9 grudnia 2009

24. Nieufanie.

Głośny stukot obcasów odbił głuchym echem po pustym, szkolnym holu. Zadowolona z siebie, stawiała rytmiczne kroki, delikatnie balansując biodrami. Włosy chybotały jej przy plecach, odbijając się od nich w takt kroków. Ściągnąwszy białą bluzkę na dół i wygładziwszy ją, odpięła dwa górne guziczki, dotąd zapięte zdecydowanie za wysoko. Odetchnęła głęboko, czując, że bluzka nie ściska jej już tak mocno. Uniosła głowę ku górze i prostując się dumnie, przeszła obok grupki chłopaków z równoległej klasy, zbierając za sobą ich krytyczne spojrzenia. Spoglądając za siebie kątem oka, dojrzała, że wciąż patrzyli, nawet, gdy zniknęła w korytarzu prowadzącym do piwnic. Lubiła to, zostawiać świadomość, że nie mogli niczego innego poza patrzeniem. Zeszła do szatni, Liv wyszła już dawno. Dla niej zestaw podstawowy z matematyki to praca na dobrą godzinę, nie więcej, a Scarlett… cóż Scarlett potrzebowała więcej czasu. Podała woźnemu numerek i ku jej zdziwieniu, wraz z torebką otrzymała zielone, prostokątne, płaskie pudełko ze sporą kokardą na górze. Woźny nie wiedział, kto przyniósł pakunek, bo najwyraźniej przyjął go ktoś inny. Przyglądając się pudełku, powoli wróciła na parter i tam przysiadła na ławeczce. Ułożyła pudełko na kolanach i zaciekawiona uniosła pokrywkę. W środku znajdowała się jakaś gazeta, a na niej leżał list, zasłaniający okładkę. Rzuciła okiem, na kilka niedbale wypisanych słów i już zanim dotarł do niej ich sens, wiedziała już kto był nadawcą.

‘Pomyśleliśmy, że zechcesz poczytać. Czy to nie przypadkiem twój kochaś?
 Miłej lektury, Scarlett.’

Nienawistnie zgniotła kartkę i cisnęła nią o podłogę. Czując zalewającą jej ciało falę gorąca, skrygowała się i wypuszczając powietrze ustami, przymknęła na kilka sekund powieki, by otworzywszy je, na nowo wytrącić się z równowagi. Krzykliwe kolory, olbrzymi napis i to zdjęcie sprawiły, że wszystko wokół zaczęło wirować. Nie wiedziała czy to jawa czy może sen. ‘Nowa zdobycz Toma Kaulitza?’, ‘Kowboj Casanova znów w akcji?’, ‘Kaulitz przyłapany na flircie z fanką’. Serce waliło jej w piersi, oddech stał się szybki i płytki, zupełnie nie wiedziała, co z sobą w tej chwili zrobić. Tom i wymuskana blondynka. Ona zalotna, on cwano uśmiechnięty. Patrzyła na tą okładkę i tak bardzo nie chciała wierzyć, że to prawda, nie chciała go widzieć na tej okładce, nie chciała przypominać sobie tych wszystkich nagłówków, które czytywała już wcześniej, nie chciała wspominać tych wszystkich pogłosek o jego rozlicznych romansach. Nie chciała tak bardzo chciała, ale te wszystkie fakty w obliczu jego zapewnień stały się tak olbrzymie i takie… prawdziwe. Na raz postać jej Toma zatarła się i zastąpiła ją sylwetka tego cwanego, nonszalanckiego chłopaka, który nieustannie uwodził. Wszystko zaczęło mieszać się w jej głowie. Nie wiedziała co jest prawdą, a co kłamstwem. Pragnęła, by ktoś pojawił się i stwierdził, że to głupi żart, że nie skrzywdzono jej po raz kolejny. Obiecał i nie dotrzymał. Nie on pierwszy, nie ostatni ktoś zabawił się jej uczuciami. Nie miała ochoty płakać, ani krzyczeć na niego. Nie chciała słów, wyjaśnień, nie chciała już niczego. Chciała tylko zostawić to wszystko, zniknąć i nie czuć już więcej. Było jej po prostu smutno. Wystarczył jeden wyjazd, jedna impreza, jedna dziewczyna, by wszystko co miało zaistnieć obróciło się w niwecz. A może było ich więcej? Jej pewność ulotniła się wraz z zobaczeniem tego zdjęcia. Nie chciała już strony siódmej, nie chciała więcej, ani ciekawiej. Kolejne fotografie zupełnie z łamałyby jej serce. Tego już nie zniosłaby.
- Infantylna dziewczynko, to nie jest bajka, a ty nie jesteś księżniczką – wyszeptała starannie składając gazetę. Drżały jej dłonie. Odłożyła ją na bok i chwyciwszy torebkę, wstała i wygładziła strój. Potem wyszła ze szkoły, wysoko unosząc głowę. – Nic nie jest w stanie zranić cię na tyle, byś nie dała rady wstać. Znów musisz w to wierzyć, Scarlett – wyszeptała do siebie, popychając ciężkie drzwi szkoły.

Dzwonił z dziesięć razy. Zapewne byli już w kraju. Każde połączenie odrzucała, aż w końcu wyłączyła telefon. Nie chciała go słyszeć, nie tyle ze względu na stek pokrętnych wyjaśnień, co bardziej dlatego, że usłyszawszy jego głos, mogłaby pęknąć i rozpłakać się. Poczuła się jak kiedyś. Odarta z uczuć, pozostawiona sam na sam z własną dumą, siłą woli, której naraz zdało się jej brakować i złamanymi obietnicami. Szła wyprostowana, jakby nieobecna.  Nie uśmiechała się. Z niebieskich oczu zionęła pustka, a pełne wargi tworzyły prostą linię. Chyba się zawiodła. W dodatku na człowieku, którego uważała za swoje największe oparcie. Miała Liv, miała wcześniej tatę, później pojawił się Tom. O każdym z nich mówiła, że było najważniejsze, ale każde najważniejsze inaczej. Tom był najważniejszy, w bardzo istotny dla niej sposób. Nie umiała tego wyjaśnić sama sobie, a raczej nie była gotowa, aby to zrobić. A teraz wydawało się być już za późno. To co czuła, zostało razem z nią w progu, gdy odjeżdżał. Reszta już nie miała znaczenia. Choć ciężko było jej przyjąć do świadomości fakt, że teraz stał się bardziej odległy niż kiedykolwiek indziej. Choć nieobcy jak na samym początku w klubie, ani wrogi jak wtedy, gdy podniósł na nią rękę, ani zagubiony, gdy nie wiedział już, którą drogą powinien iść, ani bliski, ani jej… ani nie wiedziała już jaki był. Cała świadomość, cała wiedza, wyparowały. To wszystko, te ostatnie godziny, zdawały jej się zupełnie nierealne. A jednak wciąż przed oczami stawał jej front tego piśmidła. Westchnęła, popychając drzwi wejściowe. Niedbale zdjęła buty i ociężale ruszyła na górę. Czuła się teraz tak, jak wtedy, kiedy zobaczyła Mikea z tamtą dziewczyną. Bo jak miała poczuć się po uszy zakochana dziewczyna, po tylu obietnicach, pięknych słowach, wspólnie spędzonych godzinach, a wcześniej latach przyjaźni, widząc swoją miłość obściskującą – zdawało jej się wtedy – ideał? Tamta też była blondynką. A później powiedział jej te wszystkie okropne rzeczy. Zabił w niej wtedy to, co wydawało jej się piękne. Odebrał jej wiarę i nadzieję w miłość, które Tom w niej obudził, po tylu miesiącach postanowień, że już nigdy nikomu nie zaufa w taki sposób, a teraz sam jej je odebrał. Jak miała wierzyć w istnienie prawdziwych uczuć, kiedy wciąż przekonywała się, że nie warto? Pamiętała tamten ból i tamte łzy, pamiętała tamte dni, tygodnie milczenia, pracy nad sobą, rozważań. Pamiętała dokładnie, a pomimo tego pozwoliła sobie na uczucie. I po raz kolejny zostało zdeptane. Tylko teraz bolało ją to znacznie bardziej. Na przestrzenie czasu, uczucie, które żywiła do Mikea, zdawało jej się nikłym odsetkiem tego, co teraz czuła do Toma. Musiała sobie z tym poradzić. W zasadzie nie wiedziała, co czuła…Wkraczając na piętro, usłyszała za sobą radosną Liv. Nie odpowiedziała na jej wołanie. Nie miała ochoty z nikim rozmawiać. Chciała iść do siebie i zamknąć się tam. Zadziwiające, jak historia lubi się powtarzać. Zdjęła z siebie elegancki strój. Przez chwilę krążyła po pokoju jedynie w samej bieliźnie, nie mając zupełnie pojęcia co na siebie włożyć. Miała wrażenie, że każdy materiał będzie ją drażnił. W końcu wciągnęła na siebie ogromną koszulkę, którą już bardzo dawno dostała od Liv, zanim ta związała się z Paulem i była zapaloną skejtką. Zaczesała wszystkie włosy i splotła je w gruby warkocz. Patrzyła przez moment na swoje odbicie. Inna, a jednak taka sama – naiwna. Wtedy też spoglądała w lustro pytając siebie, czy faktycznie była aż tak odrażająca, by miał podstawy ku temu, by ją publicznie upokorzyć? By upokorzyć ją jakkolwiek. Teraz już nie to zajmowało jej myśli. Znała już swoją wartość. Teraz pytała siebie, czy faktycznie coś do niej czuł i po pijaku zdarzyła mu się wpadka, czy był tak doskonałym aktorem? Nie chciało jej się wierzyć, że potrafiłby tak po prostu bawić się nią przez te wszystkie miesiące i udawać czułego, tylko po to, by skończyli w łóżku. W tej właśnie chwili zdała sobie sprawę, że gdyby zechciał, oddałaby mu się. Zabolało jeszcze bardziej. Po tym wszystkim, co razem przeszli, co on zrobił dla niej, a ona dla niego, po prostu nie potrafiła uwierzyć, że tak po prostu mu się odwidziało. Nie potrafiła wierzyć, że był aż tak zły, by udawać. Tak dotrze udawać. Chociaż zdjęcie mówiło samo za siebie… Ona była taka zmysłowa, wręcz lepiła się do Toma, bawiła się wisiorkiem i zagryzała wargę. Kilka krótkich kosmyków opadało na jej buzię, makijaż podkreślał jej walory, a idealnie dopasowany strój, świetną figurę. Tom uśmiechał się z tą swoją nonszalancją, mówiąc coś do niej. – Niemożliwe – szepnęła, bezsilnie uderzając dłonią o taflę lustra. Po raz ostatni spojrzała w swoje odbicie, po czym powoli podeszła do łóżka, rzucając się na nie. Zanurzyła się cała pod ciepłą pierzyną i wstrzymawszy oddech, zacisnęła powieki, zęby i napięła wszystkie mięśnie, licząc, że przestanie czuć. Na próżno. Kiedy skończył jej się dopływ tlenu, jak szalona wynurzyła się spod kołdry, za wszelką cenę szukając dopływu powietrza, które gwałtownie zaczerpnęła, leżąc już na poduszce. Dopiero wtedy zobaczyła Liv, wpatrująca się w nią z dziwną miną.
- Tom – zbliżała się do Scarlett, wyciągając przed siebie słuchawkę. Brunetka pokręciła szybko głową, mówiąc na tyle głośno i wyraźnie, na ile pozwalał jej przyspieszony oddech;
- Nie ma mnie – Liv skrzywiła się, posyłając siostrze pytające spojrzenie, po czym znów przyłożyła słuchawkę do ucha.
- Z jakiegoś powodu nie ma jej dla ciebie – podrapała się po głowie, spoglądając raz jeszcze na strapioną buzię Scarlett. – Toś się brachu naraził. Nie zdążyłeś jeszcze przyjechać, a już narozrabiałeś. Przyznaj się, coś ty robił w tej Ameryce, co? – przez dłuższą chwilę słuchała tego, co Tom jej mówił, po czym rozłączyła się. – Co jest, Scarlett? – usiadła na posłaniu siostry, spoglądając na nią troskliwie. Ten wyraz twarzy młodszej z nich nie zapowiadał niczego dobrego. Znała go skądś.
- Obiecał, że zawsze będzie – rzekła po chwili, tępo patrząc w jakiś bliżej nieokreślony punkt. – Mówił, że się zmienił, że nie chce jednonocnych eskapad, ale już czegoś więcej, że choć nie może obiecać mi, że od razu się uda, to chce się postarać. Dla mnie. Dla nas. Ja też chciałam spróbować, przełamać się. Wyjechał i co? Trafiła się pierwsza lepsza laska i Tom zapomina o wszystkim.
- O czym ty mówisz? – Liv wpatrywała się badawczo w siostrę, nie wiedząc, co myśleć. Przed kilkoma chwilami słyszała, jak Tom mówił jej, że odchodzi od zmysłów, bo Scarlett nie odbiera, a później wyłącza telefon, bo nie wie co się dzieje, bo się martwi, a teraz słyszy, że wdał się w jakiś romans. Coś tutaj nie pasowało.
- Skąd ci to przyszło do głowy? – zapytała nieco podejrzliwie. Scarlett była zdecydowanie zbyt spokojna. A jeśli ona była spokojna, to znaczy, że było z nią źle. Ona rzadko wybuchała. Zawsze trzymała emocje na wodzy, choćby się waliło i paliło, ale teraz.. teraz była zdecydowanie zbyt spokojna, nawet jak na siebie.
- Poczytaj Bilda. Dostałam go w prezencie od życzliwych.
- Mike i Serena – Liv stwierdziła bardziej do siebie niż do siostry.
- Mhm, na pierwszej stronie jest zdjęcie jego i jakiejś blondyny! Nic z tego nie rozumiem, Liv… - westchnęła.
- A pisali coś? Były jeszcze jakieś zdjęcia?
- Nie wiem, zostawiłam tą gazetę, jak tylko zobaczyłam zdjęcie. Wystarczyło, bym po raz kolejny przekonała się, jak bardzo jestem naiwna – klepnęła dłonią w kołdrę, po czym energicznie położyła się na boku, plecami do Liv i szczelnie nakryła kołdrą. Czyli koniec rozmowy. Ta, wzdychając ciężko, wygładziła nakrycie i wstawszy, ucałowała Scarlett w czubek głowy, po czym wyszła, cicho zamykając za sobą drzwi.
*

Ciepły wietrzyk rozwiewał blond włoski dziewczynki, gdy śmiejąc się radośnie, biegła w kierunku Billa. Kątem oka dostrzegła Rainie, idącą za nią powoli i uśmiechającą się tak nieziemsko pięknie, że aż mowę mu odbierało. Odkąd pierwszy raz zapytano go o miłość odpowiadał jednakowo. Wierzy w tą od pierwszego wejrzenia, jedną jedyną i prawdziwą. Czekał cierpliwe, aż wreszcie spotka tą kobietę. Nieustannie miał nadzieję, że gdzieś taka była, tylko dla niego. Z czasem zaczął powątpiewać i wtedy poznał ją. Rainie była… nie potrafił znaleźć słów. Ta kobieta odbierała mu zdolność racjonalnego myślenia, gdy tylko pojawiała się choćby w jego głowie. Była tak bardzo wyjątkowa, że na tę wyjątkowość brakowało mu określeń. Choć zarazem niczym się nie wyróżniała, zdawała się być zupełnie zwyczajna. Zatrzymał się i ukucnął, czekając aż Candy wpadnie w jego ramiona. Dziewczynka z dzikim okrzykiem radości uwiesiła się na jego szyi, zaśmiał się radośnie, przytulając ją do siebie i podniósłszy się, zakręcił się kilka razy wokół własnej nosi. Kiedy już nie wirował, puściła jego szyję i przyłożyła rączki do policzków chłopaka, zadzierając jego głowę, tak by móc patrzeć mu w oczy, po czym uśmiechnęła się rozbrajająco swoim niepełnym uśmiechem.
- Widziałam cię w telewizji – szepnęła konspiracyjnie.
- Taaak, a kiedy, Cukiereczku?
- No w takim programie i opowiadałeś o nowych piosenkach i śpiewałeś nawet – Candy zaczęła kokosić się w objęciach chłopaka, na co Bill zaczął ją łaskotać. - A mama z tobą! – wykrzyknęła radośnie, Bill kątem oka dostrzegł rumieniec na twarzy Rainie, która dopiero co dołączyła do nich.
- Mama śpiewała? I jak jej to wyszło? – Candy wygodnie ulokowała się w objęciach Billa, zastanawiając się moment. Oparła ugięty łokieć na ramieniu Billa i podpierając brodę na swojej małej dłoni i zacmokała kilka razy.
- Źle – stwierdziła rzeczowo. – Mama śpiewa tylko kołysanki i dlatego wolę bajki - Bill roześmiał się, kręcąc głową i ucałowawszy dziewczynkę w czoło, postawił ją na chodniku.
- Na córkę zawsze możesz liczyć.
- Widzę właśnie – Rainie uśmiechnęła się delikatnie i podeszła bliżej Billa. Candy zupełnie przypadkiem zainteresowała się biedronką, która jakimś cudem wypatrzyła w trawie i odeszła kawałek. Bystrość tej dziewczynki zdawała mu się czasem zupełnie nieadekwatna do jej wieku. Zadziwiała go. Chłopak niepewnie objął Rainie rękoma w talii i czule, jakby odrobinę dłużej niż powinien, ucałował ją w policzek. – Cieszę się, że już jesteś – szepnęła. Chłopak odchylił się lekko do tyłu, lustrując jej buzię. Prawie w tej samej chwili ujął dłonią podbródek blondynki, nieznacznie zadzierając jej głowę. Na jej policzku widniał prawie doskonale zatuszowany ślad. Jednak na tyle ciemny, by dostrzegł go pod warstewką pudru.
- Znów cię uderzył – stwierdził przez zaciśnięte zęby.
- Candy – powiedziała spokojnie, twardo patrząc w oczy Billa. Odetchnął, odwracając się w kierunku dziewczynki, która jakby zaniepokojona nasłuchiwała ich lekko podniesionych głosów. Jedną ręką objął w talii Rainie, a drugą wyciągnął w stronę Candy.
- Gdzie chciałabyś iść, Cukiereczku? – zapytał pogodnie.
- Chciałabym nakarmić kaczki – powoli zbliżyła się do nich i ujęła dłoń chłopaka. Gdy tylko ruszyli w stronę stawu, dziewczynka wzięła chleb od mamy i wyprzedziła ich, przeskakując z nogi na nogę.

- Rainie, dlaczego mu na to pozwalasz? Dlaczego tego nie skończysz? Wystarczy kilka telefonów i w ciągu dwóch góra trzech miesięcy będziesz wolna. Zaczniesz wreszcie naprawdę żyć, Candy będzie miała dzieciństwo na jakie zasługuje – mówił spokojnie, spoglądając to na Rainie, której dłoń nieprzerwanie splatał ze swoją, to na Candy, która stojąc nad brzegiem stawu, karmiła kaczki. Dziewczyna przez kilka chwil milczała, chcąc odnaleźć słowa, mogące prosto zobrazować jej trudne położenie. Chyba nie istniały.
- Stałam się jego żona wbrew swojej woli i wbrew niej, muszę nią pozostać. Przynajmniej na razie. Zostałam uwikłana w pułapkę i nie jestem w stanie się z niej wyplątać. To wszystko jest… takie trudne, bo nie marzę o niczym innym, jak o tym, by uwolnić się od niego. zmarnowałam przy nim swoje najlepsze lata i zanosi się, że spędzę też kolejne. Przepraszam, że wplątałam cię w moje skomplikowane życie…– zagryzła dolną wargę, ze smutkiem spoglądając Billowi w oczy. – Kiedyś ci opowiem. Po tym wszystkim, co dla mnie robisz, w pełni na to zasługujesz.  
- Nie masz pojęcia, ile dałbym, żeby móc ci jakoś pomóc.
- Samo to, że tutaj ze mną jesteś i wiem, że wystarczy jedno moje słowo, byś… to dużo – czule pogładziła dłonią policzek Billa, uśmiechając się niemrawo. – Przytul mnie, dobrze? – chłopak prawie natychmiastowo przygarnął do siebie Rainie, zaborczo otaczając ją ramieniem. Skryła głowę w kątku jego szyi, a on ucałował ją w delikatnie w skroń. Westchnęła tylko. Candy widząc ich razem, rzuciła kaczkom resztę chleba i radośnie podbiegła do nich. Obrzuciła mamę i Billa zadowolonym spojrzeniem, po czym bez słowa wgramoliła się między nich.
- Lubię tak – stwierdziła dziarsko. Zadarła głowę i uraczywszy szczerbatym uśmiechem zarówno mamę jak i czarnowłosego, chwyciła ich dłonie i złożyła je jedna na drugiej na swoich drobnych nóżkach. Zupełnie zadowolona przykryła je jeszcze swoimi rączkami, przyklepując radośnie dłoń Billa, która znajdowała się tuż pod jej własną. Oparła się wygodnie i westchnęła lekko.
- Ja też tak lubię – szepnął Bill, całując policzek Rainie tuż nad głową dziewczynki. Dziewczyna uśmiechnęła się, spoglądając krótko najpierw na Billa, później na córkę. Widziała, jak Candy czuła się przy nim bezpieczna, jak mu ufała i jak bardzo pokochała, tak z dnia na dzień. Miała tylko siedem lat, a przeszła więcej niż niejeden dorosły. Będąc jej matką, najbardziej żałowała tego, że nie może dać jej dzieciństwa, na jakie zasługiwała. Nie mogła ofiarować jej waty cukrowej w niedzielne popołudnia, wesołego miasteczka w soboty, prezentów bez okazji, ani nawet pełnego poczucia bezpieczeństwa. I to bolało ją bardzo mocno. Dlatego, dziękowała losowi za to, że postawił na jej drodze Billa. Już nie tylko dlatego, że był tak wspaniały dla niej, ale również dlatego, że dawał Candy choć nikły odsetek tego, powinna otrzymać od swojego ojca. Rainie przerażała myśl, że nawet ona sama go nie zna. Westchnęła, całując córeczkę w czubek głowy, ponownie powiodła spojrzeniem po niej, Billu, a później parkowemu krajobrazowi, po czym szepnęła;
- Ja też.
* 

Siedziała wygodnie na sofie, zakładając skrzyżowane nogi na niską ławę. Słuchała muzyki usiłując odciąć się od wszystkiego. Choć głośna melodia wdzierała się do jej umysłu, ani trochę nie zagłuszała natrętnych myśli. Głęboko zakorzeniła się w nich okładka gazety, ona i tamta ona, a na domiar złego, konfrontowały się z nimi obraz ich wspólnego bycia, tego jak dobrze jej było przy nim, jak bezpieczna się czuła, jak kochana. Usiłowała oddychać spokojnie. Miała przymknięte powieki i cicho nuciła. Choć w zasadzie miała chęć krzyczeć na cały głos. Nie słyszała niczego spoza słuchawek, tym bardziej dzwonka do drzwi. O – jak się później okazało – zupełnie niechcianej wizycie dowiedziała się dopiero, gdy ktoś trącił jej ramię. Gwałtownie otworzyła oczy, napotykając, jakby niemrawy wyraz twarzy Liv. Zmarszczyła brwi, posyłając jej pytające spojrzenie.
- Masz gościa – rzekła, po czym bez słowa wyszła z pokoju. Odwróciła głowę w stronę łuku drzwiowego i momentalnie spoważniała. Spojrzenie Scarlett stało się obojętne, przybierając barwę chłodnego odcienia turkusu. Dotąd pełne, lekko rozchylone wargi ściągnęły się, czyniąc jej buzię surową. Mimowolnie zbladła. Tom zupełnie zdezorientowany stał nadal w przejściu z holu do dziennego, przyglądając jej się bezradnie. Wstała i podeszła do niego bez słowa, a gdy stali już twarzą w twarz, dziarsko zadarła głowę, unosząc jedną brew. Uśmiech, ledwo się pojawił, a już znikł z jego twarzy.
- Tak?
- Tak? Ja wracam wytęskniony, prawie, że ususzony na orzeszka, a ty na powitanie mówisz, tak?
- Nie sądzę byś był aż tak bardzo wytęskniony, Tom.
- Że co? Nie rozumiem.
- A co tu do rozumienia? Jak zdołałam się dowiedzieć, umilałeś sobie pobyt w mieście aniołów towarzystwem ładnej blondynki. Cóż, rozumiem, że czas na odstępstwo od brunetek przy kości, ale mógłbyś chociaż nie udawać niewinnego i otwarcie powiedzieć, co ma się na rzeczy. Niepotrzebna byłaby ta cała farsa – przerażał go jej ton. Przerażało go to, co mówiła. W pierwszej chwili nie kojarzył faktów, nie miał pojęcia o jakiej blondynce mówiła, o co w ogóle chodziło, ale w tej samej chwili go olśniło. After party. Serce zaczęło bić Tomowi dwa razy mocniej, a wargi momentalnie wyschły. Oblizał je nerwowo, podchodząc krok bliżej Scarlett, jednak ona odsunęła się, energicznie unosząc ugięte ręce na wysokość klatki piersiowej, zabraniając mu tym zbliżać się do siebie.
- To nie tak, Scarlett. To jedno wielkie nieporozumienie. Pozwól mi wyjaśnić.
- Interesująca okładka wyjaśniła mi wszystko, aż za nadto.
- Ale, Scarlett… ja nie zrobiłem niczego, przysięgam!
- Nie łżyj.
- Nie kłamię, do – zdławił przekleństwo, opuszczając ręce w geście bezradności. – Nie zdradziłem cię nigdy w jakikolwiek sposób, to wszystko to jedna wielka pomyłka! Uwierz mi!
- Taka, jakich były dziesiątki? – spytała tonem wypranym z emocji, posyłając mu pełne ironii spojrzenie. To go zabolało, znów przeszłość zwyciężała nad teraźniejszością. Znów popełnione błędy brały górę nad jego zmianą. Przecież nigdy do głowy nie przyszłoby mu, żeby skrzywdzić Scarlett, a ona znów uwierzyła wszystkim tylko nie jemu. To krzywdziło najbardziej, jej brak wiary. Choć tyle razy mówiła, że ufa, wierzy w niego… po co, skoro przy pierwszej możliwej okazji przeczy temu wszystkiemu?
- A miałaś nie wierzyć gazetom… obiecałaś.. ech tam – machnął ręką, posyłając jej krótkie spojrzenie, po czym wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi. Zmarszczyła brwi i odwróciwszy się na pięcie, wróciła na sofę, włączając po drodze muzykę. Mocno zacisnęła powieki, całą swoją uwagę koncentrując na słowach piosenki. I tak bolało. Żadne słowa, żadna melodia, ani wyborny głos wokalisty nie były w stanie uciszyć tego, co działo się w niej. Nie chciała musieć mówić mu tego wszystkiego. Nie chciała czuć tego żalu. Nie chciała widzieć jego smutnych oczu. Nie chciała, by to wszystko musiało się wydarzyć. Nie chciała znów dać się oszukać. Nie chciała pamiętać.

Infantylna dziewczynko, to nie jest bajka, a ty nie jesteś księżniczką.

Nie tak miło być.
*

Popadła w nicość.

W mieszkaniu poniósł się odgłos otwierającego się zamka. Po chwili drzwi skrzypnęły cicho. Wszedł bezszelestnie, wzdychając ciężko. Zmęczył się wspinając się na to czwarte piętro. Kto wymyślił ustawę, żeby windy montować od pięciu pięter? Cztery to też dużo! W duchu miał nadzieję, że gdy tylko przekroczy próg mieszkania, podbiegnie do niego z radosnym piskiem i rzuci mu się na szyję, a on czule ją pocałuje. Tak się nie stało. W mieszkaniu panowała martwa cisza. Gdyby nie to, że paliły się światła, to pomyślałby, że Caroline nie ma. W zasadzie mógł jechać najpierw do siebie, a później przyjechać na spokojnie. Jednak za bardzo tęsknił, żeby zwlekać. Obejrzał kwiatka, którego kupił w kwiaciarni za rogiem. Trzymał się jakoś. Marszcząc czoło wszedł do łazienki i kuchni, ale tam nie było nikogo. Powyłączał światła. Caroline musiała spać, tak na pewno. Powoli wszedł do sypialni, pełniącej też rolę dziennego. Widok, który tam zastał zaparł mu dech w piersi. Nagle zrobiło mu się słabo, pociemniało przed oczami, a nogi same uginały mu się w kolanach. Siedziała na fotelu, a raczej spoczywała w nim, zupełnie bezwładnie. Nogi miała skrzyżowane, a głowa opadała na jej ramię. Jednak nie to najbardziej rzucało się Gustavowi w oczy. Była to strzykawka, głęboko wbita w żyłę na przedramieniu. Na stole leżał sprzęt. W pierwszej chwili nie dotarło do niego, co to wszystko oznacza. Wypuszczając z dłoni kwiatka, rzucił się biegiem do niej, pierwszym co, sprawdzając puls. Jeszcze żyła. Drżącymi dłońmi wybrał numer pogotowia. Wezwał je, na moment zapominając jak się nazywa. Ukląkł przed Caroline. Bał się jej dotknąć. Była tak krucha, tak nierzeczywista, tak nie jego. Nie mógł pojąć, nie dopuszczał do siebie faktu, że to wszystko działo się naprawdę. Przyjrzał jej się; skutej obojętnością buzi, wychudzonemu ciału, a w szczególności okropnym zrostom i paprzącej się ranie po strzykawce na prawej ręce. Była fioletowa i brzydko pachniała. Oglądał Requiem dla snu i przeraził się jeszcze bardziej. Caroline ćpała. Jego Caroline ćpała. Te słowa tak nieziemsko obco brzmiały w jego głowie. Nie mógł przyjąć ich do wiadomości. Po prostu nie potrafił. Patrząc na nią, pękało mu serce i był jednocześnie tak bardzo zły, bezsilnie zły, na to, że nie zauważył, że ona pozwoliła mu tego nie dostrzec, że wplątała się w to, że teraz zamiast trzymać ją w ramionach, czekał na przyjazd pogotowia i nie potrafił zrobić nic innego, jak patrzeć na nią. Trzymał w swych jej malutką dłoń i cały irracjonalizm tej sytuacji stał się zupełnie rzeczywisty. Pod opuszkami czuł jej chłodną, kościstą dłoń. Widział zapadnięte policzki, podkrążone oczy. To nie mieściło mu się w głowie. Jak mogła ona zrobić to jemu… mówiła, że kocha, a on? Jak mógł nie zauważyć? Przecież byli razem już tak długo.. a ona nie robiła tego od wczoraj. Czuł żal, czuł rozpacz, czuł ból. Był zupełnie bezsilny. Usłyszał szybkie kroki na korytarzu. Po dosłownie kilkunastu sekundach do mieszkania wparowało dwóch sanitariuszy z noszami i młoda lekarka. Z tego, co działo się później nie zapamiętał wiele. Wypytywali go o rzeczy, o których nie miał zielonego pojęcia, żądali tylu rzeczy na raz, krzyczeli, a on miał wrażenie, jakby był poza tym wszystkim. Szurali go, mówili do niego, kazali iść za sobą, więc poszedł, ale zupełnie jakby nie on, jakby tylko ciało, a duch ulotnił się i patrzył na wszystko z boku. Nie miał pojęcia jakim cudem zamknął mieszkanie, dostał do karetki i wsiadł z sanitariuszami. Ocknął się dopiero, kiedy młoda kobieta zaczęła głośno krzyczeć ‘tracimy ją, tracimy ją’. Wrócił do siebie patrząc, jak lekarka robiła dziewczynie masaż serca, desperacko i z niepodobną do jej postury siłą. Krzyczała do niej, robiła wszystko, by tchnąć w jej serce życie na nowo. Jednak on wiedział, że Caroline nie doprowadziła się do tego stanu przypadkiem. Chciała, by ją znalazł. Chciała, by znalazł ją martwą. Chowając twarz w dłoniach, wciągnął gwałtownie powietrze przepełnione zapachem czyhającej obok śmierci.
*

Niewątpliwym plusem śpiewania jest także umiejętność długiego wstrzymywania oddechu. Scarlett potrafiła wytrzymać pod wodą przynajmniej pięć minut. Leżała teraz w wannie, oglądając jasne kafelki spod tafli wody. Pojedyncze bąbelki unoszone ciśnieniem parły na powierzchnię, by na powierzchni zakończyć swą krótką egzystencję, pękając. Każdy kolejny powielał drogę poprzedniego, pchając w ramiona nieuchronnego unicestwienia. Znikał. Zupełnie jak oni? Pokręciła gwałtownie głową, mącąc gładką powierzchnię. Wynurzyła się, marząc, by niechciane myśli pozostały pod wodą. Na próżno. Odgarnęła na plecy mokre kosmyki, przyklejone do jej buzi, po czym chwyciła ręcznik i owinąwszy się wyszła z wody. Nieuchronnie nadszedł kolejny koniec. Chociaż zupełnie go nie chciała. Już znała to uczucie. Ogarnął ją spokój. nie miała zamiaru pomstować, ani mieć do Toma żalu. Wybrał. Nie miała zamiaru marnować swojego życia przez jego decyzje. Zostawiając wilgotne ślady na chłodnej podłodze, przemknęła do swojego pokoju. Osuszyła ciało, rozczesała włosy i założywszy bieliznę, otworzyła szafę. Wiedziała, co zrobi. – Witaj z powrotem, Scarlett – szepnęła, wyjmując spódniczkę. Kilkanaście minut później przyglądała się badawczo swojemu odbiciu. Było w porządku. Prawie suche włosy poskręcały się w naturalne fale, spojrzenie mocno podkreślone czarną kredką stało się jeszcze bardziej wyraziste, a delikatnie połyskujące usta tonowały moc spojrzenia. Zapięła do połowy suwak skórzanej kurtki, spod której wydać było dopasowaną bluzkę bez rękawów, która należycie podkreślała jej sylwetkę. Krótka spódniczka, szeroki pas, kabaretki i nieprzyzwoicie wysokie szpilki dopełniały całości. Zagryzła dolną wargę, uśmiechając się filuternie. – Całkiem nieźle – nim opuściła pokój, wsunęła na palce kilka pierścionków, a na nos wsunęła okulary. – Voila – mijając lustro, pstryknęła palcami. Przeciąwszy korytarz, otworzyła drzwi po przeciwnej stronie. – Ty i ja. Wieczorem. Wychodzimy – zakomunikowała oniemiałej siostrze i nie czekając na odpowiedź, opuściła pokój.

Słońce chyliło się ku zachodowi, nad miastem zaczynała unosić się przyjemna wieczorna aura. Schowała ręce do kieszeni kurtki, raźno idąc przed siebie. Znów to uczucie. Budziła kontrowersję. Niby nic, po mieście kręciło się wiele dziewczyn wyglądających podobnie do niej. Jednak Scarlett mało to obchodziło. Mało obchodziły one wszystkie. Dbała tylko o siebie. To za nią się oglądano, to ona budziła męskie zainteresowanie i kobiecą zawiść. Ona, a nie wszystkie inne. Ona, a nie jakaś tam idealna blondyna! Przyspieszyła kroku, przekraczając bramę parku. Przecinając pośpiesznie gęstniejący mrok, starała się nie stracić kontroli nad oddechem. Nie powinna stanąć przed nimi zasapana. Jednak nie przewidziała, że zanim tu dotrze, zrobi się już tak ciemno. Nie miała najmniejszych wątpliwości, co do tego, że tam będą. Zawsze przesiadywali na rampach czy barierkach do późnej nocy. Dostrzegłszy całą trójkę na barierkach zdjęła z nosa okulary i założyła je na głowę we włosy. Najpierw usłyszeli głośny stukot obcasów szpilek Scarlett, niosący się echem po opustoszałym parku, a dopiero po dłuższej chwili dostrzegli jej sylwetkę wyłaniająca się z mroku na światło lamp. Ulżyło jej nieco, gdy wyszła na światło. Mimo wszystko nie miała zapędów samobójczych. Przyglądali się jej badawczo. Nim zatrzymała się przy nich, zauważyła kilka wyraźnych rzeczy. Po pierwsze Mike stał przy Samarze. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że ona siedziała na barierce, a on stał między jej nogami i czarująco się uśmiechał. Zaś Natasha siedziała z boku, na krawężniku. Brunetkę zdziwił fakt, że Mike startował do Samary. Nie, żeby jej czegoś ujmowała, jednak wydawało jej się, że japonka posiada znacznie więcej atutów, na które Mike zwracał uwagę. W nagły przypływ uczuć z jego strony nie wierzyła. Musiał chcieć osiągnąć coś przez zbliżenie się do Sam. Samara nie była naiwna. Nie raz krytykowała Mikea i doskonale go znała, a pomimo tego dała się zwieść. A może po prostu oboje byli siebie warci? Mało już ją to interesowało, to ich życie, ich gra. Ona miała swoje własne, które wystarczająco dawało jej w kość. Zatrzymawszy się przed nimi, skinęła głową. Tasha natychmiast poderwała się z betonu i stanęła obok Samary.
- Przyszłam, bo… - zaczęła troszkę koślawo, chcąc swój zamiar ubrać jasne słowa.
- Witaj, Scarlett, pięknie dziś wyglądasz – jedwabisty głos Mikea przeciął ciszę, która na moment zaległa między nimi. Jego słowa wywołały u niej nagłą i z trudem powstrzymaną falę torsji, a zaraz po niej śmiechu, na który też sobie nie pozwoliła. Uniosła ku górze jedną brew, spoglądając na Samarę, która nie była już zadowolona.
- Taaa, szkoda, że to na mnie nie działa – zagryzła dolną wargę. – Liczyłam, że zdążę popatrzyć, jak ćwiczycie, ale niestety nie wyszło. Cóż, do rzeczy – Mike wyraźnie się zainteresował. – Bez obaw Mike, do ciebie ni będę mówić, nie musisz bać się, że nie zrozumiesz – uśmiechnęła się zjadliwie, na co chciał się odciąć, jednak zrezygnował zgaszony wymownym spojrzeniem Samary. Przeniosła spojrzenie na dziewczyny. – Pewne okoliczności sprawiły, że doszłam do kilku cennych wniosków. Kilka miesięcy temu przyszłam do was, mówiąc, że pomimo – wyraźnie zaakcentowała – tego wszystkiego, chciałabym nadal przyjaźnić się z wami, że nie ma już tamtej mnie, ale ta nowa o niebo lepsza – spojrzała lodowato na Mikea – chciałaby zacząć od nowa. Wtedy nie wiedziałam jeszcze, że nie ma powrotów, że udają się nielicznym. Wydaje mi się, że wybrałyście – kolejne wymowne spojrzenie, którym objęła Samarę i chłopaka – już. Nie można zacząć na nowo, wcześniej nie skończywszy ze starym życiem. To, to byłoby na tyle – kiwnęła głową, jakby przypieczętowując swoje słowa, po czym odwróciła się i zamierzała odejść. Przestąpiwszy kilka kroków, zatrzymał ją głos Nataszy.
- Jesteś egoistką, Scarlett – odwróciła się powoli, spoglądając na nich z nic nie mówiącym uśmiechem na ustach.
- Nie przeczę. Nie mam zamiaru zatoczyć koła. Nie będę znów cierpieć. Nie przez niego, – wskazała brodą na Mikea – ani przez was. Jeśli muszę poświęcić kogoś… to na pewno nie siebie.
- Wzruszające – Mike wybełkotał, iście teatralnie, głosem pełnym żalu, pociągając przy tym nosem.
- Podać ci chusteczkę? A może zwrócić ci magazyn o wdzięcznym tytule ‘Bild’, który uleczy twój ból?
- A mogłabyś? – spytał z głosem pełnym nadziei.
- Nie – stwierdziła równie słodko. – Lektura była naprawdę interesująca, co ja bym bez ciebie zrobiła!
- Tak, wiem. Jestem niezbędny.
- Doprawdy, zaoferuj luksus swojej niezbędności komuś innemu, od dziś zaczynam prowadzić męczeński żywot i odmawiam sobie przyjemności.
- Fascynujące.
- Prawda? – posłała mu najsłodszy uśmiech jaki posiadała w swojej gamie i wywróciwszy teatralnie oczami, odwróciła się na pięcie, ruszając przed siebie.
- Uważaj na nóżki, żeby ci ich ktoś po drodze nie ukradł! – krzyknął za Scarlett. Zamiast się odszczekać wzięła głęboki oddech. Jesteś ponad jego głupotą, wyszeptała do siebie. Wyjęła z kieszeni komórkę, po czym wystukała numer siostry.
- Czekam koło centrum – powiedziała do słuchawki i rozłączywszy się, szybko ruszyła ku wyjściu.
*

Krążył po pokoju. W tą i z powrotem. W tą i z powrotem. Nie miał pojęcia jak długo już tak chodził. To było zupełnie nieważne. Póki nie kupił gazety i nie przeczytał tego przeklętego artykułu, sam nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć. Scarlett posłała go do diabła za rzekomą zdradę czy coś w ten deseń, dokładnie nie wiedział. Nie miał jak się bronić, bo nie wiedział, co mu dokładnie tym razem zarzucano. Jednak teraz.. przeczytał ten dwustronicowy wywód chyba z milion razy i nie znalazł w nim powodu, dla którego Scarlett mogłaby być zła. Pisali o after party, o tym w jaki sposób dostali się tam fani, przebąknęli o innych gwiazdach, ale i tak trzy czwarte tekstu opiewało jego osobę. Rozpisano się o tym, jak większość wieczoru przesiedział sam, o widocznym złym humorze, o nagłym pojawieniu się ładnej Niemki, krótkiej rozmowie, jego nagłym odejściu i jej kwaśnej minie. Całość podsumowano stwierdzeniem, że tym razem Tom Kaulitz nie połasił się na wdzięki fanki i flirt zakończył się zdecydowaną klęską dziewczyny. Więc, gdzie tu zdrada? Gdzie tu krzywda? Miał gdzieś to, że znów o nim pisali, że z chęcią połasiliby się na artykuł o jego kolejnym podboju, że w co drugim zdaniu znajdował się jakiś podtekst, że znów okazał się tym złym, choć nie zawinił. Nie interesowała go opinia publiczna. Nauczył się żyć z tym, że wciąż o nim mówiono. Interesowało go tylko i wyłącznie to, że ona w niego zwątpiła. Uwierzyła w pierwszą lepszą półprawdę, zupełnie ignorując to, co chciał jej powiedzieć. Nawet pewnie nie przeczytała tego artykuły, gdyby tak było, nie postąpiłaby w ten sposób. Scarlett skreśliła go przy pierwszej lepszej okazji. Tyle razy mówiła, że będzie wierzyć w niego, wierzyć jemu, a gdy tylko pojawiało się coś przeciwko niemu, nazywała go kłamcą. Bolało go to bardzo, bo na jej zaufaniu zależało mu jak na niczyim innym. Mama, Bill, czy chłopaki wiedzieli jak jest i na nich mógł polegać, był ich pewien, a o nią wciąż walczył i kiedy tylko zaczynało dziać się źle – przegrywał. Wyszedł na balkon. Z przymkniętymi oczami odszukał papierosa w tekturowym pudełeczku i odpalił go, zaciągając się mocno. Dym powoli rozchodził się w nim, sprawiając, że wszystko jakby zwolniło. Słyszał szum, dźwięki miasta, czuł powiew wiatru, ciepło promieni słonecznych, a jednocześnie, jakby znalazł się obok. Nawet dzięki temu nie zaczął rozumować jaśniej. Było mu… smutno. Choć to jej wydawało się, że na całej linii zawiodła się na nim, to tak naprawdę on zawiódł się na niej. W chwili, gdy potrzebował wsparcia Scarlett, ona odwróciła się od niego. Zgniótł niedopałek i niespiesznie wrócił do środka. Nie był chyba nawet zły, całe poirytowanie wyparowało z niego w chwili, kiedy tak naprawdę zrozumiał, że Scarlett postawiła go na przegranej pozycji. Nie miał pojęcia jak zinterpretować jej zachowanie, o ile to w ogóle było możliwe. Wiedział jednak, że tym razem to nie on nawalił. Może miał do niej trochę żalu, nawet bardzo duże trochę. Kłębiły się w nim emocje, bardzo dużo emocji, których nie umiał nazwać, ani nie potrafił dać im ujścia. Czuł się słaby, choć rozsadzało go od wewnątrz. Nic nie mówił, choć miał chęć krzyczeć. Nie zrobił nic, chociaż czuł potrzebę, by zdziałać wiele. Nie zamierzał do niej iść i przepraszać ją za jej pomyłkę. Wiedział, że Scarlett prędzej czy później zrozumie, że coś w tym wszystkim nie gra. Nie miał zamiaru płacić za niepopełnione winy. Nie tym razem. Ciężko było mu ze świadomością, że nie zadzwoni, nie pojedzie do niej tylko po to, żeby ją zobaczyć, pocałować i jechać dalej, ani przesiadywał do późna też nie będzie. Przynajmniej na razie. Był pewien, że to nie koniec, nie pozwoli na to. Jednak, teraz to ona musiała pojąć, że zawiniła. Bardzo chciał, by zrozumiała, że jej nie skrzywdził, by wróciła. A jednocześnie trawiła go wewnątrz złość, złość na jej niewiarę i naiwność. Przez myśl przemknęło mu, żeby się napić. W połowie drogi do barku w salonie doszedł do wniosku, że to bez sensu. Pijąc, skapitulowałby. A on nie zamierzał zwątpić, przez pojawiające się trudności. Wrócił do pokoju i zamknął za sobą drzwi. Wyjął z szafki ostatnio zapomniany zeszyt, po czym usiadł po turecku na łóżku. Potarł zmęczone oczy wierzchem dłoni. Znów stanęła mu przed oczami. Już nawet nie próbował wyrzucać obrazu dziewczyny z głowy. Choć była irytująca, to tak samo słodka. Kąciki jego ust powędrowały ku górze, ale oczy Toma się nie śmiały. Czekoladowe tęczówki bystro błądziły za szybko pojawiającymi się na kartce literkami.

Dotykasz moich zmęczonych oczu…

Przypomniał sobie i przypominał więcej i więcej. Wszystko, co niosło się za nią i za nim, wszystkie wspomnienia i wspólne chwile. Pisał zawzięcie, bez jednej omyłki, jak w transie i czuł, że te słowa są dobre. Idealne. Choć nijak miały się do jego żalu, złości, do całej tej sytuacji, czuł, że tak właśnie miało być. Pisał, pisał i pisał i… było lżej.

I choć nie wyglądam na zbyt wiele…
…ale jestem twój.’


Ciszę wypełnioną melodią jego szeptów, rozdarł dzwonek jego telefonu.
*

Sącząc colę, przyglądała się Scarlett. Nie miała nastroju na imprezowanie. Po pierwsze prowadziła, a po drugie, jedna z nich musiała zachować zdrowy rozsądek. Jej siostra nie zachowywała się normalnie. Pomimo tego, że lubiła siać kontrowersję, jej zachowanie odkąd dowiedziała się o rzekomej zdradzie Toma, było co najmniej dziwne. Liv cała ta sprawa nie pasowała. Nie miała pojęcia, co tak naprawdę stało się w tej Ameryce, ale czuła, że nie do końca tak, jak wydawało się Scarlett. Musiała kupić tą gazetę. Biorąc pod uwagę fakt, że ostatnio lekko przesadziła, teraz Liv czuła potrzebę zbadania tej sprawy. Westchnęła. Siedziały razem przy barze, Scarlett sączyła drinka, a ona swój napój, dopóki przy jej siostrze nie pojawił się najpierw jeden, potem drugi, aż w końcu trzeci ‘wielbiciel’. Nic dziwnego, Scarlett wyraźnie podkreśliła swój atut w mało skromny sposób. Z boku, to wyglądało komicznie. Może nie sama brunetka, ale ci faceci, których wyraźnie zwodziła. Dwaj usiedli po jej obu stronach, a jeden stał z boku. Wszyscy trzej czarowali ją równo. O ile ‘czarować’ w tej sytuacji było dobrym słowem. Scarlett nigdy nie pozwalała na to, wszystkich, którzy zabiegali o jej względy tylko ze względu na urodę, zostawali potraktowani średnio przyjemnie, a teraz, jakby chełpiąc się zainteresowaniem, prowadziła zażartą konwersację. To nie była ona. To był żal i chęć odegrania się na Tomie. Liv zastanawiała się, czy przypadkiem nie odegra się jedynie na samej sobie. Scarlett kokietowała, uwodziła, śmiała się, tylko jej spojrzenie było zupełnie chłodne. Nie tańczyła, bo gdyby zaczęła, na trzech by się nie skończyło. Sama zastrzegła po drodze, że na to jeszcze za wcześnie, a Liv pytając po co jej to, nie uzyskała odpowiedzi. Teraz Liv znalazła już odpowiedź. To żal przemawiał przez jej siostrę. Bo skoro Tom mógł szaleć w Los Angeles, to ona może w Berlinie. Dwa razy odciągała ją na bok, dwa razy próbowała nakłonić do powrotu. Na marne. Obawiała się, że ten wieczór może skończyć się niekoniecznie dobrze. Scarlett popadała w skrajności i to właśnie mogła być jedna z nich. Zdawała sobie sprawę, że to co właśnie postanowiła jest najmniej odpowiednie w obecnej sytuacji, ale przecież nie mogła zadzwonić do mamy!
Stojąc na zewnątrz wybrała jego numer. Odebrał po trzech sygnałach;
- Co jest, Liv?
- Nie mam pojęcia, co robić.
- Ale z czym?
- Raczej z kim. Zaciągnęła mnie do jakieś klubu, a teraz działa wbrew sobie.
- Scarlett, niemożliwe – prychnął do słuchawki, choć więcej w tym wyczuła goryczy niż ironii.
- A jednak. Ona.. ona zagraża sama sobie. Broń ją. Przecież obiecałeś.
- Nie zdradziłem jej.
- Tym będę martwić się jutro. W tej chwili najmniej mnie to interesuje.
- Liv, nie będę biegał za nią jak piesek i obszczekiwał każdego kto ośmieli się na nią spojrzeć. Ona wybrała nie ufanie.
- Gówno prawda! – zajrzała do środka. Scarlett siedziała wygodnie oparta o bar, zakładając nogę na nogę i z nonszalanckim uśmiechem wsłuchiwała się w opowieść pana numer jeden. To nie była Scarlett, stworzona przez miłość Toma. To była dawna Scarlett, zimna, wyrachowana i nieszczęśliwa. – Potrzebuje uwierzyć, potrzebuje ufać, potrzebuje ciebie. Tylko… chyba usiłuje wmówić sobie, że nie – wahał się. Wyczuła to. Usłyszawszy po drugiej stronie głośne westchnienie, wiedziała, że podjął decyzję.
- Gdzie?

Kiedy wysiadł z samochodu, Liv krążyła w tę i z powrotem przed klubem. Widząc Toma, na jej twarzy wymalowała się ulga. Była naprawdę zmartwiona. Nie wiedział czy dobrze robił. Chyba po prostu nie potrafił zostawić jej samej sobie, nawet kiedy sam na tym cierpiał. Liv męczyła się z zapalniczką, nerwowo usiłowała ją odpalić, a ta jak na złość nie chciała działać. Drżące dłonie dziewczyny zatrzymały się dopiero, kiedy tuż przed tytoniową rurką przytkniętą do jej warg rozbłysnął płomień. Zaciągnęła się mocno.
- Od razu lepiej.
- Nie wiem po co tu przyjechałem.
- Bo ją kochasz.
- Nigdy nie powiedziałem tego na głos.
- Może powinieneś.
- Ona też nie.
- Może powinna – westchnęła. – Sama nie wiem, po co zadzwoniłam, ale… nie wiem. Weź ją siłą, wyprowadź stamtąd, cokolwiek.
- Wiesz dobrze, że tego nie zrobię.
- Chodź – Liv zdeptała niedopałek i chwyciwszy Toma za nadgarstek, ruszyła przodem. W klubie było coraz tłoczniej, jednak niemożliwym było, żeby jej nie dostrzegł. W tej samej chwili pożałował, że posłuchał Liv. Po co tam się pchał? Zignorował to, że stało obok niej trzech facetów, nawet to, że nie patrzyli na nią jak na nową koleżankę. Już za same spojrzenia powinien ich zmasakrować. Choć przy ich postrzurze, to mogłoby być trudne. Najbardziej poraziło go to, że jeden z nich wodził palcem po jej ręce, a ona się nie broniła. Słuchała, co mówił, co chwila wybuchając śmiechem. Nie widział jej oczu – chmurnych i spowitych obojętnością. Wściekł się. Miał ochotę rozwalić tą budę, zabrać ją stamtąd, nakrzyczeć na nią, wbić jej do głowy, jak głupio robiła i udowodnić, że się myliła! Ale nie zrobił żadnej z tych rzeczy, wyszarpnął rękę z uścisku Liv i odwróciwszy się na pięcie, wyszedł z klubu. Zabolało.

Jego sylwetka minęła jej między dziesiątkami innych, bawiących się. Zabolało. Widząc, że zniknął, gwałtownie wyrwała rękę z uścisku blondyna, który usiłował ją poderwać i warknąwszy, że ma jej nie dotykać, chwyciła torebkę i zeszła z krzesełka. Nie odwracając się nawet, ruszyła w stronę Liv, zalotnie balansując ciałem i ścigając na siebie kolejne spojrzenia. Lokując wzrok w siostrze, napotkała jej własny karcący i jakby zawiedziony. Wyminęła ją zaciskając dłonie w piąstki i wyszła z klubu.

Osiągnęła swój cel. Zraniła go. Tylko dlaczego bolało i ją?
*


1tekst pochodzi z piosenki, która się tutaj niebawem pojawi. 
2Nieufanie’ celowo napisałam łącznie. 

17 komentarzy:


  1. ~Nadek

    9 grudnia 2009 o 22:29
    No teeen, byłam najpierwsiejsza i jest fajnie. Powinnam się podpisać ‚tomek, 12 lat’, ale nie będę robić sobie wsi już dzisiaj xD Dobra, do rzeczy. Bill i Rainie… hm, oni są słodcy. I Biseks tak ładnie zajmuję się Candy! Taki tatusiowaty, ale wiesz, że wydaje mi się, że on właśnie taki jest, taki no wieeesz. I w ogóle to ja nie kcę, żeby Caroline umarła! Karolina jest fajna, ładna i na dodatek ćpa! No ej. A Gustavowi będzie smutno, jak ona umrze i się chłopak załamie i w ogóóóle. A Toma i Scarlett zostawiłam sobie na koniec, booo nad nimi muszę się porządnie zastanowić. Tooom, ja to mam wrażenie, że on jest wiecznie obrażony! No jakiś taki, nie wieeem, za mało kluskowaty jest, a ja lubię czytać o kluskowatym Tomie. A Scarlett powinna też trochę pomyśleć, bo wcale nie miała racji, a myśli, że jest najmądrzejsza! No. Złapałam bulwersa! Wdech, wydech. Już chyba dobrze. Wgl, jaka nowość, c’nie, zaczynam zdanie z dużej litery xD Okej, bo odbiegłam już od tematu. Niech oni się pogodzą ładnie i szybciutko, bo lubię czytać o nich, kiedy są razem, a szczególnie, jak się miziają (swoją drogą, kto nie lubi, nie). Nooo, to chyba wszystko. Tomek (tudzież agent tomek), 12 lat pozdrawia serdecznie także dwunastoletnią, słitaśną K.! oooch, Darku, kocham cię. buziaaaczqi :*:*:*:*:*:*:*:*:*:*:*:*::*:*:*:*:*:*::*:*:*:*:*:*:*:*:*:

    OdpowiedzUsuń
  2. ~agatka

    10 grudnia 2009 o 11:25
    Przeczytałam. Dostałam w końcu Gustava i Caroline, ale kurczaki, nie przypuszczałam, że Carol zrobi mu taką okropną niespodziankę… No jestem w szoku. Mam tylko nadzieję, że kurcze ona wcale nie umrze…A Scarlett? Wkurzyła mnie swoją ignorancją i tym „tak tak, Tom mnie zranił, osądzę to po pozorach i odegram się milion razy gorzej”. Szkoda chłopaka. I to, jak go zraniła… Weź, nie spodziewałam się tego. Wiedziałam, że będzie z tego jakaś afera, ale kurde, nie aż taka! I w ogóle, to wątek Billosława i Rainie i Candy był najfajniejszy w tym odcinku :)Ona nie umrze, prawda? Pamiętaj, że jeszcze Geo i Liv muszą wylądować parę razy w łóżku;p Oczywiście Tom i Scarlett też!! xD No i nie zapomniałam o Billu i Rainie i kurde mam nadzieje, że w ciąże zajdzie xdkocham:*:*:*

    OdpowiedzUsuń
  3. ~K.
    9 grudnia 2009 o 21:51
    Teraz czas na mnie. Więc witaj, nie znasz mnie, ale ja znam Ciebie. Tzn. teraz już się prawie znamy. Czytam Twoje opowiadanie i czytam od miesiąca (brak czasu !). Jestem pod wrażeniem. Prinz jest…Brak mi słów. Historia, może banalna, ale Ty potrafisz to wszystkie wydarzenia, wątki ubrać w słowa, że staje się On naprawdę magicznym opowiadaniem. Sposób w jaki kreujesz bohaterów, każdy z nich jest inny i razem tworzą barwną mozaikę ciekawych i intrygujących postaci. Uzupełniają się wzajemnie. Nie wyobrażam sobie, żeby nie było Mike’a (ta żądza mordu w mych oczach), bądź Paula (kill), mimo iż jak pewnie zdążyłaś zauważyć, nie przepadam za jednym i drugim. A Scarlett, to, jak ją opisujesz, Christina doskonale do niej pasuje. Nie wyobrażam sobie nikogo innego w roli S. Jeśli chodzi o wszelkie opisy, to ja nie wiem, jak Ty to robisz. To już nie jest zwykłe opowiadanie, a poemat dla duszy i zmysłów. Rozmarzyłam się, naprawdę. Czarująco tutaj, pozwolisz, że się rozgoszczę w najbliższym czasie. Pozdrawiam. (Dziewczyna, która myślała, że coś z nią nie tak xD).

    OdpowiedzUsuń
  4. ~Dragon Queen
    9 grudnia 2009 o 22:09
    Hej, Sweetheart :*. Nie wiem, czy ta dedykacja jest dla kogoś szczególnie, czy tak ją dałaś, ale poczułam się przez nią dotknięta, oczywiście w dobrym sensie. Jest… wspaniała. Patrzę na nią i patrzę i tak mi się robi ciepło wokół serca. Zaczynam się uśmiechać, a do głowy przychodzi mnóstwo pozytywnych rzeczy, które mogę wygrać (nie mówię o loterii czy czymś takim ^^), które mogą mi się udać, które mogę osiągnąć. Ta dedykacja dodaje wiary, że życie jest nie tylko szare i ponure ale ma też swoje kolory i że w przyszłości będzie jedną wielką tęczą, że je wygram :). Dziękuję Ci za to, to naprawdę cudowne i w tej chwili chyba bardzo mi potrzebne, masz wyczucie ^^. Tak, dawno nie rozmawiałyśmy. Półtorej godziny temu wróciłam z pracy i jestem wykończona, właśnie będę szła spać, dlatego dzisiaj też nie pogadamy. Ale co jeśli wstępnie pomyślimy o weekendzie? Znajdziemy się jakoś, nie? ;) No i rozdział przeczytam najdalej w weekend :). jeszcze raz dzięki za dedykację, choć mogła nie być dla mnie. Ale czuję jakby była ^^. :***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ~Dragon Queen

      10 grudnia 2009 o 08:35
      Hah, udało mi się wyrwać godzinkę wolnego czasu przed pójściem do pracy a jako że nadal miałam włączony Twój blog to zaczęłam czytać :D.Ja się całkowicie zgadzam z Tomem. Miała ufać, miała przy nim być. Skoro go kocha i mu ufa to czemu go nie wysłucha? Nie da szansy na dojście do prawdy? I czemu nie wpadnie jej do głowy, że właśnie daje wygrać Mikeowi i Serenie i że o to im chodziło? Już samo to powinno ją nieco przywołać do porządku, ale nie. Jestem tak samo zawiedziona jak Tom ;). Ale teraz on też nie chce iść i zaufać jej…. Ech, dzieci xD.Wow. Zabiłaś Caroline? Nie wierzę. To aż trudne do pojęcia. Chyba, że się okaże że jednak żyje… Choć wolałabym by nie. Byłoby bardziej życiowo i nie aż tak ckliwie ^^. Biedny Gustav, co też on teraz przeżywa….Bill i Rainie :)). Cuudo. Ja tylko nie mogę wymyślić nic, co by tak trzymało ją przy mężu (tfu). To w końcu nie jakieś biedne Indie, gdzie kobieta ma być przy mężu bo jak nie to będzie potępiona i umrze z głodu albo zostanie prostytutką. Więc naprawdę nie wiem czym Ty ją tak przywiązałaś. Rozumiem, że mogła z nim być bo pieniądze. Sama powiedzmy nie ma za bardzo możliwości zarobienia ich. Ale jak ma Billa? Hm… A może podpisała jakies papiery, że ma być z Hansem, bo jak odejdzie to on zabierze jej Candy? No nie wiem.. błagam, nie trzymaj mnie w takiej niepewności! xD Ja mam tylko nadzieję, że ona jest niższa od Billa, bo jako że jest starsza to ja jakoś odruchowo widzę ją wyższą od niego i to bardzo dziwnie wygląda xD. No nic, to teraz czekam na kolejny rozdział :). Już jesteś zdrowa? :) Mam nadzieję, że tak, buziaki :****.

      Usuń
  5. ~Kainka
    10 grudnia 2009 o 14:25
    Ej, Dark, to wszystko jest takie smutne i pokomplikowane. I jestem po stronie Toma, a Scarlett czasami mogłaby schować tę swoją cholerną dumę do kieszeni i przeczytać artykuł, a nie wyrobiła sobie zdanie patrząc na zdjęcia. Zdjęcia przecież kłamią, a ona powinna to wiedzieć. Ciągle tylko mówi, co Tom obiecał, ale to co ona powinna zrobić, jej nie obchodzi. Czasami jej zachowanie mnie irytuje, a czasami wydaje się taka słodka. Jak to Liv określiła ” Scarlett popada w skrajności”. Mam jednak nadzieję, że wszystko się ułoży i SAcarlett przejrzy na oczy. Podziwiam Toma. Był przecież na nią zły, ale i tak postanowił ją chronić samą przed sobą. Cóż, to się nazywa miłość ;D. Mam nadzieję, że już wyzdrowiałaś, a jak jeszcze nie, to życzę szybkiego powrotu do zdrowia. Pozdrawiam ;]

    OdpowiedzUsuń
  6. ~Agnes
    10 grudnia 2009 o 16:25
    czytam, czytam… i za każdym razem Scarlett mnie zaskakuje, szkoda tylko, że nie przeczytała artykułu, bo mogło by się to potoczyć inaczej…chociaż nie ukrywam, że jest ciekawie, czekam na ich dalsze losy :)

    OdpowiedzUsuń
  7. ~Michelle.
    10 grudnia 2009 o 18:15
    łał.. pięknie, po prostu pięknie. w sumie Scarlett zachowała się niefair wobec Toma.. nawet nie przeczytała artykułu a już osądziła. podobno nie ocenia się `książki po okładce`.. cóż. mam nadzieję, że wszystko się wyjaśni.pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  8. ~Nichole
    10 grudnia 2009 o 22:00
    On jest okropny. Nie Tom. Chociaż uwielbiam potyczki słowne Jego ze Scarlett. Nie będę Go nawet nazywała bo na to nie zasługuję, o. Jak Scarlett mogła w to uwierzyć? Najgorsze to, jak zareagowała. Nie cierpię niedomówień, a tu właśnie wystąpiło ewidentne niedomówienie, gdyby nie wierzyła, wysłuchała Toma, tylko to… I tęsknie za tymi długaśnymi odcinkami, które skrupulatnie odciągały mnie od chemii, bardzo. P.S. Też mi się podoba, ale zobacz ile musiałam o tym myśleć, że nawet mi się przyśniło. ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. ~Panna Aleksandra
    11 grudnia 2009 o 18:58
    Wprawdzie czytałam już wcześniej Twoje opowiadanie, ale tak w sumie po łebkach później narobiłam sobie sporo zaległości, potem przysiadłam, przeczytałam od deski do deski i… to jest niezwykłe, naprawdę. Co z tego, że takich komentarzy masz na pęczki, ja też chcę, żebyś wiedziała co sądze o tej historii. Niby główną bohaterką jest Scarlett, jednak ja najbardziej polubiłam Caroline i Rainie…są takie bezbronne i kruche, a Bill i Gustav muszą się nimi opiekować (chociaż w sumie Bill jeszcze tego tak do końća nie robi. Poza tym podoba mi się sam pomysł w jaki stworzyłaś życie Rainie, mało kto w FFTH przedstawia bohaterki mające już własną rodzinę. Candy też jest słodka i ma taki super kontakt z Billem…fajnie, że od początku go zaakceptowała i mam nadzieję, że dojdzie do spotkania Billa z mężem jego ukochanej i nie obędzie się bez rękoczynów (ze strony pana B. oczywiście^^). Podoba mi się też dystans z jakim podchodzi do wszystkiego Liv po rozstaniu z Paulem i fajnie, że zbliżają się do siebie z Georgiem tak stopniowo, chociaż czasami mogłaby też wykazać więcej inicjatywy. Scarlett i Tom- cud, miód i orzeszki, chociaż ta pani mnie czasem wkurza. Np. w ostatnim odcinku zadziałała tak pochopnie…nawet nie przeczytała artykułu, a Tom nie powinien nawet przyjeżdżać do tego clubu, to Scarlett powinna przyjechać do niego, oznajmić, że jest idiotką i błagać o wybaczenie. Poza tym chciałabym, żeby pogodziła się z Sophie, a raczej nie pogodziła, bo w sumie nie cały czas jest z nią pokłócona, ale żeby matka z córką stały się dla siebie przyjaciółkami, da się to zrobić Dark? Zastanawiam się jak będzie z poznaniem przez dziewczyny ich brata i w sumie nie podoba mi się wątek z ich babką. Uważam, że Soph powinna być okrutniejsza dla swojej rodzicielki i wiesz czego jeszcze mi szkoda? Że Nico nie pożegnał się z Liv, z młodszą córką owszem. Z żoną też, ale fajnie by było, gdyby i starsza córka nagle się zbudziła. Ona też mogłaby mieć przeczucie… Cóż z niecierpliwością będę czekała na nowy odcinek, bo zżera mnie też ciekawość co będzie po przebudzeniu Caroline. Pewnie będzie się czuła zagubiona, a Gustav zamiast robić jej wyrzuty będzie jej taką jakby ,,skałą i opoką”. Niby poznałam trochę faktów z życia tej dziewczyny jednak jej przeszłość fascynuje mnie bardziej, mam nadzieję, że wkręcisz do opowiadania jej rodziców, dziadków i brata. Poza tym Caro i Rain są do siebie takie podobne… :D Obie mają kolosalne problemy, obie są bezbronne oraz jeśli chodzi o wygląd drobne i mają blond włosy, poza tym obie kochają i obie czegoś żałują. Pozwól, że zadam Ci jeszcze pytanie tak na koniec… Na ile odcinków przewidujesz to opowiadanie, tak mniej więcej? Ps Nie, żebym chiała końca, wręcz przeciwnie! Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  10. ~Aagnes
    14 grudnia 2009 o 18:20
    Widziałam wyżej dziewczynę o podobnym nicku, więc nie chcę, żebyśmy się pomyliły i zaznaczam-to nie ja. Całość mi się podobała, Bill jest słodki, jednak pomysł z tą gazetą uważam za kiepski, bo trochę nierealnistyczny. Jakoś nie potrafię sobie wyobrazić, by Scarlett nie przeczytała tego artykułu, bo każdy by tak zrobił, a poza tym to niestety trochę oklepane. Z drugiej strony nie umiem wyobrazic sobie wydania Bilda, który robiłby sensację z tego, że Tom kogos odtrącił, czyli NIC się nie działo. Jak dla mnie nienajlepszy pomysł. Za to mocna końcówka. Czasami wystarczy jedno słowo i dobrze Ci to wyszło.

    OdpowiedzUsuń
  11. ~Aveen
    18 grudnia 2009 o 03:51
    To było cudowne. Chociaż to, że ona go zraniła wcale nie bylo miłe, w końcu „może” on naprawdę nic nie zrobił, a ona powinna nie wierzyć gazetom-jak obiecała.Ale mam nadzieję, że całe to nieporozumienie się wyjaśni.Czemu R nie odejdzie od męża i nie zacznie spokojnego życia…u boku Billa. w końcu jej córka go lubi,, a oni sami nawet tworzą taką ładną rodzinkę.I oczywiscie czekam na next

    OdpowiedzUsuń
  12. ~Inuravenne
    15 grudnia 2009 o 20:41
    Jak zwykle ładnie napisanie i przejmujące… Zwłaszcza niespodzianka Caroline.=D

    OdpowiedzUsuń
  13. ~Minerre
    20 grudnia 2009 o 18:32
    Cholera no. Żal mi Toma, a tego to bym się akurat nie spodziewała. Tym razem to on ukazał mi się jako ten mądry, dojrzały i bezsilny. Scarlett natomiast jako małe, niedoświadczone dziecko, próbujące udowodnić całemu światu, kim to ono nie jest. Uchh. No już, tak nie może być. Scaaaarlett, otwórz oczkaaaa no!

    OdpowiedzUsuń
  14. ~Anneliese
    23 grudnia 2009 o 00:23
    Dobra. Dobra. Już pominę to, że ten post mnie całkowicie zdemotywował i szczerzę dorzucę jeszcze, że jedynie Bill jest porządny i mnie trzyma przy duchu razem z Candy i Rainie. Tom i Lett’s kaputt, Caroline też kaputt, no nie mogę! :( Daaaaaaaaaaaark i Ty chcesz byc ze mną w pokoju? Kobieto, ja muszę dożyc do tego marca! No. I cholera mam taki podły humor teraz, zaraz wypiszę jakieś smęty w wordzie i będzie tyle z tego wszystkiego, o :(

    OdpowiedzUsuń
  15. ~Nadie
    24 grudnia 2009 o 12:54
    różowych świąt, Darky! ;

    OdpowiedzUsuń
  16. ~Chanel.
    25 grudnia 2009 o 11:48
    Ja wysłałam życzenia na gg, ale jeszcze tutaj sobie pożyczę. Marri Kurrimasu i Happy New Year (taka mieszanka językowa xD).K. vel Chanel.

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo