16 maja 2010

34. Moje teraz jest Tobą zawsze.

Wyjąć z szafy, zdjąć z wieszaka, złożyć w kostkę, schować do walizki.

Przynajmniej od pół godziny Liv krążyła między szafą, a łóżkiem, na którym leżał jej bagaż i powtarzała te same czynności niczym niemą mantrę. Scarlett przypatrywała się jej skonsternowana, śledząc każdy ruch siostry. Liv była zbyt opanowana, za mało entuzjastyczna i za bardzo zamyślona. Było jej przykro, że Georg potraktował Liv ostrymi słowami, ale z drugiej strony wiedziała, jak bardzo raniło go zachowanie jej siostry. Sami sprawiali sobie ból, choć przecież nie musieli. Scarlett rozumiała Liv. Jej obawa przed związkiem była rzeczą naturalną po tym, co zgotował jej Paul, jednak sama się na to godziła długo za długo. Dlatego rozumiała też Georga. Na Liv zależało mu praktycznie odkąd się poznali. Nadskakiwał jej, był przy niej, gotów sięgnąć jej gwiazdkę z nieba, a ona raz sprawiała wrażenie szaleńczo zakochanej, a raz zupełnie odwrotnie uciekała od niego. Najgorzej było jej patrzeć, kiedy na przyjęciu mijali się, nawet na siebie nie spoglądając, jakby dla siebie nie istnieli. W tej chwili zachowywali się jak dzieci. Zupełnie nie mogła pojąć, dlaczego pozwalają sobie na to, by odpuścić, by zamknąć drogę powrotu. Przecież za kilka miesięcy, czy nawet tygodni mogło być już za późno. Scarlett nie pojmowała, jak mogli postępować tak bezmyślnie. Nie wyobrażała sobie sytuacji, gdzie kiedykolwiek można przestać walczyć o miłość. Teraz, gdy Liv od wyjazdu dzieliły godziny, milczenie było ostatnim, co mogło im teraz pomóc. Nie pojmowała, jak Liv mogła rozstać się z nim nie wyjaśniając niczego, ani tego jak Georg mógł nie zawalczyć do końca. Oparłszy się na puchatych poduszkach, usiadła po turecku. Nieprzerwanie patrzyła na siostrę, czekając aż ta wreszcie zareaguje. Minęła minuta, po niej kolejna i następnych pięć, aż Liv mając najwyraźniej dosyć uporczywego wzorku Scarlett, rzuciła niedbale na walizkę wcześniej misternie poskładaną bluzeczkę.
- Słucham? – mruknęła, sadowiąc się obok Scarlett.  Mimowolnie powiodła spojrzeniem do jej dłoni i mrugającego do niej niebieskiego oczka. Ujęła ją w swoje i po raz enty uważnie przyjrzała się pierścionkowi. – Jest naprawdę ładny. Jakby wykonano go dla ciebie – westchnęła. – Bredzę – przekrzywiała dłoń siostry pod różnymi kątami, by przyglądać się, jak drobniutkie diamenciki okalające największy z nich, błyszczą w świetle. – Wiesz, jak zobaczyłam u ciebie ten pierścionek pierwszy raz, to pomyślałam, że Tom ci się oświadczył.
- Mnie zatkało, ale to też przeszło mi przez myśl – Scarlett zaśmiała się krótko.
- Nie wyobrażam sobie ciebie jako żony. Chyba za wcześnie na to. Jakoś własny dom, rodzina, dzieci, to wszystko wciąż wydaje mi się bardzo odległe.
- Bo jest.
- No, ale… na pewno myślałaś o tym, co byłoby gdyby, co będzie za rok czy za pięć lat. Na pewno myślałaś o tym, czy wciąż będziesz z Tomem… chciałabyś spędzić z nim życie? Jesteś pewna, że to właśnie on? Być już tak na zawsze, na stałe, z problemami, dziećmi, rachunkami, jego przyszłą prostatą i twoimi hemoroidami? – zapytała, wywołując uśmiech na usta Scarlett.
- Nie myślałam jeszcze o prostacie Toma, ani o swoich hemoroidach, ale wiem, że on jest moim teraz i moim jutro – westchnęła. – Nie mogę być pewna niczego, ani jego, ani siebie, ani tym bardziej tego, czy faktycznie dane nam będzie być razem za rok, dziesięć czy pięćdziesiąt lat, ale wiem, czuję, że to on jest moją połówką, że to on jest tym jedynym, tym właściwym. Nie wiem, skąd to się bierze. Po prostu jestem tego pewna, jak niczego innego na świecie. Póki nie uświadomiłam sobie, że go kocham, nie wierzyłam, że to się naprawdę czuje – uniosła dłoń, przyglądając się pierścionkowi. – Kilka dni temu skończyłam osiemnaście lat, z Tomem jestem zaledwie kilka miesięcy i choć nie wyobrażam sobie życia bez niego, małżeństwo to póki co abstrakcja. Wiem, że chcę przyszłości z nim, żadnej innej nie biorę pod uwagę. – uśmiechnęła się delikatnie, opierając głowę na ramieniu Liv.
- Chciałabym być tak pewna jak ty. Jak to możliwe, że ty po prostu wiesz, że to Tom i koniec? – mruknęła z wyrzutem, wykręcając sobie palce u dłoni.
- Ty też to czujesz, ale nie chcesz się do tego przyznać – Liv spojrzała na Scarlett. Jakby zaskoczona tym, co usłyszała. – Widzisz… kiedyś myślałam o tym, co byłoby ze mną, gdybym nie pozwoliła upaść moim zasadom, gdyby Tom nie obnażył mnie z lęków... i kiedy się nad tym zastanawiałam też ogarnął mnie strach. Strach przed tym, że on może kiedykolwiek zniknąć. Odpowiedz sobie na pytanie, co czujesz i będziesz wiedzieć. Jednak najpierw musisz być szczera wobec samej siebie, by móc być szczerą z nim – w pokoju rozległ się dźwięk dzwonka telefonu Scarlett. Wyjąwszy aparat z kieszeni, uśmiechnęła się, spoglądając na wyświetlacz. Liv pozazdrościła jej tego uśmiechu. – Mam nadzieję, że podjęłaś dobrą decyzję – powiedziała, nim odebrała i wyszła z pokoju Liv.
Kolejne minuty zdawały się dłużyć niczym długie godziny, gdy błąkając się po swoim pokoju, usiłowała dość ze sobą do ładu. Scarlett wydawała jej się teraz taka… dojrzała. Na wszystko miała odpowiedź, dużo wiedziała i zawsze znajdowała kontrargument na jej wątpliwości. Wiedziała jak postępować i co robić. Choć popełniała błędy, niekiedy zupełnie śmieszne wszystko i tak uchodziło jej płazem, bo znajdowała jakieś wyjście. Tak bardzo tęskniła za czasem, kiedy były tylko one obie. Bez problemów, bez złamanych serc i dramatów. Tak bardzo chciała cofnąć się do tych dni, by po prostu cieszyć się życiem. Przeszłość. Gdy spoglądała wstecz, uświadamiała sobie, jak wiele popełniła błędów, które zaważyły na jej obecnym życiu. Jak wielu rzeczom pozwoliła się komplikować, udając, że ich nie ma. Jak milczała, gdy powinna mówić. Jak pozwalała się prowadzić, gdy sama powinna wytyczać własną ścieżkę. Jak wmawiała sobie uczucia, tak naprawdę nie czując niczego. Jak biernie stojąc, pozwalała, by czas przeciekał jej między palcami, jak ulatywało z niej życie. Stanęła przed lustrem. Była szczupła. Wystające kości miednicy były najlepszym tego dowodem. Była też ładna. Szafirowe oczy, dołeczki w policzkach i brodzie, no i ładnie wykrojone usta bardzo jej się w niej podobały. Była zgrabna. Lubiła swoje nogi. Nieidealna, chętnie oddałaby komuś piegi, które jako tako zimą znikały, jednak wraz z pierwszymi ostrzejszymi promieniami słonecznymi dawały jej o sobie znać. Uważała też, że ma trochę za szerokie ramiona, ale była to w stanie przeżyć. Uprawiała sport, więc to niejako było następstwem. Nie lubiła też swoich stóp. Miała za długie palce. Choć Georg mówił, że były słodkie… Miała na sobie króciutkie jeansowe spodenki i granatową koszulkę na cienkich ramiączkach. Ten strój podkreślał jej walory, fakt w japonkach było widać jej palce u stóp, ale w końcu było gorąco. Nie mogła katować się trampkami. Dzięki związanym włosom w niedbały kok na czubku głowy, wyraźnie widać było jej łabędzią szyję. Lubiła swoje włosy. Były z natury czarne jak smoła i nie miała większych problemów z ich układaniem. Raz się wywijały, raz były proste i prawie zawsze jej się podobały. Miała metr siedemdziesiąt i to również uważała za zaletę. Nie lubiła za bardzo butów na obcasie, więc ze swoim wzrostem czuła się dobrze. Czuła się ładna. Choć bywały dni, że nie mogła spojrzeć w lustro, w zasadzie to odkąd zerwała z Paulem nie miewała już z tym problemów. Nie miała wielkich kompleksów, tak przeciętnie jak każdy. Georg lubił w niej to wszystko, ale najbardziej, to kim była. Słuchał jej uważnie, pozwalał, by mówiła. Nie zalewał jej potokiem nieskładnych słów, jak niegdyś Paul. Nie chciał być najważniejszy. Robił wszystko, by ona się taka czuła. Pozwalał jej wracać, ilekroć by nie odeszła, on czekał. A teraz odnosiła paskudne wrażenie, że zamknęła sobie drogę powrotu. Odrzuciła myśli o przeszłości. Jej nie mogła już naprawić. Musiała budować teraźniejszość. Musiała wreszcie zacząć rozwikływać problemy, a nie ich unikać. Musiała stawić czoła uczuciom i choć raz nie schować się, gdy zaczęło robić się trudno. Musiała wreszcie odrzucić to, czym karmił ją Paul. Musiała porozmawiać z Georgiem. Chwyciła z podłogi torbę i szukając w niej kluczyków, wyszła z domu. Tak wiele jeszcze musiała…

Pojechała prosto do studia. Scarlett odczytując jej zamiary zadzwoniła informując ją, że właśnie tam byli. Jadąc, nie zastanawiała się nad tym, co mu powie, co zrobi, czy po co tam właściwie jedzie. Miała pustkę w głowie, a parkując przed studiem, zastanawiała się, jakim cudem tam dotarła. Ich auto było już na tyle znane, że nawet nie musiała się pokazywać ochroniarzom, by ją wpuścili na teren studia. Przeszła przez pomieszczenia, kierując się tam skąd dobiegał dźwięk. Grali nowy kawałek. Georg bardzo cieszył się na ten nowy album. Wszyscy wkładali w niego dużo wysiłku i nie bez powodu byli dumni. Już słyszała, kiedyś próbkę, teraz wszystko brzmiało jeszcze lepiej. Choć ich brzmienie się zmieniło, choć od tych chłopców, którymi byli, gdy poznała ich muzykę dzieliła ich przepaść, to wciąż byli tacy sami. Choć dźwięki się zmieniły, wciąż grała w nich pasja. Stojąc pod drzwiami tego pokoju doszła do wniosku, że Georg nigdy nie był dla niej muzykiem. Nigdy nie postrzegała go jako gwiazdy, osoby medialnej. Przy niej i dla niej to wszystko odchodziło na dalszy plan i choć była świadkiem postępującej kariery zespołu, jakoś nie umiała połączyć w jedno chłopaków których znała z tymi, których widywała w telewizji. To też nie było tak, że udawali, że nie byli sobą. Liv wydawało się, że po prostu nie mówili całej prawdy. Nacisnęła klamkę, otworzyła drzwi i raźno weszła do środka. Nie mogła się już zatrzymać. Bas zafałszował. Wokal ucichł. Gitara i bębny stopniowo ucichły. Zaległa cisza. Tom się uśmiechnął, a Bill chyba chciał powiedzieć coś na powitanie, jednak uprzedziła jego słowa, zrywając się z miejsca i prędko podchodząc do Georga. Ignorując wbijający się w jej podbrzusze bas, zarzuciła mu ręce na szyje, przytajając się do niego. Ufnie przyłożyła policzek do jego szyi, szczelnie obejmując go ramionami. Czekała na odzew z jego strony. Nie nadszedł. Tuląc się wciąż do niego, przełamując wstyd i zażenowanie tą sytuacją, wciąż wierzyła, że znów pozwoli jej wrócić. Nie mogła widzieć, jak Gustav kręci głową, Bill zabija Georga spojrzeniem, a Tom z niedowierzającym wyrazem twarzy puka palcem w czoło. Te mające na celu otrzeźwić szatyna niewerbalne znaki, nijak podziałały, gdyż on z kamienną miną wciąż stał niewzruszony pokorą brunetki. Mijały przecenione ciężką ciszą chwile, a jej pełen nadziei uścisk słabł. W końcu jej ramiona opadły i odsunęła się od niego.
- Kiedy już zrobiłam z siebie idiotkę, możemy porozmawiać? – posłała mu pełne goryczy spojrzenie i odwróciwszy się na pięcie, ruszyła w stronę drzwi. Tłumiąc przekleństwo, mające być skierowane do nie wiedział sam kogo, odłożył instrument i powłuczając nogami poszedł za dziewczyną, chowając ręce w kieszeniach spodni.
- Dzieci – skwitował Gustav i zaczął wybijać tylko sobie znany rytm.

Wyszła na taras i nim zdążyła zebrać myśli, usłyszała za sobą skrzypnięcie drzwi, a po nim cichy dźwięk jego kroków niknący w szumie letniego wiatru. Zasłuchała się. Pragnąc wyrwać z tej chwili krótki moment dla siebie, na ułożenie w zdania słów, które teraz nijak zdawały się jej być odpowiednimi. W jednej chwili cała jej pewność siebie, wiedziona silnym impulsem wyparowała i została już tylko ona i niepomierna pustka w głowie. Przymknęła powieki, pozwalając zefirowi muskać swoją twarz. Bo jak miała wyrazić uczucia, kiedy tak naprawdę do końca nie wiedziała, co czuła? Choć w zasadzie już dawno stoczyła potyczkę ze swym sercem, strach przed działaniem po prostu wykluczył ją z gry. Czerwona karta furkotała na wietrze tuż przed jej oczami, uświadamiając, że  wygrana, która zdawała się jej być na wyciągnięcie ręki, oddaliła się sromotnie, stając się jeszcze bardziej nieosiągalną niż dzień, osiem dni, pięć tygodni czy miesięcy temu. Otuliła się rękoma, delikatnie pocierając ramiona. Mijające chwile nie ułatwiały jej ani trochę. Jarzmo spoczywające w jej sercu, rozdarcie i przepełniające morze niepewności nie zmniejszały się ani trochę. Nie mogąc milczeć, nie potrafiła też wyrzec słowa. Uwikłana w matnię własnych myśli, nijak potrafiąc sobie pomóc. Im bardziej pragnęła zdobyć się na słowa, które pragnęła mu ofiarować, tym bardziej nie umiała zebrać w sobie tyle sił, by rzec choćby coś, co załagodzi jego gniew. Odwróciła głowę, spoglądając na profil Georga. Nieprzenikniony wyraz jego twarzy budził w niej zapomniany już lęk. Patrzył gdzieś, nie miała pojęcia gdzie, a jego myśli zdawały się być jeszcze dalej. Nigdy nawet na nią nie krzyknął. Tolerował jej ucieczki, przyzwalał na powroty. Zawsze był, cierpliwy i pełen miłości, a teraz bała się do niego zbliżyć, by nie zostać odtrąconą.
- Nie chcę, żeby tak było – szepnęła, a jej słowa umknęły z wiatrem. Nie patrzyła na niego. Nie chciała widzieć owoców swych decyzji dojrzewających w jego oczach. Nie chciała nabrać jeszcze większych wątpliwości przed sama nie wiedziała czym, bo przecież była pewna. Podjęła już decyzję. Doskonale wiedziała, jak postąpi. Miała plan, który mógłby zaistnieć idealnie, gdyby Georg nie zburzył go jednym pełnym żalu spojrzeniem. Tak bardzo pragnęła zwyczajnej wolności, by niespętana niczym mogła gonić marzenia, zdobywać świat i wygrywać siebie. Wreszcie. Tą prawdziwą. Nie chciała uczuć, nie chciała zobowiązań, nie chciała niewoli – kuli trzymającej ją przy ziemi. Marzyła o wietrze w we włosach, wchodzie na piaszczystej plaży, gorącego południa wśród szklanych oczu kamiennych domów i zachodu wśród chmur. Marzyła o świecie widzianym okiem obiektywu. Jej własne pragnęły zobaczyć tak wiele, dłonie dotknąć, a stopy przemierzyć, lecz serce… serce pragnęło zostać tu z nim i dla niego. To serce, które jak szalone rwało się w świat, ujarzmione miłością, znalazło swój dom. 
- Jak? – spytał, nie racząc dziewczyny spojrzeniem. Georg był rozgoryczony. Sam nie wiedział, czy bardziej tym, że nie uwzględniła go w swoich planach, czy tym, że stawiała go przed faktem dokonanym, czy tym, że wciąż stał obok, że nie pozwoliła mu być tak naprawdę. Nie miał zielonego pojęcia, co bolało go najmocniej, jednak tych kilka minionych dni uświadomiło mu, że żył w świecie, który wybudował sam. Liv w nim tkwiła, jednak pojął, że nie czuła się jego częścią. Jego wizja nie była jej wizją. Jego świat nie należał do niej. Jego życie było dla niej nie nazbyt odpowiednie. Choć ofiarował jej całe. Wierzył, że z czasem przekona się, że miłość nie boli, a bycie z nim nie podetnie jej skrzydeł. A kiedy wydawało mu się, że była już coraz bardziej jego, Liv oznajmiła mu, że wyjeżdża. Tak po prostu.
- Nie chcę, żebyś mnie odtrącał. Nie chcę żegnać się z tobą w ten sposób – jej głos się załamał, a oczy stały się dziwnie wilgotne. Nie patrzyła na niego.
- A czy czasem ty nie zrobiłaś tego pierwsza, Liv? – starał się przybrać łagodniejszy ton, jednak emocje brały górę. Zacisnął dłonie w pięści, nim splótł ręce na torsie. Cała ta sytuacja, ostatnie dni nie mieściły mu się w głowie. Były zbyt trudne do ogarnięcia. Zbyt męczące. Zbyt bolesne. Próbował uporządkować swoje uczucia, łączące ich relacje, wszystko, co pomogłoby mu stworzyć jakikolwiek jasny obraz. Jednak to przerastało jego możliwości.
- Jak… - powiedziała cichutko.
- Ja naprawdę myślałem, że coś dla ciebie znaczę, że nie łączy nas tylko seks i bycie razem od czasu do czasu – zaczął, spoglądając na Liv gwałtownie. – Wierzyłem, że jestem na tyle ważny, że jakkolwiek uwzględniasz mnie w swoich planach, a ty nagle, ni stąd ni z owąd oznajmiasz mi, że wyjeżdżasz na rok do innego kraju. Liczyłaś, że ci pogratuluję? – rzucił ironicznie, podchodząc do stoliczka i biorąc z niego biało – złoty kartonik. Wyjął zeń papierosa i odpalił go powoli się zaciągając. To, że miała rzucić – by nie pachnieć brzydko dla niego – odeszło gdzieś na bok. Poszła w ślady Georga, odpalając tytoniową rurkę. Liv usiadła naprzeciw szatyna, kuląc się w wiklinowym fotelu.
- To nie było łatwe… - zaczęła niepewnie, wpatrując się żarzącą się końcówkę papierosa. Powoli strzepnęła popiół.
- Doprawdy? – prychnął.
- Daj mi skończyć – uniósł ręce w poddańczym geście, lokując wzrok w paczce Marlboro. – To nie było łatwe, bo musiałam wybrać między marzeniami a tobą. Musiałam wybrać między życiem, które zawsze chciałam wieść, a tym, które wiodę. Jeszcze jakiś czas temu nawet nie śniło mi się, że mogłabym fotografować dla Elle, Vanity Fair czy Vouge, a teraz każda redakcja przyjmie mnie na staż z otwartymi ramionami i to nie tu, w Niemczech, a we Francji. To marzenie, którego nawet nie miałam odwagi snuć, a dziś może się spełnić – zaciągnęła się ostatni raz i zdusiła niedopałek w popielnicy. Odważywszy się podnieść wzrok na chłopaka, napotkała spojrzenie jego zielonych oczu. Zwilżyła wargi koniuszkiem języka, a on wpatrywał się w Liv bez słowa. – Georg, powiedz mi, czy gdyby ktoś ni stąd ni zowąd, jakieś siedem lat temu, wparował do waszego garażu i powiedział, że wypromuje was, zrobi z was gwiazdy, da wam szansę, jaką otrzymują nieliczni, czy nie zgodziłbyś się na to bez wahania? Taka szansa trafia się raz. Ty powinieneś wiedzieć to najlepiej, bo też ją otrzymałeś – zamilkła, biorąc głęboki oddech. Wyrzucając z siebie słowa niczym pociski z karabinu maszynowego, zapomniała o oddechu. – Nie potępiaj mnie – dodała po chwili. – Nie miej żalu. Nie mogłam wybrać inaczej. Nie mogłam tam nie pojechać. Gdybym zaprzepaściła tą szansę, nie wybaczyłabym sobie tego do końca.
- Szanuję twoją decyzję – odparł po chwili milczenia. – Zrobiłaś, jak nakazywało ci serce. Zadecydowałaś. Nie mam prawa jakkolwiek mieszać się w twoje sprawy.
- Nie mów tak.
- Jak?
- Nie bądź obojętny. Wiem, że nie jesteś.
- Tak? A może nie znasz mnie tak samo, jak ja nie znam ciebie? Chyba czegoś nie rozumiesz, Liv.
- Znasz mnie. Znasz lepiej niż myślisz. A ja znam ciebie i nawet jeśli chciałbyś zrobić mi na złość, nie zmienisz tego. Boli mnie, że muszę wyjechać, ale zawsze mogę wrócić. A drugiej szansy mogłabym nie dostać. Postaw się na moim miejscu. Dziel marzenia i waż miłość. Nie będę cię więcej prosić o zrozumienie, przebaczenie… o to, byś po prostu na mnie spojrzał, tak jak tylko ty możesz – wstała, podchodząc bliżej fotela, na którym siedział. – Długo nosiłam się z tą decyzją. Nawet nie wiesz, jak ciężko było mi być przy tobie, być z tobą, a jednocześnie mieć świadomość, że muszę poświęcić te najcudowniejsze w świecie chwile, dla innych równie ważnych. Wszystko zależy od ciebie, ode mnie, od nas… - szepnęła, nim szybko musnęła wargami jego szorstki policzek. – Lot mam jutro o piętnastej – odparła, nim zniknęła we wnętrzu budynku, zostawiając Georga z jeszcze większym mętlikiem niż ten, który towarzyszył mu, gdy przyszła.
* 

Ociężałe powieki obarczone jarzmem słonych łez po raz kolejny sromotnie opadły przesłaniając zmęczone miodowe oczy. Uchyliły się po chwili, by opaść znów i znów i po raz kolejny. Zmorzona długim płaczem, ufnie spoczywała w bezpiecznych objęciach jego miłości. Skryła głowę w ramionach Billa, nie chcąc spoglądać mu w oczy, nie chcąc, by patrzył na jej kolejny upadek wymalowany fioletowym sińcem tuż pod jej prawym okiem. Nie wyrzekł nic poza kojącymi słowami pocieszenia. Nie uczynił nic poza tuleniem jej do siebie. Nie pytał. Nie oceniał. Nie wydawał wyroków. Nie skłaniał jej, by mówiła. Po prostu trwał przy niej i Rainie była Billowi za to tak bardzo wdzięczna. Tak bardzo dziękowała losowi, że postawił go na jej drodze. Wstrząśnięta kolejną falą niepohamowanego szlochu, poddała się jej, nie mając sił, by walczyć. Znosiła tak wiele. Od tylu lat żyła pod jednym dachem z bestią, która wyniszczała ją nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie. Bardzo starała się być dzielna. Żyć tak, by zapewnić Candy, choć względny spokój i poczucie bezpieczeństwa. Nawet kosztem siebie. Na wspomnienie minionych godzin jej ciałem wstrząsał dreszcz. Nie chciała już wracać. Jej samozaparcie, jej konsekwencja w tym wracaniu nagle wyparowały. Bała się jego wściekłych oczu i brutalnych czynów. Bała się swojej bezradności i jego wszechmocy. Bała się jego bezkarności. Tak bardzo chciała uciec. Tak bardzo chciała odejść, nie oglądać się za siebie i wreszcie odetchnąć swobodnie. Pragnęła przestać nasłuchiwać jego kroków, nie analizować jego gestów i nie zastanawiać się już, kiedy przyjdzie. Jednak nie miała już sił, by ryzykować. Pragnęła, by ktoś spróbował za nią. Nie mogła uciec, bo odnalazłby ją. Nie mogła zostać, bo prędzej czy później zrobi krzywdę nie tylko jej, ale też Candy, ale tego nie zniosłaby nigdy. Mogła cierpieć. Mogła znosić poniżenia, wiedząc, że jej córeczka była bezpieczna. Ale teraz już nie potrafiła. Wystarczyła jedna chwila, by się poddała. Była tak bardzo zmęczona. Bolało ją tak bardzo i ciało i dusza. Tylko bezpieczne ramiona Billa mogły dać jej ukojenie. Tylko tego teraz pragnęła, by tulił ją do siebie i nie wypuszczał jej z objęć. Przytuliła policzek, do jego klatki piersiowej, wsłuchując się w rytm jego serca. Zabrakło jej już łez. Zabrakło jej sił, by płakać. Odetchnęła ciężko. Chłodna dłoń Billa spoczęła na jej opuchniętym policzku. Musiała wyglądać jak ostatnie nieszczęście. Ale dla niego nigdy nie liczyło się to, jak wyglądała. Pogładził delikatnie piekące miejsce, dając Rainie odrobinę ukojenia, po czym ujął ją pod brodą i zmusił, by na niego spojrzała. Przyglądał się jej dłuższą chwilę ze zbolałym wyrazem twarzy. Spuściła wzrok, nie mogąc znieść widoku żalu w jego czekoladowych oczach. Pociemniały i były tak bardzo smutne.
- Co on ci zrobił… – szepnął lustrując spojrzeniem opuchniętą twarz Rainie; limo pod okiem, nabrzmiałe policzki i rozciętą wargę. – Moja śliczna – ledwo wyczuwalnie dotknął wargami bolesnych miejsc. Dziewczyna zamknęła oczy, wstydząc się siebie. Nie mogła znieść tego, jak nisko upada przez Hansa. Czym przez niego się staje. – Spójrz na mnie – poprosił cichutko, jakby jego normalny ton mógł zburzyć tą chwilę. Rainie otworzyła oczy. Zgarnęła jego koszulkę, zaciskając dłonie w piąstki i przyciągając Billa bliżej siebie. Miała zmęczone oczy. Z trudem walczyła z opadającymi powiekami.
- Muszę coś ze sobą zrobić, nim Tom wróci z Candy.
- Jeszcze zdążysz – odparł łagodnie, nieprzerwanie spoglądając jej w oczy. – Obiecaj mi coś – poprosił. Gdy wypowiadał te słowa, serce zabiło mu szybciej, a ciało zalała gorąca fala.
- Gdybym tylko mogła, przyrzekłabym Ci wszystko – odparła łamiącym się głosem, dotykając swoim czołem czoła Billa. Objął ją, zamykając uścisk na drżących plecach dziewczyny. A może to jego dłonie drżały? Postawił pierwszy krok i był pewien, że czas na kolejne. Jednak on też się bał. Choć nie mówił tego głośno, świadomość aktualnych i przyszłych zdarzeń, napawała go lękiem. Ale Rainie nie mogła o tym wiedzieć, dla niej był niezłomny.
- Tą obietnicę możesz spełnić – czule musnął czubek jej nosa. – Obiecaj mi, że jeśli znajdę sposób, byś mogła odejść od niego raz na zawsze i zacząć normalnie żyć, zrobisz to.
- Obiecuję – szepnęła, nie będąc do końca świadomą wagi swego przyrzeczenia. Nie widziała dla siebie szans, a słowa Billa wydały się jej jakieś zbyt piękne, by mogły być prawdziwe. Bill wiedział już, co musiał zrobić. Podjął decyzję, obmyślił plan, dzięki któremu Rainie odzyska wolność, zacznie prawdziwie żyć i odzyska spokój. Był gotów oddać wszystko, byleby tylko ona była szczęśliwa i jeśli przyjdzie mu poruszyć niebo i ziemię, zrobi to. Bez wahania.
*

Temperatura otoczenia wynosiła około trzydziestu trzech stopni. W mieszkaniu było około dwudziestu siedmiu. Z Gustava lał się pot, a Caroline błagała, by nie otwierał okien, choć na dworze nie było znać śladu wiatru. Drżała, jej ciało nieustannie rosił pot, a kolejne koce, którymi ją okrywał zdawały się być zbyt cienkie. Długie włosy wciąż przyklejały się do jej twarzy, zasłaniały oczy i wchodziły do ust. Odgarniała je, jęcząc, że mają jej dać spokój. Drapała się po całym ciele, wierciła się w pościelach i mówiła tak prędko i niezrozumiale. Wyrzucała z siebie kolejne słowa, zupełnie bez ładu i składu. Nie będąc zupełnie świadomą. Był przerażony i choć wiedział, że te dni nadejdą, nie spodziewał się, że tak szybko. Kilka pierwszych minęło stosunkowo spokojnie. Od wyjścia ze szpitala, Caroline była bardziej cicha i zamyślona, ale sądził, że i tak świetnie radziła sobie ze sobą. Dużo rozmawiali, a ona starała się, by uwierzył, że dobrze postąpił nie skreślając jej. Można powiedzieć, że współpracowała z nim i dostrzegał w niej tą chęć walki. Później, prosząc by się nie złościł, powiedziała mu, że było jej ciężko. Jednak był przy niej i razem przez to przechodzili. Razem miotali się po domu. Razem spędzali jej bezsenne noce, a Gustawowi choć zaczynało brakować sił fizycznych, przybywało tych psychicznych, bo wierzył, że gdy minie najgorsze, będzie już tylko lepiej. Aż wreszcie nadeszły dni, o których nie śnił w najczarniejszych snach. Dni takie jak ten. Caroline była agresywna i zupełnie bezwolna. Krzyczała i szeptała cichutko. Kazała mu odejść i pragnęła, by nigdy jej nie opuścił. Wzbraniała się od jego dotyku i chłonęła go całą sobą. Pękało mu serce, gdy patrzył na jej cierpienie, nie mogąc jej ulżyć. Nie spał, nie jadł, nie pił. Chwilami wydawało mu się, że przestał żyć. Tak bardzo bolało go, gdy prosiła, by odszedł i zostawił ją na dnie. Tak bardzo bolało, gdy prosiła o śmierć. Tak bardzo bolało, gdy wołała heroinę, gdy wypominała mu, że nie powinien był jej ratować, że lepiej byłoby, gdyby odeszła, nie męcząc już jego i siebie. Z przerażeniem patrzył na jej rozbiegane oczy, rozszerzone źrenice i coraz bardziej drżące ciało. Stojąc nad jej łóżkiem i bezradnie patrząc na agonię Caroline, w jednej chwili poczuł się tak bardzo marny i słaby. Na nic zdały się jego pieniądze, wpływy czy nawet miłość. Teraz to wszystko warte było nie więcej niż nic. Przymknął powieki, a kiedy to uczynił, poczuł jak bardzo piekły go oczy, jak bardzo potrzebował snu. Nie mogąc dłużej znieść widoku ukochanej, obszedł łóżko i położył się obok niej, mocno przytulając ją do siebie. Wiła się, szamotała niczym ryba wyciągnięta z wody, pojękując i majacząc. A Gustav trzymając ją w żelaznym uścisku, zamknął oczu, próbując wierzyć, że to nie działo się naprawdę. Zaczęła wymiotować. Poderwał się szybko i przewrócił dygoczące ciało dziewczyny na bok, by nie zadławiła się własnymi wymiocinami. Oddychał ciężko, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że ogromne krople pojawiające się na ramieniu Caroline, to jego własne łzy.
*

Wyszedłszy z eleganckiego holu, przeszedł przez salon, od którego nie sposób oderwać było oczu. Urządzony z klasą i niebywałym smakiem, z prostotą, kryjącą w sobie przepych, który nie pozwalał zapomnieć jak wielkie pieniądze budowały ten dom. Jednak poza pięknym umeblowaniem nie wyczuł tam krzty rodzinnej atmosfery. Z każdego kąta zionęło chłodem. Kobieta idąca przed nim, rozsunęła pokaźne szklane drzwi prowadzące do ogrodu. Poprowadziła go równiutko skoszonym trawnikiem nad brzeg basenu, gdzie odpoczywała Julie. Widząc ją jeszcze okrąglejszą niż za pierwszym razem, mimowolnie się uśmiechnął. Blondynka odłożyła książkę i zsunąwszy z nosa okulary przeciwsłoneczne, spojrzała na Billa.
- Och, cześć, Bill – uśmiechnęła się, chcąc wstać, jednak powstrzymał ją, pochyliwszy się i ucałowawszy dziewczynę w policzek. – Shie zaraz przyjdzie. Pakuje nas.
- Kiedy wylatujecie? – spytał, siadając na brzegu leżaka, który zajmowała Julie. Teczkę, którą dotąd kurczowo trzymał w dłoniach, położył sobie na kolanach.
- Jutro po południu. Dwa pożegnania jednego dnia, to byłoby dla Sophie za dużo. Gdyby nie to, że Shie musi ukończyć szkolenie, żeby dostać się na staż, zostalibyśmy. Quantico to było jego marzenie odkąd pamiętam. Kilka dni przeciągnęło się w tygodnie, będzie musiał gęsto tłumaczyć się z tej nieustannie przedłużanej przepustki.
- A gdzie ty będziesz, kiedy on wróci na szkolenie?
- W naszym mieszkaniu, w mieście. W zasadzie odkąd przenieśliśmy się do Virginii, mieszkam tam sama, ale powiedzmy, że jest nasze – Julie uśmiechnęła się delikatnie, kładąc dłoń na swoim brzuchu. Bill rozejrzał się po ogrodzie.
- Nie szkoda wam sprzedawać tego wszystkiego?
- Tu jest wygodnie, ale zupełnie bezdusznie. Shie i Sophie nie wiążą z tym domem zbyt dobrych wspomnień. Dla mnie tutaj jest jakoś zbyt pusto, nie potrafię wyczuć w tym domu przyjaznej atmosfery. Może Hannah to nie przeszkadzało. Choć ja na jej miejscu czułabym się w tym domu bardzo samotna. Marmury nie przynoszą szczęścia.
- Gdzie zamieszkacie po powrocie? Kupicie dom?
- Nie – znów się uśmiechnęła. Julie miała niezwykle ciepły uśmiech. – Zamieszkamy z Sophie i Scarlett. Niebawem ma ruszyć rozbudowa domu. Jednak najpierw chcemy uporać się ze sprzedażą tego domu i pobytem Shiea w Quantico. Fakt, chciał odbyć jeszcze staż w Stanach, ale będziemy koordynować wszystko na bieżąco.
- Chyba jesteście szczęśliwi… – ni to spytał, ni to stwierdził bardziej do siebie niż do blondynki.
- Tak, myślę, że tak  – uśmiechnęła się pogodnie po raz kolejny w ciągu tych kilkunastu minut, kiedy z nią rozmawiał. Julie epatowała dobrocią. Sprawiała wrażenie kobiety stworzonej do bycia matką i żoną. W dodatku musiał przyznać, że była śliczna. Jak bardzo żałował, że on i Rainie ni mogą cieszyć się szczęściem, takim jakie mieli Julie i Shie. Dziewczyna zmrużyła oczy, taksując Billa uważnym spojrzeniem. – Jeśli mogę ci coś poradzić, Bill – delikatnie zacisnęła dłoń na jego przedramieniu. – Czasem powinieneś spać – chłopak uśmiechnął się słabo. – Domyślam się, że sprawa, którą masz do Shiea nie jest błahostką, jednak jak bardzo trudne by to nie było, musisz pamiętać o tym, że nie jesteś robotem – zawahała się, po czym westchnęła, zabierając dłoń. – Wybacz, mój instynkt macierzyński obudził się trochę za wcześnie. Ostatnio pouczałam nawet naszą gosposię – splatając na powrót dłonie na brzuchu, wzruszyła bezradnie ramionami.
- Nie, nie przepraszaj. Masz rację, powinienem, ale nie mogę. Po prostu nie mogę – Bill potarł twarz dłońmi. Julie dopiero wtedy zwróciła uwagę na to, że nie był umalowany. Zdjął maskę. Na jego twarzy aż nader wyraźne było zmęczenie, a sine cienie pod oczami były potwierdzeniem tego, że od dawna nie zaznał snu. Podniósł się ociężale z siedziska, widząc nadchodzącego szatyna. Uścisnąwszy Billowi dłoń, ucałował w czoło Julie i poprowadził gościa w stronę altanki. Wyjął z lodówki chłodne napoje i stawiając je na stoliku, usiadł naprzeciw Billa. Ten rozwiązał cienką tasiemkę i otworzywszy teczkę, rozłożył ją przed Shieem. – Rainie może iść do sklepu, kupić sobie buty czy kurczaka na obiad. Może iść z Candy z i do przychodni i zapłacić rachunki wystawione na jej męża. Może też wiele takich drobnych rzeczy, które nie wiążą się z poważnymi decyzjami. Nie może natomiast iść na policję i złożyć doniesienia, że jest bita, dręczona psychicznie i wykorzystywana. Nie może dochodzić swoich praw, bo ich nie ma – zrobił pauzę, spoglądając na krótką chwilę na zaczynanego Shiea. – Urodziła Candy, mając czternaście lat. Aby ją zatrzymać musiała podpisać ten dokument. Sygnowali go również jej rodzice, obecny mąż oraz jego ojciec. Stwierdza ni mniej ni więcej jak to, że Rainie zostaje pozbawiona praw, niejako ubezwłasnowolniona, ale może zatrzymać dziecko. Jej rodzice po prostu ją sprzedali. Obiecano jej, choć nigdzie tego nie zaznaczono, że umowa ta wygaśnie, kiedy będzie pełnoletnia, jednak dotąd nikt jej nie rozwiązał. Byłem u prawnika. Ona należy do Hansa Frommera – Shie jeszcze krótką chwilę wpatrywał się w kartki papieru, szukając w nich jakiekolwiek wskazówki. Determinacja w głosie Billa zadziwiła ich obu.
- Ale… nie wiem, jak mógłbym ci pomóc – spojrzał na Billa, jakby nieco zakłopotany.
- Wiem, że nie powinienem prosić cię o to, o co zamierzam cię poprosić, ale chyba jesteś jedyną osobą, do której mógłbym się zwrócić. Zupełnie nie znam się na prawie, tych wszystkich kruczkach i kodeksach. Nie wiem też, jak je obchodzić – spojrzał na szatyna, jakby sprawdzając jego reakcję na swoje ostatnie słowa. Shie czekał. Bill wziął głęboki oddech, po czym jednym haustem opróżnił połowę butelki napoju. Odstawił ją i splótłszy dłonie na drewnianym blacie, spojrzał wprost na Shiea. I zaczął mówić.
*

Westchnęła, gdy po raz kolejny nie dostrzegła Georga wśród tłumu kręcących się po lotniskowej hali ludzi. Rozejrzała się raz i drugi, nie kryjąc się już zupełnie. Jedynym, czego teraz tak naprawdę pragnęła, było pojawienie się szatyna. Utkwiła wzrok w tablicy odlotów i przylotów. Nie zdając sobie sprawy, że powodem, dla którego nie mogła rozczytać się w rozkładzie lotów były łzy. Siedziała w bezruchu, bawiąc się paskiem torebki. Zupełnie inaczej to sobie wyobrażała. Sądziła, że Georg znając smak spełnionych marzeń, jakoś przełknie wiadomość o jej wyjeździe. Wierzyła, że zrozumieć, że razem, jakoś to wszystko ułożą, że to co zaczynało się między nimi wykluwać nie zginie. Mimo kilometrów, czasu i zmian, przetrwają. Choć przecież nie byli razem i ani jej się śniło myśleć o związku, świadomość jego bycia obok, napawała ją spokojem. Nim zdążyła odwrócić się po raz kolejny, Scarlett chwyciła ją za rękę, uśmiechając się smutno.
- Wyszedł z domu wcześnie rano i ślad po nim zaginął – szepnęła, ściskając dłoń Liv. – Przyjdzie – uśmiechnęła się słabo. – Smutno mi, wiesz? – Liv spojrzała uważnie na Scarlett, będąc zupełnie zaskoczoną jej słowami. – Nigdy nie zostawiałaś mnie samej na tak długo. – Starsza z sióstr uśmiechnęła się delikatnie, przytulając Scarlett.
- Ej, łobuzie. To ja powinnam się martwić, bo jadę sama w wielki świat. Ty zostajesz tu pod całkiem dobrą opieką – spojrzała na Toma, puszczając do niego oczko. Liv zdawała się nieco rozchmurzyć.
- I tak się martwisz – Scarlett mruknęła, mocniej tuląc siostrę. – Zabraniam ci nie dzwonić i nie pisać. Umrę bez ciebie. Liv jesteś okropna – jęknęła, bucając brunetkę palcem w żebra. Zaśmiała się.
- W końcu coś nas musi łączyć, prawda? – delikatnie odsunęła się od Scarlett, opierając czoło na jej czole. Mocno splotła ich dłonie. – Powal jutro ich wszystkich. Niech dowiedzą się, kto wkroczy na ring.
- Tak, jasne.
- Zobaczysz, będą jedli ci z ręki.
- Będę za tobą tęsknić, paskudo – Scarlett spojrzała na Liv spod kotary rzęs, wzrokiem skrzywdzonego dziecka, co sprawiło, że nieprzyjemny ścisk w żołądku się nasilił.
- Nie patrz tak na mnie – westchnęła, znów przytulając ją do siebie. – Ktoś tu mi mówił, że jest twardy, a nie miętki, więc ja nie wiem, co to w ogóle ma być. Co zrobiłaś z moją siostrą i gdzie ona jest? Precz szatanie! – Scarlett roześmiała się cicho, wycierając łezki, które zdążyły zebrać się w kącikach jej oczu.
- To wina, Kaulitza – odparła przytulając się dla odmiany do Toma. Zaśmiał się cicho, troskliwie przygarniając ją do siebie. Liv uśmiechnęła się smutno, rozglądając się znów. Jej wzrok napotkał jedynie setki obcych twarzy. Shie i Julie szeptali coś między sobą, a mama usiłowała się nie rozpłakać. Choć pojedyncze łzy wciąż ciekły po jej policzkach. Chwile mijały nieubłaganie, a jego wciąż nie było. Nie była zła, rozżalona, czy zrozpaczona. Była troszkę smutna i jakby zawiedziona. Tylko upadła jej wiara. To w końcu nic wielkiego, dała radę już raz, więc czemu nie drugi? A może to była też jej wina? Może trzymając Georga na dystans sama przyczyniała się do tego, że spasował? Myślała nad tym wszystkim już długo. Zbyt wiele razy analizowała związek jej i Paula. Nią samą, Georga i łączące ich więzi. Zbyt wiele nocy nie przespała i za dużo łez już wypłakała. Nie chciała, by to był koniec, ani początek końca. To był koniec początku. Następnego dnia miała obudzić się już w Paryżu, mieście swoich marzeń. Miała zacząć od nowa, z czystą kartą i marzeniami, które mogła ziścić. Musiała pogodzić się z finałem, jaki sobie zgotowali i zacząć od nowa. Teraz. Walczyła ze sobą, gdy nadszedł czas pożegnania, kątem oka wciąż wypatrując szatyna. Uśmiechała się i żartowała. Robiła wszystko, by mama nie płakała, a Scarlett nie zauważyła, jak bardzo trudno jej było. Nie lubiła pożegnań, bo ciągnęły się w nieskończoność. Odchodząc, odwróciła się, by pomachać i zatrzymać ich obraz w pamięci. Uśmiechnęła się. Choć jego wciąż nie było. Dzielnie walczyła ze sobą, póki nie znalazła się w samolocie. Kiedy maszyna unosiła się nad ziemią, gorzko zapłakała.
*
  
Uchyliwszy drzwi pokoju, wślizgnęła się do środka i zamknąwszy je na powrót, prędko podbiegła na palcach do posłania i usiadła naprzeciw Toma. – Już – odparła zadowolona. – Pośpieszyłam się specjalnie dla ciebie – uśmiechnęła się szeroko. Tom odstawił komputer na stolik nocny i odwzajemniwszy uśmiech, objął Scarlett spojrzeniem. Z długich jej włosów skapywała woda, płynąc stróżkami po nagich ramionach i ginąc w fałdach grubego ręcznika, którym była owinięta. Przekrzywiła głowę, przeczesując włosy palcami.
- Czuję się zaszczycony – odpowiedział, zabawnie przeciągając sylaby. – Kiedy się kąpałaś, dzwoniła Liv. Musiała płakać całą drogę, miała taki spłakany głos – Scarlett westchnęła, wstając z posłania. Sięgnęła obszerną koszulkę i założywszy ją na siebie, odrzuciła wilgotny ręcznik. Tom niemal z uwielbieniem przyglądał się kolejnym, wykonywanym przez nią czynnościom, uśmiechając się po nosem.
- Zachowują się jak dzieci, a Georg to… ostatni głupek. Możesz mu to ode mnie przekazać, jak go zobaczysz – sapnęła groźnie, siadając z powrotem na łóżku. Podała Tomowi szczotkę i usadowiła się wygodnie tyłem do niego. – Do dzieła mistrzu – odwróciwszy głowę, posłała mu całusa w powietrzu. Uwielbiała, gdy ją czesał. Robił to z wyczuciem, tak bardzo delikatnie i z czułością. Tom przesunąwszy się, usiadł tuż za brunetką, okraczając ją nogami. Westchnęła błogo, gdy wolno i dokładnie zaczął rozczesywać jej długie włosy. Pasmo po paśmie, raz po raz muskając wargami jej szyję. Położyła dłonie na jego łydkach, gładząc je w rymie, w którym on czesał jej włosy. Mimowolnie zaciskała dłonie, gdy ją bolało, dzięki temu wiedział, że musiał uważać bardziej. Kolejne pasma zdawalny się ciągnąc w nieskończoność, gdy wiódł po nich uważnie szczotką. Grube pukle sięgające niemal pośladków Scarlett, zaczynały wić się w kędziory, kiedy rozczesane schły powoli.
- Wiesz – odparł po chwili milczenia. – Swojego czasu, to my nie byliśmy lepsi. Myślę, że oni będą razem, ale nim pójdą po rozum do głowy, minie trochę czasu. Znam Georga i wiem, że choć wcześniej postępował różnie, w jednym jesteśmy podobni, jeśli kochamy to prawdziwie.
- Też cię kocham, Tom – odrzekła, uśmiechając się na te słowa. – Kocham tak, że bardziej nie można – delikatnie zgarnął wszystkie włosy Scarlett na jedną stronę, a ona odwróciwszy się nieco, oparła się o jego tors. Pocałował ją w czoło, bez najmniejszego problemu sadowiąc ją na swoich kolanach.
- Wiesz, kiedy muszę coś powtarzać, czy to odpowiedzi na te same pytania w wywiadach, czy kiedy Georg nie rozumie, co się do niego mówi, czy w jakiejkolwiek innej sytuacji, złoszczę się. Jednak kiedy wciąż powtarzam ci jak bardzo cię kocham przeżywam to wciąż na nowo i wcale mi się nie nudzi – musnął jej skroń, tuląc policzek do wilgotnych włosów Scarlett. Pachniała jaśminem i wanilią. Przymknął powieki, mimowolnie uśmiechając się do siebie. Bogactwo, sława, rzeczy materialne, to wszystko stawało się bezwartościowe, gdy trzymał ją w ramionach, czując jej słodki zapach i słysząc rytm bijącego – dla niego – serca. Świat był niczym, gdy ona nie była jego światem. Tak drobna, filigranowa, a zarazem największa z istot, jakie stąpały po tej ziemi. W takich chwilach jak ta, był pewien, że miał w życiu szczęście i tak bardzo nie chciał go utracić.
- Cieszę się, że cię mam, że nie musze uciekać, ani bać się. Strach przed miłością bardzo boli, wiem, jak cierpi Liv i jestem szczęśliwa, że ja już się nie boję – musnęła wargami rękę Toma, którą szczelnie ją oplatał.
- Położymy się? – brunetka mruknęła twierdząco, kiwając głową. Tom z trudem wybrnął z ich mało strategicznej pozycji i ułożył Scarlett wśród miękkiej pościeli. W kilka minut później znalazł się obok niej i przykrył ich kołdrą. Przyłożył czoło do czoła Scarlett i nos do jej nosa. Gdy to uczynił, turkusowe tęczówki błysnęły w mroku. Uśmiechnęła się, gdy Tom objął ją szczelnie, przysuwając blisko siebie. – Lubię tak – odparł, kiedy ich ciała niemal zupełnie stykały się ze sobą.
- Będziesz tam jutro ze mną? – szepnęła po chwili, niemal śpiąc.
- Oczywiście, a wyobrażasz sobie, bym mógł nie być z tobą, kiedy wkroczysz w kolejny nowy początek? – spytał troskliwie.
- Nie – mruknęła bardziej do siebie, niż do niego, mocniej wtulając się w Toma. Skryła nos w kątku jego szyi, łaskocząc go oddechem. Uśmiechnął się, całując dziewczynę w czubek głowy.

Moje teraz jest tobą zawsze.

26 komentarzy:

  1. ~Kalljet
    16 maja 2010 o 01:30
    za tę końcową scenę dałabym się poćwiartować na milion kawałków, by móc usiąść przed nim i wiedzieć, że jest. kochać go w tych prozaicznych czynnościach, przyglądać się jego gestom, ruchom, czy wsłuchiwać w słowa. taki nieidealny, domowy, zwyczajny – musi być jeszcze piękniejszy od tego T. którego mamy na scenie. musi być tak ujmująco ciepły, gdy przytula do swojego ciała, szczelnie oplatając rękoma i tak niebezpiecznie czarujący, gdy uśmiecha się w mroku. och rany, on odziałowywuje na każdą moją komórkę. och, och, och.rozkleiłam się…

    OdpowiedzUsuń
  2. ~Nur ein Blick
    16 maja 2010 o 11:55
    Tom czesze jej włosy! Cudna scena. Czy dobrze zrozumiałam, że następnego dnia Scarlett czekają jakieś ważne chwile? Idzie na rozmowę do wytwórni, czy co? ^^jestem bardzo ciekawa, co tam Bill mówił Shie. Wciąż tak mnie trzymasz w niepewności… ja jestem jednego ciekawa. Bo podpisane papiery jednym, ale czy współczesne prawo, sąd, gdyby dowiedzieli się o sytuacji Rainie, zgodziłby się na taką formę niewolnictwa? I naprawdę poparli odebranie jej Candy? Liv i Georg…. Georg jest głupkiem. I niby szerzej wyjaśniłaś tu jego pobudki, to zdania nie zmieniam. On jest obrażony na Liv, a to, że będzie tak daleko nie ma większego znaczenia. Powinien się zastanowić, tak uczciwie, co tak naprawdę jej zarzuca. Moim zdaniem jego ego zostało naruszone i teraz się usprawiedliwia. I nie przyjechał pożegnać się z Liv. Zachowanie dziecka normalnie. Czy Ty jakoś bardzo zgłębiłaś temat narkomanów? Cały ten wątek z Caroline jest bardzo rzeczywisty, zawsze taki jest. Ale dzisiaj te wymioty mnie zachwyciły, jeśli rozumiesz w jakim sensie się nimi zachwycam. A Gustav… No anioł, nie człowiek. Choć jedno mi się nie zgadzało. Tutaj jest całkiem normalny na próbie, a tutaj zaraz w takim wycieńczonym stanie i podobno wcale jej nie opuszcza? Nie rozumiem tego, drobna nieścisłość ^^.Bardzo się cieszę, że nareszcie dałaś rozdział. Już tęskniłam za dalszym ciągiem ^^.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dark Queen

      17 maja 2010 o 21:25
      Taaak, zgadłaś. Czeka ją rozmowa w sprawie kontraktu. Wiesz, Tom przy jej baaardzo długich włosach opanował technikę fryzjerską. Czesanie, suszenie i te sprawy^^Jeśli chodzi o Billa i Rainie to za bardzo rozpisywać się nie będę, bo to wszystko wyjdzie w praniu. W dzisiejszych czasach niewolnictwo jest zakazane, oczywiście, że tak, ale tutaj to trochę bardziej skomplikowane. Hym, to zdanie chyba powinnam napisać w każdej kolejnej odpowiedzi; nie skreślaj Geosia! xD on pójdzie po rozum do głowy i będzie robił rzeczy, której po jego aktualnej postawie nie można się ani, ani spodziewać. Jeśli chodzi o Caro i Gustava, ten wątek stanowi dla mnie największe wyzwanie, gdyż w temacie narkotyków pojęcie mam nikłe. Bazuję na zasłyszanych opowieściach, potędze internetu i własnej wizji upadającej Caroline. Zauważyłam to dopiero jak napisałaś. Pisałam tą notę jakieś 3 tygodnie w doskokach, więc wiesz^^

      Usuń
  3. Tiniebla
    16 maja 2010 o 13:44
    Miałam już darować sobie pisanie, że uwielbiam Liv, ale po tym odcinku to chyba jednak niemożliwe. Jeszcze ten jeden raz musisz mi to wybaczyć ;) I o ile scena przed lustrem niekoniecznie mi się podobała, tak moment jej przyjazdu do studia to już mistrzostwo. Realne, rzeczywiste, świetnie opisane. Mam wrażenie, że taką scenę ich konfrontacji bardzo łatwo można było przejaskrawić, wyidealizować i przesadnie upiększyć, a Ty zachowałaś właściwe proporcje. Ona położyła na szali swoją dumę, a On się nie ugiął. Ona nie bała się ośmieszyć, a On, mam wrażenie, do końca się wahał, miał mętlik w głowie. Może końcówka smuci, ale sprytnie wplotłaś tam kilka kwestii, które pozwalają mieć nadzieję. Pięknie. Drugi best na dziś, to zdecydowanie Gustav & Caroline. Nigdy nie bałaś się używać mocnych słów tam, gdzie to było niezbędne i dzisiaj znów mi to udowodniłaś. Nie idziesz na łatwiznę, podziwiam. Do tej pory mam ich przed oczami.Każda scena Toma i Scarlett ostatnio jakoś mnie przytłacza. Nie wiem dlaczego, ale chyba gdzieś podświadomie wiem, że wkrótce coś zacznie się psuć. Kiedyś gdzieś napisałaś, że to jeden z najpiękniejszych okresów w ich życiu i chyba teraz patrzę na każdą ich scenę przez taki właśnie pryzmat – pryzmat przyszłości. Nie mogę odrzucić od siebie takich myśli, to nasuwa się jakoś automatycznie. W ogóle ciężko mi się ostatnio czyta Prinza, bo jest wręcz naszpikowany cierpieniem. Może to też dlatego miłość Toma i Scarlett umyka mi wśród bólu Billa, Rainie, Caroline, Gustava… Nie wiem, mam nadzieję, że wszystkie moje niespokojne myśli okażą się błędne. I trzymam za nich kciuki! Za Ciebie też, bo zakładam, ze Ty z nas wszystkich, przeżywasz to najbardziej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dark Queen

      17 maja 2010 o 21:55
      Masz rację – nadzieja jest nieodłączną częścią tego opowiadania. Co by się nie działo, ona zawsze być musi. Bez niej upadaliby, poddawaliby się, nie mieli w sobie tyle woli, by iść dalej. Bez nadziei S. nie zaczęłaby walczyć o Toma. Bez niej Gustav nie poświęciłby się dla Caroline, ani Sophie nie przebaczyłaby matce. Nadzieja trwa, choćby wszystko inne upadło. Jeśli chodzi o wątek Gustava i Caro, muszę przyznać, że nie umiem ubrać go w ładne słowa. Ten jako jedyny podaję jako taki ‚surowy’, taki jakim jest zupełnie wprost. Bynajmniej się staram oczywiście. Oj, nieee. Tylko nie to. Chyba rzuciłam odrobinę złe światło na sytuację Scarlett i Toma. Powinnam rzecz, że ich miłość jest teraz w najbardziej niewinnym, beztroskim stadium. To, że zostaną poddanie i próbie i dziać się będzie to co dziać się ma, nie oznacza, że ich miłość ucierpi. Choć na pierwszy rzut oka tak będzie mogło się wydawać, jednak wychodzę z założenia, że to ich tylko umocni. Kiedy znów dane im będzie w pełni cieszyć się sobą, nie będą już dziećmi. To raczej miałam na myśli. Nie czytaj ich scen z przeświadczeniem, że wszystko zaraz się skończy, Toma zastrzelą, a Scarlett uprowadzą w czarną dziurę. Zaznają prawdziwego życia. To najgorsze, co ich spotka. Kurczę, mogłabym to tak naokoło obchodzić jeszcze i godzinę, bo ja naprawdę uwielbiam się nad nimi roztrząsać, ale spuentuję to tak; immer ist jetzt. Niech wizja jutra nie wisi nad dniem dzisiejszym. No i znów zaczynam xD Wiem, że w Prinzu ostatnio dużo smutku, ale tak się jakoś skumulowało. I znów masz rację, przeżywam i to bardzo. Przeżywam każdy wzlot i upadek, wciąż na nowo upewniając się, czy jest tym czym stać się miał od początku. Pocieszę Cię tym, że wiem, co będzie dalej, więc chyba masz lżej ^^Ale summa summarum, kiedy spoglądam na całą przyszłą i przeszłą fabułę, muszę stwierdzić, że choć było, jest i będzie chwilami ciężko, życie każdego bohatera – no prawie każdego – jest szczęśliwe i będzie. :*

      Usuń
  4. Burlesque
    16 maja 2010 o 13:45
    Ooch. No nie mogę. Przedstawiłaś kluchowatego Toma, takieg Tomowego, takiego zwykłego, prostego do granic możliwości, który bez swojej sławy i bogactwa, jest jak każdy zakochany człowiek. Widać, że dla niego nie liczy się nic materialnego, bo dla niego najważniejsze jest szczęście Scarlett. Nawet kosztem samego siebie.A pamiętaj, że ja chcę scenę Billa, Cobenie mój. Ale nie opowiadaj, bo co to za niespodzianka będzie? I mimo, że wiem, co się stanie z Liv i Georgiem, to mam jakieś dziwne wrażenie. Kiedy to się stanie?! Myślałam, że jeszcze w tym odcinku, że jeszcze dzisiaj to przeczytam, a tu nic. Tak bardzo mi jej szkoda, że nie wiem co mam powiedzieć. I tak się cieszę, że Shie będzie mieszkał z mamą. To na pewno wiele znaczy dla Sophie, że wreszcie po tylu latach… Pięknie. I widać na kilometr, że Julie promienieje radością, że jest w tej ciąży. Ciekawe jak bedzie wyglądał ich dzidziuś. :)Swoją drogą, ciekawe jak będą wyglądały nasze domowe fasolki? Chciałabym już je zobaczyć, ale cicho ;) To chyba pierwszy mój taki komentarz, co? No w każdym razie musiałam to napisać. Kocham:*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dark Queen

      17 maja 2010 o 22:10
      Tak, Tom poznaje, a raczej przypomina sobie, uczy się na nowo, jak po prostu być. Całkiem dobrze mu to idzie, bo uczą się razem. Scarlett pokornieje, a on wybywa się – powiedzmy – ‚egoizmu’, a może inaczej. Tom przy niej zdejmuje maskę. Żyje bez niej na nowo, nawet wśród bliskich. Ale oboje popełniają błędy. Człowiecze błędy. Bill będę Ci dozować, żebyś nie dostała za dużo. I nie mówi mi taaak ładnie, bo jeszcze uwierzę.^^ A to dopiero, by było!Dzidziuś Julie i Shie’a – mój pierworodny! – będzie prześliczny, a jakże po takim tatusiu^^Wiesz, zanim oni sprowadzą się do Soph, to jeszcze trochę minię. Shie musi skończyć szkolenie w Quantico, a później jakiś staż i dopiero do mamusi pod skrzydełko. No i nie wspominając o studiach kryminologicznych. Ha xD

      Usuń
    2. ~Burlesque

      18 maja 2010 o 17:28
      Daj mnie tego Billsona i tą Livson! Żorża też, bo to główny sprawca zamieszania xDI będę tak mówić, jak tak dalej będziesz robić ;)

      Usuń
  5. ~T.'s.
    16 maja 2010 o 20:19
    było tak trochę inaczej niż zwykle. ale tak bardzo, bardzo ładnie. tak bardzo kocham to opowiadanie, najbardziej na świecie, i cieszę się, że w końcu doczekałam się nowego odcinka. cieszę się, że trafiłam na tego bloga dzięki Black i, mimo że czytanie o czesaniu włosów bolało mnie tak samo jak za każdym razem, kiedy to wspominam, cieszę się, że mam Ciebie. nie zamieniłabym dnia, kiedy tu trafiłam, na nic innego. <3 wszyscy Twoi bohaterowie są idealni i każde Twoje słowo i nie wyobrażam sobie, gdy byłabym teraz, gdybym nie miała możliwości się o tym przekonać.

    OdpowiedzUsuń
  6. ~Pixie
    16 maja 2010 o 22:49
    Tom Czeszący z takim uczuciem jej włosy o.O ? nie no wymiękam =))) przecudna notka ;) już nomalnie nie mogę doczkeać się następnej ;) Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  7. ~Rosa.
    17 maja 2010 o 11:03
    Ojej… Ten odcinek mnie po prostu zachwycił. Może dlatego, że są wszyscy, może dlatego, że oddziałał na mnie bardzo emocjonalnie, może dlatego, że tak bardzo tęskniłam za Prinzem, a może dlatego, że czekałam na niego tak długo, z utęsknieniem.Muszę się pochwalić, że znalazłam jedną literówkę xD. No, pochwaliłam się.Zgadzam się po części z Kamilą, że współczesne prawo nie powinno pozwolić na taką formę niewolnictwa, jednak wiem, że sposobów omijania prawa jest mnóstwo, a rodzina Rainie ma spore wpływy. Liv i Georg… o nich nie warto wspominać, bo faktycznie zachowują się jak dzieci. Gustav miał rację. I tu również zgadzam się z Kamilą, że świetnie opisujesz cały wątek Caroline, tak prawdziwie.Wiem, że Billowi uda się uratować Rainie. Taak! Wiem to, po prostu wiem. Przez moment mi gdzieś mignęło, jaki Bill miał pomysł, ale szybko uleciało. No, poczekam i się dowiem.Scarlett i Tom… To taka jedyna prawdziwie sielankowa scena w odcinku. Nigdy sobie nie wyobrażałam, że S. ma aż tak długie włosy. Ochy i achy w jej stronę. Ja też takie będę miała! I mi też Tom będzie je czesał. Mrrau. No, ale zbaczam z tematu… xD. To takie cudowne, że się kochają. Ale nie mogą się kochać aż tak czysto… To bajka… Prawdziwa. Ale Prinz to baśń, którą uwielbiam. I niech nią zostanie, bo inaczej nie będzie sobą. Ale Ty to wiesz, prawda?Nie jestem w stanie opisać emocji, jakie wywołał we mnie ten odcinek. Było ich mnóstwo i po prostu go chłonęłam. I chcę kolejny, jak najszybciej, całe szczęście, że matury są już praktycznie przeszłością.A tak w ogóle, to gratulacje po raz kolejny :*.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dark Queen

      17 maja 2010 o 22:16
      No właśnie – szkopuł tkwi w omijaniu prawa – choć i poniekąd dzięki temu coś się zmieni, ale cii. Bo widzisz, trafiła kosa na kamień. Zarówno jej rodzina, jak i jego chciała zyskać. Jej rodzice chcieli się ustawić, ale rodzice Hansa pozbyć kuli u nogi. No i im się udało. W ich życie ingerują tylko wtedy, kiedy zmiany u Rainie i Hansa mogą wpłynąć na nich samych. Dojdziemy i do tego, z czasem. ^^Oni – Scarlett i Tom – kochają się teraz prawdziwie sielankowo, bezproblemowo, choć czasem wydaje im się, że jest inaczej. Oni kochać będą się zawsze, jednak nie zawsze będzie im łatwo. Jeszcze doczekasz się schodów, jeśli to miałaś na myśli^^I dziękuję i cieszę się :*

      Usuń
  8. ~Lestat
    17 maja 2010 o 16:33
    Nareszcie doczekałam się tego rozdziału :) Liv. Naprawdę lubię tę dziewczynę, nie wiem dlaczego, po prostu jest mi w pewien sposób bliska, ujęła mnie swoją osobowością, uwielbiam tę jej pogoń za marzeniami, ten stłamszony przez Paula charakter, który dopiero teraz na nowo rozkwita, tę wolność, której tak bardzo pragnie. Chyba właśnie to sprawia, że w pewien sposób ją rozumiem, ja też ciągle biegnę za marzeniami, za wolnością, za tym, co na pozór nierealne. I potrafię zrozumieć jej decyzję, potrafię ja uszanować. Ale z drugiej strony, tak strasznie jest mi w tej sytuacji szkoda Georga! Bo przecież jego też jestem w stanie zrozumieć, poczuł się jak zabawka, jak pluszowy misiek, do którego się przytulała kiedy było źle, kiedy tego potrzebowała, ale potem decyduje się wyjechać a misiek zostaje w domu, chwilowo niepotrzebny. Wiem, że ona na to patrzy inaczej, ale to zrozumiałe, że Georg mógł się poczuć właśnie tak. I nawet jeśli on potrafi ją zrozumieć to przecież w takich sytuacjach górę biorą emocje, zawsze, nie da się do tego podejść zupełnie na chłodno jeśli sprawa dotyczy konkretnie ciebie. No a jego to jakby nie patrzeć dotyczy bardzo mocno. Mam tylko nadzieję, że ta rozmowa im coś da. Szczerze mówiąc to liczyłam już na jakiś przełom w momencie, w którym Liv rzuciła mu się na szyję, ale to był chyba tylko duży krok z jej strony, a zabrakło czegoś co on dałby od siebie. Mam nadzieję, że to się zmieni i, ze nie pozwoli jej tak po prostu wyjechać, ot tak, bez pożegnania. Choć, szczerze powiedziawszy, taką wizję też potrafię sobie wyobrazić. Ale to by chyba było zbyt smutne. I trochę do Georga niepodobne; takie mam wrażenie. Dziękuję Ci za fragment z Caroline i Gustavem. Uwielbiam te fragmenty, w których ich opisujesz, uwielbiam tą siłę a zarazem słabość ludzką, która z nich wypływa. Uwielbiam te emocje, którymi są przepełnione. Ich miłość jest trudna. Bardzo, bardzo trudna. Nie tylko ze strony Gustava, co oczywiste. Ze strony Caroline również. Bo przecież ona go kocha, ona na pewno chce walczyć, chce walczyć o siebie dla niego. A nie potrafi. Nie daje rady. Chol.era! Po co ludziom to świństwo? Po co te piep.rozne narkotyki?! Ale jednak, dopóki dzieje się to tylko tutaj, na płaszczyźnie fikcji literackiej, jest to potrzebne. Przykład jest człowiekowi potrzebny. Bo ludzie uczą się na błędach, ale nie tylko własnych, na cudzych też. A poza tym, ten wątek, wątek miłości Caroline i Gustava nabiera dzięki narkotykom zupełnie innej głębi, bo to jest ta trzecia siła na tym polu walki. Z jednej strony Gustav, z jednej heroina, no i jeszcze Caroline, która stoi pośrodku. Ja mam tylko nadzieję, że zwycięży jednak Gustav, on nie może się poddać, ona nie może się poddać, on musi dać jej siłę, choć przecież sam jej nie ma. Dziękuję Ci za te ostatnie zdanie z tego fragmentu, za wymiociny i za łzy Gustava, które sprawiają, że to wszystko jest tak bardzo prawdziwe. Nie przyszedł. Spodziewałam się, choć miałam nadzieję, że jednak przyjdzie na to pierni.czone lotnisko. Tyle, ze ja też, tak jak Liv, nie potrafię być na niego za to zła. Nie, raczej smutna. Kurczę, tak dużo już przeszli, tak wiele jeszcze przed nimi! To nie może być koniec początku. Ja się na to nie zgadzam. To nie może się tak skończyć, no naprawdę, nie może. Ja wierzę Tomowi, naprawdę, bardzo mocno wierzę w jego słowa, chyba w końcu wie co mówi, w końcu Georg to jego przyjaciel. Oni zmądrzeją, Liv i Georg, tak samo jak zmądrzeli Tom i Scarlett. Muszą zmądrzeć i, ja wiem, może trochę dorosnąć do tego co ich zaczynało łączyć. Tylko niech dorastają jak najszybciej! :) Dziękuje Ci za ten rozdział, tego mi było chyba trzeba ;] Trzymaj się :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dark Queen

      17 maja 2010 o 22:34
      Ubóstwiam te Twoje wywody! ^^Chyba niechcący skierowała uwielbienie nie na ta siostrę, co trzeba ^^ Różni je to, że Scarlett jest pewna swego. Dla niej wszystko jest białe albo czarne, tak albo nie. Nie ma szarości, nie ma wahania. Wie, czego chce od życia i po to zmierza, choć ta nieugiętość nie zawsze jest jej na rękę. Zaś Liv się waha. Ona nim podejmie decyzję, rozważa sto innych rozwiązań, a kiedy już się zdecyduje, nie jest pewna, czy postąpiła odpowiednio. Fotografia to jedyna rzecz, której była i jest pewna. Realizacja pasji jest jedną z rzeczy, które je łączą. Zeszłam z tematu, nie? Jak już wspomniałam, nie można oceniać Georga po jego ‚dzisiejszym’ postępowaniu. Z resztą Liv też nie. Bo ani on nie jest taki niedobry, ani ona taka wspaniała. Sądzę, że Ty – i nie tylko Ty – nieco zmienisz swoje zdanie. A może nie…W każdym bądź razie to nie jest koniec, ani początek końca, a jedynie koniec początku, a nawet i nie to. To przejście z jednego etapu w drugi. Słyszałam ładny wiersz z podobnym przesłaniem, ale nie pamiętam autora. A szkoda. Chyba złamię kilka serc. Jak juz wspomniałam, wątek Caro i Gustava to największe wyzwanie. Mierzę się z tematyką, w której mam słabe pojęcie. Jednak bardzo go lubię – tak, tak, jak każdy – bo mogę lokować w nim emocje, które nie wskazane są dla żadnego innego. Ta wiara w jej siłę jest taka… piękna, bo prędzej spodziewałam się dla niej potępienia, jako tej która krzywdzi Gustava, niźli tego. To miłe zaskoczenie. Ja Tobie również dziękuję. ;)

      Usuń

    2. ~Lestat

      18 maja 2010 o 14:55
      I chyba właśnie to sprawia, ze Liv wydaje się być mi bliższa, ja też się zawsze waham i jak podejmuję jakąś decyzję to zastanawiam się kupę czasu i rozkładam wszystko na czynniki pierwsze. A szkoda, bo czasami wolałabym być tak nieugięta jak Scarlett, wiedzieć czego chce. No, ale tak łatwo nie da się tego w sobie zmienić, niestety ;]

      Usuń
  9. ~eternityy
    17 maja 2010 o 17:16
    Kocham Cię. Tak po prostu i bez definicji. <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dark Queen

      17 maja 2010 o 22:36
      Och, czuję się kopnięta zaszczytem! Nie wiem, co powinnam powiedzieć, więc powiem tylko; dziękuję :)

      Usuń
  10. ~Schwarz
    17 maja 2010 o 19:48
    Zakochałam się! Zakochałam się w scenie, kiedy Tom czesze Scarlett włosy. To takie słodkie ^^ Już myślałam, że Liv jednak nie wyjedzie ale w sumie jej argumenty były sensowne i popieram jej decyzję. Georg spełnił swoje marzenia, niech teraz pozwoli spełnić Liv swoje. W ogóle to zachował się okropnie egoistycznie nie przychodząc na lotnisko żeby się z nią pożegnać. Niech no go tylko dorwę to pożałuje! xD czyżbyś zgłębiła wiedzę o narkomanii? Tak cholernie realistycznie opisałaś scenę z Gustavem i Caroline, zadbałaś o każdy szczegół… Podoba mi się to ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Dark Queen

      17 maja 2010 o 22:38
      Właśnie nie! ^^ Tematem szerzej interesuję się odkąd powołałam do życia Caroline. Ciesze się, że ten wątek tak bardzo się podoba :)

      Usuń
    2. ~Schwarz

      17 maja 2010 o 22:51
      O proszę ;D ale widzę, że zdobyłaś ogromną wiedzę bo ten wątek jest doskonale przemyślany. Można się wczuć w sytuację tej biednej dziewczyny. Jestem ciekawa jak dalej potoczą się ich losy ^^

      Usuń
  11. ~T.'s.
    18 maja 2010 o 20:59
    mogę prosić o bliższe przybliżenie mi znaczenia powyższego zdania, które widnieje również w tytule? xD i och mogę Ci powiedzieć słowa, których normalnie nie mówię?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ~Dark Queen

      18 maja 2010 o 21:37
      którego zdania? ‚Moje teraz jest Tobą zawsze’? Oczywiście, że możesz. Słucham ja Ciebie^^[nie mogę się zalogować, onet wariuje]

      Usuń
    2. ~T.'s.

      18 maja 2010 o 21:57
      no właśnie tego! bo ja tak niby wiem mniej więcej o co chodzi, ale ono mi się wydaje takie niezrozumiałe, no. bo patrząc od przodu można je zrozumieć inaczej, a patrząc od tyłu inaczej i ja żądam wyjaśnień! xD a chciałam Ci powiedzieć to, co tam trochę wyżej mówiłam, w moim poprzednim komentarzu, że cieszę się, że tu trafiłam, że Cię poznałam, że mogę czytać to opowiadania i że chcesz wysłuchiwać o moich problemach. to mówiłam wtedy, a teraz chcę powiedzieć, że trochę Cię kocham. ^

      Usuń
  12. ~T.'s.
    18 maja 2010 o 21:59
    a! i mi też onet wariuję i jestem bardzo zła, bo miałam coś ważnego napisać, a się zalogować nie mogę. ale myślałam, że to tylko mi nie działa, a teraz widzę że jednak nie – Tobie też! (i jeszcze wiesz co? czytam Przeminęło z wiatreeem xD)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ~Dark Queen

      18 maja 2010 o 23:12
      Od tyłu to brzmi dziwnie xD Poza tym, czyta się od przodu, nie? Cóż, jest to niejako przenośnia, odniesienie do ‚teraz jest zawsze’.'Teraz jest zawsze znaczy, że tu i teraz jest najważniejsze, że trzeba chłonąć chwile, nie myśleć o dniu wczorajszym i o jutrze, tak ‚moje teraz jest Tobą zawsze’, znaczy, że ich miłość, ich uczucie, że oni są dla siebie nieustannie i wciąż na nowo, że kochają się każdą chwilą, każda sekundą, każdym gestem i słowem, że kochają się każdym teraz nieustannie, wciąż i na wieczność :) a czytaj, czytaj. naprawdę warto, wspaniała książka, klasyka, majstersztyk. i dziękuję, bo nie wiem, co powiedzieć.

      Usuń
  13. ~Katalin
    21 maja 2010 o 12:01
    Myslałam, ze już nie doczekam tego pieknego dnia, kiedy to bede mogła swobodnie rozpisac się na temat zawiłych historii losów [wciąż jeszcze]panny Scarlett i pana Toma [dlaczego jak kobieta nie ma meza, to jest panną,a facet to zawsze pan, bez wzgledu na stan cywilny?!] Wiesz, co Ci powiem? Dziwnie tak się czyta Prinza, w którym S i T mają taką sielankę. Przynajmniej mi, bo wszędzi doszukuje się podstępu na zapas, żeby nie dać Ci się zaskoczyć, co mi się i tak marnie udaje, bo zazwyczaj i tak zaskakujesz, mimo,ze znam fabułę, cześciowo chociaż. Ale to już chyba jakieś skrzywienie po Cobenie, bo każdy wydaje mi się kimś innym niż go przedstawiasz. To jest paranoja, ale walcze z tym dzielnie xD Wracając do tej sielanki Toma i Scarlett, cieszę się, że mają tak fajnie, że mają siebie i świat poza nimi mógłby przestać istnieć, ale też przykro mi, że to się im skończy i że ja o tym już wiem,a oni nie.[?] Bo niby jakby mieli wiedziec, wieeeeem. Ale juz tak mam,ze przezywa, to co czytam, czy oglądam. I w ogole to mam Ci tyle do powiedzenia! Teraz nagle wszystko mi się przypomina i mogłbym pisac bez końca, ale nie Katka, wez się w garść. Wiesz co mi się podobało? Scena czesania włosów. Nie jestem z tym oryginalna, ale mi nie chodzi całkiem o sam urok tej sceny, o to, że Tom jest taki kochany i wgl, tylko o to, że to Ty to stworzyłaś [mam wrażenie,ze nadużywam słowa 'to'] To [xD] czesanie włosów jest takie…ich. ja nie spotkałam sie nigdzie z czyms takim, albo moze po prostu nie pamietam. Uznajmy,ze sie nie spotkałam. To jest ich mał rytułał, coś takiego charakterystycznego tylko dla nich dwóch. I możesz być pewna,ze jezeli juz gdzies zdarzy mi się spotkać z tego rodaju sceną, to bede ją kojarzyć tylko i wyłącznie z Prinzem:) Liv i Georg…troche Ci już o nich pisałam w smsach,aczkolwiek nie mowiłąm wszystkiego. Musze przyznać, że kiedys zaczełam czytać fragment, w którym Liv przyszła do studia, to…trochę się zawiodłam. Myslałam,ze inaczej to poprowadzisz, bo to co pisałas kłóciło sie z moim wyobrazeniem Liv. Ale w miare czytania zmieniłam zdanie. Bo wystarczyło jedno zdanie o tym,ze zrobiła z siebie idiotke, a zrozumiałam,ze to było celowe i wtedy juz jak najbardziej pasowało mi do Liv. I aż się ucieszyłam, że znowu pokazałas klasę:) i ciesze sie,ze nie było łzawego pożegnania na lotnisku. byloby niewiarygodnie. A tak, to możesz pobawic się postaciami i ich uczuciami, bo nic nie jest pewne na pewno [tautologia u mnie wystepuje na porzadku dziennym] Po przeczytaniu „zaopiekuj się mną” w której mała dziewczynka była maltretowana przez dziadków, byłam bardzo wyczulona na tym punkcie [nawet sie popłakałam jak czytałam jak wygladało zmaltretowane ciałko 5latki w tej książce] dlatego denerwowałam się czytając o Rainie i Candy. Wkurzam się, że w takich przypadkach jak ich, często zdarza się, że poszkodowane osoby mają ogromne trudnosci z egzekwowaniem swoich praw! Ale Bill ma plan:):)No, a Caroline…bardzo realistyczne, po raz kolejny zresztą. Nie przerysowujesz tego watku, ani nie umniejszasz. Według mnie znalazłaś środek i idealnie się wczułas w jej położenie i uczucia. Doszukałam się drobnej nieścisłości w zachowaniu Gustava, który raz waruje przy Caroline, a chwile przedtem jest spokojnie na próbie, ale jak mowiłas, długo pisałas ta czesc, wiec mogło się to zdarzyć. Chciałabym pisać i pisać, bo mam jeszcze do powiedzenia wiele,ale to może już nie teraz i nie tu ;)So good to be here. Again.xoxo

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam serdecznie: http://grow-a-spark.blogspot.com/
xoxo