30 stycznia 2010

28. Wierzymy w coś większego od nas samych, jak nadzieja czy miłość. Nigdy nie jest za późno, by zrozumieć, co jest dla nas ważne i walczyć o to. Każdy dzień może być cudem.


Odprowadziła wzrokiem córki. Patrzyła bardzo długo, nim ich sylwetki przyodziane w czerń, niknęły w oddali na cmentarnej alejce, wracając do własnych spraw. Tak naprawdę nic nie łączyło je z Hannah, nie znały jej, bo jakże miały, gdy i ona sama nie do końca znała własną matkę. Wypełniły swą powinność, wspierały ją, służąc ramieniem. Jednak Sophie w pełni zdawała sobie sprawę, że pogrzeb babki potraktowały jedynie jako przykry obowiązek. Nie darzyły jej sympatią, wciąż nosząc w sercu urazę. Sophie nie miała im tego za złe. Samej jej było trudno przebaczyć Hannah, ale potrzeba matczynej miłości, choć zupełnie nieadekwatna do wieku zwyciężyła. Uśmiechnęła się delikatnie, widząc jak kruche ramiona jej córeczek, otaczają silne, męskie ręce. Bardzo cieszyła się, że – jakkolwiek – nie były same. Zadziwiające, bo właśnie tego dnia, na tym cmentarzu, nad grobem własnej matki, zdała sobie sprawę, jak bardzo jej córeczki są już dorosłe, jak bardzo samodzielne i niezależne, jak bardzo już jej nie potrzebują. Choć Scarlett brakowało jeszcze troszkę do osiągnięcia pełnoletniości, Sophie wiedziała, że na przełomie ostatnich miesięcy jej córka bardzo dojrzała. Nie była już buntującą się nastolatką, która ślepo wierzy w marzenia. W pełni świadoma skutków, zmierzała po to, co osiągnąć chciała. Natomiast Liv dorosła zdecydowanie zbyt szybko. Teraz to widziała. Związek z Paulem, choć początkowo zdawał się nieść same korzyści, tak naprawdę zabił w niej tą beztroskę, którą Scarlett wciąż miała w sobie. Bardzo żałowała, że pozwoliła Liv od razu wkroczyć do jego poważnego, poukładanego życia. Nie mogła już cofnąć czasu, za to dostrzegała bolesne skutki przeszłych zdarzeń. Widziała, że bała się zbliżyć do Georga, choć przecież bardzo tego pragnęła. Potrzebowała miłości, silnego ramienia, które wesprze ją w chwili słabości, potrzebowała kogoś tylko dla siebie, już na zawsze. Jednak trauma, jaką Paul pozostawił po sobie w jej wnętrzu, jeszcze długo będzie dawała o sobie znać. Zaś Scarlett… ona niewątpliwie znalazła oparcie w Tomie i niewątpliwie wiele do siebie czuli, ale oboje byli niepokorni. Co do prawdziwości uczuć tej dwójki nie miała żadnych wątpliwości, były aż nazbyt widoczne, ale… te charaktery. Nie potrafiła prorokować. Wiedziała, że przed nimi wszystkimi jeszcze niejedna burza. Westchnęła, rzucając na świeżo usypany kopczyk białą lilię. Wyprostowała się, dumnie unosząc głowę. Nie mogła tak dłużej stać i roztkliwiać się. Nico leżał zbyt blisko, by mogła pozwolić sobie teraz na rozczulenie. Bo kiedy popłynęłyby pierwsze łzy słabości, porwałyby za sobą całą rwącą rzekę, której nie potrafiłaby zahamować. Czekało na nią wiele spraw, które musiała pozamykać. Musiała spotkać się z wieloma ludźmi, których nie znała albo znać nie chciała. No i organizacja odczytu testamentu – na szczęście prawnik Hannah obiecał zająć się wszystkim. Firma, sprawy w kraju i za granicą – za dużo tego. Jeśli śmierć Nico wprowadziła zawirowania w jej życiu, tak odejście Hannah było istnym huraganem. Poradziła sobie z objęciem pieczy nad wszelkimi sprawami bieżącymi, którymi zajmował się Nico. Rozeznała się we wszystkich rachunkach, koligacjach z urzędami, rozliczeniami i tym całym biurokratycznym bałaganem, więc teraz też sobie poradzi. Z kury domowej przeobraziła się w kobietę dwudziestego pierwszego wieku, więc teraz stanie się kobietą biznesu. A sądziła, że nic gorszego, niż wyrzeknięcie się jej przez rodziców, już jej w życiu nie spotka. Wygładziła czarną garsonkę, schowała za ucho kosmyk, który wymknął się z eleganckiego koka i odwróciwszy się dystyngowanie, spojrzała na siostry, stojące kilka metrów dalej. Niegdyś razem bawiły się w berka, zdradzały sobie najskrytsze sekrety. Niegdyś były sobie bliskie, a dziś nad grobem matki, zbyt dumne, by zamienić słowo. Anna, Clara i Celine złudnie podobne do tych, które zapamiętała, jednak wyraźnie naznaczone czasem. Harde, zacięte i poważne, ale nie bardzo smutne, jakby przymuszone do obecności, znudzone, a nawet zniesmaczone. Przyglądała im się przez krótką chwilę, nie mogąc pojąć, gdzie podziały się jej siostrzyczki. Choć przecież straciła je wiele lat temu. Nigdy nie miała ich urody, poczucia smaku ani samoistnego powabu, nie osiągnęła tyle, co one, nie była znana w różnych kręgach, ale w tej chwili to Sophie czuła się wygrana, bo wciąż miała cel, kroczyła drogą, którą – była pewna – one zatraciły, gdzieś w drodze na szczyt. Widząc własne siostry, utwierdziła się w przekonaniu, że jej życie nie było złe. Pomimo łez, które wylała i trudów, które musiała przezwyciężyć, tu i teraz posiadała więcej, niż one razem wzięte przez całe życie. Wcale nie miała na myśli pieniędzy. Matka opowiadała jej o ich losach, pomimo bogactw, szczęście było im obce. Ona kilka zim nosiła jedne buty, jednak miała u boku człowieka, który nie widział świata poza nią. Wiodła życie pełne miłości i jako takiego spokoju. Zmrużyła oczy, zapamiętując ich wyniosłe spojrzenia, po czym bez słowa odeszła. Wiatr delikatnie muskał jej twarz, słońce przyjemnie grzało, a ona była pewna, że to nie koniec. Mijając grób męża, spojrzała na niego krótko, szepcząc; kocham cię. I choć szloch dławił ją w gardle, bo przecież nie powinna przechodzić przez to wszystko sama, uśmiechnęła się, bo to nie był koniec.

Ze śmiercią miłości swego życia nie można pogodzić się nigdy. Ból, który towarzyszy jej odejściu, nie przemija. Nie opuszcza serca, tląc się, co dnia, bez końca przypominając, jak silna była ta miłość. Tego bólu nie można uśmierzyć, można jedynie nauczyć się z nim żyć.

Sophie uczyła się bardzo długo. Nie potrafiła pogodzić się z niesprawiedliwością, jaka ją spotkała. Trwało to kilka miesięcy, które wydawałoby się, że przespała. Do dnia, a raczej nocy, której przyśnił jej się Nico. Pocałował ją mocno na powitanie, tak jak zrobił to, nim odszedł. Poprosił, by zaczekała. Kazał rozsiąść się na wygodnej sofie, która okazała się sofą z ich własnego salonu, a pomieszczenie, w którym była, ich pokojem dziennym. Czekała niecierpliwie, wypatrując jego pojawienia się. Bo to przecież Nico wrócił! Jej Nico, który miał nie żyć! Nico, którego uśmiercili źli ludzie i wciąż powtarzali to, sprawiając, że i ona uwierzyła w jego odejście. Ułożyła dłonie na złączonych nogach i wpatrywała się w nie przez moment, rozmyślając, co będą robić, gdy już wróci. Przecież musieli tyle nadrobić! Przez to nie spostrzegła, kiedy przyszedł. Nie był sam. Stał przed nią, trzymając za ręce dziewczynki. Uśmiechał się serdecznie, spoglądając na nią czule, tak jak patrzył tylko na nią, a później… później spojrzał po ojcowsku, z taką nieogarnioną miłością, najpierw na Liv, a potem na Scarlett i puściwszy ich dłonie, objął je ramionami i rzekł; ‘one są częścią mnie w tobie, Soph’. Po tych słowach, popchnął je lekko w jej kierunku i odwróciwszy się, odszedł z uśmiechem, a przestrzeń, w której zniknął nagle się rozmyła. Na tym sen się skończył. Obudziła się i był już dzień. W pierwszej chwili poczuła ogromny żal, niesprawiedliwość i złość. Miała ochotę znów płakać, ale zaraz po tym dotarł do niej sens tego snu. Nie mogła dalej przechodzić obok swojego życia, musiała stawić mu czoła. Nie miała już Nico, ale jego część w niej – ich dzieci – wciąż miała je obok siebie. To dla nich musiała żyć. Tego ranka, jej córki widząc ją przeżyły szok, choć ona niemniejszy, bo dotąd nie miała pojęcia, że w jej wnętrzu znajdują się tak wielkie pokłady sił. Już nie spędzała dni zamknięta w swoim pokoju albo nad grobem Nico. Nie przepłakiwała całych nocy. Aby naprawić kontakt z córkami potrzebowała wiele czasu. Powoli i systematycznie próbowała zbliżyć się do nich i choć na początku było trudno, konsekwencja zaczęła popłacać. Z Liv nie było tak trudno, one od zawsze miały ze sobą dobry kontakt, jednak Scarlett… tu czekała ją długa droga. Obserwowała jedną i drugą, dlatego też teraz mogła wyciągnąć wnioski i być o nie spokojną. Myśl o Shieu nie była już tak bardzo dramatyczna, widziała, że nadejdzie chwila, w której wreszcie spotka ukochanego syna. Musiała czekać, bo to spotkanie zależało od niego – od tego, kiedy będzie gotów. Tak bynajmniej powiedziała jej Hannah. Uśmiechnęła się smutno. Była już bardzo, bardzo zmęczona. Ostatnie dni, to istna gonitwa. Załatwiała sprawy jedna za drugą, mało śpiąc, mało jedząc. Wyszedłszy na alejkę, kierowała się powoli ku wyjściu. Cmentarz już opustoszał. Tłum, który przyszedł pożegnać Hannah Durand zniknął równie szybko, jak się pojawił. A ona sama jeszcze nie wiedziała, jak wielką odczuwała pustkę po stracie matki. Założyła na nos ciemne okulary, chcąc chronić oczy przed ostrymi promieniami słonecznymi. Nie rozglądała się, zbyt wiele ludzkich wspomnień spoczywało dokoła. Zawiesiła torebkę na ramieniu, przyjmując znów znaną sobie, pewną pozę, którą jak spostrzegła, Scarlett niewyrodnie przejęła po niej i uniósłszy głowę, zobaczyła obraz, który miał na nowo pozmieniać wszystko w jej życiu. Minęły prawie dwadzieścia dwa lata. Synka widziała zaledwie dwa razy, tuż po urodzeniu, jednak była stuprocentowo pewna, kogo miała przed sobą. Zatrzymała się. Chłopak, a w zasadzie już mężczyzna, kroczył powoli w jej kierunku. Wysoki, smagły, bardzo przystojny – zupełnie jak Nico, budowę też miał jego, ale zdawał się być nieco wyższy. Tylko włosy miał inne, po niej. Oczy też pewnie odziedziczył po ojcu. Cała trójka wdała się w Nico, była tego pewna. Serce matki wie zawsze. Szedł powoli, trzymając za rękę niską, śliczną blondynkę, której letnia sukienka odcinana pod linią biustu, uwydatniała, już nie tak mały, wyraźnie zaokrąglony brzuszek. Ucałował ją czule w policzek, zapewniając o czymś, nim spojrzał na Sophie. Momentalnie spoważniał. Zdjęła z nosa okulary, wpatrując się w niego, jak w obrazek. Uczucie, które zaczęło miotać się w jej sercu nie sposób opisać. To szczęście, niemożliwa euforia, radość, która wypływa z wnętrza duszy i spokój, błogi spokój, które będąc zupełnie skrajnymi, mieszają się, zarazem tworząc spójną całość. Emocje, które zna, które potrafi pojąć tylko matka, która odzyskuje utracone dziecko. Oddychała szybko i niespokojnie, póki nie zapomniała zaczerpnąć tchu, gdy stanął tuż przed nią i spojrzał nań oczami Nico. Innymi, niż lazurowe oczy Scarlett, innymi, niż chmurne oczy Liv. Patrzyły na nią oczy Nico. Zaczęła drżeć, łzy napłynęły jej do oczu. Nie wiedziała, co robić, co mówić, myśli plątały się jej w głowie. Serce łomotało w piersi jak oszalałe, póki nie usłyszała cichego szeptu dziecka, wypowiedzianego ustami dorosłego mężczyzny;
- Mama? – czara się przelała, wezbrany potok łez wystąpił z brzegów. W chwili, gdy mocno przytuliła Shiea do serca, wybuchła gorzkim szlochem.
- Synku, syneczku – szeptała gorączkowo, gładząc go czule po plechach. Choć był od niej zdecydowanie wyższy i masywniejszy, zdawał się być małym chłopcem, który ufnie tuli się do matki, gdy zbije kolano. Kołysała się lekko, jakby chcąc złagodzić wspomnienie wszystkich łez, które wylał, gdy nie mogła go utulić. Shie przylgnął do matki. On dorosły mężczyzna, przeszyły ojciec, policjant, przyszły agent specjalny płakał jak dziecko w ramionach matki. – Tyle lat, tyle lat – jej nerwowe, pośpieszne ruchy uspokajały się powoli, przechodząc w płynne, metodyczne gesty, gdy gładziła go czule po głowie i plechach, nie mogąc uwierzyć, że chwila, o której marzyła od tylu lat, wreszcie nastała. Nim pozwoliła mu odsunąć się od siebie, złożyła na czole chłopaka matczyny pocałunek i jeszcze raz objęła załzawionym spojrzeniem jego twarz. – Tak długo czekałam…
- Mamo – szepnął znów, ale już pewnie, chłopiec, który siedział w jego wnętrzu, wrócił na swoje miejsce. – Przedstawię ci kogoś – odwrócił się, przygarniając ramieniem ukochaną. - To Julie, moja dziewczyna i matka mojego dziecka – na wspomnienie o potomku twarz Shiea pokraśniała radością. Sophie przyglądała się im przez chwilę, nim podeszła kroczek bliżej, gładząc dłonią policzek syna. Spoglądając mu w oczu, uśmiechnęła się szczerze.
- Odzyskałam nie tylko syna - tu przeniosła spojrzenie na dziewczynę. - Ale też córkę i wnuka – delikatnie musnęła dłonią dłoń Julie, spoczywającą na jej brzuchu, po czym serdecznie przytuliła ją do siebie.
- Mówiłam Shieowi, że to powinien być wasz dzień, ale się uparł – dziewczyna uśmiechnęła się do Sophie, po czym spojrzała na chłopaka, który czule objął ją ramieniem.
- Jesteś już częścią rodziny, kochanie. Jeśli kocha cię mój syn i ja cię pokocham – Sophie sama zdziwiła się, słysząc własne słowa. Nigdy nie była bardzo wylewna, ale teraz nie miało to znaczenia. Nie mogąc się powstrzymać, znów mocno przytuliła chłopaka do siebie. – Shie, synku, nawet nie wiesz, jak bardzo bolał mnie brak ciebie – wyszeptała, z trudem powstrzymując łzy. Chłopak mocno objął mamę, ufnie wtulając policzek w jej ramię. – Walczyłam o ciebie, naprawdę walczyłam.
- Wiem, mamo, wiem. Nigdy nie będę miał ci za złe, czegoś, czego nie uczyniłaś – uśmiechnął się smutno. – Chcę pójść tam, a potem jedźmy do domu, dobrze? Zaczekajcie, chciałabym sam – Sophie kiwnęła głową, niechętnie puszczając dłoń syna, gdy powoli kierował się ku miejscu pochówku babki. Westchnęła cicho, odprowadzając go spojrzeniem, po czym przeniosła je na Julie.
- Nie wiedziałam, że Shie ma kogoś.
- Hannah chyba też o tym nie wiedziała. Shie chciał mnie przedstawić, ale kiedy dowiedział się prawdy… on żył z przeświadczeniem, że jego rodzice zginęli, gdy był malutki, a potem… a potem patrzył na zwłoki własnego ojca, nie wiedząc, że to jego ojciec. Informował matkę o śmierci ojca, nie mając pojęcia, że stoi w progu domu rodzinnego. Pewnie pani będzie z nim o tym rozmawiać, ale nie wiem czy przyzna się, że po tym wszystkim nocami płakał jak dziecko, że tylko Quantico, że ja, że ciąża, że tylko to zmuszało go, by trzymał się w kupie. Długo zbierał się, by stanąć z panią twarzą w twarz. Może nie powinnam mówić tego, znając panią kilkanaście minut, ale… to spotkanie znaczy dla niego równie wiele, jak dla pani – dziewczyna uśmiechnęła się słabo, ściskając dłoń Sophie. Julie czuła nieopisaną ulgę, wiedząc, że Shie wreszcie zazna spokoju. Na wspomnienie dni, które przemknęły między jego palcami, wspominając ciężką ciszę i jej bezsilność, śmierć Hannah nie miała znaczenia. Liczyło się tylko to, że wreszcie, coś się zmieni – na lepsze.
- Cieszę się, że miał ciebie w tym wszystkim, Julie – westchnęła. – Przepraszam, ale jestem bardzo zmęczona. Dzisiejszy dzień poniósł za sobą zdecydowanie za dużo emocji.
- Nie szkodzi – uśmiechnęła się. – My jedziemy prosto z lotniska, samolot miał opóźnienie.
- Jak zniosłaś podróż?
- Całkiem nieźle. Wszelkie mdłości mam już za sobą, z resztą i tak było ich niewiele. Teraz pozostaje tylko czekać, poskramiać apetyty i humory – usta dziewczyny znów rozciągnęły się w przyjemnym uśmiechu. – Shie ma okazję ćwiczyć cierpliwość i opanowanie, a biegając do sklepu, dba o kondycję.
- Taaak, moja kondycja ma się coraz lepiej – chłopak dołączył do nich, obejmując obie ramionami. Powoli ruszyli ku wyjściu. – Ciotki wciąż tam są.
- Wiem, ale one wybrały dawno temu, a dziś chyba nie chciały zmienić decyzji. Synku, chcesz jechać do Hannah? Bo w domu… tam są dziewczynki i nie wiem…
- Tak mamo, masz rację. To jeszcze nie czas. Musimy… musimy dać go sobie - rzekł, wymijając kobiety, by zaraz otworzyć furtę.
*

Mdłe światło lampki padało na postać brunetki siedzącej bokiem na sofie. Jedną nogę miała podkuloną pod siebie, tworząc swoiste gniazdko, w którym Candy rozkosznie się ukokosiła. Scarlett szczelnie tuliła ją ramionami, stwarzając odpowiednią atmosferę do opowiadania bajek. Dziewczynka od pierwszej chwili ‘zaprzyjaźniła’ się ze nią i nie odstępowała Brunetki na krok. Wtuliła się w Scarlett, uważnie słuchając bajek, które jej opowiadała. Czarna sukienka, którą miała na sobie jeszcze od pogrzebu Hannah, powinęła się nieznacznie, odsłaniając bardziej jej zgrabne nogi, a włosy zgarnięte na jedno ramię jej lekko puszyste policzki. Tom przyglądał się obu, nie mogąc wyjść z podziwu, jak Scarlett sprawnie tworzy coraz to nowe historie, których to główną bohaterką była księżniczka Candy. Brunetka uśmiechała się słodko, mówiąc cicho i spokojnie, a jej delikatny, wręcz dziecinny głosik sprawiał, że wnętrzności Toma wywracały się górą do dołu. Sam chętnie zamknąłby oczy i odpłynął do krainy snów, gdyby nie fakt, że nie mógł oderwać oczu od Scarlett. Czule przytuliła policzek do główki Candy, kołysząc się delikatnie. Dziewczynka nie mówiła nic, uważnie słuchając opowieści. Naraz cała żywiołowość uleciała z niej, ustępując miejsca nostalgii, którą zasiała w niej Scarlett. Czując, jak i jego powieki robią się ciężkie, Tom cichutko wszedł do środka, siadając obok dziewczyn. Wśród gonitwy codziennych spraw, takie zwykłe chwile często mu umykały. Dlatego lubił takie popołudnia, choć brakowało mu tam Gustava, cieszył się widząc rozpromienionego Billa. Nieczęsto widywał go tak szczęśliwego. Związek, o ile ich relację można było nazwać związkiem, z Rainie uskrzydlał go. Śmiał się, znów wył do dezodorantu podczas prysznica, przekomarzał się z nim. Był po prostu dawnym Billem. Już sam ten fakt bardzo Toma cieszył. Choć może przez te ukradkowe spotkania z paniami Everett częściej mijał się z nim w drzwiach niż spotykał z kuchni, pocieszał się szczęściem swojego brata. W końcu sam częściej niż rzadziej bywał u Scarlett. Georg był myślami, gdzieś zupełnie indziej, mocno tuląc do siebie Liv, pewnie w razie, gdyby znów zachciało się jej wiać. Wyglądali razem komicznie, ale musiał przyznać, że urokliwie. A on stał się sentymentalny, dlatego wyszedł z tego salonu, żeby nie słuchać ich romantycznego bełkotu, tylko własny bełkot wprowadzić w życie. Widok Scarlett zamiast zmotywować go jakkolwiek, zadziałał w przeciwnym kierunku, bo czuł się zupełnie rozbity. Opowiadając dziecku bajkę, a w dodatku tak serdecznie je obejmując, była jeszcze bardziej nieziemska niż zwykle. Położył rękę na oparciu, muskając opuszkami nagie ramię Scarlett. Candy odsunęła się od Scarlett, uśmiechając się do Toma.
- Scarlett opowiada najlepsze bajki – stwierdziła ze znawstwem.
- Lepsze niż mama? – spytał z rozbawieniem.
- Noo, mama mi tylko czyta, a Scarlett wymyśla. Może też ci kiedyś opowie – dodała po chwili.- Ale musisz być grzeczny – brunetka uważnie przyglądała się chłopakowi, uśmiechając się przekornie, Tom, starał się być bardzo zafrapowanym, cmoknął teatralnie, spoglądając na Candy z lekkim przestrachem.
- A ja nie wiem, czy umiem być grzeczny.
- No, to ci Scarlett nie opowie i pójdziesz spać sam. Mi obiecała, że jak kiedyś będę tu spać, to przyjdzie i mi opowie.
- To myślisz, że jak będę grzeczny, to pójdzie ze mną spać? – usta Toma rozciągnęły się w szerokim uśmiechu, a w oczach rozbłysł blask, którego Candy nie rozumiała, za to Scarlett, aż za nadto. Wywróciła oczami, karcąc go wymownym spojrzeniem.
- No tak, mi obiecała – dziewczynka zapewniła go z przejęciem.
- No to chyba się postaram. Bill obiecał ci, że będziecie spać u nas z mamą?
- Tak powiedział i mama też mówiła, że kiedyś przyjdziemy. Bo Hans, mąż mamy, niedługo jedzie na kilka dni do pracy. Bo wy nie znacie Hansa, nie? – mała wyraźnie posmutniała, spoglądając najpierw na Scarlett, później na Toma, którzy równo zaprzeczyli, kręcąc głowami. – No, bo Hans to jest mąż mamy i ja muszę do niego mówić tata, chociaż on nie jest moim tatą. On jest niedobry i mój prawdziwy tata też był niedobry dla mamy i płakała przez niego, ale przestała, jak ja się urodziłam, ale teraz płacze przez Hansa… i mama jest wesoła tylko, jak jesteśmy z Billem. Bo ja bardzo kocham Billa. Ona jest dla nas taki dobry, miły i w ogóle nie krzyczy, nie bije nas i nie zaciąga mamy bez powodu do pokoju, żeby tam dziwnie na nią sapać. Mamusia mówi, że nie wie, jak, ale znajdzie sposób, żebyśmy już nie musiały się bać.
- Kochanie… - szepnęła Scarlett, mocno tuląc do siebie dziewczynkę. Na jej twarzy wymalowało się ogromne przejęcie, które równie mocno, jak słowa Candy, ścisnęło go za serce. Pomimo tragedii, jaką dotykała tę małą, pomimo tej całej niesprawiedliwości, która go przerażała, złości, którą w nim budziła, dostrzegł coś jeszcze. Dostrzegł Scarlett, która z taką bezpretensjonalną czułością traktowała tą małą. Może to irracjonalne, ale w tej chwili zapragnął, by to ona została matką jego dzieci.
- Toom? A ty myślisz, że Bill mógłby być moim tatą? Bo mama mówiła, że kiedyś na pewno spotkamy kogoś, kto nas pokocha i spotkałyśmy Billa…- Tom uśmiechnął się do dziewczynki, gładząc ją po policzku.
- Myślę, że jeśli ty, mama i Bill chcielibyście, żeby tak było, to jest to możliwe.
- To dobrze – uśmiechnęła się i ucałowawszy w policzek najpierw Scarlett, a zaraz potem Toma, zsunęła się z kolan brunetki. – Kocham was – rzuciła pogodnie i w podskokach opuściła pokój.


Scarlett przez krótką chwilę wpatrywała się w punkt, w którym jeszcze przed momentem widziała dziewczynkę, błądząc gdzieś myślami. Tom przysunął się bliżej niej, przygarniając ją czule do siebie. Odetchnęła głęboko, przytulając skroń do policzka chłopaka. Przymknęła na moment powieki. Ostatnie kilka dni było bardzo trudne. Wiele spraw, które należało załatwić, miejsc, które trzeba było odwiedzić, ludzie, z którymi potrzeba było się skontaktować i ci, których powiadomić. Najchętniej pojawiłaby się tylko na pogrzebie, stając gdzieś w tłumie gapiów. Nie była związana z Hannah. Nie znała jej. Widziała zaledwie kilka razy. Jednak ze względu na mamę przytłoczoną ilością nieznanych jej dotąd obowiązków, przemogła się, spędzając większą część ostatnich dni w domu, a raczej rezydencji babki. W pierwszej chwili poczuła się jak w zamku. Wszystko tam było piękne, idealnie dobrane i nieziemsko bezosobowe. Nie wyczuwało się rodzinnej atmosfery, ba, żadnej atmosfery. Jednym, co podobało się brunetce był pokój mamy. Nietknięty od czasu, kiedy go opuściła. Pomijając drobne porządki. Na biurku leżały stosy, pożółkłych już papierów, ołówki, długopisy, w magnetofonie i na nim kilka kaset. Swoją drogą mama słuchała dobrej muzyki. Wszystko było takie, jakby wyszła z tego pokoju przed dziesięcioma minutami, jednocześnie, jakby z zupełnie innej epoki. Może przesadziła, bo przełom lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, to nie taka prehistoria. W tym pokoju czuła magię. Nawet ubrania mamy, te, których nie zabrała wisiały nie do końca ładnie w szafie. Obchodząc cały dom i myszkując w poszczególnych pomieszczeniach, czuła się dziwnie. Jakby duch Hannah był tam z nimi. Jednak po kilku godzinach wykonywania przykrych telefonów, przestała czuć się jak intruz. Mamie kazały zająć się kontaktowaniem z prawnikami i innymi osobami, z którymi Hannah współpracowała, żeby móc wspólnymi siłami ogarnąć bałagan, jaki pozostał po jej odejściu. Teraz, kiedy goście plotkowali na stypie, ona mogła wreszcie odetchnąć i zapomnieć, że kiedykolwiek tam była, bo już nie miała ochoty wracać. W drugiego pokoju dobiegały odgłosy rozmowy i beztroski śmiech ich przyjaciół, jednak Scarlett nie miała najmniejszej ochoty ruszać się stamtąd. Bezpieczne ramiona Toma, to wszystko, czego potrzebowała. Mała dłoń brunetki powolutku powędrowała po torsie chłopaka, zatrzymując się po jego lewej stronie. Uśmiechnęła się delikatnie, czując jak biło jego serce. Powieki Scarlett stawały się coraz cięższe i bardzo chciały opaść, ale siłą woli zmuszała je do nieustannej pracy. Nie mogła tak odlecieć w środku dnia. Zwilżyła koniuszkiem języka wysuszone wargi, poprawiła się na miejscu, by, choć troszkę otrząsnąć się ze snu. Na nic to dało, jednak lekko ochrypły, głęboki szept Toma podziałał na nią o wiele mocniej.
- Wiesz, chciałbym kiedyś mieć taką Candy – dziewczyna odsunęła się nieznacznie od niego, spoglądając na twarz Toma, która przybrała ten nic niemówiący, nieprzenikniony wyraz. Przez te kilka miesięcy, zdążyła zauważyć, że nieodgadniony wyraz twarzy towarzyszył mu zawsze, gdy zastanawiał się nad czymś albo, – choć to wcale nie było miłe! – kiedy gniewał się na nią, czy też chciał dać jej do zrozumienia, że wcale nie podobało mu się to, co robiła. Teraz w grę wchodziła jedynie pierwsza opcja. Swoją drogą fakt, że Tom myśli o dzieciach, jakoś tak, nie wiedzieć, czemu ucieszył Scarlett. Smyrając noskiem policzek chłopaka, wgramoliła się na jego kolana. Usiadła bokiem, podkulając nogi pod brodę. Tom mimowolnie otulił ją ramieniem, zamykając całe skulone ciało brunetki w swoich objęciach. Wydała mu się zupełnie malutka. Zadowolona oparła czoło na policzku Toma i przymknęła powieki. Rozluźnił się, a Scarlett w wyobraźni widziała, jak sam zamyka oczy. Takie chwile były idealne.
- Na pewno będziesz miał – szepnęła.
- Chciałbym z tobą – dodał cichutko.
- Dziecko to nie tak hop siup. Nacieszyć się i już.
- Dziecko.. dziecko jest dla mnie najwyższym wyrazem miłości, największym darem, jaki kobieta może ofiarować facetowi. I dlatego, jeśli będę miał dzieci, chcę je mieć z kobietą, której ofiaruję swe życie i która ofiaruje mi swoje – Scarlett odsunęła się troszeczkę od Toma, na tyle daleko, by móc oszacować spojrzeniem jego nadal nieodgadnioną twarz i wreszcie popatrzeć mu w oczy. Spojrzenie Toma było w tym momencie tak niewyobrażalnie czyste, głębokie, że zaparło jej dech bardziej, niż wszystkie wypowiedziane przez niego słowa. Wpatrywała się w jego mlecznoczekoladowe tęczówki, a jej buzię przyozdobił czuły uśmiech.
- Mogę żyć tylko, gdy jesteś moim życiem – objęła dłońmi twarz Toma, gładząc opuszkami jego skronie. Uśmiechnął się. I tak oto Tom Kaulitz wyznał jej miłość, choć nie dońca wprost.  – Dziecko to cud. Cud życia, który łączy w sobie ciebie i mnie. Na zawsze, bo póki ono będzie żyć, będziemy i my. Chciałabym dzieci. Z tobą, Tom.
- A gdybyśmy tak wpadli? – turkusowe tęczówki Scarlett nabrały nowego blasku, gdy roześmiała się perliście. Zarzuciła ręce na szyję Toma.
- Obawiam się, że nie mieliśmy okazji. Chyba, że o czymś nie wiem – uniosła wymownie brwi. – Bo wiatropylność raczej odpada… - popukała opuszkiem palca swoją brodę, udając zastanowienie. Tom roześmiał się, przyciągając ją zupełnie blisko siebie. Jego wargi delikatnie dotykały jej własnych, jednak nie pocałował jej.
- Ja ci dam wiatropylność, nikt nie ma prawa cię macać, jeśli ja nie mogę – mówił powoli, a jego wagi zaczepnie ocierały się o jej usta. Uśmiechnęła się, całując go delikatnie, by zaraz rozchylić jego usta językiem i całować drapieżnie. Najwyraźniej spodobało mu się to, bo oddawał je bardzo wylewnie. Oderwała się od Toma, zagryzając dolną wargę i spoglądając na niego spod pochylonego czoła.
- A kto ci powiedział, że nie możesz? – chłopak zamarł w bezruchu, a jego oczach pojawiły się ognie. – Tylko sobie za dużo nie wyobrażaj! – dodała szybko, śmiejąc się cicho.
- Chciałbym córeczkę – wypalił znienacka. – Byłaby śliczna, jak ty i miała twoje oczy.
- I twój nos.
- Mój nos?
- Mhm – Scarlett pokiwała głową, obdarzając Toma spojrzeniem, jakby pytał o najbardziej oczywistą rzecz. – Lubię twój nos.
- I twoje pyzate policzki i ona musi mieć dużo rodzeństwa.
- Dużo?
- Bardzo dużo. Przynajmniej dwie siostry i dwóch braci – brunetka ze zgrozą zasłoniła dłonią oczy, spoglądając na Toma jednym okiem spomiędzy szparki między palcami. Był bardzo zadowolony ze swoich planów.
- Czy ty chcesz mnie uczynić orką?
- Nie! Matką moich dzieci! – wykrzyknął radośnie, racząc brunetkę szerokim uśmiechem. Pokręciła głową, teatralnie wywracając oczami. – Chciałbym, żebyśmy mieli domek z ogródkiem i pasa, a nawet dwa. Chcę wyrzucać śmieci, kopać ogródek pod kapustę i gotować z tobą ogórkową na obiad, chcę zupełnie zwykłego życia. Chcę życia z tobą – spoważniał nieco, podtrzymując zamglone spojrzenie Scarlett. Chcę zasypiać i budzić się, mając cię w ramionach. Chcę chodzić do sklepu po bułki i podpaski dla ciebie. Chcę się z tobą kłócić o kolor serwetek i zaraz godzić bardzo mocno. Chcę znosić twoje humory i koić twoje lęki. Chcę, byś ty koiła moje. Chcę się z tobą zestarzeć, Scarlett – nieustannie patrzył w jej oczy, które z każdym kolejnym jego słowem bardziej zachodziły łzami. Bródka, którą delikatnie ujmował opuszkami, drżała. Nieznacznie zwilżyła końcówką języka pełne wargi, wciąż nie mogąc wyrzec słowa. – Ej, Maleńka, ja nie chciałem wyciskać z ciebie łez – zaśmiał się cichutko i pogładził jej policzek wierzchem dłoni.
- Ja… - wyszeptała słabo, zaciskając dłonie na koszulce Toma. Pociągnęła nosem, na sekundkę zamykając oczy. Kiedy je otworzyła, ich kolor stał się jeszcze bardziej intensywny. Tom uśmiechnął się czule, powolutku zbliżając swoją do jej twarzy i delikatnymi pocałunkami osuszył łzy, które zdążyły wypłynąć spod powiek Scarlett. – Jeszcze nigdy nikomu tego nie mówiłam. Jeszcze nigdy tego tak naprawdę tego nie czułam. Jeszcze nigdy… nie potrafię mówić o uczuciach, a ty mnie ich tak pięknie uczysz, Tom… - wyszeptała, coraz mocniej zaciskając dłonie na jego koszulce. Delikatnie ujął je i rozluźnił, splatając jej palce ze swoimi. Krótką chwilę spoglądała na ich dłonie. – Do niedawna broniłam się przed uczuciami, przed miłością, bo mnie bolały, bo czucie sprawiało mi ból. I do ciebie też nie chciałam nic czuć, ale to się okazało niemożliwe – podniosła wzrok, spoglądając mu prosto w oczy. Bo zrozumiałam jedną, bardzo ważną rzecz. Jeśli nie ty, to już żaden inny – na zakończenie pociągnęła noskiem i mocno wtuliła się w kątek szyi Toma, kuląc się bardziej, niż wydawało mu się, że można.
- Wiesz, cieszę się, że podzielasz moje zdanie. Gorzej byłoby, jakbym musiał cię do niego przekonywać – stwierdził zabawnie. Poczuł, jak usta Scarlett również rozciągają się w uśmiechu.
- Jak przyjdziesz, to ugotuję ci ogórkową –  mruknęła prosto w jego szyję, a Tom uśmiechnął się do siebie, wtulając nos we włosy Scarlett.

Pachniała miłością.
Tak wiele słów za jedno ‘kocham cię’.
*

Ignorując mijający czas, cierpnące ciało, niewygodę i wszystko inne, co powodowało, że zamiast lepiej czuł się tylko gorzej, nie miało znaczenia. Nieustannie trzymał dłoń Caroline, delikatnie gładząc ją kciukiem. Narastające zmęczenie skłoniło Gustava, by zrezygnował z dotychczasowej pozycji i ulżył trochę zmęczonemu nieustannym siedzeniem kręgosłupowi. Przysunął się nieco bliżej łóżka blondynki i najdelikatniej jak potrafił oparł głowę na jej boku i swojej wyciągniętej w jej stronę ręce. Wpatrywał się w dziewczynę szeroko otwartymi oczyma, po raz milionowy lustrując wzrokiem jej buzię. Choć od tak wielu tygodni nie zmieniła wyrazu, wiąż liczył, że może jakieś dostrzeże. Gustav był już tak bardzo zmęczony tym szpitalnym życiem. Nie odstępowanie od Caroline na krok nie było wielkim wysiłkiem, w końcu wciąż siedział, jednak psychicznie czuł się zmordowany. Pragnął zaszyć się w pokoju i przespać wszystkie dni, aż do tego, w którym się obudzi. Choć tego nie potrafił sobie wyobrazić. Konfrontacja wydawała mu się ponad jego siły. Starał się o tym nie myśleć. Choć całe dnie nie robił niczego innego, próbował te trudne sprawy odsunąć na bok. Mówił do niej, od dnia, w którym wszedł do sali, opowiadał jej o najróżniejszych rzeczach. O ich najszczęśliwszych chwilach, o tym, jak bardzo ją kocha, jak pięknie będzie, kiedy wreszcie wróci do zdrowia. Zapewniał ją o swym oddaniu najlepiej, jak potrafił, a Caroline wciąż spała. Sprawiało mu to więcej bólu, niźli spoglądanie na jej rany, które goiły się niewiarygodnie szybko, więcej niż gorzka prawda, którą poznał w tak brutalny sposób. Zamknął oczy. Pieczenie stało się nie do wytrzymania. Bał się, bardzo bał się wszystkiego, co było i co przed nim. Nie miał zielonego pojęcia, czy Caroline kiedykolwiek się obudzi, czy miał sens palenie wszystkich mostów tylko po to, by słuchać ciszy i wpatrywać się w nicość. Wszystko tak bardzo go przerastało, chciał, by stało się coś, cokolwiek, ale nie działo się nic. Poczuł ruch, miał wrażenie, że krucha dłoń blondynki poruszyła się. Zaraz uznał, że to niemożliwe. Przecież ona nawet nie drgała. Poczuł znów. Jakby jej palec delikatnie musnął wnętrze jego dłoni. Niepewnie otworzył oczy i zamarł. Wzrok Gustava przeciął się z szarym spojrzeniem Caroline. Jej twarz nie zmieniła wyrazu, wąskie usta nadal tworzyły cieniutką, prostą linię, a policzki wciąż były porcelanowo białe. Jedynie oczy – szeroko otwarte wpatrywały się w niego. Trwało to jedną chwilę, a może bardzo długo? Nie miał pojęcia. Naraz zawładnęły nim niesamowita euforia i paniczny lęk. Zupełnie nie wiedział, co powinien zrobić. Tak bardzo czekał na tą chwilę, a gdy nadeszła, pragnął, by nie nastąpiła. Ja oparzony zerwał się z krzesła i wybiegł z sali.

Angst vor dem Leiden ist schlimmer, als das Leiden.
*

Heinrich Fitzner od blisko pięćdziesięciu był prawnikiem. Prawie tyle samo znał Nathana Duranda. Poznali się, kiedy Fitzner dopiero rozkręcał praktykę. Obaj byli młodzi, Nathan miał mnóstwo zapału, zamierzał być kimś, jednak nie za bardzo wiedział, jak miał za to się zabrać. Patrzył, jak mały biznes zrodzony w pokoiku przy kuchni rozrastał się i przynosił Nathanowi coraz większe bogactwo, a on pozostał jego prawnikiem. Musiał przyznać, że dzięki współpracy z Durandem jego kancelaria stała się rozpoznawalna, a kariera kwitła jak bzy w maju. Hannah poznał niedługo później. Już po kilku miesiącach szalonej miłości pobrali się i bardzo szybko dorobili pierwszego dziecka. Nie minęły dwa lata od dnia, w którym się poznali, a Nathan był najbardziej znanym w swej branży. Czas mijał, bogactwa się pomnażały, a szczęście ich opuszczało. Przykro było mu patrzeć, jak pozycja społeczna stała się dla Nathana ważniejsza od dobra rodziny. Przeprowadzki Francja, Niemcy i tak w koło. Nieustannie udowadniał, że jest najlepszy. Tak dzieje się, gdy najpierw nie masz nic, a później już wszystko. Wieść o tym, że wydziedziczył najmłodszą córkę nie spodobała się Firtznerowi, ale, na co zdały się jego słowa, gdy przyjaciel coraz częściej przypominał mu, kim jest i gdzie znajdowało się jego miejsce. Był prawnikiem i został nim do dziś. Do końca najlepiej jak potrafił prowadził interesy Durandów. Nathan nie zdążył sporządzić testamentu, z bólem serca przedstawiał dziś ostatnią wolę Hannah. Była wspaniałą kobietą. Doskonale pamiętał dzień, w którym ujrzał ją po raz pierwszy. Kasztanowe pukle okalały jej rumianą twarz, a sukienka w ładnym odcieniu zieleni komponowała się z jej oczami. Była niezwykle piękna, a Sophie wdała się w nią. Pozostałe trzy córki były niezwykle podobne do ojca. Miały jego stalowe oczy, hebanowe włosy i proste nosy, a Sophie była niewyrodną córką Hannah. Kiedy spoglądał na nią, miał wrażenie, że widzi jej matkę sprzed kilkunastu lat. Był już zmęczony. Zrobi wszystko, co do niego należało, dopilnuje, by majątek Hannah znalazł się we właściwych rękach i odsunie się w cień. Czas na zasłużoną emeryturę. Owszem, pomoże Sophie, ale nie jako prawnik, ale jako wujek, którym przecież zawsze dla niej był. Może właśnie, dlatego tak bardzo zabolało go, gdy zwróciła się do niego ‘panie Fitzner’. Przyłapując się na tym, że bezczynnie wpatrywał się w zebranych, ujął w dłonie karty testamentu, wiodąc spojrzeniem po wszystkich. Skinął Annie, Clarze i Celine zajmującym miejsca w pierwszym rzędzie, zahaczył wzrokiem ich dzieci, równie dumne i zblazowane, jak ich matki. Dalej siedzieli najbliżsi współpracownicy powołani na odczyt i na samym końcu, w rogu pokoju dostrzegł Sophie i Shiea, który stał obok jej krzesełka, opierając się o ścianę. Fitzner uśmiechnął się do nich. Wreszcie matka odzyskała swoje dziecko. Tego postępku Hannah też nie pochwalał. Sophie ścisnęła rękę syna, której nie puszczała ani na chwilę, odkąd pojawili się w pokoju. Brakowało tylko córek Sophie. Heinrich westchnął ciężko. Trudno było mu przyjąć do wiadomości, że Hannah już nie ma.
- Drodzy państwo – odrzekł wreszcie. – Jak wszyscy doskonale wiecie, przybyliśmy tutaj, by odczytać ostatnią wolę Hannah. Nie będę rozprawiał o tym, jakim człowiekiem była, każde z was w sercu to dokładnie wie. Przejdźmy do rzeczy – wyrównał karty spisane równym, lekko pochyłym pismem I poprawiwszy na nosie okulary, odkaszlnął. – Ja, Hannah Marie Durand w pełni świadomości i jasności umysłu stanowię, co następuje. Chociaż nie, najpierw muszę wyjaśnić parę spaw. Nie chciałam pisać kilku listów, do każdej z was. Nie mam zamiaru się usprawiedliwiać. Nie mam zamiaru też próbować zamazać przeszłych zdarzeń. To już nie ma sensu. Jeśli jest mój testament, to znak, że nie ma już mnie. Na przestrzeni czasu wiem, że nie byłam taką matką, na jaką zasłużyłyście. Teraz wiem, że nie bogactwa są miarą szczęśliwego dzieciństwa. Tak, Shieu, myślę również o tobie. Nie cofnę swoich decyzji, ani tych, które z wolą lub przymusem zaaprobowałam. Nie mogę naprawić szkód, które wyrządziłam, więc postaram się zrekompensować wam to wszystko, tym, co po mnie pozostało. Szkoda, że to jedynie pieniądze. Pamiętasz, Soph? Powiedziałam ci wtedy; ‘niech Bóg ma cię w opiece’. Odprawiłam cię z niczym. Powinnam zadbać w tedy o ciebie, byłaś w połogu, a ja nie dość, że odebrałam ci syna, to jeszcze wygnałam cię z domu… powinnaś otrzymać wszystko, a nie dostałaś nic. Skazałam cię na niepewny los. Powinnam dalej szlifować twój talent, a zmusiłam cię, byś o nim zapomniała. Zaś wy, moje córeczki miałyście wówczas wszystko. Spełniałyście się w dziedzinach, w których wam się zamarzyło, bywałyście na prywatkach, poznałyście zamożnych chłopców, którzy dali wam wszystko, byście dziś królowały wśród elit. Wciąż macie wszystko, co materialne. Dlatego wiem, że – choć z goryczą – przyjmiecie moją decyzję. Anno, ty jako szanowany prawnik, doskonały w swej dziedzinie, nie ośmielisz się podważyć mojej woli, gdyż znając przepisy będziesz mieć pewność, że Heinrich dopilnował procedur. Claro, tobie również nie przyjdzie do głowy, by podważyć moją wolę. Jako znakomity psychiatra, ufam, że przyjmiesz jasność mojego umysłu, jako rzecz pewną i nie powołasz się na ten argument. Każdy lekarz, z którym miałam do czynienia, potwierdzi te słowa. Celine, och powtarzam się, ty również nie zechcesz odwoływać mojej woli. Jako aktorka, doskonała w swym fachu, potrafisz wyraźnie rozgraniczyć prawdę i fałsz. Wiesz, że moje słowa są szczere. U kresu życia pragnę powiedzieć wam moje dzieci, że kocham was całym sercem. Ale boli mnie, boli mnie niepomiernie, że te wszystkie lata straciły dla was znaczenie, że wasza matka zniknęła z waszego życia. Zamknęłyście się we własnych światkach, własnych życiach, wśród własnych spraw, pozostawiając mnie samą. Nie zwróciłam się do Sophie, dlatego, że czułam się samotna i bezradna w obliczu choroby. Prosiłam ją o przebaczenie, by przekonać się, że moje wychowanie nie było do końca złe. Bo to właśnie ona – ta, którą pozbawiłam dachu nad głową, tak, której odebrałam wszystko, wyciągnęła do mnie dłoń i była ze mną do końca. Dlatego właśnie, uszanujecie moją wolę. Anno, Claro i Celine w tej chwili powiem wam to, co powiedziałam niegdyś Sophie: niech Bóg ma was w opiece – wraz z tymi słowy, spąsowiałe ze złości siostry, wstały dystyngowanie, nie szczycąc nawet nikogo spojrzeniem, prócz jednej Sophie tym najbardziej pogardliwym. W milczeniu opuściły pokój, a za nimi ich obrażone córki. Fitzner pokręcił głową, wzdychając, po czym kontynuował. – Dalej, chcę, by pracownicy mojego domu, jeśli zajdzie potrzeba zwolnienia ich, otrzymali piętnastotysięczne wynagrodzenie oraz doskonałe referencje. To się tyczy wszystkich pracowników, których umieściłam na liście, znajdującej się w posiadaniu Heinricha. A teraz rzecz ostateczna. Cały mój majątek, firmę o raz przymioty doń należące, przekazuję Sophie O’ Connor, mojej córce. Chcę by jej dzieci Shie, Liv Hannah oraz Scarlett w pełni korzystali z całego tego majątku. Wiem, Soph, że nie lubisz całego tego biznesowego szumu, ale nikt inny prócz ciebie nie mógłby zająć się dorobkiem mojego życia. Shieu, twoja praktyka w stanach jest uregulowana, to samo tyczy się kryminologii – kariera policyjna stoi przed tobą otworem. Pozostawiłam Heinrichowi namiary do świetnego detektywa, u którego mógłbyś praktykować. Liv, wiedząc o twojej smykałce do fotografii, pomyślałam, że staż w Paryżu byłby dla ciebie dobrą formą promocji. Widziałam twoje prace, jesteś wspaniała. Vouge będzie mógł być dumny, mając ciebie w swych szeregach. Scarlett, tyle o ile mogłam ułatwić drogę ku karierze twojemu rodzeństwu, tak twojego marzenia nie jestem w stanie spełnić. Jednak wiem, że prędzej czy później dopniesz swego. Twój głos jest niesamowity. Mogę jednak pomóc ci stworzyć to, o czym zdążyłaś mi powiedzieć. Wasza jedyna wizyta tak bardzo wiele mi dała. Świadomość, jak bardzo wspaniałe mam wnuki napawa mnie spokojem, a jednocześnie budzi żal, że rozdzieliłam was na tak wiele lat. Pozostaje mi wierzyć, że uda wam się zbudzić więź, która płynie w waszych żyłach. Wiem, że wam się uda.

Choć nie mam prawa udzielać wam rad, jako doświadczona życiem kobieta, pozwolę sobie powiedzieć; wierzymy w coś większego od nas samych, jak nadzieja czy miłość. Nigdy nie jest za późno, by zrozumieć, co jest dla nas ważne i walczyć o to. Każdy dzień może być cudem1.

Ja zrozumiałam o tym za późno. Nie popełniajcie mojego błędu.
Hannah Marie Durand
*

1 Zdanie pochodzące z filmu Przeczucie, zmienione na potrzeby opowiadania. 

30 komentarzy:

  1. ~Nadie
    30 stycznia 2010 o 22:35
    Bó.

    OdpowiedzUsuń
  2. ~Schwarz
    30 stycznia 2010 o 23:56
    Na początku nawiąże do poprzedniego komentarza na, który mi odpisałaś za co serdecznie dziękuję ;) ależ ja poważna się zrobiłam ;o no ale ja nie o tym ;) udało Ci się bardzo bo zaczęłam bardziej szanować obecność moich rodziców i to jacy są. Mimo wszystko i mimo tego jacy są cieszę się, że ich mam bo inni nie mają takiego szczęścia. Dziękuję, że mi to uświadomiłaś :) a co do odcinka to oczywiście jest niesamowity! Szkoda, że Sophie nie mogła się dłużej nacieszyć obecnością mamy ale ważne, że w ogóle się spotkały i pogodziły. Huhu Tom nam się zrobił rodzinny i dziecka mu się zachciało a to ciekawe swoją drogą ;D Podoba mi się jak opisujesz życie każdego ze swoich bohaterów. Każdy ma swoje miejsce w odcinku i pięknie to wszystko opisujesz. Mogłabym tak wymieniać godzinami ;) Pozdrawiam i czekam a następny odcinek :)

    OdpowiedzUsuń
  3. ~Aveen
    31 stycznia 2010 o 02:12
    Zakochałam się w tym odcinku. No i w tych słowach Toma….bo on tak pięknie do niej mówił i w ogóle.No i kto wiem, może „marzenie” Candy się „”spełni”" i Bill będzie jej tatusiem. W końcu jak powiedziała on robi wszystko na plus.I nawet polubiłam jakoś Hannę.czekam na next

    OdpowiedzUsuń
  4. ~agatka
    31 stycznia 2010 o 09:48
    Miało być dziukanie, a nie było.

    OdpowiedzUsuń
  5. ~Kamila
    31 stycznia 2010 o 10:35
    Dzisiaj zrobiłaś coś niemożliwego. Przez Ciebie miałam łzy w oczach aż trzy razy i musiałam się powstrzymywać, by się nie popłakać. Najpierw ten sen z Nico i jego słowa, później spotkanie z Shie, a potem ten list Hannah i jego końcówka. Trzy razy! Nie wierzę.Bardzo podobał mi się ten rozdział, ma w sobie coś takiego.. Nie wiem co, ale bardzo dobrze mi się go czytało, żadnych dysonansów, każdy fragment mi się podobał. I jeszcze podkład muzyczny. Cudo. (Właśnie, Ty wiesz, że mam już keyboard?! :DDD. Muszę się nauczyć grać ten drugi utwór, który dałaś, jest przepiękny). Scena z Candy super. Uwielbiam tą małą, jest super inteligentna i urocza. A wyznanie Toma! No no. Mało nie ukląkł i nie poprosił o rękę xD. Boże, ale jak mi żal Rainie. Nie mogę… Jakoś się kiedyś pozbędziesz Hansa, prawda? No i wyobraziłam sobie Billa wyjącego do dezodorantu pod prysznicem… boskie xD. Wiesz, ostatecznie polubiłam Hannah. Po jej śmierci ale zawsze. I bardzo lubię Shie. Oby im się tam wszystkim wszystko poukładało :).P.S. Ile razy ja już zmieniałam nicka, no ile? xD Ech.

    OdpowiedzUsuń
  6. Dark Queen

    3 lutego 2010 o 15:27
    Masz keyboarda?! Łooooo, wreszcie! Graj, żebym mogła, kiedyś tam i jakoś tam posłuchać! :)Wzruszyłaś się? Ojć, chyba wyszło mi lepiej niż planowałam, bo w zamiarze nie miałam z nikogo łez wyciskać. Napraaaaawdę. Zanim Tom się oświadczy, to minie hektar czasu. *zaciera ręce*I teeen, bo Hannah, niczym Robak przeszła przemianę wewnętrzną i przed śmiercią była już dobra, bo zrozumiała, ile krzywd wyrządziła. Ciut nie w czas, ale piej późno niż później, nie?^^

    OdpowiedzUsuń
  7. ~beste.
    31 stycznia 2010 o 14:56
    Daaark, jesteś moją królową, po wsze czasy i zawsze, na zawsze i wciąż. Nie umiem ładnie pisać, tak jak Ty, takich pięknych opisów, ale się staram. Powinnam to już dawno zrobić, wiem, to mnie nie usprawiedliwia, że miałam źle w życiu, płakało mi się ciągle po jakimś karaluchu, a ja sama nie wiedziałam czego do końca chcę. Nie wiem po co tu pisze, ale chyba przelewam cząstkę siebie w ten komentarz. Mogłabym tak powtarzać w kółko, jesteś moją królową i będziesz po wieki. Nie wyobrażam sobie dnia, w którym zagości tutaj EPILOG, a ja pewnie się poryczę nie dla tego, że było smutno (jeśli tak bedzie), a dla tego, że to skończyłaś. Ale ja wiem, że coś ma zawsze początek i koniec i musi to nadejść, czy tego chce czy nie i ja nie mam w tej sprawie nic do gadania. Ale zrozum mnie, że jestem uzależniona!, od tej historii. Głupia ze mnie istota, ale przy końcu się poryczałam, nie wiem jak to zrobiłaś, ale poryczałam się i nadal mi się chce płakać. Ach, to było bjutiful, a gwiazdka należała się, właściwie, szkoda, że nie ma „bloga miesiąca”, pewnie bym głosowała. Fakt, faktem sprawia, że jestem leniwa, czytam tylko, zamiast cokolwiek od siebie napisać, jak mi się podobało, jak ja przeżywam ich wzloty i upadki, ale… du.py mi się nie chce ruszyć, znaczy się palca. xD, i napisać pare słów od siebie, bo po co. ale to tak raz na ruski rok wypada coś powiedzieć, ja przecież wiem, że to w jakiś sposób Cię docenia, że Ci prawie takie farmazony (bo jak inaczej można nazwać ten komentarz, to ja nie wiem) i chyba… podoba Ci się to, że masz taką czytelniczkę. (Pewnie njee, ale nie chcesz mi tego powiedzieć, żeby mnie nie obrazić) Co ja bym tu jeszcze mogła, wiem tylko tyle, że jesteś ode mnie starsza o 2 lata? Chyba tak. Jak mi się dobrze liczy, bo z matmy mam dostateczny. :) I jeżeli w TYM WIEKU tak piszesz, to… no to sorry bardzo, wiem, że to głupie i pewnie połowa Ci mówi, żebyś zajęła się tym jakoś profesjonalnie i książki wydawała, ale ja też wiem, że to nie tak łatwe i czasu można nie mieć i chęci pisania, ale… powinnaś, no^^ Ach, jak ja Ci słodzę, ale w tym wypadku tak trzeba, bo inaczej nie idzie. Wierz mi , za dużo w życiu się naczytałam i chyba wiem co dobre, a co nie. Głupooota, zamiast przejść do konkretnych rzeczy to tu pier.dole.Hannah zrozumiała, fakt faktem za późno, ale lepiej niż później niż później niż wcale! Sophie się należy to wszystko po tym wszystkim co przeszła. I jej dzieci to samo, ja wierzę, że Scarlett się uda zrobić karierę, bo głos to ona ma świetny. A taki zdarza się raz na milion. ;] I Tołmasss, och no, koleś rozmiękczył mnie tym, że on chce mieć dziecko z nią. Ale, że aż 5?!?!!?!?! Jedno, max. 2 im wystarczą. ;D Chłopiec i dziewczynka, o. A nie 5!!!!! Współczucia dla S., że będzie musieć to rodzić, faaajnie jest mieć rozkoszną gromadkę, ale… niech ci faceci to rodzą, a nie tylko płodzą. xDKurczę, wyszło meeega długo pewnie, ale jak już się rozpiszę, to… zejdzie mi troszkę zawsze, dojdzie do tego prawienie pier.dół o życiu, gów.nie na 5 stron, które nie ma sensu i w ogóle. :] Ale cóż.No jednym słowem mi się choooooooolernie podobało i czekam z wytęsknieniem na kolejny, mam nadzieje, że się pojawi szybko. :DA i Bill, on nadaje sie na ojca, nawet przyszywanego. :D Pasuje mu, darcie pod prysznicem też. ^^ Ahahah, on jest prze. :D A Rainie, mam nadzieje, że odejdzie od Hansa, albo niech go zastrzelą!!! XDDDDD Taki akt terrorystyczny, jakieś araby niech się zaczną tam kręcić w terminalu na lotnisku w Berlinie… najpierw to on by tam musiał być, ale to nieważne, niech no… coś wymyśl, żeby go albo zamknęli, albo zabili. W ogóle niech może go nagrają z ukrytej kamerki i do RTL-u. ;)Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dark Queen

      4 lutego 2010 o 15:34
      Mój Tom jest bardzo rodzinny^^ Na ten temat nie będę się na razie bardziej rozwodzić, bo to wszystko musi powoli wyjść w praniu. Tak powiem.Jeśli chodzi o Rainie, a konkretniej jej dalsze ‚pożycie z Hansem’, to nie mogę zbyt wiele powiedzieć, bo zdradziłabym fabułę^^ W każdym razie nie zawsze będzie źle. Hym… ja lubię czytać wasze wywody. Miło mi jest wiedzieć, co sądzisz Ty i każdy inny czytelnik na temat tego, co tutaj piszę. Po raz enty powtórzę, że KAŻDA opinia jest dla mnie ważna i KAŻDA oznaka życia również. Nawet jeśli napiszesz jedynie ‚jestem’, dla mnie to będzie istotne, bo świadomość, że nie pisze się dla siebie jest bardzo potrzebna, chyba każdemu autorowi :)

      Usuń
    2. ~beste.

      5 lutego 2010 o 22:34
      To nie zabiją Hansa? Łeeee.

      Usuń
  8. ~Katalin
    1 lutego 2010 o 13:27
    Jest i Twoj Kasiek najukochańszy xD Od razu musze Ci powiedziec,ze doszukalam sie dzisiaj kilku pieknych, takich jakby zlotych mysli, wartych zapamietania. Juz sam tytul postu jest sliczny. Sama to wymyslasz, co nie?:) Tym razem duzo było Sophie i Hannah, ale to zrozumiale, bo musialas zamknac ten watek. Ładnie to zakonczylas, odczytanie testamentu, w miedzy czasie wpleciona historia Hannah, Sophie i jej siostr. Pomyslowo:) I fajnie,ze nie zapomnialas o tym,ze Liv i Scarlett wcale nie mialy dobrego kontaktu z babcia, ze dla nich nie byla to jakas wielka tragedia, bo jej nie znaly, wiesz o co mi chodzi. Cholera, ja mam slabosc do rozmow Scarlett i Toma. o czymkolwiek by nie rozmawiali. Dlaczego on jest taki cudowny, co? Przeciez takich facetow NIE MA! Zrob cos, zebym przestala sie slinic jak o nim czytam xD Bardzo,ale to bardzo jestem ciekawa jak potoczy sie teraz watek Caroline i Gustava. Wiem jak sie skonczy,ale ciekawa jestem jak to zrobisz:) :* <3

    OdpowiedzUsuń
  9. Tiniebla
    1 lutego 2010 o 21:19
    Daark, jesteś niemożliwa! Kiedy przeczytałam o śnie Sophie, myślałam (dość naiwnie, trzeba przyznać), że wyczerpałam już limit wzruszeń na ten odcinek. A potem dotarłam do sceny z Candy… i bardzo efektownie wyprowadziłaś mnie z błędu! ;

    OdpowiedzUsuń
  10. ~upadły anioł
    5 lutego 2010 o 02:44
    Witam :)Muszę powiedzieć że to opowiadanie jest okropne. Wiesz dlaczego? Bo już 2 noc spędzam na czytaniu. Zamiast uczyć się do matury, siedzę i czytam… Bo to jest takie… Takie urocze :) Nie przesadnie ambitne, jak przystało na historię o miłości, a jednocześnie nie aż tak banalne jak większość takich blogowych historii. Prawdę mówiąc nie jestem specjalną fanką Tokio Hotel- kiedyś ich słuchałam, ale to było i minęło. Po prostu lubię od czasu do czasu ponabijać się ze słodkich fanek i ich wypocin… A Toma jakoś zawsze lubiłam- sama napisałam o nim kilka krótkich historyjek. I tak ostatnio miałam doła, więc pomyślałam że poprawię sobie humor czytaniem jakichś bzdur… I jakoś zupełnie przypadkiem trafiłam tutaj.Praktycznie od razu zauważyłam, że nie zaliczasz się do tych „słodkich fanek i ich wypocin”. I zakochałam się w stworzonych przez Ciebie postaciach. Ten Tom… To ideał. Po prostu ideał faceta. A najlepsze jest to, że poprowadziłaś fabułę tak, że ta jego „idealność” wydaje się być zupełnie prawdopobna, co zdarza się rzadko w tego typu opowiadaniach… I ta dziecinna, naiwna Scarlett… Cudo:)Podoba mi się Twój styl, chociaż czasami pojawiają się błędy (może nawet nie błędy a zgrzyty) stylistyczne, chociaż jest sporo literówek i momentami pojawiają się trochę irytujące zwroty i przeskoki- już uwielbiam to opowiadanie. Nie wiem jak Ci się to udało, ale Tom jest jednocześnie taki naturalny, „tomowaty” i idealny, czuły i opiekuńczy. No ideał! (tak, wiem że się powtarzam;) )Całe szczęście przeczytałam już wszystko i mam szczerą nadzieję, że przez pewien czas nic nowego się tu nie pojawi- ja naprawdę muszę się uczyć… No cóż, trochę Ci tu nasłodziłam, ale wydaje mi się, że Ci się należy, bo piszesz naprawdę dobrze… ;) Mogłabyś tylko znaleźć kogoś kto by sprawdzał kolejne odcinki, bo jednak widziałam trochę błędów. Wiem, że łatwiej zobaczyć błędy innych niż swoje i dlatego właśnie polecam żebyś znalazła sobie jakąś betę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Dark Queen

      5 lutego 2010 o 23:14
      Ojej. Kurczę! Fajne uczucie! Cieszę się, że Prinz przypadł Ci do gustu. Wiem, że to powtarzam za każdym razem, kiedy kogoś witam, jednak to święta prawda. Ciężko mi ubrać w słowa tą świadomość, że jest coraz więcej osób, którym podoba się w moim świecie. Dlatego też; witam Cię serdecznie :)Masz świętą rację. Tu jest masa błędów, ale ja jestem na nie zwyczajnie ślepa. Kiedy czytam, któryś raz to samo, robię to raczej pamięciowo i uciekają mi sprzed oczu. A co do matury, to powiem Ci w sekrecie, że z pełną świadomością zawalam ją dal tych 28 i kolejnych części^^Także nie jesteś sama. ^^

      Usuń
  11. ~alison-glam-pop.blog.onet.pl
    5 lutego 2010 o 21:27
    Tragedia ! Kiedyś kochałam czytać opowiadania związane z TYMI bohaterami. I nagle zaczęłam szukać tego jedynego, który pokazał by mi, że powstają jeszcze takie z sensem. I udało się…Siedzę już którąś godzinę z rzędu przed komputerem i czytam Twojego bloga. Zaczynam się obawiać, że wpędzam się w nałóg i uwielbienie

    OdpowiedzUsuń

  12. Dark Queen

    5 lutego 2010 o 23:19
    Kolejna tragedia. Mam się czuć paskudna? ^^Jako by nie było, witam Cię serdecznie. No i dziękuję za opinię i cóż więcej mogę rzecz, żeby się nie powtórzyć…Chyba nie da rady xDNiezwykle mi miło, że Prinz przypadł Ci do gustu. :)

    OdpowiedzUsuń
  13. ~Panna Aleksandra
    5 lutego 2010 o 22:34
    Droga Dark Queen nie obraź się, ale zaczynam twierdzić, że jesteś jakąś wiedźmą, tudzież cudotwórczynią, bo to co wyprawiasz z moimi emocjami to chyba jakieś czary! Co Ty robisz na onetowskim blogu? Powinnaś czym prędzej skończyć to opowiadnie i wydać je jako książkę, bo jest… a w ogóle istnieją jakieś słowa, którymi można byłoby opisać Prinza????????? Scarlett i Tom są przykładem takiej idealnej pary, której może i nie znajdziemy w prawdziwym życiu, jednak mimo to dzięki nim poznajemy nieznane, piękne uczucia. Szkoda mi jedynie Gustava i nie mogę zrozumieć, dlaczego uciekł, kiedy Caroline się obudziła. Nie wiedział co ma robić, ok, rozumiem go, ale czy nie powinien być dla swojej dziewczyny oparciem? Trzymać ją za rękę, kiedy wraca do rzeczywistości? No i bez obrazy, trochę nie podoba mi się to, że trójka pozostałych ,,Tokiohotelowców” zajmuje się jedynie trzema pięknymi paniami (no, licząc z Candy czterema, o ile można ją nazwać panią^^), zamiast wspierać przyjaciela. Co do Hannah mam mieszane uczucia, dziwię się, że Soph wybaczyła jej tak szybko. Dobrze jednak, że H. odchodziła, wiedząc, że nie jest sama. Nie mogę się już doczekać kiedy Scarlett i Liv poznają swojego brata, no i kiedy ta pierwsza w końcu pojedna się z mamą. Bo przecież każda dziewczyna matkie potrzebuje, jak sama to ujęłaś. :) Prinz nie jest idealny, może i mógłby być lepszy, bardziej dopracowany, ale jedno wiem na pewno: jest świetny, a Ty jesteś niezwykle utalentowaną pisarką! Skąd w ogóle pomysł na taką fabułę, co?;) Achh no i kiedy się wreszcie jakiegoś newsa doczekamy?! Buziaki. :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dark Queen

      5 lutego 2010 o 23:31
      Wiesz, co? Problem w tym, że mam zaplanowaną fabułę na spooory hektar czasu^^ Sądzę, że do emerytury się nie wyrobię.Aczkolwiek, jakiś plan mam. Pisanie jest niewątpliwie moją pasją i chciałabym coś w związku z tym uczynić. Czas pokaże kiedy i w jaki sposób :)Nie mogę się nie cieszyć, że Ci się podoba. I ja wcale się nie robię monotonna xDPytałaś, skąd taka fabuła. Na początku pojawił się prolog. Cała scena, która jeszcze do końca nie została przedstawiona. A potem zobaczyłam scenę, kiedy Scarlett pierwszy raz zabiera Toma z klubu, później była śmierć Nico i już wiedziałam, że to jest właśnie to. Elementy, jakoś tak same zaczęły dopasowywać się w mojej głowie. Wiedziałam, jak podzielę historię, jakie będą kolejne etapy i co więcej jaki będzie finisz, choć początkowo nie miałam wyklarowanych jasno wszystkich scen. To rodziło się z czasem. Nawet teraz, choć widzę dokładnie główny zarys, nie mam jeszcze do końca wyklarowanych scen, które pojawią się przy końcu opowiadania. Rozumiesz mnie? Natomiast jeśli chodzi o śpiewającą Scarlett, pijącego Toma, uciekającą Liv, czy ćpającą Caro… hym… myślę, że nie chcę by tak historia była tak stuprocentowo banalna. Dlatego urozmaicam im życie. Nigdy nie jest do końca kolorowo. Nie wiem, czy odpowiedziałam Ci wystarczająco? Jak zacznę mówić o Prinzu to często zbaczam z tematu^^A kiedy coś nowego? Tego nie wiem nigdy. Pisałabym dziś cały wieczór, gdyby nie moja osobista słit sister, która zajęła mnie odrobinę inną stroną Prinzowego życia^^ na otwarcie worda nigdy nie jest za późno^^

      Usuń
  14. ~Róża
    7 lutego 2010 o 18:33
    Witaj, Dark.Czytałam Prinza półtorej tygodnia. Wiesz… nawet sprawił, że poważnie się zastanawiałam, czy wolę czytać, czy też pisać. Jakoś udało mi się pogodzić obie te rzeczy. Bardzo mi się podobało. Cieszę się, że te godziny nie poszły na marne. Możesz się też czuć dumna, jako autorka bloga z najdłuższymi notkami, jakie widziałam. Przebijasz w tej kwestii nawet Beichte ;).Stworzyłaś tutaj niesamowity, nieprawdopodobny świat. Coś, czego ja nigdy nie potrafiłam, zamykając się w próbie pisania czegoś jak najbardziej realistycznego. Tom, idealny na swój sposób (chociaż to nie jest mój ideał), świat ludzi bogatych, prawdziwych miłości i głupich rozwiązań, które tak naprawdę były schodami prowadzącymi na sam szczyt.Nie powiem, bo jest parę rzeczy, które doprowadzają mnie do szału. Może te imiona… wszystkie są takie amerykańskie (może pomijając Hansa ;)), a to przecież Niemcy. Chociaż najbardziej skrzywdziłaś Candy. To dobre imię dla małej dziewczynki, ale wyobraziłaś sobie kiedyś staruszkę o równie słodkim i uroczym imieniu? Tak jakoś mnie to drażni. Chyba najbardziej. I „buzie”, „noski” i inne zdrobnienia. Ale to też jest cudowne. Jak bajka, baśń…Po prostu przeczytałam to opowiadanie i chciałabym bardzo Ci podziękować za uświadomienie mi pewnych rzeczy, które możliwe, że pomogą mi przy pisaniu mojego najnowszego opowiadania, w którym pierwszy odcinek zadedykowałam właśnie Tobie. I jeśli zechcesz wejść oraz przeczytać dedykację wiedz, że jeśli cokolwiek rozumiesz tam, jako zarzut pod Twoim adresem, to jest to mimo wszystko w stu procentach pozytywne. Nie potrafiłam inaczej wyrazić tego, co mi leżało na sercu. Adres mojego opowiadania to http://andere-seite-des-spiegels.blog.onet.pl/ Czekam z niecierpliwością na kolejną część, która wynagrodzi mi te łzy, które się cisnęły podczas czytania testamentu Hannah. Mam nadzieję, że będzie tam dużo Billa oraz Sophie, którą kochałam za miłość jej i Nico.Do zobaczenia pod następnym odcinkiem :*.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ~Dark Queen

      7 lutego 2010 o 21:31
      Półtorej? Ojeeeej, kurczę, ostatnio zbyt często mowę mi odbiera!Po kolei, na początek, witam Cię serdecznie. W pełni zdaję sobie sprawę z tego, że tu roi się od błędów wszelakiej maści, literówek i innych. Od początku bez bicia przyznaję, że interpunkcja jest moją piętą achillesową i Prinz pod tym względem raczej nigdy nie będzie idealny. Aczkolwiek postanowiłam coś z tym zrobić. Moja kochana Burleska *całuje w oba pulaski* zgodziła się przejąć kontrolę nad przecinkami i może wreszcie zostaną ujarzmione. Natomiast, jeśli chodzi o imiona. Tu nic nie jest przypadkowe. Każdy bohater, to w sumie dziwne, narodził się w mojej głowie z gotowym imieniem. Od początku wiedziałam, że główna bohaterka może mieć na imię tylko i wyłącznie Scarlett *serduszka*, dziewczyna Billa nie inaczej jak Rainie, a tatą mógł być tylko Nico. Wszystkie pojawiły się same. Większość imion jest niemieckich, tak mi się bynajmniej wydaje. Zaś jeśli chodzi o Candy, to jej pełne imię brzmi Candence, więc w przyszłości mogłaby używać tej formy :)Chyba nie pominęłam niczego, co chciałam powiedzieć…Kończę ‚inny świat’ i tak jakoś się rozdwajam^^

      Usuń
    2. ~Róża

      7 lutego 2010 o 22:05
      Ojej, nie musi Ci odbierać głosu, w końcu to opowiadanie jest długie ^^. Te imiona nie są szczególnie niemieckie. Nazwijmy je po prostu międzynarodowymi.Nawet nie zwracałam uwagi na literówki i inne tego typu, co mnie często doprowadza do szału. Szczerze mówiąc zagłębiałam się raczej w błędy w języku niemieckim i udało mi się znaleźć tylko jeden. W odcinku „Das ist nicht so leicht… lieben mich”. Powinno być „mich zu lieben”. Ale miałam Ci o tym nie mówić! I po ptakach xD.Candence brzmi o wiele lepiej. Już nie mam jej nic do zarzucenia ^^.Dobranoc ;).

      Usuń
  15. ~Lestat
    10 lutego 2010 o 21:16
    Klikam sobie ten magiczny napis ‚Skomentuj’ i tak naprawdę nie wiem co napisać. Nie pierwszy raz mam w głowie tego typu pustkę, ale tak naprawdę chyba pierwszy raz ma ona tak duży wymiar. Chciałabym Ci tyle powiedzieć! Może zacznę od samego początku, tak będzie najlepiej. Opowiem Ci więc całą burzliwą historię o tym jak to tutaj do Ciebie trafiłam, ok? Trochę poprzynudzam, na początek. No więc jakoś nigdy specjalnie nie zaglądam na onecie na to co jest polecane, ale tak to się jakoś dziwnym zrządzeniem losu stało, ze zajrzałam akurat jak był polecany Twój blog. No i zaciekawiło mnie, więc weszłam do Ciebie. Weszłam i zobaczyłam Kaulitza w nagłówku. Mogło mnie to zrazić, ale nie zraziło. (Dlaczego mogło mnie zrazić? O tym troszkę później też Ci opowiem ;d) Rzuciłam okiem na rozdział, który widniał na głównej stronie, nie czytałam, bo jakoś nie przepadam za czytaniem od końca i psuciem sobie całej przyjemności z czytania na wypadek gdybym jednak zdecydowała się poznać tę historię. Przeczytałam wtedy prolog i pierwszy rozdział. I kawałek drugiego. Pamiętam, że to była sobota, a potem miałam jechać na osiemnastkę do mojej kuzynki. No i przeczytałam te dwa i pół rozdziału i tylko gdzieś sobie zanotowałam urywek adresu, właściwie tylko jego pierwszą część, gdyby kiedyś mnie naszła ochota na to, żeby tu wrócić. No i naszła tylko, ze dość długi czas później. No i tak się stało, ze wtedy już mi wiele ta pierwsza część adresu nic nie dawała, bo za chol.erę nie mogłam sobie przypomnieć drugiej (co teraz wydaje mi się niewyobrażalne, bo ten adres na stałe już wrył się w moją pamięć). No i zaczęłam szukać Twojego bloga na onecie, nie wiem dlaczego, naprawdę nie wiem, bo przyznam, ze jakoś specjalnie mnie do niego nie ciągnęło, może to jakaś podświadomość, albo coś? Nie wiem, w każdym razie cieszę się, ze wtedy po przejrzeniu kilku blogów z ‚verloren’ w nazwie, adresie, czy gdzie tam jeszcze w końcu znalazłam to czego szukałam. Znalazłam, wróciłam do tego drugiego rozdziału, na którym wtedy skończyłam i zaczęłam czytać. I co z tego wynikło?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kilka dni wyjętych niemal z życiorysu! No może przesadzam, na początku czytałam góra dwa, trzy rozdziały dziennie, ale potem już nie mogłam się oderwać i wychodziło po pięć czy sześć rozdziałów w ciągu kilku godzin. I tak czytałam, czytałam i czytałam, aż w końcu dobiłam do samego końca, a teraz tak naprawdę nie wiem co mogłabym Ci napisać.To może powiem Ci, czemu Kaulitz mógł mnie zrazić. A no mianowicie, za Tokio Hotel jakoś specjalnie nie przepadam. Nie mam nic do muzyki, którą grają; czasem, znaczy się to miało miejsce chyba tylko dwa razy, nawet coś mnie tak natchnie i sobie nawet ich posłucham gdzieś na internecie. Po prostu słucham czego innego, nie jestem ich fanką, ale też nie mam zbytnich zastrzeżeń. Jak dla mnie, niech sobie grają. Po prostu. Ty sprawiłaś natomiast coś niemożliwego. Sprawiłaś, że po przeczytaniu jakiś dziesięciu rozdziałów, przekopałam całą moją szafkę z płytami, których jest naprawdę dużo i w końcu odnalazłam to czego szukałam. A mianowicie płytę Tokio Hotel. Nie pytaj mnie jaki ma tytuł, czy która to płyta, bo ja nawet nie mam pojęcia ile oni ich nagrali. W każdym razie ja mam tylko jedną, tą pierwszą, tą z ‚Durch den monsun’ (jeśli źle napisałam to przepraszam, nie przepadam za językiem niemieckim). No i znalazłam, znalazłam, poszłam do komputera, włączyłam i odpłynęłam. Dosłownie. Przesłuchałam ja wtedy dwa razy. Dwa razy! Ja! Ja rozumiem, ze mogę tak słuchać moich ukochanych zespołów, ale Tokio Hotel? Oni na pewno nie znajdują się na liście moich ulubionych zespołów. A jednak, a jednak słuchałam i słuchałam, całkowicie urzeczona. I nawet ten język, do którego mam pewien uraz, nawet to mi nie przeszkadzało, choć nie lubię za bardzo muzyki po niemiecku. A ta płyta, te piosenki mnie po prostu zaczarowały. I przyznam Ci się, ze jeśli już to dużo bardziej lubię ich piosenki po niemiecku właśnie, niźli po angielsku. Jakoś tak tracą cały swój urok dla mnie, całą swoją oryginalność w momencie kiedy słyszę je po angielsku. Nie żebym zaraz była jakąś wielką fanką Tokio Hotel, bo co to to nie, teraz może po prostu sięgam po ich piosenki nieco częściej, najczęściej po czytaniu Twoich rozdziałów. Tamta płyta mnie w pewien sposób zaczarowałam, w tym wszystkim, w każdej z tych piosenek słyszałam to co w muzyce jest najpiękniejsze, tą ogromną radość z tego co robią. Po prostu to czułam, ich radość z tego, że grają. Sama siebie nie poznaję, co Ty zemną zrobiłaś…? ;d No, ale czasami warto się przełamać. A ten moment, w którym słuchałam tej ich płyty z pewnością był swego rodzaju przełamaniem, a dla mnie był po prostu magiczny i za to Ci dziękuję.

      Usuń
    2. Wypadałoby chyba powiedzieć coś na temat samej historii. Wiesz, nawet nie wiem co mnie skłoniło do tego żeby ją przeczytać. Jak już wcześniej mówiłam, na pewno nie było to Tokio Hotel. Nigdy w życiu nie czytałam żadnego opowiadania o nich, Twoje było pierwsze. Mimo, ze opowiadań na onecie czytałam naprawdę mnóstwo, tyle że w nieco innej tematyce, nawet bardzo innej. Myślę, że to dzięki historii właśnie, fabule, byłam tutaj tak długo i tak zażarcie czytałam kolejne rozdziały. Przyznam, ze początkiem absolutnie zwaliłaś mnie z nóg. Tom Kaulitz, upadłe bożyszcze, człowiek, który absolutnie się stoczył, chyba nawet nie do końca zdając sobie sprawę z tego, co się z nim dzieje. A może i zdawał sobie sprawę, ale nic z tym nie zamierzał robić? Nie będę się wdawać w szczegóły, gdybym miała to robić musiałabym komentować każdy rozdział z osobna, a to zajęłoby mi mnóstwo czasu, więc wypowiem się tylko ogólnie. Choć wiem, że to nie w porządku wobec tej historii, która w szczegóły wręcz obfituje, no ale następne rozdziały już na pewno potraktuje inaczej, jeśli będę czytać je na bieżąco. W każdym razie, zmierzałam do tego, ze opowieścią o jego upadku zachwyciłaś mnie jak mało kto. On upada, coraz bardziej się pogrąża i nagle pojawia się ona, malutka dziewczyna z wielkim marzeniami i ideałami, Scarlett, po prostu. I decyduje się go podtrzymać tak by nie upadł. Właśnie ona nie kto inny. Cała opowieść o przemianie Toma, o podnoszeniu go z dna przez tą dziewczynę, te wszystkie sytuacje, które się z tym wiązały, po prostu majstersztyk w Twoim wykonaniu. I to nie jest tak, ze ja Ci słodzę, bo wierz mi, ze rzadko kiedy wypisuje w komentarzach tyle ciepłych słów, częściej raczej się czepiam niż chwalę. No ale takie to już moje – wątpliwe – uroki. Po prostu jeśli coś mi się nie podoba to mówię o tym wprost. Ale u Ciebie absolutnie mi się podoba więc nie mam na co narzekać. Znowu odbiegam od tematu, tak to juz mam. Może lepiej juz go skończę, bo tylko ciągle będę się kręcić dookoła a nie powiem nic konkretnego. A konkretem może być to, ze historia Toma i Scarlett mnie po prostu urzekła i sprawiła, ze zostałam tu na bardzo długo, chcąc się przekonać co też będzie dalej. I tak śledziłam tę opowieść, rozwijającą się miłość między tą dwójką, choć oni tak naprawdę dopiero w ostatnich rozdziałach zdali sobie sprawę, ze to jest właśnie miłość. A ja w ciągu kilku dni prześledziłam cały jej przebieg, od początku w klubie, bo juz wtedy wszystko się zaczęło, ‚tego listopada’, poprzez te wszystkie wydarzenia, śmierć Nico, pobyt w rodzinnym domu bliźniaków, pierwszą kłótnię, incydent z gazetą, aż po ostatnie wydarzenia. Prześledziłam to wszystko i jestem po prostu zachwycona. Kurczę, chciałabym tak wiele powiedzieć, ze aż się gubię, myśli wyprzedzają słowa pisane na klawiaturze i wychodzi z tego jeden wielki chaos, przepraszam. Inaczej nie umiem. Po prostu czuję się pusta, a zarazem tak bardzo pełna, pełna mnóstwa różnych uczuć odnośnie tego opowiadania i wszystko chciałabym tu napisać, a tak się nie da, bo ulotne myśli odchodzą zanim jeszcze zdążę je zapisać. No, ale chcę przekazać to co najważniejsze.

      Usuń
    3. Historią Scarlett i Toma jestem absolutnie zachwycona i tak strasznie mi się ona podoba! I te wszystkie ich słowa, zapewnienia, obietnice, marzenia to wszystko jest po prostu wspaniałe. I ten ostatni rozdział, te słowa Toma, ze chce mieć z nią dzieci i w ogóle i ze ona też chce, ach, rozpłynęłam się po prostu. Nie wiem co by tu o nich więcej powiedzieć, bo nie potrafię sensownie wyrazić tego, co czuję. A czuję bardzo wiele. Po prostu to jest tak piękna miłość, ze ja bym chciała żeby to trwało wiecznie, to ich szczęście i życzę im jak najlepiej. I w ogóle, ten Tom jest u Ciebie taki fajny, taki… ‚Tomowy’! Choć zauważyłam , że w ostatnich rozdziałach już nie używasz tego określenia. A Scarlett, Scarlett to po prostu Scarlett, nie da się jej opisać w dwóch słowach, to po prostu multum sprzeczności, niezwykle skomplikowana, choć wydawałoby się, ze tak prosta. Mimo wszystko, cieszę się niezmiernie, ze Tom potrafił dostrzec jej złożoność i sobie z nią radzi, radzi sobie wyśmienicie, choć momentami oczywiście nic nie rozumie. Ale to wspaniałe. Wszystko jest wspaniałe. Może poza małym szkopułem w tej pięknej sielance, czyli Mike’m. Choć przyznam, że to też mnie zachwyciło, ta opowieść wpleciona w ich życie. Mike, ten nic nie znaczący kre.tyn, ślad z przeszłości Scarlett, który tak usilnie zachwiał nie raz idealną wizję ich szczęścia. Mam nadzieję, ze po odebraniu matury i odejściu juz z tej szkoły równie szybko z jej życia zniknie Mike, choć mam uporczywe wrażenie, ze jednak jeszcze się tam pojawi. No, a jak przy historii Scarlett i Toma mogłabym nie wspomnieć o tych wszystkich, które się z nią przeplatają. Hmm, od kogo by tu zacząć? Może od Liv, bo naprawdę ją polubiłam. Biedna dziewczyna, Paul zabił w niej marzenia, zabił w niej jej prawdziwe ‚ja’, a chyba nic gorszego człowieka spotkać nie może, jak życie pod maską, zapomnienie o tym kim się naprawdę jest. A Liv przez to przeszła i co najważniejsze, przeszła przez to zwycięsko! I wiesz co? Mi się strasznie podobało to, ze ona zerwała z nim dopiero wtedy kiedy naprawdę upłynął ten termin, który sobie obrała za cel. Konsekwencja, to bardzo ważne. I Cieszę się, ze była taka konsekwentna, ze pokazała, ze jest silna. No a teraz w jej życiu pojawił się też ktoś, kto może pomoże jej się odnaleźć, odnaleźć tą dawną Liv.

      Usuń
    4. Zresztą, myślę, że juz jej w tym pomógł. Georg oczywiście. Przyznam, że jakoś za tym chłopakiem nie przepadam, znaczy się jeśli mowa o realnym człowieku, tym rzeczywistym Georgu, który gdzieś tam sobie żyje w Berlinie, czy gdzie tam, jakoś tak nie wiem… nie sprawia na mnie zbyt dobrego warzenia. Przynamniej ze zdjęć. Ale jak wiadomo pozory mylą. Ale za to w opowiadaniu kompletnie mnie oczarował, jest taki, taki, taki fajny. Po prostu. I on ją tak kocha. I w ogóle, mam w głowie scenę, w której Liv miała na telefonie trzydzieści nieodebranych połączeń z czego trzy od Paula, a dwadzieścia siedem od Georga i wtedy to juz w ogóle go strasznie polubiłam. I mimowolnie się uśmiechnęłam jak to przeczytałam wtedy. No po prostu wspaniały chłopak. Mam nadzieję, ze Liv w końcu pozwoli mu się kochać, i być kochaną i żeby on też był kochany. I w ogóle, będą żyli długo i szczęśliwie, choć pewnie na ich drodze wyrośnie jeszcze niejedna góra. To skoro była siostra Scarlett, to teraz wezmę brata Toma ;d A więc Bill. Przyznam, ze za nim też zbytnio nie przepadam. Właściwie to z całego Tokio Hotel jakoś zawsze lubiłam tylko Toma. Znaczy określanie mianem ‘lubiłam’, ‘nie lubiłam’ wydaje mi się nieco dziwne, bo przecież nic o nich nie wiem, no ale jakoś tylko Tom wzbudzał we mnie jakąś przyjazną reakcję. To chyba te jego dredy… uwielbiam chłopaków z dredami. Tak, myślę, ze to mogło mieć duży wpływ ;d No, ale miałam mówić o Billu. tak więc w opowiadaniu znowu sprawiłaś, po raz kolejny już, że się przełamałam, i polubiłam tego wariata. Tak! A teraz jestem nim wręcz zachwycona, kiedy w całą historię wplotłaś jeszcze Rainie i Candy. Nie sądziłam, ze on może być taki. Taki odpowiedzialny. Jakoś zawsze postrzegałam go nieco, no dobra trochę więcej niż nieco, inaczej. Ale jestem absolutnie zachwycona jego obrazem w opowiadaniu. W ogóle historia z Rainie i Candy…mam nadzieję, ze tak jak powiedziała mała, Bill kiedyś zostanie jej tatusiem. Chyba oni wszyscy tego potrzebują. Candy z pewnością, Rainie też, bo przy Billu wreszcie będzie mogła poczuć co to znaczy być kochaną i co to znaczy kochać, bo mam wrażenie, ze ona tez już wpadła po uszy, no, a Bill, cóż, to chyba oczywiste, on je po prostu pokochał. I chyba doskonale zdaje sobie sprawę z tego na co chce się powziąć, a jednak chce! Chce zapewnić im prawdziwy dom, chce być przy nich, chce je kochać i to jest właśnie takie piękne, i to mnie tak strasznie oczarowało.

      Usuń
    5. Po prostu cudo. Mam tylko nadzieję, ze to się jakoś ułoży, cała ta sprawa z umową między Rainie i Hansem nie wygląda zbyt dobrze… kurde, mam nadzieję, ze jakoś sobie z tym poradzą. Jestem pewna, że Bill jakoś sobie z tym poradzi, bo poradzi, prawda? Candy i Rainie muszą w końcu mieć prawdziwy dom, pełen miłości, a ja jestem pewna, ze on im to może zapewnić. No i jeszcze Gustav. Gustav i Caroline. Ta historia dla mnie jest chyba tą najpiękniejszą, choć tak naprawdę wszystkie są dla mnie piękne, i nie umiem wybrać tej jednej, każda coś w sobie ma, ale ta mnie absolutnie zachwyciła. (Tak, wiem, powtarzam to przy każdej parze, ale nic na to nie poradzę, że po prostu mnie zachwyciłaś!) Gustav i Caroline. Gustav i ćpunka. Tak bardzo nienawidzę tego słowa. Tak bardzo im współczuję. Obojgu. O tej historii wypowiedzieć mi się najtrudniej, nie wiem dlaczego, może dlatego zostawiłam ją właśnie na sam koniec. Ale, ja po prostu nie wiem co bym mogła powiedzieć. Z jednej strony rozumiem dlaczego ona nigdy nie powiedziała mu prawdy, a z drugiej za każdym razem, kiedy jeszcze miała szansę mu powiedzieć a tego nie robiła to wręcz na nią krzyczałam, czytając. A on? Dlaczego nic nie zauważył? Dlaczego? Chol.era! Dlaczego? Teraz juz zauważył, brutalnie to do niego dotarło. I nie mam pojęcia jak to się skończy, wiem, ze on ja bardzo kocha i że nie jest mu łatwo kochać i nienawidzić jednocześnie. Chciałabym żeby to się dobrze skończyło, ale wiem, ze teraz kiedy ona już się wybudziła nie będzie łatwo. Ani jej ani jemu. Chciałabym żeby najpierw było źle, ale żeby potem jednak wrócił. Przecież on ją kocha. Nie wierzę w to, ze ją zostawi, nie teraz. Wierzę za to, ze będzie o nią walczył, nawet jeśli przyjdzie mu walczyć z nią. Wierzę, ze będzie walczył, by nie wróciła do nałogu. A ona? Dla niej życie będzie wystarczającą karą. Życie ze świadomością grzechów, które popełniła. Wydaje mi się, że to dużo lepsze rozwiązanie niż gdyby umarła. Będzie musiała żyć ze świadomością wszystkich swoich błędów, a przede wszystkim ze świadomością tego jak bardzo zraniła człowieka, którego kocha i który kocha ją. Ta świadomość będzie zupełnie inna niż ta, którą miała kiedy cały czas go oszukiwała i ćpała. Bo teraz on już wie. I ona nie ma przed nim żadnych tajemnic. Mimo wszystko chciałabym żeby byli w tym razem, żeby Gustav nie odciął się od niej, żeby wrócił i żeby był przy niej. Bo przecież oni się nawzajem potrzebują, choć zdaję sobie sprawę, ze może być bardzo trudno. bardzo trudno., Ale zawsze jest przecież szansa, prawda?

      Usuń
    6. Ich historia chyba najbardziej mnie przejęła, nawet bardziej niż Hans, który znęca się nad Rainie. I dlatego właśnie to im życzę jak najlepiej, żeby w końcu odnaleźli szczęście choć wiem, ze to będzie cho.ernie trudna, ciężka i długa droga.Mogłabym jeszcze wspomnieć o Shie’u, o Sophie, O Nico, pokochałam ich wszystkich dzięki Tobie, ale naprawdę boją się, ze Onet może się zbulwersować długością tego komentarza. Chciałabym się wypowiedzieć o każdej postaci, ale to zostawię sobie na kolejne rozdziały, które będę czytać i komentować juz na bieżąco. wtedy będę mogła sobie pofantazjować w komentarzach i powypisywać się bez przeszkód. Siłą rzeczy nie skomentuję wszystkiego na raz, bo tego jest zbyt wiele, by to wszystko ogarnąć w jednym komentarzu, ale pewnie będzie to pobrzmiewać w kolejnych, bo to wszystko się ze sobą łączy. Właśnie, zapomniałabym o najważniejszym. O tym co dla mnie najważniejsze. Styl. To jak napisałaś tę historię, jak ja piszesz. Fakt, ze wszystko jest ze sobą ściśle powiązane, ze wszystko jest dokładnie zaplanowane i przemyślane. O tak, z pewnością jest przemyślane, w to nie wątpię. I to jest najwspanialsze, bo ja uwielbiam te elementy z których wypływa cała, zgrabna, spójna całość. Tutaj wszystko miało przyczynę, i skutek, wszystko było zamierzone. Nic nie dzieje się bez przyczyny i nic nie przechodzi bez echa. Wszystko ma swój cel. i to mi się bardzo podoba. A jeśli miałabym powiedzieć coś na temat stylu, to ja osobiście kocham to, czego u Ciebie mnóstwo. opisy. Wszelakie opisy, a już te uczuć najszczególniej. A u Ciebie opisów uczuć jest mnóstwo i chyba właśnie dzięki temu, i dzięki historii upadającego Toma, która mnie zaintrygowała zostałam tu i przeczytałam wszystkie rozdziały. Uwielbiam te Twoje opisy! czarujesz każdym słowem, każdym zdaniem. I to jest wspaniałe, i ja jak najbardziej chce być w ten sposób zaczarowywana jak najczęściej. Dialogi tez są cudowne, każde słowo jest cudowne.

      Usuń
    7. Tylko czasem w dłuższych dialogach czegoś mi brakuje. Po prostu czasem się juz w nich gubię i brakuje mi tylko jednego w całej tej historii. A mianowicie czegoś w stylu ‚Jak Ty cudownie piszesz – wykrzyknęła rozpromieniona Lestat’, brakuje mi tych swoistych dopowiedzeń, które informują nas o tym, kto wypowiedział daną kwestię, bo czasami naprawdę można się w tym pogubić. Ale to tylko jedno małe zastrzeżenie, które na przestrzeni Twojej cudownej twórczości niemal nie ma znaczenia. No i jeszcze utwory, które dla mnie są bardzo ważną częścią całej historii. Wplatałaś je w idealnych momentach i niektóre z nich pozostaną dla mnie po prostu ściśle powiązane z tą historią, z poszczególnymi scenami i już tylko tak będę umiała na nie patrzeć, ale to też jest piękne. A w ogóle to teraz mi się przypomniało, ze chciałam Ci jeszcze powiedzieć, ze na tym blogu wykonałaś naprawdę kawał solidnej, porządnej roboty, w każdym szczególe, wszystko jest idealnie dopracowane. A bohaterowie to już w ogóle, rozpływam się nad Twoją perfekcją, w każdym calu! Na koniec chciałam Ci jeszcze raz podziękować. Za wszystko, za tę opowieść, za to, ze odkryłam Tokio Hotel, za to, ze jesteś dla mnie swoistą inspiracją, za Toma, za Gustava, za Scarlett i Liv, za Billa, za nich wszystkich, za wszystko i za dużo więcej. Po prostu Ci dziękuję. Ogromnie Ci dziękuję, choć to małe słówko w żadne sposób nie oddaje tego jak bardzo jestem Ci wdzięczna. Za wszystko. Dziękuję ;* A teraz sprawy bardziej techniczne, czyli moja prośba. Czy mogłabyś mnie informować o nowych rozdziałach? Moj numer gg 3267881, z góry dziękuję ;* P.S. Właśnie pobiłam swój osobisty rekord w długości komentarza ;d Wcześniej były cztery strony, a to coś ma pięć stron w Wordzie, więc wcale Ci się nie zdziwie jeśli nie dałaś rady przeczytać w całości, choć bardzo chciałabym, zebyś jednak temu podołała :)

      Usuń
    8. Dark Queen

      12 lutego 2010 o 16:53
      Na początek, witam Cię serdecznie. Po tylu Twoich wypowiedzianych słowach, mnie ich brak. Nie tylko Ty pobiłaś swój rekord, ja również, ale to było bardzo miłe, móc go pobić^^Chyba najtrafniejszym będzie, jeśli powiem, że Ci dziękuję. Dziękuję za te wszystkie pochlebstwa, jak i uwagi. Przede wszystkim niesamowicie się cieszę, że Prinz to nie tylko historia o miłości. Cieszę się, że w jakiś sposób mogę wam pomagać, dzięki tym wszystkim słowom. Miałam Ci powiedzieć bardzo dużo rzeczy, ale zupełnie wyleciały mi z głowy. Naprawdę nie wiem, co powiedzieć.. :)

      Usuń
    9. ~Lestat

      12 lutego 2010 o 17:44
      Hehe, nie musisz nic mówić :) A ja chciałam sie odnieść tylko do jednego – Prinz to zdecydowanie nie tylko historia o miłości. Dawno żadne opowiadanie nie wstrząsnęło mną równie mocno. Już to chyba mówiłam, ale naprawdę historie, które tu opisujesz są tak bardzo realne, rzeczywiste, ludzkie po prostu. I to jest chyba najpiękniejsze. Choć oczywiście miłośc też jest piękna, trochę romantyzmu zawsze musi być :)

      Usuń

Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo