30 kwietnia 2013

84. I remember years ago. Someone told me I should take caution when it comes to love.

Tytuł: James Arthur  Impossible

30 miesiąc od rozstania 19. kwietnia 2014
Nowy Jork, Upper East Side

Całe szczęście, że nikt nie widział teraz ani miny Billa, ani miny Toma. Siedzieli na tylnym siedzeniu taksówki – oczywiście żółtej – z szeroko otwartymi oczyma. Wyglądali trochę jak dzieci wprowadzone do bardzo dobrze wyposażonego działu z zabawkami. Przyswajali otoczenie w milczeniu i pełnej konsternacji. Taksówka wiozła ich do hotelu Franklin, gdzie wynajęli apartament. Znaleźli go w Internecie. Robiąc rezerwację zagrali w coś na rodzaj „chybił-trafił”. Mieli nadzieję, że ta decyzja okaże się trafna. Bill wybrał lokalizację. Ten cały wielki plan, to był jego pomysł, więc Tom dał mu pełną dowolność. On w tym czasie skupił się na znacznie istotniejszej kwestii. A mianowicie na Davidzie. Nie bardzo wiedział, jak wytłumaczyć synkowi powód tego nagłego wyjazdu. Kiedy nie byli w trasie, widywał się z nim co tydzień, a jeśli mu się to z jakichś przyczyn nie udawało, to odwiedzał go co dwa tygodnie. Choć to było trudne, bo bardzo tęsknił. Nigdy nie spodziewałby się, że tak mocno pokocha tego chłopca. Kiedyś się tego bał. Teraz widział, że bezpodstawnie, bo David stał się jego jedynym światełkiem w życiu. Syn trzymał go w ryzach, sprawiał, że miał w życiu jakiś cel. Był tym, co się dla niego naprawdę liczyło, ale przecież nie mógł zabarykadować się w Loitsche już na zawsze.
Tym razem miał wyjechać na znacznie dłużej, więc musiał uprzedzić o tym Davida. Jego synek był niepocieszony, ale Tom wyjaśnił mu, że wujek Bill bardzo potrzebował wakacji. A on jako jego brat chciał mu towarzyszyć i wspierać go, gdy miał problemy. David zrozumiał to nad wyraz dobrze w swój dziecięcy sposób. Umówili się, że będą rozmawiać przez skype’a, a Tom odwiedzi go najszybciej jak się da. To było dla Toma najważniejsze, żeby tym ‘szaleństwem’ nie skrzywdzić Davida. Bo to naprawdę było szaleństwo. Nagle, ni stąd ni zowąd wybrali się do Ameryki. Po co? Tom sądził, że nawet Bill tego do końca nie wiedział, ale może tego im było trzeba? Obaj osiedli niemal zupełnie, mieli przerwę od koncertów i nagrań, więc nie robili nic. Nawet dla siebie. Taki wyjazd mógł pomóc im oczyścić umysły. Byli już kilka razy w Nowym Jorku, ale nie mieli okazji pozwiedzać. Czas spędzali albo w studiach nagraniowych albo wieziono ich prosto do klubu, w którym akurat grali koncert. A teraz mogli poznać to miasto od podszewki. Bill nakręcał się na to przez prawie cały lot, póki nie usnął. Gadaniem o planach i tym, co będą robić, zagłuszał wszystkie swoje wątpliwości, ale Tom wiedział, że to chwilowe. Kiedy emocje opadną, brat powie mu wszystko, co go nękało. Ten wyjazd był dla nich szansą na odbudowę ich relacji. W życiu każdego z nich działo się tak dużo, że trochę się od siebie odsunęli. On skupiał się na zapominaniu o Scarlett i uczeniu się tego, jak być ojcem. A Bill próbował żyć bez Rainie, uwikłał się w „przyjaźń” z Laurą i nie wyszło z tego nic dobrego. Może, gdyby częściej rozmawiali, to ustrzegłby Billa przed tym? A może dobrze, że tak stało? Laura ucierpiała, jednak ta relacja nie mogła stać się niczym więcej, niż tym czym była. Tom przypuszczał, że Laura odsunęła się od swojego życia, żeby być blisko jego brata. W końcu spędzali ze sobą mnóstwo czasu. Prawie jak para i nie dało się ukryć, że ona chciała, aby właśnie tym się stali. A Bill tego nie dostrzegał albo udawał, że nie dostrzega. W każdym razie, mogli bardzo skorzystać na tej zmianie otoczenia. Tom za cel postawił sobie odwrócenie uwagi brata od Laury, niewykluczone, że będzie musiał wykorzystać do tego jaką długonogą śliczność. Sam też taką nie pogardzi. W końcu nic go już nie powstrzymywało. Chciał żyć tak, by być w zgodzie ze sobą. Nie musiała dostosowywać się do nikogo. Nie było już Scarlett, ani Leny. Może czas na kogoś zupełnie nowego? Ta myśl trochę uspokoiła Toma. W mieście, w którym mogli być anonimowi, nie mogło się im nie udać. Taksówka zatrzymała się. Spojrzał przez okno i ujrzał fasadę hotelu. wyglądała jak na zdjęciu, to już coś.
- Czy to jest to, czego potrzebowałeś? – Tom zapytał brata, gdy wjeżdżali windą na przedostatnie piętro hotelu. Bill popatrzył na swoje odbicie w windzie, poprawił czapkę z daszkiem i wzruszył ramionami.
- Na razie nie wiem. Jest tak jak zawsze, kiedy meldowaliśmy się z w hotelu. Z tym, że nie ścigamy się, która winda wjedzie pierwsza – mówiąc to uśmiechnął się półgębkiem. Tom zawsze uważał, że to durne rozdzielać się z Gustavem i Georgiem, żeby jechać dwoma różnymi windami i robić wyścigi. Ale to była tradycja, a raczej ich rytuał. Nie pamiętał od jak dawna, więc wydawało mu się, że robili to od zawsze.
- Wiesz, teraz nic nas nie ściga. Nie było fanek pod hotelem, nie ma planów i nikt niczego nam nie narzuca. Nie wiem, jak ty, ale ja zaraz idę spać. Jestem wykończony.
- Mam nadzieję, że łóżka będą wygodne. Od dawna dobrze nie spałem – wysiedli z windy i skierowali się korytarzem w stronę ich apartamentu. Było niemal zupełnie cicho. Recepcjonista powiedział im, że na razie mieszkają na piętrze sami. Jedynymi odgłosami były ich kroki i terkot kółek ich walizek. To była przyjemna odmiana.
- Wieczorem możemy poszukać jakiejś knajpy i iść coś zjeść. Co ty na to? – Bill pokiwał głową, zatrzymując się przed odpowiednimi drzwiami. Tom otworzył je i wszedł do środka. Bill poszedł zanim. Zostawił bagaż i podszedł do okna. Otworzył je i głośno odetchnął.
- Całkiem nieźle. Bałem się, że będzie gorzej – Tom popatrzył na brata, nie będąc do końca pewnym, czy mówił o ich apartamencie.
*

Los Angeles, Venice – przedpołudnie

Scarlett przeciągnęła się, jedną ręką niechcący uderzając o tors Jima. Zaśmiał się i ujął jej dłoń, całując przegub. Przetoczyła się na brzuch i popatrzyła na niego z zaczepnie. Jim wciąż był zagadką, a im więcej czasu z nim spędzała, tym bardziej wydawał jej się tajemniczy. Nie wiedzieć czemu, odpowiadał jej taki stan rzeczy. To sprawiało, że nie czuła się zobligowana do tego, by ich relacja stawała się bardziej emocjonalna. Przysunęła się bliżej i wsparłszy się na łokciach, pocałowała go.
- To wręcz nieprzyzwoite prowadzić taki tryb życia.
- Powiedz mi, czy zrobiłoby to jakąś różnicę, gdybyśmy najpierw odsiedzieli swoje w kinie, restauracji czy gdziekolwiek? – Scarlett na to tylko wywróciła oczami.
- Niestety, chyba masz rację.  
- A tak, jest miło, przyjemnie i to w domowym zaciszu.
- Wybacz, ale tego królestwa bieli nie nazwałabym domem – wskazała na jego sypialnię.
- Z kolei teraz, chyba ty masz rację.
- To dlaczego tak mieszkasz? – Jima nie peszyło, gdy świdrowała go spojrzeniem. Jego nic nie peszyło. Nie okazywał uczuć, kiedy coś było nie tak, kiedy złościł się albo gdy coś go dotknęło. Był świetnym aktorem. Zawsze wiedział, co powiedzieć, czy jak się zachować. To wydawało jej się czasami zbyt wystudiowane, ale uznawała takie zachowanie za efekt uboczny życia na świeczniku.
- Kupiłem to mieszkanie za pierwsze duże pieniądze, jakie zarobiłem. Jest znakiem mojego sukcesu. No i wygodnie mi tu. Ta biel czasem mi przeszkadza, ale nie spędzam tu na tyle czasu, by bawić się w remonty.
- Nie jesteś zbyt sentymentalny – odparła.
- Cóż, raczej nie.
- To chyba trochę ułatwia życie. Ja trzymam nawet stare bilety kolejowe – wzruszyła ramionami, jak zawsze gdy chciała zbyć rzeczy, które były dla niej naprawdę ważne. Jim zaśmiał się pod nosem.
- Wiesz, co? – Scarlett uniosła brwi, skupiając całą uwagę na tym, co miał zaraz powiedzieć. – Może nie jestem sentymentalny, ale cierpię na inną przypadłość – Jim przyciągnął ją bliżej siebie. Pocałował Scarlett, a gdy znów na nią spojrzał, jego oczy mówiły to samo, co słowa. – Nie mogę się tobą, nasycić. Czy to nie dziwne? – zapytał, a ona znów wywróciła oczami.
- Spóźnię się na lunch z Javierem – mruknęła, gdy Jim położył ją na plecach, całując jej obojczyki.
- Wybaczy ci, jak zawsze – odparł, spoglądając na nią pełnym pożądania spojrzeniem, a potem ją pocałował. Nie tylko jeden raz.  
*

26. kwietnia 2014, Magdeburg

Francesca wyglądała uroczo. Była wyższa od Gustava i bardzo szczupła, więc wyglądała niezwykle ładnie w dopasowanej do ciała sukience, rozszerzającej się poniżej bioder aż do samej ziemi. Margo dawno nie była na tak wzruszającym ślubie. Rzadko bywała na ślubach, bo większa część rodziny się od niej odwróciła, ale tak czy siak ten był wyjątkowy. Siostra poprosiła Gustava na świadka, więc myślała, że będzie trochę zagubiona wśród jego licznych bliskich, ale na szczęście Margo, Georg także był zaproszony, a razem z nim Liv. Dzięki temu było jej raźniej, kiedy Gustav nie mógł być przy niej. Georg i Liv większość czasu wlepiali w siebie rozmarzone spojrzenia, tańcząc i tuląc się do siebie. Aura ślubu najwyraźniej nastrajała ich bardzo romantycznie. Margo gdzieś w głębi serca zazdrościła im tego. Taka miłość musiała być piękna. Margo była zakochana raz. Nie był to Paul Binder. Jego nie dało się kochać. Teraz tak uważała. Po czasie dostrzegła wiele rzeczy. Była nastolatką, kiedy poznała Maxa. Wtedy wydawał jej się ucieleśnieniem marzeń. Chodzili razem na warsztaty malarskie. To był najlepszy rok w jej życiu. Czasem wydawało jej się, że unosiła się nad ziemią, gdy z nim przebywała. A potem poznał inną i wielka miłość dobiegła końca. Swoje późniejsze związki Margo uważała za lekcje pod tytułem: „kto ma miękkie serce, ten musi mieć twardy tyłek”. Być może gdyby bardziej w siebie wierzyła i nie postrzegała swojej urody pod pryzmatem zbyt wysokiego wzrostu, byłoby inaczej. Była naiwna i wierzyła w zbyt wiele kłamstw, gdy tylko spotykała kogoś, kto lubił ją taką, jaką była. Dlatego teraz nie chciała już żadnej wielkiej miłości. Nie wierzyła, że mogła ją spotkać. Widziała ją u Liv i Georga, u Julie i Shie’a, teraz u Francie i jej męża. Wcześniej widziała ją u Scarlett i Toma. Taka miłość się zdarzała, ale nie każdemu. Bo gdyby każdy miał ją przeżyć i żyć nią, to Scarlett i Tom nie byliby osobno, a Bill nie usychałby z tęsknoty za Rainie. Nie zawsze ludzie doczekiwali się sprawiedliwości i ona była jednym z nich. Tak sądziła. Gustav był jej buforem na cały ten szczęśliwy świat. Wzajemnie pomagali sobie zwalczać wszystkie smutki i odpędzać przeszłość. Akceptował ją w pełni i to było najpiękniejsze. Za to lubiła go najbardziej. Nie przeszkadzały mu jej dziwactwa, nawet to, że pod wpływem weny malowała w jego zeszycie od pomysłów na piosenki. Nie wadziło mu to, że była od niego wyższa, że nosiła buty na obcasie, że nie mogła mieć dzieci, że miała wszystkie swoje lęki i niepewności. Gustav był człowiekiem praktycznym i po prostu pomagał jej radzić sobie z tym wszystkim. Nie kochała go. Nie umiała. On także jej nie kochał. Wciąż w sercu nosił Caroline. I to nie miało się prędko zmienić. Może, gdyby wiedział, co się z nią stało to byłoby mu łatwiej. Margo robiła wszystko, by cienie Caroline nie tłamsiły go. Wyciągała go z mroku, od samego początku. Cieszyło ją, że był ktoś, kto jej potrzebował. Lat jej nie ubywało, teoretycznie powinna się ustatkować. Nie mogła też wiecznie mieszkać u ciotki. Powinna coś zrobić ze swoim życiem, ale nie miała pojęcia co. Jakiekolwiek zamążpójście nie wchodziło w grę. Nie chciała tego. Nie miała nawet partnera. Choć nie, ona i Gustav tworzyli bardzo zgrany team. Byli partnerami, ale nie łączyła ich miłość, więc jak mogliby być ze sobą? Margo czuła, że nie była zdolna do miłości, ale bała się samotności, więc co mogła zrobić? Co powinna zrobić? Popatrzyła na Liv i Georga, bujali się w rytmie wolnej piosenki. Jej kuzynka miała przymknięte oczy, opierała głowę na ramieniu Georga i widać po niej było, że nic jej w tym momencie nie brakowało do szczęścia. Nie zauważyła, kiedy Gustav przysiadł się do niej.
- Fajnie się na nich patrzy, nie? – zapytał wyrywając Margo z zamyślenia. Skinęła głową i uśmiechnęła się do niego.
- Cały czas się dziwię, że Liv jeszcze nie zgodziła się na zamieszkanie z Georgiem. Saoirse ma już prawie dwa lata, więc chyba dobrze by było dla niej, gdyby przestali żyć na dwa domy.
- Są na dobrej drodze. Oglądali już dwa mieszkania.
- Bardzo się zmieniła odkąd ją poznałam.
- Kiedy ja ją poznałem była  cieniem dziewczyny, którą jest dziś. To duży progres. Wygląda na to, że im dłuższa i bardziej wyboista droga, tym większy happy end – mówiąc to popatrzył wymownie na Magro, a ona tylko pokręciła głową kryjąc uśmiech.  
- Na filozofie ci się zebrało – mrugnęła do niego i sięgnęła po winogrono. Jedząc, patrzyła na Francescę i Mathiasa. – Twoja siostra wygląda dziś fantastycznie.
- To prawda, uroda Schäferów nie jest powalająca, ale Francie wygląda dziś cudownie. Wiesz, że chodziła kiedyś z Georgiem? – Margo uniosła brwi w zdziwieniu i czekała na ciąg dalszy. – Trwało to może ze dwa miesiące, a potem rzuciła go dla jakiegoś aktorzyny ze spalonego teatru. Miała wtedy jakieś siedemnaście lat, on piętnaście, więc wyobraź sobie cóż to był za dramat. Ten cały aktor, jak się okazało należał tylko do kółka w swojej szkole, więc moja zawiedziona siostra zostawiła go jeszcze szybciej niż Georga. Koniec końców chodziła ze szkolnym omnibusem, który rzekomo uwiódł ją swoją wiedzą. Jednak jej wiedza najwidoczniej nie uwodziła go wystarczająco, bo zostawił ją tuż przed ważną klasówką i groziło jej powtarzanie klasy, ale na horyzoncie pojawił się wzgardzony Georg, który jak się okazało był całkiem niezły z algebry i tak to połączyła ich przyjaźń – Margo uśmiechnęła się od ucha do ucha, widząc jak Gustav przestał dusić rozbawienie. Bardzo starał się, by ta historia brzmiał dramatycznie.
- Jejku, nie sądziłam, że Francie to taka łamaczka serc.
- Georg nie cierpiał długo.
- To jakaś pociecha – zaśmiała się, wyobrażając sobie Francescę i Georga razem. Niemożliwe.
- Zatańczymy? – Gustav wstał, podając Margo rękę.
- Jeszcze się pytasz – wstała radośnie, prezentując swoją sukienkę. Była jasna, w delikatnym odcieniu szarości, prosta, bez rękawów i ze stójką zapinaną na jeden guzik z przodu. Poniżej była wycięta „łezka”. Sukienka sięgała Margo do połowy uda. W połączeniu z intensywnym kolorem jej włosów i dodatkami, wyglądała ładnie. Tak przynajmniej sądził Gustav. Jednak żadne z nich nie mogło wiedzieć, że gdy Liv i Georg wrócili do stolika, zgodnie uznali, że Margo i Gustav bardzo do siebie pasowali, pomimo każdej dzielącej ich różnicy.
*

31. miesiąc od rozstania; 28. kwietnia 2014, Nowy Jork, CBS Studio 

- Gwiazdeczko, czy wiesz, że twoje koncertowe wykonanie The good life na youtube obejrzało dwa i pół miliona razy – Scarlett uśmiechnęła się pod nosem i wróciła do przeglądania notatek Gin. Nie wiedziała, że to był dopiero początek nowin. – Someone who cares i Life starts now miało kolejno pięć i siedem milionów odtworzeń.Nie wspomnę już o reszcie. Adam Gontier został zapytany o to w jednym z wywiadów powiedział, że chciałby zamienić słowo z osobą, która zaśpiewała te piosenki lepiej od niego. Podobno nie wyglądał na przygnębionego.
- Chętnie zamienię z nim to słowo – odpowiedziała.
- Zdajesz sobie sprawę, że taka ilość wyświetleń w tak krótkim czasie od wypuszczenia DVD to jest duży sukces?
- Oczywiście, że to wiem, Gin – Scarlett wywróciła oczami. Tylko tyle mogła zrobić będąc w rękach charakteryzatorki. – Covery to był jeden z lepszych pomysłów na tą płytę. Jestem zadowolona z moich własnych piosenek, ale na tych coverach wyrosłam muzycznie, więc nie mogły wypaść źle.
- Na pewno będą cię o to pytać w tym wywiadzie. Dlatego mówię ci, jak to wygląda liczbowo. O Jima i Javiera też pewnie spytają – Scarlett wzruszyła ramionami.
- Mam to gdzieś – menager przyjęła to skinieniem głowy. Ani trochę nie zdziwiła jej ta odpowiedź.  
- Wczoraj widziałam na JustJared1 wasze zdjęcia przed Osteria Mozza.
- Bo byłam tam z Jimem. Tam zawsze są paparazzi. Jak byłam z Javieram na koncercie Thirty seconds to mars też nas podłapali. Przywykłam, Gin. Moje zdjęcia są wszędzie, a to że komuś nie odpowiada z kim się spotykam, to nie moja sprawa. Nie robię nic złego. Z resztą spotykam się nie tylko z nimi, wciąż robią mi z kimś zdjęcia. Mam wielu znajomych z branży. W końcu będąc z daleka od rodziny chyba mam prawo spędzać z nimi czas?
- Ja to wiem, skarbie – Gin uśmiechnęła się pokrzepiająco. – Kiedy wracasz do domu?
- W przyszły poniedziałek mam ostatni wywiad. U Lettermana. Potem będę mogła polecieć.
- Organizatorzy Comet ucieszyli się, kiedy potwierdziłam twoją obecność.
- Nie wiem, co zaśpiewam. Nie wiem, w co się ubiorę. Same dylematy – odparła mrugając do Gin. – Co u Cherrie?
- Pytała, kiedy nas odwiedzisz – Scarlett uśmiechnęła się po raz kolejny, co wywołało u makijażystki kolejne ciężkie westchnienie. – Okej, już się nie odzywam. Niech pani dokończy.
*

1. maja 2014, Nowy Jork

Czarne warkocze rozsypały się na plecach Toma, gdy zebrał je wszystkie i wyciągnął spod kraciastej koszuli. Wygładził T-shirt, który miał pod nią i poprawił jej poły. Przechylił głowę najpierw na jedną stronę, a potem na drugą mierząc się krytycznym spojrzeniem. Bill parsknął śmiechem.
- No proszę, wyszykowałeś się szybciej niż ja. Nie wierzę – mruknął, sięgając po swoje perfumy. Bill wzruszył ramionami.
- Nie idziemy tam gdzie wczoraj. Było okropnie, ta dziewczyna uwiesiła się na mnie i już myślałem, że się nie uwolnię – przewrócił oczami wzdychając teatralnie.
- Oczywiście, że nie. Mówiłem ci, że to zbyt popularne miejsce, ale się uparłeś. Na dziś wybrałem coś innego – Bill uniósł brwi w zdziwieniu. Dotąd to on wybierał miejsca. Teraz Tom przejął pałeczkę. Minęło już sporo dni odkąd przylecieli do Nowego Jorku, ale wciąż niewiele rozmawiali o tym, co ich tu sprowadziło. Bill nie poruszał tematu Laury, a Tom aż do tej pory nie chciał ciągnąć go za język, choć to było przecież nieuniknione. Obaj to wiedzieli. Popatrzył uważnie na brata i po prostu wypalił: Jak było z Laurą? –Szli już ulicą, Bill nie miał gdzie uciec, wyglądał na zdziwionego, ale to nie przeszkadzało Tomowi. Wystarczyło już udawania, że w tym całym wyjeździe chodziło o nic.
- Skąd ci to przyszło do głowy? – przeczesał palcami czarne włosy, a kilka bransoletek zadźwięczało na jego nadgarstku.
- Jesteśmy tu już ze dwa tygodnie, a nawet dłużej, a tak naprawdę nie zaczęliśmy rozmawiać.
- Przecież rozmawiamy cały czas! – zaperzył się.
- Nie udawaj debila – Tom posłał bratu wymowne spojrzenie i ten w końcu odpuścił.
- Masz rację, ale ja chyba boję się o tym gadać.
- A jak inaczej chcesz się z tym uporać? – Bill sapnął i obejrzał się nerwowo. Gdzieś w tłumie na chodniku ktoś krzyknął jego imię, ale nie do niego. Wciąż nie umiał oswoić się z tym, że niewiele osób zwracało na nich uwagę.
- Wiesz, fajnie było – wzruszył ramionami, uśmiechając się pod nosem. – Nie  jestem jakimś tam casanovą, sam wiesz, jak jest – spojrzał na Toma, a on skinął głową. Bill, odkąd wyjechała Rainie, poza Laurą spotykał się tylko z kilkoma dziewczynami i to tylko, gdy Tom wyciągnął go na jakąś imprezę. Oczywiście jednorazowo i dawno temu. – Jak już trochę wytrzeźwiałem, poukładałem to, co między nami się działo w tą noc, to ile z siebie dała, to pojąłem, o co jej chodziło. Wiesz, wcześniej nie dopuszczałem do siebie myśli, że Laura się we mnie zakochała. Paskudnie wyszło. Ona może myślała, że to coś zmieni, a jak tylko uświadomiłem sobie, że ona mnie nawet specjalnie nie kręci jako kobieta.
- Laura ma nietypową urodę, ale nie powiesz chyba, że jest nieładna. Ma świetny tyłek – odparł ze znawstwem. Bill prychnął pod nosem.
- Jest ładna, oczywiście. Chodziło mi o to, że nie mam ochoty na więcej. Byłem pijany i wyposzczony. To chyba okrutne – skwasił się.
- Życiowe – Tom wzruszył ramionami.
- Cały czas zastanawiam się, jakby to było z Rainie. Nie umiem o niej zapomnieć.
- Rainie miała w sobie takie ciepło. Jak Scarlett. Były zupełnie różne, ale to jedno je łączyło.
- No. Masz rację. Myślisz wciąż o Scarlett? – zapytał, a Tom popatrzył na niego jak na idiotę.
- Mógłbym przespać się z całą żeńską populacją, a i tak bym o niej nie zapomniał. Mamy przesrane, dlatego uważam, że musimy się dziś spić na smutno – odpowiedział i zatrzymał się wskazując schodki prowadzące w dół. Na ściśnie widniał szyld.
- Your Daddy? Serio? – Bill popatrzył na brata sceptycznie, a on uśmiechnął się od ucha do ucha.
*

3. maja 2014, Berlin

Julie zdziwiła się słysząc domofon. Nie spodziewała się nikogo, trzymając Lexie na rękach niezgrabnie podniosła słuchawkę.
- Tak, słucham?
- Cześć Jul, mogę wejść?
- No pewnie – blondynka wdusiła guzik otwierający furtkę i wyszła przed dom. Laura powoli zbliżała się do nich. Nie wyglądała najlepiej. Ucałowała mamę i córkę na powitanie. – Wszystko w porządku? – Julie zapytała ją, gdy siedziały już w salonie. – Wyglądasz kiepsko.
- Pewnie – machnęła ręką, uśmiechając się półgębkiem. – Mam teraz straszną kołomyję na uczelni. Siedzę tam od rana do wieczora. Niedosypiam, niedojadam, także wiesz… - wzruszyła ramionami. W tej chwili do pokoju weszła Liv a za nią przydreptała Saoirse. Lexie zeszła z kolan mamy i podbiegła do kuzynki. Naradzały się moment, Saoirse dała Lexie jedno ciastko, którego nie zdążyła zjeść i poszły razem na koc, układać kolcki.
- Ty masz jeszcze rok, nie? Tego drugiego kierunku – zapytała Liv, moszcząc się w fotelu z kubkiem kawy. Celowo usiadła tak, żeby widzieć córkę i bratanicę.
- Tak, niestety. Mam już dosyć studiów. Chciałabym zacząć pracować, choć wiem, że wtedy będę mówiła co innego.
- Mnie nigdy nie ciągnęło na studia – Liv skrzywiła się wspominając szkołę.
- Tata jest niepocieszony, bo nie poszłam na prawo i nie wie, komu ma przekazać kancelarię. Po cichu jeszcze liczy, że wyjdę za prawnika – uśmiechnęła się, ale przyjaciółki dostrzegły, że posmutniała.
- Laura, widać, że coś jest nie tak. Przyszłaś tu z konkretnego powodu, wyduś to – Julie uważniej się jej przyjrzała.
- Chodzi o Billa – odparowała Liv.
- Skąd ci to przyszło do głowy? – Laura oburzyła się, a ona tylko popatrzyła na nią z politowaniem.
- Zadurzyłaś się w nim – stwierdziła Julie, starając się brzmieć jak najbardziej łagodnie. Nie oszczędziły jej. Przeszły do kontrataku. Laura czuła się przyparta do muru, ale czy nie po to tam poszła? Żeby w końcu wyrzucić to siebie? Julie i Liv posłały sobie porozumiewawcze spojrzenia. Laura była wyraźnie zawstydzona. Miotała się w sobie. Już nie była taka pewna, czy dobrze zrobiła przychodząc tam. Z jednej strony wstydziła się swojej naiwności, z drugiej potrzebowała usłyszeć od kogoś, że sama zakręciła sobie sznur na szyi. Nie mogła już dłużej szukać usprawiedliwień. Ubzdurała sobie, że powoli przekona go do siebie. Była wszystkim, czego potrzebował. Z własnej woli. Zakochała się, a on nie. Koniec bajki. Westchnęła.
- Tylko z wami mogę o tym pogadać. Raz, że nie chcę zaszkodzić Billowi tym, że informacje o nas poznałyby osoby trzecie, a dwa nie ufam w tej kwestii moim koleżankom. Nie powiedziałam nawet przyjaciółce.
- No pewnie, z nami możesz pogadać. Co się stało? – Lexie trafiła Saoirse klockiem w rękę i dziewczynka zaczęła płakać. Liv zawołała ją do siebie i przytuliła. Kuzynka zaraz przybiegła ją przeprosić. Kiedy dziewczynki znów poszły się bawić, Laura wciąż milczała.
- Jestem idiotką, bo zakochałam się w facecie, który jakby liczyć w kilometrach jest dla mnie nieodstępny, jak życie na Uranie.
- Powiedziałaś mu to? – Laura popatrzyła na Liv przerażona.
- No coś ty, za to zrobiłam coś gorszego – odparła gorzko, a kiedy nie usłyszała odpowiedzi, kontynuowała. – Przespałam się z nim – chciało jej się wyć, ale zachowała zimną krew. Dziewczyny zaniemówiły. – Wiem, że to kretyństwo z mojej strony i szczyt naiwności, ale to samo wyszło. Byliśmy pijani – schowała twarz w dłoniach i mocno potarła nimi twarz. Trwała tak dłuższą chwilę. Kiedy powiedziała to na głos, poczuła się jeszcze gorzej. – Nie jestem dziewczyną, która sypia z kim popadnie. W tym sęk. Jakbym była, to bym się tak nie przejęła.
- Teraz Bill czuje się winny, ty czujesz się zraniona, a wasz kontakt się zerwał. Ty masz do siebie żal, bo straciłaś możliwość na jakąkolwiek relację z nim i cierpisz, bo zdajesz sobie sprawę, że to koniec.
- Jakież to przewidywalne, nie? – posłała Liv gorzki uśmiech, a ona wzruszyła ramionami.
- Niestety. Seks rzadko kiedy jest drogą do wielkiej miłości.
- Ty akurat nie powinnaś tego mówić – odparła Julie. Skarciła szwagierkę spojrzeniem. Liv nie była mistrzynią delikatności. Julie bardzo współczuła Laurze. Już dawno zauważyła, że zauroczyła się Billem, ale to wydawało się niegroźne. Jak widać, tylko wydawało.
- No, dobra, ale wiesz, o co mi chodzi. On nie zakocha się w tobie po tym, jak mu uległaś. Myślę, że możesz zapomnieć o tym, że wrócicie do tego, co było. On wyjechał, prędko pewnie nie wróci. Bill to jeden z najbardziej skrzywdzonych ludzi, jakich znam. A znam go długo i dobrze. Wiem, że sprawa się posypała. On wciąż kocha Rainie i nie wygrasz z jej duchem, póki on nie pogodzi się z tym, że ona nie wróci, a to szybko nie nastąpi. Oszukiwał siebie i ciebie tym, że to się uda. Może w duchu na to liczył, ale Bill jest niesamowicie emocjonalny i wydaje mi się, że ma równie duże wyrzuty sumienia, co ty – Laura sapnęła gniewnie. Była zła na siebie i swoją naiwność. Straciła sporo czasu angażując się w coś, co wysysało z niej energię. Nie umiała być zła na Billa. On skorzystał z tego, co mu sama podsunęła. Coraz bardziej wkurzała się na siebie. Im bardziej uświadamiała sobie swoją głupotę, tym większa stawała się jej irytacja.
- Najgorsze jest to, że zrezygnowałam z fajnego chłopaka, bo liczyłam, że uda mi się go zmienić.
- Każdy z nas popełnia błędy – Julie uśmiechnęła się pokrzepiająco. – Ale może to i lepiej? To tak czy siak skończyłoby się źle. Im szybciej, tym lepiej. Wrócisz do siebie, do swojego życia, kiedyś zapomnisz. Każdy z nas czasem źle lokuje uczucia. A Bill jest takim człowiekiem, że nietrudno go pokochać.
- Chcesz mi powiedzieć, że wszyscy na około widzieli, że się zadurzyłam?
- Nie – Julie pokręciła głową. – Myślę, że jeśli już, to braliśmy pod uwagę, że to się może tak skończyć. Martwiliśmy się o was, po prostu. Ja to dostrzegłam, ale myślę, że możesz być spokojna. Jestem pewna, że ta wasza przyjaźń bardzo pomogła Billowi. Szkoda tylko, że odsunęłaś się trochę od reszty swojego życia.
- Taka stara, a taka głupia – westchnęła. W głębi serca Laura cieszyła się, że przełamała się i zdecydowała porozmawiać o tym wszystkim. Od ostatniego spotkania z Billem żyła jak na autopilocie. Była załamana. Powinna przewidzieć, że to się tak skończy, ale była zbyt naiwna i zaślepiona, by to dostrzec. Dopóki nie poszła z nim do łóżka tłumiła w sobie to uczucie. Wmawiała sobie, że nie było tym, co czuła. Cieszyła się z tego, co miała, choć wciąż chciała więcej. A on nie mógł jej tego dać. Wcześniej już nie raz mogło do tego dość, to świadczyło o tym, że naprawdę nie czuł do niej nic poza zwykłą sympatią. To chyba było najgorsze. Ta świadomość, że była zakochana w kimś, dla kogo była tylko koleżanką. – Chyba wyjadę na wakacje. Zdam egzaminy najszybciej jak się da i wyjadę. Może nad morze…ale najpierw pójdę na siłownię albo pobiegać. Cokolwiek. Inaczej wybuchnę – Liv uśmiechnęła się do Laury.
- Kłopoty sercowe to moja specjalność. Potrzebujesz odreagować, a zatem wykpijmy facetów. Pokażmy im, że my mamy ich gdzieś. Bądźmy wyzwolone i szczęśliwe.  Jak będziesz miała ochotę, to przyjdź w któryś wieczór, położymy dzieci i pójdziemy w tango. Ty, Juls, Margo i ja. Chyba, że moja szanowna siostra się zjawi, to i ona. Zrobimy się na bóstwo, pójdziemy w tango i pokażemy środkowy palec każdemu facetowi, który ośmieli się podejść. Co ty na to? – Liv poruszyła wymownie brwiami. Laura nie umiała się nie uśmiechnąć. W całej tej beznadziei cieszyła się, że wciąż miała koleżanki i nie musiała być sama.
- Wybacz mi droga szwagierko, że ośmielam się burzyć tą feministyczną aurę, ale ja nie mogę narzekać na mojego męża. Wręcz przeciwnie uważam, że lepszy mi się nie mógł trafić.
- Jest na to wytłumaczenie – odpowiedziała z pełną powagą. – Shie jest O’Connorem. Wprawdzie nosi inne nazwisko, ale niepodważalnym faktem jest to, że to O’Connor, a my mamy to do siebie, że jesteśmy doskonali, więc mój brat pomimo tego, że jest facetem, to się po prostu udał – wzruszyła ramionami, robiąc minę taką, jakby opowiadała o rzeczach najbardziej oczywistych i absolutnie niepodważalnych osobom nie do końca sprawnym umysłowo. – Biorąc pod uwagę fakt, że masz do czynienia z wyjątkiem, oznacza to, że nigdy nie czekają cię takie rozterki, jak nas szare śmiertelniczki, które oddałyśmy serca tak nieidealnym stworzeniom jakimi są zwykli faceci, nie O’Connorowie.
- To byłoby dziwne – wtrąciła Laura, a Liv machnęła na to ręką.
- A zatem – podkreśliła. – Oznacza to, że możesz zupełnie niezobowiązująco przyłączyć się do naszego ruchu wyzwolenia. Swoim środkowym palcem wspomożesz Laurę, na ten przykład.
- Pasuje. Cieszę się, że mój środkowy palec może ci pomóc – Julie zaczęła się śmiać, a Liv i Laura zawtórowały jej. Laurze nie do końca było do śmiechu, ale dzięki tym próbom rozluźnienia sytuacji czuła się trochę lepiej. Nie musiała zmagać się sama z wyrzutami sumienia, ze smutkiem, zawodem i wszystkim, co sama sobie zgotowała. No, prawie sama. Zawsze troska dzielona na dwoje jest troszkę mniej przykra. Teraz podzieliła ją na troje, więc miała nadzieję, że za tydzień dwa albo pół roku zapomni. Sama do końca nie wiedziała, czy powinna winić siebie, czy Billa. Swoją naiwność, czy to, że nie potrafił jej pokochać? Jej złudzenia zostały rozwiane. Może to i lepiej? W końcu przestała się łudzić, że jakimś cudem Bill przestanie traktować ją jak przyjaciółkę.  Sparzyła się i teraz musiała już tylko wygoić rany. To łatwiejsze niż trzymanie ręki w ogniu. A co ważniejsze – Liv i Julie jej nie potępiły. Może nie była aż tak skończoną naiwniaczką, jak jej się wydawało?
*


