderobie zwolniło się sporo miejsca, zupełnie jak w życiu.
Gdy sięgała do szafy po kolejną rzecz, do rąk wpadła jej sukienka. Ta sukienka.

Słysząc dzwonek do drzwi, prędko zdjęła fartuszek i wygładziła sukienkę. Wyprostowała się i ruszając ku drzwiom, odrzuciła do tyłu włosy, które wdzięcznie zakołysały się przy jej plecach. Nim otworzyła, wzięła głęboki oddech. Denerwowała się, jakby miała zobaczyć się z nim po raz pierwszy. Otworzywszy, uśmiechnęła się spostrzegając, że taksował ją spojrzeniem. Oniemiały powiódł wzrokiem, począwszy od małych stóp odzianych w sandałki na wysokiej koturnie, poprzez zgrabne nogi ozłocone delikatną opalenizną ii wreszcie krótką sukienkę, która wprawiła go w jeszcze większe osłupienie. Była zwiewna, rozszerzana ku dołowi i odkrywała ramiona, a pod linią piersi przewiązana była tasiemką. Co najważniejsze, nie była czarna, a ciemno turkusowa. Jego tęczówki zakończyły swą wędrówkę na kraśniejącej radością buzi Scarlett. Lazurowe oczy śmiały się do niego. Widząc reakcję Toma, starała się jak najbardziej ukryć swoją. Nie mogła powiedzieć mu przecież, że chciała, by zaniemówił z wrażenia. Najważniejsze, że się udało. Posyłając mu niewinny uśmiech, otworzyła szerzej drzwi skłaniając go, by wreszcie wszedł do środka. […]

- Koooooooooooochaaaaaaam cię! - wykrzyknął biorąc ją w ramiona i śmiejąc się głośno kręcił się wokół własnej osi. Jej perlisty śmiech wtórował mu, a drobne dłonie mocno zacisnęły się na jego karku. Turkusowa sukienka falowała w powietrzu. Kiedy wreszcie zatrzymał się, łapiąc oddech, nieco chwiejnie postawił Scarlett na podłodze. Świat wirował, a ona razem z nim. Uczyniła kilka nieporadnych kroków i opadła na miękką pościel. - Wariat - sapnęła, wybuchając kolejną salwą śmiechu, gdy Tom znalazłszy się tuż obok niej, przygniótł ją swoim ciałem prawie całkowicie. 
- Coś mówiłaś? - spytał z szatańskim uśmiechem na twarzy, przypierając brunetkę do materaca. Ich twarze dzieliły zaledwie centymetry, przyspieszone oddechy mieszały się ze sobą, a w oczach igrały ognie.
- Ni mniej ni więcej, jak to, że cię kocham - szepnęła z niewinnym uśmiechem.1

Uśmiechnęła się smutno na to wspomnienie. Obiecała mu wtedy, że będzie jej pierwszym, ostatnim i jedynym, a teraz zdała sobie sprawę z tego jakie to było naiwne. Oni byli naiwni. Pięknie mówili o miłości, wciąż ją sobie wyznawali, a kiedy przyszło na to, by potwierdzić prawdziwość tych wszystkich głębokich słów, nie zrobili nawet połowy tego, co powinni, by przetrwać. Czasem myślała, że to było obłudne, ale kiedy przypominała sobie, co wtedy czuła, uświadamiała sobie, że to był ich sposób na uzewnętrznienie tych wszystkich nowych uczuć. Była po raz pierwszy tak naprawdę zakochana i to wydawało jej się właściwe. Później na własnej skórze przekonała się, że słowa są niczym, gdy nie poprze się ich czynami, choć przecież od zawsze doskonale o tym wiedziała. 
Zrzuciła T-shirt i getry, po czym wciągnęła na siebie tą sukienkę. Suwak zapięła jedynie do linii biustu, ale poza tym znów się w niej mieściła. Odrzuciła warkocz do tyłu i okręciła się wokół własnej osi. Wydawałoby się, że niemal nic nie zmieniło się od tamtego wieczoru. Spojrzała w swoje odbicie i ujrzała dziewczynę, która nie mogła do końca zdecydować, gdzie żyła. Jej niepewność zdradzały jej oczy. To spojrzenie, z którego dało się czytać jak z otwartej książki. Nie była do końca pewna, czy żyła już w teraźniejszości, czy może wciąż we wspomnieniach. Ten niedopięty suwak w sukience skojarzył jej się ze zmianą, której jeszcze nie była w stanie w zupełności dokonać.  Kojarzył jej się z przeszłością, która wciąż wkradała się w jej życie w momentach, kiedy zupełnie nie była na to gotowa. Zadziwiające, jakie skojarzenia może wzbudzać jeden niedopięty zamek błyskawiczny. Zdjęła prędko sukienkę i złożywszy ją w kostkę, ułożyła ją w kartonie. Tam gdzie jej miejsce. Spojrzała jeszcze raz na siebie, na swój warkocz, który spływał po jej ramieniu aż do bioder i poczuła, że musi coś z nim zrobić. Tom uwielbiał jej długie loki. Powtarzał, że żadna dziewczyna, jaką znał, nie miała tak cudownych włosów. I chyba naprawdę je lubił, bo wciąż je dotykał, wąchał i wtulał się w nie. Dlatego z nimi też musiała zrobić porządek. Czas najwyższy. Czasami bolała ją głowa od dźwigania ich, gdy spinała je w koki czy upinając jakkolwiek inaczej. Pobiegła po nożyczki i stając przed lustrem po środku garderoby, ucięła przynajmniej dwadzieścia centymetrów. Kawałek warkocza upadł na podłogę, a jej włosy zaczęły się rozplątywać. Kiedy przeczesała je palcami i potrząsnęła głową, by rozsypały się na dobre, już nie zakrywały jej pośladków. To była niewielka zmiana, ale bardzo poprawiła jej samopoczucie. Dzięki temu, że jej włosy wciąż mocno się kręciły, nie było widać nierówności. Podniosła obciętą kitkę i włożywszy ją w foliówki, rzuciła ją do kartonu z resztą rzeczy. To było to, czego potrzebowała. Popatrzyła znów w swoje odbicie i uśmiechnęła się. Postanowiła wybrać się do fryzjera i to nie tylko na wyrównanie końcówek. Przymierzyła kilka kolejnych rzeczy, zdziwiła się znajdując dwie ciążowe sukienki. Wszystko segregowała tak, aby później móc się połapać, co było za małe, a co za duże. Uznała, że te drugie przydadzą jej się jeszcze. Niewiele myślała o wspomnieniach, które wiązały się z niektórymi ubraniami. Nawet nie przychodziło jej to do głowy. Okres katowania się wspomnieniami, miała już za sobą. Może troszkę przykro zrobiło jej się, kiedy znalazła wśród swoich rzeczy skarpetki Tima. Ich rozstanie nastąpiło szybciej, niż kiedykolwiek mogłaby przypuszczać. Rozstali się jak ludzie, którzy się lubili i miło spędzili razem czas, bez dram i łez. W sumie, ona płakała, ale z zupełnie innych względów. To stało się kilka dni po rozmowie z Tomem, o ile tą wymianę żali można było nazwać rozmową. Sytuacja była klasyczna, prawie jak z filmu. Ona się nie odzywała, on się martwił. Przyszedł, zastał ją zalaną łzami wśród zdjęć i z filmem nagranym przez Liv, gdy Liam miał niespełna dwa miesiące. Z głośników umieszczonych niemal w całym salonie dobiegał jego śmiech i czułe słowa wypowiadane przez nią i Toma. Ta fonia była chyba gorsza niż wizja, niż ich szczęśliwe twarze. Te przepełnione miłością głosy rozszarpywały jej serce po raz kolejny i następny. Była w totalnej rozsypce. Tim patrzył na nią długą chwilę, po czym powiedział, że nie musi nic mówić, że domyślał się od jakiegoś czasu, że zabierze swoje rzeczy i wyjdzie. Pocałował ją w czoło, a on uciekła do łazienki. Nigdy więcej go nie widziała. Kilka miesięcy temu nagrała mu wiadomość na sekretarce. Oczywiście na służbowym numerze i po godzinach pracy, bo nie miała tyle odwagi, by z nim porozmawiać. Przeprosiła go i podziękowała mu za wszystko, co jej ofiarował. I tak oto etap opatrzony imieniem Tim został na stałe zamknięty.
W jednym z pudełek znalazła grubą kopertę. Nie pamiętała, by wkładała ją doniego, bo to było właśnie TO pudełko, w którym znajdowały się wszystkie jej skarby. Czytając napis: Moja Maleńka w Roxy, od razu domyśliła się, kto to zrobił. Była tam też płyta z nagranym występem. Przejrzała kilka zdjęć. Wywracała oczami, widząc swoje niezbyt fortunne miny na niektórych fotografiach. Kontrolowanie mimiki podczas występów nie było jej mocną stroną.

Właśnie jej twarz. Kiedy śpiewała, mówiła wszystko. Upadła na kolana, kuląc się niemal zupełnie. Na jej rumianej twarzy malowała się autentyczna rozpacz. Zacisnęła dłoń w piąstkę, przyciskając ją do skroni i powoli przesuwała w dół, by zatrzymać ją na sercu. 2

Przypominając sobie o e-mailu od producentów, znów zamknęła kopertę i położyła ją we właściwym miejscu, wraz z innymi zdjęciami. Wciągnąwszy na siebie jeden ze swetrów, poszła do sypialni i usadowiwszy się na łóżku, zalogowała się na pocztę. Miała zjawić się na MTV Europe Music Awards, przespacerować się po czerwonym dywanie w jakiejś wystrzałowej sukience i otworzyć imprezę. E-maila dostała trzy tygodnie wcześniej. Od tego czasu też milion ponagleń i telefonów, których też nie odebrała, bo nie przyszło jej do głowy, że ten zastrzeżony numer mógł pochodzić od kogoś z wytwórni. Odkąd przestała mieć menagera, trochę się zaniedbała. W ciągu tego roku tylko raz była w The Today Show, raz u Ellen DeGeneres i udzieliła kilku wywiadów. Jakby nie było, miała mały zastój medialny, ale nie przejmowała się tym, bo materiał na płytę był niemal gotowy. Pilnowała Twittera i odpowiadała na maile fanów, więc nie uważała, aby to był zmarnowany czas. Może gala EMA to był odpowiedni moment, żeby wrócić na scenę?
Nie myślała o tym do tej pory, ale to chyba był właściwy moment. Zeszła do kuchni i podgrzała w mikrofali zapiekankę, o której zupełnie zapomniała, że miała ją zjeść. Dłubiąc w jedzeniu rozmyślała o smaku sosu czosnkowego i o tym, że powinna umyć okno w kuchni. A kończąc posiłek, przyłapała się na tym, że zjadła go w spokoju bez ścisku żołądka i odruchu wymiotnego. Zdała sobie też sprawę z tego, że to nie był pierwszy taki posiłek. Jedzenie od jakiegoś czasu znów stawało się dla niej przyjemnością, a nie tylko przymusem, by utrzymać się przy życiu. Zmyła talerz i wróciła do garderoby. Pozamykała zapełnione pudła i rozejrzała się za rzeczami, które powinna jeszcze wynieść. Przemykając spojrzeniem po kolejnych półkach, na ułamek sekundy zatrzymała się na swoim lustrzanym odbiciu. Powiodła wzrokiem dalej, ale coś w środku kazało jej znów na siebie spojrzeć. Wzięła głęboki oddech i już wiedziała. Odszukawszy telefon, zarezerwowała sobie najbliższy lot do Los Angeles.
*

Sacramento, Kalifornia

Do małego mieszkania przy Carrie Street wkradały się delikatne promienie słońca. India Woods, bo właśnie nią teraz była Rainie, stała przy oknie wpatrując się w miejski krajobraz. Miały ładny widok z okna –  na stadion, boisko czy czymkolwiek to było. Często biegały tam razem z Candy, a właściwie to Candice. Kiedy jej córka usłyszała swoje nowe imię, odetchnęła z ulgą. Brzmiało niemal jak jej własne, co stanowiło małą osłodę przy kolejnej przeprowadzce. W Sacramento mieszkają od połowy sierpnia. Dzięki temu Candy nie musiała przenosić się po początku roku szkolnego. Już jakiś czas temu obie przestały mieć nadzieję, że kolejna przeprowadzka będzie ostatnią. Póki jej była teściowa żyła, nie było szans na to, by miały spokój. Powinna zrozumieć to już dawno i zakończyć tą nieskończoną ucieczkę. Westchnęła i sięgnęła po swoją wystudzoną już kawę. W tym momencie do kuchni weszła zaspana Candy. Czasem ciężko jej było uwierzyć w to, że jej mała dziewczyna miała już dwanaście lat, że z dziecka przeobrażała się w nastolatkę. Dla niej wciąż była maleństwem. Czasem ją to przerażało. Bo ona jako dwunastolatka żyła jeszcze w niewiedzy, w dziecinnym świecie, w którym zło zawsze przegrywało. A Candy doświadczała go od dnia narodzin. Ona nigdy nie trwała w dziecięcej nieświadomości. Jej dzieciństwo kończyło się zbyt szybko. Interesowała się już chłopcami, lalki dawno odstawiła w kąt. Słuchała dorosłej muzyki i już rzadko kiedy oglądała bajki. Być może, gdyby żyły w Niemczech, to stałoby się później. Ameryka dała Candy namiastkę swobody, normalności, ale odebrała jej też ostatki dziecięctwa jakie jej się należały. Rainie nie uważała, aby z jej córką działo się coś złego. Candy była bardzo roztropna i dojrzała ponad swój wiek. Po prostu martwiło ją to, że musiała dojrzeć tak szybko.
- Zjesz coś, Cukiereczku? – przynajmniej to pozostało niezmienne. Candy wciąż była jej Cukiereczkiem. Uśmiechnęła się, gdy córka przytuliła się do jej pleców.
- Bill mi się śnił, mamuś.
- Ostatnio często ci się śni – odparła siląc się na zwyczajny ton.
- Jestem przekonana, że ściąga nas myślami – Rainie zaśmiała się, choć nie było w tym wesołości.
- Raczej ty ściągnęłaś jego.
- Może trochę – ucałowała mamę w policzek i porwała jej kubek z kawą. Skrzywiła się, kiedy okazała się zimna. – Fuuuj! – odstawiła go szybko.
- To za karę. Jesteś za młoda na kawę – powiedziała z udawaną powagą.
- Wcale nie chcę kawy. Sprawdzałam, kiedy wstałaś. Znowu nie mogłaś spać i zerwałaś się o świcie, bo jakby było inaczej, kawę miałabyś jeszcze ciepłą. Znam cię, mamo. Lepiej mi powiedz, czym się martwisz – Candy włączyła czajnik elektryczny i usiadła przy stoliku, naprzeciw Rainie.
- Niczym nowym, nie masz się czym przejmować – uśmiechnęła się do córki i podeszła do lodówki. – Zjemy razem, co?
- Okej. Pójdę się ubrać – Candy wyszła z kuchni, ale zaraz zrobiła w tył zwrot i z powrotem stała obok mamy. – Wiesz, co? Obie byłybyśmy szczęśliwsze, jakbyśmy spakowały walizki i wróciły do Berlina. Tak czy siak wciąż uciekamy, a tam są ludzie, których kochamy i którzy kochają nas. Byłoby łatwiej – zostawiła mamę samą z tymi słowami i zniknęła w swoim pokoju. To był jeden z tych momentów, kiedy Candy zachowywała się jak dojrzała kobieta, a nie dwunastolatka. Czasem Rainie wolałaby, żeby jej córka nie potrafiła tak bezbłędnie odczytywać jej nastrojów. Lata czytania z twarzy i bezgłośnych rozmów zrobiły swoje. A ona czuła się przyparta do ściany, bo jej córka miała rację. Hans siedział zakładzie, jego ojciec nie żył, a one wciąż uciekały. Miały odzyskać spokój, a tylko czekały na wiadomość, że muszą prędko pakować swoje rzeczy i przenosić się do innego miasta. Co to za życie? Po tym wszystkim, co usłyszała od Candy. Po tym, o czym sama myślała, zaczęła tęsknić do czegoś, do czego przecież nie miała prawa. Zaczęła chcieć tego, czego przecież zrobić nie mogła. A jednak bardzo tego zapragnęła. Zapragnęła powrotu.
*


Los Angeles, 11. listopada 2013r.
Rano

Po impulsywnej decyzji o podróży do LA, podczas losu miała sporo czasu na przemyślenie strategii. Choć większość czasu spała, to co postanowiła, wydawało jej się najlepszym wyjściem i ani przez chwilę nie przyszło jej na myśl, że być może ta spontaniczność okaże się niewłaściwa. Wręcz przeciwnie. Była pełna energii i zadowolona, co stanowiło miłą odmianę od znużenia, które towarzyszyło jej do tej pory. Stając przed przeszklonymi dwuskrzydłowymi drzwiami zatrzymała się na sekundkę, by obrzucić się ostatnim krytycznym spojrzeniem. Botki od Louboutin’a jak zwykle na niepoprawnie wysokim słupku, wąskie spodnie podkreślające jej wszystkie kształty, nabijana nitami ramoneska, ciemne okulary i jak zwykle rozpuszczone włosy, którymi teraz zabawiał się wiatr. No i mocny makijaż. To wszystko udało jej się zrobić tuż po przylocie. Znów była Scarlett. Chciałoby się powiedzieć: dawną Scarlett, lecz to nie byłaby prawda. Po tych wszystkich wzlotach i upadkach stała w miejscu, w którym z czystym sumienie mogła powiedzieć, że wróciła do siebie. Po tym jak życie wielokrotnie powaliło ją na kolana. Po tym, jak podźwignęła się po śmierci ojca, stracie dzieci, złamanym sercu. Po tym wszystkim, co pchnęło ją w przepaść, teraz pewnie stała na nogach. Wreszcie pewnie stała na nogach i nie bała się nosić wysoko podniesionej głowy. Momentami łapała się na tym, że wydawało jej się, że to niemożliwe, że nauczyła się żyć bez Toma, że bez niego też wszystko mogło być dobrze. Pchnęła podwójne drzwi, przekraczając próg budynku. Zsunęła z nosa okulary i założyła je na czubek głowy. Szła pewnie i prosto do celu. Skinęła recepcjonistce i uśmiechnęła się do ochroniarza, racząc go przy tym leniwym spojrzeniem. Mijając go jedynie miękko odrzekła: David. Rozpięła kurtkę, ukazując przy tym wydatny dekolt prostej, dzianinowej bluzki. Odetchnęła i uśmiechnęła się zniewalająco mijając dwóch chłopców, którzy wyglądali jej na czyichś asystentów. Jeden z nich poczerwieniał, a drugiemu puściła oczko. W odpowiedzi posłał jej równie znaczący uśmiech. Widząc spojrzenia innych ślizgające się po jej ciele, kiedy tak zmierzała tym niekończącym się korytarzem, uznała, że wciąż potrafiła czarować. Związek z Tomem, macierzyństwo i wyjście z wprawy nie nadszarpnęły jej uroku osobistego. Kiedy w końcu odnalazła drzwi opatrzone tabliczką David Jost, weszła do środka, nie trudząc się pukaniem.
- Cześć David. Musimy pogadać – mężczyzna zaskoczony jej nagłym wtargnięciem, poderwał się z miejsca, a jego gość obrzucił Scarlett spojrzeniem pełnym dezaprobaty.
- Mam spotkanie. Musisz poczekać. Pan jest przedstawicielem braci Caten, omawiamy dalszą współpracę Billa – Scarlett uśmiechnęła się serdecznie do gościa Josta.
- Jestem pewna, że za bardzo uwielbiacie Billa, żeby się na mnie obrazić. Pozwoli pan – dygnęła i ruszyła do wyjścia. – Davidzie – odparła dystyngowanie, jej buzię rozjaśnił szeroki uśmiech, gdy Jost wznosząc ręce ku niebu obszedł biurko i podążył za nią, przepraszając owego mężczyznę. Scarlett weszła do jednej z sal konferencyjnych i przysiadłszy na stole, skrzyżowała nogi. Jost zamknął za sobą drzwi.
- Wiem, że uważasz, że masz mnie na wyłączność i wszelkie inne sprawy poza twoimi nie mają znaczenia, ale przesadziłaś – dziewczyna wzruszyła ramionami, nie siląc się na komentarz. – Boże, już zapomniałem, jaka potrafisz być absorbująca – pokręcił bezradnie głową i przysiadł na jednym z krzeseł. – Co cię do mnie sprowadza Scarlett? Przyznaję, że prędzej spodziewałbym się tutaj Papieża niż ciebie.
- Jesteś aktualnie moim menagerem, prawda? Nie zmieniłeś zdania? – upewniła się, co zupełnie zbiło Josta z machu.
- Chyba zaczynam się bać – Scarlett uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Kiedy widział ją ostatni raz była w wyraźnie kiepskiej formie, a dziś kipiała energią. Znów stała się generałem w spódnicy, gotowa poprzestawiać całą wytwórnię, jeśli musiałaby to zrobić, aby dostosować ją do swoich planów. Gwiazda sceny wróciła. Ciekaw był jakim sposobem.
- Pewnie wiesz, że otrzymałam zaproszenie na EMA? – Jost potwierdził skinieniem. – Zapewne wiesz też, że ich olałam. Jednak wczoraj stwierdziłam, że chcę tam być. Chcę otworzyć tą galę, chcę zaśpiewać i zrobić wielkie bum. Chcę też, żebyś to dla mnie załatwił – spoglądała wprost na niego, oczekując reakcji. Mężczyzna parsknął śmiechem.
- Scatlett, mamy listopad. Gala jest za tydzień.
- Wiem.
- To jest niewykonalne.
- Dla ciebie nie ma rzeczy niemożliwych. To jest mój listopad, David. Mój. Jestem gotowa, żeby wrócić na scenę, dokończyć nagrywanie płyty i dalej robić muzykę. Teraz już tylko to mi pozostało. Wiem, że mi w tym pomożesz – patrzyła mu prosto w oczy i pewność jaka biła z tego spojrzenia w pewien sposób onieśmieliła go. Nie żeby zaczął pąsowieć pod spojrzeniem Scarlett O’Connor. Po prostu wiedział, że mówiła serio, że była tego pewna, że była gotowa.
- Spotkajmy się dziś o siedemnastej w The Ivy. Omówimy wszystko, choć równie dobrze mogłabyś to chcieć na wczoraj. A poza tym, oni już coś mają na otwarcie, zaangażowali jakiś chór.
- To zmienią zdanie. Mam już plan, ty tylko musisz pomóc mi go zrealizować – zeskoczyła ze stołu. – Myślę, że to co chcę zrobić będzie o niebo lepsze o jakiegoś chóralnego fiu-fiu – odparła opuszczając pokój. Dla niej nie było rzeczy niemożliwych. W końcu sam ją tego nauczył, więc nie powinien się już niczemu dziwić.

14.00, Cafe La Boheme

Po spotkaniu z Davidem wykonała jeden telefon i po entuzjastycznej reakcji rozmówcy, wróciła do Four Seasons, by przygotować się do spotkania. Założyła jedną ze swoich ulubionych sukienek i zamieniła botki na czółenka.
Javiera po raz pierwszy od tego feralnego dnia widziała w marcu. Sama zaproponowała to spotkanie. Raz, że miała dosyć jego ciągłego nagabywania. Dwa, była mu winna przeprosiny. Trzy, doceniła jego trud. To była dziwna rozmowa. Scarlett czuła się spięta, bo tak naprawdę nie wiedziała, co sądzić o Javierze Fontaine. Miała w stosunku do niego mieszane uczucia. Z jednej strony był czarującym mężczyzną, a z drugiej nie była stuprocentowo pewna, czy był szczery. Jednak zgodziła się na kolejne spotkanie, bo wydawał jej się wtedy przyjacielem. A ona bardzo potrzebowała przyjaciela. Javier był wobec niej szczery. Wyjaśnił, dlaczego wcześniej zachowywał się, powiedzmy, dziwnie. Wyjawił swoje pobudki i to, dlaczego tak bardzo mu zależało na spotkaniu z nią. Okazał się pomocny, serdeczny i ofiarny. Jeśli go potrzebowała, wsiadał w samolot i po kilku godzinach po prostu rozmawiali. Nie próbował jej poderwać, nie insynuował niczego – był kimś, kogo potrzebowała. Był jej przyjacielem i zupełnie zmieniła zdanie o nim. Uwierzyła mu i zaufała. Dlatego, nawet jeżeli wciąż chciał być z nią, o czym nie mówił, dał jej czas, by mu na to pozwoliła i cieszyła się z tego. Uśmiechnęła się szeroko, kiedy zauważyła Javiera siedzącego przy jednym ze stolików. Kiedy podeszła, wstał i i ucałował ją w policzek.
- Miło cię widzieć, Scarlett. Twój telefon bardzo mnie zaskoczył, bo nie spodziewałem się ciebie jeszcze długo w Mieście Aniołów – usiadła i odetchnęła.
- Wiesz, ja sama momentami się jeszcze dziwię temu, że tu jestem. Decyzję podjęłam spontanicznie. Uznałam, że czas na powrót i wróciłam. Zrobię wielkie show.
- Kiedy? – zapytał odstawiając swoją kawę.
- Na gali MTV EMA. Postanowiłam, że zaskoczę wszystkich.
- Chyba włączę z tej okazji telewizor – dziewczyna posłała mu uroczy uśmiech i przywoławszy kelnera zamówiła karmelowe latte macchiato.
- Ciebie też zaskoczę, zobaczysz. 
- Mnie? – zapytał, wygodniej rozpierając się na fotelu. Javier miał w sobie tą cechę, dzięki której zawsze wyglądał dobrze i w dodatku zawsze był czarujący. Dziewczyny traciły dla niego zmysły, a on swą nonszalancją sprawiał, że uwielbiały go tylko bardziej. Prawdopodobnie większość z nich dziwiła się, że i jej nie zmogła wielka miłość do niego. gdy świat obiegła plotka, że się spotykali, w mediach zrobiło się gorąco. Jednak Scarlett po prostu go lubiła. Javier był zabawny i wygadany, nigdy się przy nim nie nudziła. Potrafił sprawić, że czuła się piękna i ważna. W dodatku lubił rozmawiać i słuchać. Javier był wspaniałym człowiekiem, jeśli tylko chciało się go poznać. W innym wypadku uchodził za drania. Przetestowała to na własnej skórze. – Czyżbyś zamierzała zgolić się na łyso i zacząć fałszować?
- Jesteś blisko, ale mam w planach coś innego. Dziś zamierzam omówić wszystko z Davidem. W końcu na przygotowanie będę mieć niecały tydzień. A przecież potrzebuję studio nagraniowe, miejsca na teledysk, a nie mogą być przypadkowe, bo wszystko wymyśliłam – znów uśmiechnęła się szeroko i równie serdecznie podziękowała kelnerowi za kawę, czym chyba go onieśmieliła. Wzruszyła ramionami i wymigała dalej. – Potrzebuję kostiumy i stylistów. David musi zgarnąć całą moją ekipę. Nie mówię o dźwiękowcach, reżyserze i scenarzystach! Czeka mnie dużo pracy, ale nie masz pojęcia, jaka jestem szczęśliwa – spoglądając na Javiera, opadła na oparcie obijanego skórą krzesła. – Cieszę się, że cię widzę, Javier. Mam ci tyle do opowiedzenia…
* 
1 fragment postu nr 29.
2 fragment postu nr 38.

15 komentarzy:

  1. ta sytuacja z Javierem.. mam wrażenie że potoczyło się to zbyt szybko, zbyt łatwo. twarda, podejrzliwa Scarlett po prostu mu zaufała, tak zupełnie nie w jej stylu, ale podejrzewam że jesteśmy już na półmetku i jeszcze kilka części a znajdziemy się w prologu. mam rację? :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Podobała mi się scena kiedy Scarlett ścięła włosy. To było takie symboliczne. Pomyślałam, że gdyby pewnego dnia nakręcono film "Verloren Prinz" to w porównaniu do opowiadania byłby beznadziejny. Bo ta historia straciłaby 70% uroku bez Twoich opisów i uczuć bohaterów, w szczególności Scarlett. Słucham "Lift me up" i "Castle walls solo" Christiny i tak idealnie spaja się z tekstem, że to aż nienaturalne.

    Jeszcze jakiś czas temu gdyby Scarlett znalazła tę sukienkę to pewnie zanosiłaby się płaczem, więc jestem z niej dumna. Moim zdaniem powinna w tej właśnie sukience wystąpić na gali. No bo w skarpetkach Toma to nie bardzo :) I cieszę się, że znowu komenderuje innymi, że ma na to dość siły.

    Co do Rainie to wolałabym żeby nie wracała...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja i moja bezgraniczna miłość do Prinza chciałybyśmy filmu, ale takiego, że och! musiałabym byc jego reżyserką, bez dwoch zdań :D

      czemu nie chciałabyś powrotu Rainie?

      Usuń
    2. Ty reżyserką a my wszystkie statystkami!

      Chciałabym kogoś innego dla Billa. Kogoś z pozytywną energią.

      Usuń
  3. Nadrabiam i nadrabiam.
    I prawie nadrobiłam, wiesz?

    Iii..i tak bardzo mi brakowało tej lekkści, którą posadasz.

    I jestem cały czas, tutaj, choć mnie nie widać.

    Green.

    OdpowiedzUsuń
  4. Zeszło mi dłużej niż sądziłam, ale w końcu jestem. Wiesz już doskonale, że ze zniecierpliwieniem czekam na to, co będzie dalej, na to co ma w planach Scarlett,a co zapoczątkowała tym ścięciem warkocza. Swoją drogą, to był dobry pomysł. Bardzo symboliczna scena. I cieszę się, że w końcu zbiera się w sobie i układa sobie życie na nowo. Właściwie to myślę, że mimo tego, iż zabrało jej to dość dużo czasu i wydawac by się mogło, że więcej niż Tomowi, to jest wręcz przeciwnie. Scarlett przeszła przez to wszystko w jakby odpowiedniej kolejności. I jak tu nie wierzyć w mądrości życiowe, jak choćby to, że czasem trzeba upaść na samo dno, żeby się odbić. I tak właśnie było ze Scarlett, która w przeciągu dość krótkiego okresu dostała od życia niesamowicie w kość. Nareszcie tchnęło optymizmem i mam ogromną nadzieję, że teraz w końcu i ona zazna szczęścia.
    Niesamowite jak to czas leci. I oczywiście najlepiej widać to po dzieciach;) Candy nie jest juz takim cukiereczkiem i faktycznie wkracza teraz w trudny wiek. O ile dobrze sobie przypominam co tam dla niej zaplnowałaś, to aż nie mogę w to uwierzyć! Narobiłaś teraz apetytu na ich powrót, ale znając Ciebie, to nawet nie robię sobie nadziei, że to tak łatwo wszystko będzie! I jeszcze te wstawki ze starszych postów! To zawsze wprowadza taką troche nostalgiczną atmosfere i robi się tak smutno. A kiedy dosłownie kilka dni temu czytałam te posty,to teraz dokładnie pamiętałam te sceny i tym bardziej łapało za serce.
    Koteńku dziękuję Ci najpiekniej za tą dedykacje. Jest cudowna i zrobiło mi się niewyobrażalnie miło. I nie myśl, że nie zauważyłam jaką datę dałas na pierwszy fragment dzisiejszego postu, bo zauważyłam!;)
    A jak uda nam sie spokojnie pogadać na gadu, to pogadamy sobie o prinzu, coo?:D Zgóóóóódźźźź się,cooo? :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ewentualnie i zupełnie łaskawie mogę się na to zgodzić, skoro tak bardzo prosisz mnie o rozmowę na temat Prinza. niech Ci będzie, ale to tylko dlatego, że Cię lubię.
      poważnie xD

      wycisnę z Ciebie wszystkie niuanse, które dostrzegłaś, bez obaw :D
      nie masz za co dziękować, to wszystko prawda i z premedytacją!

      Usuń
  5. dlaczego poplakalam sie dopiero teraz? wczesniej tyle okazji mnie ominelo. placze kiedy sytuacja nie sprzyja lzom.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. może to Twój czas na łzy? ja pisząc, płacze baaardzo często. niestety, a może i stety...

      Usuń
    2. 'zyczylam' dobrze Scarlett i Tomowi. powinnam cieszyc sie ich stabilizacja a nie plakac.
      i jeszcze Javiera tu brakowalo. wizja sceny z prologu jest coraz wyrazniejsza :|

      Usuń
  6. Brawo ! Scarlett zamierza wrócic na scenę, a przy okazji wróci do normalnego życia. Cudownie. Niech dziewczyna wraca do swojej dawnej formy. Musi byc silna i musi byc piękna. A co do pana J.F - nie lubię go. Bardzo go nie lubię. Koniec ;d Chciałabym wiedziec czy Tom i Scarlett wrócą do siebie. Oczywiście nie mów. Muszę to sama przeczytac. Ale przez to, chce żeby ta historia biegła szybciej i szybciej, znowu z drugiej strony chce byś pisała to opowiadanie wiecznie. [masakra] Pozdrawiam i życzę dużo weny twórczej ; ) Manson

    OdpowiedzUsuń
  7. Kochana, cały miesiąc zajęło mi czytanie całego Twojego opowiadania. Od samego początku, aż do samego końca. Jestem pod wrażeniem! Scarlet i Tom dużo przeszli. Śmierć dzieci, rozstanie. Skoro się kochają, powinni być razem. To opowiadanie mimowolnie traci swój blask, kiedy są osobno. Ukochałam ich razem. Spotkało ich wiele problemów i przeciwieństw, ale się kochają. Muszą do siebie wrócić! I oczywiście proszę, abyś pisała mi informacje o nowych odcinkach tutaj; 6549195.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  8. kiedy pani napisze newsa? : D

    OdpowiedzUsuń
  9. kiedy go napiszę, to będzie :D pani Anonimowa.

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo