Tytuł: Terry Pratchett Straż! Straż!
***
3.10.2013
Tło u góry jest błękitne, czy ja mam coś z oczami?
Jestem zachwycona nowym szablonem. Wprawdzie zastanawiam się nad zmianą tła bocznego, bo wydaje mi się, że może rozpraszać przy czytaniu. Przeszkadzają wam te wzorki?
Jeśli chodzi o nagłówek to uwielbiam go. Wprawdzie dopiero teraz zauważyłam, że zabiłam dredy Toma, ale to chyba z wrażenia. W każdym razie i tak go uwielbiam. Jeśli będę miała chwilę, żeby przy nich podziergać, to to zrobię.
W fabule szykują się zmiany, więc Prinz także musiał przybrać inną szatę. Mnie się bardzobardzobardzobardzo podoba.
Swoje trzy grosze musiałam zamieścić tutaj, ponieważ ramka z tekstem nie przyjmuje tego, co do niej wpisuję. Blogspot ma chyba słabszy dzień.
To na razie tyle.
Ściskam!
***
32. miesiąc od
rozstania; 11. czerwca 2014, Nowy Jork, Hotel Franklin
Tom poprawił dredowy koczek na głowie, po czym krytycznie
ocenił swoje lustrzane odbicie. Odpiął trzeci guzik koszuli i skinął głową z
aprobatą. Sięgnął po telefon i portfel, schował je do kieszeni i wyszedł z
pokoju. Bill stał przed lustrem i zaczesywał włosy. Artystyczny nieład tworzył
już prawię godzinę. Tom przeszedł do aneksu kuchennego i dopił swój sok.
Wygrzebał z opakowania dwa ostatnie ciastka i zjadł je. Kiedy wrócił do brata,
ten kończył swoją fryzurę.
- Shiro i tak będzie obojętne, w którą stronę ułożą ci
się włosy – odparł siadając na oparciu fotela. Bill tylko wywrócił oczami.
- Od tak dawno nie pokazywałem się publicznie, że
zapomniałem, jak to jest układać włosy. Daj mi tą chwilę przyjemności, okej?
- Przecież to tylko obiad z Shiro i Shay – drążył,
spoglądając na brata z drwiącą miną. Shiro Gutzie i Shay Todd byli znajomymi
bliźniaków. Był producentem muzycznym i partnerem życiowym, jak i zawodowym
Shay.
- W publicznym miejscu – podkreślił. – Ja nie liczę na to,
że obfotografują mnie z każdej strony, ale skoro pokażę się w miejscu, gdzie
notabene kręcą się paparazzi, to nie chce wyglądać jak lump. Poza tym, czas
pomyśleć o jakiejś reklamie dla zespołu, a nie plotkach, że jestem na odwyku w
Ameryce.
- Okej, nie wnikam – Tom uniósł ręce w poddańczym geście.
– Wieczór aktualny? – Bill zerknął na niego i skinął głową.
- Powinienem wrócić około ósmej.
- To ja też postaram się być w tym czasie.
- O ile cię Amy wypuści – uśmiechnął się szelmowsko do
swojego odbicia i użył perfum. – Chyba niebawem musimy zacząć myśleć, co dalej.
Ale może pogadamy o tym wieczorem, co? – popatrzył na bliźniaka. Tom pokiwał
smętnie głową. Bill zdążył się już przekonać, że nowojorskie eskapady z dala od
domu nie przynoszą mu więcej szczęścia, niż pobyt w Loitsche, czy w Berlinie.
Zwiedzanie każdej knajpy czy pubu na Upper East Side zaczynało go nudzić.
Czasem spotykali się we czwórkę z Amy i Beth albo z samą Amy, ale to też było
już za mało. Musiał otwarcie przyznać, że ucieczka do Nowego Jorku nie była
tym, czego szukał, ale na to przyjdzie jeszcze czas. Najpierw musiał poznać
plany Toma. Jego związek z Amy rozwijał się, o ile można było tak nazwać tą
relację i Bill nie chciał mieszać bratu w głowie, choć wiedział, że Tomem i tak
targały wątpliwości. Po wyjściu z hotelu pożegnali się i każdy udał się w swoim
kierunku.
Z Amy spotkał się w niewielkiej włoskiej restauracji.
Zjedli obiad, gawędząc o jej pracy i jego dniu. Potem zabrała Toma na spacer. Krążyli
po zatłoczonych ulicach, póki nie dotarli do parku. Okazało się, że był
położony całkiem niedaleko mieszkania Amy. Szli w milczeniu. Tom się rozglądał.
Było tam całkiem ładnie. Popołudniowe słońce przedzierało się przez korony
drzew, jakieś dzieci jeździły na rowerach i deskorolkach, a kilka mam
spacerowało ze swoimi pociechami. Cisza i spokój, choć tuż obok na ulicy
panował zupełny zgiełk.
- Tutaj się relaksuję – odparła po chwili. Dłoń Amy
przypadkiem musnęła jego własną. Chwycił ją za rękę i popatrzył na nią z
uśmiechem. Na ułamek sekundy wstrzymała oddech. Tak mu się przynajmniej
wydawało. – Wymyślam tematy artykułów, którymi mogłabym zaskoczyć redaktorkę
albo ogólnie sobie rozmyślam. O życiu.
- Co ci wychodzi z tych rozmyślań?
- Figa z makiem – uśmiechnęła się szeroko. Tom lubił jej
uśmiech. Szli powoli, a on spoglądał jej w oczy. Były brązowe i pełne radości.
Lubił na nią patrzeć, bo Amy była radością sama w sobie. Lubił przy niej być.
Lubił z nią rozmawiać. Lubił. Tylko i aż. Sam nie wiedział. – Powinnam
wiedzieć, co zrobić ze swoim życiem. Mam dwadzieścia sześć lat, a nie jestem
pewna, czy po stażu przedłużą mi umowę, czy będę mieć na czynsz? W tym wieku
powinnam mieć jakiś plan. Ja wiem? Dzieci, męża, stałą pracę, psa? Łatwiej
byłoby spakować się i wrócić do Jefferson, ale gdybym to zrobiła, to utknęłabym
tam na zawsze.
- Rozwiązania zjawiają się wtedy, kiedy ich potrzebujesz.
Fakt, nie zawsze są słuszne, ale to inna kwestia. Teraz masz staż, potem może
zahaczysz się tam na stałe, a jak nie, to z referencjami z Elle na pewno dostaniesz pracę w jakiejś mniejszej gazecie.
- Optymista – powiedziała lekko ściskając jego dłoń.
- Uczę się od najlepszych – uśmiechnął się szeroko,
mrugając do Amy.
- A ty? Co robiłbyś gdyby nie Tokio Hotel? – nie
spodziewał się takiego pytania. Sam nigdy go sobie nie zadał. Kim byłby, gdyby
nie Tokio Hotel? Od zawsze grał na gitarze i marzył, aby występować na scenach
całego świata. Najpierw dążył do tego, robił wszystko, aby być dobrym w tym, co
robił, a potem to zaczęło się dziać. Z dnia na dzień stali się sławni, a potem
wchłonęli do tego świata, do takiego życia. Pomimo tych wszystkich zawirowań,
wciąż grał i wciąż był w zespole. To stanowiło jedną stałą, jedyny punkt
oparcia w jego życiu. Więc kim byłby Tom Kaulitz, gdyby nie Tokio Hotel? Nie ma
Toma Kaulitza bez gitary, bez zespołu, bez tego życia. Chyba nie umiał sobie
tego wyobrazić. Oczywiście, kiedyś myślał o zakończeniu kariery, o znalezieniu
jakiegoś zajęcia na miejscu, ale to wszystko było, kiedy miał Scarlett i Liama.
Potem zapomniał o takich planach, bo znów tylko zespół i gitara trzymały go w
pionie. No i David, ale to odrębna część jego życia.
- Zastrzeliłaś mnie – powiedział po chwili. – Nie wiem,
co bym robił. Nie mam pojęcia.
- Na pewno jest coś, co robiłeś oprócz grania na gitarze.
- Dużo jeździłem na rowerze. Miałem świetnego BMX’a –
odparł po kolejnej chwili namysłu. – Deskę też miałem niezłą.
- No widzisz. Czyli zespół i gitara to nie jedyny sens
twojego życia – skwitowała, a Tom pokręcił głową, uśmiechając się przy tym.
- Tak, na pewno zrobiłbym karierę jeżdżąc rowerem –
zironizował.
- Niekoniecznie jeżdżąc rowerem – naprostowała. – Ale
skoro lubiłeś to, to ta branża mogłaby być dla ciebie alternatywą albo jeśli
nie chciałbyś wychodzić z muzyki, to może gitary? Wiesz, zawsze można jakoś
połączyć swoją pasję z pracą. Przynajmniej można się starać.
- Nie musiałem nigdy o tym myśleć, ani się tym martwić.
Odkąd odkryłem gitarę, to stał się mój cel. Chciałem grać z Billem. Dążyliśmy
do tego od dzieciaka, a kiedy trzeba było decydować o swojej przyszłości, to my
byliśmy u szczytu sławy. Fakt zdałem maturę, ale to była tylko formalność, zby
mieć papierek. Nigdy nie wiązałem życia z czymś innym niż muzyka. Nigdy nie
musiałem zastanawiać się nad innym zajęciem, bo kiedy był na to czas, ja już
miałem swój plan na przyszłość. A teraz kiedy o tym myślę to wiem, że gdyby nie
sława, to byłbym nikim.
- Nie byłbyś nikim – powiedziała, zatrzymując się.
Stanęła naprzeciw Toma i chwyciła go za obie ręce. – Mam wrażenie, że ty zupełnie
siebie nie doceniasz, a nawet nie lubisz. Jesteś dobrym człowiekiem, wspaniałym
bratem, założę się, że także niesamowitym ojcem, utalentowanym muzykiem. Bill i
mama ubóstwiają cię. Masz wielu przyjaciół i bliskich, dla których wiele
znaczysz, więc gdybyś nie był sławny, gdybyś po maturze musiał podjąć pracę, po
prostu robiłbyś coś innego. Może miałbyś własny interes, może sprzedawałbyś
gitary, może byłbyś… kimkolwiek, ale nie byłbyś nikim. Bo ty na pewno jesteś
kimś. I to kimś wyjątkowym. Ja tak uważam – uśmiechnęła się i mocniej splotła
jego palce ze swoimi.
- Dziękuję, Amy. Wiele osób mówi mi, że kto jak to, ale ja
nie powinienem mieć problemów z wiarą w siebie, ale tak po prostu jest. W moim
życiu wydarzyło się wiele złego. Część z tych rzeczy jest poniekąd spowodowana
moją winą. Ciebie lubię i trochę boję się, że jeśli pozwolę sobie na więcej, to
znów stanie się coś przykrego – Tom był wyraźnie zażenowany swoimi słowami.
Odwykł od otwartego mówienia o uczuciach. Potrafił to tylko przy Scarlett, a
teraz jej już nie było, a w jego życiu coraz bardziej zakorzeniała się Amy i
czuł się skołowany, bo nie miał pewności, dokąd to wszystko prowadziło.
- Wszystko będzie dobrze – powiedziała z pokrzepiającym uśmiechem na ustach, a jemu, jako
pierwsze przyszło na myśl to, że nie
zapewniła go, że będzie czekać na dole, by go złapać. To irracjonalne, bo nie
myślał o tym od blisko trzech lat. Ciężko mu było uwierzyć, że tak długo nie
mówił o miłości, a przecież kiedyś stanowiła jego codzienność. Trochę go to zmroziło.
Zdał sobie sprawę, jak długo już miotał się usilnie starając się zacząć od
nowa. Te wszystkie banały, którymi karmili się na co dzień, wydawały mu się do
cna prawdziwe. Kiedyś wierzył, że tylko Scarlett mogła go ochronić. Chciałby
wierzyć teraz, że ktokolwiek był w stanie to zrobić, ale już nie potrafił.
Wiara w coś takiego, w coś podobnie mocnego jak to, co łączyło go ze Scarlett
równała się jej osobie. Tylko z nią łączyła go miłość tak silna, że aż bolesna.
To już przeżył, teraz mógł liczyć tylko na substytut. Ale czy Amy była
zamiennikiem? Na pewno nie. Amy była niesamowita, ale jeszcze nie wiedział, kim
była dla niego. Dalej się uśmiechała spoglądając na niego swoimi ślicznymi,
brązowymi oczami. Wierzyła w niego. Ta jej wiara dodawała Tomowi animuszu. Przy
niej czuł się wyjątkowo. Odkąd rozstał się ze Scarlett nie rozmawiał tak z
żadną dziewczyną. A Amy potrafiła rozmawiać. Potrafiła słuchać i często
słyszała więcej, niż chciał powiedzieć. Ufał jej. Do tej pory ani razu jej nie
pocałował. W sumie nie wiedział dlaczego, a teraz uznał, że to był ten moment.
Jego dwadzieścia sekund brawury. Podchwycił jej spojrzenie i uśmiechnął się
delikatnie. Pochylił się, a ona czekała. Nie odsunęła się. Musnął wargami jej
usta. To było miłe. Spróbował jeszcze raz, znacznie odważniej, a ona go nie
odrzuciła. Nawet się nie zawahała. Oddała pocałunek. Miała delikatne, miękkie
wargi. Aż chciało się je całować, więc robił to. Minęła dłuższa chwila, zanim
oderwali się od siebie. Amy była niespeszona, a Tom jakby zaskoczony. Mocniej
splótł ich dłonie. Przez dłuższy moment nic nie mówiła.
- Chociaż raz zabrakło ci słów. Zaznaczę to w kalendarzu
– powiedział, kiedy znów ruszyli parkową alejką.
- Żebyś wiedział. Nie sądziłam, że kiedykolwiek to
zrobisz.
- Dlaczego? – popatrzył na nią uważnie, a Amy wzruszyła
ramionami.
- Nie jesteśmy jak jakaś przyszła para. Po prostu
rozmawiamy, ja dla ciebie gotuję. Spotykamy się. Nie oczekiwałam, że zrobisz
coś więcej, bo ty wciąż nie wiesz, czego chcesz. Jesteś ze mną, ale często
tylko ciałem. Lubię spędzać z tobą czas, ale bardziej cenię sobie nasze
przyjacielskie rozmowy, niż możliwość krótkiego romansu. Dlatego nie rób
niczego, czego nie jesteś pewien, ok? – uśmiechnęła się serdecznie. –
Jakkolwiek to zabrzmiało – zaśmiała się, a Tom jej zawtórował. – Choć podobało
mi się to, nie powiem – mrugnęła do niego, a Tom pokręcił głową. Bezpośredniość
Amy mogłaby zawstydzić niejednego. Bo jak może poczuć się facet, który słyszy
od dziewczyny, żeby nie robił, niczego czego nie był pewien? A jemu to się nie
wydawało niewłaściwe, bo wiedział, na czym stał. Amy nie rościła sobie niczego
i dzięki tej świadomości poczuł ulgę. Nie musiał martwić się tym, że jeszcze
się w niej nie zakochał. Bo – po prawdzie – miewał już takie myśli. Zastanawiał
się, czy był w porządku wobec Amy, spotykając się z nią, coraz bardziej
zbliżając się do niej i nie zakochując się. Lubił ją i nie wiedział co dalej.
Cieszył się z tego, że znajomość z nią od samego początku nie wiązała się z
żadnymi komplikacjami. Nie kłócili się, nie było między nimi żadnych spięć, ani
presji. Każda chwila z nią była przepełniona czymś pozytywnym. Z jednej strony
to było najlepsze, co mogło go spotkać, a z drugiej gdzieś w podświadomości
czekał tylko na moment, kiedy to się z jakiegoś powodu skończy. A teraz jeszcze
usłyszał, że ona nie oczekuje od niego, że się w niej zakocha. Może ona także
nie żywiła do niego żadnych głębszych uczuć? Popatrzył na nią. Uśmiechała się
delikatnie. Krótkie, blond włosy jak zwykle miała w lekkim nieładzie. Oczu w
tej chwili nie widział, ale był pewien, że jak zwykle były radosne. Za to
właśnie lubił Amy. Za radość.
*
17. czerwca 2014, Los Angeles – Hotel Sheraton
Dni
umykały. Po prostu znikały – jeden za drugim. Wypełniały je spotkania,
zdjęcia, wywiady i przymiarki. Scarlett wpadła w wir pracy. Wstawała około
szóstej, kładła się nie wcześniej niż o dwudziestej trzeciej. Była zmęczona,
kiedy się budziła i jeszcze bardziej utrudzona, gdy zasypiała. Myśli o Jimie
wciąż ją gnębiły. Dzwonił dwa razy, ale miała szczęście, mogąc z czystym
sumieniem zbyć go nawałem pracy . Raz zrobiła to osobiście, a raz za pośrednictwem
Liv, która towarzyszyła jej niemal cały czas. Gin wiedziała tylko tyle, że
jeśli siostry nie mogło być przy Scarlett, to musiała towarzyszyć jej sama albo
zapewnić jej doborową ochronę. Managerka nie została wtajemniczona w to
dlaczego miała być aż tak pilnowana, ale uszanowała prośbę swojej podopiecznej.
Gdyby chodziło o to, że nachodził ją jakiś fan, czy ktokolwiek inny, to Gin
wiedziałaby, ale ta sprawa była prywatna i nie zamierzała wtajemniczać nikogo z
zewnątrz. W ogóle chciała, by wiedziało jak najmniej osób.
Dzięki temu, że miała bardzo dużo na głowie, zamartwianie
się zeszło na boczny tor. Była to też dla niej szansa na nabranie dystansu.
Wiedziała, z czym musiała się zmierzyć, dostała czas na zaakceptowanie tego,
więc w odpowiednim momencie mogła być w stanie przejść do działania. Tak się przynajmniej
łudziła.
Georg miał odebrać Shie’a wieczorem. Brat wcześniej nie
mógł przylecieć ze względu na obowiązki zawodowe, jednak od ich rozmowy
codziennie pisał lub dzwonił upewniając się, czy wszystko było w porządku. O
ile w takiej sytuacji mogło być w porządku. Julie wiedziała tyle, że Scarlett
mogła być w niebezpieczeństwie i prosiła go o pomoc w cichym załatwieniu tej
sprawy. Z dala od mediów. A mama sądziła, że leci na kolejne szkolenie do
Quantico. Scarlett miała nadzieję, że te tajemnice skończą się, jak najszybciej.
Premiera singla została przesunięta o dwa tygodnie. Kilka
dni jej słabej formy zaważyło na istotnych sprawach. Musiała teraz podwójnie
wziąć się do pracy, aby nadrobić straty. Po raz kolejny miała pracować z
Davidem LaChapelle. Prywatnie bardzo się lubili, więc udało się jakoś
załagodzić sprawę z przesuniętymi terminami. Spotkała się z nim osobiście.
Teraz już niemal wszystkie decyzje zostały podjęte, scenografia, kostiumy i
aktorzy – wybrani. Tego ostatniego bała się najbardziej. Mężczyzna, który miał
towarzyszyć jej w teledysku, został wybrany podczas jej nieobecności. Uczestniczyła
w castingu, wstępnie go zaakceptowała, ale teraz nie była do końca pewna, czy
zdoła zmusić się do tego, by dotykał ją jakikolwiek obcy facet.
- Wprawdzie nie jestem znawcą kuchni, ale sądzę, że jeśli
dalej będziesz tak zamaszyście mieszać ten sos, to zachlapiesz nim cały pokój –
z zamyślenia wyrwał ją Javier. Scarlett spojrzała na niego roztargniona, nim
dotarł do niej sens jego słów. Siedział naprzeciw niej przy stoliku w części
dziennej apartamentu. Miał na sobie sprane jeansy, biały podkoszulek i rozpiętą
koszulę z podwiniętymi rękawami. Jego zawsze idealnie wystylizowane włosy były
niedbale zmierzwione. Popijał piwo korzenne. Brakowało mu tylko wykałaczki w
ustach. Scarlett uśmiechnęła się przepraszająco, wzruszając ramionami. Javier
chyba już przywykł do tego, że często odpływała myślami. Zostawiła w spokoju
miskę z sosem i tak nie miała czym go doprawić, więc na co jej mieszanie?
Musiała zacząć panować nad odruchami.
- Niebawem będzie mój brat. Chciałabym coś ugotować.
Mieszkanie w hotelu zaczyna wychodzić mi bokiem, bo nawet nie mogę zabunkrować
się w kuchni i zająć rąk lepieniem klusek, czy czymkolwiek.
- Gotujesz, kiedy się denerwujesz? – zapytał z
zainteresowaniem, a blondynka potwierdziła skinieniem głowy.
- Kiedy umarł tata, upiekłam tyle ciastek, że mama rozdawała
je potem każdemu, kto się nawinął – westchnęła. – Nie wiem, skąd to się bierze,
ale gotowanie pomaga mi się uspokoić. Dlatego frustruje mnie brak kuchni w tym
apartamencie. Staram się wszystko ułożyć sobie w głowie, ale generalnie to
marnie mi idzie – odparła odstawiając miseczkę z sosem obok naczynia z
zapiekanką. Zamówiła kolację. Najpierw pomyślała, że wyjdą na miasto, ale potem
stwierdziła, że to bez sensu, bo i tak będą czekać na moment, kiedy wrócą do
hotelu i będą mogli swobodnie porozmawiać. Zamówiła chyba trochę za wcześnie
albo Georg i Shie się spóźniali. Sama już nie wiedziała. Wolałaby sama
przygotować kolację dla brata. Nie tylko dlatego, żeby zająć ręce, po prostu
lubiła przygotowywać rzeczy, które później smakowały innym. Bill zajadał się
zawsze wszystkim, co ugotowała. Głośno i wyraźnie chwalił jej kuchnię. Wpadał
na obiad albo kolację, kiedy tylko mógł albo kiedy wiedział, co przygotowywała.
Często Tom z prób przywoził ze sobą nadbagaż w postaci braciszka. On sam nie
rozgadywał się na temat jej zdolności kulinarnych. Po prostu wiedziała, że mu
smakowało. Nie musiał tego mówić, jak wielu rzeczy z resztą. Ale to właśnie
jego pochwały najwięcej dla niej znaczyły. I wystarczyło, by powiedział coś w
stylu: było pyszne, skarbie i
popatrzył na nią w ten swój cudowny sposób, by poczuła się najbardziej w
świecie doceniona. Choć… o czym ona właściwie teraz myślała?
- Trochę tego wszystkiego nie rozumiem – odparł po chwili.
– Wiesz, że możesz mi zaufać? – zapytał, upiwszy kolejny łyk. Scarlett
popatrzyła uważnie na Javiera. Był diablo przystojny. I to było pierwsze, co
przyszło jej do głowy. Pytanie: dlaczego myślała o tym akurat teraz? Najpierw
cudowny Tom, a zaraz piękny Javier? Chyba miała większe problemy ze sobą, niż
sądziła. Przytaknęła.
- Przepraszam. Jestem ci winna wyjaśnienia, ale nie wiem,
co mogłabym ci powiedzieć – popatrzyła na niego po trosze bezradnie i po trosze
przepraszająco. Naprawdę chciała być wobec niego w porządku i chyba mogła to
zrobić tylko wtedy, gdy będzie z nim szczera. – Muszę poukładać te wszystkie
rzeczy i mam nadzieję, że Shie mi w tym pomoże. W tej chwili mam przed sobą
zbyt wiele niewiadomych.
- Nie jestem głupi – drążył. – Twój brat jest policjantem
i to całkiem niezłym z tego, co mówiłaś. Ostatnio nigdzie nie ruszasz się bez
Maxa. Błądzisz, gdzieś myślami. Jesteś bez przerwy czujna. Wydajesz się czymś
bardzo przejmować i jestem pewien, że nie chodzi o wasze zerwanie. Dodałem dwa
do dwóch. Czy Jim czymś ci groził? – zapytał zmartwiony. Scarlett pojęła, że
dla Javiera to musiało wyglądać inaczej niż dla niej. Fakt, nie wiedział o
niczym i dzięki temu przy nim zachowywała resztki normalności, ale jego teoria
mogła być jeszcze gorsza niż jej własna. Nie chciała, żeby się martwił. Przykryła
naczynie z zapiekanką i prędko podeszła do Javiera. Popatrzyła na niego
uważnie, zmuszając go by odwzajemnił jej spojrzenie.
- Opacznie to wszystko zrozumiałeś – powiedziała kładąc
dłoń na jego przedramieniu. – Wprawdzie czuję się trochę zaniepokojona sprawą z
Jimem, ale to nie jest tak, że on mnie prześladuje czy coś. Muszę tą sprawę
skonsultować z Shie’em. Potem, kiedy już będę wiedziała, co o tym myśleć,
powiem ci. Pomagasz mi, więc zasługujesz na to, by wiedzieć. Nie poradziłabym
sobie bez ciebie – uśmiechnęła się blado. Javier sięgnął dłonią do jej policzka
i odgarnął z niego blond kosmyk. Delikatnie wsunął go za ucho dziewczyny.
- Zawsze będę dla ciebie – powiedział cicho. – Jeszcze
tego nie zauważyłaś? – serce Scarlett zabiło mocniej, gdy uświadomiła sobie, że
dystans między nimi niebezpiecznie się zmniejszył. Westchnęła i ucałowała go w
policzek. Najpierw rozważała jego aparycję, a zaraz potem czekała na moment,
żeby od niego zwiać.
Brawo za zdecydowanie, Scarlett.
- Wiem i dziękuję
ci za to – odeszła do niego i nalała sobie soku grejpfrutowego. Świat mógł się
kończyć, ale ona potrzebowała tego napoju jak powietrza.
- Twój brat długo tu zabawi? – podjął po chwili. Scarlett
oparła się o tył kanapy i wzruszyła ramionami.
- Na pewno kilka dni. To zależy od tego, jak bardzo będzie
musiał mi pomóc.
- A nie będzie wam tu za ciasno? – zatoczył koło butelką
od piwa, wskazując na pokój.
- Rozmawiałam o tym z Liv i Georgiem. Saoirse zwolni
pokój dla Shie’a. Będzie spała z rodzicami. To duży apartament.
- Wiesz, nie pomyśl, że się wtrącam, ale czy nie byłoby
wam wygodniej, gdybyście ulokowali się u mnie? Mieszkam sam i byłbym
zadowolony, gdyby moje mieszkanie trochę ożyło. Pracuję ostatnio nad kampanią
dla Armaniego, więc wracam późno. Mielibyście dużo miejsca, spokój i wygodę. A
ja czułbym się szczęśliwszy wracając do mieszkania, w którym ktoś jest.
- Och, to cudowne z twojej strony, ale nie wiem, co na to
moje rodzeństwo. Porozmawiam z nimi, gdy zaznajomię Shie’a z moją sprawą i
wtedy podejmiemy jakąś decyzję, dobrze? Nie chcę, żeby czuł się niekomfortowo –
uśmiechnęła się wdzięcznie, stawiając szklankę na stoliku.
- Jak tylko zechcesz. Moja propozycja jest zawsze
aktualna.
- Dziękuję. Zostaniesz na kolacji? – zapytała zerkając na
zapiekankę. Kombinowała, co zrobić, aby nie wystygła za mocno. Koniec końców
owinęła naczynie ręcznikiem i włożyła je pod kołdrę. Nie chciała zamawiać po
raz drugi.
- Nie, macie sporo rodzinnych spraw do nadrobienia. Poza
tym jestem na dzisiaj umówiony z jednym ze sponsorów. Wyobraź sobie, że
przyjdzie z córką – uśmiechnął się cwano, mrugając do Scarlett. Pokręciła głową
śmiejąc się pod nosem.
- Tylko jej się tak nie pokazuj – zmierzyła go
spojrzeniem. – Bo od razu będzie chciała przejść do deseru, a nawet do wisienki
– poruszyła znacząco brwiami, a Javier tylko bezradnie pokręcił głową. No tak,
był taki biedny i rozchwytywany, a w dodatku nie umiał odmawiać tym wszystkim
pięknym dziewczynom, kiedy go adorowały. I cóż on miał zrobić? Nie mógł łamać
im serc odmową. To byłoby takie straszne!
- Proszę cię, mam już przygotowany garnitur z nowej
kolekcji. Teraz powinienem nawet spać w Armanim.
- Myślę, że córka twojego sponsora nie miałaby nic
przeciwko, gdybyś z całej gamy produktów wybrał tylko perfumy.
- O czym ty myślisz! – niby zgorszony schował twarz w
dłoniach, a Scarlett zachichotała. Nie robiła tego od tak dawna, że zupełnie
zapomniała, jakie to uczucie. Poczuła się z tym dziwnie. Bo z jednej strony
wciąż gnębił ją strach, a z drugiej znów się śmiała. Nie miała pojęcia, jak te obie
strony mogły spotkać się po drodze. Ucisk w żołądku wrócił. – Jesteś
niepoprawna. Idę od ciebie. Idę! – dopił piwo i z wrodzoną sobie nonszalancją wstał
z krzesła. Podszedł, ucałował ją w czoło i zasalutował jej niedbale. – Jesteśmy
w kontakcie.
- Zawsze – odpowiedziała idąc za Javierem. Wyszedł, a ona
skręciła do pokoju, w którym Liv bawiła się z Saoirse.
- Śmiałaś się – odparła starsza z sióstr, wskazując
palcem. – Słyszałam – jej ton był żartobliwie oskarżycielski, ale pełen
zadowolenia uśmiech Liv mówił sam za siebie. Scarlett jedynie wzruszyła
ramionami siadając obok siostry.
Dwie godziny później, kiedy Saoirse już spała, a
rodzeństwo siedziało w salonie po kolacji, Scarlett powoli kończyła swoją
opowieść. Powiedziała bratu wszystko: począwszy od znalezienia zdjęcia, aż po
ostatnie spotkanie z Jimem i przeszukiwanie mieszkania. Wspomagała się fiszkami,
które przygotowała i Liv, która raz po raz dodawała jakieś szczegóły. Czuła się
wyczerpana, ale jednocześnie zadowolona z tego, że udało jej się przebrnąć
przez to wszystko jeszcze raz. Ze zdumieniem stwierdziła, że było jej łatwiej
niż za pierwszym razem. Nie czuła się przytłoczona, a jedynie smutna i nieco
rozżalona.
- Coś jeszcze nie daje mi spokoju – mruknęła, starając
się po raz kolejny wyciągnąć z tyłu umysłu tą informację. – Chodzi o to, jak
się do mnie zwracał. Wiem, że to mnie w pewien sposób niepokoiło, ale nie na
tyle, bym to szczególnie zakodowała. Wiecie, o co mi chodzi – machnęła ręką
zła, że nie umiała uświadomić sobie tej jednej, na pewno istotnej rzeczy. – Jestem
pewna, że coś przeoczyłam. Mam nadzieję, że mnie olśni. Bo czuję, że mam gdzieś
lukę – westchnęła. – Poza tym wiesz już wszystko. Nie po łebkach, jak
opowiedziałam ci na skypie, ale kompletnie. Wiesz tyle, ile wiem sama –
odetchnęła po raz kolejny i upiła solidny łyk piwa. Było gorzkie i niesmaczne,
ale tym razem jej to nie przeszkadzało. – Gdybym nie uparła się, co do tego
zdjęcia, to pewnie żyłabym w nieświadomości. Nie miałabym pojęcia, że zadaję
się z człowiekiem o dwóch twarzach – kolejny łyk. Tym razem się skrzywiła. – Shie,
czy nie masz wrażenia, że zrobiłam z igły widły? Bo to mi nie daje spokoju, że
może to wszystko wyolbrzymiłam. Może robię dużo hałasu o nic?
- Szczerze ci powiem, że to jest trochę nietypowa sprawa
– odparł po chwili. – Nie mogę postawić mu zarzutów tak po prostu. Nawet nie
chcę się w to aż tak pakować. To nie jest moja jurysdykcja. Za dużo brudnej
roboty i tłumaczeń. Sam nie wiem. Zgłoszenie tego, jako przestępstwa, to
ostateczność. Znaczy się, to co robił i robi Jim kwalifikuje się do zbadania
przez policję, ale to drugorzędna sprawa. Najbardziej interesuje mnie dotarcie
do tego, kim on jest naprawdę. Moglibyśmy wysłać do badania jego dna, ale nie
poślę cię tam po raz kolejny. Przeanalizuję to, co mi tutaj zapisałaś, bo brak
mi punktu zaczepienia. Mam mętlik w głowie i muszę ułożyć wszystko, co od ciebie
wiem – Shie wypuścił głośno powietrze i popatrzył na Scarlett. Miała wrażenie,
że trybiki w jego głowie pracowały jak szalone. Shie wszedł w swoją rolę i w
tej chwili był policjantem bardziej niż bratem. – Gdyby został aresztowany, to
poznanie jego prawdziwej tożsamości byłoby łatwiejsze, ale to też nie jest
takie oczywiste. Ta sprawa ma niską szkodliwość społeczną, no chyba, że maczał
palce w śmierci tamtego chłopaka. Jednak nie sądzę, skoro prawdziwy Jim zginał
podczas strzelaniny, więc zanim doszłoby do tego, że policja zajęłaby się
dociekaniem jego prawdziwej tożsamości, to minęłoby sporo czasu, zostałabyś w
to wciągnięta i ja też. Chcę spróbować inaczej. Z innej strony – blondynka
skinęła głową. W pełni akceptowała plan działania brata, jakikolwiek by on nie
był. Chciała po prostu dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi. Bez
angażowania policji i wzbudzania zainteresowania mediów.
- Zastanawiałam się, kto z mojej przeszłości mógłby
chcieć namieszać mi w życiu, ale nic sensownego nie wymyśliłam. Wszystko
zaczęło się od zdjęcia, a zdjęcie kojarzy mi się tylko z Mike’em, ale on nie
żyje i na tym mój trop się kończy – wzruszyła ramionami. – Bo widzisz, w szkole
nie miałam zbyt wielu znajomych. Obracałam się tylko w gronie naszej paczki, a
potem jak się przeniosłam, żeby uciec od Mike’a, to trafiłam właśnie do jego
szkoły. Czyli z deszczu pod rynnę. Tam trzymałam się tylko z Liv, a jak jej nie
było to z kilkoma innymi dziewczynami. Nie spotykałam się wtedy z nikim.
Najpierw leczyłam się z Mike’a, a potem poznałam Toma. Nie kojarzę żadnego
faceta, który mógłby nie lubić mnie tak, żeby… - zacięła się, bo w sumie nie
wiedziała, co mógłby zrobić ktoś, kto miał jej coś za złe. Nie chciało jej to
przejść przez gardło, ani nawet przez myśl. – Nie ma żadnych zdjęć Jima sprzed
jego serialowej kariery, więc nie wiem, jak wyglądał zanim go tak
wystylizowali, ale tak czy siak nie kojarzę jego twarzy z kimkolwiek.
- Nie wydaje ci się to podejrzane? – Shie przypatrzył się
jej uważnie. Kiedy tak spoglądał na nią oczami taty, czasem czuła się dziwnie.
Na przykład teraz. Nie wiedziała dlaczego, ale czuła się winna. A przecież nie
miała powodów. Miała wrażenie, że zawodziła tatę nie potrafiąc ruszyć ze swoim
życiem, ani uporządkować go samodzielnie.
- Tu wszystko jest podejrzane, Scarlett. Daj mi miejsce,
żebym mógł rozłożyć się ze swoimi zabawkami. Pomyślę, ale będziesz musiała mi
pomóc, bo jeszcze nie zakodowałem wszystkiego.
- Nie chcesz odpocząć?
- Spałem w samolocie, a poza tym wiesz, inne strefy czasowe
– dziewczyna pokiwała głową i zebrała wszystkie swoje fiszki. Podniosła się, a
Shie poszedł za nią. Jak się okazało był przygotowany do sprawy bardzo konkretnie.
Miał mnóstwo kolorowych karteczek samoprzylepnych i flamastrów. Pomyślał nawet
o tablicy korkowej, którą jak się okazało, kupili z Georgiem po drodze. Tak jak
mnóstwo innych akcesoriów. Jej brat był wzrokowcem i wszystko musiał sobie
rozpisać albo rozrysować. Poprosił, żeby pokazała mu aktualne zdjęcia Jima oraz
wszystkich osób zamieszanych w tą sprawę. Miał tu na myśli jej dawnych
znajomych, których wypytywała o zdjęcie, a także wszystkich innych, których
wymieniła w swojej opowieści. Na samym końcu pokazała mu Mike’a i Serenę.
Wszystko to zgrał na pendrive’a, wyszedł i po kilkunastu minutach wrócił z kolorowymi
wydrukami. Przypiął wszystkie te zdjęcia do ściany, a konkretniej, to przykleił
taśmą samoprzylepną. Potem je podpisał. Dalej przyszła kolej na karteczki. Przymocował
je w odpowiedniej kolejności do tablicy korkowej. Poprosił Scarlett o daty w
przybliżeniu. To raczej nie miało wielkiego znaczenia, ale skoro robił to po
swojemu, musiało być dokładnie. Pracowali tak jeszcze godzinę, może dwie.
Scarlett była zupełnie wyczerpana i rozbolała ją głowa. Dochodziła północ, gdy
zajrzała do nich Liv.
- Jak wam idzie? – usiadła obok siostry i spojrzała na
wszystko, co stworzyli. Wszędzie było mnóstwo zdjęć, kartek i karteczek, na
których pozapisywali fakty i skojarzenia. Na tablicy korkowej powstała swojego
rodzaju sieć, w której centrum znajdował się Jim.
- Zbieram informacje. Nie doznałem żadnego olśnienia –
obrzucił spojrzeniem swoje dzieło. – Jestem pewien jednego: znał was albo
osobę, która była z wami blisko. Teraz zastanawiam się, co skłoniło go do
zmiany nazwiska – usiadł na krześle naprzeciw dziewczyn. – Ludzie robią to
zazwyczaj, kiedy są członkami programu ochrony świadków. Imię i nazwisko można
także zmienić, jeśli z jakichś ważnych powodów jesteśmy z nich niezadowoleni
albo, gdy nazwisko ma jakieś pejoratywne znaczenie w przenośni lub dosłownie. W
takim wypadku to dzieje się w pełni legalnie. Wiecie o tym. Jednak ludzie robią
to też poza prawem. Czasem, kiedy je łamią i chcą zacząć od nowa albo kiedy
czują zagrożenie i boją zwrócić się do policji albo też kiedy chcą popełnić
przestępstwo. Powodów jest wiele. Przeczucie mówi mi, że Jimem kierowało coś
znacznie innego. I to nie jest tylko domysł, bo mamy jeszcze tego zmarłego
chłopca. Musiał zadać sobie wiele trudu, żeby przejąć tożsamość kogoś
faktycznie istniejącego. Łatwiej byłoby, gdyby po prostu kupił sobie papiery na
czarnym rynku. To byłoby trudniejsze do wykrycia. Poprosiłem chłopaków, aby
przepuścili przez system zdjęcie Jima i sprawdzili, czy aby na pewno nie zaszła
jakaś pomyłka. To nie wykazało niczego szczególnego. Czekam na więcej informacji.
Więc jednego jesteśmy pewni – Jim nie jest Jimem, ale to wiecie. Poprosiłem o
te zdjęcia, bo być może w zestawieniu z twarzami twoich innych znajomych, okaże
się znajomy. Znaczy znajomy z przeszłości.
- A czy to, że kupił to nazwisko nie przestępstwem? –
zapytała Liv, wpatrując się w twarze dawnych znajomych.
- Jak mówiłem, mógłbym to zgłosić, ale policja zaczęłaby
dochodzić, skąd wiem takie rzeczy, to raz. A druga rzecz jest taka, że jeśli
Jim poniósłby konsekwencje za bezprawne przywłaszczenie sobie danych osobowych
zmarłego, to prawdopodobnie nie mielibyśmy szans powęszyć przy nim – Scarlett
na moment wyłączyła się z rozmowy, wpatrując się w zdjęcia i napisy, które
teoretycznie mogły powiedzieć jej coś o tym, kim tak naprawdę był Jim Felston. Tam
kryła się odpowiedź, ale on jej nie widziała. Ta plątanina słów i obrazów,
które znała już na pamięć, nic jej nie mówiła. Czuła się skołowana i zmęczona.
Bolała ją głową i była dobita tym, że na dobrą sprawę wiedziała mniej, niż
przed przybyciem Shie’a. Chyba liczyła na mały cud, olśnienie, czy znak z
nieba. Nic nie nadeszło. Z trudem zgramoliła się z łóżka, na którym do tej pory
siedziała i podeszła do ściany. Piekły ją już oczy, a przez to intensywniej
wpatrywała się w sieć zgromadzonych informacji. Nie zauważyła, kiedy jej
rodzeństwo zamilkło.
- A jeśli ja go wcale nie znałam? A jeśli ubzdurałam to
sobie, żeby było mi łatwiej wyjaśnić to wszystko? A jeśli to ktoś zupełnie obcy
i nigdy nie dojdę do tego, skąd mnie znał i w jaki sposób zebrał informacje?
Może to całe samozwańcze śledztwo jest na nic? Może powinnam zostawić go i po
prostu zająć się swoim życiem? – jej głos przepełniony był bezsilnością. Po raz
kolejny zwątpiła. Odwróciła się do brata i siostry. Jej twarz wyrażała równie
wielkie przygnębienie. Westchnęła ciężko. – Gdybym nie zaczęła czepiać się i
drążyć po znalezieniu tego zdjęcia, miałabym święty spokój.
- Nieprawda – odparła Liv. – Głowiłabyś się, o co w tym
wszystkim chodziło i miałabyś do siebie pretensje, że nie rozwiązałaś tej
sprawy, bo ty zawsze doprowadzasz wszystko do końca. Miałabyś guzik, a nie święty
spokój – podniosła się i objęła siostrę ramieniem. – A teraz osobiście położę
cię spać. Jutro spojrzysz na te świstki zupełnie inaczej – nie czekając na
pozwolenie, poprowadziła Scarlett do drzwi. Odwróciła się, dając bratu znać, że
zaraz wróci. Liv czuła, że musiała porozmawiać z nim otwarcie o tym, jakie
naprawdę mieli szansę na poznanie prawdy. Scarlett w tej chwili nie była gotowa
na wysłuchiwanie, że wcale nie jest tak łatwo poradzić sobie z tego typu
sprawą. Liv miała kilka sugestii i musiała omówić je z Shie’em. Bo tego
wszystkiego było już zbyt wiele i to rozgrzebywanie przeszłości ciągnęło się
zbyt długo.
*
18. czerwca 2014,
Loitsche
David po mistrzowsku jeździł rowerem bez dodatkowych
kółek. Zdaniem Toma, oczywiście. Specjalnie dla syna odkurzył swój stary rower.
Gordon pomógł mu zreperować go nieco, wymienić dętkę w przednim kole i ogólnie
go odnowić. Cieszył się z tego nie tylko dlatego, że nie musiał chodzić pieszo
za piratującym rowerem synem, ale przede wszystkim dlatego, że spędził z
ojczymem świetne popołudnie. Od bardzo wielu miesięcy nie mieli na to
sposobności, więc naprawa roweru dla obu okazała się świetnym pomysłem. W końcu
to Gordon pokazał mu jak być mężczyzną i to dzięki niemu odnalazł swoją życiową
ścieżkę. Zrobił dla niego więcej, niż jego rodzony ojciec. Gdy minęli tablicę z
napisem Loitsche, David ostro
przyspieszył.
- Ej, ej! Chłopie, bo cię nie dogonię! – krzyknął ze
śmiechem. Jego synek wydawał się być w siódmym niebie. – Mama nauczyła cię tak
piratować? – chłopak zwolnił i zaczekał, aż tata do niego dołączy. Miał różowe
policzki i rozwiane włosy. Tom widział w nim kopię siebie sprzed prawie
dwudziestu lat i to wydawało mu się zupełnie niesamowite.
- Z mamą też czasem jeżdżę, ale częściej z Benem. Mama
nie lubi jeździć rowerem ze mną, bo nie nadąża. – Ben? Jaki Ben? Tom nie znał żadnego Bena, a
przynajmniej nie kojarzył żadnego Bena z Loitsche. Choć przez tyle lat rotacja
ludzi mogła być duża. Zwolnił i zaczekał aż David też nieco zwolni. Nie chciał,
żeby synek przewrócił się przez ich rozmowę.
- Kto to jest Ben? – zapytał ostrożnie.
- No, Ben przywiózł mi rower od ciebie. Potem za jakiś
czas przyjechał nas odwiedzić, a teraz przyjeżdża często i zabiera mamę na
randki – Tom musiał przyswoić tą wiadomość. Gwoli ścisłości – Ben to jego
ochroniarz. Zaczął dla niego pracować, kiedy poprosił, by Max i Toby zaczęli
ochraniać Scarlett, gdy zaczęła karierę. Wysyłając Davidowi rower, zlecił mu,
aby zawiózł go do Loitsche i przygotował do użytku, aby Lena nie musiała nikogo
o to prosić. Nie mógł nawet przypuszczać, że to się tak skończy. Nie żeby miał
coś przeciwko, ale nie spodziewał się tego.
- Mama lubi Bena? – chłopiec żywo pokiwał głową, przez co
o mały włos, a wjechałby w koło roweru Toma.
- Wiesz, tato? – zerknął na niego, a w oczach tego
siedmiolatka było tyle powagi, jak jeszcze nigdy.
- Słucham? – zapytał siląc się na uśmiech.
- Odkąd mama poznała Bena, uśmiecha się tak, jak kiedyś
uśmiechała się patrząc na ciebie – ta informacja była kropką nad „i”. Tom miał
do Leny jedynie sentyment i resztki żalu, ale informacja o tym, że spotykała
się z kimś, dotknęła go. Znał Benedikta i wiedział, że to dobry facet, ale i
tak ubodło go to, że Lena zaczęła układać sobie życie. Jak widać udawało się
wszystkim tylko nie jemu. No i Billowi, ale w tym wypadku można uznać, że to
rodzinne. – Jesteś smutny?
- Nie no, co ty. Cieszę się, że mama układa sobie życie,
ale zdziwiłem się, bo Ben pracuje dla mnie, a ja nic nie wiedziałem.
- Bo mieszkasz w Ameryce – David zauważył rezolutnie, a
Tom nie mógł się nie zgodzić. Przez pobyt w Stanach więcej mu umykało, niż
przybywało. Miał tam Amy – okej, ale czy do tego jednego plusa umiał znaleźć
kolejne? Na co dzień o tym nie myślał. Mijały jeden za drugim, przywykł do
życia w Nowym Jorku, ale trochę tęsknił za domem i takim zwykłym życiem. Czuł,
że jego miejsce nie było w pobliżu Upper East Side. Chyba nadchodził czas na
kolejną poważną rozmowę z Billem.
- Lubisz Bena?
- Tak. Jest w porządku. Czasem kupuje mi fajne rzeczy,
gra ze mną w piłkę albo zabiera na rower. Fajnie z nim jest, ale wolałbym,
żebyś to był ty, tato.
- Ja też chciałbym spędzać z tobą więcej czasu synku.
Postaram się zrobić wszystko, żebyśmy widywali się częściej – David zerknął na
niego i skinął głową.
- Ścigamy się? – zapytał z szelmowskim uśmiechem i zaczął
szybko pedałować. Tom odczekał chwilę i wykrzykując, że nigdy go nie dogoni,
przyspieszył, ale tak żeby go oczywiście nie prześcignąć.
*
19. czerwca 2014, Los Angeles, Pacific
Palisades
Scarlett nosiła się z propozycją Javiera, aż do tego
ranka. Jednak ostatnie dwie doby spędzone na krążeniu między hotelowymi
pokojami przekonały ją, że warto przedstawić rodzeństwu ofertę Javiera. Shie
opierał się najdłużej. W końcu nie znał przyjaciela siostry i taka
przeprowadzka wydawała mu się kłopotliwa. Georg także nie był szczęśliwy, ale
tkwili w zawieszeniu od dwóch dni i w końcu uznał, że może na świeżym gruncie coś
nowego wpadnie im do głów. Prawda była taka, że Scarlett dużo pracowała, a
pomysłów na sprawę Jima im nie przybywało. Liv podała bratu do sprawdzenia
kilka nazwisk chłopaków, którzy interesowali się Scarlett jeszcze za czasów
szkoły, ale to nic nie dało. Wszyscy, poza mandatami za prędkość, mieli czyste
konta. Tak więc po poranku pełnym wątpliwości, Shie stwierdził, że było mu
obojętne, gdzie mieszkał. Chciał doprowadzić tą sprawę do końca. Georg uznał,
że się dostosuje, a Liv, choć nic nie mówiła, cieszyła się z takiego obrotu
spraw, bo Javier miał dobry wpływ na jej siostrę. Scarlett powiadomiła go o
decyzji rodzeństwa i umówiła się z nim na przeprowadzkę. Takim oto sposobem po
kilku godzinach znajdowali się w mieszkaniu z pięknym widokiem na ocean.
Koniec końców nie spodziewała się, że jej rodzeństwo
przystanie na tą propozycję, bo Javier był jej przyjacielem, a dla nich kimś
zupełnie obcym i mieszkanie u niego
mogło wiązać się z pewnym dyskomfortem. Jednak w hotelu też nie byli u
siebie, a ona mogła wreszcie gotować.
Shie instalował się w pokoju, Liv i Georg wzięli Saoirse
na spacer, a ona patrzyła na ocean. Javier chwilowo gdzieś zniknął.
Wówczas zupełnie niechcący zadała sobie pytanie: co
teraz? Bawiła się w detektywa. Czyniła poszukiwania, dociekała prawdy. Za
wszelką cenę chciała dowiedzieć się, skąd Jim miał zdjęcie i dlaczego kłamał,
kim był i skąd ją znał? Powtarzała to jak mantrę. Doszło do tego, że
dowiedziała się, że sypiała z kimś zupełnie obcym. Z kimś, o kim nie miała
zielonego pojęcia, bo pokazał jej tylko maskę. Fałszywą maskę i wszedł w jedną
ze swoich ról. Dlatego tym bardziej zrobiło jej się źle, kiedy wymeldowując się
z hotelu otrzymała przesyłkę. Były to kwiaty od Jima z dopiskiem: Z każdym dniem szaleję za tobą coraz bardziej,
maleńka. Odezwij się. Wszyscy zgodnie uznali, że przez Jima zaczynała
przemawiać desperacja. Nie zagłębiała się w to, co napisał. Przebiegła wzrokiem
po treści listu i wyrzuciła go.
Stała teraz sama w salonie Javiera i nie miała zielonego
pojęcia, co dalej. Naiwnie łudziła się, że Shie od razu znajdzie rozwiązanie.
Niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki da jej odpowiedzi, a ona będzie
mogła być znów szczęśliwa. A było zupełnie odwrotnie. Z każdym kolejnym dniem
stawała się coraz bardziej zmęczona i zniechęcona. Shie starał się, szukał
rozwiązań, zadawał jej wiele pytań i uruchomił dla niej swoje kontakty, co nie
było takie proste, ale to wciąż nic nie
dawało. Brakowało im katalizatora, który przyczyni się do uruchomienia tej
machiny. Brakowało im tego, co siedziało ukryte w zakątku jej umysłu i nie
chciało się ujawnić. Bo była pewna, że coś przeoczyła. To ją frustrowało.
Napawało złością. Doprowadzało do furii.
Bo spała z człowiekiem, który okłamywał ją od pierwszego
dnia. Spała z kimś, kto był wobec niej nieszczery. Spała z nim. Zaufała mu.
Dała mu to, co było dla niej tak ważne. A on to wykorzystał zwodząc ją swoją
nieszczerością. Gdyby na siłę nie chciała zacząć żyć na nowo, teraz nie
zmagałaby się z całą tą niewiadomą. Od początku wiedziała, że Jim nie stanowił
materiału na stały związek, a ona nie sprawdzi się w takim luźnym układzie.
Jednak łudziła się, wmawiała sobie, że jej to wystarczy, że znajomość oparta na
pociągu fizycznym będzie lekarstwem na jej problemy. Okłamywała sama siebie,
więc jak bardzo kłamał Jim? Po prostu nie powiedział całej prawdy, tak jak było
mu wygodnie, a zatem do kogo powinna mieć tak naprawdę pretensje? Poczuła falę
gorąca zalewającą ją od środka. Z trudem powstrzymała mdłości. Odetchnęła.
Postarała się skupić myśli. Popatrzyła na ocean. Wiele trudu przynosiło jej nie
nienawidzenie siebie. Uciekała od tych myśli, by nie czuć się zupełnie źle ze
samą sobą. By nie brzydzić się siebie. Bo poddała pod wątpliwość to, o co
zawsze tak walczyła. Nie była pewna, czy wciąż darzyła siebie samą szacunkiem. Usłyszała
za sobą kroki. Odwróciła się i ujrzała brata. Wyszedł z pokoju z pustą szklanką
w ręce.
- Myślisz, że Javier będzie miał coś przeciwko temu, abym
coś zjadł? – zapytał, zbliżając się do niej. Scarlett pokręciła głową i
uśmiechnęła się. Wieczny głód jej brata był świetnym sposobem na zajęcie rąk.
- Na pewno nie, kazał nam czuć się tu jak w domu. Ugotuję
ci coś, dobrze? – Shie uśmiechnął się szeroko i objął siostrę ramieniem, gdy
szli do kuchni. – Rozmawiałeś z Jul? – zapytała, a brat nie potrzebował
większej zachęty, by zacząć mówić. Temat jego żony nigdy się dla niego nie
kończył, a ona odetchnęła z ulgą, szykując jedzenie i słuchając o szwagierce i
bratankach. Dzięki temu mogła próbować wmawiać sobie, że ją też czeka dobre
życie. Kiedyś.
*
22. czerwca 2014,
Berlin
Gustav nie bardzo wiedział, skąd Margo wytrzasnęła to
miejsce, ale podobało mu się. Przyjemny park, mało ludzi, słońce przebijające
się przez korony drzew i śpiew ptaków, gdzieś tam w górze. To było naprawdę
miłe popołudnie. Miał wprawdzie wyrzuty sumienia, że to nie on zaplanował dzień
jej urodzin, ale przynajmniej wiedział, że była zadowolona, bo zorganizowała
wszystko tak, jak chciała. Margo miała zmysł przywódczy i do tego lubiła
wskazywać palcem, ołówkiem, widelcem, czy czymkolwiek, co akurat miała w dłoni.
Mogłaby być generałem i świetnie wychodziłoby jej to.
Stanowiła sprzeczność. Na przykład teraz. Miała na sobie kwiecistą
sukienkę z krótkim rękawem, długą do kostek, rozszerzaną od pasa, z dużymi
wyłogami. Była zapinana na guziki od góry do dołu. Sprawiała wrażenie, jakby
wyciągnęła ją z lat trzydziestych. Swoje rudawe loki przykryła słomkowym
kapeluszem, co sprawiało, że wyglądała jak nie z tej bajki. Ostatnio podcięła
włosy, więc jej twarz okalało kasztanowo-rude słońce. Gustav lubił patrzeć na
Margo i rozmawiać z nią. Lubił ich niewymagający związek, choć nie był pewien,
czy tą relację mógł nazywać „związkiem”. Po prostu byli dla siebie zawsze. Od
pierwszego dnia, kiedy Margo zapłakana przyszła do Sophie. To jakieś trzy lata…
aż dziwne, że to już tyle czasu. Nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. Nie był
już nastolatkiem, perkusistą w zespole, cichym marzycielem. Był już dorosły,
przeżył wielką miłość i przeogromną stratę. Przeżył złamane serce. A potem
pojawiła się Margo i zaczęła prostować jego życie swoim zaraźliwym śmiechem i donośnym
głosem, swoim pełnym przekory spojrzeniem i tym, że nie przeszkadzało jej, że
był od niej niższy. Naprawiała jego życie swoją energią i wewnętrzną siłą,
której w głębi ducha jej zazdrościł. Nie miała pojęcia, że całą swoją osobą z
każdym kolejnym dniem bardziej odciągała go od dna. Wyleczyła go. Blizna w jego
sercu pozostała, ale Gustav czuł się wyleczony. Margo była niczym plaster. Przy
niej nie przejmował się raną. Z nią o niej zapominał. I żył. Po odejściu
Caroline nie sądził, że kiedykolwiek będzie jeszcze żyć. A teraz wiedział, że
wszystko szło dobrze. Czuł to. Z Margo nie łączyły go żadne fajerwerki. To było
dojrzałe i takie… właściwe. Z Margo wszystko było właściwe. Czyż nie tak
powinno być?
Popatrzył na nią. Leżał na kocu, z głową na jej udach. Opierała
się o drzewo i patrzyła w dal. Znów coś ją martwiło. A Gustav nie lubił, kiedy
Margo się martwiła. Wolał, kiedy mówiła bez ustanku, kiedy wybuchała śmiechem
albo ciągała go do różnych dziwnych miejsc. Podniósł się i usiadł tak, aby
siedzieć przodem do niej. Wśród wałówki, którą przygotowała na ten piknik, to
wcale nie było takie proste. Uznał, że może znów myślała o dzieciach? Ostatnimi
czasy nie wracała już do tematu swojej bezpłodności, ale może to jeden z tych
dni, kiedy najbardziej nad tym ubolewała? Gustavowi było ciężko mówić z nią o
tym, bo nie znał sposobu, by jakoś jej pomóc. Na to nie miał lekarstwa. Margo
była dla niego cudowna taka, jaka była. Smucił się z nią, ale tak naprawdę, nie
umiał wyobrazić sobie, co czuła mając świadomość, że nigdy nie będzie miała
własnych dzieci. Jednak od samego początku akceptował ją w pełni i ten fakt
niczego nie zmienił. Choć przecież nie byli razem w oczywisty sposób. Nie
planowali dzieci, ani wspólnej przyszłości, ale Gustav pod skórą czuł, że Margo
stanowiła nieodłączny element reszty jego życia. Tak po prostu.
- Margo? – zapytał cicho, jakby obawiał się, że może
zburzyć doskonałość tego miejsca. Popatrzyła na niego i uśmiechnęła się.
Sięgnęła po jego rękę i chwyciła ją.
- Julie chciała mi urządzić imprezę, ale to nie jest ten
dzień. Te urodziny są dla mnie inne.
- Myślę, że kuzynostwo nie popuści ci jakiejś flaszeczki,
kiedy wszyscy wrócą do domu – kobieta uśmiechnęła się i pokiwała głową.
Wyglądała na nieco przestraszoną. Miała zimne dłonie.
- Kończę dziś dwadzieścia osiem lat, Gustav.
- Wiem – uśmiechnął się. – Jednak nie wypada wypominać
damie jej wieku – odparł podnosząc jej dłoń do swoich ust i ucałował ją lekko.
- Kiedy przyszłam do cioci nie miałam nic. Ona i Scarlett
przyjęły mnie z rezerwą. Ty dałeś mi czystą kartę, bo mnie nie znałeś. Lubimy
się od tego pierwszego dnia, nie? – Gustav pokiwał głową, przeczuwając, że
szykowała się większa przemowa. – No więc, wtedy nie miałam nic. Tylko kilka
ubrań w torbie i parę Euro w portfelu. Rodzona matka się mnie wyparła. Zerwałam
zaręczyny. Nie miałam pewności, czy uda mi się skończyć studia, ani co ze sobą
powinnam zrobić. Wtedy myślałam, że to koniec, a po jakimś czasie zrozumiałam,
że to tak naprawdę był mój początek. Skończyłam swoje oba kierunki, a dzięki
pracy w Durand Corporation zrobiłam trzeci fakultet, więc mam dobrą pracę i
mogę realizować moje pasje jednocześnie, a do tego mam obok siebie najbardziej
życzliwych ludzi na świecie. No i mam ciebie – uśmiechnęła się krótko, zerkając
na Gustava. – Moje życie jest teraz dobre. Pomimo tego, co przeszłam czuję, że
mogę być szczęśliwa, ale nie czułabym tego, gdyby nie ty. Noszę w sobie tą myśl
już od jakiegoś czasu i wciąż bałam się, że mnie wyśmiejesz albo będziesz zły,
ale na litość boską… kończę dwadzieścia osiem lat i nie powinnam być takim
tchórzem – westchnęła i rozejrzała się po parku szukając wsparcia. Za moment
znów spojrzała na Gustava. – Dlatego chciałam być dzisiaj z tobą sama. I proszę
nie wyśmiej tego, co powiem, dobrze? – zapytała z tak wielką nadzieją
wymalowaną na twarzy, że aż poczuł się zakłopotany. Jakby kiedykolwiek wyśmiał
jej problemy.
- Czy ja kiedykolwiek to zrobiłem? – zapytał dobrotliwie,
ściskając jej lodowatą dłoń.
- No nie, ale wolałam się upewnić. Gustav – zaczęła
spoglądając blondynowi w oczy. – Spędzamy ze sobą każdą wolną chwilę, dzielimy
się wszystkim, jeździmy razem na wakacje, na spotkania rodzinne, na wycieczki i
na zakupy. Zdarzyło ci się kupować dla mnie podpaski albo używać mojej
szczoteczki do zębów. Lubimy to samo pieczywo i nie znosimy fety. Pijemy taką
samą kawę i kichamy jak najęci od zapachu ostrej papryki. Oboje boimy się
horrorów i nie lubimy rozlewu krwi w filmach. Słuchamy podobnej muzyki i w
ogóle… łączy nas coś o wiele trwalszego niż niejedno małżeństwo i pomyślałam
sobie, że może moglibyśmy spędzić razem dobre życie. Może moglibyśmy wziąć ślub
– powiedziawszy to, wydawała się wstrzymać powietrze. Może moglibyśmy wziąć ślub – to chyba były oświadczyny. Spłynęły na
Gustava tak po prostu. W sumie, to nie czuł się zaskoczony tą propozycją. Ślub
z Margo. Życie z Margo. To wydawało się logiczne. To wskazywałaby kolej rzeczy.
Życie z Margo. Tego właśnie chciał? Chciał
z nią być od rana do wieczora, od poniedziałku do piątku, od stycznia do grudnia
i od teraz na zawsze? Chciał. Tak. Chciał być z Margo. Ta myśl była jak
ostatnia część układanki. Element wskoczył
na miejsce i Gustav poczuł się kompletny. Jakby właśnie do tego zmierzał całe
swoje życie.
- Tak – odpowiedział uśmiechając się. – Dlaczego nie
pomyślałem o tym wcześniej? Przecież to jest to, czego nam potrzeba. Przecież i
tak będziemy dla siebie zawsze, więc czemu nie mielibyśmy się pobrać? – Margo
odetchnęła i wyglądała, jakby wróciło jej krążenie.
- Serio? Chcesz się ze mną ożenić? Nie przeszkadza ci, że
nie dam ci dzieci, że nie kochasz mnie szaleńczo? Że nie kochasz mnie w ogóle?
– miała naprawdę ogromne oczy, kiedy tak na niego patrzyła z niepewnością.
- A kto ci powiedział, że nie kocham cię wcale? Czy ty
też nie kochasz mnie wcale? – zapytał, a ona uśmiechnęła się. Tak jak tylko ona
potrafiła i nie zważając na to, że stratuje jedzenie, przytuliła się do
Gustava. A on zamknął ją w mocnym uścisku. W tym momencie poczuł, że wszystko działo
się jak trzeba. Poza tym, że to ona oświadczyła się jemu, a nie on jej.
- A kiedy? – zapytała po dłuższej chwili, siedząc na
swoim poprzednim miejscu. Kiedy zrzuciła z siebie swoją niepewność, odzyskała
humor i zadowolona zajadała rodzynki w czekoladzie.
- Jak najszybciej, nie?
- Jutro rano możemy iść do Urzędu Stanu Cywilnego i zobaczymy,
jakie są wolne terminy – Margo uśmiechnęła się znów. – Nie wierzę. Myślałam, że
powiesz mi, że zwariowałam, że zepsuję naszą przyjaźń.
- A nie możemy przyjaźnić się jako małżonkowie? Margo, ja
nie wyobrażam sobie spędzić życie z kimś innym. Myśl o jakiejkolwiek innej
kobiecie przeraża mnie. Caroline kochałem nad życie i ona mi to życie odebrała,
a ty… tchnęłaś we mnie coś nowego. Gdybyś zakochała się w kimś innym, pewnie
już zawsze byłbym sam.
- Będziemy dobrym małżeństwem, Gustav. A jeśli kiedyś
będziesz chciał, żebyśmy się rozstali, to po prostu mi powiesz. A jak
chcielibyśmy mieć dzieci, to zaadoptujemy je albo zwrócimy się do surogatki…
kiedy rozważałam, czy zapytać cię o małżeństwo, uznałam, że jest wiele
możliwości. Czeka nas dobre życie. Z tobą nie może być inaczej – sięgnęła po
dłoń Gustava, a on mocno ją uścisnął. To nic, że postanowili wziąć ślub, a
jeszcze nigdy nie pocałował jej w usta. Takie rzeczy nie miały znaczenia, kiedy
miało się obok właściwą osobę, bo przy niej na wszystko przychodził czas.
*
22. czerwca 2014,
Los Angeles, Pacific Palisades
- Opowiedz mi, jak było z tym Mike’em – zapytał Shie,
kiedy wszyscy razem siedzieli po kolacji przygotowanej oczywiście przez
Scarlett. Blondynka nie spodziewała się tego pytania, choć przecież powinna, bo
nie padło do tej pory. A musiało. Serce zabiło jej mocniej i poczuła chłód. Westchnęła,
zerkając na Javiera. Mimo wszystko trochę krępowała się opowiadać o swojej
pierwszej, naiwnej miłości. W dodatku tak bardzo bolesnej. Starał się nie okazywać
ożywienia, jakie wzbudziła w nim ta kwestia. To zrozumiałe, że chciał wiedzieć,
bo wciąż miał blade pojęcie o całej sprawie.
Swoją drogą Javier był naprawdę szczęśliwy, że u niego
zamieszkali. Początkowo myślała, że zrobił to dla niej, a jej rodzeństwo
przyjął na doczepkę, ale cały czas rozpieszczał Saoirse, o ile można było
bardziej, często wspominał, jak miło było mu ich gościć i zachwycał się kuchnią
Scarlett. Bo jakby nie patrzeć, wszyscy zastawali ją tam najczęściej. Opiekował
się nią i dbał, żeby nie zaprzątała sobie myśli troskami. Usuwał się, kiedy
rodzeństwo miało swoje „burze mózgów” i nie pytał, kiedy kolejny dzień kończył
się coraz bardziej smętną miną Scarlett. Była mu za to bardzo wdzięczna, bo sytuacja
w jakiej wszyscy się znaleźli była co najmniej dziwna. Zamieszkali u niego
głowiąc się nad owianą tajemnicą sprawą, nie wyjaśniając mu niemal nic. Javier
wykazał się wielką wyrozumiałością.
Liv chodziła poddenerwowana. Shie był nieustanie
skupiony, a Georg działał jak katalizator. O Saoirse nie wspominając. Wziął
sobie niezłą gromadkę na plecy, ale wydawał się być z tego zadowolony. Scarlett
zerknęła na brata. mimowolnie ściskając dłonie.
- Wszyscy poza nim byliśmy z jednej szkoły. Samara,
Natasha, Christina, Bastian, Alphie, my dwie, no wszyscy, których już poznałeś z imienia i
nazwiska. Sporo nas było. Mike przyłączył się poprzez Alphie’go. Znali się z
jakichś warsztatów tanecznych. Mike szybko stał się liderem, bo co tu dużo
mówić, był najlepszy i to powie każdy, nawet Liv – na te słowa starsza z sióstr
skinęła głową.
- Był piekielnie dobry – potwierdziła z niesmakiem. – Przed nim nie widziałam nikogo, kto ruszałby
się w taki sposób.
- A on był nie tylko dobry, ale też charyzmatyczny i
bardzo przystojny – Scarlett kontynuowała. Wciąż miażdżyła sobie palce. Nie
umknęło to uwadze Liv. – No i potrafił
czarować, więc nietrudno było zakochać się w nim, a on wiedział, jak to
wykorzystać. Dziewczyny lgnęły do niego, a on oczywiście wybierał najładniejsze.
Ja wtedy byłam… inna – westchnęła nerwowo. – Shie, widziałeś moje zdjęcia –
mówiąc to ponownie zerknęła na brata. – Nie tylko wyglądałam inaczej, ale
przede wszystkim zupełnie w siebie nie wierzyłam i uważałam się za niezbyt
wartościową. Oczywiście, beznadziejnie się w nim zakochałam, mając świadomość
swojej przegranej pozycji. Wodziłam za nim nieprzytomnym wzrokiem, wypłakiwałam
się Liv w rękaw i byłam gotowa zrobić dla niego wszystko – wzruszyła ramionami,
jakby chciała pokazać, że to nic wielkiego. Jednak drżący głos Scarlett i napięcie,
którego nie dało się nie zauważyć, mówiły same za siebie. Liv zaczęła obawiać
się, że nim jej siostra skończy opowiadać, to jej dłonie będą kwalifikowały się
do włożenia w gips. – Dowiedział się o tym w jakiś sposób i zabawił się mną – ponownie
wzruszyła ramionami, ale zaczęła drżeć. – Przez pewien czas zachowywał się tak,
jakby faktycznie mnie lubił. Uwierzyłam, że taki chłopak jak on mógł zakochać
się w dziewczynie, jaką wtedy byłam. Pozwolił mi na to – dodała cichutko. –
Wierzyłam, że mój przeciętny wygląd nic nie znaczył, bo po prostu mnie polubił,
bo na to zasłużyłam swoją… służalczością – pokręciła głową, opuszczając ją. – Wtedy
też powstało zdjęcie, od którego zaczęła się cała ta afera. To trwało kilka
tygodni, a potem zrobił ze mnie pośmiewisko. Powiedział mi przy wszystkich
głośno i wyraźnie, że nigdy nie zadałby się z kimś takim jak ja – westchnęła
ciężko. W jej głosie dało się słyszeć złość i zarazem bezradność. Nie patrzyła na
Shie’a, ani tym bardziej na Javiera. Nie potrafiła. Trzymała zaciśnięte ręce na
podołku i skupiła na nich wzrok. Tak było łatwiej. I pomyśleć, że po takim
czasie tamte zdarzenia wciąż tak bardzo ją raniły. Wprawdzie nie była już tamtą
osobą, ale doskonale pamiętała cierpienie, jakiego przez niego doznała.
Pamiętała, jak bardzo siebie nie lubiła, jak mocno czuła się poniżona. Nie
tylko w oczach innych, ale przede wszystkim Liv i swoich. Wylała wiele łez,
zanim zrozumiała, że to on był nic nie wart, a nie ona. – Ja tak naprawdę go
nie znałam. Dopiero po czasie to sobie uświadomiłam. Nie wiedziałam nawet,
gdzie się uczył. Był Mike’em, cudownym Mike’em, w którym kochały się
dziewczyny, który imponował chłopakom. Niewielu miało pojęcie, że to człowiek o
dwóch twarzach. Wszyscy poszli za nim i nikt nie przejął się tym, że odeszłam.
W szkole uciekałam przed ludźmi, miałam tylko Liv. I walczyłam wtedy. Walczyłam
ze sobą, bo postanowiłam, że nikt nie będzie oceniał mnie przez pryzmat mojego
wyglądu. Zaczęłam zabiegać o to, by szanowano mnie za to, kim jestem, a nie
jaki mam rozmiar. I to nie stało się łatwiejsze przez zrzucenie kilogramów i noszenie
bluzek z dekoltem. Jednak zyskałam pewność siebie i siłę, o której istnieniu
wcześniej nie miałam pojęcia. Okazało się, że szkoła do której się przeniosłyśmy,
to jego szkoła. Stawiałam mu czoła każdego dnia, podczas każdej lekcji. I
czułam satysfakcję, gdy to on zaczął chodzić za mną. To jemu zależało, a ja nim
gardziłam. W jego mniemaniu w końcu zasłużyłam na jego uwagę. Byłam
wystarczająco ładna i zgrabna, żeby mógł się ze mną pokazywać. To na początku było
niegroźne, z łatwością go sprowadzałam do pionu, ale nie odpuszczał i w pewnym
momencie zaczął zachowywać się dziwnie. Jakby to, że jego urok już na mnie nie
działał, frustrowało go. Zaczął mnie nagabywać, śledzić… jakby miał obsesję.
Zaczęłam się go bać. Odgrażał mi się, że jeszcze będę jego, że będę o to
prosić, że tak czy siak mnie zdobędzie – drżenie w głosie Scarlett stało się już
dla niej niemożliwe do opanowania. Oddychała płytko, skupiając się na słowach i
ignorując całą resztę. Shie zerknął na Liv, a ona patrzyła uważnie na siostrę.
Była niczym lwica gotowa zaatakować w chwili zagrożenia jej najbliższych. – A potem
zdarzył się ten wypadek. Być może to czyni ze mnie złą osobę, ale poczułam ulgę.
Nie musiałam martwić się tym, że on jeszcze kiedykolwiek stanie na mojej
drodze. Choć chyba nigdy nie zapomnę, jak bardzo nienawidziłam siebie przez
niego i to już na zawsze we mnie zostanie – zakończyła swoją opowieść, uświadamiając
sobie, że ból, który odczuwała, był także fizyczny. Tak mocno zaciskała ręce,
że przecięła paznokciem skórę tuż nad palcem wskazującym. Powoli podniosła
wzrok na brata. – Wiele dziewczyn przechodzi nieszczęśliwe zakochania. Nie ja
pierwsza, nie ostatnia – starała się uśmiechnąć, ale wyszedł z tego smutny
grymas. Nie chciała wypaść tak żałośnie i załamać się przy pierwszym
wspomnieniu Mike’a. Dotąd nie reagowała aż tak emocjonalnie. Napięcie ostatnich
dni wzięło nad nią górę i już nie umiała odpowiadać za swoje reakcje. Chciała
to naprawić, ale czuła się zbyt słaba, żeby tego dokonać. To straszne
uczucie.
- Nie wiecie, co z nią wtedy się działo – dodała Liv. – To
nie brzmi tak groźnie, jak wyglądało naprawdę. On zniszczył ją psychicznie.
Scarlett obwarowała się grubym i wysokim murem. Schowała za nim swoje emocje i
to było straszne. Straszne dla mnie, bo widziałam, jak bardzo cierpiała. Przywdziała
maskę. Wiele rzeczy sobie wmawiała. Na przykład to, że była brzydka albo
przesadnie gruba. Fakt, była pulchna, ale nie tak jak ona siebie widzi. Te
kompleksy odebrały jej pewność siebie i sprawiły, że stała się nieśmiała. Przez
to bardzo łatwo nią manipulował. Po tym, jak z nią postąpił przestała ufać
ludziom. Dla nastolatki to jednak trochę za dużo nieszczęścia – Liv znów
obrzuciła siostrę spojrzeniem. Była blada. Wyglądała, jakby cała krew odpłynęła
jej z twarzy. Miała rozbiegane spojrzenie i całość nie rokowała najlepiej.
Obawiała się wybuchu, omdlenia albo jeszcze gorszego. – Wszędzie widziała
podstęp, wydawało jej się, że każdy chciał z niej zakpić. Dlatego w nowej
szkole nie miałyśmy zbyt wielu znajomych, bo Scarlett nastawiła się negatywnie
do świata. Znaczy, do rówieśników, bo nauczyciele za nią przepadali. To
skomplikowane. Wszystko zaczęło się zmieniać, jak poznała Toma. Jednak myślę,
że postępowanie naszej siostry w okresie po Mike’u i przed Tomem, to temat na
długą rozmowę i nie ma sensu roztrząsać tego teraz. – Shie skinął głową.
- Bo chodziło mi o to – podjął – jak wyglądała ta wasza
relacja, czy ktoś mógł się jej przyglądać i wyciągać wnioski, które teraz są
podstawą do zachowania Jima. Czy może ten Mike miał jakiegoś bliskiego kolegę? Kogokolwiek,
kto teraz mógłby kończyć to, co tamten zaczął. Szukam powiązań – starsza z
sióstr zastanawiała się dłuższą chwilę, po czym zaprzeczyła. Scarlett odpłynęła
gdzieś myślani, jednak wyglądała, jakby zaraz miała zemdleć.
- On jest dobrym aktorem – dodał Javier, co chwila
spoglądając na Scarlett z niepokojem. Musiał martwić się podwójnie, nie
wiedząc, o co w tym wszystkim chodzi. Jednak w tym momencie, żadne z rodzeństwa
nie myślało o tym, aby opowiadać mu całą historię. Choć być może należało to
zrobić. Scarlett, kiedy nie martwiła się Jimem, zastanawiała się, co powiedzieć
Javierowi. To także ją trapiło. Dwa dni wcześniej przyznał, że zaczynał
domyślać się, o co chodzi, a ona po raz kolejny obiecała mu, że wszystkiego się
dowie. Od tego czasu nie podjął tematu. Doceniała jego cierpliwość, ale nie
teraz. Teraz czuła, jakby miała rozpaść się na milion kawałków. Ogarniało ją
nieznane dotąd uczucie. Było tak silne, że nie potrafiła mu się sprzeciwić.
Paraliżowało ją od środka. Odpływała.
- Racja. Widziałem kilka odcinków jego serialu – odparł
Georg. – On tam gra człowieka prowadzącego podwójne życie i skurczybyk naprawdę
dobrze się sprawdza w roli idealnego synalka i kochasia i jako boss nocnego
życia w LA.
- Chyba już nigdy nie będę ci wypominać twojego
uwielbienia wobec seriali – powiedziała Liv z delikatnym uśmiechem na ustach.
Czułość z jaką patrzyła na szatyna, nie umknęła Scarlett. Miło jej się zrobiło
na sercu, gdy widziała ich miłość opierającą się temu całemu paskudztwu, w
którym siedzieli razem z nią. Też potrzebowała takiej ucieczki. Teraz czuła się
pusta i sama. Wystawiona na uderzenia z każdej możliwej strony. Kręciło jej się
w głowie, a dojmujący chłód nie pozwalał jej zebrać myśli. Coś ściskało ją w
środku. Coś, jakby strach. Zajmował jej ciało kawałek po kawałku.
- Więc łatwiej mu udawać – skomentował Javier.
- Mike umarł, ale jego duch gnębi mnie zza grobu – Scarlett
wtrąciła znienacka, jakby nie słuchała, o czym mówili wcześniej. Miała matowy
głos. Kolejny powrót do przeszłości odebrał jej siły, bo nie miała już miłości,
która zregenerowałaby je. – Być może nie ma nic wspólnego z Jimem, ale on w tym
jest. Nie zniknął. Zaczęło się od zdjęcia i czuję, że jego widomo wróciło –
westchnęła. Potarła ramiona rękoma. Między palcami zasychała jej krew, która
wysączyła się z ranki.
- Scarlett, on nie żyje – w głosie Liv dało się słyszeć
twarde nuty. Popatrzyła siostrze prosto w oczy. Nie wiedziała, co mogłoby nią
wstrząsnąć i wprowadzić na właściwy tor. Nie miała już na to pomysłów. – Nie
żyje – podkreśliła.
- Wiem, ale czuję jego obecność – jakby na potwierdzenie
rozejrzała się po pokoju, po czym zatrzymała wzrok na bracie. Czuła, jak to
uczucie zbierało się w niej. – Ta sprawa siłą rzeczy ma związek z nim. Jim musi
też go mieć – powiedziała rozedrganym głosem. – Ale wciąż nie mam pojęcia jaki
– w tym momencie telefon Javiera zabrzęczał i odbierając, powiedział
bezgłośnie, że to jego agent i wyszedł. – Boję się – szepnęła, uświadamiając
sobie, że uczuciem, które ją od wewnątrz unieruchamiało, był strach. Poczuła
ucisk w żołądku. – Boję się, że Jim ma związek z Mike’em, że to jest jakaś
wielka manipulacja, że jak się dowie, że drążę tą sprawę, to będzie chciał
zrobić krzywdę mnie, komuś z moich bliskich albo sama nie wiem, że okaże się,
że jest naprawdę zły – wyszeptała gorączkowo, czując lęk przed tym, co
wypływało z jej ust. Póki nie wyrzekła tego na głos, nie brzmiało tak groźnie.
