Uśmiechając się szeroko, ukłoniła się nisko, nim
zbiegła ze sceny. Muzyka grała nadal, a wśród tłumów rozbrzmiewały owacje.
Publika skanowała jej imię, pragnąc więcej i więcej, a ona zatrzymując się, co
kilka kroków, odwracała się by pomachać do fanów. Wystarczyło, by uniosła lekko
rękę, a cały tłum eksplodował krzykiem. Przekrzywiła głowę, patrząc na fanów.
Uśmiechnęła się przekornie i ruszyła chwiejnym krokiem w stronę krawędzi sceny,
dając znak muzykom, by nie przestawali grać. Zaskoczyła ich. Nie po raz
pierwszy. Lubiła robić takie nieprzepisowe niespodzianki. Kołysząc się na boki,
uniosła rękę w górę i śpiewając machała nią do rytmu. Sala wybuchła nowymi
owacjami, a taka specyficzna energia rozrywała jej wnętrze. Muzyka ucichła, a
ona zakończyła występ zgrabną akrobacją głosową. Pomachała po raz ostatni i
tonąc w morzu braw, lekko zbiegła ze sceny. Kolejny udany koncert. Czuła się
spełniona, szczęśliwa w każdym możliwym tego słowa znaczeniu. Uczucie nie do
opisania, tak nierealne w swej prawdziwości, tak znane, a zarazem tak obce. Komuś
podała mikrofon, a innej osobie ręcznik, a z ktoś następny wręczył jej wodę.
Lekkim krokiem zmierzała do garderoby, zabierając ze sobą gratulacje i uznanie.
Uśmiechała się promiennie, nie czując zmęczenia, lekko stawiała kolejne kroki.
Tak samo miewało się jej serce; spokojne, wolne od wszelkich zmartwień,
wyrywało się jej z piersi. Choć powinna, wiedziała, że nie znała wcześniej tego
uczucia. Było jej z nim tak zwyczajnie dobrze. Choć znała doskonale wszystko,
co ją otaczało, jednocześnie miała wrażenie, że było zupełnie nowe. Odstawiwszy
butelkę na jakiś stolik, podwinęła wyżej rękawy koszuli i rozwiązała guziołek,
dotąd zasupłany na jej biodrach. Materiał spłynął luźno wzdłuż jej talii. Jej
ulubiona czarna koszula. Koszula taty. Jedna z ulubionych koszul taty.
Przesiąknięta była jego zapachem, co było zupełnie irracjonalne, bo przecież
zakładała ją na każdy ważniejszy koncert. A nie było ich mało. Miała wrażenie,
że był przy niej, tak bardzo wyraźną i nieodpartą świadomość jego obecności. Wszystkie
myśli zniknęły, jak za dotknięciem różdżki, gdy stanęła przed białymi drzwiami,
opatrzonymi jej imieniem i nazwiskiem. Odetchnęła z ulgą, gdy pchnąwszy je
lekko, zobaczyła w nich jego. Stał tyłem do niej, przyglądając się gablocie z
pamiątkami po grających w tej hali artystach. Jak zawsze nieco przygarbiony, emanujący
kojącą siłą, a zarazem będący tak bardzo jej, tak bardzo wytęskniony.
Zapragnęła, by wziął ją w ramiona, przytulił, pocałował, był. Odwrócił się
dopiero, gdy drzwi zamknęły się za nią z cichym trzaskiem. Oparła się o nie,
spoglądając na niego figlarnie. Zbliżył się powoli, paląc ją czułym
spojrzeniem. Uśmiechnął się, przykładając dłoń do jej policzka, a ona ufnie
przylgnęła do niej.
- Wiedziałem, że ci się uda, Maleńka.
Spoglądając wprost w jej turkusowe tęczówki, musnął
delikatnie jej wargi.
A ona wiedziała, że nie musi się bać.
Obudziła się dziwnie
spokojna. Może nawet odrobinę nienaturalnie spokojna, jakby lekko otumaniona.
Gdzieś w oddali, przez mgłę majaczyły minione lęki, towarzyszące jej, gdy
zasypiała. Mieszanka pieprzu i wanilii. Słodki sen, stanowiący kwintesencję
tego, do czego jeszcze całkiem niedawno dążyła i gorycz jej rzeczywistości. Nie
miała pojęcia, co o tym myśleć, jednak nie był to zwykły sen. Zdawał się dziać
na jawie. Czuła zapach taty, resztki tej bezgranicznej radości zdawały się tlić
w niej nadal, to szczęście rozpierające jej wnętrze, aż nader prawdziwie.. to
wszystko było w niej naprawdę, póki sen nie prysł, ale czuła je, była tego
pewna! I on, jak żywy, jakby był obok otulając ją swą czułością. Nie docierało
do niej, że to tylko sen. Piękny sen. Teraz nie było już niczego, ani
spełnionych marzeń, ani szczęścia, ani… Toma. Choć zdawał się nie odstępować
jej na krok, ona sama stawiała między nimi mur. Choć wiedziała, że nie musi się bać, coś tłamsiło jej wnętrze. To coś
miało jedno imię. Mike. Tak bardzo nim gardziła! Tak bardzo, bardzo! Za piętno,
jakim ją obarczył, za lęk, który pozostawił i za to wszystko, co teraz odgradza
ją od normalnego życia, bez lęków i uprzedzeń. Za to, co odgradza ją od Toma.
Przetarła oczy. Już dosyć czasu spędziła na roztrząsaniu tego wszystkiego. Zbyt
wiele uwagi poświęciła nieistotnym rzeczom. Już
wszystko miało być dobrze, musiała jedynie pozwolić mu zostać. Przecież
obiecał, że nie pozwoli nikomu jej skrzywdzić, a ona wierzyła Tomowi. Bardzo
chciała mu wierzyć. Wstała, a jej ciało skuła gęsia skórka. Potarła rękoma
ramiona i wyszła z pokoju. Wszędzie panowała cisza. Cichutko zbiegła schodami i
rozejrzawszy się po przedpokoju, stwierdziła, że wszyscy wyparowali. Ziewając,
przeczesała włosy palcami i podeszła do okna przy drzwiach frontowych
wychodzącego na podwórze. Powoli zamknęła i otworzyła oczy, nie będąc do końca
pewną, czy to, co widzi to prawda czy kolejny sen. A jednak. Nie śniła.
Bliźniacy potrafili biegać! A to nowina! Mimowolnie uśmiechnęła się. Po śniegu,
który zalegał wszędzie gdzie tylko sięgnąć okiem jeszcze do wczoraj, pozostała
już tylko śniegopodobna plucha, którą bliźniacy próbowali usunąć. Urządzali
sobie przy tym zawody, który pierwszy przejdzie całą szerokość podwórza,
odgarniając śnieg ogromną szuflą rzecz jasna. Georg stał pomiędzy nimi,
opierając się na swojej szufli i jak się domyśliła pełnił rolę sędziego. Na
głowie miał czapkę z pomponem i wyglądał na zupełnie zadowolonego. Należy
dodać, że czapka należała do Liv. Bliźniacy zaśmiewali się, potykając się o
własne nogi, ale dzielnie walczyli. Tom miał takie rumiane policzki i nawet z
daleka widziała, jak błyszczały mu oczy. Jeszcze nigdy go takiego nie widziała.
Nigdy nie widziała go prawdziwie szczęśliwego. Byli tacy beztroscy i zwyczajnie
radośni. Nawet nie zauważyła, kiedy Simone pojawiła się tuż przy niej. Stanęła
za jej plecami, spoglądając na synów. Przestraszyła się jej nagłą obecnością.
Westchnęła, a mama bliźniaków uśmiechała się, patrząc na nich z rozrzewnieniem.
- Jak dzieci, co?
- Powiedziałabym, że gorzej. –
Ciało brunetki, w pierwszej chwili spięte, rozluźniło się. Spojrzała kątem oka
na Simone. Była stuprocentowo inna od jej mamy.– Z Georgiem, tak jak i z
Gustawem też, nigdy nie miałam wiele do czynienia, nie tak jak z bliźniakami.
Widywałam ich w różnych sytuacjach, ale nigdy nie widziałam ich… takich. –
Simone przez moment zamyśliła się.
- Będąc tutaj wydzierają z
rąk, hym… kariery, to malutką cząstkę prywatności, którą dla nich strzegę. Tu
nie ma prasy, szumu, show biznesu, tu nie ma Tokio Hotel. Tu są oni. Śpią do
południa, paradują w bokserkach z kreskówkowymi ornamentami, tu śmieją się z byle,
czego albo robią zawody, który pierwszy odśnieży podwórze. Tak naprawdę, dzięki
temu wiem, że sodówka nie strzeliła im za mocno do głowy, – zaśmiała się pod
nosem. – bo martwiłam się o nich, wiesz? – Scarlett przeniósłszy wzrok na
Simone, przyjrzała się jej uważnie. – Moi chłopcy zaczęli się gubić. Może na
pozór nic szczególnego się nie działo, jednak ja widziałam, ja czułam. Tom
przestał dzwonić, Bill był markotny, a Gustav i Georg nie wpadali razem z nimi
na weekend. Matka wie, kiedy jej dziecko cierpi. Bałam się, że wielki świat ich
pożera. Potem pojawiłaś się ty, jednak nie mając o tym pojęcia, nie wiedziałam,
co się ma na rzeczy. Znów coś się zmieniło i zmienia nadal. Mówię to wszystko,
dlatego, że… - spuściła wzrok, by za moment znów spojrzeć wprost na Scarlett –
rozmawiałam z Tomem, kiedy przyjechaliście. Przypadkiem słyszałam urywek jego
rozmowy z Liv. Nie myśl, że jestem nadgorliwą matką, która chce układać życie
dzieciom, ale…
- Nie myślę tak. –
Uśmiechnęła się delikatnie.
- Tom na powrót stał się
sobą, jakby odszedł i powrócił. Dzięki temu Bill też odżył. Pomimo tego
wszystkiego nie byłam do końca pewna, jak silna jest ta wasza zażyłość, ale…
widzę, jak Tom na ciebie patrzy, słyszę jak o tobie mówi i to mi wystarczy.
Wiem, że wreszcie idzie dobrą drogą, ale chciałabym wiedzieć, co ty…- Scarlett
uśmiechnęła się nieco szerzej, przekrzywiając głowę. Przez moment spoglądała na
Toma, zastanawiając się nad tym, co ona faktycznie sobie o tym myśli, bo na
dobrą sprawę nigdy się nad tym nie zastanawiała.
- To wszystko jest
skomplikowane. Tom nie jest moim przyjacielem, na dobrą sprawę nigdy nim nie
był. Nie jest też znajomym, ani bratnią duszą. Jest kimś… jest moim kolegą – na
to słowo mimowolnie się uśmiechnęła – nie umiem sprecyzować tej relacji. To
jest takie niezwykłe i zupełnie proste jednocześnie. Najgorsze jest to, że
wszystko dzieje się tak po prostu. Tak po prostu go zauważyłam. Tak po prostu
go poznałam. Tak po prostu skakaliśmy sobie do gardeł. Tak po prostu się
pogodziliśmy, a teraz tak po prostu… ja od bardzo dawna nie robiłam niczego tak
po prostu i czuję się zupełnie skołowana. Lubię, gdy jest obok, nie za coś.
Lubię po prostu, bo jest. Ostatnio działo się bardzo dużo w moim życiu i choć
to ja miałam wspierać jego, to Tom podtrzymuje mój świat, by nie upadł.
- Nie musiałam pytać, by to
wiedzieć. – Simone delikatnie szturchnęła Scarlett ramieniem. – Odkąd
przyjechaliście, chciałam z tobą porozmawiać, ale nie było jakoś okazji. Liv
opowiedziała mi o twoich marzeniach i o tym, że się ich wyparłaś.
- Koniec śpiewania. Koniec
dziecinnych mrzonek. Czas zejść na ziemię.
- Nie znałam twojego taty,
ale nie sądzę, by był zadowolony, że tak po prostu rezygnujesz. Wiem, że
popierał cię całym sercem i jestem pewna, że gdyby był tu obok, nigdy nie
pozwoliłby ci się poddać. Może nie powinnam go wspominać, ale Scarlett… wierzę,
że jesteś silna. Skoro podźwignęłaś z upadku mojego syna, to wystarczy ci sił,
by wygrać siebie. Dla siebie, ale i dla taty.
- Ale, jak mogę, gdy jego już
nie ma? – Turkusowe tęczówki zaszkliły się, a pełne wargi brunetki zaczęły
drżeć. – On dopingował mnie od samego początku, nauczył mnie walczyć o
marzenia, a teraz…
- Pamiętaj, że to nie on
doszedł tu gdzie jesteś. Był przy tobie, ale to ty sama dokonałaś tego, co
twoje i stałaś się tym, kim jesteś. Pomyśl o tym. – Scarlett przetarła oczy
piąstkami i wypuściła powietrze ze świstem.
- Oni wątpili?
- Nie raz. Wątpili,
komponując w pokoju. Wątpili, grając w garażu i pierwsze koncerty. Wątpili, gdy
szanse na sukces malały. Wątpią i dziś. Jednak wiara w to, że ich miłość do
muzyki jest ponad wszelką wątpliwością, ponad problemami, ponad wszystkiemu i
wszystkim sprawia, że obawy znikają i dalej idą konsekwentnie na przód. Z
podniesionym czołem.
- Zawsze ich podziwiałam za
to ile osiągnęli, za to jacy wydawali mi się być i chyba najbardziej za to, że
im się udało.
- Oni się nie poddali i choć
nie gwarantuję ci jakiegokolwiek sukcesu, ty też się nie poddawaj. – Simone
poklepała ją po ramieniu, spoglądając za okno. Bliźniacy powoli kończyli
odśnieżanie. Kątem oka spoglądała na Scarlett, która, jak nietrudno było się
domyślić, spoglądała na Toma. Kobieta zdawała sobie sprawę, że nie może
ingerować między tą dwójkę. Przez cały ich pobyt w domu, bacznie ich
obserwowała. Widziała, jak oni spoglądali na siebie, jak zachowywali się w
swoim towarzystwie. I choć nadal teoretycznie nie łączyło ich nic, miała
wrażenie, że mieli bardzo wiele. Była spokojna, bo czuła, że Tom mając przy
sobie Scarlett, już się więcej nie zgubi. – Nie chcę wtykać nosa między ciebie
i Toma, - Scarlett, nie wiedzieć, czemu się zaczerwieniła, – ale powiem ci
jeszcze jedno. Choć nie zawsze wszystko rozumiesz, po prostu pozwól, by
prowadziło cię serce. – Uśmiechnęła się łagodnie i wycofała się do kuchni,
zostawiając Scarlett z niemniejszym mętlikiem, niż ten, który mącił jej myśli,
gdy Simone się pojawiła. Widząc, że bliźniaki i Georg wracają do domu, weszła
na schody, nie chcąc, by zastali ją odzianą jedynie w przepastny t-shirt. Gdy
wchodziła do swojego pokoju, z ust Scarlett wymknęła się cicha melodia.
*
Denerwowała się, od bardzo
dawna nie denerwowała się tak mocno. Coś ściskało ją w żołądku, pociły jej się
ręce, choć były zupełnie zimne i serce waliło jej tak mocno, jakby chciało
wyskoczyć z klatki piersiowej. Aż nader dobrze pamiętała ten dom, wybudowany w
stylu wiktoriańskim, zupełnie odmienny od innych stojących w tej okolicy. Do
tego ogród imponujący nawet na przełomie zimy i wiosny. Dziwił ją fakt, że całe
obejście zdawało się być takie, jakie zapamiętała, odchodząc. Tak, jakby czas
stanął w miejscu, nie piętnując go swym znakiem. Przekroczywszy bramę wjazdową,
stanęła na podjeździe, nie potrafiąc ruszyć dalej. Ten budynek budził zbyt
wiele emocji, w dodatku nie koniecznie dobrych. Wygładziła skórzany płaszcz i
odetchnąwszy, ruszyła w kierunku domu. Nim doszła do drzwi, otworzyły się i
pojawiła się w nich Hannah. Sophie, wzdychając ciężko, z gracją pokonała
schodki na werandę, mierząc chłodnym spojrzeniem matkę. Tego nauczyła ją, aż
nader dobrze. Hannah była wyraźnie rozemocjonowana, co jej się nie zdarzało. Słynęła
z opanowania i przesadzonej oschłości. Była zdecydowanie zbyt wyniosła. Stan, w
którym znajdowała się w tej chwili… może to życie zmusiło ją do ugięcia się.
Może oddało jej to, co ona ofiarowała innym. Może nauczyło ją pokory? Może się
zmieniła… tego Sophie nie brała pod uwagę. Nie potrafiła wyobrazić sobie jej,
jako serdecznej matki, żony czy babci. To nie Hannah Durand. Jednak minęło tyle
lat, nie znała swojej matki. Nie miała prawa prorokować. Głęboko zaczerpnęła
powietrza, spoglądając w jej szarozielone oczy.
- Dzień dobry.
- Cieszę się, że zdecydowałaś
się ze mną porozmawiać. Nawet nie wiesz…
- Mogę wejść? Czy będziemy
rozmawiać tutaj? – Przerwała jej, nie chcąc wysłuchiwać jej zawodzeń. Była
nieprzyjemna i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Mimowolnie odczuwała
potrzebę, choć w ten mało radykalny sposób, odpłacić matce za całą tą krzywdę,
którą jej wyrządziła. Pomimo, że słowa były nikłym cieniem tego co uczyniła
Hannah, Sophie miała tylko je. Choć przyszła tu, by rozprawić się z
przeszłością, nie potrafiła tak po prostu nie pamiętać. Nie potrafiła łagodnie
się uśmiechać i patrzyć spokojnie w jej zmęczone oczy. Nie potrafiła przyjąć
faktu, że jej matka mogłaby być inna niż ją pamiętała. Wypowiedziała zbyt wiele
słów, wyrządziła zbyt wiele krzywd, a przede wszystkim minęło zbyt wiele lat,
by mogła jej tak po prostu uwierzyć. A jednak tam była. Wróciła do paszczy lwa,
swej złotej klatki. Kobieta odsunęła się w głąb domu, umożliwiając córce
wejście. Odebrała od niej płaszcz i poprowadziła w głąb domu. Wnętrza urządzone
były wciąż tak samo. Matka lubowała się w antykach. Z każdego kąta emanowała
doskonałość. Niezmiennie. Usiadły naprzeciw siebie na miękkich, skórzanych
sofach, a w tej samej chwili w pokoju pojawiła się kobieta w średnim wieku, w
stroju podobnym do tego, jaki nosiła niania. Zapewne zajmowała jej miejsce. Na
tą myśl, coś ścisnęło Sophie w żołądku. Nie raz miała wyrzuty, że nigdy więcej
się z nią nie skontaktowała. W końcu to w dużej mierze dzięki niej wróciła do
Nico. Jednak przez te wszystkie lata nie potrafiła zbliżyć się w jakikolwiek
sposób do tego domu, nawet do niani. Wiedziała, że nie miała jej tego za złe. Hannah
poprosiła, by podała herbatę i ta oddaliła się bez słowa. – Co z nianią?
- Zmarła jakieś siedem lat
temu. Mieszkała z nami do końca. Nie miała rodziny, pochowaliśmy ją przy
naszych bliskich. Nie chorowała, po prostu zasnęła. Mówiła o tobie przez te
wszystkie lata. Mówiła o tobie w dniu twoich urodzin, niejednokrotnie przy
posiłkach, czy w ogrodzie. Dobitnie podkreślała to, choć nie wprost, jak wielką
krzywdę ci wyrządziliśmy. Nie pozwalała nam zapomnieć. Choć jej broniłam
wspominać ciebie, choć kategorycznie… ona twardo powtarzała swoje. Wbijała mi
do głowy, że nie postępowałam jak matka.
- Miała rację. – Usadawiając
się wygodniej, Sophie spostrzegła, jak matka na moment przymyka powieki i
zaciska dłonie na skórzanym obiciu. – Wiem, że to boli, ale prawda zazwyczaj
bywa bolesna.
- Nigdy nie byłaś taka…
zimna. – Hannah spoglądała na córkę z żalem przemieszanym ze swojego rodzaju
podziwem. Wyrosła na silną kobietę, która pomimo tego, że była jeszcze
dzieckiem, dzielnie stawiła czoła życiu. Jednak zwyciężyła, wiedziała to, choć
miała blade pojęcie o jej życiu przez te wszystkie lata. Sophie przepełniała
gorycz. Miała w sobie coś, co zdaniem Hannah było znamieniem, które pozostawiły
w jej sercu jej decyzje. Może widziała to tylko ona, a może widzieli też inni,
jednak Hannah znała powód. Była twarda, rzeczowa i stanowcza. Gotowa, by
przyjąć cios. Hannah wiedziała, że to ona zmusiła ją do tego, by twardo stąpała
po ziemi i to przez nią Soph nie była w stanie się od niej w żaden sposób
oderwać.
- Uczyłam się od mistrzyni.
- Sophie…
- Zdradzisz mi powód, dla
którego znów wtargnęłaś w moje życie? – Ująwszy w dłonie filiżankę, upiła mały
łyk. Zaraz po tym szybko odstawiła ją na etażerkę. Nie chciała, by matka
zobaczyła, że drżą jej ręce. Sama dziwiła się sobie, że potrafiła tak zupełnie
bezuczuciowo mówić do matki. Była z siebie dumna. Wiele razy wyobrażała sobie,
jak mogłoby wyglądać ich spotkanie, jeśli kiedykolwiek by nastąpiło. Wszystkie
wizje runęły, jednak ona trwała nadal. Hannah dyskretnie zwilżyła wargi
końcówką języka. Malowała je wciąż szminką w odcieniu czerwonego wina. Robiła
to od zawsze. Czerwone usta i perłowe powieki, pamiętała matkę siedząca przed
toaletką i robiącą makijaż. Pamiętała, że jeśli kiedykolwiek ją całowała to
tylko rano, zanim się umalowała lub wieczorem, gdy zmywała miksaż, a Sophie
jeszcze nie spała. Nie pamiętała, by matka czy ojciec okazywali jej czy
siostrom jakieś czułości. Dla nich przesadne okazywanie uczuć wiązało się ze
słabością. To Nico nauczył ją miłości. - Wątpię, by stało się to bez przyczyny.
- Masz rację.
- A jednak. Zatem?
- Decyzję, by skontaktować
się z tobą, powzięłam w dniu śmierci Nico. W zasadzie, ku niej skłonił mnie
Shie. – Sophie głośno wciągnęła powietrza, zaciskając pięści. Cała obojętność
momentalnie z niej wyparowała. Niewidzialny głaz zaczął miażdżyć jej pierś, a
serce łomotać się w niej beznadziejnie. Tak, jak cała ta wizyta kosztowała ją
niewyobrażalnie dużo, tak samo wspomnienie Shiea zwalało ją z nóg.
Skonfrontowanie się z matką w jego temacie, wydawało się Sophie abstrakcją. Cała
ta historia, nawet po ponad dwudziestu latach budziła w niej gniew.
Niewyobrażalny gniew przesycony bezsilnością. Wiedziała, że będąc tu musi się
trzymać, musi być silną za siebie i za Nico. Musi odzyskać ich syna. Nie mogła pęknąć. Nie teraz. Podniosła powieki. Jej oczy
lśniły nienaturalnie, użyła całej swojej siły, by nie pozwolić łzom płynąć. Po
prostu patrzyła. – W zasadzie nieświadomie. Pracuje w policji.
- Shie… przecież on ma
dopiero niespełna dwadzieścia jeden lat.
- Tak, wiem. Od małego
ciągnęło go do munduru. Wiesz, że ojciec zna ludzi, którzy nie mają problemu z
omijaniem procedur. Szkołę policyjną ukończył zeszłej jesieni. Jednak to inna
historia. W każdym razie był tego dnia na akcji. Jak się okazało został wysłany
do wypadku, w którym zginął twój mąż. Później, wraz z przełożonym… był u was. –
Sophie miała wrażenie, jakby poraził ją prąd. Jak można mieć przy sobie własne dziecko i o tym nie wiedzieć?! Fale
gorąca i zimna zalewały ją naprzemiennie, a świat zdawał się wirować. Jej
ciężki oddech zwrócił uwagę Hannah. – Wszystko w porządku? – Soph znów
zacisnęła powieki, odetchnęła. Zaciskała je tak mocno, że zabolała ją głowa.
Otwierając oczy, cisnęła w matkę piorunującym spojrzeniem.
- W porządku? Zabrałaś mi dziecko i pytasz czy wszystko w
porządku?! Nie ośmieszaj się.
- A jednak tu przyszłaś.
- Przyszłam po prawdę.
- Pozwól mi, dać ci ją. –
Kiwnęła niechętnie głową, splatając dłonie na kolanach, do tego stopnia, że
zbielały jej knykcie. Hannah miała rację, przyszła tam z własnej woli.
Ściągnęła usta, darząc ją mroźnym spojrzeniem. – Był tam i uderzyło go to, co
zastał. Shiea niełatwo poruszyć. Jest twardy. Pierwszy raz mówił o tym, co
spotkało go w pracy. Pierwszy raz mówił o tragedii, którą widział. Najpierw
badanie miejsca wypadku, później powiadomienie was. Przełożeni uprzedzali go,
że nie raz gorsze od widoku zmasakrowanych zwłok, jest patrzenie, jak na te
wszystkie rodziny spada brzemię prawdy i tak tym razem było. Mówił, że nie
zapomni spojrzenia jednej z córek tego człowieka.
- Scarlett… - Szepnęła
Sophie, a Hannah mówiła dalej.
- Z ciekawości spytałam, o
kogo takiego chodzi. Gdy dowiedziałam się, że mowa o twoim mężu, że zostałaś
sama.. Coś we mnie pękło. Do tej pory nie potrafię zrozumieć, skąd wzięła się u
mnie taka reakcja. To mnie zdradziło. Zaczął wypytywać. W jednej chwili
kłamstwo, którym karmiłam… twoje dziecko,
przez te wszystkie lata zaczęło palić moje serce. Powiedziałam mu, kim był ten
człowiek. Spakował się i wyszedł. Może lepiej dla niego byłoby, gdyby nie
wiedział nic. Żyłby spokojnie, robiąc to co lubi… jednak teraz myślę, że
zasłużył na prawdę.
- On nie zasłużył na życie
bez rodziców.
- Wiem.
- To wspaniale! – Prychnęła.
- Odbywa szkolenie w Stanach.
Nie był pewien czy chce je podejmować, ale… decyzja podjęła się sama. Przez
kilka dni nie miałam pojęcia, gdzie się podział. Bałam się o niego. Wystarczyło
kilka telefonów i już wiem. W Quantico nabierze dystansu. – Hannah wpatrywała
się mętnym wzrokiem w Sophie, która nie mając pojęcia, co ze sobą zrobić,
wstała, zaczynając nerwowo krążyć po pokoju. To wszystko zdawało się jej
kiepskim filmem! Przecież w filmach dzieją się takie rzeczy! Najpierw matka
odbiera jej dziecko i wyrzuca z domu, a później ginie jej mąż i matka powraca z
wielkim bum, a jej syn, którego zna tylko z imienia i nazwiska biega po polach
minowych czy innych cudach, gdzieś w Ameryce! Miała ochotę udusić własna matkę
gołymi rękoma i dziwiła się, że jeszcze tego nie zrobiła. To wszystko nie
mieściło się jej w głowie. Nie mogła uwierzyć, że tam była, że rozmawiała z własnym dzieckiem i nawet o tym nie
wiedziała, że nie ma pojęcia, co zrobić, co mówić i Shiea tam nie było, a tak
na to liczyła! Tak bardzo chciała go przytulić. Być mu wreszcie matką! Tak
chciała! Był gdzieś tam sam, walcząc sam ze sobą, nie wiedząc nic i rozumiejąc
jeszcze mniej. Zebrało jej się na płacz, łzy iskrzyły już w kącikach jej oczu.
Wytarła je opuszkami, nieznacznie rozmazując makijaż. Dmuchnęła sobie w oczy. Zatrzymała
się i odwróciwszy się na pięcie, spojrzała matce prosto w oczy.
- Hanno Durand, jak żyje ci
się ze świadomością, że skazałaś własną córkę na lata spędzone na poczuciu
niesprawiedliwości, tęsknocie, bezsilności i nieustającym żalu? Jak czujesz się
ze świadomością, że odebrałaś własnemu dziecku jego dziecko? Jak czujesz się ze
świadomością, że przez ciebie nie potrafi okazywać uczuć? Jak czujesz się ze
świadomością, że własnemu wnukowi odebrałaś rodziców i skazałaś je na życie w
kłamstwie? – Oczy Hannah zaszły mgłą. Nie przypuszczała, że jej matka potrafi
grać aż tak dobrze, ale i nie potrafiła uwierzyć, że była zdolna do łez. Tak
kobieta przecież nie płacze. - No, jak,
mamusiu?
- Doskonale wiesz, jak się
czuję. – Odwróciła wzrok na brzeg sofy. - Czasu nie cofnę, ale chcę w choćby
najmniejszym stopniu naprawić, choć jeden ze swoich błędów.
- Sądzisz, że istnieje taka
możliwość? Jak spojrzysz Shieowi w oczy?
- Nie oddam wam tych lat. Nie
oddam wam tego, co straciliście. Jednak wierz mi lub nie, płacę swoją cenę.
- Myślałam, że go tu spotkam.
- Tyle o ile chciałam
wychować Twojego syna na godnego
spadkobiercę rodzinnego majątku, o tyle zupełnie mi to nie wyszło. Shie jest
niepokorny, zupełnie jak ty. Ma piekielnie zielone oczy, wręcz szafirowe.
Zupełnie, jak ty. To skórka zdjęta z ciebie, Soph. Gdy na mnie spoglądał, nie
raz ściskało mnie w żołądku, a twoje córki o nim wiedzą?
- Nie, wyjawiając im historią
moją i Nico, pominęłam część należącą do Shiea. Póki z nim nie porozmawiam, nie
dowiedzą się.
- On nie ma do ciebie żalu.
- Skąd ty to możesz
wiedzieć?!
- Wiem, bo sam oświadczył mi,
że jestem wszystkiemu winna, że odebrałam mu szanse na normalne życie i
zniszczyłam je własnej córce. Ma rację.
- Mówisz to tak spokojnie?
- Nerwy nie są w stanie nic
zmienić.
- Nie rozumiem cię i pewnie
nigdy nie zrozumiem. – Energicznie usiadła na sofie. Sytuacja zaczynała ją
przerastać.
- Niewykluczone, jednak
pamiętaj, że płynie w nas ta sama krew i jak złą matką bym nie była, będę twoją
jedyną.
- Wyniosłe słowa niczego nie
zmienią.
- Wiem.
- Nie wyjawiłaś mi do końca,
z jakiego powodu, znów ingerujesz w moje życie. Powiedziałaś, że skłonił cię do
tego Shie i…?
- Śmierć Nico uświadomiła mi,
że mogę odejść w każdej chwili. Chcę naprawić błędy.
- No tak, szanowna pani i
władczyni postanowiła znów powtykać nos, tam gdzie nie powinna i dla zabawy
znów coś zniszczyć.
- Nie ironizuj, Soph.
- Nie jest tak?
- Zmieniłam się. Zmieniło
mnie życie i żałuję, naprawdę żałuję, ale do licha! Nie jestem w stanie cofnąć
czasu!
- A decyzje?
- Ich też nie cofnę.
- Skontaktuj się ze mną, gdy wróci
Shie. Do widzenia. – Sophie prawie biegiem opuściła dom, w międzyczasie
narzucając na siebie płaszcz. Miała zupełny mętlik w głowie. Przeszłość zlewała
się z teraźniejszością. Nie potrafiła określić własnych myśli, ani zdefiniować
uczuć. Wszystko kłębiło się w niej, budząc ogromny niepokój. Z jednej strony z
całych sił nienawidziła matki, a z drugiej pobiegła do niej, gdy tylko
nadarzyła się okazja. Chodziło jej o Shiea, ale nie była już do końca pewna czy
tylko o niego. Nie chciała popełnić błędu, powiedzieć za dużo ani za mało. Musiała
iść do Nico. Tylko przy nim odzyska spokój.
*
Granatowy nissan zatrzymał
się na podjeździe tuż przed bramą. Zgasiwszy silnik, Georg spojrzał na
zamyśloną Liv. Miała słodki profil. Chociaż… przecież ona z każdej strony była
słodka, więc dlaczego profil miałby taki nie być? Długa grzywka opadała jej na
oczy, ale wydawało się, że zupełnie tego nie zauważa, tak jak tego, że byli już
na miejscu. On sam niechętnie przyjmował to do wiadomości. Lubił z nią być;
rozmawiać, oglądać telewizję, podawać jej chusteczki, gdy płakała oglądając melodramaty,
chodzić na spacery, jeść żelki, siedzieć obok niej przy stole, przepuszczać ją
w drzwiach, patrzeć, jak się uśmiecha albo, gdy coś robi. Lubił patrzeć, jak
robiła zdjęcia. Była wówczas skupiona, całkowicie temu oddana, zdawała się
znikać w swojej własnej czasoprzestrzeni. Naprawdę to kochała, a on naprawdę
lubił nosić pokrowiec jej aparatu. Śmiała się słodko, gdy udając przerażenie
robił wszystko, żeby uchować się przed kolejnymi zdjęciami. Im bardziej się
chował, tym ona bardziej się śmiała. Tyle zdjęć ile zrobiła wszystkiemu i
wszystkim przez te kilka dni, oni chyba nie mieli przez cały czas kariery. Nie
zapomni tych chwil, a ich wspólne zdjęcie oprawi w ramkę. Dużo rozmawiali, nie
bała się mówić mu o swoim żalu, o poczuciu niesprawiedliwości, o tym, jak
bardzo Paul ją krzywdził, a on coraz bardziej nienawidził tego faceta. Nie
rozumiał, jak mógł nie doceniać takiego skarbu, jakim była Liv. Jednak słuchał
jej z uwagą i w największym skupieniu, bo wiedział, że to było jej potrzebne.
Nie oceniał i nie wydawał wyroków. Ona sama musiała to zrobić, a on zamierzał
być wtedy przy niej.
Ich will nicht störn.
Ich bin nur hier um dir zu sagen…
- Nie myśl o nim. – Wyrwana z
letargu, spojrzała na Georga zamglonym wzrokiem i uśmiechnęła się blado.
- Skąd wiesz, że o nim myślę?
- Obserwowałem cię przez te
kilka dni i zdążyłem zauważyć, jaka jesteś, gdy Paul zawraca ci głowę.
- Tak sobie pomyślałam… mam
nadzieję, że nie masz mi za złe, że tyle ci naopowiadałam?
Ich bin da,
wenn du willst.
- No coś, ty! Cieszę się, że chciałaś mówić. Poza tym… nie
znamy się za długo, ale bardzo cię lubię, Liv. Przykro mi było, kiedy płakałaś
i jeśli byłem i jestem w stanie ci pomóc, to zawsze będę na to gotów. -
- Skąd ty się wziąłeś, co? –
Pociągnęła nosem. – Ja wcale nie płaczę. – Powachlowała dłońmi przed oczami,
mrugając szybko. - Trochę się boję, wiesz? – Spojrzała Georgowi prosto w oczy.
Jej szaroniebieskie tęczówki lustrowały dokładnie jego twarz, chcąc wyczytać
zeń jakąś reakcję. On czekał. On słuchał. Cieszyła się, że mogła wracać z nim
do domu. Milczał, gdy tego potrzebowała i mówił, jakby również wychwytując odpowiedni
moment. Będąc z Georgiem, umiała odsunąć się od problemów, umiała czerpać z
chwil, które im były dane. Georg czarował czas. Nie było smutku, nie było
zmartwień, nie było Paula, a jedynie tylko wtedy, gdy potrzebowała mówić.
Wyrzuciwszy z siebie cały żal, poczuła się lżejsza, a rozwiązania nie tak
odległe, jak się jej wydawało. Bycie z Georgiem było po prostu fajne. Z nim
czuła się inna, prawdziwa. Nieświadomie sprawiał, że sukcesywnie przypominała
sobie o dawnej Liv, prawdziwej Liv. Tchnął w nią dawną radość życia, tak po
prostu prozaicznym gestem i banalnym słowem. Nie potrzebował pereł i pięknych
sukienek, żeby nabrała w jego oczach wartości. Lubił ją taką, jaką była. Lubił ją za nią samą. I mówił jej o
tym. Nie raz słyszała, że ładnie wygląda, że ma śliczny uśmiech i dołeczek w
bródce, że lubi z nią rozmawiać i jej słuchać. Mówił jej tyle miłych rzeczy,
których od Paula nie słyszała prawie nigdy. Przy Georgu zapominała o nim,
usunęła go ze swego życia, tak jak on wyrzucił ją z własnego. A teraz czekał ją
powrót do rzeczywistości. Choć to, co przeżyła w domu bliźniaków było
najprawdziwszą z prawdziwych rzeczy, teraz musiała stawić czoła życiu, do
którego znów wepchnie się Paul, ale już nie pozwoli mu zabrać jej sobie. Nie
była do końca pewna, czy miała ochotę oglądać go jeszcze kiedykolwiek, po
numerze, który jej wyciął, ale w końcu postanowiła. Choć raz nie chciała się
wycofywać. Miał jeszcze prawie trzy tygodnie, choć decyzja coraz bardziej
klarowała się w jej głowie.
- Poradzisz sobie. – Uśmiechnął
się łagodnie, kładąc dłoń na dłoni
Du bist nicht alleine
Ich bin an deiner Seite.
- Dramatyzuję, jakby Paul był
przynajmniej niepoczytalny albo jakimś złodziejem czy kimś w ten deseń.
- Jest nim.
- Jak to?
- Zabrał ci ciebie.
- Jestem w trakcie egzekwowania
swojej własności, chociaż on chyba za bardzo tym nie wie, bo jak skoro go tu
nie ma. Cóż jego problem. – Wzruszyła ramionami.
- Nie pozwól mu na to już
nigdy więcej. – Kiwnęła głową, wilżąc wargi koniuszkiem języka. Wiedziała, że
powinna wysiąść. Scarlett i Tom już dawno byli w domu, choć przyjechali dobrą
chwilę po nich, a oni nadal siedzieli w aucie. Nie miała ochoty wysiadać. Nie
chciała, by to wszystko dobiegło końca. Dziwnie czuła się z myślą, że rano
przechodząc koło łazienki nie usłyszy fałszowania Georga i że nie będą już
rozmawiać do później nocy, chodzić na spacery, robić głupich min i… że po
prostu go nie będzie. Czekał na nią ponury dom, konfrontacja z Paulem o ile
raczył wrócić oczywiście, powrót do szkoły i to wszystko, na co nie miała
najmniejszej ochoty.
- Możesz być tego pewien. -
Niechętnie odpięła pas. - Idziemy? Nie ma sensu przeciągać tego, co
nieuniknione. - Zielonooki kiwnął głową, wysiedli, a Georg wyjąwszy torbę Liv z
bagażnika, ruszył za nią w kierunku domu.
- Liv? – Powiedział troszkę
niepewnie, do ostatniej sekundy zastanawiając się, czy lepiej nie ugryźć się w
język. Odwróciła się, posyłając mu uśmiech, na widok, którego zakręciło mu się
w głowie. Nie miał prawa, ale uwielbiał jej uśmiech. Dorównał jej kroku i pochylił
się do jej ucha, szepcząc; - Nie jesteś sama. - Jego oddech owiał jej
szyję i poczuła, że robi jej się ciepło na sercu. Wreszcie było jej ciepło.
Ich bin an deiner Seite.
*
Zatrzymał samochód obok auta
Georga. Kątem oka dostrzegł, że Liv była troszkę rumiana, a Georg rozanielony.
Cud, że dojechali w całości! Biorąc pod uwagę to, że koncentracja szatyna
skupiła się na Liv zamiast na drodze, cieszył się, że jechał zdecydowanie za
nimi. Nie patrzył dłużej, wystarczyło, że Scarlett wpatrywała się w nich
namiętnie. Mrużyła oczy i nos, jakby przynajmniej chciała usłyszeć, o czym
rozmawiali. Zagryzła dolną wargę, mordując wzrokiem szyby obu aut. Uśmiechnął
się pod nosem.
- I tak nic nie usłyszysz.
- A czy ja ich chcę usłyszeć?
– Żachnęła się, robiąc urażoną minę.
- Nagram cię kiedyś,
zobaczysz. – Zmroziła go spojrzeniem, na co Tom uśmiechnął się szeroko. – Wcale
nie jesteś groźna, panno O’Connor.
- A skąd wiesz, że chcę być
groźna? – Mruknęła, wysiadając z audi.
- Cofamy się w rozwoju,
wracając do etapu pytań bez odpowiedzi, hymm…? – Stali po przeciwnych stronach
auta, mierząc się spojrzeniami. Scarlett burmuszyła się coraz mocniej, a on
miał coraz większy ubaw. Lubił ją nadąsaną. Była wtedy strasznie słodka. Odkąd
wrócili do domu już przed nim nie uciekała. Pozwalała mu być obok siebie, a on
starał się by nie zrazić jej niczym. Wysuszeni, usiedli w kuchni. Zaparzył jej
herbaty z sokiem malinowym i siedzieli do późna. Nie mówiła prawie nic, a on
szanował jej ciszę. Obiecała, że kiedyś mu o nim opowie, kiedy poukłada sobie w
głowie pewne sprawy. W drodze do domu nie była już spięta. Z resztą przy
trajkoczącym Billu trudno być spiętym. Zażyczył sobie siedzieć z tyłu, żeby ich
lepiej widzieć. Prawie całą drogę spędził pochylony, opierając głowę raz na boku
zagłówka Scarlett, a raz jego. Dziwne, że nie ścierpł. W każdym razie odstawili
Billa do mieszkania zespołu, żeby zorientował się w sytuacji, a konkretniej
zadbał o zaopatrzenie lodówki. Zmrużyła jedno oko, przyglądając mu się bacznie.
Jej policzki nabrały kolorytu.
- Burak. – Wystawiła mu
język, dziarsko ruszając przed siebie. Tom chwycił torbę Scarlett, uśmiechając
się pod nosem.
- Pomidorek. – Była naprawdę
urocza, gdy się dąsała.
[Creed ‘With arms wide open’]
Zastawszy zamknięte drzwi,
wygrzebała z torebki klucze i trochę zdziwiona nieobecnością mamy, weszła do
środka. Opierając się o komodę, pozbyła się kozaków i kurtki. Zaraz za nią
wszedł Tom, zamknął za sobą drzwi i skierował się na piętro. Uniósłszy ku górze
jedną brew, mimo wolnie uśmiechnęła się do siebie.
- Czuj się, jak siebie.
Naprawdę, nie musisz się krępować, ani mieć jakichkolwiek obiekcji. Gość w
dom.. no i te sprawy. – Choć się nie odwrócił, była wręcz pewna, że uśmiechnął
się unosząc ku górze jeden kącik ust.
- Cieszę się, że to mówisz.
Nigdy nie przyszłoby mi to do głowy.
- Wieeeeeedziałam. –
Przyspieszyła, przeskakując, co dwa stopnie i zwinnie wyminęła Toma. Nie
spieszył się, idąc za brunetką i bez skrępowania taksował wzrokiem jej
sylwetkę. Jego uwadze nie umknęły lekko kołyszące się biodra, długie nogi i
zgrabna talia. W czarnym golfie i jeansach wyglądała zdecydowanie ponętnie. Oblizał
spierzchnięte wargi. Weź się w garść,
Tom. Wziął głęboki oddech, skupiając uwagę na czubkach swoich czarnych
adidasów. W jej pokoju postawił torbę na podłodze i włożywszy ręce do kieszeni,
spojrzał na Scarlett. Uśmiechnęła się, stając na palcach i jednocześnie unosząc
ramiona. Było jej szkoda, że ten wyjazd dobiegł końca. W Loitsche wszystko
zdawało się wyglądać inaczej, wszystko zdawało się łatwiejsze. Choć z drugiej
strony zdawała sobie sprawę, że kiedyś to wszystko musiało się skończyć, a ona
potrzebowała chwili, by odetchnąć. Musiała znów poukładać to i owo. Znów
potrzebowała czasu.
- Cieszę się, że ten wyjazd
doszedł do skutku, ale bardziej cieszę się, że byliśmy tam razem.
- Nie obeszło się bez
sensacji, ale… chyba potrzebowałam tego wielkiego bum, żeby uprzytomnić sobie,
że nie rozwiązałam problemu, a jedynie go zatuszowałam. Tylko szkoda, że odbiło
się to na tobie. – Ostatnie zdanie wyszeptała, spoglądając Tomowi w oczy.
Uśmiechnął się łagodnie, podchodząc kroczek bliżej.
- Najważniejsze, że teraz będzie już tylko lepiej. Bo będzie?
- Będzie.
- Jeśli pojawią się jakieś problemy, będziemy radzić sobie z nimi razem?
- Będziemy.
- Będę mógł
być obok ciebie?
- Będziesz.
- A ty będziesz
obok mnie?
- Będę. – Na buzi Toma wymalował się uśmiech. Scarlett
spąsowiała pod wpływem jego spojrzenia. Złożył jej niepisaną obietnicę, którą
ona przyjęła. Mówiąc do niej patrzył na nią z takim przekonaniem, jakiego nie
widziała u niego chyba nigdy. Wiedziała, że mówił szczerze. Wiedziała, że przez
cały ten czas, jaki się znali mogła być go pewna. Wiedziała, to od zawsze, a
teraz wreszcie zrozumiała. Podszedł jeszcze jeden kroczek bliżej niej i
wyciągnąwszy rękę, dotknął jej miękkiego policzka, który zaczerwienił się znów
mocniej. Schował najpierw za jedno, później za drugie ucho kosmyki opadające na
jej buzię i wyraźnie zadowolony, podziwiał swoje dzieło. Spuściła lekko głowę,
posyłając mu podejrzliwe spojrzenie. – Można wiedzieć, co robisz?
- Podziwiam.
- Już to kiedyś słyszałam i
nie wspominam najlepiej.
- Delektuję się?
- A czy wyglądam na pączka z
nadzieniem truskawkowym? – Zapowietrzył się, lustrując Scarlett od stóp do głów
fachowym spojrzeniem. – Dobra, cofam pytanie!
- A czemu z truskawkowym?
- Ej, chcesz mi powiedzieć,
że jestem gruba? – Sapnęła groźnie, odwracając się na pięcie. Szybko, prawie,
że doskoczyła do lustra i położywszy ręce na biodrach, oglądała się z każdej
strony. Tom kręcąc głową, podszedł do niej i stanął tuż za Scarlett.
- Nic takiego nie
powiedziałem.
- A pączek, to co?
- O pączku, to zaczęłaś
fantazjować sama, a ja zasugerowałem, że truskawkowe to niekoniecznie mi
odpowiada.
- Fantazjować? – Prychnęła,
mrożąc spojrzeniem odbicie Toma. Zignorował je, odrobinę niepewnie kładąc
dłonie na przedramionach Scarlett. Miał ochotę objąć ją w tali, ale jakoś
powstrzymał się, dochodząc do wniosku, że wówczas wysmyknęłaby się w jego
objęć. Nie chciał, żeby znów uciekła. Na moment zesztywniała, wpatrując się w
jego dłonie na swoich rękach. Tom
uśmiechnął się, patrząc w ich odbicie, ona mimowolnie też to zrobiła.
Odetchnęła, a wraz z tym jej mięśnie rozluźniły się.
- Nie uważasz, że ładnie
razem wyglądamy?
- Czy ty, aby nie snujesz
dalekosiężnych planów?
- Dalekosiężnych, nie. –
Przekrzywiła głowę, nie odrywając wzroku od ich postaci. Rzekłabym, że nawet bardzo ładnie. Uśmiechnęła się do swoich myśli.
Opuściła ręce, a wraz z nimi, wzdłuż jej talii spłynęły ręce Toma. Delikatnie
ujął jej dłonie, jakby nie będąc pewnym czy mógł. W odpowiedzi splotła swoje z
palcami Toma. Naprawdę ładnie razem wyglądali.
- Tom?
- Hym?
- Nie chcę jutro znów się
bać. Dziś jest dobrze, ale ja chyba boję się tego, co przyniesie jutro.
- Ja też nie wiem, co będzie
jutro. Nie wiem czy jestem na nie gotów. Nie wiem, czy jestem gotów, by być
tym, kim powinienem być, ale kiedy coś pójdzie nie tak, kiedy będziesz mnie
potrzebowała, będę czekał z szeroko
otwartymi ramionami. – Szepnął wprost do ucha Scarlett.
- On kiedyś zniknie. –
Zapewniła.
- Ja mu w tym pomogę. –
Odrobinę mocniej splotła palce z palcami Toma, odchylając leciutko głowę, gdy
Tom kładł brodę na jej lewym ramieniu. Patrzyli na siebie chwilę w skupieniu.
On też nie był pewien jutra. Nie miał pojęcia, czy nie pojawi się coś, co znów
ją od niego oddali. Nie wiedział, czy znów mu nie ucieknie. Wiedział, że będzie
czekał, by mogła wrócić. Czuł, że coś się zmieniło. Choć z pozoru byli tacy
sami, coś zawisło w powietrzu. Scarlett zdawała się być inna, złożona w swej prostocie. Lubił tak ją
określać. Sądził, że chociaż oboje mieli małą przetrząskę, teraz mogło być już
tylko lepiej. Ta zmiana tkwiła w wyrazie jej oczu, w sposobie, w jaki tkwiła w
jego ramionach, w ufności, którą jakby ograniczając jedynie odmieniła. Bo choć
trzymała dystans, czuł, że była blisko. - My naprawdę razem ładnie wyglądamy,
Scarlett. – Szepnął, a jego ciepły oddech podrażnił jej szyję. Wzdłuż
kręgosłupa dziewczyny przebiegł dreszcz. Poczuł to i tylko się uśmiechnął
- Ten powrót, chyba nie jest,
aż taki zły.
- Odejść jest łatwo, a dużo
trudniej wrócić. Tobie się udało.
- Tobie też, Tom.
- Widzisz, uczę się szukać na
nowo swoich sposobów na wszystko, ale wcześniej, to ty przypomniałaś mi, że
moje życie zależy ode mnie i chociaż wiem, że upadnę jeszcze nie raz, jestem
zupełnie pewien, że będziesz obok i mnie złapiesz. I wiem też, że gdy znów
przyjdzie ci wrócić, ja będę czekał na ciebie. Choć jutro jest zupełnie ulotne,
a zawsze brzmi wręcz abstrakcyjnie, wierzę, że nadejdą. Nie wiem, dlaczego, po
prostu. – Westchnęła.
- Pewnie myślisz, że jestem
dziwna. Jednego wieczoru skarżę się, jak bardzo boję się wszystkiego, a
kolejnego lepię się do ciebie zupełnie zaprzeczając swoim słowom.
- To, że jesteś dziwna, wiem
mniej więcej od listopada. – Uśmiechnął się filuternie, kontynuując. – Jednak
tego, że wczoraj było tak, a dziś inaczej, nie poczytuję jako czegoś dziwnego.
Dzięki temu, że stoisz tu obok mnie, że moje dłonie splatają się z twoimi,
wiem, że choć trzymasz dystans, choć nie jesteś zupełnie swoja, to jesteś przy
mnie i nie uciekasz już. – Uśmiechnęła się. Potrzebowała jego słów.
Potrzebowała bycia. Potrzebowała Toma.
- Lubię być, gdy jesteś i wiesz,
co?
- Hym?
- Jestem ciekawa, co byłoby
gdybym wtedy nie zabrała cię do domu, gdybym nie zaczęła tego wszystkiego. –
Delikatnie otoczył ją ich złączonymi rękoma i zamknął je na wysokości jej
brzucha. Odrobinę niepewnie oparła się na barkach Toma, gdy on przytulił
policzek do policzka Scarlett.
- Wolę o tym nie myśleć.
- Wiesz, ja też. Wraz z tobą
wstąpiło we mnie nowe życie.
- Nie umiem żyć bez mojego życia.1
*
1 Wichrowe Wzgórza -
Emily Brontë.
~Kainka
OdpowiedzUsuń7 sierpnia 2009 o 23:51
Dark, no! Ja Cię tak bardzo, bardzo podziwiam, wiesz? No w sumie, jeśli nie wiedziałaś, to już wiesz ;]. Mówiłam Ci to na gadu, ale się powtórzę, bo lubię się powtarzać ; ). Podoba mi się szablon, a najbardziej czcionka :D. Bo ja bym oślepła, jakbym musiała za każdym razem trzymać nos prawie, że na monitorze ;]. I ten Tom na nagłówku jest cudowny, wiesz? Ach te jego spojrzenie… I uff, jakie on ma usta. Jakby pomalował je szminką :D. Na ostatnie Twoje pytanie zawarte w uniwersalnej, odpowiadam: Nie wiem ;]. Dobra! Przechodzę dalej. Dziękuję bardzo za dedykację. Ty mnie też bardzo miło zaskoczyłaś. No i chociaż już wiem, czym ja Cię zaskoczyłam ;]. I chyba po raz pierwszy jestem na czyimś blogu pierwsza. Ale kurczę, to jakaś telepatia. Ledwo zdążyłaś dodać odcinek, a ja nic o tym nie wiedząc, minutę później weszłam na bloga ;]. Dobra, czas skomentować odcinek, bo już na samym wstępie się rozgadałam. Nie gniewaj się na mnie za to, ale ja lubię tak sobie pogadać ; ) Pierwsza scena. O czym ona była? Przypomnisz mi, czy muszę swoje szare komórki wytężyć? A! Pamiętam. Scarlett śni, Scarlett rozmawia z matką bliźniaków, chłopcy się bawią. Czas skomentować to, prawdA? ;] Sen Scarlett… Był… cudowny, bo pojawił się Nico. On wiesz kogo mi przypomina? Nie wiem, czy czytałaś ” Harry’ego Pottera” ale ten mężczyzna mi przypomina ojca Weasleyów. Ja uwielbiam postacie z blogów porównywać do bohaterów książek. Nie przejmuj się ;D. No więc, Nico był taki fajny, taki tatusiowaty… taki milusiński, taki troskliwy i nagle… bu… odebrałaś go Scarlett. Ale okej, rozumiem. Chłopcy się bawią. Ha! Uwielbiam czytać, albo patrzeć, jak dorośli ludzie się bawią. To jest takie fantastyczne. Takie wrócenie do czasów dzieciństwa, prawdA? Każdy czasami chciałby wrócić do lat dziecięcych, przynajmniej tak mi się wydaje. No i ta rozmowa z matką Kaulitzów, która zostawiła w głowie Scarlett szum. Ale zgadzam się z panią Simone! Jak zaczęłam czytać fargment drugi, od razu domyśliłam się, że to Sophie idzie do swojej matki. Wiesz, Ty wcześniej coś napomknęłaś o dziecku, ale ja myślałam, ze oni je usunęli! A tu masz! Taka niespodzianka. Teraz z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że nienawidzę Hannah. Jak ona mogła zabvrać dziecko własnemu dziecku? W ogóle nie wiem, czemu to zrobiła. Czyżby nie chciała, żeby zaszkodziło to karierze Sophie? Jeśli z tego powodu, to zrobiła, to jest beznadziejna… Nie mam na nią słów. Ale ma u mnie małego plusa za to, że stara się zmienić ; ). Liv i Georg. Ja już mówiłam, ze tych dwojga coś do siebie ciągnie. Ta Liv niech kopnie w dup.kę tego Paula i niech zwiąże się z Georgem. Powiedz jej tak, ze ja mówię, by to zrobiła :D. Powiesz? ;]. A tak na serio, widzę pomiędzy nimi chemię – o amtko, ten wyraz źle mi się kojarzy xD – i jest dobrze ; ). Moja ulubiona para: Tom i Scarlett. Tych to ja ubóstwiam, kocham i nie wiem, co jeszcze :D. Tom się stara, Scarlett to docenia. Jest dobrze, prawda? Pewnie, musi być dobrze. Niech ona nie żyje wspomnieniami! Choć na pewno jest jej trudno. Takie przeżycie naprawdę zostawia ślad na psychice… ;]. Nie wiem, co mam o nich pisać… Bo w sumie to ja widzę ich, jak stoją przed lustrem, jak się obmacują ( dobra wiem, nie obmacywali się, ale ubarwniam ;d Wybacz ;]) i jak tak ze soba miło rozmawiają. I w ogóle ja chcę by byli ze sobą, bo jak na mój gust to do siebie pasują… Palce mnie bolą, oczy mnie bolą, a juro idę do pracy. Chyba muszę skońćzyć mój komentarz. No i życzę Ci by ten ból plecków Ci przeszedł ; ). Tak na zakończenie jeszcze powiem, iż świetnie piszesz. Uwielbiam to… Uwielbiam wczuwać się w to wszystko ; ). Ściskam ; )
~Nichole
OdpowiedzUsuń8 sierpnia 2009 o 00:54
A żeś zaszalała z szablonem. xD Przeczytam jutro, bo padam.
~Esmee
OdpowiedzUsuń8 sierpnia 2009 o 14:21
Matkoo…! Oni naprawdę ładnie razem wyglądają! Ta scena przed lustrem była bezbłędna i po prostu… brak mi słów. Uwielbiam S&T-owe wątki, uwielbiam ich rozmowy. Dark, w takich opisach jesteś mistrzem.I bardzo, bardzo podoba mi się tytuł notki. Ta Tomowa deklaracja była cudowna.A w ogóle to szablon jest genialny ^^Ostatnio uwielbiam wszystko, co niebieskie. Całuję i podziwiam ;*[glaub-an-dich]
OdpowiedzUsuń~Traum
9 sierpnia 2009 o 20:46
Ale ze mnie jest… Nie złożyłam Ci życzeń! Choć spóźnione przyjmij proszę jak najlepsze życzenia, przede wszystkim spełnienia marzeń, to zawsze najważniejsze. I owocnej drogi do nich. :***
~Traum
OdpowiedzUsuń9 sierpnia 2009 o 19:45
Przeczytałam, przeczytałam, przeczytałam!!!! *dziki taniec radości* Nie wierzę, ale właśnie to zrobiłam. Przeczytałam zarówno 15 jak i 16. No! Udało się. Muszę Ci powiedzieć, że oba te odcinki bardzo mi się podobały, miały w sobie dużo ciepła, radości ale i potrzebnych dla kontrastu „mocnych wrażeń”. Wątek Caroline był piękny, pierwszy raz mi się podobało to, co o niej czytałam. Wreszcie czułam, że żyje i do mnie przemawia. Trochę się bałam cały czas, że Gustav się obudzi i ją usłyszy ^^, ale nie, spał mocno. Ale teraz nachachmęciłaś z tym synem Sophie, ciekawe co to będzie, a wierzę, że on wejdzie „do gry”. Gdy czytam o Liv i Georgu to pierwszy raz go lubię. Nie tylko u Ciebie ale w ogóle. Nigdy mnie nei przekonywał w żadnym opowiadaniu, tu tak. Cieszę się, że się do siebie zbliżyli i mam nadzieję, że gdy nadejdzie czas, to będzie umiał zawalczyć o Liv i ją wygra. Tom i Scarlett… Są tacy cudowni razem… Kocham ten ich dialog z tymi wszystkimi odmianami czasownika „być”. To od nich bije tyle ciepła w tym opowiadaniu, choć nie tylko. Lubię Twoje poczucie humoru, wiesz? Takie znienacka, prawie przypadkowe. Prawie wcale nie piszesz o Billu, troszkę szkoda. Ale moment gdy o nim wspomniałaś jak przez całą drogę wpatrywał się w S. i Toma bardzo mnie rozbawił i wciąż bawi gdy to widzę xD,udał Ci się, naprawdę. To co, do 17? Teraz już będę na bieżąco. Buziaki, ściskam, mam nadzieję, że kiedyś uda nam się w końcu spotkać na GG.P.S. I jak zwykle perfekcyjnie dobierałaś muzykę. Chyba mamy podobny gust bo wszystko bardzo mi się podobało :***.
Beichte
OdpowiedzUsuń10 sierpnia 2009 o 00:16
Kochany onet jak zawsze płata nam figle i tym razem spłatał je Tobie, łącząc wyrazy. Okropna zmora, wiem to z doświadczenia, ale czyta się nieźle mimo wszystko. Tak więc…ekhem…spodobała mi się scena rozmowy z Simone, była bardzo naturalna i nadzwyczaj prawdziwa. Ukazałaś dokładnie taki obraz mamy bliźniaków, jaki sama mam w głowie. Ciepła, wyrozumiała i potrafiąca rozszyfrować tych wariatów, chociażby nie wiem jak głęboko chcieli ukryć swoje uczucia. Dla niej zawsze pozostaną dziećmi i ona zawsze będzie patrzeć na nich przez ten pryzmat, ale potrafi dostrzec, że są dorośli dokonują własnych wyborów i ona daje im w tym wszystkim wolność…no, może czasami troszeczkę pomaga. Bardzo mi się podobało.Nie jest pospolita, bo jak mogłaby być, skoro wychowała takich synów.”Naprawdę to kochała, a on naprawdę lubił nosić pokrowiec jej aparatu.”-niby nic niezwykłego, proste zdanie, a niesie tyle ciepła i wywołuje delikatny, chytry uśmiech, jakbyśmy właśnie poznali tajemnicę.
~Sinner
OdpowiedzUsuń10 sierpnia 2009 o 11:09
Goszczę na tym blogu już od jakiegoś czasu, ale jeszcze nie miałam okazji napisać jakiś komentarz. Właściwie chciałam to zrobić po przeczytaniu całości, ale jak na razie jestem dopiero przy ósmym odcinku. Mimo to mogę z całym sercem stwierdzić, że masz niesamowity talent. Opisy uczuć są po prostu niesamowite, sprawiają, że jeszcze łatwiej jest wczuć się w sytuację. Scarlett ma bardzo skomplikowany charakter i strasznie trudno ją rozgryźć, może to dlatego z zapartym tchem czekam na każdą jej reakcję w różnych sytuacjach. I zawsze robi coś zaskakującego, jest nieprzewidywalna. Tym bardziej gratuluję ci stworzenia takiej postaci. Cóż, nie jestem fanką TH, ale mimo to mogę powiedzieć, że zyskałaś nową czytelniczkę <3 Lecę czytać ciąg dalszy ^^
~Tom'sGirl
OdpowiedzUsuń10 sierpnia 2009 o 16:07
mnie nie było i ja w ogóle pojęcia nie miałam, że miałaś urodziny i nadal nie wiem kiedy masz, więc nie wiem, jak bardzo spóźniona będę mówiąc; wszystkiego najlepszego, Dark. ale chyba liczą się dobre chęci.i tak, jak już wspomniałam mnie nie było, nie wiem, czy w ogóle zauważyłaś moją nieobecność, ale wiesz, wakacje i te sprawy, w każdym razie wróciłam!. może jeszcze nie na stałe, mam na myśli kolejne wyjazdy, ale wróciłam, wszystko nadrobiłam i jestem pod wrażeniem tego co tu się nawyprawiało pod moją nieobecność. trochę wyszłam z wprawy w pisaniu komentarzy, trochę zapomniałam, jak to jest czytać, trochę ciężko było mi przebrnąć przez tyle treści, ale jednak brakowało mi tego. brakowało mi internetu, onetu i prinza. jeszcze paru innych stron, ale prinza najbardziej, bo to moje ulubione opowiadanie i fajnie się zagłębia w tą historię, w te wszystkie uczucia, które są mi całkiem bliskie, mimo, że przeżyłam je w zupełnie innych sytuacjach. nie chcę się powtarzać, mówiąc, że Scarlett lubię, podziwiam i rozumiem. ale jestem naprawdę zdumiona tym, jak dobrze znam, pamiętam i rozumiem jej uczucia. uczucia Liv Hannah zresztą też, ale Scarlett bardziej. strach jest potrzebny. strach jest zawsze. można o nim nie myśleć, dać się ponieść chwili, gdy czuje się bezpiecznie, ale on nadal będzie gdzieś tam w środku tkwić. to tak samo, jak wspomnienia. i masz rację, że raz złamane serce długo się goi, ale ja wierzę, że trzeba próbować dalej; nie dać wygrać strachowi przed cierpieniem, bo cierpienie też jest nieodłącznym elementem życia i to trzeba po prostu przeżyć, przetrzymać. wierzę, że Scarlett to się uda, tak jak mi się udało. że wróci dzięki Tomowi. ja wróciłam i już jest dobrze. no i to chyba wszystko, co mam Ci do powiedzenia.
~Nichole
OdpowiedzUsuń10 sierpnia 2009 o 19:33
Achhhhh dostałam dedykację! Ale i tak jestem zawiedziona, że sobie poczekam na ten genialny opis… tego. Na razie to oni są tacy romantyczni i chyba im się do tego nie zbiera, fakt. Chociaż pewnie Tomowi prędzej. I rzeczywiście ładnie razem wyglądają, chociaż między nimi jest spory kontrast. Ona ma ciemne włosy, on jasne, ona ma jasne oczy, on ciemne, ona jest opalona, a on blady. Mimo wszystko pasują. Opisy się same się ciągną mówisz? Nie wypada nie uwierzyć. ^^
~Anneliese
OdpowiedzUsuń12 sierpnia 2009 o 20:22
Haha, no i przybiegłam, jak obiecałam. Mam nadzieję, że teraz nie będzie czegoś takiego, jak pod 15 i przez przypadek nie skasuję sobie komentarza, którego już skończyłam. No więc! Ach, ach, ach. Ten tytuł mi się taaaaaak bardzo podoba! Cudowny, cudowny! I lubię Twoją wersję Simone. Babka wie, co mówi. Uświadamia Scarlett w pewnych sprawach i daje jej tym samym do myślenia iiiiiiiiiii ja mam nadzieję, że ten Mike szybko zniknie z jej głowy i Tom już nie będzie musiał być ostrożny! W ogóleeee, Liv i Georg. Ach, nosiciel pokrowca i fotografka. Dark, przecież oni do siebie tak pasują! Będę powtarzała to do skutku. Już od kilkunastu odcinków wstecz, jak wątek Paula wszedł, to ja mówię i mówię i mówię, żeby go rzuciła! Więc dzisiaj też powiem, żeby dała sobie z nim święty spokój. Myślenie o tym chłopaku ją wykańcza. NO I CZY ONA NIE WIDZI TEGO, ŻE GEORG TAKI JEST TAKI AAAACH?! No, ja nie wiem! W ogóle, to powinna go pochwalić za to w następnym odcinku, że schudł! :DPoza tym, chciałabym zobaczyć bliźniaków podczas tych zawodów! Bezcenny widok, a co. Bill mi się tutaj w tym odcinku taki śmieszny wydawał. Co prawda nic nie mówił, ale przewijał się tam w tle i jak pisałaś o tym, że w samochodzie tak robił, to mi się chciało śmiać, jak to sobie wyobraziłam. A odbiegając trochę od tematu, to ja też tak robię często xDW ogóle, to jestem ciekawa, co tam wymyśliłaś z tymi mercedesami, co ja ich tak szukałam. xD No, ale to do siedemnachy! Aha, i co to onet foto?
Miejsce grzeję, za niedługo wrócę, bo teraz w stanie czytać nie jestem, jakoże właśnie próbuję wyobrazić sobie rozmowę Gustiego z Alex i jakoś niezbyt mi to idzie. A jak wena przychodzi, to zaraz odchodzi, bo wciąż mnie coś rozkojarza. Uff. Obiecuję, że jeszcze przybędę.A! Szablon to masz, droga Dark, przeboski. *.*Całuję. ;*
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam. xd. Boskie- infantylnie brzmi, ale trafnie opisuje. ;pJeden fakt tak bardzo utkwił mi w głowie. Scarlett i Tom rozmawiają ze sobą w tak niesamowicie cudowny sposób, że aż trudno mi to określić. *___*Nie skończyłam, jeszcze wrócę! ;d
UsuńWłaśnie zdałam sobie sprawę z tego, że chyba przekręciłam imię Scarlett. Przepraszam Cię bardzo, bo jest mi z tego powodu tak strasznie głupio, Dark. Ech. To wszystko przez to, że mam teraz taki roztrzepany czas. Poza tym, jak wpadłam do Ciebie wtedy, to byłam w trakcie pisania notki na Humanoida i chyba za bardzo moje myśli kręciły się wokół niego. Co prawda, notki dalej nie ma, ale powodem tego jest to, iż mam za dużo spraw na głowie- jak już wspomniałam. Tak więc przyznam się szczerze, że mam narzeczonego i że ślub jest już bliżej niż dalej, ale to równie skomplikowana sprawa, więc musiałabym się rozwodzić nad tym przez kilkanaście godzin, a i tak nie byłabym w stanie wszystkiego Ci wyjaśnić, o.Tyle.I jeszcze raz bardzo przepraszam. ;**Wybaczysz mi? *___*Pozdrawiam, ściskam i buziam na dodatek. x**
Usuń~Aveen
OdpowiedzUsuń13 sierpnia 2009 o 19:22
Cieszę się, że przełożyłam sobie czytanie 16 właśnie na dziś. [nie wiem, dlaczego.] ale zdecydowanie wolę, kiedy między T i S jest tak, niżeli mieliby się w jakimś stopniu mijać.Z resztą, pobyt w Loitsche pozwolił jej oderwać się choć trochę od problemów i tego strachu, którzy mam nadzieję, że z pomocą Toma pokona.I ta rozmowa z Simone też jej w jakimś stopniu pomogła i pozwoliła zrozumieć, a raczej dać coś do przemyślenia.Ah, Georg i Liv….oni, a raczej on ją będzie wspierał i pomagał, kiedy zajdzie taka potrzeba, bo w końcu…oni też się chyba, a raczej dobrze czują w swoim towarzystwie.A co do tego całego kłamstwa, którym Hannah karmiła swojego wnuka wiele ją teraz kosztuje, tak jak jej córkę, która ma do niej wielki żal. Ale chyba nie większy niż Shea [ nie jestem pewna czy dobrze napisałam]I co…czekam na kolejną część
~Katalin
OdpowiedzUsuń16 sierpnia 2009 o 15:45
Taaak, po całkowitym odcięciu od cywilizacji zdecydowanie mogę powiedzieć, ze tego mi było trzeba. Już Ci mówiłam, że miałam szklany w oczach jak dałas mi do przeczytania rozmowe Simone z Scarlett, nie? To wyobraź sobie, że dzisiaj tez miałam. Wiedząc co tam napisałas, czytając to drugi raz, miałam szklaneczki w oczach. Dziwna jestem, jak nic, ale to przec Ciebie.Zabiłaś mnie rozmową Sophie z matką. Naprawdę. Idealnie wręcz oddałaś klimat tej rozmowy. I obie panie przedstwiłaś w taki sposób, że ten chłód bił na odległość.Najbardziej ten fragment mi się podobał. Oczywiście zaraz za nim jest Tomaszek i Scarlett. Wiadomo^^ Cieszę się, że nie ma między nimi ciągłęgo jakiegos takiego patosu, że nie są zawsze tacy mądrzy, tacy dojrzali, tacy dorośli. Są tez zwykłymi ludzmi, którzy jak kazdy, mają swoje rozterki. Sa tacy jakby bardziej prawdziwi. A dzisiaj bardzo tez spodobał mi się ich dialog, bo nie było było w nim masy pięknych słów i deklaracji. Piękne słowa i deklaracje ukryłas w normalnej rozmowie pary (prawie) zakochanych. I uwielbiam kiedy się droczą:) Piękny szablon:* Jednak zdecydowałaś się na Toma;)
~nadie
OdpowiedzUsuń18 sierpnia 2009 o 14:58
Ja tylko chciałam poinformować cię, że przeczytałam. Muszę trochę ogarnąć, żeby napisać jakikolwiek bardziej sensowny komentarz. No