7 października 2009

20. Das ist nicht so leicht... mich lieben.

Tak długo, po omacku wyciągałam przed siebie ręce, usilnie chcąc złapać szczęście. A ono wciąż umykało. Chwytałam wiatr, który wciąż uciekał, przemykając między moimi palcami. Kolejne garście zionęły coraz to większą pustką, a mną kierowała większa determinacja. Szukałam, szukałam, szukałam, nie stawiając sobie najprostszego z pytań. Gnałam ślepo przed siebie, omijając tak wiele cennych chwil. Zapominałam o tych najdrobniejszych kawałeczkach życia, które będąc moim tu i teraz, dać mi to, za czym błądziłam, depcząc je nieświadomie. Szukałam szczęścia, choć tak naprawdę zupełnie nie wiedziałam, czym ono jest. Czym jest dla mnie. Chciałam mieć coś, czego formy, smaku czy, zapachu, w żaden sposób nie potrafiłam sprecyzować. Musiało minąć wiele dni, bym pojęła, że moje szczęście nie raz trzymało mnie za rękę, śmiało się ze mną i nadstawiało ramienia, bym mogła płakać, że było nawet, gdy nie miałam pojęcia, że jest. Nie zdawałam sobie sprawy, że każdy uśmiech, spojrzenie, gest, dotyk, słowo, że to właśnie one tworzą moje szczęście. Trwa przy mnie wciąż pomimo moich humorów, błędów i niedoskonałości. Z każdym dniem przekonuję się, jak bardzo się dla mnie zmienia, ile poświęca i jak wiele przetrzymuje.. Teraz, gdy wyciągam ręce napotykam już tylko jego ukochane dłonie, które mocno tulą mnie do siebie… wiem, że znalazłam.

Jego smukłe palce wplotły się w jej długie włosy, gdy po raz kolejny tego ranka składał na jej pełnych wargach namiętne pocałunki. Oplotła rękoma kark chłopaka, mocniej przyciągając go do siebie. Marszcząc nos, szybkim ruchem zsunęła z jego głowy czapkę, beztrosko odrzucając ją na bok. Ujęła w dłonie jego głowę, przyglądając się sekundkę jego czołu, po czym złożyła na samym jego środku soczystego buziaka. Dłonie chłopaka szybko i niezdarnie usiłowały wkraść się pod jej koszulkę, która w zasadzie należała do niego samego. Zaśmiała się cicho, gdy jego palce przesuwając się szybko, siłowały się z materiałem. Zadrżała, gdy jego dłonie przemknąwszy wzdłuż jej talii, niepostrzeżenie wkradły się pod miękką bawełnę. W szaleńczym wręcz tempie wędrowały po jej gładkiej skórze, badając ją milimetr po milimetrze, budząc gwałtowne deszcze dreszczy. Przymknęła powieki, gdy całował jej szyję, zaplatając sobie w pasie jej nogi i podnosił ich oboje, siadając na materacu. Opuszki palców jego silnych dłoni zachłannie chłonęły dotyk jej aksamitnej skóry. Poznawały ją skrupulatnie kawałek po kawałeczku. Zahaczywszy o materiał fig, które miała na sobie, uśmiechnął się chytrze, a jej policzki oblały się szkarłatem. Drażniła się z nim, krótko muskając jego usta, nim ufnie złożyła głowę na jego ramieniu, uśmiechała się, filuternie zagryzając dolną wargę. Powiódł dłońmi wzdłuż linii jej kręgosłupa, aż po wrażliwe mięśnie brzucha. Wzdrygnęła się, czując jak łaskotał ją, kreśląc rozmaite wzorki wokół pępka. Jego delikatny dotyk rozbudził w jej ciele burzę ogni, rozlewających się weń ogromną falą. Wyginając plecy w zgrabny łuk, kokosiła się na jego kolanach, szczelniej oplatając go nogami. Posłała chłopakowi zadziorne spojrzenie, odrzucając do tyłu kosmyki, opadające na jej zarumienioną buzię. Uśmiechała się niewinnie, a w jej turkusowych oczach tańczyły ognie. Przyglądał się dziewczynie przez moment uważnie, a jego ręce wydostawszy się spod materiału koszulki, oplotły ją czule w talii. Zamknął ją w swoim czułym uścisku, patrząc i chłonąc jej obraz. Słodki uśmiech nie znikał z jej buzi, kiedy spoglądając wprost w jego czekoladowe tęczówki, przylgnęła do niego mocniej. Zwilżyła koniuszkiem języka swoje malinowe wargi, kusząc chłopaka, którego wzrok przeniósł się z roześmianych oczu, na pełne usta, by zaraz posmakował ich po raz kolejny.

Bo tak niewiele potrzeba. Wystarczy mały gest, uśmiech i kilka słów, by na nowo odzyskać radość, by być szczęśliwym. Już nie szukam. Nie potrzebuję tego, bo wiem, że jesteś. A przecież paradoksalnie miało nie być ciebie ani mnie. Mieliśmy stać się chwilą, która w momencie swego spełnienia zgaśnie. A jednak jesteśmy i to mi w zupełności wystarczy. Twoja obecność, czuły dotyk silnych ramion i to poczucie, które mi ofiarowujesz, to właśnie daje mi pewność, że moje poszukiwania dobiegły końca.
Wiem, wiem, że jestem szczęśliwa. Zawsze, gdy jesteś obok, nie potrzeba mi niczego więcej, bo jesteś po prostu wszystkim. To takie banalne… Zdaję sobie sprawę, że to zupełnie naiwne i niepoważne, ale co mogę na to, że tak po prostu jest! I choć wiem, że czeka mnie jeszcze wiele rzeczy do odnalezienia, mam pewność, że tą najważniejszą już odkryłam.

Powoli pokonywała kolejne stopnie, ociężale pnąc się w górę. Myśli brunetki krążyły jeszcze wokół minionych chwil. Przymknąwszy powieki, nadal była jeszcze w tym pokoju, spoczywając bezpiecznie w ramionach Toma. Gdy w nocy, tak jak obiecał, opuścił jej sypialnię, nie mogła spać i było tak jakoś dziwnie pusto, aż do chwili, w której rano pojawił się znów w drzwiach. Zdawała sobie sprawę ze swojej niepoprawności. Doskonale wiedziała, że z twardej dziewczyny została tylko miękka kluska, ale nie w głowie jej było zmieniać cokolwiek. Westchnęła lekko, idąc korytarzem i rozglądała się po nim z zainteresowaniem, jakby przechodziła tam po raz pierwszy. Omiotła wzrokiem ściany w jasnym odcieniu brzoskwini, małe obrazki przedstawiające widoczki z rodzinnych wakacji i ich podobizny, delikatne światełka, ku jej zdziwieniu wciąż zapalone. Zatrzymała się przed swoimi drzwiami, wahając się przez moment, czy wejść najpierw do siebie czy od razu do Liv. Odwróciwszy się na pięcie, podeszła do drzwi pokoju siostry. Już miała nacisnąć klamkę, gdy otworzyły się przed nią gwałtowanie, a ze środka dobiegł ją radosny śmiech Liv i co zadziwiło ją jeszcze bardziej, tuż przed nią pojawił się półnagi Georg. Zamarł wlepiając w Scarlett spojrzenie wyrażające coś na rodzaj przerażenia i zdziwienia. Mrugał szybko, zapominając o oddechu, a Scarlett pojąwszy, o co chodzi, spojrzała pytająco na chłopaka, usiłując nie wybuchnąć śmiechem. Uniosła ku górze jedną brew i splatając ręce na piersi, przeniosła ciężar ciała na prawą stronę.
- Scarlett? – Za plecami szatyna pojawiła się uśmiechnięta Liv, paradująca po pokoju jedynie w bieliźnie. Pomachała radośnie siostrze, nie zważając na płonącego rumieńcem Georga. – Bo ja… my… no.. Co ty tu robisz?
- Hym…? Mieszkam? – Stwierdziła rzeczowo.
- No tak. - Podrapał się po głowie, posyłając jej speszone spojrzenie. - Ja tego.. no, do łazienki. - Wyminął ją, prawie natychmiastowo znikając w pomieszczeniu obok. Scarlett roześmiała się, wchodząc do środka.
- Czyżbym nie w porę? - Nie zwracając na to, że na fotelu leżały poukładane już rzeczy, niedbale strąciła je na podłogę, po czym rozsiadła się w nim wygodnie. Liv posłała Scarlett mordercze spojrzenie i zebrawszy koszulki, ułożyła je znów. Dopiero, kiedy schowała szystkie do szafy, spojrzała na Scarlett.
- Nie skądże. Ja tylko sprzątam.
- To ja już się boję myśleć, z jaką dokładnością posprzątaliście ten pokój, skoro biedny Georg tak się speszył.
- Och, bardzo dokładnie. – Liv wywracając oczami, rzuciła się na świeżo zasłane łóżko, kładąc się na wznak. Leżała tak chwilę oddychając szybko. – Bardzo. – Westchnęła, siadając. – Scarlett, to była najbardziej szalona rzecz, jaką zrobiłam w życiu, ale nie żałuję. Nie żałuję! Słyszysz, Paul? Słyszysz! Nie żałuję! – Scarlett roześmiała się serdecznie, widząc rumiane policzki Liv, błysk w oku i dwie różne skarpetki na stopach. Pierwsza pedantka Berlina założyła dwie różne skarpetki. Takie rzeczy nie dzieją się co dzień.
- Nie masz prawa żałować.
- Może postąpiłam nie fair wobec niego, ale… czy ja muszę być w porządku, kiedy on nie jest?
- Nie musisz, biorąc pod uwagę fakt, że wasz związek jest związkiem jedynie z nazwy. Osobiście dziwię się, że jeszcze z nim nie zerwałaś, ale nie zaprzątajmy sobie głowy takim dupkiem jak Paul, kiedy za ścianą mamy Georga z całkiem niezłą dupką! – Uśmiechnęła się filuternie, rzucając w Liv jednym z miśków, który siedział sobie obok Scarlett w fotelu. Policzki starszej oblały się purpurą. Zagryzła dolną wargę, najwyraźniej kontemplując słowa siostry.
- Oj, żebyś wiedziała, że całkiem niezłą. – Westchnęła podekscytowana, wachlując buzię dłońmi. – Wiesz, po wczorajszym wieczorze spodziewałam się wszystkiego, tylko nie tego, że będę z nim tutaj… Chciałam wprowadzić w życie swój plan. Miał nabrać mocy urzędowej już za kilka dni, ale wszystko poszło nie tak… począwszy od śmierci taty, a skończywszy na wczorajszym bankiecie. Chciałam dać mu szansę, pokazać, że może coś zmienić, że ja tego chcę, ale on zdeptał moje dobre chęci, Scarlett. Wczoraj wieczorem poczułam, że już wystarczy, że dosyć uniżania się i wyciągania ręki, a poza tym… nie wiedział, jaki jest mój ulubiony kolor. A Georg… on w tą jedną noc dał mi coś, czego nie zaznałam od dawna.
- Co takiego?
- Miłość. - Scarlett wstała i podszedłszy do Liv, klęknęła na podłodze przed nią. Ujęła jej dłonie i uśmiechając się, spojrzała jej w oczy. - Choć bardzo tego pragnęłam, choć jestem przy nim szczęśliwa, nieodparcie czuję, że coś jest nie tak.
- Wiesz, za tobą trudny okres. Paul dostarczył ci za dużo złych emocji. Musisz się odnaleźć. Georg ci w tym pomoże. – Wstając puściła siostrze oczko i powoli ruszyła w stronę wyjścia.
- Ale ja nie jestem pewna, czy tego chcę. – Wyszeptała, jednak Scarlett znikając za drzwiami, nie zdołała już tego dosłyszeć. Liv schowała twarz w dłoniach. To wszystko było trudniejsze niż jej się wydawało.

Otworzyła oczy, czując jak jego silne dłonie oplatały jej talię. Liv uśmiechnęła się mimowolnie, gdy kładąc się obok, musnął wargami jej szyję. Po jej plecach przebiegł przyjemny dreszcz. Zielonooki przysunął się bardzo blisko brunetki, zamykając ją w swoim uścisku. Wtulił policzek w jej szyję, wdychając słodki zapach jej włosów. Było tak dobrze, że aż nie do końca wierzył, czy to się działo naprawdę. Miał ją obok, swoje niespełnione marzenie, nierealny sen. Dotykał jej, całował. Była obok. Była jego. Nie wierzył, że kiedykolwiek uda mu się pokochać. Wśród ludzi, których znał, tak mało było tych prawdziwych, którym mógł zaufać. I pojawiła się ona, zupełnie przypadkiem. Dzięki temu, że Tom miał problemy, dzięki temu, że poznał Scarlett, on odnalazł swoje szczęście. Liv nie była igraszką, chwilowym zauroczeniem. Kochał, kochał tak mocno, aż bolało. Nie miał pojęcia, jakim sposobem, można kogoś obdarzyć takim uczuciem, w tak krótkim czasie, w dodatku prawie się nie znając. Jednak on był pewien. Paradoks. Ten, który zarzekał się, że nie zamierza wiązać się na stałe przed czterdziestką, teraz nie marzył o niczym innym niż o tym, by być z nią. Zawsze.
- Georg, jaki jest mój ulubiony kolor? – Zdziwiony jej niespodziewanym pytaniem, uniósł się na materacu, wspierając na ugiętym łokciu tak, by mógł na patrzeć. Liv przekręciła się na plecy, spoglądając chłopakowi w oczy. Nie powinna ich porównywać. Paul nie dorastał szatynowi do pięt. Byli tak bardzo różni i ważni dla niej w tak bardzo rozbieżny sposób, jednak nie umiała się powstrzymać. Wiedziała, że nie da jej to spokoju, póki nie zapyta. W głębi serca miała ogromną nadzieję, że Georg będzie znał odpowiedź. Bardzo tego chciała. W żaden sposób nie była gotowa na to, by wiązać się w jakikolwiek sposób, nie wyplątawszy się z sideł Paula, ale podświadomi czuła, że przy Georgu nie zazna krzywdy, że on będzie zupełnie inny. Jednak pomimo tego, coś odciągało ją od niego. I choć wszystkim, czego pragnęła, było bycie z nim tu i teraz, to i tak towarzyszyło jej to niedobre uczucie, że coś nie grało, jak powinno.
- Co to za pytanie? – Uśmiechnął się delikatnie, gładząc ją po policzku.
- Tak pytam, po prostu chciałam wiedzieć.
- Myślę, że ciemnoniebieski, taki granatowy.
- Po czym wnioskujesz? – Zapytała, a wargi Liv powoli rozciągnęły się w uśmiechu.
- A po tym, że zawsze masz coś w tym kolorze. Korale, pierścionek z niebieskim oczkiem, cień do powiek, albo bluzkę. Mniej lub więcej, ale zawsze. Usatysfakcjonowana?
- Bardzo. – Uśmiechnęła się szeroko i zarzuciwszy ręce na szyję chłopaka, przyciągnęła go do siebie, wtulając się w jego silne ramię. - Przytul mnie, Georg.
*

Dlaczego właśnie teraz, kiedy tak bardzo potrzebował odpoczynku, kiedy musiał być w pełni sił i myśleć trzeźwo, nie mógł spać? Nagrywali, dużo pisał. W ciągu jednej doby wyrabiał dwie. Wciąż w biegu. Nie miał czasu na nic, a zwłaszcza na siebie. Wena, jakoś sama do niego przychodziła, pisał, zapamiętywał i znów pisał, a kiedy tak bardzo pragnął, dać sobie, chociaż chwilę na wytchnienie, sen jak na złość nie przychodził. Była może piąta nad ranem. Jemu nie chciało się już spać. A może jeszcze? Czuł piasek w oczach, kleiły się niesamowicie, a pomimo tego, snu jak nie było tak nie ma. Siedział nad miską płatków czekoladowych, raz po raz mieszając łyżką w rozpaćkanej mazi. ‘Coś’ nie dawało mu spokoju. ‘Coś’ mąciło jego myśli. Wiedział, że właśnie to ‘coś’ stanowiło powód jego bezsenności. Problem tkwił w tym, że nie miał najmniejszego pojęcia, co to mogło być. To takie niemożliwe do sprecyzowania uczucie, które siedzi w samym środku twojego serca i świdruje je na wskroś. Nie możesz przez nie oddychać, jest ci słabo i tak niewyobrażalnie źle, choć nie masz pojęcia, dlaczego, bo przecież wszystko jest dobrze.
Czując w ustach smak zimnego mleka i papki, która rzekomo miała smakować czekoladą, skrzywił się, niedbale odsuwając miskę. Wstał od stołu i chwyciwszy paczkę cameli, wyszedł na balkon. Było bardzo zimno. Pomimo końcówki marca, poranki były iście zimowe. Jego ciało skuła gęsia skórka. Mało się tym przejął. Mocno zaciągając się dymem, rozejrzał się dookoła. Mozaika świateł, dźwięków, zapachów i obrazów. Miasto z duszą. Inaczej tego wyjaśnić nie potrafił. To miasto było czymś i miało coś. Po prostu je lubił. Choć spotkało go tam tyle złego, choć tyle razy tęsknił, tyle razy żałował, to i tak nieprzerwanie fascynowała go jego magia. Przymykając powieki czuł zapach spełnionych marzeń. To właśnie Berlin stał się jego bramą do szczęścia. To miasto stało się niepisanie jego drugim domem. Choć zwiedzał cały świat, choć był w tysiącach miast, choć spał w setkach hoteli, tylko będąc w Berlinie czuł, że to jego miejsce. Ciałem Billa wstrząsały dreszcze, cały skostniał, ale zawzięcie palił kolejnego papierosa. Kiedy tak marzł, było mu jakoś lżej. Zmęczony umysł, kompletniej kodował fakty, oczy nie piekły go tak mocno. Było po prostu lepiej. Wolał marznąć, niż przerzucać się z boku na bok, dławiąc się ciszą, nawet, jeżeli w łóżku było cieplej. Wziął głęboki oddech. Coś zakuło go koło serca. Westchnął ciężko, opierając się o balustradę. Nie umiał poskładać myśli, czuł się w nich zupełnie zagubiony. Krążyły wokół czegoś, czemu nazwy nadać nie potrafił i to było tak…dobijająco irytujące. Ziewnął rozdzierająco. Gdzieś w salonie rozdzwonił się telefon. Jego telefon. Dwoma susami doskoczył do niego, odbierając bez zastanowienia. Przyłożywszy aparat do ucha usłyszał rozdzierający szloch. Zamarł. Zatkało go zbyt mocno, by był w stanie się odezwać. Minęło tyle dni, przestał żywić nadzieję, że jeszcze ją kiedykolwiek usłyszy.
- Bill, – szepnęła – przepraszam. Nie miałam gdzie.. do kogo. Tak bardzo cię przepraszam, wiem, że nie powinnam, ale naprawdę jesteś jedyną osobą, która może mi pomóc.
- Rainie? – Powiedział równie cicho, jakby bojąc się, że donośniejszym głosem sprawi, że jej telefon okaże się jedynie snem na jawie, fata morganą będącą wynikiem niewyspania. Mocniej ścisnął słuchawkę w dłoni. – Co się stało? Powiedz mi, ale nie płacz już. Cichutko. Powiedz mi, Rainie. – Szeptał gorączkowo, najdelikatniej jak umiał.
- Bill…przepraszam, ja nie powinnam, ale tak bardzo się boję.
- Czego się boisz, tylko mi powiedz.  
- Możemy do ciebie przyjść? Ja wiem, że nie… przecież ty potrzebujesz prywatności. Przepraszam, że zawracałam ci głowę. Byłam głupia, przepraszam.
- Napiszę smsa z adresem, żeby wam się nie zapodział i.. będę czekał.
- Dziękuję. – Rzekła jeszcze ciszej, nim zawiesiła połączenie. Spojrzał na wyświetlacz. Piąta czterdzieści trzy. Wątpił, aby lubiła tak wcześnie stawać. Wysławszy wiadomość, przysiadł na sofie. Patrzył przez moment na ekranik, nie mogąc do końca uwierzyć, że minione kilkadziesiąt sekund naprawdę miało miejsce. Trochę wolno kojarzył fakty. W pamięci przywracał jej pojedyncze słowa, reszta zacierała się jak we mgle. Jednak doskonale pamiętał sposób, w jaki mówiła. Jej ton głosu, barwę, nutę. Drżał. Była bliska płaczu, a on zbyt skołowany, by zapytać, dlaczego. Była tak bardzo przerażona. Coś ścisnęło go koło serca. Już znał powód. Pozostało mu mieć nadzieję, że niebawem naprawdę pojawi się w jego drzwiach.

Przed sobą ujrzał przerażoną kobietę i jeszcze bardziej przerażone dziecko. Widok, który ściął go z nóg. Takie sceny widywał w filmach, gdy kobieta uciekłszy z toksycznego domu, zapalczywie szukała schronienia, gdy bezsilnie niemo wołała o pomoc i nikt jej nie słyszał, nie widział jej łez i cierpienia. Nikt, prócz widzów. Bill poczuł się w tej chwili jak widz. Z tą różnicą, że to było prawdziwe życie. Natychmiast wpuścił je do środka. Przez moment wszyscy troje wpatrywali się w siebie intensywnie. Rainie była blada, zmęczona, przygarbiona, a z jej oczu zionął smutek. Pod jednym z nich widniało świeże limo. Ktoś ją uderzył. Dziewczynka była złudnie podobna do niej. Nietrudno było mu się domyślić, kim była dla Rainie. Promyczek, pomyślał. Te same blond włosy i miodowe oczy, tak bardzo przestraszone i zatroskane.
- Nie miałam gdzie iść. – Wyszeptała, będąc bliska płaczu. Zdawało mu się, że nie stała na własnych nogach, a jedynie ktoś z góry dyrygował jej ruchami, zmuszając, by trzymała się prosto i nie upadła. Bill bez słowa podszedł i mocno przytulił ją do siebie. To jedyne, co przyszło mu w tej chwili do głowy. Rainie spoczywając w jego ramionach, zdawała się taka drobna, krucha, szczuplutka, powiedziałby nawet, że niedożywiona. Tak słaba i bezradna. Nie opierała się. Bezsilnie złożyła głowę na ramieniu chłopaka, oddychając ciężko. Czule gładził dłonią jej drżące plecy, cała przemarzła. Nawet na chwilę nie puściła ręki dziewczynki, która przyglądała im się bacznie.
- Dobrze zrobiłaś. – Szepnął czule i odsunąwszy ją od siebie, spojrzał na małą. Rainie pociągnęła delikatnie dziewczynkę za rękę, stawiając ją przed sobą.
- To Candy. Moja córka. – Na dźwięk tych słów, po ciele Billa przebiegł dreszcz. Odetchnął, kucając przed małą i uśmiechnął się przyjaźnie.
- Cześć, Candy. Jestem Bill. – Wyciągnął do niej dłoń, którą ona nieco niepewnie uścisnęła.
- Mama mówiła, że ty nam pomożesz, że nie jesteś zły, że nie będziesz krzyczał. Bo nie będziesz? – Przymknął powieki na ułamek sekundy. Miał wrażenie, jakby do jego skroni ktoś przyłożył elektrody pod napięciem. Nie musiał zadawać pytań, bo to jedno Candy mu w zupełności wystarczyło. Już nienawidził tego faceta. Uchyliwszy je spojrzał na córkę, a zaraz po tym na mamę, odpowiadając;
- Nigdy. – Rozciągnął wargi w ciepłym uśmiechu i pogładził dziewczynkę po ramieniu. – Nigdy. – Wstał i wziąwszy od nich kurtki, zaprowadził do kuchni. – Przygotuję wam coś do jedzenia. Na pewno jesteście głodne. Na dworze jest tak zimno.

Patrząc jak dziewczynka pałaszowała kanapki, kątem oka spoglądał na zamyśloną Rainie. Ze smutnym uśmiechem przyglądała się córce, raz po raz nadgryzając chleb. Była taka śliczna i smutna. Wtedy, w nocy nie mógł tego dostrzec. Miała piękne miodowe oczy, złociste włosy i pełne, ładnie zarysowane usta, do tego taka wrażliwa i.. nie znał jej, ale wiedział, że nieszczęśliwa. To płynęło z jej oczu. Gdyby była szczęśliwa nie siedziałaby teraz z nim, ani w tamtą noc w parku. Zadziwiające, ale te wszystkie rozbiegane myśli, rozszalałe uczucia, które nie dawały mu normalnie żyć, uspokoiły się. Z chwilą jej przyjścia, wszystko ucichło. Nie powinno tak być. Ona nie mogła być brakującą cząstką w jego życiu. Nie miał prawa, by o tym marzyć. Przecież jej pojawienie się jest równoznaczne z odejściem. Musiał o tym pamiętać, powtarzać sobie wciąż, by nie próbować bzdurzyć o niemożliwym.
Emocje powoli ją opuszczały. Świadomość, że była poza jego zasięgiem, działała, aż nader kojąco. Jej spięte dotąd mięśnie rozluźniały się, mogła już swobodnie oddychać, a skołatane nerwy, nieco się uspokoiły. Choć i tak nie była w stanie przełknąć niczego. To poczucie bezpieczeństwa rozkleiło ją zupełnie. Bill był taki dobry, bez słowa przyjął je, pomógł. Gdyby nie on wylądowałyby na dworcu, bo gdzie mogła iść? Do kogo? W końcu miała tylko męża. Męża. Męża. To słowo zdawało się być tak bardzo obce, zupełnie nie określać człowieka, z którym mieszkała pod jednym dachem. No, ale w końcu umowa została zawarta… Minionego wieczoru czuła, że się dusi. Dziękowała losowi, że po wszystkim wyszedł do pracy. Nie zniosłaby ani chwili dłużej w tym mieszkaniu. Była tak bardzo zmęczona. Najpierw kręciły się bez celu po mieście, ten deszcz i wiatr, to za dużo jak na jedną noc. Oby tylko Candy nie przeziębiła się.. Nie wiedziała w zasadzie, dlaczego zadzwoniła do Billa. W końcu byli sobie obcy i nie musiał jej pomagać, a jednak czuła, że tylko u niego znajdzie wytchnienie. Po prostu mu ufała. Zdawała sobie sprawę, że za kilka godzin będzie musiała opuścić jego mieszkanie i nigdy więcej nie wrócić, że to tylko chwila, prezent od losu, by zregenerowała siły do dalszej walki z wiatrakami. Tam było tak cicho i spokojnie, pomimo surowego wystroju tak bardzo przytulnie. W powietrzu nie unosiła się zapowiedź kolejnej awantury, a Bill uśmiechał się pokrzepiająco, zamiast patrzeć na nią jak na wyrzutka. Jego żona będzie szczęściarą.  Nieświadomie westchnęła ciężko, zwracając na siebie uwagę Billa i córki.
- Coś ci jest, mamusiu?
- Nie kochanie. Jestem po prostu zmęczona. – Uśmiechnęła się smutno.
- Mi też chce się spać, - stwierdziła odstawiając kubek - a tobie, Bill?
- Tak, też jestem zmęczony. – Wstał od blatu. - Łazienka jest zaraz przy drzwiach wejściowych, w białej szafce są czyste ręczniki. Idźcie, a ja przygotuję wam łóżko.

Wychodząc z łazienki, zobaczył, że siedzi na kanapie. Patrzyła za okno, zapewne nie widząc nic. Podszedł cicho, siadając obok. Rainie spojrzała na Billa i westchnęła ciężko. Jego kraciata piżama wisiała na niej niczym worek, ale i tak prezentowała się w niej uroczo.
- Dziękuję, Bill.
- Nie masz za co.
- Dziękuję, że o nic nie pytasz.
- Nie będę pytał, póki sama nie zechcesz mówić.
- Nie raz modląc się, prosiłam o pomoc. Moje prośby chyba zostały wysłuchane. – W jej oczach pojawiły się łzy, otarła je niedbale, niechcący naruszając siniec. Syknęła. Bill ujął jej buzię opuszkami palców, przyglądając się opuchliźnie. Z bliska wyglądała jeszcze gorzej. Rainie wstydząc się jego zatroskanego wzroku, przymknęła powieki. – Nie miałam czasu go zatuszować.
- Ale on miał za to czas, żeby ci go nabić. – W odpowiedzi jedynie westchnęła. Bill sięgnął do kieszeni, przypominając sobie o tubce, którą zabrał z łazienki. Wycisnął odrobinę i posmarował maścią limo, ignorując niepewną minę dziewczyny. – To maść na siniaki i te sprawy. Jest przydatna, kiedy nie śpię kilka nocy z rzędu. Może nie pachnie szałowo, ale za to skutkuje. Dwa, trzy dni i po krzyku.
- Pewnie się zastanawiasz się, co robię z człowiekiem, który mnie bije?
- Zgadłaś.
- To nie jest takie proste… - Szepnęła spuszczając głowę. Nie wiedział, czy mógł, ale ją przytulił, a ona znów go nie odepchnęła. Oparł brodę na czubku jej głowy i kołysał się delikatnie. Zechciał, by została. Nie potrafił tego wyjaśnić, ale od momentu, kiedy zobaczył ją tam w parku, ciągnęła go ku niej, jakaś dziwna siła. To takie absurdalne! Rodem z brazylijskiej telenoweli, ale prawdziwe. Prawdziwe. – Kiedyś ci opowiem, dobrze? –  Nie miała pojęcia, dlaczego to powiedziała. Niepewna swoich słów spojrzała w czekoladowe tęczówki chłopaka, podświadomie wiedząc, że przy nim może odnaleźć to, co zagubiła wiele lat temu, to co zabrała tamta noc. Choć to zupełnie niepoważne, choć nie miała prawa, bo przecież byli sobie obcy, a ona kilkanaście ulic dalej miała swój… miała gdzie mieszkać i co jeść, pracę i życie, z którym dotąd zdążyła się pogodzić. A teraz nagle zaczęła angażować w coś, co sprawi, że znów zacznie pomstować o swój zły los, że znów będzie jej tak źle, a przecież musi wrócić. Musi znów stawić mu czoła i dalej robić, co do niej należało. Pojawienie się w jej życiu Billa, to tylko krótka chwila na wytchnienie. Musi pogodzić się z tym, że minie. – Położę się. Twoi przyjaciele pewnie niedługo wstaną. Ty też powinieneś się przespać. – Nim wstała, szybko ucałowała chłopaka w policzek i zniknęła w jego pokoju, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć. Jej smutek rozdzierał jego serce. Nie zostawi jej. Nie pozwoli odejść. Nawet jeśli go przeklnie, pomoże jej odnaleźć spokój. Pomoże jej, choćby nie potrafił pomóc sobie. Świtało już, a Bill ledwo przyłożywszy głowę do poduszki, zasnął kamiennym snem.
*


Nigdy nie śpiewała musicali. To było zupełnie nowe doświadczenie, ale nawet się jej podobało. Gra była warta świeczki, w końcu miała szansę się pokazać! Od kilku dni, nie mówiła o niczym innym. Tom śmiał się z niej i mówił, że chodzi, jak nakręcona, Liv kręciła tylko głową, a mama... a mama o dziwo nie mówiła nic. Partia, którą przygotowała wyjątkowo jej się podobała. Była taka głęboka i pozwalała jej pokazać swoje możliwości. Stojąc tam na środku sceny, czuła się wyjątkowo, choć siedziało przed nią tylko czworo członków jury. Miała przed sobą wielką przestrzeń, którą w jej wyobraźni wypełniały tłumy. Uśmiechała się. Nie potrzebowała mikrofonu, by jej głos donośnie niósł się echem po całym pomieszczeniu. Nie miała już tremy, minęła z chwilą, kiedy zaczęła śpiewać. Fragment dobiegł końca zbyt szybko. Ładnie go zakończyła, przeciągając ostatnią nutę, po czym dygnęła, otwierając oczy. Cała czwórka wlepiała w nią zmieszane spojrzenia. Przyglądała się im pytająco, a oni milczeli. Nie za bardzo wiedziała, co ma sądzić o tej ciszy. Czekała, czując, jak napięcie w niej wzrasta.
- Ładnie śpiewasz, - starszy mężczyzna, który jako pierwszy zabrał głos, spojrzał w kartę zgłoszeniową brunetki. – Scarlett.
- Dziękuję.
- Muszę przyznać, - kontynuował -  że takiego głosu nie spotka się często. Powiedziałbym, że twoja barwa jest wyjątkowa, idealna do roli Etinette, ale jest mały problem.
- Potrzebujemy blondynki. – Przerwał mu inny. – Nie przeczę, że jesteś uroczą dziewczyną, ale nie widzę cię w anielskim blondzie. Przykro mi. – W jego głosie nie było zakłopotania, jak w wypowiedzi poprzedniego jurora. Mówił twardo i rzeczowo, mierząc Scarlett krytycznym spojrzeniem. Wytrzymała je.
- Więc szukajcie jej dalej. – Stwierdziła, odwracając się na pięcie, po czym dumnie opuściła scenę. Nieśmiało pnące się ku górze fundamenty nadziei, znów legły w gruzach.

Bo czymże są marzenia? Tak wiele razy zadawałam sobie to pytanie. Próbowałam ubrać je  w słowa, określić nadać nazwy, przyporządkować wedle uczuć, które mi towarzyszyły. Jednak to chyba jest niemożliwe, to tak jakby próbować złapać nieuchwytne. Dużo czasu minęło, zanim tak naprawdę zdałam sobie z tego sprawę. Zanim zrozumiałam, że nie wszystko można podporządkować zasadom, że nie wszystko jest możliwe do określenia. Czasem coś po prostu się dzieje. Nie tylko z marzeniami.
One są moją deską ratunku. Nie skłamię, jeśli powiem, że ostatnią. Tak naprawdę, to marzenia bardzo mnie zmobilizowały. Pewnego dnia, obudziwszy się rano, wiedziałam, że mogę mieć szansę, że muszę walczyć, by stać się tym, kim chciałam być. Kiedy się czegoś bardzo chce, nie liczą się wyrzeczenia, trud i szczyty, które trzeba zdobyć, by dopiąć swego. Nawet ból i niewygody są mniej nieznośne, kiedy wie się, że warto.

Marzenia są drogą, a nie celem.

Jednak czasem…do niedawna w moim życiu nie liczyło się nic innego, prócz muzyki. To był mój świat, mój sposób na życie – grodzić drogę piosenką. Teraz jest inaczej, odkąd pojawił się On, wszystko się zmieniło. Moje podejście do marzeń również, już nie sięgam po nie tak zachłannie. Chyba nauczyłam się rozróżniać priorytety. Choć bywało różnie, choć chyba wątpiłam i chciałam się poddać, to wciąż idę na przód. Chwytam w otwarte dłonie i szczelnie tulę do siebie wszystkie możliwe okazje, łapię chwilę, chcąc wycisnąć z nich, ile się da. Czasem jednak umykają, są zbyt ulotne, bym była w stanie je uchwycić i biegnę i biegnę za nimi, a one fruną wyżej i wyżej, aż w końcu upadam i…

Wsiadła do samochodu, trzaskając drzwiami. Cisnęła torbą na tylne siedzenie i energicznie zapięła pas. Nie spoglądając na Toma, patrzyła przed siebie i splatając ręce na piersi, zaciskała dłonie w piąstki. Cała, aż dygotała ze złości.  Za to on wpatrywał się w nią dłuższą chwilę, po czym kręcąc głową, odpalił silnik. Niedobrze. Zapowiadały się ciężkie dni, bo jak zdążył zauważyć, Scarlett trudno znosiła porażki. - Mam nie pytać? – Zagaił.
- Ładnie śpiewasz, ale potrzebujemy blondynki. – Syknęła. Chłopak pokręcił głową, wyjeżdżając na główną ulicę. Było gorzej, niż się spodziewał. – Czy ty to rozumiesz? – Nie wiedział czy świadomie, ale zgromiła go spojrzeniem. - Wolą jakąś cizię z wielkim biustem i zgrabnym tyłkiem, no i oczywiście anielskim blondem. – Zadrwiła.
- Nie wiedzą, co tracą. – Usiłował uśmiechnąć się pokrzepiająco, ale mu jakoś nie wyszło. Nie było mu do śmiechu. Nie dlatego, że jakoś bardzo zależało mu, żeby Scarlett dostała tą rolę. Po prostu sam nie do końca wiedział, jaki ma stosunek do tego jej wkraczania w wielki świat. Musiał to ogarnąć, ale działo się zbyt dużo, by miał chwilę na nabranie odpowiedniego dystansu. Swoją drogą rola w jakimś tam musicalu nie była tym, czego ona najbardziej pragnęła. Dlatego wydawało mu się, że bardziej zirytowało ją to, że po raz kolejny się nie udało, niż to, że jej nie zagra. Spojrzał przez moment w rozeźlone oczy Scarlett. – Skąd wiesz, że taką wybrali?
- Widziałam! – Odparowała, uderzając dłońmi w uda. - Wiesz co jest najgorsze? – Kontynuowała, nie czekając na odpowiedź. – Ona nawet nie umie dobrze śpiewać. Wykonywała ten sam fragment co ja i nie dociągnęła w wielu miejscach. Nawet fałszowała! – Jęknęła. - Wychodzi na to, że nie głos się liczy, tylko zgrabny tyłek! – Wyrzuciła na jednym wdechu. Była tak bardzo zła, a ten cały casting taki niesprawiedliwy! Po co całe to zamieszanie, skoro i tak wybrali kogoś, kto się do tego nie nadawał? A ona robiła sobie nadzieje. Liczyła, że się uda. Po prostu miała nadzieję, naiwną i ulotną. Ona była naiwna. Ta nadzieja siedziała w niej odkąd dowiedziała się o tym castingu, a teraz wyparowała i została tylko pustka. Pustka i złość. Kolejny pusty papierek. Cukierka zjedzono.
- Może to i lepiej. – Stwierdził po chwili. – Może faktycznie nie powinnaś śpiewać w tym musicalu. To nie miejsce dla ciebie.
- O czym ty mówisz?! – Fuknęła, posyłając Tomowi iście mordercze spojrzenie. W jej tęczówkach płonął żywy ogień. Gdyby był w stanie unicestwiać, on już by nie żył. Skrzywił się, przecież nie chodziło mu o to, że nie ma śpiewać wcale! – Jak to nie powinnam śpiewać? Od tylu miesięcy nie robię niczego innego, jak szukanie okazji, a ty mówisz mi, że to lepiej, że mi się nie udało?
- Mam na myśli to, że skoro dla nich ważniejszy jest wygląd, to…
- A może ty wolałbyś, żeby mi się nie udało? – Przerwała mu, rzucając Tomowi kolejne wrogie spojrzenie. Głośno wciągnął powietrze do płuc. Serce zabiło mu szybciej, a dłonie mocniej zacisnęły się na kierownicy. Mimowolnie przyspieszył. – Może boisz się, że zajdę dalej od ciebie, że uda mi się, osiągnę prawdziwy sukces, większy od twojego, że nie upadnę? –  Jeszcze nigdy nie mówiła do niego w taki sposób. Jej słowa nie raz przesycone złością, nigdy nie niosły w sobie takiej zajadliwości. Cedziła uważnie każde słowo, sprawiając, że trafiało weń celniej i boleśniej. Nie widział jej jeszcze takiej. Gdyby nie ściskała dłońmi pasa, pewnie zaczęłaby nimi wymachiwać. Nie rozumiał, jak mogła tak pomyśleć. Zabolało. Chyba chciała, aby tak było.
- O czym ty mówisz, Scarlett? – Zapytał, siląc się na spokój. Jakoś tak ciężko było mu oddychać. Coś miażdżyło jego klatkę.
- O czym mówię? - Prychnęła -  A o tym, że od początku krzywo patrzysz na moje śpiewanie, nigdy nie cieszysz się ze mną. Jesteś jakiś nieobecny, jakby niezadowolony, a kiedy mowa o tym, że może mi się udać, że mam szansę, zaciskasz żeby. Myślisz, że tego nie widzę? Obiecałeś, że będziesz przy mnie zawsze i wszędzie. Kłamałeś? Głupia łudziłam, że ty we mnie wierzysz, że pomożesz mi przez to przejść. A może te twoje obietnice o byciu, zapewnienia o tym ile dla ciebie znaczę, te wszystkie nasze chwile, słowa i gesty, to jedna wielka złamana obietnica? Hym? No, powiedz mi Tom. Tak za jednym zamachem. Oto twoja chwila prawdy. – Wycedziła przez zaciśnięte zęby, a każde słowo Scarlett przesycone było złością, a nawet drwiną. – Byłam głupia, łudziłam się, że może być inaczej, dobrze. Tak naprawdę, to tylko tata we mnie wierzył. Gdyby tu był, byłoby inaczej. Tylko on we mnie wierzył tak prawdziwie. – Patrzyła Tomowi prosto w oczy i nie wierzył, że te wszystkie okropne słowa powiedziała jego Scarlett! Tyle w nich było żalu i złości, choć on przecież nie zawinił. Poczuł, jak zbiera się w nim gorycz. Nie spoglądając na nią, prowadził dalej. Jechał szybciej i ostrzej. Było mu wszystko obojętne. 
- Nie wierzę. – Zaśmiał się gorzko. – O czym ty mówisz, Scarlett! Kłamałem? Udawałem? Ja mam nie chcieć, żeby ci się udało, zazdrościć sukcesu, którego, podkreślam, jeszcze nie osiągnęłaś?! Ja? Ja mam nie być przy tobie?! Zazdrościć?! Skąpić?! Zastanów się, co mówisz! – Prychnął, gwałtownie przyspieszając. Jej słowa podziałały jak celny sierpowy. Nie sądził, że Scarlett kiedykolwiek pomyśli, że chciałby jej krzywdy. Nie pomyślałby, że po tym wszystkim, co razem przeszli, do głowy mogłoby przyjść jej coś takiego. Wszystko, tylko nie to.
- Zatrzymaj samochód. – Warknęła. Spojrzał na nią, spod przymrużonych powiek. Poczuł, jak wielka gula zaczęła uciskać jego gardło. Przyspieszył jeszcze bardziej, ignorując jej słowa.
- Wmawiając sobie, że tylko tata w ciebie wierzył, daleko nie zajdziesz. Jeśli będziesz dalej wciąż przywoływać go do siebie, nie sprawisz, że wróci. – Zrobił pauzę. - Pozwól mu wreszcie odejść, Scarlett. Pokaż, że jego wiara nie poszła na marne, zamiast swoje porażki tłumaczyć jego brakiem!
- Zatrzymaj samochód! – Krzyknęła zupełnie roztrzęsiona. Cała wręcz dygotała. Oddychała szybko i nierówno. Patrzyła na niego wściekle. – Zatrzymaj ten pieprzony samochód.
- Wiesz, co? Jeśli chciałaś mi pokazać jaki ze mnie kiepski koleś, to wyszło ci idealnie. – Gwałtownie zatrzymał auto w pierwszym lepszym miejscu, nie zważając na to, czy parkowanie było tam dozwolone. Wysiadła w ułamku sekundy, trzaskając za sobą drzwiami. Patrzył jak szybko odchodzi. Nie odwróciła się nawet na sekundkę. Zacisnął dłonie na kierownicy i przyłożył do niej głowę.


Skradła mi serce,
nie wiedząc nawet co zrobiła.

Tyle razy słyszał od kobiet, że był kłamcą, głupcem, egoistą, oszustem, lowelasem, który szuka własnej wygody, ale jeszcze nigdy go to nie zabolało, jeszcze nigdy nie poczuł się dotknięty taką zniewagą. Wcześniej, to w zasadzie było na porządku dziennym. No, może nie do końca, jednak wiele znajomości z kobietami, które ‘znał aż nader dobrze’, kończyło się właśnie takim zestawem epitetów. Było to mało ważne, bo zaraz pojawiała się kolejna, z którą też było mu całkiem przyjemnie. W dodatku zawsze miał whisky, która opóźniała nieco jego reakcje. Znieczulała skutecznie. Może też dlatego, że te wszystkie słowa, wówczas były prawdą. Tom Kaulitz był zapatrzonym w siebie dupkiem, który większość wieczorów kończył między nogami jakiejś okazji, która nadarzała się sama. Nie musiał szukać. Jednak przecież odkąd pojawiła się Scarlett, wszystko zaczęło się zmieniać. Te wszystkie kobiety nie dawały mu przyjemności, nie potrafił przy nich zapomnieć, bo cały czas pamiętał. O niej. Zaczął się zmieniać, naprawdę zmieniać. Choć sam początkowo tego nie dostrzegał i wydawało mu się, że wszystko było po staremu, to tak naprawdę jej obecność wpłynęła na jego życie już od pierwszego dnia, w którym się pojawiła. Potem stała się ważna. Tak ważna, jak jeszcze żadna nigdy, a wszystkie poprzednie stały się jedynie wspomnieniem, które budziło w nim niesmak. Chciał Scarlett. Zależało mu na Scarlett. Liczyła się tylko Scarlett. Czekał na Scarlett. Zmienił się dzięki Scarlett. Pracował nad sobą dla Scarlett. Trwał w postanowieniu dla Scarlett. Pokonywał sam siebie dla Scarlett. Był dla Scarlett. Kochał Scarlett… nie docierał do niego do końca sens tych słów, ale tak było. Tak właśnie było. Stała się jego tu i teraz, wczoraj i jutro, zawsze i wszędzie. Nie potrafił zrozumieć, jak to się stało, ale wcale nie żałował. Cieszył się, że mógł spróbować innego życia, że ona podała mu rękę, by mógł je zacząć. Tak bardzo nie chciał zrobić czegoś, co mogłoby ją zawieść. Tak bardzo chciał, by była szczęśliwa. Gotów był poświęcić naprawdę wiele. To zaledwie kilka miesięcy, a on nie potrafił już bez niej żyć i teraz, gdy zarzuciła mu, że kłamał, że udawał… miał wrażenie, jakby dostał obuchem w głowę. Zrobiło mu się tak jakoś niesamowicie źle. Nie wiedział, co mówić i myśleć, bo czuł aż za dużo. Był zły, na siebie, na nią, na jury i przede wszystkim na wszystkie rzeczy, które kiedyś uczynił, a które teraz odciskały się srogim piętnem na jego życiu. Scarlett powiedziała mu tyle przykrych rzeczy, a przecież on nie chciał źle.. była jego zagadką, zastawiła go wciąż na nowo, ale nie spodziewałby się, że zrobi to w taki sposób.

Ona jest jak wiatr.  

Dźwięk klaksonów stawał się coraz donośniejszy. Ociężale uniósł głowę. Westchnął i odjechał z piskiem opon. Odwróciwszy się, dostrzegł na siedzeniu jej torebkę. Robiło się ciemno, a ona wracała sama taki kawał drogi. Zatrzymał się gwałtownie i zawrócił, nie zważając na nadjeżdżające samochody. Mało obchodziło go w tej chwili, że prawie wjechał pod czerwonego vana. Nie miał najmniejszych szans na to, by ją znaleźć. Mogła iść każda możliwą drogą. Bez dokumentów i telefonu. Zaklął pod nosem, ścinając zakręt. Postanowił odwieźć jej rzeczy i zaczekać, aż dojdzie. W głowie huczało mu tysiąc myśli, a w sercu szalała burza. Nie powiedziała niczego nowego, słyszał już takie słowa nie raz, ale wspominając ich wszystkie wspólne chwile, to jak się śmiała i ufnie tuliła do niego, jak mówiła mu o Mike i tych wszystkich rzeczach, nie mieściło mu się w głowie, że mogła pomyśleć, że kiedykolwiek ją okłamał. Przecież był, starał się, jak mógł. Może nie zawsze był idealny, często popełniał błędy, ale przecież nigdy jej nie skrzywdził! Tak bardzo zapatrzyła się w ten casting i to całe śpiewanie, że zapomniała o całej reszcie. Nawet jego posądziła, że był przeciw niej…Prawda była taka, że po spotkaniu z producentami miała duże szanse na zaistnienie. Był tego świadom, wioząc ją wtedy ze sobą. Robił to dla niej, nie dla siebie. Jeśli postępowałby według swego uznania, to nigdy, przenigdy nie pokazałby jej światu. Pragnął, by pozostała jego małą Księżniczką, niedotkniętą brudami show biznesu. Jednak wiedział, że nie to stanowiło jej żywioł. Kochała muzykę, śpiew, występy. Pamiętał doskonale ten błysk w oku, gdy śpiewała w klubie. Dlatego właśnie wtedy zabrał ją ze sobą. Dlatego zaśpiewała. Dlatego pozwolił, by skradła ich serca. A dziś powiedziała, że nie chciał jej szczęścia… Zatrzymał się na podjeździe i prędko zaniósł jej torbę, zostawiając ją na schodach do domu i wrócił do samochodu. Zaparkował kawałek dalej, licząc, że wracając, nie spostrzeże go. Nie potrafił tak po prostu odjechać. Nie potrafił. Wbił się w fotel, uważnie obserwując bramę wjazdową.
Minęło może pól godziny, może godzina, nie spoglądał na zegarek, gdy wyłoniła się zza rogu ulicy. Szła szybko, dumnie unosząc głowę i stawiając pewne kroki. Miała zaczerwienione policzki. Mocno pchnęła bramkę, trzaskając nią za sobą. Stanęła dopiero koło domu. Wzięła do rąk torbę i rozejrzała się dookoła. Chyba go nie spostrzegła, bo przycisnąwszy ją mocno do siebie, weszła do środka.

Ona jest jak wiatr.

Była nim, niczym nieokiełznany, przemykający między placami wiatr, którego nie był w stanie ani pojąć ani uchwycić. Lawirowała, będąc blisko, a raz daleko. Dawała szczęście i krzywdziła. Przychodziła i odchodziła. Śmiała się i płakała. Silna i krucha. Wciąż zmienna i stała. Tajemnicza i piękna. Ale wciąż była.

Westchnął ciężko i odjechał.
*

Weszła do domu, trzaskając drzwiami. Cisnęła na podłogę torbę, płaszcz i niedbale zdjęte buty. Była nieziemsko zmęczona, zła, przybita i obolała. Wszystko poszło nie tak. Najpierw ten głupi casting, a potem jeszcze Tom. Liv wychyliła się z salonu, wołając ją do siebie. Mina jej zrzedła widząc zbolały wyraz twarzy siostry.
- Nie dostałaś się?
- Mało powiedziane. – Burknęła.
- Konkretniej? – Usadowiła się obok Scarlett, lokując w niej swoje spojrzenie. Brunetka nie wyglądała najlepiej.
- Najpierw casting, okazało się, że potrzebują nadmuchanej blondyny, a nie wokalistki do roli Ettie. A potem pokłóciłam się z Tomem. – Jęknęła. Liv na moment zamarła, niedowierzająco przyglądając się siostrze. Skoro ona pokłóciła się z Tomem, to musiało stać się coś bardzo niedobrego, aż bała się pytać. Bo przecież ona nie kłóci się z Tomem! Scarlett, kilka chwil uparcie maltretowała wykończenie sweterka, nim nadąsana spojrzała na siostrę. – Bo on powiedział, że może to i lepiej, że nie dostałam się do tego musicalu i że to nie miejsce dla mnie, a ja powiedziałam mu trochę niemiłych słów.
- O matko z córką, co?
- Że mnie nie wspiera, że nie zależy mu na moich marzeniach, że boi się, że zajdę dalej od niego i nie skończę jak on. I takie tam. – Machnęła ręką, spoglądając na Liv, która na dobre zamarła w bezruchu. Jedynym znakiem, że wciąż żyła było szybkie mruganie oczami, bo nawet o oddechu zapomniała. – No co? – Scarlett naburmuszyła się jeszcze bardziej, patrząc na nią spod byka. Pragnęła, by ten dzień się wreszcie skończył! Już któryś raz wałkowała w głowie cały miniony dzień i nie mogła dojść do tego, dlaczego tak się stało, dlaczego Tom powiedział jej to wszystko, dlaczego jej się nie udało i dlaczego tak zareagowała. Była już tak zmęczona, że nie była w stanie stwierdzić, czy miała rację czy nie. Wiedziała tylko, że była zła, ale zupełnie nie miała sił tego okazywać. To takie paskudne uczucie, trawiło jej wnętrze. Bolało. Wszystko i ciało i dusza. Dziwnie jej było ze świadomością, że on był tam, gdzieś zły, ale przecież nagadał jej tyle niemiłych rzeczy i to o tacie! Nie miał prawa!
- No co?! Ty mnie się pytasz, no co? Powariowałaś, wiesz? Kompletnie. – Wykrzyknęła.
- O co ci chodzi, Liv?
- O co mi chodzi? Kurde mol, nawrzeszczałaś na Toma tylko dlatego, że powiedział ci prawdę?
- Jaką prawdę? On powiedział, że to lepiej…!
- Lepiej, co? Bo nie będziesz traciła czasu na, byle co? Sama powiedziałaś, że to był konkurs na najlepsze cycki, a nie głos, więc co? Źle, bo martwi się? Tak? To takie złe? Naprawdę, strasznie ci się naraził! – Fuknęła.
- Nie broń go! On nie powinien tak mówić, obiecał mnie wspierać!
- Może tego nie robi? – Prychnęła. - Czy ty nie widzisz, że on nie robi niczego innego, jak wspieranie cię. Jak opiekuje się, troszczy? Nie widzisz, jak bardzo mu zależy, jak bardzo się zmienił? A ty mówisz mu, że nie skończysz jak on! Litości! Doprawdy, budujące. Na jego miejscu puchłabym z dumy, jakby ktoś tak skwitował miesiące mojej harówki nad sobą. Śpiewanie cię zaślepia, Scarlett i skutecznie odpychasz od siebie człowieka, który dałby się za ciebie pokroić! Ale nie, on wcale cię nie wspiera!
- Przestań! – Tupnęła.
- Swoje niepowodzenia zwalasz na niego i co, lepiej ci z tym? Fajnie, tak? Może wszyscy ci nadskakują, ale to nie upoważnia cię do zwalania winy za swoje porażki na innych!
- Zamilcz! – Wstała.
- Co, prawda w oczy kole? Zastanów się Scarlett. W tej chwili to ty zawaliłaś sprawę. Nie on.
- Nie masz racji. Nie było cię tam! – Wstała gorączkowo. – Nie wiesz, co mówił. Nie mam zamiaru więcej cię słuchać! – Wybiegła z pokoju, kierując się na schody.
- Scarlett! – Nie wiedzieć czemu, zatrzymała się, odwracając do siostry. – Chciałam ci jeszcze tylko powiedzieć, że niecałą godzinę przed twoim powrotem przyjechał tutaj, zostawił twoją torebkę na schodach i czekał póki nie wrócisz. Odjechał dopiero, kiedy weszłaś do domu. Tak właśnie zrobił Tom, który się od ciebie odwrócił. I co fajnie? – Nie chcąc, by Liv dostrzegła jej przeszklone oczy i drżącą bródkę, Scarlett odwróciła się na pięcie i wbiegłszy na piętro, zniknęła w swoim pokoju, głośno trzaskając drzwiami. Rzuciła się na łóżko.

A po pomieszczeniu poniósł się głośny szloch.

I wstając nie dopuszczam do siebie myśli, że upadłam przez własną nieuwagę. Przeoczyłam kamienie wystające ze ścieżki i potknęłam się o nie. Choć widziałam je z daleka, zbyt mocno chciałam dosięgnąć marzeń, by przygotować się na trudności i zobaczyć, że są zbyt wysoko. Zbyt pewnie szłam, zbyt mocno wierzyłam w sukces, by wziąć to pod uwagę. Byłam zaślepiona. Teraz to widzę i myślę, że widziałam też wcześniej, ale chyba nie do końca nie potrafię to przyjąć do świadomości..

Wstaje z klęczek i spoglądam przed siebie. Nadzieje uleciały, niesione wiatrem. Patrzę dookoła i nie dostrzegam nikogo, więc pytam; dokąd wszyscy poszli? Gdzie jest moje Szczęście? Było przecież obok mnie, szło mocno trzymając moją dłoń, ocierało łzy i budziło uśmiech, a teraz gdzie zniknęło? Tak trudno mi uwierzyć, że gnając naprzód, w którejś chwili puściłam jego dłoń.
A droga wciąż jest długa i kręta.


Das ist nicht so leicht…mich lieben .

19 komentarzy:

  1. ~Nadek

    7 października 2009 o 21:34
    ratatatata w końcu się pokłócili :D

    OdpowiedzUsuń
  2. ~Dragon Queen
    7 października 2009 o 20:52
    Heh, chciałam przeczytać 19 przed 20 i mi się nie udało. Cóż. Przeczytam oba, kiedy wrócę, bo jutro wyjeżdżam. Na razie zaklepuję sobie miejsce i oznajmiam, że jestem ^^. Gratuluję 20, dla mnie to duża liczba ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. ~Anneliese

    10 października 2009 o 14:59
    Przeczytałam całooość i znów jestem taka nabuzowana przez tą kłótnię! Dobrze, że Liv postanowiła jej to powiedzieć, dobrze! Bo, jak nie Liv, to nie wiem kto, by sprowadził naszą Scarlett na ziemie. Ktoś musi być, żeby stawiał ją do pionu, żeby pokazywać jej, że źle myśli, robi i mówi. A Liv to się do tego idealnie nadaje. Odbiegając od tematu S. i T. (bo stracę swoje nerwy kiedyś przez nich), to po prostu, jak przeczytałam o półnagim Georgu i Liv, to aaaach! I Ty mi mówisz, że to jeszcze skomplikujesz?! On zna jej ulubiony kolor, jest multum rzeczy, w których jest o niebiosa lepszy od zakichanego Paula, a Ty jeszcze chcesz mi to wszystko komplikować! To wszystko powinno być karalne. Niech Liv będzie w końcu szczęśliwa! I nie nadwyręży kręgosłupa, bo przy okazji SuperGeorgMan nosiłby jej pokrowiec na aparat! A Bll! O mamusiu! Jak on mi się dzisiaj tutaj podobał! Po prostu skradł mi 1/10 serca tym, co tutaj napisałaś. I wiesz, ja tak sobie myślę, że on jest taki naprawdę. Zachował się fantastycznie. I oni tak do siebie pasują! A jak smarował jej te limo… Jejciuu.

    OdpowiedzUsuń
  4. ~Tom'sGirl

    15 października 2009 o 19:00
    ciągle zastanawiałam się, co znaczy tytuł tego odcinka, a tylko spojrzałam na ten nagłówek, a natychmiast mnie olśniło, że to pierwsze zdanie w save me from myself. dziwne, nawet jak na mnie. i ubóstwiam Twoje nagłówki!. nie dość, że Christina jest idealna, to Ty jeszcze tak przerabiasz zdjęcia, żeby miały w sobie to coś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no to teraz zabieram się za komentarz. przeczytam sobie to jeszcze raz, by podejść do tego odcinka bez tych wszystkich uczuć, które ogarnęły mnie wczoraj. bo miałam taki ciężki, bardzo ciężki dzień, a Ty mnie jeszcze dobiłaś. wcale nie przesadzę, kiedy powiem, że ten odcinek… mnie zabolał. pokazał mi coś w brutalny sposób. a to „coś” to po prostu prawda… no, ale w każdym razie czytam, by napisać kolejny tasiemiec, którego pewnie będziesz czytać niezbyt zadowolona długością. chociaż kiedyś powiedziałaś, że lubisz moje komentarze.. pod ostatnim odcinkiem tym się nie popisałam, więc trzeba Ci wynagrodzić. no, ale to nie moja wina, że często zbaczam z tematu i lubię się w obszerny sposób wypowiadać na temat wszystkiego, i jeszcze plotę o swoich uczuciach. dobra, przejdźmy do sedna. te teksty kursywą dużo powiedziały o Scarlett. tak naprawdę nie powiedziały niczego nowego, bo od początku wspominałaś o tym wszystkim, ale w takiej formie znacznie lepiej dociera i wyjaśnia. podziwiam Cię za to, że tak świetnie umiesz wczuć się w nią, przewidzieć jej reakcję, opowiedzieć o jej uczuciach bez pominięcia żadnej z cech jej charakteru, który przecież jest na tyle złożony (i niezrozumiały dla osób, które nigdy nie przeżyły czegoś takiego, jak S.), że pewnie trudno jest Ci ją tworzyć. ten moment pocałunków S. i T. na początku, był taki namiętny i czuły… był definicją szczęścia, które daje miłość. kiedy tak to opisujesz, to ja po prostu widzę każde to płomienne spojrzenie, czuję specyficzną atmosferę, wyobrażam sobie wszystkie te uśmiechy i uczucia… kiedy tak to opisujesz, ich miłość czuć nawet w powietrzu. no i chciałabym szczególnie wypowiedzieć się o tej końcówce. znam ten smak rozczarowania, chyba nie ma nic gorszego od posiadania zbyt wiele nadziei, która brutalnie legie w gruzach. ale Scarlett naprawdę ciężko znosi porażki. jest taka dumna, że nawet nie zwróciła uwagi, że to TYLKO musical, że Tom chciał jej powiedzieć, że to nie miejsce dla niej, bo zasługuje na znacznie więcej. ona widziała tylko to, że jej się nie udało. nie powinna mówić tego wszystkiego Tomowi. chyba nie po to to wszystko zaczęła, nie po to tak uparcie mu pomagała, próbowała aż się udało, żeby mu to wypomnieć?. wiem, że ją poniosło. wiem, że liczyła, że się uda i rozczarowała się. ale przecież on był jej szczęściem. on ją zmienił. on ją chronił. on jej pomagał. on się o nią troszczył. i mogłabym tak jeszcze długo wymieniać, a wszystko to sprowadzała się do tego, że przecież zawdzięczała Tomowi tak samo wiele, jak on jej i od chciał dla niej dobrze. on chciał dla niej dobrze, a ona zadała mu ból. tak na dobrą sprawę, nie tylko on upadł nisko. ona też nie była taka idealna. a powiedziała mu, po tych wszystkich staraniach, że nie osiągnął nic. potraktowała go jeszcze gorzej, niż ją ci jurorzy. a czy to nie ona twierdziła, że jej priorytety się zmieniły, że Tom jest ważniejszy od śpiewania. a usadziła Toma najniżej, jak się dało, stawiając na 1 miejscu muzykę. kiedy to czytałam, nie mogłam wprost uwierzyć, że to mówiła Scarlett. kiedy to czytałam, byłam zła, naprawdę się na nią zdenerwowałam!. ale zdałam sobie sprawę, że nie jestem wiele lepsza. czasami ambicje biorą górę nad rozsądki, a swoje porażki odreagowuję na innych. no i takim właśnie zdaniem można wytłumaczyć jej zachowanie.

      Usuń
    2. a Liv miała rację. powiedziała Scarlett samą prawdę. tylko zrobiła to w tak samo brutalny sposób, jak Ty pokazałaś mi „coś” tym odcinkiem. ale w inny sposób by nie zadziałało, więc mam nadzieję, że coś do tej Scarlett dotarło. i mimo, że Scarlett jest moją ulubioną postacią, mam ochotę powiedzieć, jaka z niej zapatrzona w siebie egoistka, uch. ale wiem, że zmienię zdanie, kiedy wszystko już będzie dobrze, więc powstrzymam się od większej krytyki, niż ta powyżej. chociaż coś się we mnie burzy, kiedy Tom został tak niesprawiedliwie potraktowany. biedny Tom. bardziej wspierać się jej już nie da. nikt nigdy nie byłby dla niej lepszy niż on i nikt nigdy nie wytrzymałby tyle z nią. i tak podejrzewam, że gdyby nie to, że Tom się tak zmienił dla S. to pewnie po tak krzywdzących słowach, nie byłby w stanie tak po prostu do niej wrócić jakby nigdy nic, ale Tom-kluska pewnie nie wytrzyma dnia bez niej, uch. jednak mimo wszystko mam szczerą nadzieję, że Scarlett wszystko przemyśli i go przeprosi, a nie Tom poleci do niej pierwszy. Scarlett uważa, że bez taty jest sama, a zapomina jeszcze o Liv. A Bill i Liv… wiem, co miałaś na myśli, mówiąc, że to takie promyczki. Bill ma tą cechę, która często jest uważana za głupotę, bo nie potrafi się odwrócić od kogoś, kto go potrzebuje. jeden ludzki odruch w nieludzkim świecie… i ja wiem, że z tego będzie miłość.o Liv i Geogru chyba nic nie muszę mówić. Georg robi dla niej tak samo wiele jak Tom dla Scarlett. bo prostu trwa i jest czuły i dobry.. jakie to piękne a muszę Ci powiedzieć, że zmieniałaś mój sposób postrzegania Geogra jako śmiesznego fajtłapę.

      Usuń
  5. ~Katalin
    8 października 2009 o 16:06
    Omg! Przez Ciebie nabawię się jakiejś choroby serca, czy innej autoagresji i wyląduje u Housa![hmm..w sumie nie byłoby najgorzej:D] Ty sobie pewnie nie zdajesz do końca sprawy z tego, co sie ze mną dzieje jak czytam. Uwielbiam kiedy tak sterujesz moimi emocjami. Na początku jest słodko-cukierkowo. Cudne mizianie na przemian z refleksjami. A potem niespodziewanie bach i skaczą sobie do gardeł. Znaczy Scarlett skacze, a Tom dostaje po głowie. Powiem Ci, że kiedy to czytałam miałam nadzieje, wielką nadzieje,ze Tom nie wybuchnie, bo wtedy pewnie byłyby ofiary w ludziach. No i wytrzymał:) A to co potem zrobił strasznie mnie ujęło. To było takie dojrzałe. Mógł przecież śmiertelnie się obrazić, pojechać do domu i oczekiwać przeprosin. A on tego nie zrobił. Czekał, martwił się o nią. To było słoooodkie:):) Nie wiem czy wiesz, pewnie nie wiesz, to Ci powiem:D Wprowadziłaś Candy do opowiadania w dniu urodzin Oli:) A teraz Bill będzie super-hero i się zajmie dziewczynami:) I będą żyli długo i szczęśliwie. Do czasu az im życie pokomplikujesz;)Kochasz moje komentarze? To w takim razie, co ja mam powiedzieć o Prinzu? <3 ;*;*

    OdpowiedzUsuń
  6. ~Brida
    8 października 2009 o 18:25
    Hahaha, jak się dziewczyny zabijają, żeby mieć miejsce w komentarzach xd nie dziwię im się, bo sama najchętniej wepchałabym się na pierwsze miejsce, ale niestety musialam nadrobić zaległości w czytaniu Prinza. Nadrobiłam i powiem, że Brida jest w wielkim szoku. Tyle się porobiło!A kto to pan Edzio?To na marginesie;pA głównym tematem mej wypowiedzi (ale używam wielkich słów) będzie oczywiście Twoja twórczość moja panno! Kurde, zdaję sobie sprawę z tego, że wiesz już wszystko, co sądze na Twój temat, w końcu minęły już 3, słownie TRZY lata naszej przyjaźni. Bo zauważyłaś, że od pierwszego dnia naszej znajomości zdawałyśmy się świetnie rozumieć? Ja tak.Wiem, że Kalljet zawsze się zachwyca nad Tomem i Scarlett, ale kurcze nawet trochę ją rozumiem, bo budujesz ich uczucie w taki sposób, że aż nie mam moich wielkich wyszukanych słów, by to opisać. Ale wiesz o co mi chodzi.Kocham;*PS. wracam do żywych xd

    OdpowiedzUsuń
  7. ~Nichole
    8 października 2009 o 19:41
    Czytając początek liczyłam, że do czegoś między nimi dojdzie, chociaż podświadomie wiedziałam, że pewnie trochę z tym poczekasz. Ale i tak mnie przeniosło w zupełnie inny świat i wyobraziłam sobie całą te sytuację, z każdym szczegółem. A potem bum i po sielance. Whyyyy? Ja wiem, że każde porządne opowiadanie musi mieć kryzys bohaterów, kłótnie i wszystko inne, ale niech oni szybko powtórzą tę początkową scenę z moim finałem! A potem Scarlettątką i Tomiątka iii Georgątka i Liviątka – to już akurat inna sprawa. P.S. Mogłabyś tłumaczyć specjalnie dla Nichole, która nie zna niemieckiego co jest w tytule? Bo teraz się biedna głowie. Das ist – to jest? Lieben mich – miłość, mich – mnie? Dobrze, idę bo się jeszcze bardziej ośmieszę. xD Wracam do życia. P.S. again – czy ja kiedyś będę pierwszaaaaa? Uhh

    OdpowiedzUsuń
  8. ~Kasiek
    11 października 2009 o 23:11
    oooooch, toż to już 20. jejaaa!przede wszystkim, moja Ty słodko-mroczna panno z cudnym noskiem, muszę powiedzieć, że jestem z Ciebie takaaaaa dumna, że zaszłaś już tak daleko. Bo wiesz, ja na początku, to się bałam trochę. Bałam się zanurzyć w prinzie, bałam się, że odejdziesz a ja znowu pozostanę z takim… głodem opowiadaniowym, niedosytem T. ale.. Ty wciąż jesteś! Dotrwałaś do tej 20. i to nie byle jak, bo… w wielkim stylu! Prinz z odcinka na odcinek pięknieje, staje się jeszcze bardziej Twój i… dlatego go uwielbiam! Bo znasz granice, bo sprawiasz, że go wielbię, bo mnie rozmiękczasz i 58498590809 razy na minutę robisz ze mnie ciepłą kluchę! i w ogóle, to sama jesteś fajna, o! iiii… teraz tak w pełni wierzę, że będziesz do końca! I och, trzeba naprawdę zacząć myśleć o tym spotkaniu! Ty sobie wyobrażasz, ooch, ciągłe gadanie o niiiiiiim, rany, już mi miękną nogi! ciepło, cieplej, aaach!{wybacz, że on taki nieskładny, ale wiesz, jestem jakaś rozciapciana, muszę popakować troszkę rzeczy, bo jutro rano w pociąg i och, uczyć się wreszcie xD}koooooooocham!

    OdpowiedzUsuń
  9. ~Aveen
    12 października 2009 o 05:31
    Wcześniejsza notka nadrobiona i teraz z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że jestem na bieżąco ;)A co do notki to jest super.Może rzeczywiście Scarlett zbyt pochopnie osądziła Toma, który -wydaje mi się- powiedział jej zgodnie z prawdą to, że rola w tym musicalu nie jest dla niej, a co również podkreśliła Liv. W końcu on chce by była szczęśliwa i na swój sposób -co widać- dąży do tego, a ona tak po prostu zarzuca mu kłamstwa i cała tą resztę.No i wrócę do wydarzenia z poprzedniej notki. Georg i Liv. To dopiero było independent. hehe. Może coś z tego będzie i odejdzie w koncu od tego Paula.I oczywiscie czekam na kolejną część

    OdpowiedzUsuń
  10. ~beste
    12 października 2009 o 19:59
    Nie wiem czy się będzie podobać Dark, ale niech stracę:)http://img131.imageshack.us/i/dsc01474pz.jpg/

    OdpowiedzUsuń
  11. Ats_
    13 października 2009 o 16:19
    Scarlett i jej charakterek. Duża dziewczynka, tak naprawdę zagubiona i pozornie pozbawiona pewności siebie, ale tak naprawdę doskonale wiedząca, czego chce i z wysiłkiem do tego dążąca. Pełna paradoksów, a jednak wydaje się być taka realna i kiedy o niej czytam, wydaje mi się, że stoi obok i mogę na własnej skórze poznać targające nią emocje. Ale w tym odcinku to nie ona najbardziej mnie zaintrygowała. To Rainie. Nie skończyłam jeszcze nadrabiać poprzednich odcinków, a chcę być na bieżąco. Nie wiem, jaką postacią jest i czy występowała wcześniej, ale zaciekawiła mnie. Wybrałaś dla niej idealny wizerunek. Dokładnie tak sobie ją wyobrażam – dziewczynę o włosach w kolorze dojrzałej pszenicy i pięknych, lazurowych oczach, wypełnionych smutkiem nędznej egzystencji. Pięknie opisujesz jej uczucia. Dziękuję Ci D.Q. za tyle różnych emocji w jednym odcinku. Twoja umiejętność pisania opisów uczuć osiągnęła apogeum, doskonalsze już chyba nie mogą powstać.P.S. Gdybym ja zobaczyła Georga w takim stroju i nastroju w moim mieszkaniu, padłabym na zawał!

    OdpowiedzUsuń
  12. ~Dragon Queen
    13 października 2009 o 17:43
    Mmmmm. Odcinek mniam mniam xDDD. Wybacz tą idiotyczną reakcję, bo chciałam powiedzieć to zupełnie inaczej, ale tak jakoś samo wyszło xD. Zacznijmy od Toma i Scarlett. O tym, że mogą się pokłócić nie myślałam nigdy, a już szczególnie, że Scarlett zachowa się tak głupio. Bardzo mi się ta scena podobała. I wiesz, co? Dobrze, że to stało się teraz, a nie później. Może się nauczy i jeszcze przed wszystkim zapamięta, by nie ranić ludzi i że muzyka, choć bardzo ważna nie jest ważniejsza od najbliższych. Wspaniale to wszystko opisałaś. A teraz przejdźmy do mojego ukochanego wątku – Bill.Od razu poznałam, że to o nim. Czy wiesz, że napisałaś to wszystko tak pięknie, że aż trudno w to uwierzyć? No, to zdanie jest lekko bez sensu, ale nie umiem wyrazić tego, co czuję. To wszystko było takie realne. I ten Bill… Od tego wątku to on jest moim ulubionym bohaterem w każdym względzie. Przykro mi, ale choć Tom i Scarlett są świetni, to on jest dla mnie jeden jedyny. Był u Ciebie taki dorosły, taki dojrzały, smutny, zmęczony, ciepły… Jestem niesamowicie ciekawa co dalej wymyślisz, jak się potoczy akcja i wątek jego oraz Rainie (czy jak miała na imię, sorry, jeszcze się go nauczę ^^). W życiu bym nie przypuszczała, że ma męża i córkę! Myślałam, że ma jakiś patologicznych rodziców, a nie męża! Ile ona ma lat? Jest starsza od Billa? To by było bardzo ciekawe, powiedz, że tak… Bill jest wspaniały, wspaniały i jeszcze raz wspaniały. Ja chcę o nim cały rozdział. Narobiłaś mi apetytu co nie miara, i co ja mam teraz zrobić? xD Buziaki, kochana. Bardzo dziękuję za tego Billa :******.

    OdpowiedzUsuń
  13. ~Aagnes
    13 października 2009 o 21:40
    Od jakiegoś czasu czytam to opowiadanie, ale do tej pory nie wyrażałam opinii. Dzisiaj nasunęła mi się myśl, która nie daje mi spokoju i dlatego stwierdziłam, że napiszę. Niewątpliwie piszesz bardzo dobrze i ciekawie. W każdym zdaniu widać dopracowanie, nie ma przypadkowości. Naprawdę mogłabym już dziś stwierdzić, że to opowiadanie zaczyna być w czołówce moich ulubionych, gdyby nie jeden fakt. A więc: nawet nie wiem jak to nazwać. odniosłam wrażenie, że zaczynasz „czerpać ze wzorców”, a może „ulegać wpływom”. Nie wiem.Nie nadrobiłam jeszcze wszystkich odcinków, ale na podstawie tego, jak do tej pory jawiła mi się postać Scarlett, była to dziewczyna raczej mało wybuchowa, delikatna, potrzebująca ramienia Toma, by móc się na nim oprzeć. Dziś miałam wrażenie, że czytam inne opowiadanie, bo przed moimi oczami pojawiła się Sandra z Ganzera. I pomijam w tym momencie szablon, bo to nie o to chodzi. Przynajmniej dla mnie obraz bohaterki, który stworzyłaś, został zaburzony, bo jej zachowanie zupełnie do niej nie pasowało. To była jakby inna postać. No i wątek z jej śpiewaniem też był raczej wymowny. Poza tym, jak mam być szczera, poczułam się trochę jak na letzte-beichte-a raczej na którymś z jego wcześniejszych odcinków. Podobne opisy, podobny sposób kompozycji sceny, niektóre zdania, sformułowania- nie chce powiedzieć „zaczerpnięte”-ale takie miałam wrażenie. I nie mówię, że branie przykładu z tych dwóch opowiadań to coś złego, bo to świetne wzorce, ale ja chyba wolałam, kiedy to opowiadanie było bardziej „Twoje”. To tylko taka mała sugestia, bo to, co tu tworzysz, naprawdę mi się podoba i myślę, że jeżeli pozostaniesz wierna sobie, powinno iść Ci świetnie. No i oczywiście życzę powodzenia i czekam na kolejny odcinek. Postaram się być bardziej konsekwentna w komentowaniu. Trzymam kciuki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ~Tom'sGirl

      15 października 2009 o 19:09
      Dark, weź jej wytłumacz, że Scarlett taka była na samym początku i że tu nic nie ma zaczerpniętego, bo coś mnie trafia, jak wszyscy porównują wszystkie opowiadania do GT.

      Usuń
    2. ~Nichole

      16 października 2009 o 20:38
      Przepraszam, że się wtrącę, ale taka rola samozwańczej the best czytelniczki; przecież Scarlett od początku taka była. Stawiała na swoim, bywała ostra, mimo, że również bywała delikatna. Poza tym nawet gdyby to wszystko było prawdą, to przecież cechy charakteru nadała autorka, kształtowała ją według tego co się wydarzyło. Przecież nikt nie zachowa się tak samo podczas miłej rozmowy, jak podczas zażartej kłótni. Różne cechy objawiają się w różnych momentach, nawet, a może szczególnie w opowiadaniu.

      Usuń
    3. ~Tom'sGirl

      19 października 2009 o 11:45
      dokładnie to miałam na myśli, jednak nie chciałam się za bardzo wtrącać, ale w takim razie pozostaje mi przyznać rację Nichole.

      Usuń
  14. ~Sinner
    17 października 2009 o 17:37
    Scarlett nie powinna tak Toma potraktować, on przecież chce dla niej dobrze i ona dobrze o tym wie. Przecież wszystko było już dobrze, a teraz ta kłótnia… Scarlett jest bardziej skomplikowana, niż mi się wcześniej wydawało, o :)

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo