Srebrny księżyc wyróżniał się na tle ciemnego nieba,
które roziskrzone milionem gwiazd rzucało nikłą poświatę na dwa nagie ciała otulone miękką kołdrą niecierpliwych
oddechów. Jego smukłe dłonie z niebywałą subtelnością pełną namiętnej precyzji błądziły
po zgrabnym ciele blondynki, która pod wpływem tego dotyku i drobnych
pocałunków, które rozsypywał na jej gładkiej skórze, prężyła się niczym kotka
jeszcze bardziej przywierając do jego rozgrzanego ciała. Każdy jego ruch
przepełniony był nieziemskim pożądaniem, a każdy pocałunek niepojętą
namiętnością. Drobne ciało dziewczyny zdawało się niknąć w jego silnych
ramionach. Otoczyła go rękoma splatając je na jego karku. Jej nabrzmiałe z
podniecenia piersi przywarły do jego torsu, gdy przyciskając ją mocniej do
siebie, tonęli w gorącym pocałunku. Jego dłonie wędrowały wzdłuż jej pleców,
wywołując u dziewczyny dziką falę dreszczy. Podniecenie coraz mocniej
rozpływało się w każdym najmniejszym odcinku jej ciała, a każda kolejna
wyrafinowana pieszczota sprawiała, że czuła się niczym bogini. Jedna jedyna, której dano szansę stanąć u
wrót nieba. Najlepiej jak umiała, starała się oddawać każdy jego pocałunek
i każdą pieszczotę chłonąc całkowicie każdy najmniejszy gest z jego strony. On
zaś nie czuł nic poza pożądaniem.. Nic
poza dziką rządzą, która pozwalała mu zaspokoić zmysły, dając z siebie
niewielki odsetek tego co mógłby dać. Kolejna,
słodka, istotka, która uchylając kawałek nieba pozwoliła mu zrobić kolejny krok
w stronę piekła Objął ją szczelniej rękoma, delikatnie kładąc na miękkiej
pościeli. Kładąc się przy niej omiótł pożądliwym wzrokiem jej niezwykle kobiece
ciało, jednocześnie wiodąc dłonią po jej płaskim brzuchu i zataczając opuszkiem
palca kręgi wokół jej pępka. Roześmiała się cicho z trudem łapiąc oddech.
Spojrzał w jej roziskrzone oczy i uśmiechnął się szelmowsko. Zagryzła dolną
wargę i przyciągnąwszy go do siebie, wpiła się w jego wargi. Przywierając do
niej czuł, jak waliło jej serce, jak drżała, czuł jaka była rozpalona i
ogarniało go poczucie satysfakcji, coraz mocniej tłumione kolejnymi falami
dreszczy i nieziemskim pożądaniem. Miał kolejną kobietę, która nie była w
stanie mu ulec. Nikt mu nie mógł mu nie ulec, nawet on sam. Ułożył ją pewniej
na plecach i zaciskając dłonie na jej jędrnych pośladkach, przyciągnął jej
biodra jeszcze bliżej swoich. I stali się jednością. Tonął w niej, dając upust
całej swojej żądzy. Kochał ją zaciekle doprowadzając do białej gorączki. Ich
ciała grały w jednym rytmie ignorując czas i oddech grzęznący w piersiach. Kochał
ją całym swoim żarem, całym swoim pożądaniem, całym zapałem. Duszne powietrze
gęstniało bardziej z każdym kolejnym pełnym rozrzewnienia jękiem. Słysząc jak
blondynka wydobywa z siebie krzyk rozkoszy i czując jak jej ciało rozluźnia
się, błogo tonąc w jego ramionach. Kilka sekund później po jego ciele rozlała
się euforyczna fala rozkoszy i głośno krzycząc, z wyczuciem opadł na kruche
ciało dziewczyny. Tak jak ona dyszał ciężko nie mogąc złapać oddechu. Ich
klatki piersiowe unosiły się i opadały w równym stopniowo się wyciszając. Gdy
był już w stanie normalnie oddychać, a w jego głowie nie panował chaos, zsunął
się z niej i okrył ich nagie ciała kołdrą. Zaczynało świtać. Żadne z nich nie
spało. Tonąc w brzasku wpatrywali się w siebie milcząc. Ona rozważała to co
przeżyła tak bardzo niedawno, to jak przeżyła, to z kim przeżyła, to co jeszcze
czuła na swojej skórze, na swoich wargach, to co czuła całą sobą. Przepełniało
ją uczucie rozkosznej satysfakcji, spełnienia. Miała tego, który był dla wielu
nieosiągalnych. Trzymał ją w ramionach, traktując jak boginię. Tylko to się
liczyło. Trzymała ręce pod głową, złożone jak do modlitwy i lekko się
uśmiechała. I w dodatku tak na nią patrzył. Zaś on, w skupieniu, ściągając brwi
lustrował każdy milimetr jej twarzy. Zastanawiał się co przemówiło za tym, że
tego wieczora był z nią. Miała długie blond włosy, lekko zawijające się na
końcach, ewidentnie farbowane. Buzię miała ładną, nawet odrobinę beztrosko
niewinną, ale trochę przyniszczoną od częstego makijażu. Pełne wargi i duże
szare oczy, to było najbardziej wyraziste. To mu się spodobało. Zgrabny tyłek i
duże piersi dopełniły wszystkiego. Była jak inne. Prawie zawsze trafiało na
blondynki. Chwilami łapał się na tym, że to stawało się rutyną. Picie w lokalu,
polowanie, a potem ostry seks w hotelu. Lubił tą rutynę, dzięki tym dziewczynom
na chwilę zapominał o całym świecie, który zaraz ‘po’, znów objawiał mu się
nazbyt wyraźnie. Nie lubił tego powrotu, wolał trwać w słodkim otumanieniu,
wolał nie pamiętać, że musiał zapominać. Teraz znów wrócił, dziwne uczucie
wykręcało mu żołądek. Źle się poczuł. Bez słowa odrzucił kołdrę i ani trochę
nie wstydząc się swojej nagości, wstał. Przyglądała się jego napinającym się
mięśniom, gdy zakładał ubrania. Był męski, bardzo męski i tak bardzo w jej
typie. Dopiero, gdy był już prawie ubrany dotarło do niej, że to już koniec.
Zagryzła dolną wargę i przewróciła się na plecy. Schowała kosmyki włosów za
uszy i zaplatając ręce na piersiach, spojrzała w okno. Nie chciała tego
kończyć, chciała go zatrzymać i kochać nie raz nie dwa. Poczuła się znów
spragniona jego dłoni, jego pocałunków, całego jego. Poczuła też coś w rodzaju
złości. Chciał tak po prostu odejść bez słowa? Jak to możliwe, że najpierw
kochał ją bez opamiętania, a potem tak po prostu wstał i zostawił ją? Złapała
się na tym, że w duchu liczyła na coś więcej niż tylko przygodny seks.
Doskonale zdając sobie sprawę na co się pisała, czuła się zawiedziona. Zdając
sobie sprawę, że przyglądał się jej, spojrzała na niego. Stał przy drzwiach, jedną
ręką ujmując klamkę. Nie było w nim nutki uczucia. Jego twarz nie wyrażała nic.
Patrzył na nią chwilę i dostrzegł nagły grymas na jej buzi. Jak każda
wyobrażała sobie bajkę z Happy Endem, a to tylko seks. Niczego nie obiecywał.
Sama chciała. Znała reguły gry.
- Jak właściwie masz na imię? – jego ochrypły głos
przeciął ciężką ciszę. Odkaszlnął nie spuszczając wzroku z blondynki.
- Emily – uśmiechnął się machinalnie.
- Miło było Emily. Pokój opłacony jest do południa.
Możesz zostać do której Ci pasuje. – uchylił drzwi z zamiarem wyjścia.
- Tom… Może zostaniesz jeszcze? – kręcąc głową spojrzał
na nią znów.
- Nie - powiedział cicho, jednak na tyle stanowczo, by zburzyć resztki jej
nadziei. - Wiedziałaś, że tak będzie. Od początku znałaś zakończenie. Znasz mnie
lepiej, niż ja sam siebie.
- Nie musisz taki być. Mogę pomóc Ci poznać siebie. Mogę
Ci pomóc poznać inną stronę życia.
- Muszę. - Wzrok miał jakby nieobecny i zamglony. - Nie byłoby Cię tutaj, gdybym był kimś
innym. Nie próbuj mnie zmieniać, bo ani Tobie, ani żadnej innej się to nie uda. Pragnęłaś mnie tylko dlatego, bo
jestem tym, kim jestem. I muszę nim pozostać.
- Przecież ty nic nie musisz, Tom. Ty możesz wszystko. -
Zaśmiał się gorzko. Więcej w tym było kłamstwa, niż prawdy, o ile jeszcze wiedział
czym ta prawda jest. Z każdym dniem mogąc więcej, tak naprawdę miał mniejszą
moc i doskonale o tym wiedział.
- Łączyła nas chwila, która właśnie minęła. - wyszedł, cicho zamykając za sobą
drzwi. Mając przed oczami jej buzię pełną gniewnego zawodu, roześmiał się. Byłą
jedną z tych, które liczyły na wielką miłość. Choć zgrywała taką obojętną, nie
była inna. Była tak samo naiwna, tak samo zbita z tropu, gdy ją zostawiał, tak
samo rozrzewniona jego słowami, tak samo gotowa poświęcić się dla niego, tak samo naiwna i tak samo interesowna. Nawet
w łóżku nie była rewelacyjna, jeszcze trochę niedoświadczona, jak inne.
Świtało już, a on nadal siedział skulony na miękkiej
sofie, lekko pochylony do przodu, a w rękach trzymał zdjęcie. To zdjęcie.
Znalazł tą ramkę kilka dni wcześniej w pokoju Toma. Kiedy go nie było chodził
tam czasem i myślał. Ostatnio często to robił. Całą noc czekał na Toma. Całą
noc wpatrywał się w to zdjęcie, Całą noc zastanawiał się, kiedy to się stało?
Całą noc głowił się nad tym, kiedy przestali być tymi pełnymi pasji
nastolatkami. Czuł się trochę otępiały i zesztywniał. Nie zmrużył oka nawet na
chwilę. Chyba nawet nie chciał. Przez głowę przeszło mu mnóstwo myśli.
Wspominał sytuacje, słowa, gesty, spojrzenia i nadal nie potrafił wyczuć momentu,
w którym jego brat zaczął się gubić. Kiedy prawie, że przestali rozmawiać,
kiedy Tom odsunął się na bok, kiedy kraśniał nie do końca szczerą radością zdobywając
kolejną statuetkę, rozpoczynając nową trasę i wszystko, co kiedyś było ich
niedoścignionym snem. Widział, teraz tak bardzo dokładnie widział, że Tom coraz
częściej uciekał. Wymykał się do kobiet, do alkoholu, do imprez, do wszystkiego
co pomogło mu zapomnieć. Bill poczuł swojego rodzaju żal do siebie, że on brat
bliźniak tak późno zorientował się, że z Tomem działo się coś nie tak. Mocniej
ścisnął w dłoniach drewnianą ramkę i spuścił głowę. Tkwił w takim zawieszeniu,
po raz tysięczny tej nocy całe ich życie. Jak na złość wszystko kumulowało się
na raz. Intensywna praca w studio, występy, sesje, wywiady, a przy tym ich
prywatne życie ewidentnie zaczęło się sypać. Będąc tak bardzo szczęśliwym,
spełnionym, widząc Toma, czując to co piętrzyło się między nimi, brutalnie
spadał na ziemię. Toma nie było już kolejną noc z rzędu w domu. Odkąd wrócili do
Berlina, prawie go nie widywał. Czuł się źle. Wiedział, że jego bliźniaka coś
trapiło, a w żaden sposób nie mógł mu pomóc, bo Tom z każdym dniem bardziej
zamykał się w sobie. Nie potrafił się odnaleźć w tej sytuacji, ale wiedział
jedno; jeżeli miał upaść na samo dno, on upadnie razem z nim i poda mu dłoń,
kiedy nie będzie miał siły wstać. – W końcu mieliśmy iść razem przez noc,
braciszku. – Słysząc dźwięk zamka w drzwiach, odłożył ramkę i stanął w futrynie
opierając się o nią. Był zmęczony, zasypiał wręcz na stojąco, ale świadomość,
że doczekał się Toma dodawała mu trochę sił. Przykładając skroń do futryny na
moment przymknął powieki.
Było już około szóstej, kiedy przekraczał próg
mieszkania. Czuł piasek w oczach i suchość w gardle. Chciał jak najszybciej
znaleźć się w swoim łóżku i zasnąć, twardo i nie śnić. Popaść w stan totalnej
pustki i otępienia, bez udziału jakichkolwiek bodźców, a potem obudzić się i
znów iść swoją drogą. Swoją, bo przecież nie było innej. Miał tą, którą wybrał
i spalone mosty za sobą. Nic więcej. Cicho zdjął buty i kurtkę. Mijając lustro,
nie spojrzał w nie. Nie chciał patrzeć na tego chłopaka. Miał już wchodzić do
swojego pokoju, ale zatrzymało go westchnienie Billa. Gwałtownie zatrzymał się
i odwrócił się do niego. Stał w przejściu do salonu tonąc w brzasku. Był blady,
miał zaczerwienione i podkrążone oczy, zdawał się być jeszcze szczuplejszy niż
był naprawdę. Nie spał w nocy. Widział to i przez myśl przeszło mu, czy on też
tak wyglądał? Utkwił swoje spojrzenie w
Billu, który ociężale się wyprostował, cały czas spoglądając na Toma. Milczał.
Nie wiedział czy Bill chciał mu cos powiedzieć, czy może tak po prostu… czekał
na niego?
- Stało się coś, Bill? – chłopak dostrzegł w głosie Toma,
tak bardzo zapomnianą nutkę troski. Lubił, gdy mogli troszczyć się o siebie tak
po prostu, z każdego powodu. Dawno tego nie robili. Każdy żył swoim życiem,
pędząc i nie zwracając uwagi na drugiego. Świętowali razem tylko, gdy opijali
kolejną statuetkę. Teraz po nieprzespanej nocy, z milionem niewygodnych myśli w
głowie czuł, że jego Tom na moment wrócił. Nie wiedział tylko na jak długo.
- Tom, wszystko w porządku? Jesteś jakiś nieswój. –
chłopak uśmiechnął się smutno i włożywszy ręce do kieszeni, spuścił głowę
potrząsając nią lekko. Bill czekał na niego. Martwił się. Dotarło do niego, że
między nimi działo się coś, co w tym momencie zależało tylko i wyłącznie od
nich. Mogli spaść całkiem na dno, albo odbić się od niego. Razem, albo osobno.
Na myśl o tym drugim, coś przewróciło mu się w żołądku. Nie chciał żeby Bill
się martwił. W końcu razem mieli iść przez noc.
- Wszystko pod kontrolą braciszku. Mały moralniak, już mi
mija. Musisz się wyspać, bo marnie wyglądasz. - Posłał mu kolejny przygaszony
uśmiech i poklepawszy go po ramieniu, zniknął w swoim pokoju. Widząc zamykające
się drzwi, Bill chciał wejść i powiedzieć Tomowi coś. Cokolwiek, choć w gruncie
rzeczy nie wiedział co. Jego otwarta dłoń zawisła tuż nad klamką, wstrzymał
oddech i zacisnął ją w pięść. Nie potrafił. Nie tylko Tom uciekał. Oparł się
plecami o drzwi i zsunął się po nich, siadając na podłodze.
Zamknął za sobą drzwi i kiedy już to zrobił nagle poczuł,
że nie powinien tak zakończyć tej rozmowy. Odwrócił się gwałtownie i już prawie
nacisnął klamkę, ale zatrzymał rękę w połowie drogi i zaciskając dłoń w pięść,
cofnął ją. Ciężko wypuścił powietrze z płuc i oparłszy się o drewnianą
powierzchnię, osunął się po nich na podłogę.
A ciszę rozdzierała bolesna pustka.
*
Trzymała głowę na klatce piersiowej Paula, wtulając się w
niego najbardziej jak mogła. Chłopak okalał ją ramionami, sprawiając, że czuła
się całkowicie bezpiecznie. Przymykając powieki słuchała rytmu jego serca. Paul
był osobą jakiej nigdy wcześniej nie znała. Wzorowy student historii sztuki.
Syn ludzi z wyższych sfer. Jego tata był politykiem, a mama rzecznikiem
prasowym. Był osobą o jakiej nigdy nie śniła. Nienagannie wychowany,
kulturalny, inteligentny i dowcipny, a w dodatku przystojny. Chłopak jakiego
nigdy nie spotkałaby na mieście, albo w szkole. Stanowił idealną partię. Choć
nie myślała jeszcze o wychodzeniu za mąż, wiedziała, że Paul byłby idealnym
kandydatem. Dbał o nią i traktował, jak królową. Często zaskakiwał ją jakimś
drobiazgiem, albo kwiatkiem. Nieraz wydawało się jej, że czytał w jej myślach. Westchnęła
i pogładziła dłonią go po brzuchu. Poczuła, że się uśmiechnął i mocniej ją do
siebie przytulił. Byli w jego luksusowym mieszkaniu i leżeli na jego super
wygodnej sofie. Wszystko było takie ładne i piękne, że zdawało się jej, że nie
pasowała do tego cudownego świata. Ona i jej przeszłość. Liv będąc teraz
ustatkowaną i ułożoną uczennicą ostatniej klasy gimnazjum, jeszcze kilkanaście
miesięcy wcześniej była zupełnie nieułożoną i nieustatkowaną krnąbrną
dziewuchą, jak określała ją wychowawczyni. Miała problemy w domu, nie mogła
dogadać się z rodzicami, w szkole i nawet z policją. Raz skończyło się w
areszcie za brawurową jazdę na deskorolce i naruszenie mienia publicznego,
czyli kwiatków w rabatce przed urzędem skarbowym. To nie był bunt. Gdyby nie
problemy w szkole, w domu nie spierałaby się z rodzicami. Taka po prostu była.
Najpierw robiła potem myślała. Była dumna i zadziorna, pewna siebie i wgadana. Bywała
wszędzie ze wszystkimi i nigdy nie brakowało jej tam, gdzie coś się działo. Nie
umiała usiedzieć w miejscu i często musiała potem za to słono płacić. Wszystko
zmieniło się, odkąd poznała Paula. Wkraczając do jego wzorowego świata, gdzie
wszystko jest poukładane, ma swoje miejsce i czas, postanowiła, że temu
dorówna. Skończyły się wypady i szalone eskapady, nawet deskorolka wylądowała w
szafie. Zaczęła się wzorowo uczyć i zbierać same pochwały. Stała się Liv Hannah
jakiej nie powstydziłby się nikt, w szczególności rodzice. Z Paulem zaczęła
wieść zupełnie inne życie. Zamiast na koncert rockowy szli do kina. Zamiast na
imprezę, to na spacer albo kolację do jednej z najlepszych restauracji w
mieście. Paul ogólnie był zdecydowanym domatorem. Nie lubił tłumów, obcych,
nawet znajomych nie miał zbyt wielu. Wychowywany pod kloszem rodziców, bywał na
bankietach, będących szczytem jego rozrywki. Grywał w golfa i w tenisa. Znał
cztery języki i był w tylu krajach, ile ona odwiedziła palcem po mapie. Ich
światy były diametralnie inne. Oni byli diametralnie inni. Mimo tego Paul był
jej swojego ratunkiem. Wyciągnął ją ponad powierzchnię. Wcześniej tak go nie
postrzegała. Na początku był kumplem, a potem przyjacielem, a jeszcze później
niepostrzeżenie kimś całkiem bliskim, kto pokazał jej zupełnie inne życie.
Gdyby nie poznała go, nadal wiodłaby szalone życie, nie zastanawiając się co
mogło być jutro. W tej chwili jej jutro było całkiem zaplanowane. Chwilami
przerażało ją to. Chwilami miała wrażenie, że dusiło ją to wszystko, to całe
nowe życie. Zdając sobie sprawę, że wszystko teoretycznie było przesądzone,
chciała spakować torbę, wepchnąć do niej Scarlett, gdyby zechciała protestować
i uciec daleko. Zostać jej menagerem, pomóc zrobić jej karierę i odciąć się od
wszystkiego, być wolną. Jednak zaraz
odganiała takie myśli i przyprowadzała się do pionu. Miała to o czym wcześniej
mogła tylko marzyć. Miała stabilizację, bez której nie utrzymałaby się na
powierzchni. Nie miała prawa narzekać. Z Paulem mogły ją spotkać tylko same dobre
rzeczy. W końcu kochał ją i chciał jej dobra. Nie mogła tego nie doceniać. Paul
nie był człowiekiem bez wad, ale na tle jej niedoskonałości wydawały się
całkiem niknąć. Nie miały najmniejszego znaczenia. Ukokosiła się wygodniej przy
jego boku i podparłszy się na łokciu nachyliła się nad Paulem i namiętnie go
pocałowała. Tak jakby chciała mu wynagrodzić swoje myśli. Chłopak uśmiechnął
się i wciągnął Liv na siebie. Uśmiechnęła się i zagryzając dolną wargę, ujęła
jego twarz w dłonie i znów pocałowała.
- Paul, zróbmy coś. – szepnęła mu do ucha, kątem oka
spoglądając na niego.
- Co? – wymruczał, mocniej ją do siebie przytulając.
Wcale nie miał ochoty nic robić, ani nigdzie się ruszać. Czasem denerwowała go
ta przesadna energia Liv, ale była zbyt urocza, by mógł się z nią kłócić o
cokolwiek, po prostu starał się jak mógł stopniowo ją temperować i chyba mu się
udawało. Była jego kaczuszką, która z każdym dniem stawała się piękniejszym
łabędziem. Nawet spodobała się mamie, a to coś znaczyło.
- No chodźmy gdzieś, do kina, do parku, do mnie,
gdziekolwiek. Nie nudzi Cię siedzenie w domu?
- Z Tobą, nie.
- Paaaaul.
- Liiiiv?
- Jesteś okropny.
- Za to mnie kochasz. – pokręciła głową teatralnie
wywracając oczami. Jakoś się złożyło, że wykręciła się od odpowiedzi. Klepnęła
go lekko w klatkę piersiową i wstawszy, stanęła na podłodze. Poczuła
nieoczekiwany wywrót w żołądku. Musiała czymś zając ręce. Podeszła do kominka i
wzięła aparat. Paul posiadał taki o jakim ona od zawsze marzyła. Nie mogła
prosić rodziców o taki. Nie mogła i nie chciała obarczać ich ceną swoich
marzeń. Doskonale wiedziała, już wiedziała dzięki Paulowi, że nie zawsze
powinna odbierać ich dosłownie. Nauczył ją symboliki postępowania rodziców i
łatwiej jej było się z nimi porozumieć. Chociaż często działo się to wbrew
niej, chociaż często gryzła się w język i szła na kompromis wiedziała, że tak
powinna. Nauczyła się ważyć sytuacje na takie, w których mogła pozwolić sobie
na wybór oraz takie, w których postępowanie było z góry założone. Paul ją tego
nauczył. Dzięki temu, że próbowała ich rozumieć, postanowiła, że nie będzie
wymagała od nich czegoś, czego dać jej nie mogli. Włączyła go i na przekór jego
minie i przeczącemu kiwaniu głowy, pstryknęła pierwsze zdjęcie. Uwielbiała
fotografię. Kochała uwieczniać wszystkie ulotne chwile. Zwłaszcza te
najszczęśliwsze, by mogła je zatrzymać na zawsze. By mogła pamiętać o nich,
spoglądając na zdjęcia, zawsze wtedy, kiedy było źle.
- Liv, nie. – dziewczyna z przekornym uśmiechem dalej
robiła zdjęcia, krążąc wokół sofy, na której już teraz siedział Paul. Nie
lubiła, gdy był taki sztywny. – Liv, wiesz, że tego nie lubię. – jego ton stał
się chłodniejszy, a twarz przybrała poważny wyraz. Nie lubił, gdy robiła coś
czego nie mógł skontrolować, coś wbrew jego upodobaniom. Lubił swoja malutką
Liv, która tylko przy nim czuła się pewnie. – Liv. – westchnęła i wyłączyła
aparat. Poddała się. Znów, a jej żołądek wykonał kolejne kilka obrotów. Umysł
kazał sobie iść. Zaś serce…? Wolała nie słuchać, co mówiło. Odłożyła aparat i
usiadła na sobie obok Paula. Uśmiechnął się czule i objął ją ramieniem.
Zadziwiające, że tak nagle znów nabrał humoru. Wolała nie roztrząsać. Wbiła się
w oparcie i pozwoliła, by objął ją szczelniej, bliżej przysuwając do siebie. W
końcu przecież była szczęśliwa.– Może obejrzymy coś?
*
Para unosiła się znad kubka pełnego gorącej kawy.
Scarlett pieczołowicie odmierzywszy ilość cukru i śmietanki, dokładnie wszystko
wymieszała. Patrzyła jak ciecz wiruje, najpierw szybko, a potem coraz wolniej i
wolniej. Tak jak wirowało jej życie. Nawet nie zauważyła, kiedy do kuchni
weszła mama. Zorientowała się dopiero, kiedy Sophie odkręciła wodę. Spojrzała
na nią i upiła łyk kawy. Kobieta chwilę krzątała się po kuchni, nagle
zatrzymała się na wprost Scarlett i spojrzała na nią uważnie.
- Dzwonili ze szkoły. – Ciało dziewczyny zalała gorąca
fala, a zaraz po niej całkiem lodowata. Nie pozwoliła po sobie poznać
zdenerwowania. Powoli przeniosła wzrok na matkę i prychnęła;
- Dziwne, że dopiero dzisiaj.
- Scarlett, to nie jest śmieszne.
- Przecież się nie śmieję. – rzuciła lekceważąco i
wyprostowawszy się, opadła na drewniane oparcie krzesła. Zdawała sobie sprawę,
że taka zagrywka mogła działać tylko na jej niekorzyść. Jednak nie umiała nie
odeprzeć ataku, choćby najmniejszego. A tak się właśnie czuła, zaatakowana. Nie
potrafiła inaczej odbierać słów Sophie. Zawsze zdawało jej się, że były pełne
pretensji i surowości. Była bardzo praktyczna i zachowawcza, umiała wszystko
racjonalnie wytłumaczyć i nigdy nie próbowała wmawiać córkom, że życie cos samo
im da. Zawsze powtarzała, że same muszą walczyć o siebie. Scarlett czasem
odnosiła wrażenie, że mama chce w tym utwierdzić bardziej siebie niż je.
Wiedziała, że gotowa była wytoczyć każdą artylerię. Wiedziała, że czekała ją
ciężka przeprawa, ale w głębi duszy liczyła, że jakoś ugada się z mamą. W końcu
to była jej mama.
- Pamiętasz, jaka była umowa. Musisz mieć zaliczoną
matematykę. – sam ton Sophie odarł Scarlett z ostatniej nadziei, ale
postanowiła walczyć. Tak jak miała w zwyczaju. Zawsze i o wszystko. Tak jak
uczyła ją mama. Wzięła głęboki oddech.
- Wiem mamo. Wiem i o niczym innym nie myślę,
przynajmniej od początku roku szkolnego. Staram się, próbuję, ale ta stara
prukwa mnie nie lubi. Robi wszystko, żeby mnie usadzić, ale Ty mamo widzisz
tylko jedną stronę. Skupiasz się tylko na tych nieszczęsnych ocenach, nie
widzisz, że się staram. – próbowała być jak najbardziej opanowana, próbowała
przybrać jak najspokojniejszy ton, próbowała przeskoczyć samą siebie, ale z
każdym słowem wydawało jej się to bardziej niemożliwe. Sama Sophie zdawała się
jej to uniemożliwiać.
- W końcu liczy się efekt. Scarlett próbujesz się teraz
wybronić. Umowa jest umową. Wszystko zależy od Ciebie.
- Gdyby zależało
ode mnie, to nie musiałabym się o nic martwić. – spojrzała mamie głęboko w
oczy. Choć dzieliła je duża przestrzeń chciała tym spojrzeniem pokazać, że
naprawdę jej zależało, że mówiła prawdę. Ukorzyła się przed nią, a ona nie
potrafiła tego docenić. Poczuła złość. Miała ochotę wszystko jej wykrzyczeć,
ale jeszcze się wstrzymała. Jedynie zacisnęła dłonie w piąstki, na tyle mocno,
że wbiła sobie paznokcie w miękką skórę. – Wiesz co, mamo? – koniuszkiem języka
zwilżyła swoje spierzchnięte wargi. – Ty po prostu nie chcesz, żeby mi się
udało. – wstała z krzesła, chwytając kubek. Czuła gorycz i to nie przez kawę. Miała
wrażenie, że odbijała się ze skrajności w skrajność. Myślała, że mama będzie
inna. Chociaż raz. Myliła się. Sophie nigdy nie zmieniała zdania, więc dlaczego
miałaby to zrobić teraz? Minęła ją i wstawiła kubek do zlewu. Kobieta w
milczeniu przyglądała się jej, dopóki nie doszła do drzwi. Tam ją zatrzymała.
- Jak możesz, Scarlett? Nawet gdybym nie chciała, żeby Ci
się nie udało, to nie pozwoliłabym Ci pracować w klubie przed osiągnięciem
pełnoletniości. Nie zganiaj na mnie. Sama zawaliłaś sprawę. – wzruszyła
ramionami.
- A Tobie dziwnym trafem nie jest, ani trochę szkoda! To,
że Tobie się nie udało i musiałaś poświęcić pasję dla rodziny, to nie znaczy,
że musisz odgrywać się na mnie. Nie ja
zepsułam Ci życie. Nie musiałaś rodzić, ani mnie, ani Liv. Sama wybrałaś. –
syknęła. Jednak nie wytrzymała. Mama była taką osobą, z którą nie potrafiła nie
walczyć przy każdej sposobności. Jeśli chciała, a bywało tak rzadko, zaciskała
usta i nie mówiła nic. Jednak nie mogła zdzierżyć, nie mogła i nie umiała
pozwolić na to, by mama miała nad nią przewagę. Samoistny instynkt
samozachowawczy. I często bywało jak teraz, że źle na tym wychodziła.
- Irytujesz mnie, Scarlett! Zaczynasz przeginać. Nie
szanujesz mnie i wcale mi się to nie podoba! – rzuciła ścierkę i przeszedłszy
całą długość kuchni, stanęła naprzeciw córki. Była odrobinę niższa, więc
wyprostowała się najbardziej jak umiała i uniósłszy głowę spojrzała w oczy
dziewczyny. Brunetka lekko zmrużyła swoje, czekając na dalszy słowotok. –
zachowujesz się skandalicznie, ostatnio mamy z Tobą same problemy. Zmieniłaś
się. Nie tylko nie możemy się z Tobą dogadać, ani nad Tobą zapanować. W
dodatku, jak Ty się prowadzisz? Jak Ty wyglądasz? – Sophie wyraźnie się
rozemocjonowała, a na jej piegowate policzki wstąpił szkarłatny rumieniec. Za
to Scarlett przeczekawszy, aż mama skończy, nabrała powietrza do płuc i
uśmiechnęła się zjadliwie.
- Tu Cię boli tak? Co robię i jak wyglądam? Też kiedyś
taka byłaś. Piękna, młoda i z wieloma perspektywami na przyszłość. Miałaś przed
sobą wszystko, ale wpadliście i się skończyło. Już nie byłaś tą rozchwytywaną
przez wszystkich świetnie zapowiadającą się gwiazdką. Zgasłaś zanim zdążyłaś
zabłysnąć. Przykro mi mamo. Żeby nie powiedzieć, żal mi Ciebie. Odebrano Ci
coś, a teraz chcesz odebrać to mnie, bo walczę. I będę dopóki wystarczy mi sił
i pomysłów. Będę sobą i nie pozwolę Ci odebrać sobie tego, co jest tylko moje.
Nie odbierzesz mi pasji. Nie pozwolę, żeby głupia matematyka zamknęła mi drogę
do szczęścia. Będę śpiewała, nawet jeżeli miałabym to robić wbrew Tobie! Aha i
mów za siebie i nie asekurują się tatą. –
wyrzuciła na jednym wdechu i nie zważając na to czy Sophie coś jeszcze mówiła,
odwróciła się na pięcie i poszła do swojego pokoju. Kobieta stała osłupiała i
patrzyła przed siebie, gdzie jeszcze przed chwilą jej wzrok napotykał Scarlett.
Nico wszedł do kuchni i stając przed żoną, uśmiechnął się pobłażliwie.
- Zupełnie jak Ty. Tak samo uparta. – pokręcił głową - Wiesz,
że najpierw zrobi wszystko, żeby śpiewać, a potem zajmie się tą matmą?
- Wiem, ale konsekwencja…- westchnęła ciężko. Nico podszedł
bliżej i mocno objął żonę. Sophie wtuliła się w jego silny tors i objęła go
rękoma. Pocałował ją w czubek głowy i wsparł na nim brodę.
- Chcesz dobrze, ale krzykiem nie zawsze można wszystko
osiągnąć i wiem, że nie możesz zdzierżyć tego, że jest taka zawzięta, ale ma to
kropka w kropkę po Tobie. Dlatego jest wam tak trudno. Powinniśmy być z niej
dumni, ale musi poprawić matmę. Pójdę do niej. – ujął buzię Sophie w dłonie i
czule musnął jej wargi. Choć minęło już tyle lat, nadal kochał ją tak samo
mocno. Choć nie raz musiała z nią walczyć, z jej upartością, z jej widzimisie,
z całą jej trudnością, to i tak kochał tą walkę. Sophie w swojej delikatności
był niezwykle dzielną i wspaniałą kobietą. Poświęciła wszystko dla swoich
miłości, a potem poświęciła nawet miłość. Cenił ją i był szczęśliwy, że była
jego żoną. Jednak nie potrafił przyjąć tego, że i ona nie umiała przyjąć
swojego własnego poświęcenia. Czasami miał wrażenie, że miała pretensje do
całego świata, że jej życie potoczyło się nie tak jak chciała. Nie tak jak
chcieli. Jednak on pogodził się z rzeczywistością. Przyjął do wiadomości to, że
w ich idealnym planie znalazła się luka. Zostawił marzenia i podjął walkę z
rzeczywistością. Ona też podjęła, ale potykała się. Zmuszony był na to patrzeć
i nie mógł jej pomóc, nawet, gdy prowadził ją pod rękę. Nawet wtedy nie umiał
jej do końca ochronić. Tak jak teraz. Bywały dni, kiedy zdawała się żyć chwilą,
a bywały i takie, kiedy przeszłość dopadała ją, boleśnie raniąc w samo serce.
Bolało go, że najczęściej wtedy cierpiały ich dziewczynki. Niewinnie i
nieświadomie, bo przecież nie znały ich przeszłości. Wiedziały tylko, że też kiedyś mieli marzenia. Westchnął i
czule pogłaskawszy ją po plechach, wypuścił ją ze swoich objęć i poszedł do
pokoju Scarlett.
Leżała na łóżku wpatrując się w sufit. Czarne jak smoła
włosy, frywolnie rozsypywały się na pościeli. Raz po raz wzdychała i w myślach
liczyła ile czasu zostało jej do wyjścia. Tak samo było w każdy piątek. Po
powrocie do domu tylko odliczała, kiedy znów miała wyjść do klubu. Słysząc
szelest otwieranych drzwi podniosła się lekko, a widząc w nich tatę, znów
opadła na poduszki. Bez słowa podszedł do jej łóżka i usiadł na nim.
- Znów będziesz rozjemcą? – nie spoglądając na Nica,
twardo patrzyła w sufit. Wiedziała, że samo spojrzenie taty wystarczyło, by jej
bojowość spadłą do zera.
- Zaraz rozjemcą. Słyszałem waszą rozmowę i przyszedłem
powiedzieć Ci co myślę.
- Kazanie? – nadal mówiła do sufitu. Nico uśmiechnął się
ciepło patrząc na jej zaciętą minę i pokręcił głową. Niezależnie, czy Scarlett
miała pięć, dziesięć czy prawie osiemnaście lat jej buzia była tak samo słodka,
gdy się dąsała. Chciała być groźna, ale tylko wywoływała uśmiech na jego
twarzy. I niezależnie od tego była jego małą córeczką. Tylko już trochę dorosłą
i jak dla niego, za bardzo samodzielną.
- Nie. Moja ocena sytuacji, ale wolałbym, żebyś
rozmawiała ze mną, a nie ze sufitem. – nie wytrzymała. Na jej buzię wpłyną
delikatny uśmiech, który bardzo szybko zastąpiła poważną miną, ale i tak nie umknął Nico. Spojrzała na tatę,
lokując swoje spojrzenie na jego błękitnych tęczówkach. Spojrzenie
odziedziczyła właśnie po nim. Tak samo sile w swoim uroku, tak samo
hipnotyzujące.
- Mama jest mamą i to nie podlega dyskusji, dla niej
liczą się fakty. Zrób choćby mały krok do przodu, a to doceni. Ja nie wątpię w
to, że się starasz, ale… zrozum też nas. Musimy dopilnować, żebyś miała
zapewnioną przyszłość.
- Tato, ja mam zapewnioną przyszłość. Będę śpiewać. – jej
determinacja była mu tak bardzo bliska. Tak doskonale pamiętał swoją wiarę,
swoje marzenia i swoją pewność. Nie chciał, żeby upadła. Tak jak on upadł.
- Scarlett.
- Nie kończ. Wiem. Zaraz wychodzę do klubu. Tam
przynajmniej we mnie wierzą. – podniosła się na posłaniu i wstała z niego drugą
stroną, obchodząc tatę naokoło. Była wyprostowana i nosiła lekko uniesioną
głowę. Zupełnie jak Soph…
- Ja wierzę, ale zawsze musisz mieć plan B.
- Wy nie mieliście.
- Racja. Nie chcę, żebyś powieliła nasz błąd. Nie chcę,
żebyś cierpiała. Wystarczy, że sam posmakowałem złamanych marzeń.
- Może kiedyś mi powiesz, jakie one były.
- Kiedyś na pewno. – otworzyła szafę i bezmyślnie
przerzuciła w niej kilka ubrań. Wstał i podszedł do niej. Przytulił ją i
pocałował w głowę. – Wierzę w Ciebie. – potem bez słowa wyszedł z pokoju.
Naprawdę wierzył w Scarlett. Tak samo mocno w to, że zrobi wszystko, by dopiąć
swego, jak i w to, że pokona wszystkie przeciwności z matematyką na czele. Uśmiechnął
się lekko i krokiem salsy płynnie doszedł do schodów. Wierzył.
*
- Nie występujesz dzisiaj, ani jutro, ani za tydzień. –
humor jaki miała wchodząc do garderoby prysł jak bańka mydlana. Gwałtownie
zatrzymała się w miejscu, bojowo zakładając ręce na biodra. To jej się
zdecydowanie nie spodobało.
- Jak to?
- Twoja mama rozwiązała umowę. Była tutaj dzisiaj rano.
- Nie mogła. – zrobiło jej się nienaturalnie gorąco.
Serce zaczęło walić jak oszalałe. Opuściła ręce wzdłuż ciała i zacisnęła dłonie
w pięści.
- Przykro mi Scarlett. Nie powiem, żeby Twoje odejście
zadziałało na moją korzyść, ale Twoja matka miała do tego prawo, póki nie
będziesz pełnoletnia. – mężczyzna wzruszył ramionami robiąc trochę zniesmaczoną
minę.
- Karl, nie możesz. – warknęła. Czuła, że grunt ustępował
jej pod nogami. Wewnątrz zaczęła cała dygotać. Nie wiedziała czego się chwycić.
Jakiego użyć argumentu. Śpiewanie w klubie było jej jedynym dotychczasowym
sensem. Miała cichą nadzieję, że usłyszy ją tam ktoś, kto się liczył, kto mógł
jej pomóc, a teraz… teraz czuła się spanikowana. Twardo patrzyła na mężczyznę
stojącego przed nią. Karl był może około czterdziestki, jednak wyglądał na
znacznie mniej był zadbany i kulturalny. Oferował jej dobre warunki, a ona jemu
promocję lokalu. Jego klatka piersiowa szybko unosiła się i opadała, mocno
zarysowując się pod obcisłym t-shirtem, stanowiącym dobre połączenie z równie
dobrze skrojoną marynarką. Miał zasady i postępował według zasad.
- Mogę i muszę. Nie mogę zatrudniać Cię bez jej zgody.
Przykro mi, Scarlett…
- Więc mnie nie zatrudniaj. – zrobił zdziwioną minę. –
Tylko pozwól mi śpiewać. - jedyne co przyszło jej do głowy. Mogła tam pracować
za darmo, byleby tylko pozwolił jej dalej tam śpiewać. Gotowa była na każde
poświęcenie. Gotowa była na walkę z każdym, kto stanąłby na jej drodze.
Spojrzała mu w oczy i z ogromnym naciskiem, dodała. – Proszę. – Przyglądał się
jej, jakby zobaczył coś dziwnego. Nie mógł znieść tego jej turkusowego
spojrzenia. Miała niezwykłe oczy. Raz błękitne, a raz niemożliwie turkusowe.
Biła z nich niemożliwa determinacja. Determinacje przemieszana z prośbą.
Malował się w nich smutek. Zniknęły z nich iskierki. Nie chciał, by zniknął z
nich i blask. Scarlett miała potencjał. Zdążył poznać ją odrobinę i choć tego
nie okazywał, gdzieś tam w środku chciał, żeby się jej udało. To pomogłoby i
jemu. Z jego restauracji wyszłaby gwiazda. To przecież coś.
- Niedługo kończysz osiemnaście lat. Chyba nie stanie się
tragedia, jak zostaniemy na starych zasadach, ale ja Twoja matka mnie dopadnie…
- Biorę to na siebie. – jej buzia pokraśniała radością.
Posłała mu ostanie spojrzenie i zdejmując kurtkę ruszyła w stronę toaletki.
Widział ją już pięć razy i za każdym razem była inna. Począwszy
od melancholijnej romantyczki raczącej swoim słodkim głosem przy
akompaniamencie fortepianu, do drapieżnej kocicy, takiej jak dzisiaj, seksownej
i pełnej drapieżnej zmysłowości. Zastanawiał się czy dobierała piosenki do
nastroju, czy była tak bardzo zmienna. Uwodziła. Spodobała mu się od samego
początku i najdziwniejsze dla niego było to, że będąc tak blisko była mu
całkiem odległa. Nie znał jej imienia, nie wiedział nic. Wychylając kolejne
szklaneczki whisky miał coraz bardziej bujne myśli. Wiedział, że śpiewała w
lokalu, w którym lubił pić. Nic więcej. I właśnie to zdawało mu się całkiem
paradoksalne. Miał setki kobiet, które pragnął. Wszystkie były w zasięgu jego
ręki, kiedy tylko zechciał i wreszcie trafiła się jedna, która chyba była tą
niewielu najbardziej zjawiskowych i była całkowicie niedostępna. Jedynym co
mógł to widywać ją co piątek, sobotę i niedzielę w tym lokalu i słuchając jej,
snuć swoje wyobrażenia, a wyobraźnia już nie raz płatała mu figle. Patrzyła na
niego. Widział to. Wychwytując jej spojrzenie uśmiechnął się zniewalająco i
wypił na jej zdrowie.
Stwierdziła, że Tom chyba stał się stałym klientem.
Przyszedł już któryś raz z rzędu powielając swój rytuał. Za każdym razem
kończyło się tak samo. Za każdym razem jej się przyglądał i za każdym razem pił
na jej zdrowie, bynajmniej tak to wyglądała. Jedna kolejka. Będąc zadowoloną,
że mogła śpiewać dla kogoś takie jak Tom Kauliz, jednocześnie przerażało ją to
co działo się z nim. Przerażały ją ilości wypitej whisky, szara cera i
zapadnięte policzki. Przerażały ją te kobiety, z którymi wychodził. Choć nie
musiało ją to ani trochę obchodzić, poczuła, ze nie mogła obojętnie przejść
obok niego. Nie była to chęć zaistnienia, ani torowanie sobie drogi. Myśląc o
nim nie myślała o tym kim jest. Bała się coraz bardziej o to jaki jest.
Znów wyszedł żegnając ją smutnym uśmiechem.
OdpowiedzUsuńDunst
23 listopada 2008 o 23:05
Jakby nie było, na byciu pierwszą w komentarzach nigdy mi jakoś przesadnie nie zależało, więc ociągałam się chwilę [ całe 17 minut! ], ale ta pustka świeciła mi po oczach, więc skomentowałam. ^^Dobra, nie przedłużam sztucznie, bo znów mi ta strona wordowa wyjdzie. ^^ I ja wiem, Dark, że Ty przeciwko nic nie masz, ale to tak dziko troszkę. ;D Także… skupię się na sednie sprawy, tj. odcinku numer dwa.Tom i Emily. Nie chciałabym się powtarzać, a wszystko przekazałam Ci już na gadu, więc siłą rzeczy wyjdzie krótko. Ona, łudząca się, że będzie tą jedną spośród wszystkich, którą zauważy. Nie pokocha czy polubi, a zauważy. Jedyną, której nie potraktuje jak wszystkich przed nią i wszystkich po niej. Jedyną, na którą spojrzy jak na człowieka, a nie obiekt żądzy. Chciała być wyjątkowa i choć wiedziała, że to niemal niemożliwe, wciąż się łudziła. Do ostatniej chwili chciała zatrzymać go przy sobie, bo wtedy była szansa, że czymś wyróżni się z tłumu jego kobiet. Chciała nawet pomóc; pokazać inną stronę życia. Zastanawiam się tylko czy w pełni była świadoma tego, co mu proponuje. Czy znała sens słów tak głębokich, jeśli tylko mają odpowiednie podparcie. Czy gotowa była oddać mu coś więcej niż jeden wieczór? Tak jej się wydawało. Był jej zachcianką, tu i teraz, lecz co z życiem zwykłych śmiertelników? Co z rzeczywistością, która przytłaczałaby ich oboje? Kim by się stała, gdyby zaufał jej pustym słowom? I ile wytrzymała by w jego świecie. Może się mylę, ale wydaje mi się, że nie dałaby sobie rady. Chwilowa euforia i chęć niesienia pomocy zgasłyby tak, jak gaśnie Tom, jednak o wiele szybciej.Gniewny zawód. Czy gdyby chciała mu pomóc, tak na prawdę, w pełni świadomie, byłaby rozgniewana czy zawiedziona? Myślę, że smutna a jednocześnie zawzięta i pełna wiary, że jednak jej się uda. Że jedna porażka nie przeważyła szali.Tylko właśnie chodzi o to, że nie wierzyła. Chciała pomóc, nie wiedząc co oferuje.A on? Zimny i bezduszny, przekonany o tym, że nikt nigdy nie zdoła go zmienić. Naiwnie trzymający się przekonania, że zły świat, który go otacza, zły musi pozostać na zawsze. Nie zdaje sobie sprawy, że lodowy mur jaki wokół siebie stworzył zaczyna powoli topnieć, choćby wtedy, gdy pije jej zdrowie. Bo ona, dziewczyna pełna pasji i marzeń obali kiedyś ten mur i pokaże mu prawdziwy świat. Pokaże mu swój świat, w którym pomimo, że jest i dobro, i zło, to jednak panuje swoista równowaga. I wierzę, że swoim zapałem przypomni mu początku kariery, kiedy jeszcze chciał być kimś, a nie musiał.Liv. Wydaje mi się, że jest w klatce i jakby na to nie patrzeć, w tej klatce zamknęła się sama. Pozornie jest szczęśliwa, pełna życia i energii, a jednak coś ją przytłacza. Nowa ona. Nowa Liv, która ograniczona teraz pewnymi barierami nie może żyć jak kiedyś. Ściany klatki, wcześniej pięknej i ogromnej, której z początku nie zauważała, teraz zaczynają się zwężać. Powoli, z dnia na dzień zaczyna się dusić, zabierając kolejną cząstkę siebie. Tłumi odruchy i poddaje się zasadom, które sama sobie narzuciła, wkraczając do świata Paula. I zadaję sobie pytanie: świata lepszego, czy gorszego?Paul. Z początku wydał mi się całkiem w porządku, nawet mogłabym powiedzieć, że bardziej niż w porządku, a jednak jego zachowaniem zasiałaś we mnie ziarno niepewności, czy aby na pewno Paul ją kocha. Nie potrafię tego uzasadnić, chyba jeszcze nie, ale ta wątpliwość z każdą chwilą się nasila. Przeczytam jeszcze raz, z dystansu, może jutro. Przemyślę. I może wtedy do czegoś dojdę.Scarlett. Wierzę w nią, tak jak wierzy w nią jej ojciec. Widzę, że jest silna i szybko się nie podda. I trzymam za nią kciuki. Bo ona będzie walczyć do upadłego, byleby tylko sięgnąć własnych gwiazd. Będzie walczyć i mam nadzieję, że walkę wygra. Żałuję tylko, że na drodze do jej marzeń stoi głupi, szkolny przedmiot. Takie błahe, a jednak dla niej niewyobrażalnie znaczące…A Sophie. Cóż… choć nie pochwalam, to rozumiem doskonale.I czy ja wspominałam, że będzie krótko? Więc poprawka: miało być krótko. ^^ Jak widać, nie wyszło.Całuję,
~Agata
OdpowiedzUsuń23 listopada 2008 o 21:06
Włączyłam sobie Pink – I don’t believe you i tak sobie czytałam i czytałam i czytałam…. aż się skończyło. -.-Nie wiem czemu, nie wiem, ale czuję jakiś bliżej nieokreślony niedosyt. Spowodowany naturalnie tym postem. Tak mi brakowało Scarlett. Tak więcej bym jej chciała. Jakoś tak… „słowa nie potrafią tego wyrazić, co czuję” – posłużę się cytatem niejakiego Billa Kaulitza, na rozdaniu nagród VMA ’08. Ale wiesz do jakiego wniosku dochodzę?Że (tak, wiem, nie zaczynamy zdania od ‚że’) to chyba ta piosenka na mnie tak działa. Ogólne wrażenie jest takie jak zawsze. Świetnie opisałaś uczucia i w ogóle. Zaskoczył mnie ten opis seksu Toma z tą Emily. Ciekawe to było. :)Mam nadzieję tylko, że w następnym poście dasz mi trochę więcej Scarlett. :)No i wracamy do gry, zwanej „szkoła”.Kocham:*
~Katalin
OdpowiedzUsuń23 listopada 2008 o 20:53
To ja moge być trzecia. Ten opis Toma, który tak upada i Emily, która ma nadzieje na happy end uderzył we mnie tak bardzo, że nie cieszyłam sie z miziania. A nawet powiem,ze wrecz przeciwnie…Ty już wiesz dlaczego. Mam płaczliwy humor i jak czytałam to przy byle okazji chciało mi się wyć.A właczajac do tego ‚Do kołyski’ dżemu…Kochana, Ty potrafisz tak genialnie operować słowami, że za kazdym razem trafiasz do mnie i we mnie w taki sposob, ze nie wiem co powiedzieć. Za kazdym razem inaczej, za kazdym razem jeszcze bardziej niz poprzednio. A wiesz, kiedy opisywałas Liv i jej milosc, to tam padły takie słowa o menagerze. I to mi sie tak z nami skojarzyło, wiesz? Liv tonie w cudownej milosci, która wcale taka nie jest. A jezeli jest, to czy na pewno dla niej? Czy moze to wszyscy wokoł sa zachwyceni? Zresztą, miłosc polega tez na tym, ze nie zmienia się człowieka na siłe. A ona tak postepuje, wbrew sobie, zeby zadowolic innych, a nie siebie. Braterska miłosc miedzy Billem, a Tomem za kazdym razem wywołuje u mnie ciepło w okolicy serducha. Tak przyjemnie się czyta o tym, jak próbuja uratowac swoje relacje. A ta scena jak siedzieli po dwoch stronach drzwi…Nie mogłas tego zrobić lepiej. Z kolei Scarllet…Walczy o marzenia i to mnie tak bardzo ujmuje w niej. I kiedy okazało się, że matka rozwiązała kontrakt to autentycznie poczułam sie jakby to dotyczyło mnie. A kiedy czytałam o ojcu to miałam łzy w oczach. Bo zawsze o takim marzyłam…Zawsze sobie wyobrazałam, że takiego mam. Ze on się smieje, kiedy ja sie dasam, ze potrafi rozmawiać,ze jest taki cudownie kochany. Rozpisałam sie, ale to dlatego,ze tak duzo opisałas cudowych watkow, o których nie mogłam nie wspomniec. I zdaje sobie sprawe,ze napisałam same pierdoły, ale nie umiem tak pieknie przekładac mysli w zdania. Tak sie ciesze,ze mogłam choc na chwile przeniesc sie w ten inny swiat…Dziękuje…:*
~Anneliese.
OdpowiedzUsuń23 listopada 2008 o 23:42
Uwielbiam Verloren Prinz za takie posty. <3 Za każdą literkę, za każdy wyraz i za każde zdanie. Jest cudowny.
~Aveen
OdpowiedzUsuń24 listopada 2008 o 04:55
odcinek jest super.poczatek z Tomem jest taki, za jakiego siebie opisuje, ale dobrze,ze chociaz emily chciala to zmienic. no coz, nie udalo sie.on wie cojest dla niego dobre, a moze mu sie tylko tak zdaje?szkoda tylko scarlet, ale w sumie rodzice maja racje. chodz, moze znajda jeszcze jakies inne rozwiazanie, ktora dla wszystkich bedzie zgodne?czkam na next
~Traumfängerin
OdpowiedzUsuń24 listopada 2008 o 12:39
Odcinek niezwykle wielowątkowy. Sama chciałabym tak pisać.Gdy zaczęłaś pisać o Liv i Paulu, zaczęłam się cieszyć, że spotkała takiego faceta i że tak jej z nim dobrze. Ale im dłużej czytałam, tym mniej lubiłam Paula i coraz bardziej żałowałam Liv. Ten facet ma świetne zadatki na domowego tyrana, z super czystą kartoteką na zewnątrz. Gdy będzie miał 40 lat, żonę i trójkę dzieci będzie już na etapie albo bicia żony, a na pewno psychicznego jej maltretowania. Niemniej świetnie jak zwykle ich opisałaś i oddałaś ich osobowości na wielu poziomach. Mam nadzieję, że Liv się otrząśnie i w końcu zdecyduje odejść, choć znając życie, będzie się musiało stać coś naprawdę poważnego, co ją do tego zmusi. Sytuacja pomiędzy Scarlett i jej matką (Sophie! xD) ostra. Tu się powtórzę i znowu powiem, że doskonale wszystko opisałaś. Ale Sophie naprawdę jest nie w porządku, by swoją stratę niwelować poprzez mszczenie się na niczemu winnej córce. No, chyba że jest winna, bo istnieje. Wiem, że Sophie się wydaje iż tak trzeba, muszą być zasady itd., ale przecież to wszystko przykrywka dla jej rozgoryczenia i żalu. Nico… Chciałabym mieć kiedyś takiego męża, cudowny :). Czy mi się wydaje, czy jego marzenia miały coś wspólnego z tańcem?Gdy Scarlett dotarła do klubu i dowiedziała się, co zrobiła jej matka, ja miałam ochotę zrobić coś Sophie. No jak tak można! To było poniżej pasa i bardzo nie fair. W ogóle ona jest nie fair i nie stara się porozumieć z córką. Na koniec Kaulitzowie, a to dlatego, że zapomniałam, że byli przed Liv i Paulem ^^. Pięknie opisałaś tzw. scenę łóżkową. Ale najbardziej mi się podobało, a jednocześnie bardzo ich żałowałam i było mi smutno, gdy czytałam scenę po powrocie Toma do domu i to jak obaj chcieli coś powiedzieć, ale nie powiedzieli tylko siedzieli po obu stronach drzwi. Gdybyś jeszcze opisała, że dotykają się plecami, to bym już miała minę jak do płaczu. Krótko mówiąc, coś mnie ściskało w żołądku i było mi przeraźliwie smutno. Ale i to również doskonale opisałaś. Gdybyś idealnie tego nie opisała, niczego bym nie czuła. To uczucia nam mówią, czy ktoś dobrze pisze, czy nie. Piszesz wspaniale :*. A na koniec małe, nieśmiałe pytanie – Czy ta Traum z dedykacji, to ja ‚w skrócie’, czy ktoś inny? Bo przeszukałam na wszelki wypadek komentarze spod innych rozdziałów i nie było tam Traum, ale to nie znaczy, że takowej nie znasz. Jednak jeżeli to ja, to bardzo Ci dziękuję, a pełnię ewentualnych słów zachwytu dam Ci odczuć, jeśli się okaże, że to dla mnie, jeśli nie, to nie będę teraz ich pisać i robić z siebie idiotki ^^. Co do odp. na mój poprzedni komentarz – w tym rozdziale nie spotkałam się z nieodpowiednimi przecinkami :). Też mam nadzieję, że Twój scenariusz względem Toma jest daleki od rzeczywistości ^^. I bardzo mi miło, że uwielbiasz moje komentarze, bo ja mam tak z Twoimi :D.Całuję :*******
~panna P.!
OdpowiedzUsuń24 listopada 2008 o 18:03
Postaram się streścić.Wczoraj przeczytałam odcinek u Ciebie [ten 1]. Zabrakło mi słów. Stwierdziłam, że przed snem obmyślę co tu napiszę [zawsze tak robię jak mam takie sytuacje; rozważam wszystko na spokojnie, kiedy wszyscy śpią, a ja mogę sobie siedzieć i popijać w spokoju ulubione kakao]. Z racji, że nie szłam jeszcze spać to zabrałam się za odcinki u Dunst [do 3]. Po przeczytaniu miałam podwójną pustkę w głowie, że już zupełnie nie umiałam nic napisać. Postanowiłam zrobić to samo co z Twoim, przemyśleć.
Rano weszłam i do Ciebie i do niej. Już miałam pisać, kiedy patrzę…. Są nowe odcinki!Że do szkoły miałam na 11 to zabrałam się za czytanie. Padło, że najpierw będzie Dunst [Twoje wydało mi się dłuższe i nadal odnoszę takie wrażenie].Kiedy dotarłam do końca czwartego odcinka znowu nie umiałam nic napisać. Zajęło mi pół godziny napisanie i tak mało sensownego komentarza [i nie zbyt długiego! To przez to dobieranie słów, których mi brakowało!]. No ale udało się. Zawarłam mniej więcej to co chciałam zawrzeć.Przeszłam tutaj, na Prinza, przeczytałam. A kiedy skończyłam miałam nie większą pustkę jak po odcinku Dunst. Doszłam do stwierdzenia, że dziesięć minut nie wystarczy mi na napisanie komentarza, skoro u niej zajęło mi to pół godziny. Wyszło, że napiszę jak wrócę. Poszłam do szkoły i wiesz co? Twoje opowiadanie przez calutki dzień siedziało w mojej głowie, a ja próbowałam ubrać jakoś w słowa to co dzisiaj przeczytałam. Niestety, doszłam tylko do jednego pytania, które zadałam też Dunst. A tak naprawdę, to do dwóch.Czy Ty jesteś człowiekiem? Bo tak jak Dunst pasujesz mi bardziej na anioła. Anioła o tak samo wielkim talencie jak Dunst.Czy Ty i Dunst to nie jedna osoba? Czy naprawdę mamy na ziemi dwa anioły, czy mi się to tylko śni?Jesteście idealnymi pisarkami, które w niebywały sposób potrafią przekazać czytelnikowi takie same uczucia jakie odczuwają bohaterowie. Gdy oni są źli, to i w nas zbiera się złość. Gdy oni są smutni, to i nas opuszcza szczęście. Gdy oni są szczęśliwi, to i nas rozpiera radość. Mimo, że to wszystko trwa tylko krótką chwilę. Tylko tą małą chwilę do momentu, kiedy odcinek zostanie zakończony, a my będąc ciągle w stanie euforii oddamy swoją opinię w Wasze ręce i naciśniemy czerwony krzyżyk zamykając bramy tego magicznego świata. Tylko tą malutką chwilę to i tak jest to coś niezwykłego. Coś czego nie da opisać się słowami. Coś czego każdy może Wam zazdrościć. Wam obu, bo Wasze opowiadania są niepowtarzalne i tak bardzo niezwykłe, że aż trudno uwierzyć iż istnieją naprawdę.I powiem Ci coś jeszcze, co powiedziałam Dunst.Wydaj książkę. A jak już to zrobisz to ja będę stała na czele kolejki w księgarni w moim mieście i zakupię pierwszy egzemplarz tego arcydzieła. Bo w to, że będzie arcydziełem nie wątpię.No ale powróćmy do tej części.Tom. Żal mi go. I Billa też. Obydwoje zagubili się w swojej egzystencji. Zagubili się tracąc przy tym swoją braterską miłość i troskę. Cierpią przez własną głupotę. Chcieli dosięgnąć gwiazd, jednak kiedy to okazało się dla nich nazbyt realistyczne pożałowali swoich marzeń. Pożałowali tego, że zapragnęli być sławni. I tego, że dali się wciągnąć w grę show-biznesu. Gardzą sobą, ale nie umieją sie do tego przyznać. A to jest jeszcze gorsze…Liv. Ona… Wydaje się taka krucha… Zupełne przeciwieństwo Scarlett. Ta jej delikatność, ale i żądza robienia szalonych rzeczy idealnie współgra z zawziętością Scarl. Masz racje mówiąc w pierwszym odcinku, że one są jak ogień i woda. Ale wiesz czego im najbardziej zazdroszczę? Że mają siebie. Bo cokolwiek by się nie działo to są razem i się wspierają, a to jest najwspanialsze. Scarlett. Oh, ta Scarlett. Zawzięta laska mająca swój cel w życiu. Podziwiam ją za determinację i zawziętość. Oraz za to, że umie przeciwstawić się matce…. Choćby w sprawie klubu. Idealna bohaterka do ratunku Toma z otchłani nieszczęść w jaką wpadł. Kocham Prinza.Tak jak napisała Anneliese: ‚Za każdą literkę, za każdy wyraz i za każde zdanie. Jest cudowny.’Jest cudowny, ale tylko dlatego, że tworzysz go Ty, Dark. Jestem pewna, że w rękach innych osób nie byłby on tak doskonały jak w Twoich [może pomińmy Dunst, choć i ona z pewnością inaczej przekazałaby nam to co Ty przekazujesz] I za to mogę Ci dziękować ;*Do następnego ;*[gewohnheit.blog.onet.pl]
Usuń~Freiheit
OdpowiedzUsuń26 listopada 2008 o 22:37
Jedyne co mi przychodzi do głowy to to, że pięknie piszesz. Naprawdę cudownie i, do jasnej chol.ery, już zawsze będziesz mnie tak czarować, co?Ja Cię podziwiam za to, że tworzysz takie nieziemskie opisy. Chciałabym mieć choć odrobinę Twojego wyczucia, Tyci, tyci. Przez Ciebie wciąż podupada moja samoocena, zaraz będzie na minusie, no!
~Green.
OdpowiedzUsuń26 listopada 2008 o 13:06
Wszystkie się kłócą o miejsce, a ja jestem ostatnia, ooo! I nie płaczę z tego powodu :)Słonko ja tak bardzo dziękuję za dedykację. Sama nie wiem co powiedzieć.Minęły lata, przyszłe przyjdą, a ja będę z Tobą:*Tom mnie niepokoi. Zatraca się w sobie i nie może odnaleźć drogi powrtnej. Zgubił się. Czemu Scarlett mu nie pomoże? Tak by do siebie pasowali :DLiv znalazła chłopaka. Wszyscy są zakochani tylko nie ja. To nie fail. Ja się tak nie bawię. Kocham :*:*:*
~Black.
OdpowiedzUsuń28 listopada 2008 o 18:59
Cóż… hm… brak mi słów. Po prostu chciałabym kiedyś tak pisać jak Ty:);** No, a imię Emily dobrze mi się kojarzy – jakoś tak. I jeszcze, Tom ma fajnego brata. /1483-marzen. Aha i mój jest komentarz 90 xD
~Freiheit
OdpowiedzUsuń29 listopada 2008 o 13:51
Mam pytanie, a raczej sprawę do Ciebie. ;DCzy mogłabym użyć w swojej notce zdanie, które zawarłaś u mnie w komentarzu? `Niemoc wobec marzeń i drogi, którą wybrał i cofnąć się nie może.`? Oczywiście zamierzam je troszeczkę zmienić. Miałabyś coś przeciwko? ;>Wolę się zapytać, bo w końcu prawa autorskie. ^^
~Anneliese.
OdpowiedzUsuń5 grudnia 2008 o 22:58
Kocham te zdjęcie Toma w nagłówku. Moja tapeta na komórce! ;d
AliceW_
OdpowiedzUsuń27 marca 2009 o 18:23
Jestem zafascynowana, każde słowo wciąga w ich świat. Pięknie! ;)
~Minerre
OdpowiedzUsuń12 lipca 2009 o 17:36
Tom jest tu taki realnyyy… *.*Szkoda mi Liv. Szkoda mi jej, bo nie jest sobą.
~Kainka
OdpowiedzUsuń29 lipca 2009 o 00:10
Dobra, dobrnęłam do końca drugiego odcinka i jak na dzisiaj to koniec. Raczej, nie. Zważając na fakt, że jest minuta po północy, to powiem Ci szczerze, że wrócę tu koło 11 :D. I jeszcze trochę Cię pomęczę swoimi komentarzami pod każdą notką ;] Tak podsumowując wszystkie trzy odcinki, które do tej pory zdążyłam przeczytać, to powiem Ci tak zupełnie szczerze, że niezwykle mnie zaciekawiła historia Scarlett – dziewczyny kochającej śpiewać. Widzę to, czuję wręcz, jak ona to uwielbia. Jak by chciała stanąć na głowie, by wszystkie marzenia jej się ziściły. Życze jej tego, naprawdę. Podoba mi się to, że tak wiele wątków zaczęłaś. Liv i Paul – jestem ciekawa, co z nimi. Tom – kiedy obudzi się z tego transu i zacznie żyć, naprawdę żyć, a nie mieć namiastkę życia. Jego życie to taka rutyna, jak np. wstawania z łóżka. Każdy to robi rano. Albo kładzenie się spać ;]. Ach, wiesz co? Ale ja jestem głupia. Ale to już na serio. Czytam o tych ocenach Scarlett – ładne imię, kojarzy mi się z jakąś aktorką, ale nazwiska nie pamiętam tej aktorzyny – i sobie myślę, na co ona narzeka. Piątka, szóstka, to doskonałe oceny, wręcz szczyt moich marzeń, które nigdy się nie spełnią, gdy nagle w połowie drugiego odcinka sobie uświadomiłam, że to przecież nie Polska i tam oceny są na odwrót. O matko! Ja to jednak jestem wolno myśląca ;]. Tak nawiasem mówiąc, to matematyka jest zmorą uczniów – szczególnie moją. Taka czarna magia ;]. Pozdrawiam serdecznie ; ). No i do południa :D. O ile nic mi się nie stanie z Internetem, to na pewno tutaj zajrzę. Aha! Tak.. Ortografię masz opracowaną, ale z interpunkcją jest troszkę gorzej. No, ale cóż. Ja też czasami nie wiem, czy powinnam wstawiać przecinek, czy też nie ;]. Zresztą nie jestem idealna, jednak w niektórych miejscach mi brakowało przecinków ;].
~LadyxKate
OdpowiedzUsuń5 stycznia 2010 o 17:30
Cholera no komentarz mi się nie dodał. Nadrabiam powoli Prinza, choć teraz pod koniec semestru mam masakrę w szkole.Co ja tu pisałam…Aha.Ładna scena ero.tyczna na początku, choć żal mi tej dziewczyny, że jest tą „jedną z wielu”. Tom traktuje panienki jak przedmioty swego pożądania, co mi się bardzo nie podoba. Niech no go ta Scarlett najlepiej na wróci albo wyśle do zakonu.Liv jest nieszczęśliwa moim zdaniem, bo Paul ją ogranicza. Nie jest przy nim sobą…Chyba jednak przeciwieństwa nie zawsze się przyciągają.Rozumiem Scarlett, bo też miewam problemy z rodzicami i uważam, że dobrze, że daje śpiewa. Ona to kocha, jest wolna, śpiewając i powinna w tym trwać.Tom stałym klientem? No, no. Może coś z tego będzie, chociaż szkoda, że tak szybko ulega pokusom. Że w ogóle im ulega.
Siedzę na kwarantannie. I mam zamiar to wszystko przeczytać i cieszyć się 10 dniami izolacji XDDD Cieszę się, że sobie przypomniałam o tej historii, słodki losie znów mam 16 lat i się szczerzę do tego Twojego Toma. Boska sytuacja.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że u Ciebie wszystko w porządku,
ściskam,
Natalia.