23 stycznia 2010

27. If my words don't come together. Listen to the melody cause my love is in there hiding.

Mała dziewczynka w wielkich słuchawkach na uszach. Tak najkrócej dałoby się opisać Scarlett w tej właśnie chwili. Ciałem trwała w tym małym, wygłuszonym pomieszczeniu, jednak dusza… kto wie, gdzie lawirowała. Chłopaki czasem pozwalali jej stawać po drugiej stronie. Minuty, które spędzała w tym małym, wygłuszonym pomieszczeniu były jednymi z najcenniejszych, które przeżywała w ostatnim czasie. Ona spełniała się śpiewając swoje ulubione piosenki, a Bill bawił się w technika. Nie mając zielonego pojęcia o aparaturze w studiu, improwizował, kiedy doszedł do wniosku, że ta improwizacja średnio mu wychodzi, wkręcił w swój plan Davida, który z symbolem euro w oczach, chętnie zgodził się mu pomóc. Dlatego, w dni takie jak ten, kiedy Scarlett prezentowała swoją niemałą skalę, bawiąc się dźwiękiem w pokoju za szklana szybą, oni skrzętnie dokumentowali jej poczynania, zamierzając sprawić jej najlepsze demo, jakie tylko mogło być. Bill pragnął przekazać pałeczkę. Ktoś, kiedyś pomógł jemu. Teraz jego kolej. Spojrzał na Toma. Stał z rękoma założonymi na torsie, wpatrując się w pochłoniętą śpiewem brunetkę. Jak urzeczony lustrował jej zarumienioną buzię, gesty, ulotne spojrzenia, które, co jakiś czas mu posyłała. Dawno nie widział u nikogo takiej pasji. Bardzo, naprawdę bardzo chciał, żeby spełniła marzenia. Wiedział, że tylko muzyka może jej to dać. Tylko muzyka może dać jej szczęście. A on, nawet kosztem swoich obaw, postanowił uczynić wszystko, by była szczęśliwa. Skończywszy długą nutę, posłała mu buziaka w powietrzu i radośnie zaklaskała dłońmi. Długi kucyk zachybotał przy jej plecach, gdy lekko obróciła się wokół własnej osi. Była wniebowzięta. Poprawiła słuchawki na uszach. David, wcisnąwszy jakieś guziczki, wydał jej krótkie polecenie, które z chęcią spełniła. To nic, że mieli ćwiczyć. Widok uradowanej Scarlett był zbyt cenny, by go utracić. Pomyślał o wczorajszym dniu. Pomyślał o tym, jak przechadzali się po ZOO, jak po kryjomu karmiła zwierzęta, jak oburzała się na ich niewesoły los, jak zarzekała się, że kiedyś wypuści je wszystkie na wolność, nadymając przy tym zaróżowione policzki. Pomyślał o tym, jak mocno ściskała jego dłoń, widząc coś nowego, ciekawego. A potem wrócił wspomnieniami do wesołego miasteczka. Do tego, jak jadła watę cukrową, jak jej kleiły się jej karminowe wargi, jak dawała mu słodkie buziaki i jak głośno śmiała się jadąc na karuzeli. Siedziała na różowo - fioletowym koniku i wciąż nawoływała go, by dołączył do niej, a on nie chciał. Stał obok, przyglądając się jej. Roześmianej, niewinnej buzi, szerokiemu uśmiechowi, długim włosom, zwiewnej sukience i długim zgrabnym nogom, których nie zdołała zakryć. Wówczas stała się małą dziewczynką, przyobleczoną w ciało pięknej kobiety. Mówiło do niego tak słodko wręcz dziecinnie, śmiała się i jednocześnie uwodziła go każdym najmniejszym gestem. Uśmiechnął się do swoich wspomnień. David ustawił dźwięk tak, by dokładnie ją słyszeli. Ustawiła mikrofon i poprawiła słuchawki, a potem zaczęła grać, a pomieszczenie wypełnił jej mocny głos.


I love you in a place, where there's no space or time.
I love you for in my life cause you are a friend of mine.
I was singing this song for you.’

Uśmiechnął się, gdy skończywszy utwór, uniosła powieki i spojrzała mu prosto w oczy. Śpiewała tą piosenkę dla niego. Tą i każdą inną. Ignorując salwy zachwytów, przemieszanych pisków Billa i Davida, otworzył drzwi i wszedłszy do pomieszczenia, wziął ją w ramiona i mocno pocałował. Bo kochał ją zawsze, bez względu na miejsce i czas.
*

Powoli przechadzała się po centrum handlowym. Sama. Oddychała głęboko, układając sobie w głowie wszystkie zdarzenia. Najbardziej nie dawała jej spokoju wizyta u Hannah. Mama bardzo na nią nalegała, wręcz nakazała im, by razem z nią odwiedziły babcię. To słowo brzmiało, jakoś tak obco w głowie brunetki. Nie umiała postrzegać Hannah jako babci. Dziwiła się, że matka potrafiła jej tak po prostu wybaczyć i utrzymywać z nią kontakty, takie jakby to wszystko z przeszłości nigdy się nie zdarzyło. Choć z drugiej strony, Hannah była dla niej odzyskaną matką, a przecież każda córka, nawet ta już zupełnie duża potrzebuje mamy. Liv zatrzymała się przy wystawie. Z zaciekawieniem przyglądała się sukienkom, gdy tuż za nią pojawiła się potężna postać. Osoba ta posiadała zdecydowanie szersze ramiona niż jej własne. Była znacznie wyższa i masywniejsza. Osoba ta wpatrywała się w jej odbicie w szybie, uśmiechając się delikatnie. Osobą tą był Georg. W centrum pojawiła się też po to, by spokojnie pomyśleć właśnie o nim. Nie miała zielonego pojęcia… no tak, Scarlett. Chciała w spokoju poukładać w sobie wszystkie uczucia, jakie do niego żywiła. Nie miała pewności, czy była gotowa na spotkanie z nim. Mimo tego, widząc chłopaka, brunetkę wypełniał błogi spokój. Choć lęki przyszłości podsycane zmorą przeszłości nie dawały jej spokoju, mając przy sobie Georga, czuła się tak, jak nie czuła się jeszcze przy nikim innym. Uśmiechnęła się delikatnie, odwracając przodem do niego. Posłała mu butne spojrzenie spod przymrużonych powiek.
- Śledzisz mnie?
- Eeem, no – uśmiechnął się szczerze, przygarniając Liv do siebie czule. Roześmiała się cicho wtulając policzek w jego klatkę piersiową. – Nie gniewaj się na nią.
- Wiedziałam, że to ta czarna siła nieczysta – mruknęła pod nosem, pozwalając chłopakowi prowadzić się gdzieś. Nie miała bladego pojęcia gdzie. Lawirowali między przejściami ‘tylko dla personelu’, póki nie znaleźli się w małym, sterylnym pomieszczeniu, potocznie zwanym toaletą. Liv spoglądała na Georga pytająco, nie za bardzo wiedząc, co chodziło mu po głowie, póki namiętnie nie wpił się w jej wargi. Całował ją długo i zachłannie, napierając na jej ciało, póki nie przyparł jej do ściany. Śmiała się cicho, czując, jak palce chłopaka wkradają się pod jej bluzkę. Jego dłonie, choć spore, sprawnie i nadzwyczaj delikatnie błądziły po jej skórze. Nienasycenie oddawała jego pocałunki, trzymając go blisko siebie. Zarzuciła ręce na szyję chłopaka, wplatając palce w jego długie włosy. Jęknęła cicho, gdy silna dłoń Georga, zacisnęła się na jej piersi. Świat wirował, a myśli w głowie Liv błądziły leniwie. Kołowały wokół dotyku Georga, wokół jego pocałunków, wokół jego zapachu, wokół bliskości, wokół wszystkiego z czego się wywodziła i ku czemu prowadziła. Otworzyła szeroko oczy, uświadamiając sobie sens aktualnych zdarzeń. Gwałtownie przerwała pocałunek, odpychając od siebie szatyna. Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, oddychając szybko. Chłopak posłał Liv pytające spojrzenie, chwytając się pod boki. Gwałtownie pokręciła głową, odpychając się od chłodnej ściany.
- Nie może tak być, Georg. Nie może.
- Ale o co ci chodzi, Liv?
- Ja nie umiem… nie mogę – szepnęła, wybiegając z pomieszczenia.
*

Niepomierny ból w klatce piersiowej, przerażający, piekący. Promieniujący na całe ciało, emanujący siłą nadludzką, nieogarniętą żadną myślą. Dłonie bezsilnie zaciskające się na piersi. Brak tchu. Duszność, usta otwierające się i zamykające, by złapać oddech, który nie nadchodzi. Jaskrawe plamki przed oczami, a później ciemność. Upadek. Nicość.
Gosposia usłyszała huk. Znalazła pracodawczynię zaledwie kilka chwil później. Karetka przyjechała bardzo szybko. Kobieta nim upadła uderzyła głową o kant stołu. Po jej bladej skroni popłynęła krew. Sanitariusze natychmiastowo rozpoczęli czynności reanimacyjne. Akcja serca została przywrócona po trzech minutach. Przytomność wróciła jej po trzydziestu pięciu, gdy leżała już na intensywnej terapii. Świat wirował, pomimo, że leżała pewnie na posłaniu, myśli mieszały się ze sobą, a obraz zlewał i rozmazywał. Pomimo wycieńczenia, trudności z oddychaniem i niesamowitego osłabienia, poprosiła o jedno – o to, by wezwano jej prawnika. Nadszedł już czas.

- Ja, Hannah Camille Durand, w pełni świadomości i jasności umysłu nakazuję, co następuje…
*

Przez pierwsze kilka dni jego fotel znikał. Pewnie obsługa uznawała, że ktoś go zwyczajnie nie odstawił na miejsce. Jednak młody lekarz , zawsze przyprowadzał go, gdy tylko blondyn pojawiał się w szpitalu. Któregoś razu siedzisko już na niego czekało i więcej nie zniknęło. Nie wiedział dlaczego, ale zapałał do tego lekarza czymś, na rodzaj niewyjaśnionej nici sympatii. Być może dlatego, że jako jedyny z personelu zdawał się być zupełnie szczery w stosunku do niego. Nie udawał współczucia i nie patrzył na niego litościwie. Nie ukrywał przed Gustavem prawdy. Jasno przedstawiał mu stan Caroline, jednocześnie swymi słowy nie pozwalając jego nadziei zgasnąć. Siedział, opierając łokcie na małym parapecie i nieprzerwanie wpatrywał się w nieruchome ciało blondynki. Oddychała ledwo dostrzegalnie, jej skóra zdawała się być coraz bardziej blada, a jej drobne ciało, jakby każdego dnia głębiej zapadało się w szpitalne łóżko. Zaniedbał zespół. Przestał chodzić na próby. Wyłączył się zupełnie z życia, które dotąd wiódł. Istniał tylko dla tych dni spędzanych na szpitalnym korytarzu, dla nieustannie dręczących go myśli, wciąż tlącej się wiary, nieogarnionego żalu, piekących oczu, zmęczonego ciała, które metodycznie przypominało mu, że wciąż tam siedzi, że nie znika w niebycie, jak Caroline. Pomimo, że miał już coraz mniej sił, a dni spędzone w ciszy wydawały mu się coraz dłuższe, nie potrafił przestać powtarzać swej mantry dnia. Wciąż i wciąż, wydeptywał jednakową ścieżkę prowadzącą go ku miłości i nienawiści. Jeszcze nie wiedział, która z nich była silniejsza. Pozwolił zmęczonym powiekom opaść, a pulsujący ból w skroniach odrobinę zelżał. Póki silna dłoń nie zacisnęła się na jego ramieniu, zmuszając blondyna, by pozwolił bólowi wrócić. Odwrócił głowę, spoglądając na młodego mężczyznę przekrwionymi oczyma.
- Alexander Hoffmann, nie miałem okazji się przedstawić - mężczyzna wyciągnął rękę, którą Gustav po chwili uścisnął.
- Gustav Schäfer –  stanęli obaj przed szybą, spoglądając na nieprzytomną dziewczynę. – Myśli pan, że jest jeszcze nadzieja? – Gustav często zadawał to pytanie, a Hoffmann zawsze starał się udzielać mu jak najszczerszej odpowiedzi. Choć ciężko było mu wciąż powtarzać, że tylko czas może przynieść odpowiedź na jego pytania. Westchnął, odwracając wzrok od dziewczyny i przenosząc go na Gustava.
- Z fizycznego punktu widzenia, pańska dziewczyna w zaskakującym tempie dochodzi do siebie. Jakby to panu wytłumaczyć… wszystkie szkody, jakie wyrządziły środki, które zażywała, zanikają prawie samoczynnie. Oczywiście wciąż podajemy niezbędne leki, które przyspieszają ten proces, jednak panna Reiter ma wbrew pozorom bardzo silny organizm. To swojego rodzaju anomalia. Jednak jeśli chodzi o psychikę… tego medycyna nie potrafi wyjaśnić. Badało ją kilku lekarzy, wszyscy zgodnie sądzą, że ona po prostu nie chce się obudzić. Musiała naprawdę mocno chcieć umrzeć. Psychiatrzy twierdzą, że fakt, iż wciąż pana okłamywała zrodził w niej poczucie winy i przeświadczenie, że tylko jej śmierć, może pomóc zarówno panu, jak i jej samej. Ona może słyszeć, co dzieje się wokół. Nie jest to pewne, ale możliwe. Jeśli słyszy, to wie, że pana tam nie ma, Gustavie – zrobił krótką pauzę.- Być może wiele zależy od tego.
- Myśli pan, że.. – szepnął bardziej do siebie, niż do niego, zaciskając dłonie na metalowym parapecie. Usiłował oddychać spokojnie, ważąc w głowie słowa mężczyzny. Coś, przed czym odczuwał tak wielki strach, granica, której nie potrafił przekroczyć, mogła stanowić przełom, którego, nie był pewien, czy potrafi dokonać. Już nie raz stał w progu tej sali, ale za każdym razem się cofał. Niewyobrażalny żal do Caroline, potęgowany niepomierną miłością i cierpieniem, które razem w nim tkwiły, nie pozwalały mu ruszyć się z miejsca. Jednak dziś, w tej krótkiej chwili, coś się zmieniło. Nadzieja stała się jakby większa, a fakt, niby oczywisty od samego początku, dotarł do niego dosadnie, jakby rozerwawszy więzy, wyrwał się z pęt. Uskrzydlony nagłym przypływem odwagi, podsunął fotel pod samą ścianę i otworzył drzwi białego pokoju. Jakby w amoku, wszedł do środka. Oddychając płytko, zamknął za sobą dokładnie drzwi. Powoli podszedł do łóżka. Dłonie miał drżące, zimne i śliskie od potu, a w gardle odczuwał wręcz bolesną suchość, ale nie chciał już się wycofać. Pierwszy raz od wielu dni spojrzał na nią z bliska. Przeraził się, wyglądała gorzej, znacznie gorzej. Caroline straciła na wadze, miała sińce pod oczami i wydawała mu się jakoś tak bardzo odległa, choć była przecież tak blisko. Nogi same uginały się pod nim, więc przysiadł na skrawku materaca, uważając, by w żaden sposób jej nie urazić. Najdelikatniej jak potrafił, ujął jej drobniutką dłoń. Była lodowata. Otulił ją szczelnie własnymi, czule przytulając się do niej. Przymknął powieki, by widok bandaża na zgięciu ręki, nie kłuł go w oczy. – Jestem tu, jestem – szepnął cicho, muskając wargami cienką skórę dłoni dziewczyny.
*

[koniec czerwca]

- Wiesz, co myślą sobie o nas ludzie? – Tom rzucił Scarlett krótkie spojrzenie spod ciemnych okularów, nim wdusił guzik przyspieszający zmianę sygnalizacji świetlnej. Ona zaś poprawiwszy torebkę na ramieniu, zastanawiała się przez moment, usiłując dojść do tego, co też chodziło mu po głowie. Kiedy znaleźli się po drugiej stronie ulicy, poddała się, wzruszając ramionami.
- Hym… chyba mnie to nie obchodzi, ale jeśli ciebie to zainteresowało, to pewnie masz jakąś teorię, Sherlocku – puściła blondynowi oczko, przyspieszając nieco, gdy na horyzoncie pojawiła się brama szkoły. Pierwszy raz w życiu spieszyło jej się do niej.  
- Pomogę ci – uśmiechnął się chytrze. – Idę ulicą z najładniejszą dziewczyną w całej Europie, która wygląda tak, że Angelina Jolie może jej co najwyżej stopy całować – omiótł wzrokiem ciało Scarlett od stóp po czubek głowy. Czarna, dopasowana sukienka do kolan, z dekoltem w łódkę i małymi kimonkowymi rękawkami, zwężana ku dołowi idealnie podkreślała smukłą sylwetkę brunetki. Włosy miała tym razem proste, częściowo upięte z tyłu i subtelny makijaż, co dodawało jej elegancji, a szykowne szpilki, kilku centymetrów wzrostu. Nie byle jaki strój, na nie byle jaka okazję Autentycznie zaparło mu dech, gdy zobaczył ją wychodzącą z domu. – Nie wiedzą, że jest mądra i taka wspaniała, ale widzą, że jest po prostu niezwykła. Ma to coś w sposobie chodzenia, uśmiechania się i mówienia, w taki niezwykły sposób patrzy na tego szczęściarza, który trzyma ją za rękę. Nie wiedzą, że to ja, ale to już szczegół – uśmiechnął się szeroko. Tom nierzadko prawił jej komplementy, ale czasem, kiedy coś powiedział, nawet zupełnie niechcący, nogi uginały się jej w kolanach. Brunetka odwróciła głowę, racząc Toma słodkim uśmiechem i spojrzeniem spod pół przymkniętych powiek.
- Tylko w Europie? – zapytała niewinnie, zagryzając wargę. Roześmiał się szczerze, kradnąc jej buziaka.
- No tak, wybacz mi to niedociągnięcie. Najładniejszą na całym świecie – pokręcił głową z rozbawieniem. – Więc wiesz, co myślą?
- Teraz, to już zupełnie nie.
- Myślą sobie; ten facet ma cholerne szczęście.
- Oni nie wiedzą, że ta dziewczyna jeszcze większe – zatrzymała się i zarzuciwszy Tomowi ręce na szyję, pocałowała go czule. – Zaczekaj tu. Zobaczę sama.

Widząc, z jakim trudem Scarlett pokonuje ostatnie dzielące ich metry z gracją i zupełnym opanowaniem, a także jej roześmiane oczy, wiedział. Lubił tą jej nonszalancką elegancję. Wyważone kroki, lekko kołyszące się biodra, uniesiona głowa i pewność siebie, która pomimo wielu zawirowań nie opuszczała jej ani na chwilę. Będąc już zupełnie blisko, mocniej ścisnęła pasek torebki i pędem ruszyła ku niemu, nie zważając na nierówności chodnika i wysokie obcasy. Rzuciła mu się na szyję, śmiejąc w głos.
- Zdałam, Tom! Zdałam! Wszystko ponad przeciętną! – kręcił się wokół własnej osi, śmiejąc się z nią. wszystko było takie zwyczajne. Szkoła, matura, codzienność, ale on nie szedł w niepewności po świadectwo. On nie pisał testów w wielkiej sali gimnastycznej. On nie denerwował się z innymi. On nie oczekiwał z innymi. On nie kończył tego etapu wraz z innymi. Bo tak naprawdę nigdy nie miał przy sobie tych innych. Jego i Billa odejście ze szkoły obeszło się bez jakiejkolwiek emocji. Egzaminy końcowe zaliczali gdzieś tam w biegu. On nigdy nie doświadczał uczuć, które teraz dotykały Scarlett, dlatego chłonął je wraz z nią. I tak bardzo się cieszył.
- Wiedziałem – pocałował ją namiętnie, stawiając już na chodniku. Nie zważając na fryzurę, którą trochę pokiereszował, wplatając palce w jej włosy, z całym uczuciem oddała pocałunek, mocno tuląc się do Toma.
- Matma pięćdziesiąt pięć, niemiecki osiemdziesiąt siedem, angielski osiemdziesiąt pięć, hiszpański siedemdziesiąt dziewięć, ale czy ty to rozumiesz? Matma pięćdziesiąt pięć!
- Maleńka, jesteś wielka – stwierdził z uznaniem, otaczając Scarlett ramieniem. Pocałowawszy brunetkę w czubek głowy, powoli ruszyli w drogę powrotną na parking. Wiekowe drzewa chroniły ich przed gorącymi promieniami słonecznymi, które i tak przedzierając się między konarami, przyjemnie grzały ich ciała. Wiał lekki wietrzyk i wszystko wokół było jakieś takie idealne. Scarlett zdała maturę. Układało im się nieprawdopodobnie dobrze. W zespole nie było większych kłopotów. No, Gustav martwił ich wszystkich, ale starali się jakoś go wesprzeć. Zanosiło się na to, że niebawem zacznie się wokół niej dziać, jeśli wierzyć planom Billa i Davida, o których on sam nie wiedział, co sądzić. Tom nie raz już zastanawiał się nad tym, że jeszcze nikt nigdy nie rozpoznał go, gdy bywał pod szkołą Scarlett. Kręciło się tam mnóstwo nastolatków, ale żadnemu, a raczej żadnej nie przyszło nigdy do głowy, żeby kojarzyć tego chłopaka w cieniu z TYM Kaulitzem z TEGO Tokio Hotel i chwała im za to. Chyba był szczęśliwy. Szli sobie spokojnie, pomijając ciche okrzyki radości, które Scarlett wydawała z siebie, kiedy tylko na myśl przyszły jej znów wyniki, a on uśmiechał się pod nosem, widząc jej rozradowaną buzię, gdy ni stąd ni zowąd wyrósł przed nimi Mike. Scarlett gwałtownie zatrzymała się, mocno ściskając jego rękę. Mimowolnie napiął wszystkie mięśnie. Mike uśmiechnął się cwano, splatając ręce na torsie.
- No proszę, kogo ja tu widzę, pan Gwiazda i pani… - zasępił się na chwilę. – No właśnie, Scarlett, jak się do ciebie zwracać? – spytał, jakby nigdy nic puszczając jej oczko. Zmrużyła oczy, układając usta w dzióbek i otaksowała do spojrzeniem. Powoli i dokładnie.
- Ty? Per pani, nie inaczej – posłała mu nienawistne spojrzenie, pozwalając, by Tom przepuścił ją przodem, mijając chłopaka. Bez przerwy mocno trzymał ją za rękę. Nie pozwoliła sobie na to, by zadrżeć. Szła dumnie wyprostowana, wysoko unosząc głowę. Jej lęk zdradzały jedyny lodowate dłonie.
- Spotkamy się jeszcze, proszę pani! – krzyknął za nimi. Zgotowało się w Tomie. Z jego głosu sączył się jad i przekonanie, że zawsze dopnie swego, aż ciarki przeszły mu po plecach, myśląc, że Scarlett mogłaby spotkać się z nim sam na sam. Gdyby nie to, że dziewczyna ledwo stała na nogach i kurczowo się go trzymała, obiłby temu typkowi tą wypacykowaną buźkę. Aż trząsł się ze złości. Nie dość, że był głupi, to jeszcze bezczelny. Musi ją ochronić, a ona nie musi o tym wiedzieć. Z tą myślą, zrobiło mu się jakoś raźniej. Otoczył ją ramieniem, przygarniając blisko siebie. Doszli do tej samej sygnalizacji, a Scarlett milczała. Ujął w swoje jej małą dłoń i ucałował ją lekko.
- Kiedy przejdziemy na drugą stronę, zamkniesz za sobą etap opieczętowany jego imieniem. Raz na zawsze – zapewnił ją, patrząc prosto w turkusowe tęczówki dziewczyny.
- Wierzę ci – szepnęła, uśmiechając się słabo. Spojrzała na pasy, a potem na Toma. Wzięła głęboki oddech i mocno ścisnąwszy jego dłoń, uczyniła pierwszy krok, a za nim kolejny i kolejny, aż wreszcie stanęli na chodniku po przeciwnej stronie. Puściła jego rękę, wygładzając sukienkę. Spojrzała na alejkę, w której wciąż widziała Mikea. Patrzył na nich. Odetchnęła, spoglądając Tomowi w oczy. Odrzuciła strach, zacisnęła dłonie w piąstki, chcąc znów być dzielną – Michaelu Miller od tej pory nie istniejesz i niech cię piekło pochłonie – jakby na potwierdzenie, przytaknęła sobie skinieniem głowy i wplótłszy rękę pod ramię Toma, spojrzała mu w oczy. – Teraz jest już tylko Tom – uśmiechnęła się słodko, a on nie mógł jej nie pocałować.
*

Sześć oczek. Candy aż podskoczyła z radości, widząc wynik rzutu. Posyłając Billowi triumfalne spojrzenie, przesunęła swój różowiutki pionek na pole mety. Założyła rączki na biodra i wykonała w miejscu taniec radości. Uśmiechnął się szczerze. Rainie poprosiła go, by zajął się Candy. Nie mając nic do roboty ucieszył się, że będzie miał towarzystwo. Cieszyłby się, nawet gdyby był zajęty.
- Mówiłam, że gumijagody będą moje – dziewczynka posłała wokaliście pewne spojrzenie, biorąc leżące obok planszy swoje trofeum. Uśmiechając się chytrze, powoli otworzyła paczkę z żelkami, włożyła jednego do buzi, przeżuwając powoli. Udając, że ma zamknięte oczy, przyglądała się minie Billa, który wiedząc, że ona nie wie, że on wie, strzelał coraz to bardziej buńczuczne. Starał się być najbardziej obrażony, jak tylko mógł być na siedmiolatkę, no i nie zacząć się przy tym śmiać. Cmoknął, teatralnie wywracając oczami i splótł ręce na torsie. Dla Candy było to już zbyt wiele, bo wybuchła śmiechem, szybko wcinając swoje żelki.
- Nie martw się, Bill. Też dostaniesz swoje – melodyjny głos Rainie, momentalnie odwrócił jego uwagę od dziewczynki. Mimowolnie uśmiechnął się, spoglądając na blondynkę. Długie blond włosy rozwiane wiosennym wiatrem, frywolnie opadały na jej brzoskwiniowe ramiona. Uśmiechała się radośnie, a pełne, malinowe wargi kontrastowały z białymi, równymi ząbkami. Nosek miała zgrabny, lekko zadarty, a oczy… takich oczu nie widział jeszcze u żadnej dziewczyny. Nie raz mówiono, że tęczówki jego i Toma mają niezwykłą barwę, więc w takim razie oczy Rainie były niezwykle niezwykłe. Były miodowe, jakby złote, a w górnej części tęczówki miały drobniutkie brązowe plamki. Kiedy spotkali się po raz pierwszy jej spojrzenie było przygaszone, a dziś… dziś kraśniało radością. Przestąpiła kilka kroków, a zwiewna bladoróżowo beżowa sukienka, podkreślająca jej zgrabną talię i pełne piersi, musnęła gładką skórę nóg. Wstał z podłogi i spojrzał jej w oczy. Mrugnęła do niego i wyjęła z torebki dwa opakowania żelków. – Candy, pozwolimy Billowi wybrać, żeby nie było mu już smutno? – dziewczynka przełknęła ostatniego ze swojej wygranej porcji.
- W porządku – odparła z namysłem.
- Candy, jesteś świetna! – wykrzyknął z taką radością, jakby co najmniej te słodkości równały się platynie. – Malinowe czy cola. Malinowe czy cola. Malinowe czy cola – powtarzał gorączkowo.
- Malinowe – Candy stanęła obok mamy i Billa, stwierdzając rzeczowo.
- Na pewno? – spytał niepewnie.
- Tak.
- No dobra, pójdę za twoją radą – wziął z rąk Rainie żelki o wskazanym przez dziewczynkę smaku i uśmiechnął się szeroko, całując tą starszą w policzek. – A swoją drogą, czemu poradziłaś mi malinowe?
- Bo ja wolę colę – porwawszy z rąk mamy żelki, roześmiała się radośnie, wybiegając z pokoju. Pokręcił głową z rozbawieniem, odrzucając swoją paczuszkę na fotel. Wyjął z dłoni Rainie jej torebkę i przytulił ją do siebie. Wtuliła się w niego, wzdychając lekko.
- Ona cię uwielbia – wymruczała w szyję Billa, leniwie zawieszając ręce na jego szyi. Chłopak chwycił ją pod zginki nóg i łopatki. Wziął Rainie na ręce i usiadłszy na sofie, usadowił ją sobie na kolanach. Ukokosiła się wygodnie, wtulając policzek w szyję Billa.
- Twoja córka jest najbardziej przebiegłym dzieckiem, jakie znam. Ma to po tobie?
- Nie sądzę. Candy ma w sobie wiele cech, których źródeł mogę się tylko domyślać i to mnie przeraża.
- Nie chciałem sprawić ci przykrości – Bill mocniej przygarnął do siebie dziewczynę, szczelnie obejmując ją rękoma.
- To nie twoja wina, że moje życie jest średnio fajne. Candy jest blondynką i ma moje oczy, to mnie póki co ratuje przed trudnymi pytaniami. A tak naprawdę nie mam pojęcia, czego mogę się po niej spodziewać. Niekiedy bardzo mnie zaskakuje. Nie wiem kim on był. Czy może blondynem, czy brunetem, jakie miał oczy, ani jaki charakter. Choć biorąc pod uwagę, to co mi zrobił… ale mógł być też ojcem rodziny, który wyszedł do sklepy po bułki i…
- Rainie, nieważne, co odziedziczyła po nim. Ważne, co ma po tobie, a jeszcze ważniejsze jest to, jak ją wychowasz, a póki co, jestem w stu procentach pewien, że jesteś najlepszą matką jaką mogła mieć.
- Ja wiem, Bill, że to zależy ode mnie, ale… - usadowiła się wyżej, chcąc spojrzeć na Billa. – Wiem, że jeśli będzie dorastała wśród przemocy i braku jakiegokolwiek poszanowania…
- Ej, ej, ej, Candy nie głupia, widzi, co jest dobre, a co złe. Dobrze ją wychowujesz. A jeszcze lepiej zrobiłabyś, gdybyś odeszła od niego.
- Kiedyś próbowałam – zaśmiała się gorzko. – Znaleźli nas i odebrali mi ją na tydzień, żebym więcej tego nie robiła. Bo… kiedy to się stało, matka i ojciec chcieli, bym usunęła ciążę. Ja prosiłam, błagałam, zdążyłam pokochać Candy. Pomimo tego, w jaki sposób została poczęta. To inna historia. No i zgodzili się, pod warunkiem, że trwale wyjdę za mąż. Wtedy nie za bardzo pojmowałam, co mieli na myśli, mówiąc trwale. Prawnik sporządził dokumenty, w końcu nie byłam pełnoletnia. Tydzień przed tym nie by ślubem, poznałam Hansa. Inaczej, dowiedziałam się, że on zostanie moim mężem. Znałam go, bo to syn zwierzchnika ojca. Odrobinę nieudany. Nasze małżeństwo nie mogło się rozpaść, bo inaczej ojciec straciłby stanowisko. Na początku było okej, pierwsze tygodnie po porodzie spędziłam w domu, dopiero, kiedy niania nauczyła mnie wszystkiego, musiałam zamieszkać z nim. A wtedy zaczęło się piekło, ale nigdy nie pożałowałam tego, że muszę przez to przechodzić, bo mam Candy. Nigdy nie żałowałam, że istnieje.
- A rozwód?
- Dokumenty sporządzone są tak, że nie mogę ich podważyć. Jeśli bym spróbowała, stracę Candy.
- Nie wierzę, że nie da się nic zrobić.
- Jesteś najlepszym, co mnie spotkało, wiesz? – uśmiechnęła się smutno, spoglądając Billowi w oczy. Delikatnie odsunęła z jego twarzy przydługie kosmyki włosów, pocierając jego skronie opuszkami.
- Nieprawda. Banały to moja specjalność, więc powiem, że ty jesteś najlepszym, co mnie spotkało. Powiem ci jeszcze, że chciałbym przeżyć z tobą wieczność – oczy blondynki zaszkliły się i przymknęła je na moment, by nie pozwolić łzom wypłynąć. W tej samej chwili miękkie wargi Billa musnęły jej własne, ofiarując jej najwspanialszy pocałunek, jakie kiedykolwiek danej jej było przeżyć. Coś ścisnęło ją za serce i nagle poczuła tak wieli żal. Żal do losu o to, że nigdy nie zazna prawdziwego szczęścia u boku mężczyzny, którego pokochała prawdziwie.
- Ja naprawdę bardzo nie chcę zacząć żałować.
- Obiecuję ci – ujął opuszkami jej brodę, skłaniając, by spojrzała mu w oczy. – Obiecuję ci, że zrobię wszystko, by ten facet stał się dla ciebie jedynie mrocznym wspomnieniem.
- Chciałabym ci wierzyć – szepnęła, wtulając się w ramię Billa.
*

Biała sala. Biała pościel. Jedno łóżko. Wiele maszyn, a wszystkie tylko po to, by śledzić linię jej gasnącego już życia. Leżała w bezruchu, śledząc wzrokiem cienie na suficie. Tylko one nie były tam białe. Nie spodziewała się, że taki właśnie będzie jej koniec. Nie w szpitalu. Nie wycieńczona chorobą. Nie wychudzona. Nie blada. Nie pozbawiona jedynego, co jej pozostało – dumy. Wciąż słyszała, że nie jest źle, że wszystko jest pod kontrolą, że podają leki, że wykonują badania, a ona od kilku dni już wiedziała. Czuła ucisk w okolicy serca. Ból, taki jakby jakaś żyłka pękała przy każdym jej wdechu. Nie piekący, nie kłujący, nie rwący. Po prostu ból. Nie odczuwała go nigdy wcześniej. pojawił się i uznała go za znak. Powiadomiła o nim lekarzy, jednak żadne środki uśmierzające nie pomogły. Zdawało sobie z tego sprawę. Nie był bardzo uciążliwy. Pogodziła się z nim, tak jak z tym, co miał przynieść. Już nie raz rozkładała swoje życie na części pierwsze. Nie raz szukała dobrych i złych rzeczy. Nie raz je grupowała. Nie raz robiła rachunek sumienia. Jednak jakkolwiek nie podsumowywałaby go, wiedziała jedno, pierwszy raz od ponad dwudziestu lat zaczęła naprawdę żyć
Od dnia, w którym usłyszała od Sophie, że jej przebacza. Zagubiona w labiryncie intryg i kłamstw przebiegła przez życie. Odebrała je jednym, by sądzić, że ofiaruje je komuś innemu. Popełniła niezliczone błędy, ale godziła się z życiem w spokoju. Kilkanaście minut wcześniej rozmawiała z prawnikiem. Testament nabrał mocy prawnej. Zadzwoniła też do domu, wydała kilka dyspozycji, a tak naprawdę chciała usłyszeć spokojny głos gosposi. A Sophie zaraz miała się pojawiać. Jej najmłodsza córeczka. Ta, która powinna ją nienawidzić, ta która nie dostała nic, choć zasłużyła na wszystko. Sophie wychowało życie i była o niebo lepszym człowiekiem, niż jej pozostałe córki, które zupełnie zapomniały o istnieniu matki, które otaczała opieką i dawała to, co należało się najmłodszej, gdy tej już nie było. Byłaś niesprawiedliwa Hannah Durand, a jednak nie zostałaś potępiona.
Odwróciła wzrok od cieni na suficie i w dużym oknie, dzielącym jej salę z korytarzem, dostrzegła uśmiechniętą Sophie. Niosła kwiatki. Przyjemny spokój rozlał się po jej ciele. Bolało tylko przez chwilkę. Nim zastała ją ciemność, zatrzymała przed oczami obraz ukochanej córki.
*


Czarna sukienka gładko zsunęła się ze smukłego ciała brunetki. Wylądowała na podłodze, niczym wianuszek wokół jej stóp. Westchnęła lekko taksując wzrokiem własne ciało, odziane jedynie w koronkową bieliznę. Podniosła z podłogi sukienkę i złożywszy ją na pół, odrzuciła na fotel. Rozpuściła włosy i przeczesała je palcami, nadając swoim lokom właściwą sprężystość. Wzięła głęboki oddech, powoli okręcając się wokół własnej osi i przyglądając sobie dokładnie. Powinna się za siebie wziąć. Zdecydowanie. Koniec z czekoladą. Kątem oka zerknęła na drzwi, spostrzegła w nich Toma, który jawnie jej się przyglądał. Scarlett speszyła się. Spuściła wzrok, zasłaniając się rękoma. Tom uśmiechnął się, unosząc ku górze jeden kącik ust. Powoli wszedł do pokoju, dokładnie zamykając za sobą drzwi. Postawił szklanki z napojami na stoliczku i nie spiesząc się, podszedł do brunetki. Ona sama, jakby zapominając, że była w swoim własnym pokoju, lekko zakłopotana, wpatrywała się w chłopaka. Stanął tuż przed nią i z lekkim uśmiechem musnął jej wargi.
- Jesteś urocza, gdy się czerwienisz.
- Nie myślałam, że tak szybko wrócisz.
- Całe moje szczęście. Nie powiem, przyjemnie było patrzeć, jak prezentujesz swoje wdzięki – zadziornie skradł jej krótki pocałunek, ująwszy buzię dziewczyny w swe dłonie. Bystre, turkusowoniebieskie tęczówki wpatrywały się w niego uważnie. Tom uśmiechnął się, zaś Scarlett odsapnęła, stając przodem do lustra. Jego oczy mówiły same za siebie. Jak mogła skończyć z czekoladą?
- Bo ja tak się zastanawiam – odparła po chwili, przyglądając się swoim krągłym biodrom.
- Nad czym? – chłopak stanął za brunetką i odgarnąwszy z ramion jej długie włosy, czule ucałował bark Scarlett. Spojrzał w ich odbicie.
- No, co ty właściwie we mnie widzisz? – ulokowała uważne spojrzenie w tafli lustra, wyczekując reakcji, która była zupełnie inna, niż się spodziewała. Tom wybuchnął śmiechem. Odwrócił się do niej tyłem, łapiąc w pół. Zanosił się swoim chichotem, który zwykle rozśmieszyłby i Scarlett, ale teraz musiała pozostać poważna. W końcu chodziło o sprawę – dosłownie – wielkiej wagi. Odwróciła się na pięcie i posłała mu butne spojrzenie, zakładając ręce na biodra. Wyprostowała się, dumnie wypinając pierś, zupełnie nie przez przypadek. W głębi duszy wiedziała, że ona ubrana mniej niż bardziej, równa się rozbrojony Tom bardziej niż mniej. Tupnęła, przenosząc ciężar ciała na prawą stronę. Buzia dziewczyny nabrała intensywniejszego koloru, a pełne wargi ułożyły się w dzióbek. – Co cię tak śmieszy, Kaulitz? – odwracając się z powrotem do Scarlett, odkaszlnął głośno. Brwi chłopaka mimowolnie uniosły się ku górze, gdy lubieżnym spojrzeniem taksował jej ciało. Oblizał spierzchnięte wargi. – Ja ci tu wyjeżdżam z egzystencjalnymi przemyśleniami, a ty się śmiejesz? – prychnęła, odwracając się na pięcie. Nie przed dwudziestą drugą, proszę. Zrobiło mu się gorąco. Otworzyła drzwi szafy, zamierzając wyjąć z niej jakieś przyodzienie, jednak silne ramiona, skutecznie jej to uniemożliwiły. Tom zamknął Scarlett w szczelnym uścisku, jedną ręką zasuwając drzwi szafy. Znów mieli przed sobą własne odbicie.
- Śmieję się, bo pytasz o rzeczy oczywiste – mruknął, całując szyję brunetki. To takie absurdalne. Mieć obok siebie kobietę, którą pragnął najbardziej jak można i nie wiedzieć przy tym, co ze sobą zrobić. Trzymał w ramionach półnagą Scarlett i… oddychaj, Tom. Jednak, kiedy ona była tak blisko, kiedy jej skóra muskała jego własną, kiedy jej obecność była bardziej namacalna, niż mógł to sobie wyobrazić, nie chciał pójść za daleko, by znów nie zniknęła.
- To wcale nie jest śmieszne, bo tak naprawdę nigdy nie zapytałeś mnie czy chcę z tobą być! – zaperzyła się, usiłując ukryć uśmiech. Oparł brodę na ramieniu brunetki i rozluźniwszy uścisk, splótł palce Scarlett ze swoimi, opuszczając ich ręce wzdłuż jej ciała. Jej skóra w odcieniu brzoskwini, odcinała się od jego własnej zdecydowanie jaśniejszej. Jej ciemne włosy tak bardzo różniły się od jego ciemnoblond. On był wysoki i znacznie lepiej zbudowany, a ona niska i filigranowa, acz niezwykle kobieca. Jego oczy miały kolor słodkiej, mlecznej czekolady, zaś jej lazurowych wód w słoneczny dzień, bezchmurnego nieba latem. Tak bardzo różni, a zupełnie bliscy. Nigdy nie zapytał jej, czy chce z nim być. Faktycznie, musi to nadrobić. – No, to co ty właściwie we mnie widzisz? – uśmiechnęła się filuternie.
- Wszystko – odparł bez chwili namysłu.
- No, ale przecież ja jestem taka mała i gruba i wcale nie taka piękna – wzruszyła ramionami, wydymając wargi. – Ty mnie bujasz.
- Bujam, to ja się w tobie, Maleńka i z taką autoreklamą, to ty świata nie podbijesz – uśmiechnął się filuternie. – Jak chcesz mogę ci pokazać, czego masz za dużo, a czego za mało – zagryzła dolną wargę, spoglądając niewinnie na Toma. Uwielbiał to spojrzenie. Policzki dziewczyny oblały się purpurą, gdy jego dłonie, delikatnie dotknęły jej brzucha. Smukłe palce powolutku przebierały po jej wrażliwej skórze. Po plecach Scarlett przebiegł dreszcz. Nawet nie spostrzegła, kiedy sprawnym ruchem odwrócił ją przodem do siebie i przyparł do chłodnej powierzchni lustra. Zachłysnęła się powietrzem, zatracając się w jego roziskrzonym spojrzeniu.
- Czujesz – szepnęła, gdy wrócił jej oddech. – Jakie boki.
- Twoje boczki są jak najbardziej w porządku – mruknął zadowolony i w tej samej chwili jego opuszki przemknęły wzdłuż talii, po krągłych biodrach, aż po linię koronkowych majtek brunetki. Drobne dłonie Scarlett przesunęły się po klatce Toma, gdy ona uparcie podtrzymywała jego wzrok, zwinnie wkradły się pod jego koszulkę, zaś jego własne zacisnęły się na kształtnych pośladkach dziewczyny. Oboje nie odwrócili wzroku. Pewnie uniósł ją do góry, mocniej przypierając do szklanej tafli. Jej chłodna powierzchni studziła jej rozgrzaną skórę. Brunetka ciasno oplotła Toma nogami w pasie, śmiejąc się cicho.
- A tu? – wskazała na swój obojczyk, który Tom w tej samej chwili czule musnął ustami. – A tu? – jej opuszek powędrował ku płatkowi ucha, który też został naznaczony pocałunkiem. Dalej jej drobna dłoń powolutku błądziła po ramionach, szyi, policzku, pełnych piersiach, co wywnioskowała ze spojrzenia Toma, liczył, by tam był kres wędrówki jej palców. Uśmiechnęła się, dotykając opuszkiem noska. – A tu? – skradł i tam pocałunek, by zaczął błądzić ustami po każdym wskazanym przez nią wcześniej miejscu, skrzętnie pomijając wargi. Całował jej szyję, skronie, policzki, no i obojczyki, długo i czule. Spojrzenie chłopaka wreszcie zatrzymało się na pełnych piersiach brunetki, ściśniętych czarnym biustonoszem. Patrzył jak jej klatka unosi się i opada odrobinę za szybko. Scarlett założyła ręce na jego szyję, a kotara jej długich włosów zasłoniła ich twarze przed dokładnie nie wiedzieli kim. Dziewczyna dotknęła swym czołem czoła Toma, spoglądając mu w oczy. Uśmiechnął się. Patrzyli na siebie przez chwilę, tak po prostu, jakby nie liczyło się więcej nic. Jeden kącik ust Toma powędrował ku górze, gdy wyszeptał;
- A tu masz w sam raz – po czym złożył czuły pocałunek na prawej piersi Scarlett. – Nawet bardzo w sam raz – zaśmiała się cicho, zagryzając wargę. Zwilżyła koniuszkiem języka suche wargi, by zaraz lekko musnąć nimi usta Toma, lekko rozchyliła je swoimi. Ich gorące oddechy mieszały się ze sobą, gdy pocałunek nabierał tempa. Prędko wplotła smukłe palce w jego dredy, gdy dłonie Toma zaciskały się na pośladkach dziewczyny. Szczelniej oplotła go nogami, gdy on chwyciwszy ją mocniej, oderwał ciało Scarlett od powierzchni drzwi, po omacku kierując się w przeciwną stronę pokoju.

Tym razem rozdzwonił się jej telefon.

11 komentarzy:

  1. ~agatka

    24 stycznia 2010 o 13:04
    Jakoś tak mi krótko było dziś to czytać. xd Stanowczo wolę Twoje kilometrowe odcinki, które Onet przecina w dwóch miejscach. Ciekawa jestem, czy kiedyś napiszesz tak, że przetnie go w trzech? xdNie bierz sobie tego do serca kochanie, po prostu tak mi się napisało ;)Było wspaniale, w s p a n i a l e !Tylko szkoda, że Sophie nie zdarzyła ucałować matki na pożegnanie, że Hannah umarła, nim Soph zdążyła otworzyć drzwi sali i wejść do środka.I Liv też mogłaby się określić co i jak, bo mam ochotę jej przyłożyć xdkooooooooocham;*

    OdpowiedzUsuń
  2. ~...
    24 stycznia 2010 o 01:33
    w końcu. no to czytam ;3

    OdpowiedzUsuń
  3. ~Chanel.
    24 stycznia 2010 o 10:23
    Ja zaklepuje miejsce, a skomentuje, kiedy wreszcie dorwe sie do komputera, pisanie z telefonu to nie przyjemnosc, wierz mi :).

    OdpowiedzUsuń
  4. Tiniebla
    24 stycznia 2010 o 11:51
    Już od dawna, bo od samych początków Prinza, podziwiam, jak z niezwykłą plastycznością opisujesz Ich wzloty i upadki, ale mimo to, z każdym odcinkiem zachwycasz jeszcze bardziej :) Z 27. nie było inaczej, poradziłaś sobie z taką mnogością wątków, a dopisek na końcu po prostu mnie rozwalił :D Tym samym dołączam do rzeczonych ‚niecierpliwych’ i gratuluję zasłużonej gwiazdki za poprzedni odcinek, Dark. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dark Queen

      24 stycznia 2010 o 20:24
      Witaj :) Cieszę się bardzo, że zdecydowałaś się wyrazić swoje zdanie, a jeszcze bardziej miło mi, że moja historia przypadła Ci do gustu. Dzięęękuję bardzo :)

      Usuń
  5. ~Katalin
    24 stycznia 2010 o 13:39
    To ja szybko i na temat, bo mam tylko chwilkę. Z moich obliczeń wynika, że zajmuje zaszczytne 13te miejsce^^ No,ale nie badzmy przesadni. No, ale do rzeczy. Wiesz co mi się najbardziej podobało? To zdanie pod koncowa gwiazdką, ze telefon nie bedzie dzwonił wiecznie xD Nieee noo, zartuuje, chociaz sklamalabym gdybym powiedziala,ze nie ucieszyło mnie to^^ Cholerka no, musze Ci powiedziec,ze zaskoczylas mnie dzisiaj bardzo, pozytywnie naturalnie. Juz mowie dlaczego. Otoz, wszystko było bardzo przemyslane. Chodzi mi o to,ze Hannah była w szpitalu, spisała testament, mozna powiedziec,ze zakonczyła wszystkie przyziemne sprawy i umarła. Tzn mam na mysli,ze to wszystko miało jakas taka ciągłosc i tym samym sens. I tak samo z Gustavem i Caroline. Napisałas to tak, jakbys Ty była lekarzem i ja całowicie w to uwierzyłam. Bardzo wiarygodnie to opisałaś. No i teeen noo, czekam az Tom i Scarlett w koncu wyłacza swoje telefony xD Chyba cos pominelam, bo cos mialam jeszcze dodac,ale nie umiem juz sobie przypomniec. Cziiiis :* :*

    OdpowiedzUsuń
  6. ~Dragon Queen
    25 stycznia 2010 o 10:36
    He he, jakie zakończenie… xD. Umiesz budować atmosferkę, umiesz ;p.Tym razem, o dziwo, najbardziej podobały mi się fragmenty z Gustavem. Podoba mi się to jego zagubienie w miłości i rozżaleniu oraz wierność jaką cały czas okazuje. Jego walka z samym sobą i próba odbudowania wiary. Już się nie mogę doczekać, kiedy wyjdzie coś większego z karierą Scarlett, ach to śpiewanie, nagrywanie, koncertowanie… ;). A Tom jak ją zamierza chronić? Kazać ochroniarzom bez jej wiedzy jej pilnować? I tak się pewnie o tym dowie, będzie myślała, że ją ktoś śledzi i się jeszcze przestraszy. No dobra, bo ja tu już zaczynam pisać swój własny dalszy ciąg xD. Candy jest cudowna. Wiedziałam, że okiwa Billa z tymi żelkami xDD. A on jest wspaniały choć nadal dziwnie mi go widzieć z kimś starszym. No i wreszcie poznaję historię Rainie. Mam nadzieję, że Hannah zapisała coś Sophie, jakby poniekąd wynagrodzenie za te wszystkie lata i prośba o wybaczenie… Choć Sophie już jej niby wybaczyła. Czy teraz zobaczy się z S… hm, zapomniałam jego imienia, ups ^^. I gratuluję gwiazdki! Cudownie jest móc zobaczyć Twojego bloga w polecanych :).

    OdpowiedzUsuń
  7. ~Aveen
    26 stycznia 2010 o 04:18
    Ja jestem pod wrażeniem.Jeszcze żeby tylko u Gustava było w porządku, no i u Georga, to byłabym happy. Ale cóż.Narazie mogę powiedzieć, ze jest dwa na dwa.”Marzenia się spełniają”więc mam nadzieję, że i moje się spełni i już niedługo będę mogła przeczytać kolejny odcinek.

    OdpowiedzUsuń
  8. ~Nadek
    26 stycznia 2010 o 17:40
    znów przerwałaś mizianie, a ja potrzebuję mizianiaaaaaaaaaaaaaa

    OdpowiedzUsuń
  9. ~Schwarz
    28 stycznia 2010 o 23:20
    Dark, jesteś niesamowita! Przez duże N ;) jestem oczarowana. Co prawda nie przeczytałam jeszcze wszystkich odcinków ale nie mogłam się powstrzymać żeby nie napisać Ci tu paru słów i posłodzić Ci ;) Masz bardzo ciekawy styl pisania i cholernie mi się podoba jak opisujesz wszystkie sytuacje i zwracasz dużą uwagę na tak banalne i błahe sprawy oraz odruchy. Autentycznie popłynęły mi łzy przy odcinku o śmierci Nico i zdałam sobie sprawę, że nieważne jakiego mam ojca powinnam go szanować i cieszyć się, że go mam. Zawsze mogłam trafić gorzej. Historia, którą tworzysz jest magiczna i cudowna! Będę śledzić dalsze losy bohaterów Twojego opowiadania. Jeżeli w jakikolwiek sposób powiadamiasz o nowych odcinkach to byłabym wdzięczna ;) http://www.das-war-erste-liebe.blog.onet.pl aha i dodałam Cię do linków ;)Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dark Queen

      29 stycznia 2010 o 13:54
      Witaj na pokładzie :)Twoje ‚słodzenie’ było bardzo miłe dla oka. Taki balsam dla duszy, o. Serdecznie dziękuję. Wspomniana przez Ciebie śmierć Nico była dla mnie niezwykle istotnym wątkiem. Dlatego tym istotniejsze jest dla mnie to, że został przez Ciebie dostrzeżony, a dla mnie to sygnał, że naprawdę mi się udało. Jeśli mam wchodzić w prywatę powiem to, co mówię każdemu, gdy mówimy o rodzicach – kochajmy ich, póki mamy na to czas, bo nigdy nie wiadomo, kiedy ktoś zadecyduje o jego końcu. Jeszcze raz dziękuję za miłą opinię i mam nadzieję, że czytanie Prinza będzie przynosiło Ci wiele satysfakcji :)

      Usuń

Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo