37. miesiąc od rozstania; 5. listopada 2014.
Wchodząc do mieszkania, Scarlett rzuciła na podłogę
torebkę, niedbale zsunęła ze stóp płaskie botki, a w salonie zostawiła kurtkę.
Była skonana. Cały dzień spędziła przy Jessice, która raz budziła się, a raz
zasypiała. Lekarze stawiali dobre prognozy, ale kto mógł wiedzieć, co się
stanie? Marzyła tylko o tym, żeby odpocząć, bo kolejny dzień miał być dla niej
pracowity. Nim dotarła do schodów, u ich szczytu stanął Javier. W stroju wyjściowym.
Uśmiechnął się i zbiegł lekko, by się z nią przywitać. Ucałował ją w policzek,
spojrzał jej w oczy i uśmiechnął się jeszcze czulej.
- Zabieram cię dziś na kolację – odparł. W jego głosie
pobrzmiewała pewność i brak możliwości sprzeciwu. Popatrzyła na niego
sceptycznie z zamiarem wykręcenia się, ale nie dał jej takiej szansy. – Nie,
proszę cię. Zarezerwowałem stolik w Ristorante
Essenza. Nie musisz się nawet przebierać – zapewnił żarliwie. Słysząc nazwę
tej knajpy, Scarlett poczuła jeszcze większą niechęć do tego wyjścia, bo jedna
z tych restauracji, do których chodzili z Tomem najczęściej. Javier musiał
wiedzieć, że lubiła tam jeść. Chciał dobrze, ale wyszło jak zwykle. Javier
robił wszystko, żeby załagodzić sprawy między nimi. Był troskliwy, czuły i
starał się wyprzedzać jej potrzeby o dwa kroki. Próbował, więc nie powinna tego
psuć. Westchnęła.
- Przebiorę się – odparła i powoli wspięła się na piętro.
Nie miała siły, żeby się z nim spierać, a może zgadzając się na jego propozycję
chciała po prostu uciszyć wyrzuty sumienia? Była mu to winna. W pokoju od razu skierowała się
do garderoby. Zdjęła ubranie i wciągnęła na siebie czarne, jeansy do kostki z
wysokim stanem i zamkiem z tyłu, zamieniła skarpetki na cieplejsze, bo było jej
bardzo zimno. Jak zwykle z resztą. Włosy związała w wysoki kucyk, a na górę
ubrała krótki, pleciony sweterek lila z dekoltem w serek. Do tego skórzane
botki na koturnie. Czuła się zupełnie niewyjściowo, ale nie potrafiła odmówić
Javierowi. Czuła się zbyt winna, zbyt przytłoczona, zbyt niepewna decyzji,
które musiała podjąć, żeby go w tej chwili po raz kolejny odrzucić. Scarlett
źle czuła się z tym, jak odsuwała się od Javiera, ale po tym, co powiedziała
jej Liv, nie umiała inaczej. Za nic nie chciała dawać mu nadziei, których nie
mogła spełnić, jednak powiedzenie mu tego, to było dla niej zbyt wiele. Dlatego
szła na tą kolację, mając nadzieję, że stanie się coś, co pomoże jej uniknąć
skrzywdzenia siebie i jego.
Niespełna godzinę później siedzieli przy stoliku w
zacisznej części restauracji, czekając na zamówienie. Starała się myśleć
pozytywnie, odprężyć się, zapomnieć na chwilę o problemach. Przez te wszystkie
przykre zdarzenia, które miały miejsce w ostatnich miesiącach, zapomniała, jak
bardzo lubiła spędzać czas z Javierem. Poczuła się głupio, o ile można było
bardziej. Łączyła ich taka fajna przyjaźń. Owszem, Javier cały czas na coś
liczył, ale gdyby zatrzymała to w odpowiednim momencie, to może mieliby szansę,
jakoś ułożyć sprawy między sobą. A ona przez swoje głupie, naiwne marzenie, że
kiedyś go pokocha, zniszczyła wszystko, bo przecież i tak wiedziała, że nie
potrafi być w związku bez miłości. Miała świadomość, że to nie tylko jej wina,
że Javier też miał swoje za uszami, ale była egoistką. Przestraszoną, niepewną
siebie egoistką. – Cieszę się, że tu przyszliśmy – odparła, chcąc w końcu
przełamać ciszę, która towarzyszyła im odkąd przestali konsultować zamówienie.
Wiedziała, że byli fotografowani, przez okno widziała reporterów czekających na
zewnątrz. W domu byłoby spokojniej, ale nie mogła wiecznie chować się w
czterech ścianach.
- Należy ci się chwila odpoczynku. Pracujesz
niestrudzenie i zapominasz o sobie. Nawet podkładem nie zatuszujesz sińców pod
oczami. Powinnaś troszeczkę zwolnić, bo inaczej się wykończysz. Wyjeżdżam za
kilka dni i martwię się o ciebie – w jego głosie brzmiała troska i tak wielkie
uczucie, że poczuła się jeszcze gorzej. Nie potrafiła już dźwigać brzemienia
jego miłości. Nie potrafiła go pokochać i nie mogła dłużej go odtrącać. Nie
chciała krzywdzić Javiera. Zasługiwał na miłość. Na kogoś, kto mu ją da, a ona
uniemożliwiała mu znalezienie właściwej osoby.
- Kiedy Jessica się ustabilizuje, może zacznę się
wysypiać.
- Mam nadzieję, że to się stanie szybko. Ze względu na
nią i na ciebie. Martwię się o ciebie – powiedział czule.
- Już zapomniałam, jak to jest nie martwić się –
westchnęła, zastanawiając się, jak zmienić temat. – Ten wieczór to naprawdę
świetny pomysł. Dzięki tobie wypadłam ze stałej trasy szpital-dom – podsunęła.
- O to mi chodziło. Nie dojadasz, nie dosypiasz, wciąż
się martwisz, jesteś nieobecna. Tęsknię z tą tobą, która wciąż coś opowiadała,
wszędzie pędziła i była chociaż trochę radosna – nie dał się zwieść.
Najprawdopodobniej domyślał się, że próbowała przeprowadzić rozmowę na inne tory.
Od kilku dni robił właśnie to, pokazywał jak bardzo się troszczył i jaka była
dla niego ważna, nie pozwalając ani sobie, ani jej na to, żeby relacje między
nimi uładziły się same. Utracili naturalną przyjemność bycia ze sobą, która
łączyła ich jeszcze całkiem niedawno. Javier chyba za bardzo próbował jej się
przypodobać.
- Mnie też tego brakuje, choć nie sądziłam, że
kiedykolwiek będę tęsknić za tamtymi czasami – sięgnęła po swój kieliszek i
upiła łyk Chianti. Po chwili na stole pojawiło się jedzenie, więc starała się
skupić na posiłku. Ostatnio nie przychodziło jej to z łatwością.
- Zastanawiałem się nad czymś – podjął po chwili.
Scarlett poczuła skurcz w żołądku. W głowie miała milion niewygodnych rzeczy,
które Javier mógł przemyśliwać.
- Tak? – spytała, nie spoglądając na niego. Powoli
odłożyła widelec i znów sięgnęła po wino.
- Gdzie mam się udać po powrocie z Francji? Do Los
Angeles, czy chcesz, żebym wrócił tu? – nadzieja w jego głosie była tak wielka,
że nie potrafiła jej znieść. Dusiła ją. Przypierała do muru. Javier nie skrywał
już swoich uczuć i to było najgorsze. Być może wyolbrzymiała swój wkład w całą
tą sytuację, ale to nie zmieniało faktu, że nie umiała odnaleźć się w jego
towarzystwie. Jednak nie zastanawiała się nad tym, czy chciała, żeby znów u
niej zamieszkał. Trwali w tym dziwnym układzie od czerwca, żyli z dnia na
dzień, więc nie wybiegała tak daleko w przyszłość. Gdyby Javier sam zdecydował
się wrócić do LA, miałaby problem z głowy, a tak, to na niej spoczywała
odpowiedzialność za kolejną decyzję. Nie pomagał jej. Tak bardzo przywykła do
tego, że Javier mieszkał u niej, że przestała zastanawiać się na tym, czy to
było właściwe. Czy tego chciała? Jeszcze kilka dni temu uciekła z własnego
mieszkania, zamiast oczekiwać, że to on zniknie na tą noc albo na zawsze.
Zaplatała się w sieć własnych leków. Zbyt długo chowała się przed nimi. Teraz, kiedy musiała wyjść im naprzeciw
przytłaczały ją zupełnie.
- Nie wiem, gdzie będę wtedy – odparła wymijająco, ale to
najwyraźniej nie wystarczyło Javierowi, bo czekał na ciąg dalszy. – Jutro mam
spotkanie w wytwórni, gdzie ustalimy mój grafik. Najprawdopodobniej będę w Los
Angeles albo Nowym Jorku, więc nie wiem, czy jest sens, żebyś tu przylatywał,
gdy ja będę poza domem. Umówimy się pod koniec twojego pobytu we Francji,
dobrze? – przytaknął niezbyt zadowolony z takiej odpowiedzi i wrócił do
jedzenia. Scarlett, dłubiąc w swoim makaronie, starała się spojrzeć na Javiera
obiektywnie. Po tym wszystkim, co się stało, to dosyć trudne. Starała się wziąć
pod uwagę całe dobro, które jej uczynił i te ostatnie wpadki. Tego pierwszego
było znacznie więcej. Javier był cudowną osobą. Nie mogła zaprzeczyć. Pomógł
jej bardzo, kiedy bała się zwrócić do innych. Był przy niej, kiedy uciekała
przed światem i przed sobą. Zawsze mogła na niego liczyć. Kochał ją, więc za
wszelką cenę starał się ją zdobyć. Mogła to negować? Nie pochwalała jego metod.
Jednak teraz, gdy spoglądała na jego przystojną twarz i wyrafinowane ruchy – on
nawet przeżuwał z klasą! – to poczuła się jak ostatnia oszustka. Bo okłamując
siebie, krzywdziła jego. Wmawiała sobie, że go pokocha, że jeżeli go pocałuje,
to na pewno uda jej się poczuć do niego coś więcej niż sympatię. Wmawiała
sobie, że go pokocha, jeżeli zetrze z niej dotyk Mike’a. Wmawiała sobie, że
jeżeli będzie sobie wmawiać, że było coraz lepiej i coraz bliżej, to tak
będzie. Wmawiała sobie, że nie zauważała tego, że jej taktyka nie działa.
Chciała być blisko, a uciekała. Chciała być miła, a warczała na niego. Chciała
go pokochać, a darzyła go niechęcią. Była zła na siebie, bo nie potrafiła go
pokochać i winiła go za to, że on zakochał się w niej. Wpadła w błędne koło i
nie potrafiła się z niego wydostać. Javier był tak niesamowicie dobrym i
kochanym człowiekiem, dlaczego nie umiała zmienić swoich uczuć?
- Dlaczego mi się przypatrujesz? – zagadnął, przyłapując
ją na tym. Postarała się uśmiechnąć.
- Miło się na ciebie patrzy, więc czemu nie? – powinna
bardziej uważać na słowa.
- Jasne, jasne – pokręcił głową z dezaprobatą, ale
Scarlett widziała, że sprawiła mu tymi słowami przyjemność. – Nie smakuje ci? –
wskazał na jej niemal nietknięte jedzenie.
- Jest pyszne, ale ostatnio ciężko mi cokolwiek zjeść.
- Widać – mruknął, zerkając na jej zbyt szczupłe dłonie.
– Spróbuj choć trochę – uśmiechnął się zachęcająco i dolał wina do ich
kieliszków. Westchnęła i nadziała makaron na widelec. Zmuszała się do jedzenia,
dopóki z jej talerza nie zniknęła jedna trzecia porcji. Była z siebie dumna.
- Bardzo się cieszę, że jesteś ze mną – powiedział
spoglądając Scarlett w oczy. Wiedziała, że się cieszył. Nie miała jednak
pewności, jak interpretował to wspólne wyjście.
- Już zapomniałam, jak dobrze układało się między nami –
zaczęła trochę niezręcznie. Nie wiedziała, czy powinna poruszać ten temat, ale
stało się. Westchnęła, po czym upiła łyk wina.
- Chciałbym, żeby znów tak było, jak w LA, jak tutaj.
Może tak być, Scarlett – uśmiechnął się delikatnie. W jego oczach kryła się
ogromna nadzieja. Jakby chciał powiedzieć: kochaj
mnie, proszę. Kochaj. Ten jego czuły wyraz twarzy, spojrzenie, niepewny
uśmiech, to wszystko suma wiary w coś, co nie mogło zaistnieć. Tak bardzo
chciałaby mu to dać, ale po prostu nie mogła. Bolało ją, że przysporzy mu
smutku. Bolało ją to, że nie potrafiła uleczyć siebie, że on nie potrafił uleczyć
jej. Może postępowała źle trzymając go przy sobie, ale nie była winna
wszystkiemu. Nie mogła nic poradzić na to, kim była, ani co czuła. To rzeczy
niezależne od niej. Starała się. Nikt nie miał prawa zarzucić jej, że nie
próbowała. Po prostu nie wyszło.
- Mam nadzieję, że uda się naprawić naszą przyjaźń –
starała się położyć delikatny nacisk na słowo przyjaźń, ale miała wrażenie, że Javier zdawał się nie słyszeć
niczego, co mogłoby pokrzyżować mu szyki. Wydawało jej się, że ta kolacja była
częścią, jakiegoś większego planu. Aż bała się, co wymyślił. Chyba najbardziej
przykre w tym wszystkim było to, że przestali ze sobą rozmawiać. Ona nie
potrafiła być z nim szczera. Hamowała się, kontrolowała to, co mówiła, a on
próbował jej we wszystkim dogodzić. Cały czas przyznawał jej rację, niemal
błogosławił ziemię, po której stąpała, a przecież nie o to w tym wszystkim
chodziło.
- Mówiłem ci nie raz, że to wszystko, co się zdarzyło, to
nie jest nic, czego nie dałoby się poprawić. Oboje nawaliliśmy. Musimy tylko pomyśleć, co zrobić, żebyśmy wyszli z tej
sytuacji obronną ręką. Ciężko mi patrzeć na ciebie taką nieobecną,
zdenerwowaną. Wiem, że martwisz się o Jess, ale zdaje sobie też sprawę z tego,
że męczysz się z tym, co jest między nami. Zrobię wszystko, żeby było lepiej,
naprawdę – zapewnił żarliwie, a Scarlett uniosła kieliszek.
- Za lepsze jutro – odparła. Nie potrafiła dodać nic
więcej. Nie umiała mu jakoś odpowiedzieć, bo zaczynał boleć ją brzuch. Javier
delikatnie stuknął szkłem o szkło. Uśmiechnął się, jakby pokrzepiony i wypili. Jak
mogła dopuścić, żeby doszło do czegoś takiego? Przecież wiedziała. Od dawna
wiedziała, że tak nie powinno być. Dlaczego nie posłuchała swojego wewnętrznego
głosu, tylko szła w zaparte wmawiając sobie coś, co nigdy nie miała prawa bytu?
Dlaczego doprowadziła do momentu, w którym nie mogła znieść obecności Javiera?
Dlaczego pozwoliła na to, żeby czuła przy nim skrępowanie? Dlaczego wszystko
musiało być takie trudne? Dlaczego w jej życiu pojawiały się same trudności?
Bo takie po prostu było życie – trudne, pełne
komplikacji, wyzwań i niepowodzeń, aby odnaleźć w nim szczęście należało
słuchać swojego serca i postępować właściwie. Nie łatwo, ale właściwie.
Wiedziała to. Powtarzała to każdemu, kto miał problemy, więc dlaczego sama nie
potrafiła zastosować się do swoich rad?
*
6. listopada 2014,
Berlin
Margo, niepewna swojego losu, siedziała w samochodzie
Gustava, nie bardzo wiedząc, gdzie ją wiózł. Zapewnił, że to niespodzianka i że
na pewno jej się spodoba. Wierzyła mu, chociaż trochę się obawiała. Starali się
spędzać dużo czasu we dwoje, ale to było trudne mieszkając na trzy domy. W
każdym z nich kręcił się ktoś inny i chwilę tylko dla siebie znajdowali albo w
sypialni albo wychodząc na miasto. Oboje mieli tego już dosyć, ale wciąż
odkładali oglądanie mieszkań i domów, bo wypadało coś innego, ważniejszego.
Margo bardzo chciała, żeby w końcu zamieszkali sami. Francie, siostra Gustava,
zaraz po ślubie przeniosła się z mężem do własnego mieszkania. Gustav w
prezencie ślubnym ofiarował im jedną czwartą sumy, połowę rodzice obojga stron,
a ostatnią ćwierć uzbierali sami. Takim sposobem mieszkali w cudownym,
czteropokojowym mieszkanku w Magdeburgu. Wprawdzie ich staż był większy niż
Margo i Gustava, jednak zazdrościła im. Żyli na swoim i co ważniejsze –
spodziewali się dziecka. Francie wyglądała okropnie. Wciąż wymiotowała i nie
mogła nic jeść, ale Margo dawno nie spotkała tak szczęśliwego człowieka.
Francesca była trzy lata starsza od Gustava i już przed ślubem rozmawiali z
Mathias’em o dziecku, ale do tej pory im się nie udawało. Teraz mieli już
wszystko. Czekali na swojego pierwszego chłopca. A Gustav nie miał ani
mieszkania, ani dziecka. Nie zapowiadało się na żadne. Margo rozejrzała się po
okolicy. Znaleźli się osiedli domków jednorodzinnych w Tempelhof. Zerknęła na
męża, a on się uśmiechnął, domyślając się, że Margo wiedziała już, o co
chodziło.
- Znalazłem bardzo ciekawą ofertę i pozwoliłem sobie
obejrzeć wczoraj ten dom – zatrzymał się przed jedną z posesji. Okalał ją
wysoki żywopłot, więc niewiele mogła zobaczyć. Przed bramą czekała na nich
kobieta.
- Witam – odparła, uśmiechając się profesjonalnie i
podała Margo dłoń. Miała silny uścisk. – Anna Groβmeier.
- Margarett Schäfer – odpowiedziała, chełpiąc się chwilą
wypowiedzenia swojego nowego nazwiska. Kobieta przywitała się z Gustavem i
otworzyła bramkę, zachęcająco przepuszczając ich przodem. Nikt nic ni mówił,
pozwalając oswoić się Margo z tym, co zobaczyła. Za ogrodzeniem znajdowało się
duże podwórze obsadzone drzewami i czymś, co w listopadzie nie przypominało
kwiatów, ale na pewno nimi miało być. Dom nie należał do największych, ale
urzekł ją. Był biały, z jasnymi oknami i drzwiami. Nad frontowymi znajdował się
mały daszek. Po prawej stronie domu był wjazd prowadzący do garażu utrzymanego
w takim samym stylu, co dom. Margo zerknęła na Gustava, a on tylko się
uśmiechnął.
- Zanim wejdziemy do domu, może pokażę drugą część ogrodu
– deweloperka weszła na chodnik okalający dom. Z tyłu, przy domu znajdował się
taras i duży ogród, w którym rosło tylko kilka drzew owocowych. Z tyłu był
niewielki basen. Dom wyglądał od tej strony magicznie. Mnóstwo okien. Musiał
być bardzo jasny.
- Cudownie – szepnęła, ściskając Gustava za rękę, gdy
szli do drzwi frontowych. Wnętrze domu okazało się równie piękne, jak jego
otoczenie. Na parterze wchodziło się do przestronnego holu. Po lewej znajdowała
się toaleta i garderoba na odzienie wierzchnie, dalej obszerne delikatnie
zakręcane schody na piętro, a za nimi pokój gospodarczy. Na wprost znajdował
się otwarty salon połączony z jadalnią. Natomiast po prawej duża kuchni, do
której można było wejść z holu i z salonu. Z pokoju dziennego można było wyjść
na taras. Na piętrze, w centrum znajdowała się galeria i schody. Wokół nich
rozmieszczono pomieszczenia. Od strony frontu była łazienka, a od ogrodu druga.
Po lewej stronie domu znajdowała się
sypialnia z obszerną garderobą, a po prawej dwa mniejsze pokoje. Wszędzie okna,
dużo światła i przestrzeń. Niezbyt duża, aby czuło się dyskomfort spowodowany
pustką. Taka w sam raz. Niemal nigdzie nie było mebli, ale to nie przeszkadzało
jej wyobrazić sobie ich dwójki, a może i trójki z jakimś ślicznym chłopcem lub
dziewczynką, które mogliby zaadoptować. Ten dom, ogród, okolica, wszystko było
doskonałe.
- Całkiem niedaleko znajdują się supermarkety, szkoła
podstawowa, szpital też nie jest położony bardzo daleko. To cicha okolica –
zapewniła deweloperka, jednak Margo tego nie potrzebowała. Oczy błyszczały jej
z radości, a cała aż drżała hamując jej wybuch.
- Moglibyśmy zostać przez chwilę sami? – zapytał, a
kobieta usłużnie wyszła. – Podoba ci się?
- Gustav, tu jest doskonale! Ten dom jest przepiękny.
Wymaga remontu, ale to nie będzie jakaś ogromna rzecz. Chcę tu zostać. Nie chcę
oglądać innych – zapewniła. Stali w sypialni. Rozejrzała się i westchnęła. –
Chciałabym tu mieszkać. To może być nasze miejsce. Wystarczająco daleko od
rodziny, ale na tyle blisko, żeby szybko do nich pojechać.
- Nie wydaje ci się za duży? – żarliwie zaprzeczyła.
- Jeżeli dzieci to aktualna sprawa, to absolutnie nie
jest za duży. Będę sprzątać i pielić. Tu rosną drzewa owocowe, więc będziemy
mieć swoje jabłka albo śliwki. Cokolwiek to jest!
- Mnie też się tu podoba – powiedział, biorąc Margo za
rękę i poprowadził w stronę okna z widokiem na ogród. – Tu może być nasz dom.
- Aby się upewnić, obejrzyjmy jeszcze dwa w podobnym
metrażu, dobrze? Jeszcze dziś albo jutro. Kiedykolwiek – Gustav popatrzył na
Margo w milczeniu. Ich relacje jeszcze odbiegały od idealnych, ale działo się
coraz lepiej. Daleko im było do dawnych czułości i całej żarliwości, jaka ich
łączyła, ale powoli wracali do siebie. Patrzył na jej zaróżowione policzki i
szczęście, którym emanowała na kilometr. Margo cieszyły najdrobniejsze rzeczy.
Ładny wzór na talerzu, kwiatek, który kupił jej od ulicznej sprzedawczyni,
słońce w listopadzie, udane ciasteczka, wszystko, ale dawno nie widział jej tak
bezbrzeżnie szczęśliwej, jak w tym momencie. Potrzebował jej dotknąć i zrobił
to. Musnął dłonią jej policzek, a ona wtuliła się w nią.
- Musiałem się upewnić, czy na pewno tu jesteś, czy tylko
mi się śni – uśmiechnął się do swojej żony, a ona po prostu zarzuciła mu ręce
na szyję i go pocałowała.
- Jeżeli to sen, to najpiękniejszy, jaki miałam w życiu.
Pośpieszmy się Gustav. Chcę, żebyśmy mieli dom – skinął głową, ujął ją za rękę
i poprowadził do deweloperki, żeby spełnić marzenie Margo. On też chciał mieć
dom, choć tak naprawdę wiedział, że to ona była jego domem.
*
Minęły trzy lata. Pomyślała.
Choć wydaje się, że od chwili, w której on odszedł, nie odwracając się za
siebie, a ona nie pobiegła za nim, by zmusić go do tego, minęło zaledwie kilka
krótkich chwil. Pięć dni? Dziesięć? Może dwa tygodnie? Od dnia rozstania
Scarlett i Toma zmieniło się wszystko. Zmienił się czas, zmieniły się miejsca,
zmienili się oni.
Pytanie, czy
zmieniła się też i miłość?
Scarlett siedziała przy stole w kuchni. Była ubrana w
pastelowo-zielony dres, a włosy miała związane w niedbały kok na czubku głowy.
Nieodmiennie zimno jej w stopy, więc podkuliła je pod siebie. Miała na nosie
okulary, do których w żaden sposób nie mogła przywyknąć i marszczyła go,
zapisując coś swym koślawym pismem w twardo oprawionym zeszycie. Był listopad, uwielbiała
ten miesiąc. Pomimo pluchy, była zachwycona, że wreszcie nadszedł. Uwielbiała jego
tajemniczość, ale teraz coś ją martwiło. Nie cieszyła się, jak zawsze, bo wiedziała,
że coś niebawem definitywnie dobiegnie końca. Odłożyła pióro i spojrzała na
zalane deszczem okna1. Czuwając przy Jess, miała czas na
rozmyślanie, ale też nie próżnowała. Spisała pomysł na kolejną bajkę.
Postanowiła, że zatytułuje ją Klara spada
z roweru. Pracowała nad piosenką, która wpadła jej do głowy jeszcze w
szpitalu, kiedy usłyszała kroki na schodach. Bała się tej rozmowy, poczuła
dreszcze i skurcze w żołądku. Nie wiedziała, czego spodziewać się po minionym
wieczorze. Upiła łyk herbaty malinowej, która dawno zdążyła wystygnąć. Tej nocy
znów śniła o przerwanym ślubie. Czuła, że to znak. Czuła, że musiała
opowiedzieć się po którejś ze stron. Wybiec z kościoła, albo zostać w nim, choć
wydawało jej się to zupełnie niemożliwe. Chociaż… chyba już dawno wyszła z tego
kościoła. Już dawno przerwała ceremonię, tylko usilnie wmawiała sobie, że to
nic nie znaczyło. Zerknęła w kierunku schodów. Javier posłał jej promienny
uśmiech. Wyglądał perfekcyjnie, choć dopiero dochodziła szósta. Jak to możliwe,
że on zawsze prezentował się tak, jakby zszedł z rozkładówki? Ich wspólna
kolacja obudziła w nim dawną determinację. Wyglądał na zadowolonego.
- Cześć – przywitał się, wchodząc do pomieszczenia.
Odpowiedziała mu tym samym. Otworzył lodówkę i wyjął z niej małą butelkę wody.
Wypił niemal wszystko duszkiem. Scarlett przypatrywała mu się, miotając się ze
sobą, czy to właściwy moment na tą rozmowę. – Jak się spało? – zagadnął.
- Nie najlepiej, a tobie? – zapytała. Od tamtej feralnej
nocy, Javier spał w swojej sypialni. Pomimo tego, że koszmar o Mike’u wracał,
nie pozwoliła mu już przychodzić, gdy budziła się z krzykiem. Nie potrafiła. Tej
nocy spała zaledwie cztery godziny. Ostatnimi czasy nie potrafiła spać dłużej.
- Nie narzekam – uśmiechnął się. – Idę pobiegać.
Potrzebujesz coś ze sklepu?
- Nie, dzięki – odwzajemniła gest. – Zaraz wychodzę do
Jess – wprawdzie nie miała pewności, czy wpuszczą ją tak z rana, ale postanowiła
zorientować się, jak minęła noc. No i nie chciała być w domu, kiedy wróci
Javier. Uznała, że woli poczekać z rozmową do wieczora. Nie czuła się gotowa do
tej konfrontacji.
- Dołączę później – posłał jej swój najpiękniejszy
uśmiech, a Scarlett poczuła falę wyrzutów sumienia. Chyba znów niechcący dała
mu nadzieję albo sam ją sobie dopowiedział. Przecież nie zrobiła nic
sugestywnego podczas tej kolacji. Zachowywała się najbardziej neutralnie, jak
potrafiła.
- W porządku – odpowiedziała, a Javier wyszedł. Tak to
wyglądało. On starał się nawiązać kontakt, a ona nie potrafiła go podtrzymać. Dusiła
się w jego towarzystwie. Czuła wyrzuty sumienia. Była zła na siebie i na niego,
że nie umiał odpuścić. Czuła się zupełnie rozbita. Cały ten stres i niepewności
bardzo ciążyły Scarlett, ale tak bardzo bała się zostać sama. Bez względu na
to, jak przykre stawały się relacje między nią, a Javierem, on jednak był obok.
Nawet, jeżeli nie rozmawiali. Choć czy właśnie nie na tym polegał jej problem?
Liv zarzuciła jej egoizm. Powiedziała, że trzymała przy sobie Javiera,
zachowywała dystans i pozwalała mu wierzyć, że może jego starania w końcu coś
dadzą. Trzymała go blisko na wszelki wypadek, pozwalając, by miał nadzieje, by
starał się coraz bardziej, by stawał się coraz bardziej zdesperowany, by te
wszystkie przykre słowa padły. To brzmiało strasznie nawet w jej głowie, ale
wykorzystała go. Tłumaczyła swoje zachowanie próbą zbliżenia się do niego.
Jednak chyba tak naprawdę nigdy nie wierzyła w to, że mogłaby go pokochać. Czy
czując się tak, jak czuła się teraz, była w stanie pokochać kogokolwiek? Miniony
wieczór był najlepszym przykładem na to, że on we wszystkim będzie dopatrywał
się nadziei, a ona będzie uważać na każdy gest i słowo, by mu ich nie dać. Tak
nie powinno się dziać. Zerknęła za okno. Lał deszcz. Miała mnóstwo do
zrobienia. Poszła do garderoby, gdzie wciągnęła na siebie jeansy, czarny, luźny
sweterek i wczorajsze skórzane botki na koturnie. Pociągnęła rzęsy tuszem, a
usta malinową szminką. Miała spotkanie w wytwórni, więc powinna jakoś się
prezentować. Te rozmowy i ustalenia zawsze były bardzo nużące. Ona chciała
jednego, a management widział to inaczej. Wykładała swoje racje, oni je
odpierali i tak w kółko, póki nie docierało do nich, że nie da sobą
manipulować. Bo co innego ufać im w kwestii wizerunku i wszystkich tych
PR-owych sztuczek, a co innego decydować o tym z kim rozmawiać, u kogo miała
wystąpić i z jaką piosenką, czy tym podobne. Jeżeli chodziło o to drugie, to
zawsze stawiała na swoim. Występ na MTV EMA już niemal dopięła na ostatni
guzik, po południu czekała ją przymiarka sukienki. W wytwórni musiała dokonać
ostatecznych ustaleń, co do jej grafiku. Dlatego dzień zapowiadał się na długi.
Najchętniej zaszyłaby się w szpitalu i doglądała Jessici, ale nie mogła sobie
na to pozwolić. Sukces koncertu wywołał lawinę propozycji. Czekało ją kilka
wywiadów, sesji zdjęciowych, występów w talk show’ach, wszyscy chcieli usłyszeć
ją z nowymi piosenkami. Cieszyła się na to, ale bała się, że gdy straci Jessicę
z oczu, to stanie się coś złego. Z drugiej strony nie mogła dać się zwariować.
Operacja się powiodła. Jessica dużo spała, ale po części był to efekt uboczny
leków, które jej podawano. Wszystko wskazywało na to, że będzie mogła normalnie
funkcjonować. Oczywiście do końca życia będzie zażywać leki i stosować się do
zaleceń lekarzy, ale będzie ż y ć. Scarlett też powinna spróbować, bo od
jakiegoś czasu unikała tego, kryjąc się za ratowaniem życia Jessici. Może
powrót do obowiązków muzycznych to dobry sposób? Zajmie się muzyką. Lepiej wypromuje
Hope, EP-kę, którą wydała z okazji
koncertu, wykorzysta to zainteresowanie na skłanianie ludzi do oddawania krwi,
szpiku i składania deklaracji oddawania narządów w razie śmierci. To może mieć
dobry skutek, nie tylko dla jej kariery. Tęskniła już za prowadzeniem
samochodu. Tęskniła za swoim BMW, ale dla swojego dobra pozwalała się wozić. Na
tę okazję wynajęła opancerzoną Hondę CRV i grzecznie siadała z tyłu. Wiedziała,
że nie miała innego wyjścia, jak troszczyć się o swoje bezpieczeństwo, ale to ją
męczyło. Nie mogła wyskoczyć na zakupy, ani nawet po chleb do piekarni.
Wszędzie chodziła z obstawą. Ochrona nawet pomieszkiwała u niej, gdy była sama.
To zakrawało już na paranoję, ale za bardzo bała się, że Mike wyrośnie spod
ziemi, gdyby tylko została na chwilę sama. Gdy zakładała kurtkę, usłyszała
dźwięk przychodzącego maila. Wyjęła telefon z torebki i odświeżyła skrzynkę
pocztową. Nadawca zablokowany. Ścisnęło ją w żołądku.
Jestem. Jestem przy
tobie. Jestem z tobą. Jestem za tobą. Jestem przed tobą. Jestem. Tęskniłaś,
maleńka?
Jęknęła, z trudem łapiąc oddech. Czyżby ściągnęła go
myślami? Telefon podczas koncertu to był pierwszy sygnał jego obecności.
Zalążek tego, co wykluło się w jego chorej głowie. Ta wiadomość utwierdziła ją
w przekonaniu, że będzie ich jeszcze wiele. Mike dopiero się rozkręcał, a ona
musiała wejść w jego grę, jeżeli chciała wyjść z tego cało. Przestraszona i zrezygnowana,
wybrała numer brata i opuściła mieszkanie, zamykając je na cztery spusty.
Dwanaście niekończących się godzin później, znów
siedziała w tym samym miejscu, ubrana w miętowy dres. Jednak tym razem nie
miała przy sobie ani notatnika, ani telefonu, ani niczego, czym mogłaby zająć
ręce. Była zmęczona, głodna i smutna. Dzień obfitował w same dobre nowiny.
Jessica czuła się coraz lepiej, a terminarz muzyczny został ułożony wedle jej
życzenia. Najpierw Niemcy i Wielka Brytania, a potem dopiero Stany Zjednoczone.
Gin miała za zadanie dograć terminy, więc mogłaby być spokojna, gdyby wszystko
inne grało, jak należy. Złożyła doniesienie na policję. Mieli zbadać, skąd
został wysłany mail. Nie sądziła, żeby udało się to zweryfikować, a nawet
jeśli, to będzie to ślepy traf. Mike nie był głupi. Prędko nie popełni błędu.
Zamierzał dręczyć ją, przypominać jej o swoim istnieniu i pojawiać się tam,
gdzie w ogóle się go nie spodziewała. Policja doradzała jej zdemaskowanie go
przed mediami. Wówczas istniałoby prawdopodobieństwo, że dostrzegłby go ktoś i
doniósł na policję. W końcu Scarlett była bardzo lubiana przez fanów. Odmówiła.
Na razie czekała. Czuła, że powinna wstrzymać się przed publiczną nagonką. Nie
chciała zostać uznana za nawiedzoną ex-dziewczynę, która mściła się w ten
sposób. Bo Jim oficjalnie znajdował się w klinice psychiatrycznej, na bliżej
nieznanym leczeniu, więc jak mógłby ją dręczyć z zakładu zamkniętego? Cały
dzień przejmowała się Mike’em, więc nie miała czasu myśleć o Javierze, ale
problem przez to nie zniknął. Musiała w końcu zmierzyć się z nim. Nie chciała
tego dłużej odwlekać. Ten dzień i tak nie mógł stać się gorszy. Wolała załatwić
przykre rzeczy za jednym zamachem. Javier brał prysznic. Ona już to zrobiła.
Musiała zmyć z siebie brud całego dnia, ale nie udało się jej zmyć trosk i
niepewności. Nie mogła też pozbyć się odpowiedzialności za słowa, które miała
wypowiedzieć. Czuła się przestraszona mailem Mike’a, przerażona tym, co
przyniesie następny dzień i panikowała na samą myśl o reszcie swojego życia.
Odkąd tylko zdecydowała się porozmawiać z Javierem, odkąd mu wybaczyła jego
udział w rozstaniu z Tomem, ze wszystkich sił starał się zrekompensować
wszystko, co złe. Próbował też skraść jej względy, bo jak twierdził, zakochał
się w niej. Starała się być uczciwa. Podkreślała, że mogła dać mu jedynie
przyjaźń, a on zapewniał ją, że to mu na razie wystarczy. Ona dawała mu swoją
serdeczność, zainteresowanie i troskę, a on opiekował się nią, czuła się przy
nim bezpiecznie, zwłaszcza po tym, jak był świadkiem jej upokorzenia przed
Mike’em. Jednak, kiedy zamieszkał u niej, sytuacja zaczęła się zmieniać. Ona
stawała się coraz bardziej zdesperowana niemocą wobec samej siebie, a on
próbował zbliżyć się do niej, sprawić, że pokocha go tak, jak on ją. Brak jej
odwzajemnienia zagęszczał atmosferę, bo on dwoił się i troił, żeby to zmienić,
a ona ze wszystkich sił starała przekonać siebie, że chciała z nim być, że
mogła go pokochać. Wtedy popełniła pierwszy błąd i go pocałowała. To otworzyło
drogę do innych czułości, których jej nie stronił, gdy tylko na to pozwalała. Stał
się odważniejszy. Bardziej o nią zabiegał. Adorował ją. Czuł się uprawniony do
tego, a ona go nie zatrzymywała, bo cały czas wierzyła, że się uda albo chciała
wierzyć i w ten sposób tłumaczyła fakt, że trzymała go przy sobie. Jednak
gwoździem do trumny ich trudnej relacji był ta upiorna noc, kiedy sprowokowała
go do seksu. Zdawała sobie sprawę, że ich jakkolwiek nazwany związek umarł tej
nocy. Zamknęła się jeszcze bardziej. Jeszcze mocniej nie lubiła swojego ciała.
Jeszcze bardziej gardziła sobą. Łudziła się, że Javier sprawi, że te uczucia
znikną, tak jak sprawiał, że mniej bała się, gdy był przy niej w te noce, gdy
budziła się z krzykiem. Nie miał aż takiej mocy. Nie udało się. Była egoistką,
chcąc, żeby został. On był egoistą, wykorzystując pomaganie jej, żeby się do
niej zbliżyć. Zniszczyli coś bardzo wartościowego. Było jej smutno, że straciła
Javiera jako przyjaciela, ale teraz mogło być już tylko gorzej. Bała się i nie
miała pojęcia, co czekało ją następnego dnia, ale wiedziała, że nie mogła tego
dłużej ciągnąć. Męczyło ją nieustanne kontrolowanie się i pilnowanie, żeby nie
powiedziała dwóch słów za dużo. Musiała kontrolować we własnym domu, więc coś
było już nie tak. Mieszkanie było jej ostoją. Tam chowała się przed światem,
przed problemami i przed Mike’em. To miejsce miało zapewnić jej spokój, a
dopóki mieszkał z nią Javier, wracanie tam stawało się kolejnym bojowym
zadaniem. Nie chciała psuć już więcej. Nie wymagała od życia wspaniałości,
rzeczy niespotykanych, nad wyraz i zapierających dech. Pragnęła tylko odrobiny
normalności. Usłyszała, że drzwi od pokoju Javiera zamknęły się z cichym
trzaskiem. Po chwili zjawił się w kuchni.
- Widzę, że kolacja szykuje się nam wyborna – rzucił
żartobliwie, wskazując na ciemne pieczywo pozostawione na szafce. Scarlett na
tym zakończyła przygotowywanie kolacji. Nie mogła myśleć o jedzeniu, kiedy jej
głowę zaprzątały poważniejsze rzeczy. – Przygotuję coś, bo widzę, że jesteś
zmęczona – zaoferował usłużnie. Uśmiechnął się serdecznie, ale jego oczy
pozostały pełne niepewności. To przelało czarę. Miała dosyć tego, że wciąż
uniżał się przed nią, byleby tylko przypodobać się jej. Miała dosyć
przesłodzonego sposobu mówienia, którego w stosunku do niej używał, całej tej
uniżoności, przymilności i bycia kimś, kim nie był na pewno. Tęskniła za
Javierem, z którym zaprzyjaźniła się przed dwoma laty.
- Nie teraz – westchnęła. Była piekielnie głodna, ale nie
przeżyłaby tego posiłku. – Musimy porozmawiać.
- Stało się coś? – zaniepokoił się i momentalnie skupił
na niej całą swoją uwagę. Usiadł przy stole i przypatrzył się jej. – Coś nie
tak? – dopytywał, gdy nie odpowiedziała od razu. – Mike znów ci groził? – zmartwił
się, ale ona pokręciła głową, nie chciała teraz mówić o mailu. Nie miała tyle
siły.
- Chodzi o naszą sytuację – zaczęła, nie patrząc na
niego. – Tak dalej nie może być – wydusiła.
- Ale jak to? – zdziwił się. – Jeszcze wczoraj wszystko
było w porządku.
- Od dawna nic nie jest w porządku – westchnęła,
spoglądając na niego zmęczonym wzrokiem.
- Nie rozumiem – kręcił bezradnie głową, wyraźnie
zaskoczony.
- Nie możemy dłużej razem mieszkać. Chcę, żebyś z Francji
wrócił do siebie. Myślałam nad tym od kilku dni. Ta sytuacja nie może się dalej
ciągnąć. Krzywdzimy się nawzajem – powiedziała powoli, ważąc każde słowo. Widziała,
jak twarz Javiera zmieniała się. Irytacja powoli zastępowała zaskoczenie. Miała
nadzieję na szybką i bezbolesną rozmowę, ale nic nie wskazywało na to, żeby jej
życzenie miało się spełnić.
- Jak to: krzywdzimy? – zaperzył się, coraz mocniej zbity
z tropu. Westchnęła znów. Nie bardzo wiedziała, jak to delikatnie ująć. Nie
chciała mu umniejszyć albo go obrazić. Była wdzięczna Javierowi za wszystko, co
dla niej zrobił, ale ostatnie tygodnie przesłoniły te dobre chwile.
- Nie widzisz, że od pewnego czasu dzieje się między nami
nie najlepiej? – zapytała, spoglądając na niego najbardziej spokojnie, jak
potrafiła. – Mam tego dosyć. Jestem zmęczona unikami, wymówkami i całą tą gęstą
atmosferą – powiedziała po chwili.
- Do tej pory się nie skarżyłaś – zaprotestował, mierząc
ją oburzonym spojrzeniem.
- Cały czas miałam nadzieję, że wszystko się jakoś ułoży,
ale tak się nie stało, a ja nie chcę dojść do momentu, w którym będziemy ranić
się tak bardzo, że zaczniemy się nienawidzić – brzmiało to trochę na wyrost,
ale daleko nie miała się z prawdą. W głębi duszy musiała przyznać, że miała do
niego coraz większy żal o to, że nie potrafił się domyślić i odpuścić.
- Kto tu kogo rani? O czym ty mówisz? – wyglądał, jakby
naprawdę nie rozumiał, o co jej chodziło. Jakby to nie on mieszkał z nią i to
nie on uczestniczył w tym wszystkim. Jakby to nie jego unikała, jakby to nie on
patrzył na nią z żalem i tęsknotą. Jakby to wszystko działo się z dala od
niego, jakby nie był głównym zainteresowanym.
- Ty się starasz, a ja ciebie unikam – westchnęła. – Nie potrafię pogodzić się z tym, co między
nami zaszło. Wiem, że to moja wina. Sama tego chciałam. Potrzebuję czasu, żeby
nauczyć się żyć ze sobą i nie będę w stanie tego zrobić, jeżeli codziennie będę
patrzeć na ciebie i zastanawiać się, jak bardzo ranię cię tym, że nie potrafię
odwzajemnić twoich uczuć.
- Przecież mówiłem ci, że dam ci czas, że poczekam –
próbował przybrać spokojny, cierpliwy ton.
- Mówiłeś, ale tego nie robisz. Może tego nie
kontrolujesz, ale patrzysz na mnie tak…- zawahała się, bo zabrało jej słów. Nie
chciała użyć nieodpowiednich, nie chciała umniejszać jego uczuciom. – Z
miłością – dodała w końcu. – Nie mogę znieść nadziei w twoich oczach i tego, że
wierzysz, że starasz się, a to nic nie daje. Nie chcę, żebyś w końcu mnie
znienawidził – szepnęła ze łzami w oczach.
- Nie ma szans, żebym cię znienawidził – zapewnił ją
łagodnie, jakby przed momentem się nie uniósł. Miała wrażenie, że czepiał się
każdej możliwości. Miotał się między gniewam, a czułością i nawet teraz nie
potrafił pokazać tego, co naprawdę czuł. Wciąż chciał się dostosować. Sięgnął
przez stół po jej dłoń, ale cofnął rękę. Scarlett schowała ręce pod stół.
- Dajmy sobie czas – odparła, siląc się na uśmiech. – Wrócisz
do LA, ja zajmę się pracą, poukładam swoje życie. Będę cię informować o stanie
zdrowia Jess albo sam będziesz się z nią kontaktował. Nie wiem – potarła twarz
dłońmi. – Jednak wiem, że musisz się wyprowadzić – stanowczość, jaka zabrzmiała
w ostatnim zdaniu, nie spodobała się Javierowi. Przyjrzał się Scarlett spod
przymrużonych oczu, myśląc o czymś intensywnie. Poczuła się dziwnie, jakby ją
oceniał.
- A czy to nie jest czasem tak, że chcesz mieć wolną
rękę, bo Kaulitz znów zawrócił ci w głowie? – tego się nie spodziewała.
Sapnęła. Tego już za wiele. Nie wiedziała, co powiedzieć. Jak on mógł? Ostatnie,
co przychodziło jej teraz do głowy to spotykanie się z kimkolwiek. Nawet, a
może szczególnie z Tomem. Martwił się, owszem. Nie poprosiła go o przyjazd do
szpitala podczas operacji, ani później, ale byli w stałym kontakcie sms’owym, co
wyraźnie działało Javierowi na nerwy, ale nie było w tym nic romantycznego. Tom
wspierał ją, gdy Javier skupił się na tym, żeby wkupić się w jej łaski.
Nadskakiwał jej z każdej możliwej strony, ale zupełnie nie dostrzegał tego,
czego potrzebowała.
- Nie przesadzasz aby? – zapytała starając się zachować
spokój.
- To by miało sens – ożywił się. Wyglądał na zadowolonego
ze swoje odkrycia. Wskazał na nią palcem. – Każesz mi się wynieść, odnawiasz z
nim kontakt i voila! – mruknął zniesmaczony. On naprawdę wierzył w to, co
mówił. Nie mieściło jej się to w głowie. Coś tu nie grało. Coś w zachowaniu
Javiera. Nie chciało jej się wierzyć, że wymyślił taką teorię. Wpatrywała się w
niego chwilę, starając się zebrać myśli. Zupełnie osłupiała.
- To jest śmieszne, wiesz? Nawet nie śmieszne, żenujące.
Nie spodziewałam się po tobie takiej małostkowości, Javier – popatrzyła na
niego i przez moment miała wrażenie, że widziała obcą osobę. Jego wyraz twarzy,
pełen goryczy i zaciętości. Nie wyglądał, jak człowiek, którego znała. – Nie
potrafię przebywać z tobą w jednym pokoju. Boli mnie to, ale tak jest. To moja
wina. Nie powinnam była zaczynać tego wszystkiego, najpierw cię pocałowałam, a
potem… - machnęła ręką, nie potrafiąc wypowiedzieć tego na głos. – Zdaję sobie
sprawę, że w dużej mierze to przeze mnie jest między nami tak, a nie inaczej. Przykro
mi, że do tego doszło, ale czasu nie cofnę.
- Przykro? – prychnął. – Operacja się udała, Kaulitz na
horyzoncie, więc możesz spokojnie kopnąć mnie w dupę? – Zaniemówiła. Nie poznawała
go. On był… patrzyła na niego i potrafiła uwierzyć, że Javier którego znała i
siedzący przed nią mężczyzna, to ta sama osoba. To całe zakochanie, te wielkie
słowa wyparowały. On nie wyglądał jak ktoś zakochany, tylko zaślepiony. Nie
zdeterminowany, a zdesperowany. Jak mogła tego nie dostrzec wcześniej? Jego
obecność nagle stała się dusząca. Zdecydowanie bardziej niż do tej pory. Miał
coś takiego w spojrzeniu, w wyrazie twarzy, że poczuła się bardzo nieswojo.
- Javier, przecież niczego ci nie obiecałam! Od samego
początku powtarzałam, że chcę, żeby nam się udało, ale nie zmienię swoich uczuć
i doskonale wiedziałeś o tym! – miała dosyć spychania w kozi róg. Musiała jakoś
z tego wybrnąć. On musiał wyjść. Jak najszybciej.
- Oczywiście, że nie. Jesteś mądra i zostawiłaś sobie
wyjście awaryjne. Co z tego, że nie raz mówiłem ci, że cię kocham. Ty wolałaś
bezpiecznie spróbować i zepchnąć mnie z powrotem za podwójną linię.
- O czym ty mówisz? Jaką podwójną linię? – zaperzyła się,
zrywając z miejsca. Odsunęła się i oparła o szafkę. Zwiększenie dystansu było w
tej chwili bardzo wskazane. – Za każdym razem, kiedy powtarzałam ci, że moje
uczucia są niezmienione, zapewniałeś mnie, że poczekasz, że jesteś tu z własnej
woli, że do niczego cię nie zmuszam, więc co to, do cholery, ma znaczyć? –
spiorunowała go wzrokiem, ale potulny Javier gdzieś wyparował, więc jedynie
podtrzymał jej spojrzenie. – Jeszcze przed chwilą sam to potwierdziłeś! – mało
brakowało, a zaczęłaby tupać. Czuła jakby jej słowa trafiały do niego, jak
groch o ścianę.
- Wiem jedno, Scarlett – popatrzył na nią przeszywająco,
a w jego oczach czaiła się złość. – Wykorzystałaś mnie. Najpierw ukrywałaś się
u mnie w LA, potem ściągnęłaś mnie tutaj. Byłem twoją bezpieczną opcją. Wedle
swoich nastrojów raz pozwalałaś mi się zbliżyć, a innym razem odsuwałaś mnie od
siebie. Tak, jak ci było wygodnie. A teraz przestałem być ci potrzebny, więc
każesz mi się wynieść. Sprytne – pokiwał głową, niby z uznaniem, ale jego głos
ociekał ironią. Nie mieściło jej się w głowie, że Javier mógł mieć takie
pomysły. Wyglądało, jakby mówił jedno, a myślał coś zupełnie innego. Jakby
udawał. Jakby był nieszczery. Jakby dotąd postępował wbrew sobie.
- Mam świadomość tego, że postępowałam nie do końca fair,
ale trochę przesadzasz – oburzyła się. Już nie miała skrupułów. Nie mogło być
gorzej. Nie dało się ich uratować, więc musiała chronić siebie. – Sam
oferowałeś pomoc. Przyjechałeś do mnie z własnej woli i zaproponowałeś, że
zostaniesz dopóki sprawa z Mike’em się nie wyjaśni, więc nie rób z siebie
wielkiego pokrzywdzonego, bo nikt cię do niczego nie zmuszał! – fuknęła,
odwzajemniając jego nieprzyjemne spojrzenie. Splotła ręce na piersi,
wyprostowała się i zadarła głowę. Javier był jedną z niewielu osób, przy
których nie musiała udawać. Te czasy najwyraźniej dobiegły końca. Nie rozumiała
tej sytuacji, jego zachowania. Chciała, żeby już wyszedł, nic więcej. Czuła się
niepewnie i zupełnie nieswojo. Tak jak
jeszcze nigdy przy Javierze.
- Wiesz co? Łatwo ci powiedzieć, nikt cię nie zmuszał. A
jak inaczej miałem się do ciebie zbliżyć? Jak miałem pokazać ci, że zawsze
możesz na mnie liczyć? Jestem przeklęty twoim urokiem od dnia, w którym
zobaczyłem cię po raz pierwszy. Żyję w ten sposób i choć próbowałem wybić sobie
ciebie z głowy, to nie potrafię. Zakochałem się w tobie i robiłem wszystko,
żeby na ciebie zasłużyć, chociaż aniołem to ty nie jesteś – prychnął.
- I nigdy nie byłam – odpowiedziała. – Nigdy nie mówiłam,
że nim jestem. To nie moja wina, że twoje uczucia są takie, a nie inne. Starałam
się je odwzajemnić, ale nie byłam w stanie i zasłużenie na cokolwiek nie gra tu
żadnej roli. Jesteś cudownym człowiekiem i należy ci się wielka miłość, kobieta,
która będzie potrafiła przyjąć i odwzajemnić to, co oferujesz. Bardzo
chciałabym cię kochać, bo bycie z tobą może być wspaniałe, ale cały szkopuł w
tym, że nie umiem.
- Dlaczego nie spróbujesz? – zapytał gorączkowo.
- Próbowałam, Javier. Wszystko, co dziś uważam za błąd,
było rozpaczliwą próbą odwzajemniania twoich uczuć. Moje życie byłoby wspaniałe,
gdybym tylko potrafiła.
- Twoje, twoje, twoje – burknął. – To bardzo egoistyczne,
wiesz? Próbowałaś się zbliżyć, próbowałaś odwzajemnić, ale nigdy tak naprawdę
nie pozwoliłaś mi ze sobą być. A ja czekałem i jak ten ostatni idiota starałem
się zdobyć choć odrobinę twoich względów – warknął. Znów się zdenerwował.
Przeszył Scarlett pełnym wyrzutu spojrzeniem.
- A nie pomyślałeś, że starałeś się za bardzo? Kiedy
zaczęliśmy się spotykać, byłeś świetnym, pewnym siebie facetem. W mediach
uchodzisz za bożyszcza, kobiety mdleją na twój widok i wielu chciałoby stanąć
na twoim miejscu. Miałeś swoje życie, swoje pasje, byłeś sobą, a kim stałeś się
przy mnie? Nie chcę cię obrazić, ale wolałam tamtego człowieka. Ten wiecznie
podporządkowany i uległy nie jest tym, którego tak lubiłam.
- Świetnie – huknął ręką w stół i gwałtownie poderwał się
z miejsca. – Jestem pantoflarzem, tak? Starałem się za bardzo? I jestem tak
bardzo, bardzo zły, bo ośmieliłem się ciebie pokochać? – szydził, a Scarlett
próbowała nie zamknąć się w sobie. Ta rozmowa kosztowała ją wiele, bo nie
wiedziała, co mogłaby powiedzieć Javierowi. Nie miała argumentów. Podobnie jak
on. Po prostu potrzebowała przestrzeni.
- Nie odwracaj
kota ogonem – westchnęła.
- A nie jest tak? Chodziłem za tobą, jak pies na sznurku,
a tobie wciąż coś nie pasowało!
- A kto ci kazał chodzić za mną, jak pies na sznurku?!
Tak, Scarlett. Masz rację, Scarlett. Już się robi. Nic się nie martw, sam się
tym zajmę. Zrobię kolację. Posprzątam. Pojadę, pójdę, zrobię – wymieniała. – Zgadzałeś się ze wszystkim, przytakiwałeś
każdemu mojemu słowu i to miało mi się tak podobać? Nie raz dziękowałam ci za
wsparcie, bo twoja obecność nie raz była mi bardziej potrzebna, niż rodziny,
ale co innego dawać wsparcie, a co innego wleźć pod pantofel.
- Ty sama nie wiesz, czego chcesz – wycedził.
- Wiem, że chcę świętego spokoju i proszę, żebyś się
wyprowadził – powiedziała spokojnie, patrząc wprost na niego.
- Jesteś egoistką, Scarlett. Jesteś cholerną egoistką i
nawet tego nie widzisz.
- W takim razie nic nie powinno powstrzymać cię przed
wyprowadzką – warknęła. Miała dosyć. Javier w ogóle nie dostrzegał swojej winy.
Uważał się za największego pokrzywdzonego, przeczył sam sobie. Ta sytuacją była
zupełnie kuriozalna.
- Na życzenie – ukłonił się pełnym ironii gestem i
wyszedł z kuchni. Nie ruszała się z miejsca, dopóki po kilkunastu minutach nie
usłyszała trzaśnięcia drzwi. Wtedy odetchnęła. Rozwiązała sprawę Javiera i co
teraz? Osunęła się na krzesło i gorzko zapłakała.
*
14. listopada 2014,
Glasgow
Scarlett bała się mieszkać sama. W noc po kłótni z
Javierem nie zmrużyła oka. Ochrona dalej towarzyszyła jej na każdym kroku tym
bardziej, że po kilku dniach dostała kolejny mail mający przypomnieć jej, że
Mike wiedział o niej wszystko. A najgorsze, że mogło tak faktycznie być. Złożyła
kolejne doniesienie, ale to wciąż było za mała na ochronę policyjną. Jej
niezawodni aniołowie stróżowie towarzyszyli jej na każdym kroku. Sophie
przeznaczyła dla nich jeden z pokoi gościnnych, gdzie znajdował się także
podgląd monitoringu zamontowanego specjalnie ze względu na Scarlett. Niewiele
ją to pocieszyło, ale stanowiło chociaż namiastkę kontroli nad sytuacją.
Jessica miała się coraz lepiej i to była jedyna naprawdę
dobra rzecz, która działa się w ostatnim czasie. Javier zupełnie zerwał z nią
kontakt. Napisała do niego wiadomość, na którą nie odpowiedział, więc
odpuściła, uznając, że potrzebował czasu na przemyślenie wszystkiego.
Zastanawiała się nie raz, dlaczego to ich „rozstanie” wyglądało właśnie w taki
sposób. Dlaczego Javier postąpił w tak bezmyślny sposób, dlaczego zrzucał na
nią winę za swoje decyzje i obarczał ją czymś, czego nie popełniła. Szukał
wyjaśnienia? Chciał zrzucić na kogoś winę? Nie mógł znieść tego, że jego plan
zdobywania jej krok po kroku legł w gruzach? Nie potrafiła znaleźć odpowiedzi.
Było jej przykro. Brakowało jej go, ale po tym wszystkim, co się zdarzyło, nie
tęskniła. Nie była do tego zdolna. Wycierpiała już zbyt dużo.
Na galę przybyła sama. To tylko dwa dni, a Scarlett nie
chciała angażować swoich bliskich i zmuszać do zmiany planów. Zastanawiając
się, kogo zabrać ze sobą, uświadomiła sobie, że została zupełnie sama. Każdy z
jej bliskich miał swoje życie, swoje plany, swoje sprawy. Nawet mama pochłonęła
się sprawami firmy i znajomością z Dominikiem na tyle, że mniej uczestniczyła w
życia Scarlett. Zrobiło jej się przykro. Liv zajmowała się wykańczaniem
mieszkania. Julie studiowała i prowadziła dom, a Shie pracował, dbał o żonę i
dzieci. Margo i Gustav oszaleli na punkcie swojego nowego domu, który z dziką
radością remontowali. W dużej mierze samodzielnie. Bill i Rainie kwitli.
Krążyli między Monachium, a Berlinem. Spędzali ze sobą każdą chwilę. Jako, że
Scarlett była na miejscu, często zajmowała się Candy, kiedy chodziła do szkoły.
No i Tom. Na dobrą sprawę był w podobnej sytuacji do niej, jednak miał Davida i
program, w który mocno się zaangażował. Kiedy wymienili kilka maili, wspominał,
że starał się najbardziej, jak mógł wspierać i pouczać uczestników programu.
Poważnie zajął się tą sprawą, a wolny czas poświęcał Davidowi. Ona zamknęła się
w świecie ratowania Jessici i nawet nie zauważyła, kiedy wypadła poza obieg. Ta
świadomość bardzo jej ciążyła. Dotąd miała Javiera, ale właśnie w tym momencie
wiedziała już, że chowanie się za nim i jego obecnością, to najgorsze, co mogła
zrobić. Teraz została sama. Mieszkała z rodziną, ale nie czuła się jej częścią,
jak kiedyś. Obecność Rico, Sary i ich dzieci pozwalała jej oderwać myśli, ale
to nie to samo. Oni też szukali czterech ścian dla siebie. Z trwogą przyznała
sama przed sobą, że wszyscy się rozwijali, szli na przód, a ona stała w
miejscu. Została w tyle. Nie tylko przez ostatnie pół roku, gdy skupiła się na
ratowaniu Jessici, ale przez ostatnie trzy lata znacznie oddaliła się od rodziny
i przyjaciół. Straciła wiele, przeoczyła równie dużo i nie była pewna, czy
potrafiła ich dogonić.
Do Glasgow zabrała ze sobą Katherine. Miała szesnaście
lat i bzika na punkcie gwiazd. Uwielbiała Scarlett, pokazała jej wszystkie
fankluby i strony fanów, jakie tylko znała. Powiedziała jej dużo o fanach i
tym, co robią przy okazji koncertów. To była cenna wiedza dla Scarlett i wielka
radość dla jej kuzynki. Katherine siedziała na widowni razem z Gin i kilkoma
osobami z managementu, które pojawiły się ze Scarlett na gali. Scarlett kupiła
jej śliczną sukienkę i oddała w ręce Simona, by zajął się jej ciemnymi, gęstymi
włosami. Nastolatka była wniebowzięta. Przez część imprezy towarzyszyła im, ale
teraz musiała zająć się przygotowaniem do występu.
Na czerwonym dywanie Scarlett miała na sobie sukienkę z
czarnej koronki projektu braci Caten. Połyskiwała kamieniami szlachetnymi w
blasku fleszy. Miała syreni krój, podkład od piersi do końca pupy, więc mocno
prześwitywała. Była nieco zbyt strojna, jak na gust Scarlett. dlatego na występ
wybrała coś znacznie bardziej skromnego. Też czarną sukienkę, dopasowaną, w
podobnym syrenim kroju. Cienkie
ramiączka i dekolt zdobiła delikatna falbanka, tak samo dół sukienki2.
Uznała, że to w zupełności wystarczy. Simon delikatnie ujarzmił jej włosy, ale
chciała, by nie układał ich w misterne fryzury. Podpiął je nieco, więc wydawały
się krótsze niż w rzeczywistości. Technicy podpięli ją pod aparaturę dźwiękową.
Czekała na swoją kolej. Nie denerwowała się, nie powtarzała tekstu. Znała go na
pamięć. Nie raz wykonywała tą piosenkę na trasie. Była jej ostatnim singlem,
więc uznała, że wykona właśnie ją. Postanowiła nie promować na gali Hope, bo to nie za nią otrzymała trzy
statuetki EMA. Dostała znak, że Rihanna zeszła już ze sceny z nagrodą, więc
przeszła w wyznaczone miejsce obok fortepianu. Podest miał wyłonić się spod
sceny wraz z nią i Ed’em jej pianistą. Odetchnęła.
Ed zaczął grać, a widownia zawrzała. Machina powoli
ruszyła i podest zaczął wyłaniać się ponad scenę wśród sztucznej mgły. Scarlett
odetchnęła jeszcze raz, pewniej ujęła mikrofon i wsparła się ręką o fortepian. Publiczność
głośno ją dopingowała. Mimowolnie uśmiechnęła się. Tak bardzo lubiła
występować. To sprawiało jej ogromną przyjemność, nawet gdy życie waliło jej
się na głowę. Przymknęła powieki, wczuwając się w muzykę.
- Jesteś wszystkim
tym, czego brakowało mi wcześniej, wiesz?
- Więc masz już
wszystko – wyszeptała. I choć nie miała przed sobą nic pewnego i jutro mogło
przynieść wszystko, chciała, by ich chwila trwała nadal.
Pamiętała wszystko. Każde ważne słowo, które nie zostało
dotrzymane. Nie dawała jej spokoju jedna rzecz. Szczególnie jedna. Kim był dla
niej Tom? Kim stał się teraz? Mówi się, że to nie nienawiść jest
przeciwieństwem miłości, a obojętność. Przez cały ten czas uczucia, jakie wobec
siebie żywili były intensywne, może niekoniecznie związane z nienawiścią, ale
na pewno bardzo silne. Były złość, żal, pogarda, czy smutek, ale na pewno nie
obojętność. Teraz wydawałoby się, że łączy ich dosyć serdeczna znajomość oparta
na wzajemnej trosce. Jednak przecież nie było tak do końca dobrze i miło, jak
mogłoby się wydawać, bo wciąż tkwiły między nimi gruzy przeszłości. Wiele
rzeczy nie zostało wyjaśnionych, wiele niewypowiedzianych. Scarlett przez cały
ten czas tłumiła w sobie uczucia, które wciąż żywiła do Toma. Tłumiła w sobie
miłością, która za nic w świecie nie chciała zniknąć. Miała zrobić z nią teraz,
gdy Tom znów pojawił się w jej życiu?
To takie niezwykłe
i zupełnie proste jednocześnie. Najgorsze jest to, że wszystko dzieje się po
prostu. Tak po prostu go zauważyłam. Tak po prostu go poznałam. Tak po prostu
skakaliśmy sobie do gardeł. Tak po prostu się pogodziliśmy, a teraz tak po
prostu… ja od bardzo dawna nie robiłam niczego tak po prostu i czuję się
zupełnie skołowana. Lubię, gdy jest obok, nie za coś. Lubię po prostu, bo jest.
Ostatnio działo się bardzo dużo w moim życiu i choć to ja miałam wspierać jego,
to Tom podtrzymuje mój świat, by nie upadł.
Tak po prostu. Teraz Tom też tak po prostu był obok niej.
Wkroczył znów na jej ścieżkę z urodzinowym prezentem i poczuciem
bezpieczeństwa, które przy nim odczuwała. Jak to możliwe, że po tym wszystkim,
co sobie wyrządzili, to właśnie przy nim znajdowała spokój? Jak to możliwe, że
działał na nią kojąco nawet, gdy nie układało się między nimi dobrze?
Nie nadejdzie
dzień, w którym przestanę cię chcieć. To jest po prostu niemożliwe. Bez względu
na to, czy wsuniesz mi na palec obrączkę, czy powiesz tak i podpiszesz sobie na
mnie papier, czy też do końca życia będziemy mieszkać w naszym domku z twoimi
psami i tym okropnym kotem, z gromadą dzieci i stertą rachunków, ja nigdy nie
przestanę cię chcieć. Nawet,
gdybym wylądowała na drugim krańcu świata, nawet, gdyby oddzieliła mnie od
ciebie nieuczciwość i zawiść ludzka, nawet, gdyby kazali zapomnieć i nie
kochać, nigdy nie przestanę cię chcieć. Nawet, gdybyś ty przestał chcieć mnie.
Nie dotrzymali tak wielu obietnic. Złamali tak dużo
danych słów. Pozwolili, żeby ich wiara osłabła, a w niezachwiane zaufanie
wkradła się niepewność. Dokonali wielu karygodnych czynów swojej miłości. Prawdopodobnie już na nią nie
zasługiwali. Po trzech latach. W innym czasie. W innym miejscu. W innych
okolicznościach. Wciąż go chciała.
- Tak bardzo cię
kocham, Scarlett. Tak bardzo cię kocham – szeptał gorączkowo wprost do jej
ucha. – Obiecaj, że nigdy nie
rozstaniemy się na zawsze – dziewczyna ufnie tkwiła w ramionach
Toma, metodycznymi ruchami gładząc jego plecy. Czekała, aż się uspokoi, aż
wyrówna oddech.
- Głuptasie,
przecież to pewne, jak to, że teraz tu stoimy – uśmiechnęła się i wyciągając
się w górę, musnęła wargami szyję chłopaka.
Rozejrzała się. Ludzie byli zachwyceni. Scarlett starała
się brzmieć czysto. Nie dopuścić do tego, by jej głos drżał. Obiecaj, że nigdy nie rozstaniemy się na
zawsze. Wykonywanie bardzo emocjonalnych piosenek zawsze wiązało się ze
wspomnieniami, ale czy to możliwe, że ich życiowe drogi znów wiodły ich ku
sobie?
Stąpała ostrożnie, kierując się na środek sceny. Publiczność
wiwatowała, a ona Ed’em za fortepianem, chórkami w tle i muzyką w sercu
uświadomiła sobie, że wciąż czekała na jego powrót do domu. Sama bardzo
pragnęła do niego powrócić.
Piosenka powoli dobiegała końca. Cóż więcej jej zostało? Kim
była stojąc na scenie tu i teraz? Kim stała się w ciągu minionych lat? Jak wiele
zyskała? Ile straciła? Jak zmieniło się jej życie? Ostatnimi czasy często
zadawała sobie te pytania. Bo obserwowanie bliskich i porównywanie ich ze sobą
to jedno, ale akceptowanie zmian, zdarzeń, zrządzeń losu, to drugie. Musiała
znów uporządkować swoje życie. A może teraz, gdy pozwoliła sobie czuć wszystko,
co dotąd skrywała, odpowiedź okaże się łatwiejsza. O ile cokolwiek w jej życiu
mogło stać się łatwiejsze.
Ukłoniła się nisko i otulona feerią braw zeszła ze sceny.
Brawo S! Strasznie szkoda mi Javiera, ale dobrze, że wreszcie to skończyli. Może nie było to zbyt proste i przyjemne, ale potem byłoby jeszcze trudniej. Jeden 'problem' z głowy. Szkoda, że nie pojawił się Tom osobiście w tym rozdziale, ale przynajmniej wiemy, że tym bardziej warto czekać na następne.
OdpowiedzUsuńRzadko kiedy życie bywa zwyczajnie proste. Jeszcze rzadziej tak jest w kwestii uczuć, związków. To zawsze wiąże się z małymi lub większymi komplikacjami, szukaniem kompromisów i poznawaniem własnych uczuć. Javier zakochał się w Scarlett. Poznał ją na etapie, gdy była szczęśliwa w związku i najwidoczniej miała w sobie coś, co sprawiło że otworzył przed nią serce. Starał się długo i sumiennie. On nie jest zły i pomimo błędów, które popełnił nie można powiedzieć, że jest człowiekiem niewartym zainteresowania. On jest po prostu niewłaściwy dla S. Ona to już wie. On jeszcze nie.
UsuńTom planowo miał być, ale zgrzytało mi to razem i rozpocznie 105.
W końcu sytuacja z Javierem została rozwiązana. Nie jestem zbyt zaskoczona jego reakcją, zawsze uważałam że ma o sobie za wysokie mniemanie i nie potrafi dostrzec własnych błędów, wytykając je innym.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się w jakim kierunku zmierzają rozważania Scarlett. Sztuka małych kroków. I dlatego też jestem bardzo zawiedziona, że wycięłaś fragment z Tomem, nie mogę się go doczekać. Mam nadzieję, że teraz po obronie (swoją drogą GRATULACJE!) dasz radę szybko skończyć 105 i nie dasz nam zbyt długo czekać.
/ Lighty
Javier jest nieco narcystyczny, ale to efekt sosu, w którym się dusi. Wszyscy go wielbią, bo jest sławny i piękny. To zaburzyło jego pokorę. Ale S. też nie jest bez winy. Każde z nich mogło inaczej wybrnąć z tej sytuacji. Każde z nich miało swoje racje.
UsuńI dziękuję :3
Zderzenie rzeczywistości z pięknymi wspomnieniami pełnymi górnolotnych wyznan jest szokujące i poruszające. Az sie wierzyć nie chce jak długą drogę przeszli Tom i Scarlett. Z miłości, która miała przetrwać wszystko, przez wzajemny żal, po takie całkiem koleżenskie relacje. Czekam mocno na to, aby dostali druga szanse na dotrzymanie danych obietnic. Albo nie. Na zobowiązanie się do zupełnie nowych.
OdpowiedzUsuńRelacja Scarlett z Javierem od początku byla nietypowa. Nigdy nie byla to ani czysta, prawdziwa przyjazn, ani prawdziwy związek. Zawsze jedna ze stron chciała czegos innego i oczywistym mogłoby się wydawać, ze to wszystko zmierza ku koncertowej katastrofie. No, ale kimże byśmy byli, gdybyśmy nie musieli wszystkiego sprawdzić na własnej skórze? No i ta para ma to już za sobą, tak mi się wydaje.Z jednej strony szkoda, że tak się to skończyło, tzn. ze urwał się kontakt zupełnie, ale z drugiej strony, ten dystans jest im teraz obojgu bardzo potrzebny. Nie wyobrazam sobie zresztą żeby mogło być w tej chwili inaczej. Javier nie wytrzymał, maska która przybrał walcząc o względy Scarlett opadła i trochę żółci sie polało. Szkoda mi go, bo on po prostu bardzo błędnie ulokował swoje uczucia. I tak bardzo chciał żeby wyszło im ze scarlett, że zgubił swój rozum po prostu. Ale nie ma się co dziwić jego oczekiwaniom i nadziejom, bo był już tak blisko niej, że blizej (fizycznie) już nie mógł. Poza tym, i tak uwazam, ze powsciagnał swoje emocje,bo miał swiete prawo do wiekszej awantury. I w kazdym słowie miał rację! Wydaje mi się, że Scarlett jeszcze się do tego nie przyznała przed sobą, ale odsunęła Javiera między innymi własnie dlatego, że na horyzoncie pojawił się, a właściwie wrócił, Tom. i sytuacja wygląda tak, że każdy z nich popełnił błąd, większy lub mniejszy, ale też nie można żadnego z nich za to winić. Zaplątali się tak bardzo, ze trudno byloby wyjśc z tego lepiej. To w sumie chyba niemozliwe.
Margo i Gustav! <3 Nie masz pojęcia jak bardzo ucieszyłas mnie tym wątkiem (prawie tak bardzo jak Derekiem! <3). Uwielbiam ich! I z przyjemnością poczytałabym o nich jakis jednopart czy coś dluzszego po prostu.
A omówienie Mike'a /Jima zostawiłabym sobie na maila, co Ty na to?:D Wiesz, taśma ruszyła i moze cos mi się w tej głowie wykluje;D
Ściskam mocno, Licencjatko! :*
Katalin
Javier ze swoimi boleściami egzystencjonalnymi już mnie trochę zmęczył. Cieszę się, że go wykopałam, bo oboje teraz ruszą dalej [zaciera rączki *.*]. Miał wiele racji, ale nie powiedziałabym, że we wszystkim. Wyszło na to, że kłamał mówiąc, że da S. czas, a to przecież była kluczowa sprawa, ale obie wiemy, że wina zawsze leży po dwóch stronach.
UsuńCo do Toma to zacieram rączki jeszcze bardziej. Gdyby nie Mundial i wczorajszy mecz Niemcy-Brazylia to pewnie to już by się stało :D Ale co się odwlecze to nie uciecze.
Niebawem rzucę zdjęciami domu M i G. Jest cudowny i sama chciałabym taki mieć <3
Nie wiem dlaczego, ale od początku nie przepadałam za Javierem - może dlatego, że za każdym razem jak o nim myślę to przypomina mi się prolog :) Dlatego bardzo się cieszę, że Scartlett w końcu go wykopała, Czytając o jej wspomnieniach z Tomem nie mogłam przestać się uśmiechać! Coraz bliżej do sytuacji w której oboje przyznają się, że między nimi dalej coś iskrzy, bo taka sytuacja musi być, prawda? ;-; Jeśli znowu coś skomplikujesz to chyba zwariuję.
OdpowiedzUsuńMargo i Gustav są jak dla mnie przesłodzeni, ale po raz pierwszy mi takie coś nie przeszkadza, bo nie wyobrażam sobie żeby pomiędzy nimi było inaczej c:trzymam za nich kciuki :)
Co do Mike'a - jego wątek bardzo mnie ciekawi. Wiem, że on jest tym złym, ale jego zachowanie i cały ten spisek są cholernie intrygujące > . < Czekam na rozwinięcie się zdarzeń XD
Już nie mogę się doczekać następnego rozdziału, pisz szybko :)
N.
Aktualnie nie mam w planie żadnych komplikacji. Jestem w momencie, na który czekałam od dawna, bo mogę wejść w baaaaardzo przyjemne wątki. Nie tylko u S i T.
UsuńPrzygotowałam coś fajnego dla Javiera, dla Billa i Rainie, dla Gustava i Margo. U Liv na razie spokój, u Shie’a też. Także cieszę się na to, co teraz będzie.
A o Mike’u jeszcze usłyszysz ^^
Cieszę się ,że Scarlett w końcu rozstrzygnęła sprawę z Javierem … mimo tego ,że J. powiedział wiele gorzkich słów w jednym zgadzałam się – na horyzoncie pojawił się Tom ,a on w takim układzie tylko zawadza… jednak po chwili zastanowienia doszłam do wniosku ,że przecież Tom nigdy nie zniknął… prawdą jest ,że długo go nie było ale w sercu S. zawsze miał, ma i będzie mieć swoje miejsce ...
OdpowiedzUsuńWystęp Scarlett jak zawszę cudowny ,a jej przemyślenia i wspomnienia … uśmiech nie schodzi mi z ust….
Nie mogę się doczekać następnego rozdziału i konfrontacji SiT którzy mam nadzieje ,że w końcu wiedzą o co mają walczyć…
Pozdrawiam T.
PS „Żadne z nich nie przypuszczało, że przypadkowe spotkanie, rozmowy do czwartej nad ranem, wspólny śmiech, jej łzy, rozstania i powroty zaprowadzą ich w tam, gdzie powiedzą sobie 'tak'.”
„Czasem to życie nam coś odbiera byśmy na powrót mogli docenić to podwójnie.”
Pojawienie się Toma nie jest obojętne w całej tej sytuacji, ale nie determinuje uczuć Scarlett. Może jedynie uświadomiło jej, że jest osoba, którą serio kocha i próbowanie poczucia czegoś do J. jest po prostu bez sensu. Swoją rolę miała tutaj też niezawodna Liv.
UsuńTom poczynią sobie coraz śmielej, czego dowodem były smsy i wiadomości, które wymienili z S. Wchodzi w jej życie i chce przekonać ją, że ma dobre intencje. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.
Cudowne cytaty, zapiszę je ;)
Ach! Końcówka powaliła mnie zupełnie... Trochę to śmieszne, ale wydaję mi się, że "cudowna" to nadal za mało. Mimo, że początek i w ogóle sceny z Javierem czytało mi się dość ciężko, może wynikało to z tego, że nie jestem fanką J., tak końcówka absolutnie mnie rozwaliła... Mam nadzieje, że Scarlett i Tomowi coraz bliżej do siebie.
OdpowiedzUsuńNaprawdę polubiłam Margo i Gustava. Są taką odskocznią, mają swój świat całkiem odbiegający od tego całego smutku. Oczywiście problemy też ich nie opuszczają, ale mam takie poczucie, że u nich będzie już dobrze, będzie stabilnie. No i kupiłaś mnie ich domem, dużo okien, magiczny ogród, dzieci. Marzenie.
Pozdrawiam gorąco i dziękuję właśnie za tą końcówkę, bo nie wiem skąd, jak i dlaczego, ale uczucia towarzyszące mi były takie lekkie, dobre, cuudowne. ;)
Anta
Niebawem przekonasz się, że J.wcale nie jest zły. A co do fragmentu z nim, to miało to wyglądać inaczej, ale wyszło tak i już nie umiałam tego zmienić. Jak raz coś napiszę to tak, jakby to się zdarzyło i nie umiem przewracać tego do góry nogami.
OdpowiedzUsuńTa końcówka nie miała być smutna. Miała być melancholijna i troszkę dająca nadzieję. Zazwyczaj, gdy S. śpiewała, to myślała o Tomie. Teraz też tak było i nie wynika to już z żalu. Ona zaczyna uświadamiac sobie, że być może te obietnice, które kiedyś sobie składali, nie są przedawnione.
Miałam wrzucić zdjęcia domu Margo i Gustava tym razem, ale zapomniałam. Zrobię to przy następnej okazji.
Pamiętam, jak trafiłam tu kilka lat temu. S. i T. jeszcze byli wtedy razem. Ze względu na problemy w szkole musiałam odpuścić czytanie różnych opowieści i w końcu o nich zapomniałam. Parę miesięcy temu przez kompletny przypadek weszłam na tę stronę i nie pamiętając o tym, że już to czytałam, na nowo rozpoczęłam zagłębianie się w ich historię. Dopiero przy którymś rozdziale dotarło do mnie, że przecież już to znam, co nie przeszkodziło mi w czytaniu wszystkiego od początku, co zabrało mi prawie cały tydzień. Najbardziej przepełniony różnorodnymi emocjami tydzień. Teraz staram się czytać na bieżąco kolejne rozdziały i korzystając z wakacji i większej wolności postanowiłam skomentować. :)
OdpowiedzUsuńChyba nigdy nie trafiłam na taki blog, na którym historia toczyłaby się tak długo, w której byłoby tak dużo wątków, a wszystkie tak przejrzyście napisane, że nie sposób się pogubić. Już wcześniej uwielbiałam Toma, ale ten Twój przebija wszystkich. ;) Jak widzę Christinę, to w myślach pojawia mi się tylko imię 'Scarlett'.
Wszystko potrafisz tak przepięknie opisać, że obrazy same przesuwają mi się przed oczami, jakbym tam była razem z Twoimi bohaterami, przeżywając to samo, co oni.
Mam nadzieję, że niedługo sytuacja między S. i T. się rozwiąże tak, jak bym tego chciała. :D tak jak wszyscy czytelnicy by tego chcieli, podejrzewam.
Życzę Ci jak największej weny twórczej i dalszego zapału do pisania. ;)
Pozdrawiam serdecznie.
Paulina
Witam Cię ponownie i baaaardzo dziękuję za miłe słowo! Jestem szczęśliwa widząc na Prinzu "nowe twarze". Po takim czasie poczytuję to sobie jako sukces.
UsuńJeżeli przeczytałaś całego Prinza w tydzień, to mocno gratuluję. Niezły wyczyn :D
Wiesz, mam podobnie. Jak widzę nowe zdjęcia Christiny, to zaraz kalkuluję w głowie, czy nadają się dla Scarlett albo na przeróbkę z Tomem :D Takie zboczenie zawodowe :D
Także, jeszcze raz dzięki i mam nadzieję, że zostaniesz do końca :)
Wiesz co, Dark? Nawet Ci zazdroszczę takich kreatywnych antyfanów, czy kim ci ludzie są. Jak ja miałam bloga, to dostawałam co najwyżej komcie typu "głupie to" albo "TH to gówno", a Twoi antyfani są mega kreatywni i zainteresowani. Pozazdrościć. :)
OdpowiedzUsuńw sumie coś w tym jest :D te wszystkie trolle to część Prinza. ja dowiedziałam się o Prinzie właśnie ze względu na trolle od GT. nie da się ich pozbyć, to trzeba je pokochać :D zebranie reptilian było prześmieszne. sztuka powinna mieć wrogów.
UsuńTo pierwszy przejaw sztuki trollowskiej na Prinzu. Wcześniej organizowano tu tylko zebrania istot nieznanego mi pochodzenia :D
UsuńSzkoda tylko, że trolle wzbudzają większe zainteresowanie, niż to co tworzę. No cóż.
Coś Ty. :) Prinz budzi zainteresowanie, a trolle po prostu korzystają. Te trolle, które Cię tu męczyły (czy to te od GT, czy od zebrań, czy od opowiadań) to są jak reklamy na Polsacie. Oglądasz sobie dobry film Verloren Prinz i od czasu do czasu masz reklamy. :D
UsuńNo nie wiem, być może masz rację z tą 'reklamą', ale ja tego nie odczuwam.
UsuńBędę się cieszyć, jeżeli będą jakieś pozytywne skutki pojawienia się tych osobowości na Prinzu i mam nadzieję, że prędzej czy później je dostrzegę^^
Oj, Dark. Co Ty ze mną robisz.
OdpowiedzUsuńPrinza czytałam już kiedyś i nawet kiedyś komentowałam kilka notek ;) Potem, z różnych powodów, zakładka do Prinza mi się zagubiła i zapomniałam o nim. Dwa dni temu (zjazd rodzinny pozwolił mi skomentować to dopiero dzisiaj) przypomniało mi się o Prinzu i, z pomocą wujka google, wróciłam na niego. Znalazłam go o 23:30, odeszłam od lapka o 3:00, nadrabiając wszystkie 10 postów których nie przeczytałam ;)
Uwielbiam to opowiadanie i to jak fantastycznie prowadzisz wątki. Wszystko się ze sobą łączy, o niczym nie zapominasz - szkoda, że nie widziałaś mojej miny kiedy pojawiła się Caroline na drodze Gustawa i Margo. Mówiąc szczerze, jakoś zapomniałam o fakcie że ktoś taki w ogóle istniał, tak dawno ona była.
Jeśli chodzi o wątek T. i S. - jakie szczęście, że chłopak w końcu poszedł po rozum do głowy. Pasuje mi tych dwoje do siebie i na prawdę chcę żeby byli ze sobą. Dzięki Ci, że Scarlett kopnęła Javiera w tyłek. Zadufany w sobie dupek ^.-
Jeśli chodzi o wątek Mike'a... Brrr. Motyw telefonu na koncercie dla Jess sprawił, że przeszły mnie ciarki. Biedna Scarlett, mam nadzieję, że długo jeszcze nie karzesz jej się tak męczyć.
Pozdrawiam cię i obiecuję nie gubić już zakładki do Prinza ^^
Patrycja.
Cudnie, że wróciłaś! Miałaś Prinzowe kombo :) 3,5 to całkiem niezły czas na taką ilośc tekstu ^^
UsuńJak tak się czyta jednym ciągiem, to wtedy wychodzi, czy całośc jest spójna. Lepiej widac także wszystkie niedoskonałości, ale jednocześnie łatwiej wychwycić różne niuanse, drugie dna i inne rzeczy, które pakuję w tekst. Bo jest ich sporo :)
Chyba nigdy nie zrozumiem logiki internetowych trolli.
UsuńPatrycja.
Dark, uwielbiam wracać do początków, uwielbiam w gorszy dzień włączyć któryś z moich ulubionych rozdziałów i zupełnie zniknąć z tego świata, a przenieść się w inny, w ten lepszy, wyjątkowy, magiczny.
OdpowiedzUsuńUświadomiłam sobie dziś, że jestem tu już jakiś czas. Że czytałam zamiast uczyć się do egzaminu gimnazjalnego, robiłam, to też zamiast uczyć się do matury, i pewnie będę robiła, to także zamiast uczyć się na studia, na które się dostałam. I pewnie nie będę żałowała tego, ani uważała za stracone chwile, bo Dark, Ty dajesz nam coś tak niesamowitego, że właściwie trudno opisać mi to słowami.
Zazdrościłam im tej cudownej miłości, i sama się doczekałam, ale teraz gdy ja ponad dwa lata temu odnalazłam swoją, to oni się zagubili. Czytałam dziś 29 rozdział i cudowną scenę ich pierwszego razu, i to sprawiło, że jeszcze bardziej nie mogę doczekać się aż oni znowu będą razem. Tak, wczułam się chyba za bardzo, może jestem nienormalna, ale to opowiadanie to ONI i bez nich nie ma nic. Jesteś cudowną pisarką, sądzę, że osobą też i życzę Ci wszystkiego co najlepsze. Żebyś czuła się spełniona w tym co robisz, żebyś zawsze miała przy sobie takie wsparcie od ludzi. :)
Dziękuję :) To piękne, co napisałaś. Czas umyka, prawda? To fajne, że dorastamy, dojrzewamy, a ta historia z nami. Zobaczymy, co pokaże przyszłośc :)
OdpowiedzUsuńGratuluję studiów, jaki kierunek? :)
Administracja. Co prawda zawsze chciałam prawo, ale nie można mieć wszystkiego, a wydział Prawa i Administracji brzmi dumie i też jestem zadowolona :)
UsuńZawsze możesz próbować za rok czy dwa. Wrócił darmowy drugi kierunek, więc wszystko przed tobą :) A są powiązane, więc może się udać.
UsuńJa studiowałam na wydziale Administracji i Nauk Społecznych. Mój kierunek był tam wciśnięty na siłę, bo był bardziej humanistyczny, niż społeczny, ale ważne, że brzmiało dobrze :)
Myślę, że będę próbowała, nic nie stracę, a wiary nikt mi nie odbierze. Może jeszcze zdążę się tutaj pochwalić tym, kto wie ? :)
Usuńzapraszam do mnie, też jestem na wydziale prawa i administracji XD ta renoma, ten lansss
UsuńTylko ja będę na humanie, jak większość pospólstwa xD
UsuńMoże się gdzieś miniemy nieświadomie, zakładając, że to ta sama uczelnia, ale to pewnie jak szukanie igły :D
UsuńOj tam Dark, human, a human to też różnica. Jestem pewna, że nie jesteś humanem należącym do grupy " jestem humanem, bo nie nienawidzę matematyki, więc udawajmy, że umiem cokolwiek". Byłam w humanistycznej w liceum i składała się w większości z takich osób. Właściwie, to sama taka byłam na początku, ale myślę, że polski rozszerzony na 93% jednak wyrwał moją psychikę i przestałam tak o sobie myśleć.
uni śląski, Twój? :D
Usuńja tam jestem bezpłciowcem, zero rozszerzeń. :D
Jagielloński, jestem krakowiakiem z krwi i kości :D ja się szarpnęłam na kilka, żebym przypadkiem nie miała za dużo wolnego czasu.
UsuńPs. Piszesz o moich Marsach ukochanych, właśnie zobaczyłam, muszę nadrobić jutro. :)
na UJ nie składałam, ok 5h od domu bym miała :)
UsuńDark łączy ludzi i rozsławia nieświadomie moje opowiadanie :D
Uj brzmi dobrze ;) mialam okazje byc na zajeciach i musze powiedziec ze jest calkiem przyjemnie. Minac to sie nie miniemy, bo jestem z drugiego konca kraju ;)
UsuńKorzystajac z okazji, musze sie pochwalic, ze skonczylam notke, ale jest tez zla wiadomosc. Notka tkwi w moim laptopie, ktory sie zepaul. Jak tylko go ozywie to zaraz opublikuje.
STAWIAM NA TYM BLOGU KLOCKA
OdpowiedzUsuńWzruszył mnie polot waszej wypowiedzi, a właściwie.. Twojej. (tak, różne nicki nadal są marną zmyłką) Na przyszłość polecam słownik języka polskiego może nauczysz się kilku mądrych słów, które przydadzą Ci się do pisania konstruktywnej krytyki. Przy okazji, lekcja zachowania w sieci też raczej byłaby niezbędna. Rozumiesz te trudne słowa, prawda? ;) Bez pozdrowień.
Usuń/L
Myślę, moja droga, że to ty mogłabyś nie zrozumieć Naszego języka, toteż idziemy po linii najmniejszego oporu. Pozdrawiam wszystkie tutejsze prymitywy.
UsuńNie mierz wszystkich swoją miarą. Nie zauważyłam by którakolwiek z czytelniczek używała słownictwa tak niskiej wartości jakim nas raczycie. To wiele mówi o tym kogo najlepiej określa słowo "prymityw". Ale przecież i tak się ze mną nie zgodzisz ;)
UsuńNadal bez pozdrowień.
/L
no niestety nie uzywacie takiego jezyka, bo sie wylaszczylyscie xD tak to jest jak sie wioche wpuszcza do miasta. niby czegos tam sie wiocha nauczy ale wiocha i tak pozostanie
Usuńodcinek mi się podobał. szkoda J, ale to J. ja tylko toleruje jednego J co tu był i niestety już go nie ma :c Dark jest niemiła i nie chce zrobić tak jak chce:D
OdpowiedzUsuńnie wiem co pisać, bo nie umiem pisać komentarzy, a dziś nie mam wybitnie weny :D (boże czuje się jak jakiś troll).
Jeśli Scarlett i Tom nie będą razem szczęśliwi, to ja przestanę wierzyć w jakąkolwiek miłość. Chociaż między nimi to jest coś więcej, coś czego nie umiem nazwać... ~AussieGirl
OdpowiedzUsuńDark, proszę Cię, przywróć modernizację komentarzy.
OdpowiedzUsuńZrobie to, jak tylko odzyskam laptopa. Nie jestem tak cierpliwa jak sadzilam.
UsuńLudzka glupota nie zna zgranic i chyba tylko tak mozna sobie z nia radzic.
To smutne, jak puste musi byc zycie tych person, skoro zajmuja sie czyms tak glupim jak pisanie tych prymitywnych komentarzy. Tylko wspolczuc.
Wiesz co... A może być tak zrobiła jakąś księgę gości, podstronę, cokolwiek, i niech oni tam sobie komentują? Oni się wyżyją, powiedzą, co myślą, a ty nie będziesz się denerwować?
UsuńA zostawić Spam w odpowiedniej zakładce to nie łaska?! Prosiłabym o nie Spamowanie pod rozdziałem, następnym razem!
OdpowiedzUsuńmówienie o sobie z trzeciej osobie oraz rozmawianie samym ze soba może być objawem poważnych zabużeń psychicznych. tutaj mamy przykład rozdwojenia jaźni i trolls, który karmi się sam.
OdpowiedzUsuńd.
przestańcie już tu spamować... ta autorka nie jest irytująca, można ją zostawić
OdpowiedzUsuńzobaczcie ile jest irytujacych autorek blogów, którym aż należy się mały trolling, a wy się tak tej Dark uparliście.
UsuńDzięki za info, ale nie dodam Cię do linków.
OdpowiedzUsuńNa przyszłość naucz się czytać, pozdrawiam.