Zapomniałam o dedykacji:
Dla MajS,
za każde Twoje słowo.
*
35. miesiąc od rozstania; 17. września 2014, Berlin
Dla MajS,
za każde Twoje słowo.
*
35. miesiąc od rozstania; 17. września 2014, Berlin
Margo zastała Gustava siedzącego na tarasie. Gdyby palił,
pewnie miałby w ustach papierosa, ale na szczęście jej mąż był odporny na ten
nałóg. Choć wolałaby papierosy od jego myśli o przeszłości. Od spotkania
Caroline minęły trzy dni. Trzy długie dni pełne ciszy i smutku w jego oczach.
Bała się tego. Wzięli ślub z zupełnie nietypowych powodów i dlatego pojawienie
się na ich drodze największego symbolu przeszłości Gustava mogło mocno zachwiać
życie, które powoli razem budowali. On kochał Caroline ponad wszystko. Ponad
siebie, ponad rodzinę, ponad wyrzeczenia i trudności. Kochał? Czy to był na
pewno czas przeszły?
Poznała go w momencie, kiedy ta miłość została
sponiewierana. Leczenie Caroline było jego jedyną nadzieją. Kiedy wyglądało na
to, że przynosi efekty, nie mógł być szczęśliwszy, a potem ni stąd ni zowąd ona
mu to wszystko zabrała. Po wielu trudach, po tym jak musiała zaprzeć się samej
siebie, żeby wyjść z nałogu, uciekła z ośrodka, zostawiając go z niczym. Margo
obawiała się, że te wszystkie wspomnienia doszczętnie zburzą to, co zbudowali.
Gustav kochał Caroline. A ją… ją też kochał, ale czy wystarczająco mocno, żeby
dwa miesiące po ślubie to się nie rozpadło? Przysiadła obok niego. Nie miała na
tyle odwagi, żeby usiąść mu na kolanach albo chociażby go dotknąć. Milczała. Na
słowa też nie miała odwagi. Poza niezbędnymi uwagami nie mówił nic. Nie wracał
do spotkania Caroline. Nie wyrażał najmniejszej opinii na temat tego, co
zaszło. Milczał. To wystarczyło Margo za odpowiedź i dlatego bardzo mocno się
bała. Szczęście trwało dwa krótkie miesiące. Czyżby nadszedł jego koniec?
Niemożliwe. Nie mogła na to pozwolić. Wierzyła, że Gustav też na to nie
pozwoli. Jednak i tak się bała.
- Przepraszam – odparł po chwili.
- Nie masz za co – odpowiedziała starając się przybrać
jak najbardziej optymistyczny ton. Uśmiechnęła się, zerkając na niego.
- Mam. Oboje o tym wiemy, ale chyba nie radzę sobie z
tym, że ją zobaczyłem. Sądziłem, że ona nie żyje. Myślałem, że mam to za sobą.
Tamto życie. Dlatego to tak bardzo wytrąciło mnie z równowagi. Mniej zdziwiłbym
się widząc moją zmarłą babcię.
- Wiem o tym.
- Muszę się uporać z tym, co czuję.
- Nie będę cię poganiać.
- Ale wiesz z czego zdałem sobie sprawę?
- Powiedz mi – zebrała się na odwagę i dotknęła jego
ręki. Delikatnie wsunęła swoją w jego dłoń, a Gustav ścisnął ich palce. Kamień
spadł jej z serca. Nie odtrącił jej.
- Uświadomiłem sobie, jak wyglądałoby moje życie przy
niej. Zobaczyłem to na zasadzie kontrastu i sądzę, że przy niej byłbym bardzo
nieszczęśliwym człowiekiem. Wciąż zastanawiałbym się, czy wróci do domu, czy
może odwiedzi mnie policja i oznajmi, że Caroline leży gdzieś martwa, bo poszła
na złoty. Żyłbym w ciągłej niepewności. A ty dajesz mi ciepło, miłość i
zrozumienie – spojrzał na Margo i mocniej uścisnął jej dłoń. – Ty dajesz mi
życie, a ona niosła za sobą tylko śmierć. Cieszę się, że cię mam, że jesteś, że
przyszłaś tu i chcesz pocieszyć mnie po tym, jak oberwałem od niej po raz kolejny.
Choć wiesz, że myślę o kobiecie, którą kiedyś kochałem. Jesteś cudowna, Margo –
ucałował jej dłoń i przytulił do niej policzek. – Jesteś najlepszym, co mnie
spotkało, ale dziś proszę cię o czas.
- Dostaniesz go tyle ile potrzebujesz, mężu. Nie ślubowałam
ci tylko w dobrym zdrowiu i radości. Ślubowałam ci też w trudach i tego
dotrzymam. Martwię się o ciebie. Nie chcę, żebyś cierpiał.
- Nie cierpię. Po prostu zaskoczył mnie fakt, że ona
żyje. Łatwiej było się pogodzić z jej odejściem, kiedy sądziłem, że umarła.
Muszę ochłonąć i pozwolić tym wspomnieniom wchłonąć się z powrotem.
- Poczekam – uśmiechnęła się delikatnie.
- Nie kocham jej już. Kocham wspomnienie, ale to nawet
chyba nie jest miłość. Co to miłość uczę się od ciebie, żono – Margo wzięła głęboki
oddech, żeby łzy nie wymknęły się jej spod kontroli. Pochyliła się i na moment
przytuliła się do niego.
- Będę pilnować, żebyś mi za daleko nie uciekł –
podniosła się i wygładziła sukienkę. Nową, brzoskwiniową. Chciała mu się w niej
podobać, ale chyba nie zauważył. – Zaraz będzie tort – dodała na odchodne.
Saoirse z radością przyjmowała każdy prezent. Mniej
chętnie rozdawała buziaki, ale jak na dwulatkę, dzielnie zniosła ten koncert
czułości. Liv kupiła jej specjalnie na urodziny śliczną, zieloną sukienkę,
która miała współgrać z kolorem jej oczu. Loczki związała jej w palemkę na
czubku głowy i tak oto Saoirse Listing prezentowała się jak okaz niewinności.
Dobrze, że chociaż stwarzała taki pozór, bo jak tylko z pomocą taty udało jej
się odpakować wszystkie prezenty, to znów stała się sobą i wszędzie było jej
pełno. Jej białe rajstopki szybko zapomniały, że były białe.
Przyjęcie urodzinowe miało odbyć się w mieszkaniu Liv i
Georga, jednak jako że wciąż niemal świeciło pustkami, więc organizacja przyjęcia
okazała się niemożliwa. A wszystko przez to, że Liv nie potrafiła zdecydować się,
w jakim stylu chciała urządzić mieszkanie. Uznała, że nigdzie im się nie
spieszyło, mieli czas i mogła pozwolić sobie, żeby wszystko zostało dokładnie
przemyślane.
Na drugie urodziny Saoirse została zaproszona cała
rodzina. Rodzina dosłownie i w przenośni. Przyjechali rodzice Georga, jego
babcia, a także Pierre i Hugo. Nie zabrało też Simone i Gordona, a nawet
Dominika. To była świetna okazja na przygotowanie spotkania wszystkich
najbliższych, na co zazwyczaj nikt nie miał czasu. Dzieci bawiły się w salonie,
a Candy, jako że nie czuła się wystarczająco dorosła, by siedzieć ze starszymi,
postanowiła zająć się maluchami. Scarlett raz po raz zostawała wyciągana przez
swoją chrześniaczkę do zabawy, ponieważ bardzo zapulsowała u niej najnowszą
Barbie. Dostała jeszcze dwie inne, więc Candy najbardziej zainteresowała opieką
właśnie nad Saoirse. Lexie i Roxie zajęły się budowaniem z klocków, a Nico
kolorował.
Blondynka zdążyła wrócić do jadalni z zamiarem dopicia i
tak już zimnej kawy, gdy w drzwiach stanął mocno spóźniony Tom. Prędko zdjął
buty i odwiesił kurtkę, starając się nie robić zbyt wielkiego zamieszania. Przywitał
go Georg. Saoirse, wiedząc na co się szykuje, przyszła do niego, mamrocząc po
swojemu „cześć wujku”. Wziął ją na ręce i wręczył prezent. Scarlett poczuła,
jak coś ścisnęło jej się w sercu. Dziewczynka była zachwycona różowym papierem
w fioletowe serduszka, który zapowiadał bardzo dziewczyńską zawartość. Tom uśmiechnął
się, spoglądając na rozradowaną Saoirse, a Scarlett coś się przypomniało. Znów.
Scarlett, wchodząc
do sypialni, przeciągnęła się niczym kotka. Gniazdko uwite z kołdry, w którym
spał Liam, jeszcze wtedy kiedy wychodziła wziąć prysznic, było puste, a
chłopiec spoczywał na kolanach taty, wierzgając i wydając z siebie
niezidentyfikowane piski. Tom wykładał mu coś bardzo uważnie i z wielką powagą,
wymachując przy tym palcem. Liama zdecydowanie bardziej interesował poruszający
się palec ojca, niż jego wykład. Westchnęła przeciągle, kręcąc głową. Miała
cichą nadzieję, że Liam będzie już spał do pierwszej nocnej pobudki. Rozpuściła
włosy i przeczesała je palcami, po czym przeszła do swoich chłopców. Zburzyła
gniazdko, odrzucając kołdrę i przygotowała łóżko do snu. Kiedy już usadowiła
się wygodnie, wzięła synka od Toma, a on sam obszedł łóżko i położył się obok.
- Zachowujesz się,
jakbyś nie jadł miesiąc – skarciła go głosem pełnym rozbawienia, kiedy chłopiec
wyczuł jej bliskość i zaczął wydawać z siebie charakterystyczne postękiwanie.
Malec najwyraźniej nie wziął do siebie reprymendy mamy, bo kiedy tylko
przystawiła go do piersi, zaczął jeść z wielkim zapałem. Swoją malutką rączką
objął jej pełną pierś i zaczął ją delikatnie poklepywać. Zaśmiała się cicho i
spojrzała na Toma, który przyglądał się wszystkiemu. Leżał na boku, wspierając
głowę na ugiętej ręce. Wyglądał na zafascynowanego poczynaniami Liama. – Byłam
dziś u lekarza – odparła, uśmiechając się szerzej.
- Co powiedział? –
zapytał, gładząc opuszkiem najpierw pyzaty policzek synka, a potem jego mamy.
Scarlett westchnęła pod wpływem jego czułego dotyku. Tom nie mógł odmówić sobie
skradnięcia pocałunku z jej miękkich ust, a gdy chciał się już odsunąć,
przytrzymała go, obejmując wolną ręką jego kark i na powrót przyciągnęła go do
siebie, by pocałować go długo i leniwie.
- Powiedział, że
bardzo ładnie się zagoiłam i już tylko ode mnie zależy, kiedy będę gotowa, by…
- udała, że próbuje przypomnieć sobie słowa lekarza. – By ukrócić męki mego
lubego i zakończyć jego niepokalaną uciechami cielesnymi egzystencję – odrzekła
tonem znawcy, lecz w jej oczach kryła się wesołość.
- Znając Schulza,
użył mniej poetyckich określeń – powiedział z łobuzerskim uśmiechem, a Scarlett
pokiwała głową, śmiejąc się cicho.
- Tak się
zastanawiam, czy wciąż obstajesz przy tej gromadzie dzieci?
- Oczywiście, Liam
musi mieć mnóstwo rodzeństwa i osobiście dopilnuję, by to przedsięwzięcie
zostało solidnie przeprowadzone, ale najpierw będę musiał poćwiczyć, bo po tylu
miesiącach nie mam pewności, czy wciąż potrafię zabrać się do rzeczy – odparł
zupełnie poważnie, na co Scarlett wybuchła śmiechem, budząc tym Liama.
Westchnęła i delikatnie podsunęła mu pierś. Zupełnie niezadowolony z tego, że
wyrwano go z pierwszego snu, zaczął płakać, na co brunetka uśmiechnęła się
słodko do Toma.
- Pooooonoś go – poprosiła.
W czasie, kiedy wziął chłopca i zaczął z nim wędrówkę po pokoju, zapięła
koszulę i wygodnie ułożyła się na posłaniu. Tak bardzo ukochała sobie widok
Toma, kołyszącego ich synka. Uświadomiła sobie, że to nigdy nie zostało
uwiecznione, więc prędko chwyciła telefon i zrobiła kilka zdjęć pod każdym
możliwym kątem i z każdej możliwej strony. Byli razem tak cudowni. Byli
miłością jej życia. Tom ze swoją kojącą siłą i Liam tak kruchy i bezbronny w
jego ramionach. Trzymał go pionowo, a malec opierając policzek na ramieniu
taty, już niemal spał. Ślina toczyła się z jego buzi, spływając po ramieniu
Toma, ale on zdawał się tego nie czuć. Jedną rękę trzymał pod pupą Liama, a
drugą na pleckach i gładził je delikatnie. Malec budził się jeszcze kilka razy
i zasnął dopiero, kiedy solidnie mu się odbiło. Tom cierpliwie nosił go jeszcze
kilka długich chwil, by upewnić się, że spał spokojnie. Był wobec niego taki
delikatny i ostrożny, tak dbał, by było mu dobrze i wygodnie. Tom był cudownym
ojcem. Kiedy skierował się do drzwi, by zanieść maluszka do jego pokoju,
Scarlett zrobiła jeszcze jedno zdjęcie, na którym uwieczniła szerokie ramiona
Toma i malutką główkę Liama ufnie wtulonego w ojca1.
- Rośnij zdrowa – powiedział, całując ją w policzek, a
dziewczynka posłała mu swój najbardziej ujmujący uśmiech. Charyzmy raczej nie
odziedziczyła po tatusiu. Scarlett uśmiechnęła się do siebie. Nie wiedziała,
czy bardziej do wspomnień, czy może do obrazka, któremu się przyglądała. Tom za
każdym razem zmuszał ją do refleksji, jednak do tej pory widok jego z dzieckiem
sprawiał jej ból. Dziś czuła jedynie nostalgię, może rozrzewnienie. Nie przeżywała
tego, nie targały nią skrajne emocje. To przeminęło. Zostały wspomnienia i to było
takie… napawające spokojem. Oswoiła się z tym, jak wpływa na nią jego
towarzystwo. Zakopali topór wojenny. Nie czuła się wyczerpana emocjami za
każdym razem, gdy go widziała. W pewnym momencie zaszła diametralna zmiana.
Dobra zmiana. Odetchnęła, spoglądając w
jego kierunku. W ramionach Toma dziewczynka wydawała się taka malutka i
bezpieczna. Mówił coś do niej, a ona śmiała się. Połaskotał ją po brzuszku, a
ona pisnęła z radości. „Odpakujesz?” – poprosiła, a on postawił ją na podłodze
i pomógł rozerwać papier. Był skupiony na niej i nie przejmował się tym, że się
nie przywitał z resztą rodziny. Zajął się jubilatką. Była najważniejsza.
Popisywała się przed wujkiem. Biegała wokół niego, skakała, starała się
rozrywać opakowanie, a on ją chwalił i mówił do niej, jak do dorosłej.
Zachwycona jego atencją, wydawała z siebie radosne okrzyki. Liv oczywiście
dokumentowała ten moment. W całym tym zamieszaniu nie mógł spostrzec, że był
obserwowany przez jedną parę niebieskich oczu. Nie mógł wiedzieć, że pierwszy
raz od dawna te wspomnienia przyniosły uśmiech, a nie łzy. Pomógł dziewczynce
wyjąć lalkę z drucików i poskładać akcesoria. Mała, uradowana kolejnym
prezentem, podbiegła do Scarlett i znów chwyciła ją za rękę. Blondynka, chcąc
nie chcąc, pozwoliła się do niego zaprowadzić i przykucnęła. Tom zerknął na
nią, ale dalej walczył z opakowaniem zabawki.
- Ciocia, patrz! – wskazała na lalkę. – Taka sama jak od
ciebie! – powiedziała głosem pełnym zachwytu i ukucnęła obok Toma. Zdziwiony
podniósł wzrok na blondynkę.
- Taka sama? – zapytał, a ona pokiwała głową. Żadne z
nich nie skomentowało tego faktu. W sumie nie powinno ich to dziwić. – Może
powinniśmy wymienić na inną, co Sisi? Po co ci dwie takie same – zagadnął.
- Ma być – odparła buńczucznie, tuląc lalkę do siebie. Uśmiechnął
się i pokiwał głową.
- Skarbie, a co się mówi, kiedy dostajemy prezent? –
Saoirse popatrzyła skonsternowana na ciocię. – Dzię..? – zaczęła.
- Dziękuję! – mała wykrzyknęła uradowana, że jej się
przypomniało i pobiegła do Candy pokazać jej nowy nabytek. Tom zaczął zbierać
śmieci. Scarlett pozbierała resztę zabawek i zaniosła je dziewczynkom.
- Tak w ogóle to: cześć – odparł, kiedy spotkali się w
holu. Scarlett uśmiechnęła się, odpowiadając mu, a Tom zbliżył się i objąwszy
ją delikatnie ręką w pasie, ucałował ją w policzek. Robił to za każdym razem,
gdy się widzieli. Witał się z nią tak, by móc ją dotknąć i pocałować. Nieważne,
że ciśnienie skakało je do dwustu dwudziestu, gdy czuła jego dotyk. A co
najważniejsze bardzo, ale to bardzo jej się to podobało. Starała się zachować,
jakby wcale nic nie poczuła. – Muszę ci o czymś powiedzieć, tylko się przywitam
– odparł, kiedy przepuszczał ją wejściu. Na całe szczęście nie mogła wiedzieć,
że wykorzystał okazję, by dokładnie jej się przyjrzeć. Tym razem miała na sobie
koralową, lekko rozkloszowaną sukienkę przed kolano z dekoltem w łódkę i rękawem trzy czwarte. Usiadła i napiła się
kawy. Liv uśmiechnęła się do niej konspiracyjnie i puściła jej oko. Scarlett
miała świadomość, że rodzina snuła plany ich rychłego zejścia. Jednak starała
się o tym nie myśleć. Nie mogła do tego wracać, bo to jeszcze bardziej
skomplikowałoby jej i tak skomplikowaną sytuację. Mieszkała z Javierem, a serce
biło jej jak szalone, kiedy Tom przypadkowo ją dotknął. Coś tu nie grało.
Musiała to wszystko uporządkować, pozbierać myśli, ale nie teraz. Teraz
zajmowała się Jessicą i wystarczył jej fakt, że nie skakali sobie do gardeł. –
Przepraszam, że się spóźniłem – odparł, kiedy już siedział, a potem spojrzał na
nią. – Dzwonił do mnie zarządca cmentarza.
- Co się stało? – spytała.
- Ktoś ukradł mosiądz z nagrobka Liama.
- Świetnie – westchnęła. – Mosiądz jest w cenie – pokręciła
głową zrezygnowana. Ktoś okradł grób ich synka. Przed chwilą wspominała, jak
cudownie było, gdy Tom nosił go w ramionach, a teraz musiała myśleć o tym, czym
zastąpić litery na jego płycie nagrobnej. – Musimy wstawić nowe litery i krzyż.
Coś jeszcze zginęło? – zapytała zmartwiona.
- Nie, na szczęście nie.
- A u Nico? Sprawdzałeś? – wytrąciła się Sophie.
- Wszystko jest w porządku. Znaczy wydaje mi się, że
chcieli ukraść wieczną lampkę, bo wygląda, jakby ktoś próbował ją wyrwać, ale
generalnie wszystko wygląda dobrze.
- No tak, Nico ma żeliwne.
- Gnoje – mruknęła Scarlett. – Musimy to załatwić. Chyba
nie warto znów kłaść mosiądzu, bo zniknie – zastanawiała się.
- Możemy wybrać żeliwne litery albo złocenie.
- Tylko na ciemnym granicie to nie będzie dobrze
wyglądać. Chyba, że te żeliwne litery będą pozłocone.
- Trzeba byłoby to załatwić z kamieniarzem. Mogę zająć
się tym, jeśli nie masz czasu – zaproponował.
- Nie będziesz załatwiał tego sam. Wystarczy, że raz już
to zrobiłeś – podniosła spojrzenie na jego oczy. Jak zwykle spotkała w nich
zrozumienie. Miała wrażenie, że był zadowolony z jej odpowiedzi. – Ja jestem
tutaj do niedzieli, potem lecę do Londynu.
- Ja mogę jechać nawet jutro.
- Świetnie. Możemy to załatwić rano?
- Jak najbardziej – odparł, przypatrując się Scarlett. Od
bardzo dawna nie rozmawiali ze sobą o takich zwykłych sprawach. Nie konsultowali
się w kwestiach związanych z utrzymaniem domu, ani tych dotyczących nagrobka. W
ogóle nie mieli ze sobą kontaktu, więc taka zwykła wymiana zdań obojgu wydawała
się czymś niesamowitym. Zupełnie, jakby poznawali się po raz kolejny. Inne
rozmowy przy stole ucichły, ale Scarlett tego nie zauważyła. Była zbyt
zaabsorbowana naruszeniem grobu Liama. To byłą dla niej świętość, którą ktoś
zniszczył. Zupełnie, jakby uczyniono jej dziecku krzywdę.
Natomiast Tom miał świadomość, że wszyscy im kibicowali. Od
momentu rozstania, życzyli im zejścia. Nasłuchiwali, czy w ich wypowiedziach
nie kryją się aluzje albo cokolwiek, co pomoże pojąć, co tak właściwie między
nimi się działo. Sam chciałby to wiedzieć. Jego postawa świadczyła o tym, że
byli w naprawdę dobrych stosunkach. Scarlett chyba nie postrzegała tego, jako
próby powrotu. Miała zbyt wiele na głowie, żeby skupiać się na tym. Nie łudził
się, że poświęcała mu wiele czasu. Bill powiedział mu, że cieszyła się, że znów
ze sobą normalnie rozmawiali. Nie wspominała nic o tym, że jego intencje
wydawały się jej czymś innym, niż próbą nawiązania porozumienia. Dla Toma to
był dobry znak, bo chciał w tym momencie decydować o tak ważnych sprawach, jak
ich związek. Jednocześnie miał świadomość tego, że musiał trzymać rękę na pulsie,
pokazywać Scarlett, że przy niej był. Ryzykował i czekał, bo miała teraz tak
dużo na głowie. Mogłaby źle odczytać jego zamiary, a tego nie chciał. Ta
rozmowa, te decyzje, to wszystko musiało odbyć się w dobrym miejscu i czasie.
Nie w momencie, kiedy walczyła o życie Jessici, a on był w nieustannych
rozjazdach. Wiedział, że igrał z ogniem, bo w każdej chwili Fontaine mógł
zrobić coś, co mu ją odbierze, ale podświadomie czuł, że wszystko skończy się
dobrze. Wszystko mówiło mu, że Scarlett czuła to samo, choć jeszcze nie
pozwoliła sobie na uświadomienie tego. Czuł jak reagowała na jego dotyk. W tym
względzie zmieniło się bardzo niewiele i wciąż pachniała wanilią. Spojrzał na
Billa. Brat uśmiechnął się do niego i objął Rainie ramieniem. Wszystko szło
idealnie.
- A jak daleko jesteś z koncertem? – z zamyślenia wyrwał
go głos Sophie. Ponownie utkwił wzrok w Scarlett. Na ustach miała szminkę pod
kolor do sukienki. Znacznie skróciła włosy. Jednak pomimo tego, że nie
prezentowały się tak imponująco, jak wcześniej, to musiał stwierdzić, że w
naturalnym blondzie było jej bardzo do twarzy. Ożywiła się.
- Na dziewięćdziesiąt dziewięć procent koncert odbędzie
się dwudziestego czwartego października. Wszelkie banery reklamowe, plakaty i
bilety są gotowe. Trzeba je tylko wydrukować. To będzie ekspresowa akcja, ale
wszystko ruszy dopiero w poniedziałek, kiedy spotkam się z Dirty Mouses.
- A czemu to od nich zależy? – zapytała Rainie.
- Bo to ulubiony zespół Jess. Jeżeli będą mogli się
pojawić tego dnia, to organizujemy się w piątek, a jeżeli nie, to każdy inny
dzień. Mamy dowolność, ponieważ hala nie będzie użytkowana w tych dniach.
- Jak udało ci się załatwić to wszystko za darmo? – tym
razem zapytała ją Julie.
- Firma organizująca koncerty nie chciała nam pomóc, więc
złożyłam oświadczenie, że obsłużą moją następną trasę, jeżeli tym razem nie
wezmą pieniędzy. Współpracowałam z nimi przy pierwszej Introduce Myself, są
dobrzy, więc się nie wahałam. A jeżeli chodzi o halę, to obiecałam grać tam
każdy koncert jaki dam w Berlinie. Strasznie dużo biurokracji, ale się udało. Jessica
nie wie, że jest szansa na pojawienie się Dirty Mouses. Chcę jej zrobić
niespodziankę. Wymyśliłam, że chłopaki pojadą do niej do szpitala i zagrają
medley jej ulubionych piosenek. Dlatego lecę osobiście.
- Pokochałaś tą małą, co? – wtrącił Pierre.
- Ona jest niesamowita – odparła z czułością. – W sumie
mogłaby być moją siostrą, ale… wizyty w Domu Dziecka pokazały mi, że moja
tragedia ma w pewien sposób drugą stronę medalu. Bo istnieją nie tylko rodzice,
którzy tracą dzieci, a też dzieci, które tracą rodziców – w jej głosie dało się
słyszeć melancholię, ale nie żal, który do nie dawna towarzyszył każdemu
wspomnieniu o dzieciach. – To mnie otrzeźwiło. Poznałam tam trzydzieści sześć
historii dzieci, które straciły rodziców, których rodzice nie chcieli, które są
same i jak niczego pragną miłości. Ja tą miłość miałam i starałam się dać im z
siebie jak najwięcej. Jednak jestem jedna i nie mogłam pokochać każdego. Nie
mogłam pomóc każdemu. Funduję stypendia, szukam dla nich pracy, robię, co mogę,
ale to wciąż za mało. A Jessica nigdy niczego ode mnie nie oczekiwała, tylko
patrzyła błagając o zainteresowanie. Przeraziłam się, jak bardzo była samotna.
Jak bardzo cierpiała. Większość tamtejszych dzieci nie zna swoich rodziców albo
słabo ich pamięta, a ona miała cudowny dom, kochających mamę i tatę. Straciła
to wszystko przez wypadek. Żaden krewny nie chciał się nią zaopiekować, więc
jako siedmiolatka musiała zamieszkać w Domu Dziecka. Ona chyba do tej pory nie
pogodziła się z tym wszystkim. Jest niesamowicie mądra i dobra. Czuję, że muszę
nad nią czuwać.
- Co zrobisz, kiedy operacja się powiedzie?
- Zapewnię jej jak najlepsze warunki. Niestety nie mogę
jej zabrać do siebie, ale będę robić wszystko, żeby było jej dobrze.
- W takich chwilach czujesz, że cała ta sława, szum i
wielkie pieniądze mają sens – dodał Bill, a Scarlett pokiwała głową.
- Wiesz, nie można zmusić nikogo do wydawania pieniędzy
na cele charytatywne, ale uważam, że każdy komu sprzyjał los, powinien to dobro
przekazywać dalej. Ja już znalazłam swój sposób. Coraz częściej myślę o
założeniu fundacji.
- Słowiczku, jesteś najlepszą osobą, jaką znam – Pierre
podszedł do Scarlett i wyściskał ją z całych sił. Potem ucałował ją w oba
policzki. Roześmiała się, odwzajemniając ten koncert czułości. Pewnie posłałby
więcej peanów na jej cześć, gdyby do pokoju nie wpadł Nico. Skierował się
prosto do cioci i wskrobał na jej kolana. Ubrudził jej sukienkę czekoladą, ale
nie zwróciła na to uwagi.
- Co sobie pan życzy? – spytała, spoglądając z czułością
na bratanka.
- Ciociu, czy napisałaś jakieś nowe bajki? – zapytał z
nadzieją w głosie.
- No pewnie. Mam je dziś przy sobie i koniecznie
potrzebuję twojej oceny, co ty na to?
- Chętnie! – wykrzyknął, rozpromieniając się. – A są z
borsukiem?
- Oczywiście, znów napsocił Klarze – uśmiechnęła się. Nico
uwielbiał borsuka Tommy’ego. Zawsze wyczekiwał bajek, w których odgrywał główną
rolę. Zaśmiewał się z jego psikusów i zazwyczaj wtedy czytanie do snu
przynosiło odwrotny skutek.
- A co to za bajki? – zainteresowała się Rainie.
- Ciocia pisze bajki o wiewiórce Klarze i borsuku
Tommy’m, którzy mieszkają w Poziomkowym Lesie. Ten borsuk ciągle dokucza innym
zwierzątkom, a wiewiórka uczy go, jak powinien postępować – wyjaśnił.
- Borsuk Tommy? – Bill uśmiechnął się, unosząc brwi.
Zerknął na brata, który nie wyglądał na zaskoczonego. Natomiast Scarlett miała
lekko zaróżowione policzki. Nie wiedział, czy to od dźwigania Nico, czy tematu
borsuka Tommy’ego, ale śmiał skłaniać się ku temu drugiemu. – Szkoda, że nie
osiołek – dodał, co wywołało śmiech u niektórych.
- Te bajki powstały dla Liama – odparła, nie spoglądając
na Toma. – Wróciłam do nich, kiedy przesiadywałam godzinami pod salą Jessici.
- Dużo ich masz?
- Całkiem sporo. Nie mam zbyt wiele czasu na pisanie.
Robię to w wolnych chwilach, a potem Julie i Liv testują je na dzieciach. Candy
też je czytała.
- Czy twój borsuk jest dalej tak samo paskudny, jak był
kiedyś? – słysząc pytanie Toma, a raczej tembr jego głosu, dostała gęsiej
skórki. Nie mogła go zignorować, a Nico nie czuł się w obowiązku składania
kolejnych wyjaśnień na temat jej bajek. Te historyjki były kolejnym ogniwem z
przeszłości, które ich łączyło. Miała wrażenie, że w tym pytaniu kryło się
znacznie więcej, niż wypowiedział na głos. Miała wrażenie, że chciał sprawdzić,
czy pamiętała. Nie raz wymyślali wspólnie najróżniejsze głupstwa, próbując
skłonić Liama do spania. Ich śmiech tylko wybijał go ze snu, ale to były jedne
z najlepszych chwil, które spędzili we trójkę.
- Tak – uśmiechnęła się, spoglądając na niego. – Stale robi
Klarze psikusy. – To Tom wymyślił borsuka. Scarlett chciała, żeby to była mysz
i miał mieć na imię Rupert. Uległa, kiedy miała już dosyć jego wtrąceń typu: Tak,
synku to mysz, ale musisz wiedzieć, że wewnętrznie czuje się borsukiem. Nie
mogła skupić się na opowiadaniu Liamowi bajki, gdy w myślach miała mysz z
borsuczym kryzysem osobowości. Tak więc powstał borsuk Tommy.
- Wydanie tych bajek to byłby niezły pomysł – dodał.
- Następny! – sapnęła. – Dzieciom wystarczy, że będą
spisane w zeszycie. Prawda, Nico? – chłopiec pokiwał głową i popatrzył na
ciocię.
- A może dziś sama mi opowiesz?
- Z przyjemnością. Może razem wymyślimy coś nowego? Będziesz
miał jakieś pomysły? – chłopiec piszcząc z radości, zeskoczył z jej kolan i
wybiegł z pokoju. Po chwili dało się słyszeć, jak chwalił się siostrom, że
będzie wymyślał z ciocią bajki. Rozmowa przy stole znów toczyła się własnym
torem. Scarlett starła chusteczką czekoladę i sprawdziła maile. Javier był w
teraz w Francji, więc zazwyczaj korzystali z tej formy kontaktu. Odpisała, po
czym schowała telefon do torebki i podniosła wzrok, czując, że była obserwowana.
Patrzył na nią. W pierwszej chwili przestraszyła się, że spłonie rumieńcem albo
się speszy. Jednak nic takiego się nie stało. Podtrzymała jego spojrzenie i
uśmiechnęła się lekko. Znajdowali się w pokoju pełnym ludzi, ale czuła, jakby
byli tam sami. To nawet w jej głowie brzmiało zupełnie banalnie. Westchnęła. Minęły
trzy lata. Oboje bardzo się zmienili. Jednak w takich chwilach miała wrażenie,
że to wszystko przez co razem przeszli, zespoliło ich na tyle mocno, że
rozumieli się bez słów. Od powrotu bliźniaków z Nowego Jorku, ich relacje
uległy dużej zmianie. Być może minęło wystarczająco dużo czasu? Być może cały
ich żal zdążył się już wypalić? Być może dojrzeli do tego, by być ponad
wszelkimi niesnaskami, skoro tak czy siak musieli tolerować swoje towarzystwo?
Jednak przecież to, co czuła w stosunku do Toma, to nie była tylko akceptacja
jego osoby w towarzystwie. Co czuła patrząc na niego? Byli dwójką ludzi, których
silnie łączyła przeszłość, bardzo zagmatwana przeszłość, więc chyba powinna
przywyknąć do tego, że w wielu momentach będą nasuwać im się te same
skojarzenia, a niektóre słowa będą już zawsze miały szczególne znaczenie.
Nie rozumiała jeszcze tego, co w tym momencie przeżywała,
ale wiedziała, że to było dobre.
*
20. września 2014,
Loitsche
Jak w każdy wolny weekend, Tom zabierał do siebie Davida.
Jako, że w poniedziałek zaczynały się przesłuchania do DSDS, chciał w pełni
wykorzystać ten czas. To i tak niewystarczająco, aby przestał czuć się winny,
że poświęca mu tak mało czasu, ale starał się. Życie w rozjazdach okazało się
jeszcze trudniejsze, niż to w trasie. Z jednej strony podobała mu się wizja
bycia jurorem. To coś nowego, coś czego jeszcze nie robił i choć nie miał
pewności, czy się do tego nadawał, to chciał spróbować. Jednak z drugiej strony
chciał już wrócić, a najlepiej nigdzie nie wyjeżdżać. Najbardziej pragnął
wyznać Scarlett swoje uczucia, bo świadomość, że zmarnował już tyle czasu dobijała
go. Teraz nie miał na to większego wpływu i postanowił skupić się na synu.
Związał włosy w koczek i narzucił bluzę. Sam jeszcze nie wiedział, co będą
robić z Davidem. Lena miała go przyprowadzić, więc wyszedł na werandę i zapalił
papierosa. Mama poszła na spacer, Gordon załatwiał sprawy w Magdeburgu, a Bill,
Rainie i Candy jeszcze spali. Gdyby David nie zażyczył sobie spotkać się z nim
z samego rana, to też jeszcze by spał. Zaciągnął się dymem i powoli wypuścił go
z płuc. Bill, odkąd rzucił w Nowym Jorku, nie tykał papierosów. On jakoś nie
mógł się zebrać. Nie miał motywacji, żeby przestać palić. Coca leniwie
podbiegła do niego i położyła się u jego stóp, czekając na drapanie za uchem.
Nie zawiódł jej oczekiwań. Dopalił i zajął się psem. Zachwycona położyła się na
plecach, posyłając mu swoje najbardziej proszące spojrzenie, a Tom śmiejąc się,
głaskał ją i nadrapywał w jej ulubionych miejscach. Dla psów też miał teraz
mało czasu. Rufus podbiegł do bramy i zaczął szczekać. Od początku tak reagował
na Lenę. Tom podniósł się z miejsca, zostawiając zawiedzoną Cocę i poszedł
otworzyć bramę. David przyjechał rowerem, jak miał w zwyczaju. Przybili sobie
piątkę i pojechał zaparkować. Jak zwykle wymienił z Leną uprzejmości, podała mu
plecak syna i pouczyła, jak miał podać mu lekarstwo na kaszel. Miała już
odejść, ale cofnęła się, wzdychając ciężko. Ułamek chwili wahała się, czy
zacząć mówić.
- Powinieneś wiedzieć, że David miewa ostatnio problemy w
szkole – zaczęła niechętnie.
- Jak to? Nauka mu nie idzie? – zainteresował się.
- Nie, to nie to. Z niewiadomych mi przyczyn, dzieci
dokuczają mu na twój temat. Tak, jak ustaliliśmy David oficjalnie nosi twoje
nazwisko i od tego czasu dzieci naigrywają się z niego. Nie przyznał mi się do tego. Dowiedziałam się dopiero od
wychowawczyni, kiedy zostałam wezwana do szkoły. David dwukrotnie pobił się z
jednym z chłopców. W domu powiedział mi, że tamten chłopiec docinał mu, że nie
ma taty w domu, że może oglądać cię tylko w telewizji i tym podobne. Nie mam
pojęcia, skąd to się bierze, ale David stał się nerwowy i nie lubi chodzić do
szkoły. No i wciąż dochodzi do rękoczynów. Nauczycielka obiecała mi obserwować
sytuację, spróbować znaleźć źródło tych docinek, bo sama była z szokowana, że
dziecko wpadło na taki pomysł.
- Porozmawiam z nim – zapewnił ja, oglądając się na syna.
David witał się z psem. Lena także popatrzyła w tym kierunku.
- Próbowałam do niego dotrzeć, ale on nie chce mówić.
Kiedy poruszam ten temat wścieka się i na tym się kończy.
- Dobrze, że mi o tym powiedziałaś. Spróbuję dowiedzieć
się, o co chodzi.
- Dziękuję – wysiliła się na zmartwiony uśmiech. – Nie
chcę absorbować cię tym, co mogę rozwiązać sama, ale tym razem nie obejdę się
bez ciebie.
- Daj spokój, to też mój syn i chcę wiedzieć wszystko –
odpowiedział. Pokiwała głową.
- Dobrze, że jesteś, bo David bardzo cię potrzebuje –
powiedziała, nim synek podbiegł do nich.
- Przywitałem się z Cocą! – wykrzyknął zadowolony.
- A może byś tak się ze mną przywitał, co? – spytał niby
urażony, przyklękając. Rozłożył ramiona, a David przytulił się do niego.
Uściskał go równi mocno i podniósł się. Chłopiec wcale nie był już taki mały,
ani taki lekki, żeby nosić go na rękach. – No, tak lepiej. Pożegnaj się z mamą
i zabieram cię na wycieczkę – zadecydował, synek uścisnął go mocniej z radości
i wychylił się, żeby pocałować mamę. Lena przytuliła go i odeszła. A Tom zabrał
go do garażu. Problem, co do formy spędzania wspólnej soboty rozwiązał się sam.
Pół godziny później Tom zatrzymał auto na zupełnym
pustkowiu. David był zawiedziony końcem podróży. Uwielbiał jeździć z tatą, zwłaszcza
Audi R8. Lena miała nie najnowszy model Volkswagena Polo i jazda tym autem nie
dostarczała mu tyle emocji, co podróże z Tomem.
- Wysiadamy kolego – zarządził, a chłopiec niechętnie
odpiął pas.
- Dlaczego tu przyjechaliśmy? – zapytał chwilę później,
kiedy szli polną ścieżką. David mocno trzymał się jego ręki. Swoją drogą,
bardzo to lubił. Sam nie wiedział dlaczego, ale kiedy szedł z synem za rękę,
czuł jakąś taką dziwną radość. Może dumę? Zadowolenie? Sam nie umiał rozgryźć
tych uczuć. Spojrzał na niego. David
miał już prawie siedem lat. Ominęło go sporo. Nie widział jego pierwszego
kroku, ani nie słyszał jego pierwszego słowa. Nie towarzyszył mu pierwszego
dnia w szkole. Trochę tego żałował. Miał wspaniałego syna i nie wyobrażał sobie
życia bez niego. Jednak czasem wciąż zastanawiał się, jak to możliwe, że ten
mały człowiek był połową niego samego. Jak to możliwe, że on przypadkiem
stworzył takie wspaniałe dziecko. Był głupi i niedojrzały, ale David to jego
najlepszy w skutkach błąd młodości. Tom chciałby mieć go na co dzień, ale
wiedział, że to niemożliwe. Nie wyobrażał sobie siebie pomagającego mu przy
lekcjach albo karzącego go. Może to egoizm z jego strony, ale mimo wszystko,
tak było dobrze. Choć dużo dałby za więcej czasu z synem. No, ale nie mógł mieć
ciastka i zjeść ciastka.
- To jedno z moich ulubionych miejsc. Często zatrzymuję
się tutaj, jeżeli muszę o czymś pomyśleć.
- Dziś będziesz o czymś rozmyślał? – zapytał, spoglądając
na tatę swoimi brązowymi oczami.
- Nie, dziś chciałem z tobą pogadać.
- O czym? – zaciekawił się.
- O szkole, o kolegach – zaczął, bacznie przyglądając się
synkowi.
- Nie chcę mówić o szkole – burknął, wyszarpując rękę.
- Chyba musimy. Mama się martwi, a chyba nie chcesz, żeby
była smutna – powiedział spokojnie.
- Nie chcę, ale nie chcę też o tym rozmawiać, tato! – odparował,
przyspieszając.
- David – upomniał go, podnosząc nieznacznie głos. Tom
nie lubił używać tego tonu, ale - niestety lub stety - zawsze działał. Do
niedawna nie wiedział, że potrafił tak modulować głosem. Ojcostwo uczy wielu
rzeczy. Chłopiec poczuł się skarcony, bo nie tylko zwolnił, ale też skulił się
w sobie. – Zabrałem cię tutaj, bo chciałem, żebyśmy pogadali jak mężczyźni.
Mama za bardzo by to przeżywała, a tu słyszą nas tylko robale – synek wciąż na
niego nie patrzył. Szedł równo z nim, ale twardo patrzył w ziemię. – Podobno
inne dzieci śmieją się z ciebie, to prawda? – zapytał łagodnie. Nie miał
zielonego pojęcia, jak przeprowadza się takie rozmowy. Ojca nigdy nie było w
domu, a Gordon nigdy nie starał się zająć jego miejsca. Owszem karał ich,
pouczał, ale od takich rozmów zawsze była mama. – Odpowiedz mi – ponaglił, gdy
David nie kwapił się do rozmowy. – Czy dzieje się tak, bo nie mieszkasz z mamą
i tatą, jak inne dzieci? Bo wiesz, wujek Bill i ja, też mieszkaliśmy tylko z
mamą przez jakiś czas. Wiesz, że dziadek Gordon jest moim przyszywanym tatą. Ten
prawdziwy zostawił nas, gdy mieliśmy tyle lat co ty. Wiem, co przechodzisz
synku. Dlatego chciałem o tym z tobą pogadać.
- Nie chodzi o to – mruknął.
- A o co?
- Tia, Matheo i Daniel też nie mieszkają ze swoimi
tatusiami. Sophie nie ma mamusi, a Johannes mieszka z dziadkami, bo nie ma
rodziców. Pani w szkole rozmawiała z nami o rodzinie, o tym, że jeśli mieszka
się bez mamy i taty, to nie jest zła rodzina, tylko inna – wyjaśnił,
rozluźniając się odrobinę.
- Pani ma rację. To miło, że mówiła z wami o tym –
zachęcił.
- Chodzi o to, że tata Patricka powiedział, że cię zna i
że ty jesteś głupi. No i Patrick powtarza to wszystkim w szkole – powiedział z
ociaganiem.
- Jak nazywa się Patrick?
- Möller.
- I ty pobiłeś się z nim, bo mówił, że jestem głupi? –
chłopiec pokiwał głową, mocno kopiąc kamień, który leżał przed nim na drodze.
Tom zatrzymał się i przykucnął, łapiąc Davida za rękę. Synek nie chciał na
niego spojrzeć. Uparcie wpatrywał się w czubki swoich trampek. – Broniłeś mnie?
– zdecydowanie nie powinien się uśmiechać w tej chwili, ale nie mógł nic
poradzić na to, że syn rozłożył go na łopatki. Poczuł się zupełnie rozczulony.
- Bo on śmiał się ze mnie przy innych dzieciach, że
jestem głupi, bo mam głupiego tatę i to głupio nazywać się Kaulitz.
- Synku – tylko tyle zdołał powiedzieć. Przytulił Davida,
a on nie będąc pewnym swojego losu, stał sztywno. Tom poklepał go po plecach. –
Wszystko jest w porządku.
- Naprawdę? – zdziwiony podniósł wzrok na tatę.
- Nie jestem zadowolony z tego, że się biłeś. Nie można
rozwiązywać konfliktów siłą, ale jestem dumny z tego, że nie pozwoliłeś się
obrażać. Rozumiesz? – chłopiec pokiwał głową. – Dlaczego nie powiedziałeś
mamie, jaki był prawdziwy powód tej bójki?
- Bo nie chciałem, żebyś wiedział, że ktoś się z ciebie
wyśmiewa.
- Ja się tym nie przejmują i ty też nie powinieneś –
uśmiechnął się. – Niestety nie każdy dorosły postępuje mądrze. Tata Patricka zachował
się brzydko wyśmiewając się mnie przy synu. Może mnie nie lubić, bo znamy się
ze szkoły, ale nie powinien uczyć swojego dziecka niechęci do innych ludzi.
Żaden z nich mnie nie zna, ciebie też nie i oceniają nas po pozorach, po tym,
co im się wydaje, a to nieładnie. Najlepiej będzie, jeżeli opowiemy o wszystkim
twojej wychowawczyni, a wtedy ona zaprosi do szkoły tatę Patricka i mnie także,
wtedy będziemy mogli wszystko wyjaśnić. Także niczym się nie przejmuj.
Porozmawiam z mamą i wszystko załatwimy. Patrick nie będzie ci więcej dokuczał –
powiedział, spoglądając na wprost na chłopca.
- Będzie. Bo jestem skarżypytą – mruknął niezadowolony.
- Byłbyś skarżypytą, gdybyś chodził na skargę za każdym
razem, gdy ktoś na ciebie krzywo spojrzy albo zabierze ci ołówek, ale to jest
ważna sprawa, a o ważnych rzeczach należy mówić rodzicom. Czy Patrick to jedyny
problem, przez który nie chcesz się uczyć i chodzić do szkoły? – David pokiwał
głową. – A czy inne dzieci też ci dokuczają?
- Tylko, jeśli on zacznie.
- W takim razie niczym już się nie martw. Jeszcze dziś
zadzwonimy do twojej wychowawczyni, żebym mógł spotkać się z tatą Patricka i
twoją wychowawczynią z samego rana w poniedziałek, zanim polecę do Monachium –
synek niechętnie pokiwał głową. – Co powiesz na to, żebyśmy przeszli się
jeszcze kawałek, a potem wrócili do Loitsche na jakiś dobry deser? Może babcia
coś przygotuje albo ciocia Rainie?
- Tak! – uradował się. – A będę mógł pobawić się z Candy?
- Jeśli będzie chciała, to jak najbardziej.
- To chodźmy! – zarządził i ruszył przodem. Tom odetchnął
głęboko i dogonił synka. Obawiał się, że sprawa okaże się poważniejsza. Dzieci
były okrutne i lubiły powtarzać osądy rodziców. Anton Möller był trzy lata
starszy od Toma, ale chodzili do tej samej klasy. Nigdy się nie lubili. Tom i
Bill byli outsiderami, a on usilnie starał się wszystkim imponować i
gwiazdorzyć. Lubił się na nich wyżywać. Jako, że w szkole nie byli zbyt
lubiani, przychodziło mu to z łatwością. A teraz dawne niesnaski przelewał na
dziecko. Najwyraźniej dojrzałość Antona Möllera nie wzrosła od czasów
gimnazjum. Jednak Tom się zmienił. Nie był już tym zepchniętym na margines
nastolatkiem, który zrozumienie znajdował w wąskim gronie przyjaciół. Znał
siebie, wiedział, kim był i co liczyło się dla niego. A David był dla niego
ważny, jeżeli nie najważniejszy i zamierzał go bronić. Wiedział, że nie dopuści
do tego, by jego syn przeżywał to, co on sam przechodził w szkole. David miał
ojca. W tym momencie Tom uświadomił sobie, że musiał mocniej starać się, by być
dla Davida takim tatą, jakiego sam pragnął. W końcu obiecał. Sobie.
*
36. miesiąc od
rozstania; 27. września 2014, Berlin
- Najgorsze nie są dla mnie arytmia albo utraty
przytomności – odezwała się Jessica. Scarlett, zdziwiona tym, że dziewczyna nie
spała, popatrzyła na nią trochę nieprzytomnie. Zamknęła zeszyt. Borsuk Tommy
musiał zaczekać. – Najgorzej jest wtedy, kiedy próbuję zaczerpnąć powietrza, a
ono nie wędruje do moich płuc, tylko gdzieś indziej. Znaczy, ja czuję, jakby
szło do wątroby, czy gdzieś. Takie oddychanie bez zaczerpnięcia tchu. Bo to nie
jest też tak, że się duszę. Po prostu niewystarczająco oddycham – patrzyła na
Scarlett beznamiętnym wzrokiem. Nabrzmiała na twarzy, co przy znaczniej utracie
wagi wyglądało trochę karykaturalnie, ale ten wniosek blondynka zachowała dla
siebie. Jessica wystarczająco podupadła na duchu. Jej organizm wyraźnie słabł. Zażywała
coraz więcej leków, nieustannie monitorowano pracę jej serca. Scarlett bardzo
bała się, że nie zdążą.
- Często tak jest? – zapytała.
- Coraz częściej.
- Mówiłaś o tym lekarzom?
- Nie musiałam. Raz podsłuchałam ich rozmowę. Oni o tym
wiedzą, a ja z kolei wiem, że jest coraz gorzej. Jak tak dalej pójdzie, to niedługo
zacznę oddychać przez maszynę. Scarlett, inni z kardiomiopatią żyją względnie
normalnie, gdy czekają na przeszczep. Biorą leki i mogą być w domu, a ja od
prawie trzech miesięcy nie opuściłam szpitala. Wniosek nasuwa się sam.
- Skarbie, kiedy tylko uzbieramy pieniądze, automatycznie
wskakujesz na pierwsze miejsce na liście, bo będziemy mogli zapłacić za zabieg.
Jeszcze miesiąc. Chciałabym, żeby koncert odbył się szybciej, ale się nie da –
przysunęła się bliżej, chwytając Jessicę za rękę.
- Nikt nie umrze na pstryk – mruknęła.
- Nie, na pstryk nie, ale codziennie umierają tysiące osób
w całych Niemczech i wierzę, że któraś z nich będzie zgodna i wcześniej
podpisała zgodę na przeszczep. – Jessica bez przekonania pokiwała głową.
- Obiecaj mi, że jeżeli nie dożyję przeszczepu, to te
pieniądze uratują życie komuś innemu – poprosiła, ściskając dłoń blondynki.
- Dobrze, obiecuję, ale wierzę, że to nie będzie
konieczne – zapewniła. Taki był plan. Jeżeli Jessica nie dożyje do przeszczepu,
to pieniądze zostaną przekazane najbardziej potrzebującej osobie. Jednak wizja,
że Jessice mogłoby się nie udać, była dla Scarlett tak nierealna, że nie umiała
jej przyjąć do wiadomości. Nawet nie próbowała o tym myśleć, bo zaraz wpadała w
panikę.
Siedziała u Jessici jeszcze godzinę, starając się
poprawić jej humor. Opowiedziała jej o piosence, nad którą pracowała z Billem i
o tym, że Adam Lambert zdeklarował swoją obecność w ostatniej chwili. Koncert zapowiadał
się większym sukcesem, niż Scarlett przypuszczała. Jako, że jechała prosto z
lotniska, była zmęczona i marzyła tylko o tym, żeby odpocząć. Javier przyleciał
do Berlina dwa dni przed nią. Trochę dziwnie czuła się z tym, że wracał do jej
mieszkania jak do siebie. A z drugiej strony nie wyobrażała sobie, że mogłaby
być teraz sama. Max wniósł jej walizki, zostawił je w przedpokoju i tam
pożegnała się z nim. Zdjęła wysokie botki i skórzaną kurtkę. Po drodze rzuciła
torebkę na fotel i skierowała się do kuchni, skąd dobiegał przyjemny zapach. Uśmiechnęła
się, widząc Javiera pieczołowicie doprawiającego coś. W fartuszku było mu
całkiem do twarzy. Ostatnio zaczął nosić nieco dłuższe włosy, które teraz
nonszalancko zaczesywał palcami do tyłu. Było w tym geście coś niesamowicie
pociągającego. Do tego spłowiałe spodnie i koszulka opinająca jego muskularne
ramiona. Czy to, że nogi miękły jej w kolanach na jego widok, to dobra oznaka? Tak,
chyba tak. Nie czuła paraliżującego zimna na myśl o mężczyźnie, więc chyba
powoli wracała do siebie. W Londynie śniła swój koszmar tylko dwa razy. To też
napawało nadzieją. Oparła się o framugę, czekając aż Javier ją zauważy. Zamieszał
na jednej patelni i podkręcił gaz pod drugą. Zaczął nucić! Odwrócił się i
zamierzał najprawdopodobniej wrócić do krojenia papryki, gdy ją spostrzegł.
- Niespodzianka! – wykrzyknęła, uśmiechając się do niego.
Zostawił nóż i podszedł do niej. Ucałował ją w policzek, a potem przytulił. Nie
protestowała. Po ciężkiej rozmowie z Jessicą bardzo go potrzebowała. Objęła go rękoma
w pasie i przytuliła policzek do jego torsu.
- Już myślałem, że się ciebie nie doczekam. Skąd ta
wylewność? – zapytał, ciaśniej otulając ją rękoma.
- Wizyta u Jess trochę mnie dobiła. Ona jest coraz
bardziej przybita. Jak wyjeżdżałam, to trzymała się jeszcze jako tako. W międzyczasie
nasiliła się arytmia, do tego dochodzą problemy z oddychaniem i wydaje mi się,
że wyzdrowienie traktuje, jako miłe marzenie, które się nie spełni. A ja sobie
nie wyobrażam tego, że ona nie doczeka. Po prostu nie – westchnęła w jego
koszulkę, nie mając pojęcia, jak wiele ta chwila znaczyła dla Javiera. Pogładził
ją po plecach, a ona nieśpiesznie odsunęła się od niego.
- Nie powiem, że wszystko będzie dobrze, ale wiem, że
póki ty nie przestaniesz wierzyć, to ona też będzie.
- To mnie pociesza – westchnęła znów i podeszła do
lodówki. Wzięła butelkę wody i zapełniła nią szklankę do połowy. Wypiła duszkiem.
– Co jemy? – zapytała, siadając na wysokim stołku przy blacie roboczym. Po drugiej
stronie był niewielki podest, więc kiedy coś gotowała znajdowała się na
odpowiedniej wysokości.
- W twojej książce kucharskiej znalazłem przepis na chińską patelnię, cokolwiek to znaczy i
postanowiłem spróbować.
- Dziwnie nazwane, ale smaczne. Często to gotuję, kiedy
potrzebuję coś na szybko. Jeżeli jeszcze nie smażyłeś cebuli, to smaczniejsza
jest zeszklona z odrobiną soli niż przesmażona na ciemne złoto, choć chyba tak
jest w przepisie.
- Masz rację, ale na szczęście jeszcze nie popełniłem
tego błędu i nie tykałem się cebuli – posłał Scarlett promienny uśmiech, a ona
go odwzajemniła, choć nieco mniej promiennie.
- W takim razie oddalę się, żeby ci się nie wcinać w gary
i pójdę wziąć prysznic – odparła zeskakując ze stołka. – Swoją drogą do twarzy
ci w fartuszku – mrugnęła do niego i opuściła kuchnię, zostawiając Javiera z
uśmiechem równie szerokim, co jeszcze chwilę wcześniej.
Wprawdzie cebula była nieco zbyt mocno przysmażona, ale
całość bardzo smakowała Scarlett. Jak mogło jej nie smakować, skoro dostała
jedzenie pod nos i kieliszek wina do ręki? Usadowiła się wygodnie na kanapie z
kolejnym kieliszkiem wina w dłoni i czekała, aż Javier do niej dołączy. Zechciała
obejrzeć film, a najlepiej taki, który nie skłania do myślenia, a wręcz przeciwnie
– odmóżdża. Zaczęła skakać po kanałach w telewizji, nim na coś się zdecydują. Javier
po chwili wrócił, przynosząc chipsy i ciastka z galaretką wiśniową. Od razu
porwała jedno. Usiadł obok i kolejne dziesięć minut nie mogli wybrać filmu. W końcu
Scarlett stwierdziła, że jako kobieta ma podwójny głos i wybrała Brzydką prawdę, swoją decyzję motywując
tym, iż uwielbiała Katherine Heigl i Gerarda Butlera. Z takimi argumentami
Javier nie miał dyskusji. Z resztą, i tak większość filmu obserwował, jak
śmiała się Scarlett. Fabuła niewiele go interesowała. Po trzecim kieliszku
wina, Scarlett sięgnęła po chipsy i zaczęła zagryzać nimi ciastka.
- Dolać ci? – upewnił się.
- W żadnym wypadku, nie lubię się upijać.
- Tylko pytam – uśmiechnął się.
- Teraz ja spytam ciebie – odparła, opierając się o róg
sofy. Siedziała teraz prawie przodem do niego. – Powiedz mi coś, czego o tobie
nie wiem.
- Ale wymyśliłaś – prychnął, ale nie zdołał ukryć
uśmiechu. – Nie wiem, czego jeszcze o mnie nie wiesz. Nie mam zbyt wielu
tajemnic, wszystkie znasz.
- Na pewno masz jakieś, nie wierzę, że nie – zamyśliła się
na moment. – Próbowałeś kiedykolwiek
szukać swojej matki? – zapytała. Javier nie zdziwił się jej pytaniem. Przywykł do
tego, że Scarlett wyskakiwała z takimi rzeczami, jak Filip z konopi.
- To trochę, jak rzucanie się z motyką na słońce, ale
szukałem. Nie tyle matki, co rodzeństwa. Zostawiła mnie w okienku życia z
listem, w którym napisała, jak się nazywam. Dobre i to, bo sporo dzieciaków
podrzucano bez jakichkolwiek informacji. Nie mogłem wiedzieć, czy to prawdziwe
nazwisko, czy takie jej się po prostu podobało, ale poszedłem tym tropem. Zacząłem
szukać dzieci o takim naziwsku, które zostały oddane do adopcji w Paryżu. Znalazłem
chłopca, którego podrzucono do okna życia trzy lata przede mną. Adrien Fontaine
zginął w wypadku samochodowym, prowadząc po pijanemu i w dodatku bez prawa
jazdy. Nie wiem, czy to był mój brat. Później dotarłem do Georgette Fontaine. Została
podrzucona rok po mnie i adoptowana kilka miesięcy później. Dane adopcji
przepadły po likwidacji ośrodka. W ogólnych dokumentach znalazłem tylko
wzmiankę o niej. Następna była Irene Fontaine oddana cztery lata po mnie. Spotkałem
się z nią, poprosiłem o badania, na które się zgodziła. Miałem cichą nadzieję,
że okaże się moją siostrą. Wprawdzie znalazłem ją w jakiejś melinie, ale
chciałem jej pomóc. Okazało się, że nie była ze mną spokrewniona. Po tym
zażądała ode mnie rekompensaty za fatygę, grożąc że pójdzie do prasy. Zapłaciłem
i wymogłem pisemne oświadczenie, że nigdy już się do mnie nie zwróci. Przestałem
szukać, bo to było zbyt wyczerpujące emocjonalnie. Nie chciałem się zawieść po
raz kolejny. Jednak po kilku miesiącach coś mnie tknęło i zleciłem rozszerzenie
poszukiwań w promieniu pięćdziesięciu kilometrów od Paryża. W Meaux znaleziono Louise
Fontaine. Została podrzucona do okna życia z listem takim, jak mój. Pismo na
pierwszy rzut oka wydało mi się podobne, aż dziwne, że takie rzeczy są
zachowywane. W każdym razie istnieje prawdopodobieństwo, że mam pięć lat
starszą siostrę.
- Prawdopodobieństwo? – zapytała.
- Nie skontaktowałem się z nią – odparł.
- Dlaczego? – zdziwiła się. Przyjrzała mu się uważnie,
przekrzywiając głowę w ten swój ulubiony sposób.
- Chyba wolę mieć złudzenia, że ona gdzieś tam jest, niż
przeżyć kolejny zawód.
- Och, Javier – westchnęła, przysuwając się do niego. Delikatnie
dotknęła jego ramienia. Popatrzył na nią bez cienia żalu, w sumie ciężko było
wyczytać z niego jakiekolwiek uczucia. – Powinieneś spotkać się z nią –
powiedziała w końcu. – Wiesz coś o niej?
- Wyszła za mąż, nazywa się teraz Pacal. Ma troje dzieci,
nie pracuje, mieszka na przedmieściach Meaux.
- Tym bardziej, powinieneś spróbować. Nie ma więcej
tropów. To ostatnia szansa, jeśli okaże się kolejnym ślepym trafem, będziesz
mógł ruszyć dalej i zapomnieć. Z doświadczenia wiem, że fajnie jest mieć
siostrę.
- Boję się, Scarlett – zerknął na nią, wzruszając
ramionami.
- Nie ryzykując, nie wygrasz.
- Mogę też przegrać, a nie wiem, czy jestem gotowy na
porażkę.
- Spróbuję cię przekonać i musisz mi obiecać, że jeżeli
mi się uda, to skontaktujesz się z nią – uśmiechała się przebiegle, a w oczach
miała błyski. Nie wiedział, co kombinowała, ale chciał się przekonać. Scarlett
uklękła na sofie i przysiadła na pietach, położyła dłonie na ramionach Javiera
i spojrzała mu prosto w oczy. W tym momencie nie zastanawiała się, czy to co robiła
była szalone, czy nie. Pozwoliła instynktowi kierować sobą, bez względu na to,
czy tego pożałuje, czy nie. – To jak?
- Chyba nie mam wyjścia, bo masz plan – dziewczyna roześmiała
się, kiwając głową, a potem pochyliła się i go pocałowała.
________________________________
1 W tekście użyłam fragment postu nr 49.
________________________________
1 W tekście użyłam fragment postu nr 49.
Ale dziwnie się czyta o pocałunku Javiera i Scarlett. Ja wiem, że oni mają zamiar planować ślub, więc muszą się całować a nawet bardzo możliwe, że pójść ze sobą do łóżka ale, no właśnie ale tak przyjemnie się czyta fragmenty łączące Scarlett i Toma, że wszystko inne a zwłaszcza Javier schodzi na kolejny plan, inną płaszczyznę ich historii...
OdpowiedzUsuńW tej całej gonitwie ich bycia, w tych kilku chwilach, które nam opisujesz, zastanawiam się cały czas, co będzie i jak to będzie kiedy T i S już się dotrą. Tak bardzo nie mogę się doczekać ich szczerej rozmowy na temat tego co było i jest między nimi, ich uzewnętrznienia najskrytszych myśli, pragnień, lęków i sekretów...
Nie mogę się też doczekać wątku z Jimem/Mikem a także reakcji Toma na całą tą chorą paranoję, mam nadzieję że się doczekam :)
Komentowałam już tyle razy a dalej nie pamiętam jak się podpisywałam, ale po mimo wielorakości podpisów w komentarzach wciąż jestem i czekam na kolejne kadry i urywki ich historii.
Bodajże Ina. :)
NIE BEDZI SLBU BEDIE Z TOMEM
UsuńTo musiał być ten nick :)
UsuńZa bardzo nie mogę odnieść się do tego, co napisałaś, żeby nie zdradzać fabuły, ale te niepewności znikną już bardzo niedługo.
no hehe :) z pojawieniem sie samanty ale o tymn ciii....cichudko jak cos to ty nic nie weisz!!!!
UsuńDark, you made my day!
OdpowiedzUsuńNie wiem co powiedzieć... Ale mnie zaszczyt kopnął! Kurczę, przez chwilę siedziałam tępo wpatrując się w ekran po czym zaczęłam się do siebie głupkowato uśmiechać :) Bardzo bardzo mi miło!
Weszłam tu z zamiarem napisania w końcu czegoś sensownego, po wczorajszej nocnej lekturze nie dałam rady... Ale nie, muszę jeszcze raz ochłonąć!
Dziękuję Ci jeszcze raz za przemiłą niespodziankę :)
MajS.
Och, nie ma za co :D To jedna forma odwdzięczenia się, na jaką mogę sobie pozwolić ^^
Usuńdziekx
UsuńO nie! Nie nie nie nie nie!! To nie tak miało wyglądać! Dlaaaczego tak się dzieje, że kiedy Tom wie czego chce, to Scarlett pcha się w ramiona Javiera? To przez to wino! Zdradziecki trunek!
OdpowiedzUsuńI dodając do tego Twoje słowa, że mamy tutaj ciszę przed burzą,to aż się boję, bo przecież było już tak dobrze, wszystko wydawało się zmierzać w dobrym kierunku. Ale nie porzucam nadziei,bo przecież Scarlett i Tom są umówieni ;) Zakończyłaś ten post tak, jak zwykle kończą się rozdziały w ksiązkach. I oczywiscie wtedy czytam dalej, obiecując sobie,ze "to już ostatni rozdział".Taaaa, jasne.
Wiesz co jest mega fajne? Że czytając przychodzą mi do głowy pytania, czy wątpliwości, które po kilku następnych zdaniach ty wyjasniasz. Jakbyś odpowiadała na moje niezadane pytania. I wtedy naprawde czuję, że wszystko jest na swoim miejscu. Dzisiaj tak bylo. Każdy wątek opisałaś w tak namacalny wręcz sposób, że dla mnie zacierają się granice rzeczywistości i fikcji. Bo Ty stworzyłaś tu swoją rzeczywistość. Razem z borsukiem Tommy'm, zapachem wanilii i dziewczyńskim opakowaniem na prezent. To są takie drobiazgi, ale one budują wszystko. I te białe rajstopki. Nic Ci nie umyka. Twoja perfekcja jest aż niepokojąca. Serio.
Katalin
http://1.bp.blogspot.com/-yuwmZ247Row/Tnre5e4Rd9I/AAAAAAAAAHg/XuzHbSErLNA/s1600/Emo-Girls-Hairstyles.jpg co o niej myslisz to jest samacnta ma 15 lat jest dziewica
Usuńjak co podalama ze jes dt dziewica bo to chodzi o to cze czeka z kochaneim sie do slubu
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńDark, po pierwsze bardzo przepraszam,że nie skomentowałam poprzedniego rozdziału . Ostatnio mam istne urwanie głowy ,ale czytałam i bardzoo mi się podobało !!
OdpowiedzUsuńPo drugie 99 rozdział ... brak mi słów Dark , nie potrafię zliczyć ile razy już mówiłam ,że piszesz niesamowicie ,ale ostatnio mam wrażenie ,że każdy rozdział jest lepszy niż poprzedni ... a tamte przecież były już świetne ....
T&S jak ja ich kocham , ich spojrzenia i rozumienie się bez słów, te ich wspomnienia .... rozmarzyłam się przez Ciebie !
Tom i David - taka typowa męska relacja . Bardzo fajnie Tom rozegrał ich rozmowę , tak naturalnie ...
S&J - dalej uważam ,że Scarlett musi być z Tomem i to jej jedyna i niepowtarzalna miłość ,ale naprawdę dobrze mi się czyta ich relację . Widziałam to ,jak ona ściąga szpilki ,idzie do kuchni ,a tam nieziemsko przystojny facet robi jej kolację ... która z nas nie dała by się mu oczarować ( a szczególnie po 3 kieliszkach wina ? ) . Czekam na dalszy rozwój sytuacji i wydaję mi się,że Scarlett troszkę nieświadomie przeszła z Javierem na inny etap ich znajomości, będzie się czuła bezpiecznie i dlatego wplącze się w ślub , domek z ogródkiem i Javierem ...oczywiście to tylko moje domysły , a Ty Droga Dark jak zawsze i tak mnie zaskoczysz ... i chyba to uwielbiam najbardziej.
Pozdrawiam i życzę dużo weny ,
T.
PS "Kochał ją w trampkach, pożądał w szpilkach, ubóstwiał na boso."-Enchanted
Och, dzięki, dzięki.
UsuńA ten cytat uwielbiam <3
no ale tom ma syna z lenom nie ze scarlet.... wic jaks co z lena jest zwiazek bo ona mu dala dziecko!!!!! a scarlet glupia ne!!! tzn dala ale umarlo :( potem drugie tez jej umarlo.... pchowa jest heheh no ale tka bylo.. czytalam to cale to wim!!!! i tak ot e ze z jawierem to ona znim bd a tom bd z samanta !! tu masz fotke samanty (czyli sami) http://1.bp.blogspot.com/-yuwmZ247Row/Tnre5e4Rd9I/AAAAAAAAAHg/XuzHbSErLNA/s1600/Emo-Girls-Hairstyles.jpg tzn. nie wiem czy ona da to fotka ale fjane jest :D do kogo uwarzasz ze brdziej pasuje tom?? do scarlet co spala z ludzmi czy do sami? ja mysle ze do sami!!!!
UsuńRatujesz mnie. Za każdym razem. Od jakiegoś pół roku w moim życiu dzieje sie koszmarnie, ale zawsze kiedy jest "to najgorsze" ratujesz mnie nowym postem. Uwielbiam zapominać o otaczajcym świecie i zatapiać sie w historii Prinza... Wczoraj też byl taki dzień. Weszłam z nadzieją, że a nóż coś bedzie, bo znów jest fatalnie i nie myliłam się :)
OdpowiedzUsuńCzytając "normalną" rozmowę S i T miałam wrażenie, że cofnęłam sie trochę w czasie. W ogole to ta sytuacja przypomina mi scenę na cmentarzu, kiedy zimą znów sie spotykają i ot tak, siadają razem na ławce i bez aluzji i pretensji potrafią porozmawiać. Tamta scena jest jedną z moich ulubionych. Wiele ich dzieli, ale jeszcze więcej łączy. Oni nie mogą żyć osobno. Po prostu. To jest jedność i tak już musi zostać.
Gustav i Margo... Och... Powiem Ci, że na początku ich znajomości byłam lekko sceptycznie na ten związek nastawiona, ale to się zmieniło po ostatnim poście. Kiedy Caroline wróciła. Zakochałam sie w tym, co jest między nimi. Uwielbiam tą relację. A Margo po prostu podziwiam, i wiem, że chciałabym być jak ona. Powiem Ci, ze czytając ten post, a właściwie ich fragment uświadomiłam sobie, że ja tkwie w swoim życiu w identycznej relacji. Magro to ja a Gustav to... no ten ktoś, a pomiędzy nami również jest taka 'Caroline'. Margo jest bardzo wyrzumiała i cierpliwa. Mimo to, ze ją to dotknęło nie pokaże tego światu i nie da wytrącić sie z równowagi, bo przecież najważniejszy jet Gustav. I niech tak zostanie, ja im kibicuje.
Tom. Lubię jego i Davida. Razem. Patrząc na to jak on zajmuje sie i kocha swojego syna, jednego czy drugiego, to wiem, że chciałabym patrzeć tak na swojego partnera, który utula nasze dziecko. On wysoki, postawny, duże mięśnie i to maleństwo. Taki jest Tom w wspomnieniu Scarlett.
Urodziny Saorsie były lekkie i zabawne, a przede wszystkim rodzinne. Dzieci biegające w około stołu dają wiele ciepła. A to,że wszyscy potrafią ze sobą normalnie porozmawiać bez skrępowania jest cudowne :)
Wiem, że są tu same ochy i achy, ale dzisiaj nie mam sie do czego doczepić, a wiesz, ze jak mi sie coś nie podoba to i tak to powiem. ;)
Muszę Ci powiedzieć, ze bardzo emocjonalnie i 'dosadnie' odbieram Prizna. Jest tu wiele wątków które pasują idealnie do mojego życia i czasami mam wrazenie, że ja opowiedziałam Ci tą czy tamtą scene a Ty ja opisujesz zmieniając imiona bohaterów.
"Nie kocham jej już. Kocham wspomnienie, ale to nawet chyba nie jest miłość. Co to miłość uczę się od ciebie" - moje ulubione zdanie z tego rozdziału.
Myślę,ze jak jeszcze coś mi sie na myśl nasunie, to na pewno to dopisze :)
Dziękuję Dark.
I pozdrawiam,
Lena.
Takie spotkania uświadamiają im, że wcale nie jest tak źle, jak może im się wydawać. Teraz już tak nie, ale na początku oboje byli tym trochę zdziwieni, że pomimo tych wszystkich nieprzyjemności, potrafią ze sobą rozmawiać. Tom jest już tego pewien, Scarlett trochę to wypiera, bo w przeciwieństwie do niego nie ma odwagi przyznać, że nie przestała go kochać. Tak serio, serio, mocno, mocno. Znaczy, ona ma świadomośc, że Tom wciąż jest w jej sercu, ale stara się to bagatelizować, a z drugiej strony dostrzega, że on nawet po takim czasie, jest dla niej kimś innym niż wszyscy.
UsuńScena na cmentarzu, to też jedna z moich perełek.
Powiem ci, że moja romantyczna dusza zromantyzowała ten związek Margo i Gustava. On miał znacznie bardziej na dystans. Jednak jestem zadowolona z tego obrotu spraw, bo źródło ich uczucia nie zostało zmienione, ale sposób w jaki wzrasta jest właściwy. Bardzo ich lubię. Oni są tacy silni w swojej zwięzłości.
Siłę ich więzi widać zwłaszcza teraz, gdy zjawiła się Caroline. Siłę Margo. Zwłaszcza jej. Ona jest taką troszkę trzpiotką, była. Taka panna z ASP (nie urażając nikogo). Jednak relacja z Gustavem, doświadczenia życiowe zmieniły ją. Dojrzała, nabrała innego spojrzenia na życie. I doszli d o tego momentu, w którym są. A z kolei Gustav odnalazł przy niej równowagę i przekonał się, że może nawiązać jakąś relację z kobietą. W co nie wierzył po utracie Caroline.
Tom + dzieci to moja perełka. Tom z dzieckiem to moje wyobrażenie idealnego ojca. Tyle powiem. No może nie idealnego, ale cudownego :D
Och, powinnam czytać fragmenty poprawek ustaw dotyczących bibliotek i chyba to mi wyprało mózg, bo nie umiem zebrać myśli :D
tyjestes lena to ona dala imie bohaterxe z cb?? ja jestem jak cos sami pojawie sie niedugo :) http://1.bp.blogspot.com/-yuwmZ247Row/Tnre5e4Rd9I/AAAAAAAAAHg/XuzHbSErLNA/s1600/Emo-Girls-Hairstyles.jpg foto tu
Usuńczesc :) co tam ?? oddcinek nawet spoko przeczytalam caly ale nie wzrusyzlam sie tak w sumie mi szyvko poszlo latwo poszlo i przyslo hehe wg mnie ona powinna byc z gtomem ale powiem ci ze mogla bys wprowadzic rteaznowom bohaterke i mam taka prosbe !!!! mogla bys zobic bohaterke mnie??? :) kiedys zkolezakom pisalam opowiadanie i wlsnaie ja bylam bohaerkanjedna (samanta) i ona druga (angela) i spoko bylo :) mozesz dac mnie ?? i mogla bym miec na imie samanta??
OdpowiedzUsuńumarłam :):):)
Usuńd.
Drogi Anonimie. Sądziłam, że nic mnie już na tym blogu nie zaskoczy, a jednak. Tobie się udało. Gratuluję :)
UsuńJednak to słaba prowokacja, czy co to miało być :)
czym cie zaskocyzlam???? sry ale nie wim czym :) nie ja nie chce cie sprowowkowac!! chodzi o to ze scarlet jest jzu troche taka wiesz co z wieloma byla w lzoku itd.. taka dziwa troche :/ nie ze chce obrazic ale tak jest..... chyba przyznasz???? no to mozesz tomowi dac ze nea koniec bedzie nowa boahterka (samanta) a scarlet z jawierem :) luzik bd tak mysle ese to dla fabuky elepiej aha i za samante mozesz wziasc to zdjecie http://1.bp.blogspot.com/-yuwmZ247Row/Tnre5e4Rd9I/AAAAAAAAAHg/XuzHbSErLNA/s1600/Emo-Girls-Hairstyles.jpg pa ja czekam
Usuńo kurczę, zabiję Cię za te zakończenie.
OdpowiedzUsuńd.
Jak mnie zabijesz, to nie zobaczysz, jak to się skończy :D
Usuńnie chcę w ogóle żeby się z Javierem kończyło!
Usuńno ale cóż. muszę cierpliwie czekać na obrót sytuacji.
lovam tą patologię. Ty wiesz ♥
OdpowiedzUsuńkiedy ebedzie odcinek ja czekam co ty robisz ze nie ma ?? sami
OdpowiedzUsuńjak bedom szwedy xD
UsuńJak miło, że ktoś jeszcze pisze opowiadania o chłopakach :) Spodobało mi się i mam zamiar od początku czytać :) Ja powróciłam do pisania po kilku latach, jak chcesz to wejdź, bo zalezy mi na opinii. www.placetoscream.blog.onet.pl
OdpowiedzUsuńnie spamuj bo cie skichasz
UsuńUWAGA CI LUDZIE CO CZYTAJA VELOREN-PRINZ!!!!!
OdpowiedzUsuńOREDZIE DO WAS!!!!
TRESC OREDZIA:
oł oł oł its medżik
ju nooooł
oł oł oł its medżik
ju nooooł
KONIEC OREDZIA
Kimkolwiek jesteś, poprawiłaś mi nastrój. Właśnie zasiadałam do kolejnego rozdziału licencjatu i na zapęd sprawdziłam, co słychać na Prinzu. A tu proszę xD Medżik :D
UsuńNominuję Cię do Liebster Award :)
OdpowiedzUsuńna http://two-sided-mirror.blogspot.com
OREDZIE Z DNIA 28 MARCA
OdpowiedzUsuńzycie zycie jest nowela
raz przyjazna a raz wroga
KONIEC OREDZIA