4. maja 2014, Los Angeles, Venice

Przyjemnie ciepły wiatr wkradał się do pokoju przez szeroko otwarte okno. Pomiatał kosmykami włosów Scarlett łaskocząc ją w policzek. Obudziła się. Śnieżnobiałe pomieszczenie i ostre promienie słońca w pierwszej chwili poraziły ją w oczy. Pachniało ładną pogodą, o ile istniał taki zapach. W każdym razie Scarlett go poczuła. Odetchnęła głęboko i otworzyła szeroko oczy. Chciały się z powrotem zamknąć, ale nie pozwoliła im na to. Skręciła głowę w bok, napotykając uważne spojrzenie Jima. Świdrował ją wzrokiem, po prostu patrzył. Był spokojny i delikatnie  uśmiechnięty. Wyglądał doskonale jak woskowa figura u madame Tussauds.
- Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek obudziła się przed tobą – Jim sięgnął po jej dłoń i ucałował jej wewnętrzną stronę, ani na sekundę nie odrywając oczu od Scarlett.
- Nie potrzebuję dużo snu. Z resztą, szkoda mi marnować na to czas, skoro mogę patrzeć jak ty śpisz. To fascynujący widok.
- Jak zwykle czarujesz – przetoczyła się na bok i podparła głowę na ugiętej ręce. Tak samo jak Jim.
- Nie mijam się z prawdą. Jesteś niesamowita we wszystkim, co robisz. Z przyjemnością obserwuję, gdy śpisz, oddychasz, mówisz, chodzisz, jesteś… moją fascynacją – odpowiedział tym swoim niskim, lekko ochrypłym, doskonale wymodulowanym głosem.
- Co, w takim razie, zaobserwowałeś, gdy spałam? – zapytała wsuwając rękę pod kołdrę. Objęła Jima w pasie i przysunęła się bliżej. Dłoń Scarlett spoczęła na jego biodrze. Jego kąciki ust uniosły się lekko ku górze, nie dał po sobie poznać, jak bardzo rozproszył go ten dotyk. Jim pozwalał sobie na pełną utratę kontroli tylko, gdy się kochali. Czasem zastanawiała się, dlaczego tak mocno dbał o to, by nie zdradzać emocji.
- Śpisz z lekko uchylonymi ustami. To wielce kuszący widok – odparł i pocałował ją. – Mruczysz i czasem mówisz coś zupełnie niezrozumiałego. Choć ostatnio posłałaś psa do budy – Scarlett parsknęła śmiechem, wtulając się w umięśniony tors Jima. Przygarnął ją do siebie, a ona westchnęła rozkosznie. Lubiła czuć się mała w jego ramionach. Dotąd bardzo jej tego brakowało. Ucałowała miejsce tuż pod jego obojczykiem i popatrzyła znów na Jima. – Przytulasz się albo odwracasz plecami. Czasem próbujesz mnie zepchnąć i robisz przy tym różne miny. Jesteś nieprzewidywalna nawet przez sen.
- Przynajmniej się nie nudzisz – mruknęła zaczepnie.
- Nie mam na to szans – powiedział spoglądając Scarlett prosto w oczy. Trwali tak chwilę, póki nie zagubiła się w jego ciemnych, niemal czarnych oczach. Pochłaniał ją spojrzeniem. Niemalże dosłownie. Dotknęła dłonią policzka Jima, a on sięgnął do jej ust. Najpierw pocałował ją delikatnie. Ledwie musnął jej wargi swoimi. Uśmiechnęła się. Wciąż patrzył jej w oczy, jakby sprawdzał jej reakcję, ale to ona pierwsza odkryła jego własną. Pocałowała go mocniej i zwodziła go tak, póki nie skłonił jej, by rozchyliła wargi. Przylgnęła do niego, żarliwie oddając pocałunek, a Jim nie zwlekał. Nie wiedzieć kiedy znalazła się nad nim, gdy znów zaczynał wszystko od początku. Całował ją, dotykał, badał każdy skrawek jej ciała, by prowadzić ją do granic, by nie myślała, nie zastanawiała się, nie czuła. I tak było. Zapominała o świecie, o sobie, o wszystkim.


Kiedy się przebudziła znów, Jima nie było. Przeciągnęła się i spojrzała na zegarek: piętnasta dwadzieścia cztery. Westchnęła i przeciągnęła się znów. Musiała się doprowadzić do porządku. Prowadziła taki tryb życia, że wolała się nad tym nie roztrząsać. Jeszcze przypadkiem doszłaby do wniosku, że powinna przestać tracić czas albo coś podobnego. Lepiej to zostawić. Na poduszce Jima spostrzegła kartkę. Pusta lodówka. Zakupy. Nie uciekaj mi nigdzie – przeczytała i odłożyła papier. Wstała, po czym chwilę kręciła się po pokoju szukając czegoś do ubrania. Znalazła koszulę Jima, więc narzuciła ją na siebie i niedbale zapięła kilka guzików. Boso poszła do łazienki, przemyła twarz wodą pozbywając się resztek makijażu. Palcami przeczesała zburzone loki. Miała trochę opuchniętą twarz – efekt zbyt długiego snu. Trochę też bolała ją głowa. Przeszła do salonu, gdzie otworzyła szeroko okno. Rozejrzała się i dotarło do niej, że nigdy tak naprawdę nie oglądała tego mieszkania. Zazwyczaj od wejścia pokonywali stałą trasę. Podobnie było z wyjściem. Powoli chodziła po pokoju oglądając obrazy i kilka statuetek. To mieszkanie aż raziło minimalizmem. Nie było, żadnych zdjęć ani pamiątek. Jakby nie miał wspomnień. U niej zdjęcia były wszędzie. Chciała czuć namiastkę bliskości z rodziną. No, ale każdy lubił, co innego. Musiała zapytać go o rodzinę. Chłodne panele były przyjemnym odstępstwem od ciepłego powietrza wdzierającego się do pomieszczenia. Przeszył ją dreszcz. Stanęła przed regałem z książkami wiodąc wzrokiem po tytułach. King, Patterson, Child, Christie, Encyklopedia Ludzi Kina, Książka kucharska, Margaret Mitchell… i na tym się zatrzymała. Zaciekawiło ją to, że Jim miał Przeminęło z wiatrem. Wprawdzie kiedyś wspomniała coś o tym, że lubiła tą książkę, ale nie przypuszczałaby, że Jim przeczytałby ją z tego względu. Powieść była w jednym tomie, oprawiona w doskonałego rodzaju skórę, inkrustowana złotem. Sięgnęła po nią. Czasem lubiła po prostu przewertować tą książkę, poczytać wyrwane z kontekstu zdania. Im była starsza, im więcej przeszła tym mniej podobieństwa widziała między sobą, a główną bohaterką. Jednak wciąż łączyło je jedno – nie umiały dogonić własnego szczęścia. Otworzyła na przypadkowej stronie: Nie mogę teraz o tym myśleć, bo oszaleję. Pomyślę o tym jutro.2 To akurat niewątpliwie do niej pasowało. Martwienie się czymkolwiek było ostatnim, czym zajmowała myśli. To nie było do końca dobre, ale na pewno łatwiejsze. Z uśmiechem przewertowała strony: Sama wejdź na arenę. Lwy są już głodne.3 Nie mogła powiedzieć, że to także nie odnosiło się do niej w jakiś sposób. Widziała w tym tyle siebie, ile chciała zobaczyć. Taka prawda. Była Scarlett, ale nie O’Hara, ale O’Connor. Choć nazwiska też wydawały się nie być przypadkowe. Cóż, kto wie, jakie miało być jej przeznaczenie? Miała tylko nadzieję, że nie podzieli losów bohaterki tej powieści. Podobieństwa podobieństwami, ale nie mogła dać się zwariować. Zaczęła dalej przerzucać karty, aż otworzyły się na zaznaczonej czymś stronie. W oczy rzuciło jej się: Od dawna sądzę, że przydałoby ci się lanie4, nim sięgnęła po kartonik, który okazał się fotografią. Książka wypadła jej z rąk i z hukiem spadła na podłogę, gdy zobaczyła, co przedstawiało.
Wpatrywała się w nie długą chwilę. Drżały jej dłonie, zaschło w ustach.
Samara, Natasha, Basty, Brigitte, Mateo, Alphie, Christine, Liv, ona i Mike.
Jo robił zdjęcie. Kiedy on pozował pstrykał Mateo. Dokładnie to pamiętała.
W głowie jej dudniło. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego, że to jej własne serce biło tak głośno. Wpatrywała się w ramię, które ją obejmowało. W ramię Mike’a. Tak bardzo chciała, żeby zniknęło, żeby mogła wypalić je wzrokiem.

- Si, chodź do zdjęcia! – Liv podbiegła do niej i wyciągnęła dziewczynie książkę z rąk. – Chodź, zrobimy sobie zdjęcie.
- Coś ty, ja nie chcę. Zasłonię pół kadru – skuliła się w sobie chowając za ucho jasno blond kosmyk.
- Nie pleć bzdur, chodź – Liv złapała ją za rękę, ale Scarlett się zaparła.
- Liv, nie chcę, no. Wiesz, jak okropnie wychodzę na zdjęciach – naburmuszyła się i złapała z powrotem książkę.
- Ja myślę, że się mylisz – zamarła słysząc głos Mike’a. Podniosła na niego wzrok i odruchowo wygładziła bluzkę. Marzyła, żeby jej fałdki zniknęły, żeby była śliczna i zgrabna, żeby nie było tylko Scarlett. Mike zbliżał się wpatrując się w nią. Tak, jakby nie widział Liv i całego ładnego świata wokół. Usiadł obok, ale nim to zrobił spojrzał wymownie na Liv. Załamała ręce i odeszła.
- Nie chcę zdjęcia, Mike – powiedziała cicho, zupełnie jakby nie swoim głosem. Cała drżała w środku i czuła jakby miała zemdleć. Jak zawsze, gdy z nią rozmawiał. – Mogę je zrobić.
- Ale ja nie chcę, żebyś ty je robiła – odparł uśmiechając się do niej w sposób, w jaki nie uśmiechał się do nikogo. To zaparło jej dech. Znała wszystkie jego uśmiechy i ten najcudowniejszy podarował właśnie jej. – Chcę, żeby stanęła obok mnie.
- No co ty… - powiedziała zawstydzona. – Nie chcę, Mike. Nie namawiaj mnie.
- Będę – uśmiechnął się znów, patrząc jej prosto w oczy. Rozpływała się pod wpływem tego intensywnego spojrzenia jego brązowych oczu. – Zrób to dla mnie, jeśli nie chcesz dla wszystkich. Proszę – słowo ‘proszę’ wymówił cicho i wręcz… intymnie. Nie umiała mu odmówić. Patrzyła tak chwilę na niego, nie potrafiąc wydusić z siebie słowa.
- No dobrze, ale stanę tak, żeby mnie jak najmniej było widać.
Tak też się stało. Stanęła w drugim rzędzie. Na fotografii prezentowała się od piersi w górę, a Mike obejmował ją ramieniem. To było tak wspaniałe, że sparaliżowało ją, gdy jego kciuk delikatnie muskał jej ramię. To była jedna z najpiękniejszych chwil, jaką dotąd przeżyła.

On ujęty był w całości. Luźne spodnie, za duży T-shirt, białe Nike. Niemal łysa głowa, mocno zarysowane kości policzkowe i szczęki. Pięknie wykrojone usta i te ciemne oczy. Mike był jednym z najprzystojniejszych mężczyzn, jakich znała. Choć wyrządził jej wiele krzywd, to jedno się nie zmieniło. Był piękny i zły. Nie żył. Nie było go już. Powinna odetchnąć.
Ale skąd Jim miał to zdjęcie?
Nie słyszała jak wszedł. Nie usłyszała, jak podszedł i stanął za nią. Usłyszała dopiero, jak podniósł książkę i odstawił ją na miejsce. Jego twarz jak zwykle nie wyrażała nic. Popatrzył na zdjęcie, a potem na nią.
- Skąd je, do chole’ry, masz? – zapytała cicho. Głos odmówił jej posłuszeństwa. Cała skostniała. Nie sądziła, że samo wspomnienie Mike’a tak na nią zadziała. Była bezwolna wobec jego destrukcyjnej siły, nawet po tylu latach.
- Zdobyłem.
- Jak to ‘zdobyłem’? – chciało jej się płakać, ale to był moment na to. Nie mogła się złamać, póki nie usłyszy wyjaśnień od Jima.
- Jesteś moją obsesją, Scarlett. Mówiłem ci – uśmiechnął się, a ona miała wrażenie, że skądś znała ten uśmiech. Gdzieś na dnie umysłu przewinęła się ta myśl, ale była zbyt skołowana, by skupić się na niej. Umknęła.
- Jak mogłeś je zdobyć, skoro miały je tylko osoby ze zdjęcia? Co to wszystko znaczy, Jim? – zapytała piskliwym głosem, emocje ścisnęły jej gardło. Było jej zimno. Chciała stamtąd wyjść, jak najszybciej. Czuła, że ten sterylny pokój ją osaczał. Mężczyzna pokręcił tylko głową. Podszedł bliżej i wyjął jej zdjęcie z dłoni.
- Nic nie znaczy. Szukałem informacji na twój temat. Jeszcze zanim się poznaliśmy. Zafascynowałaś mnie od momentu, gdy tylko pierwszy raz cię zobaczyłem. To zdjęcie było na Facebook’u jednego z twoich dawnych znajomych, u Alphiego – Scarlett poczuła, jak wszystko się w niej ściska. Nie była przestraszona, to coś innego. Nie wiedziała co. Jakby trybiki w jej głowie zaczęły pracować na podwójnych obrotach, ale nie potrafiła skojarzyć. – Napisałem do niego, poprosiłem o kontakt. Sprzedał mi je. Dla niego najwyraźniej nie miało wartości.
- Po co ci to głupie zdjęcie? – zapytała z uporem, wpatrywała się w niego. Szukała oznak jakichkolwiek emocji. Jim był zupełnie spokojny. Dla niego nic się nie stało.
- Bo chciałem je mieć. Scarlett, nie masz nawet pojęcia o tym, jaka wtedy byłaś doskonała – popatrzyła na fotografię. Widziała na niej tylko grubą nastolatkę z wyrazem błogości na twarzy, bo obejmował ją najwspanialszy chłopak w szkole, w okolicy, na świecie. Pokręciła głową.
- To dla mnie za dużo. Nie masz pojęcia, co wtedy przechodziłam. Nie chcę na nie patrzeć. Wyrzuć je – potarła ramiona dłońmi. Rozejrzała się nerwowo po pokoju.
- Przepraszam – dotknął dłonią policzek Scarlett, ale się odsunęła. – Nie chciałem cię skrzywdzić. To była namiastka ciebie. Teraz mogę się go pozbyć – przedarł je na pół, a później jeszcze raz i rzucił na podłogę. – Zapomniałem o jego istnieniu. Gdybym tylko wiedział, jakie emocje w tobie wzbudzi, nigdy bym go nie zostawił – skinęła głową, popatrzyła mu w oczy, ale nie dostrzegła w nich nic.
- Muszę iść – wyminęła go i zniknęła w sypialni. Nie minęło pięć minut, a była już ubrana w swoje rzeczy z poprzedniego wieczoru i szła do drzwi. A Jim wciąż stał w tym samym miejscu i patrzył, jak wychodziła. Drzwi trzasnęły oznajmiając kłopoty. Pozbierał zdjęcie i poszedł do kuchni, bo wciąż był głodny. To, że go zostawiła nie zmieniło chociaż tego jednego.
*


2, 3, 4 Margaret Mitchell, Przeminęło z wiatrem

23 komentarze:

  1. czyżby Jim to Mike ??

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. cóż, nie mogę nic powiedzieć na ten temat, jednak myślę, że niebawem dostaniesz odpowiedź.

      Usuń
  2. Jestem w tak wielkim szoku. Nie spodziewałam się takiej końcówki.
    Nie wiem, ale chyba tylko jestem w stanie powiedzieć, że jesteś cudowna. To ta melodia mnie chyba tak rozczuliła. / J.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuję. mam nadzieję, że ciąg dalszy spodoba Ci się równie mocno.

      Usuń
  3. teraz przynajmniej wiem że moja niechęc do Jima byla uzasadniona. nie wiem czy dobrze przeczytałam, ale czy on naprawdę ma obsesję? i to obsesję obsesję?
    pierwszy komentarz: czyżby Jim to Mike. ha! kiedyś sądziłam, że Isobel to Serena pod ukryciem. na szczęście trzymalam te chore domysły w sekrecie. Serena i Mike nie umarli naprawdę. to byla przecież sfingowana śmierć przez nich. ale Dark już nie raz tłumaczyla że ich pogrzeb to symboliczne pozbycie się ich z Prinza na zawsze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mike'a i Sereny już nie ma. i nie wrócą. ale jak widać wciąż znajdują się po nich ślady. z resztą, nie będę się zapętlać. niebawem wszystko się okaże.

      Usuń
  4. Uch, wygląda na to, że przedstawienie czas zacząć! Nie mogę się doczekać tego,co wydarzy się w najbliższej przyszłości w Prinzu! Zalążek tego już jest. Można powiedzieć, że ziarno zostało posiane i teraz pozostaje mi cierpliwie czekać na ciąg dalszy. Lubię scenę Scarlett i Jima kiedy po raz kolejny ona budzi się u niego i się miziają. Lubię to, że Jim jest taki nieoczywisty. Bo czytając wspomniany przeze mnie fragment, jest w nim coś...dobrego? choć to nieodpowiednie słowo. W każdym razie ja potrafię zrozumieć dlaczego Scarlett się z nim spotyka. Ma coś takiego,co przyciąga kobiety i powoduje, że tracą dla niego głowę. Być może to jego absolutna pewność siebie, która jest u mężczyzn potrafi być pociągająca i seksowna...W każdym razie, w jednej chwili mogłabym razem ze Scarlett robić do niego maślane oczy, by po chwili czuć niepokój związany z jego osobą. To takie drobiazgi,które powodują, że włącza się delikatna, czerwona lampka, która powinna ostrzec przed zbliżającym się niebezpieczeństwem. Z drugiej strony, nie można się też dać zwariować. Takie zdjęcie jeszcze nic nie znaczy. A jego niechęć o mówieniu o przeszłości tez można wytlumaczyć. Tylko, że to się łatwo mówi,kiedy sprawa nie dotyka nas samych. Bo kiedy to właśnie o nasze życie chodzi, łatwo się nakręcić i popaść w paranoję. Mogę pisać bez końca takie rozważania, ale jedno jest pewne- Jim zapewni nam, czytelnikom, wiele atrakcji.
    Jest kilka rzeczy, które nie do konca rozumiem,albo inaczej, co do któych mam parę pytań,ale to już na spokojnie na gadu.
    Nieodmiennie nie mogę nacieszyć się opisami zachowań dzieci. Bo robisz to w sposób naprawdę realistyczny. Widac, że na co dzień masz kontakt z maluchami,bo wplatasz do prinza takie drobiazgi, które budują realizm,a które mnie by nigdy nie przyszły do głowy, żeby je tam umieścić. Zostając przy dzieciach, myśle,ze rozmowa Laury z Liv i Julie była jej bardzo potrzebna. Choć może Julie nie do końca jest w stanie jej pomóc,bo ma cudownego męza, to Liv zdaje się rozumieć rozterki Laury. Poza tym, zaciekawiła mnie postawa Liv, która tak ochoczo narzeka na facetów i sprzymierza się przeciwko nim. Wydaje mi się, że ona nadal nie dostrzega tego, jak fajny tworzy związek z Georgiem i jak dobrym on jest dla niej partnerem. To trochę tak, jakby ona czekała tylko na jego potknięcie, żeby móc powiedzieć "Aha! Widzisz, mówiłam, że wszyscy faceci są beznadziejni!". Zachowuje się tak, jakby zapomniała o tym, że Paula już nie ma, że to już dawno zamknięty rozdział. A teraz ma obok siebie fajnego faceta. Chyba tego nie docenia. Ucieszył mnie oczywiscie fragment o Margo i Gustavie.. Dwie poranione osoby, które na siebie trafiły. Żałuję, że nie połączyła ich miłość, ale przecież w życiu też nie zawsze mamy to,co byśmy chcieli. A tak silna przyjaźń, która ich łączy jest równie ważna i wartościowa.
    Do zobaczenia na gadu:*
    Katalin

    OdpowiedzUsuń
  5. o kurcze, teraz mi się wszystko zaczyna układać. a spodziewałam się, że będzie podobnie, ale troszkę inaczej.
    dlaczego tak unikasz opisów jakiś intymnych sytuacji? chętnie bym je przeczytała, w Twoim wykonaniu są takie.. delikatne, stosowne, ale realistyczne.
    d.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wiem, czego się spodziewałaś ^^ ale ja lubię niespodzianki i to miało wyglądać tak się tego spodziewałaś, żeby teraz wyszło to co wyszło. jakkolwiek zawile to brzmi.

      dlaczego nie opisuję bardziej kwieciście sytuacji intymnych... cóż. nie chcę przesadzić. wolę zostawić niedosyt, a nie niesmak. bo wiesz, łatwo przeholować, łatwo napisać za dużo, zbyt ordynarnie. kwestia opisywania scen erotycznych od zawsze budzi różne opinie. niewykluczone, że kiedyś pozwolę sobie napisać coś bardziej rozwiniętego.

      Usuń
    2. nie zauważyłam, żebyś kiedyś napisała cokolwiek ordynarnego, wręcz przeciwnie, u Ciebie zawsze wiało romantyzmem i (aż przesadną xd) delikatnością. i ja nie mówię, żebyś rozpisywała się na pół postu, szczegół po szczególe, jak wyglądał seks, bo to nie o to chodzi - a przynajmniej nie, kiedy nie mam na myśli S & T :D po prostu.. rozumiem urwanie w tym momencie i zostawienie pole do popisu wyobraźni, bo sama też tak robiłam, w mojej ukochanej, nigdy niedokończonej (jeszcze!) Prawdziwej Miłości.. ale jeśli to się nagminnie powtarza, to widać, że specjalnie unikasz tych scen, bojąc się ich. w sumie wcale Ci się nie dziwię, bo to nie jest takie proste, jednak Twoje opowiadanie zawsze miało być realistyczne, prawda? miały być okresy, porody i inne, ludzkie rzeczy. a seks jest częścią ludzkiego życia, jak każda inna, dlatego chociaż od czasu do czasu chciałabym przeczytać jakąś krótką wzmiankę na ten temat, a nie - pocałowali się - domyśl się co dalej - poszli spać. a u Ciebie samo mizianko, kiedyś daleko, daleko na początku (bodajże w jakimś hotelu?) było faaajne i tego się powinnaś trzymać. i bez żadnych konkretów, ordynarnych nazw itp, stworzyłaś odpowiedni klimat, więc jak chcesz, to potrafisz.
      nooo, to tyle ode mnie, bo pomyślisz, żem niewyżyta xd

      Usuń
    3. i z tego wszystkiego zapomniałam powiedzieć, że Jim i Javier mi się już mieszają, myli mi się skąd się wzięli i co ich łączy z S. ;<

      Usuń
    4. hmmm. masz rację. pomyślę nad tym. wiesz, uznałam, jak już pisałam, że wolę to niedopowiedzenie, niż żeby wyszło źle. choć jak tak przejrzałam te seny z tego postu, to faktycznie, powinny być bardziej różnorodne :D aczkolwiek to też miało swój sens, bo miało pokazać, jak ta relacja ich teraz wygląda. jak bardzo jest jednostajna i jaki ma charakter.

      a co do Jima i Javiera.
      Javier jest człowiekiem z prologu. jest także tym, który długi czas nosił piętno człowieka, który rozbił związek S. i T. Javier jest też nieszczęśliwcem, który zakochał się w S. i czeka na swoje pięć minut. w pewnym momencie pojawił się w złym miejscu i o złej porze. ale teraz jest już tam gdzie powinien.
      Jim jest facetem, którego S. poznała w klubie. zaczęli się spotykać i tak oto doszliśmy do momentu, w którym jesteśmy. ich relacja nie jest bardzo głęboka. S. tego nie potrzebuje, a on tego nie chce. jest im razem miło i wydaje się, że obu to wystarcza. S. nie potrafi się do niego przywiązać. być może byłoby inaczej, gdyby nie miała Javiera. choć darzy go tylko przyjaźnią, to właśnie jemu bardziej ufa. to skomplikowany trójkąt, ale już niebawem wszystko wyjdzie na jaw. bo S. nie jest dziewczyną, której wystarczy sam seks.

      Usuń
    5. właściwie jak teraz się zastanowiłam to ... oni są ff?

      Usuń
    6. masz na myśli nazwiska? tak. są FF. Fontaine i Felston. wyszło mi to zupełnie przypadkowo. Javier Fontaine to postać wymyślona kupę lat temu, a Jim otrzymał nazwisko, które mi do niego najbardziej pasowało. z tego, że są FF zdałam sobie sprawę, jak tworzyłam spis postaci. to czysty przypadek.

      Usuń
    7. o kurcze xD właściwie to mi w ogóle nie chodziło o nazwiska, ale też w ładny zbieg okoliczności trafiłam.
      chodziło mi o o S&J, czy są fuck friend :D

      Usuń
    8. nie załapałam :D
      nie, nie. gdyby S. i Javier byli fuck friend napisałabym o tym ^^

      Usuń
  6. Hej. Wreszcie postanowiłam, że skomentuje bonie wytrzymam.
    To co ty piszesz, to jest poezja, świetne opowiadanie, najlepsze z wszystkich jakie czytałam. Bardzo ciekawa historia, dokładnie wszystko opisane...wiadomo co i kiedy się dzieje, to mi się podoba, i wiesz co na podstawie twojego opowiadania mogłabym obejrzeć taki film, masz talent dziewczyno.;)
    Oby tak dalej , z niecierpliwością czekam na następne odcinki.
    Dziś przez cały dzień nie odchodziłam od komputera i czytałam, jestem pod wrażeniem , nie mogę się doczekać następnego odcinka.

    Pozdrawiam i czekam na kolejny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dzięki Ci bardzo za miłe słowa :) i witam Cię na pokładzie! :)

      Usuń
    2. w sumie, to ja nie miałabym nic przeciwko koordynowaniu powstawania takiego filmu :D masz jakieś pomysły, co do aktorów mających wcielić się w główne postacie? :)

      Usuń
  7. Nie, na razie nie myslalam jacy aktorzy mogli sie wcielic głowne postacie, ale pomysle. Fajnie bylo by obejrzec taki film. Tak wgl kiedy bedzie nowość. Nie moge sie doczekać. :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Będę podpisywać się tak - M. byś wiedziała kto komentuje.;)

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo