Tytuł: Gabriela Gargaś
W plątaninie uczuć
W plątaninie uczuć
Maj 1987, RFN
Sophie stanęła na
palcach i wyciągnęła ręce w górę, zupełnie jakby chciała sięgnąć nieba.
Próbowała i próbowała, a kiedy się nie udało, roześmiała się zakręcając piruet.
Jej włosy tańczyły wokół jej twarzy, a sukienka wokół nóg. Sophie cała
tańczyła. Dla Nico Sophie była tańcem. Kręciła się w koło, niby to oddalając
się i wiedział, że mogła tak w nieskończoność, bo z niewyjaśnionych przyczyn
nigdy jej nie mdliło, ale wiedział też, że chciała, żeby ją znalazł. Stanął na
jej drodze, a ona wpadła w jego ramiona. Objął ją mocno, bo dopiero, gdy się
zatrzymała, poczuła jak bardzo wirowała. Kosmyki opadły na jej twarz. Zburzył
je wiatr. A jej włosy tak łatwo było rozwiać, bo one kochały wiatr. Wystarczył
podmuch, a włosy Sophie zaczynały tańczyć.
Niewiele było
miejsc, w których ktoś nie pił albo nie dogorywał. Ogród O’Connorów wydawał się
bezpiecznym miejscem, nawet jeśli Rico ciągle im przeszkadzał. Życie, miejsce,
w jakim przyszło im dorastać nie oferowało zbyt wiele. Dlatego Sophie tańczyła
i dzięki Bogu, on także. Życie po tej stronie muru dawało więcej, niż życie po
drugiej, ale im wciąż czegoś było brak, więc pewnie dlatego ciągle dawali sobie
siebie.
- Nico –
westchnęła, dmuchnęła sobie w twarz i pokręciła nosem. Uśmiechnął się, bo jak
nie śmiać się, gdy trzymał w ramionach najpiękniejszą dziewczynę na świecie. W
niej wszystko było piękne i inne. Nie nosiła natapirowanych fryzur, ani
krzykliwych sukienek. Miał piękne, jasnobrązowe włosy, które układały się w
miękkie fale i nosiła pastelowe sukienki, takie w których zawsze mogła się
kręcić. Jeśli ktoś zapytałby Nico, jak wygląda francuska elegancja w
najbardziej niewinnym, w najpiękniejszym wydaniu, to wskazałby Sophie Durand. Jej
siostry nie miały w sobie nic, co wszystko posiadała Sophie. Pocałowała go, a
potem znów wymknęła się z jego ramion, żeby wirować i kręcić piruety. Jej bose
stopy miękko zanurzały się w trawie, a dłonie uniesione ku niebu wydawały się
dotykać chmur. – Czy my będziemy zawsze razem? – zatrzymała się nagle i
popatrzyła na niego poważnie, przenikliwie, dojrzale. Nie jak szesnastolatka,
którą było jeszcze sekundę temu. Podbiegł do niej, ciężko mu było znajdować się
z dala, kiedy Sophie to piękno samo w sobie. Jej imię powinno oznaczać piękno.
- A gdzie
mielibyśmy być? – zapytał, obejmując ją mocno i podnosząc do góry. Bez swoich
ukochanych czółenek, tak potwornie wysokich, była bardzo malutka.
- No wiesz? Może
znajdziesz inną, która pokochasz, która będzie ładniejsza, zdolniejsza, lepsza?
- Nie wiem, Sophie.
Może ty znajdziesz takiego, co może dać ci pałac, a nie przedwojenny domek z
dwoma pokojami. – W tym momencie popatrzyła na mocno zniszczony budynek, który
rok później miał stać się jej domem na zawsze. Uśmiechnęła się czule i
rozmarzona.
- Wolę jeden pokoik
z tobą, niż pałac z kimś innym – odpowiedziała i to było najpiękniejsze „kocham
cię”, jakie od niej usłyszał. Nie wiedział, jakim cudem stworzy godne dla niej
życie. Nie wiedział, jak uda mu się zdobyć przychylność jej rodziców. Wiedział,
że Sophie to jedna jedyna, że Sophie to miłość i życie. Wizja przyszłość w
jednym pokoiku spodobała się Sophie, bo potem zaciągnęła go między drzewa, w
ciemny zakątek krzaków, gdzie ani Rico, ani John nie mógł ich znaleźć i kochała
go tak, jak tylko szesnastoletnia miłość potrafiła.
14. maja 2026,
Berlin
Niespełna czterdzieści lat później, Sophie stała mniej
więcej w tym samym miejscu, w ogrodzie O’Connorów. Dom nie miał już tylko dwóch
pokoików z małą kuchnią, bez łazienki. Razem z Nico wyremontowali go i
przystosowali dla rodziny. Przez kilka lat jedli głównie bezmięsną zupę
ziemniaczaną, ale udało się. Mieli swoje miejsce. Godne ich rodziny. Kolejnego
remontu dokonała sama. Już bez Nico. Za pieniądze, które miały zadośćuczynić im
wszystkie krzywdy. Może mogłyby spłacić długi i zaleczyć rany, gdyby Nico był z
nią. Jednak to wszystko stało się, gdy jego już nie było. Jego odejście
wprawiło w ruch machinę powrotów i początków. Odzyskała syna, matkę i należne
miejsce w rodzinie, ale ceną była utrata Nico, który ginąc ściągnął ich do
niej. Nico skończyłby pięćdziesiąt osiem lat. Byłby dziadkiem, pewnie dawno
przestałby jeździć. Miałby bardziej bezpieczną pracę. Żyliby w pięknym,
wygodnym domu pełni wszystkiego, co zawsze mieli nawet w jednym pokoju. Byłby
dumny ze Scarlett. Kochał Liv równo, ale wiedział, że to Scarlett miała dłuższą
drogę do przebycia. Nie miała pojęcia, ale Nico zawsze wiedział. Sophie czuła,
że spotkawszy Toma raz, wiedział już, że zostanie jego zięciem. Ta jedna
rozmowa była przytaczana wielokrotnie. Wiele znaczyła dla nich wszystkich, bo
dawała kolejne wspomnienie o jej mężu. Sophie nie pogrążała się już w żałobie.
Nie rozpaczała i nie wylewała łez co noc od bardzo wielu lat. Była wdową od
siedemnastu lat. Niemalże dłużej, niż mężatką. Na co dzień nie patrzyła na ich
ogród w ten sposób. Był po prostu ogrodem pełnym drzew owocowych, warzyw,
miejsca na zabawę i odpoczynek. Rozważała, co trzeba posadzić, co przyciąć, a
co usunąć. Ich chaszcze, ich kryjówka już dawno zostały wycięte. Nico pozbył
się ich, gdy malutka Liv skręciła nogę spadając z gałęzi. Jednak stojąc w ich
dawnym miejscu i patrząc tam, widziała je. Widziała miejsce, gdzie uciekali,
gdzie w to upalne lato osiemdziesiątego siódmego poczęli Shie’a. Nikt o tym nie
wiedział, dziewczynki nawet nie pamiętały tego miejsca, a ona o nim nie
opowiadała, bo było jej.
Sophie miała Dominika, odkąd straciła Nico. To smutna
zależność, ale jakoś mocno ugruntowała się w jej sercu i głowie. Miała go od
siedemnastu lat, od ponad dziesięciu stanowili parę. On nigdy nie dał jej
pierścionka, który miałby to wyjątkowe znaczenie, choć podarował jej ich wiele,
a ona nigdy nie pragnęła usłyszeć tego pytania. Mogła być tylko żoną Nico i
zostanie nią do końca. A gdzie mielibyśmy
być? Odpowiedział pytaniem, kiedy zapytała go o to, czy będą zawsze razem.
Całe szczęście, że nie złożył jej wtedy żadnej obietnicy. Szkoda byłoby, gdyby
ją złamał. Sophie kochała Dominika, trwał przy niej przez wiele lat, czując
coś, gdy ona wciąż nie była gotowa, żeby pozwolić sobie na to czucie. Był
wspaniałym, dobrym mężczyzną, który miał za sobą wystarczająco dużo złych
chwil, żeby zrozumieć jej smutek. Miłość do Dominika była dobra, pewna i
bezpieczna. W żaden sposób szaleńcza i porywająca serce. Jednak teraz, po
latach Sophie nie wyobrażała sobie innej, którą mogłaby czuć. Miłość do Nico
wypełniała jej w płuca, pozwalała żyć. Miłość Dominika pozwoliła jej wrócić do
życia i nauczyć się, że można oddychać powietrzem, którym on już nie oddychał.
Dominik dał jej coś na rodzaj drugiej młodości. Wystawne randki, wyjazdy,
prezenty – bardzo dojrzałe zaloty, a przede wszystkim wielkie wsparcie.
Obecność. Obecność była tym, co mógł jej podarować, a co ona mogła przyjść,
żeby go pokochać. Sophie była szczęśliwa. Nauczyła się szczęścia bez Nico, bo
przecież ona wciąż żyła i musiała się nażyć za nich oboje, żeby później, gdzieś
po drugiej stronie mu o tym wszystkim opowiedzieć. Musiała przeżyć drugą miłość
z Dominikiem, żeby zaznać tego, na co z Nico nigdy nie mogli sobie pozwolić.
Wymarzone wakacje we Włoszech i Hiszpanii, poszukiwanie irlandzkich korzeni, w
miejscu gdzie kiedyś mogli mieszkać jego dziadkowie i pradziadkowie, narty w
Alpach, zdobycie Kilimandżaro, karnawał w Rio i flamenco, w czerwonej sukience,
na którą nigdy wcześniej nie mogła sobie pozwolić. Nigdy nie nikomu tego nie
mówiła, ale zawsze robiła więcej, widziała więcej i chłonęła więcej, żeby
wystarczyło też dla Nico, żeby wyrazić wdzięczność za to, co dał jej żyjąc i z
czym zostawił ją, umierając. Bo zadbał o nią, nawet, gdy odchodził. Wierzyła,
że to on podetknął jej pod nos Dominika, to on natchnął Shie’a na poszukiwania,
to on doprowadził do tego, że nie zostały we trzy z Liv i Scarlett. Mieli
wspaniałą, wielką rodzinę. Były kochane i miały wszystko, o czym mogły marzyć.
Miały wszystko, poza nim. Jednak to wystarczająco wiele, żeby przeżyć dobre
życie. Sophie objęła się ramionami i potarła je, czując nagły chłód. Słoneczko
grzało przyjemnie, wiał lekki wiaterek, jednak jej zrobiło się zimno. Spojrzała
jeszcze raz tam, gdzie kiedyś kryli się przed światem i uśmiechnęła się do
siebie. Mieli dobre życie. Ona też miała dobre życie.
- Dziękuję, skarbie – szepnęła, wciągając nosem zapach
wiosny. Bo Nico był jak wiosna. Za sobą usłyszała kroki. Nie musiała odwracać
się, żeby wiedzieć, że to Dominik. Pojawiał się zawsze, gdy go potrzebowała.
Objął ją z tyłu i pocałował w skroń.
- Dlaczego wpatrujesz się w żywopłot? Czyżbyś znów gdzieś
odpłynęła? – Sophie uśmiechnęła się do swojej słodkiej tajemnicy.
- Wspominałam, rano byłam na mszy za Nico i myślałam o
nim trochę.
- Przyjechała Scarlett ze swoją spółką, mówiła, że Liv
też jest w drodze. Chyba córki wyczuły twoją nostalgię i przybyły z odsieczą –
powiedział, uśmiechając się. Dominik szanował pamięć o Nico i za to Sophie też
go kochała. Odwróciła się przodem do niego i objęła go rękoma w pasie. Zadarła
głowę i popatrzyła mu w twarz.
- Cieszę się, że jestem tu z tobą – powiedziała, a
Dominik przytulił ją mocniej w odpowiedzi. Wiedział, że nie musiał nic dodawać,
bo Sophie w ten sposób wybierała stronę, po której chciała zostać. Wybierała
życie, jak każdego dnia.
*
4. czerwca 2016
Tak, jak Tom obiecał, tak słowa dotrzymał. Na kolację
urodzinową Jess zamówił catering, więc Scarlett nie musiała nawet kiwnąć palcem
w kuchni, a Sophie zajęła się przygotowaniem domu, gdy Jessica wraz z Candy
zostały oddelegowane do kina, skoro Jessica miała wyjechać następnego dnia wieczorem.
Gdy dom był przygotowywany do świętowania urodzin, Scarlett wzięła letnią
kąpiel, bo niestety do czasu rozwiązania nie mogła korzystać z gorącej wody. Pogoda
zapowiadała rychłe lato, więc założyła niedawno nabytą sukienkę; białą,
sięgającą za kolano, dopasowaną, ale niebyt ciasną, odsłaniała ramiona, ale
zakrywała cały dekolt, z tyłu wiązana na sznureczki, które to w fikuśny sposób
przeplatały się na plecach, aż do pasa. Była frywolna, jak na ciążową sukienkę,
ale całkowicie adekwatna do okazji. Skoro nie pomagała w przygotowaniach,
chciała chociaż ładnie wyglądać. Nim opuściła sypialnię, sprawdziła, czy
prezenty były odpowiednio zapakowane. Kupili Jess piękne złote pióro na
zakończenie studiów i na urodziny komplet biżuterii z białego złota ze
szmaragdem. Wyprasowała koszulę dla Toma i zeszła na dół, gdzie wszystko było
niemal gotowe. Ich pokój jadalny przypominał wielkością stołówkę. Zdecydowali
się na zburzenie ściany łączącej dwa pokoje przylegające do kuchni. Korytarz
wychodzący z niej na całej swojej długości miał panoramiczne okna usytułowane,
co dwa metry, natomiast jadalnia, znajdująca się w środku domu, bez dostępu do
okien była otwarta na ten korytarz dzięki potrójnemu, łukowemu wejściu.
Poradzili sobie w ten sposób z owymi dwoma ślepymi pomieszczeniami. Podłoga
była tam ciemniejsza, bardziej elegancka. Ściany w kolorze przyprószonego różu,
stół i krzesła z wiśniowego drewna, z bordowymi siedziskami, pięknie zdobiony
żyrandol wisiał dosyć nisko nad stołem, a całość doświetlały kinkiety. Było to
piękne i stylowe pomieszczenie. Idealne na wyszukane okazje. Tom bardzo się
postarał i zadbał o pyszne jedzenie, muzykę i nawet urodzinowe ozdoby, ale to
dzięki czuwającej mamie obrus został wyprasowany i położony na stół właściwą
stroną, a catering nie zdemolował kuchni. Chcieli zaprosić całą rodzinę, bo tak
rzadko ostatnio spotykali się wszyscy razem, ale koniec końców miało pojawić
się tylko rodzeństwo i oczywiście mama. Luka pracował, jako dziennikarz
sportowy dla jednej z niemieckich stacji i przebywał za granicą, gdzie robił
program na temat jakiegoś sportowca. Jego narzeczona Céline była tam z nim. Mąż
Kitty też nie mógł przyjść ze względu na pracę. Był dźwiękowcem w telewizji.
Kitty poznała go przez Lucę, bo pracowali w jednej stacji. Ona sama też
odmówiła przyjścia ze względu na przeziębienie córeczki. Margo i Gustav też
mieli jakieś swoje sprawy, więc uznali, że spotkają się w wąskim gronie, które
po przeliczeniu wszystkich sztuk, okazywało się całkiem spore.
Tom kończył odbierać zamówienie, mama ogarniała to
logistycznie, żeby zaraz poprzekładać jedzenie na półmiski. David podjechał pod
dom, bo był odebrać tort i ciasta, a Rainie wystrojona w białą sukienkę w
czerwone maki, niosła dwie patery z muffinkami, za którymi szalały dzieci. Bill
maszerował za nią, niosąc kilka butelek wina. Od kilku lat stał się smakoszem i
ich piwniczka przybrała zdumiewające rozmiary. Otworzyła im szerzej drzwi, żeby
mogli swobodnie przejść.
- Trafiłem na korek i miałem wrażenie, że jadę z bombą
atomową, już nigdy nie odbieram ciast sam – zawyrokował David, wchodząc zaraz
za Rainie i Billem, po czym zaniósł pakunek do kuchni. Scarlett pomasowała
brzuszek i zajrzała do małego salonu, gdzie było mnóstwo balonów, serpentyn,
trąbek i innych akcesoriów urodzinowych, a stolik kawowy zastawiony był
przysmakami dla dzieci. Na tarasie z tyłu domu Tom i David podłączyli sprzęt
grający, skąd dobiegało aktualnie Acapulco
w jakiejś zremiksowanej wersji. To David odpowiadał za muzykę i w tym
momencie Scarlett była już bardzo zaciekawiona resztą playlisty. Ustawili tam
też trampolinę i zabawki ogrodowe, których dotąd nie wyjęli po zimie. Wszystko
zapowiadało się na miłe spotkanie rodzinne, ale najważniejszą atrakcją był
Theo, który wedle doniesień Toma, ulokował się już w hotelu i czekał na swój
moment. Zajrzała do kuchni, gdzie królowała mama, a Rainie sprawnie jej
pomagała. Wydawało się, że miały dużo pracy, więc nie przeszkadzała im i
przeszła do jadalni, gdzie byli Tom i Bill. Stanęła przy nich, a Tom pocałował
ją i pogładził brzuszek.
- Pięknie wyglądasz, kochanie – powiedział, gdy obrzucił
ją zadowolonym spojrzeniem. Przez te wszystkie lata prawili sobie dużo
komplementów, doceniali choćby najmniejsze rzeczy i podkreślali wartość tego,
co robili razem i dla siebie. Może to jeden z powodów, dla których tak dobrze
im szło życie razem.
- Świetnie wszystko przygotowałeś – pochwaliła, a Tom aż
kipiał z dumy. Pierwszy raz zabrał się za coś takiego prawie całkiem
samodzielnie. Miał minę, jakby dostał medal z kartofla.
- Candy mi napisała, że będą po dziewiętnastej –
powiedziała Rainie, stawiając dwie sałatki na stole.
- Świetnie, bo zaraz powinni być Listingowie. Jak się
jeszcze szykowałam to, dostałam smsa od Liv, że jadą – dodała Scarlett.
- A jak Theo? – zapytał Bill.
- Mam przeczucie, że zrobi Jess niespodziankę – odparł z
tajemniczą miną Tom.
- Nico mi napisał, że mam otwierać bramę, więc pewnie już
są – poinformował David, przechodząc przez jadalnię. Był ostatnimi czasy dosyć
roztargniony, zamyślony i wiecznie nieobecny. Nie powiedział nikomu, o co
chodziło. Jednak nie naciskali na niego. Wciąż był nastolatkiem, któremu zdarzało
się mieć chwile buntu. Bill i Rainie rozpłynęli się w różnych kierunkach – Bill
poszedł za Davidem, a Rainie zniknęła w kuchni.
- To był długi dzień – stwierdził Tom, przytulając żonę,
a ona z westchnieniem ulgi zapadła się w jego ramionach.
- Cieszę się z tej kolacji, choć też jestem zmęczona już
i wolałabym mieć większy wkład – odparła. Ciąża uniemożliwiała Scarlett czynny
udział w życiu domowym, co mocno ją frustrowało. Planowany termin rozwiązania
to dwudziesty drugi sierpnia i choć to niemal całe trzy miesiące, Scarlett już
czuła się tak, jak na ostatnich nogach. Podwójny bagaż robił swoje. – Też za
tobą tęskniłam – uśmiechnęła się, zadzierając głowę. – Pełne szaleństwo.
- Jess tak nam pomaga, już przywykłem do jej obecności,
było mi dużo wygodnej – powiedział szeptem, a Scarlett zaśmiała się pod nosem.
Kiedy Jessica zajmowała się dziewczynkami, on miał więcej wolnego, a ona mogła
odpoczywać bez wyrzutów sumienia albo po prostu towarzyszyć im przy zabawie.
- W lipcu Nellie i Nikki jadą na obóz, a z Hannah i Lily
jakoś sobie poradzimy. Potem sprzedamy je babci - jednej albo drugiej, bo ja
będę już tak wielka, że nie zmieszczę się w futrynie, żeby wejść do ich pokoi.
- Boli cię coś dzisiaj? – zmartwił się.
- Ciąża mnie boli – westchnęła. – Czuję, że nogi mi
puchną, dzieci się rozciągają, boli mnie kręgosłup i dół brzucha. Jest gorąco i
jestem taka rozpaćkana. Nienawidzę tego uczucia – marudziła, tuląc się do męża,
który masując jej krzyże aż nader często zahaczał o pośladki, co trochę ją
rozśmieszyło. – Ale ładnie wyglądam. Może i jestem wielka jak słonica, ale
sukienkę mam fantastyczną. Myślę, że to Darcy ją wybierała – odparła ponownie
zadzierając głowę i spoglądając na Toma.
- Maleńka, jesteś najpiękniejszą słonicą jaką w życiu
widziałem i gdyby każda słonia była tak ponętna jak ty, to świat byłby pełen
małych słoniątek.
- To tłumaczy tą mnogość rodu Kaulitzów – uśmiechnęła się
od ucha do ucha, a Tom jej zawtórował. – Nic dziś nie zrobiłam poza
przygotowaniem siebie, a czuję się jak po maratonie. Jesteś pewien, że wszystko
gotowe? Sprawnie ci poszło przygotowanie jadalni – postarała się uśmiechnąć i
wykrzesać z siebie entuzjazm. Pech chciał, że było naprawdę duszno i gorąco.
- Muszę się tylko przebrać, mama też, ale myślę, że zaraz
wszystko będzie gotowe. Biorąc pod uwagę fakt, że przygotowujemy tą kolację na
wariackich papierach, to całkiem nieźle nam poszło. Mama z zimną krwią
zapanowała nad każdym kryzysem, jak na panią prezes przystało – Scarlett
uśmiechnęła się, odsuwając od Toma i rozmasowała podbrzusze. To nie najlepsza
pora na gimnastykę, ale ich dzieci miały swoje widzimisię.
- Wyprasowałam ci koszulę, mężu – powiedziała tylko,
uśmiechając się delikatnie i nadstawiając usta do pocałunku. Z korytarza
dobiegało coraz więcej głosów, stawały się coraz donośniejsze, więc Tom ulotnił
się na piętro, a Scarlett wyszła przywitać gości. W granicach dziewiętnastej wszyscy
byli w komplecie: Shie, Julie, Roxie, Lexie, Max, Nico, Liv, Georg, Saoirse, David,
Sophie, Bill, Rainie, Tom i Scarlett. O przyjęciu nie wiedziała tylko Jessica. Samochody
zostały zaparkowane u Rainie i Billa, więc nie zauważyła niczego podejrzanego,
gdy parkowała przed domem. Weszła do domu rozmawiając wesoło z dziewczynkami, a
za nimi Candy z Alanem i Brianem. Nell zwabiła ją do pokoju, gdzie przeżyła
ciężki szok, gdy na jej widok rozbrzmiało Sto
lat, finezyjnie zakończone przez Scarlett. Po fali życzeń, łez i gromkich
wyznań, Jessica dostała dziesięć minut na przebranie się w sukienkę, którą na
ta okazję przygotowała dla niej Scarlett. Była piękna – w bardzo jasnym
odcieniu zieleni, wykonana na szydełku, na cienkiej podszewce. Miała małe
krótkie rękawki i dekolt w łódkę. Prezent od niej i Toma świetnie pasował do
tej sukienki. Lexie ekspresowo podpięła jej włosy, a Roxie wymalowała rzęsy. Dzieci
również zmieniły stroje, na mniej upaćkane słodyczami. A kiedy Jess wróciła do
jadalni w towarzystwie kuzynek, obok jej krzesła czekał Theo z przepięknym
bukietem kwiatów. Choć mieli spotkać się następnego dnia, niemal popłakała się
na jego widok. Nie widzieli się niecałe dwa tygodnie, odkąd był u nich
ostatnio, a sposób, w jaki na nią patrzył, upewnił Scarlett, że oddała swoją
dziewczynkę w dobre ręce.
Tort był przepyszny, kolacja też. Dzieci bawiły się w
ogrodzie, grały na konsoli i tańczyły w rytm starych piosenek. W repertuarze
pojawiło się nie tylko Acapulco, ale
też Macarena, YMCA, Believe, czy Coco jumbo. Dorośli gawędzili, zupełnie
jakby nie widzieli się od lat. Scarlett spoglądała na wszystkich ze swojego
miejsca na „ciążowym tronie”, czyli wygodnym i solidnym krześle z podpórkami,
miękko wyściełanym i przynoszącym tyle komfortu, ile się tylko dało. Obok niej,
Tom rozmawiał z Billem, a kilka miejsc dalej Jessica i Theo robili do siebie
słodkie oczka. Liv wróciła do pokoju i podchwyciła spojrzenie siostry, siadając
na swoim miejscu.
- Scarlett, co powiedział ten lekarz ze Szwajcarii? –
zagadnęła. Tom natychmiast przerwał rozmowę z bratem i przesunął się w jej
stronę. Inne rozmowy też ucichły. To był temat, o którym wszyscy chcieli
wiedzieć wszystko. Dzieci bawiły się w ogrodzie pod opieką starszych kuzynek,
więc mogli swobodnie porozmawiać.
- To dziewczynka i chłopiec, co już wiecie. Nasza
córeczka jest o niemal jedną piątą większa od swojego braciszka, a jej
serduszko bije zdecydowanie mocniej. To też wiemy na pewno. Podstawowy zestaw
badań nie wykrył żadnych nieprawidłowości u obojga. Wyniki tych bardziej
szczegółowych badań, które miałam w poniedziałek, będą dopiero po niedzieli.
Znaczy wyniki będą szybciej, ale doktor Stuart chce je przedyskutować ze swoim
kolegą z Polski, który jeśli wierzyć Googlowi, uratował wiele dzieci. Ten lekarz,
doktor Zawadzki, przyleci na spotkanie z nami w poniedziałek. Wtedy poznamy
dokładną diagnozę. Na chwilę obecną, nasz chłopiec nie ma żadnych medycznych
wad, chorób, czy jakichś genetycznych zawikłań. Jest po prostu mniejszy i
słabszy od siostry. – Głos Scarlett, kiedy to mówiła, wydawał się dochodzić z
drugiego dna beczki. Była spokojna i opanowana, jak to ona, ale ślepy
dostrzegłby, jak bardzo martwiła się o swoje maleństwa i o siebie też, bo
bardzo często powtarzała, że miała jeszcze cztery córki do wychowania. Była
tykającą bombą, bo nikt tak do końca nie mógł stwierdzić, co w niej siedziało i
jak to rozbroić.
- Ja myślę – zaczął Tom, wiedząc, że Scarlett już więcej
nie doda. Pod stołem położył rękę na jej nodze, a ona mocno ją ścisnęła. –
Myślę, że nasza dziewczynka pomoże swojemu bratu. Wierzę, że ona jest tam z nim
po to, żeby mu pomóc. Urodzą się zdrowi, oboje. Nieważne, co mówią lekarze. Ona
walczy dla niego. Może jego serce bije słabiej, ale nasz chłopiec stara się,
wytrzymuje i walczy o każde uderzenie serca. Wiem, że im się uda, że nam się
uda – zakończył pewnie, spoglądając na żonę, jakby to właśnie ją starał się
przekonać, że wszystko będzie dobrze. Może siebie też musiał upewnić w tej
wierze? Nie rozmawiali o tym, co byłoby gdyby. Przechodzili przez każdy dzień,
najlepiej jak mogli.
- Nie może być inaczej – podsumowała Rainie, która była
doświadczona w traceniu równie mocno, jak oni. – My tyle razy próbowaliśmy i
mamy tych naszych urwisów, którzy jakoś dziwnie przypominają mi bliźniaków,
których już skądś znam – dodała z uśmiechem, co trochę rozładowało atmosferę, a
Bill jak zwykle, gdy była mowa o ich synkach, napuchł dumą.
- Jest mi przykro, że nie będę z wami przez te ostatnie
tygodnie, ale tak sobie myślę, że przylecę na początku sierpnia, żeby wam
trochę pomóc. No i nie przeżyłabym, gdybym nie zobaczyła od razu tych szkrabów –
uśmiechnęła się ciepło do Scarlett, która w odpowiedzi posłała Jess kilka
całusów. Była jej wdzięczna, bo Jessica mogła wygodnie uczyć się do obrony w
swoim mieszkaniu, ale wybrała pomoc im.
- Chciałaś powiedzieć, że przylecimy – poprawił ją Theo,
który od samego wejścia wydawał się lekko spięty. Wysunął krzesło, wstał,
wyprostował się i w tym momencie chyba już wszyscy wiedzieli, co zamierzał
zrobić. – To chyba właściwy moment – odchrząknął i popatrzył na Scarlett i
Toma. – Ładnych kilka lat temu przyjęliście mnie do rodziny, akceptując ten
niełatwy układ, który mieliśmy z Jess. Wyobrażam sobie, że to musiało być
trudne, żeby zaufać siedem lat starszemu facetowi, który deklaruje miłość do
szesnastolatki. Dziękuję wam za ten kredyt zaufania, bez waszego wsparcia byłoby
nam trudniej, bo nie wyobrażam sobie życia bez tej wspaniałej kobiety, która w
jednej sekundzie ukradła moje serce i życie – Scarlett i Tom trzymali się za
ręce z szczęśliwymi uśmiechami na ustach. Ciężka atmosfera ulotniła się
momentalnie. Zerkali na siebie raz po raz, ale najdłużej spoglądali na Jessicę,
która właśnie dotarła do kolejnego kamienia milowego w swoim życiu. Byli dumni,
że mogli towarzyszyć jej w tej drodze.
- Skarbie, nie możesz mówić, że ukradłam twoje serce, bo
jeszcze ktoś pomyśli, że pogardziłam tym, które dostałam – Jessica zupełnie
zszokowana zamiarami Theo, chyba nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, co
mówiła, jednak to wystarczyło, żeby jej chłopak nieco się rozluźnił. Patrzył na
niż z taką czułością i uwielbieniem, że to skruszyłoby każde serce. Ukląkł
przed nią na jedno kolano, wyjmując z kieszeni bordowe pudełeczko. Zawsze
czujna Liv ustawiła się z aparatem w odpowiednim miejscu i uwieczniała już tą
chwilę.
- Chciałem cię zabrać na egzotyczne wakacje albo na jakąś
romantyczną kolację i zadać ci to pytanie w jakimś wspaniałym miejscu, ale
lecąc tutaj zdałem sobie sprawę, że miejscem, które najbardziej kochasz jest
twój dom i żaden zachód słońca, ani wykwintne dania nie będą lepsze od tego –
uśmiechnął się i chwycił ją za rękę.
- Masz rację, chociaż mój dom jest już tutaj – dotknęła
jego serca ich splecionymi dłońmi. Theo rozpłynął się w uśmiechu. Ucałował jej
dłoń.
- Obiecuję dać ci najpiękniejsze i najpełniejsze życie.
Postaram się sprawić, aby każdy nasz dzień był nową wspaniałą przygodą. Obiecuję,
że stworzymy pełen miłości, szczęśliwy dom. Obiecuję dać ci wszystko, czego
tylko zapragniesz, ale zacznę od siebie. Jessico Emanuelle Hoff, miłości mojego
życia, czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną? – nie mając
pewności, czy powinna przytakiwać, czy mówić, robiła jedno i drugie, przy
okazji zalewając się łzami. Theo wsunął na jej palec przepiękny pierścionek z
brylantem, bo bał się, że zaraz wpadnie mu pod stół albo w tych nerwach zrobi z
nim coś jeszcze gorszego. Jessica padła mu w ramiona, gdy podnosił się z
klęczek, a wszyscy bliscy bili im brawo. Przez krótką chwilę sukienka Jess
zmarszczyła się przy dekolcie, ukazując kawałek jasnej blizny, która była
znamieniem jej nowego życia. Ponad dziesięć lat po operacji, nie mogła być szczęśliwsza
i piękniejsza.
*
22. czerwca 2026
Margo przycinała kwiaty, które dostała w prezencie od
męża. Gustav od samego rana zaskakiwał ją czymś miłym. W końcu raz w życiu
kończy się czterdzieści lat. Zaczęło się od przyjemnej pobudki, którą jej zaserwował,
nim wstały dzieci. Później pomógł im wyszykować się do szkoły, a nim Adam i
Rosie wyszli, wpadli do niej z życzeniami, laurkami i prezentem, który sami
wykonali – ramką z ich wspólnym zdjęciem, pięknie ozdobioną i pomalowaną. Gustav
zaparzył jej kawę i nakazał odpoczywać, a gdy wrócił, przygotował królewskie
śniadanie do łóżka i dał jej prezent – komplet biżuterii z różowego złota. Wewnątrz
bransoletki wygrawerowany był napis: 22.06.2014
– dzień, który zmienił wszystko, czyli dzień, w którym oświadczyła się
Gustavowi. Na odwrocie wisiorka widniało: 2011,
czyli rok, w którym się poznali, bo żadne z nich nie potrafiło powiedzieć, jaki
to był miesiąc. Wewnątrz kolczyków widniały daty urodzin dzieci: 24.10.2015 i 30.08.2018. A w pierścionku z białym kamieniem szlachetnym widniało
zwykłe serduszko. Do tego dnia nie sądziła, że komplet biżuterii może być aż
tak niezwykłym prezentem. Gustav zapowiedział też, że kiedy zaczną się wakacje
i dzieci wyjadą do jego mamy, to on zabierze Margo na urodzinową wycieczkę.
Innym razem widziała, jak przeglądał jakąś stronę dotyczącą Hawajów, więc
przypuszczała, że może wrócą na Maui, bo tak się złożyło, że nie wrócili tam od
podróży poślubnej. W drugiej połowie lipca zaplanowali wyjazd z dziećmi, więc
już cieszyła się na te wakacje. Postanowiła przygotować spaghetti na obiad, bo
Rosie i Adam bardzo lubili to danie. Gustav lubił wszystko, ale dodatkowo
chłodziła już wino na wieczór i do obiadu. Kwiaty pięknie prezentowały się w
wazonie. Zaniosła je do salonu i przy okazji zerknęła na obraz uwieczniający ją
i Gustava, sprzed dwunastu lat. Jak bardzo była szalona, że poprosiła go, żeby
się z nią ożenił? Uśmiechnęła się pod nosem i otworzyła okna, chcąc wpuścić
trochę świeżego powietrza. Włączyła muzykę, jedną ze swoich ulubionych płyt Red
Hot Chilli Peppers i wróciła do kuchni, żeby przygotować obiad. Kiedy kroiła
cebulę wzruszyła się, jak zawsze. Jednak tym razem popłakała się nie tylko
dlatego, że warzywo miało ostry zapach. Popłakała się głównie dlatego, że
uświadomiła sobie, jaka była szczęśliwa. Gdy jako dwudziestopięciolatka
wyobrażająca sobie siebie jako czterdziestolatkę, widziała samotność. Przez
swoją bezpłodność czuła się gorsza, nie wyobrażała sobie, żeby ktoś mógł chcieć
z nią być dla niej samej. Pogodziła się ze świadomością, że nie założy rodziny,
ale miała swoją sztukę i plan na przyszłość, o który walczyła. A potem pojawił
się Gustav i wszystko uległo zmianie. Jednak nawet w najśmielszych snach nie
marzyła o tym, co dostała od życia. Wspaniały mąż, radosne, choć czasem niepokorne dzieci, praca
wynikająca z pasji, wspaniały dom i rodzina, bliscy, na których mogła liczyć.
To życie z jej najskrytszych marzeń i warto było przejść przez każdy trud, żeby
dotrzeć do momentu, w którym była. Kiedyś powiedziała Gustavowi, że jeśli
spotka kobietę, którą pokocha albo, jeśli uzna, że to małżeństwo na wariackich
papierach nie było dla niego, to miał przyjść i powiedzieć jej o tym, żeby
mogli godnie zakończyć swoją historię. Jednak pomimo trudności, znaleźli swój
złoty środek i okazało się, że wcale nie kochali się tak trochę i z rozsądku.
Okazało się, że ich miłość ukorzeniła się w przyjaźni, zaufaniu, wzajemnej
wierze i poczuciu stabilizacji. Wyrosła mocna i rozkrzewiła się tak bardzo, że
otulała ich z każdej strony, obrosła ich dom, ich serca, ich życie. Kochali się
przeogromnie. Gustav, co roku dwudziestego drugiego czerwca albo czternastego
lipca, w zależności od jego inwencji, prosił ją rękę, o to żeby spędziła z nim
życie. A ona zawsze się godziła i czuła się najszczęśliwszą i najbardziej
spełnioną kobietą, jaka stąpała po całej kuli ziemskiej. Mieli dobre życie.
Gustav zajął się prowadzeniem baru, a później dwóch i trzech. Nagle okazało
się, że miał smykałkę do interesów. Realizował się i to odzwierciedlało się w
jego ojcostwie, jego małżeństwie, w jego domu. Był wspaniały. Nim przygotowała
obiad, zdążyła odebrać kilka telefonów z życzeniami, co opóźniło jej działania.
Dlatego gdy Gustav wjechał na podwórko, dopiero nakrywała do stołu. Adam
pierwszy wpadł do domu.
- Ale pachnie! – rzucił plecak i cały zgrzany przytulił
ją na powitanie. Jeszcze chciał się przytulać, dlatego korzystała z tej
sposobności, nim jej słodki chłopiec stanie się zbuntowanym nastolatkiem. Jego
bujne loki zmierzwiły się, więc przygładziła je ręką. – Mamo, ty masz urodziny,
a robisz nasz ulubiony obiad – zauważył.
- Bo ja chcę, żebyśmy wszyscy byli zadowoleni w moje
urodziny – odpowiedziała, a Adam zadowolony z tego, co usłyszał, pobiegł do
łazienki. Rosalie, nie spiesząc się, z gracją księżniczki weszło do domu z
tatą, trzymając go za rękę. Gustav niósł jej plecak, a ona dzierżyła w ręce
różdżkę, którą sama wykonała na zajęciach plastycznych. Poprzedniego popołudnia
kupowały w sklepie kolorowy papier i inne potrzebne przybory. Dobieranie
kolorów było bardzo ważne dla Rosalie.
- Mamusiu, patrz! – pokazała swoje dzieło i zatoczyła
różdżką kilka kręgów, jakby rzucała zaklęcie.
- Czy ta różdżka czaruje? – zapytała Margo, kucając przed
córką i oglądając jej dzieło.
- To jest bardzo magicznie czarująca różdżka – stwierdził
Gustav. – Zmieniła światło na zielone.
- Naprawdę? Niesamowite! – zadziwiła się, odkładając ten
przedmiot magiczny na szafkę z największą ostrożnością. – Później razem coś
wyczarujemy, a teraz zapraszam was na magiczny obiad. – Wskazała na stół,
prezentując odświętne nakrycie. Mieli jadalnię, ale gdy byli sami jedli w
kuchni, bo nigdzie nie było tak wspaniałej atmosfery, jak tam. To ich miejsce
spotkań, jak chyba w każdym domu. W ciągu kilku minut ręce zostały umyte, a
Margo zdążyła podać na stół wszystkie przysmaki. Dla siebie i Gustava wybrała
wino, a dzieciom podała sok porzeczkowy. Zarówno Gustav, jak też Rosie i Adam,
pałaszowali, aż im się uszy trzęsły. Z uśmiechem na ustach delektowała się tym
pięknym dniem, cudowną chwilą.
- Zastanowiłaś się nad imprezą? – zapytał ją mąż, gdy już
pierwszy głód został zaspokojony. Margo skinęła głową, zdążyła już zarezerwować
lokal. Wprawdzie ten pomysł powstał rano, podczas rozmowy z Francie i od razu
zajęła się wcielaniem go w życie.
- Zarezerwowałam klub nad jeziorem Wannsee. My
zrelaksujemy się w pięknym miejscu, a oni zapewniają mnóstwo atrakcji dla
dzieci. Idealne rozwiązanie dla nas i Kaulitzów, a młodzież będzie mogła się
opalać do woli na plaży.
- Na kiedy? – zainteresował się.
- Dziesiąty-jedenasty lipca. Przygotują przyjęcie, my tam
musimy tylko być – odpowiedziała zadowolona. W przeciwieństwie do Scarlett i
Julie, Margo należała do wygodnych gospodyń domowych i kiedy tylko mogła, w
organizacji wszelkich uroczystości wyręczała się lokalami lub cateringiem.
Zamiast stać przy garnkach wolała coś namalować.
- Jak zwykle myślisz o wszystkim – odparł z uśmiechem.
- Mamo? – zagadnęła Rosalie, gdy kończyła już swoją
porcję. Miała buzię umazaną sosem, a gdy piła sok, upaćkała się aż do policzka.
- Słucham? – podała córce serwetkę, którą dziewczynka
bardzo niechętnie wykorzystała.
- Dziś w szkole mówiliśmy o rodzinie, bo w piątek będzie
dzień sportu i rodziny. Przyjdziecie? – zapytała z nadzieją, spoglądając na
mamę i tatę swoimi ślicznymi brązowymi oczami.
- No pewnie – odparł Gustav.
- A zagrasz ze mną w meczu, tato? Bo będą rozgrywki synów
z ojcami albo mamami, jak kto woli.
- Rozniesiemy ich – odpowiedział, unosząc zaciśniętą
pięść w zwycięskim geście, a Adam uśmiechnął się od ucha do ucha. – Ale Rosie,
ty miałaś coś powiedzieć – skupił się znów na córce.
- No, więc rozmawialiśmy o rodzinie i pani nas pytała, z
kim mieszkamy, jakie są nasze rodziny.
- Co odpowiedziałaś? - zainteresowała się Margo.
- Kiedy przyszła moja kolej powiedziałam, że mieszkam z mamusią Margo, tatusiem Gustavem i bratem Adamem, bo mieliśmy podać imiona. No i pani pytała się każdego, co uważa za wyjątkowe w jego rodzinie, a ja powiedziałam, że w naszej rodzinie wyjątkowe jest to, jak bardzo się kochamy i dzieci zaczęły się śmiać, bo przecież każdy kocha swoje dzieci, a dzieci rodziców – opowiadała z przejęciem.
- Co odpowiedziałaś? - zainteresowała się Margo.
- Kiedy przyszła moja kolej powiedziałam, że mieszkam z mamusią Margo, tatusiem Gustavem i bratem Adamem, bo mieliśmy podać imiona. No i pani pytała się każdego, co uważa za wyjątkowe w jego rodzinie, a ja powiedziałam, że w naszej rodzinie wyjątkowe jest to, jak bardzo się kochamy i dzieci zaczęły się śmiać, bo przecież każdy kocha swoje dzieci, a dzieci rodziców – opowiadała z przejęciem.
- Ale nie powinni śmiać się z tego, co mówiłaś. Przecież
trzeba szanować uczucia innych – wtrąciła Margo.
- Pani tak powiedziała, a ja dodałam, że w naszej
rodzinie wyjątkowe jest to, jak bardzo się kochamy, bo ja i Adam nie jesteśmy
waszymi dziećmi z brzuszka, tylko z serduszka i wyjaśniłam pani, tak jak ty mi
zawsze tłumaczysz, że my z Adamem nie urośliśmy w twoim brzuszku, jak inne
dzieci u swoich mam. Urośliśmy w brzuszku innej mamy, która poszła do nieba, a wy
nas wzięliście i pokochaliście, więc rośniemy w waszych serduszkach. Pani się
popłakała – zakończyła nieco zaskoczona reakcją swojej pani, ale gdy popatrzyła
na swoją mamę, uznała, że to coś mądrego i ważnego, co powiedziała, bo Margo
też była wzruszona. Uśmiechnęła się do córki i pochylając się nad stołem,
pocałowała ją w czoło.
- W mojej klasie jest Ernest, który też jest adoptowany,
ale jego wzięła ciocia, jak jego mama zginęła w wypadku. Czy nasza mama też
zginęła w wypadku? – zapytał Adam.
- Tak naprawdę nikt nie wie, co się stało z waszą mamą.
Wiadomo, że umarła, bo została znaleziona w parku, niedaleko mieszkania, w
którym byliście wy. Może szła do sklepu po jedzenie dla was? Może musiała coś
załatwić? To na pewno było coś pilnego, skoro zostaliście wtedy sami – wyjaśnił
Gustav, pomijając fakt, że ich mama zarabiała na jedzenie ciałem i istniało
duże prawdopodobieństwo, że zabił ją niezadowolony klient. Pracowała w domu,
obok pokoju, w którym spały jej dzieci. Margo i Gustav dowiedzieli się jedynie,
że Adam i Rosalie prawdopodobnie mieli innych ojców, co wyjaśniało też nikłe
podobieństwo. Jednak, gdy zostali znalezieni, byli czyści i najedzeni. W ich
krwi wykryto ślady środka nasennego, więc policja i opieka społeczna
domniemywała, że ich mama w ten sposób zapewniała sobie ciszę i spokój na całą
noc. Tak, aby mogła pracować. Jednak na te nowiny byli wciąż za mali. Gustav i
Margo obiecali sobie, że gdy dzieci będą chciały i potrzebowały tego, to
poznają miejsce jej pochówku. Nie musieli tego robić, ale opłacali osobę, która
dbała o jej nagrobek. To w końcu biologiczna matka ich dzieci. Byli jej to
winni, za ten cenny dar, który od niej otrzymali. Marina Sonntag zasługiwała na
godny pochówek. Bez względu na to, jakie wiodła życie.
- Tak naprawdę, to ty jesteś naszą mamą – stwierdził Adam,
spoglądając na Margo. – Nie pamiętam tamtej, nie wiem nic o niej. To was kocham,
bo to wy byliście zawsze z nami – dodał, a Rosie zerwała się z krzesła i
okrążywszy stół, wskrobała się tacie na kolana. Czy mogła chcieć lepszego
prezentu urodzinowego, niż takie wyznania od swoich dzieci? Popatrzyła na
Gustava ponad głową Rosie. On czuł tak samo.
*
3. lipca 2026
Mamo, gorąco mi.
Mamo, Lily mi dokucza. Mamo, Nikki wciąż śpiewa mi nad uchem! Mamo, weź je
wszystkie proszę, bo jestem najstarsza i chcę mieć spokój! Mamo, Hannah bierze
moje zabawki bez pozwolenia. Mamo, Nell rozwaliła moją budowlę! Mamo, ja nie
chcę mieć sióstr! Mamo, czemu Lily płacze, ona nie chce stąd wyjść. Mamo,
Hannah mnie bije! Mamo, Nicole zabrała mi mój rysunek i chce go podrzeć! Mamo,
Nell jest niemiła i mówi na mnie kulfon! Mamo, Lily mówi na mnie chorela i
dupa! Mamo, chce mi się pić. Mamo, roztopił mi się lód i wylał na sukienkę.
Mamo, dlaczego Nikki i Nellie nie bawią się ze mną? Mamo, kiedy przyjedzie
tata? Obiecał, że weźmie nas do basenu! Ale mamo!
I tak od samego rana. A może od miesiąca? Albo od
dziesięciu lat? Scarlett starała się być mamą, która nie krzyczy, ale tłumaczy.
Na palcach jednej ręki mogła policzyć awantury spowodowane zachowaniem dzieci. Pojawiały się szlabany, kary, czy reprymendy, ale przede wszystkim - rozmawiali ze sobą. Starała się być wyrozumiała, tolerancyjna i stanowcza. Jednak w momencie, kiedy
zaczynała ósmy miesiąc ciąży, te jazgoty, krzyki i bijatyki, były ponad jej
siły. Dziewczynki jak na złość wstały już po siódmej. Tom robił im śniadanie i
szukał zajęcia, ale już przed dziewiątą musiał wyjść do biura, bo w ostatnim
czasie produkował dwa albumy, które zanosiły się na wielki sukces. Starał się
być w domu, jak najwięcej, ale potrzebowali go w pracy. Wschodząca gwiazda –
Alexandra, która powierzyła mu cały swój album i uczestnik DSDS, który odpadł
tuż przed finałem, gdy byli w jury – Rocky Franco. Nagrał już trzy płyty, które
były całkiem niezłe, ale potrzebował czegoś, co go wybije i Tom ze swoimi
magicznymi zdolnościami, wydobył to z niego. Przed momentem dostała od niego
wiadomość, że wróci nie wcześniej niż o osiemnastej, a była dopiero piętnasta. Dziewczynki
marudziły, snuły się po domu i nieustannie broiły.
- Mamo, mamo, mamo! – do kuchni wpadła Hannah i
przerwała, tą jedną z niewielu chwil ciszy. – Nikki wchodzi do basenu! –
zaalarmowała, więc chcąc nie chcąc, Scarlett odstawiła szklankę soku i ruszyła
do ogrodu, czując, że bardzo natychmiast powinna wstąpić do toalety. Brzuch jej
ciążył, skóra była napięta, jakby miała zaraz wystrzelić, a dzieci rozciągały
się na długość, bo nie miały już zbyt wiele miejsca w jej brzuchu. Któreś z
nich musiało forsować pęcherz, ale chcąc nie chcąc, ratowanie dziecka było w
tej chwili ważniejsze. Włączyła swój tryb ekspresowy, w którym musiała
wyglądać, jak Bańka-Wstańka. Przemknęła przez chłody hol i wyszła na to
skwarzące słońce. Pierwszym, co zauważyła, była Nell próbująca odciągnąć Nicole
od wody. Na szczęście do ich basenu wchodziło się jak do jeziora, czyli po
spadzie. Jednak to nie zmieniało faktu, że córki miały absolutny zakaz
wchodzenia do wody bez opieki dorosłego.
- Co tu się dzieje? – zapytała nieco podniesionym głosem.
Nell i Nicole dalej szarpały się na brzegu.
- Mamo, ona chce wejść do wody! – krzyknęła starsza z
sióstr.
- Mamo, ona mnie ciągnie! – zawyła młodsza, już całkiem
bliska płaczu. Nikki ciągnęła siostrę za warkocza, a Nell biła ją po rękach,
próbując się uwolnić. Były skupione na wyzywaniu się od głupich i dup, co
obecnie stało na pierwszym miejscu w słowniku kilkulatek. Szarpały się,
ciągnęły za włosy i chlapały wodą. Mało brakowało, a mogły się przewrócić. –
Dziewczynki! – powiedziała głośniej, łapiąc je za ramiona i próbując od siebie
odciągnąć. Nicole stała już w wodzie prawie po kostki. – Spokój! – zagrzmiała i
dopiero to wytrąciło je z transu. – Co tu się dzieje? – chwyciła je obie za
ręce i wyprowadziła na trawę. – Mówiłam, że macie siedzieć na tarasie albo w
altanie, skoro chcecie być na dworze. Wyszłam tylko się napić, co to ma
znaczyć? Słońce jest jeszcze zbyt mocne, a wy nie macie czapek, dlaczego mnie
nie słuchacie? – Kilka kroków dalej, stała Lily, która obserwowała wszystko i
dramatycznie się rozpłakała. Hannah starała się ją uspokoić, ale też oberwała,
bo najmłodsza z dziewczynek wyszarpnęła się i uciekła od niej. Tym razem
największy łobuz ratował sytuację. – Nellie? – zapytała Scarlett. Zawsze w
takich sytuacjach opowiadały swoje wersje według starszeństwa, żeby nie
spierały się o brak sprawiedliwości.
- Bo ona chciała wejść do wody, a nie można, więc
próbowałam ją wyciągnąć i mnie uderzyła – opowiedziała naburmuszona. Zniszczony
warkocz i potargane włosy, świadczyły o tym, że walka była zacięta.
- Nik?
- Bo mi się nudziło i chciałam wejść do kostek, no może
do kolanek, ale nie dalej! – oburzyła się. – A Nellie i Hannah wszystko zepsuły
– obrażona splotła ręce na piersi.
- Han?
- Ja się bawiłam z Lily w altance – wskazała na rozłożone
lalki i kubeczki. – I zobaczyłam, jak one się szarpią i pobiegłam po ciebie. – Lily
dalej szlochała, więc Scarlett ustawiła dwie starsze w pewnym oddaleniu od
siebie nawzajem i przywołała najmłodszą, która natychmiast przylgnęła do jej
nogi.
- Mama – jęknęła tylko i płakała dalej. Scarlett
westchnęła ciężko, gładząc głowę córeczki.
- Jest upał, wszystkim nam jest ciężko. Tata nie może
urwać się z pracy. Prosiłam was tylko o chwilkę spokoju – powiedziała
zrezygnowana. – Nicole – zwróciła się do dziewczynki, która wpatrywała się w
nią z udręczoną miną. – Złamałaś zakaz bezpieczeństwa, więc ominie cię następne
wejście do basenu – dziewczynka rozpłakała się, beznadziejnie zwieszając głowę.
– Jest mi przykro, ale łamanie zakazów bezpieczeństwa, to najgorsze, co możecie
zrobić, bo nie chodzi tylko o to, że mnie nie słuchacie, ale o to, że
zagrażacie swojemu zdrowiu.
- Mamo! – zawyła Nicole, upadając na kolana i wpadając w
szloch. Basen latem był najbardziej wyczekanym elementem dnia dla każdej z
nich. W każde popołudnie wchodziły do wody z Tomem lub Davidem. Basen znajdował
się w takim położeniu, że ciężko było go odgrodzić, więc stosowali surowe kary,
kiedy dziewczynki wchodziły do wody samowolnie. Nie wychodziły same do ogrodu,
no i zawsze ktoś ich pilnował. Jednego roku mieli płotek, ale niewiele pomógł,
a tylko utrudniał przemieszczanie się po terenie.
- Hannah, brawo za twoją reakcję – uśmiechnęła się do
zadowolonej z siebie dziewczynki. – Nell, cieszę się, że próbowałaś powstrzymać
siostrę, ale niepotrzebnie wdałaś się w bójkę, mogłaś zawołać mnie – upomniała.
- Wiem, mamo, ale się wystraszyłam – odpowiedziała. – Nie
chciałam się bić, ale Nicole nie słuchała, jak prosiłam, żeby wyszła, no i
tak…- wzruszyła ramionami, spuszczając głowę. Miała znacznie więcej pokory i
odpowiedzialności w sobie niż siostra. Były zupełnie różne. Nicole działała
impulsywnie i zupełnie bez przemyślenia, nawet w takim stopniu, jakiego można
oczekiwać od ośmiolatki.
- Wyszłam na pięć minut, żeby się napić. Obiecałyście, że
będziecie w altance i przypilnujecie Lily. Na przyszły raz was nie zostawię i
będziemy wszędzie chodzić razem – w tym momencie pomyślała o toalecie i
zawzięła się w sobie, żeby nie doszło do katastrofy. – Musimy popracować nad dotrzymywaniem
słowa, a teraz zapraszam was wszystkie do domu.
- Ale dlaczego? – zbuntowała się Hannah. – To Nikki była
niegrzeczna – odpowiedziała z wyrzutem.
- Jest ponad trzydzieści stopni, widzę, że nawet w
altance jest za gorąco. Fatalnie się czuję i nie jestem w stanie was upilnować
tutaj na dworze. Przepraszam, ale musicie poczekać na tatę albo Davida –
westchnęła ciężko, coraz bardziej rozdrażniona.
- To może pójdziemy pobawić się z Alanem i Brianem? –
zaproponowała Nell. – U cioci i wujka basen jest odgrodzony – dodała, uznając
to za swoją kartę przetargową. Scarlett odsapnęła. Słońce piekło ją w kark,
czuła, jak spała spływała potem. Chciało jej się siusiu i miała ochotę zamknąć
swoje córki w pokojach, żeby dostać chwilę spokoju, ale przecież nie były winne
temu, że się źle czuła.
- Pobiegnij do cioci i zapytaj czy możecie przyjść, a my
siadamy na ganku i czekamy na Nellie – zarządziła, a córeczki gęsiego
powędrowały po schodkach i przysiadły na ławce. Scarlett też usiadła i ulga
jaką jej to przyniosło, była tak wielka, że miała wrażenie, że już nie wstanie
z tego fotela. Nell wróciła w błyskawicznym tempie, a za nią przyszła Rainie.
Popatrzyła zatroskana na Scarlett. – Przepraszam, że zrzucam ci je na głowę,
ale potwornie się nudzą, Toma nie ma, a wspólne oglądanie bajek i planszówki
znudziły im się już około jedenastej – wyjaśniła.
- Trzeba było je wysłać do mnie już wcześniej –
powiedziała Rainie. – Billa nie ma, ale jestem z Candy, więc opanujemy te
żywioły – dodała, puszczając oczko do Hannah, która wpatrywała się w ciocię
uszczęśliwiona.
- Dziękuję – odpowiedziała Scarlett po długim
westchnieniu. – Myślę, że dziś będzie burza z piorunami, sądząc po zachowaniu
niektórych członków tej rodziny – uśmiechnęła się bezradnie i przytuliła Lily,
która wsunęła się pod jej ramię, jak zwykle niepostrzeżenie.
- Wrócą po kolacji – zarządziła Rainie. – Odpocznij
sobie, bo blada jesteś – poradziła, a Scarlett zaczęła zastanawiać się, jak to
możliwe, żeby była blada w taki upał. Pocałowała Lily w czubek głowy, nim
wysmyknęła się z jej objęć i pobiegła za siostrami. Nicole ruszyła jako
ostatnia, zatrzymała się przy Scarlett i popatrzyła na nią oczami, które
złudnie przypominały jej własne.
- Przepraszam, mamusiu. Nie chciałam sprawić ci
przykrości, tylko się pobawić – powiedziała, rysując palcem wzorki po kolanie
Scarlett.
- Nie gniewam się na ciebie, chodzi mi tylko o twoje
bezpieczeństwo. Gdybyś weszła za głęboko i zaczęła się topić, mogłabym nie być
w stanie cię uratować z tym brzuszkiem – wyjaśniła wskazując na swój pękaty
brzuch. – Ten zakaz jest po to, żeby nie stała ci się krzywda, rozumiesz? –
dziewczynka pokiwała głową. – Chodź tu – wyciągnęła ręce, a Nicole przytuliła
się mocno. Przygładziła jej włosy i wtedy przypomniało się jej, że Nell poszła
się bawić z zupełnie rozczochraną fryzurą. Mogła mieć tylko nadzieję, że ktoś
nad tym zapanuje. Nicole pobiegła za siostrami, a Scarlett ociężale podniosła
się z siedziska i podreptała do łazienki, gdzie jak się okazało musiała
posprzątać, bo któraś z dziewczynek zachlapała podłogę mydlinami. Odetchnęła i
policzyła do dziesięciu. Sprzątnie nie wchodziło w grę. Przetarła podłogę mopem
i uznała, że musiało wystarczyć do przyjścia Silke, czyli ściśle ujmując – ich pomocy
domowej. Silke pomagała im już od kilku lat. Była to pani przed pięćdziesiątką,
która ze względu na swoją sytuację rodzinną do czterdziestki nie mogła
pracować, a później już musiała, dlatego nie miała zbyt wielkiego pola do
popisu w wybieraniu zawodu. Była doświadczoną gospodynią, więc fenomenalnie
sprawdzała się w swojej pracy. Silke raz w tygodniu gruntownie sprzątała ich
dom, robiła większe pranie albo pomagała w kuchni. Była zadowolona za swojej
pracy, bo Scarlett i Tom dbali o to, żeby wynagrodzenie było odpowiednie dla
trudu, który wkładała w porządek w ich domu, a ona odwdzięczała się nie tylko
dobrą pracą, ale też dyskrecją, co było dla nich bardzo ważne. Scarlett starała
się, żeby dziewczynki uczyły się porządku i miały wyznaczane drobne zadania do
wykonania, ale nawet jeśli starały się sprzątać swoje pokoje i pomagać, to
wciąż były to starania kilkulatek i wciąż potrzebowali pomocy kogoś z
doświadczeniem. Najtrudniej rzecz jasna było z Lily i Hannah. Nicole była
wielką bałaganiarą i nakłonienie jej do sprzątania, często wiązało się z
spazmami płaczu i wielkim dramatem. Oczywiście w wykonaniu Nikki. Scarlett
długo wzbraniała się przed zatrudnieniem kogoś. Mając Nell i Nicole jakoś
radziła sobie z pomocą mamy, siostry albo innej pomocnej duszy, ale kiedy na
świat przyszła Hannah, a gdzieś pomiędzy pojawiły się zobowiązania zawodowe,
musiała odpuścić. Nie mogła być we wszystkim dobra i ogarnąć wszystkiego
perfekcyjnie. Chciała być świetną mamą, żoną, gospodynią i do tego wybitną
piosenkarką, ale niestety tak się nie da w realnym życiu. Poszła na kompromis i
na przestrzeni czasu uznała, że to świetna decyzja. Zwłaszcza teraz, bo prawda
była taka, że gotowanie, czy inne drobne czynności, które wykonywała, na przykład
nakrywanie do stołu, czyszczenie toalety, zmywanie talerzy, czy nawet zbieranie
malin na deser, męczyły Scarlett. Musiała odpoczywać po przejściu z jednego
końca domu na drugi, a gdzie tu myśleć o prowadzeniu go? Nie chciała stać się
zupełnie bezużyteczna i tylko wydawać poleceń, ale sytuacja zmuszała ją do
tego. Starała się dbać o dom i robiła wszystko, co mogła, żeby dziewczynki
bardzo nie odczuły jej wycofania. Do tej pory każde przyjęcie wychodziło spod
jej rąk. Piekła, gotowała albo przynajmniej tworzyła jadłospis, nakrywała do
stołów, dobierała zastawę, muzykę – robiła wszystko i czuła się dumna ze swoich
dzieł. Bo tak naprawdę starała się żyć tak, by każdy dzień ich wspólnego życia
był arcydziełem. A teraz mogła jedynie poddać się biegowi zdarzeń i próbować
nie urodzić zbyt wcześnie. To trochę upokarzające dla niezależnej kobiety, ale
i tą lekcję przyjęła niechętnie. Pomoc mamy w tym wszystkim stała się
nieoceniona. Nie potrafiła zliczyć, ile razy Nico wpadł z gotowym obiadem na
następny dzień albo jak Shie przyjeżdżał po dziewczynki i zabierał je na cały
dzień, czy nawet weekend, żeby mogła odpoczywać. Jednak najbardziej nieoceniony
w tym wszystkim był Tom. Stał się tato-mamą. Nauczył się odrabiania lekcji,
wymierzania odpowiedniej ilości płatków w miseczce, dobierania skarpet i
zaplatania warkoczy. Robił wiele z tych czynności wcześniej, tak po prostu,
jednak w ciągu ostatnich kilku miesięcy stały się jego codziennością. Nie
narzekał, tylko połączył swoją pracę z podwojonym etatem w domu. Dla niego też
starała się podwójnie. Warstwa kurzu, nieumyta podłoga, czy niedoprasowana
bluzka jeszcze nikomu nie zaszkodziły, jednak Scarlett była pewna, że ich życie
dalej działało całkiem sprawnie dzięki pełnej mobilizacji najbliższych.
Pokrzepiona tą myślą przygotowała dla siebie koktajl z borówek i malin, które
Tom kupił rano, uruchomiła nawiew, rozsiadła się wygodnie w salonie, położyła
nogi na pufcik i włączyła sobie Pamiętnik.
Tak można było żyć w lipcowe upały.
Zero porywających momentów.Ale kogo to obchodzi? ;D Już się bałam, że Scarlett zacznie rodzić po tym fragmencie pisanym pismem pochyłym (Mamo...) Ale na szczęście tak się nie stało. BArdzo podoba mi się relacja Theo i Jes, nie wiem dlaczego, po prostu wydają mi się być tacy szczerzy. Pogubiłam się w dzieciach Toma i Scar, serio ;D Wstyd się przyznać, ale musiałam na chwilę przerwać czytanie, żeby to ogarnąć. Twój tumblrl okazał się niezawodny i powoli doszłam do tego kto jest kim. Chyba pogodziłam się z tym, że to już niemal koniec i nawet nie jest mi przykro. No, może troszkę. Ale tak zawsze się to kończy, prawda? Coś się zaczyna, a potem trzeba się żegnać, ale zawsze będę mogła tu wrócić. A przynajmniej mam taką nadzieję. A kończysz to wszystko tak dobrze, że nie mam możliwości niezgodzenia się. Z czymkolwiek. Mam też wielką nadzieję, że te Twoje studia i praca magisterska mają się tak dobrze jak blog. Strasznie Cię podziwiam, wiesz? Bo pisanie czegoś takiego musi być pracochłonne, czasem męczące i wydaje mi się, że przynajmniej raz miałaś ochotę to wszystko rzucić w cholerę, a teraz stworzyłaś im upragnionego syna, sielanka niemal na każdej płaszczyźnie i płaczące czytelniczki. Bo ja się poryczałam z nadmiaru szczęścia.
OdpowiedzUsuńNie masz pojęcia, ile razy chciałam to rzucić. Bo bywało ciężko. Bardzo, bardzo ciężko, ale jestem szczęśliwa, że przetrwałam te wszystkie (gówno)burze :D Jestem bardzo dumna z tego, co tu mam, co stworzyłam, czego razem dokonaliśmy.
UsuńOstatnio sama się zastanawiałam, po cóż im narobiłam tyle tych pociech, a potem sobie pomyślałam, jaka każda z nich jest cudowna i nie mogłoby nie być mądrej i spokojnej Nell, wesołej i angażującej Nicole, roztrzepanej i pociesznej Hannah i przesłodkiej, grzecznej Lily. Uzupełniają się idealnie. Nie mogłoby którejś nie być. To są ich szczęścia, ich domy, ich "teraz jest zawsze". A przed nimi wychowanie kolejnych dwoch indywiduów. Wiem, że to może zagmatwane, może czasem zapominam o czymś wspomnieć, bo ja mam to wszystko w głowie i czasem zapominam, że tylko ja mam to w głowie, a czytelnicy nie wiedzą o wielu rzeczach, które umyślałam, bo o tym nie napisałam.
To jest piękne i szczęśliwe zakończenie. Jestem z niego dumna, choć miewam wiele chwil zadumy. Dobiliśmy do brzegu. Nie tylko ja, ale Ty i każdy czytelnik Prinza. Pokonaliśmy piękną drogę. Wierzę, że to tylko koniec początku, a jeszcze bardzo wiele przed nami :)
Dziękuję :3
Mnie również zaszkliły się oczy na koniec. To całe ich życie, niby nic szczególnego, prawda? Dom, rodzina, dzieci, a jednak przedstawiasz to w taki sposób, że aż ściska za gardło... Zgadzam się z komentarzem powyżej: ogrom pracy, który wkładasz w to wszystko, jest godny podziwu (:
OdpowiedzUsuńDziękuję :3
UsuńCzy Laura ma nadal chłopaka/męża i/lub dzieci? Czy już nie trzyma z Kaulitzami? Bo chyba na imprezie urodzinowej Jessici jej nie było? Czy jej drogi z Billem rozeszły się definitywnie? W sensie już się nie przyjaźnią, prawda?
OdpowiedzUsuńLaura ostatni raz została wspomniana w notce "ślubnej", pojawiła się i S. i T. z ówczesnym narzeczonym, a teraz mężem. Ma dwóch synów i sobie żyje dobrze. Jej relacja z Billem skończyła się po tej ich wspólnej nocy. Ona straciła złudzenia, a on przekonał się, że nic z tego nie będzie. Laura przyjaźni się z Julie. To ze względu na nią i tatę uczestniczy w życiu rodziny i jest z nią związana. Ze Scarlett i Liv łączą ją koleżeńskie relacje. Pojawia się na ważnych uroczystościach, czy to święta, czy chrzciny albo śluby. Jednak unika tych spotkań, na których może spotkać Billa. Wybiera te, gdzie jest dużo osób, żeby się na niego nie natknąć. Ma do niego żal, uraz. Za Rainie nie przepada dla zasady. Dla reszty rodziny jest córką Dominika i należy do rodziny, po prostu.
UsuńI co o Laurze sądzi Rainie? Czy była zazdrosna?
OdpowiedzUsuńByła, bardzo. Od samego początku Rainie istniała w jej relacji z Billem. Laura zawsze chciała coś więcej, a Bill nigdy nie potrafił jej tego dać. Ich wspólna noc przelała czarę goryczy i to zakończyło tą przyjaźń dla Billa i próbę zdobycia go dla Laury. Póki Laura go "miała", akceptowała obecność Rainie, bo to była cena bycia z nim, a później nie musiała jej akceptować, ani lubić. Nie opisałam żadnego ich spotkania, a jedynie jestem na 80% przekonana, że wspomniałam o tym, że Laura tolerowała Rainie, gdy gdzieś przypadkiem spotykała ją u O'Connorów, ale nigdy jej nie polubiła, bo Rainie kojarzyła jej się z utratą albo niemożnością zdobycia Billa. Nawet, gdy miała już stałego partnera.
UsuńMasz instagram?
OdpowiedzUsuńMam ;)
UsuńPodasz adres? Jeśli nie to szanuję, a o Rainie ja pytałam ale chodziło mi czy to Rainie była zazdrosna o Laurę, nie odwrotnie.
UsuńOlaboga, przepraszam. Coś mi się źle spojrzało. Rainie nie była zazdrosna. Sama kazała Billowi, żeby ułożył sobie życie, sama była na kilku randkach z Gregiem Armstrongiem - tym policjantem, który opiekował się nią w USA. Rozdział Laury był zamknięty na długo przed jej powrotem, więc jeśli byłaby zazdrosna, to o wspomnienia, a oczywiście nie była ;)
UsuńA co do insta - nie jestem na tyle odważna, żeby podać tutaj swój prywatny profil. Kręci się tu zbyt wiele nieprzychylnych mi osób. Nie chodzi o ciebie, tylko o te wszystkie Anie i te inne.
UsuńNo właśnie o wspomnienia mi chodzi, mimmo wszystko Rainie to kobieta z bardzo niskim poczuciem własnej wartości (skoro ma taką przeszłość nie może być inaczej) i byłam ciekawa czy może nie tyle co była zazdrosna ale nie byłaby przychylna, żeby Bill dalej przyjaźnił się z Laurą, a co do insta rozumiem. Po prostu w zamierzchłych czasach czytałam Twojego photobloga. Pozdrawiam.
UsuńPhotobloga też przestałam prowadzić m.in. ze względu na różne osoby tu. Niestety.
UsuńRainie nie wierzyła, że kiedykolwiek wróci, a gdy to już się działo, upominała Candy, że może Bill nie zechce ich widzieć albo ułożył sobie życie z kimś. Laurę początkowo znała z opowieści, poznały się na jakiejś imprezie rodzinnej po około roku od zakończenia tej "przyjaźni" Billa i Laury. On całował ziemię po której stąpała Rainie, wiedziała też o tych przypadkowych kobietach, z którymi spotykał się w NY. Ona nie była zazdrosna, bo jakby... nie do końca wierzyła w to wszystko, co się działo. Pracowała nad sobą, starała się przeganiać cienie przeszłości i nie czuła się uprawniona do tego, żeby oceniać przeszłość Billa po tym, co przeszli.
Okazuje się, że w ich różowym świecie nie zawsze jest tak różowo ;) No i dobrze. Bo życie nie składa się przecież tylko z pięknych słów i słodkich obrazków, co obie wiemy. Ten fragment z "mamo, a ona mi..." rozbawił i rozczulił mnie zupełnie. Przypomniało mi się moje dzieciństwo:D Kiedy mama tylko wracała z pracy, to zawsze szła litania pt. "Mamo, a on/ona mi...":D Nie żebym tylko ja skarżyła;D
OdpowiedzUsuńMargo i Gustav zawsze byli dla mnie wyjątkowi. I do dziś tak jest. Zawsze bardzo ciekawa jestem co im zaserwujesz tym razem. I choć ich droga była dość nietypowa, trochę zawiła, to ostatecznie zbudwali bardzo fajny, ciepły Dom. Tak, rozczuliły mnie słowa o Rodzicach z serduszka. Może być piękniej?
Katalin
Mamo, a on/ona mi... to kwintesencja dzieciństwa albo "mamo, chodź na tajemnice, ale nie mów jej/jemu :D Coś pięknego. Święte prawo dzieci, żeby dociekać sprawiedliwości :D
UsuńMargo i Gustav mieli krętą drogę. Nie walczyli ze sobą, jak Liv, ani o siebie, jak Scarlett i Tom, ale wcale nie mieli łatwiej. Dostali swoje szczęście. Dobili do swego brzegu.
Jestem z nich dumna ;)
A ja mam pytanie odnośnie operacji Jessici, przecież Scarlett była już wtedy gwiazdą na światową skalę. Forsy miała jak lodu, czy nie mogła sama sfinansować operacji Jessici tylko musiała organizować koncert?
OdpowiedzUsuńJuż nie pamiętam na ile wyceniłam tą operację, ale kierowałam się tym, że Scarlett jednak nie była szejkiem z Arabii Saudyjskiej, tylko niemiecką piosenkarką. Wydaje mi się, że wspominałam, że mogłaby sprzedać mieszkanie, żeby sfinansować operacje. Nie wyceniłam dorobku Scarlett, pewnie byłoby ją stać, ale bez koncertu nie miałabym takiej uciechy ;)
Usuń