Sądziła, że kontrolowała swoje domysły, a teraz wszystkie strachy otuliły ją
jak gruby koc. – Frustruje mnie to, że wciąż nie możemy odkryć, o co w tym
chodzi – zacisnęła dłonie w piąstki i uderzyła nimi o swoje kolana. Wydawała
się cała drżeć. – Błądzimy po omacku i czepiamy się kosmicznych teorii, nie
mając nic lepszego, a czas ucieka. Boję się tego, że nie wiem, kim on jest. To najbardziej
nie daje mi spokoju, bo choć próbuję przypomnieć sobie więcej, to nie potrafię.
Nie umiem włączyć go do żadnego z etapów mojego życia. Nie wiem, kim mógł być i
to mnie dobija, bo wiem, że póki nie połączymy go z kimkolwiek, to nic się nie
zmieni. Nie ruszy dalej, a ja chcę, żeby w końcu się zmieniło – odparła
żałośnie, wszczepiając palce we włosy. Głos jej się załamał, a oddech stał się bardziej
płytki i nierówny. Shie popatrzył na Liv. Była czujna. – Chcę przestać się bać,
chcę w końcu zacząć żyć od nowa. Chcę mieć kontrolę nad czymkolwiek, bo teraz
wszystko, co robię, wymyka mi się z rąk – rozejrzała się po pokoju, nie wiedząc,
co ze sobą zrobić. Chciała siedzieć i wstać, iść i zostać, zamilknąć i
krzyczeć. Opanowała ją niemoc. Czuła paniczny strach i wewnętrzny ucisk, jakby
coś miażdżyło jej organy. Zaczęła się miotać. – Nic nie jest zależne ode mnie.
Nad niczym nie panuję i nie wiem, naprawdę nie wiem, co dalej – mówiła
gorączkowo błądząc wzrokiem między rodzeństwem. – Ale przede wszystkim boję
się, tak bardzo, bardzo się boję – drżała na całym ciele i wydawało się, że
traci oddech. Shie błyskawicznie podniósł się z miejsca, ukucnął przed siostrą
i mocno ją przytulił. Liv zupełnie nie wiedziała, co się działo. Nie widziała,
by Scarlett kiedykolwiek wcześniej wpadła w taki stan. Wspomnienia o Mike’u
musiały mocno wytrącić ją z równowagi, a teraz to wcale nie było trudne, biorąc
pod uwagę, że nerwy miała napięte jak postronki.
- Oddychaj, Scarlett – powiedziawszy to, sam płynnie
wciągał nosem powietrze i wypuścił ustami. – Oddychaj. To tylko panika.
Spokojnie. Oddychaj, siostrzyczko. Jestem przy tobie i ani na chwilę cię nie
zostawię – jego głos był opanowany, a ruchy systematyczne, gdy gładził ją po
plecach. – No, już. Oddychaj. To mija, ale musisz próbować – Georg wyszedł,
żeby Scarlett nie czuła się skrępowana, kiedy już się uspokoi. A Liv siedziała
jak na szpilkach na swoim miejscu naprzeciw siostry. Jej wahania nastrojów
stawały się coraz bardziej drastyczne. Obserwowała, jak Shie zamknął ją w
swoich ramionach, dając jej poczucie bezpieczeństwa i słuchała, jak mówił do
niej kojąco, acz stanowczo. Tego właśnie potrzebowała Scarlett – osoby, która
da jej poczucie bezpieczeństwa. Być może Javier był tą osobą, ale ona nie
chciała go do siebie dopuścić. Dźwigała swój ciężar sama. Nie do końca, bo
miała przy sobie rodzeństwo, ale Liv doskonale wiedziała, gdzie leżał problem.
I była pewna, że w tym względzie prędko lepiej nie będzie. Scarlett odrobinę
się uspokoiła. Tkwiła w objęciach brata sparaliżowana intensywnością lęku,
którego właśnie doznała. Był jak kleszcze, które nie chciały puścić. Nie
potrafiła określić tego, co się właśnie stało. Nie do końca zdawała sobie
sprawę z tego, co mówiła, ani co się z nią działo. Wpadła w czarną dziurę i
ocknęła się dopiero po chwili. Starała się oddychać, ale to nie było już takie proste.
- Kiedy był przy
mnie Tom, nawet najgorsze nie było takie straszne – odparła po chwili
słabym i zmęczonym głosem. – Przy nim
zawsze bałam się mniej, a teraz boję się niemal nieustannie – szeptała, łapiąc
krótkie oddechy. – Nie tylko przez Jima. Boję się prawie cały czas odkąd
odszedł – rozszlochała się, a Shie tylko mocniej ją przytulił. Odwrócił się do
Liv, a ona tylko bezradnie pokręciła głową. Scarlett płakała, a żadne z nich niewiele
mogło zrobić. Do pokoju wszedł Javier. Zdziwił się sceną, którą zastał, więc chciał
wycofać się z powrotem do swojej sypialni, jednak Liv go powstrzymała. Scarlett
targana spazmami płaczu długo nie mogła się uspokoić. Tak, jakby wylewał się z
niej cały lęk nagromadzony przez ostatnie tygodnie. Javier był wyraźnie
zakłopotany, ale Liv odzyskała zimną krew. Chwilę zastanawiała się, co zrobić.
Potem znalazła ziołowe tabletki uspokajające, które od przylotu do Los Angeles miała
przy sobie „w razie potrzeby”. Wprawdzie, kiedy je kupowała myślała o sobie,
ale teraz przydały się doskonale. Wyjęła dwie, zabrała szklankę z napojem, choć
nie wiedziała czyim i podeszła do siostry. Scarlett była już zupełnie spokojna.
Wzburzone emocje sprawiły, że opadła z sił. Liv podała jej tabletki i picie.
- To ziołówki, poczujesz się lepiej – ukucnęła przed
siostrą i dopilnowała, by je zażyła. – Javier dopilnuje, żebyś zasnęła, a Shie
i ja pogłówkujemy. Kiedy się obudzisz postanowimy coś razem, bo tak jak jest
teraz dłużej być nie może. Wykończysz się nerwowo, a ja nie zamierzam do tego
dopuścić. – brat odsunął się od Scarlett na tyle, żeby Javier mógł wziąć ją na
ręce. Blondynka w ogóle nie protestowała. Wpadła w kolejną skrajność. Wtuliła
się w kącik szyi szatyna i pozwoliła zanieść się do pokoju. Liv głośno
wypuściła powietrze, siadając w miejscu, gdzie poprzednio siedziała jej
siostra. Popatrzyła na Shie’a, a on pokręcił tylko głową. Podszedł do okna,
pocierając ręką tył głowy.
- Zadzwonię do Juls i bierzemy się do roboty – odparł po
chwili i wyszedł z pokoju.
Javier delikatnie położył Scarlett na łóżku w jej pokoju.
Zapalił lampkę na nocnym stoliku i zsunął z jej stóp japonki. Patrzyła na niego
bez słowa. Sięgnął po skotłowaną w nogach kołdrę i przykrył ją. Omiótł ją spojrzeniem, nie wiedząc, co więcej mógłby
zrobić. Jasne włosy ułożyły się wokół jej głowy niczym aureola. Nie wiedział,
czy powinien zostać, czy zostawić ją samą. Postanowił odejść.
- Zostań – powiedziała, nie odrywając wzroku od Javiera.
Odwrócił się. – Zachowuję się jak histeryczka, przepraszam. Nie rozumiem samej
siebie. Nigdy wcześniej tak nie reagowałam. Raz zanoszę się płaczem, a za chwilę
nie potrafię ruszyć palcem albo roznoszę wszystko dookoła. A najgorsze jest to,
że nad tym nie panuję – Javier zbliżył się do Scarlett i przysiadł na brzegu
materaca.
- Nie przejmuj się tym – odparł ujmując dłoń blondynki. –
Twój brat w końcu wpadnie na właściwy trop i wszystko będzie dobrze.
- Jim nie skrzywdził mnie fizycznie – odparła po chwili. – Nawet nie kłóciliśmy
się poza tym jednym razem, o którym ci mówiłam. On myśli, że niebawem się
spotkamy i będzie cacy. Wydaje mi się to niemożliwe, że on nie wie i że czeka
na mnie, bo tak długo obchodziłam w koło temat tego zdjęcia i jego intencji, że
teraz już sama nie wiem, gdzie są fakty, a gdzie moje domysły. Nakręciłam
spiralę niepewności i wpadłam w nią. Czy to nie chore?
- Wiesz, gdybyś od razu zwróciła się o pomoc, pewnie
byłby trochę inaczej. A jeśli Shie nic nie wymyśli, to zostaje konfrontacja.
Nic ci nie szkodzi. Cokolwiek zrobił, prędzej czy później się wyda. – Scarlett westchnęła.
- Opowiem ci jutro. Obiecuję, bo nie będę już czekać na
cud.
- Ja będę jutro i pojutrze. Nigdzie się nie wybieram.
Najważniejsze dla mnie jest, żebyś odpoczęła.
- Powinnam być z Liv i Shie’em – odparła zerkając w
stronę drzwi.
- Powinnaś zasnąć – odpowiedział z troską w głosie.
- Zostaniesz ze mną? – Javier skinął głową. Zdziwił się,
kiedy dziewczyna przesunęła się na środek łóżka, robiąc mu miejsce. Puścił jej
dłoń i z pewnym wahaniem położył się obok. Najpierw niezbyt blisko, ale przy
nim Scarlett wyraźnie się rozluźniła. Leżała na boku, plecami do niego.
Przysunął się bliżej, a ona sięgnęła po jego rękę. Przytulił ją. – Dziękuję –
powiedziała cicho. A Javier nie potrafił się nie uśmiechnąć. Nie powinien, bo
Scarlett cierpiała, a dzięki temu spełniały się jego pragnienia, więc w całej
tej sytuacji ta nikła doza egoizmu z jego strony nie mogła zdziałać nic złego.
Bo w tym momencie poczuł się szczęśliwy.
Shie krążył po pokoju. Liv siedziała spięta na jego
łóżku. Tępo wgapiała się w telewizor, akurat emitowano program Davida Letterman’a
z udziałem Scarlett. Występowała, choć trochę nietypowo. Co jakiś zatrzymywał
się przed ścianą i analizował zawartość fiszek. Po raz milionowy.
- Słuchaj – odparł w końcu. – Skoro Scarlett czuje, że ta
sprawa może mieć związek z tym całym Mike’em, to może sprawdźmy to. Jeśli okaże
się, że to ślepa uliczka, to sprawdzimy całą resztę – Liv przytaknęła. –
Powiedz mi, co się z nim stało? – wziął krzesło i usiadł naprzeciw siostry.
- Jechał ze swoją przybraną siostrą, mieli wypadek. Z
wielką prędkością wjechali w barierkę na ostrym zakręcie, gdzieś w jakimś
szczerym polu. Zanim ktoś to zauważył, auto doszczętnie spłonęło.
- A co z nimi?
- To było dziwne. Bo kiedy badali to auto, okazało się,
że ich nie było w środku. Kilka metrów od wraku znaleźli krew na barierce,
mówili, że Sereny. A niecały kilometr dalej Mike’a. Rodzina wyprawiła im pogrzeb,
ale oficjalnie są uważani za zaginionych.
- To dlaczego Scarlett mówiła, że on nie żyje? – zapytał marszcząc
brwi.
- Bo ona o tym nie wie. To wyszło na jaw jakiś czas po
wypadku, dowiedziałam się zupełnie przypadkiem. Nie mówiłam jej, bo nie chciałam
burzyć jej poczucia bezpieczeństwa. Może powinnam… - popatrzyła na brata, ale
on już kombinował. Zamyślił się z powrotem nie zwracając uwagi na jej
niepewności.
- Nie wiesz, jak ta sprawa się skończyła? – Liv
zaprzeczyła. Shie wstał i sięgnął po telefon. Sprawdził godzinę i obliczył
różnicę czasu. Potem wybrał numer.
- Berthie? – zagadnął. – Cudownie, że cię zastałem. Mam ogromną
prośbę, czy mogłabyś zejść do archiwum i sprawdzić dla mnie jedne akta? –
zapytał pokornie. Kobieta po drugiej stronie mówiła do niego dłuższą chwilę. –
To dla mnie bardzo ważne. Sprawa osobista – odparł, po czym znów słuchał
rozmówczyni. – Chodzi mi o wypadek z dwa tysiące dziewiątego roku. Michael
Miller i Serena – zerknął na fiszki. – Serena Torres. Chciałbym, żebyś
sprawdziła, z jakim skutkiem została zamknięta ta sprawa – sięgnął notes i
długopis, w razie gdyby mogły się przydać. – Tak, poczekam. Nie śpiesz się –
zerknął na Liv. Ona westchnęła, podnosząc się z materaca i zajrzała do salonu. Georg
rozmawiał z Javierem. Ustalili, że opowie mu wszystko z grubsza. Przynajmniej oszczędzą
Scarlett zbędnych emocji. Shie wciąż czekał. Poszła po coś do picia, a kiedy
wracała znów popatrzyła na Javiera. Był wyraźnie poruszony. Georg posłał jej
przelotny uśmiech. Odpowiedziała mu tym samym. Kiedy wróciła do pokoju, Shie
kończył już rozmowę. – Jestem zobowiązany, Bertho. Do zobaczenia – odparł sympatycznie
i rozłączył się. Liv postawiła na stoliku szklankę z colą dla niego, a sama
upiła solidny łyk. – Mike Miller nie jest uznany za zmarłego. Byli poszukiwani
w całych Niemczech, na próżno. On może żyć. Mógł wyjechać, zmienić nazwisko,
zrobić karierę. Sam nie wiem, czy to ma sens?
- Mike był gotów zrobić wszystko, aby dostać Scarlett.
- Być może zrobił.
- Shie, to ją zniszczy – wyszeptała spoglądając na brata
z trwogą wymalowaną na twarzy.
- Skoro rodzina wyprawiła mu pogrzeb, nie mając większych
podstaw, by sądzić, że on faktycznie nie żył, to można by uznać, że chcieli
wyciszyć sprawę. Pogrzebali go, powiedzieli światu, że Mike umarł, a on gdzieś
w klinice poddawał się operacji. W dzisiejszych czasach można zrobić wszystko,
jeśli tylko ma się pieniądze. Nawet mógł zmienić głos za pomocą zabiegu –
wyjaśnił, wciąż wpatrując się w fotografie obu mężczyzn.
- To by tłumaczyło Alphie’go, ich wspólne zdjęcie i te
wszystkie informacje o Scarlett, które posiadał – pokręciła głową z
niedowierzaniem. - Że też nie wpadłam na to wcześniej! Sama pierwsza upierałam
się, że on nie żyje, mając w głowie to, że może być inaczej – zaczęła krążyć po
pokoju. – Shie, myślisz, że to możliwe? Mógłby mieć aż tak silną obsesję, by
udawać zmarłego, żeby zacząć od nowa? Musiałby się zoperować – dodała,
podchodząc do brata. Shie odczepił zdjęcie Jima i zdjęcie Mike’a. Powiesił je
obok siebie. Przyglądali się im dłuższą chwilę. Liv zadrżała. To nie mogło być
prawdziwe. Niemożliwe, żeby zmienił swoją twarz, nazwisko i życie, żeby
przespać się kilka razy z jej siostrą, bo zakładała, że o to mu chodziło. O zemstę,
nawet jeśli miałaby się nigdy nie dowiedzieć, dopiąłby swego. A może w pewnym
momencie powiedziałby jej prawdę? Może miał jakiś chory plan, który
skrupulatnie wypełniał? Nie można być przecież aż tak złym. Nie można?
Ilość powielających się szczegółów była zatrważająca. Nos,
usta, układ oczu, kości policzkowe. Twarz Jima nieco różniła się od twarzy Mike’a,
ale to nie mógł być przypadek. Mike żył? Mike, od którego Scarlett tak długo
uciekała, przed którym tak długo się broniła i z którego tak boleśnie się
leczyła? Żył i niszczył ją. Nieświadomie, ale po raz kolejny stał się powodem
jej nieszczęścia. Liv nie miała pojęcia, jak przekazać siostrze tą teorię. Przecież
to było niemożliwe! Mike nie mógł żyć. To nie mógł być on.
- Ludzie są zdolni do bardzo złych rzeczy, Liv – odparł skupiony.
Cały czas analizował fotografię. – Musiałbym wysłać je do technika, ale na oko
widać podobieństwo.
- Jak my jej to powiemy? – zapytała, mając wielką
nadzieję, że Shie wymyśli jakiś cudowny sposób na uniknięcie kolejnych
przykrości dla ich siostry.
- Na razie nic jej nie powiemy. Wyślę te zdjęcia znajomemu,
zobaczymy co nam powie, a potem przedstawimy jej fakty. W tym wypadku nie
możemy mieć niewiadomych, to kwestia zbyt bolesna, żeby się mylić.
- Jak można być tak podłym, Shie? Albo tak ślepym? –
skrzywiła się. – Przecież od początku mogliśmy to zauważyć. To moja głupota, bo
pięciu lat on dla nas, dla niej nie żył. To wydawało się oczywiste i fakt, że
to nie do końca prawda, wyparował mi z mózgu. Jestem głupia. Wierzyć w to, było
znacznie wygodniej, bo byłam zbyt zajęta sobą, żeby skupiać się na nim, skoro
stał się już mroczną przeszłością.
- Jeśli wykluczy
się niemożliwe, to co pozostanie, choćby całkiem nieprawdopodobne, musi być
prawdą – zacytował. – Gdyby Scarlett wtedy o tym wiedziała, to nic by nie
dało. Tylko częściej odwracałaby się za siebie. Teraz też pewnie nie
dostrzegłaby go w Jimie. Praca w policji nauczyła mnie, że każdy szczegół ma
znaczenie, bo może odmienić przebieg całego śledztwa. Scarlett wciąż powtarza,
że ma coś na końcu języka. To na pewno element łączący Jima i Mike’a. Drobny i
łatwy do przeoczenia, żbyt oczywisty, by go wychwycić – Shie popatrzył na Liv. –
Teraz właśnie wykluczamy niemożliwe. Mike żyje, zdjął skórę jak wąż i wpełzł w
życie naszej siostry. To wydaje się niemożliwe, ale po wstawieniu tego czynnika
w równanie, dostajemy klarowny wynik. W tym wypadku rezultatem jest to, że
Mike, bez względu na intencje, krzywdzi Scarlett. Jeszcze nie wiem jak, ale znajdziemy
sposób, żeby zniknął raz na zawsze.
Scarlett przebudziła się, w pierwszej chwili nie kojarząc,
gdzie się znajdowała. Czuła się otumaniona. Nie miała pewności, czy to zasługa
tabletek czy sytuacji. Leżała, kodując fakty i zapragnęła znów zasnąć. Niemożliwe.
Oddychała głęboko, aby się trochę otrzeźwić i nagle uświadomiła sobie coś.
Maleńka.
Jim mówił do niej per maleńka. Tak jak Tom i Mike. Tom
nie miał nic wspólnego z tamtymi czasami, więc na pewno chodziło o Mike’a. Po
raz kolejny jego duch odzywał się z przeszłości. Scarlett postanowiła
powiedzieć o tym Shie’owi. To niewiele, bo tylko kolejna ścieżka prowadząca do
jednej i tej samej osoby. W dodatku nieżyjącej osoby, więc to marny trop. Kiedy
wstawała z łóżka przemknęło jej przez myśl, że może Mike miał kolegę, którego
wtajemniczył w swoją obsesję na jej punkcie.
Obsesja.
To także wydało jej się znajome, ale nakazała sobie
uspokoić się. Zdecydowała, że opowie Shie’owi o tym, co w końcu jej się
przypomniało. Jim wykazywał zbyt duże zainteresowanie jej osobą, być może
faktycznie miał fioła na jej punkcie? Przeszły ją ciarki. Wzdrygnęła się,
sięgając po telefon.
Dwudziesta trzecia osiemnaście. Wsunęła go do kieszeni, a
na stopy założyła klapki, które nosiła wcześniej. Działo się to trochę po
omacku, ale udało się. Wyszła z pokoju zasłaniając oczy przed światłem. Spała około
godziny, a czuła się jak na potężnym kacu. Nikogo nie było w salonie, w
łazience słyszała szum wody. Co zmieniło to, że przypomniała sobie, że Jim
mówił do niej „maleńka” i że miał na jej punkcie obsesję? Świadczyło to o tym,
że był większym świrem, niż sądziła. Nie prowadziło ich donikąd. Bo Mike nie
żył i co z tego, że mógł znać Jima. Co z tego, że mogli się kolegować i Jim
teraz prowadził z nią jakąś grę w imieniu kolegi? Skoro to i tak nie mówiło im,
kim Jim był naprawdę. Pierwsze zadowolenie spowodowane tym, że sobie
przypomniała, minęło i znów poczuła się przyparta do muru. Dalej tkwiła w kropce.
Otworzyła szerzej drzwi, stając w progu. To, co usłyszała, wmurowało ją w
podłogę.
Teraz właśnie
wykluczamy niemożliwe. Mike żyje, zdjął skórę jak wąż i wpełzł w życie naszej
siostry. To wydaje się niemożliwe, ale po wstawieniu tego czynnika w równanie,
dostajemy klarowny wynik. W tym wypadku rezultatem jest to, że Mike, bez względu
na intencje, krzywdzi Scarlett. Jeszcze nie wiem jak, ale znajdziemy sposób,
żeby zniknął raz na zawsze.
Mike? Mike? Mike?! Jakim cudem Shie mógł sądzić coś
takiego? Chciała odpowiedzi, ale przecież nie mógł wyciągnąć go zza grobu. Mike żyje. Jakim sposobem Mike mógł żyć,
skoro od pięciu lat uchodził za zmarłego? To
wydaje się niemożliwe, ale po wstawieniu tego czynnika w równanie, dostajemy
klarowny wynik. Jeśli Jim byłby Mike’em znałby Alphie’go i miałby zdjęcie
ich paczki, znałby szczegóły z jej życia. Dlatego denerwował się, gdy pytała o
przeszłość i z tego właśnie powodu nie było żadnych zdjęć, zanim zaistniał w
mediach. Mike żyje? To nie mogła być prawda. Wykluczamy niemożliwe. Wpadła w jego zasadzkę. Zapuścił na nią
sidła. Złapał ją. Dopiął swego. Mike żył. Jego plan się ziścił. Zemsta się
dokonała.
Łapczywie zaczerpnęła powietrza, zdając sobie sprawę z
tego, że nie oddychała. Liv i Shie odwrócili się w jej stronę, odsłaniając
zdjęcia dwóch twarzy. Widywała je codziennie będąc w tym pokoju. Miała je
wyryte głęboko w pamięci, a jednak się nie domyśliła. Nie poznała go. Nie była
wystarczająco czujna. Te dwa zdjęcia. To było takie oczywiste. Mike żył. Znów stała
nad przepaścią. Znów runęła w dół.
- Zabiję skur’wysyna – pisnęła na wpół z płaczem, na wpół
z wściekłością. Odwróciła się na pięcie i podbiegła do drzwi mieszkania. Nie miała
planu, ani nie myślała co robi. Zaślepiła ją złość i cierpienie. Na szafce
zauważyła kluczyki do Kii Javiera. Porwała je i wybiegła z mieszkania. A Shie
za nią.
Jeśli wykluczy się
niemożliwe, to co pozostanie, choćby całkiem nieprawdopodobne, musi być prawdą.
Najgorsze z niemożliwych właśnie stało się prawdą.
Mówiłam, mówiłam, mówiłam...
OdpowiedzUsuńZe Mike to Jim :)
Wielbię, mistrzostwo po prostu :)
k.
w tej kwestii nie byłam mistrzem tajemniczości :)
UsuńRozdział - mistrz. Nic dodać, nic ująć. Świetnie budujesz napięcie, już myślę o tym jak to się wszystko dalej potoczy, choć wiem, że i tak czymś zaskoczysz :)
OdpowiedzUsuńPS Czy tylko ja tak mam, że słuchając Christiny wyobrażam sobie Scarlett jak to śpiewa? ^^ Dark, to przez Ciebie!
PS 2 Niech Tom wkroczy do akcji i zrobi porządek. Pliiiiiiz *serduszka*
MajS.
a dziękuję, dziękuję :) za to, co pisałaś pod poprzednim postem także :)
Usuńja się bardzo cieszę, że Prinz jest aż tak wpływowy. ja sama, kiedy słucham Christiny często zastanawiam się, gdzie mogłabym wtrynić tą piosenkę :D
Tom na razie zwiedza NY. Pozwalam Amy się nim nacieszyć :D a jemu zebrać myśli.
nie myślałam, ze to napiszę ale uwielbiam Amy, bardziej niż Scarlett.
OdpowiedzUsuńmyślałam o tym, co tutaj napisałaś. w pierwszej chwili pomyślałam sobie: no nie, znowu drugoplanowa bohaterka zyskała większą sympatię, niż główna. ale zaraz doszłam do wniosku, że to błędny tok myślenia. i ucieszyłam się, że Amy jest na tyle dobrze skonstruowana, że jest dla czytelnika czymś więcej niż epizodem, łatwym do przeoczenia elementem fabuły. i druga sprawa - ją łatwo polubić. jest sympatyczna, beztroska, radosna, nie ma większych problemów i niesie za sobą same pozytywne wrażenia. sama ją uwielbiam i bardzo dużo przyjemności sprawiło mi tworzenie jej.
Usuńnatomiast Scarlett ma za sobą wielki bagaż doświadczeń, więcej trudnych chwil. wciąż boryka się z jakimiś problemami i podejmuje niekoniecznie dobre decyzje. ona nie jest łatwa do lubienia, a co dopiero do kochania. jej postać jest teraz nabuzowana smutkiem, żalem i niezadowoleniem. więc doskonale rozumiem, dlaczego sympatia wobec jednej i drugiej układa się tak, a nie inaczej.
jednak warto zauważyć, że Amy jest mało. nie jest ukazana w pełnym wymiarze. a S. dominuje fabułę.
mam nadzieję, że kiedy burze ucichną, Scarlett odzyska sympatię. bo ona wcale nie jest taka zła :)
w ogole to przepraszam, ze sie nie podpisuje, w sumie to mi sie nie chce ale kurcze, musze to naprawic bo wiem, ze chcialabys, zeby czytelnicy uszanowali taka prosbe, wiem, ze Amy jest malo i chociaz Tom powinien byc i bedzie ze Scarlett to prawde mowiac mi jest troche przykro... po prostu mi jej szkoda, prawde mowiac S. sie stoczyla, moglabym nazwac ja nawet puszczalska, choc nie mysl, ze to jakis najazd na Ciebie, Amy jest taka autentycznie dobra i urocza moim zdaniem, ma cos w sobie i mam nadzieje, ze przynajmniej nie zostawisz jej samej jak Tom wroci do Scarlett... tak w ogole to ona powinna miec przynajmniej boba, za krotkie ma wlosy moim zdaniem na zdjeciach:D pisz dalej bo nigdy nie moge sie doczekac tych odcinkow, mimo ze komentuje rzadko i sa to komentarze dosyc krotkie. pozdrawiam
UsuńPanna Aleksandra (Boze, jaki ja glupi nick miałam)
Długo myślałam o tym, co mi napisałaś. Nie uważam tego za żaden afront, bo cenię sobie wszystkie opinie. Ba, to w pewien sposób fajne, że bohaterowie wzbudzają całą gamę emocji.
UsuńPo części masz rację – jej życie obrało średnio fajny tor, podejmowała kiepskie decyzje. „stoczyła się” to chyba trochę duże słowa, ale w pewnym sensie prawdziwe. Za wszelką cenę starała się być szczęśliwa. I zadziałało naturalne prawo – im bardziej się starasz, tym mniej wychodzi.
Ale o Tomie można powiedzieć to samo. Tuż po ich zerwaniu pił sporo, sypiał z kim popadnie. Wcale nie jest lepszy od niej. Tylko oboje przechodzili przez te same etapy w odwrotnej kolejności. On na początku zachowywał się jak takie wyjące z bólu zwierzę, które nie umiało sobie z tym wszystkim poradzić i biegł na oślep. Choć ukrywał to w środku, jego autodestrukcyjne decyzje mówiły same za siebie. A potem okazało się, że David jest jego, więc się otrząsnął i przeszedł przez swój ból, żeby być gotowym na życie dla niego. Po drodze pojawiła się Amy, która uświadomiła mu parę rzeczy. Natomiast Scarlett na początku była bardzo poprawna. Przekuła swój smutek w działanie. Zrobiła reedycję trasy, kupiła mieszkanie, spotykała się z Timem, starała się żyć dalej. Ale to nie pomogło. Bo w środku nie radziła sobie z cierpieniem. I tutaj pojawiła się terapia. Czuła, że wyszła na prostą. Jednak ta desperacko starała się naprawić swoje życie, że wepchnęła się w relację z Jimem. No i mamy co mamy.
Nie pomyśl, że chce zmienić twoją opinię. Wyjaśniam.
Amy nie jest gwiazdą muzyki, nie pochowała ojca, nie przeżyła tak tragicznie swojej pierwszej miłości, nie straciła dwójki dzieci i nie rozstała się z facetem, którego kochała z całego serca. Miała inne problemy, które nie przyparły jej do podłoża. Jest inną osobą, jej życie trochę jej ułatwia. Póki co najtrudniejszym, czego dokonała było opuszczenie rodziców, którzy mieli swoją wizję jej życia. Nie twierdzę, że to nic. Ale ma łatwiej. I miała mieć łatwiej. Miała być inna. Miała być radosna. Bezproblemowa. Sympatyczna. Troskliwa i ofiarna. Taka jest. Mam na nią plan. u mnie każdy dostaje to, na co zasługuje.
Miło, że się podpisujesz. Lubię wiedzieć, z kim rozmawiam.
Wiesz co? Cieszę się, że nie pokazywałaś mi końcówki, bo zepsułabyś mi efekt. Efekt, który przerósł moje oczekiwania! Nie wiem co Ci tu nie gra, ale to obgadamy sobie później. Boże, to wszystko tak bardzo 'zagrało', że nie mogę wyjść z podziwu! I tak jak myślałam, dopiero w całości to nabiera odpowiedniego kształtu. czytając końcówkę czułam jak wali mi serducho, a to mówi samo za siebie. W ogóle, zauwazyłam drobne zmiany przy panice Scarlett, które wyszły tylko na plus [np. wyłamywanie dłoni- świetne!]. Zafundowałaś nam tutaj niemały rollercoaster, co mnie osobiście bardzo cieszy;D Najpierw atak paniki załagodzony przez super-hero-starszego-brata, a potem taki troskliwy Javier. Wątek, w którym kładł Scarlett do łóżka, a później się w nim położył był krótki, ale mam wrażenie, ze przekazywał sporo. W ogóle był taki...magiczny [zwłaszcza przy akompaniamencie "ride' Lany]. Ciągle mam przed oczami taką bezradną, bezbronną Scarlett. Kurcze, to było świetne.
OdpowiedzUsuńGustav i Margo to tak nietypowa para, że ich zaręczyny musiałby być nietypowe:) To było takie...słodkie! Kurcze, tęskniłam już za nimi! A jeszcze Tom i Amy! Ja ją uwielbiam! Naprawdę. Myślę, a właściwie jestem pewna, że stworzyłaś ją taką, jak planowałaś. Ona jest taka...pozytywna i dobra. Uwelbiam w niej to, że otwiera Tomowi oczy na niektóre sprawy, sprawia, że patrzy na nie z innej perspektywy, pobudza go do myślenia. I w tym wszystkim nie jest pełna roszczeń i oczekiwań względem Toma. To co powiedziała, że ceni bardziej ich przyjazn niz romans, było takie...dojrzałe. Podziwiam ją. I oczywiście uwielbiam.
W ogoóle, to bardzo podobają mi się takie wstawki narratora typu "Brawo za zdecydowanie Scarlett", albo rozmyślania bohaterów w pierwszej osobie, np. "Ben? Jaki Ben?", albo skarcenie samej siebie u scarlett za myślenie o Tomie i Javierze. Świetnie to wypada w tekście.
Och, Kiti. Wspięłas się na swój Everest. I zrobiłaś to w pięknym stylu. Jestem taka zachwycona!
Obgadamy to na gadu wszystko, co?
Katalin
o m ó j b o ż e .
OdpowiedzUsuńumarłam,
d.
dobra, ogarnęłam się na tyle, żeby być w stanie Ci powiedzieć, że zrobiłaś to po mistrzowsku. od dawna z niecierpliwością czekałam na ten zwrot akcji, ale raczej myślałam, że nic mnie nie zaskoczy tutaj, tylko bardziej ruszy fabułę i dopiero przyszłe odcinki wniosą coś nowego i niespodziewanego. a tu proszę! cały czas czytałam w napięciu, czekając na wielkie bum, które przeszło moje oczekiwania, bo idealnie oddałaś te wszystkie emocje. czułam je na sobie. znów rozwaliłaś mnie na miliony kawałków tak dużą krzywdą Scarlett.
Usuńzgotowałaś jej baaaardzo trudne życie, choć dobre chwile się równoważą. ale jednak spadło na nią tyle rzeczy, że nie dziwię się, że nie daje rady, gubi się w swoich emocjach, gubi opanowanie i kontrolę. tyle przeszła, że nie jest ani trochę podobna do siebie, tej z początku, którą lubiłam najbardziej. ale nikt nie może mieć jej tego za złe po tym wszystkim. myślę, że ona zdecydowanie potrzebuje pomocy i to nie tylko bliskich. powiedziałabym, że potrzebuje psychologa, ale tak naprawdę... wszyscy wiemy, że Tom jest jej jedynym, najlepszym, najskuteczniejszym lekarstwem. przy nim wszystko jest łatwiejsze, a S. jest dzielniejsza.
a tym czasem on się szlaja z jakąś blondynką po ameryce! tak, wiem, jest urocza, jest miła, jest w ogóle cudowna i wszyscy ją kochają, ale ja widzę tylko S&T razem i nikogo innego tam nie zaakceptuję. o, taka będę wredna. z jednej strony się cieszę, że mu się układa, że naprawia swoje życie, że znalazł kogoś, kto pozwala mu odetchnąć, ale to jest dobre na chwilę. nie da się być z kimś, jeśli Twoje serce należy do kogoś innego. to znaczy da się, ale tylko na początku to przynosi ulgę, potem jest męczarnią.
Gustav i Margo...? ja nawet nie komentuję tej relacji. ona jest mega dziwna, pokręcona i osobliwa :D
wszyscy się zmieniamy. z każdym rokiem. z każdym dniem. oni także się zmieniają. i S. już nigdy nie będzie jak wtedy, gdy była osiemnastolatką. nawet umie już zbudować muru. czuje się na to za słaba. Tom tego aż tak mocno nie pokazuje, ale oni oboje są teraz jak bez połowy siebie. S. znalazła oparcie w Javierze. Tom dobrze czuje się z Amy, ale cały czas jest połowa życia. szukają szczęścia, ale boją się przyznać, że dopóki nie będą szczerzy wobec siebie, to go nie odnajdą. Scarlett takie oszukiwanie się doprowadziło do Jima. Tom miał epizod w swojej podróży na Belize. teraz nieco osiadł, ale w jego życiu teraz rządzi rozsądek. nigdy nie planowałam sad endu. nie umiałabym im tego zrobić, ale myślę, że choć to dosyć oczywiste, że to spotkanie nastąpi, to nie będzie to takie jakby się mogło wydać.
UsuńZgadzam się w 100 % z Anonimem ...
UsuńT.
Jak zaczynałam czytać Prinz i pojawił się rozdział w którym Mike rozmawiał z tą swoją przyjaciółką o Scarlett , a potem jego "śmierć" przeszło mi przez głowę , że pewnie on żyje i przejdzie operację plastyczna i jeszcze powróci do życia biednej S , ale wydawało mi się to tak niemożliwe , zagłuszyłam moją intuicje...
OdpowiedzUsuńNapisałaś to tak , że miałam ciarki na plecach i czułam w tym wielki autentyzm. Gratuję!! To było nie lada wyzwanie ... piszesz cudownie i mam nadzieję , że kiedyś będę miała Twoją książkę na półce...
Co do Scarlett i Toma , to się powtórzę, lubię Javiera i tę blondynę ,ale prawdziwa miłość jest tylko jedna ... oni już ją znaleźli ...
Gustav i Margo - uwielbiam ich !!! Są cudowni , już nie mogę się doczekać ich ślubu !! Co prawda nie wiem jak ma ich małżeństwo wyglądać ale i tak to świetny duet : )
PS Czekam na cd !!
T.
dziękuję! :)
Usuńja Javiera też bardzo lubię. ta jego niespełniona miłość dopełnia jego charakter. początkowo miał mieć znacznie mniejsza rolę. ukierunkowaną raczej... jednotorowo, ale uznałam, że należy mu się więcej. tak samo jest z Amy. nie jest tłem. jest jedną z ważnych postaci, choć oczywiście nie najważniejszą. i ma swoje miejsce i swój czas.
a co do Gustava i Margo. oni powstali przypadkiem. Gustav po odejściu Caroline miał wylądować w zakładzie psychiatrycznym, ale uznałam, że to za dużo przykrości jak na jednego człowieka. :D no i zjawiła się Margo. to była taka postać, którą trzymałam w zanadrzu, ale nie do końca wiedziałam, jaka miałaby być jej rola. i doznałam olśnienia. i oto są. i wbrew pozorom planuję dla nich wiele wspaniałych rzeczy. bo nie każda miłośc wybucha od razu. czasem musi dojrzeć.
Czuję jakiś dziwny rodzaj niepokoju po przeczytaniu tej części. Udało Ci się sprawić, żebym poczuła się, jak Twoja bohaterka, więc osiągnęłaś nie lada sukces. Spodziewałam się, że Mike żyje, ale jednak obstawiałam, że tylko zlecił komuś zemszczenie się na Scarlett, a Jim to ktoś zupełnie inny, chociaż działający pod przykrywką. Kiedy przeczytałam o zrzuceniu skóry, aż mnie ciarki przeszły. Okropne, a zarazem świetne. Kiedy następna część?
OdpowiedzUsuńPS Ktoś napisał Ci, że woli Amy od Scarlett, co skomentowałaś "w pierwszej chwili pomyślałam sobie: no nie, znowu drugoplanowa bohaterka zyskała większą sympatię, niż główna" i doszłam do wniosku, że powinnaś się z tego cieszyć, ale nie z tego powodu, o którym myślisz. Czytałam mnóstwo opowiadań, w których główna bohaterka była idealna do bólu, a autor niemal imputował czytelnikowi uwielbienie do niej. Na pewno dobrze znasz z dawnych FFTH te długie, monotonne opisy przewspaniałej urody głównych bohaterek oraz równie przewspaniałego charakteru tychże. Scarlett nie jest idealna (popełnia błędy, zachowuje się nieracjonalnie, nie zawsze wygrywa) co oznacza, że jest naturalna i prawdziwa. Kiedyś porównywano Cię do pewnej autorki. Nie będę pisała jakiej, żeby przypadkiem komuś nie rzuciło się w oczy i nie postanowił rozpocząć batalii na nowo, ale pod wpływem porównywania Ciebie do niej, znalazłam fragmenty jej opowiadania, również wiadomo którego. I właśnie tamta bohaterka była do bólu wyidealizowana, jakby autorka próbowała coś sobie na niej odbić.
zgodzę się, że S. jest idealna w swojej nieidealności, ale nie zgodzę w porównaniu tych dwóch bohaterek. po pierwszej, porównania w ogóle nie mają sensu, bo każdy tworzy coś zupełnie innego, po swojemu. :) ale akurat czytam to opowiadanie wiadomo które i chciałam tylko powiedzieć, że ona również nie była idealna - była wybitnie wredną suką uciekającą od problemów, więc... ;)
Usuńd.
Tak, ale autorka traktowała tę "sukowatość" jako fajną. Opisywała chamskie zachowania, jako dowód na odwagę i siłę bohaterki. Ja odniosłam takie wrażenie, ale oczywiście szanuję Twoje zdanie.
UsuńSkoro poczułaś się, jak Scarlett, to znak, że osiągnęłam sukces. Od pięciu lat czekałam na ten moment, kiedy historia zatoczy koło, kiedy błędne decyzje zbiorą żniwo. I oto jesteśmy.
UsuńKiedy myślę o tych 5 latach, zatrważa mnie ogrom czasu jaki upłynął. Jednak kiedy biorę pod uwagę, to wszystko co się tu wydarzyło, to czuję się dumna.
Ja cieszę się z faktu, że moi czytelnicy dostrzegają nie tylko parę głównych bohaterów. Gdyby tak było pisanie o innych nie miałoby sensu. Dlatego miło mi, kiedy czytam, że pozostali bohaterowie też wzbudzają sporo emocji.
Pozwolę sobie pominąć resztę twojej wypowiedzi. Zakrawa trochę, jak na rozmowę o Lordzie Voldemorcie :D
W każdym razie, nie wiem, kiedy następny post. Dziś mam jeszcze urlop od pisania. Znaczy pisałam coś ostatnio, ale nie był to Prinz. Dziś planuję zacząć 92, a przynajmniej otworzyć dokument, napisać numer i wybrać tytuł. To i tak spore wyzwanie :D
moglabys jednak powiedziec jakie to opowiadanie? czy chodzi o letzte-beichte czy ganzera? choc ganzera to juz dawno nie ma a dziewczyna napisala, ze czyta... bo inne znane mi sie nie kojarza
Usuńwidzisz Blair, całkowicie się z Tobą zgadzam, ale były momenty, kiedy jej własne zachowania przysparzały jej cierpienia, prawda? kiedy była zbyt dumna, zbyt sukowata, lub zbyt dziecinna i nie kończyło się to dobrze. myślę, że w życiu też tak może być - możesz ukrywać swoje wady, przekuwać je w zalety, możesz pewnością siebie wmówić ludziom, że kiedy ich obrażasz, to to jest komplement (znam taką osobę :P), ale w końcu i tak przed swoimi błędami nie uciekniesz. bardzo lubiłam tamtą bohaterkę. wybacz, Dark, że akurat tutaj toczy się ta dyskusja, gdzie nie jest miejsce na nią, ale tamta bohaterka wniosła do mojego życia wystarczająco dużo, by pozwolić sobie wypowiedzieć swoje zdanie na jej temat :)
Usuńd.
Anonimowy - o to drugie.
UsuńJej, nie gadajmy już o tym, bo Dark nam łby poucina. To miała być tylko dygresja. :D
Amy ta dziewczyna potrafi podnieść człowieka na duchu ;p Zaraża radością, optymizmem, a przy tym wydaje się, że twardo stąpa po ziemi. Nie obiecuje sobie zbyt wiele ze znajomości z Tomem, czeka cierpliwie na rozwój wypadków, nie naciska go, a w takim momencie życia w jakim on się znajduje to jest mu potrzebne. Polubiłam jej postać. Następna sprawa - Lena, miło usłyszeć, że jej zaczęło się wieść. Może niektórych denerwuje i mają jej za złe spisek w którym brała udział, ale ja chyba potrafię ją usprawiedliwić i poniekąd zrozumieć.
OdpowiedzUsuńMargo i Gustav u nich wszystko musi być na przekór i odbiega od tego co powinno być normalną koleją rzeczy: ona oświadcza się jemu ;p nowoczesna kobieta bierze sprawy w swoje ręce. Ta dwójka jest dowodem na to, że można stworzyć szczęśliwy związek bez wielkich wybuchów miłości i porywów namiętności. Z boku to wygląda jak małżeństwo z rozsądku, ale życzę im jak najlepiej i myślę, że znają się na tyle dobrze i ufają sobie, że ten plan wypali, a ciepłymi uczuciami obdaruję sporą gromadę dzieciaków. I na koniec Scarlett w tym rozdziale przeszłość przypomniała o sobie bardzo brutalnie. Atak paniki, aż ciarki przechodzą po plecach, czuje się jej niemoc, zupełny brak kontroli nad własnym życiem - dosłowny roller coaster z wysokimi wzniesieniami, stromymi spadami, gwałtownymi i ostrymi zakrętami. Nie oszczędzasz naszej bohaterki, a kolejne "razy" od życia są co raz to gorsze. Serwujesz wymyślne tortury, ale jak napisałaś kilka komentarzy "nad", że nie przewidujesz "sad endu" to wspaniałomyślnie wybaczam Ci ;d to znęcanie się nad Scarlett. Za różowo też nie może być bo jak wiemy "życie to nie bajka" i za to cenię sobie to opowiadanie.
Pozdrawiam.
Forza
Amy w moim założeniu miała być przeciwieństwem Scarlett. na swój sposób beztroska, radosna, obdarzona dużo mniejszym bagażem doświadczeń, z innym spojrzeniem na życie. Miała zrobić małą wariację w życiu Toma, uświadomić mu pewne sprawy. Pokazać inną stronę życia. Chciałam, aby stanowiła także kontrast dla Leny. Żadnych dzieci, zobowiązań, większych obowiązków. Jednak w jej życiu też czegoś brakuje. Pomagają sobie z Tomem wzajemnie. A co z tego wyjdzie, okaże się już niebawem.
UsuńLena jest w moich oczach matką-lwicą. Dla swojego dziecka jest gotowa poświęcić wszystko i posunąć się nawet do złych rzeczy. O czym już wiemy, jednak ona nie jest zła. Jest dziewczyną, która za wcześnie została matką, doznała wielu przykrości, a pomimo tego poradziła sobie. I walczy. Najbardziej zaciekle jak się da, więc w tej historii należy jej się nieco szczęścia.
Margo i Gustav są nietypowi pod każdym względem. Ona jest starsza i wyższa, to ona oświadczyła się jemu i wzięła sprawy w soje ręce. On wydaje się zakotwiczać pod jej pantoflem, ale to nie zmienia faktu, że pomaga jej zawsze, kiedy ona tego potrzebuje. Są sobie oparciem, bo ich związek narodził się z silnej przyjaźni. I będą mieli swoje happy ever after.
Jeśli chodzi o losy Scarlett, muszę stwierdzić, że zacznie się teraz bardzo ciekawy dla mnie okres. Dla mnie jako autorki. I w końcu przypomnę sobie, jak to jest pisać o czułości. Bo powiem szczerze, że mam już dosyć łez, żalu i smutku. Choć to jeszcze nie koniec „przygody” z Jimem.
A mówiłaś mi, że wątek Mike'a został definitywnie zakończony... No nie wiem.
OdpowiedzUsuńCzyta się fajnie, ale szkoda, że tak szybko się kończy ;) Powinnaś to wydać!
i nie skłamałam :) bo Mike Miller zniknął z opowiadania. i jego wątek nie funkcjonuje w pewien sposób. A to, że powrócił jako ktoś inny, to inna kwestia :)
UsuńCudowne zmiany !! <3
OdpowiedzUsuńT.
Cudownie, jesteś nie zastąpiona.!
OdpowiedzUsuńWreszcie nadrobiłam wszystko, i jestem pod wielkim wrażeniem.!
Tak, na reszcie , jestem ciekawa jak się zakończy ta sprawa, martwię się o Scarlett, jak ona to wszystko przeżyje..
Lubię Amy, podobają mi się jej relacje z Tomem...Ale nadal czekam kiedy akcja posunie się w kierunku Scarlett.
Jednym słowo, mistrzostwo !
Czekam na kolejny post z niecierpliwością!
Pozdrawiam :))
M.
Rozdział powalający, świetnie budujesz napięcie, emocje aż wylewają się z ram tekstu. W sumie czuję się zaniepokojona tym co wydarzy się w następnym rozdziale. No i przede wszystkim czekam na moment kiedy S i T spotkają się... Wiem, że akcja toczy sie tu i teraz i jest taka jaka być musi, ale im przecież tak źle bez siebie! Na konie cjeszcze chce ci powiedzieć, że kiedy S siedziała na kolanach brata i płakała to wzruszyłam się.
OdpowiedzUsuńW każdym razie pisz dziewczyno, pisz, bo jesteś w tym świetna! Pozdrawiam serdecznie i życzę weny.
Anta
codziennie tu wchodzę z utęsknieniem...
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że się nie zawiedziesz, kiedy się już doczekasz :)
Usuńa doczekam się?
OdpowiedzUsuńCzas mija, a odcinka ni mo =(
OdpowiedzUsuńCześć kochana. Pokochałam Twoje opowiadanie. Jest strasznie wciągające i nie mogę się doczekać kolejnego odcinka. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń