Tytuł:
Katy Perry Roar
33. miesiąc od
rozstania; 21. lipca 2014, Berlin
Scarlett skrupulatnie zapinała guziczki koszuli nocnej.
Gdyby nie zamieszkał u niej Javier, pewnie dalej spałaby w majtkach i koszulce
na ramkach, ale w jego obecności nie umiała się na to zdobyć. Nawet, jeżeli
spał za ścianą, a nawet dwoma. Tą koszulę dostała od mamy kilka lat temu: bez
rękawów, uszyta z lnu, biała, z delikatnym kwiatowym motywem. Wyjęta z innego stulecia.
Lubiła ją zwłaszcza w taką pogodę, bo nie przyklejała się do ciała. Wprawdzie
zawsze była wymięta, ale Scarlett ani trochę to nie przeszkadzało. Starała się
nie patrzeć na swoje ciało. Materiał zakrywał je powoli, bo guziczki były
większe niż otworki na nie. Zmuszona była oglądać swoje uda, swój brzuch i
piersi. Nie lubiła tego widoku. Nie lubiła za każdym razem, kiedy przypominała
sobie, jak jej ciało reagowało na Mike’a. To ją obrzydzało. Pomimo tego, że
upłynął już miesiąc, Scarlett cały czas czuła się równie nieswojo, gdy musiała
rozebrać się do kąpieli, czy przebrać się. Wolała nie myśleć o sobie, jako o
kobiecie. Wolała nie czuć się, jak kobieta, jeśli to tylko uchroniłoby ją od
wspomnień jego dotyku. Nie mogła poradzić sobie z tym, jak bardzo chłonęła jego
bliskość. Mówiła o tym doktor Bähr. To pierwsze, o czym jej powiedziała, jednak
wyznanie tego faktu, ani trochę nie umniejszyło jego ciężaru. Jej
psychoterapeutka od razu pojęła w czym problem, zadała kilka pytań i Scarlett
rozumiała, skąd wzięło się jej obrzydzenie wobec samej siebie. To było
oczywiste i bez terapii. Jednak wciąż nie wiedziała, jak pozbyć się tego
strasznego, przytłaczającego uczucia.
Kiedy oddała się
Mike’owi straciła siebie.
Była pewna, że gdyby nie dowiedziała się, że krył się za
tym wszystkim, to skończyłaby ten romans po pewnym czasie i żyła z mniejszym
lub większym zadowoleniem z tego, co zaszło. Jednak świadomość, że to z nim
uprawiała seks, że to jemu się oddała, za mocno ją przytłaczała. Na własne
życzenie weszła do paszczy lwa, a on ją pożarł, oblizał się i jeszcze mu się
odbiło.
Kiedy zapięła ostatni guzik, opuściła łazienkę, nie
patrząc w lustro. To był ciężki dzień, nie pragnęła niczego innego, jak
głębokiego, krzepiącego snu. A to w ostatnich tygodniach był największy luksus,
bo bardzo słabo sypiała. Zeszła do kuchni po wodę i zastała tam Javiera.
- Nie śpisz? – zapytała, starając się uśmiechnąć. Nie
miała ochoty na rozmowę pt. „Dlaczego jesteś smutna?”.
- Lubię czasem wypić mleko przed snem – wskazał na prawie
pustą szklankę. – Ciężko znoszę zmiany stref czasowych. Poczytam jeszcze, nie
mam zbyt wielu możliwości na takie zwykłe rzeczy – dopił mleko, przewracając
stronę gazety. Scarlett zabrała wodę i skierowała się do wyjścia.
- Cieszę się, że tu jesteś. Chłopaki mogą przynajmniej
pomieszkać w swoich domach.
- Ja też się cieszę – odparł, spoglądając ciepło na
Scarlett. – Nie lubię mieszkać sam.
- To jest nas dwoje – uśmiechnęła się blado i zaraz
zmieniła temat, obawiając się, że znów na tapecie pojawią się jakieś wyznania. –
Jutro planuję wstać nie później niż o dziewiątej, bo chcę pojechać do szpitala,
a potem odwiedzić mamę. Może ona podsunie mi jakiś złoty pomysł.
- W porządku – pokiwał głową. – Powinienem jechać z tobą
do domu?
- Pewnie. Muszą cię w końcu poznać – odparła. – Dobranoc
– pomachała mu i wyszła z kuchni. Powinna bardziej trzymać go na dystans, ale
już chyba nie umiała. Nie istniało coś takiego, jak przyjaźń damsko-męska albo
mogli być razem albo ona doszczętnie złamie mu serce. Nie wiedziała, co gorsze.
Nie chciała brać sobie na braki uczuć Javiera. Nie miała na to sił. Wszystko
wymagało od niej zbyt wiele energii. Musiała walczyć ze sobą i nie myśleć o
sobie. Musiała skupiać się bardzo mocno, żeby nie myśleć o Mike’u. Musiała
bardzo się starać, żeby nie zamartwiać się o Jessicę. Musiała znaleźć
rozwiązanie, które ją uratuje. Musiała się spieszyć, bo Jessica miała coraz
mniej czasu. Musiała być fair w stosunku do Javiera. Musiała zapomnieć o swoich
uczuciach. Musiała być silna. Musiała być wytrwała. Musiała walczyć.
A czuła się taka słaba. Potrzebowała wsparcia.
Potrzebowała siły, która doda jej energii. Potrzebowała serca, które odda życie
Jessice. Potrzebowała tego serca, by sama odnalazła spokój. To wszystko
kosztowało ją tak wiele zaangażowania i nie potrafiła sama stawiać temu czoła. Była
tylko Scarlett z poharatanym sercem, a nie jakimś super bohaterem. Nie miała
siły być dłużej sama, a skoro Javier był obok, to może powinna pozwolić mu zostać?
Nie chciała pakować się w kolejny związek bez przyszłości, ale przecież to
Javier. Ten dobry, troskliwy Javier, który na każdym kroku dbał o jej dobro. On
pragnął być z nią, a ona nie umiała być dłużej sama, więc może mogli pomóc
sobie nawzajem? Martwiła się tym i głowiła, nie potrafiąc podjąć decyzji,
dopóki nie zapadła w płytki, niespokojny sen.
Weszła do swojego
pokoju w domu rodzinnym. Nie zapalała światła. Była tak zmęczona, że chciała
położyć się prosto do łóżka. Potrzebowała snu. Zdjęła jeansy i odrzuciła
kołdrę. Ktoś zasłonił jej usta. Zalała ją gorąca fala przerażenia. Znała ten
zapach. Jim. Rzucił ją na łóżko. Nim zdążyła zacząć się bronić, przygniótł ją
swoim ciałem. Rozbłysło światło. Dokładnie widziała jego wykrzywioną pożądaniem
twarz. Zatkał jej usta ręką. Sprawiał ból. Zdarł z niej majtki i siłą rozchylił
nogi. Szarpała się wyrywała, ale był niczym głaz. Nie do poruszenia. Wydawał
się ogromny, monstrualny, brzydki. Nie mogła poruszać rękami, ani wierzgać.
Była bezwolna i świadoma. Wiedziała, że zaraz ją zgwałci. Zacisnęła powieki,
czując jego kolano między udami. Czuła, że to już, że zaraz obedrze ją z
resztek godności. Otworzyła oczy i zobaczyła twarz Mike’a. Uśmiechał się
szyderczo. Rzucała się mocniej, ale to nic nie dało. Zawisł nad nią i…
Obudziła się. Zalana potem, z walącym sercem. Nie miała
pojęcia, że krzyczała wniebogłosy. Uświadomiła to sobie, kiedy drzwi pokoju
otworzyły się z hukiem i do środka wpadł przestraszony Javier. Podszedł do
Scarlett, a ona zażenowana schowała twarz w dłoniach. Usiadł na brzegu łóżka i
czekał. Oddychała płytko. Nie umiała się odnaleźć. W pierwszym momencie
zapomniała, gdzie się znajdowała.
- Włącz światło – szepnęła. Spełnił jej prośbę. Pokój
zalało delikatne światło nocnej lampki. Scarlett nie spoglądała na Javiera, za
to on na nią bacznie. Była blada i cała drżała.
- Co ci się śniło? – zapytał miękko.
- Nie – powiedziała, kręcąc głową. Skuliła się,
podciągając kolana pod brodę i nakryła się kołdrą. Śniła ten koszmar od
miesiąca niemal co noc. Nieważne, o czym myślała przed snem. Nieważne, jaki miała
dzień. Przychodził do niej, a jeżeli nie nawiedzał jej w śnie, to spała płytko,
budząc się kilka razy. Od bardzo dawna nie wyspała się, nie czuła się
wypoczęta. Mike zniknął z jej życia, ale tak naprawdę wciąż w nim był. Czuła
jego oddech na szyi. Nie mogąc wyzbyć się drżenia, otuliła się ciasno kołdrą.
Nie chciała, żeby Javier patrzył na nią w takiej chwili, ale nie chciała też,
żeby wychodził. – To nic takiego, zwykły koszmar. Kiedy jestem sama, nikt nie
słyszy, jak krzyczę – wzruszyła ramionami. – Zapomniałam cię uprzedzić –
skłamała. Śniła to już nie pierwszy raz, więc łatwiej było jej dojść do siebie.
Jednak to nie zmieniało faktu, że czuła się źle, gdy Javier widział ją taką
rozedrganą. Westchnęła, spoglądając na niego. Był rozespany, miał zmierzwione
włosy, zaschniętą odrobinę śliny w kąciku ust. Miał na sobie tylko bokserki. W
tym momencie jego klata i ramiona przesłoniły jej cały świat.
- Zostać z tobą dopóki nie zaśniesz? – zawahała się. Czuła
się skołowana i zażenowana. Z jednej strony Mike terroryzował ją nawet we śnie,
a z drugiej miała przed sobą Javiera, który chciał ją chronić. Javiera, który
chciał odpędzić jej złe sny. Czy mogła pozwolić mu na to, nie mogąc dać nic w
zamian? Spokojnie czekał na jej znak, przypatrując się z troską. A ona mając
świadomość, że jej decyzja może zmienić się całą ich znajomość, wciąż nie była
pewna. Jednak zmęczenie, strach i potrzeba wsparcia były tak silne, że nie
umiała już dłużej się opierać. Nie miała na to sił. Nie miała sił, żeby być
dłużej sama. Przesunęła się na lewą część łóżka, dając Javierowi znak, by
położył się obok. Nie odrzucił nakrycia. Położył się na nim, dzięki czemu
stworzył granicę, która odrobinę uspokoiła Scarlett. Nie wiedziała, czy zrobił
to świadomie, ale poczuła się dużo lepiej. Jakakolwiek facet w jej łóżku budził
w niej poczucie dyskomfortu, co irracjonalne, bo sama chciała żeby został.
Położył się na boku, podpierając głowę na ugiętej ręce. Ona leżała na plecach.
Dzieliła ich bezpieczna odległość jakichś trzydziestu centymetrów. Odetchnęła.
– Nie powiesz mi, co ci się śniło?
- To naprawdę nic ważnego. Nie chcę o tym mówić. Jestem
zażenowana tą sytuacją.
- Nie musisz. Nie powinnaś. Nie bądź – uśmiechnął się,
wzruszając ramionami. Chciał, by czuła się przy nim swobodnie. Scarlett też
tego chciała, ale wśród niewielu osób czuła się teraz dobrze. Nie umiała czuć
się swobodnie w takim momencie.
- Która jest godzina?
- Przed piątą.
- Nie chce mi się spać – westchnęła.
- Więc nie śpijmy.
- Zielona noc? – zapytała, a na jej usta wkradł się
delikatny uśmiech. Przytaknął, odpowiadając uśmiechem. – Wciąż myślę o tym, jak
mam zorganizować pieniądze dla Jess. Przez głowę przemknęło mi, żeby sprzedać
to mieszkanie, ale nie potrafiłabym. Nawet dla niej.
- Nie możesz odrzeć się ze wszystkiego. To jest twój kąt.
Jednak w zamian możesz wystawić na aukcje jakąś swoją sukienkę, nagrodę, czy
stojak na mikrofon. Ludzie lubią mieć rzeczy należące do gwiazd.
- To jest dobra myśl. Myślę, że zdołam w ten sposób
uzbierać kilkanaście tysięcy.
- Sądzę, że więcej. Bogaci też za tobą przepadają –
mrugnął do niej, a Scarlett zaśmiała się cicho. Zmiana tematu pomagała jej
odzyskać równowagę.
- Rano skontaktuję się z Gin. Musi to załatwić. Pewnie
przez e-bay. Organizowanie aukcji to kolejne koszty. A może… - zawiesiła się na
moment. – Może nagram jakieś demo albo krążek, który pojawi się tylko w sieci. Wiesz,
moje studio jest całkiem niezłe, a chłopcy mi na pewno pomogą. Mam kilka
kawałków, które odrzuciłam albo zachowałam na kolejny album. No i covery.
Ludzie je lubią – zastanawiała się.
- Sama widzisz, masz sporo możliwości. A idąc dalej w
stronę mediów, możesz wziąć udział w jakimś talk-show i poprosić ludzi o datki.
- To będzie dla mnie ogromne wyzwanie – skrzywiła się. –
Nigdy nie popierałam takiej manipulacji.
- To nie jest manipulacja, jeżeli prosisz o pomoc dla
kogoś, kto sam nie może sobie pomóc.
- Może Gin nagra mi Today
albo coś.
- Na spokojnie jesteś w stanie wiele wymyślić. Scarlett,
tak sobie myślę… - popatrzył na blondynkę. – Mówimy o muzyce. A może koncert?
Może pomożesz Jessice robiąc to, co umiesz najlepiej – zagadnął, a ona
natychmiast podchwyciła.
- O matko! – poderwała się gwałtownie i usiadła.
Spojrzała z niedowierzaniem na Javiera, uśmiechając się od ucha do ucha. – Że
ja też na to wcześniej nie wpadłam! Jesteś genialny! – jak oparzona wyskoczyła
z łóżka. Porwała satynową podomkę i wybiegła z pokoju. Javier wstał i ruszył za
Scarlett, odnajdując ją w salonie przed laptopem. – Piszę do Gin. Pewnie
dopiero położyła się spać, ale tak czy siak powinna tu być wieczorem –
powiedziała, głośno stukając w klawiaturę. Javier oparł się o barierkę na
antresoli, pozwalając sobie na luksus patrzenia na nią. Miała zmierzwione włosy
i lekko spuchnięte oczy. Podomka zsunęła się z jej ramienia, pokazując kawałek
nocnej koszuli i choć zasłaniała ją od stóp do głów, Scarlett nie mogłaby być
teraz piękniejsza. O koncercie miał powiedzieć jej rano, gdyby sama na to nie
wpadła, ale była tak zasmucona po przebudzeniu, że nie mógł na to patrzeć.
Musiał ją jakoś pocieszyć i na szczęście udało się. Lubił, kiedy rozweselała
się dzięki niemu.
- Ty też powinnaś się przespać. Czeka cię pracowity dzień
– zerknęła na niego krótko i machnęła ręką.
- Javier, przyniesiesz ciastka z kuchni? Ssie mnie w
żołądku. Muszę coś zjeść, kiedy się denerwuję, a teraz mnie po prostu roznosi.
Są w szafce obok talerzy – mówiła nie patrząc na niego. Nie sądził, że aż tak
zapali się do tego pomysłu. Jednak zauważył, że takie silne emocje były jej
teraz potrzebne. Scarlett musiała działać, żeby odgonić złe myśli, a pomoc
Jessice to najlepszy sposób. Na szczęście w nieszczęściu, że to wszystko stało
się właśnie teraz. Może ta dziewczynka pomoże Scarlett po raz kolejny?
Popatrzył na nią jeszcze raz i poszedł do kuchni. Tak bardzo lubił z nią być.
Na to warto był czekać.
*
22. lipca 2014,
Sacramento
W mieszkaniu rozległ się dźwięk dzwonka. India otworzyła
i odebrała paczkę. Szybko wróciła do kuchni i rozerwała papier. Zawartość była
taka, jaka miała być. George dotrzymał obietnicy, jak zawsze. Nawet nie
spostrzegła, kiedy Candy dołączyła do niej. India drżącymi rękoma rozłożyła
kartkę z emblematem policji St. Louis. Treść listu nie była długa.
‘Wybacz, że nie
mogłem dostarczyć wam tego osobiście. Sprawa, nad którą pracuję wymaga ode mnie
stałej obecności tutaj. Jednak chcę wam powiedzieć jedno:
Rainie, Candy
Everett – witajcie z powrotem.
Mój przełożony,
nadzorca waszej sprawy bardzo trudno przyjął waszą decyzję, ale w końcu
przystał na warunki. Musiał w pełni uszanować fakt, że świadomie chcecie
odstąpić od programu ochrony świadków. Wiesz, że nigdy nie zgodziłbym się na
to, gdybym nie miał dowodów, że źródło zagrożenia zostało wyeliminowane.
Tym razem
przygotowanie nowych dokumentów wymagało trochę więcej zachodu, niż zwykle, bo
choć macie dawne dane personalne, to wszystko inne musiało ulec zmianie. Znasz
procedury. Myślę, że to niewielka cena, w porównaniu z tym, co teraz was czeka.
Cieszę się, że w
końcu jesteś bezpieczna, Rainie. Z całego serca życzę wam powodzenia.
W przesyłce znajdziesz
wszelkie instrukcje i niezbędne dokumenty.
Z pozdrowieniami,
Greg Armstrong’
Candy z dzikim piskiem rzuciła się mamie na szyję.
Ściskały się długo, śmiejąc się i płacząc na przemian. Ich wolność została
przypieczętowana. W pudełku, oprócz dokumentów, znalazły też bilety na
bezpośredni lot do Berlina datowany na dwudziestego piątego lipca. Rainie, bo
już zupełnie oficjalnie mogła tak siebie nazywać, poczuła, że wszystko wracało
na swoje miejsce. One także. One przede wszystkim. Wprawdzie tym razem nie
czekało na nie gotowe mieszkanie, ale była pewna, że znajdzie się dla nich
miejsce. Przecież miały tam przyjaciół.
- Zabieramy tylko najważniejsze rzeczy, Cukiereczku –
powiedziała, kiedy ostrożnie chowała do pudełka bilet do ich nowego życia.
- Wiem, mamo. To nasza ostatnia ucieczka – Rainie
popatrzyła na córkę. Wyrosła już niemal zupełnie z dziecięctwa. Była śliczna i
mądra. Candy była jej najlepszą nagrodą od losu. – Musimy iść na zakupy.
Potrzebuję fajnych ciuszków na ten nowy start – uśmiechnęła się szeroko, a
mama, odłożywszy pudełko na stolik, przyciągnęła ją do siebie i przytuliła.
- Może zaprosisz dziewczyny? Jestem pewna, że chcesz się
pożegnać.
- Pogodzę się z Charlie.
- Świetny pomysł. Na pewno będą pytać, dlaczego
wyjeżdżamy. Możesz im powiedzieć, że odnowiłyśmy kontakt z rodziną i chcemy
zamieszkać wśród swoich.
- Dobrze, mamo. Jeszcze trzy dni – podekscytowała się. –
Pojedziemy prosto do Billa? Widziałam w Internecie zdjęcia z lotniska. Wrócili
do Niemiec, znaczy Tom poleciał gdzieś z powrotem, ale on został.
- Nie wiem – powiedziała, spoglądając na córkę. – Mogę
obiecać ci jedno: to jest ostatni raz, kiedy zaczniemy od zera. Jeżeli Bill nie
będzie chciał nas w swoim życiu, to osiedlimy się gdzieś już na stałe.
- Pasuje mi taki układ – Candy uśmiechnęła się od ucha do
ucha i ucałowała mamę w policzek. – Zadzwonię do dziewczyn i pomyślę, co chcę
zabrać – wypadła z kuchni, jak szalona, a Rainie stała tak jeszcze kilka minut,
starając się pojąć, co właśnie się stało. Wzięła pudełko i schowała je w szafce
w swojej sypialni. Nie chciała, żeby przypadkiem zalała je kawą albo jakkolwiek
inaczej zniszczyła. To była ich przepustka do przyszłości. Wiedziała, że ta
przyszłość będzie dobra. Nawet jeżeli Bill już o nich zapomniał. Choć bardzo by
tego nie chciała. Sięgnęła po telefon, bo nie mogłaby już dłużej czekać i
wybrała numer. Nie chciała odbyć tej rozmowy za dwa dni. Musiała już teraz, bo
inaczej zjadłaby ją ciekawość. Potrzebowała choć odrobinę upewnić się, czy
wciąż miały, gdzie wracać. Najpierw to, a potem podziękuje Gregowi.
Po trzech sygnałach odezwał się damski głos i poczuła, że
naprawdę wracała do domu.
*
Hawaje - wyspa
Maui, Wailea
Trzydzieści pięć stopni w cieniu. Gorący piasek. Błękitne
niebo. Przejrzysta woda. Chatka kryta strzechą, choć z klimatyzacją. Margo.
Gustav. Państwo Schäfer.
Wchodząc do domku otrzepał stopy z piasku. Od dziesięciu
dni nie miał na nogach butów. To było coś pięknego. Uciekli na koniec świata.
Otaczała ich woda i zarośla. Do miasta mieli pięć kilometrów. Co cztery dni
dostawali zamówioną żywność i co im się żywnie podobało. Wynajęli też auto,
więc mogli odwiedzać restauracje, puby i dyskoteki, ale nie chcieli. Margo
zrezygnowała nawet ze SPA. Całymi dniami wylegiwali się na słońcu, kąpali się w
oceanie, spali, czytali, oglądali telewizję i… uprawiali seks. Tak. Gustav
zupełnie nie spodziewał się takiego obrotu spraw, biorąc pod uwagę fakt, że do
ślubu tylko trzymali się za ręce, ale kiedy okryli, że naprawdę dobrze im
razem, to ciężko było przestać. Margo to najlepsza żona, jaką mógł mieć. Będąc
z nią całą dobę, siedem dni w tygodniu przekonywał się, że była stworzona dla
niego. Małżeństwa z rozsądku nie zawsze musiały być złe. Gdyby Margo nie
zdecydowała się, zaproponować mu tego, pewnie dalej spotykaliby się, wmawiając
sobie przyjaźń. Teraz Gustav uważał, że to co ich łączyło, to miłość. Zupełnie
pokrętna, dziwna i niecodzienna, ale miłość. I ogromnym błędem byłoby udawać,
że jest inaczej. Był wdzięczny Margo, że chciała za niego wyjść. Miał naprawdę
mądrą żonę.
Ich domek składał się z pokoju z aneksem kuchennym,
łazienki z ogromną wanną z jacuzzi i sypialni. Na tarasie wisiał hamak, a po
drugiej stronie stała dwuosobowa huśtawka. Na plaży znajdowały się dwa leżaki,
więc mogli opalać się, odpoczywać na świeżym powietrzu albo zaszyć się w domu.
Mogli wszystko.
Jego żona przygotowywała obiad. A przynajmniej coś na
około obiadu albo kolacji. W tym raju na ziemi łatwo traciło się rachubę. Stała
przy szafce, krojąc coś. Nuciła. Jej kasztanowe włosy, które dzięki słońcu
nabrały rudawego odcienia wiły się tuż przy jej szyi. Opalona skóra
kontrastowała z białą koszulką, którą miała na sobie. Margo była niesamowita.
Eteryczna, niczym nimfa. Uwodziła go każdego dnia. Czar tej wyspy sprawiał, że
wydawała się jeszcze wspanialsza niż zwykle. Gnieciony materiał jej koszulki
był przejrzysty. Dzięki temu widział, że pod spodem nie miała nic. Margo i jej
brak ograniczeń. To też w niej uwielbiał. Wszystko, co robiła – robiła do końca
i z pełnym zaangażowaniem. Stanęła na palcach pogłaśniając radio stojące na
wiszącej szafce. Sukienka podniosła się, ukazując jej zgrabne pośladki. Gustav
nie rozumiał, jak wcześniej mógł tego nie dostrzegać. Margo była szczupła,
kształtna, a jej nogi uwiodłyby świętego. No i ten uśmiech. Uwielbiał jej
uśmiech. Podszedł, łapiąc ją za biodra. Uśmiechnęła się leniwie i odłożyła nóż.
Pocałował jej nagie ramię. Odwróciła się i zarzuciła Gustavowi ręce na szyję.
Pocałował ją.
- Dodzwoniłeś się?
- W Berlinie była szósta rano, więc Bill był trochę zły,
ale mi wybaczył, jak mu powiedział, jak nam tu dobrze – uśmiechnęła się, gdy
przysunął się bliżej. Bardzo blisko.
- Ale chyba nie powiedziałeś mu wszystkiego? – zapytała z
zadziornym błyskiem w oku.
- Myślę, że nawet Bill nie jest tak bardzo zdeprawowany,
żeby znieść taką opowieść – Margo parsknęła śmiechem, opierając czoło na
ramieniu męża. Jego dłoń zawędrowała pod jej koszulkę, musnęła pośladek i
zawędrowała jeszcze wyżej, na jej pierś. Musnęła ustami jego szyję, starając
się pamiętać o oddechu. Zadrżała, gdy jego palce znęcały się nad jej sutkiem.
- Och – westchnęła, spoglądając mu prosto w oczy. Mało
kto widział, jak Gustav tracił panowanie nad sobą. Ona tak i to było przyjemne
doświadczenie. Sięgnęła do sznureczka przy jego spodenkach. Rozwiązała go, a
one po prostu zsunęły się na dół. Odkąd byli na Maui, jej mąż stracił kilka
kilogramów. Wyszło mu to na korzyść. Pocałowała go, chwytając za dół koszulki i
zdjęła ją przez głowę, gdy jego ręce zamknęły się na jej pośladkach. Czuła go
dokładnie. Pocałował ją, a ona zaczęła cofać się w kierunku pokoju. Dotarli
tylko do drzwi sypialni. Gustav przyparł ją do futryny. Całował do utraty tchu,
pieszcząc jej piersi, a Margo zaciskała dłonie na jego plecach, nie myśląc o
niczym innym, jak o tym, żeby ta słodka tortura się skończyła. Niechcący
rozdrapała stare zadrapania. Poczuła krew między palcami, ale zignorowała to
teraz. Uniosła nogę, oplatając ją wokół jego pasa. Zrozumiał. Mocno chwycił ją
za pośladki, podnosząc do góry. Objęła go nogami. Po omacku podszedł do kanapy.
Było bliżej. Opadli na nią. Niechcący przygniótł jej rękę, ale to też teraz nie
miało znaczenia. Jęknęła. Wszedł w nią, znaleźli swój rytm. Kochali się w
pełnym tego słowa znaczeniu. Margo nigdy bardziej nie czuła się kobietą, jak w
chwilach, kiedy miała w sobie Gustava. Zapominała o wszystkim, co ją
przerażało, czego się wstydziła. Sprawiał, że kwitła. Sprawiał, że promieniała.
Nie używali zabezpieczeń, bo doskonale wiedziała, że nigdy nie będą im
potrzebne. Zapominała nawet o tym. Budził w niej instynkty, o których dotąd nie
miała pojęcia. Przy nim czuła się, jak nastolatka, która czuła skurcz między
nogami na widok swojego pierwszego kochanka. Gustav uczynił ją prawdziwą
kobietą i tylko przy nim mogła nią pozostać. Nie przejmowała się hałasem. Mogła
krzyczeć do woli i robiła to. Krzyczała głośno, gdy dzięki niemu czuła, że
odzyskała swoje życie. Odzyskała siebie i swoją pewność. Ich płytkie oddechy
mieszały się ze sobą, gdy po raz kolejny tego dnia osiągnęli szczyt. – Nie
wyjeżdżajmy stąd – sapnęła. – Zostańmy tu. Zaadoptujmy się kilkoro hawajskich
dzieci i zbudujmy sobie taką chatkę – Gustav pocałował jej pierś, pewniej
wspierając się na łokciach na wysokości jej barków.
- Skarbie, nie wytrzymałabyś tutaj. Jest za spokojnie. Za
tydzień będziesz miała dosyć i będziesz całować ojczystą ziemię po powrocie.
- Nie jestem pewna – mruknęła. – To raj na ziemi. A tam
jest życie.
- Myślę, że wszędzie będzie nam dobrze – pocałował ją w
czubek nosa i podniósł się. Usiadł na kanapie, kładąc na swoich nogi Margo. Ani
jednemu, ani drugiemu nie przeszkadzało to, że byli nadzy.
- Zjemy coś? Prawie skończyłam sałatkę – Gustav
uśmiechnął się, potakując. Nim Margo zdążyła się podnieść z kanapy, połaskotał
ją w stopę, a ona wybuchła perlistym śmiechem i uciekła w poszukiwaniu swojej
sukienki. Kiedy na nią patrzył, wiedział, że gdziekolwiek się znajdą ich raj
będzie z nimi. Tak, on Gustav Schäfer tak właśnie uważał. On największy
realista w zespole. On – w końcu szczęśliwy – największy realista w zespole.
*
24. lipca 2014,
Nowy Jork
W budynku było chłodno i ciemno. Zakratowane okno
wpuszczało niewiele światła z ulicy. Amy stała obok kilku rozrzuconych gazet,
pytająco spoglądając na Toma. Z rękoma splecionymi na piersi i tym podejrzliwym
wyrazem twarzy, wyglądała jak dziesięciolatka. Kwiecista sukienka w stylu lat
pięćdziesiątych-sześćdziesiątych, Tom nie znał się na tym, nie pomagała jej w
ochłodzeniu wizerunku.
- Dlaczego tutaj weszliśmy, Tom? Czy to jest zgodne z
prawem?
- Oczywiście, jesteś właścicielką tego lokalu, więc masz
jak największe prawo, żeby tu być – odpowiedział, jak gdyby nigdy nic, a ona
spojrzała na niego, jak na przybysza z innej planety.
- Chciałabym Tom, ale mówię serio. Nie chcę dziś
wylądować na komisariacie. Mam randkę z Nealem – rozejrzała się po
pomieszczeniu. Tom wiedział, że w wyobraźni już zagospodarowała ten lokal.
Wiedział, bo kiedy przyszła pokazać mu to miejsce, to opowiadała mu o tym, co
sobie wymarzyła. Amy była wspaniała i kiedy tak słuchał o jej planach, od razu
wiedział, że musi pomóc jej nabyć to miejsce. Miał mało czasu, bo wieczorem
wracał do Berlina, więc działał sprawnie. Amy rzuciła światło na jego życie w
najciemniejszym momencie. Był wtedy na rozdrożu bliski podjęcia złej decyzji.
Wyjazd do Nowego Jorku i poznanie Amy sprowadziły go na właściwe tory. Teraz
już to wiedział. Znał swoje uczucia. Był bardzo wdzięczny Amy za to, że mu tak
pomogła, więc on też chciał zafundować jej nowy start. Jeśli tylko mógł, a
okazało się, że tak.
Lokal, który upatrzyła sobie Amy, został odebrany
właścicielowi za długi. Przeszedł do domeny miejskiej i miał zostać
wylicytowany. Stał pusty od kilku lat, gdyż wciąż nikt nie chciał go kupić. Tom
musiał zapukać do kilku drzwi, nim udało mu się wynegocjować cenę. David znów
okazał się pomocny, bo podał mu nazwisko prawnika, który zadbał o to, żeby nikt
go nie oszukał. I tym oto sposobem kupił dla Amy jej wymarzony lokal za
śmieszne pieniądze.
- Ja też mówię serio. Widziałem twoją twarz, kiedy
opowiadałaś mi o tym, co zrobiłabyś, gdyby to miejsce było twoje. Odwiedziłem
parę miejsce i kupiłem dla ciebie lokal, gdzie możesz zacząć spełniać marzenia –
odparł, spoglądając na nią zupełnie poważnie. Amy straciła złudzenia co do
tego, że żartował.
- Tom! – złapała się za głowę zupełnie niedowierzając. –
W geście wdzięczności kupuje się bransoletkę, kolczyki albo książkę, a nie
restaurację! Przecież to są ogromne pieniądze. Tom, czy ty się na pewno dobrze
czujesz? Gdybym wiedziała, to nigdy bym ci na to nie pozwoliła!
- Wiem – uśmiechnął się. – Póki co, nie narzekam na brak
pieniędzy, więc mogę sobie pozwalać na takie wydatki – podszedł do Amy, ujął ją
za ręce i spojrzał jej w oczu. – Nie masz pojęcia, jak bardzo pomogłaś mi
doprowadzić się do porządku. Gdyby nie ty, znów pewnie zrobiłbym coś głupiego.
Dzięki tobie zrozumiałem, czego chcę i co jest dla mnie najważniejsze. Jesteś
mądra i dobra, nie umiem pokazać ci mojej wdzięczności w inny sposób, więc
wybrałem ten, na który mogę sobie pozwolić. Mam nadzieję, że za rok będę mógł
już tutaj zjeść coś dobrego – ścisnął jej dłonie i popatrzył na nią z
wdzięcznością.
- Tom – westchnęła i mocno się do niego przytuliła. –
Dziękuję. Jesteś wspaniały i nie waż się w to wątpić. Nie będę żyć wiecznie,
aby ci to powtarzać – zaśmiał się, a ona mu zawtórowała. Odsunęła się,
wzdychając. Tom wyjął z kieszeni klucze, wziął rękę dziewczyny i położył je na
jej otwartej dłoni.
- Z całego serca życzę ci, żeby to miejsce stało się
najlepszym wegetariańskim lokalem w całym Nowym Jorku – zamknął jej dłoń i
ucałował ją w czoło. – Prawnik, który pomógł mi załatwić wszystko, na dniach
przywiezie ci dokumenty.
- Ja w to nie wierzę – powiedziała wpatrując się w
klucze. – Sądziłam, że może za rok, dwa uda mi się dostać kredyt…
- Miejsce już ci nie ucieknie. Teraz musisz pomyśleć, jak
je urządzić. Gdybyś miała problem z pieniędzmi, zawsze chętnie ci pomogę. We
wszystkim – zapewnił.
- Jesteś… - westchnęła. – Jesteś cudowny, Tom i
zasługujesz na wszystko, co najlepsze.
- Zmierzam po to – uśmiechnął się.
- Co masz na myśli? – spytała wchodząc do kolejnych
pomieszczeń. Usunięcie wilgoci może być problemem, ale kiedy już ją zwalczy, to
nie będzie potrzebowała ogromnych pieniędzy na odświeżenie ścian i podłóg. Pomieszczenia
były brudne, ale w dobrym stanie. Tom podążał za nią. Zajrzała do toalety i od
razu się wycofała. Tam będzie potrzebny szlauch.
- Scarlett – odparł krótko. Amy momentalnie zatrzymała
się i skupiła na nim pełną uwagę. Tom nie potrzebował większej zachęty. – Ja ją
kocham, Ams. Myślałem o tym bardzo długo. Bo wiesz, wydawało mi się, że może
kocham jej wspomnienia, a nie ją, ale kiedy tańczyliśmy razem.. – uśmiechnął
się, wzruszając ramionami. Wydawał się zawstydzony swoimi uczuciami. – Muszę o
nią zawalczyć, tak jak powinienem wtedy.
- Mądry chłopiec – delikatnie poklepała go po policzku,
posyłając Tomowi troskliwe spojrzenie. – Szkoda, że potrzebowałeś trzech lat,
żeby na to wpaść, ale lepiej późno niż wcale.
- Kocham ją, cały czas kochałem, Amy. Dlatego nie umiałem
znaleźć swojego miejsca, bo jest tylko i wyłącznie przy niej.
- Musimy to uczcić – odparła dziarsko. – Napiszę do
Neala, żeby odebrał mnie spod twojego hotelu, a my zasługujemy na drinka o
jakiejś dziwnej nazwie. Pozwolę ci wylosować – mrugnęła do niego i ruszyła
przodem. Tom dogonił Amy i otworzył przed nią drzwi jej nowej restauracji. Tak jak
ona otworzyła przed nim drzwi do jego nowego życia.
25. lipca 2014,
Berlin
Nie kładł się. Odkąd wrócił, oglądał stare zdjęcia i
filmy. Bill jeszcze nie wstał, więc miał trochę czasu, aby powspominać, aby
pomyśleć i poukładać sobie wszystko w głowie. Miłość do Scarlett miał pod skórą
przez całe te lata. W pewnym momencie przestał z nią walczyć i wmawiać sobie,
że nic do niej nie czuł. Czekał, aż mienie, ale ona się nie kończyła. Mógł
sypiać z niezliczoną liczbą kobiet, bawić się w dom z Leną, uciekać, szukać
miejsc, gdzie znajdzie siebie, ale to wszystko na nic. Bo kochał Scarlett i
jedyną sensowną rzeczą jaką widział w swoim życiu, było odzyskanie jej. Ta myśl
wydała mu się całkiem kusząca. Mógłby zabierać ją na prawdziwe randki, mogliby
zrobić wszystko we właściwej kolejności i jak należy. Sięgnął po kopertę ze zdjęciami
ze ślubu Margo i Gustava. Nie musiał wertować, bo oglądał te fotografie jako
pierwsze. Na wierzchu znajdowała się najważniejsza. Fotograf musiał zrobić je z
ukrycia, ale to nie miało znaczenia, bo miał przed sobą najładniejsze zdjęcie,
jakie widział w ciągu ostatnich lat. Obejmował Scarlett w talii, a ona delikatnie
trzymając ręce na jego ramionach, spoglądała mu prosto w oczy, przechylając
głowę w ten swój specyficzny sposób. Nawet oglądając zdjęcie czuł się, jakby
rozjechał go autobus. Nawet na zdjęciu wyglądali, jakby świat się dla nich nie
liczył. Czy może to sobie ubzdurał? Może chciał to widzieć? Może chciał mieć
nadzieję, że ona czuła to samo? Wyjął wszystkie ramki, jakie miał i powkładał
do nich zdjęcia jego i Scarlett, Scarlett w ciąży, Scarlett z Liamem, całej ich
trójki i porozstawiał je tak, żeby mógł na nie patrzeć, kiedy będzie się rano budził.
Spodobało mu się to. Siedział po środku swojego pokoju, otoczony setkami zdjęć.
To z wesela ustawił na honorowym miejscu. Scarlett była na nim blondynką, więc
mono kontrastowało z pozostałymi. Tak skupił się na swojej kompozycji, że nawet
nie zauważył pojawienia się Billa.
- Tom? – zapytał, drapiąc się po brzuchu i ziewając
rozdzierająco.
- Cześć – odpowiedział, przesuwając ramkę o jakieś trzy
milimetry. Wtedy uznał, że stała jak należy.
- Co ty robisz? – zapytał, patrząc na kilkanaście zdjęć,
na których dominowała Scarlett.
- Zwracam wszystko na właściwe miejsce – odparł,
zbierając do pudełka pozostałe fotografie.
- Przez zastawienie pokoju zdjęciami Scarlett? –
zmarszczył brwi. – Ja jeszcze śpię, mów po ludzku.
- Zamierzam walczyć o Scarlett – powiedział, jakby to
była najbardziej oczywista rzecz pod słońcem. Nie, żeby Bill próbował mu to
wbić do głowy przez ostatnie trzy lata. Nie, żeby starał się skłonić go do
rozmowy z nią, racjonalnej oceny sytuacji. Wcale. Bill zrzucił z krzesła stertę
ubrań Toma i klapnął na nie, patrząc na swojego bliźniaka jak na idiotę.
- Jaki ty jesteś głupi, debilu! – westchnął, drapiąc się
po głowie. – Powiedz mi, czym ci truję dupę odkąd się rozeszliście? Przypomnij
mi, bo nie pamiętam – zironizował. Tom obruszył się i dalej zbierał zdjęcia.
- Spadaj – mruknął. – Pojąłem to na weselu, okej? –
zostawił wszystko i po raz kolejny wziął do rąk fotografię ze ślubu. – Już
dawno przestałem się wypierać, że ją kocham, ale potrzebowałem czasu, żeby
zrozumieć, że tylko z nią mogę być szczęśliwy. Scarlett jest kobietą mojego
życia – uśmiechnął się, muskając opuszkiem miejsce, gdzie uchwycono jej twarz.
- Zawsze uważałem, że to mnie jest bliżej do Werterów,
Romeów i tych wszystkich innych nieszczęśliwców, ale ty chłopie gonisz mistrza –
wstał i zabrał Tomowi ramkę. – Wy razem jesteście tak śliczni i uroczy, że
serio można się porzygać od tej ilości słodyczy, ale to nie zmienia faktu, że
jesteście dla siebie stworzeni i ja ci to powtarzam od zawsze, zakuty łbie –
Bill trzasnął Toma w ramię i delikatnie odłożył ramkę na krzesło. Wyszedł, bo
się wkurzył. Nie wierzył, że jego rodzony brat mógł być tak doszczętnie głupi,
że aż bolało. Od tego pechowego dnia, w którym rozstał ze się ze Scarlett,
starał się mu uzmysłowić, że popełnił błąd, zostawiając ją i odchodząc z Leną.
Starał się uświadomić mu, jaką krzywdę wyrządził zarówno jej, jak i sobie, ale
on nie słuchał. A wystarczyło zamknąć ich w jednym pokoju. Wystarczyło zmusić
ich, żeby spojrzeli sobie szczerze w oczy, przytulili się i gromada małych
Kaulitzów byłaby murowana. Bill był zły na Toma, ale na siebie też. Przeoczył
oczywistość. Wszyscy mogli być od dawna szczęśliwsi, bo wiedział, że jakby im
się udało, to on też miałby więcej nadziei. Lepiej późno niż wcale, ale Bill
nie był do końca pewien, jak jego brat zniesie fakt, że Scarlett mieszkała
teraz z Fontainem. Euforia jego bliźniaka mogłaby nieco opaść. Uznając, że taką
rozmowę lepiej przeprowadzić w pełnym stroju, ubrał się w szorty i podkoszulek.
Umył zęby, dumając nad tym, jak najlepiej przekazać Tomowi wieści. Zaparzył
kawę i wyszedł na balkon, żeby zapalić. Ktoś, kiedyś mówił o rzucaniu? Że też
nie wpadł na to, żeby zamknąć ich razem w jakimś ciasnym i ciemnym
pomieszczeniu. Wystarczyłoby parę godzin. Pogodzenie murowane. No, ale na
najlepsze pomysły najtrudniej wpaść. Zwabiony zapachem dołączył do niego brat.
- Wiem, że gadaliśmy o tym nie raz – powiedział,
odpalając papierosa. – Amy nie uczestniczyła w tym, była obiektywna i pomogła
mi spojrzeć na całe moje życie uczuciowe trochę rozsądniej. A ja nie umiem ci
powiedzieć, w którym momencie doznałem olśnienia. To się po prostu stało, a
kiedy powiedziałem jej o tym w Nowym Jorku, to czułem, że to największa prawda
na świecie – zaciągnął się, a Bill pokiwał głową. Popatrzył na bliźniaka i
westchnął. Nie było sensu drążyć.
- Rozmawiałem ze Scarlett.
- I? – mruknął, wypuszczając dym.
- Dzwoniła, bo potrzebuje pomocy. Jedna z podopiecznych
tego Domu Dziecka, do którego jeździła, potrzebuje transplantacji serca. I
wiesz, zabieg kosztuje kupę kasy, a ona nie dożyje operacji z funduszu zdrowia.
No i Scarlett wymyśliła koncert charytatywny. Pytała, czy weźmiemy w nim
udział. Z miejsca się zgodziłem – Tom kiwnął głową. – Pytała też, czy oddamy
coś na aukcję. Też się zgodziłem. No i zaproponowałem darowiznę, ale musimy
pomyśleć, ile możemy wydać.
- Ona na pewno teraz potrzebuje pomocy – odparł, zaciągając
się po raz ostatni. Zdusił niedopałek. Bill oczami wyobraźni widział trybiki
pracujące w głowie jego bliźniaka. – Może, jeśli teraz delikatnie wkroczę do
jej życia, ofiaruję swoją pomoc, to wiesz… - zerknął na brata, wzruszając
ramionami. Bill nie chciał, żeby się za bardzo rozpędził w swoich planach. Lepiej
uciąć temat u źródła.
- Fontaine u niej mieszka – wyparował, czekając na
reakcję. Tom uniósł brwi i patrzył na niego z niedowierzaniem. Nie tego się
spodziewał. Nie uwzględnił w swojej wizji tego, że Scarlett mogła pokochać
kogoś innego. Nie po tym, jak na niego patrzyła i co mu mówiła. – No, chyba nie
liczyłeś, że będzie czekała na ciebie do śmierci. Niewykluczone, że schrzaniłeś
swoją szansę – powiedział dobitnie. Może za bardzo.
- Nie wierzę, że ona go kocha.
- Jakiś czas temu nie wierzyłeś, że cię z nim nie
zdradziła – odparł, nie do końca myśląc, co mówił.
- Dzięki – mruknął, siadając na metalowym krześle
stojącym w kącie balkonu.
- No, kurde, Tom. A co ty myślałeś? Scarlett jest piękna
i dobra, a ty straciłeś na nią monopol. Są inni, którzy chcą ją uszczęśliwić.
Nie wiem, co się działo między nią, a Felstonem, ale z Fontainem to raczej coś
poważnego, więc lepiej się zdecyduj, bo jeszcze trochę, a ktoś sprzątnie ci ją
sprzed nosa.
- Kurwa – mruknął, energicznie opierając się na krześle.
- No, trzeba było szukać olśnienia pół roku temu, a
najlepiej to trzy – Tom spojrzał na niego wrogo. Bill postanowił spuścić z
tonu. Był zły, ale może trochę zbyt obcesowo potraktował brata. Wystarczyło, że
został ostro sprowadzony na ziemię. – No dobra – sapnął. – Wiem, że cierpiałeś.
Wiem, że wszystko poszło nie tak jak powinno. Wiem, że starałeś się ułożyć sobie życie. Może
oboje potrzebowaliście tego czasu, żeby dojść do odpowiednich wniosków. Sam nie
wiem… - załamał ręce. – Może Scarlett jest przytłoczona chorobą tej
dziewczynki, a Fontaine nawinął się i skorzystał z okazji, ale fakty są takie,
że to on jest z nią, kiedy szuka sponsorów i walczy o życie tej małej, a nie
ty. Dlatego musisz spiąć dupkę i zabrać się do rzeczy, zanim pan model uklęknie
przed nią z brylantem, a jestem pewien, że ona wtedy się zgodzi.
- Czemu? – Tom spojrzał na brata podejrzliwie.
- Bo kiedyś powiedziała mi, że swoją wielką miłość już
przeżyła i każda kolejna będzie mniejsza.
- W takim razie muszę dowiedzieć się czegoś o niej i tym
gogusiu – zamyślił się. – A co wiesz dziewczynce?
- Ma na imię Jessica i ma czternaście lat. Scarlett
bardzo się do niej przywiązała od początku i jak tylko dowiedziała się o tym, w
jakim jest stanie, zaczęła robić wszystko, żeby jej pomóc. Od dwóch dni stara
się zorganizować ten koncert. Postawiła na nogi wszystkich swoich
współpracowników. Gin wychodzi z siebie, żeby zyskać jak najwięcej, jak
najmniejszym kosztem. Organizuje spotkania i wiesz, kołuje jak najwięcej
gwiazd. Wiem, że James Arthur zgodził się wystąpić za darmo, Katy Perry ma dać
odpowiedź, bo w najbliższym czasie ma jakieś zobowiązania. Tak samo Linkin
Park. Chester był zauroczony Scarlett, więc pewnie jej się uda. Nie wiem, kogo
więcej chciała prosić. Powiedziała, że jeśli nie znajdzie się nikt, kto zechce
jej pomóc, sprzeda mieszkanie, a wierz mi, że je uwielbia.
- Przekichane. Czternaście lat i wyrok śmierci –
westchnął kręcąc głową, na chwilę skupiając się na nastolatce, a nie na
sposobie wkupienia się w łaski Scarlett. – Dziś zadzwonię do Davida i każę mu
uruchomić kontakty.
- Dobra myśl – Bill się uśmiechnął, widząc, jak Tom z
załamanego przeistoczył się w zainteresowanego i gotowego do działania. –
Chodźmy coś zjeść. Spałeś w ogóle? – starszy bliźniak zaprzeczył. W kuchni
porwał plaster sera i zaczął szykować kanapki. Bill zajął się kawą, która
zdążyła już wystygnąć, gdy w mieszkaniu rozległ się dźwięk domofonu.
Rainie miała wrażenie, że serce wyskoczy jej z piersi,
kiedy zadzwoniła pod odpowiedni numer mieszkania. Julie udzieliła jej
wszystkich niezbędnych informacji. Wiedziała, że Bill wciąż mieszkał w tym
samym miejscu, że nie związał się z nikim, że wrócił do kraju. Więcej nie
potrzebowała. Te wiadomości ułatwiły jej wejście na pokład samolotu. Sprawiły,
że serce nie ściskało jej się tak mocno na myśl, że świadomie porzuciła swoje
dobre życie. Candy nie posiadała się z radości, kiedy omawiały wszystkie
szczegóły. Jednak była tylko trzynastolatką, a ona matką, która odpowiadała za
nie obie. Skóra cierpła Rainie, gdy zastanawiała się, co zrobią, jeśli Bill nie
będzie ich chciał. Kolejny lot, poszukiwanie hotelu, potem mieszkania, pracy,
kolejny nowy początek. Rainie była już tym wszystkim zmęczona. Ich nieustająca
ucieczka odebrała jej większość energii. Wciąż musiała skupiać się na tym, czy
są bezpieczne, czy nic im nie groziło. Wciąż musiała zastanawiać się, co dalej,
gdzie się podzieją, co zrobią, jak sobie poradzą. Podczas ostatniej rozmowy z
Gregiem Armstrongiem dowiedziała się, że Shie już znał fakty, obiecał zadbać o
nie i monitorować zagrożenie Gertrude Frommer, ale nawet on nie był
wszechmocny. Bo ta sprawa została zamknięta, dowody przeanalizowane, a
winowajca odkryty. Wprawdzie matka Hansa spoczywała dwa metry pod ziemią, ale
przecież nigdy nic nie wiadomo… Od momentu, gdy zrezygnowała z programu ochrony
świadków, była tak naprawdę zdana sama na siebie. Chyba nie do końca pojmowała
jeszcze powagę tego faktu. Na razie najważniejszą rzeczą w jej nowym życiu było
to, czy Bill otworzy jej drzwi. Oczekiwanie, aż ktoś podniesie słuchawkę
ciągnęło się w nieskończoność. Candy obserwowała ją uważnie, jakby bała się, że
za chwilę zemdleje. Chwyciła ją za rękę.
- On tam jest, mamo. Czuję to – uśmiechnęła się i w tej
samej chwili ktoś odebrał domofon.
- Tak? – słysząc jego głos, poczuła, jak ugięły się pod
nią nogi. Zapomniała, jak się oddycha, jak się mówi, jak się żyje. Wydał z
siebie jedynie pomruk brzmiący jak ‘tak’, a ona prawie zemdlała. – Halo?
- B-bill? – nie wierzyła, że to się działo naprawdę. Było
jej słabo i naprawdę nie mogła oddychać. Rozmawiała z nim. Po tylu długich
miesiącach stała pod jego domem i za chwilę mogła go zobaczyć. Serce waliło jej
jak młotem, z trudem utrzymywała się na nogach. Jej wielka ucieczka wreszcie
dobiegła końca. – To ja, Rainie – powiedziała łamiącym się głosem.
- I ja! – Candy pisnęła do słuchawki, w której zaległa
cisza. Przeraziła się, że może nie był tam sam. Może miał u siebie jakąś
kobietę, a ona im przeszkodziła. A co jeśli Julie nie miała pełnych informacji?
Może powinna jednak zadzwonić do Toma? Może nie wygadałby się? A może powinna
przestać kombinować i robić ze swojego powrotu jakąś farsę, tylko zadzwonić do
niego i spytać, czy chciał je widzieć? Teraz było już na to wszystko za późno.
- Rainie? – szepnął drżącym głosem. – To naprawdę ty?
- Chyba tak – powiedziała równie niepewnie.
- Wchodźcie! – wykrzyknął. – Już otwieram – drżącą ręką odłożyła
słuchawkę i zerknęła na Candy, która wydawała się równie przejęta, choć na jej
ustach gościł szeroki uśmiech.
- Chodź, mamo. Chodź – powiedziała, popychając bramkę.
Ukłoniła się strażnikowi i dziarsko ruszyła chodnikiem. Na plecach miała swój
ulubiony zielony plecak, a za sobą ciągnęła różową walizkę we fioletowe
motylki. Jej córka nie ustawała, kiedy były już prawie u celu. A ona pozwalała
emocjom zawładnąć sobą. Odetchnęła i ruszyła za nią. Nogi miała jak z waty,
choć rwała się do niego. Strach, ten przeklęty strach. Candy cały czas zerkała
na nią badawczo, kiedy wjeżdżały na właściwe piętro. – Jesteśmy w domu, mamo. W
końcu – powiedziała, kiedy winda stanęła. Rainie mogłaby przysiąc, że jej córka
zaraz się rozpłacze, ale nie. Candy zagryzła policzek i wyszła na korytarz. Nie
poszła pierwsza, nieco dłużej niż powinna poprawiała uchwyt walizki, czekając
aż mama ruszy przodem. A Rainie czuła, jak wszystkie wnętrzności zawijały jej
się w supeł. Myślała, że zemdleje, gdy drzwi mieszkania otworzyły się i wypadł
z nich Bill. A za nim Tom. Stanął jak wryty, patrząc na nią jak na jakąś istotę
nierzeczywistą. Stał i patrzył, a Rainie nie mogła się nadziwić, jaki on był
wspaniały. Zdjęcia ani trochę nie oddawały jego piękna. Bo Bill nie był po
prostu przystojny, czy męski. On był piękny. Ciało odmówiło jej posłuszeństwa. Dzieliły
ich trzy metry, a ona nie potrafiła ich pokonać. Bała się, że nie podobała mu
się już. Zaczęła zastanawiać się, czy wybrała odpowiedni strój. Było lato, więc
założyła jeansowe szorty, płaskie sandały i bawełnianą koszulkę. Włosy związała
w kucyk. Nigdy jej takiej nie widział, więc miała cichą nadzieję, że mu się
choć trochę spodoba, ale sekundy mijały, a on tak stał i patrzył, a jej serce
umierało z niepewności.
- Rainie – szepnął z namaszczeniem i zamknął ją w swoich
ramionach. Zniknęły dzielące ich metry, zniknął upływający czas. Znalazła się tam,
gdzie od zawsze było jej miejsce. Przytulił ją tak mocno, że brakowało jej
tchu, ale to nie miało znaczenia. Przytuliła go równie mocno, a jego zapach i
dotyk odurzyły ją. Były tak intensywne, znane, ale nowe. Nawet nie spostrzegła,
kiedy zaczęła zalewać się łzami. Wszystkie niepewności zniknęły, bo teraz
poczuła to, co przed chwilą powiedziała Candy – były w domu. Nie wiedziała, jak
długo łkała w jego ramionach. Czy to była minuta, czy pól godziny. W pewnej chwili
poczuła, jak Candy do niech dołączyła. Miała swoją miłość przy sobie. Miała
córkę i Billa. Wiedziała, że nie musi już nigdzie jechać. Wiedziała, że
znalazła się na swoim miejscu. Nie zamienili, ani słowa, ale kiedy w końcu
odsunęła się od niego, a ich spojrzenia się spotkały, po prostu wiedziała.
Uśmiechnęła się.
- Cześć, jestem Rainie – szepnęła. – A to moja córka
Candy – dodała obejmując dziewczynkę. – Jesteśmy przejazdem i pomyślałyśmy, że
wpadniemy w odwiedziny.
- Po moim trupie – odparł, uśmiechając się szeroko. – Już
was nigdzie nie wypuszczę – przytulił je znów.
- Miałam rację – Candy spojrzała na mamę.
- Z czym? – zapytała, odgarniając włosy z twarzy córki.
- Wróciłyśmy do domu – spojrzała na Billa, który w
odpowiedzi mocno ją uściskał i zostawiła ich na rzecz Toma, który przyglądał się
powitaniu z progu mieszkania. Rainie usłyszała tylko terkot kółek walizki córki
i głos Toma, jak mówił do Candy, że chyba się w niej zakocha, bo zabrała urodę
wszystkim Amerykankom. Jej córka parsknęła śmiechem i stwierdziła, że chyba się
nie wyspał, bo gada głupoty. Słysząc to była już zupełnie spokojna. Candy
zachowywała się, jakby wyjechały tylko na kilka dni, a nie całe lata i z góry
zakładała, że nic się nie zmieniło, dzięki czemu jej obawy były trochę
mniejsze. Do mieszkania weszła, jak do siebie, a wobec Toma nie miała żadnego
skrępowania. Zupełnie, jak kiedyś. Zupełnie, jakby nic się nie zmieniło. Nie
rozmawiały o tym, ale Candy pielęgnowała w sobie każde wspomnienie ludzi,
których tak kochała i przechowywała je na dzień, w którym w końcu znów się
spotkają. Wówczas nie chciała odbierać jej złudzeń, ale teraz widziała, że to
był jej sposób na przetrwanie. Wiara w to, że wrócą. I wróciły. Bill przyglądał
się. Badał każdy centymetr jej twarzy. Uśmiechnęła się.
- Nic się nie zmieniłam.
- Nieprawda, jesteś sto razy piękniejsza, niż zapamiętałem
– poczuła jak się czerwieni i pokręciła głową. Objęła go rękoma w pasie i
odwzajemniła jego lustrujące spojrzenie.
- Marzyłam o tej chwili każdego dnia, ale jednocześnie bałam
się jej najbardziej w świecie.
- Marzyłem o tej chwili każdego dnia i bałem się, że nigdy
nie nastąpi. Jak to możliwe, że wróciłyście? – zapytał, gładząc jej włosy i
szyję. Jakby sprawdzał, czy była tam naprawdę.
- To długa historia, ale jesteśmy już bezpieczne. To
matka Hansa chciała nas skrzywdzić. Teraz już nie żyje. Zrezygnowałam z
programu ochrony świadków i rzuciłam wszystko, żeby do ciebie wrócić.
- To najlepsza decyzja, jaką mogłaś podjąć – uśmiechnął
się czule, dotykając jej policzka. – Chodźmy do domu. Właśnie mieliśmy jeść
śniadanie – objął Rainie ramieniem i zabrał jej walizkę. Weszli do mieszkania,
a kiedy zamykał drzwi, czuł, że właśnie wrócił z dalekiej podróży.
Ten rozdział ma w sobie tyle radości i pozytywnej energii, że nie potrafię przestać się uśmiechać! Tego mi tu brakowało :) poczułam się jak za starych dobrych prinzowych czasów, coś niesamowitego, kochana :) jesteś wielka!
OdpowiedzUsuńMajS.
Bo te czasy niebawem wrócą :) Mnie też ich brak.
UsuńHawaje? Seriously? Ty chyba serca nie masz! To ja się wspomagam termoforem,a Ty mi tu o Hawajach...Ale trzeba przyznać, że u Gustava i Margo faktycznie miesiąc miodowy;) I bardzo dobrze. Wiesz co, to było strasznie dziwne, kiedy czytałam jak Tom otwarcie mówi o tym, że musi zawalczyć o Scarlett, bo jest kobietą jego życia. Aż zwątpiłam w pewnym momencie i pomyślałam sobie: "To jest ten sam Tom, który przez trzy lata zaklinał rzeczywistość, szukał wiatru w polu i nie dopuszczał do głosu swoich uczuć?". A okazuje się, że tak, to ten sam Tom. Aż chciałoby się powiedzieć: stary, dobry Tom. Teraz już wiem co miałaś na myśli mówiąc, że jesteś ciekawa czy mi się spodoba. No cóż, refleksja nawiedziła go niezwykle szybko. Ale lepiej poźno, niż wcale. Okej, daruję sobie ironizowanie. Zupełnie szczerze, lubię to olśnienie. Podoba mi się myśl, że musiały minąc trzy lata, oni oboje przez ten czas musieli się nieźle potłuc, wylądować kilkakrotnie na tyłku, by znów wstać, musieli szukać i błądzić, cierpieć i tęsknić, zaznać goryczy i smutku, zawrzeć kilka potrzebnych i niepotrzebnych znajomości, musiało minąć jakieś tysiąc dni z hakiem, żeby w końcu zrozumieli, że to czego szukają mają w swoich ramionach. Spojrzeli na siebie, chyba po raz pierwszy tak naprawdę i już wiedzieli. Wystarczyło. To piękne. Wspólny taniec ma moc;) Czy mi się podoba? To chyba oczywiste:) Z drugiej strony, podoba mi się też realizm Billa. Bo kiedy Tom wybiera już firanki do ich domu,to Bill sprowadza go na ziemię. I dobrze,że nie jest tak łatwo,bo nie mogę sie doczekać Toma walczącego o względy Scarlett! Wisieńką na torcie, a nawet dwiema jest Rainie i Candy. Wzruszyłam się kapkę. Tak bardzo jej kibicowałam, że kiedy stanęła przed Billem,to miałam łzy w oczach. Niesamowita historia. Niesamowita siła. Oni oboje zasługują teraz na swój miesiąc miodowy;) Ale skoro mówisz,ze szykuje się tyle dobrych rzeczy,to ja się już nie mogę doczekać:)
OdpowiedzUsuńKatalin
Czytałam książkę z Maui w tle. Wyobraziłam sobie to miejsce. Musi być przecudne. Dlatego ich tam wysłałam, żeby poczuć słoneczko :D Ten fragment był zaskoczeniem dla mnie samej :D
UsuńTom też była dla mnie zaskoczeniem. Na moment stałam się nim i już wiedziałam, którą drogą musi iść. To stało się samo z siebie. Lubię takie momenty, kiedy mam jakąś niepewność, zamykam oczy i pozwalam sobie poczuć jego emocje i już wiem. Po prostu. To takie inspirujące, kiedy tekst sam się pisze. Uwielbiam to.
ok, ja tu w innej sprawie. pewnie źle myślę, ale z tego co powertowałam, to opowiadanie powinno skończyć się dokładnie 50 miesięcy po ich rozstaniu. chodzi mi o ten czas, co jest w 63 nocie. bo nadmieniłaś tam, że minęło 5 lat. pewnie źle myślę, ale tam jest pewna, że coś dobiegnie końca... ej, czyżby jej związek z Javierem i zbliżający się rozwód, bo Tom się ogarnął? albo że jest w ciąży z nim (Tomem) i musi to powiedzieć J? (co ja pierd.ole...)
OdpowiedzUsuńtak czy siak, myślę, że akcja już niekoniecznie to, co napisałam na górze, może skończyć się po 5 latach od rozstania, ale coś wtedy na bank będzie... bo nie zaznaczyłabyś tego!
a co do odcinka...
*fanfary*, brawo Tom, wy faceci jednak macie zapłon i szybkość myślenia. ważne, że w ogóle. lepiej późno niż wcale. jestem ciekawa co będzie, skoro (na asku widziałam) mają się pobrać za 3 miesiące... może być ciekawie. ba, na bank będzie.
i cieszę się szczęściem Margo i Gustava; zasłużyli! niech im się dobrze wiedzie :) dzieci mieć nie będą, ale kto wie... (różne są przypadki w medycynie xD)
no i najważniejsze: Rainie wróciła do domu i do Billa. choć jeden z nich jest już szczęśliwy. czekam na drugiego ^^
pozdrawiam!!
Sądziłam, że uda mi się nanieść poprawki w 63, zanim ktoś zauważy :D Początkowo ten okres miał trwać 5 lat, ale zmieniłam zdanie. Inaczej rozłożyłam fabułę i są 3. Wszystko już jest na miejscu. Do listopada już tuż, tuż.
UsuńJak zwykle cudownie. Nie mogę się doczekać 97 bo bedzie zaskakujący i zapewne bedzie w nim spotkanie Scarlett i Toma na co skrycie liczę. Dobrze że Rainie już wróciła teraz Bill zazna szcęścia na które tak długo czekał. A ja czekam na te dobre rzeczy które obiecałaś że będą:) Jednocześnie zrobię trochę autoreklamy i zaprosze na swój blog również o th , nie tak dobry jak Dark ale zachęcam do przeczytania i komentowania.
OdpowiedzUsuńSheila
I z tego zafascynowania odcinkiem nie podałam adresu
OdpowiedzUsuń:P http://uciekajac-przed-soba-goniac-ciebie.blogspot.com/
Jeszcze raz Sheila
Droga Dark ,
OdpowiedzUsuńto jak napisałaś ten rozdział to po prostu mistrzostwo! Czytam go trzeci raz i coraz bardziej mi się on podoba...Przez całego prinza uważam ,że masz talent ,ale ten rozdział dopiero uświadomił mi jak wielki ... Ogromnie cieszę się ,że Tom w końcu uświadomił sobie jak bardzo kocha Scarlett i to ,że tylko z nią może być szczęśliwy - naprawdę długo na to czekałam....
Margo i Gustaw - ostatnio pisałam ,że chciałabym abyś uchyliła nam kawałeczek ich szczęści i co ? Wchodzę na Prinza ,żeby sprawdzić co tu słychać ,a tu nie dość ,że nowa cudowna notka ( ekspresowe tępo) to jeszcze moje prośby zostały wysłuchane i to w jakim stylu ! Pisałaś wcześniej ,że nie jesteś do końca przekonana co do tych "pikantniejszych" scen w twoim wykonaniu ,a tu proszę taka niespodzianka! Naprawdę fajnie napisane ,ze smakiem , dobrze się czyta - mam nadzieję na więcej takich scen :)
Bil i Raini - tylko jedno słowo NARESZCIE !! A do tego ten utwór pełen nadziei, niepewność...
Ja także nie mogę doczekać się następnego rozdziału i mam takie dziwne przeczucie ,że będzie on szybciej niż myślę ...
Pozdrawiam ,
T.
PS "Nie wiem, czy wystarczy nam sił, żeby tak kochać w zagubionych drogach życia, żeby w górskich potokach pisać imię miłości, nie wiem czy wystarczy nam sił, żeby dzielić się uczuciem jak chlebem, kiedy w oczach lśnią łzy nadziei, a w sercu brzmią kroki przeszłości." - autor nieznany
Ależ piękny ten cytat! Wykorzystam go kiedyś, dobrze?
UsuńA więc to były Twoje prośby? Dobrze wiedzieć ;) Pisanie o Billu i Rainie to dla mnie afrodyzjak. Są ogromnym odstępstwem od tych wszystkich trudnych rzeczy, które się działy w Prinzu do tej pory.
Jeśli chodzi o Margo i Gustava to napisałam to pod wpływem chwili. Nawet za bardzo nie sprawdzałam, żeby nie pokasować za dużo :D Ale no chyba się udało.
Oczywiście , to byłby zaszczyt gdybyś go wykorzystała ; )
UsuńT.
Dark, mimo że od kilku rozdziałow nie komentowałam, to wiedz że jestem i czytam cały czas.
OdpowiedzUsuńAkcja nabiera tempa i rumieńców co mi sie podoba, bo już też tęsknie za S i T, ale ten rozdział był jaki "powrót do przeszłości" Niczym dawny Prinz. i bardzo mi sie to podoba. :) Przeczytałam go na wydechu i szczescie Gustava i Margo jest zaraźliwe :P
Tom w koncu zmądrzal - brawo :)
Ale wzruszyłas mnie wątkiem Rainie i tej milosci, ktora mimo uplywu czasu nadal jest w niej i Billu, i to widac, slychac i czuc :)) Ale mysle, ze to dopiero poczatek.
Życze weny i pozdrawiam.
Lena.
Miło wiedzieć, że wciąż jesteś ;) Ostatni post był dla mnie taką wisienką. Zdarzyło się mnóstwo pięknych rzeczy, pomimo trudów. A teraz będzie działo się wiele równie fajnych rzeczy. 97 pisze się bardzo szybko. Mam nadzieję, że sesja mi za bardzo nie przeszkodzi w tworzeniu :D
UsuńJak dla mnie najlepszy odcinek od jakiegoś czasu. Przeczytałam tak szybko, że fotoradar przy suwaczku mógłby mi zrobić zdjęcie. Niesamowite!
OdpowiedzUsuńDziękuję pięknie.
Usuń