30 lipca 2016

130. Bo szczęśliwa rodzina to taki mur… i ten mur właśnie jest nie do ruszenia.

By każdy z nas stał się i pozostał czyimś domem.
By każdy z nas odnalazł dom.
Dla mnie, żeby się spełniło. 
*

Bo szczęśliwy dom, to nie jest wcale kraina mlekiem i miodem płynąca, gdzie wszyscy sobie jedzą z dziobków. To codzienna praca na to, żeby wracało się do tego domu z przyjemnością, żeby wieczorem, kiedy dzieci śpią, a ty marzysz tylko o tym, żeby już się położyć i zastanawiasz się czy wystarczy ci sił na prysznic, krzyże pękają od całodziennej gonitwy za dziećmi i pracy w domu od świtu do zmierzchu, to kładąc się łóżka jesteś zadowolona z siebie i ze swojego życia1.

22. lipca 2026

- Była sobie żabka mała – zaczęła Hannah, a Lily dołączyła w: re re kum kum, re re kum kum! – bo tylko tą część tekstu znała. – Która mamy nie słuchała, re re kum kum bęc! – wykrzyknęły uderzając w taflę wody otwartymi na płasko dłońmi. Zachlapały sobie twarze i oczy, a kaczuszki, żabki i łódeczki odpłynęły niesione falą. Tom podniósł wzrok znad czasopisma motoryzacyjnego, żeby skontrolować, czy jego córki, aby na pewno wciąż żyły. Na głowach miały czepki kąpielowe, a po skórze spływały resztki lukru i kremów, bo dziewczynki same przyozdabiały tort Hanny. Zostało mało czasu do przyjęcia urodzinowego jego córeczki, więc włosy musiały pozostać suche, a ciała umyte. Bo lukier miały nawet na stopach. – Innym żabkom się dziwiła, re re kum kum, re re kum kum! Na spacerki wychodziła, rere kum kum, bęc! – zawyły zgodnie, wprawiając w ruch wodę i wszelkie stworzenia weń pływające.
- Halo, panny, proszę się umyć – zawyrokował, gdy fala okazała się tak silna, że zachlapała mu nogawkę. Dziewczynki zachichotały, gdy tata odsunął taboret na bezpieczniejszą odległość. Lily chwyciła żabkę i wylewając jej zawartość na siebie wykrzyknęła: re re kum kum bęc! – Bęc, bęc, bęc – zakumkał, zarechotał, czy jakkolwiek zażabkował, zamykając gazetę i podając córkom myjki. – Mama czeka na was w swojej garderobie, a wy sobie urządzacie koncert. Kto się za was wystroi? – obdzielił je żelem do mycia i wziął ręcznik na wypadek, gdyby myjąc nogi zatarły sobie oczy, co było bardzo możliwe.
- Tatusiu, a kto do mnie przyjdzie? – zapytała Hannah po raz milionowy tego dnia. Bardzo przeżywała swoje przyjęcie urodzinowe bez udziału dwóch starszych sióstr, które wciąż były na obozie. Teraz to ona była najstarsza, miała mieć swoich gości i czuła się z tego powodu bardzo wyróżniona. Wciąż powtarzała Lily, że gdy będzie starsza, to też rodzice zrobią dla niej przyjęcie i pokrzepiająco klepała ją po ramieniu.
- Przecież wiesz – odpowiedział. Pokręciła energicznie głową, robiąc obrażoną minę. Opłukał je dokładnie prysznicem i gestem nakazał wstać. Wystawił je po kolei na chodniczek i odział w płaszcz i kapcie kąpielowe. Najpierw Hannah, a po niej Lily. Zdjął im czepki i podał ręcznik do otarcia twarzy.
- Powiedz – poprosiła, nadstawiając ucho do osuszenia.
- Lily – mrugnął do najmłodszej córki, która posłała mu swój najsłodszy uśmiech w odpowiedzi. – Alan, Brian, Rosalie, Adam i twoje koleżanki z przedszkola: Lia, Jenny, Leni i Maya. – Ta odpowiedź w pełni usatysfakcjonowała Hannah. Jako niepisana liderka swojej grupki była szczęśliwa, że wszystkie jej koleżanki mogły się pojawić. Nie widziała ich od kilku tygodni. Adam był trochę pokrzywdzony w tym towarzystwie, bo wydawał się być za duży na zabawę z nimi i zbyt mało dorosły na przyłączenie się do starszych. Margo mówiła Scarlett przez telefon, że wciąż rozważał, czy jechać, czy zostać z Gustavem w domu. Nie miał swojego rówieśnika, wszystkie dzieci były młodsze, a nastolatkowie starsi. Wprawdzie starszy syn Laury był od niego rok młodszy, ale widywali się rzadko, bo Laura pojawiała się tylko na większych uroczystościach, a Adam był za młody, żeby zawalczyć o kontakt z kolegą. Rosalie nie miała tego problemu, z radością oddawała się zabawom młodszych dzieci. – No teraz już nie przypominacie lukrowych stworków i możecie biec do mamy. – Dziewczynki z piskiem pognały do garderoby Scarlett. Gdzie czekało je układanie fryzur i strojenie. Każda wizyta w sanktuarium mody ich mamy była dla nich tak emocjonująca, że aż dostawały wypieków. Uwielbiały oglądać buty, ubrania i kosmetyki. Oczywiście przebierać się i malować też. Uwielbiały przeglądać się w wielkim lustrze albo wchodzić na podest do przymiarek. Jednak nie robiły tego zbyt często, bo gdyby cztery dziewczynki często buszowały wśród jej rzeczy, to wyglądałoby tam, jak po przejściu huraganu. 
Wszystko było już gotowe na przybycie dzieci. Jedzenie, muzyka, zabawy. Nie należeli do rodziców, którzy zamawiali cyrk i fajerwerki na przyjęcia urodzinowe swoich pociech. Zapraszali najbliższych, a tym razem ze względu na stan Scarlett zaprosili tylko ulubione koleżanki Hannah. Candy zobowiązała się, że zaplanuje rozrywki i z tego co wiedział z pomocą fachowej wiedzy Jessici – psychologa dziecięcego, wymyśliła kilka zabaw ruchowych i łamigłówek. Jednak z doświadczenia wiedział, że dzieci zajmą się wspólnymi zabawami i znikną na połowę popołudnia. Będą przypominały o sobie, kiedy któreś zostanie uderzone, zasypane piaskiem albo poczuje się urażone. Z koleżankami Hannah miały pojawić się mamy. Zamówili ciasto, planowali podać kawę i napoje. Tym razem miało być skromnie. Oboje wiedzieli, że rodzice dzieci, z którymi przyjaźniły się ich córki byli normalnymi ludźmi i nie obawiali się, że po wizycie w ich domu, na drugi dzień o wszystkim napiszą media. Dom przygotowała Silke, Tom porozwieszał urodzinowe ozdoby i lampiony w ogrodzie, więc zanosiło się na miłe popołudnie. Wiedząc, że miał chwilę czasu, nim Scarlett wyszykuje dziewczynki, postanowił zapalić. Wprawdzie rzucał za każdym razem, gdy na świat przychodziło nowe dziecko, ale zawsze jakoś tak się działo, że wracał do nałogu. Nie palił dużo. Teraz już bardziej okazyjnie, ale zawsze miał w zanadrzu paczkę ulubionych Cameli. Posprzątał w łazience, a wszystkie kaczuszki i żabki wylądowały na brzegu wanny, czekając na następną kąpiel. Kiedy szedł korytarzem, słyszał, jak dziewczynki wydzierały się śpiewając o żabce, a Scarlett im raz po raz wtórowała.
Zdziwił się, widząc Alana i Briana w piaskownicy, a zaraz po tym zza domu wyłonił się Bill. Tom wyjął paczkę z własnoręcznie zamontowanego schowka pod rynną i poczęstował się papierosem. Jego bliźniak odmówił. Był najwyraźniej bardziej wytrwały. Odpalił i mocno się zaciągnął. Przez ten jeden krótki moment przestał być ojcem, mężem, muzykiem, bratem, przyjacielem. Stawał się Tomem. Tylko Tomem i lubił sobie o tym przypominać. Parę minut tylko z sobą. W tym wypadku również z Billem.
- Chłopaki już się nie mogli doczekać – powiedział jego bliźniak, siadając w wiklinowym fotelu i zerkając na swoich synów.
- Hannah i Liliane się szykują. Byś je widział, jak wyglądały po ozdabianiu tortu – powiedział, kręcąc głową i wypuszczając dym. Usiadł wygodnie na fotelu obok brata i wyciągnął przed siebie nogi. Uśmiechnął się błogo, zaciągając się mocno papierosem. – Zaraz będą inne dzieci.
- Shie albo Julie przyjadą z Maxem? – Tom pokręcił głową.
- Pojechali nad morze, wczoraj Shie oznajmił swojej rodzinie, że mają godzinę na pakowanie, bo jadą do Cuxhaven. Julie dzwoniła do Scarlett z drogi.
- Nie brakuje ci życia w trasie? – zapytał, zaskakując tym Toma. Dawno nie poruszali tego tematu, a poza graniem u Gustava albo w piwnicy nie wracali zbyt często do swojego dawnego życia. Żaden tego nie potrzebował. – Ostatnio na jakimś kanale muzycznym puścili kawałek Humanoid City i jakoś tak zacząłem o tym myśleć – westchnął, a Tom ostatni raz się zaciągnął. Zdusił niedopałek na podłodze i upewniwszy się, czy Scarlett nie szła, wrzucił go między jakieś bujne kwiaty rosnące przy domu.
- Jeśli miałbym wrócić do muzyki, to chciałbym grać w pubach takich, jak Gustava, a nie w wielkich halach. To mogłoby być fajne, ale nie chciałbym wyjeżdżać w wielkie trasy. Dobrze mi jest w domu. Mam przed sobą wychowanie szóstki dzieci. David zaraz zaczyna studia. Produkuję dwa duże albumy. Jestem zadowolony z tego, jak jest. A ty nie? – zagadnął, spoglądając na bliźniaków, który budowali coś z piasku. Wyglądali zupełnie, jak oni przed trzydziestoma laty. Tylko zamiast ogrodniczków mieli T-shirty z imionami na plecach i krótkie spodenki, które pochodziły z dziecięcej kolekcji ich taty.
- Jestem szczęśliwy. Pewnie, że tak, ale tak sobie pomyślałem, że gdyby ktoś mi powiedział: Bill, pojedź ze mną w trasę na miesiąc, czy dwa. To bym pojechał. Nie na stałe, ale tak jeden raz, żeby sobie przypomnieć. – Wzruszył ramionami, jakby chciał umniejszyć swoim słowom. Był trochę zakłopotany, trochę nostalgiczny, trochę podekscytowany. Jak to Bill, od dziecka postępował bardziej emocjonalnie, niż Tom.
- Zawsze bardziej cię nosiło niż mnie – skwitował to starszy z braci, dumając nad tym, co usłyszał.
- Nie chciałbym nagrywać nowej płyty, ani robić żadnego wielkiego powrotu. Nagromadziliśmy tyle piosenek, że wystarczyłoby na dwa albumy, ale chciałbym je zagrać dla dziesięciu tysięcy, czemu nie – ciągnął z uśmiechem na ustach. Poprawił okulary na nosie i wygodnie rozparł się w fotelu.
- Z Rainie wszystko okej? – zagaił Tom, bo Bill do tej pory nie mówił nic o wielkiej muzyce, był zadowolony ze swojego życia.
- No jasne. Z Rainie nie może być inaczej niż okej – zerknął na brata znad okularów. – Po prostu zacząłem o tym myśleć.
- Musisz zdecydować, czy to jest coś, co chcesz zrobić, czy tylko coś, co miło powspominać, bo jeśli będziesz pośrodku, to zaczniesz traktować te myśli jako niespełnione marzenie, a twój dom i kobieta staną się przyczyną niezrealizowanych ambicji – odparł spokojnie Tom, patrząc na brata i starając się zrozumieć, czy coś przeoczył, czy Bill mówił serio, czy może tylko gdybał.
- Ja pierdolę, Tom. Nie mów tak, jakbym chciał zostawić, Rainie – obruszył się, wzbudzając zainteresowanie chłopców. Przyglądali się im, niepewni czy wszystko było w porządku. Pomachali im, więc dzieci wróciły do zabawy.
- Nie wiem – odpowiedział zgodnie z prawdą. Nie bardzo wiedział, o co tu chodziło.
- Pomyślałem sobie, że fajnie byłoby zagrać parę koncertów, a nie, że zamierzam to zrobić. Uprzedzając twoją zabawę w doktora Freuda – - zaznaczył, unosząc w górę palec wskazujący. – Jestem szczęśliwy z Rainie, z dzieciakami, z modą i naszym piwnicznym graniem, ale lubiłem scenę.
- Mówisz tak, jakby to było coś, za czym tęskniłeś latam, a przecież tak wybrałeś. Nie chciałeś już tłuc się po świecie, bo tutaj miałeś wszystko, czego potrzebowałeś.
- Sam już nie wiem.
- Pogramy trochę na dniach. Musimy spisać się z chłopakami, kiedy mają jakiś wolny wieczór. W tygodniu w garażu, a w sobotę u Gustava? – Bill pokiwał głową, ale trochę bez przekonania. W domu rozległ się dźwięk domofonu. Tom podniósł się z fotela. – No to pomyśl o tym. Masz za fajne życie, żeby zniszczyć je nieprzemyślanymi decyzjami – dodał, nim zniknął w budynku. Kiedy usłyszał radosne głosy mam i dzieci, w tym Scarlett i samej solenizantki, wyjął telefon, żeby dać znać Rainie, że już czas wkroczyć z prezentem. Kochał Rainie, kochał swoje dzieci, kochał swój dom, więc dlaczego to stare nagranie zrobiło na nim takie wrażenie?
*

24. lipca 2026

Kelnerka podała koktajle i ciastka, po czym dyskretnie zerknęła w kierunku witryny knajpki, w której znajdował się David. Spostrzegł, że ona także zauważyła mężczyznę krążącego pod oknem. Zerknęła na niego, a potem życząc smacznego ulotniła się. Paparazzi albo poszukiwacze sensacji od czasu do czasu kręcili się w jego towarzystwie. Tolerował ich, póki nie narzucali się, w końcu był synem Toma Kaulitz – idola nastolatek sprzed kilkunastu lat, a obecnie jednego z najbardziej topowych producentów w Europie, a biorąc pod uwagę ostatnie propozycje, to także w Stanach oraz pasierbem Scarlett O’Connor – TEJ Scarlett O’Connor – dlatego zaakceptował fakt, że jego twarz nie mogła pozostać anonimowa. Jednak tego popołudnia bardzo nie na rękę było mu towarzystwo bardzo niewykwalifikowanego paparazzo. Bo na takiego właśnie wyglądał mężczyzna za szybą. Przeżył miłe zaskoczenie, gdy niespełna minutę po odejściu kelnerki zjawiła się managerka lokalu, posyłając jemu i jego towarzyszce przepraszający uśmiech.
- Dzień dobry państwu – przywitała się. – Pracownica obsługująca państwa stolik spostrzegła, że ktoś zakłóca państwa spokój, dlatego chciałabym państwa zaprosić do stolika za parawanem. Wprawdzie nie ma tak ładnego widoku, jednak jestem pewna, że zapewni państwu więcej prywatności.
- To miłe z pani strony, chętnie skorzystamy – odpowiedział, odwzajemniając uśmiech. Wstał pierwszy i zasłonił dziewczynę tak, żeby mężczyźnie za oknem nie udało się sfotografować nic poza jej włosami. Ledwo usiedli w całkiem miłym kącie sali, a kelnerka już zdążyła przenieść ich zamówienie, uzupełniając je paterą z muffinkami, jako zadośćuczynienie.
- Ochrona już zajęła się tym człowiekiem – dodała kierowniczka, po czym życzyła im smacznego i odeszła razem z kelnerką. David w końcu mógł skupić uwagę na swojej pięknej towarzyszce. To ich pierwsze tak bardzo publiczne wyjście. Do tej pory spotykali się w parku niedaleko jej domu albo przesiadywali w jej ogrodzie. Już nie raz proponował jej, żeby gdzieś wyszli, ale była nieugięta. Nie znał przyczyny, ale to musiało być ważne, skoro potrzebowała dwóch miesięcy, żeby wyjść do ludzi.
- Przepraszam, miałem nadzieję, że nikt mnie nie pozna. To nie zdarza się często – wyjaśnił, patrząc na nią. Basia była najbardziej niezwykłą dziewczyną, jaką spotkał w swoim życiu. Może jej uroda nie należała do klasycznie pięknych, nie nadawałaby się też do zastępu Aniołków Victoria’s Secret, ale miała w sobie coś, co czyniło ją najbardziej zjawiskową. Nie umiał tego wyjaśnić, ale był pewien, że Basia była wyjątkowa, była dziewczyną, jakiej nie znał nigdy wcześniej.
- W porządku, to przecież nic wielkiego. Na szczęście nie wyskoczył spod stolika – odparła z delikatnym uśmiechem i spróbowała swojego koktajlu. Był malinowy. Zupełnie jak jej usta. Odetchnął. Ta dziewczyna sprawiała, że kręciło mu się w głowie i wariował, po prostu wariował, a jeszcze nawet się nie całowali!
Poznał ją na urodzinach Izy, jej siostry, kiedy to razem z Nico zawozili i zobowiązali się pilnować Lexie, Roxie i Saoirse. Kiedy tylko zobaczył Izę, już rozumiał, skąd wziął się altruizm Nico. Cały wieczór zawzięcie podrywał Izę, nie odstępował jej na krok i czarował ją swoim O’Connorowym czarem. Oni wszyscy najwyraźniej mieli coś z oczami, bo Iza dosłownie topniała pod wpływem jego spojrzenia. Chodzili ze sobą już prawie dwa miesiące, bo Iza szalała za Nico i on chyba za nią też. David nie był pewien, jak długo potrwa ta jego wielka miłość, ale dzięki temu miał okazję zbliżyć się do starszej siostry Izy – Basi. Nim ją zobaczył na tym przyjęciu urodzinowym, czuł się trochę stary wśród tych wszystkich piętnastolatków. Sączył colę i kręcił się po ogrodzie, ale kiedy zjawiła się ona, to trochę zaniemówił. Była zupełnie inna niż siostra – ciemne włosy, jasne oczy, nieco wyższa i bardziej kobieco zbudowana. Iza jako drobna blondynka wydawała się do niej niepodobna. Niosła tacę z przekąskami, odpowiadając na pozdrowienia i racząc każdego uśmiechem. Zatkało go. Zagaił do niej, kiedy wybadał, że nie miała chłopaka i że była niemal w jego wieku. Od tego wieczoru bardzo chętnie towarzyszył Nico i dziewczynom podczas wizyt u państwa Malinowskich. Przez pierwsze tygodnie przesiadywali razem. Potem dziewczyny spostrzegły, że Iza była bardziej zainteresowana Nico, niż nimi, więc przyjeżdżali we dwóch, wtedy z kolei Iza i Nico zaczęli się ulatniać, więc zostawał sam z Basią. Dużo rozmawiali i bardzo starał się nie pokazywać, jakie wrażenie na nim robiła. Onieśmielał ją, nie chciał tego, ale z drugiej strony, kiedy spoglądała na niego taka spłoszona, z zaróżowionymi policzkami, to nie mogłaby być ładniejsza. Lubił jej słuchać. Kiedy zaczynała mówić na temat rzeczy, które znała i lubiła –  rozkwitała. Miała pasję i to jedna z rzeczy, które tak bardzo go pociągały.
- Zdradzisz mi, dlaczego akurat dziś zgodziłaś się ze mną wyjść? – zagaił, gdy zbyt długo niczego nie mówili. Nie dlatego, że bał się niezręcznej ciszy, ale dlatego, że lubił jej głos. Chciał kolejnej, ciekawej opowieści.
- To trochę głupie – uśmiechnęła się i wbiła wzrok w ciastko, które zdążyła zjeść do połowy.
- Nawet jeśli, to musi być ciekawa teoria.
- Nie śmiej się ze mnie, a przynajmniej nie w twarz – uśmiechnęła się znów, spoglądając na Davida. Przytaknął, składając dłoń na sercu w geście obietnicy. – Myślałam, że po kilku tygodniach ci się znudzi, znaczy się, że ja ci się znudzę. – popatrzyła krótko na chłopaka, po czym znów utkwiła wzrok w swoim ciastku. – Przesiadywaliśmy we czwórkę albo z dziewczynami, tylko ostatnio jakoś tak wyszło, że byliśmy sami i sobie pomyślałam, że znamy się prawie dwa miesiące i że nie wygląda na to, żebym ci się znudziła.
- Dlaczego myślisz, że mogłabyś mi się znudzić? – cały czas wpatrywał się w dziewczynę, tym razem szczerze zdziwiony jej odpowiedzią. Jak ona mogłaby mu się znudzić? Spędzili godziny na rozmowach, żartach i gapieniu się w niebo. Świetnie bawili się z Nico i Izą, świetnie dogadywali się we dwoje. Był nią oczarowany, więc jak mogła tak myśleć?
- Nie pomyśl, że miałam cię za snoba albo kogoś w tym stylu, ale jestem Basią Malinowską z Wągrowca, która przyjechała do Niemiec z rodzicami, którzy z kolei przybyli tu za chlebem. Nie jestem świetną partią, powiedział mi to kiedyś jeden chłopak i ja to akceptuję.  Jestem zwykłą dziewczyną i nie udaję, że jest inaczej. Sytuacja była podobna, jak ta między nami. Znudził się mną bardzo szybko i to mnie zabolało. Mój brat Franek chodził z siostrą Bartka, poznałam go, kiedy ją do nas przywiózł. Zdobył mnie i rzucił. To były wakacje mojego życia. Bartek był najpopularniejszym chłopakiem w szkole, maturzystą, a ja byłam tylko pierwszoklasistką, która złapała Pana Boga za nogi. Nie szufladkuję cię, David. Ochraniam siebie – zakończyła spoglądając na niego. David trochę się zmieszał, bo nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Jeśli już to: tak naprawdę, to nie chciałam się z tobą spotkać albo wolałabym, żebyśmy zostali kumplami, czy też: zaćmiło mi mózg, ale na pewno nie tego, że Basia bała się, że rzuci ją po kilku tygodniach. Czyżby dotarło do niej, że często zmieniał dziewczyny? Może któraś napisała coś o nim w Internecie? Jego milczenie musiało ją zaniepokoić, bo znów podjęła temat. – Chyba nagadałam głupot – westchnęła. – Nie chciałam robić z tego wielkiej sprawy, ale denerwowałam się tym spotkaniem i jak już zaczęłam paplać, to nie umiałam skończyć. Przepraszam, David.
- Basia – uśmiechnął trochę koślawo wypowiadając jej imię, na co ona też się uśmiechnęła. To dodało mu odwagi. – Prawie od miesiąca próbuję cię gdzieś wyciągnąć, to chyba nie jest oznaka tego, że mi się nudzisz, co? – zapytał, posyłając jej ciepły uśmiech. Nie umiał postępować z nieśmiałymi dziewczynami. Wszystkie jego koleżanki należały do najpopularniejszych w swoich kręgach. Były pewne siebie, czasem aroganckie i zadufane w sobie. Może dlatego żadnej nie zaprosił do domu i z żadną nie wyszło. Zupełnie nie wiedział, co powiedzieć. Do tej pory Basia była żywiołowa i wygadana. Często się śmiała i była beztroska. W tym momencie doszedł do wniosku, że była swobodna, dopóki znajdowała się na neutralnym gruncie, kiedy zaczynało chodzić o uczucia, traciła animusz. To spodobało mu się jeszcze bardziej. Ani trochę go nie zniechęciła.
- No ja już sama nie wiem, bo wpadłeś w moje życie tak znienacka. Chyba spanikowałam, bo postanowiłam sobie, że nie pozwolę drugi raz się oszukać i całkiem nieźle mi szło. Rok tam i rok tu. Już zapomniałam, ale potem pojawiłeś się ty – uśmiechnęła się zawstydzona, zerkając na niego spod rzęs. Wzięła głęboki oddech. – Taki uroczy i starający się – zagryzła wargę, jakby czekała na wybuch bomby, a David roześmiał się serdecznie, wyciągając rękę przez stolik, żeby ująć dłoń Basi. Niepewnie mu ją podała.
- Nikt poza babcią nie mówił mi, że jestem uroczy – delikatnie splótł ich palce. – Ale w twoich ustach to brzmi znacznie lepiej – uśmiechnął się w ten krzywy Kaulitzowy sposób, który zdecydowanie odziedziczył po ojcu. Miał w sobie ten rodzaj pewności siebie, który zjednywał ludzi. Wynikał po części z jego charakteru, a po części z sukcesów, które odnosił, jednak summa summarum wszystko składało się dla niego bardzo pozytywnie. Dzięki temu emanował czymś serdecznym, pełnym akceptacji i poczucia bezpieczeństwa dla rozmówcy. Nie bez powodu łatwo zjednywał sobie ludzi. To podziałało też na Basię.
- Chętnie będę z tobą wychodziła. Nie musimy się już ukrywać w moim ogrodzie – odparła, rozciągając usta w szerokim uśmiechu. Uśmiechu takiej Basi, jaką znał.
- Jest kilka miejsc, które chciałbym ci pokazać i dopiero wtedy będziesz mogła powiedzieć, że byłaś na prawdziwej randce – zagaił, chcąc upewnić się, czy Basia nie zamierzała ulokować go w friendzonie. Jej słodki uśmiech wystarczył mu za odpowiedź.
- W porządku, jestem bardzo ciekawa, bo sama poznałam tutaj kilka miejsc wartych uwagi, chociaż w Wągrowcu miałam ich więcej – odpowiedziała. David wpatrywał się w jej twarz, bo najzwyczajniej w świecie podobała mu się. Taka delikatna; w kształcie serca, z małym noskiem, pełnymi ustami i hipnotyzującymi oczami. Wychował się w świecie niebieskich i brązowych oczu, dlatego zielone, wręcz kocie oczy Basi, szczególnie zawróciły mu w głowie.
- Nie mogę ci niczego obiecać – powiedział nagle, całkowicie zahipnotyzowany nią całą. – Ani świetlanej przyszłości, ani długich wspólnych lat, bo nie mam zielonego pojęcia, co będzie jutro, ale chciałbym cię poznać i pokazać ci mój świat. Nie znudzę się tobą, bo jesteś zbyt fascynująca – wyznał, a ona znów się zawstydziła. Nie był to żaden wystudiowany gest, ale szczere onieśmielenie. Całkiem ładne. –  Jeśli kiedykolwiek coś się zmieni, to powiem ci o tym i wtedy zdecydujemy, co dalej.
- Idę na taki układ – odpowiedziała, wystawiając piąstkę do żółwika. Nie sądził, że kiedykolwiek przypieczętuje w ten sposób swoją relację z dziewczyną, ale podobało mu się. Basia mu się podobała.
*

26. lipca 2026

Kąpiel po upalnym dniu, przyjemne, wieczorne powietrze wpadające przez otwarte okno, śpiące dzieci, a wcześniej wspólna kolacja. Tak powinien wyglądać każdy wieczór. Scarlett odetchnęła głęboko. To były miłe urodziny. Dziewczynki podały jej samodzielnie przygotowane śniadanie do łóżka, Liv wpadła na wspólną kawę i ciastko, mama też odwiedziła ją na chwilę. Odebrała mnóstwo telefonów od rodziny i przyjaciół.
Skończyła trzydzieści pięć lat. Kto by pomyślał.
Lustro zdążyło odparować, więc przejrzała się w nim. Odrzuciła ręcznik, którym przed momentem się osuszyła, przeczesała palcami włosy i uśmiechnęła się do swojego odbicia. Nie nazwałaby siebie teraz piękną, co najwyżej pękatą, rozlaną albo miękką, a na pewno bardzo opływową. Od ciąży z Hannah miała przy sobie kilka dodatkowych kilogramów, bo kiedy udawało się jej osiągnąć przyzwoicie smukłą sylwetkę, zaszła z Lily, a później nie zdążyła nawet pomyśleć o odchudzaniu, bo nosiła już bliźnięta. To wyczerpujące i czasem nawet nużące. Bycie w ciąży to trudny czas, również piękny i szczęśliwy, ale przede wszystkim trudny. Gdy nie ma się dzieci, można się nim rozkoszować, ale gdy pojawiło się już jedno, dwoje, a potem czworo, to przede wszystkim wyzwanie zarówno fizyczne, jak i psychiczne. Nie planowali kolejnych dzieci, ale skoro miały się pojawić, to cieszyli się na nie. Mogli zapewnić im byt i przyszłość, mieli ogromny dom, w którym kolejna +--0--00dwójka nie zrobiła tłoku, a miłości też im wystarczy. Marzyli o dużej rodzinie i mieli ją. Jednak Scarlett potrzebowała fizycznego odpoczynku. Nie wakacji od dzieci, ale chciała już przestać być w ciąży. Pogładziła swój przeogromny brzuch. Wydawał się nieproporcjonalnie duży do jej drobnej sylwetki. Miała, co nosić. Obejrzała się z każdej strony, monitując zmiany w swoim ciele. Przyjrzała się twarzy, wydymając usta i mrugając oczami. Nie spostrzegła niczego nadzwyczajnego, więc uśmiechnęła się do swojego odbicia. Jednak patrząc w swoją twarz, na swoje ciało i przede wszystkim, swój pękaty brzuch zaczęła myśleć o czymś, co długo nie będzie dawało jej spokoju. Scarlett O’Connor była artystką. Scarlett Kaulitz była żoną i mamą. A kim była teraz Scarlett? Nie miała w zwyczaju za bardzo roztrząsać się nad sobą, więc przegoniła te myśli bardziej przyziemnymi spawami. Czuła, jak nabrzmiały jej nogi i chwilowa ulga, którą przyniosła jej chłodna kąpiel, minęła. Pocieszał ją fakt, że zostały cztery tygodnie, jeśli miała urodzić w terminie. Stanęła bokiem do lustra i wsunęła dłoń pomiędzy piersi i brzuch. Obniżył się już. Myśl o rozwiązaniu napawała ją strachem, nie ze względu na ból, bo on był nieunikniony, ale przez zupełną niepewność tego, co zdarzy się później. Póki nosiła je w brzuchu, dzieci były bezpieczne. Ich chłopczyk rozwijał się prawidłowo i każde z badań wskazywało, że był zdrowy. Mniejszy i słabszy niż siostra, ale zdrowy. Nie wiedziała, czy Liam też miał dobre wyniki w trakcie ciąży, bo nie przyszło im do głowy, żeby wykonać dodatkowe badania. Może też był zdrowy jak ryba? Może jego wada, słabość, choroba, czy cokolwiek to było, ujawniło się dopiero, gdy pojawił się na świecie?
Liam miałby już piętnaście lat. Mieli piętnaście lat na to, żeby nauczyć się żyć z jego brakiem, przyjąć cudowne córeczki i pogodzić się z faktem, że David zostanie ich rodzynkiem, a potem znów przygotować się na pojawienie się kolejnego chłopca w towarzystwie dziewczynki. Scarlett nie potrafiła nawet pomyśleć o tym, że coś mogłoby znów pójść nie tak, że mogliby stracić któreś z dzieci. To nie mogło się znów zdarzyć. Miewali takie momenty, że spoglądali na siebie z Tomem i wiedzieli. Patrzyli na siebie w ten pełen nadziei i strachu sposób. Dlatego tak samo bardzo chciała już urodzić i odzyskać swoje ciało, jak równie mocno chciała nosić dzieci w sobie i zapewnić im bezpieczeństwo. Doktor Zawadzki i doktor Stuart mieli przylecieć do Berlina na konsultację w następnym tygodniu. Ostatnią przed rozwiązaniem. Sięgnęła po odżywkę i wtarła ją we włosy. Te nieliczne chwile, które mogła poświęcić na zabiegi pielęgnacyjne, były bardzo miłe i doceniała je. Tom już na pewno uśpił wszystkie cztery królewny, więc powinna w końcu wyjść. Nabalsamowała ciało na tyle, na ile pozwolił jej ograniczony zakres ruchów, a potem wklepała w twarz krem. Skończyła trzydzieści pięć, zmarszczki mogły pojawić się w każdej chwili. Uśmiechnęła się do siebie. Trzydzieści pięć. Nigdy w życiu nie spodziewałaby się, że w tym wieku będzie w takim miejscu. To było dobre i właściwe miejsce, przestała błądzić i odnalazła wszystko, co na tą chwilę wymagało odnalezienia. Była Scarlett we właściwym miejscu. Odetchnęła głęboko, czując ruchy. Choć przynosiły jej ból, dawały pewność, że dzieci miały się dobrze. Pomasowała dół brzucha, czując jak jej skóra napinała się. Uznała, że czas się położyć. Założyła koszulkę nocną i odwiesiwszy ręczniki, poszła do sypialni, gdzie czekał na nią Tom. Pokonywanie dwóch stopni na podest i wskrobywanie się na ich dość wysokie łóżko, to obecnie mocno karkołomne wyzwanie, ale dzięki zmyślności jej męża, miała podstawiony stołeczek, który ułatwiał jej wejście. Tom przygotował dla niej poduszki, więc ułożyła się wygodnie, jak królowa. Poczuła przeogromną ulgę i przyjemne pulsowanie w stopach, gdy kładła je na dodatkowej poduszce.
- Jak dobrze – westchnęła, wtulając się w pościel. Tom oglądał jakiś serial kryminalny. Wyciszył go, gdy przyszła. Poprawił swoje posłanie i na wpół usiadł, jak ona. – Dziewczynki zasnęły bez protestów?
- Hannah miała kilka teorii, które musiała mi niezwłocznie przedstawić, ale ustaliliśmy, że porozmawiamy jutro o tym, dlaczego istnieją muchy i po co komary piją krew. Muszę się trochę dokształcić w tej kwestii – odpowiedział, kładąc dłoń na udzie żony i lekko je poklepał.
- Nicole przechodziła fascynację mrówkami, więc czemu nie komary? – zamarła na moment, czując piętę, głowę lub pośladek miażdżące jej żołądek. Zaskakiwała ją żywiołowość dzieci, biorąc pod uwagę ilość miejsca, jaka im została.
- Ej, bobasy – Tom przybliżył się do brzucha Scarlett i postukał w niego. – Dlaczego jesteście niegrzeczni? A może robicie mamie imprezę urodzinową?
- Oby nie skończyła się na porodówce – sapnęła, gdy któraś z nóżek lub rączek cofnęła się z jej przełyku.
- Myślisz? – zaniepokoił się.
- Nie – pokręciła głową. – To jeszcze nie teraz. Są ruchliwe, ale nic nie wskazuje na to, żeby zamierzały wyjść.
- To dobrze – przeciągnął się, po czym wrócił do pozycji wyjściowej z dłonią na nodze żony. – Chyba jeszcze nie jestem gotowy na to, żeby wyszyły.
- Lepiej zacznij się przygotowywać, bo skoro dziewięć miesięcy to za mało, to możesz nie zdążyć – odpowiedziała z uśmiechem.  
- Zrobiliśmy to pięć razy, za szóstym też nam się uda – skupił uwagę na Scarlett, tracąc zainteresowanie telewizją. – Mamy świetne córeczki – stwierdził tą oczywistość z nieproporcjonalną powagą, ale w ostatnim czasie, gdy zbliżali się do rozwiązania, to częściej miewali takie refleksje. – Dzisiaj patrzyłem na Nellie i aż ciężko było mi uwierzyć, że ta rezolutna dziewczynka, to ten sam maluch, którym była tak całkiem niedawno. Pamiętam, jaka była malutka, gdy się urodziła. To niesamowite. Mamy szczęście i cokolwiek się zdarzy, mamy fajną rodzinę – wyznał, jakby z ulgą.
- Co masz na myśli? – zastanowiła się, wyłapując ostatnie słowa. Nie bardzo spodobały się Scarlett. – Cokolwiek się zdarzy? – dopytywała.
- Mam na myśli, że… nie myśl, że zakładam, z któremuś z dzieci coś się stanie. Po prostu staram się myśleć pozytywnie, patrzeć w przyszłość – zapewnił, dostrzegając jej podejrzliwy ton. Jednak to nie wystarczyło.
- Wciąż nie rozumiem? – Scarlett usiadła, spoglądając pytająco na Toma.
- Mam na myśli to, że mamy, dla kogo żyć – odparł już bardziej stanowczo.
- W razie? – zapytała poddenerwowana. Tom chciał tego uniknąć. Źle dobrał słowa. Scarlett była mięciutka i chętna do przytulania, ale równie łatwo było ją rozjuszyć.
- W razie, gdyby coś poszło nie tak – odpowiedział niechętnie.
- Chcesz mi powiedzieć, że to nic, jeśli któreś z bliźniąt umrze? – zapytała z niedowierzaniem. – U m r z e? – podkreśliła wyraźnie to słowo, które przyprawiało ją o mdłości.
- Boże, Scarlett! O co ci chodzi?! – aż nim wstrząsnęło. Jak mogła go o to posądzać? – Przestań, źle mnie zrozumiałaś. Kocham w s z y s t k i e nasze dzieci – podkreślił, już całkiem rozjuszony. Bo czegoś takiego nie potrafił puścić płazem. Humorki humorkami, ale teraz Scarlett wkraczała na bardzo grząski grunt.
- Ty to mówisz Tom – odparła trochę zgryźliwie. – Ale nieważne – mruknęła i skupiła wzrok na telewizorze. Reklama podpasek okazywała się bardzo interesująca, gdy walczyła ze łzami. Poczuła się, jakby dostała w twarz. Prawie dziewięć miesięcy strachu, a on mówi taki coś. Najpierw bała się, czy ciąża jest prawidłowa, potem obawiała się o to, czy dzieci nie mają wad. A gdy okazało się, że nosiła chłopca… jak nie bać się, gdy straciła już dwóch? A on mówi taki coś. Tom miał Davida i na zawsze pozostanie ojcem wspaniałego chłopca, już mężczyzny. Ona swoich straciła. Już dawno mieli to za sobą. Tyle lat żyli pogodzeni z tym, co się zdarzyło. A może jednak nie?
- Wiesz, co? Ja całkowicie rozumiem, że targają tobą hormony, ale przesadziłaś – warknął, po czym też się podniósł, nie bardzo rozumiejąc, jak mogło przejść jej przez głowę coś takiego. – Chodzi mi tylko i wyłącznie o to, że oprócz strachu o tą dwójkę, mamy jeszcze czwórkę do wychowania i p o m i m o tego, że się boimy, musimy starać się zachować normalność. Chciałem cię uspokoić, a ty dopowiadasz jakieś historie. – Był zły, zawiedziony i zrezygnowany. Nie chciał kłótni. Zwłaszcza w urodziny Scarlett, ale nie podobało mu się to, co mówiła. Patrzył na nią, czując się zupełnie zawiedziony jej rozumowaniem. Tyle wspólnych lat. Tyle czekania, tyle nadziei, tyle chorób, zupek i zasypek, a ona zachowywała się, jakby go nie znała. Jakby znów mieli po dwadzieścia lat.
- Wiem o tym, ale nie rozumiem, po co wracasz do tego. Nie wiem, może tobie jest łatwiej, bo masz syna, który się udał, a ja mogę dać ci kolejnego, który okaże się chory? – Zapytała, choć nie do końca sama wierzyła, że to mówiła. Tom też nie. Poderwał się gwałtownie z łóżka, jakby go parzyło. Stanął obok patrząc na nią z wyrzutem.
- Czy ty siebie słyszysz? – ryknął. – O co ci w ogóle chodzi?! Dlaczego znów to robisz? Dlaczego znów próbujesz powiedzieć mi, że nasi synowie są mniej ważni od Davida? – pokręcił głową, bo nie mieściło mu się w niej, jak mogła oskarżać go o coś takiego. Śmierć Liama rzuciła go na deski na bardzo długo i jak tylko sobie o tym przypominał, to nawet nie potrafił o tym myśleć, żeby nie skręcało go w środku, a ona tak jak wtedy sugerowała mu, że cierpiał mnie, że bał się mniej.
- Nie wiem, Tom – westchnęła bliska płaczu. Może to hormony, a może strach. Może to ten upał, a może to nieuchronność pojawienia się dzieci na świecie i zmierzenia się z prawdą. Sama nie wiedziała, czy była zła na siebie, czy na niego. – Nic już nie wiem – westchnęła już nie tak pewnie, jak przed chwilą. Popatrzyła na niego skruszona, walcząc ze łzami, ale przekroczyła już granicę. Widziała to. Tom, który rzadko się gniewał, był naprawdę zły.
- Wtedy zachowałaś się tak samo – wypalił. – Zamknęłaś się ze swoim bólem i pretensjami. Przelałaś je na mnie. Cały swój żal. I co? Teraz zrobisz to samo? – zapytał zaczepnie.
- Nie – odpowiedziała. – Bałam się wtedy i boję się teraz, a ty mówisz; co tam, jedno w tą, czy w tą. Jeszcze machnij na nie ręką – sama nie do końca wiedziała, skąd te słowa, ale cisnęły się jej na usta i nie umiała ich zatrzymać.
- No, co jeszcze?! – patrzył na nią z zupełnym niedowierzaniem, bo nie mieściło mu się w głowie, że Scarlett wątpiła w niego. – Może mi powiesz, że tak naprawdę liczy się tylko David, a nasze dzieci są tylko dodatkiem? W razie czego, uświadamiam ci, że wiem do czego służą gumki, za każdym razem byłem tam z tobą, jak wchodziły i jak wychodziły.
- Nie powiedziałam, że nie zależy ci na dziewczynkach.
- Ale sugerujesz mi, że nie zależy mi na pozostałej dwójce! Ja w ogóle możesz to robić po tym wszystkim, co przeszliśmy? Jak możesz myśleć coś takiego?! Wyobraź sobie, że ja też się boję! – wykrzyknął, bo zabrakło mu siał na hamowanie gniewu. Tom zupełnie nie wiedział, co ze sobą zrobić, ale targały nim tak silne emocje, że nie potrafił usiedzieć w miejscu. Nie umiał być tak blisko Scarlett.
- Wiem o tym! – odkrzyknęła, spoglądając na niego ostro. Odkopnęła poduszkę spod nóg i gotowa była wstać, ale Tom ją uprzedził. Wyskoczył z łóżka jak z procy. Zbiegł po schodkach i przeciął pokój kilkakrotnie, łapiąc się za głowę. Bo to było za dużo.
- Skoro wiesz, to dlaczego mnie tak ranisz? Co takiego zrobiłem? W jaki sposób pokazałem ci, że nie kocham naszych dzieci?! Przypominam ci, że oboje byliśmy niezadowoleni z tej ciąży. Oboje mieliśmy inne plany. Nie tylko ja! – wskazał na nią palcem, zatrzymując się po kilku kolejnych krokach.
- To też wiem – warknęła. Zeszła z łóżka i trzymając się filaru od baldachimu, stanęła na wprost Toma. Ten jeden raz górowała nad nim wzrostem, co dodało jej animuszu. – Niczego nie zrobiłeś, przecież tylko się pytałam, co masz na myśli, a reszta to są twoje słowa.
- Sęk w tym, że ja nic takiego nie powiedziałem, bo tak samo, jak ty martwię się o te dzieci. Boję się, że któremuś coś stanie się. Boję się, że coś stanie się tobie. Boję się, że jeśli coś stanie się tobie, to zostanę sam z czterema małymi dziewczynkami i być może dwójką noworodków. Boję się samej myśli o tym, że musiałbym żyć bez ciebie. To mnie paraliżuje, Scarlett – wypalił głośniej niż mu się wydawało. – Boję się, że sobie nie poradzimy, że nie będziemy wystarczająco dobrzy, że ja nie będę – wymieniał, wymachując rękoma i był w tym tak zaogniony, że nie zauważał niczego wokół. Tak, jakby dawno wzbierana tama pękła, a Tom uzewnętrznił swoje lęki. Coś, o czym nie chciał m mówić, żeby nie martwić jej. – To ty je nosisz, to ty je czujesz i to ty jesteś z nimi bardziej związana, jesteś ich matką, ale ja też je kocham. Nie czuję tego, co ty, ale to są moje dzieci – powiedział stanowczo, jakby musiał komukolwiek udowadniać ojcostwo. To ją zatrzymało. Te słowa.
- To tak zabrzmiało, jakby… jakby to, czy urodzi się jedno, czy dwoje nie robiło ci już różnicy…- odpowiedziała już spokojniej. Mocniej objęła filar, pewniej podtrzymała brzuch, który trochę ją zabolał.
- Czy my się znamy od wczoraj? – zapytał zły, smutny i zrezygnowany. – Ja nie wiem, może za mało mówimy o tym, czego się boimy, żeby nie wywołać wilka z lasu. Może za mało nazywamy rzeczy po imieniu – zakończył łagodniej. Objął ją krótkim spojrzeniem i wyraz jego twarzy zmienił się. Nie był już taki rozeźlony i obcy. Zmartwił się. Dwoma krokami pokonał dzielącą ich odległość i pomógł jej usiąść. – Miałaś dzisiaj nie rodzić, przestań kozaczyć – odparł stanowczo, jakby miała pięć lat i zrobiła coś, na co jej nie pozwolić.  Usiadł obok. Potarł twarz dłońmi, a potem przeczesał palcami włosy. Nie mogli być w tym osobno.
- Noszę twojego trzeciego syna i boję się, że podzieli los braci – odpowiedziała, skoro mieli nazywać rzeczy po imieniu. – Nie sądzę, żebyś miał coś złego na myśli. Po prostu… zrzuciłam winę na ciebie. Swój strach – wyznała, czując się najzwyczajniej w świecie głupio. Były takie momenty, że jakaś klapka zamykała się i widziała tylko to, co jej się wydawało, że widzi lub słyszy. Miała już dość tych skrajnych emocji.
- Scarlett, może tak być – odparł i głos mu się załamał. – Może tak być, że nasz syn umrze, ale może też żyć. Tak samo nasza córka. Może tak być, a my nie mamy na to wpływu. Nie można było za wiele zrobić, możemy tylko czekać, ale to nie może nas pokonać, rozumiesz? Nie możesz dać się zwariować, bo one też to czują – wskazał na jej brzuch, który teraz obejmowała, jak najcenniejszy skarb. Prawda była taka, że te emocje nie za dobrze na nią podziałały. Waliło jej serce i bolało podbrzusze.
- Jestem wadliwa, Tom – westchnęła. – Dlaczego z tego powodu mają cierpieć nasze dzieci? – zapytała, z trudem powstrzymując napływające łzy. Rozejrzał się po pokoju, szukając czegoś, co jak się po chwili okazało, było ramką ze zdjęciem. Podszedł, jakby zgarbiony, przytłoczony. Zdął jedną ze ściany i przyniósł ją Scarlett. Na zdjęciu widniały ich córeczki. Zostało zrobione w ostatnie Boże Narodzenie. Stały w rządku, obejmując się i uśmiechały się od ucha do ucha. – Cokolwiek się zdarzy, to jest powód, dla którego musimy sobie poradzić.
- Przepraszam – powiedziała, podnosząc na Toma załzawione oczy. Odłożyła zdjęcie na pościel i wyciągnęła do niego rękę. Nie chwycił jej, ale pogłaskał jej brzuch. Zatrzymał dłoń, bo poczuł ruch. – Nie czuję się sobą, ale to mnie nie usprawiedliwia.  
- Wiem, że teraz byłoby ci trudno tak po prostu odejść – powiedział po chwili milczenia i wpatrywania się w delikatne wybrzuszenie na jej skórze. Tam w środku musiało się sporo dziać. – Ale jedną z rzeczy, których najbardziej się boję, jest to, że mogłabyś zniknąć. Zamknąć się w pokoju, w sobie, w swoim bólu. Ogarnia mnie panika, kiedy przypomnę sobie, co wtedy czułem. Jestem na ciebie zły, Scarlett – twardość jego głosu zaniepokoiła ją. – Jestem na ciebie zły, bo tak jak ty posądzasz mnie o to, że mogę nie przejmować się naszymi dziećmi, tak ja panicznie boję się, że ty znów mogłabyś mnie zostawić, gdyby stała się jakaś tragedia. I nie wiem, która myśl jest dla mnie trudniejsza.
- Chyba za bardzo się nakręcam, ale każdy pyta mnie, co i jak, ile jeszcze, jak się czuję, jakie szanse, więc myślę o rozwiązaniu, o tym, co byłoby gdyby i już wariuję, bo tak bardzo marzę o dniu, w którym nabieramy pewności, że nasze maleństwa są zdrowe. Wyobrażam sobie, jak lekarz mówi nam, że wszystko z nimi dobrze, a potem przypominam sobie, że jeszcze nic nie wiadomo – zastygła w bezruchu na chwilę, czując jak ich pociechy postanowiły zarządzić przeprowadzkę. Przeczuwała, że ostatecznie zmieniają ułożenie. Tom głaskał brzuch spokojnymi, kolistymi ruchami. Bolał ją jakiś mięsień w boku, który był naciągnięty po całym dniu. Za dużo chodziła. – Jesteś najlepszym tatą dla moich dzieci. Jesteś najlepszym mężczyzną, jakiego mogłabym sobie wymarzyć – powiedziała miękko, nie odrywając wzroku od Toma. On twardo wpatrywał się w swoją rękę na jej brzuchu.
- Obiecaj mi – odezwał się w końcu, podnosząc na nią smutne spojrzenie. – Obiecaj mi, że jeśli coś pójdzie nie tak, jeśli któreś z naszych dzieci nie przeżyje, to nie zostawisz mnie samego.
- Już nigdy nie zostawię cię samego – odpowiedziała bez namysłu. Dopiero te słowa uświadomiły, jak przeżywał to wszystko. Jak wiele nosił w sobie. – Tamte dni nie wrócą. To czekanie nie trwa dłużej niż wcześniej, ale mam wrażenie, jakby czas ciągnął się podwójnie. Oboje jesteśmy zmęczeni, ale nie powinniśmy zakładać, że będzie źle – nakryła jego dłoń własną, ale jeszcze nie potrafiła popatrzeć na Toma. – Ja nie powinnam, przecież oni to czują. Oni walczą tak dzielnie. Leo walczy i Mila walczy – pierwszy raz wypowiedziała na glos imiona, które wybrali dla swoich dzieci. Dotąd wahali się, nie byli pewni. Stawiali wiele „może”, bo chcieli, aby te dzieci nosiły silne imiona. Pomyślała, że gdy wypowie je na głos, to staną się realne. Pomyślała, że gdy wypowie je na głos, to ich dzieci będą już prawdziwe, żyjące i na pewno przetrwają. Tom, słysząc je, wyprostował się i spojrzał na Scarlett. Ona też podniosła na niego wzrok. Niebieski i brązowy – wciągająca morska otchłań i ciepła czekoladowa chmura.
- Mila Gabrielle i Leo Theodore – powiedział miękko, siadając bardziej na ukos, żeby móc wygodniej dotknąć brzucha Scarlett. Pomasował go z tej bardziej bolesnej strony, chyba nie zdając sobie sprawy, ile przyniósł jej ulgi. Odetchnęła, oklapła i zgarbiła się. Tom wydawał się zmęczony tymi kilkoma intensywnymi minutami. Jakby wyssały z niego całą energię. – Sądzę, że powinniśmy uwierzyć lekarzom. Zagrożenie życia naszego syna będzie istniało, bo nawet najlepsze badania nie dadzą nam gwarancji, ale nikt nam nie mówił, że Leo umrze. My sami kładziemy sobie do głowy te obawy, bo już nas to spotkało.
- Imię go zobowiązuje – odpowiedziała na tyle dziarsko, na ile pozwalało jej ściśnięte gardło.
- Jego siostrę też – dodał, uśmiechając się delikatnie. Wstał i poprawił poduszki na miejscu Scarlett. Pomógł jej usiąść i ponownie podłożył poduszki pod jej nogi. Tom dalej był trochę urażony, ale to zmieniało faktu, że kochał ją i chciał ulżyć jej w bólu. W zupełnie wygodnej pozycji masowała swój bolący bok. – Zostaniemy przy Gabrielle? – zagadnął, gdy wrócił na swoją stronę.
- Chciałeś Susanne, a mnie podobają się oba – przyznała, bo drugie imię dla ich córeczki spędzało jej sen z powiek. Mila oznaczało: dobra, łagodna i miła sercu. Chcieli, żeby drugie imię było mocne, jednak Tomowi podobało się Susanne.
- Tylko Gabrielle oznacza wojowniczkę, a Susanne kwiatka.
- A może nazwiemy ją Susanne Gabirielle? – zagadnęła, burząc cały imienny porządek, który mieli. Tom wytrzeszczył oczy i uśmiechnął się, przetworzywszy jej propozycję. Dotąd Scarlett opierała się nadaniu ich córeczce imienia Susanne, ale tego wieczoru wszystko okazywało się możliwe. Wyglądało na to, że mieli tą sprawę do przegadania. - Myślę, że nasza córka od pierwszego dnia ochrania swojego brata i nawet, jeśli nadamy jej imię oznaczające kwiatek, to ona bojowość ma we krwi. Choćby po matce. – Tom zastanawiał się nad tym przez chwilę. Wciąż był poruszony, ale największe emocje opadły.
- Czy nie uważasz, że powinniśmy zacząć tą rozmowę od tej strony? – powiedział wreszcie, zerkając na nią.
- Przepraszam – powiedziała znów, przytulając się do ręki Toma.
- Też przepraszam – odpowiedział, całując ją w czubek głowy. – Włączysz dźwięk? Zaczyna się mój serial.
*

28. lipca 2026

Pewnych rzeczy się nie zapomina, ani jazdy rowerem, ani zapachu ukochanej osoby, ani… deskorolki. Liv wróciła do swojej pasji kilka lat po narodzinach Saoirse, której zaszczepiła miłość do tego sportu. Pierwszą deskę, podobnie jak pierwsze prawdziwe trampki dostała na szóste urodziny. Kiedy skończyła dziesięć, jeździła już naprawdę dobrze i to był ich czas matka-córka. Obie bardzo lubiły jeździć, zwłaszcza w terenie. Na hali to nie było tak fajne. Jednak tym razem Liv była sama. Pojechała do parku, w którym wszystko się zaczęło, w którym zaczęła ćwiczyć, gdzie spędziły ze Scarlett bardzo wiele godzin, w którym Mike złamał Scarlett serce, do którego nie chciał chodzić Paul, gdzie zawsze rozmyślała, dopóki nie urodziła Saoirse. Później przestała tam chodzić, bo już nie było po drodze. Teraz musiała utwierdzić się w bardzo ważnej decyzji. Potrzebowała wszystko rozłożyć na czynniki pierwsze – swoje życie, swoje marzenia, problemy, plany. Swoje teraz i swoje zawsze.
Kilku nastolatków dopalało papierosy, obserwując babkę w średnim wieku, która bardzo dosłownie „śmigała” na desce. Czuła się wolna i właściwa. Najpierw ostrożnie badała podłoże, ale kółka trzymały podłoże, a ona sama równowagę. Wprawdzie jeździła cały czas z Saoirse, ale teraz to coś innego. Teraz Liv wracała do siebie. Stawała naprzeciw siebie. Sama ze sobą.
I to wcale nie było trudne, ani dramatyczne. Rozumiała siebie i swoje życie. Była gotowa na wszystko, co miało nadejść. Uśmiechnęła się, czując słońce i delikatny wietrzyk, gdy wybijała się w powietrze. Przez jedną króciutką chwilę frunęła, była panią świata. Miała swoją wolność. Tą, którą najpierw oddała Paulowi, za którą goniła w Paryżu i którą znalazła z Saoirse i Georgiem. Odetchnęła głęboko, gdy deska uderzyła o ziemię. Idealnie.
Zwolniła, aż wreszcie zatrzymała się w samym środku rampy. Wyciągnęła dłoń, na której połyskiwał szmaragd. Georg idealnie trafił w jej gust. Jednak, gdy przyjmowała od niego pierścionek, nie czuła się szczęśliwa i spełniona. Zestresowało ją to, czego nigdy mu nie powiedziała. Nie oświadczył się w tradycyjny sposób, po prostu pewnego razu poprosił ją, żeby nosiła ten pierścionek, jako znak jego miłości. Nie chciał obietnic, ani przyrzeczeń, bo ją znał. Przyjęła go, żeby nie złamać serca ukochanemu. Nosiła ten pierścionek od sześciu lat. To stało się naturalne i oczywiste, ale do niedawna nie myślała o nim, jako o zapowiedzi ślubu, który kiedyś mieli wziąć. Był po prostu wyrazem miłości jej mężczyzny. Zeszła z deski i wzięła ją pod pachę. Skinęła nastolatkom, którzy zajęli jej miejsce na rampie, mrucząc, że „wymiatała”. Szła do samochodu, wpatrując się w pierścionek, który pierwszy raz w pełni świadomie nazwała zaręczynowym. I z pełną świadomością tego, kim była i co posiadała, wiedziała, czego teraz chciała i co powinna zrobić.
W swoim życiu miała kilka kamieni milowych: Paul, Paryż, ciąża. Georg w tym wszystkim był jedyną stałą. Trwał przy niej przez te wszystkie lata i po prostu ją kochał. Wiele poświęcił, z wielu rzeczy zrezygnował. Ona też się naginała, ale szczerze przed sobą musiała przyznać, że to Georg był tym, który ustępował.  Robił dla niej wszystko. Oddałby jej wszystko, gdyby tylko zechciała. Był zawsze, czy w dobrym, czy w złym. Wszystko inne mogło zawodzić, ale on nie. Co by się nie działo – miała u swojego boku Georga. To dziwne, że tak długo nie rozumiała, jaki powinien być następny krok. To dziwne, jak bardzo ulżyło jej, gdy wreszcie sobie uświadomiła tą oczywistość. Teraz czas na coś dla niego. Dla niej trochę też.
Starając się ominąć korki, najszybciej jak potrafiła, podjechała pod dom siostry. Nieco zdziwiony Tom, otworzył dla niej bramę, uprzedzając, że Scarlett czytała dziewczynkom. Jednak Liv miała swoją misję i wiedziała, że siostra jej w tym pomoże. Zastała ją w salonie, niemal obłożoną córkami. Patrząc na to: na wtulone w nią dziewczynki, na ten wielki brzuch, który tego dnia opinała miętowa dzianina, podziwiała swoją siostrę. Bo Liv nie była pewna, czy umiałaby tak żyć. Scarlett czytała im o losach Klary i Tommy’ego. Dokończyła historię o tym, że należy szanować starszych, a dziewczynki skomentowały brak rozumu u borsuka. Liv wydawało się, że borsuk Tommy nigdy nie nauczy się właściwego postępowania i zerknęła na szwagra, który zaciekawiony jej nagłym przybyciem, stał oparty o framugę.
- Scarlett – powiedziała, siadając obok niej. Połaskotała Hannę, która od razu wślizgnęła się jej na kolana, składając na jej policzku soczystego buziaka.
- Coś się stało? – zapytała zmartwiona, Liv wyglądała, jakby zobaczyła ducha. Oddała Nell swój zeszyt z zapiskami i w pełni skupiła się na siostrze. – Dziewczynki, idźcie się pobawić, a jak macie ochotę, to w dolnej szufladzie zamrażarki są lody – zarządziła, a one bardzo chętnie przystały na tą propozycję i momentalnie ulotniły się z kanapy. – Nell wam je poda, nie przepychajcie się wszystkie! – dodała, gdy jedna przez drugą ruszyły biegiem do kuchni. Tom zniknął za nimi, żeby skontrolować sytuację.
- Wiem, że jest gorąco, a ty za chwilę rodzisz i niezbyt dobrze się czujesz, ale bardzo, bardzo, bardzo cię potrzebuję – powiedziała, chwytając siostrę za nieco nabrzmiałą dłoń. Oczy zaszły jej łzami, choć wcale tego nie planowała, bo to przecież nie było w jej stylu.
- Liv, co się dzieje? Przecież we wszystkim ci pomogę – pogładziła dłoń siostry i uśmiechnęła się pokrzepiająco.
- Potrzebuję twojej pomocy, bo…- wzięła głęboki oddech. – Potrzebuję ślubnej sukienki. – Scarlett na moment zaniemówiła, przez sekundę wydawało jej się, że to żart, ale mieszanina strachu i ekscytacji malujące się na twarzy jej siostry, utwierdziły ją w przekonaniu, że to prawda.
- Możesz na mnie liczyć, nawet dziś – powiedziała dziarsko.
- Świetnie, bo właśnie teraz chciałabym pojechać i jakąś kupić. Myślę, że jak Georg zobaczy kieckę, to uwierzy, że mam poważne zamiary. – Liv była mocno zdeterminowana w swoich zamierzeniach.
- To Georg jeszcze nie wie? – to było bardzo w stylu jej siostry. Powiadomić pana młodego o tym, że się żeni jakieś dziesięć minut przed.
- Nie – odparła, kręcąc głową. – Byłam pojeździć w naszym parku, potrzebowałam dystansu, bo od jakiegoś czasu coś mnie męczyło. Kiedy postanowiłam, że chcę tego ślubu to wszystko puściło. Chcę kupić sukienkę, pojechać do domu i wybrać termin, ale jest jeszcze jedna rzecz – trochę zgasła.
- Co takiego?
- Nie będzie wesela, księdza, ani nic z tych rzeczy. Chcę gdzieś pojechać, tylko z nim. Nawet bez Saoirse – odparła spoglądając w oczy Scarlett, żeby mieć pewność, że się nie pogniewa. Przecież obie chciały, żeby była z nią tego dnia, jeśli miał kiedyś nastąpić.
- Będzie, jak chcesz – powiedziała wyciągając ręce do siostry i mocno ją przytulając. – To ma być wasz dzień. – Jak postanowiły, tak zrobiły. Scarlett przebrała się w czarną przewiewną sukienkę i upięła włosy w kok, dając sobie solenne postanowienie, że nie urodzi w żadnym butiku. Wciąż miała czas, ale dawno nie wychodziła na dłużej i przecież teraz mogła zacząć rodzić w każdej chwili. Kiedy jechały do centrum, Liv śmiała się pod nosem, a Scarlett napawała się wyjściem z domu. Od kilku miesięcy prawie nigdzie nie wychodziła tak dalej i na dłużej, bo Bill i Rainie się nie liczyli, do nich prowadziła dziura w płocie, prawie jak do Narni. Jeździła w odwiedziny do mamy, Liv, czy Margo, rzadziej do restauracji, czy w innym rozrywkowym celu. Ciąża mocno zakorzeniła ją w domu, bo bardzo musiała uważać; dużo leżeć, poruszać się powoli, nie stresować się, dobrze odżywiać i stosować się do zaleceń. Do czwartego miesiąca żyła całkiem aktywnie, normalnie, jak w każdej poprzedniej ciąży, bo czuła się świetnie, a potem pojawiły się ograniczenia i nieustannie ktoś musiał nad nią czuwać, co było dosyć upokarzające dla dorosłej, niezależnej kobiety. Dlatego była bardzo wdzięczna siostrze, że postanowiła wziąć ślub i wyciągnęła ją z domu. – Właśnie zdałam sobie sprawę, że od kilku miesięcy nie wyszłam z domu tak po prostu, bez dzieci, męża, jakiegoś ważnego celu. Byłam trochę ubezwłasnowolniona. – Liv przytaknęła, zerkając na nią.
- Tom był bardzo niepocieszony, że chcesz jechać sama – odpowiedziała.
- Martwi się i jest nadopiekuńczy, bo teraz wszystko kręci się wokół tej dwójki – poklepała swój brzuch.
- Jak już urodzisz, to przywrócę cię do życia – Liv uśmiechnęła się, mrugając do siostry. – Zrobię jakiś spóźniony wieczór panieński.
- Czy ty to sobie wyobrażasz? Georg chyba rozpłynie się ze szczęścia, kiedy powiesz mu, że chcesz ślubu.
- Powinniśmy to zrobić wcześniej. Już kilka miesięcy nosiłam w sobie ta myśl, ale nie pozwoliłam jej wyjść. Jak to ja – wzruszyła ramionami, na co Scarlett się uśmiechnęła. Jej szukająca wiatru w polu siostra wreszcie znalazła to, czego szukała.
- Musiałaś do tego dojrzeć.
- Całe szczęście, że to nie ma takich objawów jak dorastanie, bo dalej miałabym trądzik. – Westchnęła, zmieniając pas. – Czasem sama do siebie nie mam siły, a Georg ma. Z jakiegoś pokręconego powodu mnie kocha i jest jedynym facetem na świecie, z którym mogłabym wziąć ślub. To nie zmieni zbyt wiele dla mnie. Będę z nim do końca, bo wiem to i bez ślubu, ale dla niego to ważne, więc dla mnie też. za długo mi zeszło uświadomienie sobie tego.
- Jestem z ciebie dumna – powiedziała Scarlett, a Liv się rozpromieniła. Ten moment był dla niej ważny i Scarlett chciała wspomóc ją najbardziej, jak była w stanie.  – Wiesz, ostatnio mam dużo czasu na myślenie, kiedy już muszę tyle leżeć. Rozmyślałam sobie o nas; o matematyce, o śpiewaniu, zdjęciach, miłości. Ani mojego, ani twojego życia w żaden sposób nie można nazwać typowym, ale… - zawiesiła się na moment, szukając słów. Zbliżały się do celu. Scarlett już wiedziała, jaki butik Liv chciała odwiedzić. – Jestem mamą, żoną, gospodynią, ale nie do końca pamiętam, jak to jest być mną.
- Będę z tobą szczera, żeby uniknąć tobie i sobie zbędnego pieprzenia, dobrze? – zagadnęła starsza z sióstr, szukając miejsca parkingowego. Scarlett czekała na jakąś mądrość z jej strony, skoro na przemowę musiały aż zaparkować, choć nie sądziła, że siostra znajdzie radę dla niej tak szybko. – Odkąd zaszłaś z Nellie, jesteś mamą na pełen etat. Owszem, nagrywałaś muzykę. Owszem, udzielałaś się w mediach, a do tego prowadzisz swoje konta na portalach i dbasz o swoich ludzi, chociaż nie jesteś aktywna zawodowo. Jednak od waszej wielkiej trasy, czyli już prawie dziesięć lat, muzyka stała się tylko dodatkiem. Bo najpierw pojawiła się Nell, a zaraz po niej Nicole. Byłaś urobiona po pachy, przemęczona i jeszcze do tego walczyliście o Davida. Potem coś się zadziało, tu coś nagrałaś, tam byłaś trenerem i ci się to podobało, a potem bach. Znów pieluchy i to się ciągnie, aż do dziś. Nie myśl, że krytykuję twoje macierzyństwo. Nie wyobrażam sobie mieć szóstki dzieci na miarę Saoirse, ba - nie wyobrażam sobie dwójki na miarę mojej córki, a ty to masz. Jesteś moją bohaterką – zatrzymała się na moment, odwracając się przodem do siostry. Na tyle, na ile pozwalało im ograniczone miejsce w aucie. Liv spostrzegła to już dawno, ale wydawało jej się, że Scarlett dobrze czuła się w roli naczelnej karmicielki i rodzicielki rodu. – Ogarniasz to wszystko, jesteś herosem, ale Scarlett. Trochę ci to odebrało ciebie samą. Takie mam wrażenie. Jesteś wspaniała we wszystkim, co robisz, ale zabrakło w tym miejsca dla ciebie samej. Sądzę, że to jest problem.
- Niczego nie żałuję, Liv – zapewniła. – Wiodę najlepsze życie, jakie mogłam sobie wymarzyć, bo bycie karmicielką rodu, to jest coś, co kocham – uśmiechnęła się od ucha do ucha, a siostra jej zawtórowała. Wysiadły z auta i skierowały się do butiku, w którym można było dostać najpiękniejsze sukienki. Niekoniecznie ślubne. Scarlett przez chwilę delektowała się byciem w mieście, wyjściem z siostrą i tą przyjemną, chociaż ważną rozmową. Mijały witryny, pędzących ludzi, z spośród których kilkoro rozpoznało Scarlett. Zapozowała do zdjęć i podpisała kartki.
- To widać, nie sądzę, że jest inaczej – potwierdziła Liv, gdzieś pomiędzy zdjęciem a autografem.
- Tylko widzisz, w całym tym sielskim życiu brakuje mi trochę dreszczyku emocji – podjęła znów, gdy oddaliły się nieco od ulicznego tłoku. – Nie mówię tu o zbijaniu gorączki, kłótni o rachunek, czy inną bzdurę albo o wycieczce do wesołego miasteczka. Brakuje mi naszych wyskoków na miasto, dwóch dni w SPA, czy choćby babskim wieczorze u mamy. Wiesz, takich momentów, kiedy jestem tam tylko ja. Nie mama i żona, ale ja. To ta ciąża mnie tak usadziła -  na potwierdzenie swoich słów, poklepała swój ogromny brzuch. – Myślę, że będzie lepiej, kiedy dzieci już trochę odrosną i będę mogła znów wyrywać się z domu albo, chociaż zamknąć w piwnicy, żeby popracować.
- Bo wy wszystko próbujecie robić sami – stwierdziła, zatrzymując się przy cukierni. – Może coś zjemy, żeby nie kupować na głodniaka? – Scarlett nie trzeba było dwa razy mówić, więc rozsiadły się, zamówiły po ciastku i Liv podjęła temat. – Wiem, że chcielibyście mieć zwyczajny dom, zwyczajnie go prowadzić i sobie z tym radzić, ale sęk w tym, że nie jesteście zwyczajni. Jesteście Scarlett i Tomem Kaulitz. Macie działkę i dom na milion metrów, można rzec, że szóstkę dzieci, a do tego marzenia, które realizujecie szybciej, bądź wolniej. Świetnie, że Tom chce zająć się domem i cudownie, że ty chcesz wszystko ogarnąć, ale wydaje mi się, że to jest za dużo. Macie Silke i to było genialne posunięcie, bo nie masz na głowie sprzątania tego metrażu Macie ogrodnika, jak on miał? Manuel? – Scarlett przytaknęła. – Jeszcze lepiej, bo sama mówiłaś, że zajmuje się trawnikiem i drzewami, całą tą bujną roślinnością, co daje wam cenne godziny. Zwłaszcza odkąd jesteś znów w ciąży.
- Chyba wiem, do czego zmierzasz – powiedziała, kiedy Liv zatrzymała się na czas podania im zamówienia. Kelnerka uwinęła się szybko i dyskretnie. – Chcesz mi powiedzieć, że powinnam mieć pomoc do dzieci. – To temat, którego jeszcze nie poruszali z Tomem, ale niejednokrotnie pojawiał się podczas spotkań rodzinnych. Bardziej żartem, niż serio, ale proponowano im pomoc opiekunki. Scarlett broniła się przed obcymi w domu. Chciała być prawdziwą panią i gospodynią, ale prawda była taka, że ciężko jej było wyrobić się ze wszystkim, nawet gdy Tom pracował piętro niżej i to całkiem niewiele. Silke i Manuel byli cudowni, bardzo rzetelni w swojej pracy i chwaliła sobie ich pomoc. Jednak opiekunka do dzieci? Na samą myśl robiło jej się gorąco.
- Wcale nie będziesz złą mamą, jeśli kilka razy w tygodniu ktoś pomoże ci zająć się dziećmi. Wiem, że nie jestem ekspertem i nie powinnam udzielać ci rad, ale myślę, że mając dwójkę maluszków, przyda ci się pomoc przy dziewczynkach. Wykwalifikowana osoba zrobiłaby z nimi lekcje albo pobawiłaby się, kiedy ty karmiłabyś albo kąpała bobasy.
- Myślałam o tym, Liv. Przeraża mnie wizja zatrudnienia kogoś do dzieci, ale masz rację. Mamy pomogą nam przez te dwa-trzy miesiące, a potem? – westchnęła, dłubiąc w ciastku, nim je skosztowała. – Kiedy o tym myślę, czuję, jakbym zawiodła jako matka.
- Scarlett – westchnęła, odkładając widelczyk, żeby na moment porzucić ciastko. – Nie znam drugiej takiej mamuśki, jak ty. Jesteś mądra, serdeczna i kochająca. Dziewczynki świata poza tobą nie widzą. Jesteś taka… - zamyśliła się, rozglądając po lokalu, jakby to mogło pomóc jej znaleźć słowo. – Ciepła, troskliwa i całkiem papuśna, z każdego twojego poru bije miłość do dzieci, Toma i waszego życia. Jeśli ktokolwiek, kiedykolwiek zarzuci coś tobie jako matce, osobiście się z nim policzę, bo jesteś w tym dobra i wiem na pewno, że nie zaszkodzi tobie, Tomowi, ani dzieciom, jeśli zatrudnisz pomoc. Masz prawo do odpoczynku i czasu dla siebie, a jeśli będziesz miała te kilka godzin tygodniowo, to wszyscy na tym skorzystacie. Dzieci, bo będziesz zrelaksowana i zdystansowana, no i oczywiście Tom też, bo jego żoneczka znów zacznie żyć pełnią życia. Same plusy – Liv uśmiechnęła się szeroko i wróciła do zajadania swojego ciastka. Scarlett rozważała słowa siostry, masując bok brzucha.
- Wiesz, zamysł był taki, że wejdę do studia – podjęła po chwili. Przed Liv mogła być absolutnie szczera. – Zrobiłam już trochę; coś nagrałam, coś napisałam. Planowałam latem pojechać w jakąś niedużą trasę, ale zaszłam w ciążę – stwierdziła, a siostra przytaknęła. Ciąży absolutnie nie dało się przeoczyć. – Wiesz, Liv – westchnęła. – Nie chciałam już więcej dzieci. Czwórka to naprawdę spora gromadka. Miałam plany, chciałam znów wbić się w fajną kieckę i szpilki, ale widzisz. Wyszło inaczej.
- Pomyśl o tej opiekunce. Wtedy znów będziesz miała czas na bycie Scarlett, bo przecież bycie mamą i bycie Scarlett nie musi się wykluczać. Tak samo, jak bycie Liv pełnej świata i bycie mamą. Chyba w końcu spotkałyśmy we wspólnej rozterce – stwierdziła, mrugając do siostry, a ona roześmiała się, uświadamiając sobie, że to racja. W o wiele lepszym nastroju dokończyły jedzenie, gawędząc, a potem powoli pospacerowały do sklepu. Liv po krótce opowiedziała, czego szuka, a później zajęły się przeglądaniem zawartości wieszaków. Scarlett ani trochę nie dziwiła się, gdy jej siostra wykluczyła białą sukienkę. – Mam trzydzieści sześć lat, nastoletnią córkę, a w kościele pojawiam się na mszach za tatę i chrzcinach. To byłaby hipokryzja, gdybym poszła do ślubu w białej sukience, nawet, jeśli będzie cywilny – stwierdziła, gdy Scarlett podsunęła jej jedną białą kreację. Miała już z dziesięć sukienek, gdy poszła do przebieralni. Zza zasłonki dobiegały same niezadowolone pomruki i ciche przekleństwa. Szurał suwak i kolejne materiały.
- Może się wreszcie w jakiejś pokarzesz? – zaproponowała, siadając na sofie przed przebieralnią.
- Daj mi chwilę – odpowiedziała Liv, a Scarlett nie mogąc czekać, poprosiła ekspedientkę o wskazanie drogi do toalety. Niestety dzieci upodobały sobie miażdzenie dolnych partii jej ciała. Gdy wróciła zastała swoją siostrę w najpiękniejszej sukience, jaką kiedykolwiek miała na sobie. Liv już kilka lat wcześniej porzuciła rudość i nosiła dosyć krótką, blond fryzurę. Była ładnie opalona, co kontrastowało z włosami i sukienką. Piękną, chabrową, a może kablową koronką. Była w stylu lat sześćdziesiątych, co bardzo pasowało Liv. Była cała z koronki; mały rękawek, okrągły dekolt, za kolano. Bardzo dopasowana talia i mocno rozkloszowana spódnica w kolano. Liv wyglądała fenomenalnie.
- Wyglądasz zjawiskowo, ale zabraniam ci zakładać trampki – powiedziała, zajmując dawne miejsce. Jej siostra roześmiała się, kręcąc wokół własnej osi. Chyba się sobie podobała.
- To jest to! – pisnęła i znów zakręciła się w kółko.
- Widzę cię w czółenkach nude z trójkątnym noskiem i tiarą, ale jestem pewna, że jeśli mi się poszczęści założysz tylko te czółenka.
- Znasz mnie – westchnęła i dygnęła, nim zniknęła w przebieralni, a Scarlett rozsiadła się wygodnie, uznając misję za zakończoną. Liv miała sukienkę ślubną, a ona nie urodziła. Wilk syty i owca cała.
Dwie godziny później, kiedy wszystko zostało kupione, włącznie z wyprawką na podróż poślubną, a młodsza z sióstr została odstawiona do domu w jednym kawałku, Liv wróciła do domu, niosąc ze sobą tylko sukienkę. Żadne dźwięki nie sugerowały tego, co robili jej domownicy. Rzuciła klucze na pierwszy lepszy blat, a torebkę na fotel w pokoju. Georg siedział przy stole w kuchni i pracował w papierach. Zajrzała do niego i uśmiechnęła się, gdy ją dostrzegł. – Chodź na chwilkę – poprosiła, po czym wycofała się do salonu. Wyjęła sukienkę z opakowania. Była pięknie ułożona w pudełku i nakryta bibułką. Ostrożnie chwyciła ją tak, żeby Georg mógł ją obejrzeć. Uśmiechnął się z zadowoleniem, aprobująco kiwając głową. – Podoba ci się? – zagadnęła, a on znów potwierdził. – To świetnie, bo kiepsko by było, gdyby ci się nie podobała moja sukienka ślubna – odparła, wpatrując się w niego, bo za nic w świecie nie chciała przegapić jego miny. Jego wyraz twarzy, który najpierw zdziwiony przeobraził się w niedowierzanie był bezcenny.
- Co chcesz mi przez to powiedzieć? – zapytał podejrzliwie, zbliżając się o krok i zdejmując z nosa okulary. Odrzucił je na najbliżej znajdujący się fotel.
- Chcę wziąć z tobą ślub, jeśli nie zmieniłeś zdania – uśmiechnęła się szeroko, gdy jej przyszły mąż wyjął jej z dłoni sukienki i odłożył ją na oparcie również pierwszego lepszego mebla.
- Żartujesz sobie ze mnie? – zapytał znów, stojąc na wyciągnięcie rąk od Liv. Zaprzeczyła. – Chcesz wziąć ślub, stać się moją żoną, p r z y w i ą z a ć się? – zapytał spoglądając w jej spokojne oczy. Nie było w nich strachu, niepewności, czy czegokolwiek innego, co nie nazywałoby się miłością.
- Georg, wiesz dobrze, że jesteś opóźniona w rozwoju emocjonalnym. Nie sądziłam, że to się kiedykolwiek stanie, ale w tej chwili nie wyobrażam sobie, żebyśmy nie wzięli ślubu. To nasz następny krok – jego twarz pokraśniała radością. Wziął ją w ramiona i przytulił. Bez żadnych szalonych porywów. Przytulił ją tak, jakby po wielu miesiącach nieobecności wróciła do niego, a przecież była z nim cały czas. – Kocham cię i chcę być twoją żoną. Jestem w pełni świadoma tego, że to bardzo mocno mnie do ciebie przywiąże, ale jesteś miłością mojego życia i chcę się przywiązać, bo jestem ciebie pewna bardziej, niż siebie samej.
- Liv Hannah O’Connor, czy ty przestaniesz mnie kiedyś zaskakiwać? – zapytał, spoglądając na nią raz jeszcze, a ona roześmiała się wzruszona. – To kiedy? – zapytał i dokładnie dziewięć dni później, w towarzystwie urzędnika i zupełnie anonimowych świadków przyrzekli sobie miłość na tle Niagary. Liv miała kobaltową sukienkę, a Georg grafitowy, sportowy garnitur, w którym wyglądał – jej zdaniem – jak milion dolarów. Polecieli sami, tak jak chciała Liv, a swój miodowy tydzień spędzili w Cancun. Jednak zakończyli swój pobyt wcześniej, bo szesnastego sierpnia, w Berlinie wydarzyły się inne, równie ważne rzeczy.   


16. sierpnia 2026.

Pierwsze bóle obudziły Scarlett około czwartej nad ranem. Przepowiadające pojawiały się już od kilku dni, więc mogła tylko typować, w który dzień dzieci przyjdą na świat. Doktor Hart zrobiła jej kontrolne KTG, dzięki czemu uspokoiła się i czekała. Tomowi powiedziała poprzedniego wieczoru. Bóle stały się bardziej regularne, więc bazując na pięciokrotnym doświadczeniu, uznała, że czas był bliski. Starała się jeszcze zasnąć, bo wiedziała, że popołudnie i wieczór, a nawet noc mogą być trudne. Lily rodziła się trzy godziny, Hannah czterdzieści minut, Nell niecałe dwie godziny, a Nicole siedem, więc mogło zdarzyć się wszystko. Siłą rzeczy musiała być na to przygotowana. Przespała się jeszcze niecałe dwie godziny, nim Tom wstał, żeby podać dzieciom śniadanie. Później zasnęła na kolejną godzinę, a gdy się obudziła dziewczynki były już u Billa i Rainie, a ona krwawiła. Po drodze do szpitala zjadła kilka sucharków, bo nie mogła być tak zupełnie na czczo. Starała się nie okazywać strachu, ale trudno było nie bać się porodu. Od ubiegłego wieczora dzieci były zupełnie spokojne. Ostatnie ruchy czuła późnym popołudniem, ale nie przejęła się tym zbyt mocno, bo to była cisza przed burzą.
Kiedy znalazła się już w swoim pokoju, badania i pomiary zostały wykonane, więc rozmawiali o głupotach, żeby mogła myśleć o czymś innym, niż to, że ją bolało. Krwawienie okazało się niegroźne, więc zostało im czekać. Tom nie odstępował jej na krok, pomagał, zagadywał i po prostu był. Około siedemnastej odeszły jej wody i wtedy zaczęła czuć, że to wszystko działo się naprawdę, że działo się już i tylko kilka godzin dzieliło ich od zobaczenia maluszków. Bóle nabrały mocy około dwudziestej. Gniotek nie pomagał. Tylko dłonie Toma nadawały się do ściskania. Spacerowała, siedziała, leżała i była przerażająco cicho. Nie lubił, kiedy tak zacinała się w sobie. Jednak do czasu. O dwudziestej trzeciej sześć, kiedy na świat przyszła ich córeczka, Scarlett już od dłuższego czasu krzyczała w niebogłosy. Jeszcze mocniej wydzierała się o dwudziestej trzeciej siedemnaście, kiedy urodził się Leo. O dwudziestej trzeciej dziewiętnaście rozpłakał się, dołączając do koncertu swojej siostry. Wtedy Scarlett rozpłakała się razem z nimi, wiedząc, że ich synek miał się dobrze. Tom też się wzruszył, ale stał obok głowy Scarlett i nikt nie zwracał na niego uwagi. Przytulił ją mocno, gdy wyciągnęła do niego ręce. Wtedy mógł płakać do woli.
Tom zostawił Scarlett, gdy dzieci zostały jej podane na kontakt „skóra do skóry”. Miał wrażenie, że cała trójka zasnęła, więc postanowił pojechać do domu przebrać się, bo jeszcze przed porodem ubrudził się jej krwią i prawdopodobnie wodami. Nie wiedział dokładnie, bo wszystko działo się szybko. Był oszołomiony i nieprzytomny, ale nie wyobrażał sobie zostać w domu do rana. Raz jeden przegapił narodziny swojego dziecka i od tego czasu nie popełnił już tego błędu. Był przy poczęciu, więc nie wyobrażał sobie, żeby nie być przy narodzinach. To było pięć momentów, które zmieniały jego życie. Rodzicielstwo miało swoje dobre i złe chwile, ale kiedy dziecko przychodziło na świat było jednym z najpiękniejszych wydarzeń w życiu. Był tak szczęśliwy, że aż nie czuł zmęczenia. Stres schodził z niego, ale myślał tylko o tym, żeby być ze Scarlett. Jego cudowna, dzielna żona. Zastał ją na pediatrii. Gdzie indziej mogłaby być kobieta, która właśnie urodziła? Tylko przy inkubatorze. Wystrojony w odzienie ochronne, dołączył do niej cicho, mijając kilkoro śpiących dzieci. Słysząc jego kroki odwróciła do niego z bardzo zmęczonym uśmiechem na ustach.
- Mogę cię przytulić? – zapytał, stając za nią, a ona w odpowiedzi oparła się o jego tors. Ledwo stała na nogach, ale przed spaniem musiała zobaczyć dzieci. Były piękne. Mieli to szczęście być rodzicami najpiękniejszych dzieci na świecie.
- Mogę tu być tylko chwilę – powiedziała, wtulając się w Toma. Wyglądała, jak obraz nędzy i rozpaczy, czego jej nigdy nie powie. Poprawiła tylko koka, który zniszczył się podczas porodu i założyła czystą koszulę i podomkę. Jej brzuszek wciąż wystawał i musiało ją mocno boleć, bo pochylała się do przodu. – Popatrz na nich – westchnęła. – Są cudowni.
- Leo Theodore i Mila Sophia Kaulitz – wypowiedział dumnie, patrząc na synka i córeczkę.
- Mila Sophia? – zdziwiła się i zerknęła na męża przez ramię. Przed porodem ustalili coś innego.
- Pomyślałem, że to będzie właściwe. Jadąc tutaj przypomniałem sobie, jaka wspaniała była twoja mama, kiedy rodził się Liam. Była silna, jasno myśląca i dobra. Wiem, że to twoja mama i zrobiła to, bo jesteś jej dzieckiem, ale mam cały czas jej obraz przed oczami. To silna kobieta. Jeśli nasza córka dostanie imię po takiej babci, na pewno poradzi sobie w życiu.
- Bardzo mi się podoba – powiedziała wzruszona. – Mila Sophia… - powtórzyła, uśmiechając się do Toma. Nie mając sił na więcej, wystawiła usta do pocałunku, a Tom pokonał resztę drogi. – Popatrz na nich – wskazała na śpiące obok siebie dzieci. Ich córeczka po urodzeniu ważyła dwa kilogramy czterysta sześćdziesiąt i nie musiała być inkubowana. Jednak lekarze zdecydowali się na to ze względu na chłopca. Ważył dwa kilogramy sześćdziesiąt, był taki drobny. Wprawdzie jego parametry nie wychodziły poza normę i dostał osiem na dziesięć punktów, nic też nie zapowiadało pogorszenia jego stanu, ale Scarlett chciała, żeby jej dzieci były razem. Karmiła już Milę, ale Leo nie mogła. Pomyślała, że siostra doda mu otuchy. I tak było. – Trzymają się za rączki – westchnęła wzruszona. Dzieci spały odwrócone buziami do siebie i niemalże trzymały się za ręce. – Ona walczy dla niego – szepnęła, chcąc zdławić płacz.
- Skarbie, patrząc na nich, jestem pewien, że im się uda – powiedział z przekonaniem. – Mila i Leo wyjdą z tego z tego cało. Będą zdrowymi, radosnymi dziećmi jak ich siostry, a wiesz dlaczego? – zagadnął, całując ją we włosy. Nie czekał na odpowiedź, a Scarlett nie umiała jej podać. – Bo mają siebie. Byli razem w twoim brzuchu i są razem teraz. Mila pomoże bratu nabrać sił, walczy dla niego. Mają też nas. Nie tylko mnie i ciebie, ale siostry też. Razem możemy wszystko. Razem nam się uda. Czy nie tego uczymy nasze dzieci?
- Masz rację – przyznała, kładąc dłoń na tafli inkubatora. – Razem nam się uda. Razem wyjdziemy z tego cało. Nasza rodzina jest jak mur. Nie do obalenia. Wiesz, czego nauczyłam się przez te lata z tobą i naszymi dziećmi? – zagadnęła, gdy tak stali nakrywając dłońmi inkubator, będąc dla swoich dzieci. Tym razem to Tom nie wiedział. – Nauczyłam się, że mur nie zawsze musi być obroną przez złem i bólem. Nie trzeba się za nim chować. Mur może być podstawą czegoś wspaniałego i właśnie tym jesteśmy. Ten mur nie runie – przyznała, uśmiechając się do córeczki, która odrobinę uchyliła jedno oko. Nie mogła jej widzieć, ale to nic. Mieli całe życie, żeby pokazać im świat.
- Dziękuję, Scarlett – szepnął Tom, łamiącym się głosem. Przytulił ją, a ona jego. Takich chwil się nie zapomina. – Dziękuję za nich.

Szczęśliwa rodzina to taka rodzina, gdzie mimo stu kłótni w ciągu jednego dnia i tak stoi się za sobą murem. Bo szczęśliwa rodzina to taki mur właśnie. Budowany przez lata na wzlotach i upadkach, na lepszych i gorszych chwilach, na wadach i zaletach, które się zna na wylot i ten mur właśnie jest nie do ruszenia2.
______________________________

1,2 To słowa autorstwa Katalin. Wypowiedziała je podczas jednej z naszych rozmów i nie mogłam ich nie używać. Fantastycznie oddają sens tego, co chciałam tu przekazać. Dedykacja to za mało, żebym mogła wyrazić moją wdzięczność za całe to wsparcie, które mi okazałaś nie tylko podczas pisania 130, ale każdej notki w ciągu minionych 7 lat. Jesteś Aniołem Stróżem Prinza i moim, Kaśku. Dziękuję <3

25 komentarzy:

  1. To naprawdę dziwne widzieć, że jest się cytowanym:D czuję się taaaaka mądra teraz;D Normalnie Paulo Coelho:D I dumna. Ale to już z Ciebie. Wzruszyłam się przy narodzinach bliźniaków. Pięknie to wyszło i walczyłam ze sobą, żeby się nie popłakać przy tym. Masz niebywały talent do dobierania podkładów muzycznych. I do przemycania tych drobiazgów z ich życia codziennego (jak np. te komary i mrówki;D). I widzę, że różowa chmurka trochę pociemniała na moment;D Ale to dobrze, bo słodko wiecznie być nie może. No i Liv świetnie podsumowała troski Scarlett. W ogóle Liv tym razem odwaliła kawał dobrej roboty i stanęła ( w końcu!) na wysokości zadania. Ich ślub był dokładnie taki, jak ich związek- nietypowy i nieprzewidywalny. Totalnie w ich stylu. Mega mi się podobał ten motyw.
    Dzięki za te słowa na dole:* myślisz, że powinnam już poćwiczyć podpis na autografy? ;D
    Katalin

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ćwicz, ćwicz, bo jako dyrektor kreatywny, czy inny szef wszystkich szefów namachasz bardzo dużo podpisów :D

      Wiesz, ta chmurka na początku wydawała się taka różowa, ale prawda jest taka, że przy końcu zawsze jest taki moment załamania. I oni mieli taką chwilę, gdy strach i zmęczenie wzięły górę.
      Liv jest bardzo mądra. Choć często nie umiała zastosować tej mądrości we własnym życiu, to teraz w punkt jej się udało pomóc Scarlett, ale sobie też. Miała przebłysk geniuszu, ktory uczynił Georga spełnionym człowiekiem.
      Dobijanie do brzegu to same sentymenty..;)

      Usuń
  2. Trzymałam się dość dobrze i do wzruszenia było i daleko, ale jak przeczytałam ostatnie słowa Toma to przepadałam. Totalnie, absolutnie i nieodwracalnie. Same narodziny bliźniaków były ekscytujące, bo byłam pewna, że oni pojawią się na świecie jakoś w...epilogu? Z uśmiechem czytałam kłótnie Toma i Scarlett, bo trochę zamieszania nie zaszkodzi, ale po wzburzonej Scar spodziewałam się już tylko porodówki ;D
    Ślub? No jakżeby inaczej, ale ja jednak liczyłam na to Vegas, wspomniane wcześniej! Wyszło cacy, David i Basia <3 Jestem ciekawa jak Niemiec wypowiada to imię... Przy najbliższej okazji kogoś zaczepię i będę kazała mówić Basia. Tak, to dobry plan!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Baszia :). Specjalnie dla Ciebie zapytałam mojego prywatnego Niemca, coby nie być gołosłowna ;).

      Usuń
    2. Dziękuję za konsultację z niemieckim Niemcem! ;)
      Porodówka po kłótni, to byłoby już za dużo. Musiał nadejść właściwy moment. Z tej okazji muszę stwierdzić, że całe szczęście, że rodzice wybierają tylko imię, a nie datę urodzenia dziecka, bo tak jak to 1 było całkiem oczywiste w większości przypadków, tak te daty... zmieniałam je milion razy (jakby miały znaczenie :P).

      Vegas też brałam pod uwagę, ale ta Niagara... piękna jest. Tak samo rwąca i nieprzewidywalna jak odmęty myślowe Liv :)

      David i Basia to największy skutek uboczny Prinza. Zupełnie nie planowałam tego wątku, ale... oni musi być. Są tacy cudowni, że mam aż ochotę o nich napisać całą historię, ale nie. Plany są inne.
      Baszia. Pięknie ;)

      Usuń
  3. jeżu, prawie się popłakałam. ten odcinek jest taki cuuuudowny, emocjonalny. nie jest do końca szczęśliwy, ale doskonale oddaje to, czym jest rodzina. ten cytat trafił w sedno, aż mam ochotę sobie go gdzieś zapisać.
    wkradł Ci się dwa chochliki, ale aktualnie je zgubiłam, pamiętam, że jeden polegał na jakiś zerach i plusach (?), pewnie przypadkowo wciśniętych, a drugi to bodajże pokarze. :)
    d.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo życie nie składa się z samych słodkich chwil. Nawet u S. i T. :D
      Jednak prawda jest taka, że nawet jeśli kłócimy się za dnia, jeśli nie możemy patrzeć na naszych bliskich, to wazne, żeby przed pójściem spać pogodzić się i zacząc kolejny dzień z czystą kartą ;) w tak licznej rodzinie to chyba szczególnie istotne.

      Zera i plusy? O matko. Może to zasługa mojego chrześniaka, bo pomagał mi pisać przez parę minut. Muszę to zlokalizować.

      Usuń
  4. aha, i wiesz co!
    czytając o Davidzie i Basi miałam przed oczami młodziutkich Toma i Scarlett z samego początku, nie wiem dlaczego. :) no ale ten Kaulitzowy urok i ten dystans S.
    d.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uśmiecham się jak chochlik! :D Cudownie, że ci się tak skojarzyło i że to wypatrzyłaś. Historia o miłości nie kończy się nigdy. Zmieniają się tylko bohaterowie ;)

      Usuń
  5. Ile jeszcze notek do końca? Jesteś w stanie powiedzieć czy to będzie mniej więcej 10 czy 5 czy 3? Choć podejrzewam tą najmniejszą liczbę?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak wspominałam już gdzieś tam u góry, będzie 131 i epilog.

      Usuń
  6. Odpuść już tym dzieciakom, zostaw Davida, wiem że jak zaczynał się Prinz to miałaś lat 17 ale jesteś dorosła, nie podoba mi się, że wszystkim znajdujesz miłość w wieku lat góra 18, nastolatki swobodnie sobie tutaj rodzą dzieci itp. skup się na dorosłych a dzieciakom, którzy są teraz daj dorosnąć, zostaw otwarte zakończenie i oni sobie, kiedyś tam, z pewnością kogoś znajdą. Zrobiłaś to wszystko już zbyt cukierkowo, Liv z traumą po Paulu, gdzie ona była dzieciakiem…tak naprawdę to swój pierwszy poważny związek miała z Georgiem właśnie, nie z Paulem. Po raz kolejny krytykuję ale powtórzę, że jedyne co mi się podoba to styl, gdybyś spojrzała bardziej realistycznie to mogłabyś stworzyć coś bardziej realistycznego, to nie fantastyka i powinnaś mieć to na uwadze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W porządku, dziękuję za Twoją opinię. Przyjmuję i akceptuję. Masz rację, zaczynałam mając 17 lat i wtedy bardzo naiwnie patrzyłam na wiele spraw. I to wtedy wielu bohaterów zaczynało poważne życie w młodym wieku. A to, że David wyszedł na randkę z dziewczyną, to chyba nic złego? Nie wysyłam ich do ołtarza. Tak samo innych bohaterów "drugiego pokolenia". Nie wiem, dlaczego tak się skupiłam na tym macierzyństwie. Tak było i już. To decyzje sprzed wielu lat. Nie jestem w stanie zmienić tego, jak zaczęłam to opowiadanie, nawet gdybym chciała. Liv ukształtowała się tak, a nie inaczej. Może to trauma, może to coś co sama sobie wmówiła, co pielęgnowała w sobie tak długo, że aż urosło do monstrualnej wielkości. 18latka nie może mieć traumy spowodowanej zawodem w miłości, czy czymkolwiek innym? Tak zrobiłam, więc potem ukształtowałam jej drogę tak, żeby wyprowadzić jej wątek odpowiednio. Jak już wspomniałam, rozumiem i akceptuję Twoje zdanie, ale mam nieodparte wrażenie, że byłabyś zadowolona, gdyby tu się działy jakieś wielkie dramaty, zamiast tego rzeczonego cukierkowego zakończenia.

      Usuń
    2. Nie, nie piszę tego po to, żeby Ci cisnąć i nie chodzi mi o wielkie dramy tylko o to, że sporo rzeczy napisałaś naiwnie. Gdybym oczekiwała wielkich dram to nie czytałabym opowiadania. 18-latka może mieć traumę ale związek z Paulem nie był czymś takim po czym cierpiałaby długo dorosła kobieta, 20-latka owszem, ale starsza nazwalaby to po prostu, ot błędem młodości i zapomniała. :) Od kilku notek właściwie krytykuję (choć nie pamiętam czy w komentarzach czy tylko w myślach), no ale tak czuję. Wow, to ja pytałam ile notek jeszcze, widzisz z braku czasu, nie przeczytałam co napisałaś na górze ale matko, mam 23 lata, trafiłam tu chyba pod koniec gimnazjum i nie mogę uwierzyć ile lat tu siedzę.

      Usuń
    3. Jeszcze co do tych młodych bohaterów, wiem że do ołtarza ich nie wysyłasz ale wszystko chcesz ując w taki bardzo romantyczny sposób a u nastolatków to niekoniecznie tak jest.

      Usuń
    4. Ja to wszystko rozumiem, nie traktuję twoich komentarzy, jako pocisków. Bardzo je szanuję, bo nie oszukujmy się - po takim czasie mało komu chce się cokolwiek napisać. Skoro to piszesz, to w jakiś sposób ci zależy i to jest dla mnie piękne.

      Liv zapomniałam o Paulu. To jest już przeszłość, pogodziła się z tym już w Paryżu, kiedy uświadomiła sobie, że kocha Georga, że związek z nim nie byłby taką pułapką o jakiej myślała. Później zaszła w ciążę i miała swoje inne obawy. To się jakoś pokumulowało i ona odreagowała swoje problemy tą 'traumą'. Teraz wspomniałam o Paulu tylko dlatego, żeby zapętlić jej historię. Nie dlatego, że go przeżywała. Dojrzała, zmieniła się i wreszcie w pełni świadomie chciała związać się z Georgiem, usankcjonować ten związek. Może źle ubrałam to w słowa. Czytałam ten fragment tyle razy, że mogłam nie dostrzec niuansów.

      Zaczęłam pisać tą historię w 2 klasie liceum. teraz kończę studia. To kawał życia.

      Wiesz, ja wiem, że wiele rzeczy tu brzmi pretensjonalnie i nieżyciowo. Wiem, że nie ma takiej miłości, jak S. i T., że jest słodko cukierkowo i za pięknie.
      To wynika po części z tego, że miałam 17 lat, kiedy zaczęłam ją publikować i wiele wątków ukształtowało się tak, a nie inaczej w tamtym okresie. Jednak w dużej mierze ta historia jest moją własną, prywatną batalią po części ze sobą, po części o siebie. To takie lekarstwo. Bardzo potrzebowałam go 8 lat temu i uciekałam w pisanie. Teraz jest już inaczej, ale dokopałam im wszystkim tak bardzo, że zasługują na tą cukierkowość. Muszę im to dać, żeby mieć świadomość, że zrobiłam to jak należy. Nie wiem, czy to zrozumiałe. Nie wiem, czy to logiczne.

      Nie wiem, czy będziesz miała chęć na śledzenie losów bohaterów mojej kolejnej historii. Oni są inni. To zupełnie inna bajka. Jedynym punktem wspólnym będzie muzyka.
      Chyba, że zmienię zdanie i w mojej głowie pojawią się inne postacie, o których koniecznie muszę napisać.

      Usuń
    5. Myślę, że na pewno zajrzę bo mam do Ciebie sentyment. Mimo wszystko nie chciałabym się z Tobą rozstawać. :D

      Usuń
  7. Liv i Niagara to było takie w jej stylu :3 i sukienka fajnie, że nie biała tylko niebieska. Biała to jednak na ślub nie po takim czasie jak oni byli ze soba. Niebieski idealny, taki odpowiedni.
    Dwa ostatnie piskla się wykluły i teraz w sumie bedzie sama prosta i zmierzanie do celu i epilogu. Wiecej zawirowań nie przejdzie, no chyba, że jakiś arab ich wysadzi w powietrze :o ale tego to raczej nie bedzie:D
    David i Basia, daj mi takiego Davida <3 Hiehiehiehie, może niedługo się napatoczy :3
    Xx

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. David jest one and only :3 Nie ma drugiego takiego. Udał się synuś i ta uroda po tacie...:D
      A co do Twojego... to czeka w Kato :D

      Usuń
  8. Czy Liv będzie miała drugie dziecko?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, nie. To nie jest typ mamuśki. Myślałam nad tym, ale to nie pasuje do Liv, na za bardzo należy do świata, żeby usadzić ją w pieluchach. Widzę ją jako mamę Saoirse i na tym koniec.

      Usuń
  9. Dark, nie zawiedź mnie i opublikuj coś do końca sierpnia. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo bym chciała. Sierpień upłynął mi na bieganinie i wyjazdach, więc bez bicia przyznam, że mam dopiero stronę, jednak postaram się dla was i dla siebie, ale niczego nie obiecuję..:)

      Usuń
    2. Ja też czekam, ale nic na siłę ;)
      Chociaż nie! Ej, pierwszy wrzesień, mówi Ci to coś? Może uczcimy na Prinzie urodzinki bliźniaków? Co Ty na to?

      Usuń
  10. Bez bicia przyznam, że nie uda mi się w sierpniu. Jutro podrzucę jakiś smaczek, który nie miał miejsca w notce. Jestem zawiedziona, że nie zdążyłam w sierpniu, ale prawda jest taka, że to ostatnia notka Prinza. Pisanie jej kosztuje mnie bardzo, bardzo wiele. Chcę, żeby była w punkt (i trochę świruję).
    Mam też teraz trochę prywatnych zawirować, do tego wisi nade mną ta magisterka, której wciąż nie skończyłam i to dużo dla mnie. A chce żeby było pięknie, dlatego z serca przepraszam za tą zwlokę, ale chyba był czas przywyknąć...:)

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo